Bardzo możliwe, że nie powinien godzić się na to, by Soelberg tutaj przychodził. Niewykluczone było również to, że szybko pożałuje przyjęcia go do swojego mieszkania, ale teraz było już odrobinę za późno, by zmieniać zdanie.
Od pewnego czasu – pamiętne pół roku temu, listopad dwutysięcznego roku – rzadko zdarza się, by ktokolwiek go tutaj odwiedzał w celach towarzyskich. Najczęściej gdy słyszy pukanie do drzwi spodziewa się za drzwiami kolejnego pacjenta. Czasami umówionego z nim wcześniej, by sprawdził coś, co dręczy daną osobę swoją osobliwością. Czasami jest to spontaniczne, a osoba niecierpliwie naciskająca dzwonek zupełnie obca. Nie ma to żadnego znaczenia póki przynoszą ze sobą pieniądze, a tych Hamre potrzebuje, gdy jego poprzednie źródło utrzymania zostało od niego odcięte. Zatem przynoszą pieniądze, niemało pieniędzy, bo mogą liczyć na dyskrecję, a on może udawać, że pracuje nad odzyskaniem przynajmniej częściowo dobrego imienia.
Ivar nie przychodzi do niego po wywary ani by Hamre uleczył go. Nie spodziewał się wiadomości od niego, chociaż w samej treści nie mógł się doszukać konkretnego interesu jaki miał z tego. Nie wierzy, że to zwykła herbatka podczas której powspominają dawne czasy, gdy jeszcze pracowali razem. Przygotowuje pełen imbryk w kuchni, gdzie od wyprowadzenia się Irene nie spędza wiele czasu. Ustawia go na ławie salonowej i czeka cierpliwie na mężczyznę.
— Wejdź — rzuca tylko jedno słowo na wejściu zaraz po tym jak rozlega się dźwięk dzwonka.
Robi miejsce Ivarowi, pozwalając zrzucić ubranie wierzchnie, a sam rozsiada się w pokoju dziennym i rozlewa herbatę do obu filiżanek, by napar o ciepłym odcieniu i jeszcze cieplejszej czekał już na gościa. Obok stoi cukiernica, gdyby tylko goryczka pozostawiona po sobie przez wspólne doświadczenia z Hamre nie wystarczyła kruczemu strażnikowi.
— W sumie to dość zabawne, że dalej chcesz ze mną rozmawiać — stwierdza neutralnym tonem i sięga po papierośnicę na stoliku, zarzucając nogę na nogę z charakterystyczną dla siebie swobodą w kontaktach z innymi. Taką, gdzie nigdy nie wiadomo, czy to jeszcze szczerość, czy zwykła arogancja, ale każdy kto znał Hringa dłużej niż pięć minut wiedział, że prawdziwa bezczelność mogła z niego dopiero ujść przy naciśnięciu na odpowiednie przyciski. Wyciąga najpierw metalowe puzderko do swojego towarzysza z niemą propozycją poczęstowania go nałogiem, dopiero potem obsługując się w nałogu. — Normalnie to cudactwo, które zostawiłeś mi na dłoni byłoby definitywnym końcem naszej znajomości.
Nie mógłby o tym nie wspomnieć.
Na co dzień, przyjmując pacjentów, próbuje wręcz maniakalnie zakryć oznaki swojej ślepoty, by nie odstraszać widzących galdrów. Zasłonięta pięczeć Lokiego, rękawy koszuli podciągnięte na tyle, żeby żadna czerń kontrastująca z bladą skórą nie była tak oczywiście widoczna. Teraz na odsłoniętych przedramionach można zauważyć pnące się wzdłuż niej żyłki. Prawa dłoń oparta została o udo, gdy w lewej dzierżył papierosa. Obłok dymu nie wisi długo w powietrzu, lekki podmuch przez uchylone okno sprawia, że siwa chmura szybko rozwiewa się, omiatając Hamre.
— Z czym do mnie przychodzisz, Ivar?
– Mówiąc uczciwie, to wcale nie widzę w tym, niczego zabawnego. Traktuje cię instrumentalnie dobrze, o tym wiesz. – Odparł z lekkością, w jakiej tliło się ziarenko prowokacji. Rozsiadając się wygodniej na kanapie zdublował pozycję gospodarza, jedynym co ich w tym momencie różniło, to linia ust oficera, kąciki lekko uniesione w charakterystycznym, z lekka drwiącym uśmieszku.
Sięga, niemal mimowolnie po białą bibułkę szarego truciciela dziękując jednocześnie bogom za organizm, który potrafił zwalczyć w większości negatywny wpływ tego nałogu. Wiedział wyłącznie z opowieści, jak niszczycielskie są one dla śniących, ta ciekawostka, niegdyś zasłyszana, w którymś z pubów w Göteborgu, otworzyła mu oczy na to, czym tak ochoczo się powoli zatruwają. Jednak po samym sobie nie dostrzegał efektów ubocznych.
– Dramatyzujesz. Moim skromnym zdaniem dodaje ci jedynie charakteru. – Stwierdził, nieco obojętny na wyrzut starszego kolegi, jakby ten miał w naturze swej talent do wypominania, co miałby mu powiedzieć: trza było nie bawić się zapałkami, a tak sparzyłeś się boleśnie i na pamiątkę będziesz nosił bliznę do końca swoich dni? Czy żałował go? Czasem. Odrobinę, lecz każdy był kowalem własnego losu i tutaj nie było wątpliwości, co do jego czynów te stały się haniebne.
– Z wizytą towarzyską, tak to szok dla ciebie. Chciałem sprawdzić, jak się trzymasz, czy też może wyrzuty sumienia jeszcze cię nie dopadły. Ale chyba jakoś egzystujesz. – Diabełki w żelaznym spojrzeniu oficera bryknęły koziołka. Odczekał chwilę nim ponownie zabrał głos, w tym czasie upił łyka herbaty i w spokoju ducha palił papierosa, by wreszcie zapytać: – Darując sobie jednak krotochwile, to wpadło ci coś ciekawego do ucha ostatnio? Z tego co wiem, nie możesz narzekać na brak klientów. – Podniósł brew zastanawiając się, czy prowokacyjne pytanie wywoła jakikolwiek efekt u jego towarzysza.
Dzieli ich sześć lat oraz różnice doświadczeń związanych ze służbą w Kruczej Straży. Na samym początku Hamre odczuwał to mocniej, stąd czasami w swoim kontakcie z Soelbergiem zdawał się przyjmować rolę doradcy. Znał ciężar tej pracy, wydział śledczy robił swoje w psychice młodego człowieka, wypuszczonego ze szkolenia prosto na magiczne ulice, by od tej pory dbać o osadzenie każdego oprycha zagrażającego bezpieczeństwu galdrów. Nie chodzi o wypłakiwanie się w ramię, opowiadanie o miejscach zbrodni i koszmarach zajmujących miejsce spokojnych snów. Czasami ważniejsze okazywało się zrozumienie składające się na rozmowy dotyczące słuszności ich działań czy z pozoru zwykłe zaproszenie, by skończyć ciężki dzień w pracy w pobliskim pubie.
Po osadzeniu znaku na jego dłoni znajomości z Kruczej Straży pobladły. Życzliwe spojrzenia straciły na sympatii, a wizyty towarzyskie niemal zupełnie wygasły. Myśli o Frederiku spotkanym zupełnym przypadkiem i chłodem, jakie przesycone było każde słowo; z własnej woli nigdy nie zdałby się na hringowe towarzystwo, nawet jeśli jeszcze do niedawna byli sobie lojalnymi przyjaciółmi. Przyznał to sam, na głos, kiedy zetknęli się w “Hjorcie”. Ivar z jakiegoś powodu wciąż utrzymuje kontakt, mimo że fundament został skutecznie naruszony przez zaślepienie medyka. Hring nie posądza go o pokłady litości, jakie ma dla niemal czterdziestoletniego mężczyzny do którego większość z dawnych znajomości odwraca się plecami. Musi mieć w tym jakiś większy interes, dlatego wyczekuje przejścia do konkretu i liczy, że dzisiaj ta karta zostanie ostatecznie odkryta.
— Stary, dobry cynizm — odparowuje z nutką wymuszonej ckliwości. Drogi Ivarze, przestawiam ci sarkazm, nie mówi tego na głos. W istocie nie ma w tym nic zabawnego, a grymas na bladej twarzy mężczyzny nosi znamiona zgryzoty zanim znowu wsunie papieros między wargi. Może być mu jedynie wdzięczny za porę, jaką wybrał, by odwiedzić go w tym chwalebnym celu naznaczenia go już do końca życia w społeczeności galdrów. Przynajmniej jego bratanica nie musiała na to patrzeć, ten czas spędzając akademii Laguz. — Och, to dla mnie żaden przytyk. Większość ludzi traktuje mnie instrumentalnie, ale to znaczy, że jestem na coś przydatny.
Jeśli istniałaby dla Hamre większa kara niż ostracyzm na jaki od tej pory był narażony każdego dnia idąc ulicami Midgardu, to byłoby nią poczucie bezwartościowości. Jest zbyt dużym pracoholikiem, żeby móc zaakceptować brak zajęcia i bezruch. Ma wrażenie pozostawania w tyle, dlatego potrzebuje… czegokolwiek. Zleceń na eliksiry, pacjentów walących w drzwi… Póki czuje, że jest nieoceniony dla części osób, trzyma się tych resztek zdrowego rozsądku, które nerwica i kompulsywności jeszcze nie przechwyciły.
— Mam dla kogo żyć, więc wyrzuty sumienia muszą zaczekać zanim popchną mnie ku ostateczności — lekko machnął dłonią, prawie tak jakby opowiadał dobry dowcip. Ivar nie ma żadnych dowodów na to, że Hring Hamre kiedykolwiek kogoś skrzywdził. Czerń żył nie wzięła się wprawdzie znikąd, ale proces jaki poprzedzał jej powstanie jest mu obcy i tak pozostanie. — Przy tym będąc, masz pozdrowienia od Irene. Pytała o wujka Ivara — mruczy, prostując rękę, by strzepnąć popiół. Pytanie o jego mały interes, jaki rozkręcił, wywołuje pół-uśmieszek. — Ludzie cenią sobie dyskrecję. Nie ze wszystkim chcą przychodzić od razu do szpitala, bo wtedy ich sprawy pozostają tylko ich. No, i moje, rzecz jasna. Na brak pacjentów nie narzekam, radzę sobie zaskakująco dobrze — musi go tym zasmucić, ale nawet zszargana reputacja medyka nie jest dla niektórych wystarczającym straszakiem. Ważniejsze są jego umiejętności, również te trzymania języka za zębami.
Uśmiecha się samymi kącikami ust świadom, że wobec mężczyzny, mógł pozwolić sobie na znacznie więcej, niż w przypadku rozmowy z informatorem, którego zwerbował. W tym przypadku pierwsze skrzypce grały kwestie towarzyskie, oraz cień sympatii, a może nawet sentyment? Czyżby ten dopadał z wiekiem każdego, nawet Wysłannika?
– Nigdy nie kwestionowałem twojej użyteczności szkoda, tylko że zmieniłeś stronę. – Nie liczyło się dla niego to, że być może Hring, wcale nie angażował się w działania ślepców, może nawet nimi pogardzał, a jego poglądy w tej materii nie uległy zmianie, lecz droga i decyzja, jaką podjął stawiały go po przeciwnej stronie barykady. W tym systemie zero–jedynkowym trudno o akceptację pewnych faktów dokonanych i zupełne odpuszczenie win. Wiedzieli o tym.
– Winszuje. Chciałbym również, móc powiedzieć podobnie, lecz życie pisze swoje scenariusze – był zupełnie oddany pracy, to ona grała główne skrzypce w jego życiu, i jeśli nawet łudził się, że przez chwilę mogło być inaczej, tak przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakim był człowiekiem; odpychał od siebie ludzi, którzy chcieli go pokochać. Czasem robiąc to nieumyślnie podejmował niewłaściwe decyzje z tymi wyborami musiał trwać i nic nie mógł już zmienić. Wszystko zostało z góry nakreślone, a wizja szczęścia w domu pełnym miłości zdawała się, wręcz nierealna, ot kapryśna fantazja, co mogła budzić z czasem na ustach jedynie żałosny uśmiech.
– Dziękuje. Jest w dobrym zdrowiu? – Wraca spojrzeniem do twarzy mężczyzny i na moment, jego aparycja przybiera, wręcz łagodny wyraz. Tak jakby wspomnienie dziewczynki poruszyło czułe nuty sumienia.
– Tacy klienci, niosą na swych barkach często wiele trosk. Rozumiem, że podczas łagodzenia bólu i wybawiania ich spod ręki kata, są ci wdzięczni i… mówią; mówią zapewne sporo, o wielu rzeczach, czyż nie? – Słowa wypływają z ust oficera, a jego maska ponownie twardnieje i wyczekująco drąży temat.
Cień rozciągał się po jego wspomnieniach związanych z kruczymi strażnikami. Nie był ewidentny, krył się w szczegółach rozsianych tu i tam, w tych obrazach, które usiłował ukryć przed samym sobą, by nie nawiedzały go za każdym razem, kiedy zamknie powieki. Mimo mroku, jaki zionął z kolejnych miejsc zbrodni zwiedzanych przez niego, badał je z takim samym zainteresowaniem jak pasjonaci sztuki śledzą detale na płótnie. Oni szukali symboli, które pomagały w wysnuciu prawdopodobnej interpretacji, tak Hamre przemierzał ostrożnie zabezpieczone terytorium, przyglądał się ciałom z niezdrowym zainteresowaniem. Chciał wierzyć, że nie robiło to na nim najmniejszego wrażenia – przecież nie czuł charakterystycznego szarpnięcia w okolicy żołądka. Wszystko docierało w pełni po godzinach, w znanym towarzystwie
— Zdarza się — mruczy z pozorną obojętnością – to nieprawda. Takie rzeczy nie zdarzają się same, a on uznaje swoje winy. Z takimi sytuacjami nie można się pogodzić, gdy niosą za sobą degradację w hierarchii społecznej ani przyjąć ich ze wzruszeniem ramion, co teraz robi. Nie można, nie kiedy całą swoją pozycję buduje się od lat skrupulatnie na byciem tym szanowanym przedstawicielem Kruczej Straży, nosząc to miano z dumą. Hring jest zbyt dumny, zbyt butny, choć tym drugim określeniem czułby się zapewne urażony. — Wbrew pozorom nie jestem tym rozwiązaniem w pełni usatysfakcjonowany — potrafi ubrać w piękne słówka poczucie zawodu samym sobą. Jednego z tych kilku uczuć, do których nie przyzna się wprost.
— Bywało lepiej, ale choroba nie dokucza jej tak mocno. Na jakiś czas pomieszkuje u przyjaciela rodziny — tak najprościej określić mu Fenrisa Melkera, nie wdając się w szczegóły dotyczące tego, kim w rzeczywistości jest (był) dla jego brata, przejmując niejako rolę drugiego opiekuna Irene. — Wiesz, przynajmniej na jakiś czas, aż sytuacja się nie uspokoi — gorzko uśmiecha się zanim przysunie brzeg filiżanki do warg, upijając większy łyk herbaty. Znajdzie jakiś sposób, by zapewnić jej spokojne życie. Bez piętna, które sam na nią nałożył swoją pychą, ale które w przeciwieństwie do tego nałożonego na wierzch hringowej dłoni nie było wieczne.
Interesujące jest obserwowanie jak twarz Soelberga tężeje w skupieniu. Patrzy na niego uważnie, kiedy Ivar zbliża się do swojego celu i chociaż już z pierwszym pytaniem Hamre mógł domyśleć się do czego dążą, wybiera inną metodę. Jak bardzo zależy ci na mojej pomocy? Przechyla głowę w bok i wzdycha cicho. Ambitny wysłannik ma swój plan, jednak to Hring waha się na ile powinien podejmować tę współpracę. Nie było mu szkoda ślepców stających u progu jego mieszkania i zdecydowanie nie czuł się częścią ich świata, podziemnego życia w kanałach w wiecznym przyczajeniu i oczekiwania na Odyn jeden wie, co tak właściwie. Przede wszystkim był interesowny, co rodziło fundamentalne pytanie – co mógłby dostać w zamian?
— Zdarza im się powiedzieć więcej niż zapewne powinni — odpowiada z nutą beztroski w głosie i uśmiecha się jakby weselej. Okrężną drogą, ale mimo to – ku mecie. — Niektórzy przychodząc tutaj witają się niemalże ze śmiercią, ale jak dotąd nikt nie umarł w tym mieszkaniu. Uczyli nas, że każde życie jest coś warte, dlatego pomagam im, a w ramach wdzięczności dowiaduję się różnych rzeczy — przyznaje bez ogródek. Wolałby, żeby pewne informacje pozostały poza obszarem jego wiedzy. Mimo to posiadłszy je, może z nimi zrobić co tylko chce. — Domyślam się po tych podchodach, że jesteś tym bardzo zainteresowany i pozwolę się upewnić – to oficjalna propozycja czy działasz sam?
Hring i Ivar z tematu