Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Saved by a stranger (L. Forsberg & U. Laine, czerwiec 1997)

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Czerwcowy wieczór w Midgardzie, naszpikowany skandynawskim urokiem, otulał miasto w złocistym blasku zachodzącego słońca. Dla 20-letniej Lilli wracającej do domu z biblioteki, każdy krok był niczym spacer przez strony starożytnych legend. W powietrzu unosił się zapach kwitnących lip i mchu, dodając magicznej nuty do atmosfery miasta. Chodnik, którym podążała, był wypełniony dźwiękami rozmów mieszkańców, melodyjnymi akcentami muzyki ulicznej i odgłosami stukających kołatek. Obserwowała zabawne kształty chmur malujące się na niebie, jakby same bogowie stworzyli tę scenografię dla ich rozrywki. Światła latarni migotały jak gwiazdy na ziemi, prowadząc ją przez labirynt uliczek, które wydawały się mieć swoje własne opowieści do opowiedzenia. W oddali dostrzegła charakterystyczną wieżę zegarową, której zegar wybijał upływający czas, przypominając, że noc zbliżała się wielkimi krokami. Przechodząc obok kawiarni, usłyszała dźwięk rozmów mieszkańców, którzy delektowali się gorącymi napojami i przyjemnym wieczorem. Zatopiona w swoich myślach, maszerowała dalej, w dłoniach trzymając książki, które były jak skarby gotowe do odkrycia.
    Skręciła nagle w boczną drogę, mającą w założeniu skrócić podróż. W mroku uliczki, zarysowane kontury budynków wydawały się jak wypięte kształty wierzeń dawnych ludzi, którzy zasiedlali te tereny od wieków. Czuła, jak historia Midgardu rozbrzmiewa w powietrzu, przenosząc ją w krainę mitów i legend. Mimo niepewności, która kryła się w mroku, Lilli kroczyła naprzód, z wewnętrznym przekonaniem, że każdy krok zbliża ją do domu. Nie widziała tu przypadkowych przechodniów, więc gdy mijała grupkę mężczyzn, czuła na sobie ich wzrok jak palący promień księżyca, który wdziera się przez ciemności. W tę jedną chwilę uliczka wydała się węższą, a mężczyźni stanęli jakby zatrzaśnięci w jej przejściu, jak upiorne straże na drodze do bezpieczeństwa. Ich słowa były jak szept nocnych istot, obiecujące coś złowieszczego, coś, co nie miało być wypowiedziane. Choć Lilliann poczuła dreszcz niepokoju, trzymała wzrok prosto przed siebie, udając obojętność na ich próby zaczepienia. Jej kroki stawały się teraz pewniejsze, a serce biło rytmicznie, jak bęben wojny gotowy do walki. Wtedy poczuła palce brutalnie zaciskające się na jej ramieniu i czuła jak serce w jej piersi zamiera z przerażenia. Odwróciła twarz, zderzając się ze spojrzeniem mężczyzny wypełnionym niebezpieczeństwem, jakby ociekające jadem węże, gotowe zaatakować swoją zdobycz. Czuła jego oddech na swojej skórze, jak zimny wiatr niosący zapowiedź nieszczęścia.
    Gwałtownym szarpnięciem zdołała uwolnić się z uścisku mrocznej dłoni, a strach dodawał siły napędowej nogom, gdy wyrwała przed siebie, próbując pokonać jak największą odległość, by zwiększyć dystans między mężczyznami a nią. Domy migotały wokół niej, jak rozmazane w ognistym tańcu obrazy, a wiatr pchał ją naprzód, dodając otuchy. Słyszała za sobą odgłosy biegu, nie wiedziała ilu wyruszyło za nią w pościgu, nie miała odwagi, by się odwrócić. Gnała ile sił w nogach, skręcając nagle w odnogę uliczki, próbując zgubić napastników. Zatrzymało ją dopiero gwałtowne zderzenie, nie ze słupem, jak początkowo pomyślała, ale z innym mężczyzną. Wzdrygnęła się gwałtownie, niepewna, czy jest jednym z tamtych, czy jednak z jego strony nie musiała się niczego obawiać.
    - P-przepraszam - wychrypiała, próbując złapać oddech po dłuższym biegu, jakby dopiero zatrzymanie się uświadomiło ją o braku sił.
    Widzący
    Urmas Laine
    Urmas Laine
    https://midgard.forumpolish.com/t3472-urmas-laine#35617https://midgard.forumpolish.com/t3552-urmas-laine#35654https://midgard.forumpolish.com/t3551-juku#35653https://midgard.forumpolish.com/


    Jest gorąco, za gorąco jak na znane mu warunki. Szybciej się męczy przy niemożności złapania tej odrobiny świeższego powietrza, pochodzącego z gór. Midgard się spieszy i nikt nie wie gdzie. Obserwowane sylwetki nikną na tle złocistej poświaty. Robi się lżej, lecz zdaje się to być za mało. Głowa chce mu podpowiedzieć nic nieznaczące ciekawostki, zapamiętane z wołających ogłoszeń i tablic, którym blisko do billboardów. Drogowskazy firm dla potencjalnych konsumentów. Urmas daje się ogłupić atmosferze głośnego miasta. Zdążył się odzwyczaić od codziennego życia wśród ludzi. W łaźni zawsze ma dużo pracy, której poświęca się bez reszty. Ciągle okazuje się być coś do zrobienia. Magia ułatwia, ale nie rozwiązuje wszystkich problemów. Te rosną, a dziadek dba by wnuk miał, co robić. Nie narzeka - jest wdzięczny za zajęcie. Za powód, dla którego może rano zwlec się z łóżka i oderwać od ponurych rozważań.
    Załatwia kolejne sprawunki z listy zapisanej pochyłym pismem. Odhacza w głowie pozycje, po krótkich wizytach w wyznaczonych lokalach. Stara się nie rozglądać przesadnie - nie chce sobie przypominać przykrych wydarzeń, ostatnich rozmów i ostatnich spojrzeń matki. Ostatniego spotkania z ojcem i Erikiem. Po szybkim zerknięciu do książek w bibliotece, przemieszcza się energicznie do przodu.
    Twarz ma schowaną. Jest to codziennym rytuałem, tym bardziej w mieście. Większość jest przysłonięta, a stworzona ochrona nie przeszkadza w ewentualnym mówieniu. O ile to konieczne. Urmas preferuje bardziej gesty i wskazywanie, czego konkretnie potrzebuje.
    Od ponad roku odzywa się jeszcze rzadziej.
    Nie wyłapuje subtelnych melodii. Każdy dźwięk staje się elementem miejskiego gwaru. Budynki odżywają przy mieniącym się niebie i powracających do siebie domowników. Sam krótko przystaje, przyglądając się grupce dzieciaków, grających w klasy między kamienicami. Z jednego z okien wysuwa się kobieca sylwetka. Unosi przywołująco rękę.
    Wracać mi do domu! Natychmiast! Bo powiem ojcu!
    Śmiech cichnie i wystrzeliwuje w powietrze strumień jęków. To czas pożegnań. Czas powrotów do domów. Zerka kontrolnie na otrzymaną listę i porusza siatką. Ma potencjalnie wszystko. Sam powinien wracać, nim całkowicie się ściemni. Nie chce, żeby staruszek niepotrzebnie się denerwował. Zegar wybija godzinę ostateczną, więc przesuwa się do przodu i przyspiesza kroku. Liczy, że nie wpadnie na nikogo - tłumaczenia mogłyby zostać opacznie zrozumiane. W niekomfortowych sytuacjach i w ciemnościach, każdy cień staje się straszniejszy. Zapowiadający katastrofę.
    Zamyśla się, wierząc, że dobre duchy będą mieć go w opiece w dalszej drodze. Od dziecka, odkąd pamięta, składa ręce do modlitwy, bije pokłony i prezentuje bóstwom dary. Gdy robi się ciężej, modli się podwójnie. Robi to, kiedy tylko może. Liczy, że i tym razem droga okaże się bezpieczna. Bez kieszonkowców i rzezimieszków. Zakupy, które Urmas ma, może nie mają za wielkiej wartości, lecz przy obecnym trybie życia, oboje, on i dziadek, muszą zaciskać pasa. W sezonie jest lepiej. Teraz właśnie nadchodzi, rozkręca się. Te pieniądze posłużą w dobrym, acz innym celu. Opłacą rachunki i zaległości. Pozwolą na krótki oddech ulgi.
    Nie biegnie, ale zmusza ciało do utrzymania prędkości. Przecina instynktownie planszę dróg, ufając swoim zmysłom - uszom i węchu. Oczy tracą na ostrości, bo myśli są przy mecie, przy czymś przyjemnym i dzikim. Za miastem, w ukochanych górach Bardal. Nie orientuje się więc w pogonii - zostaje w nią mimowolnie wciągnięty. Nos pochwycił nikłą przyjemną woń, mogącą pochodzić z domów o uchylonych oknach.  Idzie dalej. Kroki zlewają się jedno - sam Urmas nie wie, czyje ostatecznie są. Nagle robi się ich tak wiele, że nie da się wytypować prawidłowej ilości twórców dudniących kroków. Atmosfera wokół gęstnieje. Pokrywa ciało jak obślizgły śluz. Zaczyna czuć rosnący niepokój. W głowie szumi wyraziście krew.
    Chce stąd wyjść. Chce upuścić Midgard. Natychmiast. Przypominają mu się czasy z Kohtla-Järve. Te gorzkie, przerażające. Łapanki urządzane przez kontrahentów ojca. Zdesperowanych i bezlitosnych.
    Wzdryga się mimowolnie, myśląc, że zbliża się do upragnionego wyjścia. Ma je na wyciągnięcie ręki lub tak mu się wydaje, gdy wpada na niego zdyszana dziewczyna. Cała drży.
    Nie opowiada. Nie potrafi się obecnie zmusić. Urmas próbuje sam zapanować nad swoim sercem. Jest jak sparaliżowany, nim oddech wraca do normy.
    Co teraz? – pewnie nie odczyta go prawidłowo. Nie wyłapie strumienia myśli. Próbuje inaczej. Unosi powoli rękę.
    –  I gdzie ona zniknęła?! Brandt miałeś mieć oko na to, gdzie skręca!
    Pewnie jest gdzieś niedaleko. Może ten dureń Holger ją złapał i zaczął bez nas.


    My river's slowing down
    Know where you'll wind up
    Cross my water 'til you drown
    I feel it
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Wędrówka przez te miejskie labirynty była wyzwaniem. Zdążyła pogubić się w ciasnych zaułkach, w emocjach nie pamiętała skąd przybiegła i gdzie właściwie zmierza. Biegła, ile sił w nogach i nie oglądała się za siebie w obawie, że mogłaby tam kogoś zobaczyć. W tym momencie nawet już nie wiedziała, dlaczego przechodziła tą przeklętą uliczką, dlaczego nie mogła iść okrężną, bardziej bezpieczną drogą? W zmęczeniu z trudem łapała oddech, w uszach dudniła krew, pompująca tlen. Ile jeszcze wytrzyma zanim padnie? Nie miała wyrobionej kondycji, a pomimo adrenaliny dodającej sił, jej energia w końcu się wyczerpie. Pytanie, czy do tego momentu zdąży uciec i znaleźć bezpieczne schronienie, czy goniący ją mężczyźni przerwą pościg?
    Noc w tych ulicach to czas, gdy nawet odważni drżeli ze strachu. Latarnie rzucane na wiatr tliły się złowieszczo, rzucając długie cienie na opustoszałe ulice, ożywając złowieszczą energią, czasem przybierając formę koszmarów.  Panująca cisza tylko pogłębiała uczucie izolacji i niepewności, sprawiając, że nawet najmniejszy szmer powodował nerwowe rozedrganie. W takiej mrocznej atmosferze, z dala od oczu społeczeństwa, bezpieczeństwo było jedynie złudzeniem, a każdy dźwięk mógł być ostatnim.
    Wędrówka przez te miejskie labirynty była wyzwaniem. Zdążyła pogubić się w ciasnych zaułkach, w emocjach nie pamiętała skąd przybiegła i gdzie właściwie zmierza. Biegła, ile sił w nogach i nie oglądała się za siebie w obawie, że mogłaby tam kogoś zobaczyć. W tym momencie nawet już nie wiedziała, dlaczego przechodziła tą przeklętą uliczką, dlaczego nie mogła iść okrężną, bardziej bezpieczną drogą? W zmęczeniu z trudem łapała oddech, w uszach dudniła krew, pompująca tlen. Ile jeszcze wytrzyma zanim padnie? Nie miała wyrobionej kondycji, a pomimo adrenaliny dodającej sił, jej energia w końcu się wyczerpie. Pytanie, czy do tego momentu zdąży uciec i znaleźć bezpieczne schronienie, czy goniący ją mężczyźni przerwą pościg? Dlaczego byli tak zdeterminowani, że jeszcze sobie nie odpuścili, co nimi kierowało? Wrodzona dobroć kobiety próbowała szukać usprawiedliwienia dla takiego zachowania, ale nawet z jej gołębim sercem, nie potrafiła ich wybronić, szczególnie że za kilka chwil mogła stać się ich ofiarą.
    Noc w tych ulicach to czas, gdy nawet odważni drżeli ze strachu. Ciemne niebo, pozbawione blasku księżyca, sprawiało, że ulice tonęły w kompletnym mroku. Latarnie rzucane na wiatr tliły się złowieszczo, rzucając długie cienie na opustoszałe ulice, ożywając złowieszczą energią, czasem przybierając formę koszmarów.  W takiej mrocznej atmosferze, z dala od oczu społeczeństwa, bezpieczeństwo było jedynie złudzeniem, a każdy dźwięk mógł być ostatnim.
    Zderzenie z mężczyzną z początku przysłoniło rozsądek zaskoczeniem, w swojej naiwności od razu pomyślała, czy nie zrobiła komuś krzywdy, bo jeśli tak, w pierwszym instynkcie chciała pomóc. Dopiero druga myśl nakierowała ją na potencjalne niebezpieczeństwo, w końcu jakie było prawdopodobieństwo, że w ciemnym zaułku trafi na mężczyznę, który nie ma nic wspólnego z tymi, którzy ją gonili? Patrzyła na mężczyznę z przerażeniem w oczach, a strach sparaliżował ją na tyle, że nie potrafiła się odwrócić i uciekać. Może czekała na ruch nieznajomego, który zdeterminuje jej dalsze działania? Nie była przyzwyczajona do takich sytuacji, nie miała pojęcia jak się zachować, szczególnie że strach mieszał jej w głowie, przecząc logice. Wtedy jej uszu dobiegają głosy nieustępliwych napastników.
    Holger. Czyli to nie był przypadkowy przechodzień, tylko członek grupy lub gangu, cokolwiek tworzyli, by nie być osamotnionymi w łamaniu prawa i krzywdzeniu niewinnych. Nie zadawała sobie głupich pytań typu “dlaczego ja?”, bo nie byłoby jej teraz łatwiej z myślą, że inna dziewczyna wpadłaby w ich sidła. Ilu ich właściwie było? Czy miałaby jakiekolwiek szanse, gdyby zaczęła się bronić? Nie była biegła w zaklęciach ofensywnych, fizyczna samoobrona również nie przyniesie rezultatów. Jedyną opcją była ucieczka w nadziei, że na głównej ulicy, bardziej oświetlonej, spotka kogoś, kto jej pomoże, a przy odrobinie szczęścia może patrol kruczych. Nie mogła się tak po prostu poddać i wyłożyć na tacy, ale przed sobą miała pierwszą przeszkodę, której nie potrafiła przeskoczyć.
    - Nie… proszę - wydukała błagalnie, cofając się instynktownie o krok, ale za nią była tylko ściana. Jeśli zacznie uciekać, mężczyzna bez problemu będzie mógł ją powstrzymać, dlatego bała się wykonać jakikolwiek ruch.
    Teraz albo nigdy, nie może czekać, aż zleci się reszta hien. Nie pochwalała przemocy, ale teraz nie widziała innych możliwości, niż obrona własna. Zamachnęła się więc (dość niezdarnie), próbując uderzyć nieznajomego i utorować sobie drogę ucieczki. Nie miała siły mięśniowej ani żadnych zdolności w walce, dlatego jej desperacka próba mogła z boku okazać się śmieszna.
    Widzący
    Urmas Laine
    Urmas Laine
    https://midgard.forumpolish.com/t3472-urmas-laine#35617https://midgard.forumpolish.com/t3552-urmas-laine#35654https://midgard.forumpolish.com/t3551-juku#35653https://midgard.forumpolish.com/


    Oczy mu widać spod granatowego materiału, prostego, z drobnym rysunkiem fal, okalającego twarz od nosa do brody. Wirują ślady ze stawionymi krokami w miejskim buszu. Tu tak łatwo jest się zgubić. Zapomnieć się, uwierzyć strachowi, zalewającemu serce. Każde spojrzenie - podejrzane. Każde stęknięcie - alarmujące. Każde zawołanie - porażające. Urmas idzie sam ze swoim pakunkiem, błądząc myślami wokół łaźni i dziadka. Praca obdziera go z egoistycznych zachcianek zabawy i buntu. Od dziecka utrzymuje się w odpowiedzialności i powadze. Każde obejście swoich członków, ust... każde rozproszenie uwagi... staje się dowodem wstydu i gorzkiej słabości. Naczelnego ich świadka nie widuje od tak dawna. Ile to lat? Laine tej jednej daty nie powtarza przed snem. Chce pozwolić jej przepaść w czeluściach zapomnienia. Jest ciężko. Przykleja się do płatów, łączy z neuronami. Starszy wybawiciel znika pewnego dnia. Rozpłynął się w powietrzu wraz ze swoim wesołym, uwalniającym od winy śmiechem.
    Powrót zajmuje mu więcej niż chce przeznaczyć. Przebłysk daje mu wyrzut, że nie podjął się opuszczenia Midgardu wcześniej. Reklamówka przyciska się niepewnie do kolana w ten czerwcowy wieczór, prawie noc, upominającym ciężarem. Są w niej produkty wymagającego jak najszybszego zabezpieczenia i ochłodzenia. Umieszczenia w lodówce.
    Nie od razu Urmas ma świadomość kolejności zdarzeń i stanu, w jakim znajduje się dziewczyna. W pierwszej chwili zdaje się bardzo młoda. Młoda i przerażona. Strachu nie da się pomylić z niczym innym. Napatrzył się na różne jego warianty przez swoje krótkie istnienie. A co targa nim samym? Unika takich rozważań. Nie chce myśleć o swoich uczuciach, chcących go wepchnąć w sidła poczucia winy. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
    Tak dochodzi do nieoczekiwanego, zupełnie niezaplanowanego spotkania. Cała drży, wielkimi oczami koloru jeziora obejmując najbliższe otoczenie. W tym Urmasa, stającego na jej drodze. Niezależnie od punktu docelowego. Napieranie budynków, straszących w gęstniejącym powietrzu konturami, nie ułatwia rozpoznania właściwego przejścia. Poza nimi, zdaje się nie być nikogo, nie na widoku, lecz jest to złudzeniem. Obce męskie głosy przeplatają się ze sobą. Są spragnione obiektu pożądania. Żywych rdzawych włosów, mogących rozsypać się na bruku jak aureola.
    Ból promieniujący w barku jest tępy. Ignoruje go tak skutecznie jak chwilowe zawroty głowy. Z reklamówki na wolność wyskakuje paczka ryżu i mrożone warzywa. Urmas waha się przed ich podniesieniem.  
    Reakcja nieznajomej wyklucza gwałtowne zachowania i nieoczekiwane działania rąk. Nie wie, co począć. Nie ma przy sobie niczego wartościowego a z alchemią, mogącą dać szybkie rezultaty, ma tyle wspólnego, co bóg Loki z prawdą.
    Czy uwierzy, że ma dobre intencje? Jego wyciągnięta ręka może dać błędny wniosek. Nie od razu na to wpada. Tak jak nie od razu łączy ze sobą poszczególne kropki myślenia przerażonej dziewczyny. Coś się dzieje. Coś unosi w powietrzu.
    Obce imię, tak jak i obce, okrutne zapewnienia znajdują się między nimi. Stanowią barierę, wymagającą rozkruszenia. Jej błaganie go ocuca, wyrywa z paraliżu, w którym dotąd trwał. Tak niewiele zdaje się wiedzieć. Dziadek za każdym razem podkreśla znaczenie uważności w stosunku do innych ludzi, a nie samej przyrody.
    W dzieciństwie wychodziło mu to lepiej.
    Musi gdzieś tu być. Na pewno musi. Aż żal odpuszczać w takim momencie – Urmas się przysłuchuje, równocześnie spoglądając na nieznajomą. Powoli idzie w jej stronę, myśląc nad całą tą sytuacją. Co zrobić? Czy użycie magii będzie dobrą metodą? Czy mówią o niej?  – Zawsze chciałem skosztować rudej.
    Ciarki przechodzą po kręgosłupie. W górach Bardal łatwo jest zapomnieć o tym jak funkcjonuje świat i ile niebezpieczeństwa w sobie skrywa. Tym wdzięczniejszy jest za życie poza zgiełkiem, skrywającym liczne pułapki.
    Będąc dostatecznie blisko, czuje cios padający znienacka na jego twarz. Przesuwa on maskę, odsłaniając spory kawał szczęki. Dolna warga zostaje przecięta przez jeden z jej paznokci. Laine wydaje z siebie krótki dźwięk zaskoczenia. Coś pomiędzy syknięciem a jęknięciem.
    –  HOOOLGERR! HOOOLGER, GDZIE JESTEŚ TY STARY DRANIU?!
    –  No jak to gdzie? Szukam jej, bęcwale! – odpowiedź na zawołanie jest cichsza i wydobywa się z jednej z alejek, będących tuż obok zaułka, w którym byli. –  Widziałem, że gdzieś tu szła! Nie ma mowy, by tak łatwo udało się jej stąd uciec!
    Urmas przyciska palec do ust. Robi to przed poprawieniem odrobinę uszkodzonej materiałowej maski. Próbuje dać znać rudowłosej, że nie zrobi jej krzywdy. Nie ma najmniejszego zamiaru. Wyciąga obie dłonie przed siebie, w tym tę, która ciągle trzyma reklamówkę. Pokazuje jej. Następnie wskazuje na siebie i na nią. Jego oczy zyskują iskrę determinacji.
    Pomogę ci. Ucieknijmy stąd. Razem – pozostaje wierzyć, że to wystarczy. Wkłada w tę wiadomość całą swoją siłę. Nie chce się odezwać i ściągnąć na ich karki jej dręczycieli.
    Czyjeś ciężkie kroki stają się i tak lepiej słyszalne. Idą jak za sprawą odbieranego z ich kryjówki sygnału. Idą za zapachem.

    Urmas i Bezimienny z tematu


    My river's slowing down
    Know where you'll wind up
    Cross my water 'til you drown
    I feel it



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.