Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Maarten Landsverk

    2 posters
    Widzący
    Maarten Landsverk
    Maarten Landsverk
    https://midgard.forumpolish.com/t1692-maarten-landsverk#17506https://midgard.forumpolish.com/t1700-maarten-landsverk#17672https://midgard.forumpolish.com/t1701-sigmar#17676https://midgard.forumpolish.com/f151-maarten-landsverk


    Maarten Landsverk
    Miejsce urodzenia
    Kopenhaga, Dania
    Data urodzenia
    21.06.1960
    Nazwisko matki
    Laxman
    Status majątkowy
    bogaty
    Stan cywilny
    rozwodnik
    Stopień wtajemniczenia
    IV
    Zawód
    członek zarządu Landsverkbank, inicjator powstania i fundator Stypendium Naukowego oraz Sportowego im. Maybritt Landsverk
    Totem
    Rybitwa Popielata
    Wizerunek
    Oscar Isaac

    Moi bogowie byli wyrachowani.
    Za każdą ofiarowaną rzecz żądali sowitej zapłaty.
    Moi bogowie nie znali uczuć.
    Potrafili zgniatać małe dziecko niewspółmiernym do jego grzechów cierpieniem.
    Moi bogowie.




    Może tak naprawdę byli martwi?





    Pamiętam doskonale ten dość ciepły dzień. Nie wiem jednak, jaki był wtedy miesiąc.
    A może wokół panowała słota, a złote promienie słońca skraplające się na moich włosach w rzeczywistości były suchymi liśćmi opadającymi ze szpaleru drzew rosnących nieopodal szkoły? Może nie były to nawet liście, a biały puch spadający z ołowianego nieba?
    Pamiętam doskonale, a jednak szczegóły zacierają się gdzieś w mojej głowie; zlewają przeskakując w przestrzeni pomiędzy prawym uchem a lewym, gdzieś, gdzie bruzdy mózgu rażone impulsami nerwowymi nagle zaczynają płatać figle.
    Może nie było tam nawet śniegu, a jedynie mroczki pojawiające się przed oczami, gdy twardo uderzałem o chropowatą powierzchnię boiska szkolnego. Gumowa piłka robiła
    tak — tak — tak — tak
    oddalając się gdzieś poza prostokąt wyznaczający pole do gry. Zapadała się w zielone grządki woźnej Mauve. Pachniało miętą. Nie, nie mogła być to zima. Chyba, że były to jedynie cukierki w mojej kieszeni, okrągłe pastylki, które niczym szkło roztrzaskały się w moment po tym, gdy leżałem już przy ziemi, dygocąc w sposób zupełnie niekontrolowany, a jednak pięknie rytmiczny. Szary beton znaczyły wykwity spienionej śliny — rorschachowe plamy, w których mógłbym dostrzec własną śmierć.
    Nie mogłem tego widzieć, a jednak chyba śniłem podobne koszmary tyle już razy, że byłem niemal gotów przysiąc, iż obserwowałem swoje ciało z lotu ptaka. Niczym duch unoszący się nad trupem.
    Widziałem; postać siedmiolatka, któremu bogowie ofiarowali najpierw dar magii, by następnie spętać go żelaznymi kajdanami ułomności.

    Napadowość magiczna.

    Lękam się mojej choroby. Wciąż czuję dreszcz na skórze za każdym razem, gdy naginam wolę i wykrzywiam wargi do składania zaklęć. Spięcie towarzyszy mi, gdy wypuszczam tchnienie magii i zmieniam nim rzeczywistość.
    Kiedy tym razem dotrę do granicy? Kiedy znów napad zasłoni mi resztki przytomności? Kiedy kolejne godziny znikną bezpowrotnie i nie będę potrafił wrócić do punktu wyjścia?

    Nigdy później nic nie było już tak łatwe, gdyż za każdym razem deptał mi po piętach strach. Wyrzekłem się magii, choć rodzice początkowo starali się szukać pomocy we wszelakiej medycynie i u przeróżnych fachowców. Chyba nie mogli się pogodzić z tym, że idealny syn posiadał w rzeczywistości skazę. Przekuli ją jednak w atut, pchając mnie w kierunku rodzinnych powinności. Do zarządzania sprawami banku nie potrzebowałem wszak rzucania zaklęć. Uczyłem się jedynie teorii, sam zbyt zahukany ich ostrożnością. Z czasem przerodziło się to w swoistą obsesję, kładącą się cieniem na dniu, w którym mój własny syn rozpoczął naukę. Nie mogłem wyzbyć się poczucia, że i on podzieli mój los, lecz w tym przypadku obawy okazały się bezpodstawne. Byłem więc sam z moim własnym bólem i jestem z nim wciąż. Nie mam siły, by walczyć, zwłaszcza, gdy kolejne, choć nieliczne napady, zaburzają moją codzienność. Nie opuszczają mnie koszmary i to one pozostają tym, co najgorsze. Są jeszcze zwodnicze podszepty, lecz nie lubię się do nich przyznawać, bo sprawiają, że tracę kontakt z tym, co rzeczywiste. W ostatecznym rozrachunku, postrzegany jestem jako dość dziwny człowiek, dobrowolnie rezygnujący z dobrodziejstw magii; ludzie znający moje schorzenie natomiast, spoglądają niepewnie i podejrzewam, że sami odczuwają dyskomfort, kiedy nie potrafię panować nad własnym ciałem. Chyba boją się przy mnie poruszać tę kwestię, wiedzą, że nie znoszę, gdy rozmawia się o mnie za moimi plecami.

    Nie chcę mówić, że tylko ten strach ukształtował to, kim teraz jestem. Byłoby to zbytnie uproszczenie, choć paradoksalnie mógłbym odnaleźć w nim ulgę i usprawiedliwienie dla moich bardzo złych decyzji. Czasami pragnę, by ktoś zdjął ze mnie ten cały ciężar przygniatający kark i sprawiający, że w niektórych sytuacjach wyglądam na bardziej surowego, niż w rzeczywistości jestem.

    Pamiętam ten dzień doskonale. Wiosna, lato, jesień, zima. Nie ważne. Kolejne tygodnie i miesiące spędzone w Fehu stały się udręką. Nie chciałem dotykać magii. Pamiętam doskonale; dwanaście długich lat.


    Boy of fifteen
    He knows everything
    He dances with pain
    He sees through the night




    Obracam pomiędzy palcami złoty talar, chropowata blaszka przesuwa się gładko, odbijając promienie słońca. Moja przeszłość i przyszłość. Mój sukces. Teraz wiem, że to była najwłaściwsza droga; dobrze, że podporządkowałem swe marzenia i nadzieje rodowej tradycji. Cofając się jednak do czasów, gdy miałem ledwie piętnaście lat, nie wszystko było tak oczywiste. Nigdy nie byłem wyjątkowo przyjemny, nigdy też nie miałem zbyt bogatego życia towarzyskiego. Nieszczególne odbicie w lustrze, kiepski charakter — lubiłem wyliczać wszystkie cechy wymagające gruntownej przebudowy i nanizywać je na cieniutką żyłkę niczym trofeum, biżuteryjną ozdobę, którą przecież nie powinienem się szczycić. Zawsze wybierałem drogę środka — mieliśmy to we krwi. Dwie szalki wagi na tym samym poziomie, idealnie wyważona huśtawka. Landsverk znaczy: bądź zawsze gdzieś pomiędzy, nie mieszaj się, jeśli wiesz, że balans zostanie zachwiany. Czy jednak cena neutralności nie była zbyt wysoka? Nie potrafię do tej pory powiedzieć, bo wyłamuję schematy z uporem maniaka już od samego początku. Faktycznie, wybrałem drogę środka, lecz nieustannie zahaczam nogą o wszystko, co wystaje. Nie podoba mi się. To obrzydliwe. Tak nie można. Nie potrafię milczeć, więc nie mogąc krzyczeć, spycham wszystko stopą, pięścią toruję przejście. Zmuszam, by ktoś podjął za mnie stosowne działanie. Stig zawsze chętnie nadstawi za mnie karku. Robił to przed laty, w Fehu, robi to i teraz, gdy zasiadam pod kryształowym żyrandolem Landsverkbank. Biedny przyjaciel. Przykrywam się jedynie pozorem opanowania, by ojciec był dumny, by matka miała powód do długich rozmów przepełnionych zachwytem. Buzuje gdzieś we mnie brak zgody, choć uśmiecham się czasami łagodnie, prawdziwie, wzruszam ramionami. Przecież nie wiem, nie mogę się odezwać w tej kwestii.

    Złoty chłopiec. Nieciekawy, w gruncie rzeczy, ale złoty.
    Troszczyli się, by napełniać mnie samozachwytem, by kolejne paciorki niepewności kruszały, a żyłka pozostała wreszcie rozczarowująco pusta.


    Nieciekawy, czyli tak właściwie jaki?




    Przynajmniej ma pieniądze.

    Gdy wiązałem łyżwy, czułem namiastkę odebranych mi przywilejów, swoistą rekompensatę za lata udręk i problemów. Wtedy jeszcze sądziłem, że czeka mnie coś innego, niż złote, bankowe sale. Wiek nastoletni, ostatnie lata w Fehu — świst przecinanego powietrza, zgrzyt lodu, prędkość. Drużyna. Stig niezmiennie gdzieś za plecami. Sport był odtrutką, odskocznią i planem, który wszak nigdy nie miał się ziścić. Złoto medalu ładnie wyglądało na piersi, ciążyło przyjemnie i niezwykle dobrze się fotografowało, lecz rozrywało misterny, ojcowski plan. Już wtedy kochałem błysk fleszy i nagłówki w gazetach świadczące o moim sukcesie. Nigdy nie powiedział mi wprost, że to nie jest droga dla mnie. Często ze mną rozmawiał, wiele opowiadał o sobie i swoich młodych latach, jedyny nacisk płynął z jego zielonkawych oczu. Zostawił mi otwartą drogę, wyszedł. A ja? Ja wiedziałem, że nie mogę wybrać inaczej, że sport zamienić muszę na ciąg cyfr, na liczby, które przynosiły prawdziwe zyski. Sądziłem, że był to mój wybór, choć po latach pojawia się głos, który szepcze, że ojciec potrafił w wyrafinowany sposób manipulować ludźmi.
    Wyjechałem jak on przed laty; Midgard miał być kolejnym przystankiem w mojej edukacji, którą kontynuowałem przez trzeci oraz czwarty stopień na Tiwaz.


    Dark angel, you know,
    You're gonna grow old
    You died for Love
    You'll give in to the world



    Ażurowe firany powiewały w obszernym oknie. Obraz jest czysty i jasny. Intensywniejszy być nie może i chyba dlatego nie potrafię się pogodzić, że właśnie to pamiętam najlepiej. Może gdyby wspomnienie tak bardzo nie zakorzeniło się we mnie, byłbym obecnie mniej rozżalony, byłoby mi łatwiej zerwać z przeszłością raz na zawsze. Tak się jednak nie dzieje, bo pamiętam wszystko, choć wiem, że sentyment okupiony jest latami wściekłego ujadania i wyszarpywania po kawałku zarówno duszy jak i ciała.
    Ażurowe firany, ażurowa bluzka. Róż przebijający przez luźny splot lnu na piersiach. Za oknem śpiewały ptaki
    cik — cik — cik — cik
    Pachniało już niemal jesienią, choć było przecież wciąż duszno i gęsto. Godzina czternasta piętnaście. Dlaczego pamiętam ten czas? Zegar tykający w starym salonie, gdzie meble przeżarł już niemal doszczętnie dym z ojcowskiej fajki. Ciemne rzęsy rzucały cień na idealnie wyrzeźbione policzki, gdy nachylała się lekko nad książką bezwiednie przesuwając palcem po dolnej wardze. Nie był to przecież pierwszy raz, gdy ją widziałem. Lubiła mnie prowokować w przyjemny sposób, który sprawiał, że niemal traciłem dech. Nawet tu, nawet w sercu mojego rodzinnego domu.
    Pamiętam ją zawsze w podobnej scenerii, choć lata płynęły nieubłaganie, choć czułego szeptu zostało niewiele, prawie wcale.
    Wciąż kolekcjonuję klisze codzienności: czyta książkę, trzyma w dłoniach kieliszek, uśmiecha się, poprawia włosy, siedzi przy kuchennym stole, przeciera dłonią zaparowane lustro, tuli dziecko do snu. Nie potrafię odmówić sobie niedorzecznej przyjemności rozpamiętywania dobrych chwil.
    Ażurowe firany, ażurowa bluzka, różowe wargi.
    Tamtego dnia podjąłem decyzję, choć jeszcze nie wypowiedziałem jej na głos.

    Jak mogłem kiedykolwiek bez Ciebie istnieć, Skarbie?


    Mój cały świat.

    Dlaczego się nie udusiłem przez te wszystkie lata wspólnego życia?


    Cierpliwość rzadko bywała moją domeną. Ślub, wciąż studia, dziecko. Chyba niewiele zmieniło się w mojej codzienności, nie dostrzegałem natomiast, że dla mojej żony to może zbyt wiele.
    Ekonomia, zarządzanie, praca, może coś jeszcze? Czwarty stopień, bo przecież wreszcie muszę przestąpić progi rodzinnego interesu. Za wszelką cenę chciałem podołać, dlatego oddawałem się obowiązkom bez opamiętania. Niektórzy lubili śmiać się, że przypominam bardziej historyka, niż faktycznego ekonomistę, czy bankiera. Wiele analizowałem, pisząc prace tyczące się rozwoju ekonomicznego magicznej Skandynawii, jej najbogatszych rodzin i ich znaczenia na tle światowej gospodarki. Chętnie pozostawałem w kontakcie z zagranicznymi specjalistami, analizując innowacje niemieckie, holenderskie czy angielskie. Sporo podróżowałem, goszcząc w Berlinie, Paryżu, Londynie. Pomiędzy ciągłą pracą, a obroną doktoratu udało mi się zebrać pierwszy tom książki traktującej o historii i rozwoju Landsverkbank. Niewiele rzeczy mnie zatrzymywało. Płacz dziecka niknął gdzieś w korytarzu, stłumiony grubymi drzwiami ryglowanymi na mosiężny zamek.
    Lecz przecież bywały takie dni, gdy nie potrafiłem znów wyobrazić sobie, że mogłoby być inaczej. Moje własne odbicie w dziecięcej twarzy. Świat zaklęty w tęczówkach syna.  Nasza miłość. Nasza rodzina. Nasza codzienność. Coś, co wynagradzało, kiedy kolejny raz nie potrafiliśmy sobie wybaczyć, kiedy kolejny raz, to nie tylko dębowy masyw, a coś więcej wyrastającego pomiędzy nami. Moja kariera, jej ból. Moje poświęcenie, jej frustracja. Jej plany na przyszłość, moja potrzeba, by za wszelką cenę trzymać się środka.
    Szczękałem zębami, kiedy widziałem, że ma wolność, której ja nigdy nie będę miał. Neutralność przelewała się goryczą w naczyniach krwionośnych, jej woń unosiła się przez pory w skórze, a ja kolejny raz zaciskałem palce na brzegu orzechowego biurka. Dlaczego chciałem jej to odebrać? Dlaczego nie mogła być bardziej szczęśliwa niż ja? Dla prostego małżeńskiego rachunku? Resztka whisky nie zamazała cierpkości kolejnego słowa.
    Nie.
    Nigdy nie byłem dobrym partnerem — patrząc przez pryzmat własnych potrzeb, zniekształcałem to, co było naprawdę ważne. Nie mogła wyjść przed szereg, choć przecież miałem możliwości by uciszyć ojca, by uspokoić matkę. Moja żona mogła spełnić marzenie, zamiast tego pozostał jej pokój belfra. Próbowałem ją jakoś ugłaskać, choć przecież milczała wytrwale. Dla świętego spokoju, dla zachowania twarzy, by pokazać dobrą wolę i potwierdzić, że życie uczelniane, jak i studenckie w ogóle, jest warte wsparcia; z zakurzonych regałów, podążając za srebrną nicią pamięci, dotarłem do pogrzebanego niegdyś planu mojej pra-pra babki Maybritt — wytrawnej działaczki naukowej i wieloletniej wykładowczyni, której przyświecała myśl, by nagradzać najzdolniejszych galdrów. Stałem się więc inicjatorem powstania funduszu stypendialnego jej imienia, by być bliżej tego, czym żyła moja żona. Dopiero teraz myślę, że zrobiłem to celowo dla siebie, nie tylko, by jej udowodnić wspaniałomyślność. Zwyczajnie czułem, że coś mi umyka. Myśli bywały zbyt natrętne. Miałem więc pretekst, by interesować się bardziej. Miałem okazję, by kolejny raz wynieśli nas na piedestał i by zająć głowę dodatkowymi obowiązkami. Fundowanie nagrody dla najlepszych przyniosło mi wszak wiele okazji do pojawiania się w mediach; coroczny wywiad, spotkanie w radiu, kolejna gazeta z moją twarzą i nazwiskami nowych czempionów wśród sportowców i naukowców. Potem czuli się w obowiązku, bym pojawiał się również na zawodach, olimpiadach, bym mówił do nich i motywował, wszak sam byłem studentem, a podobno w młodości otarłem się o karierę sportowca. Zagarniałem kolejną część uwagi Midgardczyków i było mi z tym dobrze, choć pracoholizm odbierał mi coś z człowieczeństwa i bycia po prostu mężem i ojcem. Paradoksalnie, coraz mniej wiedziałem o własnym domu.

    Nie lubię braku kontroli, więc wciskałem ją tam, gdzie tylko mogłem. Dlatego wtedy też bywało coraz gorzej, dlatego podatny umysł zaczynał roztaczać w mojej głowie obrazy, które nieśmiało, naprawdę, tylko nieśmiało, niewinnie, sugerowały, że może to, co mi przedstawia żona, to czym mydli mi oczy, nie jest prawdą.

    Fałszywe proroctwo.

    A może łaska martwych bogów?



    Choć było już źle, zazdrośnie trzymałem to, co należało do mnie. Nawet jeśli pocałunki przerodziły się w krzyki, nawet gdy podejrzliwość była coraz bardziej chora i niedorzeczna. Lepiej mi się żyło w ogromnych salach Landsverkbank. Lepiej mi się żyło usypiając własne sumienie kolejnym przedsięwzięciem mającym świadczyć o mojej hojności. Lepiej mi się żyło, gdy tylko wieczorami zaczynaliśmy następną rundę niekończących się wyrzutów i wzajemnych oskarżeń. Nasze małżeństwo było ledwie skorupą, którą na pokaz, dla lepszego wrażenia, zlepialiśmy kolejny raz w pokraczną całość. Więcej tajemnic, więcej samotności. Dla otoczenia kolorowy obrazek, dłoń wsunięta pod ramię i ucisk na skórze, gdy jej palce znów konwulsyjnie, z jawną dla mnie niechęcią, przytrzymywały się idealnie skrojonej marynarki. To nic. Jedynie ja o tym wiedziałem, chyba byłem mimo wszystko spokojny. Nic się nie zmieniło. Wciąż byliśmy przecież razem. Bankiety, alkohol, towarzystwo, do którego jej nie zapraszałem, choć lawirowaliśmy po tej samej sali. Nie chciałem śledzić jej spojrzenia, było przepełnione wyrzutem po same czarne obręcze tęczówek. Złość pochłaniała białka i mościła się w załamaniach twarzy. Wychylała kolejną lampkę wina, ja dorzucałem kolejną kostkę lodu do szkła z bursztynową cieczą. Przerzucałem karty i zapominałem, że przyszliśmy przecież razem. Lecz zawsze przy powrocie chwytaliśmy się za ręce. To tylko pozory. Doskonałe pozory, które zachowywaliśmy dla nienagannej reputacji, dla szmatławców śledzących losy najmożniejszych ludzi z magicznej Skandynawii.
    Bo przecież nie potrafiłem sobie odmówić bywania w towarzystwie, ona też czerpała przyjemność z podobnych spendów. Zapraszano nas często — na kolacje biznesowe, na inaugurację roku akademickiego, wszędzie tam, gdzie miałem się pojawiać, by uścisnąć dłoń, wręczyć nagrodę, czy reprezentować po prostu Landsverkbank. Pięcie się po kolejnych stopniach kariery wzmożyło jedynie intensywność bywania w towarzystwie. Ojciec zawsze mówił, że mam do tego zacięcie i chyba dlatego wypychał mnie przy każdej możliwej okazji, więc w pewnym momencie faktycznie zaczęto utożsamiać mnie z kimś, kto potrafił mówić pięknie i medialnie o nowych rozwiązaniach i o dbałości o finanse Midgardu.
    Gdy zacząłem zasiadać w zarządzie Landsverkbank bogowie upomnieli się o zapłatę. Bo moi bogowie przecież byli wyrachowani. Rozwód spadł na mnie niczym grom z jasnego nieba, nawet jeśli czułem, że wisi w powietrzu. Dopiero urzędowe pisma podziałały trzeźwiąco.
    Bałem się?
    Nie miałem więcej kontroli i choć łudziłem się, że znów wszystko wróci do normy, nic podobnego się nie stało.

    Już od dawna byliśmy sobie obcy, prawda?

    Próbowała zabrać wspomnienia, lecz ta jedna, jedyna rzecz się jej nie udała. Pustka w domu była przerażająca. Rzeczy osobiste i te całkiem wspólne, ważne i całkiem bezwartościowe. Myślę, że było jej łatwiej, bo miała czas na pogodzenie się z decyzją. Ja nigdy nie miałem tej okazji, bo nie chciałem widzieć prawdy, zasłaniając się odklejonymi od rzeczywistości obrazami. Czy to wciąż była jedynie choroba? Czy miałem prawo się nią usprawiedliwiać?
    Przegrałem.

    Keep the secret you've seen through the night
    Keep the secret you've danced with pain
    Keep the secret you knew everything

    Keep the secret
    please



    Moi bogowie zawsze ode mnie wiele wymagali. Nawet, jeśli faktycznie byli martwi. Z czasem zastąpiły ich inne sylwetki: matka, ojciec, żona. Lecz miałem do nich wybiórczy szacunek. Bo przecież zawsze chodziło o mnie. Dlatego zgniatałem każdy panteon — ilekroć bowiem zajmował honorowe miejsce czułem, że brak go dla mnie.

    Być może byłem jednak zdolny zobaczyć przestrzeń dla kogoś jeszcze? Pomimo szeptów, pomimo plotek. Ostatnia zima upłynęła mi bowiem pod znakiem wielkich zmian. Czy to preludium do czegoś stałego?


    I don't wanna waste my time if I can't make you decide You're only on my mind when I need you I don't need to know about what you do when the sun goes down Cause I don't gotta know about nothing
    Cause I don't gotta know
    Widzący
    Maarten Landsverk
    Maarten Landsverk
    https://midgard.forumpolish.com/t1692-maarten-landsverk#17506https://midgard.forumpolish.com/t1700-maarten-landsverk#17672https://midgard.forumpolish.com/t1701-sigmar#17676https://midgard.forumpolish.com/f151-maarten-landsverk


    Karta rozwoju

    Informacje ogólne

    Wzrost
    177 cm
    Waga
    80 kg
    Kolor oczu
    brązowy
    Kolor włosów
    brązowy
    Znaki szczególne
    skryta pomiędzy puklami włosów rozległa blizna – pamiątka po pierwszym ataku choroby
    Genetyka
    brak
    Umiejętność
    brak
    Stan zdrowia
    napadowość magiczna


    Statystyki

    Wiedza o śniących
    I
    Reputacja
    50
    Rozpoznawalność
    55
    Stronnictwo
    0
    Alchemia
    5
    Magia użytkowa
    10
    Magia lecznicza
    5
    Magia natury
    5
    Magia runiczna
    5
    Magia zakazana
    0
    Magia przemiany
    5
    Magia twórcza
    5
    Sprawność fizyczna
    25
    Charyzma
    20
    Wiedza ogólna
    25


    Atuty

    Odporny (II)
    postać może spróbować oprzeć się Darowi Odyna, hipnozie, opętaniu przez ducha oraz złagodzić efekty aury genetyk: fossegrim, huldra i huldrekall, niksa i selkie. Przy każdej próbie ma możliwość rzutu kością k6 (4, 5, 6 oznaczają sukces).
    Zapalony (I)
    +2 do rzutu na charyzmę i +2 na sprawność fizyczną.
    Miłośnik pojedynków (I)
    +3 do rzutu kością na zaklęcia ofensywne i defensywne.


    Ekwipunek

    zaklęty talar
    raz w miesiącu fabularnym, będąc rzuconym na ziemię, wytwarza tarczę przez jedną turę chroniącą w stu procentach przed każdym zaklęciem. gwarantuje stały bonus +2 do magii użytkowej
    magiczny samochód



    Aktualizacje

    30.11.2022
    zakup magicznego samochodu
    Data
    aktualizacja



    I don't wanna waste my time if I can't make you decide You're only on my mind when I need you I don't need to know about what you do when the sun goes down Cause I don't gotta know about nothing
    Cause I don't gotta know
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Karta zaakceptowana
    Powiedz, Maarten, naprawdę wierzysz w to, że Twoi bogowie są martwi? W to, że są względem Ciebie wymagający? Że — może — potraktowali Cię niesprawiedliwie? Że nie zasłużyłeś na los, jaki Cię spotkał? Zastanów się, co byś zrobił, gdyby Twoje życie potoczyło się inaczej: gdybyś sam z siebie nie musiał wyrzekać się magicznego potencjału; gdybyś nie skupiał się na swoich atutach niewymagających używania zaklęć; gdybyś miał możliwość pójścia na skróty. Może więc, mimo wszystko, czasem warto podziękować swoim bogom?


    Prezent

    Jesteś człowiekiem, na którego patrzy wiele oczu; którego decyzje — chcąc nie chcąc — mają wpływ na wiele istnień. Dlatego, żebyś czuł się jeszcze pewniej, mimo skazy, jak Cię dotknęłam, w drobnym upominku otrzymujesz zaklęty talar. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że nie różni się niczym od pozostałych runicznych talarów — jednak gdy przyjrzeć mu się uważniej, nie dostrzeże się na nim żadnego nominału, zaś obie strony monety zdobi wizerunek Thora. Talarem, co prawda, nie zapłacisz w żadnym sklepie, jednak jego unikatowa właściwość wynagradza Ci ten zmarnowany potencjał — raz na fabularny miesiąc, kiedy nie jesteś pewny własnych możliwości, możesz posłużyć się monetą w celu obrony. Wystarczy wówczas, że rzucisz nią na ziemię, a wytworzy się przed Tobą tarcza, która ze stuprocentową skutecznością w pierwszej turze obroni Cię przed każdym wymierzonym w Ciebie zaklęciem. Samo posiadanie przy sobie talara gwarantuje Ci natomiast stały bonus +2 do magii użytkowej.


    Podsumowanie

    Punkty doświadczenia na start
    700 PD (karta postaci)
    Osoba sprawdzająca
    Einar Halvorsen

    Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz pierwsze punkty doświadczenia na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie należy obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową, za co przysługują ci kolejne punkty, po które możesz zgłosić się w aktualizacji rozwoju postaci. Prosimy także o wpisanie się do spisu absolwentów, jak i instytucji i profesji w celu uzupełnienia dodatkowych informacji o postaci. Powodzenia na fabule!




    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.