You can't always get what you want (Z. Damgaard & M. Pakarinen, sierpień 2000)
2 posters
Zacharias Damgaard
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Ostatnie miesiące upływały na egzystencji podobnej raczej do tej, którą prowadzili śniący. Zanurzony zupełnie w niemagicznym świecie poszukiwałem czegoś, co ukoi bolesną zadrę zdrady uczynionej przez ojca. Nigdy wiele się po nim nie spodziewałem, jednak wydarzenia, które doprowadziły mnie do decyzji odejścia z uczelni przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Po wyjeździe z Midgardu nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca i jedynym celem były zadania wyznaczane w miłosierdziu przez wuja Finna operującego rodzinnym majątkiem i całą firmą, pod której szyldem sprzedawaliśmy kawę z całego świata. Wciąż jednak obowiązki i nadzorowanie dostaw stanowiło jedynie niewielki ułamek zajęć; pomiędzy wciąż rozpościerały się połacie wolnego czasu, które usilnie próbowałem zapełnić jakąkolwiek, nawet najbardziej kiepską rozrywką. Bywały dni, w których nie opuszczałem hotelowych pokoi, czasami zaś nie wracałem tam nawet na noc, zbyt pochłonięty życiem toczącym się w wielkich metropoliach skąpanych w technice osób nie posługujących się magią. Kasyno, klub, pub. Wszystko, dużo, ciągle. Najważniejsze to nie spóźnić się na rozmowę biznesową, poza tym nic nie stało na przeszkodzie, aby dzień rozpoczynać nie od słodkiej bułki, czy jajecznicy, a od whisky na obfitym lodzie. Dlaczego nie? Nigdy nie lubiłem przywiązywać się zbytnio do sztywnych reguł panujących na świecie, z zasady czyniąc mu na przekór, zwłaszcza wtedy, gdy czułem się parszywie i zdawało się, że wszystko sprzysięgło się przeciwko mojej osobie.
Sierpień tego roku był wyjątkowo upalny i wilgotny – zwłaszcza w miastach znajdujących się w obrębie Morza Śródziemnego. Lubiłem ten klimat, czułem się tu o wiele bardziej swojsko, niż w surowej Skandynawii. Nic więc dziwnego, że tak chętnie spakowałem walizki i wyjechałem ledwie dzień po powrocie z Peru. Nie miałem czasu na zastój i mitrężenie kolejnych tygodni w Danii tuż pod czujnym okiem wujka. Nie mogłem znieść tej nudy, a zwłaszcza poczucia, że każdy patrzy mi na ręce.
Kiedy przyjechałem do Nicei około dwa dni temu, zdawała mi się być miastem najwspanialszym na świecie. Morskie powietrze zawierające nutę górskiej ostrości pochodzącej z położonych nieopodal Alp okazało się lekiem choć na część moich bolączek. W dalszej kolejności były nimi miły apartament i wypełniony po brzegi barek. Niewiele potrzebowałem, aby zapomnieć i odciąć się od niewygodnego wspomnienia pozostawionego w celi Felixa. Dlaczego więc teraz, zamiast siedzieć w pokoju lub w nadmorskim barze tłoczyłem się pod sceną wśród spoconych ciał poruszających się niczym w ekstazie? Wyjaśnienie było dość proste – nie był to pierwszy, lepszy zespół. Znajoma twarz uwieczniona na plakatach niemal natychmiast przykuła moją uwagę, z czystej przekory chciałem tam być. Wiedziony poczuciem, że inaczej cały mój wyjazd nie będzie miał sensu. Problem pojawiał się jednak w momencie, gdy kasy biletowe wyraźnie wskazywały na brak wejściówek. Nie lubiłem się poddawać, dlatego dość szybko poradziłem sobie dzięki wprawnym zaklęciom z dziedziny magii przemiany. Wszak było to całe moje życie. Z całego koncertu nie pamiętam zbyt wiele; muzyka dudniła przebijając się we wnętrze ciała, wywracała żołądkiem i płucami, lecz niosła coś niezwykle przyjemnego, satysfakcjonującego, kiedy człowiek zaczynał poruszać się wraz z falującym tłumem. Dodatkowo ona – jak zwykle roztaczająca dziwną aurę nakazującą słuchać każdego słowa, nakazującą śledzić każdy gest, ruch wykonywany podczas niezwykłego przedstawienia. Zapewne nie odnalazłaby mnie w tłumie, masa kłębiła się ciągle i czasami przypominała jednolitą strukturę wykrzykującą słowa piosenek. Nie zamierzałem jednak zachować jej w błogiej nieświadomości, przecież nie przyszedłem tu po to, aby zniknąć następnie zupełnie niepostrzeżenie. Nie wiem, czego oczekiwałem, gdyż nasze pierwsze spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych – zwłaszcza dla mnie. Pamiętam, że było to jakieś cztery lata temu, kiedy wraz z niefrasobliwą grupką znajomych uczyniliśmy coś, co zwróciło na nas uwagę śniących. Jedynie cudem nie rozpętało się następnie piekło, a wspaniałomyślna pani obserwator pomogla w złagodzeniu sprawy bez angażowania innych organów. Cóż, byłem jej wiele winien, lecz na pewno nie to, co uczyniłem następnie.
Przedostanie się po koncercie na tyły sceny, gdzie w ciemnej gardzieli korytarza rozmieszczono pokoje poszczególnych członków grupy, okazało się proste dla czarnego kota, którego formę przybrałem. Z pyszczka wysączyło się miauknięcie żądające atencji. Właśnie wychodziła z garderoby, gdy przysiadając na metalowej konstrukcji tylnych części zabudowy powróciłem do postaci człowieka.
— Moja ulubiona pani obserwator — rzuciłem, uśmiechając się szeroko. — Wspaniały koncert — dodałem, lecz wciąż nie ruszałem się z mojego bezpiecznego miejsca, usytuowanego tuż ponad jej głową.
Sierpień tego roku był wyjątkowo upalny i wilgotny – zwłaszcza w miastach znajdujących się w obrębie Morza Śródziemnego. Lubiłem ten klimat, czułem się tu o wiele bardziej swojsko, niż w surowej Skandynawii. Nic więc dziwnego, że tak chętnie spakowałem walizki i wyjechałem ledwie dzień po powrocie z Peru. Nie miałem czasu na zastój i mitrężenie kolejnych tygodni w Danii tuż pod czujnym okiem wujka. Nie mogłem znieść tej nudy, a zwłaszcza poczucia, że każdy patrzy mi na ręce.
Kiedy przyjechałem do Nicei około dwa dni temu, zdawała mi się być miastem najwspanialszym na świecie. Morskie powietrze zawierające nutę górskiej ostrości pochodzącej z położonych nieopodal Alp okazało się lekiem choć na część moich bolączek. W dalszej kolejności były nimi miły apartament i wypełniony po brzegi barek. Niewiele potrzebowałem, aby zapomnieć i odciąć się od niewygodnego wspomnienia pozostawionego w celi Felixa. Dlaczego więc teraz, zamiast siedzieć w pokoju lub w nadmorskim barze tłoczyłem się pod sceną wśród spoconych ciał poruszających się niczym w ekstazie? Wyjaśnienie było dość proste – nie był to pierwszy, lepszy zespół. Znajoma twarz uwieczniona na plakatach niemal natychmiast przykuła moją uwagę, z czystej przekory chciałem tam być. Wiedziony poczuciem, że inaczej cały mój wyjazd nie będzie miał sensu. Problem pojawiał się jednak w momencie, gdy kasy biletowe wyraźnie wskazywały na brak wejściówek. Nie lubiłem się poddawać, dlatego dość szybko poradziłem sobie dzięki wprawnym zaklęciom z dziedziny magii przemiany. Wszak było to całe moje życie. Z całego koncertu nie pamiętam zbyt wiele; muzyka dudniła przebijając się we wnętrze ciała, wywracała żołądkiem i płucami, lecz niosła coś niezwykle przyjemnego, satysfakcjonującego, kiedy człowiek zaczynał poruszać się wraz z falującym tłumem. Dodatkowo ona – jak zwykle roztaczająca dziwną aurę nakazującą słuchać każdego słowa, nakazującą śledzić każdy gest, ruch wykonywany podczas niezwykłego przedstawienia. Zapewne nie odnalazłaby mnie w tłumie, masa kłębiła się ciągle i czasami przypominała jednolitą strukturę wykrzykującą słowa piosenek. Nie zamierzałem jednak zachować jej w błogiej nieświadomości, przecież nie przyszedłem tu po to, aby zniknąć następnie zupełnie niepostrzeżenie. Nie wiem, czego oczekiwałem, gdyż nasze pierwsze spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych – zwłaszcza dla mnie. Pamiętam, że było to jakieś cztery lata temu, kiedy wraz z niefrasobliwą grupką znajomych uczyniliśmy coś, co zwróciło na nas uwagę śniących. Jedynie cudem nie rozpętało się następnie piekło, a wspaniałomyślna pani obserwator pomogla w złagodzeniu sprawy bez angażowania innych organów. Cóż, byłem jej wiele winien, lecz na pewno nie to, co uczyniłem następnie.
Przedostanie się po koncercie na tyły sceny, gdzie w ciemnej gardzieli korytarza rozmieszczono pokoje poszczególnych członków grupy, okazało się proste dla czarnego kota, którego formę przybrałem. Z pyszczka wysączyło się miauknięcie żądające atencji. Właśnie wychodziła z garderoby, gdy przysiadając na metalowej konstrukcji tylnych części zabudowy powróciłem do postaci człowieka.
— Moja ulubiona pani obserwator — rzuciłem, uśmiechając się szeroko. — Wspaniały koncert — dodałem, lecz wciąż nie ruszałem się z mojego bezpiecznego miejsca, usytuowanego tuż ponad jej głową.
Bezimienny
Re: You can't always get what you want (Z. Damgaard & M. Pakarinen, sierpień 2000) Nie 25 Sie - 23:40
Mira nie zaniedbywała pracy, m to iż w obecnym czasie sporo koncertowała z zespołem. Letnie festiwale gromadziły całe rzesze słuchających różnej muzyki ludzi. Zespół Delirium został zaproszony do wielu miast. Mirze odpowiadało to, że podróżuje. Miała tak dobre drugie zajęcie, że łatwo potrafiła się wmieszać w tłum i obserwować zachowania śniących i galdrów. Raporty jakie składała, zawsze były dość obszerne. Nie załatwiała pracy na „odwal się”. Gdyby jednak musiała wybierać to, co lubi bardziej, wskazałaby na muzykę. W świecie magicznych znano jej babkę i matkę, a teraz dawała się poznać i ona.
Na scenie była niczym ryba w wodzie. Wyróżniała się nie tylko rudą czupryną wśród ciemnowłosych, ale przede wszystkim swoim uwodzącym publikę zachowaniem. Łatwo się pomylić, mówiąc, że metalowcy chodzą w skórach i ciężkich buciorach. Nie jeśli chodziło o nią. Dopasowana do figury sukienka mieniła się w świetle iskierkami, pochodzącymi z cekinowych zdobień, na nogach miała buty na obcasach, które dodawały jej kilka centymetrów. Wyglądała jak prawdziwa diva, która łaknęła zachwytu publiczności.
Mira uwielbiała śpiewać, przekazywała sobą przeróżne emocje, ale miała też wpływ na słuchaczy. Jej genetyka przyciągała innych do niej, a ona karmiła ich przyjemnymi doznaniami, wynikającymi z przekazywaniem kolejnych melodii, swoim – jak mówią – anielskim głosem.
Jej wokal zgrywał się perfekcyjnie z instrumentami chłopaków. Tworzyli ciekawą całość, opowiadającą przeróżne historie swoimi piosenkami.
Kiedy zakończyli kolejny występ, wyszli później tylko raz, by pokazać się fanom jeszcze raz. Czas naglił i po trzech końcowych utworach, pożegnali się z tą sceną. Mira była szczęśliwa, czerpiąc energię z dobrych emocji publiczności.
Wyszła z resztą zespołu na tyły, gdzie znajdowały się garderoby i tam mogła przebrać się w coś wygodniejszego i na pewno bardzo kobiecego. Mira podkreślała swoje krągłości odpowiednio. Nie należała do chudych szczap, na których ciuchy wisiały jak na wieszaku. Była szczupła, lecz nie pozbawiona walorów, które doceniali mężczyźni.
Pakarinen zawiesiła na szyi swoją przepustkę festiwalową, która pozwalała jej korzystać z dobrodziejstw zgromadzonych wokół. Miała zamiar pójść po piwo i zaczaić się gdzieś na tyłach, by obserwować kolejne zespoły. Tylko, że gdy wychodziła, ktoś do niej przemówił. Spojrzała w kierunku, z którego dochodził głos, a potem odetchnęła głęboko.
- To znowu ty! - poznała go. Miała świetną pamięć do twarzy, a tych, których najbardziej opieprzała pamiętała najlepiej. Udało im się załatwić wszystko po dobroci, ale trzeba się było nagimnastykować, by wszystko poszło w niepamięć. Poza tym łaził za nią i prosił o jakieś spotkanie, gdzie naprawi swój błąd i przekona ją o tym, że sam lubi ten świat i zna go dość dobrze. Dała mu szansę, a chociaż bywała czasem złośliwa, lubiła go. Nigdy mu jednak o tym nie powiedziała wprost.
- I dziękuję – powiedziała po chwili. - Przekażę chłopakom miłe słowa – dodała. To oni stwarzali widowisko, a ona tylko pomagała, dodając występowi łagodniejszego elementu. Całość do siebie pasowała, a jakże by mogło być inaczej?
- Podejdziesz tutaj, czy mamy rozmawiać w ten sposób jak teraz? - dość ciekawe miejsce sobie wybrał, ale nie komentowała tego. Miała ochotę się napić i odpocząć po koncercie, proste. Mógł więc iść za nią, lub zostać tam, gdzie był. I wiedziała, że wybierze jej towarzystwo.
Na scenie była niczym ryba w wodzie. Wyróżniała się nie tylko rudą czupryną wśród ciemnowłosych, ale przede wszystkim swoim uwodzącym publikę zachowaniem. Łatwo się pomylić, mówiąc, że metalowcy chodzą w skórach i ciężkich buciorach. Nie jeśli chodziło o nią. Dopasowana do figury sukienka mieniła się w świetle iskierkami, pochodzącymi z cekinowych zdobień, na nogach miała buty na obcasach, które dodawały jej kilka centymetrów. Wyglądała jak prawdziwa diva, która łaknęła zachwytu publiczności.
Mira uwielbiała śpiewać, przekazywała sobą przeróżne emocje, ale miała też wpływ na słuchaczy. Jej genetyka przyciągała innych do niej, a ona karmiła ich przyjemnymi doznaniami, wynikającymi z przekazywaniem kolejnych melodii, swoim – jak mówią – anielskim głosem.
Jej wokal zgrywał się perfekcyjnie z instrumentami chłopaków. Tworzyli ciekawą całość, opowiadającą przeróżne historie swoimi piosenkami.
Kiedy zakończyli kolejny występ, wyszli później tylko raz, by pokazać się fanom jeszcze raz. Czas naglił i po trzech końcowych utworach, pożegnali się z tą sceną. Mira była szczęśliwa, czerpiąc energię z dobrych emocji publiczności.
Wyszła z resztą zespołu na tyły, gdzie znajdowały się garderoby i tam mogła przebrać się w coś wygodniejszego i na pewno bardzo kobiecego. Mira podkreślała swoje krągłości odpowiednio. Nie należała do chudych szczap, na których ciuchy wisiały jak na wieszaku. Była szczupła, lecz nie pozbawiona walorów, które doceniali mężczyźni.
Pakarinen zawiesiła na szyi swoją przepustkę festiwalową, która pozwalała jej korzystać z dobrodziejstw zgromadzonych wokół. Miała zamiar pójść po piwo i zaczaić się gdzieś na tyłach, by obserwować kolejne zespoły. Tylko, że gdy wychodziła, ktoś do niej przemówił. Spojrzała w kierunku, z którego dochodził głos, a potem odetchnęła głęboko.
- To znowu ty! - poznała go. Miała świetną pamięć do twarzy, a tych, których najbardziej opieprzała pamiętała najlepiej. Udało im się załatwić wszystko po dobroci, ale trzeba się było nagimnastykować, by wszystko poszło w niepamięć. Poza tym łaził za nią i prosił o jakieś spotkanie, gdzie naprawi swój błąd i przekona ją o tym, że sam lubi ten świat i zna go dość dobrze. Dała mu szansę, a chociaż bywała czasem złośliwa, lubiła go. Nigdy mu jednak o tym nie powiedziała wprost.
- I dziękuję – powiedziała po chwili. - Przekażę chłopakom miłe słowa – dodała. To oni stwarzali widowisko, a ona tylko pomagała, dodając występowi łagodniejszego elementu. Całość do siebie pasowała, a jakże by mogło być inaczej?
- Podejdziesz tutaj, czy mamy rozmawiać w ten sposób jak teraz? - dość ciekawe miejsce sobie wybrał, ale nie komentowała tego. Miała ochotę się napić i odpocząć po koncercie, proste. Mógł więc iść za nią, lub zostać tam, gdzie był. I wiedziała, że wybierze jej towarzystwo.
Zacharias Damgaard
Re: You can't always get what you want (Z. Damgaard & M. Pakarinen, sierpień 2000) Nie 25 Sie - 23:40
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Pochyliłem się lekko, zwieszając nogi, które dyndały teraz wesoło tuż ponad rudą głową obserwatorki. Dokładnie śledziłem każdy jej ruch i ku swojemu zadowoleniu wychwyciłem moment, gdy prawdopodobnie nieco się przestraszyła zaskoczona moją obecnością. Wprawdzie starałem się, by nie zagroziła mi ewentualnie jakimś nieprzemyślanym zaklęciem, czy zwykłym kopniakiem, jednak nagłe pojawienie się w najmniej oczekiwanym miejscu było obarczone nawet minimalnym ryzykiem. Oparłem łokcie na kolanach, układając brodę na koszyczku ze splecionych palców. Przyciągała nie tylko swoim głosem, lecz i wyglądem – miała wielu fanów i fanek, tego byłem pewien i potrafiłem ocenić stan faktyczny nieszczególnie się do tego przykładając. Oczywista oczywistość. Była pociągająca. Szelmowski uśmiech pojawił się zaraz po tym, gdy mnie zauważyła i wyraźnie rozpoznała. Potrafiłem zapaść w pamięć, zwłaszcza z uwagi na wyczyny jakich dokonywałem jeszcze będąc członkiem rady naukowej na Ansuz. Wielokrotnie podróżowaliśmy wraz ze studentami, aby testować, zbierać dane, poszukiwać zapomnianych ksiąg. Często ciągnęło nas do świata niemagicznego, stąd problemy, które wyrastały po drodze. Zwykle nawet największe ekscesy uchodziły nam na sucho, lecz do czasu. Nie chciałem wyjątkowo rozpamiętywać tamtego dnia, jednak postać Miry i znajomość z nią zaczęła się właśnie od ogromnego kłopotu. Potem wciąż było dość wyboiście, jednak nie słynąłem z łatwego poddawania się, zwłaszcza, jeśli żywiłem względem kogoś szczere zainteresowanie.
— Owszem, to ja, tęskniłaś? — rzuciłem rozbawiony, nie siląc się na żadne dodatkowe przypomnienie swojego imienia i nazwiska, sądziłem, że pamięta je aż nader dobrze. Zadziornie potrząsnąłem głową, wciąż doszukując się w grymasie choćby odrobiny sympatii, którą dla mnie przecież musiała mieć. — Szczerze, wolałbym, abyś przede wszystkim ty przyjęła słowa podziwu — przeciągłe westchnienie nastąpiło zaraz po tym jak rozprostowałem plecy, opierajac się rękoma o metalowe rusztowanie sceny. Grali świetną muzykę, lecz nie oszukujmy się, większość przychodziła tu właśnie dla niej, nawet, jeśli starała się być w tym wszystkim niezwykle skromna. Niepotrzebnie – jak na moje standardy. Przyglądałem się jej dość długo, studiując świetlistą twarz wciąż podkreśloną scenicznym makijażem, choć zdołała zmienić ubranie na nieco wygodniejsze. W błyszczącej sukni robiła wrażenie; zastanawiałem się, skąd w takiej filigranowej kobiecie aż tyle zacięcia i energii.
Zaśmiałem się dość głośno, słysząc kolejne słowa, zachęcające, bym zeskoczył ze swojego bezpiecznego stanowiska. Nie było aż tak wysoko, jednak postanowiłem, że rozejrzę się wpierw dookoła i uczynię kolejną, zupełnie nieprzemyślaną i nieodpowiedzialną rzecz. Okolica zdawała się być pusta i cicha. Na scenie rozpoczął się kolejny z koncertów, gdyż metalowa konstrukcja zadrżała nieznacznie. Niewiele zastanawiając się nad kolejnym ruchem pozwoliłem, by ciało swobodnie zaczęło zmieniać swój kształt. Ręce i nogi skurczyły się wyraźnie pokrywając gęstym, lśniącym futrem. Twarz stała się bardziej trójkątna, zakończona czarnymi wibrysami. Bursztynowe oczy zalśniły w ostrym świetle jarzeniówek. Puszysty ogon zafalował, a moja kocia forma miauknęła donośnie, nieco złośliwie kręcąc się przez całą długość podpory, na której siedziałem. Kilka zwinnych ruchów starczyło, abym znalazł się na ziemi. Unosząc grzbiet, przeciągnąłem się wyraźnie i badając ponownie teren swobodnie powróciłem do ludzkiej formy, co zajęło nie więcej, niż pół minuty. Sukces! Prawdopodobnie żaden śniący mnie nie dostrzegł, choć ryzykowałem robiąc to wszystko przed oczami pani obserwator. Choć zdawała się dość wyrozumiała, była przecież jednym z urzędników stojących na straży harmonii.
— Jestem — zakomunikowałem tak, jakby istniała szansa, że nie zauważyła mojego wyczynu. Zbliżyłem się na tyle, aby czuć jej oddech. — Może być? — zagadnąłem, przekrzywiając głowę z przekorą drgającą na ustach. — Wybierasz się gdzieś? Nicea wieczorem zapiera dech w piersiach — stwierdziłem zachęcająco, sugerując, że nie miałbym nic przeciwko, gdyby zechciała wybrać się na spacer. — Chyba, że obawiasz się paparazzich — tym razem słowa były jawnym wyzwaniem. Nie miałem ochoty na samotny wieczór, a jej obecność znów potęgowała we mnie potrzebę, by nie odpuszczać zbyt łatwo okazji do wspólnej rozmowy i spędzenia czasu.
— Owszem, to ja, tęskniłaś? — rzuciłem rozbawiony, nie siląc się na żadne dodatkowe przypomnienie swojego imienia i nazwiska, sądziłem, że pamięta je aż nader dobrze. Zadziornie potrząsnąłem głową, wciąż doszukując się w grymasie choćby odrobiny sympatii, którą dla mnie przecież musiała mieć. — Szczerze, wolałbym, abyś przede wszystkim ty przyjęła słowa podziwu — przeciągłe westchnienie nastąpiło zaraz po tym jak rozprostowałem plecy, opierajac się rękoma o metalowe rusztowanie sceny. Grali świetną muzykę, lecz nie oszukujmy się, większość przychodziła tu właśnie dla niej, nawet, jeśli starała się być w tym wszystkim niezwykle skromna. Niepotrzebnie – jak na moje standardy. Przyglądałem się jej dość długo, studiując świetlistą twarz wciąż podkreśloną scenicznym makijażem, choć zdołała zmienić ubranie na nieco wygodniejsze. W błyszczącej sukni robiła wrażenie; zastanawiałem się, skąd w takiej filigranowej kobiecie aż tyle zacięcia i energii.
Zaśmiałem się dość głośno, słysząc kolejne słowa, zachęcające, bym zeskoczył ze swojego bezpiecznego stanowiska. Nie było aż tak wysoko, jednak postanowiłem, że rozejrzę się wpierw dookoła i uczynię kolejną, zupełnie nieprzemyślaną i nieodpowiedzialną rzecz. Okolica zdawała się być pusta i cicha. Na scenie rozpoczął się kolejny z koncertów, gdyż metalowa konstrukcja zadrżała nieznacznie. Niewiele zastanawiając się nad kolejnym ruchem pozwoliłem, by ciało swobodnie zaczęło zmieniać swój kształt. Ręce i nogi skurczyły się wyraźnie pokrywając gęstym, lśniącym futrem. Twarz stała się bardziej trójkątna, zakończona czarnymi wibrysami. Bursztynowe oczy zalśniły w ostrym świetle jarzeniówek. Puszysty ogon zafalował, a moja kocia forma miauknęła donośnie, nieco złośliwie kręcąc się przez całą długość podpory, na której siedziałem. Kilka zwinnych ruchów starczyło, abym znalazł się na ziemi. Unosząc grzbiet, przeciągnąłem się wyraźnie i badając ponownie teren swobodnie powróciłem do ludzkiej formy, co zajęło nie więcej, niż pół minuty. Sukces! Prawdopodobnie żaden śniący mnie nie dostrzegł, choć ryzykowałem robiąc to wszystko przed oczami pani obserwator. Choć zdawała się dość wyrozumiała, była przecież jednym z urzędników stojących na straży harmonii.
— Jestem — zakomunikowałem tak, jakby istniała szansa, że nie zauważyła mojego wyczynu. Zbliżyłem się na tyle, aby czuć jej oddech. — Może być? — zagadnąłem, przekrzywiając głowę z przekorą drgającą na ustach. — Wybierasz się gdzieś? Nicea wieczorem zapiera dech w piersiach — stwierdziłem zachęcająco, sugerując, że nie miałbym nic przeciwko, gdyby zechciała wybrać się na spacer. — Chyba, że obawiasz się paparazzich — tym razem słowa były jawnym wyzwaniem. Nie miałem ochoty na samotny wieczór, a jej obecność znów potęgowała we mnie potrzebę, by nie odpuszczać zbyt łatwo okazji do wspólnej rozmowy i spędzenia czasu.
Bezimienny
Re: You can't always get what you want (Z. Damgaard & M. Pakarinen, sierpień 2000) Nie 25 Sie - 23:40
Mira dobrze go pamiętała, nawet imię wyryło się w jej umyśle, gdyż zapamiętywała doskonale tych, którzy w jakiś sposób wydali jej się interesujący. Zacharias także należał do tych, których określała tym terminem. Przywykła do tego, że ma wielbicieli obu płci i nic jej w tym nie przeszkadzało. Fani bywali natrętni (szczególnie, gdy chcieli dotknąć jej włosów, o zgrozo!), jednak taka była czasem cena sławy. W Europie grali już w różnych miejscach, bo zespół przebijał się przez rynek muzyczny i zapraszano ich tu czy tam. Festiwale były najlepsze ku temu, mogli ich zobaczyć różni ludzie zajmujący się organizacją występów. Na tym im zależało. I już Mira o to dbała, by pokazali się z jak najlepszej strony.
Widok znajomego ją zaskoczył, ale jego słowa o występie były miłe, więc uśmiechnęła się.
- Nie czaruj tak – powiedziała do niego. Bardziej to ona czarowała innych, ale cóż, taka już była.
Kiedy mężczyzna postanowił do niej dołączyć, Mira była bardzo ciekawa, co zrobi. Czekała, a on? No cóż, zrobił coś tak nieprzemyślanego, że uniosła brwi i założyła ręce na piersi.
- Jesteś najbardziej lekkomyślnym człowiekiem, jakiego znam – odparła. - Przestań się wygłupiać, ktoś może zauważyć – zganiła go.
- To niebezpieczne! Powinnam to zgłosić Komisji – dodała dość ostrym tonem. Może i czasem przymykała oko na wybryki osób takich jak on, lecz to nie znaczyło, że zawsze tak będzie. Ktoś przemknął niedaleko nich, ale Mira poznała w nim jednego z gitarzystów zespołu, który był galdrem. Nawet gdyby coś dostrzegł, nie uważałby tego za nic nienormalnego.
- Może i się gdzieś wybieram, ale czy to twoja sprawa? - uniosła brwi. Była wyraźnie oburzona jego zachowaniem sprzed chwili, ale znała siebie na tyle dobrze, że wiedziała, iż tak naprawdę nie zrobi nic więcej, poza naganą. Poza tym była na urlopie od pracy, więc było trochę inaczej. To nie znaczyło, że gdyby ktoś nie wywołał jakiegoś incydentu, to by tego nie zgłosiła.
- Tak słyszałam – odpowiedziała odnośnie piękna miasta. - W prawdzie wybierałam się tylko po piwo i miałam zamiar zobaczyć jak się bawi publiczność przy innych wykonawcach, ale może spacer dobrze mi zrobi – z tymi słowy wróciła się po torbę, w której miała aparat. Skoro już gdzieś ma iść, to chociaż porobi trochę zdjęć. Będzie się zachowywać jak typowa turystka.
- I nie boję się dziennikarzy – zapewniła, kiedy już wróciła do Zachariasa.
- To akurat moja sprawa z kim się widuję. Ludzie wymyślają niestworzone rzeczy – jakoś nie zaprzeczała plotkom, że chodzi z jednym z członków zespołu. Niech sobie myślą, co chcą. Mira dobrze się bawiła. Co jakiś czas ktoś coś napisał, zrobił zdjęcie… Norma.
- Nosi cię po świecie? - zapytała, kiedy ruszyli w drogę. - Nie spodziewałam się w takim miejscu zobaczyć kogoś znajomego – przyznała.
- Chodźmy tędy – wskazała kierunek. Było to wyjście na tyłach, by artyści mogli w spokoju opuścić teren festiwalu. O ile jacyś fani nie będą tam się czaić na autograf czy zdjęcie.
Widok znajomego ją zaskoczył, ale jego słowa o występie były miłe, więc uśmiechnęła się.
- Nie czaruj tak – powiedziała do niego. Bardziej to ona czarowała innych, ale cóż, taka już była.
Kiedy mężczyzna postanowił do niej dołączyć, Mira była bardzo ciekawa, co zrobi. Czekała, a on? No cóż, zrobił coś tak nieprzemyślanego, że uniosła brwi i założyła ręce na piersi.
- Jesteś najbardziej lekkomyślnym człowiekiem, jakiego znam – odparła. - Przestań się wygłupiać, ktoś może zauważyć – zganiła go.
- To niebezpieczne! Powinnam to zgłosić Komisji – dodała dość ostrym tonem. Może i czasem przymykała oko na wybryki osób takich jak on, lecz to nie znaczyło, że zawsze tak będzie. Ktoś przemknął niedaleko nich, ale Mira poznała w nim jednego z gitarzystów zespołu, który był galdrem. Nawet gdyby coś dostrzegł, nie uważałby tego za nic nienormalnego.
- Może i się gdzieś wybieram, ale czy to twoja sprawa? - uniosła brwi. Była wyraźnie oburzona jego zachowaniem sprzed chwili, ale znała siebie na tyle dobrze, że wiedziała, iż tak naprawdę nie zrobi nic więcej, poza naganą. Poza tym była na urlopie od pracy, więc było trochę inaczej. To nie znaczyło, że gdyby ktoś nie wywołał jakiegoś incydentu, to by tego nie zgłosiła.
- Tak słyszałam – odpowiedziała odnośnie piękna miasta. - W prawdzie wybierałam się tylko po piwo i miałam zamiar zobaczyć jak się bawi publiczność przy innych wykonawcach, ale może spacer dobrze mi zrobi – z tymi słowy wróciła się po torbę, w której miała aparat. Skoro już gdzieś ma iść, to chociaż porobi trochę zdjęć. Będzie się zachowywać jak typowa turystka.
- I nie boję się dziennikarzy – zapewniła, kiedy już wróciła do Zachariasa.
- To akurat moja sprawa z kim się widuję. Ludzie wymyślają niestworzone rzeczy – jakoś nie zaprzeczała plotkom, że chodzi z jednym z członków zespołu. Niech sobie myślą, co chcą. Mira dobrze się bawiła. Co jakiś czas ktoś coś napisał, zrobił zdjęcie… Norma.
- Nosi cię po świecie? - zapytała, kiedy ruszyli w drogę. - Nie spodziewałam się w takim miejscu zobaczyć kogoś znajomego – przyznała.
- Chodźmy tędy – wskazała kierunek. Było to wyjście na tyłach, by artyści mogli w spokoju opuścić teren festiwalu. O ile jacyś fani nie będą tam się czaić na autograf czy zdjęcie.
Zacharias Damgaard
Re: You can't always get what you want (Z. Damgaard & M. Pakarinen, sierpień 2000) Nie 25 Sie - 23:41
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Wyraźne rozbawienie nie schodziło z mojej twarzy nawet wtedy, gdy surowo skarciła lekkomyslność, której dawałem upust z czystą premedytacją. Wprawdzie nie zamierzałem ryzykować i naprawdę bardzo dobrze rozejrzałem się po okolicy, lecz nawet to nie zdołało jej uspokoić. Właściwie, to byłem przygotowany na podobną ewentualność. Szczerze jednak? Było mi zupełnie obojętne, co dalej z tym zrobi. Mogła udać się do komisji, mogła postawić mnie przed wymiarem sprawiedliwości, pewnie i tak decyzja ta spłynęłaby po mnie jak po kaczce. Cóż przecież obchodzi człowieka martwego za życia; co złego może go spotkać? Chyba to, co najgorsze, spadło na moją głowę. Tak. Czułem się martwy – martwy dla całego galdryjskiego społeczeństwa, dla rodziny, wszystkich najbliższych, choć udawali, że nic się nie zmieniło. Przeświadczenie to sprawiało, że tym bardziej nieodpowiedzialny się stawałem, igrając z losem, tańcząc na samej krawędzi, z której już jedynie mógł czekać upadek w najczarniejszą przepaść bez możliwości ratunku.
— Zgłoś, jeśli chcesz — stwierdziłem, wzruszając ramionami. — Nikt nie widział, nie ma problemu, ale cię nie powstrzymam przed wypełnianiem obowiązków — wyznanie było chyba zbyt odważne, bo dołożyłem do niego grymas zdradzający, że nie zamierzam przepraszać. — Ale zanim to zrobisz, pozwól mi porządnie pożegnać się ze światem — tu już byłem przesadnie skąpany w dramatyzmie, unosząc oczy ku niebu i ręce na wysokość barków. Tak naprawdę sprawdzałem, co zrobi i czy odważy się faktycznie, by skarcić mnie za przemianę w zwierzę w sposób czysto formalny. Coś jednak podpowiadało mi, że nie była gotowa – w ostateczności mogłem się gorzko rozczarować, jednak nie zamierzałem wątpić w instynkt nawet przez chwilę. Stojąc wciąż tuż przed nią, postanowiłem oddalić się nieco, robiąc kilka kroków w tył. Była okropnie uszczypliwa, lecz nie zamierzałem biernie wysłuchiwać kolejnych słów niesmaku.
— Nie — pokiwałem głową. — W żadnym wypadku, to nie moja sprawa i jeśli tylko stwierdzisz, że mam się zmywać, zrobię to bez większego protestu, choć… — choć śmiałem wątpić w to, że mi odmówi. Kolejny raz zdałem się na intuicję. Obserwowałem ją dokładnie, studiując grymas twarzy zdradzającej zażenowanie moim cudactwem. Oparłem się wreszcie o metalową konstrukcję, na której jeszcze chwilę temu siedziałem. Zaplatając dłonie na piersi oczekiwałem kolejnych decyzji. Gdzieś po drodze ziewnąłem i przetarłem ze znużeniem oczy, jednak nie dała mi czekać zbyt długo na efekty nieeleganckich zabiegów, które i tak przynosiły zamierzony efekt. Dostałem to, czego chciałem: ciche przyzwolenie na dalszą wspólną podróż przez Niceę.
— Wspaniale. Nie chcę myśleć, co straciłabyś, gdybyś zdecydowała się jednak tylko na piwo — przyznałem, odrywając przedramię od zimnych rurek. Na twarzy wciąż drgało to samo rozbawienie, pewność siebie, jednak ton głosu powoli złagodniał, przyjmując przyjemniejszą melodykę. Nie chciałem pompować negatywnych emocji w obecnej chwili, wciąż nastawiony na przyjemne spędzenie gorącego wieczoru. — O widzisz, czyli punkt, który nas łączy. O tobie gadają niestworzone historie, o mnie też. Idealnie. Nie sądzisz, że to przeznaczenie? — Teraz rzuciłem już zupełnie lekko, brnąc w zachowanie przypominające raczej nastolatka wykorzystującego najbardziej znudzone i oklepane sposoby na zainteresowanie drugiej osoby. Nie zamierzałem jednak korzystać z podobnych zabiegów przez dalszą część spaceru. Posłusznie podążyłem za kobietą, wymykając się z terenów gdzie toczył się festiwal. Odgłosy kapel powoli cichły, choć wciąż wibrowały w rozgrzanym powietrzu, poruszając wnętrznościami. Twarz okrzepła mi w chwilowym zastanowieniu. — Trochę tak. Ja też się nie spodziewałem, chociaż możesz myśleć sobie coś innego. Nie uganiam się za tobą specjalnie i nie dlatego jestem w Nicei — Tutaj zawiesiłem na niej spoważniałe spojrzenie na dłuższą chwilę. Na koncert przyszedłem z kaprysu i nudy, poszukując czegokolwiek, co pomogłoby mi znieść samotność kolejnego wieczoru. Powietrze na zewnątrz było przyjemnie orzeźwiające, znacznie lepsze niż zgęstniała atmosfera prowokowana setkami ściśniętych ciał. Było dość luźno, wzdłuż chodników przechadzały się pojedyncze grupy ludzi, lecz prawdopodobnie niezwiązanych z festiwalem, gdyż nikt nie zwrócił na nas uwagi. Brakowało także charakterystycznych ubiorów. — Podróż służbowa — wyjaśniłem wreszcie, dość zdawkowo powód, dla którego musiałem wyjechać do Francji.
— Zgłoś, jeśli chcesz — stwierdziłem, wzruszając ramionami. — Nikt nie widział, nie ma problemu, ale cię nie powstrzymam przed wypełnianiem obowiązków — wyznanie było chyba zbyt odważne, bo dołożyłem do niego grymas zdradzający, że nie zamierzam przepraszać. — Ale zanim to zrobisz, pozwól mi porządnie pożegnać się ze światem — tu już byłem przesadnie skąpany w dramatyzmie, unosząc oczy ku niebu i ręce na wysokość barków. Tak naprawdę sprawdzałem, co zrobi i czy odważy się faktycznie, by skarcić mnie za przemianę w zwierzę w sposób czysto formalny. Coś jednak podpowiadało mi, że nie była gotowa – w ostateczności mogłem się gorzko rozczarować, jednak nie zamierzałem wątpić w instynkt nawet przez chwilę. Stojąc wciąż tuż przed nią, postanowiłem oddalić się nieco, robiąc kilka kroków w tył. Była okropnie uszczypliwa, lecz nie zamierzałem biernie wysłuchiwać kolejnych słów niesmaku.
— Nie — pokiwałem głową. — W żadnym wypadku, to nie moja sprawa i jeśli tylko stwierdzisz, że mam się zmywać, zrobię to bez większego protestu, choć… — choć śmiałem wątpić w to, że mi odmówi. Kolejny raz zdałem się na intuicję. Obserwowałem ją dokładnie, studiując grymas twarzy zdradzającej zażenowanie moim cudactwem. Oparłem się wreszcie o metalową konstrukcję, na której jeszcze chwilę temu siedziałem. Zaplatając dłonie na piersi oczekiwałem kolejnych decyzji. Gdzieś po drodze ziewnąłem i przetarłem ze znużeniem oczy, jednak nie dała mi czekać zbyt długo na efekty nieeleganckich zabiegów, które i tak przynosiły zamierzony efekt. Dostałem to, czego chciałem: ciche przyzwolenie na dalszą wspólną podróż przez Niceę.
— Wspaniale. Nie chcę myśleć, co straciłabyś, gdybyś zdecydowała się jednak tylko na piwo — przyznałem, odrywając przedramię od zimnych rurek. Na twarzy wciąż drgało to samo rozbawienie, pewność siebie, jednak ton głosu powoli złagodniał, przyjmując przyjemniejszą melodykę. Nie chciałem pompować negatywnych emocji w obecnej chwili, wciąż nastawiony na przyjemne spędzenie gorącego wieczoru. — O widzisz, czyli punkt, który nas łączy. O tobie gadają niestworzone historie, o mnie też. Idealnie. Nie sądzisz, że to przeznaczenie? — Teraz rzuciłem już zupełnie lekko, brnąc w zachowanie przypominające raczej nastolatka wykorzystującego najbardziej znudzone i oklepane sposoby na zainteresowanie drugiej osoby. Nie zamierzałem jednak korzystać z podobnych zabiegów przez dalszą część spaceru. Posłusznie podążyłem za kobietą, wymykając się z terenów gdzie toczył się festiwal. Odgłosy kapel powoli cichły, choć wciąż wibrowały w rozgrzanym powietrzu, poruszając wnętrznościami. Twarz okrzepła mi w chwilowym zastanowieniu. — Trochę tak. Ja też się nie spodziewałem, chociaż możesz myśleć sobie coś innego. Nie uganiam się za tobą specjalnie i nie dlatego jestem w Nicei — Tutaj zawiesiłem na niej spoważniałe spojrzenie na dłuższą chwilę. Na koncert przyszedłem z kaprysu i nudy, poszukując czegokolwiek, co pomogłoby mi znieść samotność kolejnego wieczoru. Powietrze na zewnątrz było przyjemnie orzeźwiające, znacznie lepsze niż zgęstniała atmosfera prowokowana setkami ściśniętych ciał. Było dość luźno, wzdłuż chodników przechadzały się pojedyncze grupy ludzi, lecz prawdopodobnie niezwiązanych z festiwalem, gdyż nikt nie zwrócił na nas uwagi. Brakowało także charakterystycznych ubiorów. — Podróż służbowa — wyjaśniłem wreszcie, dość zdawkowo powód, dla którego musiałem wyjechać do Francji.
Bezimienny
Re: You can't always get what you want (Z. Damgaard & M. Pakarinen, sierpień 2000) Nie 25 Sie - 23:41
Mira poczuła poirytowanie na słowa swojego znajomego, ale postanowiła sobie, że będzie spokojna. Tylko dla ostrzeżenia, pokazała na swoje oczy i na Zachariasa – pamiętaj, że cię obserwuję!
- Masz szczęście, że jestem na urlopie. Nie będzie mnie gryzło sumienie, że pozwoliłam ci odejść bezkarnie – miała nadzieję, że się nie przyzwyczai do takiego traktowania jego występków. Mira także miała granice cierpliwości. Nie żeby Pakarinen była stuprocentową służbistką. Kiedy mogła przymknąć na coś oko, robiła to, ale właśnie w takich momentach jak ten – gdy nikt nie widział.
Chociaż mężczyzna potrafił ją zirytować, jakoś czuła do niego sympatię. Jak to mówią: kto się czubi, ten się lubi. Nie chciała tylko, by poczuł się zbyt pewnie i dlatego nie powiedziała tego na głos. To chyba można było zauważyć, nie potrzeba było słów.
- Jakie to uprzejme z twojej strony – odparła spokojnie. - Miło mieć towarzystwo – posłała mu życzliwe spojrzenie. Nawet jeśli bywał upierdliwy, posiadał swój urok. Mira lubiła niepokornych mężczyzn, co tu ukrywać.
Parsknęła śmiechem, gdy podsumował to, co się dzieje w świecie. Owszem, wymyślano na jej temat wiele historii, na szczęście żadna nie miała sensu i nie była prawdziwa. Plotki ją nie obchodziły, taka jest cena bycia rozpoznawalnym. Ona miała tak od dziecka, gdy przychodziła na występy babki i matki – ona była kolejną, która miała mieć talent i z niego korzystać. Pominęła już to, że była kim była i jak wpływała na innych. Mira dbała o swoją prywatność, jednak co jakiś czas było o czymś słychać, ach ta cena bycia znaną osobą.
- Jeśli ktoś nas wypatrzy i rozpozna, nie unikniemy kolejnych plotek, ale… mam to gdzieś. Poza tym nie obchodzi mnie to, co mówią na twój temat, Zachariasie – mogła go podeptać jak mrówkę i odesłać z kwitkiem, angażując ochronę, by się go pozbyli. Jednak nie była taka złośliwa, czym ewidentnie dała mu do myślenia. Mira lubiła interesujących mężczyzn, a on się do nich zaliczał.
- Wiesz, nie moja sprawa co tu robisz. Chodziło mi o to, że spotkanie znajomego w takim tłumie jest niespotykane. I ucieszyło mnie to, chociaż mogło to zabrzmieć inaczej – wzruszyła ramionami.
- Czasami los jest przewrotny i dochodzi do takich scen jak tutaj – dodała.
- Powinnam się cieszyć, że przywiało cię do tego miasta. I tak jest w istocie – przyznała. Nie chciała być taka zgryźliwa, bo nie miała powodu, dlatego starała się nieco rozluźnić atmosferę.
- Nigdy wcześniej tu nie byłam – podjęła kolejną myśl. - Koncertowanie ma swoje plusy. Można zobaczyć coś ciekawego, docenić piękno świata. Nie chciałabym utknąć gdzieś za biurkiem – jej praca – albo raczej prace – wiązały się z podróżami, obserwacją i musiała przyznać, że to jej się podobało. Nie była uwiązana do jednego miejsca. Chociaż składała raporty Komisji, nie czuła się zwykłym robolem jak inni. Muzyka także pozwalała łączyć przyjemne z pożytecznym.
Odgarnęła rude kosmyki na plecy i spojrzała na Zachariasa.
- Możemy się dobrze bawić, ale odrzućmy uprzedzenia. Ja nie będę patrzeć na swoje stanowisko w pracy, a ty się trochę wyluzuj. Nie chcę ci robić na złość, uwierz mi – tak to odebrała, bo jednak zaczął mówić inaczej niż na początku. I tak jakby spochmurniał, co do niego nie pasowało.
- Zgoda? - wyciągnęła ku niemu rękę.
- Masz szczęście, że jestem na urlopie. Nie będzie mnie gryzło sumienie, że pozwoliłam ci odejść bezkarnie – miała nadzieję, że się nie przyzwyczai do takiego traktowania jego występków. Mira także miała granice cierpliwości. Nie żeby Pakarinen była stuprocentową służbistką. Kiedy mogła przymknąć na coś oko, robiła to, ale właśnie w takich momentach jak ten – gdy nikt nie widział.
Chociaż mężczyzna potrafił ją zirytować, jakoś czuła do niego sympatię. Jak to mówią: kto się czubi, ten się lubi. Nie chciała tylko, by poczuł się zbyt pewnie i dlatego nie powiedziała tego na głos. To chyba można było zauważyć, nie potrzeba było słów.
- Jakie to uprzejme z twojej strony – odparła spokojnie. - Miło mieć towarzystwo – posłała mu życzliwe spojrzenie. Nawet jeśli bywał upierdliwy, posiadał swój urok. Mira lubiła niepokornych mężczyzn, co tu ukrywać.
Parsknęła śmiechem, gdy podsumował to, co się dzieje w świecie. Owszem, wymyślano na jej temat wiele historii, na szczęście żadna nie miała sensu i nie była prawdziwa. Plotki ją nie obchodziły, taka jest cena bycia rozpoznawalnym. Ona miała tak od dziecka, gdy przychodziła na występy babki i matki – ona była kolejną, która miała mieć talent i z niego korzystać. Pominęła już to, że była kim była i jak wpływała na innych. Mira dbała o swoją prywatność, jednak co jakiś czas było o czymś słychać, ach ta cena bycia znaną osobą.
- Jeśli ktoś nas wypatrzy i rozpozna, nie unikniemy kolejnych plotek, ale… mam to gdzieś. Poza tym nie obchodzi mnie to, co mówią na twój temat, Zachariasie – mogła go podeptać jak mrówkę i odesłać z kwitkiem, angażując ochronę, by się go pozbyli. Jednak nie była taka złośliwa, czym ewidentnie dała mu do myślenia. Mira lubiła interesujących mężczyzn, a on się do nich zaliczał.
- Wiesz, nie moja sprawa co tu robisz. Chodziło mi o to, że spotkanie znajomego w takim tłumie jest niespotykane. I ucieszyło mnie to, chociaż mogło to zabrzmieć inaczej – wzruszyła ramionami.
- Czasami los jest przewrotny i dochodzi do takich scen jak tutaj – dodała.
- Powinnam się cieszyć, że przywiało cię do tego miasta. I tak jest w istocie – przyznała. Nie chciała być taka zgryźliwa, bo nie miała powodu, dlatego starała się nieco rozluźnić atmosferę.
- Nigdy wcześniej tu nie byłam – podjęła kolejną myśl. - Koncertowanie ma swoje plusy. Można zobaczyć coś ciekawego, docenić piękno świata. Nie chciałabym utknąć gdzieś za biurkiem – jej praca – albo raczej prace – wiązały się z podróżami, obserwacją i musiała przyznać, że to jej się podobało. Nie była uwiązana do jednego miejsca. Chociaż składała raporty Komisji, nie czuła się zwykłym robolem jak inni. Muzyka także pozwalała łączyć przyjemne z pożytecznym.
Odgarnęła rude kosmyki na plecy i spojrzała na Zachariasa.
- Możemy się dobrze bawić, ale odrzućmy uprzedzenia. Ja nie będę patrzeć na swoje stanowisko w pracy, a ty się trochę wyluzuj. Nie chcę ci robić na złość, uwierz mi – tak to odebrała, bo jednak zaczął mówić inaczej niż na początku. I tak jakby spochmurniał, co do niego nie pasowało.
- Zgoda? - wyciągnęła ku niemu rękę.
Zacharias Damgaard
Re: You can't always get what you want (Z. Damgaard & M. Pakarinen, sierpień 2000) Nie 25 Sie - 23:41
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Niewinny uśmiech rozciągnął moje wargi w obietnicy pilnowania się z zachowaniem, zaś dłonie złożone jak do modlitwy miały utwierdzić obserwatorkę w przekonaniu, że teraz będzie już dość spokojnie, zwłaszcza, kiedy wyjdziemy na miasto. Trwałem tak przez kilka sekund zupełnie nie kryjąc rozbawienia.
— Dobrze, że formalności mamy już za sobą — inaczej nie potrafiłem nazwać tego, co działo się kilka chwil wcześniej. Sądziłem, że rytuał zwracania mi uwagi i groźnego patrzenia był już jakąś formą stałego punktu naszych spotkań. Niewiele na to mogłem poradzić, gdyż pokusa robienia jej na złość była zbyt silna. Owszem, nie traktowałem tak każdej napotkanej kobiety, jednak w przypadku Miry drobne uszczypliwości płynące zarówno z jednej, jak i z drugiej strony, okraszały się sposobem na komunikowanie się pomiędzy sobą. O ile mogłem to tak nazwać.
Jej uśmiech brałem za dobrą monetę – wiedziałem, że gdzieś pod płaszczykiem służbistki kryła się inna osoba. Gdyby tak nie było, zapewne prowadziłaby zupełnie inny tryb życia. Siedziałaby za biurkiem – na co sama się wzdrygnęła kontynuując temat podróży. Z jednej strony wcale się jej nie dziwiłem, sam nie przepadałem za zbyt długim bezruchem, jednak praca naukowca często wymagała poświęceń. Nigdy nie pomstowałem na to – wręcz przeciwnie. Byłem stworzeniem dość dziwnym, ponieważ przy całym zamiłowaniu do czerpania garściami z życia, nie potrafiłem wyzbyć się tej części mnie pragnącej zgłębiać arkana magii i prac badawczych poprzedników. Teraz jednak były to rzeczy tak odległe, tak obrzydzone przez ojca, że skrzywiłem się mimowolnie podróżując ku przeszłości nawet w myślach. Znów pojawił się znajomy dyskomfort natłoku niedokończonych spraw i znów czułem, że potrzebuję uciec, zapomnieć, zagłuszyć wściekłość i rozżalenie.
Wsunąłem dłonie w kieszenie spodni w kolorze rozgrzanego saharyjskiego piasku. Naciągnięta na plecy koszula w drobny, kwiatowy wzór wydęła się od podmuchu nadciągającego od strony lądu; powietrze było suche i wibrujące od ciepła parującego z kamiennych powierzchni budynków. Odgłosy koncertu były coraz słabsze, choć wciąż na tyle wyraźne, abym potrafił wyłowić poszczególne słowa utworów, których nigdy wcześniej nie słyszałem. Jej uwaga tycząca się plotek wywołała mimowolne uczucie sympatii. Sam nieszczególnie przecież przejmowałem się tym, co o mnie mówiono zaraz po tym, gdy ekscesy Felixa wypłynęły na światło dzienne. Co dziwne, większy problem mieli z tym ludzie, którzy mnie otaczali – z władzami uczelni na czele. Tylko i wyłącznie przez nich byłem teraz w tak beznadziejnym położeniu. Obrzydliwa sytuacja.
— Spokojnie, nie mam ci nic za złe, też się cieszę, że cię widzę — przyznałem zupełnie szczerze. Gdyby było inaczej, nie fatygowałbym się na koncert i spędziłbym ten dzień zupełnie inaczej. Choć próbowałem uciec od skandynawii, to widok znajomych twarzy wciąż mnie przyciągał, zupełnie tak, jakbym nie potrafił całkiem zrezygnować z mojego dziedzictwa, jakbym nie mógł wyrzec się pochodzenia i przeszłości. Czułem w związku z tym rozdrażnienie, jednak nie dałem jej poznać po sobie, że cokolwiek ze mną nie tak.
— Byłem tu raz — odpowiedziałem w zamian za jej wyznanie. Pamiętałem Niceę dość dobrze, kilka atrakcji utkwiło mi w głowie, dlatego stwierdziłem, że dziś jest idealna sposobność, by zabawić się w przewodnika. — Chcesz iść na plażę? Znam piękne miejsce przy wybrzeżu. Możemy też wybrać wzgórze Mont Boron — wymieniłem, zerkając na kobietę z zaciekawieniem. — Wybieraj, z przyjemnością cię zabiorę tam, gdzie tylko sobie zażyczysz — wyprzedzając ją o kilka kroków, skłoniłem się dość nisko, filuternie zerkając spod burzy czarnych fal opadających na czoło i oczy. Zmrużyłem je, gdy dodała jeszcze coś, co wyjątkowo mnie zaciekawiło i sprawiło, że jeszcze bardziej cieszyłem się z podjętej przed południem decyzji. Pasował mi taki układ, podobał się wyjątkowo, więc przystałem z miejsca na propozycję.
— Jasne. Nie musisz mnie drugi raz zachęcać — słowa aprobaty entuzjastycznie wypłynął spomiędzy roześmianych warg. — Panno Pakarinen, nie sądziłem, że kiedykolwiek to usłyszę — dodałem jeszcze podkreślając, że w istocie zmiana w jej zachowaniu przypadła mi do gustu. Przez ten czas zdołaliśmy wyjść na szeroką promenadę oświetloną gęsto lampami. Ustawione po jej długości ławeczki chętnie zajmowali turyści, a my bez problemu wtopiliśmy się w otoczenie. Mój krok był wciąż dość wolny, gdyż czekałem na decyzję, w którym kierunku iść dalej.
— Dobrze, że formalności mamy już za sobą — inaczej nie potrafiłem nazwać tego, co działo się kilka chwil wcześniej. Sądziłem, że rytuał zwracania mi uwagi i groźnego patrzenia był już jakąś formą stałego punktu naszych spotkań. Niewiele na to mogłem poradzić, gdyż pokusa robienia jej na złość była zbyt silna. Owszem, nie traktowałem tak każdej napotkanej kobiety, jednak w przypadku Miry drobne uszczypliwości płynące zarówno z jednej, jak i z drugiej strony, okraszały się sposobem na komunikowanie się pomiędzy sobą. O ile mogłem to tak nazwać.
Jej uśmiech brałem za dobrą monetę – wiedziałem, że gdzieś pod płaszczykiem służbistki kryła się inna osoba. Gdyby tak nie było, zapewne prowadziłaby zupełnie inny tryb życia. Siedziałaby za biurkiem – na co sama się wzdrygnęła kontynuując temat podróży. Z jednej strony wcale się jej nie dziwiłem, sam nie przepadałem za zbyt długim bezruchem, jednak praca naukowca często wymagała poświęceń. Nigdy nie pomstowałem na to – wręcz przeciwnie. Byłem stworzeniem dość dziwnym, ponieważ przy całym zamiłowaniu do czerpania garściami z życia, nie potrafiłem wyzbyć się tej części mnie pragnącej zgłębiać arkana magii i prac badawczych poprzedników. Teraz jednak były to rzeczy tak odległe, tak obrzydzone przez ojca, że skrzywiłem się mimowolnie podróżując ku przeszłości nawet w myślach. Znów pojawił się znajomy dyskomfort natłoku niedokończonych spraw i znów czułem, że potrzebuję uciec, zapomnieć, zagłuszyć wściekłość i rozżalenie.
Wsunąłem dłonie w kieszenie spodni w kolorze rozgrzanego saharyjskiego piasku. Naciągnięta na plecy koszula w drobny, kwiatowy wzór wydęła się od podmuchu nadciągającego od strony lądu; powietrze było suche i wibrujące od ciepła parującego z kamiennych powierzchni budynków. Odgłosy koncertu były coraz słabsze, choć wciąż na tyle wyraźne, abym potrafił wyłowić poszczególne słowa utworów, których nigdy wcześniej nie słyszałem. Jej uwaga tycząca się plotek wywołała mimowolne uczucie sympatii. Sam nieszczególnie przecież przejmowałem się tym, co o mnie mówiono zaraz po tym, gdy ekscesy Felixa wypłynęły na światło dzienne. Co dziwne, większy problem mieli z tym ludzie, którzy mnie otaczali – z władzami uczelni na czele. Tylko i wyłącznie przez nich byłem teraz w tak beznadziejnym położeniu. Obrzydliwa sytuacja.
— Spokojnie, nie mam ci nic za złe, też się cieszę, że cię widzę — przyznałem zupełnie szczerze. Gdyby było inaczej, nie fatygowałbym się na koncert i spędziłbym ten dzień zupełnie inaczej. Choć próbowałem uciec od skandynawii, to widok znajomych twarzy wciąż mnie przyciągał, zupełnie tak, jakbym nie potrafił całkiem zrezygnować z mojego dziedzictwa, jakbym nie mógł wyrzec się pochodzenia i przeszłości. Czułem w związku z tym rozdrażnienie, jednak nie dałem jej poznać po sobie, że cokolwiek ze mną nie tak.
— Byłem tu raz — odpowiedziałem w zamian za jej wyznanie. Pamiętałem Niceę dość dobrze, kilka atrakcji utkwiło mi w głowie, dlatego stwierdziłem, że dziś jest idealna sposobność, by zabawić się w przewodnika. — Chcesz iść na plażę? Znam piękne miejsce przy wybrzeżu. Możemy też wybrać wzgórze Mont Boron — wymieniłem, zerkając na kobietę z zaciekawieniem. — Wybieraj, z przyjemnością cię zabiorę tam, gdzie tylko sobie zażyczysz — wyprzedzając ją o kilka kroków, skłoniłem się dość nisko, filuternie zerkając spod burzy czarnych fal opadających na czoło i oczy. Zmrużyłem je, gdy dodała jeszcze coś, co wyjątkowo mnie zaciekawiło i sprawiło, że jeszcze bardziej cieszyłem się z podjętej przed południem decyzji. Pasował mi taki układ, podobał się wyjątkowo, więc przystałem z miejsca na propozycję.
— Jasne. Nie musisz mnie drugi raz zachęcać — słowa aprobaty entuzjastycznie wypłynął spomiędzy roześmianych warg. — Panno Pakarinen, nie sądziłem, że kiedykolwiek to usłyszę — dodałem jeszcze podkreślając, że w istocie zmiana w jej zachowaniu przypadła mi do gustu. Przez ten czas zdołaliśmy wyjść na szeroką promenadę oświetloną gęsto lampami. Ustawione po jej długości ławeczki chętnie zajmowali turyści, a my bez problemu wtopiliśmy się w otoczenie. Mój krok był wciąż dość wolny, gdyż czekałem na decyzję, w którym kierunku iść dalej.
Bezimienny
Re: You can't always get what you want (Z. Damgaard & M. Pakarinen, sierpień 2000) Nie 25 Sie - 23:41
Mira potrafiła się bawić i korzystała z uroków życia. Owszem, była poważniejsza niż choćby te dziesięć lat wstecz, ale młodość rządziła się swoimi prawami. Chociaż była dojrzalsza i bardziej odpowiedzialna, nie znaczyło to, że jest ponura i nudna. Proszę was, czy artyści, a w szczególności ci związani z mocniejszą muzyką naprawdę są tacy poważni? A skąd! Można się zdziwić, bo to w większości ludzie pełni pokory, sporego poczucia humoru i tacy do rany przyłóż. Nie inaczej było z członkami jej zespołu – wszyscy posiadali ogromne poczucie humoru.
- Z tych miejsc bliższa jest mi plaża – powiedziała z lekkim rozrzewnieniem. - Co nie znaczy, że pogardzam wyższym terenem – dodała.
- Przejdźmy się trochę po wybrzeżu – wybrała w końcu. Natura selkie domagała się bliższego kontaktu z wodą. No cóż, nie zmieni się przecież w swoją drugą postać. Nie zamierzała wchodzić w morskie odmęty, jedynie przejść się po plaży. Nie miała zamiaru odkrywać przed Zachariasem swojej natury. To była tajemnica, o której wiedzieli wyłącznie członkowie jej rodziny.
Mężczyzna ewidentnie z nią flirtował, ale nie miała nic przeciwko. Była świadoma tego, że chcąc czy nie, przyciąga spojrzenia innych. Poza tym trochę zabawy jeszcze nikogo nie zabiło.
- No to mamy umowę – skwitowała. - A teraz w drogę. Jeśli zbyt późno wrócę, będą się o mnie martwić. Jeszcze ktoś pomyśli, że mnie porwano – uśmiechnęła się. W zasadzie tak było, bo Zach chyba właśnie to robił.
Ruszyli w odpowiednim kierunku, to milcząc, to rozmawiając. W pewnym momencie Mira zapytała:
- Często podróżujesz? - spojrzała na niego z zaciekawieniem. - Jak mówiłam, bardzo rzadko można spotkać kogoś z Midgardu w takich okolicznościach i miejscach. Poza najwierniejszą grupą fanów – byli tacy, którzy podróżowali w ślad za zespołem i kupowali czasem drogie wejściówki na festiwale czy do klubów.
- Chyba sporo widziałeś w swoim życiu – tym razem nie pytała, a domyślała się, że tak było w istocie. Pakarinen lubiła poznawać nowe miejsca. Każde z nich było inne, nie tylko przez to, że mówiono w różnych językach. Widać było wpływ różnych kultur, co było wspaniałe.
Nagle sięgnęła do swojej torby, którą przezornie złapała kiedy wychodziła z garderoby i wyciągnęła z niego aparat. Swoją festiwalową przepustkę schowała zaś, gdyż teraz jej nie potrzebowała.
- Trzeba uwiecznić te cuda – wyjaśniła. - To jedna z moich pasji, uwielbiam robić zdjęcia i nie ruszam się nigdzie bez aparatu – zaczęła sprawdzać ustawienia w sprzęcie, a kiedy była pewna, że wszystko jest takie, jak powinno być, skierowała aparat w stronę Zachariasa i…
- Uśmiech! - zawołała, po czym zrobiła mu całkiem udane zdjęcie.
- A ty? - zaczęła. - Co lubisz robić kiedy masz chwile dla siebie? - była ciekawa, czemu poświęca czas wolny. Dobrze było mieć jakieś hobby.
- Tylko nie mów, że lubisz się czaić wśród śniących – szturchnęła go lekko w bok. - Swoją drogą to też jest czymś, co lubię. Wtapianie się w ich świat jest fascynujące, bo potrafią tak wiele bez czarów, a to jest niesamowite… - zawsze podziwiała ich zaradność. Skoro nie mieli magii, musieli sobie radzić inaczej.
- Z tych miejsc bliższa jest mi plaża – powiedziała z lekkim rozrzewnieniem. - Co nie znaczy, że pogardzam wyższym terenem – dodała.
- Przejdźmy się trochę po wybrzeżu – wybrała w końcu. Natura selkie domagała się bliższego kontaktu z wodą. No cóż, nie zmieni się przecież w swoją drugą postać. Nie zamierzała wchodzić w morskie odmęty, jedynie przejść się po plaży. Nie miała zamiaru odkrywać przed Zachariasem swojej natury. To była tajemnica, o której wiedzieli wyłącznie członkowie jej rodziny.
Mężczyzna ewidentnie z nią flirtował, ale nie miała nic przeciwko. Była świadoma tego, że chcąc czy nie, przyciąga spojrzenia innych. Poza tym trochę zabawy jeszcze nikogo nie zabiło.
- No to mamy umowę – skwitowała. - A teraz w drogę. Jeśli zbyt późno wrócę, będą się o mnie martwić. Jeszcze ktoś pomyśli, że mnie porwano – uśmiechnęła się. W zasadzie tak było, bo Zach chyba właśnie to robił.
Ruszyli w odpowiednim kierunku, to milcząc, to rozmawiając. W pewnym momencie Mira zapytała:
- Często podróżujesz? - spojrzała na niego z zaciekawieniem. - Jak mówiłam, bardzo rzadko można spotkać kogoś z Midgardu w takich okolicznościach i miejscach. Poza najwierniejszą grupą fanów – byli tacy, którzy podróżowali w ślad za zespołem i kupowali czasem drogie wejściówki na festiwale czy do klubów.
- Chyba sporo widziałeś w swoim życiu – tym razem nie pytała, a domyślała się, że tak było w istocie. Pakarinen lubiła poznawać nowe miejsca. Każde z nich było inne, nie tylko przez to, że mówiono w różnych językach. Widać było wpływ różnych kultur, co było wspaniałe.
Nagle sięgnęła do swojej torby, którą przezornie złapała kiedy wychodziła z garderoby i wyciągnęła z niego aparat. Swoją festiwalową przepustkę schowała zaś, gdyż teraz jej nie potrzebowała.
- Trzeba uwiecznić te cuda – wyjaśniła. - To jedna z moich pasji, uwielbiam robić zdjęcia i nie ruszam się nigdzie bez aparatu – zaczęła sprawdzać ustawienia w sprzęcie, a kiedy była pewna, że wszystko jest takie, jak powinno być, skierowała aparat w stronę Zachariasa i…
- Uśmiech! - zawołała, po czym zrobiła mu całkiem udane zdjęcie.
- A ty? - zaczęła. - Co lubisz robić kiedy masz chwile dla siebie? - była ciekawa, czemu poświęca czas wolny. Dobrze było mieć jakieś hobby.
- Tylko nie mów, że lubisz się czaić wśród śniących – szturchnęła go lekko w bok. - Swoją drogą to też jest czymś, co lubię. Wtapianie się w ich świat jest fascynujące, bo potrafią tak wiele bez czarów, a to jest niesamowite… - zawsze podziwiała ich zaradność. Skoro nie mieli magii, musieli sobie radzić inaczej.
Zacharias Damgaard
Re: You can't always get what you want (Z. Damgaard & M. Pakarinen, sierpień 2000) Nie 25 Sie - 23:42
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Wybór kierunku dalszego spaceru okazał się dość prostym zadaniem. Sam nie miałem większych preferencji, gdyż każde z wymienionych miejsc posiadało swoje uroki. Nigdy nie byłem wyjątkowo przywiązany do jednego, konkretnego krajobrazu, który uznawałbym za najlepszy i najbardziej interesujący. Przytaknąłem jej spokojnie, wskazując dłonią chodnik, którym powinniśmy podążyć, by dotrzeć do plaży, na której piasek powinien wciąż być dostatecznie ciepły, aby podróżować boso.
— Wspaniały wybór. Być nad Lazurowym Wybrzeżem i nie skorzystać z możliwości nadmorskiego spaceru, to jak popełnić śmiertelny grzech. — Każde ze słów wypowiadałem z powagą. Było w tym sporo prawdy – sądzę, że odmówienie sobie takiej przyjemności faktycznie zakrawa o szaleństwo, nawet, jeśli ktoś nie przepadał za nadmorskim klimatem. O sobie samym nie mogłem również powiedzieć, że woda stanowiła mój żywioł, jednak dla takiej chwili byłem skłonny poczynić kilka ustępstw; opuściliśmy więc tłoczną linię zabudowy idąc w kierunku szerokiej promenady skąpanej w wieczornych światłach. Nicea tętniła życiem do późnych godzin nocnych, dlatego wycieczka okazywała się niezwykle przyjemna i, co najważniejsze, zupełnie bezpieczna, dlatego nie ukrywałem rozbawienia, gdy stwierdziła, że ktoś mógłby obawiać się porwania.
— Oddam cię o przyzwoitej porze, nie martw się. — W rzeczywistości nieszczególnie miałem ochotę przejmować się upływającym czasem, lecz ugładziłem jej obawy kilkoma słowami dla zachowania pozorów odpowiedzialności. Wprawdzie mogła przerwać spacer w każdej chwili, lecz wolałem myśleć, że mam jakąkolwiek siłę sprawczą.
— Właściwie, to tak. Zwłaszcza ostatnio. Widzisz, nie pracuję już na uczelni. Zająłem się rodzinnym interesem — dopowiedziałem na tyle ogólnie, by zaspokoić pierwszy głód ciekawości. Nie chciałem się spowiadać, tym bardziej żalić, lecz wiedziałem, że nie uniknę choćby odrobiny otwartości. To nie było spotkanie w barze, czy kasynie, gdzie rozmowę można było sprowadzić do minimum. Być może powinienem żałować? Sam jeszcze nie wiedziałem, lecz na chwilę obecną nasza konwersacja nie zahaczała nic, co byłoby dla mnie w jakikolwiek sposób niewygodne. — Zależy, jak definiujesz sporo — dodałem zaraz, czyniąc palcami cudzysłów, w którym zamknąłem określenie ilości doświadczeń obecnych w moim życiu. Problem polegał na tym, że im dalej człowiek podróżował, im więcej widział, tym bardziej czuł się mały i głupi. Tyle rzeczy skrywał otaczający świat, że nie sposób było odkryć choćby połowę. Myślę, że podróżowanie nauczyło mnie pewnej dozy pokory względem szafowania własną wszechwiedzą. — Jeśli chodzi o ilość podróży, miejsc rozsianych na kontynentach, to pewnie ktoś mógłby stwierdzić, że całkiem dużo. — Biorąc pod uwagę przeciętnego mieszkańca magicznej Skandynawii mój wynik robił wrażenie, choć traktowałem to dość lekko.
Gdy moja towarzyszka zajęła się ustawieniami aparatu fotograficznego, zacząłem przyglądać się jej z ciekawością. Nigdy nie uwieczniałem na kliszach moich podróży, zwykle nie miałem na to czasu, lub moje myśli zaprzątały zupełnie inne sprawy, jak wydawało mi się, o wiele ważniejsze.
— Więc, po godzinach fotografka? — zagadnąłem, idąc posłusznie tuż obok. Wiatr poruszał liśćmi ozdobnej roślinności, droga powoli prowadziła nas ku piaszczystej części miasta. Nie zauważyłem, gdy podstępnie wyciągnęła ręce, układając aparat przy oku. Dopiero kliknięcie, blask, a wcześniej jej komenda, wyrwały mnie z chwilowego stuporu. Rzadko pozowałem do zdjęć, lecz nie miałem jej za złe spontanicznego ruchu, lubiłem, gdy coś niespodziewanego działo się w moim otoczeniu. Raczej nie zdążyłem się uśmiechnąć, dopiero po czasie rozciągając kąciki ust w szelmowskim grymasie, który poprzedził wyrzuconą myśl – komentarz, którego nie zdołałem wypowiedzieć wcześniej, dlatego uformowałem go na nowo. — Miałaś fotografować cuda, chyba, że zaliczam się do owych. — Czasami byłem do granic bezwstydny, bezczelnie podchwytując każdą z nadarzających się okazji, by szarpnąć za wrażliwe struny cudzych emocji. Na nieszczęście, byłem przy tym okropnie pewny siebie i raczej pozbawiony jakiegokolwiek speszenia. — Tylko nigdzie tego nie pokazuj, zachowaj dla siebie. Strach myśleć, co by było, gdybym dostał się w niepowołane ręce — teraz moje słowa miękły pod wpływem tłamszonego rozbawienia wysmykującego się z gardła pomimo starań zachowania powagi.
— No popatrz… — mruknąłem, gdy szturchnęła mnie łokciem. — To chyba przeznaczenie — posłałem jej przeciągłe spojrzenie. — Na studiach lubiłem zaszywać się w kinach śniących — wyjaśniłem, choć zaraz dodałem — ale to rzecz jasna nie jest jedyne moje zajęcie, choć zupełnie rozumiem, o czym mówisz. Mam bardzo podobnie. — Na chwilę zamilkłem, gdy przeszliśmy po drewnianych deskach tuż obok stoiska z zimnymi napojami. — Widziałaś Jeźdźca bez głowy? Film z zeszłego roku. Obejrzałem chyba wszystkie dotychczasowe produkcje Tima Burtona.
— Wspaniały wybór. Być nad Lazurowym Wybrzeżem i nie skorzystać z możliwości nadmorskiego spaceru, to jak popełnić śmiertelny grzech. — Każde ze słów wypowiadałem z powagą. Było w tym sporo prawdy – sądzę, że odmówienie sobie takiej przyjemności faktycznie zakrawa o szaleństwo, nawet, jeśli ktoś nie przepadał za nadmorskim klimatem. O sobie samym nie mogłem również powiedzieć, że woda stanowiła mój żywioł, jednak dla takiej chwili byłem skłonny poczynić kilka ustępstw; opuściliśmy więc tłoczną linię zabudowy idąc w kierunku szerokiej promenady skąpanej w wieczornych światłach. Nicea tętniła życiem do późnych godzin nocnych, dlatego wycieczka okazywała się niezwykle przyjemna i, co najważniejsze, zupełnie bezpieczna, dlatego nie ukrywałem rozbawienia, gdy stwierdziła, że ktoś mógłby obawiać się porwania.
— Oddam cię o przyzwoitej porze, nie martw się. — W rzeczywistości nieszczególnie miałem ochotę przejmować się upływającym czasem, lecz ugładziłem jej obawy kilkoma słowami dla zachowania pozorów odpowiedzialności. Wprawdzie mogła przerwać spacer w każdej chwili, lecz wolałem myśleć, że mam jakąkolwiek siłę sprawczą.
— Właściwie, to tak. Zwłaszcza ostatnio. Widzisz, nie pracuję już na uczelni. Zająłem się rodzinnym interesem — dopowiedziałem na tyle ogólnie, by zaspokoić pierwszy głód ciekawości. Nie chciałem się spowiadać, tym bardziej żalić, lecz wiedziałem, że nie uniknę choćby odrobiny otwartości. To nie było spotkanie w barze, czy kasynie, gdzie rozmowę można było sprowadzić do minimum. Być może powinienem żałować? Sam jeszcze nie wiedziałem, lecz na chwilę obecną nasza konwersacja nie zahaczała nic, co byłoby dla mnie w jakikolwiek sposób niewygodne. — Zależy, jak definiujesz sporo — dodałem zaraz, czyniąc palcami cudzysłów, w którym zamknąłem określenie ilości doświadczeń obecnych w moim życiu. Problem polegał na tym, że im dalej człowiek podróżował, im więcej widział, tym bardziej czuł się mały i głupi. Tyle rzeczy skrywał otaczający świat, że nie sposób było odkryć choćby połowę. Myślę, że podróżowanie nauczyło mnie pewnej dozy pokory względem szafowania własną wszechwiedzą. — Jeśli chodzi o ilość podróży, miejsc rozsianych na kontynentach, to pewnie ktoś mógłby stwierdzić, że całkiem dużo. — Biorąc pod uwagę przeciętnego mieszkańca magicznej Skandynawii mój wynik robił wrażenie, choć traktowałem to dość lekko.
Gdy moja towarzyszka zajęła się ustawieniami aparatu fotograficznego, zacząłem przyglądać się jej z ciekawością. Nigdy nie uwieczniałem na kliszach moich podróży, zwykle nie miałem na to czasu, lub moje myśli zaprzątały zupełnie inne sprawy, jak wydawało mi się, o wiele ważniejsze.
— Więc, po godzinach fotografka? — zagadnąłem, idąc posłusznie tuż obok. Wiatr poruszał liśćmi ozdobnej roślinności, droga powoli prowadziła nas ku piaszczystej części miasta. Nie zauważyłem, gdy podstępnie wyciągnęła ręce, układając aparat przy oku. Dopiero kliknięcie, blask, a wcześniej jej komenda, wyrwały mnie z chwilowego stuporu. Rzadko pozowałem do zdjęć, lecz nie miałem jej za złe spontanicznego ruchu, lubiłem, gdy coś niespodziewanego działo się w moim otoczeniu. Raczej nie zdążyłem się uśmiechnąć, dopiero po czasie rozciągając kąciki ust w szelmowskim grymasie, który poprzedził wyrzuconą myśl – komentarz, którego nie zdołałem wypowiedzieć wcześniej, dlatego uformowałem go na nowo. — Miałaś fotografować cuda, chyba, że zaliczam się do owych. — Czasami byłem do granic bezwstydny, bezczelnie podchwytując każdą z nadarzających się okazji, by szarpnąć za wrażliwe struny cudzych emocji. Na nieszczęście, byłem przy tym okropnie pewny siebie i raczej pozbawiony jakiegokolwiek speszenia. — Tylko nigdzie tego nie pokazuj, zachowaj dla siebie. Strach myśleć, co by było, gdybym dostał się w niepowołane ręce — teraz moje słowa miękły pod wpływem tłamszonego rozbawienia wysmykującego się z gardła pomimo starań zachowania powagi.
— No popatrz… — mruknąłem, gdy szturchnęła mnie łokciem. — To chyba przeznaczenie — posłałem jej przeciągłe spojrzenie. — Na studiach lubiłem zaszywać się w kinach śniących — wyjaśniłem, choć zaraz dodałem — ale to rzecz jasna nie jest jedyne moje zajęcie, choć zupełnie rozumiem, o czym mówisz. Mam bardzo podobnie. — Na chwilę zamilkłem, gdy przeszliśmy po drewnianych deskach tuż obok stoiska z zimnymi napojami. — Widziałaś Jeźdźca bez głowy? Film z zeszłego roku. Obejrzałem chyba wszystkie dotychczasowe produkcje Tima Burtona.
Bezimienny
Re: You can't always get what you want (Z. Damgaard & M. Pakarinen, sierpień 2000) Nie 25 Sie - 23:42
Mira wcale nie miała ochoty wracać zbyt szybko, ale nie od niej to zależało. Wyszła nie mówiąc o celu nikomu, więc nie chciała robić problemów. Wiadomo jak to jest. Sama mogłaby się włóczyć do rana, bo warto było korzystać z pogody i urokliwego zakątku.
Kobieta słuchała uważnie swego znajomego, po czym powiedziała z namysłem:
- Możesz ze mną rozmawiać otwarcie, nie wykorzystam tego przeciwko tobie, słowo – zapewniła. Łatwo było jej się poddać i odsłonić nieco, bo taką miała naturę, ale ogólnie była uczciwą osobą i nie niszczyła innych w żaden sposób. Można było w niej znaleźć przyjaciółkę. Przywiązywała się do innych, chociaż tak naprawdę jeszcze w nikim nie znalazła stałego oparcia. Lubiła rozwiązłe życie, związki bez obietnic, ale nie była taka, by korzystać z wiedzy przeciw innym. Żyła w zgodzie z byłymi facetami, szukała nowych relacji, nie mogąc dłużej być samotną. Szukała przyjaźni, romansu i ani myślała o wykorzystaniu kogokolwiek do jakichś niecnych celów.
Zacharias może jej kiedyś podpadł i sporo ryzykował tego dnia, jednak nie miała mu niczego za złe. Lubiła go, więc również chętnie go słuchała.
- Podróżowanie jest wspaniałe – odparła na jego słowa. - Można poznać tyle miejsc, ludzi, kultury, wierzenia, obyczaje – wyliczała.
- Chciałabym zobaczyć więcej – przyznała. - Świat jest pełen cudów, ciekawostek do odkrycia i miejsc, w których można się zakochać – Mira uwielbiała życie i czerpała z niego garściami. Poza tym posiadając sporą wiedzę o śniących i ciągle ją poszerzając, mogła z powodzeniem udawać turystkę w każdym miejscu.
– Masz szczęście, że istnieje taka możliwość, by oglądać to wszystko. Może i mnie się dostanie trochę szczęścia. Przebijamy się coraz dalej z muzyką, nie zamierzamy się zatrzymać, bo spotkała się grupa wariatów zakochanych w ostrzejszych brzmieniach i robimy to, co lubimy najbardziej – jej babkę i matkę znano w świecie galdrów. Obie występowały, posiadały piękne głosy, były kimś. Mira także korzystała ze swoich możliwości. Nie wyobrażała sobie robić czegoś innego, no chyba że pracować dla Komisji, co przecież również robiła.
Uśmiechnęła się, słysząc kolejne słowa.
- Lubię się bawić w turystkę i fotografa. Zawsze staram się ująć coś ciekawego – powiedziała, a kiedy zrobiła i jemu zdjęcie, dodała:
- Bez wyjątków – naprawdę był fotogeniczny i stanowił ciekawego modela.
- Masz bardzo ciekawe rysy twarzy, poza tym jesteś fotogeniczny – odparła. Jego ciekawy typ urody naprawdę przyciągał spojrzenia. Mira lubiła egzotykę…
- Nie martw się, nie dzielę się tym z innymi. No, zazwyczaj – po wywołaniu zdjęć, część z nich trafiała do prywatnych zbiorów, a część do albumu, który oglądali inni. Dobrze wiedziała, gdzie umieści jego zdjęcie. Nie, nie będzie na pokaz.
Śniący stanowili zaś taki temat, w który lepiej nie wchodzić z nią głębiej. Mogła opowiadać i opowiadać…
- Ciągle muszę się uczyć czegoś nowego. Ale to jest dobre, bo nigdy nie spoczywa się na laurach, przez cały czas jest coś, co chce się zobaczyć, poznać, zrozumieć – powiedziała. - Inaczej bardzo łatwo można się wydać przed innymi. Trzeba być przygotowanym na wszystko, znać się na wszystkim i nie korzystać ze swojej magicznej wiedzy – łatwo było wypowiedzieć zaklęcie, by uwolnić magię. W świecie śniących chodziło o coś innego – wiedza ludzka była niesamowita. Bez daru galdrów, wymyślali wszystko, co mogło pomóc im odnaleźć się w świecie bez zaklęć, eliksirów i rytuałów.
- Lubię dobre kino – przyznała, po kolejnych słowach towarzysza. - Też lubię Burtona, chociaż moim największym, miłym zaskoczeniem był Tarantino. Znasz zapewne choćby „Pulp Fiction”, prawda? - jako osoba, która przepada za kinem, z pewnością znał ten obraz.
- Jestem ciekawa, czym znowu nas - widzów uraczy. Mam wrażenie, że zaskoczy kolejnym ciekawym filmem, tylko mógłby kręcić coś częściej. Chociaż… jakby popatrzeć na to z innej strony, lepiej mieć więcej czasu na dopracowanie wszystkiego, niż zrobić coś kiepskiego na szybko – jak niejeden twórca miał.
– Jestem też wierną fanką wielu zespołów, a bez sztuczek z magią także można zrobić efektowne widowisko – poznała się na tym, bo występy jej grupy także posiadały pewne urozmaicenie wizualne.
Kobieta słuchała uważnie swego znajomego, po czym powiedziała z namysłem:
- Możesz ze mną rozmawiać otwarcie, nie wykorzystam tego przeciwko tobie, słowo – zapewniła. Łatwo było jej się poddać i odsłonić nieco, bo taką miała naturę, ale ogólnie była uczciwą osobą i nie niszczyła innych w żaden sposób. Można było w niej znaleźć przyjaciółkę. Przywiązywała się do innych, chociaż tak naprawdę jeszcze w nikim nie znalazła stałego oparcia. Lubiła rozwiązłe życie, związki bez obietnic, ale nie była taka, by korzystać z wiedzy przeciw innym. Żyła w zgodzie z byłymi facetami, szukała nowych relacji, nie mogąc dłużej być samotną. Szukała przyjaźni, romansu i ani myślała o wykorzystaniu kogokolwiek do jakichś niecnych celów.
Zacharias może jej kiedyś podpadł i sporo ryzykował tego dnia, jednak nie miała mu niczego za złe. Lubiła go, więc również chętnie go słuchała.
- Podróżowanie jest wspaniałe – odparła na jego słowa. - Można poznać tyle miejsc, ludzi, kultury, wierzenia, obyczaje – wyliczała.
- Chciałabym zobaczyć więcej – przyznała. - Świat jest pełen cudów, ciekawostek do odkrycia i miejsc, w których można się zakochać – Mira uwielbiała życie i czerpała z niego garściami. Poza tym posiadając sporą wiedzę o śniących i ciągle ją poszerzając, mogła z powodzeniem udawać turystkę w każdym miejscu.
– Masz szczęście, że istnieje taka możliwość, by oglądać to wszystko. Może i mnie się dostanie trochę szczęścia. Przebijamy się coraz dalej z muzyką, nie zamierzamy się zatrzymać, bo spotkała się grupa wariatów zakochanych w ostrzejszych brzmieniach i robimy to, co lubimy najbardziej – jej babkę i matkę znano w świecie galdrów. Obie występowały, posiadały piękne głosy, były kimś. Mira także korzystała ze swoich możliwości. Nie wyobrażała sobie robić czegoś innego, no chyba że pracować dla Komisji, co przecież również robiła.
Uśmiechnęła się, słysząc kolejne słowa.
- Lubię się bawić w turystkę i fotografa. Zawsze staram się ująć coś ciekawego – powiedziała, a kiedy zrobiła i jemu zdjęcie, dodała:
- Bez wyjątków – naprawdę był fotogeniczny i stanowił ciekawego modela.
- Masz bardzo ciekawe rysy twarzy, poza tym jesteś fotogeniczny – odparła. Jego ciekawy typ urody naprawdę przyciągał spojrzenia. Mira lubiła egzotykę…
- Nie martw się, nie dzielę się tym z innymi. No, zazwyczaj – po wywołaniu zdjęć, część z nich trafiała do prywatnych zbiorów, a część do albumu, który oglądali inni. Dobrze wiedziała, gdzie umieści jego zdjęcie. Nie, nie będzie na pokaz.
Śniący stanowili zaś taki temat, w który lepiej nie wchodzić z nią głębiej. Mogła opowiadać i opowiadać…
- Ciągle muszę się uczyć czegoś nowego. Ale to jest dobre, bo nigdy nie spoczywa się na laurach, przez cały czas jest coś, co chce się zobaczyć, poznać, zrozumieć – powiedziała. - Inaczej bardzo łatwo można się wydać przed innymi. Trzeba być przygotowanym na wszystko, znać się na wszystkim i nie korzystać ze swojej magicznej wiedzy – łatwo było wypowiedzieć zaklęcie, by uwolnić magię. W świecie śniących chodziło o coś innego – wiedza ludzka była niesamowita. Bez daru galdrów, wymyślali wszystko, co mogło pomóc im odnaleźć się w świecie bez zaklęć, eliksirów i rytuałów.
- Lubię dobre kino – przyznała, po kolejnych słowach towarzysza. - Też lubię Burtona, chociaż moim największym, miłym zaskoczeniem był Tarantino. Znasz zapewne choćby „Pulp Fiction”, prawda? - jako osoba, która przepada za kinem, z pewnością znał ten obraz.
- Jestem ciekawa, czym znowu nas - widzów uraczy. Mam wrażenie, że zaskoczy kolejnym ciekawym filmem, tylko mógłby kręcić coś częściej. Chociaż… jakby popatrzeć na to z innej strony, lepiej mieć więcej czasu na dopracowanie wszystkiego, niż zrobić coś kiepskiego na szybko – jak niejeden twórca miał.
– Jestem też wierną fanką wielu zespołów, a bez sztuczek z magią także można zrobić efektowne widowisko – poznała się na tym, bo występy jej grupy także posiadały pewne urozmaicenie wizualne.
Zacharias Damgaard
Re: You can't always get what you want (Z. Damgaard & M. Pakarinen, sierpień 2000) Nie 25 Sie - 23:43
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Jej zapewnienie zdawało się dość osobliwe, ponieważ nic takiego nie oczekiwałem. To znaczy, ceniłem dyskrecję, lecz niekoniecznie miałem ochotę zagłębiać się dzisiaj w przeszłe rzeczy. Wciąż stanowiły zbyt świeżą ranę, a powrót do kwestii ojca i mojego przymusowego opuszczenia Ansuz stawał kością w gardle. Dlatego, pomimo szczerych chęci kobiety, dość szybko urwałem temat, kiwając tylko głową w pełni zrozumienia i wdzięczności. Samotność zawsze sprowadzała na mnie widmo kłębiących się w głowie myśli i właśnie dlatego opuściłem dzisiejszego wieczoru pokój hotelowy – by zagłuszyć skowyt poczucia beznadziejności i braku pomysłu na przyszłość. Dzielenie się wewnętrznym bólem wciąż zdawało się dość abstrakcyjne i nie widziałem zasadności w zarzucaniu jej moimi żalem i goryczą.
— Doceniam — wymamrotałem. — Ale dzisiaj nie jest dzień na takie sprawy. Grunt, że stworzyło to okoliczności takie jak te i mogę porozmawiać z tobą na wiele przyjemniejsze tematy — przyznałem nie chcąc już więcej zagłębiać się w historię. Mogła się oburzyć, chociaż sądziłem, że była kobietą dość wyrozumiałą, bo nacisku w żadnym wypadku nie potrafiłbym zaakceptować.
Miała rację, w całym tym nawale nieszczęść możliwość stałych wyjazdów było wybawieniem. Gdybym miał spędzić kolejne miesiące w Midgardzie, prawdopodobnie postradałbym zmysły. Stoczył się doszczętnie w zatęchłym mieszkaniu z kolejną butelką tequili wypadającą spod łóżka. Ze stosem papierowych pojemników po jedzeniu na wynos, w brudzie koszuli sprzed miesiąca. na szczęście mogłem karmić swoją złość i nałogi w otoczeniu bardziej cywilizowanym, dającym poczucie, że wciąż trzymam się jak należy i ani na chwilę nie utraciłem nic z własnej prezencji i godności. Bo o wiele lepiej wyglądało wydawanie kolejnych banknotów na drogie drinki, przerzucanie żetonów w kasynie i budzenie się w towarzystwie zupełnie obcych kobiet. Cokolwiek by się nie działo – póki miałem na sobie dobre ubranie, a w kieszeni portfel wypełniony pieniędzmi, każdy wybryk był jedynie przejawem ekstrawagancji, nie zaś krzykiem o pomoc i ostatnim stadium przed zupełną degradacją.
— Och, w większości są to i tak sprawy biznesowe. Zapewne wiesz, że moja rodzina od lat zajmuje się sprowadzaniem kawy do Skandynawii. Wujek Finn korzysta z mojej umiejętności wtapiania się w społeczność śniących, dlatego większość kontraktów z nimi jest moją zasługą. Trzymam dobre stosunki z plantatorami, w większości będącymi śniącymi. To daje możliwość podróżowania — wyjaśniłem dokładnie, podkreślając swoje zdolności. Gdyby nie one, zapewne nie byłbym tak atrakcyjnym nabytkiem dla firmy i wujek Finn niekoniecznie przyjąłby mnie pod swoje skrzydła, zwłaszcza patrząc na historię mojego ojca. — Czyli i przed tobą świat stoi otworem — zauważyłem. Faktycznie, będąc piosenkarką miała bardzo dużo możliwości, by również podróżować. Może nawet bywać w miejscach bardziej nietypowych niż te, które ja sam odwiedzam. Rozumiałem doskonale jej pragnienie, dlatego uśmiechnąłem się szeroko. — Może nawet zdołasz zobaczyć więcej, niż ja. Kto wie. — Przed nami zaczynała majaczyć linia drzew. Wprawdzie dzieliło nas od wody jeszcze kilkadziesiąt metrów i trochę schodzenia w dół, jednak byliśmy całkiem blisko. Jak okazało się, miejsce, w którym odbywał się festiwal, sprzyjało nadmorskim spacerom. Dziwiłem się jedynie, że na plażę nie wylał się tłum ludzi. Prawdopodobnie trafiliśmy w punkt, jeśli chodzi o czas.
— Naprawdę? — Posłałem jej zaczepne spojrzenie, zupełnie niezmieszany otrzymanym komplementem. Zbyt dobrze wiedziałem, że przyciągam uwagę. Poza granicami Skandynawii może nieco mniej, lecz wciąż. — Zasługa indyjskich korzeni. Moja Mama wychowywała się do dziesiątego roku życia w Mumbaju — mimowolnie przeszył mnie dreszcz. Zawsze tak reagowałem, choćby na najmniejsze wspomnienie o niej. — Dopiero gdy dziadkowie przeprowadzili się do Danii, zaczęli mieć jakikolwiek kontakt z europejską kulturą. Dość przewrotne zdarzenie. Nikt się nie spodziewał — wyznałem. Nic nigdy nie wskazywało na to, że postanowią wyrwać się z Indii. Był to swoisty sekret rodzinny, podejrzewam, że Rashmi znała prawdę, a jednak nie przekazała jej nam – swoim dzieciom. — Więc cóż… faktycznie wyróżniamy się na tle blondwłosych, niebieskookich Skandynawów. Ty pochodzisz z Finlandii, prawda? — pociągnąłem temat, choć przecież informacje o takich osobistościach jak ona były znane powszechnie, szybko jednak przerzuciłem uwagę na temat filmów, gdyż była to jedna z tych dziedzin, które wręcz uwielbiałem.
— Tarantiono jest wspaniały. Pulp Fiction to jeden z moich ulubionych filmów śniących. Jakiś czas temu zainwestowałem w stary odtwarzacz VHS i kolekcjonuję kasety. Z zespołami śniących też się lubię. A wszystko zaczęło się od płyty Doorsów — wyznałem, wskazując w międzyczasie kierunek, w którym powinniśmy się udać, by dotrzeć do przyjemnej zatoczki. Musieliśmy przebić się przed zieleń, zejść następnie kamienistym zboczem. Było dość stromo, lecz sądziłem, że sobie z tym poradzimy. — Mam nadzieję, że lubisz się wspinać, bo przy powrocie będziemy mieć spore wyzwanie. Teraz jednak zejdziemy niżej. Ostrożnie, bo jest tu sporo trudnych kawałków. Nie chcę korzystać z zaklęć, żeby było jasne, więc się pomęczymy — Zrobiłem to specjalnie, na przekór jej ostrożności w używaniu magii. Musiała się trochę wysilić. Kiedy teren zaczął wyraźnie opadać, podałem jej dłoń.
— Doceniam — wymamrotałem. — Ale dzisiaj nie jest dzień na takie sprawy. Grunt, że stworzyło to okoliczności takie jak te i mogę porozmawiać z tobą na wiele przyjemniejsze tematy — przyznałem nie chcąc już więcej zagłębiać się w historię. Mogła się oburzyć, chociaż sądziłem, że była kobietą dość wyrozumiałą, bo nacisku w żadnym wypadku nie potrafiłbym zaakceptować.
Miała rację, w całym tym nawale nieszczęść możliwość stałych wyjazdów było wybawieniem. Gdybym miał spędzić kolejne miesiące w Midgardzie, prawdopodobnie postradałbym zmysły. Stoczył się doszczętnie w zatęchłym mieszkaniu z kolejną butelką tequili wypadającą spod łóżka. Ze stosem papierowych pojemników po jedzeniu na wynos, w brudzie koszuli sprzed miesiąca. na szczęście mogłem karmić swoją złość i nałogi w otoczeniu bardziej cywilizowanym, dającym poczucie, że wciąż trzymam się jak należy i ani na chwilę nie utraciłem nic z własnej prezencji i godności. Bo o wiele lepiej wyglądało wydawanie kolejnych banknotów na drogie drinki, przerzucanie żetonów w kasynie i budzenie się w towarzystwie zupełnie obcych kobiet. Cokolwiek by się nie działo – póki miałem na sobie dobre ubranie, a w kieszeni portfel wypełniony pieniędzmi, każdy wybryk był jedynie przejawem ekstrawagancji, nie zaś krzykiem o pomoc i ostatnim stadium przed zupełną degradacją.
— Och, w większości są to i tak sprawy biznesowe. Zapewne wiesz, że moja rodzina od lat zajmuje się sprowadzaniem kawy do Skandynawii. Wujek Finn korzysta z mojej umiejętności wtapiania się w społeczność śniących, dlatego większość kontraktów z nimi jest moją zasługą. Trzymam dobre stosunki z plantatorami, w większości będącymi śniącymi. To daje możliwość podróżowania — wyjaśniłem dokładnie, podkreślając swoje zdolności. Gdyby nie one, zapewne nie byłbym tak atrakcyjnym nabytkiem dla firmy i wujek Finn niekoniecznie przyjąłby mnie pod swoje skrzydła, zwłaszcza patrząc na historię mojego ojca. — Czyli i przed tobą świat stoi otworem — zauważyłem. Faktycznie, będąc piosenkarką miała bardzo dużo możliwości, by również podróżować. Może nawet bywać w miejscach bardziej nietypowych niż te, które ja sam odwiedzam. Rozumiałem doskonale jej pragnienie, dlatego uśmiechnąłem się szeroko. — Może nawet zdołasz zobaczyć więcej, niż ja. Kto wie. — Przed nami zaczynała majaczyć linia drzew. Wprawdzie dzieliło nas od wody jeszcze kilkadziesiąt metrów i trochę schodzenia w dół, jednak byliśmy całkiem blisko. Jak okazało się, miejsce, w którym odbywał się festiwal, sprzyjało nadmorskim spacerom. Dziwiłem się jedynie, że na plażę nie wylał się tłum ludzi. Prawdopodobnie trafiliśmy w punkt, jeśli chodzi o czas.
— Naprawdę? — Posłałem jej zaczepne spojrzenie, zupełnie niezmieszany otrzymanym komplementem. Zbyt dobrze wiedziałem, że przyciągam uwagę. Poza granicami Skandynawii może nieco mniej, lecz wciąż. — Zasługa indyjskich korzeni. Moja Mama wychowywała się do dziesiątego roku życia w Mumbaju — mimowolnie przeszył mnie dreszcz. Zawsze tak reagowałem, choćby na najmniejsze wspomnienie o niej. — Dopiero gdy dziadkowie przeprowadzili się do Danii, zaczęli mieć jakikolwiek kontakt z europejską kulturą. Dość przewrotne zdarzenie. Nikt się nie spodziewał — wyznałem. Nic nigdy nie wskazywało na to, że postanowią wyrwać się z Indii. Był to swoisty sekret rodzinny, podejrzewam, że Rashmi znała prawdę, a jednak nie przekazała jej nam – swoim dzieciom. — Więc cóż… faktycznie wyróżniamy się na tle blondwłosych, niebieskookich Skandynawów. Ty pochodzisz z Finlandii, prawda? — pociągnąłem temat, choć przecież informacje o takich osobistościach jak ona były znane powszechnie, szybko jednak przerzuciłem uwagę na temat filmów, gdyż była to jedna z tych dziedzin, które wręcz uwielbiałem.
— Tarantiono jest wspaniały. Pulp Fiction to jeden z moich ulubionych filmów śniących. Jakiś czas temu zainwestowałem w stary odtwarzacz VHS i kolekcjonuję kasety. Z zespołami śniących też się lubię. A wszystko zaczęło się od płyty Doorsów — wyznałem, wskazując w międzyczasie kierunek, w którym powinniśmy się udać, by dotrzeć do przyjemnej zatoczki. Musieliśmy przebić się przed zieleń, zejść następnie kamienistym zboczem. Było dość stromo, lecz sądziłem, że sobie z tym poradzimy. — Mam nadzieję, że lubisz się wspinać, bo przy powrocie będziemy mieć spore wyzwanie. Teraz jednak zejdziemy niżej. Ostrożnie, bo jest tu sporo trudnych kawałków. Nie chcę korzystać z zaklęć, żeby było jasne, więc się pomęczymy — Zrobiłem to specjalnie, na przekór jej ostrożności w używaniu magii. Musiała się trochę wysilić. Kiedy teren zaczął wyraźnie opadać, podałem jej dłoń.
Bezimienny
Re: You can't always get what you want (Z. Damgaard & M. Pakarinen, sierpień 2000) Nie 25 Sie - 23:43
Mira słuchała uważnie Zachariasa. Prowadził ciekawe życie i przynajmniej miał na nie jakiś pomysł. Robił to, na czym się znał. Co do jego umiejętności wtapiania się w śniących, miała pewną uwagę:
- Mam nadzieję, że nie ryzykujesz przy nich przemiany w kota – spojrzała nań znacząco. Nie chciała być złośliwa, ale raczej upomnieć go, że to nie jest najlepszy czas i miejsce, by pokazywać swoje talenty. Miała mu to wypominać jeszcze długo. Wiedział chyba przy tym, że nie była złośliwa tylko uważna. Musiała chociaż trochę sprawiać wrażenie pilnej obserwatorki.
- Nie wiem, co będzie dalej. Łączenie pracy dla Komisji i koncertowanie z jednej strony się pokrywa, bo mam pod kontrolą to, co do mnie należy. Ale z drugiej strony mam do upilnowania grupę dość pełnych życia mężczyzn, którzy chętnie pomagają sobie magią w życiu. I trzeba ich upominać – tak wyglądała prawda.
Praca nie była taka przyjemna i lekka. Musiała się ciągle czegoś uczyć, poznawać nowe rzeczy, fakty, wynalazki. Cały czas musiała mieć otwarty na nowości umysł.
- Podróże kształcą. Staram się nawet uczyć zwrotów w innych językach, by się porozumieć z ludźmi. Pomaga mi to w nawiązaniu kontaktów – angielski znała na tyle dobrze, że mogła się porozumieć z każdym.
Rozmowa z Zachariasem okazała się bardzo interesująca i szybko wkręciła się w nią, nawet nie zauważając dokładnie dokąd idą.
- Indie są niesamowite. Tak przynajmniej słyszałam i czytałam – uśmiechnęła się. - Mając takie korzenie wyglądasz w Midgardzie bardzo egzotycznie. Masz pewnie dużą rodzinę, co? Słyszałam, że ta kultura bardzo dba o swoich i o to, by ich było wielu – dodała.
- I tak, urodziłam się i wychowałam w Helsinkach – wyjaśniła. Nie dodała tylko, że naprawdę jest niebieskooką blondynką. Rudy kolor jakoś bardziej jej leżał i pasował do natury. Mówi się, że rude to wredne, ale nie Mira. Bywała czepialska, ale równa z niej babka.
- Ja muszę przyznać, że o wiele lepiej znam się na twórczości śniących niż galdrów. Może nie w muzyce, tu jestem zaznajomiona z różnymi zespołami, ale ogólnie wiem i lubię więcej tego, co stworzyli tamci. Proces pisania i pracy nad piosenkami są podobne, ale jednak przepadam za tym, co stworzyły ich umysły bez pomocy magii. Najbardziej lubię lata 60-te i 70-te. Początki Queen choćby. U mnie w rodzinie muzyka i śpiew zawsze był na miejscu pierwszym. Babka była uznaną śpiewaczką, a moja matka też ma wspaniały głos, z tym, że wolała zawsze komponować i grać. Ja poszłam w ślady babci, tylko dopasowałam się w coś innego – ostrzejsza muzyka i mezzosopran Miry komponowały się doskonale. Jedno pasowało do drugiego.
Kiedy musieli się trochę pomęczyć, przedzierając się przez jakieś krzaki, Mira pokiwała głową.
- Spokojnie, dam radę – zapewniła. - Nie mam się czym martwić, bo mam dobrze zaznajomionego z terenem przewodnika. Poza tym chyba nie pozwoliłbyś kobiecie na potknięcie czy upadek – spojrzała na niego uważnie.
- Mniejsza o to. Czuję, że będzie warto cierpieć te niedogodności – miała nadzieję, że widoki będą tego godne. I tak najbardziej liczyło się towarzystwo, a na to nie mogła narzekać. Przyjęła jego pomoc i złapała jego rękę.
- Dziękuję - powiedziała wesoło.
- Mam nadzieję, że nie ryzykujesz przy nich przemiany w kota – spojrzała nań znacząco. Nie chciała być złośliwa, ale raczej upomnieć go, że to nie jest najlepszy czas i miejsce, by pokazywać swoje talenty. Miała mu to wypominać jeszcze długo. Wiedział chyba przy tym, że nie była złośliwa tylko uważna. Musiała chociaż trochę sprawiać wrażenie pilnej obserwatorki.
- Nie wiem, co będzie dalej. Łączenie pracy dla Komisji i koncertowanie z jednej strony się pokrywa, bo mam pod kontrolą to, co do mnie należy. Ale z drugiej strony mam do upilnowania grupę dość pełnych życia mężczyzn, którzy chętnie pomagają sobie magią w życiu. I trzeba ich upominać – tak wyglądała prawda.
Praca nie była taka przyjemna i lekka. Musiała się ciągle czegoś uczyć, poznawać nowe rzeczy, fakty, wynalazki. Cały czas musiała mieć otwarty na nowości umysł.
- Podróże kształcą. Staram się nawet uczyć zwrotów w innych językach, by się porozumieć z ludźmi. Pomaga mi to w nawiązaniu kontaktów – angielski znała na tyle dobrze, że mogła się porozumieć z każdym.
Rozmowa z Zachariasem okazała się bardzo interesująca i szybko wkręciła się w nią, nawet nie zauważając dokładnie dokąd idą.
- Indie są niesamowite. Tak przynajmniej słyszałam i czytałam – uśmiechnęła się. - Mając takie korzenie wyglądasz w Midgardzie bardzo egzotycznie. Masz pewnie dużą rodzinę, co? Słyszałam, że ta kultura bardzo dba o swoich i o to, by ich było wielu – dodała.
- I tak, urodziłam się i wychowałam w Helsinkach – wyjaśniła. Nie dodała tylko, że naprawdę jest niebieskooką blondynką. Rudy kolor jakoś bardziej jej leżał i pasował do natury. Mówi się, że rude to wredne, ale nie Mira. Bywała czepialska, ale równa z niej babka.
- Ja muszę przyznać, że o wiele lepiej znam się na twórczości śniących niż galdrów. Może nie w muzyce, tu jestem zaznajomiona z różnymi zespołami, ale ogólnie wiem i lubię więcej tego, co stworzyli tamci. Proces pisania i pracy nad piosenkami są podobne, ale jednak przepadam za tym, co stworzyły ich umysły bez pomocy magii. Najbardziej lubię lata 60-te i 70-te. Początki Queen choćby. U mnie w rodzinie muzyka i śpiew zawsze był na miejscu pierwszym. Babka była uznaną śpiewaczką, a moja matka też ma wspaniały głos, z tym, że wolała zawsze komponować i grać. Ja poszłam w ślady babci, tylko dopasowałam się w coś innego – ostrzejsza muzyka i mezzosopran Miry komponowały się doskonale. Jedno pasowało do drugiego.
Kiedy musieli się trochę pomęczyć, przedzierając się przez jakieś krzaki, Mira pokiwała głową.
- Spokojnie, dam radę – zapewniła. - Nie mam się czym martwić, bo mam dobrze zaznajomionego z terenem przewodnika. Poza tym chyba nie pozwoliłbyś kobiecie na potknięcie czy upadek – spojrzała na niego uważnie.
- Mniejsza o to. Czuję, że będzie warto cierpieć te niedogodności – miała nadzieję, że widoki będą tego godne. I tak najbardziej liczyło się towarzystwo, a na to nie mogła narzekać. Przyjęła jego pomoc i złapała jego rękę.
- Dziękuję - powiedziała wesoło.
Zacharias Damgaard
Re: You can't always get what you want (Z. Damgaard & M. Pakarinen, sierpień 2000) Nie 25 Sie - 23:43
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Nawet gdybym był nierozważny, nie przyznałbym się teraz przed nią do takiego zachowania. Zwykle bywałem jednak ostrożny, gdyż wiedziałem, że mogę ściągnąć na siebie nieprzyjemne konsekwencje. A tych, choć mogła mi nie wierzyć, wolałem unikać. Nigdy więc aż tak chętnie nie szafowałem swoimi umiejętnościami, dlatego dość oburzony pokręciłem głową i zaprzeczyłem, jakbym był zupełnie bez grzechu w tej materii. Nie wiem, czy to ją przekonało, nie miałem innej mocy, by wpłynąć na jej zdanie. Zastanowiła mnie natomiast jej kolejna wypowiedź.
— A więc to stąd taka wprawa w pilnowaniu niepokornych galdrów — zaśmiałem się szczerze rozbawiony, wyobrażając sobie Mirę w starciu z kilkoma osobnikami podobnymi w zachowaniu do mnie. Zapewne nie miała łatwo z członkami swojego zespołu, rozumiałem więc jej stanowczość, ale też podejrzewałem, skąd może wynikać pobłażliwość w pewnych sytuacjach. Gdyby nie była tak elastyczna, zapewne miałaby dodatkowo pod górkę, przecież nie wszystko było do przewidzenia i nie każda sytuacja układała się zapewne po jej myśli, a ciągłe raportowanie swoich przyjaciół nie wróżyło dobrze przyszłości zespołu. Mądrość polega na wyważeniu.
— Sam mówię trochę po angielsku i w hindi, chociaż mam kłopot z pisaniem w tym drugim — wyjaśniłem jej, czego zdołałem się nauczyć przez lata podróżowania. Niestety, były pewne wymogi, które musiałem spełniać będąc przedstawicielem tak dużej firmy. Wujek raczej mnie nie oszczędzał, zawsze wymagał profesjonalizmu, a sam nie chciałem nigdy go zawieść. Jako jeden z nielicznych potrafił mnie wszak docenić, stąd jeszcze większa sumienność i oddanie sprawie. Teraz na dodatek, był to mój jedyny sposób na zarabianie pieniędzy. Znów moje myśli popłynęły na moment w kierunku nieprzyjemnej przeszłości, nie tak wszak odległej.
— Wiesz, byłem tam kilkakrotnie i choć moje korzenie tam są, to… to chyba nie czuję się w Mumbaju jak u siebie — wyznałem niesiony przypływem szczerości. — Tak, rodzina, która została w Indiach jest spora i zżyta, choć nie mam z nią kontaktu. Tutaj, pewnie cię rozczaruję, ale nie ma nas zbyt wiele. Moja Mama była jedynaczką. Wyprowadziła się z dziadkami, ponieważ była śniącą, u której przebudziła się magia. Dziadkowie przyjechali do Skandynawii, aby się kształciła, dzięki staremu znajomemu rodziny się tu dostali. Ja sam mam dwójkę rodzeństwa. I w Midgardzie jeszcze mieszka moja kuzynka. Czyli… nie jest tak pokaźnie, zapewne jak sądziłaś — wyrecytowałem na jednym niemal wydechu i zaśmiałem się pogodnie. W rzeczywistości rodzina Ray faktycznie nie była ogromna, choć słyszałem o licznym kuzynostwie w Mumbaju, to byli dla mnie niemal obcymi osobami. Wszyscy śniący, wszyscy niechętni, by mieć z nami jakikolwiek kontakt. Sądziłem, że właśnie dlatego dziadkowie podjęli decyzję o przeprowadzce, choć nigdy nie mówili o tym wprost. Może istniały jeszcze inne czynniki, lecz nie chciałem nigdy rozgrzebywać starych ran.
Wsłuchałem się uważnie w jej wywód. Znaleźliśmy się wtedy na linii dość ostrego zejścia, dlatego tym mocniej uchwyciłem jej dłoń, stawiając kolejne kroki. Wprawdzie ścieżka była dokładnie wyznaczona, jednak nie zwalniało to z uważności. Nie było też lin, które pomogłyby zachować równowagę.
— Och, Queen! — rzuciłem entuzjastycznie, by zaraz odbiec nieco od tematu i zapewnić ją szczerze. — Oczywiście, że nie pozwoliłbym, aby choć zadarła odrobinę skóry na ostrych kamieniach. — Szliśmy dalej przez kamienie, które w pewnym momencie kończyły się dość niebezpiecznym uskokiem. Nie mogłem skomentować dalszej części jej wywodu, zbyt zajęty pokonywaniem przeszkody i dotrzymywaniem wyrzeczonego przed chwilą słowa. — Poczekaj — poprosiłem i puściłem ją na chwilę, aby przykucnąć i zeskoczyć na niższą partię poszarpanego brzegu. Zrobiłem to w miarę sprawnie i uniknąłem ewentualnych urazów. Wyciągnąłem następnie ramiona w jej kierunku. — Złap mnie za ramiona, pomogę ci zejść tu do mnie. — Kiedy miała się nachylić, musiałem chwycić ją w talii, by bezpiecznie sprowadzić na skalną półkę. Była dość drobna, dlatego cała operacja nie była wyjątkowo kłopotliwa. Przytrzymałem ją w pewnym uścisku, miażdżąc tym samym (z konieczności) dystans pomiędzy nami. Ciepłe ciało przylgnęło do mnie wraz z całym jej zapachem i miękkością skóry. Było w niej coś… intrygującego, wibrującego, przyciągającego, choć nie byłem zdolny, aby określić, o co tak właściwie chodziło. Chyba niektóre kobiety roztaczały podobną aurę. Ciężko było oderwać spojrzenie od jej twarzy, znajdującej się zawrotnych kilka centymetrów od mojej własnej. Kiedy już mogła oprzeć się stopami o ziemię, przesunąłem dłonie nieco wyżej, opuszczając talię, wędrując w kierunku łopatek. — Jesteś cała? — zapytałem kurtuazyjnie, ale przecież nie stało się nic, co mogłoby jej zaszkodzić podczas pokonywania uskoku. — To o czym rozmawialiśmy? — dodałem jeszcze z drgającym na ustach rozbawieniem, pokłosiem mojego rozkojarzenia jej osobą. Odsunąłem się nieco, odrywając od niej wzrok i sięgając tam, gdzie mieliśmy dotrzeć. Teraz skał były już dość łagodne.
— A więc to stąd taka wprawa w pilnowaniu niepokornych galdrów — zaśmiałem się szczerze rozbawiony, wyobrażając sobie Mirę w starciu z kilkoma osobnikami podobnymi w zachowaniu do mnie. Zapewne nie miała łatwo z członkami swojego zespołu, rozumiałem więc jej stanowczość, ale też podejrzewałem, skąd może wynikać pobłażliwość w pewnych sytuacjach. Gdyby nie była tak elastyczna, zapewne miałaby dodatkowo pod górkę, przecież nie wszystko było do przewidzenia i nie każda sytuacja układała się zapewne po jej myśli, a ciągłe raportowanie swoich przyjaciół nie wróżyło dobrze przyszłości zespołu. Mądrość polega na wyważeniu.
— Sam mówię trochę po angielsku i w hindi, chociaż mam kłopot z pisaniem w tym drugim — wyjaśniłem jej, czego zdołałem się nauczyć przez lata podróżowania. Niestety, były pewne wymogi, które musiałem spełniać będąc przedstawicielem tak dużej firmy. Wujek raczej mnie nie oszczędzał, zawsze wymagał profesjonalizmu, a sam nie chciałem nigdy go zawieść. Jako jeden z nielicznych potrafił mnie wszak docenić, stąd jeszcze większa sumienność i oddanie sprawie. Teraz na dodatek, był to mój jedyny sposób na zarabianie pieniędzy. Znów moje myśli popłynęły na moment w kierunku nieprzyjemnej przeszłości, nie tak wszak odległej.
— Wiesz, byłem tam kilkakrotnie i choć moje korzenie tam są, to… to chyba nie czuję się w Mumbaju jak u siebie — wyznałem niesiony przypływem szczerości. — Tak, rodzina, która została w Indiach jest spora i zżyta, choć nie mam z nią kontaktu. Tutaj, pewnie cię rozczaruję, ale nie ma nas zbyt wiele. Moja Mama była jedynaczką. Wyprowadziła się z dziadkami, ponieważ była śniącą, u której przebudziła się magia. Dziadkowie przyjechali do Skandynawii, aby się kształciła, dzięki staremu znajomemu rodziny się tu dostali. Ja sam mam dwójkę rodzeństwa. I w Midgardzie jeszcze mieszka moja kuzynka. Czyli… nie jest tak pokaźnie, zapewne jak sądziłaś — wyrecytowałem na jednym niemal wydechu i zaśmiałem się pogodnie. W rzeczywistości rodzina Ray faktycznie nie była ogromna, choć słyszałem o licznym kuzynostwie w Mumbaju, to byli dla mnie niemal obcymi osobami. Wszyscy śniący, wszyscy niechętni, by mieć z nami jakikolwiek kontakt. Sądziłem, że właśnie dlatego dziadkowie podjęli decyzję o przeprowadzce, choć nigdy nie mówili o tym wprost. Może istniały jeszcze inne czynniki, lecz nie chciałem nigdy rozgrzebywać starych ran.
Wsłuchałem się uważnie w jej wywód. Znaleźliśmy się wtedy na linii dość ostrego zejścia, dlatego tym mocniej uchwyciłem jej dłoń, stawiając kolejne kroki. Wprawdzie ścieżka była dokładnie wyznaczona, jednak nie zwalniało to z uważności. Nie było też lin, które pomogłyby zachować równowagę.
— Och, Queen! — rzuciłem entuzjastycznie, by zaraz odbiec nieco od tematu i zapewnić ją szczerze. — Oczywiście, że nie pozwoliłbym, aby choć zadarła odrobinę skóry na ostrych kamieniach. — Szliśmy dalej przez kamienie, które w pewnym momencie kończyły się dość niebezpiecznym uskokiem. Nie mogłem skomentować dalszej części jej wywodu, zbyt zajęty pokonywaniem przeszkody i dotrzymywaniem wyrzeczonego przed chwilą słowa. — Poczekaj — poprosiłem i puściłem ją na chwilę, aby przykucnąć i zeskoczyć na niższą partię poszarpanego brzegu. Zrobiłem to w miarę sprawnie i uniknąłem ewentualnych urazów. Wyciągnąłem następnie ramiona w jej kierunku. — Złap mnie za ramiona, pomogę ci zejść tu do mnie. — Kiedy miała się nachylić, musiałem chwycić ją w talii, by bezpiecznie sprowadzić na skalną półkę. Była dość drobna, dlatego cała operacja nie była wyjątkowo kłopotliwa. Przytrzymałem ją w pewnym uścisku, miażdżąc tym samym (z konieczności) dystans pomiędzy nami. Ciepłe ciało przylgnęło do mnie wraz z całym jej zapachem i miękkością skóry. Było w niej coś… intrygującego, wibrującego, przyciągającego, choć nie byłem zdolny, aby określić, o co tak właściwie chodziło. Chyba niektóre kobiety roztaczały podobną aurę. Ciężko było oderwać spojrzenie od jej twarzy, znajdującej się zawrotnych kilka centymetrów od mojej własnej. Kiedy już mogła oprzeć się stopami o ziemię, przesunąłem dłonie nieco wyżej, opuszczając talię, wędrując w kierunku łopatek. — Jesteś cała? — zapytałem kurtuazyjnie, ale przecież nie stało się nic, co mogłoby jej zaszkodzić podczas pokonywania uskoku. — To o czym rozmawialiśmy? — dodałem jeszcze z drgającym na ustach rozbawieniem, pokłosiem mojego rozkojarzenia jej osobą. Odsunąłem się nieco, odrywając od niej wzrok i sięgając tam, gdzie mieliśmy dotrzeć. Teraz skał były już dość łagodne.
Bezimienny
Re: You can't always get what you want (Z. Damgaard & M. Pakarinen, sierpień 2000) Nie 25 Sie - 23:43
Mira z zaciekawieniem słuchała Zachariasa. Lubiła rozmawiać z kimś, kto ma coś do powiedzenia, a rozmowa im się naprawdę kleiła, co bardzo ją cieszyło. Umarłaby z nudów, gdyby musiała gadać sama do siebie lub co gorsza, milczeć.
- Ja staram się nauczyć kilku zwrotów w danym języku, gdzie występujemy. No wiesz, by złapać kontakt z publiką. A oni są wdzięczni za starania. To bardzo miłe, gdy klaszczą, lub pokazują palcami serce – czasem leciały też różne części garderoby na scenę, ale na jej szczęście, żaden pan się nie rozebrał dla niej z gatek. Zespół tworzyli sami faceci, zdolni i dość mili dla oka, a ona była tylko rodzynką w składzie. Już pal licho, że ona była bardziej rozpoznawalna. Nie tylko przez wokal, ale i rudą czuprynę.
Zdziwiła się też, że tak naprawdę rodzina Zacha nie była tak liczna, jak jej się wydawało. Najwyraźniej nie była to zasada, ale co tam.
- O widzisz – cmoknęła. - Ale dobrze, że ty nie jesteś sam – uśmiechnęła się.
- Rodzeństwo to błogosławieństwo – Mira także nie była jedynaczką. Ba, pozostali Pakarinenowie dzielili ze sobą rodzinną tajemnicę. Było to dobre, gdy się chciało z kimś szczerze pogadać. Oni rozumieli wszystkie jej emocje, wołanie od morza, wolność, za którą tęskniła.
Zamyśliła się przez chwilę. Przepadała za kontaktem z wodą, to było jak łyk powietrza u kogoś, kto ledwo dychał. Ale chociaż ją ciągnęło ku morzu, wiedziała, że ta tęsknota nie zostanie ukojona, nie tym razem. Zimne wody północnych ziem były odpowiednie, tam można się było skryć, nie martwić się o nieproszone towarzystwo. Jej życie przypominało chyba trochę opowieści o syrenach. Kusiła urokiem osobistym, głosem, który porywał tłumy i jej żywiołem była woda. Przyciągała innych do siebie, niewiele robiąc. Chciałaby, żeby ktoś ją docenił za to, jaka jest, a nie przez to, co odziedziczyła w genach. Marzyła o tym, by ktoś ją pokochał szczerze, a nie wiedziony pokusą.
Mira wyrwała się z zadumy, akurat kiedy mieli zejść na dół. Kiedy Zach postanowił jej pomóc, wsparła się na nim, a on pomógł jej zejść.
Wiedziała, że zmniejszenie odległości i kontakt bezpośredni z jego ciałem będzie miało jakiś wpływ na niego. Widziała to już wiele razy, ale za każdym miała nadzieję, że to było naturalne i szczere. Nie przejęła się tym jednak i uśmiechnęła się.
- Cała i zdrowa – odparła, stojąc już pewnie na ziemi. - Ciekawa jestem tego miejsca, które chcesz mi pokazać. Nie liczę na chwilę prywatności, ale chociaż na spokojniejszy zakątek – nie chodziło o to, czy ktoś ją rozpozna. Ceniła sobie ciszę, rozkoszowała się nią, ale nie zawsze była jej dana. Po koncertach lubiła po prostu odetchnąć, zaszyć się gdzieś i pomyśleć.
- Mówiliśmy o muzyce. Ja wspomniałam o Queen – przypomniała Zachariasowi.
- Śmierć Freddie’go Mercury’ego była ciosem dla światowej muzyki. Niesamowicie utalentowany człowiek, do tego tak bardzo samotny w tłumie i niezrozumiany przez wielu. To chyba mój ulubiony wokalista – przyznała.
- Muzyka zawsze była obecna w moim życiu, ale nie ma się co dziwić. Pochodzę z takiej rodziny, gdzie każdy mógł się poszczycić jakąś umiejętnością w tym kierunku. Przynajmniej ze strony matki. Od zawsze zabierano mnie na koncerty, kupowano płyty, kazano ćwiczyć głos. Nie jestem za przymusem w czymkolwiek, ale lubiłam śpiewać. To wspaniałe uczucie, gdy wiesz, że ktoś cię chce słuchać, jesteś podziwiany i uczysz się odbierać emocje słuchaczy. Lubię też sama słuchać innych wykonawców, bo jestem wielbicielką wielu talentów – powiedziała, wpatrując się w dal.
- Co jeszcze lubisz? - zapytała. - Czym się interesujesz? I jeszcze osobiste pytanie, trafiła do ciebie jakaś nasza piosenka? Pytam z ciekawości, czy coś wpadło ci w ucho, czy nie bardzo – nie byłaby wcale zła, gdyby nie był zaznajomiony z ich twórczością. Wiedziała, że największe radio Midgardu nadaje czasem ich piosenki, głównie w wieczornych i nocnych audycjach. Może Zach coś lubił? Była ciekawa, czy coś z ich przekazu do niego docierało.
- Ja staram się nauczyć kilku zwrotów w danym języku, gdzie występujemy. No wiesz, by złapać kontakt z publiką. A oni są wdzięczni za starania. To bardzo miłe, gdy klaszczą, lub pokazują palcami serce – czasem leciały też różne części garderoby na scenę, ale na jej szczęście, żaden pan się nie rozebrał dla niej z gatek. Zespół tworzyli sami faceci, zdolni i dość mili dla oka, a ona była tylko rodzynką w składzie. Już pal licho, że ona była bardziej rozpoznawalna. Nie tylko przez wokal, ale i rudą czuprynę.
Zdziwiła się też, że tak naprawdę rodzina Zacha nie była tak liczna, jak jej się wydawało. Najwyraźniej nie była to zasada, ale co tam.
- O widzisz – cmoknęła. - Ale dobrze, że ty nie jesteś sam – uśmiechnęła się.
- Rodzeństwo to błogosławieństwo – Mira także nie była jedynaczką. Ba, pozostali Pakarinenowie dzielili ze sobą rodzinną tajemnicę. Było to dobre, gdy się chciało z kimś szczerze pogadać. Oni rozumieli wszystkie jej emocje, wołanie od morza, wolność, za którą tęskniła.
Zamyśliła się przez chwilę. Przepadała za kontaktem z wodą, to było jak łyk powietrza u kogoś, kto ledwo dychał. Ale chociaż ją ciągnęło ku morzu, wiedziała, że ta tęsknota nie zostanie ukojona, nie tym razem. Zimne wody północnych ziem były odpowiednie, tam można się było skryć, nie martwić się o nieproszone towarzystwo. Jej życie przypominało chyba trochę opowieści o syrenach. Kusiła urokiem osobistym, głosem, który porywał tłumy i jej żywiołem była woda. Przyciągała innych do siebie, niewiele robiąc. Chciałaby, żeby ktoś ją docenił za to, jaka jest, a nie przez to, co odziedziczyła w genach. Marzyła o tym, by ktoś ją pokochał szczerze, a nie wiedziony pokusą.
Mira wyrwała się z zadumy, akurat kiedy mieli zejść na dół. Kiedy Zach postanowił jej pomóc, wsparła się na nim, a on pomógł jej zejść.
Wiedziała, że zmniejszenie odległości i kontakt bezpośredni z jego ciałem będzie miało jakiś wpływ na niego. Widziała to już wiele razy, ale za każdym miała nadzieję, że to było naturalne i szczere. Nie przejęła się tym jednak i uśmiechnęła się.
- Cała i zdrowa – odparła, stojąc już pewnie na ziemi. - Ciekawa jestem tego miejsca, które chcesz mi pokazać. Nie liczę na chwilę prywatności, ale chociaż na spokojniejszy zakątek – nie chodziło o to, czy ktoś ją rozpozna. Ceniła sobie ciszę, rozkoszowała się nią, ale nie zawsze była jej dana. Po koncertach lubiła po prostu odetchnąć, zaszyć się gdzieś i pomyśleć.
- Mówiliśmy o muzyce. Ja wspomniałam o Queen – przypomniała Zachariasowi.
- Śmierć Freddie’go Mercury’ego była ciosem dla światowej muzyki. Niesamowicie utalentowany człowiek, do tego tak bardzo samotny w tłumie i niezrozumiany przez wielu. To chyba mój ulubiony wokalista – przyznała.
- Muzyka zawsze była obecna w moim życiu, ale nie ma się co dziwić. Pochodzę z takiej rodziny, gdzie każdy mógł się poszczycić jakąś umiejętnością w tym kierunku. Przynajmniej ze strony matki. Od zawsze zabierano mnie na koncerty, kupowano płyty, kazano ćwiczyć głos. Nie jestem za przymusem w czymkolwiek, ale lubiłam śpiewać. To wspaniałe uczucie, gdy wiesz, że ktoś cię chce słuchać, jesteś podziwiany i uczysz się odbierać emocje słuchaczy. Lubię też sama słuchać innych wykonawców, bo jestem wielbicielką wielu talentów – powiedziała, wpatrując się w dal.
- Co jeszcze lubisz? - zapytała. - Czym się interesujesz? I jeszcze osobiste pytanie, trafiła do ciebie jakaś nasza piosenka? Pytam z ciekawości, czy coś wpadło ci w ucho, czy nie bardzo – nie byłaby wcale zła, gdyby nie był zaznajomiony z ich twórczością. Wiedziała, że największe radio Midgardu nadaje czasem ich piosenki, głównie w wieczornych i nocnych audycjach. Może Zach coś lubił? Była ciekawa, czy coś z ich przekazu do niego docierało.
Zacharias Damgaard
Re: You can't always get what you want (Z. Damgaard & M. Pakarinen, sierpień 2000) Nie 25 Sie - 23:44
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Faktycznie, często posiadanie dość rozległej rodziny sprawiało, że wiele na pozór poważnych problemów, okazywało się prostymi. Można było dzielić zmartwienia i smutki, a także całkiem dobre chwile, tyle że relacje moje i mojego rodzeństwa nie należały do najłatwiejszych. Od pewnego czasu towarzyszyło mi bowiem przekonanie, że jestem im jedynie ciężarem i że zawodzę ich w chwilach, gdy potrzebują mnie najbardziej. Niechętnie powracałem wspomnieniami do dnia, gdy zmarła nasza Mama, a jak, zupełnie pogrążony w żałobie, opuściłem Chaaye i ledwie trzynastoletniego Suryę, by samotnie wyruszyć do Indii, niezdolny, by okazać względem nich choć odrobinę miłosierdzia. Nie byłem wzorowym bratem. Nie powiedziałem jednak o moich rozterkach, uśmiechnąłem się jedynie i kiwnąłem głową, przyznając Mirze rację, specjalnie dalej nie zatrzymując się przy głębszym roztrząsaniu tematu. Dziwnym trafem, wciąż nabijałem się na kwestie, których wolałbym unikać, choć ostatecznie, nie było to aż tak bolesne. Może wypowiedzenie choć części wątpliwości pomogłoby mi oczyścić się i zrzucić choć odrobinę ciężaru? Przewrotna myśl przemknęła przez głowę, lecz nie miała szans, by zatrzymać się w niej na dłużej, a to za sprawą dalszej przeprawy po stromych kamieniach. Doskonale wiedziałem, że droga nie będzie należała do najłatwiejszych, lecz widok miał wynagrodzić nam katusze, przez które musieliśmy przebrnąć. Choć może katusze, to zbytnie wyolbrzymienie. Przyjemnie było mieć blisko siebie rudowłosą piosenkarkę, na której wdzięki nigdy nie byłem ślepy. Wyswobodziłem ją z uścisku dość niechętnie, przeciągając dotyk o kilka nadprogramowych sekund. Zwykle nie czyniłem podobnych rzeczy, zbytnio szanując przestrzeń osobistą kobiet, lecz jej aura miała w sobie coś, co prowokowało do poufałości, której zapewne w innym przypadku wstydziłbym się okropnie. Nie wyglądała jednak na osobę mającą coś przeciwko delikatnemu naciąganiu granic. Może zbyt pochopnie wyciągałem wnioski? Oddaliłem się więc, otumaniony resztkami wibrującego w ciele poruszenia na tyle, by dzieliło nas pół kroku.
— Obiecuję, że będzie spokojnie i… — zawiesiłem mimowolnie głos, bo usta złożyły się do niewinnego, lecz u podstaw zaczepnego uśmiechu. — magicznie. Na pewno będziesz mogła złapać oddech — wyznałem tajemniczo, schodząc dalej po stromiźnie, podchwytując na nowo urwaną rozmowę. — Masz rację, pamiętam dobrze ten dzień. — Nie widzieć dlaczego, mojej głowy zawsze trzymały się podobne obrazy – te przedstawiające cierpienie i najbardziej trudne wydarzenia, jak śmierć Mamy, jak odejście dziadka, czy powolne znikanie z naszego globu ludzi ważnych zarówno dla nauki, jak i dla innych dziedzin. — Był niezwykłą postacią. Również bardzo go szanowałem i lubiłem, choć bliżej mi do Zeppelinów, tak myślę. — w głowie wyszukałem pierwszą melodię wybrzmiewającą w każdej komórce mojego ciała. — Should I fall out of Löve, my fire in the light. To chase a feather in the wind… — wyrwałem dość nieudolnie, na pewno nie tak pięknie, jak zwykła śpiewać moja towarzyszka. — Cóż, z naszej dwójki, to ty ewidentnie zostałaś stworzona do śpiewania. — Wyciągnąłem do niej dłoń, ponownie, by uchwyciła się moich palców i poszła dalej, ku wystającej półce skalnej, gdzie zamierzałem się zatrzymać. Było to miejsce na tyle specyficzne, że tworzyło wgłębienie przypominające płytką jaskinię, emanującą teraz przyjemnym chłodem, tak upragnionym w duszny, wilgotny, sierpniowy wieczór. Tafla morza mieniła się delikatnie od ostatnich promieni słońca, przypominała drogocenny materiał przetykany złotą nicią. — Tędy — wskazałem, będąc niemal na miejscu. Kiedy już zatrzymaliśmy się w zacisznym zakątku, zachęciłem, by usiadła. Sam uczyniłem podobnie i opuściłem nogi, które teraz swobodnie zwisały ponad wodą, ta uderzała lekko o skały dwa metry pod nami.
— Czym się jeszcze interesuję? Sporo tego, ale zawsze większość mojego życia zajmowała nauka i badania, które prowadziłem na Ansuz. To nie był tylko przykry obowiązek. A co lubię? Lubię dobre towarzystwo i chyba bogowie byli dla mnie dzisiaj niezwykle łaskawi. — Sugestia opadła na jej lico wyrazistością ciemnego spojrzenia. Nad ostatnim pytaniem zastanawiałem się nieco dłużej, lecz wreszcie, bez zawahania, mogłem udzielić odpowiedzi. — Masz niezwykły głos i słyniecie z mocnego brzmienia, lecz paradoksalnie, najbardziej lubię twoje ballady. Mają w sobie coś, co potrafi poruszyć. Przyznam ci się, że czasami zaczynam się dziwnie czuć, gdy ich słucham — zaśmiałem się. — Nie zrozum mnie źle, po prostu, działają na mnie mocno, stąd to dziwne uczucie. Pozytywne, ale niepokojące, bo chyba wskazujące na jakąś moją słabość — wyznałem, kolejny raz skupiając się mocno na jej pięknej twarzy. — The coil in which we're living is no more than a prison… — szepnąłem zapamiętane wersy piosenki.
— Obiecuję, że będzie spokojnie i… — zawiesiłem mimowolnie głos, bo usta złożyły się do niewinnego, lecz u podstaw zaczepnego uśmiechu. — magicznie. Na pewno będziesz mogła złapać oddech — wyznałem tajemniczo, schodząc dalej po stromiźnie, podchwytując na nowo urwaną rozmowę. — Masz rację, pamiętam dobrze ten dzień. — Nie widzieć dlaczego, mojej głowy zawsze trzymały się podobne obrazy – te przedstawiające cierpienie i najbardziej trudne wydarzenia, jak śmierć Mamy, jak odejście dziadka, czy powolne znikanie z naszego globu ludzi ważnych zarówno dla nauki, jak i dla innych dziedzin. — Był niezwykłą postacią. Również bardzo go szanowałem i lubiłem, choć bliżej mi do Zeppelinów, tak myślę. — w głowie wyszukałem pierwszą melodię wybrzmiewającą w każdej komórce mojego ciała. — Should I fall out of Löve, my fire in the light. To chase a feather in the wind… — wyrwałem dość nieudolnie, na pewno nie tak pięknie, jak zwykła śpiewać moja towarzyszka. — Cóż, z naszej dwójki, to ty ewidentnie zostałaś stworzona do śpiewania. — Wyciągnąłem do niej dłoń, ponownie, by uchwyciła się moich palców i poszła dalej, ku wystającej półce skalnej, gdzie zamierzałem się zatrzymać. Było to miejsce na tyle specyficzne, że tworzyło wgłębienie przypominające płytką jaskinię, emanującą teraz przyjemnym chłodem, tak upragnionym w duszny, wilgotny, sierpniowy wieczór. Tafla morza mieniła się delikatnie od ostatnich promieni słońca, przypominała drogocenny materiał przetykany złotą nicią. — Tędy — wskazałem, będąc niemal na miejscu. Kiedy już zatrzymaliśmy się w zacisznym zakątku, zachęciłem, by usiadła. Sam uczyniłem podobnie i opuściłem nogi, które teraz swobodnie zwisały ponad wodą, ta uderzała lekko o skały dwa metry pod nami.
— Czym się jeszcze interesuję? Sporo tego, ale zawsze większość mojego życia zajmowała nauka i badania, które prowadziłem na Ansuz. To nie był tylko przykry obowiązek. A co lubię? Lubię dobre towarzystwo i chyba bogowie byli dla mnie dzisiaj niezwykle łaskawi. — Sugestia opadła na jej lico wyrazistością ciemnego spojrzenia. Nad ostatnim pytaniem zastanawiałem się nieco dłużej, lecz wreszcie, bez zawahania, mogłem udzielić odpowiedzi. — Masz niezwykły głos i słyniecie z mocnego brzmienia, lecz paradoksalnie, najbardziej lubię twoje ballady. Mają w sobie coś, co potrafi poruszyć. Przyznam ci się, że czasami zaczynam się dziwnie czuć, gdy ich słucham — zaśmiałem się. — Nie zrozum mnie źle, po prostu, działają na mnie mocno, stąd to dziwne uczucie. Pozytywne, ale niepokojące, bo chyba wskazujące na jakąś moją słabość — wyznałem, kolejny raz skupiając się mocno na jej pięknej twarzy. — The coil in which we're living is no more than a prison… — szepnąłem zapamiętane wersy piosenki.
Bezimienny
Re: You can't always get what you want (Z. Damgaard & M. Pakarinen, sierpień 2000) Nie 25 Sie - 23:44
Wyprawa robiła się coraz bardziej ciekawa. Musieli pokonać kilka przeszkód, by cieszyć się widokami. Jednak towarzystwo było na tyle miłe, że wszelkie niewygody poszły w niepamięć. Znała smak poświęcenia dla celu. Była przecież bardzo ambitną osobą, która starała się kiedyś, by osiągnąć to, co miała teraz. Chciała występować, być kimś w świecie galdrów i śniących. Dzisiaj występowała na scenach całej Europy. Było warto. Tak samo teraz, gdy podążała za Zachariasem. Bardzo chciała zobaczyć do czego ją to doprowadzi. Była pewna, że na koniec będzie warto. Ufała mu, co powiedziała na głos. Gdy wrócili do rozmowy o muzyce, pokiwała głową.
- Ja też ich lubię – odparła szczerze. - Słucham przeróżnych zespołów, wokalistów, no i uwielbiam muzykę filmową. Czekam na jakieś dzieło, które zawładnie moim umysłem – kiedy zaczął śpiewać, uśmiechnęła się.
- Nie było tak źle – powiedziała rozbawiona. - Każdy może śpiewać, ale nie każdy chce ćwiczyć. A to jest bardzo istotne. Nawet najlepszy głos może się bez tego zmarnować. Nie bądź dla siebie taki krytyczny. Nie chcę, by ktoś czuł się nieswojo przy mnie, lubię spontaniczność i naturalność – wyznała.
Przez chwilę nic nie mówili, zajęci pokonywaniem przeszkody. Chociaż dałaby radę wejść na skalną półkę, przyjęła pomoc Zacha i złapała jego wyciągniętą dłoń. Później zaczęła się rozglądać. Miejsce było naprawdę ciekawe i zdumiała się, że w ogóle zdołał je kiedyś odkryć. Poszła za nim dalej, aż doszli do końca trasy. Przed nimi rozciągał się niesamowity widok. Mirze zaparło dech w piersiach.
- Tu jest tak pięknie… - westchnęła. Było widać, że jest szczerze urzeczona. Spoglądała ku morzu z widoczną tęsknotą i zachwytem. Ciągnęło ją ku wodzie, taka była jej natura, jednak potrafiła walczyć z tym uczuciem. Kwestia wprawy.
Usiadła obok Zachariasa i patrzyła w dal. Mimo to słuchała go uważnie.
- Miło, że tak uważasz – odpowiedziała. - Mam nadzieję, że nie tylko ty masz o mnie dobre zdanie. Są złośliwi, którzy mają mnie za nadętą krowę, która stara się być divą jak moja babcia – wzruszyła ramionami.
- Tak to już jest w życiu. Nie każdy musi cię lubić i szanować. Powiem ci szczerze, że wielu wykonawców muzyki popularnej jest dość niegrzeczna. Mimo wielu słuchaczy i sukcesu, po prostu im odwala i mają zachcianki gorsze niż kobieta w ciąży – tak niestety było. Wystarczyło poczytać trochę gazet, lub po prostu znaleźć się w pobliżu tych osób.
- Byłbyś zaskoczony tym, jak pogodnymi i ciepłymi osobami są tak zwani „metalowcy”. Wydają się ponurzy, zdystansowani, a jednak nie jest tak. No nie w każdym wypadku, ale znam wielu i powiem ci, że są wspaniałymi ludźmi i przyjaciółmi. Czarne ciuchy i długie włosy to tylko taki image. Niektórzy są tak łagodni, że aż trudno uwierzyć – są i tacy panowie, którzy wyglądali jak postrach okolicy, a pozowali do zdjęć obejmując fanów jak bliskich.
Słuchała Zacha, gdy mówił o ich muzyce i również się uśmiechnęła.
- Dobrze, że coś wpadło ci w ucho. Prawdę mówiąc sama uwielbiam je wykonywać. Wymagają ode mnie wczucia się i przekazania innym emocji, które towarzyszyły mi w trakcie pisania słów. Wiele takich piosenek ma dość mocny przekaz – chciała, by takie były. Nie było sztuką ukazać uczucia w jakiejś głośnej, bardziej skocznej kompozycji, melodia sama się przebijała. Sztuką było stworzyć balladę, która poruszy serca fanów.
- Lubię ją śpiewać – odparła, gdy usłyszała cytat z jednej z nowszych piosenek. - Po nowym roku będziemy grać w Midgardzie. To będzie specjalny koncert, z chórem, a tę piosenkę wykonam właśnie z nimi bez instrumentów, ale do tego czasu jest jeszcze wiele miesięcy – to prawda, ale rok miał się już blisko ku końcowi. Minie lato i rok poleci z górki.
- Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś. Wspaniałe miejsce – znów zachwycała się urokiem zakątku. - Czasami chciałabym móc się zaszyć gdzieś i tworzyć w spokoju. Jedni wolą góry, inni morze. Ja jestem za tym drugim – przyznała.
- Lubię samotne wędrówki, gdy można pomyśleć i po prostu być sobą. Z dala od wszystkich i wszystkiego. Wtedy najlepiej się tworzy – przyszła jej na myśl piosenka, którą kiedyś napisała.
- Allow me to write my final words I can't stand this anymore. Hold me when the time has come, cause I don't want to be alone. In my heart you're still here, it's the bond that we share, I can feel you're around everywhere. Even though you are gone, our spirit is strong. We're honoring all the work that you've done… - zaśpiewała cicho.
Od dawna tęskniła za uczuciem. Była szczęśliwym singlem, ale to nie znaczyło, że nie chciała kochać i być kochana. Miała chłopaków, jednego na poważnie, kilka romansów także się zdarzyło, ale jak się szuka miłości, to czasem się kręci z kimś, kogo się po prostu lubi. Przyjaźń z bonusem nie była jej obca. Poszukiwała swojego szczęścia, tak po prostu. Wydawałoby się, że mając taką pracę jak ona, nie można się nudzić i tęsknić za czymś jeszcze. Można. Czasami w tłumie czuła się bardzo samotna, a jednak tak lubiła swoje zajęcia, że nie zadręczała się tym. Cisza i spokój zawsze wprowadzały ją w taki szczególny nastrój.
- Zaczęłam smęcić, co? - popatrzyła na Zachariasa. - To wina tego miejsca. W takich ładnych zakątkach zawsze jakoś staję się… cóż, sentymentalna? - wzruszyła ramionami. Nie wiedziała jak to nawet nazwać.
- Ja też ich lubię – odparła szczerze. - Słucham przeróżnych zespołów, wokalistów, no i uwielbiam muzykę filmową. Czekam na jakieś dzieło, które zawładnie moim umysłem – kiedy zaczął śpiewać, uśmiechnęła się.
- Nie było tak źle – powiedziała rozbawiona. - Każdy może śpiewać, ale nie każdy chce ćwiczyć. A to jest bardzo istotne. Nawet najlepszy głos może się bez tego zmarnować. Nie bądź dla siebie taki krytyczny. Nie chcę, by ktoś czuł się nieswojo przy mnie, lubię spontaniczność i naturalność – wyznała.
Przez chwilę nic nie mówili, zajęci pokonywaniem przeszkody. Chociaż dałaby radę wejść na skalną półkę, przyjęła pomoc Zacha i złapała jego wyciągniętą dłoń. Później zaczęła się rozglądać. Miejsce było naprawdę ciekawe i zdumiała się, że w ogóle zdołał je kiedyś odkryć. Poszła za nim dalej, aż doszli do końca trasy. Przed nimi rozciągał się niesamowity widok. Mirze zaparło dech w piersiach.
- Tu jest tak pięknie… - westchnęła. Było widać, że jest szczerze urzeczona. Spoglądała ku morzu z widoczną tęsknotą i zachwytem. Ciągnęło ją ku wodzie, taka była jej natura, jednak potrafiła walczyć z tym uczuciem. Kwestia wprawy.
Usiadła obok Zachariasa i patrzyła w dal. Mimo to słuchała go uważnie.
- Miło, że tak uważasz – odpowiedziała. - Mam nadzieję, że nie tylko ty masz o mnie dobre zdanie. Są złośliwi, którzy mają mnie za nadętą krowę, która stara się być divą jak moja babcia – wzruszyła ramionami.
- Tak to już jest w życiu. Nie każdy musi cię lubić i szanować. Powiem ci szczerze, że wielu wykonawców muzyki popularnej jest dość niegrzeczna. Mimo wielu słuchaczy i sukcesu, po prostu im odwala i mają zachcianki gorsze niż kobieta w ciąży – tak niestety było. Wystarczyło poczytać trochę gazet, lub po prostu znaleźć się w pobliżu tych osób.
- Byłbyś zaskoczony tym, jak pogodnymi i ciepłymi osobami są tak zwani „metalowcy”. Wydają się ponurzy, zdystansowani, a jednak nie jest tak. No nie w każdym wypadku, ale znam wielu i powiem ci, że są wspaniałymi ludźmi i przyjaciółmi. Czarne ciuchy i długie włosy to tylko taki image. Niektórzy są tak łagodni, że aż trudno uwierzyć – są i tacy panowie, którzy wyglądali jak postrach okolicy, a pozowali do zdjęć obejmując fanów jak bliskich.
Słuchała Zacha, gdy mówił o ich muzyce i również się uśmiechnęła.
- Dobrze, że coś wpadło ci w ucho. Prawdę mówiąc sama uwielbiam je wykonywać. Wymagają ode mnie wczucia się i przekazania innym emocji, które towarzyszyły mi w trakcie pisania słów. Wiele takich piosenek ma dość mocny przekaz – chciała, by takie były. Nie było sztuką ukazać uczucia w jakiejś głośnej, bardziej skocznej kompozycji, melodia sama się przebijała. Sztuką było stworzyć balladę, która poruszy serca fanów.
- Lubię ją śpiewać – odparła, gdy usłyszała cytat z jednej z nowszych piosenek. - Po nowym roku będziemy grać w Midgardzie. To będzie specjalny koncert, z chórem, a tę piosenkę wykonam właśnie z nimi bez instrumentów, ale do tego czasu jest jeszcze wiele miesięcy – to prawda, ale rok miał się już blisko ku końcowi. Minie lato i rok poleci z górki.
- Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś. Wspaniałe miejsce – znów zachwycała się urokiem zakątku. - Czasami chciałabym móc się zaszyć gdzieś i tworzyć w spokoju. Jedni wolą góry, inni morze. Ja jestem za tym drugim – przyznała.
- Lubię samotne wędrówki, gdy można pomyśleć i po prostu być sobą. Z dala od wszystkich i wszystkiego. Wtedy najlepiej się tworzy – przyszła jej na myśl piosenka, którą kiedyś napisała.
- Allow me to write my final words I can't stand this anymore. Hold me when the time has come, cause I don't want to be alone. In my heart you're still here, it's the bond that we share, I can feel you're around everywhere. Even though you are gone, our spirit is strong. We're honoring all the work that you've done… - zaśpiewała cicho.
Od dawna tęskniła za uczuciem. Była szczęśliwym singlem, ale to nie znaczyło, że nie chciała kochać i być kochana. Miała chłopaków, jednego na poważnie, kilka romansów także się zdarzyło, ale jak się szuka miłości, to czasem się kręci z kimś, kogo się po prostu lubi. Przyjaźń z bonusem nie była jej obca. Poszukiwała swojego szczęścia, tak po prostu. Wydawałoby się, że mając taką pracę jak ona, nie można się nudzić i tęsknić za czymś jeszcze. Można. Czasami w tłumie czuła się bardzo samotna, a jednak tak lubiła swoje zajęcia, że nie zadręczała się tym. Cisza i spokój zawsze wprowadzały ją w taki szczególny nastrój.
- Zaczęłam smęcić, co? - popatrzyła na Zachariasa. - To wina tego miejsca. W takich ładnych zakątkach zawsze jakoś staję się… cóż, sentymentalna? - wzruszyła ramionami. Nie wiedziała jak to nawet nazwać.
Zacharias Damgaard
Re: You can't always get what you want (Z. Damgaard & M. Pakarinen, sierpień 2000) Nie 25 Sie - 23:44
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Zwykle ludzie myśleli o mnie jako o ekstrawertyku i sądzę, że nie mijali się zbytnio z prawdą, choć kochałem przecież równie mocno chwile podobne do tej – cisza i spokój były mi niezbędne do utrzymania względnej równowagi. Nie zawsze miałem ochotę na tłum ludzi za plecami, nawet jeśli samotność była czymś, czego bałem się okropnie i dokładałem wszelkich starań, by najgorsze koszmary nie znalazły odbicia w realnym świecie. Początkowo, opuszczając hotelowy pokój, sądziłem, że potrzebuję ruchu, hałasu, masy obcych, których obecność zagłuszyłaby ból rozsadzający mnie od środka. Teraz jednak musiałem przyznać, że sprawy obrały kierunek faktycznie będący odpowiedzią na moje pragnienia. Odosobnienie skalistego brzegu morza pozwoliło mi chwycić wątłe myśli i zebrać je w sensowną całość, ta dopiero rzucała trzeźwy osąd mojego stanu – od wyjazdu z Midgardu mało było dni, które mogłem oceniać jako dobre. Byłem wdzięczny mojej towarzyszce, że ostatecznie zgodziła się ze mną podążyć w nieznane, by rozmawiać o rzeczach całkiem prozaicznych, lecz zaniedbanych z uwagi na piętrzące się problemy. Słuchałem jej z prawdziwym zainteresowaniem, pragnąc przedłużyć nasze spotkanie jeszcze, choćby pod pretekstem kolejnego, bardzo ważnego tematu do omówienia. Spoglądając w kierunku morskich fal, pokręciłem głową z niedowierzaniem.
— Nie musisz udawać, że było ładnie, nie obrażę się, jeśli posądzisz mnie o fałszowanie. To w sumie prawda — stwierdziłem lekko rozbawiony, gotów przyznać się, że właśnie pokaleczyłem jej uszy. Podciągając jedno z kolan pod brodę, przekierowałem spojrzenie na jej twarz, po której błądziły refleksy ostatnich promieni słonecznych. Złociły jej włosy, przypominające żywy ogień, spływający po jej ramionach. — Wiesz, chyba nie da się zrobić tak, aby wszyscy nas lubili. Już dawno się z tym pogodziłem i chyba mi nie zależy. — Faktycznie, nigdy nie zabiegałem o sympatię ludzi, część z nich lgnęło do mnie naturalnie, w niewymuszony sposób i znajdowaliśmy wspólny język, pozostali średnio mnie obchodzili. Podejrzewałem jednak, że w branży muzycznej sprawa wyglądać mogła nieco inaczej i o krytykę było jeszcze łatwiej. — Chyba mnie to nie dziwi, nigdy nie oceniam książki po okładce — przyznałem zgodnie z prawdą. Pozory potrafiły mylić; chcąc nie chcąc, pomyślałem o własnym ojcu, który odbierany był przez środowisko jako nieszkodliwy, nieco pomylony, pracownik naukowy, nieszczególnie mający kontakt z rzeczywistością. Oczywiście, ja – jako syn – odbierałem go jeszcze inaczej, lecz nigdy nie sądziłbym, że w jakikolwiek sposób zwiąże się z zakazaną magią. Odkryta tajemnica zszokowała wszystkich i przestał być tym dziwnym Felixem, a stał się osobnikiem budzącym podejrzenia od samego początku. Ludzie chcieli jakoś sobie to wytłumaczyć i usprawiedliwić brak czujności.
— Może… może więc się pojawię na waszym koncercie — zaproponowałem. Na jej twarzy malowało się szczere zadowolenie i pewien rodzaj melancholii, dodający uroku i tak pięknej sylwetce. — Nie masz za co dziękować, to sama przyjemność i chyba ja raczej powinienem być ci wdzięczny za wyrozumiałość i anielską cierpliwość. Oraz za ofiarowanie mi drugiej szansy — przekrzywiłem zadziornie głowę, rzucając jej wymowne spojrzenie, wzmocnione drgającym na ustach uśmiechem. Naprawdę, było mi tu dobrze, pierwszy raz od… sam nie wiem kiedy. Nie przeszkadzał brak alkoholu, ani dudniącej muzyki. Łagodny szum morza z wplecioną melodią jej głosu wynagradzał cały trud. Nie próbowałem nawet przerywać, zaskoczony jej nietypowym występem. Próbowałem wciąż wpatrywać się w twarz Miry, jednak okazało się, że nie jest to proste zadanie, bowiem policzki zaczynały mrowić z zupełnie niezidentyfikowanego w pierwszej chwili powodu. Speszyłem się? Nie, to mi się nie zdarzało, jednak, dla własnego spokoju, zacząłem baczniej przyglądać się migoczącej tafli i gładkiej linii horyzontu. Wtedy zaczynała jednak rosnąć we mnie pokusa i tęsknota za widokiem błękitnych oczu i ognistych kosmyków. Odwróciłem twarz, nie potrafiłem z tym walczyć. Wydawała się jeszcze bardziej zatopiona w obecnej chwili, może trochę… smutna? Nie to złe określenie, nie zdążyłem jednak wyartykułować pytania, bowiem sama zaczęła się tłumaczyć.
— Hej, daj spokój. — Wyciągnąłem dłoń, by ułożyć ją na jej ramieniu, dodając otuchy. — Nie można cały czas kipieć optymizmem, to trochę nienormalne — zaśmiałem się. — A w takich miejscach, cóż… faktycznie można poczuć, że jakoś łatwiej się uzewnętrznić. Sam mam w sobie odmienne, niż na początku, emocje. Chyba, że to nie wina tego miejsca, a po prostu twoja — otoczyłem ją łagodną, dość niewinną sugestią. Przesunąłem dłoń z ramienia, by założyć jeden z kosmyków za jej ucho., zmniejszając nieco dystans, który nas dzielił. — To nic złego.
— Nie musisz udawać, że było ładnie, nie obrażę się, jeśli posądzisz mnie o fałszowanie. To w sumie prawda — stwierdziłem lekko rozbawiony, gotów przyznać się, że właśnie pokaleczyłem jej uszy. Podciągając jedno z kolan pod brodę, przekierowałem spojrzenie na jej twarz, po której błądziły refleksy ostatnich promieni słonecznych. Złociły jej włosy, przypominające żywy ogień, spływający po jej ramionach. — Wiesz, chyba nie da się zrobić tak, aby wszyscy nas lubili. Już dawno się z tym pogodziłem i chyba mi nie zależy. — Faktycznie, nigdy nie zabiegałem o sympatię ludzi, część z nich lgnęło do mnie naturalnie, w niewymuszony sposób i znajdowaliśmy wspólny język, pozostali średnio mnie obchodzili. Podejrzewałem jednak, że w branży muzycznej sprawa wyglądać mogła nieco inaczej i o krytykę było jeszcze łatwiej. — Chyba mnie to nie dziwi, nigdy nie oceniam książki po okładce — przyznałem zgodnie z prawdą. Pozory potrafiły mylić; chcąc nie chcąc, pomyślałem o własnym ojcu, który odbierany był przez środowisko jako nieszkodliwy, nieco pomylony, pracownik naukowy, nieszczególnie mający kontakt z rzeczywistością. Oczywiście, ja – jako syn – odbierałem go jeszcze inaczej, lecz nigdy nie sądziłbym, że w jakikolwiek sposób zwiąże się z zakazaną magią. Odkryta tajemnica zszokowała wszystkich i przestał być tym dziwnym Felixem, a stał się osobnikiem budzącym podejrzenia od samego początku. Ludzie chcieli jakoś sobie to wytłumaczyć i usprawiedliwić brak czujności.
— Może… może więc się pojawię na waszym koncercie — zaproponowałem. Na jej twarzy malowało się szczere zadowolenie i pewien rodzaj melancholii, dodający uroku i tak pięknej sylwetce. — Nie masz za co dziękować, to sama przyjemność i chyba ja raczej powinienem być ci wdzięczny za wyrozumiałość i anielską cierpliwość. Oraz za ofiarowanie mi drugiej szansy — przekrzywiłem zadziornie głowę, rzucając jej wymowne spojrzenie, wzmocnione drgającym na ustach uśmiechem. Naprawdę, było mi tu dobrze, pierwszy raz od… sam nie wiem kiedy. Nie przeszkadzał brak alkoholu, ani dudniącej muzyki. Łagodny szum morza z wplecioną melodią jej głosu wynagradzał cały trud. Nie próbowałem nawet przerywać, zaskoczony jej nietypowym występem. Próbowałem wciąż wpatrywać się w twarz Miry, jednak okazało się, że nie jest to proste zadanie, bowiem policzki zaczynały mrowić z zupełnie niezidentyfikowanego w pierwszej chwili powodu. Speszyłem się? Nie, to mi się nie zdarzało, jednak, dla własnego spokoju, zacząłem baczniej przyglądać się migoczącej tafli i gładkiej linii horyzontu. Wtedy zaczynała jednak rosnąć we mnie pokusa i tęsknota za widokiem błękitnych oczu i ognistych kosmyków. Odwróciłem twarz, nie potrafiłem z tym walczyć. Wydawała się jeszcze bardziej zatopiona w obecnej chwili, może trochę… smutna? Nie to złe określenie, nie zdążyłem jednak wyartykułować pytania, bowiem sama zaczęła się tłumaczyć.
— Hej, daj spokój. — Wyciągnąłem dłoń, by ułożyć ją na jej ramieniu, dodając otuchy. — Nie można cały czas kipieć optymizmem, to trochę nienormalne — zaśmiałem się. — A w takich miejscach, cóż… faktycznie można poczuć, że jakoś łatwiej się uzewnętrznić. Sam mam w sobie odmienne, niż na początku, emocje. Chyba, że to nie wina tego miejsca, a po prostu twoja — otoczyłem ją łagodną, dość niewinną sugestią. Przesunąłem dłoń z ramienia, by założyć jeden z kosmyków za jej ucho., zmniejszając nieco dystans, który nas dzielił. — To nic złego.
Bezimienny
Re: You can't always get what you want (Z. Damgaard & M. Pakarinen, sierpień 2000) Nie 25 Sie - 23:44
Mira naprawdę ceniła sobie spontaniczność, dlatego dobrze się czuła w towarzystwie Zachariasa. Potrafił być czarujący, uprzejmy i po prostu zajmujący. Nie mówiła też niczego tylko dlatego, że tak wypadało powiedzieć. Była szczera. Tak naprawdę niewiele potrzebowała do szczęścia. Czasem zwyczajne gesty sprawiały, że czuła się dobrze i chciała odpowiedzieć tym samym.
- Nie było źle – zapewniała. - Wiesz, nie trzeba być artystą, by sobie poradzić z takimi rzeczami. Masz ładny głos, tylko trzeba by było go ukształtować i nad nim popracować. To by zajęło trochę czasu, ale być może dałoby się z tego wydobyć głębię – ona się na tym znała, wystarczyło jej tylko uwierzyć.
- Prawda, nie da się zadowolić wszystkich – podsumowała kolejne myśli. - Zbytnie roztrząsanie sprawy poszłoby tylko na niekorzyść. Mimo to nie cierpię, gdy opowiada się jakieś kłamstwa na mój temat. Czasem szuka się sensacji tam, gdzie jej nie ma – ileż to razy tak było? Wystarczyło, by źle odebrano jakiś gest, lub dopowiedziano coś, czego po prostu nie było.
- Wiesz, ja mam naprawdę gdzieś to, że ludzie patrzą na to, co robię, jak się ubieram, czy z kim spotykam. Jestem wolna i niezależna, to jest w tym wszystkim najlepsze, a nie słuchanie o tym, co powinnam, a czego nie powinnam robić. Nikomu nie mówię, by zaczął słuchać naszej muzyki, odbiorcy sami się znaleźli. Na szczęście Skandynawia to otwarty na mocniejszą muzykę obszar – to prawda, wiele było naprawdę świetnych grup, grających metal, czy rocka. Było o wiele łatwiej przebić się na rynku, który taką muzyką po prostu żyje.
- O właśnie, to jest to! - zgodziła się z Zachariasem. - Nie powinno się oceniać, nie poznając kogoś osobiście – znała kilka osób, które uchodziły za dość niemiłe, poważne, a przy bliższym kontakcie okazywały się pełne poczucia humoru i dystansu do siebie. Bardzo to ceniła i sama uwielbiała robić innym na złość, okazując się inną osobą, niż tą, za jaką ją brano.
- Przyjdź – powiedziała. - Szykujemy kilka niespodzianek, w tym ciekawe duety i nowe aranżacje znanych piosenek. Może uda ci się wysłuchać czegoś, co naprawdę ci się spodoba. Jak mówię, dla każdego coś miłego – o tak, będzie z tego wielkie wydarzenie, to z pewnością. Nie przepuszczą okazji, by pokazać się w takim miejscu i przy takiej publiczności.
- Nie musisz dziękować. Jestem dość wyczulona na pewne zachowania, staram się po prostu zrobić to, co do mnie należy, ale nie znaczy to przecież, że będę bezwzględna cały czas. Moja praca nie jest łatwa i przyjemna – mimo to ją lubiła. Musiała czasem wyjść na wredną zołzę, ale tak już było. Jeśli tylko mogła się pokazać z nieco lepszej strony, robiła to. Chciała pokazać, że jest wyrozumiała i potrafi się bawić, a nie tylko psuć komuś nastroje.
Patrzyła teraz na widok przed sobą i napawała się jego urokiem. Zdawała się nie widzieć tego, jak patrzył jej towarzysz. Może była już do tego przyzwyczajona, że nie zwracała uwagi na chwile zawieszenia i odpłynięcia? Mira wiedziała, że to jej natura powoduje takie emocje. Chcąc czy nie, przyciągała spojrzenia swoją specyficzną aurą. Często jej się to przydawało do czegoś, ale równie mocno chciałaby, żeby ktoś lubił ją za to, jaka jest poza tym wszystkim. By ktoś zauważył jej atrakcyjność naturalnie, nie przez to, że była selkie. Jak każda kobieta chciała zostać dostrzeżoną, ale szczerze. Może przez to posmutniała nieco. Słowa Zachariasa tylko ją utwierdziły w tym, że miała rację.
- Nieważne, ani ty, ani ja nie uciekamy przed sobą z krzykiem, więc nie jest źle – powiedziała, starając się zabrzmieć dość pogodnie. Mimo to ostatnie ostatnia wypowiedź Zacha i potem jego gest sprawiły, że poczuła się trochę nieswojo.
- Odezwij się, jak będziesz w Midgardzie. No i kiedy ja tam będę oczywiście. Zimę spędzę właśnie tam, bo występy będą ograniczone, więc… zawsze możemy gdzieś wyjść pogadać – nie, nie proponowała mu randki, ale chętnie wyskoczy na jakieś piwko, czy obiad, czy cokolwiek.
- I uważaj, bym nie musiała na ciebie donieść komu trzeba. Trochę ostrożności i będzie dobrze – pozwoliła sobie na uśmiech.
- Nie było źle – zapewniała. - Wiesz, nie trzeba być artystą, by sobie poradzić z takimi rzeczami. Masz ładny głos, tylko trzeba by było go ukształtować i nad nim popracować. To by zajęło trochę czasu, ale być może dałoby się z tego wydobyć głębię – ona się na tym znała, wystarczyło jej tylko uwierzyć.
- Prawda, nie da się zadowolić wszystkich – podsumowała kolejne myśli. - Zbytnie roztrząsanie sprawy poszłoby tylko na niekorzyść. Mimo to nie cierpię, gdy opowiada się jakieś kłamstwa na mój temat. Czasem szuka się sensacji tam, gdzie jej nie ma – ileż to razy tak było? Wystarczyło, by źle odebrano jakiś gest, lub dopowiedziano coś, czego po prostu nie było.
- Wiesz, ja mam naprawdę gdzieś to, że ludzie patrzą na to, co robię, jak się ubieram, czy z kim spotykam. Jestem wolna i niezależna, to jest w tym wszystkim najlepsze, a nie słuchanie o tym, co powinnam, a czego nie powinnam robić. Nikomu nie mówię, by zaczął słuchać naszej muzyki, odbiorcy sami się znaleźli. Na szczęście Skandynawia to otwarty na mocniejszą muzykę obszar – to prawda, wiele było naprawdę świetnych grup, grających metal, czy rocka. Było o wiele łatwiej przebić się na rynku, który taką muzyką po prostu żyje.
- O właśnie, to jest to! - zgodziła się z Zachariasem. - Nie powinno się oceniać, nie poznając kogoś osobiście – znała kilka osób, które uchodziły za dość niemiłe, poważne, a przy bliższym kontakcie okazywały się pełne poczucia humoru i dystansu do siebie. Bardzo to ceniła i sama uwielbiała robić innym na złość, okazując się inną osobą, niż tą, za jaką ją brano.
- Przyjdź – powiedziała. - Szykujemy kilka niespodzianek, w tym ciekawe duety i nowe aranżacje znanych piosenek. Może uda ci się wysłuchać czegoś, co naprawdę ci się spodoba. Jak mówię, dla każdego coś miłego – o tak, będzie z tego wielkie wydarzenie, to z pewnością. Nie przepuszczą okazji, by pokazać się w takim miejscu i przy takiej publiczności.
- Nie musisz dziękować. Jestem dość wyczulona na pewne zachowania, staram się po prostu zrobić to, co do mnie należy, ale nie znaczy to przecież, że będę bezwzględna cały czas. Moja praca nie jest łatwa i przyjemna – mimo to ją lubiła. Musiała czasem wyjść na wredną zołzę, ale tak już było. Jeśli tylko mogła się pokazać z nieco lepszej strony, robiła to. Chciała pokazać, że jest wyrozumiała i potrafi się bawić, a nie tylko psuć komuś nastroje.
Patrzyła teraz na widok przed sobą i napawała się jego urokiem. Zdawała się nie widzieć tego, jak patrzył jej towarzysz. Może była już do tego przyzwyczajona, że nie zwracała uwagi na chwile zawieszenia i odpłynięcia? Mira wiedziała, że to jej natura powoduje takie emocje. Chcąc czy nie, przyciągała spojrzenia swoją specyficzną aurą. Często jej się to przydawało do czegoś, ale równie mocno chciałaby, żeby ktoś lubił ją za to, jaka jest poza tym wszystkim. By ktoś zauważył jej atrakcyjność naturalnie, nie przez to, że była selkie. Jak każda kobieta chciała zostać dostrzeżoną, ale szczerze. Może przez to posmutniała nieco. Słowa Zachariasa tylko ją utwierdziły w tym, że miała rację.
- Nieważne, ani ty, ani ja nie uciekamy przed sobą z krzykiem, więc nie jest źle – powiedziała, starając się zabrzmieć dość pogodnie. Mimo to ostatnie ostatnia wypowiedź Zacha i potem jego gest sprawiły, że poczuła się trochę nieswojo.
- Odezwij się, jak będziesz w Midgardzie. No i kiedy ja tam będę oczywiście. Zimę spędzę właśnie tam, bo występy będą ograniczone, więc… zawsze możemy gdzieś wyjść pogadać – nie, nie proponowała mu randki, ale chętnie wyskoczy na jakieś piwko, czy obiad, czy cokolwiek.
- I uważaj, bym nie musiała na ciebie donieść komu trzeba. Trochę ostrożności i będzie dobrze – pozwoliła sobie na uśmiech.
Zacharias Damgaard
Re: You can't always get what you want (Z. Damgaard & M. Pakarinen, sierpień 2000) Nie 25 Sie - 23:45
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Niespodziewane spotkania zazwyczaj okazywały się tymi najlepszymi, chociaż na koncert szedłem z zamiarem spotkania Miry, to przecież nie mogłem mieć pewności, że w ogóle zechce wybrać się na wspólny spacer. Nie mieliśmy łatwej przeszłości, właściwie powinienem stale figurować na jej czarnej liście, bo i owszem, bywałem skrajnie nieodpowiedzialny, choć zdawało mi się, że była to jednak nieodpowiedzialność kontrolowana (nawet w minimalnym stopniu). Nie dążyłem przecież do autodestrukcji, miałem zdrowy rozsądek. Niestety, okoliczności, w których się poznaliśmy, były co najmniej niesprzyjające. A jednak kobieta miała w sobie wiele wyrozumiałości i podchodziła do życia z wyjątkową elastycznością. Myślę, że takich właśnie urzędników potrzebowaliśmy – wyważonych, bez przesadyzmu ani w jedną, ani w drugą stronę. To cenna umiejętność, tym bardziej darzyłem ją sympatią. Zapewne nie bez znaczenia pozostawała tu druga praca Pakarinen, jednak siedzenie za biurkiem nie sprzyjało tego typu umiejętności. Cóż, trafiłem dobrze i nie zamierzałem przysparzać jej większej ilości problemów.
— Wiem, wiem. Dlatego, tym bardziej cię cenię. No i nie mam za złe, że traktujesz czasami moje zachowanie, jak traktujesz. To zupełnie normalne. — Nie mógłbym się złościć. Pracując na uczelni również byłem ograniczony pewnymi zasadami, nawet jeśli byłem dość ugodowym belfrem. Nie było innego wyjścia, jeśli chciało się zagrzać gdzieś miejsce na dłużej, należało przestrzegać choćby minimum pozorów.
Chłód powietrza zalegającego w skalnym zagłębieniu działał przyjemnie odprężająco, dawał wytchnienie od letniego skwaru. Sprawiał, że umysł był bardziej uporządkowany i chłonny. Słuchałem więc spokojnie, zgadzając się niemal z każdym ze stwierdzeń padających z jej ust. Zaproszenie zaś na nowy koncert, ucieszyło mnie niezmiernie i miałem w planach faktycznie wziąć w nim udział. Często rzucam słowa na wiatr, lecz nie w takich momentach.
Wciąż czułem się dość specyficznie, zamglony umysł nie potrafił odzyskać dawnej ostrości, kiedy wciąż wpatrywałem się w jej twarz. To było dziwne doświadczenie, dla którego nie potrafiłem znaleźć racjonalnego wytłumaczenia. Na końcu języka chwiało mi się pytanie, ale nie zadałem go zbyt poruszony i pełen obaw, że może to zostać odczytane jako przejaw złej woli.
— Masz rację, nie jest źle — zgodziłem się, lecz w momencie odsunąłem palce muskające jej policzek. — Przepraszam… to… — zaplątałem się we własnych myślach. Zwisające swobodnie nogi, podkurczyłem i objąłem ramionami, układając brodę na kolanach. Odsunąłem się również wyraźnie, lecz nie w sposób, który sugerowałby, że uciekam. Melancholia miejsca udzielała mi się coraz mocniej, potrzebowałem jednak również znów jakiegoś innego punktu zaczepienia dla rozbieganych oczu. Linia horyzontu była idealna. — Chętnie, odezwę się, jeśli zabawię tam dłużej, niż jeden dzień — dodałem zaraz, może nieco mniej entuzjastycznie, lecz wciąż czując rozdygotane emocje w ciele. — I na pewno, nie zrobię nic głupiego, obiecuję. Nie chcę przysparzać ci kłopotów. Posiedźmy tu jeszcze, dobrze? Odprowadzę cię później, może natrafimy na budkę z ulicznym jedzeniem. Sprzedają tu całkiem dużo bardzo dobrych rzeczy — dodałem, ciągnąc dalej opowieść o wspaniałościach kryjących się w mieście.
Zacharias i Mira z tematu
— Wiem, wiem. Dlatego, tym bardziej cię cenię. No i nie mam za złe, że traktujesz czasami moje zachowanie, jak traktujesz. To zupełnie normalne. — Nie mógłbym się złościć. Pracując na uczelni również byłem ograniczony pewnymi zasadami, nawet jeśli byłem dość ugodowym belfrem. Nie było innego wyjścia, jeśli chciało się zagrzać gdzieś miejsce na dłużej, należało przestrzegać choćby minimum pozorów.
Chłód powietrza zalegającego w skalnym zagłębieniu działał przyjemnie odprężająco, dawał wytchnienie od letniego skwaru. Sprawiał, że umysł był bardziej uporządkowany i chłonny. Słuchałem więc spokojnie, zgadzając się niemal z każdym ze stwierdzeń padających z jej ust. Zaproszenie zaś na nowy koncert, ucieszyło mnie niezmiernie i miałem w planach faktycznie wziąć w nim udział. Często rzucam słowa na wiatr, lecz nie w takich momentach.
Wciąż czułem się dość specyficznie, zamglony umysł nie potrafił odzyskać dawnej ostrości, kiedy wciąż wpatrywałem się w jej twarz. To było dziwne doświadczenie, dla którego nie potrafiłem znaleźć racjonalnego wytłumaczenia. Na końcu języka chwiało mi się pytanie, ale nie zadałem go zbyt poruszony i pełen obaw, że może to zostać odczytane jako przejaw złej woli.
— Masz rację, nie jest źle — zgodziłem się, lecz w momencie odsunąłem palce muskające jej policzek. — Przepraszam… to… — zaplątałem się we własnych myślach. Zwisające swobodnie nogi, podkurczyłem i objąłem ramionami, układając brodę na kolanach. Odsunąłem się również wyraźnie, lecz nie w sposób, który sugerowałby, że uciekam. Melancholia miejsca udzielała mi się coraz mocniej, potrzebowałem jednak również znów jakiegoś innego punktu zaczepienia dla rozbieganych oczu. Linia horyzontu była idealna. — Chętnie, odezwę się, jeśli zabawię tam dłużej, niż jeden dzień — dodałem zaraz, może nieco mniej entuzjastycznie, lecz wciąż czując rozdygotane emocje w ciele. — I na pewno, nie zrobię nic głupiego, obiecuję. Nie chcę przysparzać ci kłopotów. Posiedźmy tu jeszcze, dobrze? Odprowadzę cię później, może natrafimy na budkę z ulicznym jedzeniem. Sprzedają tu całkiem dużo bardzo dobrych rzeczy — dodałem, ciągnąc dalej opowieść o wspaniałościach kryjących się w mieście.
Zacharias i Mira z tematu