:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
08.01.2001 – Kuchnia – M. Landsverk & Bezimienny: M. Pakarinen
2 posters
Maarten Landsverk
08.01.2001 – Kuchnia – M. Landsverk & Bezimienny: M. Pakarinen Pon 26 Sie - 0:04
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
08.01.2001
Rzadko mam okazję, by wypoczywać. Od paru miesięcy uskuteczniam nieprzerwany ciąg spotkań i wyjść biznesowych, zapominam o sobie i nawet święta nie zmusiły mnie do zatrzymania się na dłuższy moment. Upłynęły dość nieciekawie, znów w pustym domu, z drobną przerwą na obiad w rodzinnej posiadłości w towarzystwie syna, którego przyjąłem na kilka dni, dzieląc się obowiązkami z byłą żoną. Po nowym roku nie zostało już ani jedno wspomnienie, wir pracy nie pozwalał na pochwycenie głębszego oddechu i powoli zaczynałem odczuwać skutki niedotlenienia. Migreny stają się coraz bardziej nieznośne, podobnie rozproszone myśli nie dają mi spokoju. Wciąż pilnuję swoich zasad, a jednak miałem w przeciągu dwóch ostatnich tygodni drobne napady choroby, które potrafiły zaburzyć mi niemal cały dzień. Wiem, że muszę przystopować, w innym wypadku wykończę się bardzo szybko. Zapewne dlatego bez zastanowienia przyjąłem zaproszenie od mojej przyjaciółki, której nie widziałem od kilku miesięcy.
Mira zdaje się odpoczywać jeszcze po nowym roku, przed rozpoczęciem kolejnej trasy koncertowej. Wiem, że wspominała o kilku wydarzeniach na terenie Midgardu, więc niby wciąż ma co robić, ale ma też czas na małe przyjemności. Pomimo zażyłych relacji, nie mamy wiele okazji do spotkań. Zaproponowałem jej, by tym razem wspólnie coś zjeść, lecz nie idąc na łatwiznę, chciałem, aby kolacja była naszym wspólnym dziełem. Lubię takie proste czynności, a w życiu bankowca czasami się o nich zapomina. To przyjemna i odprężająca odmiana. Chcę więc wyczyścić umysł przez spędzenie wieczoru w towarzystwie wina, przyjaciółki i odgłosów przyborów kuchennych.
Pojawiam się u niej, jak zwykle, na czas. Nie lubię się spóźniać. Czeka już na mnie i widzę, że dokładnie przygotowała kuchnię. Sam przynoszę dwie siatki składników. Jestem ubrany wyjątkowo bardzo swobodnie, na próżno szukać garnituru. Zastępuje go nieformalna koszulka i wygodne spodnie. Bliżej mi do starej wersji siebie, co obserwuję z pewnym rozrzewnieniem, gdy wymijam ogromne lustro w przedpokoju.
Kiedy już jestem w pomieszczeniu, gdzie będziemy szykować posiłek, układam zakupy na blacie i zaraz dostrzegam butelkę z winem. Może nie powinienem być aż tak swobodny, ale znamy się nie od dzisiaj, dlatego poruszam się tu trochę jak u siebie. Chwytam szkło i zaraz znajduję korkociąg, by otworzyć trunek. Wino jest białe i musuje delikatnie, kiedy rozlewam je do kieliszków odnalezionych za witrynką kredensu. Przysuwam Mirze jedną porcję i uśmiecham się. Ona wciąż się krząta przy reszcie obowiązków, opieram się o blat wyspy i zerkam na nią z rozbawieniem.
— Jesteś aż tak głodna? — pytam żartobliwie, bo inaczej nie umiem wytłumaczyć jej pośpiechu. — Liczyłem, że trochę porozmawiamy, a w tym tempie ugotujemy wszystko w pół godziny, zjemy w pięć i będzie po sprawie — dodaję jeszcze i unoszę wino, aby napić się odrobinę. Za oknem jest już niemal zupełnie ciemno, choć łuna roztaczana przez księżyc srebrzy pobielone śniegiem dachy kamienic i innych budynków. Kilka dni dzieli nas od świętowania Thurseblot. Nie przepadam za takimi wydarzeniami, zwykle zaszywam się wtedy w domu. Mam dość ciężką relację z bogami, zwykle przepycham się z nimi i nie rozumiem ich działania. Może dlatego tak bardzo zniechęca mnie wizja oddawania im czci czy podróży do świątyni. Nie czuję się jednak z tym źle. Czy z nimi czy bez nich, jeśli sam nie będę się starał, może życie okaże się jednym, wielkim rozczarowaniem.
— Kiedy kolejny koncert? — zahaczam o kolejny temat, choć przecież mieliśmy odpocząć, a nie rozmawiać o sprawach zawodowych. Temat muzyki zdaje mi się jednak o wiele przyjemniejszy i bardziej lekki, niż rozwodzenie się nad finansami midgardzkich elit. Mam nadzieję, że jej nie zamęczam, choć sądzę, że gdyby tak było, powiedziałaby zaraz. Lubię, że jest tak szczera i prostolinijna względem mnie. To rzadko spotykana cecha. Dlatego bardzo dobrze czuję się w jej towarzystwie. Mieliśmy sporą przerwę. W trakcie, gdy byłem jeszcze żonaty, nie zawsze posiadałem czas czy też nie zawsze podobne spotkania były dobrze widziane, choć Säde przecież dobrze znała naturę naszej relacji. Po rozwodzie, bez skrępowania, mogę odświeżać stare kontakty.
Bezimienny
Re: 08.01.2001 – Kuchnia – M. Landsverk & Bezimienny: M. Pakarinen Pon 26 Sie - 0:05
Przyjaciele stanowili ogromne wsparcie dla Miry. Była w zespole sama, jako kobieta. Otaczali ją sami mężczyźni, może dlatego tak dobrze dogadywała się z panami. Miała przyjaciół obu płci, ale to oni byli jej bliżsi. Nie chodziło wcale o aurę, jaką roztaczała. Traktowała ich zawsze jak braci, chociaż ten czy inny pociągał ją emocjonalnie i fizycznie. Miała przyjaciół najbliższych oraz tych z tak zwanym bonusem. Byli jednak tacy, którzy znali ją z innej strony i mogli powiedzieć, że znają ją doskonale. Taki Maarten Landsverk choćby. To był kompan od poważnych rozmów o życiu, jak i spontanicznych wypadów w jakieś miłe miejsce. Tym razem czekała na niego w mieszkaniu. Uzbrojona w noże, kilka garnków oraz wszystko inne, co było potrzebne do gotowania, czekała na przyjaciela. Jak zwykle w tle leciała nastrojowa muzyka, zapewne coś z twórczości śniących, których tak dobrze znała. Mira uwielbiała się uczyć o nowinkach technicznych i upraszczaniu sobie życia, nie posiadając magii. Musiała być na bieżąco; to sprawiało, że ciągle powiększała swoją wiedzę. Każdy dzień był dla niej czymś nowym. Do tego przychodziła promocja zespołu, który koncertował zarówno dla galdrów jak i dla śniących.
W chwili, w której zjawił się Maarten, zajęta była kończeniem artykułu z gazety, którą dzisiaj czytała. Zostało jej kilka stron, by zapoznać się z całością.
- Jak zawsze na czas – powiedziała, kiedy chwilę później otworzyła drzwi i wpuściła przyjaciela do domu. Powitała go cmoknięciem w policzek i zaprosiła dalej.
Mógł podziwiać przygotowaną kuchnię. Wypakowała wszystko z toreb i…
- Ej, nie bądź taki cwaniak, Landsverk – pogroziła mu patelnią, którą właśnie wzięła do ręki. Oczywiście, że sama się uśmiechnęła, bo wiedziała, że żartował.
- I tak bym cię szybko stąd nie wypuściła – powiedziała zgodnie z prawdą. - Stęskniłam się, wiesz? - jak cudownie było wiedzieć, że jest szczery we wszystkim, co robi. Chciała przyciągać ludzi nie dlatego, że była selkie, ale dlatego, że była po prostu żywiołową i spontaniczną kobietą, która zawsze widziała coś dobrego w otoczeniu. Albo prawie zawsze...
Związała swoje rude włosy w koński ogon, by nie przeszkadzały jej w gotowaniu i przy okazji by jakieś kosmyki nie zaplątały się w jedzenie.
- Najbliższy tutaj, za dwa dni – odpowiedziała. - Już się nie mogę doczekać. Chór, orkiestra, znane motywy z filmów grane przez chłopaków, no i część druga, piosenki zespołu w nieco innej oprawie niż na płytach. Powiem ci, że jestem zachwycona otoczką, jest lepiej niż planowaliśmy – afisze były porozwieszane tu i tam, widziała kilka na mieście.
- Byłam wcześniej na próbie i powiem ci, że jeśli się nie wywalę przez nową suknię, będzie dobrze. Mam się nie przemęczać do tego czasu, a spotkanie z przyjacielem zaliczam do przyjemności, więc nic złego się nie stanie, chyba… - najwyżej się trochę upije i nie wstanie z rana na spotkanie, o.
- Cieszę się, że tu jesteś – powiedziała z uśmiechem na ustach.
- I mam nadzieję, że przyjemnie spędzisz tu czas – wcale z nim nie flirtowała. Chociaż uważała go za bardzo inteligentnego i atrakcyjnego mężczyznę, ich relacja była po prostu przyjacielska. Mogli sobie pozwalać na takie teksty, bo nie było w nich podwójnego dna. Ich relacja była szczera i potrzebna. Inni niech sobie myślą, co chcą.
- Ja mam zamiar sobie zaszaleć.
W chwili, w której zjawił się Maarten, zajęta była kończeniem artykułu z gazety, którą dzisiaj czytała. Zostało jej kilka stron, by zapoznać się z całością.
- Jak zawsze na czas – powiedziała, kiedy chwilę później otworzyła drzwi i wpuściła przyjaciela do domu. Powitała go cmoknięciem w policzek i zaprosiła dalej.
Mógł podziwiać przygotowaną kuchnię. Wypakowała wszystko z toreb i…
- Ej, nie bądź taki cwaniak, Landsverk – pogroziła mu patelnią, którą właśnie wzięła do ręki. Oczywiście, że sama się uśmiechnęła, bo wiedziała, że żartował.
- I tak bym cię szybko stąd nie wypuściła – powiedziała zgodnie z prawdą. - Stęskniłam się, wiesz? - jak cudownie było wiedzieć, że jest szczery we wszystkim, co robi. Chciała przyciągać ludzi nie dlatego, że była selkie, ale dlatego, że była po prostu żywiołową i spontaniczną kobietą, która zawsze widziała coś dobrego w otoczeniu. Albo prawie zawsze...
Związała swoje rude włosy w koński ogon, by nie przeszkadzały jej w gotowaniu i przy okazji by jakieś kosmyki nie zaplątały się w jedzenie.
- Najbliższy tutaj, za dwa dni – odpowiedziała. - Już się nie mogę doczekać. Chór, orkiestra, znane motywy z filmów grane przez chłopaków, no i część druga, piosenki zespołu w nieco innej oprawie niż na płytach. Powiem ci, że jestem zachwycona otoczką, jest lepiej niż planowaliśmy – afisze były porozwieszane tu i tam, widziała kilka na mieście.
- Byłam wcześniej na próbie i powiem ci, że jeśli się nie wywalę przez nową suknię, będzie dobrze. Mam się nie przemęczać do tego czasu, a spotkanie z przyjacielem zaliczam do przyjemności, więc nic złego się nie stanie, chyba… - najwyżej się trochę upije i nie wstanie z rana na spotkanie, o.
- Cieszę się, że tu jesteś – powiedziała z uśmiechem na ustach.
- I mam nadzieję, że przyjemnie spędzisz tu czas – wcale z nim nie flirtowała. Chociaż uważała go za bardzo inteligentnego i atrakcyjnego mężczyznę, ich relacja była po prostu przyjacielska. Mogli sobie pozwalać na takie teksty, bo nie było w nich podwójnego dna. Ich relacja była szczera i potrzebna. Inni niech sobie myślą, co chcą.
- Ja mam zamiar sobie zaszaleć.
Maarten Landsverk
Re: 08.01.2001 – Kuchnia – M. Landsverk & Bezimienny: M. Pakarinen Pon 26 Sie - 0:05
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
Śmieję się, gdy słyszę jej komentarz. Przyzwyczaiłem się do swobody w naszej relacji i bardzo ją cenię. Rozumiemy się dość dobrze, choć może się wydawać, że należymy do zupełnie odmiennych światów. Ona bryluje w innym towarzystwie, jest uwielbiana przez swoich fanów, zawsze towarzyszy jej wianek wielbicieli. Ze mną jest nieco inaczej – rozpoznają mnie dość często, tylko brakuje mi podobnego kontaktu z ludźmi. Zwykle przyjmuję interesariuszy, zarządzam ich finansami, potrafię doradzać na czysto formalnej stopie. W banku potrafię być najlepszym towarzyszem, poza nim, raczej ludzie szukają sensacji. W tym akurat jesteśmy podobni. Gawiedź chętnie karmi się skandalami na temat takich osób. Zarówno w moje, jak i w Miry życie wielu próbuje wedrzeć się podstępem, aby zniszczyć prywatność i zagrozić poczuciu bezpieczeństwa. Czy się z kimś spotykamy, czy robimy rzeczy niemoralne, czy gdzieś powinęła nam się noga? To wszystko jest pożywką dla osób żądnych wrażeń. Wszędzie można doszukać się czegoś podejrzanego. I faktycznie, z czasem zacząłem się łapać na tym, że bardziej niż zwykle sprawdzam ludzi z otoczenia i obserwuję ich uważnie. Wszystko zaczęło się podczas rozwodu – radio i gazety kochają podobne tematy, nawet jeśli coś przebiega spokojnie, wyłuskają sprawy godne uwagi lub przyprawią je kłamstwem.
Mira rozumie owe mechanizmy. Możemy czuć się w pewien sposób połączeni takimi sytuacjami. Dziwię się jedynie czasami, że nie zaczęto o nas plotkować. Myślę, że to zrządzenie losu.
Kiedy wreszcie przełykam wino, odchylam się od blatu i podwijam rękawy bluzki, którą mam na sobie. Przygotowuję się do pracy niespiesznie. Sięgam do toreb z zakupami i wyciągam z nich warzywa, układam na płaskiej powierzchni. Słucham z uwagą mojej przyjaciółki i rejestruję każdy ze szczegółów.
— Nakupiłem tyle rzeczy, że można spokojnie zrobić trzydaniowy posiłek i coś na deser. Nie mam umiaru — wzdycham i podpieram rękę o biodro, zerkając na piętrzące się składniki. — Musisz wybrać, co dzisiaj robimy, bo obawiam się, że nie zdołamy zjeść wszystkiego, wybacz — dodaję przepraszająco wyraźnie rozbawiony. Podchodzę do kranu z wodą, chwytam za kurek, by letnia woda spłynęła mi po dłoniach. Wycieram je w kremowy ręcznik wiszący przy kuchence i odwracam się do kobiety.
Nie byłem na wielu jej koncertach, zwykle nie miałem czasu, lub okoliczności nie sprzyjały podobnym wypadom. Jest mi trochę żal, myślę, że może czuć się tym urażona, choć zawsze zapewnia, że nic się nie stało. Na usprawiedliwienie mam tylko tyle, że znam wszystkie utwory i posiadam pełną dyskografię w domu. Często sama wysyłała mi płyty, za co jestem jej wdzięczny.
— To już bardzo blisko. Jak poszło z biletami, będzie komplet? — dopytuję wyraźnie zaciekawiony. — Zaciekawiłaś mnie tym. Powiem ci szczerze, że nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem okazję do podobnego wyjścia — przyznaję i przecieram kark, wyraźnie zmieszany. Wie, że jestem pracoholikiem, ale lubię się z tym przed nią kryć. — Gracie później coś jeszcze? — Wracam na swoje miejsce i zgarniam lampkę z winem. Na jej uwagę, znowu zaczynam się śmiać. — Nie wiem, Pakarinen, nie wiem. Czasami lubię zaskakiwać, więc nie bądź taka pewna — rzucam jej zaczepne spojrzenie, zawieszając wargi na brzegu naczynia. Przeźroczysta materia pokrywa się mgiełką oddechu. Lubię się z nią drażnić, jak z wieloma moimi przyjaciółmi. Jedynie w banku jestem naprawdę szorstkim, nieprzystępnym człowiekiem, prywatnie faktycznie potrafię sprawić niespodziankę.
— Spotkanie z tobą, to gwarancja dobrej zabawy, więc o to jestem spokojny. — Odstawiam kieliszek. — Zaszaleć? — brew wędruje w geście udawanego zaskoczenia. Czekam na jej odpowiedź wyraźnie zniecierpliwiony.
Mira rozumie owe mechanizmy. Możemy czuć się w pewien sposób połączeni takimi sytuacjami. Dziwię się jedynie czasami, że nie zaczęto o nas plotkować. Myślę, że to zrządzenie losu.
Kiedy wreszcie przełykam wino, odchylam się od blatu i podwijam rękawy bluzki, którą mam na sobie. Przygotowuję się do pracy niespiesznie. Sięgam do toreb z zakupami i wyciągam z nich warzywa, układam na płaskiej powierzchni. Słucham z uwagą mojej przyjaciółki i rejestruję każdy ze szczegółów.
— Nakupiłem tyle rzeczy, że można spokojnie zrobić trzydaniowy posiłek i coś na deser. Nie mam umiaru — wzdycham i podpieram rękę o biodro, zerkając na piętrzące się składniki. — Musisz wybrać, co dzisiaj robimy, bo obawiam się, że nie zdołamy zjeść wszystkiego, wybacz — dodaję przepraszająco wyraźnie rozbawiony. Podchodzę do kranu z wodą, chwytam za kurek, by letnia woda spłynęła mi po dłoniach. Wycieram je w kremowy ręcznik wiszący przy kuchence i odwracam się do kobiety.
Nie byłem na wielu jej koncertach, zwykle nie miałem czasu, lub okoliczności nie sprzyjały podobnym wypadom. Jest mi trochę żal, myślę, że może czuć się tym urażona, choć zawsze zapewnia, że nic się nie stało. Na usprawiedliwienie mam tylko tyle, że znam wszystkie utwory i posiadam pełną dyskografię w domu. Często sama wysyłała mi płyty, za co jestem jej wdzięczny.
— To już bardzo blisko. Jak poszło z biletami, będzie komplet? — dopytuję wyraźnie zaciekawiony. — Zaciekawiłaś mnie tym. Powiem ci szczerze, że nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem okazję do podobnego wyjścia — przyznaję i przecieram kark, wyraźnie zmieszany. Wie, że jestem pracoholikiem, ale lubię się z tym przed nią kryć. — Gracie później coś jeszcze? — Wracam na swoje miejsce i zgarniam lampkę z winem. Na jej uwagę, znowu zaczynam się śmiać. — Nie wiem, Pakarinen, nie wiem. Czasami lubię zaskakiwać, więc nie bądź taka pewna — rzucam jej zaczepne spojrzenie, zawieszając wargi na brzegu naczynia. Przeźroczysta materia pokrywa się mgiełką oddechu. Lubię się z nią drażnić, jak z wieloma moimi przyjaciółmi. Jedynie w banku jestem naprawdę szorstkim, nieprzystępnym człowiekiem, prywatnie faktycznie potrafię sprawić niespodziankę.
— Spotkanie z tobą, to gwarancja dobrej zabawy, więc o to jestem spokojny. — Odstawiam kieliszek. — Zaszaleć? — brew wędruje w geście udawanego zaskoczenia. Czekam na jej odpowiedź wyraźnie zniecierpliwiony.
Bezimienny
Re: 08.01.2001 – Kuchnia – M. Landsverk & Bezimienny: M. Pakarinen Pon 26 Sie - 0:05
Mira była wdzięczna za każdą chwilę, którą przyjaciel jej poświęcał. To było bardzo ważne, tym bardziej, że wiedział więcej niż inni. Akceptował to i po prostu pozwalał na to, by była sobą. Traktowała go jak kogoś bliskiego, jak rodzinę. Wdzięczność jaką czuła wobec niego nie dało się opisać w słowach, chociaż jakaś piosenka była pisana dla niego. Która? Może to odgadnie pewnego dnia. O tak, z pewnością to zrobi. Sprawiał, że się uśmiechała. Niby była osobą, która często się śmiała, ale czasem miała tak podły nastrój, że najchętniej spędziłaby tygodnie w postaci foki.
Pakarinen teraz z uznaniem popatrzyła na wszystko, co przyniósł Maarten. Postarał się.
- Wiesz, że jestem głodomorem – uśmiechnęła się promiennie. - No, ale wiem jedno, nie wyjdziesz stąd tak szybko – rzekła zadowolona z tego faktu.
- No to zaraz będziemy mogli zaczynać – tak, a przy okazji sobie pogadają, pośmieją się, może pozłoszczą na kilka spraw, ale ogólnie dobrze spędzą czas. Było co nadrabiać.
- Tak, wejściówki sprzedały się w dość szybkim czasie. Oczywiście członkowie zespołu mają możliwość przyprowadzić swoich gości. Ci, którzy będą na specjalnej liście, wejdą wszędzie – uśmiechnęła się. - Także jeśli masz czas, przyjdź. Moja lista jest zawsze otwarta, wiesz, że dość łatwo jest mi przekonać innych, by w ostatniej chwili coś zmienili. Poza tym podałam kilka nazwisk, które być może się zjawią. Twoje też się pojawiło, ale nie wszyscy mają obowiązek się stawić, wiadomo jak to jest – wzruszyła ramionami. - Powiem ci tylko, że show będzie trwać trzy godziny, a później goście mogą skorzystać z sali bankietowej, gdzie będzie można się napić i coś zjeść. Nie oszczędzamy na przyjaciołach i najbliższych – a jak, skoro to będzie pamiętne widowisko, to i bankiet musiał być wspaniały. Poza tym grali wyłącznie dla magicznego świata, stąd nie zabraknie atrakcji.
- Trochę później odpoczniemy, ale kolejne piosenki się piszą i negocjujemy współpracę z innymi muzykami. Powinniśmy się wyrobić do lata z nową epką. Poza tym praca dla Komisji zostaje, ale zawsze udawało mi się to wszystko łączyć. Najwyżej zrezygnuję z tego, jeśli nie wyrobię się ze wszystkim. Muzyki nie porzucę chyba, chociaż to niepewne zajęcie – no cóż, można było się wspiąć wysoko, ale kto wie ile lat by to trwało.
- Także zostaję w Midgardzie na kilka miesięcy. A spróbuj tylko nie korzystać z okazji do spotkań, to cię potraktuję paskudnie – dziabnęła go w dłoń nożem, ale tylko odrobinę, by nie rozciąć skóry. Ot tylko zaczepiła go troszkę.
- Dobrze usłyszałeś – powiedziała. - Zrobimy coś dobrego, a potem mam zamiar zjeść tyle, aż mnie brzuch rozboli – wyjaśniła.
- Myślałeś już nad czymś konkretnym? - zapytała. - Czy może będziemy działać spontanicznie? - zawsze coś z tego wyjdzie. Nie miała wątpliwości.
- Wiesz, czasem się zastanawiam, gdzie będę mogła znaleźć dla siebie miejsce do życia i jakoś nie potrafię sobie znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Lubię Midgard, mam tu pracę, ale… nie wiem, brakuje mi czegoś w życiu. Ciągle gonię za czymś, co mi umyka. Masz coś takiego?
Pakarinen teraz z uznaniem popatrzyła na wszystko, co przyniósł Maarten. Postarał się.
- Wiesz, że jestem głodomorem – uśmiechnęła się promiennie. - No, ale wiem jedno, nie wyjdziesz stąd tak szybko – rzekła zadowolona z tego faktu.
- No to zaraz będziemy mogli zaczynać – tak, a przy okazji sobie pogadają, pośmieją się, może pozłoszczą na kilka spraw, ale ogólnie dobrze spędzą czas. Było co nadrabiać.
- Tak, wejściówki sprzedały się w dość szybkim czasie. Oczywiście członkowie zespołu mają możliwość przyprowadzić swoich gości. Ci, którzy będą na specjalnej liście, wejdą wszędzie – uśmiechnęła się. - Także jeśli masz czas, przyjdź. Moja lista jest zawsze otwarta, wiesz, że dość łatwo jest mi przekonać innych, by w ostatniej chwili coś zmienili. Poza tym podałam kilka nazwisk, które być może się zjawią. Twoje też się pojawiło, ale nie wszyscy mają obowiązek się stawić, wiadomo jak to jest – wzruszyła ramionami. - Powiem ci tylko, że show będzie trwać trzy godziny, a później goście mogą skorzystać z sali bankietowej, gdzie będzie można się napić i coś zjeść. Nie oszczędzamy na przyjaciołach i najbliższych – a jak, skoro to będzie pamiętne widowisko, to i bankiet musiał być wspaniały. Poza tym grali wyłącznie dla magicznego świata, stąd nie zabraknie atrakcji.
- Trochę później odpoczniemy, ale kolejne piosenki się piszą i negocjujemy współpracę z innymi muzykami. Powinniśmy się wyrobić do lata z nową epką. Poza tym praca dla Komisji zostaje, ale zawsze udawało mi się to wszystko łączyć. Najwyżej zrezygnuję z tego, jeśli nie wyrobię się ze wszystkim. Muzyki nie porzucę chyba, chociaż to niepewne zajęcie – no cóż, można było się wspiąć wysoko, ale kto wie ile lat by to trwało.
- Także zostaję w Midgardzie na kilka miesięcy. A spróbuj tylko nie korzystać z okazji do spotkań, to cię potraktuję paskudnie – dziabnęła go w dłoń nożem, ale tylko odrobinę, by nie rozciąć skóry. Ot tylko zaczepiła go troszkę.
- Dobrze usłyszałeś – powiedziała. - Zrobimy coś dobrego, a potem mam zamiar zjeść tyle, aż mnie brzuch rozboli – wyjaśniła.
- Myślałeś już nad czymś konkretnym? - zapytała. - Czy może będziemy działać spontanicznie? - zawsze coś z tego wyjdzie. Nie miała wątpliwości.
- Wiesz, czasem się zastanawiam, gdzie będę mogła znaleźć dla siebie miejsce do życia i jakoś nie potrafię sobie znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Lubię Midgard, mam tu pracę, ale… nie wiem, brakuje mi czegoś w życiu. Ciągle gonię za czymś, co mi umyka. Masz coś takiego?
Maarten Landsverk
Re: 08.01.2001 – Kuchnia – M. Landsverk & Bezimienny: M. Pakarinen Pon 26 Sie - 0:05
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
Ciężko jest pogodzić ze sobą dwie profesje – zwłaszcza tak bardzo wymagające. Zawsze ją podziwiałem, za upór i niesłabnącą motywację. Nie wiem, czy potrafiłbym pozwolić sobie na aż takie szaleństwo. Praca w Banku pochłania mnie doszczętnie, czasami nie potrafię zebrać własnych myśli, a gdy dochodzą do tego sprawy związane ze stypendystami i chęć uczestniczenia, choćby symbolicznie w świecie sportowym, mam poczucie, że czas ucieka mi przez palce i jedyne jednostki, które jestem w stanie zauważyć, to lata. Boję się, że w końcu przejdą w dekady i ani się obejrzę, będę u schyłku swojego życia. Tymczasem, zostało mi jeszcze trochę czasu na tej ziemi – chcę tak myśleć i pragnę zrobić jeszcze wiele. Mam spore oczekiwania, wyznaczone cele i trochę niewiadomych, na których rozwój czekam.
Dokładnie słucham jej słów, myślę sobie, że byłoby miło skorzystać z zaproszenia, bo tak rzadko się widujemy. Nie potrafię jej jednak nic obiecać; tak szepcze mi rozsądek, ale próbuję się przeciwstawić, choć przecież nie lubię, kiedy rzucam słowa na wiatr. Nie potrafiłbym sobie poradzić, gdybym musiał zawieść jej oczekiwania – nawet jeśli zrozumie mnie dobrze i nie będzie żywiła urazy. Zastanawiam się jednak dłuższą chwilę i próbuję odpowiedzieć jej w jak najbardziej bezpieczny sposób.
— Niby bank to nie pogotowie i nic niespodziewanego nie powinno się wydarzyć w przeciągu kolejnych kilku tygodni, jednak wiesz, Mira — zawieszam głos. — Mam wrażenie, że brak mi szczęścia, zwłaszcza jeśli się zadeklaruję. Bardzo bym chciał, gorzej, jeśli cię zawiodę i nie uda mi się urwać — zasępiam się, po czym sięgam do kieliszka z winem. Uświadamiam sobie, jak bardzo głupio brzmią moje wymówki. Większość wieczorów spędzam i tak w samotności, odkąd jestem rozwodnikiem. Mój syn nie zawsze ma chęci, by mnie odwiedzać, więc i to nie stanowi większego problemu. Jestem na siebie nieco zły. — A niech to, Pakarinen — rzucam, nieco głośniej, wyraźnie podburzony. — Jakoś to ogarnę i będę. Mam dość własnych wymówek, które wiecznie ci uskuteczniam — wyjaśniam i stawiam wszystko na jedną kartę. Może właśnie tak powinienem zawsze postępować? Łatwiej się wtedy zmotywować, nie zaś korzystać z wiecznej ucieczki. Przyda mi się takie wyjście, przecież uwielbiam bankiety i brylowanie w towarzystwie. Szczerze, powinienem wręcz się tam pojawić, zwłaszcza po wielu miesiącach posuchy i wyczerpującym procesie rozwodowym. — Dawno nie miałem okazji dawać pożywki szmatławcom. Będą tam jacyś fotografowie, mam nadzieję? — jestem trochę uszczypliwy, ale ona wie doskonale, o co mi chodzi. Mierzy się czasami z podobnymi problemami. Kiedy osiągasz bowiem pewien stopień rozpoznawalności, ciężko jest opędzić się od takich osobników, a plotki rosną jak grzyby po deszczu.
Wstaję wreszcie i podchodzę do przyniesionych zakupów, należy w końcu zabrać się za pracę. Przeglądam poszczególne siatki, żeby wiedzieć, gdzie co spakowałem. Ostrożnie wyjmuję warzywa, by nie uszkodzić ich delikatnej struktury – zwłaszcza pomidorów i zieleniny.
— Podziwiam cię za wytrwałość. Mi czasami ciężko jest ogarnąć jeden temat, gdybym miał tak przeskakiwać pomiędzy etatami, pewnie dawno byłbym już martwy — żartuję sobie. — Jasne, coś zaplanujemy. Następnym razem ugotujemy coś u mnie, lub wyjdziemy do restauracji. Co ty na to? Słyszałem, że otworzono coś nowego w Kopenhadze, więc może mała podróż? — zagaduję i proponuję wspólną wycieczkę. — A teraz… teraz improwizujemy, bo nic konkretnego nie przychodzi mi do głowy — decyduję i sięgam do jednej z szafek, szukając czegoś wyraźnie. – Gdzie trzymasz durszlak? — pytam i słucham dalszej wypowiedzi Miry uważnie. Zastanawiam się. Nie do końca potrafię wychwycić, o co jej może chodzić. Każdy człowiek jest trzymany przez coś innego, czasami jest tak, że na pozór znajduje to, za czym gonił i trwa przez lata w kłamstwie, dowiaduje się, że to wcale nie było to i pozostaje z niczym.
— Coś do czego chce się wracać? Czy ktoś? — próbuję sprecyzować. — Coś dzięki czemu jesteś w stanie powiedzieć: “tak, to jest moje miejsce, tu powinienem być”? — pytam i znów milknę. — To chyba dość trudna sprawa. Czasami jest tak, że masz pewność, że to już to, a potem, puf — czynię gest pękniętej bańki. — Koniec.
Dokładnie słucham jej słów, myślę sobie, że byłoby miło skorzystać z zaproszenia, bo tak rzadko się widujemy. Nie potrafię jej jednak nic obiecać; tak szepcze mi rozsądek, ale próbuję się przeciwstawić, choć przecież nie lubię, kiedy rzucam słowa na wiatr. Nie potrafiłbym sobie poradzić, gdybym musiał zawieść jej oczekiwania – nawet jeśli zrozumie mnie dobrze i nie będzie żywiła urazy. Zastanawiam się jednak dłuższą chwilę i próbuję odpowiedzieć jej w jak najbardziej bezpieczny sposób.
— Niby bank to nie pogotowie i nic niespodziewanego nie powinno się wydarzyć w przeciągu kolejnych kilku tygodni, jednak wiesz, Mira — zawieszam głos. — Mam wrażenie, że brak mi szczęścia, zwłaszcza jeśli się zadeklaruję. Bardzo bym chciał, gorzej, jeśli cię zawiodę i nie uda mi się urwać — zasępiam się, po czym sięgam do kieliszka z winem. Uświadamiam sobie, jak bardzo głupio brzmią moje wymówki. Większość wieczorów spędzam i tak w samotności, odkąd jestem rozwodnikiem. Mój syn nie zawsze ma chęci, by mnie odwiedzać, więc i to nie stanowi większego problemu. Jestem na siebie nieco zły. — A niech to, Pakarinen — rzucam, nieco głośniej, wyraźnie podburzony. — Jakoś to ogarnę i będę. Mam dość własnych wymówek, które wiecznie ci uskuteczniam — wyjaśniam i stawiam wszystko na jedną kartę. Może właśnie tak powinienem zawsze postępować? Łatwiej się wtedy zmotywować, nie zaś korzystać z wiecznej ucieczki. Przyda mi się takie wyjście, przecież uwielbiam bankiety i brylowanie w towarzystwie. Szczerze, powinienem wręcz się tam pojawić, zwłaszcza po wielu miesiącach posuchy i wyczerpującym procesie rozwodowym. — Dawno nie miałem okazji dawać pożywki szmatławcom. Będą tam jacyś fotografowie, mam nadzieję? — jestem trochę uszczypliwy, ale ona wie doskonale, o co mi chodzi. Mierzy się czasami z podobnymi problemami. Kiedy osiągasz bowiem pewien stopień rozpoznawalności, ciężko jest opędzić się od takich osobników, a plotki rosną jak grzyby po deszczu.
Wstaję wreszcie i podchodzę do przyniesionych zakupów, należy w końcu zabrać się za pracę. Przeglądam poszczególne siatki, żeby wiedzieć, gdzie co spakowałem. Ostrożnie wyjmuję warzywa, by nie uszkodzić ich delikatnej struktury – zwłaszcza pomidorów i zieleniny.
— Podziwiam cię za wytrwałość. Mi czasami ciężko jest ogarnąć jeden temat, gdybym miał tak przeskakiwać pomiędzy etatami, pewnie dawno byłbym już martwy — żartuję sobie. — Jasne, coś zaplanujemy. Następnym razem ugotujemy coś u mnie, lub wyjdziemy do restauracji. Co ty na to? Słyszałem, że otworzono coś nowego w Kopenhadze, więc może mała podróż? — zagaduję i proponuję wspólną wycieczkę. — A teraz… teraz improwizujemy, bo nic konkretnego nie przychodzi mi do głowy — decyduję i sięgam do jednej z szafek, szukając czegoś wyraźnie. – Gdzie trzymasz durszlak? — pytam i słucham dalszej wypowiedzi Miry uważnie. Zastanawiam się. Nie do końca potrafię wychwycić, o co jej może chodzić. Każdy człowiek jest trzymany przez coś innego, czasami jest tak, że na pozór znajduje to, za czym gonił i trwa przez lata w kłamstwie, dowiaduje się, że to wcale nie było to i pozostaje z niczym.
— Coś do czego chce się wracać? Czy ktoś? — próbuję sprecyzować. — Coś dzięki czemu jesteś w stanie powiedzieć: “tak, to jest moje miejsce, tu powinienem być”? — pytam i znów milknę. — To chyba dość trudna sprawa. Czasami jest tak, że masz pewność, że to już to, a potem, puf — czynię gest pękniętej bańki. — Koniec.
Bezimienny
Re: 08.01.2001 – Kuchnia – M. Landsverk & Bezimienny: M. Pakarinen Pon 26 Sie - 0:06
Mira spojrzała na przyjaciela uważnie.
- No dobrze, jeśli nie przyjdziesz to się nie pogniewam – zapewniła. - Mimo wszystko wiesz, dobrze by było gdybym nie została sama. Nie każdy może się urwać, to jest oczywiste, ale a przyjaciół można liczyć częściej niż na rodzinę – w jej przypadku tak było. Wprawdzie robiła to, co część jej bliskich, precyzując: śpiewała, ale nie znaczyło to, że popierano jej drogę życiową. Babka zawsze widziała ją na scenie operowej, matka pewnie jako nauczycielkę śpiewu, a ona? Żyła jak chciała i robiła to, co jej się wydawało słuszne.
- Będzie mi bardzo miło, naprawdę. Nie nudziłbyś się – przewidziano wiele atrakcji, no i goście mieli dopisać. - Będzie o czym pisać w gazetach – to miało być doskonałe show, ze szczyptą magii i ogromem talentu ludzi z pasją. Poza tym byli jedną z nielicznych kapel, która występowała dla świata galdrów i śniących. Prężnie działali tu i tam, ale w Midgardzie nie musieli udawać, że są zwyczajnymi ludźmi.
- Musimy się dobrze promować, takie życie artystów – uśmiechnęła się. - Prawda jest taka, że ostatnio nie ma tu zbyt wielu powodów do radości. Chcemy stworzyć coś, co wciągnie publikę i dzięki temu nie trzeba będzie myśleć o niczym przygnębiającym. To ma być święto muzyki – wszyscy byli co do tego zgodni. Chcieli by ludzie po prostu się bawili jak najlepiej. Poza tym zespół składał się z osób, które kochały muzykę ponad wszystko. I chcieli, by to było zauważalne. Może dlatego tak dobrze im szło. Kochali to, co robili.
- Wiesz, zawsze mnie interesowało to, jak się żyje bez magii. Można sobie naprawdę dobrze radzić. Poza tym to dla mnie fascynujące. Chociaż łażenie za śniącymi i spisywanie raportów z tego, jak sobie tu radzą i tak dalej, jest trochę nudne. Wolę się uczyć o nowinkach technologicznych, o. No ale ogólnie praca nie jest zła. Nie wydaje mi się, bym była groźna podczas upominania zbyt narwanych galdrów gdy się popisują przy śniących i grożą ujawnieniem magii niepowołanym, no ale… - machnęła ręką, jakby nie było o czym nawet mówić.
W końcu Mira pomogła Maartenowi zresztą zakupów i przyjrzała się temu, co mieli.
- No dobrze, improwizacja. Czasem spontaniczność jest dobra – wiele razy tak działała i dotąd nie narzekała. - Durszlak masz w dolnej szafce, tej po lewej stronie – powiedziała.
Przyjaciel chyba dobrze odczytał jej myśli, bo właśnie coś takiego miała na uwadze.
- No tak, coś takiego – zgodziła się. - Wydaje mi się, że nie znalazłam dotąd czegoś, co będzie mnie tu trzymać na stałe. Jestem wędrowcem, który szuka swojego schronienia. Czasem chciałabym mieć powód, dla którego utknęłabym gdzieś na dłużej. Tymczasem ciągle się przemieszczam i nie potrafię zagrzać miejsca w jednym mieście. To nie jest złe, ale… no wiesz, moja natura podpowiada mi sprzeczne rzeczy – z jednej strony kochała wolność i niezależność, z drugiej była chęć ciepła domowego ogniska. Nie zniosłaby tylko jednego – zniewolenia.
Wysłuchała mężczyznę i pokiwała głową. Nie potrafiła się z nim nie zgodzić. Ciągle coś wymykało jej się z rąk. Nie narzekała na swoje życie, ale często zastanawiała się, czy ktoś byłby w stanie zapewnić ją o swojej opiece, bez względu na to, kim była i co robiła. Przyciągała do siebie innych, taka już była, ale pragnęła szczerości, a nie magii pochodzącej z genetyki.
- No nic, życie ma to do siebie, że lubi skopać nam tyłek. Miejmy nadzieję, że nam uda się mu odwdzięczyć tym samym. Lubię robić coś na przekór, ale kobiety tak już mają. Chyba.
- No dobrze, jeśli nie przyjdziesz to się nie pogniewam – zapewniła. - Mimo wszystko wiesz, dobrze by było gdybym nie została sama. Nie każdy może się urwać, to jest oczywiste, ale a przyjaciół można liczyć częściej niż na rodzinę – w jej przypadku tak było. Wprawdzie robiła to, co część jej bliskich, precyzując: śpiewała, ale nie znaczyło to, że popierano jej drogę życiową. Babka zawsze widziała ją na scenie operowej, matka pewnie jako nauczycielkę śpiewu, a ona? Żyła jak chciała i robiła to, co jej się wydawało słuszne.
- Będzie mi bardzo miło, naprawdę. Nie nudziłbyś się – przewidziano wiele atrakcji, no i goście mieli dopisać. - Będzie o czym pisać w gazetach – to miało być doskonałe show, ze szczyptą magii i ogromem talentu ludzi z pasją. Poza tym byli jedną z nielicznych kapel, która występowała dla świata galdrów i śniących. Prężnie działali tu i tam, ale w Midgardzie nie musieli udawać, że są zwyczajnymi ludźmi.
- Musimy się dobrze promować, takie życie artystów – uśmiechnęła się. - Prawda jest taka, że ostatnio nie ma tu zbyt wielu powodów do radości. Chcemy stworzyć coś, co wciągnie publikę i dzięki temu nie trzeba będzie myśleć o niczym przygnębiającym. To ma być święto muzyki – wszyscy byli co do tego zgodni. Chcieli by ludzie po prostu się bawili jak najlepiej. Poza tym zespół składał się z osób, które kochały muzykę ponad wszystko. I chcieli, by to było zauważalne. Może dlatego tak dobrze im szło. Kochali to, co robili.
- Wiesz, zawsze mnie interesowało to, jak się żyje bez magii. Można sobie naprawdę dobrze radzić. Poza tym to dla mnie fascynujące. Chociaż łażenie za śniącymi i spisywanie raportów z tego, jak sobie tu radzą i tak dalej, jest trochę nudne. Wolę się uczyć o nowinkach technologicznych, o. No ale ogólnie praca nie jest zła. Nie wydaje mi się, bym była groźna podczas upominania zbyt narwanych galdrów gdy się popisują przy śniących i grożą ujawnieniem magii niepowołanym, no ale… - machnęła ręką, jakby nie było o czym nawet mówić.
W końcu Mira pomogła Maartenowi zresztą zakupów i przyjrzała się temu, co mieli.
- No dobrze, improwizacja. Czasem spontaniczność jest dobra – wiele razy tak działała i dotąd nie narzekała. - Durszlak masz w dolnej szafce, tej po lewej stronie – powiedziała.
Przyjaciel chyba dobrze odczytał jej myśli, bo właśnie coś takiego miała na uwadze.
- No tak, coś takiego – zgodziła się. - Wydaje mi się, że nie znalazłam dotąd czegoś, co będzie mnie tu trzymać na stałe. Jestem wędrowcem, który szuka swojego schronienia. Czasem chciałabym mieć powód, dla którego utknęłabym gdzieś na dłużej. Tymczasem ciągle się przemieszczam i nie potrafię zagrzać miejsca w jednym mieście. To nie jest złe, ale… no wiesz, moja natura podpowiada mi sprzeczne rzeczy – z jednej strony kochała wolność i niezależność, z drugiej była chęć ciepła domowego ogniska. Nie zniosłaby tylko jednego – zniewolenia.
Wysłuchała mężczyznę i pokiwała głową. Nie potrafiła się z nim nie zgodzić. Ciągle coś wymykało jej się z rąk. Nie narzekała na swoje życie, ale często zastanawiała się, czy ktoś byłby w stanie zapewnić ją o swojej opiece, bez względu na to, kim była i co robiła. Przyciągała do siebie innych, taka już była, ale pragnęła szczerości, a nie magii pochodzącej z genetyki.
- No nic, życie ma to do siebie, że lubi skopać nam tyłek. Miejmy nadzieję, że nam uda się mu odwdzięczyć tym samym. Lubię robić coś na przekór, ale kobiety tak już mają. Chyba.
Maarten Landsverk
Re: 08.01.2001 – Kuchnia – M. Landsverk & Bezimienny: M. Pakarinen Pon 26 Sie - 0:06
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
Decyzja została podjęta. Musiałem zorganizować się tak, aby nie zawieść jej oczekiwań. Nie było to łatwe zadanie, a jednak podjąłem walkę o wygospodarowanie wolnego dnia. Zwykle mówiono mi, że bardzo dużo pracuję i niewiele poświęcam na odpoczynek. Wprawdzie nigdy tego nie odczuwałem, lecz w ostatnich czasach faktycznie bywa mi trudniej. Tyle, że wpadam w błędne koło, bo powracając do pustego domu, wcale nie mam ochoty, by mój czas był wolny. Zagłuszam wyrzuty sumienia, zamieniam poczucie winy w kolejne słupki cyfr. Łatwo jest uciekać w pracę.
— Wiesz, że lubię takie wyjścia, tyle że nie wiem, czy nie wyszedłem z wprawy — przyznaję po chwili zastanowienia. Dawno nie uczestniczyłem w imprezach towarzyskich, czułem zwyczajnie pustkę, gdy musiałem wychodzić tam sam. Każdy wie o moim rozwodzie, a jednak czuję duży dyskomfort. Chyba jeszcze nie do końca zamknąłem rozdział z życia, będący niemal jego połową.
Sytuacja w Midgardzie faktycznie nie napawa optymizmem, nawet bank pośrednio doświadczał konsekwencji niewyjaśnionych zaginięć. Bał się każdy, a talar okazywał się niezwykle czułą materią podatną na takie wahnięcia. Cała gospodarka niby rozwijała się nadal, lecz straciła pierwotny pęd. Nie trzeba było być wybitnym specjalistą, żeby dostrzegać owe zmiany. Rozumiem, że każdy ratuje się jak może i próbuje żyć normalnie, odnajdując drobne przyjemności i działając tak, jakby naprawdę nic się nie działo. Sam lękam się dość często, zwłaszcza o mojego syna, którego drogi są kręte. Rozważam, czy wrócił bezpiecznie do domu i czy nic mu nie grozi. To naturalne, nawet dla mnie.
— Dobrze, że powstają takie inicjatywy, inaczej można by było zwariować — kwituję i nie wgłębiam się zbytnio w temat, ponieważ za wszelką cenę chcę dzisiaj odpocząć i strząsnąć z barków ciężar zmartwień. Kolejny z tematów znów jednak sięga do spraw, o których niechętnie rozprawiam. Życie bez magii weszło mi w krew, nawet jeśli nie wiem zbyt wiele o życiu śniących. Sam zdecydowałem się na takie wyrzeczenie, stojąc przed widmem choroby. Nie zawsze jest to rzecz wygodna, ale chyba inaczej nie potrafię. Nie czuję żadnej swobody płynącej z używania zaklęć, zawsze wypowiadam je oszczędnie, bardzo rozważnie i liczę w myślach, ile jeszcze mi zostało do przekroczenia granicy. Nie zawsze jest to łatwe, czasami potrafię się przeliczyć i wtedy zaczyna robić się naprawdę kiepsko.
— To odpowiedzialna praca — oddałem jej uznanie, choć przecież Mira wiedziała jakim szacunkiem ją darzę. — Czasami żałuję, że nie wiem więcej na ich temat. Nigdy nie miałem wystarczająco dużo czasu. Niby sporo podróżowałem, lecz wchodzenie w świat niemagiczny nie było moim priorytetem. Może powinno? Może lepiej bym sobie radził — wzdycham i uśmiecham się do niej. — Moje ograniczenia bywają kłopotliwe, zapewne to nie to samo, co zupełny brak posiadania zdolności magicznych, ale w jakiś sposób czuję się odrobinę wyobcowany z tym wszystkim. — Pozwalam sobie przy niej na swobodę, wiemy wiele na swój temat i ona rozumie, z czym się mierzę. Lubię nasze rozmowy, bo rzadko z kim pozwalam sobie na taką poufałość. — Jeśli miałabyś jakieś ciekawe materiały na temat śniących, to chętnie przygarnę i poczytam w wolnej chwili
Udaję się wreszcie we wskazane miejsce po durszlak. Wyjmuję go i przystępuję do opłukiwania kupionych warzyw. Jeszcze nie wiem, co z tego powstanie, ale jestem dobrej myśli. Chłodny strumień wody zlewa się po moich dłoniach i szemrze delikatnie, nadal słucham przyjaciółki w pełnym skupieniu.
— Czasami i bez takiego dziedzictwa ciężko jest człowiekowi obrać właściwą drogę — mówię jej to po to, aby nieco mniej surowo się oceniała. Kiedy poznałem sekret, który przy sobie nosi od dziecka, nie byłem pewien, czy dobrze ją rozumiem za każdym razem. Z czasem dopiero nastawiłem się na to, by nie budować zbędnych murów i odszukiwać jedynie wspólne cechy, by znormalizować jej “inność”. Przecież to, że była selkie nie miało dla mnie nigdy większego znaczenia. — Nie tylko ty jedna lubisz działać na przekór — śmieję się. — Wiesz, myślę, że nie należy się poganiać. Czasami pewne rzeczy rozwiązują się nieoczekiwanie. Bądź dobrej myśli, nie sądzę, aby ktoś taki jak ty nie odnalazł wreszcie swojego miejsca. Jesteś świetną kobietą i na pewno ktoś to w pełni doceni — dodaję i zakręcam wodę. Chwytam ścierkę i wycieram skórę, odwracając twarz w jej stronę. — Jesteś niezwykła i zasługujesz na samo dobro.
— Wiesz, że lubię takie wyjścia, tyle że nie wiem, czy nie wyszedłem z wprawy — przyznaję po chwili zastanowienia. Dawno nie uczestniczyłem w imprezach towarzyskich, czułem zwyczajnie pustkę, gdy musiałem wychodzić tam sam. Każdy wie o moim rozwodzie, a jednak czuję duży dyskomfort. Chyba jeszcze nie do końca zamknąłem rozdział z życia, będący niemal jego połową.
Sytuacja w Midgardzie faktycznie nie napawa optymizmem, nawet bank pośrednio doświadczał konsekwencji niewyjaśnionych zaginięć. Bał się każdy, a talar okazywał się niezwykle czułą materią podatną na takie wahnięcia. Cała gospodarka niby rozwijała się nadal, lecz straciła pierwotny pęd. Nie trzeba było być wybitnym specjalistą, żeby dostrzegać owe zmiany. Rozumiem, że każdy ratuje się jak może i próbuje żyć normalnie, odnajdując drobne przyjemności i działając tak, jakby naprawdę nic się nie działo. Sam lękam się dość często, zwłaszcza o mojego syna, którego drogi są kręte. Rozważam, czy wrócił bezpiecznie do domu i czy nic mu nie grozi. To naturalne, nawet dla mnie.
— Dobrze, że powstają takie inicjatywy, inaczej można by było zwariować — kwituję i nie wgłębiam się zbytnio w temat, ponieważ za wszelką cenę chcę dzisiaj odpocząć i strząsnąć z barków ciężar zmartwień. Kolejny z tematów znów jednak sięga do spraw, o których niechętnie rozprawiam. Życie bez magii weszło mi w krew, nawet jeśli nie wiem zbyt wiele o życiu śniących. Sam zdecydowałem się na takie wyrzeczenie, stojąc przed widmem choroby. Nie zawsze jest to rzecz wygodna, ale chyba inaczej nie potrafię. Nie czuję żadnej swobody płynącej z używania zaklęć, zawsze wypowiadam je oszczędnie, bardzo rozważnie i liczę w myślach, ile jeszcze mi zostało do przekroczenia granicy. Nie zawsze jest to łatwe, czasami potrafię się przeliczyć i wtedy zaczyna robić się naprawdę kiepsko.
— To odpowiedzialna praca — oddałem jej uznanie, choć przecież Mira wiedziała jakim szacunkiem ją darzę. — Czasami żałuję, że nie wiem więcej na ich temat. Nigdy nie miałem wystarczająco dużo czasu. Niby sporo podróżowałem, lecz wchodzenie w świat niemagiczny nie było moim priorytetem. Może powinno? Może lepiej bym sobie radził — wzdycham i uśmiecham się do niej. — Moje ograniczenia bywają kłopotliwe, zapewne to nie to samo, co zupełny brak posiadania zdolności magicznych, ale w jakiś sposób czuję się odrobinę wyobcowany z tym wszystkim. — Pozwalam sobie przy niej na swobodę, wiemy wiele na swój temat i ona rozumie, z czym się mierzę. Lubię nasze rozmowy, bo rzadko z kim pozwalam sobie na taką poufałość. — Jeśli miałabyś jakieś ciekawe materiały na temat śniących, to chętnie przygarnę i poczytam w wolnej chwili
Udaję się wreszcie we wskazane miejsce po durszlak. Wyjmuję go i przystępuję do opłukiwania kupionych warzyw. Jeszcze nie wiem, co z tego powstanie, ale jestem dobrej myśli. Chłodny strumień wody zlewa się po moich dłoniach i szemrze delikatnie, nadal słucham przyjaciółki w pełnym skupieniu.
— Czasami i bez takiego dziedzictwa ciężko jest człowiekowi obrać właściwą drogę — mówię jej to po to, aby nieco mniej surowo się oceniała. Kiedy poznałem sekret, który przy sobie nosi od dziecka, nie byłem pewien, czy dobrze ją rozumiem za każdym razem. Z czasem dopiero nastawiłem się na to, by nie budować zbędnych murów i odszukiwać jedynie wspólne cechy, by znormalizować jej “inność”. Przecież to, że była selkie nie miało dla mnie nigdy większego znaczenia. — Nie tylko ty jedna lubisz działać na przekór — śmieję się. — Wiesz, myślę, że nie należy się poganiać. Czasami pewne rzeczy rozwiązują się nieoczekiwanie. Bądź dobrej myśli, nie sądzę, aby ktoś taki jak ty nie odnalazł wreszcie swojego miejsca. Jesteś świetną kobietą i na pewno ktoś to w pełni doceni — dodaję i zakręcam wodę. Chwytam ścierkę i wycieram skórę, odwracając twarz w jej stronę. — Jesteś niezwykła i zasługujesz na samo dobro.
Bezimienny
Re: 08.01.2001 – Kuchnia – M. Landsverk & Bezimienny: M. Pakarinen Pon 26 Sie - 0:07
Każdy miał swoje problemy, sytuacje, trudne, lub takie, które wymagały dyscypliny i nie było ważne to, co się działo poza tym. Pewnych sytuacji – ba, ich większości – nie dało się przewidzieć. Każdy robił to, co mógł. Normalna sprawa. Podniosła kciuk w górę, pokazując mu, że dobrze rozumie jego słowa. Nie trzeba było niczego dodawać. Było jak było, musieli żyć w takim świecie, jaki był. Nic nie poradzą na to.
- Już radzisz sobie dobrze – zauważyła. - Wiesz, z mojego doświadczenia wynika tyle, że jesteśmy w pewnych sprawach ignorantami. A wiesz dlaczego? - zapytała, lecz nie czekała na słowa Maartena. - Ponieważ mamy magię i ta nas wyręcza w wielu sprawach. Możemy sobie ułatwiać życie jednym słowem. A oni? Mają tylko to, czego się nauczą i co sobie wymyślą. Weźmy taką medycynę, nasi medycy w mig poradzą sobie z ranami. A śniący? Mają tylko specyfiki do oczyszczania ran, ewentualnie ci taką zszyją. I zostaje czekać na efekt, który nadchodzi po wielu dniach. My dzięki magii możemy pozbyć się nawet blizny, ale oni mają je, jako pamiątki po urazach. Sama chadzam do lekarzy, gdy jesteśmy w trasie. Byle pokazywać jak najwięcej normalności w życiu. Powiem ci, że moi koledzy z zespołu muszą często się natrudzić, by wyjść na zwyczajnych ludzi. Ja tak żyję od wielu lat, oni czasami nadal muszą się bardzo pilnować, by czegoś nie powiedzieć czy załatwić zaklęciem – no i tak to wyglądało. Mira bardzo szanowała zwykłych śmiertelników. Tak przesiąkła ich zwyczajami, nowinkami technicznymi, że zawsze broniła ich, gdy ktoś nazywał ich śmiesznymi czy bezradnymi. Oni tacy nie byli.
- Jeśli naprawdę chcesz poszerzyć wiedzę, chętnie ci podrzucę różne materiały. Będziesz miał co robić w wolnej chwili – uśmiechnęła się. Mira cieszyła się, że ktoś uważał jej pracę za ważną i cenną w doświadczenia. Zdecydowanie dobrze było mieć ją obok, gdy było się wśród niemagicznych. Nawet podróżowanie miało swoje uroki. Czasem to męczyło, ale nie było źle. Autobus czy samolot to nie magiczny portal, ale trzeba było udawać i stwarzać pozory.
- Wiesz, czasem myślę, że to wiek mi podpowiada o pewnych sprawach. No i podróżowanie z kilkoma facetami – mrugnęła do przyjaciela porozumiewawczo.
- Jakby nie było, jestem na was skazana – lepiej dogadywała się z mężczyznami. Kobiety chyba po prostu widziały w niej rywalkę. Nie każda, ale wiele z nich były zdystansowane. Mira każdemu i sprawiedliwie okazywała swoją uwagę. Zarówno fani jak i fanki muzyki jej zespołu, mogli powiedzieć, że są traktowani w ten sam sposób. Poza tym Mira przyjaźniła się z wieloma facetami. To prawda, że z niektórymi się przespała więcej niż raz, ale jeśli chodzi o świat uczuć i emocji, była mocno rozstrojona. Nie wiedziała, czy wierzyć w prawdziwą miłość, czy nie. Nikt nigdy nie okazywał jej prawdziwego zainteresowania. I nikomu nie mówiła, co tak przyciąga do niej innych. Maarten był jedną z niewielu osób, które znało prawdę. Dobrze było z nim porozmawiać od serca.
Żałowała tylko tego, że nie spotkała na swojej drodze faceta, który sprawiłby, że jej życie miałoby lepszy, słodszy smak. Brakowało jej tego w życiu. Nie chciała zostać sama. Była buntowniczką, ale istnienie w pojedynkę nie było dla niej dobre. I to właśnie tak bardzo ją przytłaczało. Czas mijał, nie młodniała, ale jak każdy, stawała się coraz starsza i… No i nic. Czyżby skazana była na to, czego tak się bała? Co robiła nie tak?
- Dziękuję ci, mój drogi – odpowiedziała przyjacielowi na uwagi. - Jesteś bardzo łaskawy, naprawdę. Bardzo bym chciała, żeby więcej osób tak myślało. Połowa znajomych twierdzi, że mam świra, bo lubię świat śniących, no i zamiast trzymać się stołka, wolę występować na scenie. Tylko część z nich jest życzliwa, szkoda, że tak ich mało.
Mira wróciła do swojego zajęcia, bo przecież jedzonko się samo nie zrobi.
- Już radzisz sobie dobrze – zauważyła. - Wiesz, z mojego doświadczenia wynika tyle, że jesteśmy w pewnych sprawach ignorantami. A wiesz dlaczego? - zapytała, lecz nie czekała na słowa Maartena. - Ponieważ mamy magię i ta nas wyręcza w wielu sprawach. Możemy sobie ułatwiać życie jednym słowem. A oni? Mają tylko to, czego się nauczą i co sobie wymyślą. Weźmy taką medycynę, nasi medycy w mig poradzą sobie z ranami. A śniący? Mają tylko specyfiki do oczyszczania ran, ewentualnie ci taką zszyją. I zostaje czekać na efekt, który nadchodzi po wielu dniach. My dzięki magii możemy pozbyć się nawet blizny, ale oni mają je, jako pamiątki po urazach. Sama chadzam do lekarzy, gdy jesteśmy w trasie. Byle pokazywać jak najwięcej normalności w życiu. Powiem ci, że moi koledzy z zespołu muszą często się natrudzić, by wyjść na zwyczajnych ludzi. Ja tak żyję od wielu lat, oni czasami nadal muszą się bardzo pilnować, by czegoś nie powiedzieć czy załatwić zaklęciem – no i tak to wyglądało. Mira bardzo szanowała zwykłych śmiertelników. Tak przesiąkła ich zwyczajami, nowinkami technicznymi, że zawsze broniła ich, gdy ktoś nazywał ich śmiesznymi czy bezradnymi. Oni tacy nie byli.
- Jeśli naprawdę chcesz poszerzyć wiedzę, chętnie ci podrzucę różne materiały. Będziesz miał co robić w wolnej chwili – uśmiechnęła się. Mira cieszyła się, że ktoś uważał jej pracę za ważną i cenną w doświadczenia. Zdecydowanie dobrze było mieć ją obok, gdy było się wśród niemagicznych. Nawet podróżowanie miało swoje uroki. Czasem to męczyło, ale nie było źle. Autobus czy samolot to nie magiczny portal, ale trzeba było udawać i stwarzać pozory.
- Wiesz, czasem myślę, że to wiek mi podpowiada o pewnych sprawach. No i podróżowanie z kilkoma facetami – mrugnęła do przyjaciela porozumiewawczo.
- Jakby nie było, jestem na was skazana – lepiej dogadywała się z mężczyznami. Kobiety chyba po prostu widziały w niej rywalkę. Nie każda, ale wiele z nich były zdystansowane. Mira każdemu i sprawiedliwie okazywała swoją uwagę. Zarówno fani jak i fanki muzyki jej zespołu, mogli powiedzieć, że są traktowani w ten sam sposób. Poza tym Mira przyjaźniła się z wieloma facetami. To prawda, że z niektórymi się przespała więcej niż raz, ale jeśli chodzi o świat uczuć i emocji, była mocno rozstrojona. Nie wiedziała, czy wierzyć w prawdziwą miłość, czy nie. Nikt nigdy nie okazywał jej prawdziwego zainteresowania. I nikomu nie mówiła, co tak przyciąga do niej innych. Maarten był jedną z niewielu osób, które znało prawdę. Dobrze było z nim porozmawiać od serca.
Żałowała tylko tego, że nie spotkała na swojej drodze faceta, który sprawiłby, że jej życie miałoby lepszy, słodszy smak. Brakowało jej tego w życiu. Nie chciała zostać sama. Była buntowniczką, ale istnienie w pojedynkę nie było dla niej dobre. I to właśnie tak bardzo ją przytłaczało. Czas mijał, nie młodniała, ale jak każdy, stawała się coraz starsza i… No i nic. Czyżby skazana była na to, czego tak się bała? Co robiła nie tak?
- Dziękuję ci, mój drogi – odpowiedziała przyjacielowi na uwagi. - Jesteś bardzo łaskawy, naprawdę. Bardzo bym chciała, żeby więcej osób tak myślało. Połowa znajomych twierdzi, że mam świra, bo lubię świat śniących, no i zamiast trzymać się stołka, wolę występować na scenie. Tylko część z nich jest życzliwa, szkoda, że tak ich mało.
Mira wróciła do swojego zajęcia, bo przecież jedzonko się samo nie zrobi.
Maarten Landsverk
Re: 08.01.2001 – Kuchnia – M. Landsverk & Bezimienny: M. Pakarinen Pon 26 Sie - 0:07
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
Moja intencja jest szczera, lubię poszukiwać nowej wiedzy i raczej nieszczególnie zwracam uwagę na uprzedzenia galdrów. Pozostaję raczej dość wyważony w takich kwestiach i jak przystało na Landsverka wykazuję się zupełną neutralnością. Nie określam swoich poglądów za pomocą zdecydowanych deklaracji, choć to nie przeszkadza mi w poszerzaniu horyzontów. Chętnie przyjmę od niej książki czy też inne materiały. Trochę dla własnej wygody i pomocy w życiu codziennym. Choć bowiem otacza mnie magia, sam nie korzystam z niej praktycznie w ogóle, niektóre zaklęcia zupełnie wyblakły w mej pamięci wraz z zakończeniem edukacji, ograniczam się do podstaw i nawet ich nie nadużywam, ponieważ koszty są przerażające. Kolejne chwile uciekają i rozpływają się w nicości, czasami w niewyjaśnionych wizjach rozmijających się z prawdą. To przez nie straciłem swoje dotychczasowe życie. Nie przyznaję się jednak do podobnych zbrodni, udaję, że rozpad małżeństwa był następstwem naturalnych przemian.
— Dziękuję, że tak myślisz — jestem jej wdzięczny, bowiem nie jest to dla mnie prosty temat i mało komu pozwalam w jakikolwiek sposób się weń zagłębiać. Mam jednak ufność do jej dyskrecji i szczerości, dlatego tak łatwo poddaję się chwili i rozmawiam o chorobie trawiącej moje ciało od dziecka. — Cokolwiek masz, książki, nie wiem… — wzruszam ramionami, bo moja wiedza na temat śniących jest szczątkowa. Nie rozumiem ich świata, znaczy nie tak dobrze, jak chciałbym znać. Brakuje mi słów by określić, czego tak właściwie potrzebuję. — Możesz mi też opowiadać, lubię cię słuchać — dodaję, by upewnić ją, że ma przestrzeń dla snucia opowieści ze swojej pracy obserwatora. — Pewnie masz w tym większe rozeznanie i może wpadniesz na pomysł, co byłoby dla mnie przydatne. — Nie jestem wszechwiedzący, moja specjalizacja jest dość wąska, nawet jeśli interesuję się wieloma rzeczami.
Wysłuchuję ją z pełnią troski – wspomina o biegnącym czasie i o obawach. Sam nigdy nie musiałem się nad tym zastanawiać, bo moje życie płynęło niezwykle terminowo. Szkoła, narzeczeństwo, studia, ślub, dziecko, małżeństwo, praca… Nie miałem na co narzekać i dopiero teraz obudziłem się w środku prawdziwego kataklizmu. Czterdzieści lat. Pierwsze siwe kosmyki, poczucie, że starzeję się coraz bardziej i że zostałem sam, bo rodzina rozpierzchła się i należała do przeszłości. Uczę się żyć w samotności, bo też nigdy wcześniej nie byłem na nią skazany. To dziwne uczucie.
— Pewnie dobieranie sobie partnerów stricte związanych z tą samą branżą nie jest najlepszym pomysłem? — rzucam nagle, bardziej rozbawiony. Patrzę ku niej zadziornie i zastanawiam się nad jej prywatnością. Wspólne podróżowanie zacieśnia więzi, zapewne też w bardzo intymny sposób, ale czy to dobra rzecz? Miecz poczucie, że jeśli coś pójdzie nie tak, będzie się skazanym na niezręczność? Zresztą, to chyba zależy też od podejścia indywidualnego. Śmieję się następnie i przecieram wierzchem dłoni czoło.
— Choćbyś wychodziła z siebie, nie dogodzisz każdemu człowiekowi i znajdzie się na pęczki takich, którzy mają lepszy przepis na twoje życie. Rób swoje — zachęcam ją, by nie rezygnowała z siebie. To najważniejsze. Nigdy nie przepadałem za ślepym dostosowywaniem się do poleceń innych, byle spełnić ich wizję.
— Dziękuję, że tak myślisz — jestem jej wdzięczny, bowiem nie jest to dla mnie prosty temat i mało komu pozwalam w jakikolwiek sposób się weń zagłębiać. Mam jednak ufność do jej dyskrecji i szczerości, dlatego tak łatwo poddaję się chwili i rozmawiam o chorobie trawiącej moje ciało od dziecka. — Cokolwiek masz, książki, nie wiem… — wzruszam ramionami, bo moja wiedza na temat śniących jest szczątkowa. Nie rozumiem ich świata, znaczy nie tak dobrze, jak chciałbym znać. Brakuje mi słów by określić, czego tak właściwie potrzebuję. — Możesz mi też opowiadać, lubię cię słuchać — dodaję, by upewnić ją, że ma przestrzeń dla snucia opowieści ze swojej pracy obserwatora. — Pewnie masz w tym większe rozeznanie i może wpadniesz na pomysł, co byłoby dla mnie przydatne. — Nie jestem wszechwiedzący, moja specjalizacja jest dość wąska, nawet jeśli interesuję się wieloma rzeczami.
Wysłuchuję ją z pełnią troski – wspomina o biegnącym czasie i o obawach. Sam nigdy nie musiałem się nad tym zastanawiać, bo moje życie płynęło niezwykle terminowo. Szkoła, narzeczeństwo, studia, ślub, dziecko, małżeństwo, praca… Nie miałem na co narzekać i dopiero teraz obudziłem się w środku prawdziwego kataklizmu. Czterdzieści lat. Pierwsze siwe kosmyki, poczucie, że starzeję się coraz bardziej i że zostałem sam, bo rodzina rozpierzchła się i należała do przeszłości. Uczę się żyć w samotności, bo też nigdy wcześniej nie byłem na nią skazany. To dziwne uczucie.
— Pewnie dobieranie sobie partnerów stricte związanych z tą samą branżą nie jest najlepszym pomysłem? — rzucam nagle, bardziej rozbawiony. Patrzę ku niej zadziornie i zastanawiam się nad jej prywatnością. Wspólne podróżowanie zacieśnia więzi, zapewne też w bardzo intymny sposób, ale czy to dobra rzecz? Miecz poczucie, że jeśli coś pójdzie nie tak, będzie się skazanym na niezręczność? Zresztą, to chyba zależy też od podejścia indywidualnego. Śmieję się następnie i przecieram wierzchem dłoni czoło.
— Choćbyś wychodziła z siebie, nie dogodzisz każdemu człowiekowi i znajdzie się na pęczki takich, którzy mają lepszy przepis na twoje życie. Rób swoje — zachęcam ją, by nie rezygnowała z siebie. To najważniejsze. Nigdy nie przepadałem za ślepym dostosowywaniem się do poleceń innych, byle spełnić ich wizję.
Bezimienny
Re: 08.01.2001 – Kuchnia – M. Landsverk & Bezimienny: M. Pakarinen Pon 26 Sie - 0:07
Mira uśmiechnęła się. Dobrze było mieć przy sobie przyjaciela, który jest szczery. Nie było jej łatwo spotkać na swojej drodze ludzi, którzy byliby dobre intencje wynikające z własnego charakteru, a nie przez to, że roztaczała wokół siebie przyciągającą innych aurę. Nie mogła narzekać na samotność, a mimo to czasem czuła się niezrozumiana przez innych.
- Jeszcze cię obładuję wszystkim, zobaczysz – pomachała do niego nożem, który właśnie poszła umyć. Wzięła przy okazji to, co miała najbliżej i też opłukała to czystą wodą.
- I nie mów, żebym za dużo gadała. Jak się rozpędzę, to ciężko mnie zatrzymać – to akurat była prawda. Kiedy tylko mogła, nawijała ile się da. Ponoć mowę miała lekką od dzieciaka. Sporo mówiła, co nie wszyscy odbierali dobrze. Obecnie była wygadana i czasem dość pyskata, ale nie pozwalała jeździć innym po sobie czy jej najbliższych.
- Wiesz, ja przez te ostatnie lata już czasem sama zapominam o tym, że mogę używać zaklęć. Wiele rzeczy załatwiam jak śniący. To jest i dobre i szkodliwe, lepiej mieć w głowie wiele słów ostatnimi czasy – nie było przecież tak bezpiecznie jak jeszcze niedawno.
- No ale spontaniczność też jest potrzebna. Czasem trzeba gładko skłamać, albo coś na poczekaniu wymyślić, wiesz, weszło mi to w krew, ale nie wiem, czy to dobrze czy źle. Czasem naprawdę trzeba, ale światy śniących i galdrów po prostu mi się ze sobą mieszają. Muszę więc oddzielać jedno od drugiego. Pomaga mi w tym muzyka. Jesteśmy znani u nas i wśród tamtych. To jest lekcja dla nas wszystkich. Mam szczęście, że trafiłam na tych ludzi. Musieli się wiele nauczyć, do tego mnie tolerować, chociaż oni nie wiedzą o mnie wszystkiego – Mira była skryta, jeśli chodziło o swoją genetykę. Wiedzieli nieliczni i lepiej, by tak pozostało.
- Widzisz, oni mają rodziny, swoje życie w naszych realiach, a potem nagle muszą się zachowywać jak przeciętny obywatel świata. To nie jest łatwe, ale pomagamy sobie wzajemnie – nie mieli innego wyjścia. Byli zgraną ekipą, chociaż każdy był inny. Może to i dobrze. Kłócili się czasem, ale szybko sobie wybaczali i znowu było dobrze.
- Póki myślimy podobnie i czujemy to, co robimy, jest dobrze. Osobiście nasz główny tekściarz i gitarzysta powiedział publicznie, że nasz zespół może istnieć tylko wtedy, gdy ja będę w nim śpiewać. To komplement, wielki jak cholera, ale równocześnie przysługa, którą musisz spłacić – a to nie było wcale takie oczywiste. Trudność polegała na tym, że gdyby chciała powiedzieć „nie”, po prostu rozwali się szkielet podtrzymujący zespół.
- My mamy zapał, jest dobrze, ale kiedy się zmęczę, nie wiem czy będę mogła powiedzieć „stop” i to jest chyba najtrudniejsze. Jest tyle osób, które na mnie liczą… Ja wiem, że trzeba robić swoje i zajmować się tym, co się lubi i tak dalej, ale rozumiesz, gdyby coś się zadziało, możesz poruszyć domek z kart, który nagle runie i się nie odbuduje. Oni wszyscy są dla mnie jak druga rodzina, ale… Jeśli kiedyś nie zwariuję przez swoje dwa życiowe wyzwania, to będzie dobrze – pomachała do Maartena nożem.
- Gdybyś zauważył u mnie coś niepokojącego, daj znać – odłożyła nóż i stanęła przed tym, co mieli powykładane. Mieli improwizować, zgoda, da się zrobić. W jedną czy drugą stronę, coś im zawsze wyjdzie.
- Jeszcze cię obładuję wszystkim, zobaczysz – pomachała do niego nożem, który właśnie poszła umyć. Wzięła przy okazji to, co miała najbliżej i też opłukała to czystą wodą.
- I nie mów, żebym za dużo gadała. Jak się rozpędzę, to ciężko mnie zatrzymać – to akurat była prawda. Kiedy tylko mogła, nawijała ile się da. Ponoć mowę miała lekką od dzieciaka. Sporo mówiła, co nie wszyscy odbierali dobrze. Obecnie była wygadana i czasem dość pyskata, ale nie pozwalała jeździć innym po sobie czy jej najbliższych.
- Wiesz, ja przez te ostatnie lata już czasem sama zapominam o tym, że mogę używać zaklęć. Wiele rzeczy załatwiam jak śniący. To jest i dobre i szkodliwe, lepiej mieć w głowie wiele słów ostatnimi czasy – nie było przecież tak bezpiecznie jak jeszcze niedawno.
- No ale spontaniczność też jest potrzebna. Czasem trzeba gładko skłamać, albo coś na poczekaniu wymyślić, wiesz, weszło mi to w krew, ale nie wiem, czy to dobrze czy źle. Czasem naprawdę trzeba, ale światy śniących i galdrów po prostu mi się ze sobą mieszają. Muszę więc oddzielać jedno od drugiego. Pomaga mi w tym muzyka. Jesteśmy znani u nas i wśród tamtych. To jest lekcja dla nas wszystkich. Mam szczęście, że trafiłam na tych ludzi. Musieli się wiele nauczyć, do tego mnie tolerować, chociaż oni nie wiedzą o mnie wszystkiego – Mira była skryta, jeśli chodziło o swoją genetykę. Wiedzieli nieliczni i lepiej, by tak pozostało.
- Widzisz, oni mają rodziny, swoje życie w naszych realiach, a potem nagle muszą się zachowywać jak przeciętny obywatel świata. To nie jest łatwe, ale pomagamy sobie wzajemnie – nie mieli innego wyjścia. Byli zgraną ekipą, chociaż każdy był inny. Może to i dobrze. Kłócili się czasem, ale szybko sobie wybaczali i znowu było dobrze.
- Póki myślimy podobnie i czujemy to, co robimy, jest dobrze. Osobiście nasz główny tekściarz i gitarzysta powiedział publicznie, że nasz zespół może istnieć tylko wtedy, gdy ja będę w nim śpiewać. To komplement, wielki jak cholera, ale równocześnie przysługa, którą musisz spłacić – a to nie było wcale takie oczywiste. Trudność polegała na tym, że gdyby chciała powiedzieć „nie”, po prostu rozwali się szkielet podtrzymujący zespół.
- My mamy zapał, jest dobrze, ale kiedy się zmęczę, nie wiem czy będę mogła powiedzieć „stop” i to jest chyba najtrudniejsze. Jest tyle osób, które na mnie liczą… Ja wiem, że trzeba robić swoje i zajmować się tym, co się lubi i tak dalej, ale rozumiesz, gdyby coś się zadziało, możesz poruszyć domek z kart, który nagle runie i się nie odbuduje. Oni wszyscy są dla mnie jak druga rodzina, ale… Jeśli kiedyś nie zwariuję przez swoje dwa życiowe wyzwania, to będzie dobrze – pomachała do Maartena nożem.
- Gdybyś zauważył u mnie coś niepokojącego, daj znać – odłożyła nóż i stanęła przed tym, co mieli powykładane. Mieli improwizować, zgoda, da się zrobić. W jedną czy drugą stronę, coś im zawsze wyjdzie.
Maarten Landsverk
Re: 08.01.2001 – Kuchnia – M. Landsverk & Bezimienny: M. Pakarinen Pon 26 Sie - 0:08
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
Wiem, że lubi dużo mówić – potrafi rozpędzić się w swych opowieściach i snuć je przez wiele godzin, niemal bez przerwy. Nie przeszkadza mi to, lubię, kiedy zapełnia ciszę kolejnymi wywodami i pozwala mi na poznanie świata z nieco innej perspektywy. W innych warunkach nie miałbym ku temu okazji, tymczasem loz zesłał mi osobę najbardziej kompetentną i chcętnie korzystam z zyskanego przywileju. Nie wiem, czy chciałbym mieszkać wśród śniących, choć na co dzień bardzo mocno ich przypominam, zupełnie rezygnując z magii. To jednak inne realia i wiele niezrozumiałych spraw. Owszem, interesuję się ekonomią dość szeroko, często czytuję analizy ich ekspertów i staram się czerpać mądrość z wielu źródeł. Jest to jednak wciąż jedynie wycinek, drobnostka najbardziej mnie interesująca. O reszcie mam pojęcie znikome.
— Wiesz, że mi to nie przeszkadza. Możesz mówić tak długo jak tylko zechcesz i raczej się nie znudzę — próbuję ją uspokoić i zachęcić do dalszej konwersacji. — Musisz wiele się natrudzić, by to wszystko godzić ze sobą. To jednak nie jest coś, co możesz zupełnie, bezrefleksyjnie ze sobą łączyć. Wiem, że ludzie mają różne opinie na temat świata śniących. Część zapewne odizolowałaby się zupełnie, ale to przecież niemożliwe. Mimo wszystko, coraz więcej od nich zapożyczamy, czy tego chcemy, czy nie. Świat się zmienia. Nie wiem, co na dłuższą metę z tego wyniknie, ale… ale nie ma co. Nie można reagować na wszystko czczym zaklinaniem rzeczywistości. Na to wpływu nie mamy — kwituję jej słowa. Znów zaczynam krzątać się po kuchni i wyciągam naczynie żaroodporne. — Może dzisiaj bezmięsnie? — pytam, bo mam ochotę na coś lekkiego do wina. — Jest tyle warzyw, że spokojnie zrobimy francuskie ratatouille? — proponuję i patrzę na piętrzące się krążki cukinii. Wyciągam jeszcze patelnię, by przygotować sos. Zajmuje mi to chwilę, słucham cały czas przyjaciółki, nawet kiedy ze skupieniem przetrząsam szafki w poszukiwaniu oliwy.
— Cieszę się, że ich masz. To ważne. Sam czasami żałuję, że moje życie potoczyło się jak potoczyło i praktycznie pozostałem sam. Wiem, że odwiedza mnie syn, ale nastolatkowie są… cóż. Czasami zastanawiam się, czy mu jakoś nie zawadzam — wyznaję i z tęsknotą powracam do czasów, gdy Jesper był jeszcze małym chłopcem. Wtedy spędzaliśmy więcej czasu na treningach i jego ulubionych aktywnościach. Niestety i to ulega zmianie. Nie potrafię się z tym pogodzić.
— Bierzesz ogromną odpowiedzialność na siebie. Nie chcę cię straszyć, ale to nie zawsze przynosi korzyści. Nie zapominaj, że nie jesteś w tym sama. Oni też swoje dokładają. To praca zespołowa. Nieco jak w małżeństwie — moje słowa powoli zaczynają mnie zaskakiwać, zacinam się wyraźnie i pochmurnieję. Tak, to zarówno moja jak i Säde wina. Boję się to przyznać, bo zwykle skaczę po skrajnościach i albo wydaje mi się, że ona wszystko spieprzyła, albo, że ja rozbiłem naszą rodzinę.
— Jeśli coś będzie nie tak, to możesz liczyć na to, że będę pierwszym, który spróbuje cię ogarnąć — obiecuję. Zaczynam siekać część warzyw w drobną kosteczkę, bo odnalazłem oliwę i polałem nią szczodrze patelnię. Wrzucam mieszankę na sos i wkrótce kuchnia wypełnia się nieziemskim zapachem.
— Wiesz, że mi to nie przeszkadza. Możesz mówić tak długo jak tylko zechcesz i raczej się nie znudzę — próbuję ją uspokoić i zachęcić do dalszej konwersacji. — Musisz wiele się natrudzić, by to wszystko godzić ze sobą. To jednak nie jest coś, co możesz zupełnie, bezrefleksyjnie ze sobą łączyć. Wiem, że ludzie mają różne opinie na temat świata śniących. Część zapewne odizolowałaby się zupełnie, ale to przecież niemożliwe. Mimo wszystko, coraz więcej od nich zapożyczamy, czy tego chcemy, czy nie. Świat się zmienia. Nie wiem, co na dłuższą metę z tego wyniknie, ale… ale nie ma co. Nie można reagować na wszystko czczym zaklinaniem rzeczywistości. Na to wpływu nie mamy — kwituję jej słowa. Znów zaczynam krzątać się po kuchni i wyciągam naczynie żaroodporne. — Może dzisiaj bezmięsnie? — pytam, bo mam ochotę na coś lekkiego do wina. — Jest tyle warzyw, że spokojnie zrobimy francuskie ratatouille? — proponuję i patrzę na piętrzące się krążki cukinii. Wyciągam jeszcze patelnię, by przygotować sos. Zajmuje mi to chwilę, słucham cały czas przyjaciółki, nawet kiedy ze skupieniem przetrząsam szafki w poszukiwaniu oliwy.
— Cieszę się, że ich masz. To ważne. Sam czasami żałuję, że moje życie potoczyło się jak potoczyło i praktycznie pozostałem sam. Wiem, że odwiedza mnie syn, ale nastolatkowie są… cóż. Czasami zastanawiam się, czy mu jakoś nie zawadzam — wyznaję i z tęsknotą powracam do czasów, gdy Jesper był jeszcze małym chłopcem. Wtedy spędzaliśmy więcej czasu na treningach i jego ulubionych aktywnościach. Niestety i to ulega zmianie. Nie potrafię się z tym pogodzić.
— Bierzesz ogromną odpowiedzialność na siebie. Nie chcę cię straszyć, ale to nie zawsze przynosi korzyści. Nie zapominaj, że nie jesteś w tym sama. Oni też swoje dokładają. To praca zespołowa. Nieco jak w małżeństwie — moje słowa powoli zaczynają mnie zaskakiwać, zacinam się wyraźnie i pochmurnieję. Tak, to zarówno moja jak i Säde wina. Boję się to przyznać, bo zwykle skaczę po skrajnościach i albo wydaje mi się, że ona wszystko spieprzyła, albo, że ja rozbiłem naszą rodzinę.
— Jeśli coś będzie nie tak, to możesz liczyć na to, że będę pierwszym, który spróbuje cię ogarnąć — obiecuję. Zaczynam siekać część warzyw w drobną kosteczkę, bo odnalazłem oliwę i polałem nią szczodrze patelnię. Wrzucam mieszankę na sos i wkrótce kuchnia wypełnia się nieziemskim zapachem.
Bezimienny
Re: 08.01.2001 – Kuchnia – M. Landsverk & Bezimienny: M. Pakarinen Pon 26 Sie - 0:08
Mira słuchała przyjaciela uważnie i dawała znać gestami, że się zgadza. Miał rację, nie dawało się tak po prostu odrzucić tego, co świat śniących miał do zaoferowania. Poza tym obcowanie z nimi było czymś naturalnym, nie można było od tego uciec. Ona to rozumiała i chciała ich jak najlepiej poznać, ceniła ich wyobraźnię i siłę jaką czerpali z umysłu.
- Prawda, co tu więcej mówić. Dobrze, że chcesz zostać moim uczniem i przejść na ciemną stronę mocy – zażartowała. Gwiezdne Wojny były tak zakorzenione w kulturze śniących, że musiała wiedzieć o co chodzi z tym wszystkim. Cóż, to był kawał dobrego kina.
Słysząc propozycję dania, nie potrzebowała zbyt wiele czasu, by odpowiedzieć.
- Zgoda – rzekła z uśmiechem. Akurat była bardzo za taką kuchnią, a tym bardziej przemawiał za tym fakt, że unikała cięższych potraw.
- Nie martw się, wierzę, że ty również osiągniesz jakiś prywatny sukces. U mnie to wyglądać może bardzo nieciekawie – aż się wzdrygnęła na samą myśl. - Ja chyba zawsze będę sama, a do tego będę niańczyć dorosłych facetów, bo tak – aż jej się skojarzyło z bajką o królewnie i krasnoludkach. Tam też kobieta wprowadzała ład w życie panów. Tylko brakowało księcia na białym koniu. Trudno się mówi.
- Posłuchaj – zwróciła się do Maartena. - Nie mam dzieci i pewnie już ich mieć nie będę, ale powiem ci, że nastolatkowie już tacy są. Docenią rodzica, gdy minie trochę czasu. Bo to on w dużym stopniu zmienia myślenia. Gdy pojawiają się różne momenty, wtedy rozumie się więcej. Wydaje mi się, że jeszcze cię zaskoczy – nie chciała, by był zatroskany, nie kiedy był w jej towarzystwie. Z boku można było pomyśleć, że coś między nimi było, ale Mira zawsze traktowała go jak brata. Tak było najlepiej.
- Poza tym mam nadzieję, że i tobie trafi się ktoś, kto cię rozchmurzy – w jego życiu nie brakowało pięknych kobiet, miała nadzieję, że znajdzie taką, która go doceni.
- Nie wiem nic o małżeństwie, ale obawiam się, że jedna strona niewoliła by drugą – no właśnie, nawet jeśli to mężczyzna nie miałby nad nią kontroli, ona mogłaby mieć duży wpływ na niego. Wniosek? Chyba w obie strony nie byłoby dobrze. Mira nie uważała się za atrakcyjną osobę. Jej liczne niepowodzenia tylko umacniały ją w tym wszystkim. Ileż to razy myślała, że to tylko geny i dobry głos, które przyciągają do niej innych. Robiła to, co potrafiła najlepiej i jakoś to funkcjonowało.
- Jesteś najlepszy – uśmiechnęła się. - Ufam ci i wiem, że zdążysz na czas, jeśli coś będzie nie tak.
- Prawda, co tu więcej mówić. Dobrze, że chcesz zostać moim uczniem i przejść na ciemną stronę mocy – zażartowała. Gwiezdne Wojny były tak zakorzenione w kulturze śniących, że musiała wiedzieć o co chodzi z tym wszystkim. Cóż, to był kawał dobrego kina.
Słysząc propozycję dania, nie potrzebowała zbyt wiele czasu, by odpowiedzieć.
- Zgoda – rzekła z uśmiechem. Akurat była bardzo za taką kuchnią, a tym bardziej przemawiał za tym fakt, że unikała cięższych potraw.
- Nie martw się, wierzę, że ty również osiągniesz jakiś prywatny sukces. U mnie to wyglądać może bardzo nieciekawie – aż się wzdrygnęła na samą myśl. - Ja chyba zawsze będę sama, a do tego będę niańczyć dorosłych facetów, bo tak – aż jej się skojarzyło z bajką o królewnie i krasnoludkach. Tam też kobieta wprowadzała ład w życie panów. Tylko brakowało księcia na białym koniu. Trudno się mówi.
- Posłuchaj – zwróciła się do Maartena. - Nie mam dzieci i pewnie już ich mieć nie będę, ale powiem ci, że nastolatkowie już tacy są. Docenią rodzica, gdy minie trochę czasu. Bo to on w dużym stopniu zmienia myślenia. Gdy pojawiają się różne momenty, wtedy rozumie się więcej. Wydaje mi się, że jeszcze cię zaskoczy – nie chciała, by był zatroskany, nie kiedy był w jej towarzystwie. Z boku można było pomyśleć, że coś między nimi było, ale Mira zawsze traktowała go jak brata. Tak było najlepiej.
- Poza tym mam nadzieję, że i tobie trafi się ktoś, kto cię rozchmurzy – w jego życiu nie brakowało pięknych kobiet, miała nadzieję, że znajdzie taką, która go doceni.
- Nie wiem nic o małżeństwie, ale obawiam się, że jedna strona niewoliła by drugą – no właśnie, nawet jeśli to mężczyzna nie miałby nad nią kontroli, ona mogłaby mieć duży wpływ na niego. Wniosek? Chyba w obie strony nie byłoby dobrze. Mira nie uważała się za atrakcyjną osobę. Jej liczne niepowodzenia tylko umacniały ją w tym wszystkim. Ileż to razy myślała, że to tylko geny i dobry głos, które przyciągają do niej innych. Robiła to, co potrafiła najlepiej i jakoś to funkcjonowało.
- Jesteś najlepszy – uśmiechnęła się. - Ufam ci i wiem, że zdążysz na czas, jeśli coś będzie nie tak.
Maarten Landsverk
Re: 08.01.2001 – Kuchnia – M. Landsverk & Bezimienny: M. Pakarinen Pon 26 Sie - 0:08
Maarten LandsverkWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : rozwodnik
Status majątkowy : bogaty
Zawód : członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : rybitwa popielata
Atuty : odporny (II), zapalony (I), miłośnik pojedynków (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 25
Pomimo doświadczeń, zawsze była bardzo optymistycznie nastawiona do świata. Taką ją pamiętam i taką wciąż jest, niezmiennie próbując podtrzymać na duchu w najtrudniejszych chwilach. Cieszę się, że mogę z nią przebywać. To przyjemna odmiana, zwłaszcza w towarzystwie zbyt realistycznie patrzącym na życie – bezlitośnie, chciałoby się rzec. Owszem, wiem, że nie jest tak łatwo i same zapewnienia niewiele pomagają, lecz na pewno zmieniają nieco perspektywę, jest łatwiej, na pewno przyjemniej. Uśmiecham się do niej i kontynuując pracę w kuchni nadal pozwalam, by płynęły z jej ust słowa.
— Pewnie masz rację — przyznaję wreszcie i wzdycham przeciągle. Nie wiem, czy mój kontakt z synem poprawi się na przestrzeni lat. Zapewne tego właśnie bym chciał, bowiem choć nie zawsze potrafimy zrozumieć się nawzajem, jest dla mnie niezwykle cenny i kocham go przecież. Kocham… Rzadko wypowiadam słowo przywiązania, na pewno nie ma okazji zbyt często otrzymywać przejawów rodzicielskiego zaangażowania, lub odbiera je z dużą dozą ostrożności. Cóż więcej mi pozostaje? Mogę jedynie się starać.
— To zależy. Jesteś dla siebie zbyt surowa — gromię ją, ale jedynie pozornie. Tak naprawdę, w moich oczach kryje się duża doza zrozumienia i troski. Ma powody, aby snuć podobne obawy. Nie mogę jej zabronić sceptycyzmu. Mam jednak nadzieję, że wreszcie wszystko ułoży się również i w jej życiu. Że nie będzie musiała “niańczyć”, że ktoś zaoferuje jej odpowiednią pomoc i będzie wsparciem w codzienności. Nie powinna wiecznie przyjmować roli opiekuna, to męczące na dłuższą metę.
Mrugam do niej, kiedy stwierdza, że jestem najlepszy. Rozbawiony zaczynam się śmiać, choć nóż sunie niebezpiecznie blisko palców.
— Uważaj z tymi komplementami, zawrócisz mi w głowie i co będzie dalej? — pytam zadziornie. Dobrze, że dzisiaj do niej przyszedłem. Wieczór płynie nam niezwykle przyjemnie, a potrawa sama się tworzy. Dawno nie miałem okazji na taką dozę swobody. Żałuję tylko, że nie mogę powtarzać podobnych spotkań zbyt często, pochłonięty doszczętnie pracą.
Mira i Maarten z tematu
— Pewnie masz rację — przyznaję wreszcie i wzdycham przeciągle. Nie wiem, czy mój kontakt z synem poprawi się na przestrzeni lat. Zapewne tego właśnie bym chciał, bowiem choć nie zawsze potrafimy zrozumieć się nawzajem, jest dla mnie niezwykle cenny i kocham go przecież. Kocham… Rzadko wypowiadam słowo przywiązania, na pewno nie ma okazji zbyt często otrzymywać przejawów rodzicielskiego zaangażowania, lub odbiera je z dużą dozą ostrożności. Cóż więcej mi pozostaje? Mogę jedynie się starać.
— To zależy. Jesteś dla siebie zbyt surowa — gromię ją, ale jedynie pozornie. Tak naprawdę, w moich oczach kryje się duża doza zrozumienia i troski. Ma powody, aby snuć podobne obawy. Nie mogę jej zabronić sceptycyzmu. Mam jednak nadzieję, że wreszcie wszystko ułoży się również i w jej życiu. Że nie będzie musiała “niańczyć”, że ktoś zaoferuje jej odpowiednią pomoc i będzie wsparciem w codzienności. Nie powinna wiecznie przyjmować roli opiekuna, to męczące na dłuższą metę.
Mrugam do niej, kiedy stwierdza, że jestem najlepszy. Rozbawiony zaczynam się śmiać, choć nóż sunie niebezpiecznie blisko palców.
— Uważaj z tymi komplementami, zawrócisz mi w głowie i co będzie dalej? — pytam zadziornie. Dobrze, że dzisiaj do niej przyszedłem. Wieczór płynie nam niezwykle przyjemnie, a potrawa sama się tworzy. Dawno nie miałem okazji na taką dozę swobody. Żałuję tylko, że nie mogę powtarzać podobnych spotkań zbyt często, pochłonięty doszczętnie pracą.
Mira i Maarten z tematu