:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
02.04.2001 – Galeria en Sofragris – E. Halvorsen & Bezimienny: H. Hamre
2 posters
Bezimienny
02.04.2001 – Galeria en Sofragris – E. Halvorsen & Bezimienny: H. Hamre Sro 21 Sie - 21:46
02.04.2001
Przybywa do galerii późno, odpowiednio dobierając moment, gdy między kolejnymi korytarzami nie kręci się wielu odwiedzających. Jego pojawienie się nie ma być główną atrakcją tego wieczoru, bo chociaż nigdy nie uciekał od spojrzeń innych, teraz umyślnie wybiera cień – dla dobra swojego i najbliższej mu osoby. Upewnia się na zegarku co do godziny nim przekroczy próg i zakupi bilet. Na ten moment nie wzbudza wielu podejrzeń, skórzane rękawiczki ukrywają to co ma zostać poza zasięgiem gapiów, nie inaczej jest z płaszczem i pnącym się w górę bordowym golfem.
Wśród innych elegancko ubranych ludzi nie wyróżnia się zasadniczo niczym, dopiero głębsze zajrzenie w jasne oczy zdradziłoby, że coś nie jest tak jak być powinno. Hamre nie jest jednak eksponatem w tej galerii, by każdy wpatrywał się w niego. Ich celem jest przecież celebrowanie sztuki, przechadzajac się wzdłuż ścian kolejnych pomieszczeń i zatrzymując na dłużej przy bardziej interesujących pracach. Hring robi dokładnie to samo, przypatrując się etykietom pod każdą z prac, ale nazwiska te w większości nie mówią mu wiele.
Sztuka nigdy nie znajdowała się w głównej orbicie jego zainteresowań. Uwielbia historię stanowiącą przyjemną odskocznię od nauk ścisłych, a ta łączy się z kulturą materialną, dlatego docenia kunszt dzieł sztuki powstałych na przestrzeni wieków, lubi szukać w nich symboli i odniesień. Ta współczesna pozostaje mu obca, dopiero teraz odkrywa ją na swój sposób podczas samotnego i powolnego spaceru. Skłamałby twierdząc, że po to tutaj przyszedł. Szuka czegoś innego niż ukojenia nerwów w ciszy jaka panowała w galerii przerywanej jedynie szmerem rozmów i stukotem obcasów o drewniany parkiet.
Dokładniej kogoś, kto zbliża się do niego, gdy kolejną minutę stoi w miejscu. Zupełnie tak jakby umówili się w tym miejscu, by Hamre czekał na niego.
— Nie miałem nawet świadomości, że miałem do czynienia z taką osobistością, Einarze — mruczy cicho, ale nie patrzy w stronę artysty. Zbyt mocno jest zaaferowany dziełem przed sobą opatrzonym nazwiskiem Halvorsena. Zaciska ramiona bardziej na swojej piersi w zamkniętej pozie i kiwa w zwolnionym tempie głową. — Najwyraźniej musisz mi wybaczyć tę ignorancję.
Nie wiedział, bo nie zapytał, chociaż zadawał wiele pytań; tych mniej i tych bardziej przyziemnych, by przekonać się jak niewiele mu czasami brakuje, by zapomnieć o troskach na głowie. Czasami wystarcza zaangażowany rozmówca, uśmiech niezrażony tak wymownym zasłanianiem prawej dłoni czy nawet widokiem ciemnej pajęczyny, gdy rękaw koszuli ucieka do góry. Wystarcza jednoznaczność spojrzeń prowadząca do ciepła i bliskości z jaką już dawno nie miał do czynienia, a Hamre było już od tak dawna zimno.
To wieści o wystawie współczesnych artystów przywiodły go tutaj, a wraz z nimi znane imię w całej wstędze personaliów. To ciekawość, która rozbudzona została na tyle skutecznie, by pofatygował się tutaj i jeszcze raz z nim spotkał. To chęć usłyszenia jeszcze raz tego samego głosu i chwili rozmowy nastawionej na coś innego niż interesy, rzeczowej do bólu i pozbawionej polotu.
Einar Halvorsen
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofragris – E. Halvorsen & Bezimienny: H. Hamre Sro 21 Sie - 21:46
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Spojrzenia rozdarte w sali: pulsują gasnącym rytmem. Pieśń rozedrganych zmysłów, pęd świadomości, uwagi zatrzymanej na płótnach, na znakach ostygłych linii, na pociągnięciach pędzla - na pociągnięciach rysów. Czuje ich szept na sobie, czuje, jak aura wdziera się w rozważania, sprawiając, że zatrzymują wzrok chwilę dłużej niż nakaz przyzwoitości, są wścibscy i natarczywi, dokładnie tacy, jak mógłby sam przewidywać, dokładnie tacy jak zawsze, do bólu przewidywalni, skażeni własną, nieznaną w pełnym obliczu podatnością. Nie chciał się tutaj znaleźć, nie sądził, by był potrzebny do właściwego odbioru gromady zebranych dzieł, wręcz przeciwnie przeszkadzał im i rozpraszał. Snuł się jak senny obłok, jak widmo spłowiałej plamy sunącej lekko nad ziemią, zamknięty w gładkiej oprawie - gładkiej skóry policzków, gładkiej tkanki koszuli, w gładkim, schludnym wyglądzie. Odetchnął z ulgą, gdy pierwsza wrzawa opadła, z błogością odkrył stopniowe przerzedzenie sylwetek, erozję upływu czasu. Był już znużony, nawykły do teatrzyku, układu słów oraz gestów, do pustych skorupek rozmów.
Jedna, dostrzeżona sylwetka, wyrywa go z kłów stagnacji; jedna, dostrzeżona sylwetka sprawia, że mimowolnie kąciki ust pragną nagle, beztrosko, zerwać się do uśmiechu. Pamięta ją jak przez mgłę - znał mnóstwo dotyków ludzi, zbyt dużo warstw obecności, zbyt dużo dłoni błądzących z niecierpliwością po mapie własnego ciała. Popadał w kręgi przesady pod wpływem krwi zawodzącej z uporem w splątanych żyłach, pozwalał im oraz sobie na znacznie więcej od wyznaczanych, żelaznych uścisków reguł, będąc demonem sam równocześnie odsłaniał się jak zwierzyna, spełniając treści ich życzeń i czując na półksiężycach bioder miękkość krawędzi materaca, twardą kanciastość mebli lub szorstką powłokę ściany, czując ich skórę drżącą pod opuszkami palców. Wspomnienia, mniej lub wyraźniej barwne, mieszały się ostatecznie zdławione drażniącym dymem rozpalonego papierosa, przyschnięte później na wargach. W przypływie wzburzonej chwili szczegóły traciły rolę, znikały lśniące obrączki, niknęły zobowiązania, nie miało podobnie często żadnego znaczenia imię, zamknięte w kaskadach westchnień i równie szybko wyparte. Pożądanie nie miało w jego przypadku ścisłej, ograniczonej formy, nie układało się w pojedynczy, ugruntowany kształt; było zlepkiem impulsów, kaprysem i nieporządkiem.
- Nie mieliśmy wiele czasu - miękki głos przypomnienia; jedynie wieczór i niespokojną, strojącą się w gwiazdy noc. Pierwsze-i-ostatnie spotkanie, historia - wprost pozornie zamknięta w pojedynczym rozdziale przyległym do dna pamięci i nieosiadłym przenigdy na języku, trwającym w stróżkach milczenia.
- Poza tym - dodał, przystając przy nim, zupełnie, jakby oboje toczyli teraz dyskusję nad wystawionym dziełem - osobistość jest słowem pełnym dystansu. Nie sądzę, by było w stanie najlepiej mnie odzwierciedlać - zwieńczył wszystko w niewinnej, nadesłanej półszeptem prowokacji, z przekornym błyskiem uśmiechu. Nie spieszy się - i stopniowo wyznacza grząską granicę. Wystawia na drobną próbę - to przecież niewinna gra. Rozlicza z sentymentu i z odczuć - sama, niespodziewana obecność będzie dla niego wystarczającym zaproszeniem.
- Przyszedłeś tu z ciekawości? - zapytał po krótkiej chwili. - A może z innej przyczyny? - odwrócił głowę, by spojrzeć na jego twarz ze szczerym i nieskrywanym skupieniem.
Jedna, dostrzeżona sylwetka, wyrywa go z kłów stagnacji; jedna, dostrzeżona sylwetka sprawia, że mimowolnie kąciki ust pragną nagle, beztrosko, zerwać się do uśmiechu. Pamięta ją jak przez mgłę - znał mnóstwo dotyków ludzi, zbyt dużo warstw obecności, zbyt dużo dłoni błądzących z niecierpliwością po mapie własnego ciała. Popadał w kręgi przesady pod wpływem krwi zawodzącej z uporem w splątanych żyłach, pozwalał im oraz sobie na znacznie więcej od wyznaczanych, żelaznych uścisków reguł, będąc demonem sam równocześnie odsłaniał się jak zwierzyna, spełniając treści ich życzeń i czując na półksiężycach bioder miękkość krawędzi materaca, twardą kanciastość mebli lub szorstką powłokę ściany, czując ich skórę drżącą pod opuszkami palców. Wspomnienia, mniej lub wyraźniej barwne, mieszały się ostatecznie zdławione drażniącym dymem rozpalonego papierosa, przyschnięte później na wargach. W przypływie wzburzonej chwili szczegóły traciły rolę, znikały lśniące obrączki, niknęły zobowiązania, nie miało podobnie często żadnego znaczenia imię, zamknięte w kaskadach westchnień i równie szybko wyparte. Pożądanie nie miało w jego przypadku ścisłej, ograniczonej formy, nie układało się w pojedynczy, ugruntowany kształt; było zlepkiem impulsów, kaprysem i nieporządkiem.
- Nie mieliśmy wiele czasu - miękki głos przypomnienia; jedynie wieczór i niespokojną, strojącą się w gwiazdy noc. Pierwsze-i-ostatnie spotkanie, historia - wprost pozornie zamknięta w pojedynczym rozdziale przyległym do dna pamięci i nieosiadłym przenigdy na języku, trwającym w stróżkach milczenia.
- Poza tym - dodał, przystając przy nim, zupełnie, jakby oboje toczyli teraz dyskusję nad wystawionym dziełem - osobistość jest słowem pełnym dystansu. Nie sądzę, by było w stanie najlepiej mnie odzwierciedlać - zwieńczył wszystko w niewinnej, nadesłanej półszeptem prowokacji, z przekornym błyskiem uśmiechu. Nie spieszy się - i stopniowo wyznacza grząską granicę. Wystawia na drobną próbę - to przecież niewinna gra. Rozlicza z sentymentu i z odczuć - sama, niespodziewana obecność będzie dla niego wystarczającym zaproszeniem.
- Przyszedłeś tu z ciekawości? - zapytał po krótkiej chwili. - A może z innej przyczyny? - odwrócił głowę, by spojrzeć na jego twarz ze szczerym i nieskrywanym skupieniem.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofragris – E. Halvorsen & Bezimienny: H. Hamre Sro 21 Sie - 21:47
Z chwilą skrzyżowania ich spojrzeń, nie potrafi oderwać wzroku od oczu o nieodgadnionej barwie. Cień kładący się na urodziwej twarzy sprawia, że tęczówki stają się szare. Takimi je zapamiętał w półmroku rozświetlanym wyłącznie bladym poblaskiem ulicznych świateł, jakie zdołały przedrzeć się do sypialnianego wnętrza; niezbędne minimum pozwalające na dojrzenie czegokolwiek poza niewyraźnym obrysem drugiego ciała. Nie reaguje gwałtownie na powracające wspomnienia ani ciepło rozlewające się po karku, nie daje po sobie poznać jakie wrażenie wywiera na niego ciężar jego obecności. Nie jest przytłaczająca, jednak z całą pewnością trudna do pominięcia, zmuszająca do śledzenia każdego gestu i płynnego ruchu, jakby w obawie przed pominięciem ważnego szczegółu.
Ma niemal czterdzieści lat, ale jest tylko człowiekiem, na dodatek mężczyzną. Samotnym, zatem osłabionym, bo nie posiadającym żadnych zobowiązań, które mogłyby go utrzymywać w sztywnej ramie przyzwoitości, bez okowów obietnic wierności – komu mógłby ją obiecać. Przekleństwo pustego domu w którym nie czeka go nic, a zarazem błogosławieństwo i wolność. Nie powinien czuć wyrzutów sumienia pozwalając sobie na więcej, przyciągając blisko kolejne chętne ciała i nie odrzucając niecierpliwych dłoni. Na nowo otwiera ten rozdział, mimo że miał być tak absurdalnie krótki (nie pierwszy w jego życiu), bo pokusa sprawdzenia jego reakcji jest silniejsza od wszystkiego innego.
— Nie byłem pewny, czy powinienem zajmować go więcej — odpiera z pozorną pokorą dopieszczoną uśmiechem. Za niewinnością intencji skrywa się coś więcej. Z chęcią zabrałby więcej sekund, minut, godzin. Zagarnął tylko dla siebie chciwie, jak gdyby mu się należały, chociaż Einar nie jest mu nic winien. Hamre jest zbyt pazerny, by w pełni to pojąć, a zachęcony postawą malarza brnie w to dalej.
To tylko taka gra. Nie mniej i nie więcej. To samo powtarzał sobie w Alfheim, z topniejącą rezerwą przyglądając się niespodziewanemu towarzyszowi. Zbyt łatwo mu szło, pomyślał, a potem zrozumiał źródło tej prostoty kolejnych słów, docierania się w perwersji. Czuł, że to Einar sam nęcił go i zapraszał do dalszego działania. Nie on miał stać się potencjalną ofiarą. Było wprost na odwrót.
— Cieszysz się pewną rozpoznawalnością, która mi wcześniej umykała. Widzę ludzi zatrzymujących się przed twoją pracą, szukających twojej atencji. Z każdym napotkanym ramię w ramię przekraczasz z taką łatwością kolejne granice? — tak miękki szept rzadko opuszcza jego ust. Hring nie jest potulny ani uczynny, zbyt dużo w nim dumy, ale w tym przypadku zadartym wysoko podbródkiem nie ugra niczego. To tylko zabawa, zrobi krok w przód, wycofa się o dwa i zobaczy, co zrobi mężczyzna. — Gdy tylko zobaczyłem ogłoszenie w gazecie, uznałem, że to chyba ten okres w roku, gdy trzeba się ukulturalnić — pomyślałby ktoś, że jest tak wrażliwy na sztukę, ale przecież znajdowanie się w moralnej szarej strefie nie wyklucza poruszenia pięknym obrazem. Jeden miał tuż przed sobą. Drugi wyeksponowany został na ścianie. — Dużo myślałem. Uznałem, że warto przyjść.
Ma niemal czterdzieści lat, ale jest tylko człowiekiem, na dodatek mężczyzną. Samotnym, zatem osłabionym, bo nie posiadającym żadnych zobowiązań, które mogłyby go utrzymywać w sztywnej ramie przyzwoitości, bez okowów obietnic wierności – komu mógłby ją obiecać. Przekleństwo pustego domu w którym nie czeka go nic, a zarazem błogosławieństwo i wolność. Nie powinien czuć wyrzutów sumienia pozwalając sobie na więcej, przyciągając blisko kolejne chętne ciała i nie odrzucając niecierpliwych dłoni. Na nowo otwiera ten rozdział, mimo że miał być tak absurdalnie krótki (nie pierwszy w jego życiu), bo pokusa sprawdzenia jego reakcji jest silniejsza od wszystkiego innego.
— Nie byłem pewny, czy powinienem zajmować go więcej — odpiera z pozorną pokorą dopieszczoną uśmiechem. Za niewinnością intencji skrywa się coś więcej. Z chęcią zabrałby więcej sekund, minut, godzin. Zagarnął tylko dla siebie chciwie, jak gdyby mu się należały, chociaż Einar nie jest mu nic winien. Hamre jest zbyt pazerny, by w pełni to pojąć, a zachęcony postawą malarza brnie w to dalej.
To tylko taka gra. Nie mniej i nie więcej. To samo powtarzał sobie w Alfheim, z topniejącą rezerwą przyglądając się niespodziewanemu towarzyszowi. Zbyt łatwo mu szło, pomyślał, a potem zrozumiał źródło tej prostoty kolejnych słów, docierania się w perwersji. Czuł, że to Einar sam nęcił go i zapraszał do dalszego działania. Nie on miał stać się potencjalną ofiarą. Było wprost na odwrót.
— Cieszysz się pewną rozpoznawalnością, która mi wcześniej umykała. Widzę ludzi zatrzymujących się przed twoją pracą, szukających twojej atencji. Z każdym napotkanym ramię w ramię przekraczasz z taką łatwością kolejne granice? — tak miękki szept rzadko opuszcza jego ust. Hring nie jest potulny ani uczynny, zbyt dużo w nim dumy, ale w tym przypadku zadartym wysoko podbródkiem nie ugra niczego. To tylko zabawa, zrobi krok w przód, wycofa się o dwa i zobaczy, co zrobi mężczyzna. — Gdy tylko zobaczyłem ogłoszenie w gazecie, uznałem, że to chyba ten okres w roku, gdy trzeba się ukulturalnić — pomyślałby ktoś, że jest tak wrażliwy na sztukę, ale przecież znajdowanie się w moralnej szarej strefie nie wyklucza poruszenia pięknym obrazem. Jeden miał tuż przed sobą. Drugi wyeksponowany został na ścianie. — Dużo myślałem. Uznałem, że warto przyjść.
Einar Halvorsen
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofragris – E. Halvorsen & Bezimienny: H. Hamre Sro 21 Sie - 21:48
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Lubił, kiedy o nim myśleli - zagarniał łapczywie wszystkie, skradzione przez siebie chwile i wsuwał je do umysłu, tak, jak naiwni chłopcy, zakryci przesłoną nocy, wkładają do wnętrza słojów błyszczące stada insektów, wetkniętych do nagłej celi, skazanych na pulsowanie punktami żywego światła. Przeglądał witraże wspomnień, szkiełka przeróżnych, splecionych ciasno wydarzeń barwiących się jaskrawością, złączonych ołowianymi ramkami wnikliwej, czujnej pamięci - nie mógł posiąść w całości, łapczywie cudzego życia, zaskarbiał więc dla siebie jedynie epizody, kilka godzin, kilka dni, kilka westchnień i rozpulchnionych drążącą wgłąb ekscytacją źrenic, jesteś mój i należę do ciebie rozsuwające gładkie ramiona szeptów ponad powierzchnią materaca, rześki, wzburzony prąd spływający przez niecierpliwe koniuszki sunących palców, wyznaczających kręte i niepoznane ścieżki, rześki, wzburzony prąd wędrujący szczodrze przez wszystkie, dostępne warstwy cielesności. Emocje miały kolory, a on zapragnął spoglądać na świat tryskający krwią najróżniejszych, drażniących zmysły odcieni - mdła, wysłużona obyczajami obojętność kąsała go i nużyła, dlatego szukał wytrwale nowych, majaczących w pobliżu źródeł fascynacji. Niezwykle rzadko dopuszczał do świadomości chrapliwy oddech sumienia, rzężące pogłosy pustki, bezsensu swojego życia i braku przywiązania, przez które trwał zawieszony żałośnie w martwej przestrzeni, chybocząc się, skazany na mękę wiecznej niestabilności.
- Nie uważam, abym poświęcał każdemu równą uwagę - głos przytłumiony welurem poufałości wyścielał niedużą przełęcz opatrzoną klamrami ich sylwetek, wciąż niebudzących zastrzeżeń swoim ułożeniem jak i dzielącą je, mierzoną wzrokiem postronnych odległością; niektóre, nawiązane relacje wymagały milczenia, a ich cyrograf podpisany był atramentem brawury zawieszanych zbyt długo spojrzeń i zatrzymanych równie zbyt długo naprzeciw siebie twarzy, odsuwających się niekiedy z palącym i uciążliwym wstydem.
- Zwłaszcza w trwającej chwili - obręcze czujnych tęczówek zatrzymały się w tym momencie ponownie na fizjonomii mężczyzny, poznając ją dokładnie raz jeszcze, z serdecznym nurtem refleksów przebiegających przez powierzchnię dwóch oczu, tworzących dopełnienie niewinnej, wypowiedzianej szeptem prowokacji. Nie myślał teraz o innych, spacerujących po starannie przygotowanych pomieszczeniach, koczujących pomiędzy obrazem a obrazem, stanowiskiem a stanowiskiem, z jątrzącą się, silną chęcią zadania twórcy choć kilku tłukących się w czaszce pytań. Nie zamierzał dopuścić, aby rozmówca poczuł się jednym z wielu - nie chciał, w podobnym tonie odstraszać go rzuconymi w pośpiechu zapewnieniami, jedynie winni się tłumaczą. Krok symboliczny do przodu, kolejny w tak krótkim czasie. Nie wycofał się, nie tak szybko.
- Cieszę się, że podjąłeś dokładnie taką decyzję - cieszyła go nieodmiennie kapryśność różnych przypadków. Hring mógł być tylko przeszłością, mglistą i nieuchwytną, rozpiętą ponad łąkami świadomości jak szary, spłowiały całun, jak kształt, którego nie był w stanie właściwie, wyraźnie wyodrębnić; był echem, które zaczęło znów szumieć w jego głowie rześkością przyjemnego zaskoczenia. Traktował ich spotkanie jak próbę, oszczędną i mniej łapczywą, usiłującą wnikliwie odnaleźć rysy - być może - tworzącej się znajomości - być może - wyłącznie popełnianego błędu, nie pierwszego, nie ostatniego w ich prowadzonych scenariuszach.
- Zauważyłeś, jak wiele w naszym życiu zależy od tych najmniejszych i często niespodziewanych sytuacji? - dopytał jeszcze, pełen szczerego i beztroskiego podziwu dla całej spontaniczności. Czy od tej pory przestaną pozwalać się prowadzić jedynie samym przypadkom? Nie pytał go o zbyt wiele, tak samo nie pytał teraz, wycofując się pod groźbami ryzyka, że jego dociekliwości byłyby dla rozmówcy zwyczajnie niewygodne i mogły zwiększyć nieufność. Nie mówił więcej o sobie, chociaż mógł opowiedzieć, na ile tylko pozwalały mu wyznaczone okowy marginesów. Nie odsłaniał się w pełni; milczał, przez lata zamknięty w kłamstwach.
- Ciekawi mnie to zjawisko.
- Nie uważam, abym poświęcał każdemu równą uwagę - głos przytłumiony welurem poufałości wyścielał niedużą przełęcz opatrzoną klamrami ich sylwetek, wciąż niebudzących zastrzeżeń swoim ułożeniem jak i dzielącą je, mierzoną wzrokiem postronnych odległością; niektóre, nawiązane relacje wymagały milczenia, a ich cyrograf podpisany był atramentem brawury zawieszanych zbyt długo spojrzeń i zatrzymanych równie zbyt długo naprzeciw siebie twarzy, odsuwających się niekiedy z palącym i uciążliwym wstydem.
- Zwłaszcza w trwającej chwili - obręcze czujnych tęczówek zatrzymały się w tym momencie ponownie na fizjonomii mężczyzny, poznając ją dokładnie raz jeszcze, z serdecznym nurtem refleksów przebiegających przez powierzchnię dwóch oczu, tworzących dopełnienie niewinnej, wypowiedzianej szeptem prowokacji. Nie myślał teraz o innych, spacerujących po starannie przygotowanych pomieszczeniach, koczujących pomiędzy obrazem a obrazem, stanowiskiem a stanowiskiem, z jątrzącą się, silną chęcią zadania twórcy choć kilku tłukących się w czaszce pytań. Nie zamierzał dopuścić, aby rozmówca poczuł się jednym z wielu - nie chciał, w podobnym tonie odstraszać go rzuconymi w pośpiechu zapewnieniami, jedynie winni się tłumaczą. Krok symboliczny do przodu, kolejny w tak krótkim czasie. Nie wycofał się, nie tak szybko.
- Cieszę się, że podjąłeś dokładnie taką decyzję - cieszyła go nieodmiennie kapryśność różnych przypadków. Hring mógł być tylko przeszłością, mglistą i nieuchwytną, rozpiętą ponad łąkami świadomości jak szary, spłowiały całun, jak kształt, którego nie był w stanie właściwie, wyraźnie wyodrębnić; był echem, które zaczęło znów szumieć w jego głowie rześkością przyjemnego zaskoczenia. Traktował ich spotkanie jak próbę, oszczędną i mniej łapczywą, usiłującą wnikliwie odnaleźć rysy - być może - tworzącej się znajomości - być może - wyłącznie popełnianego błędu, nie pierwszego, nie ostatniego w ich prowadzonych scenariuszach.
- Zauważyłeś, jak wiele w naszym życiu zależy od tych najmniejszych i często niespodziewanych sytuacji? - dopytał jeszcze, pełen szczerego i beztroskiego podziwu dla całej spontaniczności. Czy od tej pory przestaną pozwalać się prowadzić jedynie samym przypadkom? Nie pytał go o zbyt wiele, tak samo nie pytał teraz, wycofując się pod groźbami ryzyka, że jego dociekliwości byłyby dla rozmówcy zwyczajnie niewygodne i mogły zwiększyć nieufność. Nie mówił więcej o sobie, chociaż mógł opowiedzieć, na ile tylko pozwalały mu wyznaczone okowy marginesów. Nie odsłaniał się w pełni; milczał, przez lata zamknięty w kłamstwach.
- Ciekawi mnie to zjawisko.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofragris – E. Halvorsen & Bezimienny: H. Hamre Sro 21 Sie - 21:48
Brakuje mu stabilności, zbyt często traci równowagę, chwieje się na boki i w ostatniej chwili, nim przepadnie w ziejącej ciemności przepaści rozciągającej się pod liną na jakiej stąpa mniej i bardziej ostrożnie, chwyta się czegokolwiek. Myśli o jasnowłosej dziewczynce, która przejmuje się nim prawdopodobnie najbardziej ze wszystkich na świecie. Alkoholu pozwalającego zignorować cienie kładące się na jego codzienności oraz samotność w zdecydowanie za dużym na jedną osobę mieszkaniu. Dni wydłużają się nagle, gdy czas nie jest zapełniony od wschodu słońca pracą, a jednocześnie nie potrafi zapewnić ich niczym innym niż odbijaniem się od ścian i przekonywaniem się, że nie jest tak źle jak być mogło.
Nie szuka w Einarze towarzysza życia, zdoławszy już lata temu pogodzić się z tą myślą, która większości ludzi przychodzi z trudnością i od której to bronią się, zagłuszają z całych sił, bo tak trudno przyznać przed sobą, że spędzi się życie w pojedynkę. Halvorsen w całej swojej fascynującej postaci wydawał się dobrze wiedzieć, w co brnie, zupełnie niezlękniony hringowym zaślepieniem prowizorycznie jedynie ukrywanym przed oczami innych. Szuka kogoś, kto da mu tę chwilę uwagi i nie będzie oceniał. Z kim rozmowa nie będzie opierać się na rzucaniu oskarżeń, żalach lub wypomnieniach, co zrobił źle, co mógł poprawić, czego już nie cofnie i jak bardzo ten ktoś chciałby, żeby był inny, dobry, lepszy. Wymienianie słów i zdań z Einarem jest lekkie, naszpikowane zaczepkami i prowokacją wywołującymi lekki uśmiech. Na tyle, by chcieć więcej, przeciągnąć to jeszcze odrobinę. Na tyle, by chcieć zobaczyć go jeszcze raz. Tym razem ostatni, powtarza sobie.
— To dobrze. To znaczy, że cenisz swój czas i nie marnujesz go na byle kogo — mówi i chce w to wierzyć, że na swój sposób nie jest tylko jednym z wielu. Nie z zazdrości, dla własnego poczucia bycia kimś więcej niż jedną z osób, które celem lepszego wypadnięcia przy innym kiwają głowami przed kolejnymi pracami, udając, że tak, rozumieją przesłanie artysty. Tak, zgadzają się z nim, to takie ważne, to takie piękne i potrzebne. Odległość między nimi skraca się jeszcze bardziej. Przełknięcie śliny, nagłe poczucie suchości w gardle, gdy dobiega do jego nozdrzy znajoma woń – tak samo słodka jak tamtej nocy, gdy nosem dotknął przesunął po karku mężczyzny. Zastanawia się nad tym, czym była ta kompozycja, nie potrafiąc rozróżnić poszczególnych nut. Również stawia pół kroku, nie więcej, w bok. Pochyla lekko głowę, wyglądając jakby miał przekazać malarzowi ważny sekret, przeznaczony wyłącznie dla jego ucha. — Wtedy i ty możesz poczuć się wyjątkowy… czy nie zależy ci na tym?
Usłyszał kiedyś, że aby zostać artystą, należy pielęgnować w siebie egocentryzm i wiarę w samego siebie. On nie potrafił nanosić plam farby na płótno tak zręcznie, by z tej bezkształtności wyłoniła się forma zachwycająca innych, a mimo zna to uczucie. Na ile mogli zrozumieć się w swojej bucie tak jak w potrzebie bliskości? Przechyla głowę, by spojrzeć na przystojną twarz. Jest coś intymnego w patrzeniu komuś prosto w oczy, bezwstydnym zaglądaniu prosto w czyjeś oblicze i poszukiwaniu tych najmniejszych zmian nastroju.
— Kiedyś tego nie znosiłem — przyznaje w nagłej szczerości i jeszcze raz obdarowuje spojrzeniem płótno przed sobą. Nie rozwija myśli o poczucie utraty kontroli, iluzji trzymania wszystkiego silną ręką i kierowania własnym losem w pełni, w stu procentach. Ruminacje są interesującym materiałem w pamiętnikowym wpisie, nie kiedy dzieli się nimi z przypadkowymi kochankami. — Chcę jednak wierzyć, że przypadkowe spotkania mogą być tymi najbardziej niezapomnianymi. W przeznaczenie zdążyłem zwątpić jako mały chłopiec — gdyby błogosławieństwo bogów nadal wisiało nad jego rodziną, czułby tę siłę. Nie słyszy jednak żadnego głosu poza tym, co podszeptują mu najprostsze pragnienia.
Nie szuka w Einarze towarzysza życia, zdoławszy już lata temu pogodzić się z tą myślą, która większości ludzi przychodzi z trudnością i od której to bronią się, zagłuszają z całych sił, bo tak trudno przyznać przed sobą, że spędzi się życie w pojedynkę. Halvorsen w całej swojej fascynującej postaci wydawał się dobrze wiedzieć, w co brnie, zupełnie niezlękniony hringowym zaślepieniem prowizorycznie jedynie ukrywanym przed oczami innych. Szuka kogoś, kto da mu tę chwilę uwagi i nie będzie oceniał. Z kim rozmowa nie będzie opierać się na rzucaniu oskarżeń, żalach lub wypomnieniach, co zrobił źle, co mógł poprawić, czego już nie cofnie i jak bardzo ten ktoś chciałby, żeby był inny, dobry, lepszy. Wymienianie słów i zdań z Einarem jest lekkie, naszpikowane zaczepkami i prowokacją wywołującymi lekki uśmiech. Na tyle, by chcieć więcej, przeciągnąć to jeszcze odrobinę. Na tyle, by chcieć zobaczyć go jeszcze raz. Tym razem ostatni, powtarza sobie.
— To dobrze. To znaczy, że cenisz swój czas i nie marnujesz go na byle kogo — mówi i chce w to wierzyć, że na swój sposób nie jest tylko jednym z wielu. Nie z zazdrości, dla własnego poczucia bycia kimś więcej niż jedną z osób, które celem lepszego wypadnięcia przy innym kiwają głowami przed kolejnymi pracami, udając, że tak, rozumieją przesłanie artysty. Tak, zgadzają się z nim, to takie ważne, to takie piękne i potrzebne. Odległość między nimi skraca się jeszcze bardziej. Przełknięcie śliny, nagłe poczucie suchości w gardle, gdy dobiega do jego nozdrzy znajoma woń – tak samo słodka jak tamtej nocy, gdy nosem dotknął przesunął po karku mężczyzny. Zastanawia się nad tym, czym była ta kompozycja, nie potrafiąc rozróżnić poszczególnych nut. Również stawia pół kroku, nie więcej, w bok. Pochyla lekko głowę, wyglądając jakby miał przekazać malarzowi ważny sekret, przeznaczony wyłącznie dla jego ucha. — Wtedy i ty możesz poczuć się wyjątkowy… czy nie zależy ci na tym?
Usłyszał kiedyś, że aby zostać artystą, należy pielęgnować w siebie egocentryzm i wiarę w samego siebie. On nie potrafił nanosić plam farby na płótno tak zręcznie, by z tej bezkształtności wyłoniła się forma zachwycająca innych, a mimo zna to uczucie. Na ile mogli zrozumieć się w swojej bucie tak jak w potrzebie bliskości? Przechyla głowę, by spojrzeć na przystojną twarz. Jest coś intymnego w patrzeniu komuś prosto w oczy, bezwstydnym zaglądaniu prosto w czyjeś oblicze i poszukiwaniu tych najmniejszych zmian nastroju.
— Kiedyś tego nie znosiłem — przyznaje w nagłej szczerości i jeszcze raz obdarowuje spojrzeniem płótno przed sobą. Nie rozwija myśli o poczucie utraty kontroli, iluzji trzymania wszystkiego silną ręką i kierowania własnym losem w pełni, w stu procentach. Ruminacje są interesującym materiałem w pamiętnikowym wpisie, nie kiedy dzieli się nimi z przypadkowymi kochankami. — Chcę jednak wierzyć, że przypadkowe spotkania mogą być tymi najbardziej niezapomnianymi. W przeznaczenie zdążyłem zwątpić jako mały chłopiec — gdyby błogosławieństwo bogów nadal wisiało nad jego rodziną, czułby tę siłę. Nie słyszy jednak żadnego głosu poza tym, co podszeptują mu najprostsze pragnienia.
Einar Halvorsen
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofragris – E. Halvorsen & Bezimienny: H. Hamre Sro 21 Sie - 21:48
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Próbował wcześniej się modlić - słowa, które składał półgłosem w powietrzu swojej sypialni, ginęły, zanim na dobre odbiły się od chrzęstnego przewężenia krtani, rozpuszczały się, sycząc wściekle przy rozchylonych ustach, dłonie drżały mu jak w ferworze gorączki, trzepocząc jak wychłodzone, skazane na śmierć pisklęta. W umyśle grzęzła mu pustka, a osuwisko gardła podchodziło mu żółcią nieuchronnej odrazy, wrażenia, że jest przeklęty, że nie zasłużył na miłość, zarówno ludzi jak boskich, nadprzyrodzonych opiekunów. Niekiedy wydawało mu się, że pod zwiewnością snu zauważa swojego strażniczego ducha, kocura, który przeciągał się nonszalancko, spoglądając na niego zielenią uważnych ślepiów, nie mówiąc jednak choćby najprostszych zdań. Próbował wcześniej się modlić - Linda prosiła go, aby chociaż w ten sposób starał się nawiązywać religijną więź, nigdy, pomimo tego, nie wygłosił nawet prostego wyrażenia, błądząc w krętaninie bełkotu, który bezustannie zakrzywiał się meandrami, nie wiodąc w kierunku wyjścia. Pamiętał, jak jeden raz spróbowała nakłonić go, aby zbliżył się do świątyni - wierzgał, rozpaczliwie zanosząc się głośnym płaczem, czując słony smak kropel łez osuwających się po krawędzi policzka, słysząc, jak własne serce kołacze furiacko pod spinką drobnego mostka, jak dławi go silnie strach, którego źródła nie umiał dostatecznie wytłumaczyć. Linda tłumaczyła mu, że zawsze chciała mieć syna i że bogowie ją ostatecznie wysłuchali - uciekał czasami od niej, zamykając się natychmiast w pokoju i ulegając wrażeniu, że jest wyłącznie trucizną i odrazą dla chłopca, na jakiego naprawdę powinna zasługiwać, stwarzając go w swoich wizjach. Linda za wszelką cenę starała się zapomnieć - łudziła się, że będzie w stanie wyplenić jego naturę, zagłuszyć szeregi cech, które bezwzględnie przejął po demonicznej matce. Na próżno - nie mogła tego oszukać, nie mogła zdeptać grzesznego, zatrutego dziedzictwa rosnącego w nim z każdym rokiem postępów adolescencji.
- Wyjątkowość zbyt łatwo spłoszyć nadmiernymi staraniami - ośmielił się półżartobliwie zauważyć. - Dlatego jej nie zapeszę. - Niektóre spośród przymiotów nie mogły zostać bezpośrednio wypracowane i zależały od bliżej nieokreślonych czynników. Nie zależało mu szczególnie na własnej unikalności, odmiennej i dużo bardziej dotkliwej niż u odmiennych ludzi, tworzącej na nim wrzód piętna. Czasami chciał być jedynie szarym i nieistotnym człowiekiem, tonącym bez przeszkód w tłumie, czasami pragnął usilnie niczego innego jak braku cudzych, dosięgających go chciwie oraz nagminnie spojrzeń.
- Nigdy nie byłem szczególnie religijny - wyznanie w zamian za wyznanie, odczekał chwilę, nie dopytując o źródło jego niewiary - istniały przecież pytania, które nie mogły zapaść, zwłaszcza w podobnych, pospiesznie naniesionych znajomościach. Sam nie był w stanie wyznawać, że urodził się przeklęty, a większość osób spoglądających na jego ciało, widziała zaledwie kłamstwo, o wiele lżejsze i łatwiejsze do przyjęcia niż nakreślony rzeczywistością obraz. Za każdym razem, kiedy myślał o swoim zwierzęcym ogonie, szarpało nim obrzydzenie - w całej swojej bezczelnej bezwstydności ukrywał wrażliwe punkty, skulone w przerażeniu pod jego skórną membraną.
- Norny są jednak tak okrutne, że jestem w stanie uwierzyć w ich istnienie - wtrącił później półszeptem. - Boginie tkające los, jakiego, pomimo starań, nie możemy odmienić. Przeznaczenie nadane zaraz przy narodzinach - snuł dalej swój punkt widzenia, aż krańce jego warg drgnęły, malując na płótnie twarzy posępny, spłowiały uśmiech z nieznaczną domieszką drwiny wymierzanej regułom, których ryzy podtrzymywały umysły magicznego społeczeństwa.
- Brzmi jak wstęp do tragedii. - Zakończył.
- Wyjątkowość zbyt łatwo spłoszyć nadmiernymi staraniami - ośmielił się półżartobliwie zauważyć. - Dlatego jej nie zapeszę. - Niektóre spośród przymiotów nie mogły zostać bezpośrednio wypracowane i zależały od bliżej nieokreślonych czynników. Nie zależało mu szczególnie na własnej unikalności, odmiennej i dużo bardziej dotkliwej niż u odmiennych ludzi, tworzącej na nim wrzód piętna. Czasami chciał być jedynie szarym i nieistotnym człowiekiem, tonącym bez przeszkód w tłumie, czasami pragnął usilnie niczego innego jak braku cudzych, dosięgających go chciwie oraz nagminnie spojrzeń.
- Nigdy nie byłem szczególnie religijny - wyznanie w zamian za wyznanie, odczekał chwilę, nie dopytując o źródło jego niewiary - istniały przecież pytania, które nie mogły zapaść, zwłaszcza w podobnych, pospiesznie naniesionych znajomościach. Sam nie był w stanie wyznawać, że urodził się przeklęty, a większość osób spoglądających na jego ciało, widziała zaledwie kłamstwo, o wiele lżejsze i łatwiejsze do przyjęcia niż nakreślony rzeczywistością obraz. Za każdym razem, kiedy myślał o swoim zwierzęcym ogonie, szarpało nim obrzydzenie - w całej swojej bezczelnej bezwstydności ukrywał wrażliwe punkty, skulone w przerażeniu pod jego skórną membraną.
- Norny są jednak tak okrutne, że jestem w stanie uwierzyć w ich istnienie - wtrącił później półszeptem. - Boginie tkające los, jakiego, pomimo starań, nie możemy odmienić. Przeznaczenie nadane zaraz przy narodzinach - snuł dalej swój punkt widzenia, aż krańce jego warg drgnęły, malując na płótnie twarzy posępny, spłowiały uśmiech z nieznaczną domieszką drwiny wymierzanej regułom, których ryzy podtrzymywały umysły magicznego społeczeństwa.
- Brzmi jak wstęp do tragedii. - Zakończył.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofragris – E. Halvorsen & Bezimienny: H. Hamre Sro 21 Sie - 21:49
— Co za skromność — mówi bez krzty złośliwości i co ciekawe, wierzy mu w tę część swojej historii. Jest pewien rodzaj niewymuszonego uroku, który sprawia, że chce się wierzyć we wszystko, co przekazywane jest ujmującą barwą głosu rozmówcy. Cała reszta tej opowieści pozostaje poza jego zasięgiem, pozostawiając pole do interpretacji. Gdyby naprawdę znał Einara, być może mógłby zapewnić go gorąco o jego nietuzinkowości. Miałby pewność, że ogląda prawdziwą twarz tego człowieka, a nie przypudrowane odpowiednio przywary, by uwiarygodnić piękne kłamstwo wykreowane na potrzeby podobania się innym. Bywa tak, że mimo ciekawości tego, co znajduje się za stworzoną dla innych personą, nie jest to warte odkrywania. Hamre jednak zbyt często zdarza się robić rzeczy, których nie powinien.
Nigdy nie cechował się religijnością. Poświęcanie czasu na zwroty w kierunku wyższych bytów jawiło się jako marnotrawstwo. Gdy matka i jego brat bliźniak pokornie prosili o pomyślność i zdrowie, Hring podążał za nimi bez przekonania, z wyraźnym zwątpieniem malującym się na bladej, dziecięcej twarzy. Pierwszy raz prosił bogów o przychylność, kiedy kawałek po kawałku marniał piękny obraz ich rodziny, trawiony przez choroby, niechęć, poczucie winy i narastający chłód. Prosił o zdrowie dla matki, prosił o spokój ojca, prosił o pozbawienie Mikaela jego przekleństwa. Czy nie prosił wystarczająco pokornie o coś, co nie było dyktowane egoistycznymi pobudkami? Zgorzkniał już jako dziecko, wracając do tych wspomnień nie umie powstrzymać się od kpiącego uśmieszku na własną naiwność z tamtego czasu.
— Jeżeli argumentem za istnieniem Norn ma być ich okrucieństwo, to jestem w stanie przyznać ci w tej kwestii rację — kwituje kwaśno. Życie doprawdy potrafiło stać się scenariuszem tragedii, ale jakże kreatywne drogi potrafiły prowadzić do ostatecznego rozwiązania. Dzieło artysty zaprawionego w swojej sztuce psucia wszystkiego. — To oznaczałoby, że stoicy mieli rację. Po co przejmować się kolejnymi scenami życia, skoro ostatecznie na nic nie mamy wpływu? Wszystko jest z góry zaplanowane — wydaje się to proste w wykonaniu, wręcz banalne. Nie wiedział, czy w rzeczywistości było w ogóle realne, by odciąć się raz na zawsze od swoich emocji ani jakie konsekwencje mogło mieć w realizacji.
— Będę z tobą szczery — nie poświęca więcej czasu Nornom. Przeskakuje na inny temat, przesuwając się wzdłuż ściany. Widzi coraz mniej osób, ale nawet wyludniona galeria wpływa na podświadomość, nie pozwala podnieść głosu. Nie chce narażać się na protesty postaci spoglądających z płócien otaczających ich, jednak jest coś w powietrzu, co nakazuje zachować spokój, nie przeszkadzać tej atmosferze zadumy. Pół-szeptem zwraca się do swojego towarzysza: — Nigdy nie byłem znawcą sztuki i nie ciągnęło mnie do własnych prób, ale patrząc na twoje prace zastanawiam się, czy ma to jakiś cel? O czym myślisz, kiedy tworzysz? — i ma nadzieję, że nie urazi go swoją bezpośredniością.
Nigdy nie cechował się religijnością. Poświęcanie czasu na zwroty w kierunku wyższych bytów jawiło się jako marnotrawstwo. Gdy matka i jego brat bliźniak pokornie prosili o pomyślność i zdrowie, Hring podążał za nimi bez przekonania, z wyraźnym zwątpieniem malującym się na bladej, dziecięcej twarzy. Pierwszy raz prosił bogów o przychylność, kiedy kawałek po kawałku marniał piękny obraz ich rodziny, trawiony przez choroby, niechęć, poczucie winy i narastający chłód. Prosił o zdrowie dla matki, prosił o spokój ojca, prosił o pozbawienie Mikaela jego przekleństwa. Czy nie prosił wystarczająco pokornie o coś, co nie było dyktowane egoistycznymi pobudkami? Zgorzkniał już jako dziecko, wracając do tych wspomnień nie umie powstrzymać się od kpiącego uśmieszku na własną naiwność z tamtego czasu.
— Jeżeli argumentem za istnieniem Norn ma być ich okrucieństwo, to jestem w stanie przyznać ci w tej kwestii rację — kwituje kwaśno. Życie doprawdy potrafiło stać się scenariuszem tragedii, ale jakże kreatywne drogi potrafiły prowadzić do ostatecznego rozwiązania. Dzieło artysty zaprawionego w swojej sztuce psucia wszystkiego. — To oznaczałoby, że stoicy mieli rację. Po co przejmować się kolejnymi scenami życia, skoro ostatecznie na nic nie mamy wpływu? Wszystko jest z góry zaplanowane — wydaje się to proste w wykonaniu, wręcz banalne. Nie wiedział, czy w rzeczywistości było w ogóle realne, by odciąć się raz na zawsze od swoich emocji ani jakie konsekwencje mogło mieć w realizacji.
— Będę z tobą szczery — nie poświęca więcej czasu Nornom. Przeskakuje na inny temat, przesuwając się wzdłuż ściany. Widzi coraz mniej osób, ale nawet wyludniona galeria wpływa na podświadomość, nie pozwala podnieść głosu. Nie chce narażać się na protesty postaci spoglądających z płócien otaczających ich, jednak jest coś w powietrzu, co nakazuje zachować spokój, nie przeszkadzać tej atmosferze zadumy. Pół-szeptem zwraca się do swojego towarzysza: — Nigdy nie byłem znawcą sztuki i nie ciągnęło mnie do własnych prób, ale patrząc na twoje prace zastanawiam się, czy ma to jakiś cel? O czym myślisz, kiedy tworzysz? — i ma nadzieję, że nie urazi go swoją bezpośredniością.
Einar Halvorsen
Re: 02.04.2001 – Galeria en Sofragris – E. Halvorsen & Bezimienny: H. Hamre Sro 21 Sie - 21:50
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Odbiegał od rozsądności. Już samo jego istnienie naruszało stateczną, twardą surowość świata - równe i gładkie rysy, piękno nienaturalne, piękno rażące swoją odrębnością, piękno jak naostrzony, wbijany do granic nóż, zatopiony aż po samą rękojeść. W miękkim świetle galerii wydawał się jeszcze bardziej nierealny - jak ciche westchnienie snu, jak przejaw nieuchwytnego fantazmatu, który wymyka się z zaborczego uścisku, widoczny i osiągalny jedynie powierzchownie. Krążył pomiędzy obrazami na podobieństwo ducha, w lekkich i płynnych krokach mógł sunąć niemal nad ziemią, głaszcząc rozwieszone kompozycje przyjemnym i zatroskanym wzrokiem. Kapryśny, pozbawiony żelaznych, trwałych wzorców porządku wydawał się bawić życiem jak całkiem nie-winną grą, nie poświęcając zbyt wiele czasu zgorzkniałej odpowiedzialności. Przy wielu swoich czynnościach i podjętych decyzjach nie potrzebował żadnego uzasadnienia.
Miał tylko jedno życzenie - tu i teraz, pozornie proste i skromne. Życzył sobie, aby Hring mógł zapamiętać go ponownie, jeszcze inaczej niż poprzednio, jeszcze dokładniej zapisanego szkieletem atramentu na stronach jego umysłu, jeszcze silniej, dosadniej odciśniętego w podatnym podłożu świadomości. Nie wystarczał mu jedynie przypadek, powrót spowodowany zupełnie spontanicznie uzyskaną wiedzą o rozpoczętym wernisażu. Lubił, gdy określeni ludzie skupiali na nim uwagę, lubił stać się czymś więcej niż tylko mglistym wspomnieniem, którego nigdy nie przywołają przed sobą, które prędko pokryje się nawarstwionym kurzem jak szorstką szatą korozji.
- Zapominam - wyszeptał, a na jego twarzy zatańczył przekorny uśmiech. - Nie myślę o niczym racjonalnym. Wszystko staje się celem samym w sobie - prowadził dalej swoje wyjaśnienia. Nigdy nie zastanawiał się, dlaczego malował. Zwyczajnie i niezwyczajnie czuł w sobie taką potrzebę, potrzebę z którą nie walczył, tak samo jak nie walczył z przewrotnymi instynktami złaknionymi oddania i dotyku. Malarstwo było jedynym, w pełni czystym odruchem, dowodem na szczątkową szlachetność w przeznaczeniu zepsucia, jakim został obarczony tuż przy samych narodzinach. Malarstwo było wolnością, sprawiało, że czuł się kimś znacznie więcej, kimś wartościowym, kimś - przede wszystkim, innym od skażonego demona łaknącego jedynie cudzej zguby.
- To specyficzne odczucie - wyznał - obawiam się, że nie będę w stanie go szczegółowo streścić - uniósł lekko podbródek - tak samo, jak trudno jest opisywać nienawiść, miłość czy pożądanie - opowiadał. Najlepszy, najdoskonalszy moment w procesie ogólnego tworzenia polegał na tym, że nie był to całkowicie świadomy swojego skoordynowania proces. Sama wizja, z początku mglista, wyłaniała się razem z kolejnymi pociągnięciami pędzla. Kiedy malował, zdarzało mu się zapomnieć nawet, że maluje - poruszał się przez świat płótna, wędrując w odcieniach barw.
- Przykro mi, jeśli pozostawiam cię teraz z niedosytem.
Rozszerzony przełyk korytarza połknął niemal na dobre ich obrysy sylwetek. Pochłonięty dyskusją, dostrzegał mimochodem coraz to bardziej zdziesiątkowanych z grona odwiedzających. Niemal każdy z uczestników wystawy planował powrót do domu, szelest wymiany zdań bezustannie wygasał w chłodną, miarową ciszę.
- Może następnym razem będziesz bardziej zadowolony z odpowiedzi.
Nosząc w sobie poczucie, że pozostali poza zasięgiem spojrzeń, wyciągnął przed siebie dłoń. Dosięgnął w jednym momencie do policzka mężczyzny, osuwając się po nim opuszkami, tak, jakby usiłował przypomnieć sobie dostępne, namacalne krawędzie fizjonomii poznanej dusznym wieczorem, kiedy powietrze było przyjemnie gęste, ledwo zdolne pomieścić ich zabłąkane istnienia. Sam w sobie gest potrwał krótko, ręka chwilę później opadła pruderyjnie wzdłuż ciała, tak, jakby nic przecież się nie wydarzyło, tak, jakby bezustannie nie drażnił go oparami aury unoszącymi się ponad jego skórą jak chmura wyrazistych perfum.
Einar i Hring z tematu
Miał tylko jedno życzenie - tu i teraz, pozornie proste i skromne. Życzył sobie, aby Hring mógł zapamiętać go ponownie, jeszcze inaczej niż poprzednio, jeszcze dokładniej zapisanego szkieletem atramentu na stronach jego umysłu, jeszcze silniej, dosadniej odciśniętego w podatnym podłożu świadomości. Nie wystarczał mu jedynie przypadek, powrót spowodowany zupełnie spontanicznie uzyskaną wiedzą o rozpoczętym wernisażu. Lubił, gdy określeni ludzie skupiali na nim uwagę, lubił stać się czymś więcej niż tylko mglistym wspomnieniem, którego nigdy nie przywołają przed sobą, które prędko pokryje się nawarstwionym kurzem jak szorstką szatą korozji.
- Zapominam - wyszeptał, a na jego twarzy zatańczył przekorny uśmiech. - Nie myślę o niczym racjonalnym. Wszystko staje się celem samym w sobie - prowadził dalej swoje wyjaśnienia. Nigdy nie zastanawiał się, dlaczego malował. Zwyczajnie i niezwyczajnie czuł w sobie taką potrzebę, potrzebę z którą nie walczył, tak samo jak nie walczył z przewrotnymi instynktami złaknionymi oddania i dotyku. Malarstwo było jedynym, w pełni czystym odruchem, dowodem na szczątkową szlachetność w przeznaczeniu zepsucia, jakim został obarczony tuż przy samych narodzinach. Malarstwo było wolnością, sprawiało, że czuł się kimś znacznie więcej, kimś wartościowym, kimś - przede wszystkim, innym od skażonego demona łaknącego jedynie cudzej zguby.
- To specyficzne odczucie - wyznał - obawiam się, że nie będę w stanie go szczegółowo streścić - uniósł lekko podbródek - tak samo, jak trudno jest opisywać nienawiść, miłość czy pożądanie - opowiadał. Najlepszy, najdoskonalszy moment w procesie ogólnego tworzenia polegał na tym, że nie był to całkowicie świadomy swojego skoordynowania proces. Sama wizja, z początku mglista, wyłaniała się razem z kolejnymi pociągnięciami pędzla. Kiedy malował, zdarzało mu się zapomnieć nawet, że maluje - poruszał się przez świat płótna, wędrując w odcieniach barw.
- Przykro mi, jeśli pozostawiam cię teraz z niedosytem.
Rozszerzony przełyk korytarza połknął niemal na dobre ich obrysy sylwetek. Pochłonięty dyskusją, dostrzegał mimochodem coraz to bardziej zdziesiątkowanych z grona odwiedzających. Niemal każdy z uczestników wystawy planował powrót do domu, szelest wymiany zdań bezustannie wygasał w chłodną, miarową ciszę.
- Może następnym razem będziesz bardziej zadowolony z odpowiedzi.
Nosząc w sobie poczucie, że pozostali poza zasięgiem spojrzeń, wyciągnął przed siebie dłoń. Dosięgnął w jednym momencie do policzka mężczyzny, osuwając się po nim opuszkami, tak, jakby usiłował przypomnieć sobie dostępne, namacalne krawędzie fizjonomii poznanej dusznym wieczorem, kiedy powietrze było przyjemnie gęste, ledwo zdolne pomieścić ich zabłąkane istnienia. Sam w sobie gest potrwał krótko, ręka chwilę później opadła pruderyjnie wzdłuż ciała, tak, jakby nic przecież się nie wydarzyło, tak, jakby bezustannie nie drażnił go oparami aury unoszącymi się ponad jego skórą jak chmura wyrazistych perfum.
Einar i Hring z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?