:: Midgard :: Okolice :: Góry Bardal
Nieczynna kopalnia
3 posters
Mistrz Gry
Nieczynna kopalnia Nie 20 Gru - 20:48
Nieczynna kopalnia
U samego podnóża Revhale znajduje się nieczynna od wielu lat kopalnia. Została ona zamknięta w 1864 roku całkowicie dla postronnych ze względu na istniejące tu ognisko Rumienicy, której epidemia prędko zajęła pozostałe części miasta. Mimo to niektórzy wciąż zaglądają w to miejsce, próbując znaleźć wejście do środka, przekonani, że kopalni nigdy ponownie nie otwarto ze względu na znajdujące się w środku złoża cennych minerałów. Obecnie po prosperującej niegdyś hawierni pozostało niewiele – przede wszystkim zmurszałe, betonowe elementy konstrukcyjne, stary budynek administracyjny oraz porośnięte drzewami nasypy kolejowe.
Felix Sommerfelt
Re: Nieczynna kopalnia Nie 5 Maj - 17:37
Felix SommerfeltŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Vardø, Norwegia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : złotnik, zaklinacz - właściciel salonu "Oddech Walkirii"
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sroka
Atuty : zaklęty (I), rzemieślnik (II), odporny (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 26 / sprawność: 5 / charyzma: 8 / wiedza ogólna: 5
14 VI 2001
Od czasu rozmowy z Amandine w sklepie z dnia na dzień było tylko gorzej, bo zrobiła to świadomie czy nie, jej słowa utkwiły w nim jak zadra, nie pozwalając się zignorować. Powinien był potrafić je odepchnąć, uznać za wynik rozdrażnienia i złego nastroju, coś czego wcale nie chciałaby mu powiedzieć w normalnych warunkach, ale to chyba sprawiało, że drażniły go jeszcze bardziej. Tkwiły mu w głowie, kiedy pracował i kiedy rozmawiał z klientami, czytał książkę czy tuż przed zaśnięciem, nie pozwalając dosięgnąć tego samego spokoju, jaki zwykł czuć. Dobrze go wtedy oceniła – był arogancki, interesowny i prawie nikomu nie ufał, do perfekcji opracowując umiejętność rozróżniania rzeczy na te warte jego uwagi i te, jakie należało od razu odepchnąć i pozwolić im zgnić w zapomnieniu. Trzeba było takim być, jeśli chciało się przetrwać i znaleźć gdzieś wyżej, nie pełzać do końca życia w gnoju i błocie, nie realizując swojego potencjału.
Wiedział to wszystko. Wiedział też, że Amandine miała pełne prawo rzucać mu w twarz gorzkim parsknięciem i wytknięciem, że tak naprawdę nic nie wiedział o wyższych uczuciach w kontekście innych osób niż tylko jej. Jeśli nie chciał odsłaniać przed nią tej jeszcze naiwnej, młodszej wersji siebie, musiał to zaakceptować. I tak właśnie zamierzał zrobić, nawet regularnie unikany i trzymany przez nią na dystans, nawet rozdrażniony faktem, że Rosenkrantz wcale nie zniknął, a wręcz pojawił się w jego przydomowym ogrodzie, by pomóc zaplanować jego przemianę. Udało mu się nawet nie trzasnąć Nika jednym z bolesnych zaklęć, kiedy sytuacja wyeskalowała w naprawdę absurdalnym kierunku. Dawał sobie z tym wszystkim radę, może był tylko odrobinę bardziej zgryźliwy niż zwykle – w końcu potrafił kłamać i stwarzać odpowiednie pozory.
Kroplą, która przepełniła czarę goryczy, była wiadomość od jednego z jego kontaktów w Przesmyku Lokiego, że Amandine widziano w jego uliczkach najpierw samą, a potem jak ucinała sobie pogawędkę z jednym z najemników. Mówił jej, by nie zapuszczała się tam sama. Ostrzegał nie raz i nie drugi, tłumaczył, jakie zagrożenia czekały na takie młode dziewczęta jak ona. Za każdym razem kiwała głową, mówiła, że słucha i rozumie, a on jej wierzył. Wierzył, że była wystarczająco inteligentna, by nie dać się połknąć Przesmykowi, a jednak poszła tam bez niego, jak owca gotowa na rzeź, nadstawiająca delikatnego gardła, choć mogła tego świadomie nie zauważać.
Nie rozumiał po co, nigdy przecież nie wyrażała specjalnego zainteresowania najgorszym zakątkiem Midgardu – by przecież nie po to, by jemu zrobić na złość? Ten jeden raz zamierzał odpuścić, być może nawet nie poruszać tematu z Amandine, która (cokolwiek słusznie) mogłaby uznać, że nie podobało jej się, że kazał ją śledzić i zapewne nie przyjęłaby stwierdzenia, że to tylko w jednej części miasta, dla jej własnego bezpieczeństwa.
Następnego dnia, kiedy dostał kolejną wiewiórkę z wiadomością, że Tegan ponownie pojawiła się w Przesmyku, poczuł jak coś gorącego i wściekłego liże jego wnętrzności w sposób, którego nigdy nie czuł wobec przybranej córki – jak splątany kłąb emocji regularnie i bezlitośnie spychanych na bok w ostatnich dniach wreszcie dochodzi do głosu. Chciała pokazać, że jej miejsce było wśród brudu tego miasta? W porządku.
Zaskakująco łatwo było wysłać wiadomość, by odebrać jedną z przysług, które zgromadził, zażądać dostarczenia jednego z ochlajtusów bez rodziny w okolice starej, zapomnianej przez większość kopalni. Równie proste okazało się odnalezienie Amandine w jednym z zaułków, gdy beztrosko przyglądała się wystawie pełnej niewprawnie zasuszonych ingrediencji oraz eksponatów, a także ujęcie ją pod rękę z krótkim i wyraźnie oschłym:
- Dobrze się bawisz?
Przeniósł ją z dala od miasta, w okolice starej kopalni i bez słowa wyjaśnienia kazał iść za sobą, między drzewami, które nagle rozstąpiły się, odsłaniając plac i skalistą ścianę. Felix nie skierował się do kraty odsłaniającej wejście w głąb góry, pewnie skręcając w lewo tam, gdzie majaczył zarys niskiego budynku administracyjnego. Dopiero popychając ramieniem drzwi, które kiepsko trzymały się w zawiasach, zerknął na Amandine, upewniając się, że nie odwróciła się na pięcie i wróciła do Midgardu.
- Musiał ci się podobać spacer po Przesmyku, skoro znowu tam wróciłaś – zaczął, wyjątkowo nie próbując ułagadzać nuty rozdrażnienia, które kręciło mu się we wnętrzu klatki piersiowej, paląc okoliczne narządy. - To przez ten zapach brudnego zaułka czy lubisz przyglądać się biedzie?
Nie oczekiwał odpowiedzi na to pytanie, ale zaczął czuć potrzebę, by mówić – by wylać z siebie choć odrobinę nagromadzonej goryczy.
- Pani przodem – odsunął się w drzwiach, przepuszczając córkę przed sobą w głąb starego, pachnącego kurzem i rozkładem budynku. Składał się tylko z jednego pokoju i dawno już zdemolowanej łazienki, przez dziury w obiciu kanapy przeświecała gąbka, po podłodze walały się papiery, szafki z zapasami dawno przejrzałego jedzenia wisiały luźno na zawiasach. W kącie z ciasno związanymi razem dłońmi i nieobecnym, uciekającym na boki spojrzeniem, siedział łysiejący mężczyzna śmierdzący przetrawionym alkoholem.
- Mówiłem, że Przesmyk to nie jest miejsce dla kogoś takiego jak ty – ciągnął po chwili, podchodząc bliżej mężczyzny i pstryknięciem mu przed oczami sprawdzając, na ile był naprawdę przytomny. Ledwo. - A i tak się tam pchałaś. Są bezpieczniejsze sposoby na dostanie w mordę, jeśli na to właśnie miałaś ochotę.
Wyprostował się, przez chwilę po prostu przyglądając się oszołomionej sytuacją córce.
- Skoro upierasz się tam chodzić, udowodnij mi, że potrafisz sobie poradzić. Że takie męty jak on – wykonał pogardliwy ruch w kierunku mężczyzny - nie położą na tobie rąk. Że potrafisz im je urwać przy samej dupie.
Amandine Tegan
Re: Nieczynna kopalnia Pon 6 Maj - 14:42
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Po tym, jak potoczyła się jej wczorajsza wizyta w Przesmyku, Amandine nabrała zupełnie naiwnego przekonania, że wszystko jej wolno, a żadne konsekwencje nie będą tak straszne, by jakoś specjalnie się nimi przejmować. Najpierw to, że skutecznie obędziła się od natręta (nieistotne, że ten nie ukrywał swojej obecności, że miała czas się przygotować, i że naprawdę niewiele było trzeba, by mężczyznę odstraszyć. Potem Ruben – już wiedziała, jak się nazywa. I wreszcie to, że potem, wracając do domu, czuła magię wciąż kipiącą jej w żyłach – słodką, zdradliwą; przerażającą, ale, bogowie, jak przy tym satysfakcjonującą.
Następnego dnia znów pojawiła się w Przesmyku, bo gdy raz poczuła się pewnie, czuła nieodpartą potrzebę, by próbować znowu, i znowu, i znowu. Było jej dobrze z tym musującym jak słodkie wino poczuciem, że umie o siebie zadbać. Że może pojawić się w najgorszej dzielnicy, pośród ludzi, których inni się bali – i że ona, dla odmiany, może zrobić to (prawie) bez lęku. Poczucie jakiejś mocy uderzyło jej do głowy, świadomość jakiejś siły upajała.
Podobała jej się myśl, że nie potrzebuje Brage, by czuć się bezpieczną, i że nie potrzebuje uwagi klanowca, by było jej dobrze.
Podobało jej się – dopóki nie natknęła się na Felixa.
Co ty tu robisz?, cisnęło jej się na język, ugryzła się w niego jednak dość szybko, by zatrzymać głupie pytanie dla siebie. Wiedziała, co. Widziała po jego minie, co. Otwierając oczy szerzej, ze zdumieniem patrzyła, jak zabrał ich z Przesmyku – od tak, po prostu; w jednej chwili byli jeszcze w ciemnym zaułku, w drugiej już między drzewami – i, zaraz potem, prowadzi ich... gdzieś. Nie była pewna, gdzie byli. Jakiś plac, skały... Kopalnia?
Zmarszczyła brwi, ale szła za Sommerfeltem – posłusznie, bez słowa, czerwieniejąc tylko i płosząc się coraz bardziej z każdym kolejnym słowem Felixa. Rzadko kiedy się go bała, prawie nigdy w zasadzie – wiedziała przecież, że mężczyzna nie zrobiłby jej krzywdy – i to przekonanie sprawiło, że, chyba, zapomniała, kim jej ojciec tak naprawdę był.
Przypomnienie sobie tego było przerażające.
Dotarli do jakichś drzwi, przez które Amandine bardzo nie chciała przechodzić – gdy jednak Sommerfelt puścił ją przodem, potulnie weszła do środka. Budynek śmierdział kurzem, zaduchem, i wyraźnie groził zawaleniem. Tegan rozejrzała się niepewnie, a gdy wzrok przyzwyczaił jej się do półmroku, bezbłędnie zawisł na mężczyźnie skulonym w rogu.
Nie rozumiała.
Objęła się ciasno ramionami. Patrzyła spodo oka, jak Felix zbliżył się do mężczyzny, jak pstryka mu palcami przed oczami. Nieznajomy był… Był. Chyba po prostu był. Niespecjalnie przytomny, z daleka cuchnący brudem i gorzelnią. Patrząc na niego, Amandine wciąż nie była pewna, co...
Aż nagle była. Zrozumiała jeszcze zanim Sommerfelt dokończył mówić. Próba. To miała być dla niej próba. Upokarzające utarcie nosa albo test jej możliwości, jedno z dwóch. Nic pomiędzy.
- Felix, to nie... – zaczęła wreszcie, wciągnęła powietrze z sykiem. – Przecież umiem sobie poradzić – zaprotestowała, strzelając na Sommerfelta wzrokiem spłoszonego zwierzęcia. – Poradziłam sobie wczoraj, wiesz przecież. – Nie wiedziała, czy faktycznie wiedział, ale skoro ktoś uprzejmy doniósł mu o jej obecności w Przesmyku, to pewnie powiedział też o zaczepiającym ją mężczyźnie, o tym, że go przepędziła, i pewnie też o Rubenie. Decydując się na spowiadanie Felixowi, nie warto było przecież mówić mu tylko części. Prawda?
- To nie jest potrzebne – rzuciła więc, jeszcze przez chwilę spoglądając prosto na Sommerfelta, nim wreszcie umknęła wzrokiem, nie potrafiąc znieść jego... Czego właściwie? Oschłości? Uporu? Agresji? Wyższości? Wszystkiego?
Zacisnęła zęby. Nie była głupia. Wiedziała, że skulony w kącie mężczyzna i tak już stąd nie wyjdzie. Nie o własnych siłach. Być może nawet nie w jednym kawałku.
A magia, ta, po którą sięgnęła wczoraj, smakowała przecież tak dobrze.
Przygryzła wargę mocno, jeszcze dłuższą chwilę bijąc się z myślami nim wreszcie sapnęła cicho i bez słowa wyciągnęła rękę w kierunku półprzytomnego mężczyzny. Podobnie jak w alei, tak i teraz nie sięgała po słowa, samą intencją formując magię w określone zaklęcie. Felix chciał, żeby pokazała, więc pokaże. Umie używać magii. Umie się obronić. Pokaże, że potrafi rzucić czar – i przerwie go dość szybko, żeby... Żeby po prostu...
Gryząc mocno wnętrze policzka, patrzyła przez chwilę, jak mężczyzna wije się w kącie, zmagając z zalewającą go wodą – wodą, którą czuł tylko on – nim wreszcie przerwała zaklęcie gwałtownie, szybko, przerażona.
I usatysfakcjonowana. Tak prędko, tak łatwo usatysfakcjonowana własną mocą. To było złe, wiedziała o tym. Ale, z drugiej strony, było przecież coś cholernie upajającego w świadomości, że mogłaby...
- Potrafię – rzuciła krótko, pospiesznie uciekając wzrokiem od mężczyzny pod ścianą. Spojrzała na Felixa i zacisnęła zęby, znów obejmując się ciasno. – Widzisz, że potrafię. – Oddychała płytko, nieregularnie, czując, jak magia znów swędzi ją w dłoni – i niebezpiecznie przychylając się do myśli, że to byłoby naprawdę proste, pozbyć się całej złości, całego własnego bólu poprzez kilka odpowiednio splecionych zaklęć.
- Wróćmy do domu, Felix – rzuciła zamiast tego, zaciskając swędzącą dłoń w pięść. – To nie... Przecież… – zaczęła dukać. – To nie jest potrzebne – powtórzyła ciszej i uciekła wzrokiem.
Vaskur (Aqua Pero) – zaklęcie torturujące; powoduje, że ofiara odczuwa wrażenie, jakby tonęła, lecz równocześnie nie może też się udusić.
Próg: 65.
97 (rzut) + 5 (magia zakazana) = 102 >65, udane
Następnego dnia znów pojawiła się w Przesmyku, bo gdy raz poczuła się pewnie, czuła nieodpartą potrzebę, by próbować znowu, i znowu, i znowu. Było jej dobrze z tym musującym jak słodkie wino poczuciem, że umie o siebie zadbać. Że może pojawić się w najgorszej dzielnicy, pośród ludzi, których inni się bali – i że ona, dla odmiany, może zrobić to (prawie) bez lęku. Poczucie jakiejś mocy uderzyło jej do głowy, świadomość jakiejś siły upajała.
Podobała jej się myśl, że nie potrzebuje Brage, by czuć się bezpieczną, i że nie potrzebuje uwagi klanowca, by było jej dobrze.
Podobało jej się – dopóki nie natknęła się na Felixa.
Co ty tu robisz?, cisnęło jej się na język, ugryzła się w niego jednak dość szybko, by zatrzymać głupie pytanie dla siebie. Wiedziała, co. Widziała po jego minie, co. Otwierając oczy szerzej, ze zdumieniem patrzyła, jak zabrał ich z Przesmyku – od tak, po prostu; w jednej chwili byli jeszcze w ciemnym zaułku, w drugiej już między drzewami – i, zaraz potem, prowadzi ich... gdzieś. Nie była pewna, gdzie byli. Jakiś plac, skały... Kopalnia?
Zmarszczyła brwi, ale szła za Sommerfeltem – posłusznie, bez słowa, czerwieniejąc tylko i płosząc się coraz bardziej z każdym kolejnym słowem Felixa. Rzadko kiedy się go bała, prawie nigdy w zasadzie – wiedziała przecież, że mężczyzna nie zrobiłby jej krzywdy – i to przekonanie sprawiło, że, chyba, zapomniała, kim jej ojciec tak naprawdę był.
Przypomnienie sobie tego było przerażające.
Dotarli do jakichś drzwi, przez które Amandine bardzo nie chciała przechodzić – gdy jednak Sommerfelt puścił ją przodem, potulnie weszła do środka. Budynek śmierdział kurzem, zaduchem, i wyraźnie groził zawaleniem. Tegan rozejrzała się niepewnie, a gdy wzrok przyzwyczaił jej się do półmroku, bezbłędnie zawisł na mężczyźnie skulonym w rogu.
Nie rozumiała.
Objęła się ciasno ramionami. Patrzyła spodo oka, jak Felix zbliżył się do mężczyzny, jak pstryka mu palcami przed oczami. Nieznajomy był… Był. Chyba po prostu był. Niespecjalnie przytomny, z daleka cuchnący brudem i gorzelnią. Patrząc na niego, Amandine wciąż nie była pewna, co...
Aż nagle była. Zrozumiała jeszcze zanim Sommerfelt dokończył mówić. Próba. To miała być dla niej próba. Upokarzające utarcie nosa albo test jej możliwości, jedno z dwóch. Nic pomiędzy.
- Felix, to nie... – zaczęła wreszcie, wciągnęła powietrze z sykiem. – Przecież umiem sobie poradzić – zaprotestowała, strzelając na Sommerfelta wzrokiem spłoszonego zwierzęcia. – Poradziłam sobie wczoraj, wiesz przecież. – Nie wiedziała, czy faktycznie wiedział, ale skoro ktoś uprzejmy doniósł mu o jej obecności w Przesmyku, to pewnie powiedział też o zaczepiającym ją mężczyźnie, o tym, że go przepędziła, i pewnie też o Rubenie. Decydując się na spowiadanie Felixowi, nie warto było przecież mówić mu tylko części. Prawda?
- To nie jest potrzebne – rzuciła więc, jeszcze przez chwilę spoglądając prosto na Sommerfelta, nim wreszcie umknęła wzrokiem, nie potrafiąc znieść jego... Czego właściwie? Oschłości? Uporu? Agresji? Wyższości? Wszystkiego?
Zacisnęła zęby. Nie była głupia. Wiedziała, że skulony w kącie mężczyzna i tak już stąd nie wyjdzie. Nie o własnych siłach. Być może nawet nie w jednym kawałku.
A magia, ta, po którą sięgnęła wczoraj, smakowała przecież tak dobrze.
Przygryzła wargę mocno, jeszcze dłuższą chwilę bijąc się z myślami nim wreszcie sapnęła cicho i bez słowa wyciągnęła rękę w kierunku półprzytomnego mężczyzny. Podobnie jak w alei, tak i teraz nie sięgała po słowa, samą intencją formując magię w określone zaklęcie. Felix chciał, żeby pokazała, więc pokaże. Umie używać magii. Umie się obronić. Pokaże, że potrafi rzucić czar – i przerwie go dość szybko, żeby... Żeby po prostu...
Gryząc mocno wnętrze policzka, patrzyła przez chwilę, jak mężczyzna wije się w kącie, zmagając z zalewającą go wodą – wodą, którą czuł tylko on – nim wreszcie przerwała zaklęcie gwałtownie, szybko, przerażona.
I usatysfakcjonowana. Tak prędko, tak łatwo usatysfakcjonowana własną mocą. To było złe, wiedziała o tym. Ale, z drugiej strony, było przecież coś cholernie upajającego w świadomości, że mogłaby...
- Potrafię – rzuciła krótko, pospiesznie uciekając wzrokiem od mężczyzny pod ścianą. Spojrzała na Felixa i zacisnęła zęby, znów obejmując się ciasno. – Widzisz, że potrafię. – Oddychała płytko, nieregularnie, czując, jak magia znów swędzi ją w dłoni – i niebezpiecznie przychylając się do myśli, że to byłoby naprawdę proste, pozbyć się całej złości, całego własnego bólu poprzez kilka odpowiednio splecionych zaklęć.
- Wróćmy do domu, Felix – rzuciła zamiast tego, zaciskając swędzącą dłoń w pięść. – To nie... Przecież… – zaczęła dukać. – To nie jest potrzebne – powtórzyła ciszej i uciekła wzrokiem.
Vaskur (Aqua Pero) – zaklęcie torturujące; powoduje, że ofiara odczuwa wrażenie, jakby tonęła, lecz równocześnie nie może też się udusić.
Próg: 65.
97 (rzut) + 5 (magia zakazana) = 102 >65, udane
Mistrz Gry
Re: Nieczynna kopalnia Pon 6 Maj - 14:42
The member 'Amandine Tegan' has done the following action : kości
'k100' : 97
'k100' : 97
Felix Sommerfelt
Re: Nieczynna kopalnia Pon 6 Maj - 21:08
Felix SommerfeltŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Vardø, Norwegia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : złotnik, zaklinacz - właściciel salonu "Oddech Walkirii"
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sroka
Atuty : zaklęty (I), rzemieślnik (II), odporny (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 26 / sprawność: 5 / charyzma: 8 / wiedza ogólna: 5
Nie czuł dumy z powodu tego, co robił – ta jego część, która w pełni przejęła rolę ojca Amandine, krzywiła się i szeptała, że nie tak się traktowało członków swojej rodziny. Inna, na wskroś praktyczna syczała na nią ze złością, by się zamknęła, bo najwyraźniej nie rozumiała, że robił to wszystko po to, by zapewnić dziewczynie bezpieczeństwo. Że lepiej by to, ojciec pragnący jedynie jej szczęścia, potraktował ją szorstko niż przypadkowy ślepiec, jaki upatrzyłby sobie w niej łatwy łup – bo nie miał złudzeń, że tak właśnie musieli ją widzieć. Jako ładną, drobną laleczkę o oczach zbyt pełnych ufności, która aż się prosi swoją niewinnością, by ją zepsuć. Amandine z pewnością nie była laleczką, miała lotny umysł, płonącą ambicję i upartość, która kiedyś mogła rywalizować z tą Sommerfelta, ale tych rzeczy nie dało się w żaden sposób pokazać. W Przesmyku liczyła się siła magiczna lub fizyczna, układy, możliwości dojścia do całej gamy towarów i pieniądze. Miękkie i pobłażliwe serce, okazywanie niepewności czy miłosierdzia mogło jedynie sprawić, że traciło się choćby najdrobniejsze okruchy szacunku.
Tegan tego nie rozumiała i nie chciał, by przekonała się o zasadach panujących między ślepcami i resztą społecznych wyrzutków w sposób, który mógłby ją złamać. Co do tego miał niezłomną pewność, mimo złości jaką do niej teraz czuł.
Widział spłoszenie córki, cień lęku w jej oczach, kiedy niechętnie wchodziła do budynku i doskonale rozumiał, dlaczego ciasno otoczyła się ramionami – zaułki Przesmyku powinny wzbudzać w niej takie same uczucia, a jednak coś wywróciło się do góry nogami i zazgrzytało, skoro odczuwała potrzebę chronić się przed prawdopodobnie jedyną osobą, która kochała ją bezwarunkowo. Na swój własny, pokręcony sposób, ale kochała. I właśnie przez tą miłość nie mógł jej teraz odpuścić, bo niczego by się nie nauczyła.
- Przeciwnie. To jest bardzo potrzebne. Najpotrzebniejsze – odparł oschle, odsuwając się o krok, dwa od mężczyzny, którego kazał tu dostarczyć. Przyglądał się Amandine, czekając, co zrobi – umknie jak spłoszone zwierzę, czy posłucha. Chociaż finalnie wybrała to drugie, a w geście jaki wykonała jej dłoń rozpoznał jedno z zaklęć, które jej pokazywał, brakowało jej przekonania. Na drobnej twarzy malowało się wahanie nawet wtedy, gdy mężczyzna zaczął charczeć, unosząc dłonie do gardła i spazmatycznie zaciskając na nim palce. Zadawała mu ból, pokazała, że potrafi, ale...
Felix zmarszczył brwi, kiedy przedwcześnie zwinęła wyciągniętą dłoń, pozwalając swojej ofierze paść na podłogę i złapać drżący oddech. Nie mógł powstrzymać drobnego ukłucia satysfakcji widząc, jak Amandine obejmuje się ramionami i sama oddycha zbyt prędko i za płytko. Zaczynała rozumieć.
- Znasz formuły i gesty – zaczął, kiwając lekko głową. - Ale nie ma w tobie przekonania, którego potrzebujesz. Nie ma zmysłu, który pomógłby ci ocenić zagrożenie. Wczoraj w Przesmyku człowiek, który za tobą poszedł, w ogóle się z tym nie krył – wykrzywił usta w brzydkim grymasie, powoli zaczynając krążyć po ciasnym pomieszczeniu z dłońmi wsuniętymi do kieszeni spodni. - I pewnie dlatego ci się udało. Czy gdyby zamierzył się na ciebie z nożem, też pozwoliłabyś mu odejść? – spytał, aż za dobrze znając odpowiedź. Oczywiście, że tak. Oczywiście, że by pozwoliła.
- Chcesz chodzić do Przesmyku? W porządku. Ale najpierw pokaż mi, że potrafisz być tak samo twarda i bezwzględna, jak ludzie dla których to miejsce jest domem – przystanął obok Amandine, wystarczająco blisko by łatwo móc patrzeć jej w oczy, ale nie wystarczająco by bała się gwałtownych gestów. - Większość nie ma nic poza desperacją, a to ona, nie nadzieja, najskuteczniej popycha ludzi do działania. Pokazuje, że muszą robić rzeczy, przez które reszta galdrów patrzy na nich z góry i traktuje jak śmieci. Świat nie będzie dla ciebie łagodny, bo jesteś młoda albo masz pecha.
Chciał położyć jej rękę na ramieniu, zapewnić, że wszystkie te ostre słowa wypowiadał dla jej dobra, ale nie mógł. Jeszcze nie teraz. Jasny ogień wcześniejszej irytacji wił się w nim jak wściekły, syczący wąż, kąsając na oślep.
- Brage był tylko pierwszym z gnojów, którzy staną ci jeszcze na drodze.
Tegan tego nie rozumiała i nie chciał, by przekonała się o zasadach panujących między ślepcami i resztą społecznych wyrzutków w sposób, który mógłby ją złamać. Co do tego miał niezłomną pewność, mimo złości jaką do niej teraz czuł.
Widział spłoszenie córki, cień lęku w jej oczach, kiedy niechętnie wchodziła do budynku i doskonale rozumiał, dlaczego ciasno otoczyła się ramionami – zaułki Przesmyku powinny wzbudzać w niej takie same uczucia, a jednak coś wywróciło się do góry nogami i zazgrzytało, skoro odczuwała potrzebę chronić się przed prawdopodobnie jedyną osobą, która kochała ją bezwarunkowo. Na swój własny, pokręcony sposób, ale kochała. I właśnie przez tą miłość nie mógł jej teraz odpuścić, bo niczego by się nie nauczyła.
- Przeciwnie. To jest bardzo potrzebne. Najpotrzebniejsze – odparł oschle, odsuwając się o krok, dwa od mężczyzny, którego kazał tu dostarczyć. Przyglądał się Amandine, czekając, co zrobi – umknie jak spłoszone zwierzę, czy posłucha. Chociaż finalnie wybrała to drugie, a w geście jaki wykonała jej dłoń rozpoznał jedno z zaklęć, które jej pokazywał, brakowało jej przekonania. Na drobnej twarzy malowało się wahanie nawet wtedy, gdy mężczyzna zaczął charczeć, unosząc dłonie do gardła i spazmatycznie zaciskając na nim palce. Zadawała mu ból, pokazała, że potrafi, ale...
Felix zmarszczył brwi, kiedy przedwcześnie zwinęła wyciągniętą dłoń, pozwalając swojej ofierze paść na podłogę i złapać drżący oddech. Nie mógł powstrzymać drobnego ukłucia satysfakcji widząc, jak Amandine obejmuje się ramionami i sama oddycha zbyt prędko i za płytko. Zaczynała rozumieć.
- Znasz formuły i gesty – zaczął, kiwając lekko głową. - Ale nie ma w tobie przekonania, którego potrzebujesz. Nie ma zmysłu, który pomógłby ci ocenić zagrożenie. Wczoraj w Przesmyku człowiek, który za tobą poszedł, w ogóle się z tym nie krył – wykrzywił usta w brzydkim grymasie, powoli zaczynając krążyć po ciasnym pomieszczeniu z dłońmi wsuniętymi do kieszeni spodni. - I pewnie dlatego ci się udało. Czy gdyby zamierzył się na ciebie z nożem, też pozwoliłabyś mu odejść? – spytał, aż za dobrze znając odpowiedź. Oczywiście, że tak. Oczywiście, że by pozwoliła.
- Chcesz chodzić do Przesmyku? W porządku. Ale najpierw pokaż mi, że potrafisz być tak samo twarda i bezwzględna, jak ludzie dla których to miejsce jest domem – przystanął obok Amandine, wystarczająco blisko by łatwo móc patrzeć jej w oczy, ale nie wystarczająco by bała się gwałtownych gestów. - Większość nie ma nic poza desperacją, a to ona, nie nadzieja, najskuteczniej popycha ludzi do działania. Pokazuje, że muszą robić rzeczy, przez które reszta galdrów patrzy na nich z góry i traktuje jak śmieci. Świat nie będzie dla ciebie łagodny, bo jesteś młoda albo masz pecha.
Chciał położyć jej rękę na ramieniu, zapewnić, że wszystkie te ostre słowa wypowiadał dla jej dobra, ale nie mógł. Jeszcze nie teraz. Jasny ogień wcześniejszej irytacji wił się w nim jak wściekły, syczący wąż, kąsając na oślep.
- Brage był tylko pierwszym z gnojów, którzy staną ci jeszcze na drodze.
Amandine Tegan
Re: Nieczynna kopalnia Wto 7 Maj - 18:09
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Prawdopodobnie zrozumiałaby argumentację Felixa, gdyby chociaż spróbowała to zrobić. Pojęłaby motywacje Sommerfelta i, co więcej, pewnie przyznałaby mu rację. Środki, jakie stosował, może i nie były najlepsze, ale już cel, który chciał osiągnąć, był jasny – i całkiem chwalebny.
Tylko, że Amandine w ogóle się nad tym nie zastanawiała, nie chciała się zastanawiać, nie chciała zrozumieć.
Słuchała go, gdy mówił. Nie patrzyła na niego, nie patrzyła też na mężczyznę w rogu, słyszała jednak doskonale każde kolejne wyjaśnienia Felixa – i każdy kolejny chrapliwy, rwany oddech nieznajomego. Słyszała kroki Sommerfelta, gdy zaczął krążyć – równy, stłumiony warstwą kurzu rytm, pokraczne tło dla wszystkich tych słów. Wszystkich tych obserwacji, uwag, zastrzeżeń; dla irytacji i troski, zażaleń i obaw.
Dla krytyki. To właśnie przecież robił. Krytykował ją.
Uświadomienie sobie tego przełączyło jej coś w głowie – niemal słyszała ciche kliknięcie, gdy tam, gdzie jeszcze przed momentem rozrastała się niepewność i lęk, nagle pojawiła się złość. Agresja, bunt, przekora, to wszystko, co kazało jej pójść do Przesmyku raz, drugi, trzeci. Chodziła ciemnymi alejkami, by coś sobie udowodnić.
Teraz najwyraźniej musiała udowodnić też Felixowi.
Z każdym kolejnym słowem coraz bardziej zaciskała zęby. Oddychała coraz płycej, coraz częściej to prostowała, to znów zaciskała pięść. W którejś chwili spojrzała na niego, na Sommerfelta – tylko po to, by zaraz potem wbić spojrzenie w mężczyznę skulonego w kącie. W oczach pijanego jaśniał zwierzęcy lęk.
Brage.
Wyprostowała się jak smagnięta biczem. Jeśli wcześniejsze uwagi po prostu ją drażniły, wspomnienie mężczyzny, którego kochała – naprawdę kochała – przez ostatnie, cholerne sześć miesięcy było niczym wciśnięcie jej przez gardło rozżażonego pręta, wypalenie nim bolesnej ścieżki przez przełyk aż po żołądek. Gorycz osiadła jej na języku grubą, lepką warstwą a policzki zapłonęły rumieńcami. To nie była już złość. To była czysta, drapieżna furia, której potem, kwadrans czy dwa później, Amandine nie będzie potrafiła nazwać i wyjaśnić.
Gładko złożyła palce w kolejny symbol, wciągnęła powietrze gwałtownie wtedy, gdy zalany własnymi lękami mężczyzna wypuścił je z sykiem. Niewiele było potrzeba, by nieznajomy szarpnął się raz, drugi, osaczony tym, czego bał się najbardziej. Niewiele było trzeba, by w jego oczach zalśniły łzy, a on sam zmoczył się, zbyt przerażony, by to zauważyć.
To jednak przecież nie wystarczy. To przecież będzie dla Felixa zbyt proste.
Płynnie zmieniła ułożenie palców, zaskakująco świadomie, z zimną, bolesną premedytacją wybierając ten konkretny symbol. Magia zagotowała się jej w dłoni i... Tegan syknęła cicho. Może zawahała się w swej intencji, może któryś z palców zadrżał jej lekko, na moment otwierając obwód mocy, może...
Szalejący ogień trawił ją od środka, gdy poprawiała ułożenie dłoni.
- Bein-illr! – ryknęła bez wahania, bez cienia wątpliwości, pozwalając, by magia spłynęła z jej dłoni strumieniem i rozdarła ciało mężczyzny na strzępy.
Skóra popękała mężczyźnie w tak wielu miejscach, że Amandine nie potrafiłaby ich policzyć. Serce tłukło jej się w piersi jak szalone, gdy jasne, okrwawione kości zaczęły wysuwać się jak kolejne, makabryczne ostrza. Przełknęła ślinę gwałtownie raz czy drugi, gdy żółć podeszła jej gwałtownie do gardła na mokry chrzęst łamanego ciała.
Mężczyzna wył, miotał się jak pokraczna, nieudolnie wykonana lalka w coraz większej kałuży ciemnej krwi.
- To? – wychrypiała, jeszcze przez chwilę nie oglądając się na Felixa. – To chciałeś zobaczyć? Tyle ci wystarczy? – wysyczała, dygocząc we własnej furii.
Opuściła rękę, od niechcenia przerwała zaklęcie. Mężczyzna był niczym więcej jak mięsem. Strzępem mięsa, garścią kości.
Zaskakująco łatwo przyszło jej zapomnieć, że ma przed sobą człowieka.
Draumr mein (Somnum Exterre) – wywołuje omamy, ukazujące ofierze jej lęki.
Próg: 30.
28 (rzut) + 5 (magia zakazana) = 33 >30, udane
Bein-illr (Fracto Aperta) – zaklęcie torturujące; powoduje wyjątkowo bolesne, powolne łamanie kości, które najczęściej przebijają skórę.
Próg: 45.
10 (rzut) + 5 (magia zakazana) = 15 <45, nieudane
Bein-illr (Fracto Aperta) – zaklęcie torturujące; powoduje wyjątkowo bolesne, powolne łamanie kości, które najczęściej przebijają skórę.
Próg: 45.
95 (rzut) + 5 (magia zakazana) = 100 >45, udane
Tylko, że Amandine w ogóle się nad tym nie zastanawiała, nie chciała się zastanawiać, nie chciała zrozumieć.
Słuchała go, gdy mówił. Nie patrzyła na niego, nie patrzyła też na mężczyznę w rogu, słyszała jednak doskonale każde kolejne wyjaśnienia Felixa – i każdy kolejny chrapliwy, rwany oddech nieznajomego. Słyszała kroki Sommerfelta, gdy zaczął krążyć – równy, stłumiony warstwą kurzu rytm, pokraczne tło dla wszystkich tych słów. Wszystkich tych obserwacji, uwag, zastrzeżeń; dla irytacji i troski, zażaleń i obaw.
Dla krytyki. To właśnie przecież robił. Krytykował ją.
Uświadomienie sobie tego przełączyło jej coś w głowie – niemal słyszała ciche kliknięcie, gdy tam, gdzie jeszcze przed momentem rozrastała się niepewność i lęk, nagle pojawiła się złość. Agresja, bunt, przekora, to wszystko, co kazało jej pójść do Przesmyku raz, drugi, trzeci. Chodziła ciemnymi alejkami, by coś sobie udowodnić.
Teraz najwyraźniej musiała udowodnić też Felixowi.
Z każdym kolejnym słowem coraz bardziej zaciskała zęby. Oddychała coraz płycej, coraz częściej to prostowała, to znów zaciskała pięść. W którejś chwili spojrzała na niego, na Sommerfelta – tylko po to, by zaraz potem wbić spojrzenie w mężczyznę skulonego w kącie. W oczach pijanego jaśniał zwierzęcy lęk.
Brage.
Wyprostowała się jak smagnięta biczem. Jeśli wcześniejsze uwagi po prostu ją drażniły, wspomnienie mężczyzny, którego kochała – naprawdę kochała – przez ostatnie, cholerne sześć miesięcy było niczym wciśnięcie jej przez gardło rozżażonego pręta, wypalenie nim bolesnej ścieżki przez przełyk aż po żołądek. Gorycz osiadła jej na języku grubą, lepką warstwą a policzki zapłonęły rumieńcami. To nie była już złość. To była czysta, drapieżna furia, której potem, kwadrans czy dwa później, Amandine nie będzie potrafiła nazwać i wyjaśnić.
Gładko złożyła palce w kolejny symbol, wciągnęła powietrze gwałtownie wtedy, gdy zalany własnymi lękami mężczyzna wypuścił je z sykiem. Niewiele było potrzeba, by nieznajomy szarpnął się raz, drugi, osaczony tym, czego bał się najbardziej. Niewiele było trzeba, by w jego oczach zalśniły łzy, a on sam zmoczył się, zbyt przerażony, by to zauważyć.
To jednak przecież nie wystarczy. To przecież będzie dla Felixa zbyt proste.
Płynnie zmieniła ułożenie palców, zaskakująco świadomie, z zimną, bolesną premedytacją wybierając ten konkretny symbol. Magia zagotowała się jej w dłoni i... Tegan syknęła cicho. Może zawahała się w swej intencji, może któryś z palców zadrżał jej lekko, na moment otwierając obwód mocy, może...
Szalejący ogień trawił ją od środka, gdy poprawiała ułożenie dłoni.
- Bein-illr! – ryknęła bez wahania, bez cienia wątpliwości, pozwalając, by magia spłynęła z jej dłoni strumieniem i rozdarła ciało mężczyzny na strzępy.
Skóra popękała mężczyźnie w tak wielu miejscach, że Amandine nie potrafiłaby ich policzyć. Serce tłukło jej się w piersi jak szalone, gdy jasne, okrwawione kości zaczęły wysuwać się jak kolejne, makabryczne ostrza. Przełknęła ślinę gwałtownie raz czy drugi, gdy żółć podeszła jej gwałtownie do gardła na mokry chrzęst łamanego ciała.
Mężczyzna wył, miotał się jak pokraczna, nieudolnie wykonana lalka w coraz większej kałuży ciemnej krwi.
- To? – wychrypiała, jeszcze przez chwilę nie oglądając się na Felixa. – To chciałeś zobaczyć? Tyle ci wystarczy? – wysyczała, dygocząc we własnej furii.
Opuściła rękę, od niechcenia przerwała zaklęcie. Mężczyzna był niczym więcej jak mięsem. Strzępem mięsa, garścią kości.
Zaskakująco łatwo przyszło jej zapomnieć, że ma przed sobą człowieka.
Draumr mein (Somnum Exterre) – wywołuje omamy, ukazujące ofierze jej lęki.
Próg: 30.
28 (rzut) + 5 (magia zakazana) = 33 >30, udane
Bein-illr (Fracto Aperta) – zaklęcie torturujące; powoduje wyjątkowo bolesne, powolne łamanie kości, które najczęściej przebijają skórę.
Próg: 45.
10 (rzut) + 5 (magia zakazana) = 15 <45, nieudane
Bein-illr (Fracto Aperta) – zaklęcie torturujące; powoduje wyjątkowo bolesne, powolne łamanie kości, które najczęściej przebijają skórę.
Próg: 45.
95 (rzut) + 5 (magia zakazana) = 100 >45, udane
Mistrz Gry
Re: Nieczynna kopalnia Wto 7 Maj - 18:09
The member 'Amandine Tegan' has done the following action : kości
'k100' : 28, 10, 95
'k100' : 28, 10, 95
Felix Sommerfelt
Re: Nieczynna kopalnia Wto 7 Maj - 21:44
Felix SommerfeltŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Vardø, Norwegia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : złotnik, zaklinacz - właściciel salonu "Oddech Walkirii"
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sroka
Atuty : zaklęty (I), rzemieślnik (II), odporny (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 26 / sprawność: 5 / charyzma: 8 / wiedza ogólna: 5
Liczył na to, że imię Brage wyrwie Amandine z marazmu – że trąci w niej odpowiednie struny, roznieci ogień, jakiego w życiu prywatnym często jej brakowało. Dziewczyna była twarda i stanowcza, ale z obserwacji Felixa zwykle wobec klientów. Dla niego też potrafiła. Nie tylko twarda, ale też bezwzględna, nie powstrzymując się, gdy drobniejsze zgrzyty doprowadzały wreszcie do kłótni.
Sommerfelt nie był idealny, ale nie był też aż tak zimny i oschły, jak zarzuciła mu całkiem niedawno. Potrafił czuć i troszczyć się – czy sama nie doświadczała jego miłości, kiedy wielokrotnie bez słowa skargi siedział przy jej łóżku aż zasnęła? Jak w chorobie nie tylko podawał jej porcje eliksirów i podsuwał posiłki, ale opowiadał też o wszystkich tych plotkach, które udawał, że puszczał mimo uszu? Jak uczył ją własnego fachu, gdy wyraziła nim zainteresowanie, nawet nie zająknąwszy się, że będzie mu coś winna? Jak zaproponował, by razem z nim dawała w salonie koncerty dla klientów, by mogła pochwalić się swoimi umiejętnościami?
Kochał ją w absolutnie przerażający, nielogiczny dla niego sposób, gorąco i z determinacją, która nie pozwalała mu stać obojętnie, gdy widział, że może stać się jej nieodwracalna krzywda. To była granica, za którą kończył się szacunek dla jej wolnej woli.
Z rozmysłem dobrane słowa uderzyły tam, gdzie powinny, zobaczył to jak na dłoni, gdy dziewczyna spięła się i sztywno wyprostowała, a jej twarz przeciął grymas. Nie dyskutowała z jego argumentami, a odwróciła się tylko w kierunku mężczyzny, rzucając na niego zaklęcie wywołujące omamy. Nie, nie o to mu chodziło – było zbyt łagodne, za łatwe do przerwania, paradoksalnie zbyt miłosierne. Za mało ostateczne, by uznać je za odpowiednie narzędzie do obrony własnej, by udowodnić, że było się jak najbardziej poważnym w obronie swojego bezpieczeństwa i życia.
Zmarszczył brwi z dezaprobatą, mimo że zaklęcie wyszło Amandine perfekcyjnie, szukał już w głowie kolejnych słów, ale dziewczyna jeszcze nie skończyła, być może doskonale czując przez skórę, że nie odpuści po jednym razie. Pilnie zerkał na palce układające się w symbole, rozpoznając formułę.
Nie był przygotowany na nagły ryk córki ani na zwierzęce wycie, które wydarła z gardła mężczyzny udanym, potężnym czarem, z obrzydliwym trzaskiem łamiąc mu kości rąk, nóg, obojczyki, żebra... Wycie pełne bólu zeszło na drugi plan, było jak szum tła, gdy uwaga Felixa bez udziału jego świadomej woli skupiła się na bieli kości przebijających skórę i ubrania. Dopiero po chwili zorientował się, że drobne włoski na ciele stanęły mu dęba, a dłonie zaczęły drżeć – ukrył je ze złością w kieszeniach, doskonale rozumiejąc przekaz Amandine. Dlaczego wybrała zaklęcie potrafiące wywołać te same efekty, co jego wrodzona, nieuleczalna choroba.
Jego córka potrafiła być stanowcza i twarda. Dziś Felix uczył się, że mimo całej swojej naiwności miała w sobie też okruch okrucieństwa.
Choć wzdrygał się mimowolnie z każdym mokrym dźwiękiem darcia, nie pozwolił sobie odwrócić wzroku od żałosnej, spływającej krwią i błyskającą niezdrową bladością kości zwiniętej nienaturalnie marionetki z obciętymi sznurkami, w którą zmienił się mężczyzna. Był jak... Jak jedna z kukieł zszytych z różnych fragmentów zwierząt oraz ludzi w zakazanej świątynce Hel, w której był tylko raz. On też był w częściach. Gwałtem podzielony na mniejsze części, nabity na własne kości jak włócznie.
Tyle ci wystarczy?
Nie był pewien, w którym momencie przerwała zaklęcie, bo przez wycie przestał w którymś momencie słyszeć trzask kości. Nie odpowiedział, dopóki dźwięki nie straciły na sile, dopóki nie przestały drapać we wnętrze czaszki.
- Nie – odparł w którymś momencie, tak samo stanowczo jak wcześniej, ale wyraźnie schrypniętym głosem. Całe ciało go swędziało, gdy patrzył na cudze kości po złej stronie ciała, czuł się jakby jego własne rwały się do ucieczki na zewnątrz, już tworząc w sobie wapienne zalążki rozgałęzionych jak konary drzew rozrostów.
- To nie wystarczy. W furii każdy potrafi się bronić.
Przeniósł wreszcie wzrok na twarz córki, patrzył na nią błyszczącymi jak w gorączce oczami.
- Musisz mieć w sobie pewność niezależnie od okoliczności. Ręka nie może ci zadrżeć. Czy gdyby ten człowiek próbował cię zamordować, żeby cię okraść, a ciało sprzedać, a wiedziałabyś, że w domu czekają na niego głodne dzieci, też połamałabyś mu wszystkie kości? Gdybyś go znała? Lubiła?
Sommerfelt nie był idealny, ale nie był też aż tak zimny i oschły, jak zarzuciła mu całkiem niedawno. Potrafił czuć i troszczyć się – czy sama nie doświadczała jego miłości, kiedy wielokrotnie bez słowa skargi siedział przy jej łóżku aż zasnęła? Jak w chorobie nie tylko podawał jej porcje eliksirów i podsuwał posiłki, ale opowiadał też o wszystkich tych plotkach, które udawał, że puszczał mimo uszu? Jak uczył ją własnego fachu, gdy wyraziła nim zainteresowanie, nawet nie zająknąwszy się, że będzie mu coś winna? Jak zaproponował, by razem z nim dawała w salonie koncerty dla klientów, by mogła pochwalić się swoimi umiejętnościami?
Kochał ją w absolutnie przerażający, nielogiczny dla niego sposób, gorąco i z determinacją, która nie pozwalała mu stać obojętnie, gdy widział, że może stać się jej nieodwracalna krzywda. To była granica, za którą kończył się szacunek dla jej wolnej woli.
Z rozmysłem dobrane słowa uderzyły tam, gdzie powinny, zobaczył to jak na dłoni, gdy dziewczyna spięła się i sztywno wyprostowała, a jej twarz przeciął grymas. Nie dyskutowała z jego argumentami, a odwróciła się tylko w kierunku mężczyzny, rzucając na niego zaklęcie wywołujące omamy. Nie, nie o to mu chodziło – było zbyt łagodne, za łatwe do przerwania, paradoksalnie zbyt miłosierne. Za mało ostateczne, by uznać je za odpowiednie narzędzie do obrony własnej, by udowodnić, że było się jak najbardziej poważnym w obronie swojego bezpieczeństwa i życia.
Zmarszczył brwi z dezaprobatą, mimo że zaklęcie wyszło Amandine perfekcyjnie, szukał już w głowie kolejnych słów, ale dziewczyna jeszcze nie skończyła, być może doskonale czując przez skórę, że nie odpuści po jednym razie. Pilnie zerkał na palce układające się w symbole, rozpoznając formułę.
Nie był przygotowany na nagły ryk córki ani na zwierzęce wycie, które wydarła z gardła mężczyzny udanym, potężnym czarem, z obrzydliwym trzaskiem łamiąc mu kości rąk, nóg, obojczyki, żebra... Wycie pełne bólu zeszło na drugi plan, było jak szum tła, gdy uwaga Felixa bez udziału jego świadomej woli skupiła się na bieli kości przebijających skórę i ubrania. Dopiero po chwili zorientował się, że drobne włoski na ciele stanęły mu dęba, a dłonie zaczęły drżeć – ukrył je ze złością w kieszeniach, doskonale rozumiejąc przekaz Amandine. Dlaczego wybrała zaklęcie potrafiące wywołać te same efekty, co jego wrodzona, nieuleczalna choroba.
Jego córka potrafiła być stanowcza i twarda. Dziś Felix uczył się, że mimo całej swojej naiwności miała w sobie też okruch okrucieństwa.
Choć wzdrygał się mimowolnie z każdym mokrym dźwiękiem darcia, nie pozwolił sobie odwrócić wzroku od żałosnej, spływającej krwią i błyskającą niezdrową bladością kości zwiniętej nienaturalnie marionetki z obciętymi sznurkami, w którą zmienił się mężczyzna. Był jak... Jak jedna z kukieł zszytych z różnych fragmentów zwierząt oraz ludzi w zakazanej świątynce Hel, w której był tylko raz. On też był w częściach. Gwałtem podzielony na mniejsze części, nabity na własne kości jak włócznie.
Tyle ci wystarczy?
Nie był pewien, w którym momencie przerwała zaklęcie, bo przez wycie przestał w którymś momencie słyszeć trzask kości. Nie odpowiedział, dopóki dźwięki nie straciły na sile, dopóki nie przestały drapać we wnętrze czaszki.
- Nie – odparł w którymś momencie, tak samo stanowczo jak wcześniej, ale wyraźnie schrypniętym głosem. Całe ciało go swędziało, gdy patrzył na cudze kości po złej stronie ciała, czuł się jakby jego własne rwały się do ucieczki na zewnątrz, już tworząc w sobie wapienne zalążki rozgałęzionych jak konary drzew rozrostów.
- To nie wystarczy. W furii każdy potrafi się bronić.
Przeniósł wreszcie wzrok na twarz córki, patrzył na nią błyszczącymi jak w gorączce oczami.
- Musisz mieć w sobie pewność niezależnie od okoliczności. Ręka nie może ci zadrżeć. Czy gdyby ten człowiek próbował cię zamordować, żeby cię okraść, a ciało sprzedać, a wiedziałabyś, że w domu czekają na niego głodne dzieci, też połamałabyś mu wszystkie kości? Gdybyś go znała? Lubiła?
Amandine Tegan
Re: Nieczynna kopalnia Sro 8 Maj - 10:52
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Teraz, w tej jednej chwili, nie przyjmowała do wiadomości, że Felix o nią dba, że się troszczy. Nie myślała dość jasno, by zrozumieć – nie chciała rozumieć – że choć jego metody nie były idealne, stojące za nimi motywy były słuszne. Teraz, tutaj, myśl, że była dla Sommerfelta ważna, była ostatnią, która przyszłaby Amandine do głowy.
Oddychała ciężko, pierś unosiła jej się i opadała w nieregularnym rytmie. Tegan czuła się jak zwierzę – zaszczute, wciśnięte w ciasną klatkę, szturchane kijem tak długo, aż się złamie, aż będzie zbyt sfrustrowane, by się opierać. Dokładnie to się z nią teraz działo – złość wymykała jej się spod kontroli, mieszała się z frustracją, lękiem, obrzydzeniem w nierównych proporcjach.
Nie.
Zaśmiała się. Zaśmiała krótko, szczekliwie, gorzko. Nie. Oczywiście, że nie. Jak mogła sądzić, że Felixowi tyle wystarczy? Jak mogła uważać, że z premedytacją wybrane zaklęcie wystarczy, by Sommerfelt dał jej spokój? Powinna się spodziewać, że efekt będzie zupełnie odwrotny.
Skrzywiła się na kolejne słowa, kolejne naciski. Zimny dreszcz spłynął jej po plecach na wspomnienie dzieci, gorzka żółć podeszła jej do gardła na wzmiankę o ewentualnej sympatii jaka mogłaby łączyć ją z napastnikiem. Nie było przesadą stwierdzenie, że nigdy – nigdy – nie brała takich scenariuszy pod uwagę. Że była dość ufna, by uważać, że nikt znajomy nie zrobi jej krzywdy – nie w ten sposób. Dość naiwna, by sądzić, że złamane serce to najgorsze, co może ją spotkać ze strony osób, z którymi się spotyka.
Co jednak, jeśli wcale tak nie było? Co, jeśli poza złamanym sercem, Brage mógłby zranić ją także bardziej dosłownie? Co, gdyby okazało się, że podchody Severina miały finalne sprowadzić się do przemocy? Co by było, gdyby te lata temu, na ulicach Bergen, Arthur okazał się nie przyjacielem, a ulicznym cwaniakiem takim samym, jak pozostali?
Policzki jej płonęły. Cała płonęła, czując się jak w gorączce. Złożyła palce, uwolniła magię.
Co, jeśli ten tutaj stoczył się, bo właśnie stracił pracę? Bo zmarła mu żona? Co, jeśli nigdy nie zrobiłby nic złego, jeśli toczył po prostu własną walkę, którą przegrywał?
Nic się nie stało, dłoń drżała jej zbyt mocno. Poprawiła ułożenie ręki, sięgnęła głębiej po własną moc.
Co, jeśli skulony w kącie mężczyzna był tak naprawdę dobrym człowiekiem? Jeśli miał dzieci, które, dowiadując się o śmierci ojca, nie przestaną płakać przez kolejne miesiące? Co, jeśli był ich jedynym opiekunem, a pozbawienie go życia będzie równało się zniszczeniem także ich, małych, niewinnych istot? Czy to nie było ważne? Jak mogła tak po prostu...
Magia opierała się jej, Amandine zdławiła w gardle narastający szloch. Sięgnęła głębiej. I jeszcze. I jeszcze.
To wszystko było ważne. Ale jeszcze ważniejsza była dla siebie ona sama. Przecież właśnie dlatego chodziła do Przesmyku, przecież właśnie to próbowała sobie udowodnić. Że jest ważna. Że jest dość silna, by sobie poradzić.
Że jest dla siebie jedyną, którą powinna się przejmować, bo przecież – patrząc po jej dotychczasowych doświadczeniach – nikt nie zadba o nią tak, jak zadba o siebie sama. Nie dbali o nią jej rodzice, pod przykrywką dobrego wychowania maskując własne niespełnione, wciskane Tegan do gardła ambicje. Nie dbał o nią wujek, nie tak naprawdę – przecież gdy przychodziło co do czego, o wszystkim, co robiła, opowiadał jej rodzicom, wystarczyło, że zapytali. Felix – on też o nią nie dbał. Tutaj, w tej jednej chwili, Amandine była absolutnie przekonana, że gdyby musiał wybierać, gdyby miał na szali ją i wszystko, o co walczył dla siebie przez te lata – ona nie byłaby jego wyborem. Uświadomienie sobie tego było jak przestawienie kilku puzzli w głowie, przełączenie guzika. Uświadomienie sobie tego bolało tak bardzo, że nie potrzebowała kontynuować tej listy, nie musiała wymieniać kolejnych imion, by utwierdzić się w przekonaniu, że jeśli chce być szczęśliwa i bezpieczna, musi zadbać o to sama.
Bez względu na koszt.
Za trzecim razem wyrwała swoją magię na siłę, wyszarpała ją z siebie, przymusem wtłoczyła w ułożony z palców symbol, z zaskakującą – przerażającą – determinacją pozwoliła, by iskrząca moc wyrwała jej się gwałtownym strumieniem.
Mężczyzna wył, gdy płaty skóry odchodziły mu z ciała wszędzie tam, gdzie musnęła je magia Amandine. W którymś momencie przestał i Tegan wiedziała, że wygrała – jeśli było tu w ogóle cokolwiek do wygrania.
Skatowany nieznajomy żył jeszcze gdy Amandine odwróciła się na pięcie bez słowa, przepchnęła obok Felixa, trącając go ramieniem i wypadła przed budynek. Łapała powietrze spazmatycznie, gwałtownymi haustami, częściowo tylko świadoma gorących łez spływających jej po policzkach. W którejś chwili odeszła jeszcze dalej, za róg budynku i zgięła się w pół, szarpana bolesnymi spazmami. Gorąca, paląca żółć drażniła jej gardło i spływała po języku, gdy Amandine wreszcie się poddała.
Nie próbowała nawet myśleć, jak miałaby zasnąć kolejnej nocy, i następnej, i jeszcze jednej. Chora, zupełnie wypaczona satysfakcja, jaką czuła była – jeszcze – niczym w porównaniu do przerażenia, jakie rozrywało jej ciało na strzępy.
Húð (Pelles disrumpam) – zaklęcie torturujące, powoduje bolesne obdarcie kończyny ze skóry. Uszkodzenie natychmiast ulega zagojeniu po zakończeniu działania czaru, co pozwala na wielokrotne używanie go, sprawiając ofierze nieopisany ból.
Próg: 65.
5 (rzut kością) + 5 (magia zakazana) = 10 <65, nieudane
6 (rzut kością) + 5 (magia zakazana) = 11 <65, nieudane
72 (rzut kością) + 5 (magia zakazana) = 77 >65, udane
Oddychała ciężko, pierś unosiła jej się i opadała w nieregularnym rytmie. Tegan czuła się jak zwierzę – zaszczute, wciśnięte w ciasną klatkę, szturchane kijem tak długo, aż się złamie, aż będzie zbyt sfrustrowane, by się opierać. Dokładnie to się z nią teraz działo – złość wymykała jej się spod kontroli, mieszała się z frustracją, lękiem, obrzydzeniem w nierównych proporcjach.
Nie.
Zaśmiała się. Zaśmiała krótko, szczekliwie, gorzko. Nie. Oczywiście, że nie. Jak mogła sądzić, że Felixowi tyle wystarczy? Jak mogła uważać, że z premedytacją wybrane zaklęcie wystarczy, by Sommerfelt dał jej spokój? Powinna się spodziewać, że efekt będzie zupełnie odwrotny.
Skrzywiła się na kolejne słowa, kolejne naciski. Zimny dreszcz spłynął jej po plecach na wspomnienie dzieci, gorzka żółć podeszła jej do gardła na wzmiankę o ewentualnej sympatii jaka mogłaby łączyć ją z napastnikiem. Nie było przesadą stwierdzenie, że nigdy – nigdy – nie brała takich scenariuszy pod uwagę. Że była dość ufna, by uważać, że nikt znajomy nie zrobi jej krzywdy – nie w ten sposób. Dość naiwna, by sądzić, że złamane serce to najgorsze, co może ją spotkać ze strony osób, z którymi się spotyka.
Co jednak, jeśli wcale tak nie było? Co, jeśli poza złamanym sercem, Brage mógłby zranić ją także bardziej dosłownie? Co, gdyby okazało się, że podchody Severina miały finalne sprowadzić się do przemocy? Co by było, gdyby te lata temu, na ulicach Bergen, Arthur okazał się nie przyjacielem, a ulicznym cwaniakiem takim samym, jak pozostali?
Policzki jej płonęły. Cała płonęła, czując się jak w gorączce. Złożyła palce, uwolniła magię.
Co, jeśli ten tutaj stoczył się, bo właśnie stracił pracę? Bo zmarła mu żona? Co, jeśli nigdy nie zrobiłby nic złego, jeśli toczył po prostu własną walkę, którą przegrywał?
Nic się nie stało, dłoń drżała jej zbyt mocno. Poprawiła ułożenie ręki, sięgnęła głębiej po własną moc.
Co, jeśli skulony w kącie mężczyzna był tak naprawdę dobrym człowiekiem? Jeśli miał dzieci, które, dowiadując się o śmierci ojca, nie przestaną płakać przez kolejne miesiące? Co, jeśli był ich jedynym opiekunem, a pozbawienie go życia będzie równało się zniszczeniem także ich, małych, niewinnych istot? Czy to nie było ważne? Jak mogła tak po prostu...
Magia opierała się jej, Amandine zdławiła w gardle narastający szloch. Sięgnęła głębiej. I jeszcze. I jeszcze.
To wszystko było ważne. Ale jeszcze ważniejsza była dla siebie ona sama. Przecież właśnie dlatego chodziła do Przesmyku, przecież właśnie to próbowała sobie udowodnić. Że jest ważna. Że jest dość silna, by sobie poradzić.
Że jest dla siebie jedyną, którą powinna się przejmować, bo przecież – patrząc po jej dotychczasowych doświadczeniach – nikt nie zadba o nią tak, jak zadba o siebie sama. Nie dbali o nią jej rodzice, pod przykrywką dobrego wychowania maskując własne niespełnione, wciskane Tegan do gardła ambicje. Nie dbał o nią wujek, nie tak naprawdę – przecież gdy przychodziło co do czego, o wszystkim, co robiła, opowiadał jej rodzicom, wystarczyło, że zapytali. Felix – on też o nią nie dbał. Tutaj, w tej jednej chwili, Amandine była absolutnie przekonana, że gdyby musiał wybierać, gdyby miał na szali ją i wszystko, o co walczył dla siebie przez te lata – ona nie byłaby jego wyborem. Uświadomienie sobie tego było jak przestawienie kilku puzzli w głowie, przełączenie guzika. Uświadomienie sobie tego bolało tak bardzo, że nie potrzebowała kontynuować tej listy, nie musiała wymieniać kolejnych imion, by utwierdzić się w przekonaniu, że jeśli chce być szczęśliwa i bezpieczna, musi zadbać o to sama.
Bez względu na koszt.
Za trzecim razem wyrwała swoją magię na siłę, wyszarpała ją z siebie, przymusem wtłoczyła w ułożony z palców symbol, z zaskakującą – przerażającą – determinacją pozwoliła, by iskrząca moc wyrwała jej się gwałtownym strumieniem.
Mężczyzna wył, gdy płaty skóry odchodziły mu z ciała wszędzie tam, gdzie musnęła je magia Amandine. W którymś momencie przestał i Tegan wiedziała, że wygrała – jeśli było tu w ogóle cokolwiek do wygrania.
Skatowany nieznajomy żył jeszcze gdy Amandine odwróciła się na pięcie bez słowa, przepchnęła obok Felixa, trącając go ramieniem i wypadła przed budynek. Łapała powietrze spazmatycznie, gwałtownymi haustami, częściowo tylko świadoma gorących łez spływających jej po policzkach. W którejś chwili odeszła jeszcze dalej, za róg budynku i zgięła się w pół, szarpana bolesnymi spazmami. Gorąca, paląca żółć drażniła jej gardło i spływała po języku, gdy Amandine wreszcie się poddała.
Nie próbowała nawet myśleć, jak miałaby zasnąć kolejnej nocy, i następnej, i jeszcze jednej. Chora, zupełnie wypaczona satysfakcja, jaką czuła była – jeszcze – niczym w porównaniu do przerażenia, jakie rozrywało jej ciało na strzępy.
Húð (Pelles disrumpam) – zaklęcie torturujące, powoduje bolesne obdarcie kończyny ze skóry. Uszkodzenie natychmiast ulega zagojeniu po zakończeniu działania czaru, co pozwala na wielokrotne używanie go, sprawiając ofierze nieopisany ból.
Próg: 65.
5 (rzut kością) + 5 (magia zakazana) = 10 <65, nieudane
6 (rzut kością) + 5 (magia zakazana) = 11 <65, nieudane
72 (rzut kością) + 5 (magia zakazana) = 77 >65, udane
Mistrz Gry
Re: Nieczynna kopalnia Sro 8 Maj - 10:52
The member 'Amandine Tegan' has done the following action : kości
'k100' : 5, 6, 72
'k100' : 5, 6, 72
Felix Sommerfelt
Re: Nieczynna kopalnia Sro 8 Maj - 21:25
Felix SommerfeltŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Vardø, Norwegia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : złotnik, zaklinacz - właściciel salonu "Oddech Walkirii"
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sroka
Atuty : zaklęty (I), rzemieślnik (II), odporny (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 26 / sprawność: 5 / charyzma: 8 / wiedza ogólna: 5
Nieświadomy przemyśleń, jakie kłębiły się Amandine w głowie, Felix mógł stać obok i znosić jej gorzki śmiech. Mógł być, naciskać ją, by zbliżała się do swoich granic oraz przekraczała je zdobywając pewność, jakiej nie mogło dać jej nic innego. Wiedział, widział na własne oczy, że życie dziewczyny nie było usłane różami, ale nigdy nie musiała się bać o własne bezpieczeństwo. Jej problemy z rodziną nie stanowiły bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia i nie odsłaniały przed nią ciemnej, głębokiej otchłani desperacji.
Gdyby z nimi została, do końca życia mogłaby pozostać w błogiej nieświadomości tak, jak większość społeczeństwa – wieść normalną, nieco nudną egzystencję, a zamiast tego wybrała Felixa. Błogo nieświadoma wszystkich okropnych okoliczności, które nierozerwalnie wiązały się z jego osobą, ale skoro Norny tak uplotły ich losy, kim byli, by się im sprzeciwiać?
Mówił więc. Snuł wyssaną z palca historyjkę, której jedynym zadaniem było poruszyć miękkie struny w sercu Amandine, poprowadzić ją dalej w kierunku zrozumienia, co naprawdę byłaby w stanie zrobić, gdyby ktoś zagroził jej zdrowiu lub życiu. Ostrożność właściwa każdemu ślepcowi bez Pieczęci Lokiego na dłoni nie pozwalała dokładać do tej kategorii własnego szczęścia – nie uważał, by eliminując rywali z użyciem magii zakazanej, długo udałoby się pozostać w ukryciu. Nie chciał tego sprawdzać, aż nadto świadom jak wiele można stracić przez zainteresowanie nieodpowiednich ludzi.
Nie karcił córki za nieudane zaklęcia, świadom że musiała walczyć ze sobą, by przejść za tę swoją granicę, za którą nie leżało już dobro, a wyrachowanie, zimna kalkulacja pozbawiona wyższych uczuć. Tylko odrobinę marszczył brwi, w napięciu przyglądając się jak układała palce, poprawiała je, czerwieniąc się przy tym, jakby wykonywała ogromny wysiłek, aż wreszcie... Z cichym jękiem przypominającym pierwszą nutę szlochu Amandine zaczęła magią zdzierać skórę z okaleczonego ciała, na nowo rozpoczynając wibrującą w powietrzu symfonię bólu, pokraczny taniec połamanego stworzenia. Nieważne, że trwanie zaklęcia zaraz się skończyło, a rana zasklepiła zgodnie z formułą czaru – najważniejsze było to, że zrobiła krok. Że odważyła się.
Był z niej tak cholernie dumny.
Kiedy wybiegła z budynku, nieskoordynowanie trącając go ramieniem, nie ruszył za nią natychmiast, dając jej chwilę na oddech i chociaż częściowe uświadomienie sobie, co właściwie udało jej się osiągnąć. Zamiast tego Felix skierował uwagę na skamlącego człowieka, który spełnił swoje zadanie i nie był im już do niczego potrzebny – wykonał w jego kierunku gest, jaki w dziwny sposób kojarzył mu się z miażdżeniem w dłoni motyla, wypowiadając odpowiednie słowa, w jednej chwili zatrzymując serce. Przyśle tu później kogoś, by sprzątnął ten bałagan, zatarł ślady.
Wychodząc przed budynek, głęboko odetchnął rześkim, pachnącym wyłącznie lasem powietrzem, tak przyjemnym i ożywczym po zatęchłym wnętrzu pełnym kurzu, krwi i uryny.
- Amandine? - rzucił dopiero po chwili, kierując się dźwiękiem wciąganego szybko powietrza, tknięty nieprzyjemną myślą, że może to było dla niej zbyt dużo. Że w swojej złości przesadził, nieodwracalnie złamał coś, czego w ogóle nie chciał dzisiaj dotknąć.
- Amandine – powtórzył łagodnie, odnajdując ją za rogiem budynku, zgiętą wpół.
Gdyby z nimi została, do końca życia mogłaby pozostać w błogiej nieświadomości tak, jak większość społeczeństwa – wieść normalną, nieco nudną egzystencję, a zamiast tego wybrała Felixa. Błogo nieświadoma wszystkich okropnych okoliczności, które nierozerwalnie wiązały się z jego osobą, ale skoro Norny tak uplotły ich losy, kim byli, by się im sprzeciwiać?
Mówił więc. Snuł wyssaną z palca historyjkę, której jedynym zadaniem było poruszyć miękkie struny w sercu Amandine, poprowadzić ją dalej w kierunku zrozumienia, co naprawdę byłaby w stanie zrobić, gdyby ktoś zagroził jej zdrowiu lub życiu. Ostrożność właściwa każdemu ślepcowi bez Pieczęci Lokiego na dłoni nie pozwalała dokładać do tej kategorii własnego szczęścia – nie uważał, by eliminując rywali z użyciem magii zakazanej, długo udałoby się pozostać w ukryciu. Nie chciał tego sprawdzać, aż nadto świadom jak wiele można stracić przez zainteresowanie nieodpowiednich ludzi.
Nie karcił córki za nieudane zaklęcia, świadom że musiała walczyć ze sobą, by przejść za tę swoją granicę, za którą nie leżało już dobro, a wyrachowanie, zimna kalkulacja pozbawiona wyższych uczuć. Tylko odrobinę marszczył brwi, w napięciu przyglądając się jak układała palce, poprawiała je, czerwieniąc się przy tym, jakby wykonywała ogromny wysiłek, aż wreszcie... Z cichym jękiem przypominającym pierwszą nutę szlochu Amandine zaczęła magią zdzierać skórę z okaleczonego ciała, na nowo rozpoczynając wibrującą w powietrzu symfonię bólu, pokraczny taniec połamanego stworzenia. Nieważne, że trwanie zaklęcia zaraz się skończyło, a rana zasklepiła zgodnie z formułą czaru – najważniejsze było to, że zrobiła krok. Że odważyła się.
Był z niej tak cholernie dumny.
Kiedy wybiegła z budynku, nieskoordynowanie trącając go ramieniem, nie ruszył za nią natychmiast, dając jej chwilę na oddech i chociaż częściowe uświadomienie sobie, co właściwie udało jej się osiągnąć. Zamiast tego Felix skierował uwagę na skamlącego człowieka, który spełnił swoje zadanie i nie był im już do niczego potrzebny – wykonał w jego kierunku gest, jaki w dziwny sposób kojarzył mu się z miażdżeniem w dłoni motyla, wypowiadając odpowiednie słowa, w jednej chwili zatrzymując serce. Przyśle tu później kogoś, by sprzątnął ten bałagan, zatarł ślady.
Wychodząc przed budynek, głęboko odetchnął rześkim, pachnącym wyłącznie lasem powietrzem, tak przyjemnym i ożywczym po zatęchłym wnętrzu pełnym kurzu, krwi i uryny.
- Amandine? - rzucił dopiero po chwili, kierując się dźwiękiem wciąganego szybko powietrza, tknięty nieprzyjemną myślą, że może to było dla niej zbyt dużo. Że w swojej złości przesadził, nieodwracalnie złamał coś, czego w ogóle nie chciał dzisiaj dotknąć.
- Amandine – powtórzył łagodnie, odnajdując ją za rogiem budynku, zgiętą wpół.
Amandine Tegan
Re: Nieczynna kopalnia Czw 9 Maj - 18:14
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Wśród wszystkiego, co mogła teraz myśleć o Felixie, nie było miejsca na myśl, że może być z niej dumny, i że to, że się przełamała, może przynosić mu ulgę – jakąś raczkującą pewność, że jego dziewczynka sobie poradzi, ostrożne poczucie bezpieczeństwa. Wypadając z budynku jedynym, o czym była w stanie myśleć, było to, jak bardzo chciałaby być teraz gdzieś indziej. Nie wiedziała, gdzie. Po prostu gdzieś indziej.
Gdzieś, gdzie nie byłoby Sommerfelta, jego ostrych, oschłych słów i oceniającego spojrzenia.
Opróżniła żołądek ze wszystkiego, ale nawet po tym jeszcze dobrą chwilę trwała zgięta w pół, odpluwając samą już gorzką żółć. Spazmatyczne, nieregularne oddechy sprawiały, że kręciło jej się w głowie. Wilgoć łez – te nie chciały przestać płynąć – chłodziła rozpalone jak w gorączce policzki.
Nie wyprostowała się nawet na dźwięk kroków za plecami, jej własne imię wypowiedziane z tą miękką czułością, do której tak łatwo przyszło jej się przyzywyczaić.
- Nie – wychrypiała, zbyt cicho, zbyt słabo.
Splunęła jeszcze raz i wyprostowała się, otarła przedramieniem usta, gwałtownie starła dłonią wilgoć z policzków.
- Nie – powtórzyła głośniej, stanowczo. Krótkie, ostre słowo kaleczyło jej gardło.
Odwróciła się powoli, świdrując Felixa rozpalonym spojrzeniem.
- Zostaw mnie, Felix – warknęła głucho na najlżejszy sygnał, że mężczyzna mógłby chcieć wyciągnąć ku niej dłoń, otrzeć pozostałe łzy, założyć jej włosy za ucho.
- Poważnie. Spierdalaj – powtórzyła z naciskiem, z premedytacją ignorując bolesny, dławiący ciężar w piersi.
Patrzyła na niego jeszcze przez chwilę. Zastanawiała się, co miała teraz zrobić. Jak miałaby następnego dnia pojawić się w pracy, w jaki sposób miałaby z nim rozmawiać o zamówieniach czy zleceniach. Jak miałaby nie wzdrygać się na dźwięk jego imienia, gdyby pytali o niego klienci; i jak miałaby nie tracić tchu na durne żarty na temat szefa opowiadane przez kolegów z pracowni, gdyby sama w tej samej chwili słyszała tylko to, czym smagał ją tutaj, w kopalni.
Nie wiedziała też, co miała zrobić z obrazami rozdartego ciała i echem wycia skatowanego mężczyzny.
Ostatecznie prychnęła tylko, roześmiała się gorzko. Gwałtownymi, skrupulatnymi szarpnięciami poprawiła wygniecione nieco rękawy koszuli, otrzepała spodnie, założyła jeden czy dwa niesforne kosmyki za uszy. Palcem otarła kąciki ust, upewniając się, że pozbyła się ewentualnych śladów rozmazanej szminki.
Zmrużyła oczy i, nic nie mówiąc, pokręciła tylko głową w kierunku Felixa. Nawet nie próbuj. Zaraz potem teleportowała się spod kopalni bez większego celu – nie do sklepu, nie do domu Sommerfelta i nie do własnego mieszkania, tylko gdzieś pod miasto; dość blisko, by zabudowę Midgardu mieć niemal na wyciągnięcie ręki, dość daleko jednak, by nie natknąć się na żadnego przypadkowego przechodnia, który mógłby o cokolwiek pytać. Nie chciała jeszcze wracać do ludzi. Nie mogła wrócić do ludzi, skoro wciąż miała przed oczami jednego, będącego teraz niczym więcej jak worem poszarpanego mięsa.
Opuszczając kopalnię, nie dała Sommerfeltowi szans na jakąkolwiek rozmowę, jakiekolwiek komentarze. Nie zniosłaby od niego ani słowa więcej.
[Amasia i Felix zt]
Gdzieś, gdzie nie byłoby Sommerfelta, jego ostrych, oschłych słów i oceniającego spojrzenia.
Opróżniła żołądek ze wszystkiego, ale nawet po tym jeszcze dobrą chwilę trwała zgięta w pół, odpluwając samą już gorzką żółć. Spazmatyczne, nieregularne oddechy sprawiały, że kręciło jej się w głowie. Wilgoć łez – te nie chciały przestać płynąć – chłodziła rozpalone jak w gorączce policzki.
Nie wyprostowała się nawet na dźwięk kroków za plecami, jej własne imię wypowiedziane z tą miękką czułością, do której tak łatwo przyszło jej się przyzywyczaić.
- Nie – wychrypiała, zbyt cicho, zbyt słabo.
Splunęła jeszcze raz i wyprostowała się, otarła przedramieniem usta, gwałtownie starła dłonią wilgoć z policzków.
- Nie – powtórzyła głośniej, stanowczo. Krótkie, ostre słowo kaleczyło jej gardło.
Odwróciła się powoli, świdrując Felixa rozpalonym spojrzeniem.
- Zostaw mnie, Felix – warknęła głucho na najlżejszy sygnał, że mężczyzna mógłby chcieć wyciągnąć ku niej dłoń, otrzeć pozostałe łzy, założyć jej włosy za ucho.
- Poważnie. Spierdalaj – powtórzyła z naciskiem, z premedytacją ignorując bolesny, dławiący ciężar w piersi.
Patrzyła na niego jeszcze przez chwilę. Zastanawiała się, co miała teraz zrobić. Jak miałaby następnego dnia pojawić się w pracy, w jaki sposób miałaby z nim rozmawiać o zamówieniach czy zleceniach. Jak miałaby nie wzdrygać się na dźwięk jego imienia, gdyby pytali o niego klienci; i jak miałaby nie tracić tchu na durne żarty na temat szefa opowiadane przez kolegów z pracowni, gdyby sama w tej samej chwili słyszała tylko to, czym smagał ją tutaj, w kopalni.
Nie wiedziała też, co miała zrobić z obrazami rozdartego ciała i echem wycia skatowanego mężczyzny.
Ostatecznie prychnęła tylko, roześmiała się gorzko. Gwałtownymi, skrupulatnymi szarpnięciami poprawiła wygniecione nieco rękawy koszuli, otrzepała spodnie, założyła jeden czy dwa niesforne kosmyki za uszy. Palcem otarła kąciki ust, upewniając się, że pozbyła się ewentualnych śladów rozmazanej szminki.
Zmrużyła oczy i, nic nie mówiąc, pokręciła tylko głową w kierunku Felixa. Nawet nie próbuj. Zaraz potem teleportowała się spod kopalni bez większego celu – nie do sklepu, nie do domu Sommerfelta i nie do własnego mieszkania, tylko gdzieś pod miasto; dość blisko, by zabudowę Midgardu mieć niemal na wyciągnięcie ręki, dość daleko jednak, by nie natknąć się na żadnego przypadkowego przechodnia, który mógłby o cokolwiek pytać. Nie chciała jeszcze wracać do ludzi. Nie mogła wrócić do ludzi, skoro wciąż miała przed oczami jednego, będącego teraz niczym więcej jak worem poszarpanego mięsa.
Opuszczając kopalnię, nie dała Sommerfeltowi szans na jakąkolwiek rozmowę, jakiekolwiek komentarze. Nie zniosłaby od niego ani słowa więcej.
[Amasia i Felix zt]