:: Midgard :: Stare Miasto
Kawiarnia „Na rogu”
3 posters
Mistrz Gry
Kawiarnia „Na rogu” Nie 21 Lut - 13:40
Kawiarnia „Na rogu”
Przytulna kawiarnia, znajdująca się niemal na samych obrzeżach Starego Miasta, gdzie ruch przechodniów już nie jest tak intensywny. Wielu galdrów docenia to miejsce ze względu na atmosferę; klienci mogą odpocząć na wygodnych kanapach, fotelach czy udać się do regału, znajdującego się na końcu pomieszczenia, aby sięgnąć po którąś spośród oferowanych lektur. Sam lokal jest oprócz tego nieduży, co gwarantuje kameralną atmosferę oraz możliwość spokojnej wymiany zdań. Mieści się na parterze jednego z nowocześniejszych budynków o dużych, szerokich oknach, z których rozciąga się widok na zabytkową architekturę magicznej stolicy. Dzięki temu rozwiązaniu kawiarnia jest za dnia doskonale oświetlona przez wnikające, liczne promienie słońca.
Ilmari Vanhanen
Re: Kawiarnia „Na rogu” Sob 17 Lut - 21:05
Ilmari VanhanenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Turku, Finlandia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : inżynier magii, pracownik naukowy Instytutu Kenaz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : krogulec
Atuty : obieżyświat (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 8 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 27 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 21
04.05.2001
Maj nadszedł z kolejnymi minutami dodawanymi wydłużającym się dniom i przebłyskami zyskującego na sile słońca. Jego promienie wdzierały się w mury uniwersyteckiej pracowni, sięgając już niemal zacienionych regałów skrywających skarbnicę przeszłych wynalazków – przełomowych a częściej zapomnianych. Profesor Hagen z właściwą sobie rytualną metodycznością odnotowywał przez ostatnie miesiące pozycję jaśniejącej tarczy. Informował o niej każdego dnia o dosyć dobrej pogodzie, tuż po południu. Ilmari uśmiechał się, odpowiadał tym samym nudnym idzie lato – znad ubitego kubka ze stygnącą kawą, spośród lśniących smarem zębatek, czasem trzymając plik kartek ze studenckimi sprawdzianami, innym razem butelkę już dawno spełniającą rolę konewki dla kolekcji roślin doniczkowych. Udzielił mu się wiosenny optymizm, nie potrafił jednak spożytkować nowej energii w oczekujących go badaniach. Dalszy rozwój raz zarysowanej w obiecujących szczegółach koncepcji maszyn liczących nużył go nie z braku a pomimo ciekawości, od kiedy w miejscu analizy przeplotów tworzonych przez zespolone wraz z maszynerią zaklęcia stanęła odtwórcza monotonia powtarzających się eksperymentów. Nie wiedział, czy wyczerpał potencjał obranej strategii i z tej przyczyny przyszło mu kręcić się wśród niezmiennie niedostatecznych wyników, czy też zabrakło ostatniego rozpędu, jeszcze kilku prób do uzyskania przejawiającego potencjał układu. Odkrył jednak, że im mocniej starał się wyrwać z rozproszenia, tym szybciej znajdował sobie zajęcia zdolne pożreć ograniczony czas i zapał – zagrzebywał się więc w zawiłościach starożytnej techniki i uciekał ku nowinkom świata śniących.
W końcu postanowił zrobić mały krok do przodu i zrozumiał, że potrzebuje pomocy. A przy okazji perspektywy spoza tych samych, dzień w dzień spoglądających na jego zmagania, czterech ścian.
Przyszedł wcześniej, w połączonym efekcie większej odległości do pokonania i może przesadnego zapasu czasu. Ujęta w okienne ramy weduta Starego Miasta wzrastała ceglanym murem po drugiej stronie ulicy, pnąc się do jednolitego szarobłękitu przymglonego nieba. Nieliczne sylwetki pieszych i rowerzystów przemierzały bruk, dobijały do rozrzuconej po wnętrzu lokalu klienteli zgłuszonym, cichym stukotem, raz od czasu przerywanym czystym brzmieniem dzwonka. Kamienica z przeciwka wyróżniała się w rzędzie budynków dzięki motywom zdobniczym fasady. Przyglądał się wyblakłym nieco barwom fresku z portalu. Kolejne figury rzemieślników przy pracy, rozciągające się w pasie ponad nadprożem masywnych drzwi, zdawały się opowiadać wycinek historii sprzed wieku – o drewnie i dłutach, magii wdzierającej się między włókna.
Uśmiechając się przy tym, skinął jej głową, kiedy pojawiła się w wejściu do kawiarni.
— Bywałem już tutaj nieraz, ale zawsze zapominam sprawdzić, kto projektował tamten budynek, Opsahl czy Gauffin — zauważył. Miewał drobne powracające ciekawości, pojawiające się przy codziennych czynnościach pytania, na które odpowiedź mógłby łatwo sprawdzić, gdyby tylko pamiętał o nich dłużej niż tę ulotną chwilę. Lata temu, w miał poczucie naturalnej konsekwencji skręcających ku tajemnicom maszyn zainteresowań, a może i wbrew cichemu oczekiwaniu jarla, odrzucił architekturę. Nie był pewny, czy mieli kiedykolwiek okazję o tym dłużej rozmawiać. — Jeśli się nie mylę, mieściła się w nim kiedyś siedziba cechu snycerskiego. Dobrze cię znów widzieć, Vivian. Przepraszam, że tak nagle odrywam cię od obowiązków.
Vivian Sørensen
Re: Kawiarnia „Na rogu” Pią 22 Mar - 22:20
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Początek maja zwiastował zmiany - na lepsze, miała nadzieję. Wystarczająco dużo wycierpiała przez ostatnie miesiące, los musiał się w końcu odwrócić. Stawianie stabilnych kroków wymagało wiele wysiłku i odwagi, ale korzystając z pomocy specjalistów, było jej łatwiej. Powoli zaczynała przypominać siebie, choć wciąż nie zdołała uzupełnić straconych kilogramów, dlatego zakrywała kościste ciało luźnymi ubraniami. Nie lubiła się tłumaczyć, dlaczego tak wychudła, szczególnie że za każdym razem musiała kłamać, a bezwzględne komentarze znajomych w stylu "ojej, wyglądasz jak skóra i kości" nie pomagały w powrocie do zdrowia. Przez takie sytuacje czuła niechęć do wychodzenia w miejsca publiczne, ale przełamywała się, głównie przez sugestie psychiatrów. Zaopatrzona w odpowiednie leki, czuła się odrobinę bezpieczniej pośród ludzi, nawet jeśli to tylko pozorna ulga, bo w razie ataku i tak mogłaby nie zdążyć, zażyć tabletki. Nie lubiła niepotrzebnie się faszerować, ale zawsze przed wyjściem z domu łykała coś wyciszającego, co pozwalało jej przetrwać. Chciałaby przespać ten okres i obudzić się w momencie, gdy jej umysł i ciało będą całkowicie zdrowe, gdy będzie mogła wrócić do swojego dawnego życia. Tymczasem co chwila spadały na nią kolejne ciosy, przygniatając ją coraz bardziej.
Z pozytywnych aspektów - wróciła do pracy, na razie skupiając się na wytwarzaniu biżuterii, bez kontaktu z klientem, ale to dopiero dwa tygodnie, a szło jej naprawdę dobrze. Praca uspokajała ją, nadawała cel, którego brakowało jej w ostatnich miesiącach. Pochłonięta traumą bała się, że już nigdy nie odnajdzie drogi powrotnej, a jednak udało się przezwyciężyć lęki w tym zakresie. Nie osiągnęła pełnego sukcesu, to nastąpi, gdy w pełni wróci do pracy. Tymczasem próbowała zachować równowagę, dbać zarówno o pracę, jak i zdrowie, a nawet odpoczynek. Czasami wydawało jej się, że balansuje na krawędzi i jeden niewłaściwy ruch doprowadzi do upadku, a tego by chyba nie wytrzymała.
Wiosna dodawała jej otuchy, cieplejsze dni zachęcały do spędzania czasu na łonie natury, a chociaż wciąż bała się odosobnionych miejsc, to spacer po parku za dnia był bardzo przyjemny. Lubiła patrzeć na rozrost roślin, rozwój pączków i liści na drzewach, na ożywione pogodą zwierzęta, niekiedy budzące się z zimowego snu, aż zaczęła szkicować niektóre zjawiska - pszczoły zapylające kwiaty, wiewiórki szukające orzechów. Dzisiaj udało jej się uchwycić tęczę nad stawem, poświęciła się temu zajęciu na tyle, że niemal zapomniała o umówionym spotkaniu. Jakby rażona prądem podskoczyła z ławki i pognała do kawiarni, która na szczęście nie znajdowała się daleko. Bieg uzmysłowił jej, jak jej ciało źle znosi wysiłek fizyczny, a kondycja woła o pomstę do nieba.
Przekraczając próg kawiarni, odrobinę zasapana, niemal od razu odnalazła wzrokiem Ilmariego. Dopiero teraz zorientowała się, że zdążyła na czas, ba, udałoby jej się, nawet gdyby nie biegła z wywieszonym na brodzie jęzorem. Ściągnęła kurtkę i odłożyła ją na oparcie krzesła, a zanim usiadła, wygładziła fakturę bluzki i przeczesała palcami rozpuszczone włosy, żeby odrobinę je wygładzić po roztrzepaniu przez wiatr.
- Ciebie również, dobrze wyglądasz - zauważyła z delikatnym uśmiechem i przeniosła wzrok na budynek, o którym przed chwilą mówił.
- Stawiam na Opsahla - nie miała o tym zielonego pojęcia, architektura nigdy nie mieściła się w kręgu jej zainteresowań, niemniej nie przyjmowali teraz zakładów. Mężczyzna głośno się zastanawiał, ale niestety nie potrafiła rozwiać jego wątpliwości, czego oczywiście nie ukrywała.
- Nie odrywasz. Ostatnio mniej pracuję. I chociaż cieszę się, że cię widzę, to domyślam się, że nie jest to czysto towarzyskie spotkanie?
Pewności nie miała, ale nagła propozycja wydała jej się podszyta jakimś celem. Chwyciła za kartę, szukając po nazwach napoju, jak inspiracji, bo właściwie sama nie wiedziała, czego by się napiła.
Z pozytywnych aspektów - wróciła do pracy, na razie skupiając się na wytwarzaniu biżuterii, bez kontaktu z klientem, ale to dopiero dwa tygodnie, a szło jej naprawdę dobrze. Praca uspokajała ją, nadawała cel, którego brakowało jej w ostatnich miesiącach. Pochłonięta traumą bała się, że już nigdy nie odnajdzie drogi powrotnej, a jednak udało się przezwyciężyć lęki w tym zakresie. Nie osiągnęła pełnego sukcesu, to nastąpi, gdy w pełni wróci do pracy. Tymczasem próbowała zachować równowagę, dbać zarówno o pracę, jak i zdrowie, a nawet odpoczynek. Czasami wydawało jej się, że balansuje na krawędzi i jeden niewłaściwy ruch doprowadzi do upadku, a tego by chyba nie wytrzymała.
Wiosna dodawała jej otuchy, cieplejsze dni zachęcały do spędzania czasu na łonie natury, a chociaż wciąż bała się odosobnionych miejsc, to spacer po parku za dnia był bardzo przyjemny. Lubiła patrzeć na rozrost roślin, rozwój pączków i liści na drzewach, na ożywione pogodą zwierzęta, niekiedy budzące się z zimowego snu, aż zaczęła szkicować niektóre zjawiska - pszczoły zapylające kwiaty, wiewiórki szukające orzechów. Dzisiaj udało jej się uchwycić tęczę nad stawem, poświęciła się temu zajęciu na tyle, że niemal zapomniała o umówionym spotkaniu. Jakby rażona prądem podskoczyła z ławki i pognała do kawiarni, która na szczęście nie znajdowała się daleko. Bieg uzmysłowił jej, jak jej ciało źle znosi wysiłek fizyczny, a kondycja woła o pomstę do nieba.
Przekraczając próg kawiarni, odrobinę zasapana, niemal od razu odnalazła wzrokiem Ilmariego. Dopiero teraz zorientowała się, że zdążyła na czas, ba, udałoby jej się, nawet gdyby nie biegła z wywieszonym na brodzie jęzorem. Ściągnęła kurtkę i odłożyła ją na oparcie krzesła, a zanim usiadła, wygładziła fakturę bluzki i przeczesała palcami rozpuszczone włosy, żeby odrobinę je wygładzić po roztrzepaniu przez wiatr.
- Ciebie również, dobrze wyglądasz - zauważyła z delikatnym uśmiechem i przeniosła wzrok na budynek, o którym przed chwilą mówił.
- Stawiam na Opsahla - nie miała o tym zielonego pojęcia, architektura nigdy nie mieściła się w kręgu jej zainteresowań, niemniej nie przyjmowali teraz zakładów. Mężczyzna głośno się zastanawiał, ale niestety nie potrafiła rozwiać jego wątpliwości, czego oczywiście nie ukrywała.
- Nie odrywasz. Ostatnio mniej pracuję. I chociaż cieszę się, że cię widzę, to domyślam się, że nie jest to czysto towarzyskie spotkanie?
Pewności nie miała, ale nagła propozycja wydała jej się podszyta jakimś celem. Chwyciła za kartę, szukając po nazwach napoju, jak inspiracji, bo właściwie sama nie wiedziała, czego by się napiła.
Ilmari Vanhanen
Re: Kawiarnia „Na rogu” Sob 13 Kwi - 20:45
Ilmari VanhanenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Turku, Finlandia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : inżynier magii, pracownik naukowy Instytutu Kenaz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : krogulec
Atuty : obieżyświat (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 8 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 27 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 21
Gdy usiadła naprzeciw, sam przyglądał się wciąż zadającym pytanie wzrokiem mieszance schodzących się barwnych plam, złożonych w malarską opowieść – pokrytą pyłem ulicy i pobladłą od światła. Tę ostatnią chwilę zatrzymał myśl na nadgryzionym zębem czasu budynku, kolejnym w rzędzie grodzących ulicę zabytków, w większości przynajmniej wiekowych, w większości dających świadectwo temu minionemu już czasowi. Porzucając jednak umykającą mu nadal osobę architekta, zdał sobie sprawę, że choć nie pochodził z Midgardu, nie pamiętał wcale patrzenia na miasto oczami obcego i z pewnym zdziwieniem odkrył, że brakowało mu teraz perspektywy podróżnego zagubionego w labiryncie uliczek. Wspomnienie pierwszych dni w Akademii było nieostre, skupione wokół poczucia przytłoczenia, jak gdyby szarożółte korytarze zacisnęły się wokół klatką hałasu. Przeprowadzka, w kilka lat później, gdy ojciec na dobre rozsiadł się na uniwersyteckiej katedrze, pachniała przypominającą o ciągnącym się remoncie farbą i brzmiała uniesionym tonem hermetycznych dysput we wnętrzach łączących stare mury i modernizm z futuryzmem wynalazków. Z zewnątrz ich codzienność musiała zresztą zdawać się nosić wszystkie kolory ekscentryzmu. Nim zwrócił się znów do Vivian, postanowił, że kiedyś obejdzie Stare Miasto jak turysta w miejscu, którego nie nazwałby jeszcze domem.
— Nie jestem przekonany. — Marszcząc brwi, wygiął twarz w krzywym, teatralnie żartobliwym grymasie, ale wkrótce uśmiechnął się serdecznie. — Być może, jeśli umówimy się, że do następnego spotkania sprawdzę nazwisko, będę tym razem pamiętał — zaproponował, sprowadzając nieistniejący zakład do nieprzesadnie poważnej obietnicy. — Tylko trzymaj mnie za słowo. — Na swój sposób ucieszyło go, że bez trudu rozgryzając lakoniczną treść wysłanego jej listu, szybko wyrwała go z pewnej niezręczności zmiany tematu spotkania znajomych w prośbę o pomoc. Niezupełnie jednak. Irracjonalną obawą tkwiło w nim przekonanie, że powinien był poradzić sobie z napotkaną przeszkodą już dawno i samodzielnie. Jakby nie chciał marnować czasu, sięgnął energicznym ruchem po plecak i położywszy go sobie na kolanach, zawahał się dopiero nad na wpół otwartą kieszenią. — Liczyłem, że znajdziemy moment na nadgonienie zaległości — zaczął, próbując przypomnieć sobie, kiedy spotkali się ostatnim razem, i docierając do obrazu ośnieżonych ulic zeszłorocznego Jul. — Mam wrażenie, że nie widzieliśmy się jakieś pół roku. — Mógł przyjąć na siebie przynajmniej część winy. Pozwolił, by zbyt często pochłaniała go praca w Instytucie, a z jeszcze większą częstotliwością oddawał się snuciu przyszłych planów. Rozważał więc siły i słabości własnych projektów i żył ideą otwarcia w Kenaz koła robotycznego, a czas uciekał mu przez palce. — Ale masz rację, nie przyszedłem tu zanudzać cię dyskusją o architekturze, mam prośbę. — Położył na stole niewielkie pudełko z trzema kryształami, przyciętymi do postaci prostopadłościennych sztabek o intensywnie zielonej barwie. — Szukam rozwiązania pozwalającego na możliwie najefektywniejsze gromadzenie energii magicznej w małej przestrzeni. I przypadkiem natrafiłem na ogniwa chryzolitu, a te zdają się, z braku lepszego słowa, nieprzewidywalne. — Raport, który wkrótce dołączył do odbijających się na lśniącej powierzchni blatu źródeł, przedstawiał tylko część historii. Tę istotną, jak zdecydował w drodze do kawiarni, pomny wciąż dyskusji początku poprzedniego dziesięciolecia i ostatnich działań Jawnych. Kolejny raz wygodnie krył w milczeniu zagrzebane na dnie szuflady ulotki, kolejny raz uniknął też wspomnienia schowanego w wąskiej alejce sklepu z mechanicznymi ptakami na wystawie i jego właściciela. Odważył się tylko na powierzchowną konfrontację, zadowolił wymijającą nie-odpowiedzią, jakby nie chciał odkryć prawdy zmuszającej do cofnięcia się o krok. — Znasz może przypadki ich użycia w zaklinaniu, w magicznym jubilerstwie?
Vivian Sørensen
Re: Kawiarnia „Na rogu” Pią 17 Maj - 23:56
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
- Ach tak? - prychnęła, wywracając oczami, bo przecież jego wątpliwości były podyktowane wyłącznie jej brakiem wiedzy w zakresie architektury, a to nie dość dobry powód w jej ocenie. Mogła przecież dowiedzieć się podobnej ciekawostki z ust pasjonata albo książki. Duma nie pozwalała przejść obojętnie wobec zniewagi, nawet jeśli miał rację i wcale nie znała prawidłowej odpowiedzi.
- Myślisz, że teraz zostawię ot tak te kwestię? Sama także sprawdzę. Możemy to poddać w zakład. Wygrany dostanie... - zawahała się, bo właściwie nie potrzebowała niczego konkretnego, ale znowu bez wygranej zakład nie będzie kompletny. - obiad na koszt przegranego? Z dowolną ilością dokładek i napojów.
Drobny element rywalizacji z pewnością doda rumieńców tak zwyczajnej kwestii, jak wyłonienie architekta wskazanego budynku. Może dzięki temu mężczyzna nie zapomni, a i jej będzie łatwiej trzymać go za słowo. Sam ten pomysł wskazywał na jej powrót do zdrowia, do dawnej siebie, bo choć lImari o tym nie wiedział, to dopiero stawała na nogi po ataku berserkera ze stycznia; gdyby lepiej się przyjrzał, z pewnością zauważyłby zmiany w jej wyglądzie, zachowaniu i reakcjach, ale na szczęście bardziej przejmował się architekturą budynku, co może oszczędzi im niezręczności.
- Oj tak, co najmniej pół roku - czas leciał jej w zawrotnym tempie, ale faktycznie ostatnim razem widzieli się w okolicy Jul. Dobrze pamiętała beztroskę tamtych dni, gdy jedynym problemem był wybór prezentów i dobrze wykonana praca. Wiele by dała, by wrócić do tego okresu, ale odpowiedź samoistnie odbijała się w jej czaszce głuchym echem; nawet jeśli w pełni odzyska to, co utraciła, to odciśnięte piętno traumy zmieniło postrzeganie świata kobiety i już nigdy nie będzie taka sama. Mówienie o tym głośno przynosiło specyficzny rodzaj bólu zmieszany z bezsilnością, więc wolała się uśmiechnąć i posłuchać o nim. - W porządku, nadrabiajmy. Co się z tobą działo?
Nie przemawiała przez nią pospolita ciekawość, była szczerze zainteresowana losem mężczyzny, bo minione miesiące nie były w stanie osłabić żywionej do niego sympatii. Obserwowała jego twarz, doszukując się wszelkich zmian, gotowa policzyć i zidentyfikować każdą przybyłą zmarszczkę.
Uniosła kąciki ust, gdy potwierdził jej przypuszczenia, że spotkanie ma konkretny cel, a głównym motywem okazały się trzy niewielkie kryształy. Podniosła pudełko, by lepiej przyjrzeć się zawartości.
- Niestety muszę cię rozczarować, mam niewiele informacji na ten temat. Jak sam zauważyłeś, są nieprzewidywalne, dlatego rzadko ich używamy. Sama nie miałam z nimi do czynienia, choć są piękne - poczuła się jak amatorka, bo nawet jeśli pracowała ledwie dwa lata, to przecież od dziecka zajmowała się jubilerstwem. - Skąd zainteresowanie konkretnie tym kamieniem?
Próbowała przypomnieć sobie szczegóły, jakiekolwiek przydatne informacje, którymi mogłaby się teraz podzielić, ale Ilmari na pewno zdobył już podstawową wiedzę, a teraz miał nadzieję dowiedzieć się więcej.
- Jeśli dobrze pamiętam, widziałam raz naszyjnik z chryzolitem, pomagał na serce i zdobywanie wiedzy. Mój wujek był jego twórcą, niestety teraz sędziwy wiek odbiera mu część wspomnień, nie wiem na ile będzie pomocny, ale mogę spróbować zbadać to zagadnienie. - nie chciała niczego obiecywać, bo mogła trafić na ślepy zaułek, ale kto wie, może jego nauki zostały spisane i przekazane synom? Zaciekawił ją i jednocześnie wskazał pole do rozwoju w jej własnej dziedzinie.
- Myślisz, że teraz zostawię ot tak te kwestię? Sama także sprawdzę. Możemy to poddać w zakład. Wygrany dostanie... - zawahała się, bo właściwie nie potrzebowała niczego konkretnego, ale znowu bez wygranej zakład nie będzie kompletny. - obiad na koszt przegranego? Z dowolną ilością dokładek i napojów.
Drobny element rywalizacji z pewnością doda rumieńców tak zwyczajnej kwestii, jak wyłonienie architekta wskazanego budynku. Może dzięki temu mężczyzna nie zapomni, a i jej będzie łatwiej trzymać go za słowo. Sam ten pomysł wskazywał na jej powrót do zdrowia, do dawnej siebie, bo choć lImari o tym nie wiedział, to dopiero stawała na nogi po ataku berserkera ze stycznia; gdyby lepiej się przyjrzał, z pewnością zauważyłby zmiany w jej wyglądzie, zachowaniu i reakcjach, ale na szczęście bardziej przejmował się architekturą budynku, co może oszczędzi im niezręczności.
- Oj tak, co najmniej pół roku - czas leciał jej w zawrotnym tempie, ale faktycznie ostatnim razem widzieli się w okolicy Jul. Dobrze pamiętała beztroskę tamtych dni, gdy jedynym problemem był wybór prezentów i dobrze wykonana praca. Wiele by dała, by wrócić do tego okresu, ale odpowiedź samoistnie odbijała się w jej czaszce głuchym echem; nawet jeśli w pełni odzyska to, co utraciła, to odciśnięte piętno traumy zmieniło postrzeganie świata kobiety i już nigdy nie będzie taka sama. Mówienie o tym głośno przynosiło specyficzny rodzaj bólu zmieszany z bezsilnością, więc wolała się uśmiechnąć i posłuchać o nim. - W porządku, nadrabiajmy. Co się z tobą działo?
Nie przemawiała przez nią pospolita ciekawość, była szczerze zainteresowana losem mężczyzny, bo minione miesiące nie były w stanie osłabić żywionej do niego sympatii. Obserwowała jego twarz, doszukując się wszelkich zmian, gotowa policzyć i zidentyfikować każdą przybyłą zmarszczkę.
Uniosła kąciki ust, gdy potwierdził jej przypuszczenia, że spotkanie ma konkretny cel, a głównym motywem okazały się trzy niewielkie kryształy. Podniosła pudełko, by lepiej przyjrzeć się zawartości.
- Niestety muszę cię rozczarować, mam niewiele informacji na ten temat. Jak sam zauważyłeś, są nieprzewidywalne, dlatego rzadko ich używamy. Sama nie miałam z nimi do czynienia, choć są piękne - poczuła się jak amatorka, bo nawet jeśli pracowała ledwie dwa lata, to przecież od dziecka zajmowała się jubilerstwem. - Skąd zainteresowanie konkretnie tym kamieniem?
Próbowała przypomnieć sobie szczegóły, jakiekolwiek przydatne informacje, którymi mogłaby się teraz podzielić, ale Ilmari na pewno zdobył już podstawową wiedzę, a teraz miał nadzieję dowiedzieć się więcej.
- Jeśli dobrze pamiętam, widziałam raz naszyjnik z chryzolitem, pomagał na serce i zdobywanie wiedzy. Mój wujek był jego twórcą, niestety teraz sędziwy wiek odbiera mu część wspomnień, nie wiem na ile będzie pomocny, ale mogę spróbować zbadać to zagadnienie. - nie chciała niczego obiecywać, bo mogła trafić na ślepy zaułek, ale kto wie, może jego nauki zostały spisane i przekazane synom? Zaciekawił ją i jednocześnie wskazał pole do rozwoju w jej własnej dziedzinie.
Ilmari Vanhanen
Re: Kawiarnia „Na rogu” Sro 17 Lip - 22:48
Ilmari VanhanenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Turku, Finlandia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : inżynier magii, pracownik naukowy Instytutu Kenaz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : krogulec
Atuty : obieżyświat (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 8 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 27 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 21
Lubił kiedyś zakradać się do gabinetu, przekraczać próg, zza którego razem ze skrzypieniem podłogi dobiegały podniesione tony dyskusji dorosłych, skrawki świata nauki i sztuki, odgrodzonego ciężkim skrzydłem dębowych drzwi. Uchylał je rano, gdy Dwór zdążył już zanurzyć się w ciszy; bezruch trwał zawsze do godzin wieczornych, roznosił się wśród starych ścian ścieżkami tańczącego kurzu i ginął z pierwszym światłem lamp przyzywającym na korytarze cienie ludzkich sylwetek, a za nimi śmiech i kłótnie, zaognione dysputy i snujące się narzekania. Kiedy mieszkali wciąż w Turku, niewiele uwagi poświęcano jego krokom – dbał zawsze o zaufanie, poruszając się w granicach wyznaczonej mu raz mapy. Wśród modeli projektów mógł jednak biec wzrokiem po panoramie odległych miast, bryłach budynków zawieszonych w czasie, między narodowym romantyzmem Gaufina i secesją Opsahla, między zaklętymi w kamieniu figurami historii a spiżem pulsujących magią wynalazków. Dziadek zatrzymał go w tych podróżach raz – był w końcu zawsze zajęty – tłumaczył spokojnym głosem prawa rządzące budowlą jak przewodnik po własnej sztuce, chociaż liczył może w myślach ukrytych dobrze za jasnym spojrzeniem, że w tamto południe mówił jako mistrz do ucznia. Ilmari nie miał nigdy stać się czeladnikiem. Tamtego południa zafascynowało go tylko jak w przestrzeni architektury przeszłość i przyszłość stawały się lustrami dla bieżącej wizji, jak każda teraźniejszość tkała mozolnie swoje własne wczoraj i jutro.
— Teraz waham się jeszcze mocniej niż przed chwilą — przyznał, kątem oka sunąc wzdłuż wysokich okien piętra budynku, jego starej splamionej deszczem cegły i kolorów skrytych w cieniach szyb. Oparł się mocniej w krześle. Zaskoczony najpierw, rozważał propozycję, stawiając przeciw sobie motywy zdobień i zawiłości chronologii, jakby obliczał jeszcze szanse zwycięstwa, nie chcąc jednocześnie zdradzić, że mógł odkryć dla tej rywalizacji więcej zapału niż się spodziewał, albo przynajmniej przekonanie, że tym razem już nie zapomni. — Ale niech będzie, zakład z prawdziwego zdarzenia. Tylko, gdybyś miała przypadkiem okazję do rozmowy z moim dziadkiem, nie wspominaj mu proszę o moich wątpliwościach.
Jeśli dostrzegł zmianę w wyrazie jej twarzy czy tonie głosu, a gesty uznał za mniej może niż zwykle żywiołowe, przypisał to zmęczeniu. Wiedział, że jest zasadnie dumna ze swojej pracy i sądził, że rozumie chociaż w małej części wysiłek rzemiosła. Nieobecność powiązał więc szybko na równi z jej zobowiązaniami oraz własnym roztargnieniem, czując podobne jak w momencie pisania listu okruch poczucia winy, niezdmuchnięty przez zadane pytanie, dla którego dziwnie trudno przyszło mu znaleźć odpowiedź. Miesiące umykały na zajęciach niepozostawiających po sobie materialnych świadectw dla jego starań – na pewno nie w postaci tych osiągnięć, na które liczył w pierwszym roku od obrony doktoratu – i zdało mu się, że mógłby opowiedzieć jej prędzej o planach: takcie trybików niedźwięczącym jeszcze w sercu żadnej maszyny, źródłach dopiero mających napełnić się iskrami magii, nienapisanych wciąż zdaniach artykułu. Aż odnalazł jedną myśl, którą chciałby się z nią podzielić, choć nie była sukcesem, ani wystarczającym usprawiedliwieniem dla braku kontaktu.
— Wydaje mi się, że polubiłem zajęcia ze studentami — stwierdził, unosząc ze stolika filiżankę z kawą. — Przynajmniej laboratoria, ale nie miewam też zbyt wielu wykładów. — Upił łyk między zdaniami, a odstawiona zbyt mocno filiżanka rozbrzmiała między nimi głucho. — Wspomniałaś, że pracujesz mniej, to przez wolniejszy okres, czy masz na boku indywidualny projekt? — Uśmiechnął się pytająco, dając wyraz zainteresowaniu.
Zielone kryształy chryzolitu otarły się o siebie w poruszonym pudełku, migając ułomkami światła.
— Cóż, z pewnością są nietypowe — odpowiedział, wyraźnie nieusatysfakcjonowany. — Spotkałem się z urządzeniem zasilanym podobnymi ogniwami w jednym ze sklepów. — Omijał znów nazwę ulicy, figurę handlarza i rozmazany druk ulotek na tanim papierze. Sklep leżał zbyt blisko Przesmyku, w sąsiedztwie tych miejsc na mapie, gdzie rozmywały się zasady, a porządni galdrowie pojawiali się przypadkiem i przelotnie. Tak mówiono, ale on nosił w sobie nazbyt wiele gorączkowej ciekawości, by nie przekroczyć jego progów. Obskurne kamienice o zacienionych oknach ciągnęły się dopiero trzy przecznice dalej. — Automacja, zmyślna rzecz nawet jeśli niekoniecznie praktyczna. Wystarczyło, by rozbudzić zainteresowanie. — Zielone kryształy, choć piękne, nie znalazły miejsca w dostępnych mu opracowaniach dotyczących źródeł, ale zmagał się jeszcze z myślą, czy powinien porzucić tę ścieżkę, skoro możliwości majaczyły się przed nim obrazem tamtego połyskującego miedzią mechanizmu. — Nie chciałbym się narzucać ani tobie, ani szczególnie twojemu wujowi, ale byłbym wdzięczny, jeśli zechcesz się tych poszukiwań podjąć. Może przydadzą się nam obojgu.