Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    10.01.2001 – Moderne Restaurant – Z. Damgaard & Bezimienny: A. Ahlström

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    10.01.2001

    Sterylność pomieszczeń, jakby Corbusierowskie meble i nienachalny zapach potraw to coś, co potrafiło przyciągać ludzi do miejsc takich jak to. Zakaz palenia papierosów w głównej salce, alkohole podawane w krystalicznie czystych naczyniach i przywiązywanie wagi do każdego szczegółu, w końcu to właśnie on był tu ważny. W miejscach takich jak to, obdartych ze zbędnych ornamentów, całym ozdobnikiem był odwiedzający je człowiek, a zastosowanie licznych luster na ścianach tylko podkreślało możliwość wykorzystania twarzy gości jako najznamienitszych obrazów.
    Anne-Marie zwykle starała się dopasować do miejsca, w którym miała przebywać. W murach stawianej przed laty szkoły muzycznej Ahlströmów – starała się nawiązywać do tradycji, ze swoim charakterystycznym, azjatyckim akcentem. W miejscach w których spotkać można było widzących w przewadze – nie wstydziła się sięgać po jeansy i przykrótkie topy, doskonale obeznana z modą, którą latem można było przyuważyć na ulicach Sztokholmu czy Kopenhagi. Tutaj, gdzie prym wiódł minimalizm i ona sama sięgała ku niemu w stylizacji, zaczesując włosy do tyłu, szczędząc sobie biżuterii poza długimi kolczykami i decydując się na przykrótką sukienkę w kolorze ciepłego pomarańczu, gubiącą gdzieś zmysłowy krój. Anne-Marie lubiła wyglądać jak gwiazda i zasadniczo – miała doskonałe predyspozycje by w przyszłości nią zostać. Artystka otwarta na otaczający świat i znajdująca się często w podróży… Co mogło pójść nie tak? Wystarczyło tylko zadawać się z dobrymi ludźmi, nie podpadać im i omijać zręcznie tych, którzy mogli przynieść jej zgubę. Przynajmniej publicznie. Jakiś czas temu przerabiała to z Lykke Ronneberg, kiedy zręcznie unikała jej spojrzenia na wernisażu, a teraz, dzisiejszego wieczora, kiedy jedna z jej muzycznych przyjaciółek odeszła od stołu, żegnając się krótko, a ona sama udała się do baru, by zapłacić za dzisiejsze zamówienia… Po raz kolejny miała okazję przetestować magiczne sztuczki, jakimi było wyślizgiwanie się spod uwagi niechcianych obserwatorów. W walce tej jednak była bez szans, bowiem zbyt wolno przyszło jej zauważyć, że stoi właśnie tuż obok sylwetki pochylonego przy barze Zachariasa.
    Nie zrozumcie mnie źle – kiedyś nie łączyły ich relacje złe, ba – lubili bawić się razem, a sama Anna, jako osoba przedziwnie zafascynowana wschodnimi kulturami, lubiła drążyć tajemnice rodowodu wizerunku Damgaarda. Możliwa kontynuacja znajomości była jednak niemożliwa, bowiem podkopana przez grzesznego ojca reputacja Zachariasa, zdaniem Anne-Marie, mogła zagrozić jej pozycji. Zignorowała jedno czy dwa zaproszenia, powiedziała Gaute by unikał go między instytutami (co nie było konieczne, w końcu naukowiec pracę tam i tak utracił), unikała go spojrzeniem gdy przebywali w jednym miejscu w jednym czasie. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że wciąż się znali, a przy tak bliskim kontakcie – nie mogła też milczeć.
    Był tu przypadkiem? Właśnie miał siadać do stołu? Umówił się z kimś, jednak ktoś ten nie przyszedł? Jeszcze nie przyszedł? Nigdy nie przyjdzie? Pewnie się dowie…
    - Zach, minęło trochę czasu – wygadana zwykle skrzypaczka czuła się w tym momencie niczym wypłosz – wiedziała, jak niezręczna może być ta wymiana zdań, wiedziała jednak też, że kimś takim jak Zacharias mogła spróbować zmanipulować. Zrzucić winę za nieodzywanie się na byłego męża, kreując go na zazdrośnika wbrew wszystkiemu, co dało się o nim pomyśleć. Mogła próbować, ale czy będzie to konieczne? Brzmiała niczym nienastrojony instrument, niepewnie  – Trochę się u nas pozmieniało.
    Oparła się łokciem chudej ręki o kontuar i wyciągnęła z torebki portmonetkę, widocznie próbując zaznaczyć, że chce jak najszybciej zapłacić oraz wyjść. Wyjść i nie utrzymywać zbyt długiego kontaktu z kimś, kto brudnymi buciorami swojej zbrukanej reputacji, mógłby stąpnąć na jej czystych pantofelkach dumy. Tego wolała uniknąć.
    Widzący
    Zacharias Damgaard
    Zacharias Damgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1467-zacharias-damgaard#12843https://midgard.forumpolish.com/t1483-zacharias-damgaard#13368https://midgard.forumpolish.com/t1477-kasztan#13306https://midgard.forumpolish.com/f141-zacharias-damgaard


    Lubię wbijać szpilki. Nie będę ukrywał, że nie jestem wyjątkowo taktownym człowiekiem, zwłaszcza kiedy poczucie krzywdy przesącza się obficie przez ligninę, którą obłożona jest wciąż niezasklepiona rana urażonej dumy. Każdy jest winny, każdy kto odwraca wzrok i traktuje mnie jak powietrze, nawet nie próbuję wysilać się, by okazać im choć odrobinę zrozumienia, by postawić się na ich miejscu. To bzdura, głupota, kiedy dowody mówią tak jasno. Nie czyniąc w gruncie rzeczy nic złego, o ironio, otrzymałem status pariasa. Świadczyło o tym wiele mniejszych i większych wydarzeń, sytuacji, w których dotykałem faktycznej niechęci, bądź jawnego unikania. Dobitnie świadczyła o tym moja ostatnia korespondencja, którą wymieniałem z Lasse. Nie krył stosunku swojego ojca oraz mojego – nie potrafię spokojnie wypowiedzieć jego imienia i bez uczucia, że zaczyna mnie mdlić – przyjaciela Malthe do mojej osoby, do tego, że nie jestem już mile widziany w murach posiadłości Nørgaardów. Dla świata nauki byłem w zasadzie żywym trupem, bankiety stały się zamkniętymi spendami, a nazwisko Damgaard powodowało spazmy obrzydzenia. Cóż, powoli zaczynam się z tym oswajać, chociaż za każdym razem, kiedy znów ścieram się z ludźmi z mojej przeszłości, zaczynam tłamsić w sobie realną wściekłość powoli przeobrażającą się w kąśliwość i złośliwość, której subtelne macki oplatają się wokół napotkanego nieszczęśnika. Chyba nie potrafię odmówić sobie tej odrobiny przyjemności, usprawiedliwiam się, bo mogę, bo to ja jestem ofiarą, a oni oprawcami.
    Zwieszając głowę ponad wysoką ladą, taksuję wnętrze restauracji, znają mnie tu dość dobrze i wiedzą, że znów, swoim zwyczajem, przyszedłem zbyt późno, aby usiąść przy stoliku i zjeść, dlatego uprzejmie proszę o spakowanie dwóch porcji pot-au-feu na wynos. Zauważyłem, że Samuel okazuje się przerażająco podobny do mnie przy wyborach żywieniowych i nie pała zbytnim entuzjazmem na jakąkolwiek propozycję, przyjmując posiłek raczej jako konieczność, choć na widok słodyczy oczy zaczynają płonąć mu niespodziewanym zachwytem. Wiem, że trochę zejdzie, nim otrzymam swoją paczkę, dlatego opieram się o blat i niespiesznie dalej przyglądam się stolikom. Po chwili wyłapuję czubek blond główki, której sam kształt przywodzi na myśl coś znajomego – przypuszczenia potwierdzają się, gdy kobieta odchyla się i ukazuje profil. Anne-Marie. Mrużę oczy, wykrzywiam usta w nieprzyjemnym grymasie i niechętnie powracam pamięcią do jej subtelnego lawirowania tak, by przypadkiem się ze mną nie spotkać. No tak, to właśnie ten typ; korci mnie, by podejść do niej, bo przecież była w potrzasku, i zagadać, lecz łut szczęścia szybko wyręcza mnie z tej brudnej roboty i nakazuje jej wstać, a następnie podążyć w moją stronę. Może jeszcze nie wie? Zapewne, inaczej zamówiłaby coś jeszcze – tak jedynie przypuszczam, lecz śmiem twierdzić, że nie mijam się z prawdą, bo poznałem ją, poznałem jej męża i poznałem wielu ludzi z jej otoczenia. Lubiłem Marie właściwie, nadal kryję coś na kształt sympatii, nawet jeśli mam ochotę zrobić jej na złość. Dlatego szykuję subtelne ostrze, którym mam zamiar przytwierdzić ją do deseczki mojej obecności niczym motyla. Odchylam się jednak w drugą stronę, bo nie chcę tak ostentacyjnie patrzeć na jej marsz pomiędzy stolikami. Leniwie zwracam się ku jej obliczu, gdy łaskawie zauważa mnie i postanawia wyrzucić kilka grzecznościowych słów. Podciągam kąciki ust i uśmiecham się. Czuję, że jestem na wygranej pozycji, bo ona słodko się miesza, a ja nie nie mam w sobie choćby krztyny skrępowania, przecież nie mam się czego wstydzić. Strach w tym miejscu świadczy o winie, dlatego rozkoszuję się trzepotem jej rzęs.
    Anne-Marie — witam się krótko i powoli zatapiam sztylety przepastnych źrenic w spokojnej zieleni sarnich oczu. — Przysiągłbym, że widziałem cię ostatnio, ale chyba jesteś wyjątkowo zabiegana, bo nie rozpoznajesz znajomych — dociskam, trochę przejaskrawiam, kłamię? Niekoniecznie, ona chadza po Midgardzie i ja również, cóż to, nie problem wpaść na siebie w tłumie. Może raczej próbuję jej coś zasugerować? Rozciągam skrzydła bezbronnego motyla i wydobywam następną szpilkę. — Skoro już jednak niemal na siebie wpadamy, to chyba znak od bogów — chcę się zaśmiać, lecz przywołuję na twarz wyraz łagodnej serdeczności. Przesuwam spojrzeniem po jej pobladłej twarzy, spadzistości ramienia i jak na komendę, przy kolejnym stwierdzeniu, zatrzymuję się na smukłych, nagich palcach, a właściwie na jednym z nich, nie odnajduję charakterystycznego okręgu, wiem, że naprawdę t r o c h ę się pozmieniało i to nie tylko u mnie. Wraz z utratą reputacji nie zgubiłem przecież umiejętności wyłuskiwania najciekawszych informacji i plotek. — Nie da się ukryć, Marie — zwracam się wreszcie po staremu, jak do dobrej koleżanki i krzyżuję nasze spojrzenia, pozwalam kącikom rozciągnąć się jeszcze szerzej. Ona też ma swoje grzeszki. — Mam nadzieję, że Gaute dobrze to zniósł. O ciebie nie muszę się chyba martwić, prawda, Słońce?


    every
    planet
    we reach
    is dead
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Ostre słówka, pojedynczo wbijane szpilki… Czy właśnie tak miał wyglądać kontakt z osobą, którą ignorowała przez miesiące? W gruncie rzeczy, ktoś bardziej światły niż Anne-Marie mógłby nawet się nie zdziwić, w końcu Zacharias nie był nieogarniętym troglodytą – umiał zauważyć, kiedy był spławiany, umiał też pewnie zauważyć szybko odwracany wzrok, gdy to zderzali się spojrzeniami w miejscach wspólnego odpoczynku towarzyskiego. Damgaard musiał przecież cierpieć, mógł czuć się zdegradowanym do rangi pariasa – w końcu Ahlström nie chciałoby się wierzyć, że tylko ona nagle odmawiała sobie jego towarzystwa, ba – była słodko przekonana, że ona sama czyniła to najbardziej taktownie ze wszystkich. Tak, to próżne i głupie, ale Anna faktycznie uznawała siebie samą za wzór do naśladowania, przynajmniej w kwestii grzecznego spławiania niechcianych znajomych. Szkoda tylko, że Zach nie podzielał wyraźnie jej opinii.
    - Pamiętasz czasy kiedy nie byłam zabiegana? To wyobraź sobie mój standardowy tydzień, a potem dodaj do tego jeszcze wypełnianie papierów rozwodowych – odpowiedziała żartobliwie. Pytanie to mogło nastręczyć jej jedynie więcej problemów, w końcu naukowiec mógł pamiętać ją jeszcze z czasów początku jej kariery, kiedy to rozwijała się u boku ojca. Mógł pamiętać ją jako studentkę, która w głowie miała mniej jeszcze niż teraz, a miejsce puste zapychała substancjami, których dziewczyna o takich obyczajach dotykać nigdy nie powinna. Mógł przecież odbierać ją jako zbyt wyluzowaną, zbyt wesołą, zbyt bezmyślną, nigdy nie pomyślawszy nawet o tym, że odurzała się tym, co jej podawano. Dziewczęta w tak młodym wieku były w końcu takie szalone…
    Ominęła sprytnie temat nierozpoznawania znajomych, jak to ona.
    - Zatem to bogowie kazali mi dziś spożyć tu posiłek? A ja głupia łudziłam się, że chociaż w sprawie obiadu pozostawiają mi pozór wyboru – obydwoje przecież wierzyli w to samo, w to że nic nie działo się przypadkiem i że Norny musiały ustawić ich tutaj w konkretnym celu. Mniejszym czy większym. Być może jednak na konfrontacja okaże się bardziej owocna, niż zakładała w początkowym spłoszeniu. Zacharias był kąśliwy, ale jego uwagi nie bolały tak bardzo, jak mogłaby się spodziewać. Chciała wierzyć, że wzięła go na wystraszone oczy, urok osobisty czy inną bzdurkę. W końcu nie nazywałby jej Słońcem, gdyby nie padł ofiarą sarniego spojrzenia, prawda? Prawda?! – Uważasz, że pytanie byłej żony o stan byłego męża to dobry pomysł? – dopytała tylko, przyglądając mu się z uwagą, jakby chcąc wierzyć w to, że jedynie sobie z niej żartuje. – Jeżeli jednak musisz wiedzieć, wydaje mi się, że było mu to trochę na rękę. Już nie musi marnować czasu na wychodzenie na moje koncerty, na wspólne przyjęcia, obiadki… Może skupić się na tym co kocha, na przepracowywaniu się ponad siły – powiedziała tylko, ale nie było w tym złośliwości. Nie czuła do męża nic - ani miłości, ani niechęci, ani tym bardziej nienawiści. Cieszyła się, że odszedł, cieszyła się też, że nie musiała już znosić jego wymówek, kręcenia nosem, niskiego poziomu zainteresowania jej osobą. Teraz była wolna, płodna twórczo i wyzwolona. – Nie musisz żywić do mnie niechęci, nie obdarłam go z pieniędzy, nie zostawiłam w samych skarpetkach, nie złamałam też jego serca… – przeczuwała, że nie to było powodem jego pierwotnego tonu. Przeczuwała, że być może sama nieco zawiniła, ale przecież nie byłaby sobą, gdyby nie odwróciła kota ogonem i nie próbowała zdjąć z siebie winy, tym samym wybielając swoją nie do końca transparentną osobę.
    Przed nimi lądują dwa opakowania z obiadem na wynos, które to przyszło zamówić Damgaardowi. Anne-Marie przygląda się nim krótko.
    - Za to o ciebie ktoś powinien się zamartwić. Zamawiasz coś na mieście, sam, na wynos… Dodatkowo dwie porcje – zauważyła momentalnie. Być może powinna wykazać się większym taktem, zignorować te spostrzeżenia, pozwolić odejść Zachowi i wykorzystać to jako okazję na odetchnięcie od stresu, jakim przesiąknięta była jego obecność. Chociaż przeczuwała, że nawet potencjalny konflikt z kimś o takiej reputacji jak Zacharias mógł zaszkodzić opinii o jej mniej, niż zwyczajna rozmowa z nim, nie przerwała przecież kontaktu. Anne-Marie była duszą towarzystwa, a w czterech ścianach swojego mieszkania osobą zorientowaną na coś więcej niż to, jak postrzega ją świat. Wiedziała jednak, że nie można na raz zjeść ciastka i mieć ciastka, być może pożegna dziś kontakt z Zachem na zawsze, kto wie.
    Widzący
    Zacharias Damgaard
    Zacharias Damgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1467-zacharias-damgaard#12843https://midgard.forumpolish.com/t1483-zacharias-damgaard#13368https://midgard.forumpolish.com/t1477-kasztan#13306https://midgard.forumpolish.com/f141-zacharias-damgaard


    Próbuje wybrnąć z sytuacji, powinienem to przewidzieć. Nic przecież nie boli tak jak prawda wymierzona prosto w twarz, nawet jeśli jest opakowana w bardziej zjadliwą formę. Droczę się tylko odrobinę, ciągnę ją za język i nie umiem się już wycofać. Może raz na zawsze utwierdzę ją tym w przekonaniu, że nie należy się ze mną zadawać. Trudno. Ona ryzykuje w podobny sposób, o czym przekonuję się zaraz, kiedy wyrzuca z siebie kolejne słowa. Słucham jej uważnie i rejestruję każdy sygnał, ton głosu i mimikę. Naprawdę, nie jestem ułomny, potrafię czytać ludzi, gdyż przebywam wśród nich większość swojego czasu, zarówno zawodowego jak i prywatnego. Daleko mi do standardowego naukowca, zahukanego w momentach, kiedy należy wykazać się jakimiś, nawet najmniejszymi, umiejętnościami społecznymi. Zawsze lepiej sobie radziłem wśród gawiedzi akademickiej, dzięki czemu zawsze byłem o krok przed resztą kolegów. Część z nich zastanawiała się nawet i próbowała zrozumieć, na czym polega ów fenomen i brak skłonności do zamykania się wśród ksiąg i notatek. Owszem, miałem takie momenty, że znikałem i zatapiałem się w pracy, lecz nadal były to zręcznie wplatane w życie towarzyskie epizody. Lubiłem wtedy o sobie myśleć jako o osobie predestynowanej do prowadzenia za rękę mniej ogarniętych znajomych. Potrafiłem czuć ogromną satysfakcję, kiedy wypytywali mnie o najprostsze rzeczy. Marie dobrze o tym wie, rozumie jak działam i że niełatwo jest mnie zbić i zachwiać równowagę, choć stara się kolejnymi zdaniami wywrzeć presję w odpowiedzi na moją kąśliwość. Zaczynam bawić się całkiem dobrze, już zapomniałem, że podobne utarczki potrafią być tak satysfakcjonujące. Nie obrażam się na nią, choć żywię jawną urazę względem grzeszków przeszłości i grzeszków obecnie utrwalanych.
    Uśmiecham się łagodnie i kiwam głową w pełnym zrozumieniu, układając brodę na ręce. Stwarzam kolejny pozór, by uśpić jej czujność. Tak, życie potrafi być bardzo męczące, a doba niezmiennie posiada jedynie ciasne dwadzieścia cztery godziny. Ciężko jest coś dołożyć do zapełnionego po korek planu. Kolejna uwaga powoduje pobłażliwy uśmiech. Stukam palcem w blat i kreślę kilka kółek, zupełnie bez celu, by następnie zerknąć na sufit, gdzie zakotwiczam spojrzenie na dłużej.
    Kto wie, może właśnie tak. Norny utkały gobelin, na którym, ni mniej ni więcej, stoimy jak teraz i rozmawiamy. Wielce możliwe. A może to Wisznu, kto wie — dodaję jeszcze w wyraźnym zamyśleniu, opuszczając podbródek, by spojrzeć na nią na równi badawczo i zadziornie. Odwracam się jeszcze wyraźniej w stronę Marie, by nikomu nie przyszły wątpliwości, czy faktycznie się znamy i czy rozmawiamy z sobą, jak za starych dobrych czasów.
    Na pewno nie jest to bardziej nietaktowne, niż celowe odwracanie wzroku i ignorowanie — zauważam i teraz, już całkiem drapieżnie, atakuję sedno. Rozdzieram zasklepioną ranę i pokazuję zaróżowione brzegi ociekające rozczarowaniem. Gaute nie obchodzi mnie wcale, więc jej dalsze wyjaśnienie wpuszczam jednym uchem, a drugim wypuszczam. Nie zastanawia mnie wcale czy chciał tego rozwodu tak samo jak ona, czy może próbował ją zatrzymać. Wiem, że Marie musi po prostu wypełnić nieznośną pustkę swoim wywodem i ewentualnym obróceniem kota ogonem. Sam robię tak wielokrotnie, nie różnimy się tak bardzo od siebie, choć może wolałaby nie mieć ze mną wiele wspólnego. W gruncie rzeczy, pewne kwestie przychodzą nam niezwykle łatwo, nie zastanawiamy się zbytnio nad tonem wypowiadanych słów i tym, że właściwie moglibyśmy tu zakończyć i rozejść się w udawanym pokoju. Nie, jątrzymy dalej, dłubiemy w swoich emocjach i przeciągamy linę. Kto tym razem wyjdzie z podniesionym czołem? — Marie, nim coś powiesz jeszcze — zatrzymuję ją nagle, kiedy próbuje odzyskać przewagę. Ignoruję jej spostrzeżenie. — Może cię to zdziwi, ale cenię sobie szczerość. Zwłaszcza, gdy prawda leży jak na dłoni. Nie musisz udawać, skarbie. Nie znamy się od dziś. I wiem, kiedy zwyczajnie jestem kimś na wzór niechcianej pchły. — Czy przyznanie się zaburzy jej obraz i czy poczuje się sama ze sobą gorzej? Nie wiem. — Cokolwiek sobie myślisz, mimo wszystko, dobrze cię widzieć —  ubieram się w kolejny rodzaj uśmiechu – całkiem przyjacielski. Szczerość to jedyna rzecz, której potrzebuję.


    every
    planet
    we reach
    is dead
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Wytkniecie braku taku – zabolało. Tym razem Anna porzuciła już swoją uroczą maskę niewinnej idiotki – tym razem skrzywiła się już nieznacznie, wyraźnie nie czując się swobodnie z tak bezpośrednimi oskarżeniami w jej stronę. Zbyt często być może obracała się wśród osób które fałszem zakrywały własne myśli, by akceptować tak bezpardonowe stwierdzenia. Być może za długo już indoktrynowana była, by każde zdanie składać grzecznie, z troską o własną opinię i uczucia innych. Teraz jednak kiedy słowa Zachariasa tną jej rezon niczym noże, przecież może wpaść już wreszcie na to, że powinni porozmawiać bezpośrednio, wyjaśnić sobie wszystkie sprawy i – jeżeli będzie to konieczne – rozejść się na zawsze. Ale bez niedopowiedzeń, w przeciwieństwie do tego, co teraz sobą prezentowała.
    Pozwala mówić mu dalej, w końcu sowa tak szczere nieco mieszają jej w głowie. Znała Zachariasa dość dobrze, wiedziała jakim typem człowieka był, spodziewała się jednak, że po wszystkim tym co się stało, być może wydorośleje nieco, a nawet podejmie odważniejsze działania. Odetnie się od rodziny, spróbuje odbudować pozycję swoją i tylko swoją – przestanie tonąć i wreszcie wdrapie się na łajbę, która po pokonaniu mozolnie setek wodnych mil, wreszcie zaprowadzi go na brzeg. Upadająca reputacja była fatalna kotwicą, a Anna nie chciała ryzykować, że ciężar ten spadnie też na nią. Nie powinni prowadzić rozmów tego typu tutaj, gdzie dziennikarze mogli wpaść na nią nawet niezamierzenie. Ściany miały uszy, a ojciec Ahlström już wystarczająco dużo wybaczyć musiał córce.
    Dobrze cię widzieć wyraźnie ja rozbawiło, bo uśmiechnęła się serdecznie. Szkoda, że nie mogła powiedzieć tego samego o nim, nawet gdyby chciała. Przecież musiała przeczuwać, że ten wiedział, jak wszyscy tacy jak ona będą go teraz unikać – bardziej czy mniej bezpośrednio. Mogła łudzić się, że jej kłamstwa połknie niczym gęś, ale słowa które wypluwał w jej stronę sugerowały tylko porażkę jej kłamstw.
    - Dobrze, chcesz szczerości – dostaniesz ją. Wiem - czujesz się urażony, rozumiem to, mogę tylko wyobrażać sobie co sama czułabym w twojej sytuacji. Jeżeli jednak chcesz więcej o tym porozmawiać… – powiedziała, pochylając się ku niemu, byle tylko zwiększyć szansę na pozostanie nieposłyszaną przez postronnych. – Powinieneś mnie odwiedzić. Może nawet natychmiast. Nie chce rozmawiać o czymś tak poważnym przy wszystkich tych ludziach. Ja mam jeszcze dużo do stracenia, Zach. Wiesz ile zdrowia kosztowało mnie gaszenie mikropożarów po rozwodzie i w trakcie? – zapytała, tym razem nie ubierając słów w nieszczere tony. Teraz chciała już zwyczajnie sprawić z premedytacją, by ofiara poczuła się winna. – Możemy pomówić też innym razem, ale na pewno nie publicznie. Jeszcze nie. Afera powoli cichnie, a chyba nie chcesz żeby znowu zawrzało? – okazała ułamek chęci zdominowania dyskusji. Zach musiał wiedzieć, że Anna bronić będzie własnej reputacji niczym kundel kości. I chociaż z wiekiem pojawiało w niej się coraz więcej wątpliwości co do takowej postawy, były one na tyle małe, by nie zaćmiły jej zorientowanego na cudze opinie myślenia.
    Widzący
    Zacharias Damgaard
    Zacharias Damgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1467-zacharias-damgaard#12843https://midgard.forumpolish.com/t1483-zacharias-damgaard#13368https://midgard.forumpolish.com/t1477-kasztan#13306https://midgard.forumpolish.com/f141-zacharias-damgaard


    Już zapomniałem jak obrzydliwe potrafi być towarzystwo, w którym brylowałem się jeszcze przed rokiem. Czuję ucisk w gardle, który zaczyna coraz odważniej zawężać jego światło, kiedy Marie wreszcie zostaje ugodzona moimi słowami. Najpierw patrzę na nią z wyrzutem, bo satysfakcja umyka zaraz po zamknięciu ust. Owszem, lubię wbijać szpilki, lecz poruszamy tak drażliwy temat (na moje własne życzenie), że zaczynam się mimowolnie dusić. Nie pokazuję jej jednak zmieszania. Wiem, że ona czeka na chwile słabości, by przekuć je na własną korzyść. Rozumiem jak funkcjonuje, nauczyłem się podobnych schematów lawirując w doskonałym towarzystwie. Ja wiem, że byłem tam zawsze człowiekiem przyjętym warunkowo, choćby ze względu na historię rodzinną i zmiennokształtność obecną w naszych genach oraz brak pokory moich przodków. Każdy jakoś udawał, że nie widzi, ale byłem drzazgą w oku znakomitej większości. Kpiłem i kpię nadal z tego podejścia, Damgaardowie uodpornili się na podobne sytuacje. Nie zależy nam. I tak, ostatecznie, ich pieniądze trafiają do naszych kieszeni, bo niewielu galdrów potrafi wyobrazić sobie poranka bez kubka aromatycznej kawy. Napędzają nasz biznes, bez względu na jęki oburzenia. Lubię o tym myśleć, czuję wtedy przyjemny dreszcz na karku i mam wrażenie, że jestem gdzieś ponad.
    Zapewne w innych okolicznościach machnąłbym ręką i wyszedł. Naprawdę, przepychanki nie są moim ulubionym zajęciem. Zdawało mi się, że przepracowałem w sobie ten żal, że odchorowałem, przepiłem, przebawiłem i pogodziłem się z tym. Nic bardziej mylnego. Od czasu, gdy w moim życiu pojawił się Sam, narasta we mnie nowa frustracja – na brak czasu, na to, że nie mogę z właściwą sobie swobodą korzystać z życia, na to, że piętrzą się kolejne obowiązki i problemy, a w powietrzu wisi smród ciągnięty przez Wyzwolonych. To dodatkowo pogarsza moją – naszą – sytuację. Marie jest w tym wszystkim najmniej szkodliwa i chodzi jej o własną reputację, nic więcej, a jednak niesie echo podejścia rady, możnych i coraz większej części społeczeństwa do ludzi w jakikolwiek sposób podejrzanych. Chcę się usprawiedliwić, że to już nie tylko moja wojna, ale i wojna mojego syna.
    Zaciskam dłoń w pięść, czuję napięcie i buzującą złość. Nachyla się do mnie i jej słowa działają mi na nerwy bardziej, niż mógłbym sądzić. Uśmiecham się uprzejmie, kiedy – w między czasie – kelner przynosi mi pakunek z zamówionym jedzeniem. Mam ochotę wyrzucić z siebie wszystko już teraz, lecz faktycznie, może nie powinienem. Już nawet nie chodzi o skandal i o to, co ludzie o n i e j pomyślą. Nie obchodzi mnie to. Zupełnie. Ściśniętą dłoń rozwieram i chwytam siatkę z zapakowanymi pudełkami. Zerkam na nie i wiem, że zostawiłem Sama jedynie na chwilę, zupełnie samego, z obietnicą, że zaraz wrócę. Myślę sobie w końcu, że może to nie jest taka zła sytuacja – ona liczy, że ulegnę jej fanaberii, bo gotuje się we mnie, lub że odpuszczę całkiem i narzucimy ponownie całun niezręcznego milczenia na nasze relacje. Podnoszę na nią pociemniałe, lekko zmęczone spojrzenie. Nie potrafię oprzeć się przed ponownym dociśnieciem. Kiwam głową.
    Obawiam się, Marie, że jeśli nie porozmawiamy dzisiaj, ten pokaz niezręczności będzie trwał w najlepsze — stwierdzam i zostawiam na barze dodatkowo kilka talarów napiwku. Jestem bardziej hojny, niż mógłbym się spodziewać, ale muszę zrobić coś z drugą dłonią, wciąż drgającą w spazmach niechęci. Unoszę następnie pakunek i pokazuję kobiecie. — Mamy jednak lekki problem, bo muszę już wracać, jedzenie wystygnie. — Nie mówię jej, dla kogo w rzeczywistości jest druga porcja, liczę trochę na to, że sytuację przekuję na swoją korzyść. Tu nie mam ani odrobiny wątpliwości i nie waham się. — Zapraszam do mnie. Same korzyści. Dostaniesz moją porcję, dodatkowo, moje mieszkanie jest na obrzeżach. Mniej ludzi w okolicy. Nikt przypadkiem cię nie zobaczy, a jeśli nawet, to nie uwierzą, że przyszłaś do mnie w jakimkolwiek celu — wyliczam, uśmiechając się wciąż uprzejmie. Nie pozostawiam jej pola manewru. Odwracam się od wysokiej lady. — Wyjdziemy razem, czy odliczysz do dwudziestu, zanim ruszysz za mną? — Złośliwość, kolejna złośliwość. Jest to jednak obecnie jedyna moja przyjemność i mechanizm obronny. Nie próbuję jej upokorzyć, chcę jedynie, aby zobaczyła niedorzeczność swojego postępowania.

    Zacharias i Anne-Marie z tematu


    every
    planet
    we reach
    is dead


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.