Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Jezioro Sjøøye

    2 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Jezioro Sjøøye
    Wśród ośnieżonych, górskich szczytów jednym z największych i najbardziej znanych jezior jest Sjøøye, powstałe wieki temu na skutek cofającego się lodowca. Chociaż zbiornik ten jest stosunkowo mały, posiada bogatą faunę i florę przyzwyczajoną do życia w zimnych wodach górskich akwenów. Dno jeziora zasłane jest przy brzegach głazami, na których, ze względu na brak wydzielonej plaży, często przysiadają ludzie, Sjøøye jest bowiem znacznie mniej znane i rzadziej uczęszczane niż jezioro Golddajávri leżące niżej w dolinie. Przy południowym brzegu stawu znajduje się przystań łódek, którą wybudowano w ubiegłym wieku, kiedy wśród galdrów zrodziła się pogłoska, że w głębinach jeziora żyją ryby o łuskach ze złota, w wyniku czego wiele ludzi wyruszyło na połowy. Legendarnych zwierząt nigdy nie znaleziono, przystań, choć obecnie już lekko podniszczona, pozostała jednak do do dnia dzisiejszego.
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    13.06.2001

    Po wieczorze z Estebanem zdała sobie sprawę, że wcale nie jest z nią dobrze. Że cokolwiek sprawiło, że była tak rozchwiana - Alex, Sarnai, Esteban - tylko się pogłębiało. I jak nigdy rozumiała, że będzie jeszcze gorzej. Po części czuła się jak złodziej we własnym mieszkaniu, gdy korzystając z nieobecności Barrosa wyciągała z szafki w sypialni przedmioty, których nigdy nie powinna mieć w swoim posiadaniu. Prawdę mówiąc nigdy nie spytała Esa, co sądzi o voodoo czy innych praktykach tego typu. Wiedziała natomiast, jak podchodzili do tego inni brujos. Szamanizm był dobry w ich oczach, nawet jeśli pozwalał spotykać się z duchami, a czasem widzieć rzeczy, które się wydarzą. Ale do szamańskich rytuałów używano roślin, owoców, czasem zwierzęcej sierści i różnego typu kadzideł. Natomiast voodoo było innym typem magii. Nią pogardzano, bo wymagała do zaklęć krwi, czasem pazurów czy części zwierzęcych ciał. Czasem ludzkich, choć nie znała nikogo, kto zaszedłby aż tak daleko. Jednak głównym katalizatorem była zawsze krew, krew i ogień, a na to patrzono już z pogardą. Niechęcią. W niektórych miejscach voodoo było zakazane, Warta patrzyła na to jak na szarą strefę, niby legalną, ale jednak nie, krzywo patrząc na każdego, kto parał się tym rodzajem magii. Vaiana nie była ani szamanką (podobno nie miała ku temu predyspozycji) ani kapłanką voodoo (zabijanie kurczaków robiło trochę za dużo syfu), ale wychowując się w Bruxarii, w bliskim towarzystwie Plaży Umarłych, nie sposób było nie poznać aspektów tej magii. W każdym mieście byli obdarzeni magią, ale czasem miała wrażenie, że wśród mniej lub bardziej zawiłych uliczek salvadorskiej faveli, zgromadzili się tacy, którzy może i nie byli najpotężniejsi, ale najwięcej wiedzieli. Tía Consuela, widząca - tutaj nazwaliby ją völvą, choć mechanizm jej daru był nieco inny. Szaman Vasco, który dla niewtajemniczonych sprzedawał alkohol, a dla ludzi z Bruxarii był specjalistą od pogody, umiejąc na nią wpływać i czasem realizując zamówienie. Abuela Ayodele, która potrafiła podróżować duchem w czasie i przestrzeni, zdolna wprowadzić kogoś do wnętrza duszy - i z niego wyprowadzić, zanim ciało nie wytrzyma rytuału i się podda. Baakar, Chima i Idir, trójka szamanów uzdrowicieli, którzy podobno umieli odsunąć śmierć i zawsze, co roku budzili magię podczas festiwalu na plaży. Wszelkiej maści zaklinacze, pomniejsi szamani, kapłani voodoo - czy też vaudun, jak zwali to sami kapłani. O dziwo byli też i śniący, bez daru magii takiego jak u nich, ale jednak potrafiący dostrzec to, co skrywała tak zwana zasłona. Nie wszyscy mieszkali w Salvadorze, ale to tam najłatwiej było ich znaleźć, a zwłaszcza w tym charakterystycznym okresie, kiedy budzono magię plaży. Vaia przywykła do ich obecności, przywykła do ich magii, a choć wielu z nich trzymało z Kartelem, to mimo wszystko przesiąkła tym, co widziała.
    Tą magią.
    I, kiedy była taka konieczność, potrafiła przelać krew, by wykonać rytuał, nawet jeśli taką wiedzę zostawiało się dla siebie. Czasem, gdy mieli iść na ciężką misję, szła na plażę, w swoje ulubione miejsce i poddając się magii Playa de los Muertos zanurzała się w niebezpiecznej magii vaudun, przelewając własną krew, by zapewnić sobie i oddziałowi pomyślność. Nigdy nie prosiła o wiele, jej prywatną wersją pomyślności, za którą przelewała krew, był powrót do domu żywych wszystkich członków oddziału.
    I zawsze wracali. Wszyscy. Czasem na granicy pomiędzy, ale wracali.

    Jednak to, co chciała zrobić teraz - co musiała zrobić teraz, było czymś zupełnie innym. Rytuał wejścia do wewnętrznego świata, zajrzenia do własnej duszy i porozmawiania z tym, co w niej siedziało, było niebezpieczne. Zbyt niebezpieczne dla kogoś, kto nie był ani szamanem ani kapłanem voodoo. Tak po prawdzie ta magia była pograniczem obydwu tych dziedzin i dlatego była tak niebezpieczna, bo powrót z wnętrza duszy nie był wcale łatwy. Ale musiała to zrobić, bo choć ostatnim razem pomogła jej medytacja, tak teraz próbowała - nie działało. Kot w jej wnętrzu był rozjuszony, ona była rozbita. Nie potrafiła się z nim porozumieć, więc była chaosem, tak jak to napisała Einarowi. Dokładnie tak. A żeby uspokoić chaos trzeba było w niego wejść.

    Najpierw jednak potrzebowała spuścić ze smyczy całkowicie to, czym była. Z domu wyszła przed świtem, uważając przy tym, by nie zbudzić Barrosa. Plecak podrzuciła do Zacisza Fylgii i najpierw poszła w las, by oczyścić umysł. Musiała uspokoić nerwy, zanim zacznie używać niebezpiecznej magii na obcej ziemi. Przemieniła się, w krótkim rozbłysku w ułamku chwili stała się kotem, wewnętrznie ciesząc się, że jeszcze jej odpowiadał. Magia przemiany była błogosławieństwem, zwłaszcza w takiej chwili, gdy mogła jej użyć, zmienić formę i odrzucić to, co ludzkie, co ją uwierało mocniej niż kiedykolwiek. I zaczęła tak wędrówkę, ruszyła przed siebie w kociej formie, oddając stery całkowicie wewnętrznemu zwierzęciu. No i, przy okazji, potrzebowała jego sierści na później. Bycie jaguarundi zawsze ją uspokajało. To była dobra magia. Ciepła. Jej własna czasem bardziej czuła się kotem niż człowiekiem i może właśnie w tym był problem?

    Nad jezioro dotarła dziwnie szybko. Kot zresztą był szybki i ciągnęło go do plaży. Do piasku. Znajomego miejsca na nieznajomej ziemi. Tam oddał stery człowiekowi, a Vaia , choć bardzo niechętnie, przemieniła się ponownie i wróciła do ludzkiej postaci, wdychając czysty zapach powietrza i wody. Potrzebowała tego. Brakowało jej go. Przez chwilę zastanawiała się, co właściwie robić, ale zdała się na instynkt, a ten chciał jednego. Być nakarmiony magią.

    Więc i Vaia zaczęła się bawić. Była dobra w magii przemiany, nie tak, jak niektórzy, ale była. Pozwalała jej płynąć. Zmieniać otoczenie pod własne widzimisię. Zaczęła od drobiazgów, przemieniając kamyczki w kawałki kolorowych szkiełek, aż w końcu stworzyły mozaikę. Jak zawsze była zaskoczona, jak łatwo magia poddawała się jej woli, jak prosto przemieniała jeden przedmiot w kolejny. Jak wyrywała się, by jej użyć,  aż w końcu Barros uległa, zabierając się za przemianę większych rzeczy. Cięższych. Przystań zaczęła więc powoli zmieniać kształt. Na pierwszy rzut poszły drewniane pomosty - te zmieniła w kadłub statku, jego wygląd wyciągając ze wspomnień. Pozostałości po nieużywanych już łodziach, z drewnianych kikutów, stały się śnieżnobiałymi żaglami, a jedna, wyjątkowo oporna deska została magią kobiety przemieniona w bardzo charakterystyczną banderę statku, na którym miała okazję pływać. Rośliny przemieniła w wanty, mocując ręcznie wszystko do zmienionego wcześniej kadłuba. Powoli, krok po kroku, w mniejszej skali, bazując na magii przemiany (otrzymanej w pewnym sensie od rodziny Barrosów) odtworzyła „Amarantine”, statek, który na dwa lata uczyniła swoim domem. Potem dorobiła mu przystań. Port. Domki wokół. I nawet stworzyła z piasku figurki ludzi, choć te niekoniecznie jej wyszły. I dopiero, gdy słońce stało wysoko na niebie, Barros zabrała się za przemianę wszystkiego do poprzedniego kształtu, z nieukrywanym żalem, aż wyglądało tak, jak w chwili, gdy tu przyszła. I wtedy znów przemieniła siebie, przyjmując swoją kocią postać, by zrobić dokładnie to, co było do zrobienia konieczne.

    Wróciła do Zacisza Fylgii, ze spokojnym umysłem, determinacją i pewnością siebie zbyt małą, by czuć się bezpiecznie. Nadal jednak musiała.

    Vaia z tematu


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.