:: Midgard :: Stare Miasto :: Plac Centralny
Miodosytnia Kvasera
3 posters
Mistrz Gry
Miodosytnia Kvasera Sob 2 Sty - 16:43
Miodosytnia Kvasera
Plac Centralny stanowi serce Midgardu, tym samym uchodząc za najdroższą częścią miasta – w związku z tym znalezienie miejsc dostępnych dla każdego może stanowić pewne wyzwanie. Jednym z nich jest jednak Miodosytnia Kvasera nazwana na cześć jednego z bogów, który narodził się ze śliny Azów i Wanów po ogłoszeniu między nimi rozejmu. Legenda głosi, że bóg ten został zabity przez dwóch karłów, Fjalarę i Galarę, którzy połączyli jego krew z miodem, tworząc w ten sposób wyjątkowy miód pitny. Nic więc dziwnego, że w Miodosytni Kvasera to właśnie ten trunek króluje na drewnianych stołach. Produkowany w lokalnej wytwórni powstałej w XIX wieku, cieszy się nieustającą popularnością wśród mieszkańców Midgardu. W lokalu nie brakuje zatem zróżnicowanej klienteli – rodzina Enevoldsenów, która jest właścicielem tego przybytku od samego początku, słynie ze swojej otwartości i gościnności.
Alexander Hallberg
Re: Miodosytnia Kvasera Sob 9 Mar - 21:20
Alexander HallbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Ankarede, Szwecja
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : berserker
Zawód : konsultant Kruczej Straży w zakresie wywiadu, tatuator
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź brunatny
Atuty : wiking (I), odporny (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 13 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 14 / wiedza ogólna: 5
12.05.2001
- A wyglądam ci na kogoś, na kogo czeka żona albo dziewczyna? – spytał przekornie jeszcze w pracowni, między sprzątaniem stanowiska a ubieraniem się do wyjścia.
Skoro Vaia postanowiła się z nim droczyć, Alex śmiało podjął jej grę – i z wprawą godną mistrza unikał udzielania prostych odpowiedzi. Bo slaczego miałby? Zabawniej było pozostawić wszystko w sferze domysłów, zobaczyć, jakie wnioski postanowi wyciągnąć Barros po tym i kolejnych wieczorach.
Kolejne wieczory. Parsknął do siebie w duchu. Szybko poszło mu przyzwyczaić się do myśli, że mógłby wychodzić tak z Vaią od czasu do czssu, tylko po to by pogadać z kimś, przy kim nie musi uważać na słowa – i kto nie jest Pią.
Z drugiej strony, czy to naprawdę takie zaskakujące, że ta myśl tak szybko postała mu w głowie? Raczej nie. Przecież Vaia sama prowadziła go w tym kierunku. Lekkie przytulenie, całus w policzek, sekret wymruczany prosto do ucha? Gdyby tylko nie wyszła właśnie spod jego igły, Alex byłby przekonany, że ten wieczór może skończyć się tylko w jeden sposób.
A tak? Nie był pewien.
Tak czy inaczej, plany pozostawały planami, więc gdy tylko byli gotowi do wyjścia, Hallberg zamknął pracownię i poprowadził ich o obiecanej miodosytni. Jeszcze w drodze naszła go myśl, że być może należało zarezerwować wcześniej miejsce – lokal cieszył się sporą popularnością – całe szczęście jednak prędko okazało się, że nie było takiej potrzeby. W knajpie było tłumnie, nie dość jednak, by nie znaleźli dla siebie wolnego stolika w kącie.
Zabrał od Vai kurtkę i zawiesił razem ze swoją na pobliskim wieszaku. Krytycznie spojrzał na dosyć twarde krzesła.
- Powinno być dobrze – stwierdził z wahaniem. – Eliksir znieczulający powinien wytrzymać jeszcze przez jakąś godzinę, może dwie, więc chyba nie umrzesz – skwitował. – Ale jakby zaczynało cię boleć to mów, nie? Zabierzemy się stąd wtedy.
Nie był do końca pewien, co miał na myśli – czy zabiorą się razem, zmienią po prostu lokal na taki, gdzie będzie można wyłożyć się wygodniej? Czy odstawi Vaię do domu? a może po prostu pożegnają się pod drzwiami miodosytni i tyle? – był natomiast absolutnie pewien, że nie chciałby, by Vaia męczyła się bardziej, niż musiała.
Kelner przyniósł im menu i ten sam kelner wrócił ledwie parę chwil później, by przyjąć zamówienie.
- Dla ślicznej dzisiaj bezalkoholowo – zastrzegł jeszcze zanim Vaia podała swoje wybory.
Na zdumione – złe? przerażone? – spojrzenie Barros przekrzywił głowę i uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Nie żartuję, kocie. Dopiero co przeorałem cię igłami, więc jeśli nie chcesz krwawić jak zażynany prosiak, to musisz dzisiaj grzecznie.
Do głowy mu nie przyszło, że pytające spojrzenie Vai mogło być równie dobrze reakcją na dobór słownictwa przez Alexa – niespecjalnie zastanawiał się, mówiąc o ślicznej, a nawet, gdyby to zrobił, to raczej nie zmieniłby zdania. Nie powiedział przecież nic, co nie byłoby prawdą, nie?
Kelner z godną podziwu powagą zaczekał, aż oboje złożyli swoje zamówienia – Alex nie był oryginalny, solidna porcja pitnego miodu i grillowane żeberka były wyborem dosyć prostym i równie oczywistym – a gdzy znów zostawił ich samych, Hallberg z westchnieniem rozparł się na niespecjalnie wygodnym krzesełku i przyjrzał Vai uważniej.
- Kiedy chcesz kolejną sesję? – spytał. – Sugerowałbym dopiero po wyleczeniu dzisiejszych wzorów, ale, niech zgadnę… – Uśmiechnął się leniwie. – Nie będziesz chciała tyle czekać, co?
Vaia Cortés da Barros
Re: Miodosytnia Kvasera Nie 10 Mar - 0:11
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Przekora Alexa trochę zaskakiwała, ale w sumie powinna się była tego spodziewać. Wyglądał na kogoś, kto bez problemu dotrzymałby jej pola - i przecież robił to przez całą sesję - w żartobliwych komentarzach, złośliwościach i bezczelnościach. Dlatego w odpowiedzi po prostu zmierzyła go wzrokiem. Od głowy aż do stóp i z powrotem, powoli i bardzo uważnie.
- Taaa, zdecydowanie wyglądasz. - stwierdziła z nieukrywanym rozbawieniem. Alex był naprawdę przystojny i jeszcze jakiś rok temu określiłaby go jako bardzo gorący towar. No teraz w sumie też, ale wtedy by go rwała. Teraz była po prostu sobą i nawet gdyby nie rozorał jej tyłka igłami, to i tak nie planowała go wyrywać w żaden sposób. Po prostu taki miała styl bycia i gadania, jeśli trafiła na kogoś „równego” sobie. Wbrew pozorom mało było osób, z którymi dało się rozmawiać w taki sposób, bez uznania tego za próbę wyciągnięcia do łóżka. Bo tego absolutnie nie próbowała, nawet jeśli Alex zdecydowanie był kimś, kogo - w innych okolicznościach - absolutnie z tego łóżka by nie wyrzuciła. Ale okoliczności były właśnie takie, a ona była jaka była. Wyrywanie kogoś na jedną noc nie leżało w jej naturze, a na związki położyła krechę po zerwaniu z Sarnai.
Nie zmieniało to jednak faktu, że pomysł spędzenia wieczoru z Alexem bardzo jej się podobał. I jakaś jej część cieszyła się, że wzór był duży i czekała ją jeszcze jedna sesja. Nie była pewna, jak Hallberg zapatrywał się na wspólne spędzanie czasu, więc tak przynajmniej miała dobry powód na kolejnyle takie spotkanie. W sumie nawet dwa powody, obiecała mu w końcu domowe żarcie rodem z Brazylii. Usatysfakcjonowało ją to na tyle, że nawet nie przejęła się tłumem w miodosytni. Miejsce się znalazło, słodkim spojrzeniem uprosiła, by uwalić się plecami do ściany i mogła zająć się zamówieniem czegoś do żarcia. Z rozbawieniem natomiast patrzyła, jak zawiesił ich kurtki - ze swoim wzrostem w życiu by nie dosięgnęła do swojej. Minusy bycia przeciętną Brazylijką w Skandynawii. Była mocno poniżej średniej wzrostu.
- A taki doustny przeciwbólowy będzie na to działał? Technicznie idę jutro do pracy, więc... Może być ciekawie. Generalnie jestem zgryźliwą paskudą jak mnie coś boli. - zaśmiała się, sadzając tyłek na twardym krześle. Nie było tak źle, dało się wytrzymać, przynajmniej teraz. - Jasne, dam znać. I na pewno nie umrę, kto ci pokaże brazylijskie żarcie. - puściła mu oczko, sięgając po kartę z daniami i przeglądając różne potrawy. Wszystko wyglądało smacznie i kusząco, aż w brzuchu jej zaburczało. W końcu jednak coś wybrała, ale zanim zdążyła złożyć zamówienie, Alex ją ubiegł i zagapiła się na niego z wyraźnym zaskoczeniem.
Może nawet nie dlatego, że zakazał jej zgarnięcia alkoholu, bo miód pitny kusił ją okropnie, ale bardziej w kwestii doboru słów. Tych i następnych, choć po nich akurat na policzkach Vaiany pojawił się ślad rumieńca. Nie spodziewała się, że nazwie ją śliczną, raczej nie takie komplementy słyszała pod swoim adresem, ale zabrzmiało to u niego bardzo naturalnie. Cholera, naprawdę zrobiło jej się przyjemnie.
Kocie.
Do tej pory tylko Sarnai ją tak nazywała i to w bardzo konkretnych momentach. Nie powinna o tym teraz myśleć, nie powinna myśleć o Sarnai i tym, co robiły, razem, ale od roku nie była z nikim, a słowa Alexa zabrzmiały jakoś tak sugestywnie i przez jej ciało przepłynęła fala gorąca, którą szybko zamaskowała głośnym prychnięciem, obracając wszystko w żart.
- Słuchaj, misiu, tak trochę nieładnie zabierać dziewczynę do knajpy z pitnym miodem i bezczelnie twierdzić, że nie może się go napić. To jest zbrodnia na moich kubkach smakowych. - posłała mu tak zranione spojrzenie, że każdy inny uznałby, że jej matkę harmoszką ubił albo dopuścił się zdrady. Szanowała natomiast kelnera, który nawet nie drgną przy ich wymianie komentarzy. Argumenty Alexa miały jednak sens, więc została przy lemoniadzie - z miodem! - i jako danie główne żeberka w miodzie i z orzechami. Lubiła mięso na słodko, więc wybór był idealny.
- No jasne, że nie będę chciała. Zwłaszcza, że zdążyłam ogarnąć, jak ten cholerny ból w trakcie stępić. - zaśmiała się cicho. - Mówisz dwa tygodnie, co? To proponuję tak 26 albo 27 maja jak ci pasuje. I w ogóle taki tatuaż potrzebuje jakiejś specjalnej pielęgnacji? - wolała się upewnić, bo nie chciała popsuć wzoru. A jaguara robiła już tak dawno, że nie pamiętała takich szczegółów. Jedzenie dostali dosyć szybko, więc mimo wszystko Vi nie zamierzała odpuścić sobie miodu i z miejsca - bez pytania - złapała kufel Alexa, by zgarnąć z niego dwa łyki trunku. Taka ilość nie powinna jej zaszkodzić, za to jęknęła z żalem.
- To jest po prostu chamstwo, dałabym radę wypić takie całe i być kompletnie trzeźwa, a nie mogę, bo zamienię się w zarzynanego wieprzka. Bogowie, to jest po prostu skończona podłość. - oczywiście, że zaczęła marudzić, bo cholerny miód pitny był przepyszny i naprawdę chciała taki dla siebie. Na szczęście smak miodowych żeberek trochę ją udobruchał, choć spojrzenia posyłane kuflowi Alexa nie należały do najszczęśliwszych.
- Taaa, zdecydowanie wyglądasz. - stwierdziła z nieukrywanym rozbawieniem. Alex był naprawdę przystojny i jeszcze jakiś rok temu określiłaby go jako bardzo gorący towar. No teraz w sumie też, ale wtedy by go rwała. Teraz była po prostu sobą i nawet gdyby nie rozorał jej tyłka igłami, to i tak nie planowała go wyrywać w żaden sposób. Po prostu taki miała styl bycia i gadania, jeśli trafiła na kogoś „równego” sobie. Wbrew pozorom mało było osób, z którymi dało się rozmawiać w taki sposób, bez uznania tego za próbę wyciągnięcia do łóżka. Bo tego absolutnie nie próbowała, nawet jeśli Alex zdecydowanie był kimś, kogo - w innych okolicznościach - absolutnie z tego łóżka by nie wyrzuciła. Ale okoliczności były właśnie takie, a ona była jaka była. Wyrywanie kogoś na jedną noc nie leżało w jej naturze, a na związki położyła krechę po zerwaniu z Sarnai.
Nie zmieniało to jednak faktu, że pomysł spędzenia wieczoru z Alexem bardzo jej się podobał. I jakaś jej część cieszyła się, że wzór był duży i czekała ją jeszcze jedna sesja. Nie była pewna, jak Hallberg zapatrywał się na wspólne spędzanie czasu, więc tak przynajmniej miała dobry powód na kolejnyle takie spotkanie. W sumie nawet dwa powody, obiecała mu w końcu domowe żarcie rodem z Brazylii. Usatysfakcjonowało ją to na tyle, że nawet nie przejęła się tłumem w miodosytni. Miejsce się znalazło, słodkim spojrzeniem uprosiła, by uwalić się plecami do ściany i mogła zająć się zamówieniem czegoś do żarcia. Z rozbawieniem natomiast patrzyła, jak zawiesił ich kurtki - ze swoim wzrostem w życiu by nie dosięgnęła do swojej. Minusy bycia przeciętną Brazylijką w Skandynawii. Była mocno poniżej średniej wzrostu.
- A taki doustny przeciwbólowy będzie na to działał? Technicznie idę jutro do pracy, więc... Może być ciekawie. Generalnie jestem zgryźliwą paskudą jak mnie coś boli. - zaśmiała się, sadzając tyłek na twardym krześle. Nie było tak źle, dało się wytrzymać, przynajmniej teraz. - Jasne, dam znać. I na pewno nie umrę, kto ci pokaże brazylijskie żarcie. - puściła mu oczko, sięgając po kartę z daniami i przeglądając różne potrawy. Wszystko wyglądało smacznie i kusząco, aż w brzuchu jej zaburczało. W końcu jednak coś wybrała, ale zanim zdążyła złożyć zamówienie, Alex ją ubiegł i zagapiła się na niego z wyraźnym zaskoczeniem.
Może nawet nie dlatego, że zakazał jej zgarnięcia alkoholu, bo miód pitny kusił ją okropnie, ale bardziej w kwestii doboru słów. Tych i następnych, choć po nich akurat na policzkach Vaiany pojawił się ślad rumieńca. Nie spodziewała się, że nazwie ją śliczną, raczej nie takie komplementy słyszała pod swoim adresem, ale zabrzmiało to u niego bardzo naturalnie. Cholera, naprawdę zrobiło jej się przyjemnie.
Kocie.
Do tej pory tylko Sarnai ją tak nazywała i to w bardzo konkretnych momentach. Nie powinna o tym teraz myśleć, nie powinna myśleć o Sarnai i tym, co robiły, razem, ale od roku nie była z nikim, a słowa Alexa zabrzmiały jakoś tak sugestywnie i przez jej ciało przepłynęła fala gorąca, którą szybko zamaskowała głośnym prychnięciem, obracając wszystko w żart.
- Słuchaj, misiu, tak trochę nieładnie zabierać dziewczynę do knajpy z pitnym miodem i bezczelnie twierdzić, że nie może się go napić. To jest zbrodnia na moich kubkach smakowych. - posłała mu tak zranione spojrzenie, że każdy inny uznałby, że jej matkę harmoszką ubił albo dopuścił się zdrady. Szanowała natomiast kelnera, który nawet nie drgną przy ich wymianie komentarzy. Argumenty Alexa miały jednak sens, więc została przy lemoniadzie - z miodem! - i jako danie główne żeberka w miodzie i z orzechami. Lubiła mięso na słodko, więc wybór był idealny.
- No jasne, że nie będę chciała. Zwłaszcza, że zdążyłam ogarnąć, jak ten cholerny ból w trakcie stępić. - zaśmiała się cicho. - Mówisz dwa tygodnie, co? To proponuję tak 26 albo 27 maja jak ci pasuje. I w ogóle taki tatuaż potrzebuje jakiejś specjalnej pielęgnacji? - wolała się upewnić, bo nie chciała popsuć wzoru. A jaguara robiła już tak dawno, że nie pamiętała takich szczegółów. Jedzenie dostali dosyć szybko, więc mimo wszystko Vi nie zamierzała odpuścić sobie miodu i z miejsca - bez pytania - złapała kufel Alexa, by zgarnąć z niego dwa łyki trunku. Taka ilość nie powinna jej zaszkodzić, za to jęknęła z żalem.
- To jest po prostu chamstwo, dałabym radę wypić takie całe i być kompletnie trzeźwa, a nie mogę, bo zamienię się w zarzynanego wieprzka. Bogowie, to jest po prostu skończona podłość. - oczywiście, że zaczęła marudzić, bo cholerny miód pitny był przepyszny i naprawdę chciała taki dla siebie. Na szczęście smak miodowych żeberek trochę ją udobruchał, choć spojrzenia posyłane kuflowi Alexa nie należały do najszczęśliwszych.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Alexander Hallberg
Re: Miodosytnia Kvasera Nie 10 Mar - 9:55
Alexander HallbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Ankarede, Szwecja
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : berserker
Zawód : konsultant Kruczej Straży w zakresie wywiadu, tatuator
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź brunatny
Atuty : wiking (I), odporny (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 13 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 14 / wiedza ogólna: 5
Skinieniem głowy przytaknął tylko, że doustny przeciwbólowy powinien działać – nie mógł obiecać, że zupełnie pozbędzie się bólu, ale przynajmniej go złagodzi – zaraz potem dużo bardziej zainteresowany zamawianiem żarcia. I rumieńcem Vai, który nie tylko mu nie umknął, ale wręcz zmusił, by przyjrzał się kobiecie o mgnienie oka dłużej, niż może wypadało. Jeśli po czasie zwątpił, czy aby na pewno powinien użyć takich a nie innych słów, zupełnie tego po sobie nie okazał – zamiast tego uśmiechnął się tylko szeroko, szerzej jeszcze i z wyraźną satysfakcją, gdy Barros zamaskowała tylko zakłopotanie kolejnymi zaczepnymi komentarzami.
- Mea culpa – zgodził się teatralnie, bo, tak jakby, faktycznie tego nie przemyślał. – Zabiorę cię tu drugi raz przy innej okazji. Tak, żebyś mogła osuszyć im całą spiżarkę, gdybyś tylko chciała. – Uniósł znacząco brwi. Znowu nie pytał. Znowu założył po prostu, że Vaia nie będzie miała nic przeciwko kolejnemu wyjściu – i znowu uznał, że miał do takiego założenia prawo.
Bogowie, powinien sobie przypomnieć, że czasem warto było jednak zapytać.
Gdy tylko kelner oddalił się z ich zamówieniami, Alex z przyjemnością wrócił do tematu tatuażu. Był zmęczony, bez dwóch zdań, ręka i plecy bolały go już od całego dnia w pracowni – trudno było jednak nie dostrzec, jak bardzo to lubił. Jak bardzo jego praca go kręciła, i jak łatwo było obudzić w nim gadułę, zadając tylko jedno, proste pytanie o cokolwiek związanego z tatuażami.
Na propozycję terminu skinął głową.
- 26 maja będzie w porządku – zgodził się. – Ale przypomnij mi się jeszcze, dobra? Przyślij tę swoją bestię – parsknął cicho, wciąż pamiętając, jak wiewiór kobiety panoszył mu się po pracowni.
- Póki masz to zalepione, nie musisz nic z tym robić – ze trzy dni spokoju – odpowiedział bez namysłu, zapytany o pielęgnację. Tego typu porady od lat już miał w małym palcu – tatuował przecież jeszcze od czasu studiów. – Potem, jak zdejmiesz opatrunki, tak naprawdę najważniejsze, co musisz robić, to trzymać w czystości i nawilżać parę razy dziennie. Są takie masła... – zaczął, zaraz jednak potrząsnął głową. – Przyślę ci – powiedział po prostu. I w domu, i w studiu miał cały zapas środków do pielęgnacji tatuażu, które zwykle proponował po sesji swoim klientom. Vai zaproponować zapomniał – był zwyczajnie zbyt wyczerpany – ale to dało się łatwo naprawić.
- Wolisz zapach pomarańczy, papai czy aloesu? – Uśmiechnął się szeroko. Dokładnie takie trzy miał do wyboru.
- W każdym razie, przez pierwszy tydzień smaruj tym... W zasadzie bez przerwy, tak naprawdę. Żeby skóra nigdy nie była sucha. I nie skub, jak zacznie się łuszczyć – dodał z rozbawieniem, niemal pewien, że tego akurat nie posłucha. Nikt nie słuchał. Gdy skóra schodziła – czy to po opalaniu, czy tatuażu, czy z jakiegokolwiek innego powodu – sam Alex skubał się z zapamiętaniem, jak więc mógł oczekiwać, że nie będą tego robić jego klienci?
- Po tygodniu możesz trochę rzadziej, ze dwa, trzy razy na dzień powinno wystarczyć. – Lekko przekrzywił głowę i uśmiechnął się leniwie, myśląc o radzie, której nie musiał dotąd udzielać przy żadnym innym wydziaranym wzorze. – No i raczej nie daj się klepać w tyłek przez najbliższe dni. Nie byłoby miło. – Wyszczerzył zęby.
Myśl, że Vaia mogła kogoś mieć, mogła dzisiaj do kogoś wrócić i pochwalić się komuś zaczętym wzorem tknęła Alexa nagle i była... Dziwna. Nie nieprzyjemna – było za wcześnie, by Hallberg zdołał rozwinąć jakieś większe uczucia – ale dziwna. Jakby nie chciał, by tak było, tylko nie bardzo wiedział, czemu.
Jedzenie dostali zaskakująco szybko jak na dzisiejsze tłumy, ale Alex daleki był od narzekania. Był głodny już ze dwie godziny temu – teraz czuł, że pożarłby konia z kopytami, gdyby mu dano.
Poprawił się na krześle i sięgał właśnie po kufel gdy Vaia błyskawicznie zwinęła mu go spod ręki. Uniósł brwi w zabawnym zdumieniu, zaraz parsknął i roześmiał się szczerze. Nie próbował jednak zabierać naczynia z powrotem – dwa czy trzy łyki jej nie zaszkodzą, patrzył więc tylko z rozbawieniem, jak delektowała się alkoholem, zaraz potem popadając w jeszcze większą żałość.
- Nie patrz tak bo mi zaszkodzi – wymamrotał w którejś chwili między jednym a drugim kęsem fantastycznie słodkich żeberek – nie umknęło mu, jak podobne dania wybrali sobie z Vaią, co dodatkowo go bawiło. – A nie jest w niczyim interesie, żeby cokolwiek mi szkodziło, bo robię się wtedy marudny. I nieprzyjemny – ostrzegł uprzejmie i wyszczerzył zęby.
- Mea culpa – zgodził się teatralnie, bo, tak jakby, faktycznie tego nie przemyślał. – Zabiorę cię tu drugi raz przy innej okazji. Tak, żebyś mogła osuszyć im całą spiżarkę, gdybyś tylko chciała. – Uniósł znacząco brwi. Znowu nie pytał. Znowu założył po prostu, że Vaia nie będzie miała nic przeciwko kolejnemu wyjściu – i znowu uznał, że miał do takiego założenia prawo.
Bogowie, powinien sobie przypomnieć, że czasem warto było jednak zapytać.
Gdy tylko kelner oddalił się z ich zamówieniami, Alex z przyjemnością wrócił do tematu tatuażu. Był zmęczony, bez dwóch zdań, ręka i plecy bolały go już od całego dnia w pracowni – trudno było jednak nie dostrzec, jak bardzo to lubił. Jak bardzo jego praca go kręciła, i jak łatwo było obudzić w nim gadułę, zadając tylko jedno, proste pytanie o cokolwiek związanego z tatuażami.
Na propozycję terminu skinął głową.
- 26 maja będzie w porządku – zgodził się. – Ale przypomnij mi się jeszcze, dobra? Przyślij tę swoją bestię – parsknął cicho, wciąż pamiętając, jak wiewiór kobiety panoszył mu się po pracowni.
- Póki masz to zalepione, nie musisz nic z tym robić – ze trzy dni spokoju – odpowiedział bez namysłu, zapytany o pielęgnację. Tego typu porady od lat już miał w małym palcu – tatuował przecież jeszcze od czasu studiów. – Potem, jak zdejmiesz opatrunki, tak naprawdę najważniejsze, co musisz robić, to trzymać w czystości i nawilżać parę razy dziennie. Są takie masła... – zaczął, zaraz jednak potrząsnął głową. – Przyślę ci – powiedział po prostu. I w domu, i w studiu miał cały zapas środków do pielęgnacji tatuażu, które zwykle proponował po sesji swoim klientom. Vai zaproponować zapomniał – był zwyczajnie zbyt wyczerpany – ale to dało się łatwo naprawić.
- Wolisz zapach pomarańczy, papai czy aloesu? – Uśmiechnął się szeroko. Dokładnie takie trzy miał do wyboru.
- W każdym razie, przez pierwszy tydzień smaruj tym... W zasadzie bez przerwy, tak naprawdę. Żeby skóra nigdy nie była sucha. I nie skub, jak zacznie się łuszczyć – dodał z rozbawieniem, niemal pewien, że tego akurat nie posłucha. Nikt nie słuchał. Gdy skóra schodziła – czy to po opalaniu, czy tatuażu, czy z jakiegokolwiek innego powodu – sam Alex skubał się z zapamiętaniem, jak więc mógł oczekiwać, że nie będą tego robić jego klienci?
- Po tygodniu możesz trochę rzadziej, ze dwa, trzy razy na dzień powinno wystarczyć. – Lekko przekrzywił głowę i uśmiechnął się leniwie, myśląc o radzie, której nie musiał dotąd udzielać przy żadnym innym wydziaranym wzorze. – No i raczej nie daj się klepać w tyłek przez najbliższe dni. Nie byłoby miło. – Wyszczerzył zęby.
Myśl, że Vaia mogła kogoś mieć, mogła dzisiaj do kogoś wrócić i pochwalić się komuś zaczętym wzorem tknęła Alexa nagle i była... Dziwna. Nie nieprzyjemna – było za wcześnie, by Hallberg zdołał rozwinąć jakieś większe uczucia – ale dziwna. Jakby nie chciał, by tak było, tylko nie bardzo wiedział, czemu.
Jedzenie dostali zaskakująco szybko jak na dzisiejsze tłumy, ale Alex daleki był od narzekania. Był głodny już ze dwie godziny temu – teraz czuł, że pożarłby konia z kopytami, gdyby mu dano.
Poprawił się na krześle i sięgał właśnie po kufel gdy Vaia błyskawicznie zwinęła mu go spod ręki. Uniósł brwi w zabawnym zdumieniu, zaraz parsknął i roześmiał się szczerze. Nie próbował jednak zabierać naczynia z powrotem – dwa czy trzy łyki jej nie zaszkodzą, patrzył więc tylko z rozbawieniem, jak delektowała się alkoholem, zaraz potem popadając w jeszcze większą żałość.
- Nie patrz tak bo mi zaszkodzi – wymamrotał w którejś chwili między jednym a drugim kęsem fantastycznie słodkich żeberek – nie umknęło mu, jak podobne dania wybrali sobie z Vaią, co dodatkowo go bawiło. – A nie jest w niczyim interesie, żeby cokolwiek mi szkodziło, bo robię się wtedy marudny. I nieprzyjemny – ostrzegł uprzejmie i wyszczerzył zęby.
Vaia Cortés da Barros
Re: Miodosytnia Kvasera Nie 10 Mar - 19:41
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie zamierzała się tłumaczyć, dlaczego poczuła się zakłopotana i dlaczego jej policzki jeszcze chwilkę piekły delikatną czerwienią. Ale i tak przewróciła oczami, równie teatralnie, widząc jego pełen satysfakcji uśmiech. Mężczyzna był kompletnie niereformowalny, ale przez to tak świetnie jej się z nim rozmawiało, jak nigdy. I myśl, że faktycznie miałby dziewczynę, żonę lub kogoś w tym stylu, kto miałby solidne wąty do wspólnych wypadów, budziła w niej jakiś smutek. Nie, żeby nie rozumiała tego w pewien sposób, ale i tak było jej dziwnie smutno. Rzadko zdarzali się tak otwarci ludzie bez prób chamskiego flirtu.
Uniosła wysoko brwi, mimowolnie uśmiechając się szeroko na to, że w zasadzie nawet nie pytał, czy z nim pójdzie, tylko po prostu oznajmiał, że wyjdą następny raz. Facet po prostu się rządził i bawiło ją to bardziej, niż powinno, że w zasadzie nie przeszkadzał jej ten fakt jakoś specjalnie mocno. A na wee wręcz przeciwnie, było jej po prostu dobrze z tą świadomością, pomijając już nawet to, że chyba jednak faktycznie nie miał żadnej panny, bo w innym wypadku nie rzucałby takimi tekstami.
- A skąd wiesz, że nie przyjdę tu sama, bez ciebie? - spytała całkiem niewinnie, opierając na dłoni brodę i patrząc na mężczyznę spod rzęs. Czarne oczy Barros wyglądały teraz jak nocne niebo, upstrzone gwiazdami. - Zawsze się tak rządzisz? Wiesz, tak jak teraz, że nawet nie pytasz, czy gdzieś z tobą wyjdę, tylko mi oznajmiasz, że zabierzesz mnie tu ponownie. - w jej głosie brzmiało czyste rozbawienie, w żaden sposób nie wykazywała jakiejś urazy, bardziej delikatne zaciekawienie. Na razie też nie widziała potrzeby, by mu się postawić, ale to wcale nie znaczyło, że kiedyś nie powie „dosyć”. Na razie idea wspólnych wypadów była naprawdę przyjemna. Osuszenie spiżarni z miodu też. Serio chętnie tu przyjdzie, a towarzystwo Alexa było bardzo miłym dodatkiem.
Widziała, z jaką pasją mówił o tatuowaniu i jak bardzo to lubił, aż przyjemnie się go słuchało. To był jeden z tych miłych momentów, gdy sama wolała siedzieć cicho i po prostu słuchać, całkiem rozluźniona i zafascynowana pasją rozmówcy.
- Przyślę… Ale wcześniej może dam mu jakieś środki na uspokojenie. Ma idealne imię, kwatermistrz też był takim ciulem i mendą… - wzdrygnęła się na samo wspomnienie „pierwowzoru” wiewiórki. Dobrze wspominała miesiące na statku, ale z kwatermistrzem nigdy nie było jej po drodze. Zresztą nie tylko jej, niechęć była obopólna. Ale nie zamierzała się w to zagłębiać.
Zapamiętywała uważnie wszystkie informacje na temat pielęgnacji tatuażu, kiwnięciami głowy oznajmiając Alexowi, że uważnie go słucha. Nie przerywała mu, on tu był specjalistą, a ona bądź co bądź nie chciała zepsuć świeżego wzoru.
- Pomarańcza! - powiedziała natychmiast, choć koty podobno cytrusów nie lubiły. - Papai nie lubię, a aloes wkurza mojego kota. Strasznie drażniący zapach. - wzdrygnęła się delikatnie, by zaraz potem unieść brwi na tekst o ciągłym smarowaniu. To mogło być naprawdę upierdliwe... Nie przejmując się ewentualnymi spojrzeniami wyprostowała się i obmacała krzyże. Pośladki nie były problemem, zasięg rąk je przecież obejmował, gorzej z rejonami wyżej. Na szczęście jednak bez problemu mogła dotknąć całego obszaru okrytego sztuczną skórą.
- Dobra, sięgnąć sięgnę. Gorzej będzie później... - roześmiała się lekko, by parsknąć cicho w temacie klepania po tyłku. - Na szczęście moi znajomi są dobrze wychowani i nie klepią po tyłkach. Wiedzą, czym może to grozić. - puściła mu oczko, zdając sobie jednak sprawę, że może to powodować nieco inny problem. - Ale co z zasłanianiem tego potem, jak zdejmę folię…? Wiesz, mundur to jednak mundur, we własnym domu mogę łazić w samej koszuli, żeby nie urazić wzoru, ale w pracy to już nie bardzo. - zaniepokoiła się wyraźnie. Spodnie bądź co bądź akurat kończyły się na wzorku, do tego zostawała dolna część bielizny... Zaczynała mieć obawy, czy pomysł zrobienia sobie dziary był naprawdę dobrze przemyślany.
Jedzenie było przepyszne, do tego porcja była całkiem solidnej wielkości - wystarczającej, by strażniczka napełniła żołądek i była przyjemnie syta. Dlatego też rozmowa na dobrą chwilę umilkła, gdy bez idiotycznych ceregieli obgryzała żeberka, uważając, by nie poplamić własnych ubrań albo obrusa.
- Ależ będę! Smakował mi ten miód. - stwierdziła słodko, upijając swoją lemoniadę, która też była przepyszna. Tak naprawdę nie narzekała na swój napitek, nie potrzebowała alkoholu do funkcjonowania, przynajmniej o ile nie zbierało jej się na ataki paniki. Przy Alexie jej to w ogóle nie groziło, więc lemoniada z posmakiem miodu całkowicie jej wystarczała. - I ja się ciebie nie boję, niedźwiadku. - posłała mu rozbawiony uśmiech, wracając do swoich żeberek i orzeszków. Ale przestała łypać na kufel Alexa, usatysfakcjonowana swoim posiłkiem.
W końcu porcja się skończyła i wybitnie nażarta Vaia odchyliła się na krześle, poklepując się po przyjemnie zaokrąglonym brzuchu. Ta porcja była przesadzona, nie powinna zjeść wszystkiego, ale nie mogła się powstrzymać. I była tak potwornie głodna...
- Przeżarłam się. - oznajmiła mu z zachwyconym westchnięciem. - To był świetny pomysł, żeby tu przyjść. Nie ma bata, żebym tu nie przylazła jeszcze raz. - i jakby na to nie spojrzeć, ceny też nie były takie okropne. Mogła sobie pozwolić tu przyjść raz na jakiś czas. Sięgnęła po swoją lemoniadę, powoli sącząc napój. Poprawiła się na krześle, które dopiero teraz zaczęło się robić potwornie niewygodne. Popatrzyła na Hallberga z nieśmiałym uśmiechem.
- Znasz więcej takich fajnych miejsc tutaj? Niekoniecznie z jedzeniem. - dodała podnosząc ręce do góry, żeby nie sądził, że chce go naciągnąć na kolejny obiad. Nie była z takich, ale mimo wcześniejszej złośliwości naprawdę chętnie gdzieś by z nim połaziła.
Uniosła wysoko brwi, mimowolnie uśmiechając się szeroko na to, że w zasadzie nawet nie pytał, czy z nim pójdzie, tylko po prostu oznajmiał, że wyjdą następny raz. Facet po prostu się rządził i bawiło ją to bardziej, niż powinno, że w zasadzie nie przeszkadzał jej ten fakt jakoś specjalnie mocno. A na wee wręcz przeciwnie, było jej po prostu dobrze z tą świadomością, pomijając już nawet to, że chyba jednak faktycznie nie miał żadnej panny, bo w innym wypadku nie rzucałby takimi tekstami.
- A skąd wiesz, że nie przyjdę tu sama, bez ciebie? - spytała całkiem niewinnie, opierając na dłoni brodę i patrząc na mężczyznę spod rzęs. Czarne oczy Barros wyglądały teraz jak nocne niebo, upstrzone gwiazdami. - Zawsze się tak rządzisz? Wiesz, tak jak teraz, że nawet nie pytasz, czy gdzieś z tobą wyjdę, tylko mi oznajmiasz, że zabierzesz mnie tu ponownie. - w jej głosie brzmiało czyste rozbawienie, w żaden sposób nie wykazywała jakiejś urazy, bardziej delikatne zaciekawienie. Na razie też nie widziała potrzeby, by mu się postawić, ale to wcale nie znaczyło, że kiedyś nie powie „dosyć”. Na razie idea wspólnych wypadów była naprawdę przyjemna. Osuszenie spiżarni z miodu też. Serio chętnie tu przyjdzie, a towarzystwo Alexa było bardzo miłym dodatkiem.
Widziała, z jaką pasją mówił o tatuowaniu i jak bardzo to lubił, aż przyjemnie się go słuchało. To był jeden z tych miłych momentów, gdy sama wolała siedzieć cicho i po prostu słuchać, całkiem rozluźniona i zafascynowana pasją rozmówcy.
- Przyślę… Ale wcześniej może dam mu jakieś środki na uspokojenie. Ma idealne imię, kwatermistrz też był takim ciulem i mendą… - wzdrygnęła się na samo wspomnienie „pierwowzoru” wiewiórki. Dobrze wspominała miesiące na statku, ale z kwatermistrzem nigdy nie było jej po drodze. Zresztą nie tylko jej, niechęć była obopólna. Ale nie zamierzała się w to zagłębiać.
Zapamiętywała uważnie wszystkie informacje na temat pielęgnacji tatuażu, kiwnięciami głowy oznajmiając Alexowi, że uważnie go słucha. Nie przerywała mu, on tu był specjalistą, a ona bądź co bądź nie chciała zepsuć świeżego wzoru.
- Pomarańcza! - powiedziała natychmiast, choć koty podobno cytrusów nie lubiły. - Papai nie lubię, a aloes wkurza mojego kota. Strasznie drażniący zapach. - wzdrygnęła się delikatnie, by zaraz potem unieść brwi na tekst o ciągłym smarowaniu. To mogło być naprawdę upierdliwe... Nie przejmując się ewentualnymi spojrzeniami wyprostowała się i obmacała krzyże. Pośladki nie były problemem, zasięg rąk je przecież obejmował, gorzej z rejonami wyżej. Na szczęście jednak bez problemu mogła dotknąć całego obszaru okrytego sztuczną skórą.
- Dobra, sięgnąć sięgnę. Gorzej będzie później... - roześmiała się lekko, by parsknąć cicho w temacie klepania po tyłku. - Na szczęście moi znajomi są dobrze wychowani i nie klepią po tyłkach. Wiedzą, czym może to grozić. - puściła mu oczko, zdając sobie jednak sprawę, że może to powodować nieco inny problem. - Ale co z zasłanianiem tego potem, jak zdejmę folię…? Wiesz, mundur to jednak mundur, we własnym domu mogę łazić w samej koszuli, żeby nie urazić wzoru, ale w pracy to już nie bardzo. - zaniepokoiła się wyraźnie. Spodnie bądź co bądź akurat kończyły się na wzorku, do tego zostawała dolna część bielizny... Zaczynała mieć obawy, czy pomysł zrobienia sobie dziary był naprawdę dobrze przemyślany.
Jedzenie było przepyszne, do tego porcja była całkiem solidnej wielkości - wystarczającej, by strażniczka napełniła żołądek i była przyjemnie syta. Dlatego też rozmowa na dobrą chwilę umilkła, gdy bez idiotycznych ceregieli obgryzała żeberka, uważając, by nie poplamić własnych ubrań albo obrusa.
- Ależ będę! Smakował mi ten miód. - stwierdziła słodko, upijając swoją lemoniadę, która też była przepyszna. Tak naprawdę nie narzekała na swój napitek, nie potrzebowała alkoholu do funkcjonowania, przynajmniej o ile nie zbierało jej się na ataki paniki. Przy Alexie jej to w ogóle nie groziło, więc lemoniada z posmakiem miodu całkowicie jej wystarczała. - I ja się ciebie nie boję, niedźwiadku. - posłała mu rozbawiony uśmiech, wracając do swoich żeberek i orzeszków. Ale przestała łypać na kufel Alexa, usatysfakcjonowana swoim posiłkiem.
W końcu porcja się skończyła i wybitnie nażarta Vaia odchyliła się na krześle, poklepując się po przyjemnie zaokrąglonym brzuchu. Ta porcja była przesadzona, nie powinna zjeść wszystkiego, ale nie mogła się powstrzymać. I była tak potwornie głodna...
- Przeżarłam się. - oznajmiła mu z zachwyconym westchnięciem. - To był świetny pomysł, żeby tu przyjść. Nie ma bata, żebym tu nie przylazła jeszcze raz. - i jakby na to nie spojrzeć, ceny też nie były takie okropne. Mogła sobie pozwolić tu przyjść raz na jakiś czas. Sięgnęła po swoją lemoniadę, powoli sącząc napój. Poprawiła się na krześle, które dopiero teraz zaczęło się robić potwornie niewygodne. Popatrzyła na Hallberga z nieśmiałym uśmiechem.
- Znasz więcej takich fajnych miejsc tutaj? Niekoniecznie z jedzeniem. - dodała podnosząc ręce do góry, żeby nie sądził, że chce go naciągnąć na kolejny obiad. Nie była z takich, ale mimo wcześniejszej złośliwości naprawdę chętnie gdzieś by z nim połaziła.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Alexander Hallberg
Re: Miodosytnia Kvasera Pon 11 Mar - 20:14
Alexander HallbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Ankarede, Szwecja
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : berserker
Zawód : konsultant Kruczej Straży w zakresie wywiadu, tatuator
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź brunatny
Atuty : wiking (I), odporny (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 13 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 14 / wiedza ogólna: 5
Zawsze się tak rządzisz?
Roześmiał się.
- Zawsze – przyznał bez skrępowania, zaraz jednak zawahał się. – Zazwyczaj. Nie zawsze mogę. – Uniósł brwi znacząco, w domyśle pozostawiając, że byli ludzie tacy jak Pia, przy których niespecjalnie mógł się panoszyć… W większości przypadków.
Przez krótką chwilę spoglądał w ciemne oczy Vai i odetchnął bezgłośnie. Nie sądził, że tęczówki mogą mieć aż tak ciemny kolor, teraz jednak, widząc czarne niemal zwierciadła na własne oczy, uznał, że byłoby przykro, gdyby nie mogły. Było coś cholernie fascynującego w tym, jak urocze i, jednocześnie, przerażające były oczy Barros.
Alex nie zwykł spieszyć się z nazywaniem tego, co czuje, ale w tym wypadku dosyć łatwo doszedł do wniosku, że gdyby nie mógł popatrzeć w oczy Vai nigdy więcej, gdyby nie mógł w nie zerknąć od czasu do czasu, byłoby mu chyba zwyczajnie przykro.
Chrząknął cicho, zmuszając się by znów skupić się na tym, co mówiła.
Na entuzjazm Vai, gcdy bez cienia wahania wybrała pomarańczę, uśmiechnął się szeroko.
- Dobry wybór – zgodził się, skinieniem głowy przyjmując wyjaśnienia odnośnie pozostałych zapachów. – I też mój ulubiony – dodał bez zastanowienia, ale też bez większego powodu. Ot, po prostu dlatego, że mógł. – Jak zrobiłem sobie dłoń… – Uniósł lekko wspomnianą rękę, wskazując na nierówny układ run nakreślony na jego palcach. – Smarowałem się częściej tylko po to, żeby cały dzień ładnie pachniało. – Wyszczerzył zęby.
Z nieznacznym rozbawieniem obserwował, jak Vaia sprawdza zasięg rąk – to, że musiała upewnić się, że będzie w stanie posmarować się sama, pozwalało mu sądzić, że jednak nikt na nią nie czeka i nikomu nie pochwali się tego wieczora świeżo zaczętym wzorem. I, jak sama właśnie przyznała, nikt nie będzie klepał jej po pośladkach. Czy robiło to Hallbergowi różnicę czy nie – ciężko stwierdzić. Dość powiedzieć, że uśmiechnął się chyba nieco szerzej, a w oczach zalśniła mu jakaś iskra, której chyba nawet nie był świadom.
- Zwykły opatrunek na czas pracy powinien ci wystarczyć – odpowiedział na wątpliwości odnośnie zasłaniania wzoru pod mundurem. – Na pewno nie będzie ci wygodnie, ale... – Wzruszył ramionami. – Jeśli nie możesz wziąć sobie wolnego chociaż na tydzień, rzuć po prostu przed wyjściem do roboty któreś z tych fikuśnych zaklęć, co to cię obwinie i zaklei wszędzie tam gdzie trzeba. Pilnuj tylko, żeby się nie poodparzać – zastrzegł. – Licz się z tym, że być może będziesz musiała zmieniać te opatrunki w trakcie dnia. – Pokręcił głową lekko z rozbawieniem. – Naprawdę byłoby lepiej, gdybyś chociaż na parę pierwszych dni po prostu została w domu. Im później tym będzie lepiej, twoja magia szybko cię wygoi.
Przez kilka chwil zajadali się bez słowa, oboje zbyt głodni, by, mając żarcie pod nosem, umieć mu się oprzeć. Jednym z niewielu wypowiedzianych w tym czasie słów była deklaracja Vai, że się nie boi, na co Alex uśmiechnął się łobuzersko.
- A może powinnaś. Zbytnia pewność siebie podobno potrafi gubić najlepszych. – Uniósł brwi znacząco nawet nie próbując udawać, że to nie jest także jego grzech. Wytykając Vai nadmierne przekonanie, że ze wszystkim sobie poradzi, sam przecież prezentował dokładnie to samo. Też sądził, że wszystkiemu da radę.
A może, gdyby kiedyś się spróbowali, tak naprawdę żadne z nich nie dałoby rady drugiemu? To akurat byłoby całkiem zabawne, Alexander musiał to przyznać.
Uporał się ze swoją porcją szybko i rozwalił się na krześle podobnie jak Vaia – nieszczególnie kulturalnie, ale, bogowie, świat nie runie jeśli przez chwilę pozachowują się jak ostatnie chamstwo. Zresztą – najadł się, trochę odpoczął. Było mu zbyt dobrze by przejmował się zdaniem innych.
Uśmiechnął się z satysfakcją, gdy Vaia wydała ostateczny werdykt odnośnie miodosytni – i uniósł brwi lekko na pytanie Barros.
- Marzy ci się zwiedzanie? – odparł pytaniem i uśmiechnął się z rozbawieniem. – Pewnie coś bym znalazł. Z jedzeniem i bez – dodał ze śmiechem. Naprawdę nie miał problemu, by raz na jakiś czas postawić Vai obiad. Albo nawet regularnie. Stać go było na to, to raz, a dwa, że... Cóż, było miło. Zabawnie. Miał wrażenie, jakby znał Barros od lat, choć przecież wcale tak nie było. Dlaczego nie miałby jej gdzieś zabierać? Mógłby, naprawdę mógłby. I chyba by chciał.
- W samym Midgardzie jest na przykład całkiem fajny ogród botaniczny. Byłem tam kiedyś, jeszcze w szkole. Pamiętam, że jak wleźliśmy do labiryntu na końcu ogrodu, to profesor, który miał się nami zajmować, musiał w końcu wezwać obsługę, żeby przecięli te wszystkie zarośla na chwilę i nas wyciągnęli. – Wyszczerzył zęby szeroko. Oczywiście, że wspomnienie zgubienia się w labiryncie bawiło go raczej niż przerażało.
- W Ymirze Starszym też jest ciekawie, bo Przesmyk Lokiego Przesmykiem Lokiego... – Nie miał wątpliwości, że Vaia doskonale zna ten rejon – każdy Wysłannik znał. – ...Ale jest tam też na przykład park ruchomych rzeźb. No i Roztańczona Huldra. Cholernie drogie miejsce, ale widoki są tego warte. – Uniósł brwi znacząco.
- No i zawsze można też wyrwać się poza miasto, jakbyś wolała na dziko – parsknął cicho.
Sięgnął po kufel, upił trzy solidne łyki miodu i westchnął z przyjemnością.
- Daj znać, jak będziesz miała jakiś wolny weekend. Mogę ci zrobić za przewodnika. – Wzruszył lekko ramionami. Naprawdę mógł. Naprawdę chciał.
Roześmiał się.
- Zawsze – przyznał bez skrępowania, zaraz jednak zawahał się. – Zazwyczaj. Nie zawsze mogę. – Uniósł brwi znacząco, w domyśle pozostawiając, że byli ludzie tacy jak Pia, przy których niespecjalnie mógł się panoszyć… W większości przypadków.
Przez krótką chwilę spoglądał w ciemne oczy Vai i odetchnął bezgłośnie. Nie sądził, że tęczówki mogą mieć aż tak ciemny kolor, teraz jednak, widząc czarne niemal zwierciadła na własne oczy, uznał, że byłoby przykro, gdyby nie mogły. Było coś cholernie fascynującego w tym, jak urocze i, jednocześnie, przerażające były oczy Barros.
Alex nie zwykł spieszyć się z nazywaniem tego, co czuje, ale w tym wypadku dosyć łatwo doszedł do wniosku, że gdyby nie mógł popatrzeć w oczy Vai nigdy więcej, gdyby nie mógł w nie zerknąć od czasu do czasu, byłoby mu chyba zwyczajnie przykro.
Chrząknął cicho, zmuszając się by znów skupić się na tym, co mówiła.
Na entuzjazm Vai, gcdy bez cienia wahania wybrała pomarańczę, uśmiechnął się szeroko.
- Dobry wybór – zgodził się, skinieniem głowy przyjmując wyjaśnienia odnośnie pozostałych zapachów. – I też mój ulubiony – dodał bez zastanowienia, ale też bez większego powodu. Ot, po prostu dlatego, że mógł. – Jak zrobiłem sobie dłoń… – Uniósł lekko wspomnianą rękę, wskazując na nierówny układ run nakreślony na jego palcach. – Smarowałem się częściej tylko po to, żeby cały dzień ładnie pachniało. – Wyszczerzył zęby.
Z nieznacznym rozbawieniem obserwował, jak Vaia sprawdza zasięg rąk – to, że musiała upewnić się, że będzie w stanie posmarować się sama, pozwalało mu sądzić, że jednak nikt na nią nie czeka i nikomu nie pochwali się tego wieczora świeżo zaczętym wzorem. I, jak sama właśnie przyznała, nikt nie będzie klepał jej po pośladkach. Czy robiło to Hallbergowi różnicę czy nie – ciężko stwierdzić. Dość powiedzieć, że uśmiechnął się chyba nieco szerzej, a w oczach zalśniła mu jakaś iskra, której chyba nawet nie był świadom.
- Zwykły opatrunek na czas pracy powinien ci wystarczyć – odpowiedział na wątpliwości odnośnie zasłaniania wzoru pod mundurem. – Na pewno nie będzie ci wygodnie, ale... – Wzruszył ramionami. – Jeśli nie możesz wziąć sobie wolnego chociaż na tydzień, rzuć po prostu przed wyjściem do roboty któreś z tych fikuśnych zaklęć, co to cię obwinie i zaklei wszędzie tam gdzie trzeba. Pilnuj tylko, żeby się nie poodparzać – zastrzegł. – Licz się z tym, że być może będziesz musiała zmieniać te opatrunki w trakcie dnia. – Pokręcił głową lekko z rozbawieniem. – Naprawdę byłoby lepiej, gdybyś chociaż na parę pierwszych dni po prostu została w domu. Im później tym będzie lepiej, twoja magia szybko cię wygoi.
Przez kilka chwil zajadali się bez słowa, oboje zbyt głodni, by, mając żarcie pod nosem, umieć mu się oprzeć. Jednym z niewielu wypowiedzianych w tym czasie słów była deklaracja Vai, że się nie boi, na co Alex uśmiechnął się łobuzersko.
- A może powinnaś. Zbytnia pewność siebie podobno potrafi gubić najlepszych. – Uniósł brwi znacząco nawet nie próbując udawać, że to nie jest także jego grzech. Wytykając Vai nadmierne przekonanie, że ze wszystkim sobie poradzi, sam przecież prezentował dokładnie to samo. Też sądził, że wszystkiemu da radę.
A może, gdyby kiedyś się spróbowali, tak naprawdę żadne z nich nie dałoby rady drugiemu? To akurat byłoby całkiem zabawne, Alexander musiał to przyznać.
Uporał się ze swoją porcją szybko i rozwalił się na krześle podobnie jak Vaia – nieszczególnie kulturalnie, ale, bogowie, świat nie runie jeśli przez chwilę pozachowują się jak ostatnie chamstwo. Zresztą – najadł się, trochę odpoczął. Było mu zbyt dobrze by przejmował się zdaniem innych.
Uśmiechnął się z satysfakcją, gdy Vaia wydała ostateczny werdykt odnośnie miodosytni – i uniósł brwi lekko na pytanie Barros.
- Marzy ci się zwiedzanie? – odparł pytaniem i uśmiechnął się z rozbawieniem. – Pewnie coś bym znalazł. Z jedzeniem i bez – dodał ze śmiechem. Naprawdę nie miał problemu, by raz na jakiś czas postawić Vai obiad. Albo nawet regularnie. Stać go było na to, to raz, a dwa, że... Cóż, było miło. Zabawnie. Miał wrażenie, jakby znał Barros od lat, choć przecież wcale tak nie było. Dlaczego nie miałby jej gdzieś zabierać? Mógłby, naprawdę mógłby. I chyba by chciał.
- W samym Midgardzie jest na przykład całkiem fajny ogród botaniczny. Byłem tam kiedyś, jeszcze w szkole. Pamiętam, że jak wleźliśmy do labiryntu na końcu ogrodu, to profesor, który miał się nami zajmować, musiał w końcu wezwać obsługę, żeby przecięli te wszystkie zarośla na chwilę i nas wyciągnęli. – Wyszczerzył zęby szeroko. Oczywiście, że wspomnienie zgubienia się w labiryncie bawiło go raczej niż przerażało.
- W Ymirze Starszym też jest ciekawie, bo Przesmyk Lokiego Przesmykiem Lokiego... – Nie miał wątpliwości, że Vaia doskonale zna ten rejon – każdy Wysłannik znał. – ...Ale jest tam też na przykład park ruchomych rzeźb. No i Roztańczona Huldra. Cholernie drogie miejsce, ale widoki są tego warte. – Uniósł brwi znacząco.
- No i zawsze można też wyrwać się poza miasto, jakbyś wolała na dziko – parsknął cicho.
Sięgnął po kufel, upił trzy solidne łyki miodu i westchnął z przyjemnością.
- Daj znać, jak będziesz miała jakiś wolny weekend. Mogę ci zrobić za przewodnika. – Wzruszył lekko ramionami. Naprawdę mógł. Naprawdę chciał.
Vaia Cortés da Barros
Re: Miodosytnia Kvasera Pon 11 Mar - 23:34
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Och była podłą, złośliwą mendą, bo kiedy tylko powiedział, że nie zawsze może, uśmiechnęła się, szeroko, nie odrywając spojrzenia własnych oczu od jego. Tak bardzo odmiennych od jej własnych. Chociaż był berserkiem, zielone oczy – właściwie oko – kojarzyło jej się nieodmiennie z dzikimi kotami, z którymi miała całkiem sporo do czynienia. Przynajmniej jednak nie budził skojarzeń z jaguarami, których mimo wszystko nadal się bała.
- Skąd więc pomysł, że przy mnie możesz? – spytała całkiem niewinnie, jednak cały czas z tym szerokim uśmiechem na twarzy. Naprawdę powinna być obrażona. Tak jak kiedyś powinna być obrażona na Estebana, że na dzień dobry po 2 minutach znajomości groził jej zębiskami kajmana i odgryzieniem nóg. Wtedy nie była sfoszona i teraz zresztą tak samo. Bawiła ją pewność siebie Alexa, bawiło ją jego przekonanie, że może się przy niej panoszyć i niech to szlag trafi cholernego kota, była tak bardzo ciekawa, do czego ją to doprowadzi.
Uciekła w końcu spojrzeniem, nie chcąc peszyć mężczyzny zbyt długim wpatrywaniem się w jego oczy, zwłaszcza te niewidzące. Różne osoby różnie to odbierały, po co więc mieli spiąć się o taką drobnostkę? Dla Vai była to totalna drobnostka, bo częściowa ślepota Hallberga nie przeszkadzała jej w żadnym wypadku. Zresztą jemu najprawdopodobniej też, jeśli patrzyć na to, jak dobrze sobie radził ze szkicowaniem i tatuowaniem.
- Nie dziwię się wcale. Miałam kiedyś balsam o zapachu pomarańczy. Zużyłam go w tydzień, całego, tak często się nim smarowałam. – roześmiała się lekko, zauważając, jak bardzo byli do siebie podobni. Oboje nie krępowali się byle gównem. Lubili podobne potrawy. Zapachy. I ewidentnie lubili tatuaże, bo oczywiście natychmiast musiała się przyjrzeć dłoni Alexa.
- Co one w ogóle oznaczają…? – zaciekawiła się, bo co jak co, ale runy nigdy nie były obiektem jej zainteresowań. Znała ich ogólne działanie, umiała jako tako zidentyfikować, słyszała o rytuałach, do jasnej cholery jej ojciec był zaklinaczem, więc potrafiła nawet rozpoznać klątwy… Ale tak ogólnie symbole były tylko stertą kresek. Nie uważała, by potrzebowała jakoś specjalnie tej wiedzy.
Przez dobrą chwilę jadła i milczała, zostawiając na razie temat opatrunków w spokoju. Zbierała w sobie słowa, bo chyba jednak ta kwestia była ważna, zwłaszcza, gdyby miała zamiar kiedyś tatuować się wyżej. Albo jakby chociażby Alex miał ją kiedyś złapać za ramię… Bogowie, naprawdę nie chciała przerzucić go przez ramię, bo mógł być potężnym i silnym berserkiem, ale element zaskoczenia zawsze robił swoje. Przerabiała to wiele razy. Łącznie z własną reakcją, instynktownym atakiem na rzekomy atak. Po co się bronić, jak można atakować.
- Alex… - urwała na chwilę, by zaraz potem westchnąć. – Mi w mundurze nigdy nie jest wygodnie. Nauczyłam się to akceptować i znosić, ale nie ma tu mowy o wygodzie – zresztą jak z 90% tego typu ubrań, wliczając w to kurtki. Dodatkowa niewygoda w postaci bandaża naprawdę mi nie robi – ot będę się wkurzać na to i zapomnę o prawdziwym problemie. I jasne, magiczne bandaże mam opanowane dość dobrze. – posłała mu lekki uśmiech i zaraz potem przewróciła oczami. – Dostałabym w domu świra, nie mogąc nigdzie wyjść, bo jakiekolwiek spodnie będą urażać dziarkę. Lubię zacisze mojego lokum, ale nie w momencie, jak mam przymus siedzenia tam. – parsknęła na samą myśl i to, jak jej kot szalałby będąc zamkniętym. Wtedy dopiero musiałaby wziąć wolne i pójść w cholerę do lasu, żeby odreagować. I zaraz potem mogła się rozpromienić.
- Jesteś zbyt uroczy, żebym mogła się ciebie bać. – powiedziała niewinnie, delikatnie „mszcząc się” za tę śliczną, choć zasadniczo mówiła prawdę. Alex był uroczy, tak bardzo zaciekawiony światem i będąc tak bardzo dobrym rozmówcą. I składał takie propozycje, że po prostu nie była w stanie powiedzieć mu „nie” i prawdę mówiąc czuła się tym minimalnie zakłopotana. Nie chciała przecież się narzucać. Łatwo było przekroczyć granicę ożywionego zainteresowania z nachalnością, a tak bardzo nie miała nic przeciwko spędzaniu z nim czasu. Tak bardzo chciała z nim pozwiedzać Midgard czy okolice. Zwłaszcza, gdy tak żywo opowiadał o tych wszystkich miejscach.
- Drogim miejscom mówię raczej nie, serio. A przynajmniej nie w tym miesiącu. – przyznała dość uczciwie. – I tak, zdecydowanie chciałabym pozwiedzać. Mieszkam tu od 4 lat i nie powiem, żebym dobrze ogarniała miasto czy okolice. – roześmiała się, pocierając w nieco nerwowym geście kark. – Wiesz… Ty mi nie proponuj takich rzeczy, bo jestem bardzo mocno gotowa trzymać cię za słowo i wykorzystywać w pełni do łażenia po różnych dziwnych miejscach. A potem będziesz miał mnie dość i kto mi skończy dziarę? Albo zrobi kolejne? – zażartowała sobie, robiąc minę zbitego kociaka. Tak, bardzo, bardzo, bardzo chciała spędzić z nim czas i pozwiedzać Midgard. Bardzo chciała. Ale starała się studzić własny entuzjazm, żeby go po prostu nie wystraszyć. To był naprawdę dobry patent na zwiedzanie miasta.
- Skąd więc pomysł, że przy mnie możesz? – spytała całkiem niewinnie, jednak cały czas z tym szerokim uśmiechem na twarzy. Naprawdę powinna być obrażona. Tak jak kiedyś powinna być obrażona na Estebana, że na dzień dobry po 2 minutach znajomości groził jej zębiskami kajmana i odgryzieniem nóg. Wtedy nie była sfoszona i teraz zresztą tak samo. Bawiła ją pewność siebie Alexa, bawiło ją jego przekonanie, że może się przy niej panoszyć i niech to szlag trafi cholernego kota, była tak bardzo ciekawa, do czego ją to doprowadzi.
Uciekła w końcu spojrzeniem, nie chcąc peszyć mężczyzny zbyt długim wpatrywaniem się w jego oczy, zwłaszcza te niewidzące. Różne osoby różnie to odbierały, po co więc mieli spiąć się o taką drobnostkę? Dla Vai była to totalna drobnostka, bo częściowa ślepota Hallberga nie przeszkadzała jej w żadnym wypadku. Zresztą jemu najprawdopodobniej też, jeśli patrzyć na to, jak dobrze sobie radził ze szkicowaniem i tatuowaniem.
- Nie dziwię się wcale. Miałam kiedyś balsam o zapachu pomarańczy. Zużyłam go w tydzień, całego, tak często się nim smarowałam. – roześmiała się lekko, zauważając, jak bardzo byli do siebie podobni. Oboje nie krępowali się byle gównem. Lubili podobne potrawy. Zapachy. I ewidentnie lubili tatuaże, bo oczywiście natychmiast musiała się przyjrzeć dłoni Alexa.
- Co one w ogóle oznaczają…? – zaciekawiła się, bo co jak co, ale runy nigdy nie były obiektem jej zainteresowań. Znała ich ogólne działanie, umiała jako tako zidentyfikować, słyszała o rytuałach, do jasnej cholery jej ojciec był zaklinaczem, więc potrafiła nawet rozpoznać klątwy… Ale tak ogólnie symbole były tylko stertą kresek. Nie uważała, by potrzebowała jakoś specjalnie tej wiedzy.
Przez dobrą chwilę jadła i milczała, zostawiając na razie temat opatrunków w spokoju. Zbierała w sobie słowa, bo chyba jednak ta kwestia była ważna, zwłaszcza, gdyby miała zamiar kiedyś tatuować się wyżej. Albo jakby chociażby Alex miał ją kiedyś złapać za ramię… Bogowie, naprawdę nie chciała przerzucić go przez ramię, bo mógł być potężnym i silnym berserkiem, ale element zaskoczenia zawsze robił swoje. Przerabiała to wiele razy. Łącznie z własną reakcją, instynktownym atakiem na rzekomy atak. Po co się bronić, jak można atakować.
- Alex… - urwała na chwilę, by zaraz potem westchnąć. – Mi w mundurze nigdy nie jest wygodnie. Nauczyłam się to akceptować i znosić, ale nie ma tu mowy o wygodzie – zresztą jak z 90% tego typu ubrań, wliczając w to kurtki. Dodatkowa niewygoda w postaci bandaża naprawdę mi nie robi – ot będę się wkurzać na to i zapomnę o prawdziwym problemie. I jasne, magiczne bandaże mam opanowane dość dobrze. – posłała mu lekki uśmiech i zaraz potem przewróciła oczami. – Dostałabym w domu świra, nie mogąc nigdzie wyjść, bo jakiekolwiek spodnie będą urażać dziarkę. Lubię zacisze mojego lokum, ale nie w momencie, jak mam przymus siedzenia tam. – parsknęła na samą myśl i to, jak jej kot szalałby będąc zamkniętym. Wtedy dopiero musiałaby wziąć wolne i pójść w cholerę do lasu, żeby odreagować. I zaraz potem mogła się rozpromienić.
- Jesteś zbyt uroczy, żebym mogła się ciebie bać. – powiedziała niewinnie, delikatnie „mszcząc się” za tę śliczną, choć zasadniczo mówiła prawdę. Alex był uroczy, tak bardzo zaciekawiony światem i będąc tak bardzo dobrym rozmówcą. I składał takie propozycje, że po prostu nie była w stanie powiedzieć mu „nie” i prawdę mówiąc czuła się tym minimalnie zakłopotana. Nie chciała przecież się narzucać. Łatwo było przekroczyć granicę ożywionego zainteresowania z nachalnością, a tak bardzo nie miała nic przeciwko spędzaniu z nim czasu. Tak bardzo chciała z nim pozwiedzać Midgard czy okolice. Zwłaszcza, gdy tak żywo opowiadał o tych wszystkich miejscach.
- Drogim miejscom mówię raczej nie, serio. A przynajmniej nie w tym miesiącu. – przyznała dość uczciwie. – I tak, zdecydowanie chciałabym pozwiedzać. Mieszkam tu od 4 lat i nie powiem, żebym dobrze ogarniała miasto czy okolice. – roześmiała się, pocierając w nieco nerwowym geście kark. – Wiesz… Ty mi nie proponuj takich rzeczy, bo jestem bardzo mocno gotowa trzymać cię za słowo i wykorzystywać w pełni do łażenia po różnych dziwnych miejscach. A potem będziesz miał mnie dość i kto mi skończy dziarę? Albo zrobi kolejne? – zażartowała sobie, robiąc minę zbitego kociaka. Tak, bardzo, bardzo, bardzo chciała spędzić z nim czas i pozwiedzać Midgard. Bardzo chciała. Ale starała się studzić własny entuzjazm, żeby go po prostu nie wystraszyć. To był naprawdę dobry patent na zwiedzanie miasta.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Alexander Hallberg
Re: Miodosytnia Kvasera Sro 13 Mar - 11:32
Alexander HallbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Ankarede, Szwecja
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : berserker
Zawód : konsultant Kruczej Straży w zakresie wywiadu, tatuator
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź brunatny
Atuty : wiking (I), odporny (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 13 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 14 / wiedza ogólna: 5
- Bo i tak na wiele mi już pozwoliłaś – odparował bez zastanowienia.
W ogóle mało się przy Vai zastanawiał, podskórnie czując, że czegokolwiek by nie powiedział – w granicach rozsądku, wiadomo – strażniczka raczej nie poczuje się urażona. Nie spłoszy się, nie da mu w ryj, co najwyżej odparuje na równie nieskrępowanym poziomie. Był pewny siebie, tak, ale, bogowie, to jakoś tak samo wychodziło.
Na pytanie o runy uśmiechnął się przelotnie. Rzadko kiedy ktoś go o to pytał. W zasadzie nigdy. Nie miał z tym problemu, podobnie jak nie miał problemu z tym, że Vaia teraz pytała. Jej zainteresowanie było w zasadzie całkiem miłe.
- Siła, odwaga, wolność. Kreatywność, rozwój. Przyjemność i dobrobyt – wymieniał, wskazując kolejne symbole. – Instynkt i ochrona. Honor. Zaufanie. – Chrząknął cicho, nagle odrobinę zakłopotany. Nie sądził, że wyjaśnienie symboli, jakie nosił na sobie już od tak dawna, będzie aż tak osobiste. Nie pomyślał o tym aż do chwili, gdy już to zrobił – wyjaśnił, w efekcie odsłaniając się przed Vaią chyba bardziej, niż faktycznie chciał.
Odruchowo cofnął rękę i zwinął dłoń w pięść, układając ją na udzie pod stołem.
Przyjął wyjaśnienia Barros odnośnie niewygody – był przekonany, że to nie będzie dla kobiety aż taki problem, jak mógłby być dla innych; jako Wysłanniczka z pewnością była przyzwyczajona do dyskomfortu we wszelkich jego odcieniach – i roześmiał się lekko na uroczego. Nie pamiętał, kiedy ostatnio się zarumienił – ale teraz właśnie to zrobił.
Czyli byli kwita. Chyba. Może.
Na wzmiankę o finansach Alex odetchnął cicho i nim zdążył się zastanowić, że może nie powinien, rzucił bez wahania:
- Ale wiesz, że to ja mogę płacić. – Uzmysławiając sobie potem, jak mogła zabrzmieć jego propozycja – niepotrzebnie zobowiązująco, jak coś, za co prędzej czy później oczekiwałby... czegoś, jakiejś zapłaty, wynagrodzenia – sapnął cicho. – To nie tak, jak brzmi, serio. Ja po prostu... – parsknął cicho. – Dużo zarabiam – przyznał, niespecjalnie zażenowany.
Wielu ludzi nie potrafiło rozmawiać o pieniądzach, ale dla Alexa to był temat jak każdy inny. Nic, czym by się chwalił, ale też nic, czego by się wstydził. Teraz chciał po prostu wyjaśnić, dlaczego tak lekką ręką mógł proponować takie rzeczy. Dlaczego chciał składać takie propozycje. Wspomnienie własnych zarobków było dosyć naturalnym argumentem w tej dyskusji.
- Więcej, niż zazwyczaj jestem w stanie wydać. Nie mam dalekosiężnych planów, na które musiałbym odkładać nie wiadomo jakie kwoty. Nie mam potrzeb, które zżerałyby mi trzy czwarte zarobków. Nie mam dzieciaków na utrzymaniu, żony... Niczego takiego. – Wzruszył lekko ramionami. – Chętnie przepuściłbym trochę tego hajsu tylko po to, żebyśmy mogli gdzieś wyjść. Serio. I nic bym za to nie chciał – podkreślił.
Zaraz jednak zawahał się.
- Ale ty pewnie tak nie lubisz, co? – spytał, przyglądając się Vai uważnie. Potrafił to zrozumieć. Jeszcze zanim dorobił się własnej pracowni, odpowiedniej marki – i satysfakcjonującej bazy klientów, był taki sam. Nie potrafił przyjmować takich prezentów, nie umiałby tak po prostu korzystać z czyjejś rozrzutności.
Teraz to wcale się nie zmieniło, wciąż nie umiałby tak robić – tyle, że teraz to po prostu nie był już problem, bo Alex niczego od nikogo nie potrzebował. Teraz to on był tym, który mógł szastać pieniędzmi tylko dlatego, że chciał i – uzmysłowiwszy to sobie – uśmiechnął się przelotnie. To zabawne, jak łatwo mogła się zmienić perspektywa.
Na ostrzeżenie – groźbę? obietnicę? – uśmiechnął się od ucha do ucha. Skrępowanie Vai było urocze – i zupełnie niepotrzebne.
- No i świetnie, przyda mi się ktoś, kto ruszy mi dupę z pracowni. Albo z domu – odparł bez wahania. – Poza tym, za kogo ty mnie masz? Jestem profesjonalistą, śliczna, nie zostawię cię z połową wzoru. Jakby to o mnie świadczyło? – Uniósł brwi znacząco w teatralnie przesadzonym oburzeniu.
Na wzmiankę o kolejnych wzorach przekrzywił głowę lekko.
- Nałóg, co? – roześmiał się. Znał to. Sam może i miał tylko ten jeden, niezbyt duży tatuaż na dłoni, ale nie było dnia by nie planował kolejnych. Po prostu dotąd nie miał się kiedy za to zabrać. – O to też się nie martw. Myślę, że się dogadamy.
Odetchnął cicho, haustem dopił resztę miodu i przeciągnął się lekko.
- Chcesz coś jeszcze? – spytał wreszcie. Sięgnął po jedną kartę zostawioną im przez kelnera przewidująco i wertował ją przez chwilę. - Jakiś deser? Nie wiem, czym dokładnie żywią się koty, ale jestem przekonany, że twój nie odmówiłby dobrej tarcie z limonkami - kusił z rozbawieniem.
W ogóle mało się przy Vai zastanawiał, podskórnie czując, że czegokolwiek by nie powiedział – w granicach rozsądku, wiadomo – strażniczka raczej nie poczuje się urażona. Nie spłoszy się, nie da mu w ryj, co najwyżej odparuje na równie nieskrępowanym poziomie. Był pewny siebie, tak, ale, bogowie, to jakoś tak samo wychodziło.
Na pytanie o runy uśmiechnął się przelotnie. Rzadko kiedy ktoś go o to pytał. W zasadzie nigdy. Nie miał z tym problemu, podobnie jak nie miał problemu z tym, że Vaia teraz pytała. Jej zainteresowanie było w zasadzie całkiem miłe.
- Siła, odwaga, wolność. Kreatywność, rozwój. Przyjemność i dobrobyt – wymieniał, wskazując kolejne symbole. – Instynkt i ochrona. Honor. Zaufanie. – Chrząknął cicho, nagle odrobinę zakłopotany. Nie sądził, że wyjaśnienie symboli, jakie nosił na sobie już od tak dawna, będzie aż tak osobiste. Nie pomyślał o tym aż do chwili, gdy już to zrobił – wyjaśnił, w efekcie odsłaniając się przed Vaią chyba bardziej, niż faktycznie chciał.
Odruchowo cofnął rękę i zwinął dłoń w pięść, układając ją na udzie pod stołem.
Przyjął wyjaśnienia Barros odnośnie niewygody – był przekonany, że to nie będzie dla kobiety aż taki problem, jak mógłby być dla innych; jako Wysłanniczka z pewnością była przyzwyczajona do dyskomfortu we wszelkich jego odcieniach – i roześmiał się lekko na uroczego. Nie pamiętał, kiedy ostatnio się zarumienił – ale teraz właśnie to zrobił.
Czyli byli kwita. Chyba. Może.
Na wzmiankę o finansach Alex odetchnął cicho i nim zdążył się zastanowić, że może nie powinien, rzucił bez wahania:
- Ale wiesz, że to ja mogę płacić. – Uzmysławiając sobie potem, jak mogła zabrzmieć jego propozycja – niepotrzebnie zobowiązująco, jak coś, za co prędzej czy później oczekiwałby... czegoś, jakiejś zapłaty, wynagrodzenia – sapnął cicho. – To nie tak, jak brzmi, serio. Ja po prostu... – parsknął cicho. – Dużo zarabiam – przyznał, niespecjalnie zażenowany.
Wielu ludzi nie potrafiło rozmawiać o pieniądzach, ale dla Alexa to był temat jak każdy inny. Nic, czym by się chwalił, ale też nic, czego by się wstydził. Teraz chciał po prostu wyjaśnić, dlaczego tak lekką ręką mógł proponować takie rzeczy. Dlaczego chciał składać takie propozycje. Wspomnienie własnych zarobków było dosyć naturalnym argumentem w tej dyskusji.
- Więcej, niż zazwyczaj jestem w stanie wydać. Nie mam dalekosiężnych planów, na które musiałbym odkładać nie wiadomo jakie kwoty. Nie mam potrzeb, które zżerałyby mi trzy czwarte zarobków. Nie mam dzieciaków na utrzymaniu, żony... Niczego takiego. – Wzruszył lekko ramionami. – Chętnie przepuściłbym trochę tego hajsu tylko po to, żebyśmy mogli gdzieś wyjść. Serio. I nic bym za to nie chciał – podkreślił.
Zaraz jednak zawahał się.
- Ale ty pewnie tak nie lubisz, co? – spytał, przyglądając się Vai uważnie. Potrafił to zrozumieć. Jeszcze zanim dorobił się własnej pracowni, odpowiedniej marki – i satysfakcjonującej bazy klientów, był taki sam. Nie potrafił przyjmować takich prezentów, nie umiałby tak po prostu korzystać z czyjejś rozrzutności.
Teraz to wcale się nie zmieniło, wciąż nie umiałby tak robić – tyle, że teraz to po prostu nie był już problem, bo Alex niczego od nikogo nie potrzebował. Teraz to on był tym, który mógł szastać pieniędzmi tylko dlatego, że chciał i – uzmysłowiwszy to sobie – uśmiechnął się przelotnie. To zabawne, jak łatwo mogła się zmienić perspektywa.
Na ostrzeżenie – groźbę? obietnicę? – uśmiechnął się od ucha do ucha. Skrępowanie Vai było urocze – i zupełnie niepotrzebne.
- No i świetnie, przyda mi się ktoś, kto ruszy mi dupę z pracowni. Albo z domu – odparł bez wahania. – Poza tym, za kogo ty mnie masz? Jestem profesjonalistą, śliczna, nie zostawię cię z połową wzoru. Jakby to o mnie świadczyło? – Uniósł brwi znacząco w teatralnie przesadzonym oburzeniu.
Na wzmiankę o kolejnych wzorach przekrzywił głowę lekko.
- Nałóg, co? – roześmiał się. Znał to. Sam może i miał tylko ten jeden, niezbyt duży tatuaż na dłoni, ale nie było dnia by nie planował kolejnych. Po prostu dotąd nie miał się kiedy za to zabrać. – O to też się nie martw. Myślę, że się dogadamy.
Odetchnął cicho, haustem dopił resztę miodu i przeciągnął się lekko.
- Chcesz coś jeszcze? – spytał wreszcie. Sięgnął po jedną kartę zostawioną im przez kelnera przewidująco i wertował ją przez chwilę. - Jakiś deser? Nie wiem, czym dokładnie żywią się koty, ale jestem przekonany, że twój nie odmówiłby dobrej tarcie z limonkami - kusił z rozbawieniem.
Vaia Cortés da Barros
Re: Miodosytnia Kvasera Sro 13 Mar - 20:27
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
- I to jest powód, dla którego się rządzisz wobec mnie. – skomentowała spokojnie, nawet nie próbując ukryć żywego rozbawienia i uniesionych wysoko brwi. – I wcale nie pozwoliłam ci na wiele. Ale pamiętaj, że koty potrafią drapać! – z niewinnym uśmieszkiem uniosła dłonie na wysokość twarzy i podrapała powietrze, udając, że ma kocie łapki. A potem nachyliła się lekko do Alexa. – A ja czasem gryzę. – i bezczelnie puściła mu oczko. W tym samym momencie zdała sobie sprawę, że któregoś dnia naprawdę chętnie spuści kota ze smyczy i pokaże Hallbergowi, z czym to się je. Albo po prostu wlezie mu na łeb i uzna za środek lokomocji – to było nawet bardziej prawdopodobne.
Przyglądała się uważnie każdej runie, gdy opisywał jej znaczenie, a potem delikatnie uniosła brew, gdy znalazła na jego twarzy ewidentne wyrazy zakłopotania. W jakimś sensie nie zdziwiło jej to. Dobór run o takim znaczeniu wiele mówił, więc nie dopytywała więcej. Zwłaszcza, że mimo wszystko wcale nie chciała wprawiać go w zakłopotanie, chociaż speszony wyglądał dość uroczo. Ale nie była aż tak podła.
Rumieniec na jego policzkach nie uszedł jej uwagi, można uznać więc, że byli kwita. Miała jednak nadzieję, że kolejny raz nie przyjdą jej do głowy jakieś totalnie nie na miejscu skojarzenia z Sarnai. Dziwnym tylko było, że nie pociągnął tematu jej… dyskomfortu dotyczącego munduru, ale skoro przyjął wyjaśnienia, nie było sensu tego ciągnąć. Chyba po prostu za dobrze jej się z nim rozmawiało, by tak szybko przyznać, że był srogo walnięta w kwestii dotyku. Tatuaż jej nie przeszkadzał, nie dotykał w końcu tych newralgicznych miejsc. Taaak, ciekawa rzecz, Vaia mogła dać się macać po dupie przez Alexa, ale za ramiona dostałby w łeb. Westchnęła w duchu, postanawiając jednak zostawić temat. Niech się łudzi, że ona jest normalna.
W pierwszej chwili się zjeżyła wewnętrznie, gdy powiedział, że on może płacić. No, zabrzmiało to dosyć… specyficznie, ale jego wyjaśnienia ją uspokoiły. I zaczęła się w nie wsłuchiwać, z lekkim zainteresowaniem, rozkładając jego słowa na czynniki pierwsze. Dlatego po zadanym pytaniu milczała, dobrą chwilę, zastanawiając się tak naprawdę, co o tym myśli. Nigdy nie była materialistką, nie nauczyła się nią być tak naprawdę.
- Wiesz… - zaczęła i urwała na chwilę. Wyjaśnianie złożoności faweli komuś, kto nigdy tam nie był, mijało się z celem. Więc postanowiła wyjaśnić temat jak najlepiej się dało, kompletnemu laikowi w tej kwestii. – Wychowywałam się w miejscu, gdzie nikt nie miał dużo niczego tak naprawdę. Ani pieniędzy, ani rzeczy, niczego. Takie dzielnice jak moja zwą dzielnicami biedy. Są cholernie specyficznym ekosystemem. Natomiast wszyscy dzielili się tym, co mieli, bo dzisiaj ty potrzebujesz, jutro mogę potrzebować ja. Wierz mi, świetnie funkcjonujący układ obejmujący całą wielką dzielnicę – Bruxaria. Tylko przestępczość u nas trochę za mocno ssała… - mruknęła z ironią. - Tyle, że większość ludzi nie brała więcej, niż sama mogłaby dać, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. Nie przyjmę domu, bo nie będę w stanie ci go dać, ale przygarnę łóżko, bo zawsze możesz przespać się u mnie. – poruszyła dłońmi w wyrazie gestykulacji. – Więc nie mam nic przeciwko, żebyś mi raz na jakiś czas postawił obiad czy coś, tylko daj się czasem zrewanżować, nie? Dlatego mówię, że w tym miesiącu u mnie krucho z drogimi knajpami, ale w przyszłym może być lepiej. – przetłumaczyła, w zasadzie najbardziej ciekawa, jak Alex do tego podchodzi. Większość ludzi pewnie chętnie by mu przyklasnęło, chcesz stawiać, to stawiaj, ale Vi chciała też dawać coś od siebie, a nie jedynie brać. Równowaga w przyrodzie być musi. Umiała przyjmować prezenty, nie miała z tym problemu nigdy, ciesząc się jak dziecko, ale była też niewielka granica, po której poczułaby się jak jakaś utrzymanka. Ale za to zarejestrowała bardzo łatwo, że żony nie posiadał, dziewczyny najwyraźniej też. Z niezrozumiałych powodów mocno ją to ucieszyło.
- Okey, to się ode mnie nie uwolnisz. Kocham łazić, zwiedzać, ubolewam nad tym, że macie kijowe dachy i nie da się po nich skakać, jak u nas w Brazylii. I ogólnie ciężej z uskutecznianiem parkouru. – przyznała ze śmiechem, bo łażenie po drzewach to jednak nie było to samo. Bardzo nie było. – Masz jakiś konkretny grafik i upatrzone miejsca, czy wolisz na żywioł? – bądź co bądź sam chciał, więc nie zamierzała udawać, że jej to nie pasuje. Zresztą oczy jej się zaświeciły, bo nawet jaguarundi wyszło prawie na powierzchnię, objawiając złociste, kocie oczy.
Uśmiechnęła się niewinnie, gdy wspomniał o nałogu, ale mógł mieć rację. Poza tym nadgarstki musiała czymś zasłonić, blizny zbyt irytowały swoim wyglądem, a bransoletki nie zawsze były możliwe. Za to propozycja ciasta ją zaskoczyła, nawet zbyt mocno. Jęknęła z rozpaczą, cytrynowa tarta to było zdecydowanie to…
- Przytyję. I będę się turlać do domu. – oznajmiła tonem całkowicie melodramatycznym, udając kompletnego focha. – A da się ją polać miodem…? – i zepsuła cały melodramat w swoim wykonaniu. Trudno, będzie grubym kotem. Walić, mieli tu za dobre żarcie.
Przyglądała się uważnie każdej runie, gdy opisywał jej znaczenie, a potem delikatnie uniosła brew, gdy znalazła na jego twarzy ewidentne wyrazy zakłopotania. W jakimś sensie nie zdziwiło jej to. Dobór run o takim znaczeniu wiele mówił, więc nie dopytywała więcej. Zwłaszcza, że mimo wszystko wcale nie chciała wprawiać go w zakłopotanie, chociaż speszony wyglądał dość uroczo. Ale nie była aż tak podła.
Rumieniec na jego policzkach nie uszedł jej uwagi, można uznać więc, że byli kwita. Miała jednak nadzieję, że kolejny raz nie przyjdą jej do głowy jakieś totalnie nie na miejscu skojarzenia z Sarnai. Dziwnym tylko było, że nie pociągnął tematu jej… dyskomfortu dotyczącego munduru, ale skoro przyjął wyjaśnienia, nie było sensu tego ciągnąć. Chyba po prostu za dobrze jej się z nim rozmawiało, by tak szybko przyznać, że był srogo walnięta w kwestii dotyku. Tatuaż jej nie przeszkadzał, nie dotykał w końcu tych newralgicznych miejsc. Taaak, ciekawa rzecz, Vaia mogła dać się macać po dupie przez Alexa, ale za ramiona dostałby w łeb. Westchnęła w duchu, postanawiając jednak zostawić temat. Niech się łudzi, że ona jest normalna.
W pierwszej chwili się zjeżyła wewnętrznie, gdy powiedział, że on może płacić. No, zabrzmiało to dosyć… specyficznie, ale jego wyjaśnienia ją uspokoiły. I zaczęła się w nie wsłuchiwać, z lekkim zainteresowaniem, rozkładając jego słowa na czynniki pierwsze. Dlatego po zadanym pytaniu milczała, dobrą chwilę, zastanawiając się tak naprawdę, co o tym myśli. Nigdy nie była materialistką, nie nauczyła się nią być tak naprawdę.
- Wiesz… - zaczęła i urwała na chwilę. Wyjaśnianie złożoności faweli komuś, kto nigdy tam nie był, mijało się z celem. Więc postanowiła wyjaśnić temat jak najlepiej się dało, kompletnemu laikowi w tej kwestii. – Wychowywałam się w miejscu, gdzie nikt nie miał dużo niczego tak naprawdę. Ani pieniędzy, ani rzeczy, niczego. Takie dzielnice jak moja zwą dzielnicami biedy. Są cholernie specyficznym ekosystemem. Natomiast wszyscy dzielili się tym, co mieli, bo dzisiaj ty potrzebujesz, jutro mogę potrzebować ja. Wierz mi, świetnie funkcjonujący układ obejmujący całą wielką dzielnicę – Bruxaria. Tylko przestępczość u nas trochę za mocno ssała… - mruknęła z ironią. - Tyle, że większość ludzi nie brała więcej, niż sama mogłaby dać, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. Nie przyjmę domu, bo nie będę w stanie ci go dać, ale przygarnę łóżko, bo zawsze możesz przespać się u mnie. – poruszyła dłońmi w wyrazie gestykulacji. – Więc nie mam nic przeciwko, żebyś mi raz na jakiś czas postawił obiad czy coś, tylko daj się czasem zrewanżować, nie? Dlatego mówię, że w tym miesiącu u mnie krucho z drogimi knajpami, ale w przyszłym może być lepiej. – przetłumaczyła, w zasadzie najbardziej ciekawa, jak Alex do tego podchodzi. Większość ludzi pewnie chętnie by mu przyklasnęło, chcesz stawiać, to stawiaj, ale Vi chciała też dawać coś od siebie, a nie jedynie brać. Równowaga w przyrodzie być musi. Umiała przyjmować prezenty, nie miała z tym problemu nigdy, ciesząc się jak dziecko, ale była też niewielka granica, po której poczułaby się jak jakaś utrzymanka. Ale za to zarejestrowała bardzo łatwo, że żony nie posiadał, dziewczyny najwyraźniej też. Z niezrozumiałych powodów mocno ją to ucieszyło.
- Okey, to się ode mnie nie uwolnisz. Kocham łazić, zwiedzać, ubolewam nad tym, że macie kijowe dachy i nie da się po nich skakać, jak u nas w Brazylii. I ogólnie ciężej z uskutecznianiem parkouru. – przyznała ze śmiechem, bo łażenie po drzewach to jednak nie było to samo. Bardzo nie było. – Masz jakiś konkretny grafik i upatrzone miejsca, czy wolisz na żywioł? – bądź co bądź sam chciał, więc nie zamierzała udawać, że jej to nie pasuje. Zresztą oczy jej się zaświeciły, bo nawet jaguarundi wyszło prawie na powierzchnię, objawiając złociste, kocie oczy.
Uśmiechnęła się niewinnie, gdy wspomniał o nałogu, ale mógł mieć rację. Poza tym nadgarstki musiała czymś zasłonić, blizny zbyt irytowały swoim wyglądem, a bransoletki nie zawsze były możliwe. Za to propozycja ciasta ją zaskoczyła, nawet zbyt mocno. Jęknęła z rozpaczą, cytrynowa tarta to było zdecydowanie to…
- Przytyję. I będę się turlać do domu. – oznajmiła tonem całkowicie melodramatycznym, udając kompletnego focha. – A da się ją polać miodem…? – i zepsuła cały melodramat w swoim wykonaniu. Trudno, będzie grubym kotem. Walić, mieli tu za dobre żarcie.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Alexander Hallberg
Re: Miodosytnia Kvasera Sro 13 Mar - 21:42
Alexander HallbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Ankarede, Szwecja
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : berserker
Zawód : konsultant Kruczej Straży w zakresie wywiadu, tatuator
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź brunatny
Atuty : wiking (I), odporny (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 13 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 14 / wiedza ogólna: 5
Przekomarzanie się z Vaią za bardzo wchodziło mu do głowy – uświadomił to sobie, gdy na wzmiankę o drapaniu pomyślał o śladach na plecach, jakie mogłaby mu zostawić, a ostrzeżenie przed gryzieniem zamiast zrazić go, sprawiło, że Alex niemal pokusił się o stwierdzenie, że chętnie by kiedyś sprawdził prawdziwość tych gróźb. Nie zrobił tego – zatrzymał słowa tuż na końcu języka – ale mógł. I wychodziło na to, że chciał.
Powiedzieć, że był sobą zażenowany, to jak nic nie powiedzieć. Ale o tym też nie zamierzał rozmawiać, podobnie jak o tym, że doceniał brak dalszych pytań, drążenia tych wszystkich run, czy żartobliwego podgadywania o wszystkie te przymioty, które dopiero co wymienił. Teoretycznie nie byłoby w nic złego w kolejnych pytaniach, ale Hallberg był absolutnie pewien, że na żadne z nich nie potrafiłby odpowiedzieć. Lub po prostu by nie chciał.
Odejście od tematu było w tym przypadku najlepszym rozwiązaniem – nawet, jeśli zamienili go na wcale nie łatwiejszy.
Spoglądał na Vaię z uwagą, gdy wyjaśniała swoje stanowisko – i skinął głową, uśmiechając się miękko.
- W porządku – stwierdził po prostu.
Rozumiał. Naprawdę rozumiał, a nie tylko udawał, że pojmuje. Logika Vai była... W zasadzie całkiem bliska temu, co sam miał w głowie. Nie dokładnie taka sama – doświadczenia Barros i Hallberga były przecież zupełnie inne, kształtowały ich inne realia, inne problemy, inne społeczności – ale wystarczająco podobna, by Alex nie tylko potrafił sobie wyobrazić dzieciństwo Vai na podstawie tych kilku skrawków, które mu dała, ale by w pełni pojął też, jak istotne było, by nie przekraczać granic strażniczki dopóki ona sama nie zdecyduje się tego zrobić. To wydawało się być oczywiste, ale, bogowie, nie żył wśród ludzi ten kto uważał, że każdy gotów jest uszanować przestrzeń drugiego człowieka, jego granice i sposób pojmowania rzeczywistości. Sam Alex niejednokrotnie spotykał się z ludźmi, którzy, patrząc na niego w jeden określony sposób, nie rozumieli, że widzą tylko to, co sam chce im pokazać – i którzy byli święcie przekonani, że go znają, że mają jakieś prawa wobec niego.
Zwykle nikt nie rozumiał, nikt go nie znał i z pewnością nikt nie miał żadnych praw.
Nie wątpił, że Vaia miała podobne doświadczenia – i sam nie chciał być kolejnym, którego będzie mogła dodać do kolekcji zadufanych w sobie idiotów z przesadnym ego. Nie był przecież taki. Dużo dostrzegał, dużo rozumiał – i chciał wierzyć, że naprawdę umie obchodzić się z ludźmi. Żyć z nimi tak, by obu stronom było dobrze.
W efekcie więc, skoro wiedział już, jak patrzy na jego propozycję Vaia, wiedział też, na co może sobie pozwolić – i nie zamierzał robić więcej niż tyle, ile mieściło się w granicach wytyczonych przez Barros.
- Brzmi dobrze – potwierdził więc jeszcze beztrosko, jakby chcąc upewnić się, że Vaia nie będzie go podejrzewać o jakieś podstępy.
Nie powinna. Alex był cwany, knuł dużo i tak, sięgał również po podstęp – ale nie z nią. Nie teraz, w każdym razie.
Rozpromienił się na entuzjazm strażniczki co do wycieczek, a nad odpowiedzią na jej pytanie nie musiał się nawet specjalnie zastanawiać:
- Ogród. Labirynt – odparł bez wahania. – Za tydzień? – zaproponował. – Korci mnie sprawdzić, czy tym razem dałbym radę stamtąd wyjść. A z Wysłanniczką u boku... – Wyszczerzył zęby. – Jak się zgubię, będziesz idealną osobą żeby mnie stamtąd wyciągnąć, nie?
Jeszcze przez chwilę zerkał w jej niemal kocie oczy, nie kryjąc zafascynowania.
Protesty Vai odnośnie słodkości ani trochę go natomiast nie zraziły, a pytanie o polanie miodem było w zasadzie gwoździem do trumny – ale za to jakiej słodkiej! Alex z szerokim uśmiechem rozejrzał się po sali, a gdy udało mu się zwrócić uwagę jednej z kelnerek – całkiem uroczej i słodko uśmiechniętej blondynki – bez wahania zamówił tartę dla Vai (nie zapominając o specjalnej prośbie o polanie miodem), a dla siebie, po chwili namysłu, jeszcze jeden kufel miodu.
Przez krótką chwilę odprowadzał wzrokiem odchodzącą kelnerkę nim znów zerknął na swoją towarzyszkę.
- Dasz się potem odprowadzić? – zapytał nagle, sam siebie trochę zaskakując.
Zawsze był bezpośredni i rzadko kiedy się wstydził, ale... Nie był pewien, czy nie służyło mu bardziej dzisiejsze przemęczenie, czy celibat narzucony przez Pię. A może jeszcze coś innego? Nie wiedział, ale skoro już zapytał, to tak czy inaczej nie zamierzał się wycofywać.
Poza tym, naprawdę chciał Vaię odprowadzić, nawet jeśli nie pod samo mieszkanie, to chociaż kawałek.
Powiedzieć, że był sobą zażenowany, to jak nic nie powiedzieć. Ale o tym też nie zamierzał rozmawiać, podobnie jak o tym, że doceniał brak dalszych pytań, drążenia tych wszystkich run, czy żartobliwego podgadywania o wszystkie te przymioty, które dopiero co wymienił. Teoretycznie nie byłoby w nic złego w kolejnych pytaniach, ale Hallberg był absolutnie pewien, że na żadne z nich nie potrafiłby odpowiedzieć. Lub po prostu by nie chciał.
Odejście od tematu było w tym przypadku najlepszym rozwiązaniem – nawet, jeśli zamienili go na wcale nie łatwiejszy.
Spoglądał na Vaię z uwagą, gdy wyjaśniała swoje stanowisko – i skinął głową, uśmiechając się miękko.
- W porządku – stwierdził po prostu.
Rozumiał. Naprawdę rozumiał, a nie tylko udawał, że pojmuje. Logika Vai była... W zasadzie całkiem bliska temu, co sam miał w głowie. Nie dokładnie taka sama – doświadczenia Barros i Hallberga były przecież zupełnie inne, kształtowały ich inne realia, inne problemy, inne społeczności – ale wystarczająco podobna, by Alex nie tylko potrafił sobie wyobrazić dzieciństwo Vai na podstawie tych kilku skrawków, które mu dała, ale by w pełni pojął też, jak istotne było, by nie przekraczać granic strażniczki dopóki ona sama nie zdecyduje się tego zrobić. To wydawało się być oczywiste, ale, bogowie, nie żył wśród ludzi ten kto uważał, że każdy gotów jest uszanować przestrzeń drugiego człowieka, jego granice i sposób pojmowania rzeczywistości. Sam Alex niejednokrotnie spotykał się z ludźmi, którzy, patrząc na niego w jeden określony sposób, nie rozumieli, że widzą tylko to, co sam chce im pokazać – i którzy byli święcie przekonani, że go znają, że mają jakieś prawa wobec niego.
Zwykle nikt nie rozumiał, nikt go nie znał i z pewnością nikt nie miał żadnych praw.
Nie wątpił, że Vaia miała podobne doświadczenia – i sam nie chciał być kolejnym, którego będzie mogła dodać do kolekcji zadufanych w sobie idiotów z przesadnym ego. Nie był przecież taki. Dużo dostrzegał, dużo rozumiał – i chciał wierzyć, że naprawdę umie obchodzić się z ludźmi. Żyć z nimi tak, by obu stronom było dobrze.
W efekcie więc, skoro wiedział już, jak patrzy na jego propozycję Vaia, wiedział też, na co może sobie pozwolić – i nie zamierzał robić więcej niż tyle, ile mieściło się w granicach wytyczonych przez Barros.
- Brzmi dobrze – potwierdził więc jeszcze beztrosko, jakby chcąc upewnić się, że Vaia nie będzie go podejrzewać o jakieś podstępy.
Nie powinna. Alex był cwany, knuł dużo i tak, sięgał również po podstęp – ale nie z nią. Nie teraz, w każdym razie.
Rozpromienił się na entuzjazm strażniczki co do wycieczek, a nad odpowiedzią na jej pytanie nie musiał się nawet specjalnie zastanawiać:
- Ogród. Labirynt – odparł bez wahania. – Za tydzień? – zaproponował. – Korci mnie sprawdzić, czy tym razem dałbym radę stamtąd wyjść. A z Wysłanniczką u boku... – Wyszczerzył zęby. – Jak się zgubię, będziesz idealną osobą żeby mnie stamtąd wyciągnąć, nie?
Jeszcze przez chwilę zerkał w jej niemal kocie oczy, nie kryjąc zafascynowania.
Protesty Vai odnośnie słodkości ani trochę go natomiast nie zraziły, a pytanie o polanie miodem było w zasadzie gwoździem do trumny – ale za to jakiej słodkiej! Alex z szerokim uśmiechem rozejrzał się po sali, a gdy udało mu się zwrócić uwagę jednej z kelnerek – całkiem uroczej i słodko uśmiechniętej blondynki – bez wahania zamówił tartę dla Vai (nie zapominając o specjalnej prośbie o polanie miodem), a dla siebie, po chwili namysłu, jeszcze jeden kufel miodu.
Przez krótką chwilę odprowadzał wzrokiem odchodzącą kelnerkę nim znów zerknął na swoją towarzyszkę.
- Dasz się potem odprowadzić? – zapytał nagle, sam siebie trochę zaskakując.
Zawsze był bezpośredni i rzadko kiedy się wstydził, ale... Nie był pewien, czy nie służyło mu bardziej dzisiejsze przemęczenie, czy celibat narzucony przez Pię. A może jeszcze coś innego? Nie wiedział, ale skoro już zapytał, to tak czy inaczej nie zamierzał się wycofywać.
Poza tym, naprawdę chciał Vaię odprowadzić, nawet jeśli nie pod samo mieszkanie, to chociaż kawałek.
Vaia Cortés da Barros
Re: Miodosytnia Kvasera Sro 13 Mar - 23:33
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Miała zbyt dużą praktykę w unikaniu pytań czy tematów, które dla rozmówców były powiedzmy że niewygodne. 8 lat pracy z "El Sol" Barrosem nauczyło ją, kiedy zostawić temat i poczekać, aż sytuacja rozwinie się sama. Chętny do zwierzeń rozmówca zawsze był przyjemniejszy w obyciu i czasem po prostu musiał dojrzeć do tego, by chcieć opowiedzieć swoje story. Nie zamierzała więc naciskać Alexa, zwłaszcza że od razu było jasne, że niechcący powiedział jej zbyt dużo. Vaia może i była „dzieckiem przypału”, ale dobrze wiedziała, kiedy lepiej się przymknąć.
Uśmiechnęła się za to szerzej, gdy Alex się z nią zgodził. Nie należała nigdy do tych przesadnie aż samodzielnych kobiet, które musiały wszem i wobec pokazać, jakie to są niezależne i wszystko dadzą radę zrobić same. Potrafiła poprosić o pomoc. Nie miała nic przeciwko, że ktoś jej coś postawił - czy to obiad czy kolejkę w barze. Uważała to nawet za całkiem miły gest, ale gdyby Alex miał jej tak stawiać za każdym razem... Nie byli w końcu razem, żeby czuła się w takiej opcji komfortowo. Ale na zmianę? Zawsze mogła przecież na ich wypad przygotować jakiś prowiant, zdaje się, że przejawiali całkiem podobny gust co do posiłków.
- Wiem, nie jestem zbyt normalna. - puściła mu oczko, chcąc odrobinkę rozluźnić atmosferę po tym specyficznie ciężkim temacie. - Ale to i tak wierzchołek góry lodowej, będzie jeszcze gorzej. - zażartowała sobie, sięgając po swoją niedopitą lemoniadę i spokojnie zaczęła upijać napój. Miód pewnie byłby lepszy, ale cóż, w końcu się wydziarała, więc mogła potem krwawić.
Duża jej część cieszyła się z tego, że Hallberg był wyrozumiały. Że akceptował jej drobne dziwactwa i że nie próbował od razu na starcie tego zmieniać. Z czasem na pewno wiele granic się zatrze, już o tym wiedziała, nawet wręcz była tego faktu pewna - zbyt dobrze jej się z nim rozmawiało, by miało być inaczej. Ale to z czasem. Teraz była wręcz zafascynowana, jak bardzo sobą przy nim była, jak bardzo nie czuła obaw i jak bardzo była swobodna. Nie miałaby najmniejszego problemu, żeby się chociażby do niego przykleić, jak do takiego Vermunda na przykład. Albo kiedyś do Gurry... Stare dzieje, ale całkiem przyjemne.
- No nieee wiem, nieee wiem... - przeciągnęła wyrazy, całkowicie nie zaskoczona tym, że zaproponował labirynt. Ale sama propozycja jej się i tak podobała, orientację w terenie miała całkiem niezłą, a jak nie, to była w końcu kotem. Wrednym, puszystym mruczkiem, który mógł swobodnie wskoczyć na wysokości. - Zawsze możesz zamiast tego zobaczyć oceniający koci wzrok, pytający, co tam odstawiasz, niedźwiadku. - tak, naprawdę mogłaby to zrobić, zamienić się w kota i po prostu na niego łypać z góry. I była pewna, że jej totem byłby równie tym faktem rozbawiony, co sam Alex. - Ale za tydzień może być, przy okazji zerkniesz kontrolnie na tatuaż. - tym razem wcale nie uciekła wzrokiem, a utrzymywała spojrzenie oczu Alexa. Musiała przyznać, że było w nich coś hipnotyzującego. Bardzo mocno hipnotyzującego zresztą.
Odprowadziła wzrokiem kelnerkę - była urocza i chyba jeszcze klienci nie zdążyli zajść jej za skórę. A do tego miała całkiem ładną figurę. Oczywiście nie myślała o podrywie, ale nie dziwiła się, że Alex też się na nią gapił. Miał pełne prawo do tego, Vaia wcale a wcale nie czuła się obrażona. Zresztą nawet nie miała do tego prawa...
- Huh? - zaskoczył ją, znowu. Raz, że zapytał, a nie oznajmił, a dwa, sama kwestia odprowadzenia ją zaskoczyła. - Jasne, czemu nie. - zgodziła się, bo i nie było logicznego powodu odmówienia mu. Poza tym po tak miło spędzonym wieczorze nie chciała się aż tak szybko rozstawać z Hallbergiem. Trochę czuła się jak nastolatka, która nie chce rozstać się ze swoją psiapsi. Tylko Alex był kilka razy bardziej gorętszy niż takie nastoletnie przyjaciółki. A jej adres i tak mu przecież dała.
- Jesteś pewny, że się nie upijesz kolejnym kuflem? Wyglądałeś na dosyć zmęczonego. - zaśmiała się, ale z głosem podszytym troską. Zaraz potem dostali i tartę i miód - a Vaia wcale nie była tak podła, by jeść słodycz na oczach Alexa. Przedzieliła tartę na pół i połowę przysmaku podsunęła berserkowi. Była pewna, że da się skusić.
Uśmiechnęła się za to szerzej, gdy Alex się z nią zgodził. Nie należała nigdy do tych przesadnie aż samodzielnych kobiet, które musiały wszem i wobec pokazać, jakie to są niezależne i wszystko dadzą radę zrobić same. Potrafiła poprosić o pomoc. Nie miała nic przeciwko, że ktoś jej coś postawił - czy to obiad czy kolejkę w barze. Uważała to nawet za całkiem miły gest, ale gdyby Alex miał jej tak stawiać za każdym razem... Nie byli w końcu razem, żeby czuła się w takiej opcji komfortowo. Ale na zmianę? Zawsze mogła przecież na ich wypad przygotować jakiś prowiant, zdaje się, że przejawiali całkiem podobny gust co do posiłków.
- Wiem, nie jestem zbyt normalna. - puściła mu oczko, chcąc odrobinkę rozluźnić atmosferę po tym specyficznie ciężkim temacie. - Ale to i tak wierzchołek góry lodowej, będzie jeszcze gorzej. - zażartowała sobie, sięgając po swoją niedopitą lemoniadę i spokojnie zaczęła upijać napój. Miód pewnie byłby lepszy, ale cóż, w końcu się wydziarała, więc mogła potem krwawić.
Duża jej część cieszyła się z tego, że Hallberg był wyrozumiały. Że akceptował jej drobne dziwactwa i że nie próbował od razu na starcie tego zmieniać. Z czasem na pewno wiele granic się zatrze, już o tym wiedziała, nawet wręcz była tego faktu pewna - zbyt dobrze jej się z nim rozmawiało, by miało być inaczej. Ale to z czasem. Teraz była wręcz zafascynowana, jak bardzo sobą przy nim była, jak bardzo nie czuła obaw i jak bardzo była swobodna. Nie miałaby najmniejszego problemu, żeby się chociażby do niego przykleić, jak do takiego Vermunda na przykład. Albo kiedyś do Gurry... Stare dzieje, ale całkiem przyjemne.
- No nieee wiem, nieee wiem... - przeciągnęła wyrazy, całkowicie nie zaskoczona tym, że zaproponował labirynt. Ale sama propozycja jej się i tak podobała, orientację w terenie miała całkiem niezłą, a jak nie, to była w końcu kotem. Wrednym, puszystym mruczkiem, który mógł swobodnie wskoczyć na wysokości. - Zawsze możesz zamiast tego zobaczyć oceniający koci wzrok, pytający, co tam odstawiasz, niedźwiadku. - tak, naprawdę mogłaby to zrobić, zamienić się w kota i po prostu na niego łypać z góry. I była pewna, że jej totem byłby równie tym faktem rozbawiony, co sam Alex. - Ale za tydzień może być, przy okazji zerkniesz kontrolnie na tatuaż. - tym razem wcale nie uciekła wzrokiem, a utrzymywała spojrzenie oczu Alexa. Musiała przyznać, że było w nich coś hipnotyzującego. Bardzo mocno hipnotyzującego zresztą.
Odprowadziła wzrokiem kelnerkę - była urocza i chyba jeszcze klienci nie zdążyli zajść jej za skórę. A do tego miała całkiem ładną figurę. Oczywiście nie myślała o podrywie, ale nie dziwiła się, że Alex też się na nią gapił. Miał pełne prawo do tego, Vaia wcale a wcale nie czuła się obrażona. Zresztą nawet nie miała do tego prawa...
- Huh? - zaskoczył ją, znowu. Raz, że zapytał, a nie oznajmił, a dwa, sama kwestia odprowadzenia ją zaskoczyła. - Jasne, czemu nie. - zgodziła się, bo i nie było logicznego powodu odmówienia mu. Poza tym po tak miło spędzonym wieczorze nie chciała się aż tak szybko rozstawać z Hallbergiem. Trochę czuła się jak nastolatka, która nie chce rozstać się ze swoją psiapsi. Tylko Alex był kilka razy bardziej gorętszy niż takie nastoletnie przyjaciółki. A jej adres i tak mu przecież dała.
- Jesteś pewny, że się nie upijesz kolejnym kuflem? Wyglądałeś na dosyć zmęczonego. - zaśmiała się, ale z głosem podszytym troską. Zaraz potem dostali i tartę i miód - a Vaia wcale nie była tak podła, by jeść słodycz na oczach Alexa. Przedzieliła tartę na pół i połowę przysmaku podsunęła berserkowi. Była pewna, że da się skusić.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Alexander Hallberg
Re: Miodosytnia Kvasera Czw 14 Mar - 11:38
Alexander HallbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Ankarede, Szwecja
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : berserker
Zawód : konsultant Kruczej Straży w zakresie wywiadu, tatuator
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź brunatny
Atuty : wiking (I), odporny (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 13 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 14 / wiedza ogólna: 5
Skinął głową potwierdzając, że są w takim razie dogadani. Nie wspominał, że zwykle nie było potrzeby kontrolować tatuażu – przynajmniej on nie musiał tego robić – bo... Z wielu różnych przyczyn. Bo Vaia chciała. Bo on nie widział powodu, by jej odmawiać. Bo dodatkowa okazja, by popatrzeć na jej tyłek nie była czymś, przed czym by się zapierał.
Kiedy Barros zgodziła się, by zabrał ją potem do domu, cieszyło go to bardziej niż powinno, biorąc pod uwagę okoliczności. Nie zamierzał przecież u niej zostać, w zasadzie nic nie zamierzał. A jednak sama myśl, że będzie miał towarzystwo Vai jeszcze na chwilę, parę dodatkowych chwil, była miła. Dość miła, by nie potrzebował wiele więcej.
Bogowie, robił się miękki.
Na ostatnie pytanie roześmiał się beztrosko, choć w sercu zalęgło mu się jakieś ciepło, którego nie zamierzał teraz dopuszczać do głosu.
- Nie powinienem – odparł lekko. – A nawet jeśli... – Wzruszył lekko ramionami. – Trafię do domu na ślepo – zapewnił bez puszenia się. Taka po prostu była prawda. Trzeba było dużo więcej niż trochę za dużo alkoholu by nie mógł trafić do mieszkania – i do Pii.
Jakby na potwierdzenie swych słów, sięgnął z entuzjazmem po kufel i upił solidny łyk, z przyjemnością witając jeszcze więcej ciepła rozlewającego się mu po ciele. Będzie spał dzisiaj jak niemowlak, był tego pewien.
Kiedy Vaia podsunęła mu połowę swojego ciastka, uniósł znacząco brwi.
- Żartujesz sobie? – spytał z niedowierzaniem i roześmiał się. – Gorzej się czujesz czy...? – Pokręcił głową z rozbawieniem. – Słodkim się nie dzieli przecież – zauważył z teatralnym niedowierzaniem, co jednak wcale nie przeszkodziło mu po ledwie chwili wahania przyciągnąć sobie podsuniętego mu kawałka i zjeść go w raptem trzech kęsach. Nie bez rozbawienia zauważył, że Vai uporanie się z własnymi słodkościami nie zajęło wcale dużo więcej.
Jeśli oboje nie dostaną potem cukrzycy, to naprawdę będzie cud.
Posiedzieli jeszcze chwilę, by Alex zdążył dopić swój miód – w którymś momencie podsunął go Vai, pozwalając strażniczce upić jeszcze dwa łyki do smaku – nim wreszcie Hallberg przeciągnął się leniwie i z sapnięciem podniósł z krzesła. Po niewygodnym siedzisku plecy i tyłek zesztywniały mu jeszcze bardziej niż przedtem – co tylko kazało mu się zastanawiać nad wytrzymałością Vai. Eliksir znieczulający nie był aż tak skuteczny, a mimo to Barros... Chyba po prostu dobrze się bawiła. Nie marudziła. I w ogóle nie pokazywała, by coś jej przeszkadzało.
Z drugiej strony, była Wysłanniczką, więc czego niby się spodziewał?
- Dobra, chodź – zarządził w końcu, gdy opłacił już ich rachunek (zostawiając przy tym solidny napiwek) i sięgnął po ich kurtki. – Zanim okaże się, że jednak nie dam rady trafić do domu i będziesz musiała użyczyć mi kanapy. – Uśmiechnął się pod nosem.
Wrzucił kurtkę na siebie, pomógł założyć Vai jej własną i torując im drogę przez miodosytnię, puścił Vaię przodem dopiero, gdy znaleźli się poza lokalem.
- Prowadź, mała – rzucił z leniwym uśmiechem, bo może i miał już adres, ale z pewnością nie trafiłby tam od tak.
A gdy po niespiesznym spacerze pożegnał się już z Vaią pod jej klatką i gdy drzwi kamienicy zamknęły się za plecami strażniczki, Alex nie mógł odpędzić się od myśli, jak to by było trzymać dłoń Vai we własnej.
Może jednak był trochę pijany.
Vaia i Alexander z tematu
Kiedy Barros zgodziła się, by zabrał ją potem do domu, cieszyło go to bardziej niż powinno, biorąc pod uwagę okoliczności. Nie zamierzał przecież u niej zostać, w zasadzie nic nie zamierzał. A jednak sama myśl, że będzie miał towarzystwo Vai jeszcze na chwilę, parę dodatkowych chwil, była miła. Dość miła, by nie potrzebował wiele więcej.
Bogowie, robił się miękki.
Na ostatnie pytanie roześmiał się beztrosko, choć w sercu zalęgło mu się jakieś ciepło, którego nie zamierzał teraz dopuszczać do głosu.
- Nie powinienem – odparł lekko. – A nawet jeśli... – Wzruszył lekko ramionami. – Trafię do domu na ślepo – zapewnił bez puszenia się. Taka po prostu była prawda. Trzeba było dużo więcej niż trochę za dużo alkoholu by nie mógł trafić do mieszkania – i do Pii.
Jakby na potwierdzenie swych słów, sięgnął z entuzjazmem po kufel i upił solidny łyk, z przyjemnością witając jeszcze więcej ciepła rozlewającego się mu po ciele. Będzie spał dzisiaj jak niemowlak, był tego pewien.
Kiedy Vaia podsunęła mu połowę swojego ciastka, uniósł znacząco brwi.
- Żartujesz sobie? – spytał z niedowierzaniem i roześmiał się. – Gorzej się czujesz czy...? – Pokręcił głową z rozbawieniem. – Słodkim się nie dzieli przecież – zauważył z teatralnym niedowierzaniem, co jednak wcale nie przeszkodziło mu po ledwie chwili wahania przyciągnąć sobie podsuniętego mu kawałka i zjeść go w raptem trzech kęsach. Nie bez rozbawienia zauważył, że Vai uporanie się z własnymi słodkościami nie zajęło wcale dużo więcej.
Jeśli oboje nie dostaną potem cukrzycy, to naprawdę będzie cud.
Posiedzieli jeszcze chwilę, by Alex zdążył dopić swój miód – w którymś momencie podsunął go Vai, pozwalając strażniczce upić jeszcze dwa łyki do smaku – nim wreszcie Hallberg przeciągnął się leniwie i z sapnięciem podniósł z krzesła. Po niewygodnym siedzisku plecy i tyłek zesztywniały mu jeszcze bardziej niż przedtem – co tylko kazało mu się zastanawiać nad wytrzymałością Vai. Eliksir znieczulający nie był aż tak skuteczny, a mimo to Barros... Chyba po prostu dobrze się bawiła. Nie marudziła. I w ogóle nie pokazywała, by coś jej przeszkadzało.
Z drugiej strony, była Wysłanniczką, więc czego niby się spodziewał?
- Dobra, chodź – zarządził w końcu, gdy opłacił już ich rachunek (zostawiając przy tym solidny napiwek) i sięgnął po ich kurtki. – Zanim okaże się, że jednak nie dam rady trafić do domu i będziesz musiała użyczyć mi kanapy. – Uśmiechnął się pod nosem.
Wrzucił kurtkę na siebie, pomógł założyć Vai jej własną i torując im drogę przez miodosytnię, puścił Vaię przodem dopiero, gdy znaleźli się poza lokalem.
- Prowadź, mała – rzucił z leniwym uśmiechem, bo może i miał już adres, ale z pewnością nie trafiłby tam od tak.
A gdy po niespiesznym spacerze pożegnał się już z Vaią pod jej klatką i gdy drzwi kamienicy zamknęły się za plecami strażniczki, Alex nie mógł odpędzić się od myśli, jak to by było trzymać dłoń Vai we własnej.
Może jednak był trochę pijany.
Vaia i Alexander z tematu