Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    10.01.2001 – Kuchnia – Z. Damgaard & Bezimienny: A. Ahlström

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    10.01.2001

    Mógł przecież mieć jakąś rację. Mogli już nigdy nie rozmówić się już, kiedy to ona sama zdecyduje się na wyrwanie spomiędzy pazurów niezręcznego nieszczęścia, jakie dziś na niej zaciskał. Zacharias nie wydawał się jej w przeszłości paskudą, osobą czyniącą zło i złośliwość z rozmysłem i faktycznymi nieczystymi intencjami. Nie czuła, by chciał wykorzystać jej moment słabości i faktyczną chęć rozmowy na osobności w nieczysty sposób – wątpiła, by karmić się miał jej nieszczęściem po możliwym rozpuszczeniu plotek o kontakcie ich dwójki, nie spodziewała się też, by sam miał je rozsiać. Czuła pismo nosem, a pismo to mówiło, że skoro sam doświadczyć już miał upokorzenia towarzyskiego, ciosu takiego nie zada przecież jej. Pomimo tego, że ona sama omijała go, mając ku temu przesłankę, jaką była chęć chronienia reputacji, nie czuła, by zupełnie tego nie rozumiał. Nazwisko i jego dobre imię to zobowiązania. Krew to nie woda. Musiała dbać o losy swoje, swojej rodziny i być może swoich przyszłych dzieci, jeżeli życie nie poskąpi jej dalszego partnerstwa. Nie chciała jednak wymieniać się spostrzeżeniami tutaj, z tychże powodów również. Nikt nie musiał wysłuchiwać ich niesnasek niczym na publicznej debacie. Anna zaśmiała się jedynie na propozycję Damgaarda, jakby to mieli opuszczać pomieszczenia restauracji oddzielnie. Co prawda przeszło jej to przez myśl momentalnie, kiedy tylko zaproponowało rozmowę na osobności, jednak teraz, kiedy ten wyśmiał wręcz ten pomysł, musiała zacisnąć zęby i przełknąć gorzką pigułkę. Drwił z niej, drwił z jej podejścia do świata. Ona sama w głowie bez wahania zadrwiła też z jego podejścia do świata, była gotowa stwierdzić przed samą sobą, że gdyby chciał jej słuchać, że gdyby miał w życiu kogoś takiego jak Anne-Marie, będącą skarbnicą wiedzy o tym, jak pomóc sobie i swojej zniszczonej reputacji, nie musiałby mierzyć się z krzywymi spojrzeniami. Mogłaby nawet zaproponować mu pomoc w odbudowaniu wszystkiego, co stracił, jednak nie w głowie jej było to teraz, kiedy poczuła się szczerze urażona jego docinką. Pomieszczenia restauracji opuścili mimo wszystko razem, a ona sama obejrzała się jedynie przez ramię, nim proste zaklęcie teleportacyjne przeniosło ich w zakres czterech ścian mieszkania Zacha.
    - Nie robię tego dla posiłku, ja już jadłam – mówiła. Zach mógł pamiętać Annę jako studentkę, jeszcze z czasów kiedy czasami straszyć mogła wystającymi obojczykami czy żebrami zarysowanymi na plecach, kiedy tylko odważyła się na założenie sukienki z większym wycięciem. Ahlström miewała problemy z przyjmowaniem posiłków, również przez przyjmowanie substancji, które nie powinny nigdy przecież znaleźć się w jej kruchym ciele. – Dla kogo w takim razie jest nietwoja porcja? – zapytać musiała, teraz kiedy byli już z dala od spojrzeń obcych źrenic. Zachowywała się również swobodniej, kiedy gładkim ruchem dłoni zdecydowała się na wyczyszczenie butów krótkim zaklęciem, odłożenie miniaturowej torebki na blacie kuchennym oraz oparcie się na nim łokciami. – Nie jestem przecież jedyną, która tak cię traktuje, Zach. Tak samo jak ty niesłusznie płacisz za grzechy swojego ojca, tak samo ja muszę kulić ogon przed poleceniami czy naganami mojego. I nie zrozum mnie źle, wiem jak ciężko zauważyć… Przemianę kogoś, kogo masz tak blisko jak ojciec, a i przecież wiem, że rodzina jest najważniejsza, bo kiedy każdy cię zawodzi, zawsze możesz się do nich zwrócić… Wiem, że mogło być już za późno na wyparcie się tego, wiem, że mogło być za późno na udowodnienie, że nie miałeś niczego wspólnego z brudnymi incydentami… Ale czy gdybyś wiedział, próbowałbyś odciąć się od swojego taty? – zadała mu pytanie, być może chcąc wiedzieć z jakim człowiekiem miała do czynienia. Sama być może głupio stwierdziłaby, że sama wyparłaby się kontaktów z Edmindem Ahlströmem, gdyby ten zawiódł, prawdą było jednak to, że pewnie wbrew rozsądkowi zdecydowałaby się na bronienie ojca aż do uratowania szczątków jego imienia lub do ostatecznego, wspólnego upadku. W myśl zasady, jakoby to rodzina była dla nas zawsze, na dobre i na złe.
    Widzący
    Zacharias Damgaard
    Zacharias Damgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1467-zacharias-damgaard#12843https://midgard.forumpolish.com/t1483-zacharias-damgaard#13368https://midgard.forumpolish.com/t1477-kasztan#13306https://midgard.forumpolish.com/f141-zacharias-damgaard


    Sądziłem, że się wykręci, że jakoś wymiga czując ustępujący pod nogami grunt. Miała przecież wejść na teren, który nie należał do niej; na teren, gdzie ja miałem przewagę moszcząc się w wygodzie domowego zacisza. Zaskoczyła mnie. Może nie doceniam jej faktycznej mocy? A może po prostu musiała już wypić to, co sobie nawarzyła nieczystym zagraniem i próbą zbycia mnie jak najszybciej. Ja też nie należę do osób, które łatwo zniechęcić – nietaktownie brnę w rewiry, których powinienem unikać dla własnego dobra. Łaskocze mnie jednak poczucie, że zagrałem jej na nosie i że dotknąłem istoty obłudnego zachowania. Musi więc iść za mną posłusznie, zerkam jedynie przez ramię i dzierżąc dwie porcje rozgrzewającego dania, uchylam drzwi restauracji. Ulica wita rześkością, szron osiada mi we włosach i w zaroście, jest to jednak ledwie ułamek sekundy, bo wkrótce przenosimy się na przedmieścia Midgardu i stajemy u progu mojego domu.
    Światło pozostawione w przedpokoju prowadzi nas do kuchni odgrodzonej szklanymi drzwiami od reszty mieszkania. Nie odzywam się jeszcze, nie komentuję. Muszę okrzepnąć i strząsnąć resztki zimy z ramion. Próbuję sobie przypomnieć czy kiedykolwiek gościłem ją w moim skromnym królestwie? Być może, liczne spotkania zacierają się w mojej głowie – zbyt wiele okazji, zbyt wielu ludzi. To nie ma znaczenia. Trochę nie wiem, gdzie doprowadzi nas rozmowa i czy ma jakikolwiek sens. Chcę się jednak przekonać, bo inaczej plułbym sobie w brodę, że przegapiłem okazję. Układam na blacie jedzenie. Wprawnym ruchem rozwiązuję pakunek i śmieję się pod nosem, gdy zaczyna komentować. Po pomieszczeniu rozchodzi się przyjemny zapach, żołądek daje znać, że naprawdę zgłodniałem. To jedyna oznaka, której ulegam. Bulion paruje, przerzucam wszystko do bardziej cywilizowanych naczyń, oszczędzając sobie siorbania z jednorazowego pojemnika.
    Żałuj, Marie, to naprawdę dobra rzecz — stwierdzam, jakby smak miał dla mnie jakiekolwiek znaczenie prócz spełnienia czysto fizjologicznej potrzeby. Pytanie zawieszone w eterze traktuję znaczącym spojrzeniem wycelowanym w słabą smugę żółtawego światła przesączającą się z przyciemnionego salonu. Chwilę później słychać ciche skrzypnięcie i kroki – powolne, trochę niepewne. Musiał usłyszeć, że wróciłem, był również głodny i czekał wystarczająco długo, aby się zirytować. Niestety dodatkowa obecność odebrała mu animusz i musiał wybadać teren. Już nieco nauczyłem się jego postępowania. Nie uważał jeszcze domu w pełni za swój. Mamy jeszcze na tyle czasu, bym zacisnął szczękę w spazmie niezadowolenia, kiedy z Ahlström wylewają się kolejne słowa. Wbijam sztućce w swoją porcję i chyba jestem poruszony, pewnie na to czekała.
    Czyli nagle próbujesz pokazać mi podobieństwa? — robię kwaśną minę i nie traktuję tego zupełnie poważnie. — To nie ma teraz znaczenia, Marie — próba wywołania refleksji i zachwiania moją pewnością spełza na niczym. Wie, że temat ojca, nawet bez skandalu, jest dla mnie niezwykle ciężki. Że jego wpływ na mnie od zawsze był ogromny i wielu rzeczy nie potrafiłem mu odmówić. Chcę wierzyć w to, że gdybym wiedział… że gdybym wiedział, wyparłbym się go, że miałbym tyle odwagi. Przeżuwam z irytacją kawałek mięsa, staje mi w gardle, bo kroki dziecka są już bardzo wyraźne. Muszę szybko przybrać inny wyraz twarzy. Wystarczy już jej odważnych prób udowodnienia swojej racji. Odkładam widelec i wychylam się lekko. Teraz moja kolej. — Gdyby chodziło tylko o mnie, nawet bym tu nie wracał i nie próbował wyprostować tych niesprawiedliwości — gram kartą, której się nie spodziewa. Jestem obrzydliwe wyrachowany, ale nie musi o tym wiedzieć. Przecież robię to też dla tego chłopca, prawda? Uśmiecham się, choć wcale mi nie do śmiechu. — Nie wstydź się, mam jedzenie. Śmiało, możesz wejść do kuchni — zachęcam nim jeszcze ciemnoczekoladowa czupryna wyłoni się zza zakrętu korytarza. Drobna postać idzie rozglądając się uważnie. Już dawno jest ubrany w błękitną piżamę z wyhaftowanymi obłokami po których skaczą małe lisy. Chłopiec patrzy na Marie, to ona skupia jego uwagę, bo nie zna jej i nie wie, z kim tym razem ma do czynienia. Skłania się i uśmiecha krzywo, potem pytający wyraz twarzy zwraca ku mnie. — Sammy, poznaj Marie — mówię łagodnie i mrużę zadziornie oczy — To moja dobra znajoma — podkreślam. — Przyszła nas odwiedzić i powspominać stare czasy — wyjaśniam jeszcze. Myślę, że nie muszę wiele więcej mówić i dopowiadać, podobieństwo pomiędzy mną a malcem jest dosadne. — Marie, mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzać, jeśli Sam zje kolację w kuchni razem z nami? Unikamy samotnych posiłków. — Pomagam wdrapać się mu na wysokie krzesło barowe. Sam ogarnia drobnymi dłońmi swoją miskę i niepewnie patrzy na kobietę.
    Tato… — nagle ciągnie mnie za ramię i szepcze do ucha.
    Nie, pani Marie już jadła, ale racja, gdzie moje maniery. Zrobić ci herbaty czy wolisz coś innego? — zadaję jej pytanie i uśmiecham się słodko, niemal tak słodko jak zapatrzony w nią Samuel. Duże, dziecięce oczy błyskają nieustannie przepełnione szczerym zaciekawieniem.


    every
    planet
    we reach
    is dead
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Zanim Anne-Marie sama dochodzi do głosu, trzecia osoba już znajduje się w pomieszczeniu. Samuel zastał ich przecież w tak niewygodnej pozycji. Ahlström marszczy czoło, opiera się o kuchenny blat z zaciśniętymi pięściami, ewidentnie irytuje się i widać to na jej twarzy. Dzieci przecież nie są ślepe, doskonale rozumieją emocje, ba – być może zauważają nawet więcej. Przez swoją bujną wyobraźnię, przez swoje niewytłumione jeszcze emocje i niezduszoną wrażliwość.
    Gdy młody Damgaard wkracza w ich kręgi, Anna momentalnie prostuje się, przebiega spojrzeniem od Zachariasa, do ewidentnie podobnego do niego potomka. Nie pyta jeszcze jakie powiązania występują między ich dwójką, chociaż w głowie rozważa już wiele scenariuszy – syn Chaayi odpada, znała ją za długo, wątpiła by ta była w stanie ukryć przed nią ciążę, a po tym wszystkim ukryć jeszcze rodzicielstwo. Nie była pewna co do brata Zacha, jednak wydawało jej się, by ten był zbyt młody by posiadać aż tak wyrośnięte dziecko. Kuzyn? Być może, ale Ahlström rozważała też możliwość, w której to Zacharias jest ojcem. Pasowała do niego rozwiązłość, zresztą – był przystojny, wygadany, wykształcony – to wystarczyło, by mógł otoczyć się wianuszkiem kobiet, ba – sama pewnie mogłaby zostać uznana za jedną z nich, w końcu kiedyś obracali się w jednakowych kręgach. Zostanie ojcem to proces prosty, w końcu ktoś wypycha dziecko na świat za ciebie.
    Gdyby jej przypuszczenia okazały się prawdą, mogłaby obśmiać się nielicho. W końcu dziecko to byłoby nieślubne. Kolejna ujma na honorze, kolejny pożar do zagaszenia. Ale nim w głowie odbije się „tato”, które młody człowiek wystosuje ku uczonemu, skrzypaczka obserwuje działania znajomego. Uśmiecha się przyjaźnie do chłopca, gdy ten jest jej przedstawiany, jednak nie narzuca się – nie wyciąga ręki. Ahlström bardzo lubi dzieci, czerpie sporą przyjemność z przebywania z nimi i uczenia ich w szkole muzycznej, ale teraz czuje się lekko speszona. Element zaskoczenia jakim dysponował Zacharias był widocznie rozwiązaniem ostatecznym na bzdurne gadanie Anne-Marie. Ta zamilkła i słuchała. Kiedy chłopiec wypowiada znamienne słowo, nazywając Damgaarda ojcem, skrzypaczka uśmiecha się jeszcze szerzej, jakby rozbawiona. I chociaż z ich pozycji uśmiech ten wyglądać może jak uprzejma próba odmówienia, a nawet rozczulenie tym, że Samuel zauważa brak posiłku przed jej nosem, w tym momencie Ahlström uśmiecha się do siebie, potwierdzając tylko swoje przypuszczenia. Na nowo ożywa w momencie, w którym niepewność przygasa.
    Zacharias jest ojcem. Ten chłopiec może już chodzić do szkoły! Będzie musiała dopytać o to jeszcze, ale nie teraz…
    - Nie, oczywiście, że nie – mówi uprzejmie, jakby zapomniała o tym, że przed chwilą próbowali docinać sobie wzajemnie. Ahlström nie była zaburzona, nie miała zamiaru czynić sobie z dziecka widowni do swoich przepychanek. Nie tak ją wychowano. – Gdybym wiedziała, że zjemy tu wszyscy, zjadłabym tylko przystawkę… – zażartowała, próbując rozładować nieco atmosferę. Czuła, że dziecko może się przy niej stresować – była w końcu nowa, nieznana, mogła oceniać. Sama też się stresowała, nawet jeżeli gra na scenie nauczyła ją już tego, by nie pozwalać nerwom na przejęcie kontroli nad jej ciałem. – Ale w takim wypadku napiję się tylko wina… Zach, powiesz mi gdzie znajdę? – zapytała. Przeczuwała, że byli do siebie podobni. Zach mógł nie wiedzieć gdzie znajdą ubijaczkę do jajek, ale na pewno wiedział gdzie zostawił butelkę krwiście czerwonego alkoholu…
    Gdy wróciła już z kieliszkiem, zajęła miejsce siedzące obok Samuela. Czuła, że bufor w jego postaci ostudzi trochę atmosferę pomiędzy nią, a jego ojcem.
    - Gdzie chodzisz do szkoły? – zapytała Sammiego. – Spróbuję namówić twojego tatę, żeby czasami przyprowadził cię do nas, do szkoły muzycznej. Mogłabym pokazać ci jak grać… – zaproponowała, wręcz narzucająco, chociaż w oczach dziecka – pewnie jedynie interesująco. – Mam już pod opieką jedną dziewczynkę. Pewnie w twoim wieku, może trochę starsza… – proponuję. – Chciałbyś?
    Widzący
    Zacharias Damgaard
    Zacharias Damgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1467-zacharias-damgaard#12843https://midgard.forumpolish.com/t1483-zacharias-damgaard#13368https://midgard.forumpolish.com/t1477-kasztan#13306https://midgard.forumpolish.com/f141-zacharias-damgaard


    Wiem, że równie dobrze może być to kolejny powód dla jej kpin lub do ponownej próby oszacowania, jak bardzo jeszcze mogę upaść. Dla własnego spokoju powtarzam jednak sobie, że prędzej czy później, dowiedziałaby się o wszystkim, zapewne zupełnie przypadkowo, widząc nas gdzieś na mieście, albo też wysłuchując kolejnej porcji plotek. W tym momencie mogłem jednak wybrać i zupełnie świadomie postawić ją wobec tej nieoczekiwanej sytuacji. Robię takie drobne gesty, by czuć, że mam jakąkolwiek kontrolę nad swoim losem. Walczę tym, co mam.
    Sztućce odbijają się miarowo od powierzchni naczynia; Sam zaczyna niepewnie zanurzać łyżkę w bulionie, potem sięga po bardziej treściwą część posiłku. Patrzy jednak cały czas na Marie, potem znów na mnie i chyba nie jest pewien swojego zachowania. Dostrzegłem w nim pewien schemat – bardzo często rzuca spojrzenia po to, aby ktoś starszy upewnił go, że może coś zrobić, lub że zachowuje się dobrze. Zlękniony poszukuje aprobaty, nawet tej wyrażonej przez subtelne kiwnięcie głową. Kiedy ciemne oczy przylepiają się do mojej twarzy, kiwam więc i uśmiecham się łagodnie. Marie jest wyraźnie zaskoczona, chyba odrobinę niepewna, bo ucina przerzucanie się kolejnymi uszczypliwościami. Zastanawiam się, co dalej zrobi czy nie zechce jednak przeciągnąć sytuacji tak, aby coś jeszcze zyskać. Intryguje mnie jej kolejny krok. Sięgam do własnej porcji ponownie, opieram się swobodnie o blat lecz nie siadam na wysokim stołku, to zdecydowanie jedno z moich gorszych przyzwyczajeń, nigdy nie potrafię usiedzieć na miejscu gdy spożywam posiłki. Zawsze robię to w pośpiechu, niedbale, niewiele zastanawiając się nad tym, czym napełniam żołądek. Śmieję się pod nosem, schodzi ze mnie napięcie, dość szybko zapominam o wydźwięku rzucanych przez nią usprawiedliwień, nawet jeśli nadal tli się we mnie potrzeba udowodnienia jej, jak bardzo się myli.
    Jesteś pewna, że się nie skusisz? Ciągle mogę podzielić się moją porcją, hm? — pytam uprzejmie i wyciągam z szuflady dodatkowe sztućce, przysuwając posiłek bardziej na środek z wyraźnie zadowolonym grymasem malującym się na twarzy. — Nikomu nie powiem, że zjadłaś ponadprogramowo — mrugam do niej porozumiewawczo, zaczepiając o kolejne niewygodne tematy. Chyba trochę się stęskniłem za jej towarzystwem, tak zupełnie szczerze. Może teraz nasza relacja wcale nie przypominała tej sprzed roku, choć może to i dobrze? Obecnie miała szansę albo rozpaść się w drobny mak, albo przekształcić w coś zaskakującego. Obie opcje przyjmę bez zająknięcia. Do ostatniej chwili mogłem snuć jedynie przypuszczenia względem tego, co zrobi, gdy zobaczy mojego syna. Nigdy szczególnie nie wgłębiałem się w jej stosunek do dzieci, wyglądało jednak na to, że wyczuła sposobność do złapania oddechu kosztem jego obecności.
    Siedź. Przyniosę — oderwałem się od blatu i podążyłem w kierunku szafki, w której leżało kilka butelek z winem. Szybko wybrałem odpowiednią i wróciłem. W tym czasie zdążyła wyciągnąć szkło i zająć bezpieczne miejsce obok Sama, bardzo przezornie. Wyraźnie dawała znaki, że próbuje uciec przed jakąkolwiek konfrontacją. Kilka chwil później przezroczysty kieliszek wypełnił się ciemnoczerwoną cieczą o bogatym zapachu. Potem zająłem swoje miejsce i kontynuowałem posiłek przysłuchując się rozmowie.
    Sam był zaskoczony jej zainteresowaniem, ponieważ podskoczył niemal na swoim miejscu i bardzo długo mielił odpowiedź, choć była naprawdę bardzo prosta.
    Do akademii Mannaz, proszę pani — słowa wymawiał tak, jakby nie siedział w kuchni, a stał na akademii w szkole i recytował bardzo nudny wiersz na jednym wydechu. Kończąc, pociągnął nosem i nachylił się nad zupą. Marie jednak była niestrudzona i kontynuowała dalej, zmarszczyłem nieco brwi na rzuconą propozycję, choć ostatecznie uśmiechnąłem się przymilnie. Samuel znowu zawiesił się wpół drogi warzyw do buzi i zadarł głowę. — Grać? A na czym pani gra, proszę pani? — znów ta nienaturalna intonacja, znów zdanie nadprogramowo ugrzecznione. Wywróciłem jedynie oczami wiedząc, jakim demonem jest to potulne, wyraźnie speszone dziecko. Zacząłem poważnie rozważać, czy jednak propozycja Marie nie była taka zła?
    Sammy, jeśli chcesz, proszę. Nigdy chyba nie grałeś na żadnym instrumencie? Wiem, że potrafisz ładnie śpiewać, pani Celine cię chwaliła — zachęcam, że jeśli tylko zapragnie, możemy coś dalej z tym zrobić. Próbuję go ciągle wybadać, nie chcę mu ograniczać możliwości. Jeszcze na tyle nie oswoiłem się z jego obecnością, by ciągnąć dalekosiężne plany co do jego przyszłości. — Będzie więcej okazji do spotykania się, jak za starych, dobrych czasów. Same korzyści, prawda, Marie? — rzucam mimochodem i znacząco spoglądam w jej stronę. Czy to aż tak bardzo komfortowe dla niej rozwiązanie? Sam poruszył się nerwowo na krześle, przejęty koniecznością podjęcia decyzji.
    Nie grałem. Nie wiem czy będę umiał — odpowiada i coś go jednak ciągnie, by co chwila rzucać Ahlström ukradkowe spojrzenia.


    every
    planet
    we reach
    is dead
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Nie musiała być wielkim myślicielem, by dojść na własną rękę do jasnego wniosku - pojawienie się Samuela, jakkolwiek krępujące dla Anny, dla Zachariasa musiało być wygodne. Wszystkie niesnaski, które przed chwilą roztrząsali, wszystkie niezagojone rany które posypywali solą z uporem maniaka - musieli zostawić je, na rzecz udawania przed młodym Damgaardem dobrych relacji. Była starą znajomą, wspominali stare! czasy, spotkali się w jego domu, zatem musieli darzyć się chociaż odrobina sympatii. Ahlström próbowała podążać za wymodelowanym w głowie tokiem myślenia młodego chłopca, który jeszcze nie wszystko rozumiał.
    Zachowywali się teraz jak rodzice, ukrywający mroczne sekrety przed oczami dzieci, byle nie skrzywdzić ich i nie zawieść. Skrzypaczka pamiętała moment, kiedy zorientowała się, że jej rodzice też nie byli idealni - też kłócili się, też mieli swój honor, który wyznaczał ścieżki w kolejnych, ciągnących się miesiącami w postaci niewyjaśnionych nigdy konfliktów. Dziecko, przynajmniej w tym wieku, powinno jej zdaniem myśleć o rodzinach jedynie dobrze - brać ich za wzór, odnajdywać z nich oparcie i co najważniejsze - nie wątpić. Lora, jej (oraz Gaute...) dobra przyjaciółka, mówiła przecież, że wiele problemów ludzi dorosłych, podwaliny swoje miało w problemach domowych. I oczywiście - życie nie było usłaną różami ścieżką, pasmem wyłącznie powodzeń, jednak ostatnim czego Anna chciała dla nawet nieznajomego dotychczas dziecka, to by oglądał ojca kłócącego się z zupełnie obcą osobą.
    Podsunięte jej sztućce, talerz odsunięty bardziej na bok, spojrzenie pełne rozbawionych ogników - ba, wręcz wyzywające skierowane ku Zachariasowi. Naprawdę miał zamiar skorzystać z obecności syna w tak perfidny sposób? Mieli jeść z jednej miski? Właściwie, jakiś czas temu uporała się już do pewnego stopnia z zaburzeniami odżywiania, ale czy wciąż była głodna? Czasami ciężko jej było ocenić.
    - A co powiemy dodatkowym kilogramom? - odpowiada równie zaczepnie, licząc na to, że słowami tymi nie skrępuje syna Zachariasa. Uważała, że im dłużej zajmowała się pracą w szkole muzycznej, nawet jeżeli czasu miała na to coraz mniej, tym bardziej obywała się już z małymi kopiami swoich rodziców. Marzyła o dziecku nim jeszcze rozeszli się z Gaute, ba - być może marzenie to było jednym z powodów, dla których się rozstali. Żadne z nich nie było siedzącym w domu rodzicem, a sama Anna zbyt wiele obowiązków chciałaby z pewnością zrzucić na męża, kierując się filozofią życia swojego wzoru - własnego ojca. Gdy Zacharias odsunął się od talerza i faktycznie poszedł wlać jej wymarzone wino - Ahlström spojrzała tylko na chwilę na Samuela, chwyciła w palce używaną przed chwilą łyżkę (nie mogła użyć przecież własnej, inaczej łatwo by się sprzedała) i faktycznie wyłowiła z miski zawartość, którą ostudziwszy kilkoma pojedynczymi dmuchnięciami - wpakowała do ust.
    Nie krzywiła się, jednak nie poczuła się najlepiej przyjmując jedzenie do żołądka w sytuacji poniekąd stresującej.
    Wierzyła, że alkohol wszystko rozwiąże, a sam stres odjedzie szybciej niż nadszedł, nawet jeżeli młody Damgaard wtargnął do kuchni naprawdę niespodziewanie. Gdy Zacharias powrócił z butelką, ona już czekała, a gdy płyn wlał się do szkła - prowadziła już przecież rozmowę z małoletnim. Zakręciła czerwoną, wonną cieczą w kieliszku i upiła nieco, by ukryć w ten sposób uśmiech który rozciągnął się na jej ustach pod wpływem jego słów.
    - Ja gram na skrzypcach, ale mój brat jest pianistą - powiedziała zgodnie z prawdą. Obydwoje pełnili swoistą "służbę" w murach ich rodzinnego interesu. Rudolf był może nawet trochę zdolniejszy, jeżeli chodziło o tworzenie własnych kompozycji, nie był jednak tak zawzięty jak ojciec i nigdy nie ciągnęło go do dalekich podróży, które Anne-Marie wręcz uwielbiała. Gdy Zacharias porponuje spotykanie się "jak za starych, dobrych czasów", skrzypaczka rzuca mu mordercze spojrzenie, tak niewidoczne dla młodocianego, w końcu rzucone wtedy, kiedy wzrok Samuela ucieka kontrolnie ku ojcu. - Sam śpiew też można szkolić, a jeżeli nie na moich lekcjach... Zawsze można trafić do kogoś innego - kontynuuje, nie wracając do tematu wygrzebanego przez Damgaarda. Widać, że do Anny powoli wracają już zmysły, w końcu nie reaguje tak ostrożnie, rozluźnia się wskutek rozmowy. Dobiera słowa ostrożnie, ale celnie - nie pozwala na bycie rozproszona na skutek jego naiwnych zaczepek.
    - Podejmiecie decyzję razem z tatą - zaproponowała. - Tak samo jak trafiając do akademii, nie wiesz jeszcze wiele i wszystkiego się uczysz, tak samo biorąc do rąk skrzypce, dopiero dowiesz się jak je trzymać i jak wydobyć z nich dźwięk - stara się mówić spokojnie, odrzucić na bok chęć wyplucia Zachariasowi w twarz niezadowolenia z jego podrzucanych co jakiś cza pojedynczych zdań w roli podżegaczy. Powinien cieszyć się, że panuję nad sobą - raczyła pomyśleć.
    Widzący
    Zacharias Damgaard
    Zacharias Damgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1467-zacharias-damgaard#12843https://midgard.forumpolish.com/t1483-zacharias-damgaard#13368https://midgard.forumpolish.com/t1477-kasztan#13306https://midgard.forumpolish.com/f141-zacharias-damgaard


    Czuję się tu o wiele pewniej, niż w restauracji, choć i tam przecież mój język rzucał jej chętnie kolejne zaczepne stwierdzenia. W moim domu nie towarzyszą nam jednak ciekawskie oczy i szum rozmów nie zagłusza pełni przekazu (choć śmiem wątpić, że byłaby zdolna skupić się nad czymś innym, gdy grałem jej na nerwach). Ostatecznie, naprawdę dobrze mi w jej towarzystwie, tym bardziej żal miesięcy ciszy i uników, które wykonywała. Niestety, czasu nie cofnę i działam z tym, co mi pozostało. Mam jednak cichą nadzieję, że dostrzega choć cień mojej motywacji, że tak naprawdę wcale nie chcę, by stała się mym zajadłym wrogiem, zwłaszcza tu – w mieszkaniu, w którym próbuję tworzyć karykaturę rodziny. Chce mi się śmiać, ale trzymam emocje na wodzy i jedyne co widać, to lekkie drganie mięśni pod moimi oczami, gdyż nerwowa fala przesuwa się po całej mojej twarzy.
    Myślę, że i z nimi jesteśmy w stanie dojść do porozumienia — stwierdzam krótko, intensywnie wpatrując się w jej twarz. Trochę zapominam, że nie jesteśmy tu sami, choć sądzę także, że Samuel niewiele sobie robi z naszych utarczek słownych, zbyt zaabsorbowany posiłkiem. Może chcę wierzyć w to bardzo naiwnie, by usprawiedliwić swoją nieostrożność, ale chyba już tak mamy rodzinnie, że mało kiedy przestrzegamy zasad. Żałuję znów, że Marie nie ma w sobie wyrozumiałości Lasse, że nie patrzy tak jak on na to, co wydarzyło się za przyczyną mojego ojca, jednak jakoś przestaje mnie bawić ciągłe obwinianie jej i darcie kotów. Rozluźniam się, choć wcale nie piję z nią alkoholu – mam jakieś resztki rozumu i nie zamierzam ściągać na siebie oczu pracowników socjalnych, zwłaszcza kiedy świadkiem jest Ahlström. Trochę jednak mi zależy na świeżo przyjętej roli, od małego nie za dobrze tolerowałem własne porażki, może daleko mi do perfekcjonizmu, jednak kto lubi oglądać rysy na trofeum własnego życia? Zbyt wiele ciosów przyjąłem, by pozwolić sobie na kolejne uchybienie.
    Przyglądam się, jak wypija wino. Wiem, że nie jest jej łatwo. Może trochę zaczyna mi być jej szkoda? Osaczyłem ją i podstępem zwabiłem do domu, by wprawić w jeszcze większe zakłopotanie. Niby powinienem postępować stanowczo do samego końca, ale nie taka moja natura. Przysłuchuję się więc zupełnie spokojnie toczącej się rozmowie, ciska we mnie piorunami krzesanymi z zielonkawych, sarnich oczu i nawet wtedy pozostaje tą samą, śliczną Marie. Nie mogę zaprzeczyć. Jest rozkapryszona, potrafi zaleźć za skórę, zwodzi, udaje wspaniale przyjaciółkę wszystkich. W gruncie rzeczy, pali się nad jej głową lampka ostrzegawcza, a jednak potrafię odnaleźć w niej całkiem sporo tych rzeczy, które mogą przyciągać i sprawiają, że człowiek żałuje, iż traktuje go w tak nieprzyjemny sposób ze względu na dbałość o dobre nazwisko. Pech.
    Pozwalam Samuelowi zastanowić się nad decyzją. Niby to nasz wspólny wybór, jednak wciąż jestem zdania, że nie powinienem być mu przeszkodą, cokolwiek by chciał w życiu robić. Nie znam go jeszcze na tyle. Widzę, że stuka łyżką w naczynie i nie potrafi wydusić słowa. Nie prosi mnie o nic, bo też rzadko kiedy, jeśli nie tylko na pokaz, wyraża swoje pragnienia wprost. Trochę mnie to martwi, jednak wiem, że powinienem dać mu czas i wsparcie. Chwilowo tracę ochotę na dalsze docinki i przechodzę na tę stronę blatu, po której siedzi wraz z Marie. Przysuwam sobie krzesło i zbliżam do niego swoją twarz, zerkając w kierunku kobiety.
    Nie musisz się spieszyć z decyzją, to tylko taka luźna rozmowa, prawda? — upewniam się, że Ahlström ma podobne podejście do tematu. Nie chcę do ostatniej chwili grać tu kartą dziecka, by dalej usprawiedliwiać swoje marne zachowanie. Wiem, że buzują w niej emocje i że jest, być może na skraju, tyle mi wystarczy. Dostałem wystarczająco wiele, a nie spodziewałem się tego zupełnie. — Możemy przyjść po prostu poobserwować jakieś lekcje i wtedy zdecydujesz? Tak jak powiedziała Marie. Nie musisz z miejsca zaczynać grać, hm? — proponuję, by ułatwić mu dokonanie wstępnego wyboru, powracam do pierwotnej propozycji. Sam patrzy na mnie, potem na Marie i kiwa głową.
    Yhym. Ale chciałbym, żeby pani, proszę pani, pokazała mi jak gra. Bo chyba jest pani bardzo zdolna. Mogłaby pani? — pytanie kieruje już bezpośrednio do kobiety i znów wwierca w nią swoje oczy, wyraźnie podekscytowany i chyba zachęcony, na pewno bardziej ośmielony. Z zaskoczeniem przyjmuję, jak szybko podchwytuje i zaczyna wmanewrowywać ją w kolejne spotkanie (łączy nas więcej, niż mógłbym sądzić). Trwa w oczekiwaniu, a ja podnoszę się z miejsca i sięgam po butelkę z winem, by dolać gościowi kolejną porcję.
    Będę twoim dłużnikiem — nachylam się przy tym tak, że przelotnie, zupełnie nieintencjonalnie (a może całkiem z wyrachowaniem?) muskam jej ramię dłonią, by zachować utraconą równowagę, zaraz jednak odchodzę na swoje miejsce i próbuję skończyć już niemal zupełnie zimny posiłek. Nie chcę być jej wrogiem, jeśli się zgodzi, zapewne nie uczynię nic, co jakoś mogłoby ją pogrążyć. Może nie unikniemy uszczypliwość, choć kto wie? Niezbadane są wyroki boskie.


    every
    planet
    we reach
    is dead
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Anne-Marie kiwa tylko głową w momencie, w którym Zacharias zadaje pytanie. Oczywiście, że ona sama zaproponowała lekcje dość luźno, nie zmuszając do niczego – przecież w sytuacji takiej jak ta nie było miejsca na ponaglanie, przymus czy szantaż. Skrzypaczka, tak samo jak jej dawny znajomy, nie chciała wygłupić się przed dzieckiem, wypaść źle czy przysłużyć się do powstania u niego traumy czy niechęci. Lata nauczania młodocianych w murach szkoły muzycznej nauczyły Annę obchodzenia się z takimi jak on – pozornie nieśmiałymi, a zyskującymi na śmiałości w momentach, w których da się im więcej swobody. Samuel nie wydawał się jej osobą zamkniętą w sobie, a raczej wyuczoną w uprzejmościach wobec osób sobie obcych. W przeciwieństwie do Zachariasa, potraktował ją dzisiaj bardzo dobrze – może dlatego też, ze zwyczajnie jeszcze się na niej nie poznał.
    Ahlström uśmiechnęła się jednak do Sammiego, a może bardziej do siebie? Gdyby dało radę dalej temperować młodego Damgaarda, być może wyrosłoby z niego coś dobrego? Oczywiście, Anne-Marie nie miała powodów by podejrzewać Zacha o bycie prawdziwym burakiem i zakałą społeczeństwa, ale w dniu dzisiejszym zrozumiała, że ten faktycznie posiadał ikrę. Nie był ugłaskany. To z pewnością pomagało mu w życiu, ale czy okaże się zbawienne dla niego reputacji? Tego nie wiedziała.
    - Wszystko jeszcze przed nami, chciałam po prostu… Zaproponować – powiedziała, a w głosie zabrzmiał zalążek serdeczności. Oczywiście, że nie miała nic do dziecka Damgaarda, ba – właściwie nie miała nawet nic do samego Zacha, może poza tym jak fatalnie traktował ją dzisiaj w restauracji. Kwestie urwania relacji nigdy bowiem nie dotyczyły braku sympatii, bo przecież tej odmówić sobie nie mogła – chodziło zawsze tylko i wyłącznie o kwestie wizerunkowe. Wiedziała to już od dawna, od kiedy tylko rodzice regulowali jej relacje w akademii. Wiedziała, że wcale nie musiała urywać relacji w momencie potknięcia jego ojca. Intuicja podpowiadała jej jednak, że obecnie osiągnęła już zbyt wiele, dotarła już zbyt daleko i w tamtym czasie – nie była gotowa do poświęceń dla własnej wygody. Gdyby bowiem cokolwiek poszło nie tak, ciężko byłoby znaleźć odpowiednie wytłumaczenie…
    Kiedy młody Damgaard wysuwa kolejną propozycję, ciało Anny lekko się jeży. Nie widać tego z zewnątrz, ale gęsia skórka na przedramionach zaostrza się tylko w momencie, gdy na ramieniu czuje pozornie nieznaczący dotyk Zachariasa. Wątpiła, by wszystko to było ukartowane – wątpiła, by wszyscy zgromadzeni w tym domostwie chcieli ją ośmieszyć, ograć, oszukać. Czuła, że Zach żeruje na słowach swojego syna, ale nie przewidział ich, tak samo jak i ona. Kochała salonowe gierki, jednak teraz to on był na z góry wygranej pozycji – miał po swojej stronie widocznie chętnego na nauki ucznia, a dodatkowo znajdował się we własnym domu, z którego ona nie była w stanie ich wyprosić.
    - Chętnie – odpowiada, ale Zacharias wie już doskonale, że prawda kryje się dopiero gdzieś między wierszami. – Dziś nie ma już sensu, ale może, jeżeli twój tata pozwoli, kiedyś jeszcze odwiedzę was i przyniosę skrzypce.
    Nie zaprasza ich obojga do szkoły muzycznej. Jeszcze nie teraz. Prędzej zaprosi ich wpierw do rodzinnego domu, ryzykując kontakt z ojcem Edmundem, niż wprowadzi osobiście i frontowymi drzwiami do miejsca, w którym uczą się dzieci prawdziwych szych Midgardu.
    - A dzisiaj… Chyba powoli będę się zbierać. Robi się późno, nie chcę kraść wam rodzinnego czasu… – powiedziała z uśmiechem, patrząc na alkohol znajdujący się w kieliszku. – Zach, dopijesz za mnie? – drwina otoczona kokonem miłego tonu dobija się do uszu Damgaarda. Wypije przy dziecku? Jego sprawa.

    Anne-Marie i Zacharias z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.