:: Midgard :: Okolice :: Lasy Północne
Wielka polana
4 posters
Mistrz Gry
Wielka polana Pon 1 Kwi - 20:42
Wielka polana
Miejsce to znajduje się stosunkowo niedaleko Midgardu – stanowi jeden z punktów, przez które wiedzie ścieżka dydaktyczna Lasów Północnych. Polana ma wyjątkową aurę, gdzie współczesność splata się z legendami nordyckimi i kultem dawnych bogów, ponieważ od wieków służy galdrom za centrum świętowania istotnych okoliczności. Wokół panuje atmosfera niezwykłego spokoju, jakby czas tutaj zwalniał, a szelest drzew i śpiew ptaków opadał w miękką, skłonną do zadumy ciszę, aby dać wszystkim, którzy tu przybywają, szansę na skupienie się przy obrządkach. W czasie obchodów Midsommar polana wybrzmiewa gwarem zgromadzonych przedstawicieli magicznego społeczeństwa, którzy gromadzą się na wspólnym świętowaniu. W centrum znajduje się słup majowy udekorowany wstążkami oraz wieńcami z kwiatów. Legendy głoszą, że polana została odkryta w latach budowania Midgardu przez nienazwaną wyrocznię, której objawili to miejsce sami bogowie, wyznaczając, aby służyło do celebracji istotnych uroczystości.
Prorok
Re: Wielka polana Pon 1 Kwi - 20:54
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
21.06.2001
Wspólna uczta
Podczas hucznego świętowania Midsommar stoły i stoiska z jedzeniem to centralny punkt każdej celebracji, gdzie ludzie zbierają się, aby cieszyć się tradycyjnymi potrawami i smakami, które podkreślają wyjątkowość uroczystości. Galdrowie zbierają się razem, aby delektować się posiłkami i przekąskami, rozmawiać i świętować w otoczeniu przyrody i bliskich sobie osób. Charakter wspólnego ucztowania podkreśla sam kształt stołów – są podłużne i rozciągnięte na niemal całą polanę, namawiając uczestników do integracji, stanowiąc przeciwieństwo drobnych, rozsianych miejsc dla gości w większości miejskich lokali. Dookoła rozstawione zostały kramy oferujące zarówno tradycyjne potrawy jak bardziej nowoczesne dania. Mówi się, że wszystko w trakcie Midsommar jest przesiąknięte magią do tego stopnia, że oddziałuje ona nawet na spożywane jedzenie, nadając mu przy tym wyjątkowych właściwości.
Wydarzenia losowe (nieobowiązkowe k6)
1 – nie czujesz jeszcze dużego głodu, dlatego sięgasz po smørrebrød, tradycyjną duńską potrawę w postaci nie mniej i nie więcej kanapek składających się z kromki ciemnego chleba zwanego rugbrød i rozmaitych dodatków, takich jak sałatka czy ryby. Po przełknięciu kilku kęsów potrawy niespodziewanie na I turę ulegasz przemianie w zwierzę (forma zgodna z wybranym totemem postaci). Nie możesz wówczas mówić i rzucać zaklęć, ale zachowujesz pełną kontrolę nad swoim zachowaniem. To... było co najmniej zaskakujące, prawda?
2 – na sam początek decydujesz się skorzystać z samej porcji świeżych, leśnych owoców. Kiedy tylko zasiadasz przy stole, odkrywasz, że dookoła ciebie ożywia się magicznie roślinność, oplatając cię wokół kostek kwitnącymi różnobarwnie kwiatami. Jeśli nie postanowisz się samodzielnie z nich wyswobodzić, efekt ustąpi po II turach.
3 – postanawiasz spróbować zachwalanego miodu pitnego. Niedługo później, kiedy skosztowałeś jego smaku, przed twoimi oczami zaczynają pojawiać się niezwykle wiarygodne wizje. Patrzysz na samego siebie w przyszłości, możesz dostrzec zarówno wydarzenie pozytywne jak i tragiczne, przepełnione twoimi naturalnymi obawami. Czy uważasz, że rzeczywiście został ci objawiony fragment twojego przeznaczenia?
4 – wybierasz potrawkę z jagnięciny. Po spożyciu jej zauważasz kilka niewielkich iskier tańczących wokół twoich palców – czyżby chwilowo wzrósł twój potencjał magiczny? A może tracisz kontrolę nad własnym czarem? Na całe szczęście iskry okazują się nieszkodliwęei kilka chwil później zanikają. A może to było tylko przewidzenie?
5 – niezależnie od tego, jaki rodzaj posiłku wybierasz, talerz z jedzeniem nagle zaczyna się unosić, przez co nie możesz do niego sięgnąć. Przez I turę pozostaje poza twoim zasięgiem, pozostając ponad głowami zgromadzonych i wzbudzając ogólne zainteresowanie. Czy to na pewno magiczne właściwości Midsommar, czy jest to jedynie czyjś mało wybredny żart?
6 – po spożyciu pieczonych ziemniaków napełnia cię przyjemne uczucie ciepła, przez co robisz się senny i zupełnie przez I turę nie słyszysz, co mówi do ciebie twój rozmówca. Wydajesz się całkowicie wyłączony, nie zwracając uwagi na otaczające ciebie szczegóły.
2 – na sam początek decydujesz się skorzystać z samej porcji świeżych, leśnych owoców. Kiedy tylko zasiadasz przy stole, odkrywasz, że dookoła ciebie ożywia się magicznie roślinność, oplatając cię wokół kostek kwitnącymi różnobarwnie kwiatami. Jeśli nie postanowisz się samodzielnie z nich wyswobodzić, efekt ustąpi po II turach.
3 – postanawiasz spróbować zachwalanego miodu pitnego. Niedługo później, kiedy skosztowałeś jego smaku, przed twoimi oczami zaczynają pojawiać się niezwykle wiarygodne wizje. Patrzysz na samego siebie w przyszłości, możesz dostrzec zarówno wydarzenie pozytywne jak i tragiczne, przepełnione twoimi naturalnymi obawami. Czy uważasz, że rzeczywiście został ci objawiony fragment twojego przeznaczenia?
4 – wybierasz potrawkę z jagnięciny. Po spożyciu jej zauważasz kilka niewielkich iskier tańczących wokół twoich palców – czyżby chwilowo wzrósł twój potencjał magiczny? A może tracisz kontrolę nad własnym czarem? Na całe szczęście iskry okazują się nieszkodliwęei kilka chwil później zanikają. A może to było tylko przewidzenie?
5 – niezależnie od tego, jaki rodzaj posiłku wybierasz, talerz z jedzeniem nagle zaczyna się unosić, przez co nie możesz do niego sięgnąć. Przez I turę pozostaje poza twoim zasięgiem, pozostając ponad głowami zgromadzonych i wzbudzając ogólne zainteresowanie. Czy to na pewno magiczne właściwości Midsommar, czy jest to jedynie czyjś mało wybredny żart?
6 – po spożyciu pieczonych ziemniaków napełnia cię przyjemne uczucie ciepła, przez co robisz się senny i zupełnie przez I turę nie słyszysz, co mówi do ciebie twój rozmówca. Wydajesz się całkowicie wyłączony, nie zwracając uwagi na otaczające ciebie szczegóły.
Ognisko
W trakcie trwania Midsommar tradycyjnie rozpala się ogniska. Są one nie tylko miejscem radości i świętowania, ale także potężnym narzędziem odstraszającym złe duchy i zapewniającym ochronę dla uczestników święta. Jaskrawa grzywa płomieni i roztaczany dym tworzą magiczną barierę, która chroni uczestników od niewidzialnych niebezpieczeństw i złych mocy, które mogą ukrywać się w lesie. Tradycyjnie okolice ognisk są miejscem przeznaczonym do tańca. Niektórzy decydują się także na skoki przez ognisko, co ma zapewnić szczęście i błogosławieństwo bogów na nadchodzące lato.
Wydarzenia losowe (nieobowiazkowe k6)
1 – muzyka, grana przez artystów, zaczyna na ciebie wyjątkowo oddziaływać. Bez względu na to, czy jesteś miłośnikiem tańca czy wręcz przeciwnie, odczuwasz silną potrzebę zatańczenia ze swoim rozmówcą. Może obecny utwór jest grany przez potomka fossegrimów, dlatego z taką łatwością poddajesz się jego melodii?
2 – bez względu na to czy tańczysz, czy przeskakujesz albo zwyczajnie przechodzisz nieopodal ogniska, jeden z płomieni podpala twoje ubranie. Musisz je szybko ugasić odpowiednim zaklęciem, zanim zrobi się niebezpiecznie!
3 – ulegasz nagłej pokusie albo presji tłumu i postanawiasz przeskoczyć przez ognisko. Udaje ci się tego dokonać z wyraźnym trudem, niestety po wylądowaniu natychmiast tracisz równowagę. Przez kilka tur uporczywie boli cię kostka, masz problem z poruszaniem się, zauważalnie kulejąc.
4 – decydujesz się dołączyć do skoków przez ognisko, skuszony przez własną zachciankę albo zmuszony okrzykami znajdujących się nieopodal osób. Co ciekawe przeskakujesz przez płomienie i lądujesz we wspaniałym stylu, wyróżniając się na tle swoich poprzedników. Wzbudzasz tym powszechne zainteresowanie.
5 – przez moment zamyślasz się i wpatrujesz w jaskrawe języki ognia. Ulegasz nagle wrażeniu, że właśnie widziałeś widmo uciekającego ducha, który, odstraszony przez płomienie, natychmiast ukrył się w gęstwinie lasu. Czy na pewno było to tylko przewidzenie?
6 – przyglądając się płomieniom, dostrzegasz pośród nich sylwetkę osoby doskonale znanej ci w przeszłości, która obecnie już nie żyje. Czyżby postanowiła w ten sposób cię odwiedzić, korzystając z osłabionych barier związanych z letnim przesileniem. A może wiążą się z nią jedynie negatywne wspomnienia, napełniające cię niespodziewanym lękiem i przykrością?
2 – bez względu na to czy tańczysz, czy przeskakujesz albo zwyczajnie przechodzisz nieopodal ogniska, jeden z płomieni podpala twoje ubranie. Musisz je szybko ugasić odpowiednim zaklęciem, zanim zrobi się niebezpiecznie!
3 – ulegasz nagłej pokusie albo presji tłumu i postanawiasz przeskoczyć przez ognisko. Udaje ci się tego dokonać z wyraźnym trudem, niestety po wylądowaniu natychmiast tracisz równowagę. Przez kilka tur uporczywie boli cię kostka, masz problem z poruszaniem się, zauważalnie kulejąc.
4 – decydujesz się dołączyć do skoków przez ognisko, skuszony przez własną zachciankę albo zmuszony okrzykami znajdujących się nieopodal osób. Co ciekawe przeskakujesz przez płomienie i lądujesz we wspaniałym stylu, wyróżniając się na tle swoich poprzedników. Wzbudzasz tym powszechne zainteresowanie.
5 – przez moment zamyślasz się i wpatrujesz w jaskrawe języki ognia. Ulegasz nagle wrażeniu, że właśnie widziałeś widmo uciekającego ducha, który, odstraszony przez płomienie, natychmiast ukrył się w gęstwinie lasu. Czy na pewno było to tylko przewidzenie?
6 – przyglądając się płomieniom, dostrzegasz pośród nich sylwetkę osoby doskonale znanej ci w przeszłości, która obecnie już nie żyje. Czyżby postanowiła w ten sposób cię odwiedzić, korzystając z osłabionych barier związanych z letnim przesileniem. A może wiążą się z nią jedynie negatywne wspomnienia, napełniające cię niespodziewanym lękiem i przykrością?
Amandine Tegan
Re: Wielka polana Pon 15 Kwi - 21:17
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Pożegnała się z Nikiem dopiero w chwili, gdy niespiesznie wrócili przez las do centrum obchodów. Dopiero wtedy, na skraju lasu, Amandine chrząknęła cicho, raz jeszcze obrzuciła Holta uważnym spojrzeniem – po pierwszej irytacji w ciemnych oczach Tegan nie pozostał już nawet ślad – i wreszcie odwróciła się na pięcie, jeszcze przez chwilę czując na sobie odprowadzające ją spojrzenie Nika.
No dobrze. Może i zawracał Felixowi głowę, i może nie patrzył, gdzie lezie, wspinając się po schodach, poza tym jednak nie był wcale taki zły. To znaczy, w zasadzie, był całkiem sympatyczny.
Nad nagłą zmianą oceny Holta nie zastanawiała się jednak zbyt długo, prędko zwracając uwagę z powrotem na obchody. Była pewna, że główne celebracje jeszcze się nie skończyły, co oznaczało, że nie miała po co szukać Felixa. Zresztą, wcale nie była pewna, czy wrócą razem – to nie byłby pierwszy raz, gdyby Sommerfelt spotkał jakichś znajomych, i gdyby ona sama postanowiła zabrać się stąd wcześniej. W efekcie... Cóż, wychodziło na to, że musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie.
A nie było lepszego zajęcia od midsommarowej uczty, szczególnie, gdy ostatnią godzinę – może dwie? – spędziło się w lesie w towarzystwie blond cwaniaka, pożałowania godnego złodzieja i rozżalonego fossegrima. Niekoniecznie w tej kolejności.
Raźnym krokiem pomaszerowała więc ku stołom – nie musiała ich nawet specjalnie szukać, wystarczyło iść prosto w największy tłum. Jeszcze po drodze otrzepała cytrynową sukienkę z jakichś nieistniejących pyłków, wyciągnęła patyk, który nie wiedzieć kiedy zaplątał jej się w wiązania krótkiego gorsetu w grochy. Odruchowo upewniła się, że kokarda we włosach wciąż trzyma się jak należy – trzymała się – i zaraz potem westchnęła cicho, uzmysławiając sobie, że to nie potrwa długo, skoro planowała wcisnąć się w tę całą masę ludzi.
Trudno. Bardziej, niż na ozdobie we włosach zależało jej teraz na jedzeniu. Była głodna. Bardzo. I, jeśliby ją ktoś pytał, nie pogardziłaby też kuflem miodu.
Chwilę ropzychania się łokciami później dobrnęła najpierw do jednego ze stoisk, skąd zabrała nieduże wiaderko owoców leśnych i porcję słodkiego alkoholu, a zaraz potem do jednego z podłóżnych stołów. Z sapnięciem opadła na ławę, dziękując bogom za to, że miejsc było tu dość dużo, by nie musieć ściskać się z innymi jak sardynki. Nie lubiła, gdy dotykał ją ktoś, kogo dotyku sobie nie życzyła. Czyli, na przykład, ktoś zupełnie jej obcy. Ktoś, kto dopiero co przeskakiwał przez ognisko i osmalił sobie koszulę. Ktoś, kto ostatni prysznic brał może tydzień temu, albo ktoś od kogo z daleka czuć było gorzelnią.
Takich ludzi było tutaj, co jasne, całkiem sporo.
Jeszcze przez chwilę rozglądała się z umiarkowanym zaciekawieniem, a nie wypatrzywszy nikogo znajomego, z ochotą zabrała się w końcu za owoce. Maliny, jagody i porzeczki były satysfakcjonująco słodkie i soczyste – co jednocześnie sprawiało, że palce Amandine prędko spłynęły sokiem. Marszcząc się komicznie, Tegan zlizywała go od czasu do czasu, za punkt honoru stawiając sobie nieubrudzenie sobie sukienki.
Brała właśnie trzeci łyk gęstego, obrzydliwie wręcz słodkiego miodu, gdy coś załaskotało ją w kostkę. Zezując pod stół, otworzyła oczy szeroko. Tam, gdzie jeszcze przed momentem była co najwyżej wydeptana dziesiątkami stóp ziemia, teraz na jej oczach rozkwitały kolorowe kwiaty, miękko oplatając jej stopy, kostki, a w jednym miejscu sięgając nieśmiało aż na łydkę.
Przyglądała się temu ze zdumieniem przez dobrą chwilę, nim wreszcie roześmiała się lekko, pokręciła głową i wróciła do zajadania się owocami. Nie planowała się uwalniać – było coś zaskakująco miłego w tym, jak delikatne były rośliny, jak głaskały niemal jej odsłonięte nogi. Amandine nie wątpiła, że w którymś momencie się cofną – magia miała przecież swoje granice. Póki jednak były, nie chciała się ich pozbywać. Były zabawne. Zabawne i śliczne.
Całkiem miłe, w przeciwieństwie do łagodnej frustracji, jaka szarpała ją lekko na wspomnienie magicznych skrzypiec fossegrima; do wciąż jeszcze obecnej, palącej goryczy na wspomnienie Brage; do bólu złamanego serca; i do rozdrażnienia i, chyba, urażonej dumy na samą myśl o tym, że Severin...
Sapnęła cicho i zmusiła się, by przestać się biczować. Severin nie był ważny. Brage nie był ważny. Ona była ważna.
Z tą bojową myślą wsadziła sobie do ust kolejną garść owoców, ich sokiem osładzając sobie nieprzyjemny posmak złości na języku.
Rzut na ucztę: 2
No dobrze. Może i zawracał Felixowi głowę, i może nie patrzył, gdzie lezie, wspinając się po schodach, poza tym jednak nie był wcale taki zły. To znaczy, w zasadzie, był całkiem sympatyczny.
Nad nagłą zmianą oceny Holta nie zastanawiała się jednak zbyt długo, prędko zwracając uwagę z powrotem na obchody. Była pewna, że główne celebracje jeszcze się nie skończyły, co oznaczało, że nie miała po co szukać Felixa. Zresztą, wcale nie była pewna, czy wrócą razem – to nie byłby pierwszy raz, gdyby Sommerfelt spotkał jakichś znajomych, i gdyby ona sama postanowiła zabrać się stąd wcześniej. W efekcie... Cóż, wychodziło na to, że musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie.
A nie było lepszego zajęcia od midsommarowej uczty, szczególnie, gdy ostatnią godzinę – może dwie? – spędziło się w lesie w towarzystwie blond cwaniaka, pożałowania godnego złodzieja i rozżalonego fossegrima. Niekoniecznie w tej kolejności.
Raźnym krokiem pomaszerowała więc ku stołom – nie musiała ich nawet specjalnie szukać, wystarczyło iść prosto w największy tłum. Jeszcze po drodze otrzepała cytrynową sukienkę z jakichś nieistniejących pyłków, wyciągnęła patyk, który nie wiedzieć kiedy zaplątał jej się w wiązania krótkiego gorsetu w grochy. Odruchowo upewniła się, że kokarda we włosach wciąż trzyma się jak należy – trzymała się – i zaraz potem westchnęła cicho, uzmysławiając sobie, że to nie potrwa długo, skoro planowała wcisnąć się w tę całą masę ludzi.
Trudno. Bardziej, niż na ozdobie we włosach zależało jej teraz na jedzeniu. Była głodna. Bardzo. I, jeśliby ją ktoś pytał, nie pogardziłaby też kuflem miodu.
Chwilę ropzychania się łokciami później dobrnęła najpierw do jednego ze stoisk, skąd zabrała nieduże wiaderko owoców leśnych i porcję słodkiego alkoholu, a zaraz potem do jednego z podłóżnych stołów. Z sapnięciem opadła na ławę, dziękując bogom za to, że miejsc było tu dość dużo, by nie musieć ściskać się z innymi jak sardynki. Nie lubiła, gdy dotykał ją ktoś, kogo dotyku sobie nie życzyła. Czyli, na przykład, ktoś zupełnie jej obcy. Ktoś, kto dopiero co przeskakiwał przez ognisko i osmalił sobie koszulę. Ktoś, kto ostatni prysznic brał może tydzień temu, albo ktoś od kogo z daleka czuć było gorzelnią.
Takich ludzi było tutaj, co jasne, całkiem sporo.
Jeszcze przez chwilę rozglądała się z umiarkowanym zaciekawieniem, a nie wypatrzywszy nikogo znajomego, z ochotą zabrała się w końcu za owoce. Maliny, jagody i porzeczki były satysfakcjonująco słodkie i soczyste – co jednocześnie sprawiało, że palce Amandine prędko spłynęły sokiem. Marszcząc się komicznie, Tegan zlizywała go od czasu do czasu, za punkt honoru stawiając sobie nieubrudzenie sobie sukienki.
Brała właśnie trzeci łyk gęstego, obrzydliwie wręcz słodkiego miodu, gdy coś załaskotało ją w kostkę. Zezując pod stół, otworzyła oczy szeroko. Tam, gdzie jeszcze przed momentem była co najwyżej wydeptana dziesiątkami stóp ziemia, teraz na jej oczach rozkwitały kolorowe kwiaty, miękko oplatając jej stopy, kostki, a w jednym miejscu sięgając nieśmiało aż na łydkę.
Przyglądała się temu ze zdumieniem przez dobrą chwilę, nim wreszcie roześmiała się lekko, pokręciła głową i wróciła do zajadania się owocami. Nie planowała się uwalniać – było coś zaskakująco miłego w tym, jak delikatne były rośliny, jak głaskały niemal jej odsłonięte nogi. Amandine nie wątpiła, że w którymś momencie się cofną – magia miała przecież swoje granice. Póki jednak były, nie chciała się ich pozbywać. Były zabawne. Zabawne i śliczne.
Całkiem miłe, w przeciwieństwie do łagodnej frustracji, jaka szarpała ją lekko na wspomnienie magicznych skrzypiec fossegrima; do wciąż jeszcze obecnej, palącej goryczy na wspomnienie Brage; do bólu złamanego serca; i do rozdrażnienia i, chyba, urażonej dumy na samą myśl o tym, że Severin...
Sapnęła cicho i zmusiła się, by przestać się biczować. Severin nie był ważny. Brage nie był ważny. Ona była ważna.
Z tą bojową myślą wsadziła sobie do ust kolejną garść owoców, ich sokiem osładzając sobie nieprzyjemny posmak złości na języku.
Rzut na ucztę: 2
Mistrz Gry
Re: Wielka polana Pon 15 Kwi - 21:17
The member 'Amandine Tegan' has done the following action : kości
'k6' : 2
'k6' : 2
Severin Rosenkrantz
Re: Wielka polana Pon 6 Maj - 13:24
Severin RosenkrantzWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : badacz w Przedsiębiorstwie kwiaciarskim Rosenkrantz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : alchemik renesansu (I), botanik (II)
Statystyki : alchemia: 18 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 27 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 8 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 12
Długi czas zastanawiał się, czy w ogóle powinien pojawiać się na świętowaniu Midsommar. Z jednej strony praca sama się nie wykona, w laboratoriach ogrodu czekają projekty, nad którymi w ostatnich tygodniach skrupulatnie pracuje, mając wrażenie, że stoi na skraju przełomu i chce doń jak najprędzej dotrzeć. Z drugiej zaś dawno nie był na żadnej imprezie i chwila odpoczynku zwyczajnie mu się przyda. Na wielkiej polanie zjawia się wśród kolegów, z którymi zwykle bawi się w klubach i nie do końca odpowiadają tutejszym biesiadnym standardom. Severinowi to jednak nie przeszkadza, bo wychodzi z założenia, że zaraz po festynie wspólnie wybiorą się do centrum miasta.
Uzależnienie daje się we znaki. Nie potrafi (ani nie chce) odmówić sobie narkotyku, który bierze ze sobą specjalnie na tę okazję. Wrzucone do piwa Złote Jabłko rozpoczęło już swoje działanie, krążąc w żyłach i popychając do śmielszych działań. Trzyma się go dobry humor, sypie żartami, świetnie bawiąc się zarówno w towarzystwie kolegów, jak i napotykanych osób, z którymi błyskawicznie nawiązuje kontakt. Midsommar zachęca do zabawy, a z tej Rosenkrantz zamierza korzystać. Od zawsze jest pewny siebie, potrafiąc zarówno bez zająknięcia dzielić się swoimi opiniami, ale także bez skrępowania przyznaje się do winy w przypadku pomyłki. Teraz Złote Jabłko sprawia, że spogląda na siebie bez krytycyzmu, z niezachwianie wysokim mniemaniem o własnej osobie. Wygrywana przez artystów melodia sprawia, że porywa stojącą tuż obok kobietę do tańca. Początkowo nieśmiałe dziewczę stawia opór, lecz pochwycona w pasie przez przystojnego galdra prędko wyzbywa się lęku i towarzyszy mu w tańcu, biel jej sukienki wiruje w obrotach. Mija jeden, drugi i trzeci utwór, aż wreszcie kobieta opada z sił i wycofuje się z polany, by odpocząć. Rosenkrantz za to przepełniony jest energią i ani myśli przestawać. Do momentu…
Dostrzega ją już z pewnej odległości. Wodzi wzrokiem za kobiecą sylwetką, która zasiada przy drewnianym stole i sięga po garść owoców. Prezentuje się pięknie, co jest w stanie ocenić od razu, lustrując spojrzeniem dziewczęcą sukienkę i zawiązaną na włosach kokardę. Przywodzi na myśl bezbronne niewiasty, które łatwo można sprowadzić na manowce, ale Severin ma świadomość, że w tym drobnym ciele kryje się charakterek. Zdobiące jej ciało tatuaże rzucają się w oczy - zawsze tam były, czy pojawiły się w niedawnym czasie? Nie zna się na magii runicznej, więc symbole niewiele mu mówią. Co mogą oznaczać?
Nie oglądając się już za swoimi towarzyszami, rusza przed siebie tanecznym krokiem i bezceremonialnie zajmuje miejsce na ławce, plecami opierając się o brzeg stołu, aby bez skrępowania mógł utkwić wzrok w twarzy Amandine. Dla wygody podsuwa nieznacznie materiał lnianych spodni, by nie opinał się na udach. Jasna koszula ma nonszalancko rozpięty najwyższy guzik. Ciemne włosy zmierzwione są wiatrem, nadając mężczyźnie młodzieńczo łobuzerskiego charakteru. Na palcu prawej dłoni w ciepłym świetle ognia pobłyskuje rodowy sygnet.
- Dobry wieczór, panno Tegan. Jak sobie znajdujesz trwające święto? - wita ją pogodnym tonem, starając się nie zwracać uwagi na spływające sokiem palce. Wyostrzone narkotykiem zmysły z łatwością wyłapują osadzony na kobiecym ciele zapach. Intensywny bez drażni nozdrza, wzmaga się tempo bijącego serca. Nie chce się go jednak pozbywać, a walczy z przemożną chęcią wtulenia twarzy w zgięcie szyi, przesunięcia dłonią po smukłości pleców. - Długo nie mieliśmy okazji, by się zobaczyć.
Z czyjej winy? Nie odzywał się do niej, to prawda. Zarzucił się sprawami ogrodów i kwestią zaręczyn z Nørgaard. Nie od razu przyszło mu na myśl, by tę relację zerwać. Widział jednak po twarzy, jak i zachowaniu młodej kobiety, że nadal nie końca jest przekonana, aby zostać jego żoną. On sam też nie zabiegał specjalnie o jej zainteresowanie, choć w istocie starał się być jej bardziej przychylny. Nie wyszło - po prostu. Nie ma kogo za to winić, rozstali się za porozumieniem stron. Napisał już do jarla, obwieszczając radosną wieść i mglistą obietnicę, że niezwłocznie zajmie się poszukiwaniem nowej kandydatki. Oczywiście, że nie zamierza się intensywnie rozglądać i wypytywać o dostępne panny. Będzie znów odkładać ten moment najdłużej, jak to możliwe, a nuż jarl zdąży o tym zapomnieć.
| Rzut na ognisko: 1
Uzależnienie daje się we znaki. Nie potrafi (ani nie chce) odmówić sobie narkotyku, który bierze ze sobą specjalnie na tę okazję. Wrzucone do piwa Złote Jabłko rozpoczęło już swoje działanie, krążąc w żyłach i popychając do śmielszych działań. Trzyma się go dobry humor, sypie żartami, świetnie bawiąc się zarówno w towarzystwie kolegów, jak i napotykanych osób, z którymi błyskawicznie nawiązuje kontakt. Midsommar zachęca do zabawy, a z tej Rosenkrantz zamierza korzystać. Od zawsze jest pewny siebie, potrafiąc zarówno bez zająknięcia dzielić się swoimi opiniami, ale także bez skrępowania przyznaje się do winy w przypadku pomyłki. Teraz Złote Jabłko sprawia, że spogląda na siebie bez krytycyzmu, z niezachwianie wysokim mniemaniem o własnej osobie. Wygrywana przez artystów melodia sprawia, że porywa stojącą tuż obok kobietę do tańca. Początkowo nieśmiałe dziewczę stawia opór, lecz pochwycona w pasie przez przystojnego galdra prędko wyzbywa się lęku i towarzyszy mu w tańcu, biel jej sukienki wiruje w obrotach. Mija jeden, drugi i trzeci utwór, aż wreszcie kobieta opada z sił i wycofuje się z polany, by odpocząć. Rosenkrantz za to przepełniony jest energią i ani myśli przestawać. Do momentu…
Dostrzega ją już z pewnej odległości. Wodzi wzrokiem za kobiecą sylwetką, która zasiada przy drewnianym stole i sięga po garść owoców. Prezentuje się pięknie, co jest w stanie ocenić od razu, lustrując spojrzeniem dziewczęcą sukienkę i zawiązaną na włosach kokardę. Przywodzi na myśl bezbronne niewiasty, które łatwo można sprowadzić na manowce, ale Severin ma świadomość, że w tym drobnym ciele kryje się charakterek. Zdobiące jej ciało tatuaże rzucają się w oczy - zawsze tam były, czy pojawiły się w niedawnym czasie? Nie zna się na magii runicznej, więc symbole niewiele mu mówią. Co mogą oznaczać?
Nie oglądając się już za swoimi towarzyszami, rusza przed siebie tanecznym krokiem i bezceremonialnie zajmuje miejsce na ławce, plecami opierając się o brzeg stołu, aby bez skrępowania mógł utkwić wzrok w twarzy Amandine. Dla wygody podsuwa nieznacznie materiał lnianych spodni, by nie opinał się na udach. Jasna koszula ma nonszalancko rozpięty najwyższy guzik. Ciemne włosy zmierzwione są wiatrem, nadając mężczyźnie młodzieńczo łobuzerskiego charakteru. Na palcu prawej dłoni w ciepłym świetle ognia pobłyskuje rodowy sygnet.
- Dobry wieczór, panno Tegan. Jak sobie znajdujesz trwające święto? - wita ją pogodnym tonem, starając się nie zwracać uwagi na spływające sokiem palce. Wyostrzone narkotykiem zmysły z łatwością wyłapują osadzony na kobiecym ciele zapach. Intensywny bez drażni nozdrza, wzmaga się tempo bijącego serca. Nie chce się go jednak pozbywać, a walczy z przemożną chęcią wtulenia twarzy w zgięcie szyi, przesunięcia dłonią po smukłości pleców. - Długo nie mieliśmy okazji, by się zobaczyć.
Z czyjej winy? Nie odzywał się do niej, to prawda. Zarzucił się sprawami ogrodów i kwestią zaręczyn z Nørgaard. Nie od razu przyszło mu na myśl, by tę relację zerwać. Widział jednak po twarzy, jak i zachowaniu młodej kobiety, że nadal nie końca jest przekonana, aby zostać jego żoną. On sam też nie zabiegał specjalnie o jej zainteresowanie, choć w istocie starał się być jej bardziej przychylny. Nie wyszło - po prostu. Nie ma kogo za to winić, rozstali się za porozumieniem stron. Napisał już do jarla, obwieszczając radosną wieść i mglistą obietnicę, że niezwłocznie zajmie się poszukiwaniem nowej kandydatki. Oczywiście, że nie zamierza się intensywnie rozglądać i wypytywać o dostępne panny. Będzie znów odkładać ten moment najdłużej, jak to możliwe, a nuż jarl zdąży o tym zapomnieć.
| Rzut na ognisko: 1
Mistrz Gry
Re: Wielka polana Pon 6 Maj - 13:24
The member 'Severin Rosenkrantz' has done the following action : kości
'k6' : 1
'k6' : 1
Amandine Tegan
Re: Wielka polana Pon 6 Maj - 15:43
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Siedziała przy stole, objadała się owocami – i myślała. Nie za dużo, tyle tylko, na ile pomagał jej krążący coraz raźniej w żyłach alkohol – to i tak było jednak dość, by wróciła myślami do minionych dni. Tygodni. Może nawet miesiąca – żeby nie powiedzieć, że w ogóle całego półrocza. Co ciekawe, w całych tych rozważaniach imię Brage wracało do niej tylko na początku, prędko ustępując Severinowi i, chyba przede wszystkim, bardziej ogólnym przemyśleniom na temat siebie samej.
Amandine niespecjalnie siebie lubiła, to nie było nic nowego i teraz, nad wiaderkiem owoców, nie było inaczej. Od dziecka słuchając, że jest niewystarczająca, siłą rzeczy sporo z tej narracji przyswoiła i teraz, po latach, nie tak łatwo było jej z tym przekonaniem walczyć. Pomagał Felix, jego bezwarunkowa troska, sympatia, miłość – Amandine wiedziała przecież, że Sommerfelt ją kochał. Była jednak cała masa rzeczy i osób, które nie pomagały. Nie pomagał Brage – to, że przez kilka dobrych miesięcy ufała mu znacznie bardziej, niż powinna. Nie pomagał Severin – nie snuła wobec niego żadnych planów, oczywiście, że nie; a jednak ponad tydzień milczenia ze strony mężczyzny kłuł ją pod żebrami jak niewygodna, wciśnięta pomiędzy nie zadra. Nie pomagały niepowodzenia zawodowe i, przede wszystkiem, swoje własne, mocno wyśrubowane oczekiwania i definicje sukcesu.
Z tym większym niepokojem patrzyła więc, jak bardzo pomagał jej Przesmyk i zaklęcia których oficjalnie nie powinna znać.
Zajadając się słodkimi malinami i łyk za łykiem, zaskakująco sprawnie, osuszając kufel miodu, błądziła właśnie myślami między odwiedzoną ostatnio Aleją Duchów a kopalnią, do której zabrał ją Felix, gdy puste dotąd miejsce po jej lewej zostało nagle – zupełnie bezceremonialnie – zajęte.
Uniosła znacząco brwi, jeszcze przez dobrą chwilę spoglądając na Severina bez słowa.
- Jeszcze chwilę temu powiedziałabym, że jest całkiem przyjemnie. Teraz nie jestem taka pewna – palnęła bez wahania zamiast powitania.
Mimo wszelkich starań, nie powstrzymała się przed prześlizgnięciem po mężczyźnie wzrokiem. Nie zmienił się odkąd widziała go po raz ostatni, oczywiście, że nie. Tylko, że... Zerknęła na rozczochrane włosy, jasne iskry w ciemnych oczach mężczyzny i rumieńce na jego policzkach – skutek alkoholu czy po prostu dobrej zabawy? Zbłądziła na chwilę w okolice rozpiętego guzika koszuli, nie umknął jej błysk sygnetu na palcu. Przygryzła boleśnie wnętrze policzka i znów uniosła oczy, uparcie dławiąc nieśmiałe liźnięcie radości z nieoczekiwanego towarzystwa.
Wbrew temu, co próbował jej wmówić oszołomiony alkoholem, muzyką, słodyczą owoców i niedawnym towarzystwem Nika mózg, Amandine nie miała powodu, by być zadowoloną bardziej, niż jeszcze przed chwilą. Ani jednego powodu.
Włożyła wiele wysiłku w to, by nie zmarszczyć się na słowa mężczyzny, nie zacząć grymasić jak rozpuszczona nastolatka. Nie była nią przecież. Jeśli potrzebowała dowodu, potwierdzenia, że prezentowała sobą znacznie więcej, wystarczyło, by wróciła myślami do Przesmyku.
Prawa dłoń zaczęła mrowić jej lekko na samo wspomnienie upajającej satysfakcji, jaką czuła, gdy sama myśl o zaklęciu splotła jej magię w odpowiednie węzły i... Amandine chrząknęła cicho i zmusiła się, by przestać o tym myśleć.
- A powinniśmy mieć okazję? – spytała teraz miękko, gładko. Śmiałość brzmiąca w jej słowach - podsycona alkoholem i zupełnie nowym, zupełnie oszałamiającym, aroganckim przekonaniem, że jest silna, że nikogo nie potrzebuje, że doskonale radzi sobie sama – była trudna do przeoczenia. – Z ogrodem Felixa nie musimy się spieszyć, na obiecanej kawie też już byliśmy, więc... – Wzruszyła ramionami, w domyśle pozostawiając, że rozejście się ich dróg byłoby teraz całkiem naturalnym, spodziewanym rozwojem sytuacji.
Rozwojem, którego – zupełnie irracjonalnie – nie chciała. Nie w tym kierunku.
Zerknęła na wiaderko z owocami – tych ostatnich nie zostało w nim już zbyt wiele – i z westchnieniem sięgnęła po serwetkę, nagle tknięta jakąś, wcześniej łatwą do zignorowania, przyzwoitością. Starannie wytarła dłonie z soku, przyciągnęła sobie kufel z miodem bliżej, ostrożnie wyplątała jedną ze stóp z oplątujących ją roślin, poprawiła się na ławie lekko i...
Och, bogowie, nie była aż tak elegancka, dojrzała, dumna.
- Sądziłam, że... Wiem, że jesteś klanowcem, mógłbyś jednak chociaż poudawać, że... – burknęła w sposób dla siebie bardziej typowy, ugryzła się w język jeszcze przed końcem zdania i spojrzała na Severina spod oka. Nie była pewna, co tak naprawdę chciała powiedzieć. Że nie jesteś taki, jak Brage? Niewykluczone.
- Było miło. Na tej kawie – mruknęła, naburmuszona, jakby to wszystko wyjaśniało.
Amandine niespecjalnie siebie lubiła, to nie było nic nowego i teraz, nad wiaderkiem owoców, nie było inaczej. Od dziecka słuchając, że jest niewystarczająca, siłą rzeczy sporo z tej narracji przyswoiła i teraz, po latach, nie tak łatwo było jej z tym przekonaniem walczyć. Pomagał Felix, jego bezwarunkowa troska, sympatia, miłość – Amandine wiedziała przecież, że Sommerfelt ją kochał. Była jednak cała masa rzeczy i osób, które nie pomagały. Nie pomagał Brage – to, że przez kilka dobrych miesięcy ufała mu znacznie bardziej, niż powinna. Nie pomagał Severin – nie snuła wobec niego żadnych planów, oczywiście, że nie; a jednak ponad tydzień milczenia ze strony mężczyzny kłuł ją pod żebrami jak niewygodna, wciśnięta pomiędzy nie zadra. Nie pomagały niepowodzenia zawodowe i, przede wszystkiem, swoje własne, mocno wyśrubowane oczekiwania i definicje sukcesu.
Z tym większym niepokojem patrzyła więc, jak bardzo pomagał jej Przesmyk i zaklęcia których oficjalnie nie powinna znać.
Zajadając się słodkimi malinami i łyk za łykiem, zaskakująco sprawnie, osuszając kufel miodu, błądziła właśnie myślami między odwiedzoną ostatnio Aleją Duchów a kopalnią, do której zabrał ją Felix, gdy puste dotąd miejsce po jej lewej zostało nagle – zupełnie bezceremonialnie – zajęte.
Uniosła znacząco brwi, jeszcze przez dobrą chwilę spoglądając na Severina bez słowa.
- Jeszcze chwilę temu powiedziałabym, że jest całkiem przyjemnie. Teraz nie jestem taka pewna – palnęła bez wahania zamiast powitania.
Mimo wszelkich starań, nie powstrzymała się przed prześlizgnięciem po mężczyźnie wzrokiem. Nie zmienił się odkąd widziała go po raz ostatni, oczywiście, że nie. Tylko, że... Zerknęła na rozczochrane włosy, jasne iskry w ciemnych oczach mężczyzny i rumieńce na jego policzkach – skutek alkoholu czy po prostu dobrej zabawy? Zbłądziła na chwilę w okolice rozpiętego guzika koszuli, nie umknął jej błysk sygnetu na palcu. Przygryzła boleśnie wnętrze policzka i znów uniosła oczy, uparcie dławiąc nieśmiałe liźnięcie radości z nieoczekiwanego towarzystwa.
Wbrew temu, co próbował jej wmówić oszołomiony alkoholem, muzyką, słodyczą owoców i niedawnym towarzystwem Nika mózg, Amandine nie miała powodu, by być zadowoloną bardziej, niż jeszcze przed chwilą. Ani jednego powodu.
Włożyła wiele wysiłku w to, by nie zmarszczyć się na słowa mężczyzny, nie zacząć grymasić jak rozpuszczona nastolatka. Nie była nią przecież. Jeśli potrzebowała dowodu, potwierdzenia, że prezentowała sobą znacznie więcej, wystarczyło, by wróciła myślami do Przesmyku.
Prawa dłoń zaczęła mrowić jej lekko na samo wspomnienie upajającej satysfakcji, jaką czuła, gdy sama myśl o zaklęciu splotła jej magię w odpowiednie węzły i... Amandine chrząknęła cicho i zmusiła się, by przestać o tym myśleć.
- A powinniśmy mieć okazję? – spytała teraz miękko, gładko. Śmiałość brzmiąca w jej słowach - podsycona alkoholem i zupełnie nowym, zupełnie oszałamiającym, aroganckim przekonaniem, że jest silna, że nikogo nie potrzebuje, że doskonale radzi sobie sama – była trudna do przeoczenia. – Z ogrodem Felixa nie musimy się spieszyć, na obiecanej kawie też już byliśmy, więc... – Wzruszyła ramionami, w domyśle pozostawiając, że rozejście się ich dróg byłoby teraz całkiem naturalnym, spodziewanym rozwojem sytuacji.
Rozwojem, którego – zupełnie irracjonalnie – nie chciała. Nie w tym kierunku.
Zerknęła na wiaderko z owocami – tych ostatnich nie zostało w nim już zbyt wiele – i z westchnieniem sięgnęła po serwetkę, nagle tknięta jakąś, wcześniej łatwą do zignorowania, przyzwoitością. Starannie wytarła dłonie z soku, przyciągnęła sobie kufel z miodem bliżej, ostrożnie wyplątała jedną ze stóp z oplątujących ją roślin, poprawiła się na ławie lekko i...
Och, bogowie, nie była aż tak elegancka, dojrzała, dumna.
- Sądziłam, że... Wiem, że jesteś klanowcem, mógłbyś jednak chociaż poudawać, że... – burknęła w sposób dla siebie bardziej typowy, ugryzła się w język jeszcze przed końcem zdania i spojrzała na Severina spod oka. Nie była pewna, co tak naprawdę chciała powiedzieć. Że nie jesteś taki, jak Brage? Niewykluczone.
- Było miło. Na tej kawie – mruknęła, naburmuszona, jakby to wszystko wyjaśniało.
Severin Rosenkrantz
Re: Wielka polana Pon 6 Maj - 16:35
Severin RosenkrantzWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : badacz w Przedsiębiorstwie kwiaciarskim Rosenkrantz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : alchemik renesansu (I), botanik (II)
Statystyki : alchemia: 18 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 27 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 8 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 12
Wzniesione wysoko brwi sprawiają, że Severin musi powstrzymać się przed śmiechem. Mógł spodziewać się wyłącznie dwóch reakcji i ta wcale go nie dziwi. Wymownie zaciska wargi, starając się zachować względną powagę, by nie uznała go za ostatniego chama, ale hej - ta opinia wcale go w tym momencie nie obchodzi. Ma zdecydowanie zbyt dobry humor, by się czymś takim przejmować. Przecież w kilku prostych zdaniach doprowadzi ją do zmiany nastroju - jest tego całkowicie pewien, nie tylko ze względu na narkotyk.
”Teraz nie jestem taka pewna”, wybrzmiewa w jej ustach, co stać się może obrazą. Mało subtelnie wymierzone oskarżenie, na dźwięk którego normalnie dałby sobie spokój i zwyczajnie odszedł, pozostawiając kobietę w spokoju. Tak się jednak nie dzieje, Severin pozostaje w miejscu, czekając na resztę wyrzutów, jakich spodziewa się po Amandine. To prawda, że się nie odzywał przez ponad tydzień, ale czy naprawdę oczekiwała, że teraz ich kontakt stanie się częstszy, bardziej intensywny? Do ich ostatniego spotkania doszło w dniu, w którym otrzymał list od Sommerfelta. Ojciec kobiety wyraźnie podkreślił, że nie życzy sobie, aby ich relacja wychodziła poza sporadyczną, koleżeńską stopę. Tylko częściowo wziął sobie jego słowa do serca, uznając zdanie starszego, z drugiej strony nie zamierzał zupełnie dawać za wygraną. Tegan nadal go intryguje i wciąż chce ją bliżej poznać. To seria niefortunnych zdarzeń sprawiła, że do kolejnego ich spotkania nie doszło. Przeznaczenie jednak chciało, by ich ścieżki ponownie się zetknęły. Nie, Rosenkrantz nie jest wielkim wielbicielem wróżb i wiary w nieuchronność losu, ale czasem dostrzega jego wpływ na swoje życie.
Śmiałość tonu sprawia, że Severin nieznacznie zadziera brodę. Nie, wcale go tą reakcją nie zaskakuje. Amandine ma pełne prawo, by się dystansować. Pewnie także dlatego, że i z nią Felix zamienił kilka słów. Z całą pewnością przestrzegał ją przed bezwzględnym klanowcem, w którego głowie nic, tylko bezeceństwa i okrucieństwa. Przecież wyłącznie czeka na okazję, na moment, kiedy mu zaufa, kiedy owinie się wokół jego palca i da zmanipulować. Trzeba mu przyznać, że tylko nieznacznie minął się z prawdą w ocenie Severina. Może i nie zamierzał tak otwarcie się nią bawić, ale liczył na to, że i Tegan wyniesie z tego coś dla siebie. Nikt nie mówił o zobowiązaniach, o wyznaniach wiążących ich na wieczność. To luźne rozmowy, podchody, zwyczajna rozrywka, której oddać się mieli oboje. Wszystko wskazuje jednak na to, że mimo wszystko złotniczka przywiązana jest do zdania swojego ojca bardziej, niż to początkowo zakładał.
- Nie mam powodu, by udawać, bawiłem się doskonale - stwierdza wciąż tym samym optymistycznym tonem, uśmiechając się zdecydowanie szerzej, niż dotychczas w jej towarzystwie. Dotąd raczej trzymał swoje emocje na wodzy, częstował ją pewnym sceptycyzmem i lekko wyczuwalnym chłodem. Nie odsłaniał od razu wszystkich kart, przecież nie o to chodziło. Mieli poznawać się stopniowo, chciał z czasem sprawdzić, na ile może jej zaufać, ile pokazać.
- Muszę ci wyznać, że w ostatnim czasie wynikły… pewne komplikacje. - Tak, to najlepsze słowa opisujące to, co w tym tygodniu działo się w jego życiu. - Sądziłem, że to tobie nasze spotkanie nie przypadło do gustu, choć wydawałaś się być raczej zadowolona - zauważa, nie spuszczając z niej wzroku. Ten zaś ucieka nieznacznie w kierunku jej szyi, podobnie, jak za każdym razem, gdy ma przyjemność znajdować się w jej towarzystwie. Nie czuje się winien braku kontaktu. Jeśli Amandine go chciała, sama mogła go zainicjować, jednak nic takiego się nie stało. - Zacznę odnosić wrażenie, że za każdym razem starasz się wepchnąć mnie w poczucie winy, a moje towarzystwo wcale ci nie odpowiada. Czyżbyś zgodziła się na tamto spotkanie tylko z przyzwoitości i niechęci, by robić mi przykrość? - No dalej Tegan, przyznaj, że mnie lubisz. W jego głosie nie wybrzmiewa wyrzut, czy oskarżenie. Nadal pozostaje lekki i wesoły - błogi wpływ Złotego Jabłka.
”Teraz nie jestem taka pewna”, wybrzmiewa w jej ustach, co stać się może obrazą. Mało subtelnie wymierzone oskarżenie, na dźwięk którego normalnie dałby sobie spokój i zwyczajnie odszedł, pozostawiając kobietę w spokoju. Tak się jednak nie dzieje, Severin pozostaje w miejscu, czekając na resztę wyrzutów, jakich spodziewa się po Amandine. To prawda, że się nie odzywał przez ponad tydzień, ale czy naprawdę oczekiwała, że teraz ich kontakt stanie się częstszy, bardziej intensywny? Do ich ostatniego spotkania doszło w dniu, w którym otrzymał list od Sommerfelta. Ojciec kobiety wyraźnie podkreślił, że nie życzy sobie, aby ich relacja wychodziła poza sporadyczną, koleżeńską stopę. Tylko częściowo wziął sobie jego słowa do serca, uznając zdanie starszego, z drugiej strony nie zamierzał zupełnie dawać za wygraną. Tegan nadal go intryguje i wciąż chce ją bliżej poznać. To seria niefortunnych zdarzeń sprawiła, że do kolejnego ich spotkania nie doszło. Przeznaczenie jednak chciało, by ich ścieżki ponownie się zetknęły. Nie, Rosenkrantz nie jest wielkim wielbicielem wróżb i wiary w nieuchronność losu, ale czasem dostrzega jego wpływ na swoje życie.
Śmiałość tonu sprawia, że Severin nieznacznie zadziera brodę. Nie, wcale go tą reakcją nie zaskakuje. Amandine ma pełne prawo, by się dystansować. Pewnie także dlatego, że i z nią Felix zamienił kilka słów. Z całą pewnością przestrzegał ją przed bezwzględnym klanowcem, w którego głowie nic, tylko bezeceństwa i okrucieństwa. Przecież wyłącznie czeka na okazję, na moment, kiedy mu zaufa, kiedy owinie się wokół jego palca i da zmanipulować. Trzeba mu przyznać, że tylko nieznacznie minął się z prawdą w ocenie Severina. Może i nie zamierzał tak otwarcie się nią bawić, ale liczył na to, że i Tegan wyniesie z tego coś dla siebie. Nikt nie mówił o zobowiązaniach, o wyznaniach wiążących ich na wieczność. To luźne rozmowy, podchody, zwyczajna rozrywka, której oddać się mieli oboje. Wszystko wskazuje jednak na to, że mimo wszystko złotniczka przywiązana jest do zdania swojego ojca bardziej, niż to początkowo zakładał.
- Nie mam powodu, by udawać, bawiłem się doskonale - stwierdza wciąż tym samym optymistycznym tonem, uśmiechając się zdecydowanie szerzej, niż dotychczas w jej towarzystwie. Dotąd raczej trzymał swoje emocje na wodzy, częstował ją pewnym sceptycyzmem i lekko wyczuwalnym chłodem. Nie odsłaniał od razu wszystkich kart, przecież nie o to chodziło. Mieli poznawać się stopniowo, chciał z czasem sprawdzić, na ile może jej zaufać, ile pokazać.
- Muszę ci wyznać, że w ostatnim czasie wynikły… pewne komplikacje. - Tak, to najlepsze słowa opisujące to, co w tym tygodniu działo się w jego życiu. - Sądziłem, że to tobie nasze spotkanie nie przypadło do gustu, choć wydawałaś się być raczej zadowolona - zauważa, nie spuszczając z niej wzroku. Ten zaś ucieka nieznacznie w kierunku jej szyi, podobnie, jak za każdym razem, gdy ma przyjemność znajdować się w jej towarzystwie. Nie czuje się winien braku kontaktu. Jeśli Amandine go chciała, sama mogła go zainicjować, jednak nic takiego się nie stało. - Zacznę odnosić wrażenie, że za każdym razem starasz się wepchnąć mnie w poczucie winy, a moje towarzystwo wcale ci nie odpowiada. Czyżbyś zgodziła się na tamto spotkanie tylko z przyzwoitości i niechęci, by robić mi przykrość? - No dalej Tegan, przyznaj, że mnie lubisz. W jego głosie nie wybrzmiewa wyrzut, czy oskarżenie. Nadal pozostaje lekki i wesoły - błogi wpływ Złotego Jabłka.
Amandine Tegan
Re: Wielka polana Pon 6 Maj - 20:43
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Dobry humor Severina nie umknął jej uwadze i jakkolwiek nie potrafiła do końca ocenić, czy był on skutkiem po prostu midsommarowej zabawy czy raczej jej towarzystwa (zdecydowanie stawiałaby na to pierwsze; Rosenkrantz wyglądał jak typowy amant, jeden z takich, których spotyka się w midgardzkich klubach; rozbawiony łobuz o oczach lśniących od alkoholu i, być może, także innych używek), Amandine wiedziała dwie rzeczy. Po pierwsze, że ją drażnił. Tą swobodą, beztroską, tym bezceremonialnym wepchnięciem się w jej przestrzeń, szczerością – chyba – gdy od tak stwierdzał, że na poprzednim (jedynym) wspólnym wyjściu dobrze się bawił.
Po drugie – że wszystko, co ją złościło, sprawiało też, że jej serce potknęło się raz czy dwa, gdzieś przy bawiłem się doskonale i potem, gdy nieopatrznie zerknęła w ciemne, roześmiane teraz oczy mężczyzny.
Nie zapychaj na siłę dziury po Brage, słowa Felixa wracały do niej jak bumerang, im częściej jednak je słyszała, tym bardziej upierała się, że tego nie robi. Wcale nie.
Odetchnęła powoli, upiła kolejny łyk miodu, delektując się lepką słodyczą na języku. Zezując do kufla, sapnęła cicho widząc, jak łatwo dostrzec już dno. Jakim cudem poszło jej tak szybko? Z drugiej strony to, że tak ochoczo sięgała po naczynie, wyjaśniało miękką, puchatą mgiełkę, jakby watę, która zdawała się otulać jej myśli, łagodzić ostre kąty, rozleniwiać.
Drgnęła lekko słysząc o komplikacjach.
- Komplikacje? Narzeczonej nie podoba się, że bałamucisz małolaty? – wypaliła bez zastanowienia, rumieniąc się dopiero potem, gdy uzmysłowiła sobie, co powiedziała. Z drugiej strony, była aż nadto świadoma, że nie cofnęłaby swoich słów. Nie odwołałaby bałamucenia – hej, naprawdę nie była głupia i naprawdę rozumiała, czym były te iskry, jakie drażniły lekko jej skórę w towarzystwie Severina; i z pewnością nie cofnęłaby też małolaty, bo choć, w ogólnym rozrachunku, dzieckiem już nie była, to nie bała się stwierdzenia, że w oczach wielu innych – klientów Felixa, jego współpracowników, jej własnych kolegów z pracowni Sommerfelta, niewątpliwie także w oczach Severina – wciąż była właśnie nią. Małolatą. Czy jej to przeszkadzało? Nie. Tak. Zależnie od dnia. Dzisiaj – chyba – niespecjalnie.
Przeszkadzała jej natomiast narzeczona, więc i tego by nie cofnęła. Felix zadbał o to, by Tegan coś o Rosenktrantzu wiedziała. Jakkolwiek więc fakt ożenku Severina okazał się nie być do końca prawdą – to znaczy, w porządku, miał żonę, ale to kiedyś, nie teraz – tak to, że posiada kolejną kandydatkę, którą mógłby poprowadzić do ołtarza, było już jak najbardziej aktualne. Aktualne, istotne – i tak wygodnie przemilczane przez Rosenkrantza, gdy zapraszał Amandine na kawę; gdy pracowali razem w ogrodzie, z Tegan wyjątkowo roześmianą i skorą do przekomarzania się; gdy siedzieli w kawiarni, zaskakująco łatwo odnajdując wspólne tematy; i teraz, tutaj, też. Amandine nie sądziła, by Severin raczył poruszyć ten temat, gdyby sama o tym nie wspomniała.
Pociągnęła jeszcze jeden, leniwy łyk nim zdecydowała się znów na Rosenkrantza spojrzeć – i tym razem nie uciekła spojrzeniem zbyt szybko.
- Dobrze wiesz, że nie – zaprotestowała na jego sugestie, że godziła się z nim spotkać dla świętego spokoju. To, że Severin tak naprawdę nie mógł wiedzieć, nie mógł być pewien – nie miało teraz większego znaczenia.
Podobnie jak to, że mężczyzna wyraźnie prowadził swoją grę – grę, którą Amandine podświadomie rozumiała, a której i tak poddawała się z pożałowania godną łatwością.
- Jakbym faktycznie nie chciała to bym nigdzie z tobą nie poszła, przyzwoitość i robienie ci przykrości nie miałyby nic do powiedzenia – burknęła. – Ja po prostu... – zacięła się, sapnęła cicho, wreszcie poddała i pokręciła głową z rezygnacją. – Chciałam z tobą pójść. Miałam ochotę. Drażnisz mnie, ale, z jakiegoś zupełnie dziwnego powodu, i tak mam ochotę… To znaczy... – Słowa zaczęły przychodzić jej z wyraźną trudnością, a gdy wreszcie desperacko wyrzuciła je z siebie, przypominało to raczej zlepek wyrzuconych na przydechu sylab niż faktycznie kilka oddzielnych stwierdzeń: - BogowiemiświadkamiżewcaletegoniechcęalechybacięlubięSeverin. – Wciągnęła powietrze głęboko. – I może, może zaczęłam sobie myśleć, że ty mnie też – wydusiła z ociąganiem.
Że zacząłeś lubić mnie wystarczająco, żeby nie robić ze mnie idiotki, ostatniej naiwnej, którą zabawisz się za plecami swojej przyszłej żony.
Jednym, zupełnie nieeleganckim haustem dopiła resztę miodu i z pełnym zaangażowaniem zaczęła szukać dzbana czy beczki, z której mogłaby sobie uzupełnić kufel – tylko częściowo traktując te poszukiwania jako wygodny pretekst by (znowu) nie patrzeć na Severina.
Po drugie – że wszystko, co ją złościło, sprawiało też, że jej serce potknęło się raz czy dwa, gdzieś przy bawiłem się doskonale i potem, gdy nieopatrznie zerknęła w ciemne, roześmiane teraz oczy mężczyzny.
Nie zapychaj na siłę dziury po Brage, słowa Felixa wracały do niej jak bumerang, im częściej jednak je słyszała, tym bardziej upierała się, że tego nie robi. Wcale nie.
Odetchnęła powoli, upiła kolejny łyk miodu, delektując się lepką słodyczą na języku. Zezując do kufla, sapnęła cicho widząc, jak łatwo dostrzec już dno. Jakim cudem poszło jej tak szybko? Z drugiej strony to, że tak ochoczo sięgała po naczynie, wyjaśniało miękką, puchatą mgiełkę, jakby watę, która zdawała się otulać jej myśli, łagodzić ostre kąty, rozleniwiać.
Drgnęła lekko słysząc o komplikacjach.
- Komplikacje? Narzeczonej nie podoba się, że bałamucisz małolaty? – wypaliła bez zastanowienia, rumieniąc się dopiero potem, gdy uzmysłowiła sobie, co powiedziała. Z drugiej strony, była aż nadto świadoma, że nie cofnęłaby swoich słów. Nie odwołałaby bałamucenia – hej, naprawdę nie była głupia i naprawdę rozumiała, czym były te iskry, jakie drażniły lekko jej skórę w towarzystwie Severina; i z pewnością nie cofnęłaby też małolaty, bo choć, w ogólnym rozrachunku, dzieckiem już nie była, to nie bała się stwierdzenia, że w oczach wielu innych – klientów Felixa, jego współpracowników, jej własnych kolegów z pracowni Sommerfelta, niewątpliwie także w oczach Severina – wciąż była właśnie nią. Małolatą. Czy jej to przeszkadzało? Nie. Tak. Zależnie od dnia. Dzisiaj – chyba – niespecjalnie.
Przeszkadzała jej natomiast narzeczona, więc i tego by nie cofnęła. Felix zadbał o to, by Tegan coś o Rosenktrantzu wiedziała. Jakkolwiek więc fakt ożenku Severina okazał się nie być do końca prawdą – to znaczy, w porządku, miał żonę, ale to kiedyś, nie teraz – tak to, że posiada kolejną kandydatkę, którą mógłby poprowadzić do ołtarza, było już jak najbardziej aktualne. Aktualne, istotne – i tak wygodnie przemilczane przez Rosenkrantza, gdy zapraszał Amandine na kawę; gdy pracowali razem w ogrodzie, z Tegan wyjątkowo roześmianą i skorą do przekomarzania się; gdy siedzieli w kawiarni, zaskakująco łatwo odnajdując wspólne tematy; i teraz, tutaj, też. Amandine nie sądziła, by Severin raczył poruszyć ten temat, gdyby sama o tym nie wspomniała.
Pociągnęła jeszcze jeden, leniwy łyk nim zdecydowała się znów na Rosenkrantza spojrzeć – i tym razem nie uciekła spojrzeniem zbyt szybko.
- Dobrze wiesz, że nie – zaprotestowała na jego sugestie, że godziła się z nim spotkać dla świętego spokoju. To, że Severin tak naprawdę nie mógł wiedzieć, nie mógł być pewien – nie miało teraz większego znaczenia.
Podobnie jak to, że mężczyzna wyraźnie prowadził swoją grę – grę, którą Amandine podświadomie rozumiała, a której i tak poddawała się z pożałowania godną łatwością.
- Jakbym faktycznie nie chciała to bym nigdzie z tobą nie poszła, przyzwoitość i robienie ci przykrości nie miałyby nic do powiedzenia – burknęła. – Ja po prostu... – zacięła się, sapnęła cicho, wreszcie poddała i pokręciła głową z rezygnacją. – Chciałam z tobą pójść. Miałam ochotę. Drażnisz mnie, ale, z jakiegoś zupełnie dziwnego powodu, i tak mam ochotę… To znaczy... – Słowa zaczęły przychodzić jej z wyraźną trudnością, a gdy wreszcie desperacko wyrzuciła je z siebie, przypominało to raczej zlepek wyrzuconych na przydechu sylab niż faktycznie kilka oddzielnych stwierdzeń: - BogowiemiświadkamiżewcaletegoniechcęalechybacięlubięSeverin. – Wciągnęła powietrze głęboko. – I może, może zaczęłam sobie myśleć, że ty mnie też – wydusiła z ociąganiem.
Że zacząłeś lubić mnie wystarczająco, żeby nie robić ze mnie idiotki, ostatniej naiwnej, którą zabawisz się za plecami swojej przyszłej żony.
Jednym, zupełnie nieeleganckim haustem dopiła resztę miodu i z pełnym zaangażowaniem zaczęła szukać dzbana czy beczki, z której mogłaby sobie uzupełnić kufel – tylko częściowo traktując te poszukiwania jako wygodny pretekst by (znowu) nie patrzeć na Severina.
Severin Rosenkrantz
Re: Wielka polana Wto 7 Maj - 12:52
Severin RosenkrantzWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : badacz w Przedsiębiorstwie kwiaciarskim Rosenkrantz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : alchemik renesansu (I), botanik (II)
Statystyki : alchemia: 18 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 27 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 8 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 12
Rumieniec spływa na kobiecą twarz, kiedy wymierza w niego działo armatnie i ładuje ciężką amunicją. Ciemne brwi wędrują nieco ku górze, zdradzając zaskoczenie; coś, czego się nie spodziewał.
- No, no, widzę, że ktoś się tu przyłożył, by wedrzeć się w moje życie prywatne - stwierdza z uznaniem, nie wiedząc, czy Amandine szukała tych informacji na własną rękę, czy też doniósł jej jeden ze spragnionych plotek współpracowników. Nie, żeby skrzętnie starał się ten fakt ukrywać, ale celowo nie bywa zbyt często na oficjalnych przyjęciach i unika pojawiania się w pobliżu mediów, bo ceni sobie prywatność. Ten, kto się doń dogrzebał, musiał włożyć weń nieco wysiłku i zakręcić wokół bliskich Rosenkrantza. Gdyby nie krążący w organizmie narkotyk, zapewne dużo bardziej by się tym przejął. - Myślę, że w istocie, narzeczona miałaby coś przeciwko gdybym faktycznie kogoś nagabywał. - A tego przecież nie czuje, bynajmniej w tak wyolbrzymionej skali, jaka wybrzmiewa w ustach Tegan. Jeszcze nie jest świadoma, jak bałamucenie mogłoby wyglądać w jego wydaniu. - Tyle, że obecnie już nic nie wiąże mnie z panną, o której wspominasz. - Ale znając moją rodzinę, pewnie nie na długo, dodaje w myślach, bo jest pewien, że jarl nie da mu tu taryfy ulgowej. - Czy daje mi to przyzwolenie do dalszych zaczepek? - pyta bezczelnie, skoro Amandine przybiera tak bezpośrednią narrację. Tę grę zdecydowała się wybrać, a on nie zamierza pozwalać, by bawiła się sama.
Temat narzeczonej nie jest zbyt wygodny, ale rzeczywiście wymaga omówienia, zwłaszcza jeśli Tegan zdążyła się już o niej dowiedzieć. Jak wiele powinien jej zdradzić, czy przyznać się do ugięcia na naciski jarla? Opowiedzieć o niewygodach związanych z przynależnością do wyższego klanu? Spotka się ze zrozumieniem, a może ironicznym prychnięciem? I czego tak naprawdę oczekuje od niego Amandine, jakiegoś zobowiązania i deklaracji? Przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. Wybrał ją nie dlatego, że wiąże z nią dalekosiężne plany na wspólną przyszłość, a zwyczajnie poszukiwał… No właśnie, czego? Ma rację, że się nią bawi, ale zabawa ta miała być wspólna, nie zaś jednostronna. Jeśli złotniczka poszukuje kogoś, z kim planuje spędzić resztę życia, także powinna mu o tym na wstępie powiedzieć.
Daje jej chwilę, udostępnia przestrzeń do swobodnego dzielenia się myślami, jakie kłębią się w jej głowie. Zbiera się w sobie, próbuje wszystko ułożyć, ale spotyka się z trudnością. Czy to problem związany z mnogością emocji, a może jest to wpływ wychylanego kufla miodu? Słowa wypadają spomiędzy jej ust z takim pośpiechem, że Severin nieomal gubi się w połowie zdania, wyłapując ogólny sens. Lubię cię, tylko to się liczy, finalny efekt, zwieńczenie wywodu. Rosenkrantz odczuwa zadowolenie, które tylko dodatkowo łechce nadmuchane ego.
- Bardzo mi miło - nadal się uśmiecha, tym razem zwracając się do kobiety nieco teatralnie uprzejmym tonem. - Widzisz, jak chcesz, to potrafisz być sympatyczna. - Udaje mu się nie parsknąć z własnego komentarza tylko dlatego, że kobieta ruchem głowy wprowadza powietrze w ruch i do jego nozdrzy ponownie trafia intensywny zapach bzu. - Hej, tylko żartuję, nie musisz ode mnie uciekać - dodaje od razu, kiedy Amandine odsuwa się wzrokiem gdzieś na bok. Na trzeźwo zapewne zatrzymałby to spostrzeżenie dla siebie, ale Tegan już zdążyła się przy nim pochwalić wybuchowością charakteru, a ostatnim, czego obecnie pragnie, jest rozpętywanie burzy podczas obchodów święta. - Szczerze? Ja też zdążyłem cię polubić. - Na ten krótki moment przestaje się szeroko szczerzyć, choć na jego twarzy można z łatwością dostrzec zadowolenie. - Powiedz mi, co tak bardzo cię we mnie drażni? Może da się coś z tym zrobić? - Coś, znaczy zminimalizować, bądź spotęgować. Prosty sposób, aby poznać jej czułe punkty zapalne i zastanowić się, na ile chce iść jej na rękę. Dobrze wie, że ten dziwny powód, o którym wspomina Amandine, nierozłącznie wiąże się właśnie z irytacją, pytanie tylko, co najbardziej na nią działa.
- No, no, widzę, że ktoś się tu przyłożył, by wedrzeć się w moje życie prywatne - stwierdza z uznaniem, nie wiedząc, czy Amandine szukała tych informacji na własną rękę, czy też doniósł jej jeden ze spragnionych plotek współpracowników. Nie, żeby skrzętnie starał się ten fakt ukrywać, ale celowo nie bywa zbyt często na oficjalnych przyjęciach i unika pojawiania się w pobliżu mediów, bo ceni sobie prywatność. Ten, kto się doń dogrzebał, musiał włożyć weń nieco wysiłku i zakręcić wokół bliskich Rosenkrantza. Gdyby nie krążący w organizmie narkotyk, zapewne dużo bardziej by się tym przejął. - Myślę, że w istocie, narzeczona miałaby coś przeciwko gdybym faktycznie kogoś nagabywał. - A tego przecież nie czuje, bynajmniej w tak wyolbrzymionej skali, jaka wybrzmiewa w ustach Tegan. Jeszcze nie jest świadoma, jak bałamucenie mogłoby wyglądać w jego wydaniu. - Tyle, że obecnie już nic nie wiąże mnie z panną, o której wspominasz. - Ale znając moją rodzinę, pewnie nie na długo, dodaje w myślach, bo jest pewien, że jarl nie da mu tu taryfy ulgowej. - Czy daje mi to przyzwolenie do dalszych zaczepek? - pyta bezczelnie, skoro Amandine przybiera tak bezpośrednią narrację. Tę grę zdecydowała się wybrać, a on nie zamierza pozwalać, by bawiła się sama.
Temat narzeczonej nie jest zbyt wygodny, ale rzeczywiście wymaga omówienia, zwłaszcza jeśli Tegan zdążyła się już o niej dowiedzieć. Jak wiele powinien jej zdradzić, czy przyznać się do ugięcia na naciski jarla? Opowiedzieć o niewygodach związanych z przynależnością do wyższego klanu? Spotka się ze zrozumieniem, a może ironicznym prychnięciem? I czego tak naprawdę oczekuje od niego Amandine, jakiegoś zobowiązania i deklaracji? Przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. Wybrał ją nie dlatego, że wiąże z nią dalekosiężne plany na wspólną przyszłość, a zwyczajnie poszukiwał… No właśnie, czego? Ma rację, że się nią bawi, ale zabawa ta miała być wspólna, nie zaś jednostronna. Jeśli złotniczka poszukuje kogoś, z kim planuje spędzić resztę życia, także powinna mu o tym na wstępie powiedzieć.
Daje jej chwilę, udostępnia przestrzeń do swobodnego dzielenia się myślami, jakie kłębią się w jej głowie. Zbiera się w sobie, próbuje wszystko ułożyć, ale spotyka się z trudnością. Czy to problem związany z mnogością emocji, a może jest to wpływ wychylanego kufla miodu? Słowa wypadają spomiędzy jej ust z takim pośpiechem, że Severin nieomal gubi się w połowie zdania, wyłapując ogólny sens. Lubię cię, tylko to się liczy, finalny efekt, zwieńczenie wywodu. Rosenkrantz odczuwa zadowolenie, które tylko dodatkowo łechce nadmuchane ego.
- Bardzo mi miło - nadal się uśmiecha, tym razem zwracając się do kobiety nieco teatralnie uprzejmym tonem. - Widzisz, jak chcesz, to potrafisz być sympatyczna. - Udaje mu się nie parsknąć z własnego komentarza tylko dlatego, że kobieta ruchem głowy wprowadza powietrze w ruch i do jego nozdrzy ponownie trafia intensywny zapach bzu. - Hej, tylko żartuję, nie musisz ode mnie uciekać - dodaje od razu, kiedy Amandine odsuwa się wzrokiem gdzieś na bok. Na trzeźwo zapewne zatrzymałby to spostrzeżenie dla siebie, ale Tegan już zdążyła się przy nim pochwalić wybuchowością charakteru, a ostatnim, czego obecnie pragnie, jest rozpętywanie burzy podczas obchodów święta. - Szczerze? Ja też zdążyłem cię polubić. - Na ten krótki moment przestaje się szeroko szczerzyć, choć na jego twarzy można z łatwością dostrzec zadowolenie. - Powiedz mi, co tak bardzo cię we mnie drażni? Może da się coś z tym zrobić? - Coś, znaczy zminimalizować, bądź spotęgować. Prosty sposób, aby poznać jej czułe punkty zapalne i zastanowić się, na ile chce iść jej na rękę. Dobrze wie, że ten dziwny powód, o którym wspomina Amandine, nierozłącznie wiąże się właśnie z irytacją, pytanie tylko, co najbardziej na nią działa.
Amandine Tegan
Re: Wielka polana Wto 7 Maj - 19:11
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie wiedziała, na ile uznanie, które słyszała w głosie Severina, było udawane, a na ile rzeczywiście Rosenkrantz był… Zadowolony? To nie ona go sprawdzała. Nie zrobiłaby tego. Ale była przecież córką Felixa. Nie była ani trochę zaskoczona gdy ledwie parę dni po wizycie Severina w ich ogrodzie Sommerfelt przedstawił jej parę faktów na temat klanowca.
Nie była zaskoczona, ale była zła. Na Severina, że o niczym nie powiedział. Na Felixa, że wpychał jej tę wiedzę na siłę. Na siebie, że znowu to robiła. Znowu była naiwna. Znowu coś sobie myślała.
Potem, gdy ochłonęła, uznała, że to może wcale nie takie złe – wiedzieć. Że może – tylko może – dzięki temu, że wie, jest na trochę lepszej pozycji, bo może tę wiedzę wykorzystać.
Gdyby tylko jeszcze faktycznie umiała to zrobić.
Spięła się – prawdopodobnie wyraźniej, niż by sobie życzyła – gdy Rosenkrantz nie zaprzeczył jej stwierdzeniu o narzeczonej. Policzki zaczerwieniły jej się w dziecięcej złości, gdy wyjaśnił to dopiero za chwilę, jednocześnie sięgając po bezczelność, tę samą pewnie, która kazała mu wyrwać stronę z jej szkicownika, pogrywać sobie nią w ogrodach.
Nie, gotowa była warknąć znad brzegu kufla, strzelając w stronę mężczyzny rozognionym spojrzeniem.
- Może – rzuciła krótko, bo ta sama bezczelność, która tak ją drażniła, sprawiała też, że policzki rumieniły jej się, a w podbrzuszu zawiązywał się ciasny węzeł.
To nie tak, że uwierzyła Rosenkrantzowi w ten brak narzeczonej. Bogowie, miał ją jeszcze parę dni temu, a teraz już nie? Oczywiście, że nie wierzyła. Problem polegał na tym, że chyba po prostu chciała wierzyć. Albo może – tylko może – chciała sprawdzić, czy potrafi się tym faktem nie przejmować. Tą narzeczoną, tym sygnetem na palcu, tym... Tym wszystkim.
Może po prostu chciała sprawdzić, jak to jest, gdy uprościć wszystkie te hodowane latami fantazje, przestać szukać czegoś, co najwyraźniej jej się nie należało i po prostu...
Podobnie jak wielokrotnie w ciągu ostatniego tygodnia, nie pozwoliła sobie dokończyć tej myśli. Nie pokusiła sie też o żaden większy komentarz. To, co kotłowało jej się w głowie, nie zasługiwało na ubranie w słowa – albo po prostu nie chciała się tym dzielić z Severinem... czy wręcz w ogóle przyznać przed samą sobą, o czym myśli.
Policzki paliły ją, gdy wyciągała się nad stołem, by przyciągnąć sobie wypatrzony, wciąż w połowie pełny dzban. Paliły ją też wtedy, gdy uzupełniała kufel; odpychała opróżniony dzban z powrotem bliżej środka stołu; znów siadała wygodniej na ławie; przyglądała się przez chwilę, jak magicznie rozrośnięte rośliny u jej stóp bleknął powoli, kurczą się, by finalnie zniknąć w bardziej typowej, przesuszonej trochę i zadeptanej trawie polany.
Wszystkie te rumieńce zrzuciła na alkohol.
...we mnie drażni?
Uniosła głowę, spojrzała na Severina z bezbrzeżnym zdumieniem.
- Właśnie to – parsknęła cicho i pokręciła głową, stukając nerwowo paznokciami w ściankę ceramicznego kufla. – Żartujesz chyba, że ci powiem – obruszyła się. Mogła nie rozumieć do końca gry Rosenkrantza – albo udawać przed samą sobą, że nie rozumie – ale to jedno było dla niej całkiem jasne.
Cokolwiek by nie powiedziała, Severin by to wykorzystał – Amandine zupełnie nie brała pod uwagę, że Rosenkrantz by się opanował. Nie, zdaniem Tegan było bardziej niż pewne, że przyznając, co ją irytowało, tylko ułatwiłaby mu zadanie. Drażniłby ją jeszcze bardziej, wbijał szpile, pogrywał nią dokładnie tak, jak tam w ogrodzie.
Pogrywał nią, nie z nią. To była podstawowa różnica w podejściu Amandine i Severina.
Poprawiła się na ławie, założyła pod stołem nogę na nogę i mimowolnie poprawiła sukienkę, wygładzając ją na kolanie. Zakołysała stopą w powietrzu, upiła miodu, przyjrzała się jeszcze raz resztce owoców, jakby zastanawiając się, czy aby na pewno nie chce zjeść więcej.
Zerknęła na Severina, przygryzła lekko wnętrze policzka.
- Zawsze taki jesteś? – wypaliła nagle. – Taki bezczelny. I taki z siebie zadowolony. To rodzinne czy raczej jesteś czarną owcą? – dodała kąśliwie, w duchu dziwiąc się swojej własnej złości.
Na zdrowy rozum, irytacja nie miała żadnego sensu. Co więcej, sama Amandine przecież wcale nie czuła się faktycznie zła. Po początkowym oburzeniu brakiem kontaktu ze strony Severina całkiem rozsądnie uznała przecież, że nie ma w tym nic złego – bogowie, nie oczekiwała przecież, że będą spotykać się codziennie. Całkiem szczerze gotowa była przyznać, że nie tylko nie ma prawa niczego od Rosenkrantza oczekiwać, ale też, że po prostu nic od niego nie chce – z pewnością nie żadnych deklaracji, żadnych zobowiązań. Był interesujący głównie dlatego, że był w jej otoczeniu nowy. No i był atrakcyjny, to też. To jednak sprawiało tylko, że był… No, był. Odwracał jej uwagę od Brage, co było dobre.
Tylko, że to nadal nie uzasadniało jej rozdrażnienia, tej kąśliwości.
Sapnęła cicho – chyba faktycznie to zrobiła, wydmuchnęła powietrze cicho pod nosem – i schowała się zaraz za kuflem, zalewając język kolejną porcją słodyczy.
Nie była zaskoczona, ale była zła. Na Severina, że o niczym nie powiedział. Na Felixa, że wpychał jej tę wiedzę na siłę. Na siebie, że znowu to robiła. Znowu była naiwna. Znowu coś sobie myślała.
Potem, gdy ochłonęła, uznała, że to może wcale nie takie złe – wiedzieć. Że może – tylko może – dzięki temu, że wie, jest na trochę lepszej pozycji, bo może tę wiedzę wykorzystać.
Gdyby tylko jeszcze faktycznie umiała to zrobić.
Spięła się – prawdopodobnie wyraźniej, niż by sobie życzyła – gdy Rosenkrantz nie zaprzeczył jej stwierdzeniu o narzeczonej. Policzki zaczerwieniły jej się w dziecięcej złości, gdy wyjaśnił to dopiero za chwilę, jednocześnie sięgając po bezczelność, tę samą pewnie, która kazała mu wyrwać stronę z jej szkicownika, pogrywać sobie nią w ogrodach.
Nie, gotowa była warknąć znad brzegu kufla, strzelając w stronę mężczyzny rozognionym spojrzeniem.
- Może – rzuciła krótko, bo ta sama bezczelność, która tak ją drażniła, sprawiała też, że policzki rumieniły jej się, a w podbrzuszu zawiązywał się ciasny węzeł.
To nie tak, że uwierzyła Rosenkrantzowi w ten brak narzeczonej. Bogowie, miał ją jeszcze parę dni temu, a teraz już nie? Oczywiście, że nie wierzyła. Problem polegał na tym, że chyba po prostu chciała wierzyć. Albo może – tylko może – chciała sprawdzić, czy potrafi się tym faktem nie przejmować. Tą narzeczoną, tym sygnetem na palcu, tym... Tym wszystkim.
Może po prostu chciała sprawdzić, jak to jest, gdy uprościć wszystkie te hodowane latami fantazje, przestać szukać czegoś, co najwyraźniej jej się nie należało i po prostu...
Podobnie jak wielokrotnie w ciągu ostatniego tygodnia, nie pozwoliła sobie dokończyć tej myśli. Nie pokusiła sie też o żaden większy komentarz. To, co kotłowało jej się w głowie, nie zasługiwało na ubranie w słowa – albo po prostu nie chciała się tym dzielić z Severinem... czy wręcz w ogóle przyznać przed samą sobą, o czym myśli.
Policzki paliły ją, gdy wyciągała się nad stołem, by przyciągnąć sobie wypatrzony, wciąż w połowie pełny dzban. Paliły ją też wtedy, gdy uzupełniała kufel; odpychała opróżniony dzban z powrotem bliżej środka stołu; znów siadała wygodniej na ławie; przyglądała się przez chwilę, jak magicznie rozrośnięte rośliny u jej stóp bleknął powoli, kurczą się, by finalnie zniknąć w bardziej typowej, przesuszonej trochę i zadeptanej trawie polany.
Wszystkie te rumieńce zrzuciła na alkohol.
...we mnie drażni?
Uniosła głowę, spojrzała na Severina z bezbrzeżnym zdumieniem.
- Właśnie to – parsknęła cicho i pokręciła głową, stukając nerwowo paznokciami w ściankę ceramicznego kufla. – Żartujesz chyba, że ci powiem – obruszyła się. Mogła nie rozumieć do końca gry Rosenkrantza – albo udawać przed samą sobą, że nie rozumie – ale to jedno było dla niej całkiem jasne.
Cokolwiek by nie powiedziała, Severin by to wykorzystał – Amandine zupełnie nie brała pod uwagę, że Rosenkrantz by się opanował. Nie, zdaniem Tegan było bardziej niż pewne, że przyznając, co ją irytowało, tylko ułatwiłaby mu zadanie. Drażniłby ją jeszcze bardziej, wbijał szpile, pogrywał nią dokładnie tak, jak tam w ogrodzie.
Pogrywał nią, nie z nią. To była podstawowa różnica w podejściu Amandine i Severina.
Poprawiła się na ławie, założyła pod stołem nogę na nogę i mimowolnie poprawiła sukienkę, wygładzając ją na kolanie. Zakołysała stopą w powietrzu, upiła miodu, przyjrzała się jeszcze raz resztce owoców, jakby zastanawiając się, czy aby na pewno nie chce zjeść więcej.
Zerknęła na Severina, przygryzła lekko wnętrze policzka.
- Zawsze taki jesteś? – wypaliła nagle. – Taki bezczelny. I taki z siebie zadowolony. To rodzinne czy raczej jesteś czarną owcą? – dodała kąśliwie, w duchu dziwiąc się swojej własnej złości.
Na zdrowy rozum, irytacja nie miała żadnego sensu. Co więcej, sama Amandine przecież wcale nie czuła się faktycznie zła. Po początkowym oburzeniu brakiem kontaktu ze strony Severina całkiem rozsądnie uznała przecież, że nie ma w tym nic złego – bogowie, nie oczekiwała przecież, że będą spotykać się codziennie. Całkiem szczerze gotowa była przyznać, że nie tylko nie ma prawa niczego od Rosenkrantza oczekiwać, ale też, że po prostu nic od niego nie chce – z pewnością nie żadnych deklaracji, żadnych zobowiązań. Był interesujący głównie dlatego, że był w jej otoczeniu nowy. No i był atrakcyjny, to też. To jednak sprawiało tylko, że był… No, był. Odwracał jej uwagę od Brage, co było dobre.
Tylko, że to nadal nie uzasadniało jej rozdrażnienia, tej kąśliwości.
Sapnęła cicho – chyba faktycznie to zrobiła, wydmuchnęła powietrze cicho pod nosem – i schowała się zaraz za kuflem, zalewając język kolejną porcją słodyczy.
Severin Rosenkrantz
Re: Wielka polana Nie 12 Maj - 0:12
Severin RosenkrantzWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : badacz w Przedsiębiorstwie kwiaciarskim Rosenkrantz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : alchemik renesansu (I), botanik (II)
Statystyki : alchemia: 18 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 27 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 8 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 12
Może, nie stanowi obietnicy, ale daje przyzwolenie dla ryzykowania dalszych prób. Stanowi zachętę, której Rosenkrantzowi wiele nie potrzeba. W blasku ciepłych płomieni dostrzega na kobiecych policzkach lekkie rumieńce - to jego wpływ czy alkoholu? Kusi, by o to zapytać, ale odpuszcza sobie kolejny akt bezczelności. Tegan zaczęła nadrabiać za nich oboje. Czy uwierzyła w słowa o zerwaniu zaręczyn? Dlaczego nie miałaby? Czy to Felix sukcesywnie przekabacał ją na stronę żywienia nienawiści względem członków klanów? List od właściciela Oddechu Walkirii był bardzo bezpośredni, Severin nie zdziwiłby się, gdyby wyszło na jaw, że podsuwa jej kolejne argumenty przeciwko ufnemu podejściu. Prawdą jest, że sam nie do końca jej to ułatwia, ale brakowi kontaktu nie czuje się w stu procentach winny. Przygląda się spąsowiałym policzkom, zastanawia nad ich znaczeniem. Co tak naprawdę kłębi się w jej umyśle? Ewidentnie się z nim droczy, wysyłając wciąż sprzeczne sygnały. Raz uśmiecha się, a raz obraża, chce umówić się z nim na spotkanie, po czym na niego naskakuje, by wreszcie znów dać nadzieję. Jest mu w tej grze równa, nie pozostaje w tyle. Jakie są jej prawdziwe intencje? Czyżby sądziła, że dziewczęcą sukienką i uroczą buzią zamydli mu oczy? Kusi go, to oczywiste, że świadoma jest aluzji, prowadzić go chce obraną przez siebie ścieżką, ale czy gotowa jest na zmianę planu?
- To najprostszy sposób, by wszystko zmienić - stwierdza lekkim tonem, odsuwając wzrok od kobiecej twarzy. Nonszalanckim gestem przysuwa bliżej siebie wiaderko z resztką owoców, wyciąga kilka sztuk i niespiesznie wsuwa do ust. - Czy nie lepiej rozwiązywać problemy, zamiast je piętrzyć? - O ile łatwiejsze byłoby życie, gdyby wszyscy dążyli do tego, by pozbywać się konfliktów? Severin rzadko sięga do ich zaogniania, ale oczywiście zdarza się podpuszczanie. Drobne rozdrażnienie, nic specjalnego. Służyć ma urozmaiceniu, nie zaś pogłębianiu prawdziwej wrogości. Panna Tegan odbiera go jednak jako typowego złośliwca. Podczas kilku ostatnich spotkań dał się jej poznać z innej, zdecydowanie milszej strony, ale nie zamierzał jej do tego przyzwyczajać, a częstować różnorodnością. Dzisiaj też nie planował spotkania z nią. Gdyby wiedział, że się na siebie natkną, najpewniej nie zdecydowałby się na Złote Jabłko, woląc mówić z nią na względnej, otumanionej co najwyżej alkoholem trzeźwości. Narkotyk działa ośmielająco, pozbawiając Rosenkrantza wszelkich wątpliwości co do zaczepienia Amandine. Czy rzeczywiście powinien się hamować? Tym też nie zaprząta sobie głowy.
Kiedy kobieta się porusza, sam odsuwa się nieznacznie. Unosi za to na nią wzrok, kiedy ta wyskakuje z kolejną kąśliwą uwagą. Nieświadomie jednak daje mu komplement, zwracając uwagę na bezczelność. Czy zdaje sobie z tego sprawę?
- Nie jestem - rzuca szczerze rozbawiony, choć kobieta nie jest daleka od prawdy. Jeśli w najbliższym czasie nie znajdzie sobie małżonki, stanie się czarną owcą rodziny. Przed kilkoma dniami złożył jarlowi obietnicę, podobnie zresztą, jak przed trzema laty. Tym razem nie będzie mógł się z tego wykręcić - a może jednak? W tym momencie nie chce o tym myśleć. Umysł zaprząta mu tylko siedząca obok Amandine i kwiatowy zapach jej perfum. - Przy tobie czuję się swobodnie, nie ukrywam tego, kim jestem - nieznacznie tylko poważnieje i na moment odsuwa wzrok na rozstawione wokół polany stragany. Dyskutujący i śmiejący się w głos uczestnicy festiwalu potwierdzają, że tegoroczne obchody Midsommar uznać będzie można za udane. - Należę raczej do spokojnych osób, ale nie powiem, że jestem bardzo grzecznym chłopcem. - Ponownie sięga po kilka borówek, słodkie owoce przyjemnie rozpływają się w ustach, co Severin komentuje tylko pomrukiem zadowolenia. - Czy według ciebie mam być sympatycznym dżentelmenem? Ucałować wierzch dłoni na powitanie, prawić komplementy, zaprosić do tańca? - Zawieszając wzrok na ciemnych tęczówkach, oblizuje palce ze spływającego po nich soku. - Chodź ze mną, Amandine. Pozwól się porwać, skorzystać z piękna dzisiejszego święta. Daj mi szansę, byś się do mnie przekonała. - Podsuwa jej drugą dłoń, obdarzając przy tym zniewalającym uśmiechem. Czy się zgodzi, czy da mu tę przyjemność?
- To najprostszy sposób, by wszystko zmienić - stwierdza lekkim tonem, odsuwając wzrok od kobiecej twarzy. Nonszalanckim gestem przysuwa bliżej siebie wiaderko z resztką owoców, wyciąga kilka sztuk i niespiesznie wsuwa do ust. - Czy nie lepiej rozwiązywać problemy, zamiast je piętrzyć? - O ile łatwiejsze byłoby życie, gdyby wszyscy dążyli do tego, by pozbywać się konfliktów? Severin rzadko sięga do ich zaogniania, ale oczywiście zdarza się podpuszczanie. Drobne rozdrażnienie, nic specjalnego. Służyć ma urozmaiceniu, nie zaś pogłębianiu prawdziwej wrogości. Panna Tegan odbiera go jednak jako typowego złośliwca. Podczas kilku ostatnich spotkań dał się jej poznać z innej, zdecydowanie milszej strony, ale nie zamierzał jej do tego przyzwyczajać, a częstować różnorodnością. Dzisiaj też nie planował spotkania z nią. Gdyby wiedział, że się na siebie natkną, najpewniej nie zdecydowałby się na Złote Jabłko, woląc mówić z nią na względnej, otumanionej co najwyżej alkoholem trzeźwości. Narkotyk działa ośmielająco, pozbawiając Rosenkrantza wszelkich wątpliwości co do zaczepienia Amandine. Czy rzeczywiście powinien się hamować? Tym też nie zaprząta sobie głowy.
Kiedy kobieta się porusza, sam odsuwa się nieznacznie. Unosi za to na nią wzrok, kiedy ta wyskakuje z kolejną kąśliwą uwagą. Nieświadomie jednak daje mu komplement, zwracając uwagę na bezczelność. Czy zdaje sobie z tego sprawę?
- Nie jestem - rzuca szczerze rozbawiony, choć kobieta nie jest daleka od prawdy. Jeśli w najbliższym czasie nie znajdzie sobie małżonki, stanie się czarną owcą rodziny. Przed kilkoma dniami złożył jarlowi obietnicę, podobnie zresztą, jak przed trzema laty. Tym razem nie będzie mógł się z tego wykręcić - a może jednak? W tym momencie nie chce o tym myśleć. Umysł zaprząta mu tylko siedząca obok Amandine i kwiatowy zapach jej perfum. - Przy tobie czuję się swobodnie, nie ukrywam tego, kim jestem - nieznacznie tylko poważnieje i na moment odsuwa wzrok na rozstawione wokół polany stragany. Dyskutujący i śmiejący się w głos uczestnicy festiwalu potwierdzają, że tegoroczne obchody Midsommar uznać będzie można za udane. - Należę raczej do spokojnych osób, ale nie powiem, że jestem bardzo grzecznym chłopcem. - Ponownie sięga po kilka borówek, słodkie owoce przyjemnie rozpływają się w ustach, co Severin komentuje tylko pomrukiem zadowolenia. - Czy według ciebie mam być sympatycznym dżentelmenem? Ucałować wierzch dłoni na powitanie, prawić komplementy, zaprosić do tańca? - Zawieszając wzrok na ciemnych tęczówkach, oblizuje palce ze spływającego po nich soku. - Chodź ze mną, Amandine. Pozwól się porwać, skorzystać z piękna dzisiejszego święta. Daj mi szansę, byś się do mnie przekonała. - Podsuwa jej drugą dłoń, obdarzając przy tym zniewalającym uśmiechem. Czy się zgodzi, czy da mu tę przyjemność?
Amandine Tegan
Re: Wielka polana Nie 12 Maj - 10:29
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Wiedząc, co kłębi się w głowie Severina, musiałaby chyba roześmiać mu się w twarz – a zaraz potem już całkiem zapłonąć z zażenowania – bo mężczyzna dopatrywał się w niej zamiarów, których nie miała i podstępów, po które nie sięgała. Chyba nie. Nie sądziła, żeby rzeczywiście grała. Nie sądziła, by potrafiła. To, co dla Rosenkrantza było podchodami, dla samej Amandine było... W zasadzie, nie była pewna, czym było. Chyba po prostu nią, Amandine Tegan w całej okazałości, z całym bagażem wątpliwości i arogancji, dwóch cech, które powinny się, być może, wykluczać – a wcale tego nie robiły.
- To najprostszy sposób, żebyś robił dokładnie to, co mnie irytuje, żeby irytować mnie jeszcze bardziej – odparowała bez skrępowania i pokręciła głową lekko. Tyle wiedziała. Tyle z Severina rozumiała. Nie zakładała, że drażnił się z nią w złej wierze – raczej nie – nijak jednak nie zmieniało to faktu, że to robił. A ona wciąż nie była pewna, czy to lubi. Lub też raczej – nie chciała być pewna, że to lubi.
Przez chwilę zastanawiała się, czy zaprotestować na podkradanie jej owoców przez Severina – zaprotestować tylko dla zasady – ostatecznie jednak tego nie zrobiła, uniosła tylko brew lekko, spoglądając na tę jawną kradzież w biały dzień.
Początkowo wijąc się pod uważnymi spojrzeniami Severina, teraz, tutaj wydawało się, że się z nimi oswoiła. Wciąż ją w pewnym stopniu onieśmielały – jak mogłyby nie – ale, jednocześnie, zaczęła wyłuskiwać z nich coś więcej. Uwagę, która karmiła jej potrzebę bycia dostrzeganą. Zainteresowanie, które z uporem kropli drążącej skałę kontynuowało to, co zaczął Brage – kreślenie kolejnych rys na niepewności Amandine, podważanie wątpliwości, które przez lata skrupulatnie hodowała we własnej głowie. Tegan nie była aż tak naiwna, by sądzić, że Rosenkrantz chce od niej czegoś więcej niż jej ciała – może i zaczynał ją lubić, jak twierdził, ale to, że w ogóle zaczął szukać z nią kontaktu, miało przecież jeden, bardzo konkretny powód – tylko, że...
Nie była też pewna, czy robi jej to jakiś problem. Kiedyś robiło. Rok temu by robiło. Teraz? Nie potrafiła powiedzieć chociaż, chcąc być absolutnie szczerą, musiałaby dopuścić do siebie myśl, że chyba... Że może – tylko może – nie jest już dokładnie tą samą Amandine, którą była jeszcze parę miesięcy temu; że spory był w tym udział Brage; że jej wstyd nie był już dominującym argumentem, że – choć wciąż obecny – powoli dawał się zagłuszyć.
I że, mając sytuację postawioną jasno od samego początku, łatwiej jej coś z tym zrobić.
Odetchnęła głębiej i znów skupiła wzrok na Severinie. Nie kryła zdumienia, gdy Rosenkrantz odpowiedział na jej kąśliwą uwagę – i to odpowiedział szczerze, tak sądziła. Bardziej otwarcie, niż się spodziewała. Pod rozbawieniem Rosenkrantza kryła się szczerość, której Amandine nie oczekiwała, a w spojrzeniu mężczyzny – gdyby nie uciekł nim na bok, zerkając na stragany dookoła – być może dostrzegłaby dużo więcej z człowieka, a znacznie mniej z klanowca.
Roześmiała się lekko na wspomnianą przez Severina grzeczność i, być może po raz pierwszy tego wieczoru, w jej śmiechu nie było drugiego dna. Nie było złośliwości, kąśliwości, niczego, na co – szczerze mówiąc – Rosenkrantz nie zasłużył. Może było tak dzięki wpływowi miodu – nie dało się nie zauważyć momentu, w którym Amandine, wciąż będąc raptem w jednej trzeciej drugiego kufla, odprężyła się bardziej – a może Tegan po prostu znów zdecydowała się zaufać, że będzie dobrze nawet wtedy, gdy złoży kolce po sobie.
- Chyba nie – przyznała więc teraz lekko, bez wahania i przekrzywiła głowę lekko, przyglądając się Severinowi z uwagą. – Chyba wolę, żebyś po prostu był sobą – przyznała i uśmiechnęła się miękko. Dżentelmenami próbowało robić klanowców społeczeństwo, Amandine jednak nigdy tego nie kupowała. Nie wierzyła, że samo nazwisko, urodzenie, potrafi z robić z człowieka kogoś lepszego, niż faktycznie był. Klanowiec czy nie, każdy miał swoje zalety i wady. Próby zanegowania tych ostatnich były głupie.
- Z pustych komplementów nie ma żadnego pożytku – dodała teraz śmiało i, choć nie była to do końca prawda – Amandine potrzebowała pochwał, by czuć się zauważaną, docenianą, akceptowaną – Tegan mimo wszystko wierzyła w swoje słowa. – Ale do tańca akurat możesz zapraszać – uzupełniła zaraz i uśmiechnęła się szerzej.
Lubiła tańczyć tak samo, jak lubiła grać na skrzypcach czy chodzić do teatru.
Gładziła brzeg kufla przez chwilę opuszkami palców, wciągnęła powietrze głębiej, gdy Severin zrobił dokładnie to, co ona sama robiła nie tak dawno temu. Niemal z chorobliwą fascynacją patrzyla przez moment, jak mężczyzna zlizuje sok z palców – i czuła, jak policzki palą ją niemal boleśnie, gdy wyobraźnia podsunęła jej w odpowiedzi zupełnie niestosowne skojarzenia, obrazy hodowane na bazie dziesiątek przeczytanych, mniej lub bardziej ambitnych romansów. Zaraz potem zerknęła na drugą dłoń mężczyzny, wysuniętą ku niej w zapraszającym geście.
Była niemal pewna, że wie, jakie przekonywanie mógł mieć na myśli Severin. Niemal pewna, że Felix ostatecznie miał rację – że Rosenkrantz faktycznie czegoś od niej po prostu chciał, planował ją wykorzystać i zostawić, bo tak działało to w jego kręgach towarzyskich. Niemal pewna wreszcie, że ona sama, głupia, daje się wciągać w grę, którą wprawdzie rozumie, w której jednak nie będzie umiała dotrzymać mężczyźnie tempa. Że raczej prędzej niż później będzie tak, jak z Brage.
Tylko, że może wcale nie, przebiło się jednak przez przyjemne, poalkoholowe oszołomienie. Może wcale nie.
Teraz przecież nikt nie próbował jej wmówić, że jest inaczej. Nikt nie pozwalał rozrastać się jej durnym, naiwnym wyobrażeniom, i nie...
Wsunęła dłoń w dłoń Severina i odetchnęła cicho, czerpiąc zaskakująco wiele przyjemności z tak prostej bliskości.
- W porządku – zgodziła się, w głosie drgnęła jej niepewność. Chrząknęła cicho. – W porządku. Pokaż mi, jak powinno się świętować – powtórzyła z większym przekonaniem.
Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się lekko, opuszkami palców gładząc ostrożnie – tylko raz – wnętrze dłoni mężczyzny. Nie czuła się nawet w połowie tak pewna, jak chciała pokazać, ale, jednocześnie, nie czuła się ze swoją decyzją źle. W zasadzie, czuła się dobrze. Bardzo, bardzo dobrze.
Zapychała dziurę po Brage, jak twierdził Felix? Może. Może tak. Ale teraz robiła to bardziej świadomie, a to sprawiała, że czuła się… Czuła się niemal tak, jak w Przesmyku. Silna, w jakiś sposób. Samodzielna, w pewnym sensie. Atrakcyjna tak, jak wcześniej nie czuła się niemal nigdy.
- To najprostszy sposób, żebyś robił dokładnie to, co mnie irytuje, żeby irytować mnie jeszcze bardziej – odparowała bez skrępowania i pokręciła głową lekko. Tyle wiedziała. Tyle z Severina rozumiała. Nie zakładała, że drażnił się z nią w złej wierze – raczej nie – nijak jednak nie zmieniało to faktu, że to robił. A ona wciąż nie była pewna, czy to lubi. Lub też raczej – nie chciała być pewna, że to lubi.
Przez chwilę zastanawiała się, czy zaprotestować na podkradanie jej owoców przez Severina – zaprotestować tylko dla zasady – ostatecznie jednak tego nie zrobiła, uniosła tylko brew lekko, spoglądając na tę jawną kradzież w biały dzień.
Początkowo wijąc się pod uważnymi spojrzeniami Severina, teraz, tutaj wydawało się, że się z nimi oswoiła. Wciąż ją w pewnym stopniu onieśmielały – jak mogłyby nie – ale, jednocześnie, zaczęła wyłuskiwać z nich coś więcej. Uwagę, która karmiła jej potrzebę bycia dostrzeganą. Zainteresowanie, które z uporem kropli drążącej skałę kontynuowało to, co zaczął Brage – kreślenie kolejnych rys na niepewności Amandine, podważanie wątpliwości, które przez lata skrupulatnie hodowała we własnej głowie. Tegan nie była aż tak naiwna, by sądzić, że Rosenkrantz chce od niej czegoś więcej niż jej ciała – może i zaczynał ją lubić, jak twierdził, ale to, że w ogóle zaczął szukać z nią kontaktu, miało przecież jeden, bardzo konkretny powód – tylko, że...
Nie była też pewna, czy robi jej to jakiś problem. Kiedyś robiło. Rok temu by robiło. Teraz? Nie potrafiła powiedzieć chociaż, chcąc być absolutnie szczerą, musiałaby dopuścić do siebie myśl, że chyba... Że może – tylko może – nie jest już dokładnie tą samą Amandine, którą była jeszcze parę miesięcy temu; że spory był w tym udział Brage; że jej wstyd nie był już dominującym argumentem, że – choć wciąż obecny – powoli dawał się zagłuszyć.
I że, mając sytuację postawioną jasno od samego początku, łatwiej jej coś z tym zrobić.
Odetchnęła głębiej i znów skupiła wzrok na Severinie. Nie kryła zdumienia, gdy Rosenkrantz odpowiedział na jej kąśliwą uwagę – i to odpowiedział szczerze, tak sądziła. Bardziej otwarcie, niż się spodziewała. Pod rozbawieniem Rosenkrantza kryła się szczerość, której Amandine nie oczekiwała, a w spojrzeniu mężczyzny – gdyby nie uciekł nim na bok, zerkając na stragany dookoła – być może dostrzegłaby dużo więcej z człowieka, a znacznie mniej z klanowca.
Roześmiała się lekko na wspomnianą przez Severina grzeczność i, być może po raz pierwszy tego wieczoru, w jej śmiechu nie było drugiego dna. Nie było złośliwości, kąśliwości, niczego, na co – szczerze mówiąc – Rosenkrantz nie zasłużył. Może było tak dzięki wpływowi miodu – nie dało się nie zauważyć momentu, w którym Amandine, wciąż będąc raptem w jednej trzeciej drugiego kufla, odprężyła się bardziej – a może Tegan po prostu znów zdecydowała się zaufać, że będzie dobrze nawet wtedy, gdy złoży kolce po sobie.
- Chyba nie – przyznała więc teraz lekko, bez wahania i przekrzywiła głowę lekko, przyglądając się Severinowi z uwagą. – Chyba wolę, żebyś po prostu był sobą – przyznała i uśmiechnęła się miękko. Dżentelmenami próbowało robić klanowców społeczeństwo, Amandine jednak nigdy tego nie kupowała. Nie wierzyła, że samo nazwisko, urodzenie, potrafi z robić z człowieka kogoś lepszego, niż faktycznie był. Klanowiec czy nie, każdy miał swoje zalety i wady. Próby zanegowania tych ostatnich były głupie.
- Z pustych komplementów nie ma żadnego pożytku – dodała teraz śmiało i, choć nie była to do końca prawda – Amandine potrzebowała pochwał, by czuć się zauważaną, docenianą, akceptowaną – Tegan mimo wszystko wierzyła w swoje słowa. – Ale do tańca akurat możesz zapraszać – uzupełniła zaraz i uśmiechnęła się szerzej.
Lubiła tańczyć tak samo, jak lubiła grać na skrzypcach czy chodzić do teatru.
Gładziła brzeg kufla przez chwilę opuszkami palców, wciągnęła powietrze głębiej, gdy Severin zrobił dokładnie to, co ona sama robiła nie tak dawno temu. Niemal z chorobliwą fascynacją patrzyla przez moment, jak mężczyzna zlizuje sok z palców – i czuła, jak policzki palą ją niemal boleśnie, gdy wyobraźnia podsunęła jej w odpowiedzi zupełnie niestosowne skojarzenia, obrazy hodowane na bazie dziesiątek przeczytanych, mniej lub bardziej ambitnych romansów. Zaraz potem zerknęła na drugą dłoń mężczyzny, wysuniętą ku niej w zapraszającym geście.
Była niemal pewna, że wie, jakie przekonywanie mógł mieć na myśli Severin. Niemal pewna, że Felix ostatecznie miał rację – że Rosenkrantz faktycznie czegoś od niej po prostu chciał, planował ją wykorzystać i zostawić, bo tak działało to w jego kręgach towarzyskich. Niemal pewna wreszcie, że ona sama, głupia, daje się wciągać w grę, którą wprawdzie rozumie, w której jednak nie będzie umiała dotrzymać mężczyźnie tempa. Że raczej prędzej niż później będzie tak, jak z Brage.
Tylko, że może wcale nie, przebiło się jednak przez przyjemne, poalkoholowe oszołomienie. Może wcale nie.
Teraz przecież nikt nie próbował jej wmówić, że jest inaczej. Nikt nie pozwalał rozrastać się jej durnym, naiwnym wyobrażeniom, i nie...
Wsunęła dłoń w dłoń Severina i odetchnęła cicho, czerpiąc zaskakująco wiele przyjemności z tak prostej bliskości.
- W porządku – zgodziła się, w głosie drgnęła jej niepewność. Chrząknęła cicho. – W porządku. Pokaż mi, jak powinno się świętować – powtórzyła z większym przekonaniem.
Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się lekko, opuszkami palców gładząc ostrożnie – tylko raz – wnętrze dłoni mężczyzny. Nie czuła się nawet w połowie tak pewna, jak chciała pokazać, ale, jednocześnie, nie czuła się ze swoją decyzją źle. W zasadzie, czuła się dobrze. Bardzo, bardzo dobrze.
Zapychała dziurę po Brage, jak twierdził Felix? Może. Może tak. Ale teraz robiła to bardziej świadomie, a to sprawiała, że czuła się… Czuła się niemal tak, jak w Przesmyku. Silna, w jakiś sposób. Samodzielna, w pewnym sensie. Atrakcyjna tak, jak wcześniej nie czuła się niemal nigdy.
Severin Rosenkrantz
Re: Wielka polana Nie 19 Maj - 21:49
Severin RosenkrantzWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : badacz w Przedsiębiorstwie kwiaciarskim Rosenkrantz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : alchemik renesansu (I), botanik (II)
Statystyki : alchemia: 18 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 27 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 8 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 12
Śmieje się w głos prawdziwie rozbawiony. Przejrzała go, to oczywiste. Zdążyła się już na nim poznać i doskonale wie, że wykorzystałby jej słowa wedle własnego uznania. Czy akurat do tego, aby ją bardziej irytować? Niewykluczone, lecz skoro zdecydowała się zasznurować usta, prędko się tego nie dowiemy.
Tegan daleka jest od przeciętnej, uroczej dziewczyny, którą można manipulować wedle własnego uznania. A może raczej Severin nie do końca chce kontrolować jej tak, jak ma to w zwyczaju. Podoba mu się, że natknął się na wyzwanie i to znalazł je w towarzyszce, która zdecydowała się podnieść rękawicę. Czy bawi się z nim z własnej woli, a może to duma nie pozwala jej odpuścić, teraz, gdy zdołali poznać się nieco lepiej i oboje mają szerszy ogląd na siebie nawzajem?
Bawi go to nieukrywane zdziwienie, bo przecież nawet nie stara się jej znowu zaskoczyć. Czyżby tak rzadko spotykała się ze szczerością, by z góry zakładać, że ma do czynienia z samymi kłamcami? Do tej pory ani razu jej nie okłamał — poza momentami, gdy lekko naciągał prawdę, bądź niektóre szczegóły. Te zaś nie były przecież wcale istotne dla ich relacji, a przynajmniej nie zakładał, że dla Amandine mogą być tak ważne.
- Kto mówi o pustych komplementach? Będę szczery, gdy powiem, że wspaniale wyglądasz w tej dziewczęcej sukience, że podoba mi się brzmienie twojego śmiechu, i że jest coś intrygującego w twoim spojrzeniu, kiedy blask płomieni odbija się w jego czerni - celowo ścisza nieznacznie głos, a szeroki uśmiech ustępuje zagadkowości. Resztę swoich spostrzeżeń zostawia na później, nie wszystkie są dziś (teraz?) stosowne. Nie uważa się za typowego amanta, co to sypie komplementami z rękawa byle po to, by wyciągnąć swoją ofiarę na stronę, by ją wykorzystać i bezwzględnie porzucić. Rzadko pozostawia przestrzeń do domysłów, nie mydli oczu, że z tej znajomości może wyniknąć coś więcej. Słodkie słówka zostawia dla wybranych, a że ci zdarzają sięnigdy rzadko, zwyczajnie po nie nie sięga. Co więc innego jest w Amandine, że postanawia przekroczyć własne zasady? To kobiecy urok, czy magiczna właściwość psychodelików?
Nie kryje zadowolenia z przyjętej propozycji. Ciepło jej palców promieniuje wzdłuż ręki i sięga reszty tułowia, pozwalając lekkim dreszczom przebiec od góry pleców. Dotyk jest delikatny i subtelny, ulatnia się szybko, pozostawiając wspomnienie namiastki czułości, jakiej zapewne prędko od niej znów nie poczuje. Tym silniej nęci go kiełkująca w głowie myśl, egoistyczne pragnienie, by uchwycić go ponownie, dać się nim ogarnąć, pochłonąć bez reszty. Złote Jabłko potęguje tę chęć, podbudowując i tak już niezachwianą pewność siebie — może jednak uda się ją do siebie przekonać?
Obraca kobiecą dłoń i delikatnie całuje jej wierzch, by zaraz podnieść się z miejsca i pociągnąć lekko Amandine za sobą wprost w okolice ogniska. Wesoła, rytmiczna muzyka nie ustaje. Rozprzestrzenia się po całej polanie, sięgając zapewne dalekich krańców lasów północnych. Przy pokaźnych rozmiarów stosie tańczą galdrowie w zwiewnych strojach, dając się ponieść niezwykłej atmosferze. Severin się nie krępuje, od razu zamyka Tegan w objęciach. W jednej dłoni unosi rękę partnerki, drugą zaś osadza na jej talii, zachowując jednak przyzwoitą odległość, póki co. Tancerzem jest, obiektywnie mówiąc, świetnym. Lata doświadczenia na klanowych spędach, kuchennych potańcówkach z żoną, w ostatnim czasie także w klubowych przestrzeniach, gdzie poznawał młodzieżowe trendy. Z łatwością przychodzi mu przejęcie kontroli i prowadzenie partnerki podług swojej woli, nawet jeśli tej plączą się nogi.
- Opierasz się - zauważa z rozbawieniem, w niektórych figurach wyczuwając napięcie mięśni. Z kolejnym obrotem przyciska ją bliżej siebie, omiatając spojrzeniem kobiecą twarz. Sam uśmiecha się beztrosko, zupełnie nie zwracając uwagi na całą resztę świata, na innych imprezowiczów, czy własnych przyjaciół, którzy mogliby wyłapać go w wirującym tłumie. - Opuść gardę, choć na chwilę pozwól sobie na swobodę - mówi, nachylając się ponad jej ramieniem i zwracając się wprost do ucha. Nie ma sensu dłużej się opierać, nie, kiedy powzięła decyzję o przekonaniu się, jak powinno się świętować
Tegan daleka jest od przeciętnej, uroczej dziewczyny, którą można manipulować wedle własnego uznania. A może raczej Severin nie do końca chce kontrolować jej tak, jak ma to w zwyczaju. Podoba mu się, że natknął się na wyzwanie i to znalazł je w towarzyszce, która zdecydowała się podnieść rękawicę. Czy bawi się z nim z własnej woli, a może to duma nie pozwala jej odpuścić, teraz, gdy zdołali poznać się nieco lepiej i oboje mają szerszy ogląd na siebie nawzajem?
Bawi go to nieukrywane zdziwienie, bo przecież nawet nie stara się jej znowu zaskoczyć. Czyżby tak rzadko spotykała się ze szczerością, by z góry zakładać, że ma do czynienia z samymi kłamcami? Do tej pory ani razu jej nie okłamał — poza momentami, gdy lekko naciągał prawdę, bądź niektóre szczegóły. Te zaś nie były przecież wcale istotne dla ich relacji, a przynajmniej nie zakładał, że dla Amandine mogą być tak ważne.
- Kto mówi o pustych komplementach? Będę szczery, gdy powiem, że wspaniale wyglądasz w tej dziewczęcej sukience, że podoba mi się brzmienie twojego śmiechu, i że jest coś intrygującego w twoim spojrzeniu, kiedy blask płomieni odbija się w jego czerni - celowo ścisza nieznacznie głos, a szeroki uśmiech ustępuje zagadkowości. Resztę swoich spostrzeżeń zostawia na później, nie wszystkie są dziś (teraz?) stosowne. Nie uważa się za typowego amanta, co to sypie komplementami z rękawa byle po to, by wyciągnąć swoją ofiarę na stronę, by ją wykorzystać i bezwzględnie porzucić. Rzadko pozostawia przestrzeń do domysłów, nie mydli oczu, że z tej znajomości może wyniknąć coś więcej. Słodkie słówka zostawia dla wybranych, a że ci zdarzają się
Nie kryje zadowolenia z przyjętej propozycji. Ciepło jej palców promieniuje wzdłuż ręki i sięga reszty tułowia, pozwalając lekkim dreszczom przebiec od góry pleców. Dotyk jest delikatny i subtelny, ulatnia się szybko, pozostawiając wspomnienie namiastki czułości, jakiej zapewne prędko od niej znów nie poczuje. Tym silniej nęci go kiełkująca w głowie myśl, egoistyczne pragnienie, by uchwycić go ponownie, dać się nim ogarnąć, pochłonąć bez reszty. Złote Jabłko potęguje tę chęć, podbudowując i tak już niezachwianą pewność siebie — może jednak uda się ją do siebie przekonać?
Obraca kobiecą dłoń i delikatnie całuje jej wierzch, by zaraz podnieść się z miejsca i pociągnąć lekko Amandine za sobą wprost w okolice ogniska. Wesoła, rytmiczna muzyka nie ustaje. Rozprzestrzenia się po całej polanie, sięgając zapewne dalekich krańców lasów północnych. Przy pokaźnych rozmiarów stosie tańczą galdrowie w zwiewnych strojach, dając się ponieść niezwykłej atmosferze. Severin się nie krępuje, od razu zamyka Tegan w objęciach. W jednej dłoni unosi rękę partnerki, drugą zaś osadza na jej talii, zachowując jednak przyzwoitą odległość, póki co. Tancerzem jest, obiektywnie mówiąc, świetnym. Lata doświadczenia na klanowych spędach, kuchennych potańcówkach z żoną, w ostatnim czasie także w klubowych przestrzeniach, gdzie poznawał młodzieżowe trendy. Z łatwością przychodzi mu przejęcie kontroli i prowadzenie partnerki podług swojej woli, nawet jeśli tej plączą się nogi.
- Opierasz się - zauważa z rozbawieniem, w niektórych figurach wyczuwając napięcie mięśni. Z kolejnym obrotem przyciska ją bliżej siebie, omiatając spojrzeniem kobiecą twarz. Sam uśmiecha się beztrosko, zupełnie nie zwracając uwagi na całą resztę świata, na innych imprezowiczów, czy własnych przyjaciół, którzy mogliby wyłapać go w wirującym tłumie. - Opuść gardę, choć na chwilę pozwól sobie na swobodę - mówi, nachylając się ponad jej ramieniem i zwracając się wprost do ucha. Nie ma sensu dłużej się opierać, nie, kiedy powzięła decyzję o przekonaniu się, jak powinno się świętować
Amandine Tegan
Re: Wielka polana Pon 20 Maj - 12:22
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie mylił się podejrzewając, że Amandine mogła rzadko liczyć na szczerość – zapytana, Tegan bez wahania przyznałaby, że prawdomówność jest towarem deficytowym. Szczególnie ostatnio. Szczególnie w relacjach czysto towarzyskich. Nie opowiedziałaby może, skąd takie wnioski, ale głos nie drgnąłby jej, gdy mówiłaby, że ostatnie lekcje, jakie dostała od życia, niespecjalnie pomagają w ufaniu ludziom.
Nie ciągnęła jednak tego tematu, podobnie jak nie podjęła komplementów Severina. Niech pan przestanie, panie Rosenkrantz, to nie przystoi, cisnęło jej się na język – protesty ginęły jednak szybko, rozwiewały się prędko, nie wytrzymując konkurencji uczuć znacząco innych. Przyjemniejszych. Bardziej naiwnych, ale też bardziej słodkich. W efekcie na garść miłych słów uśmiechnęła się tylko przelotnie i umnkęła wzrokiem, z zakłopotaniem i gorzkim posmakiem niepewności na języku.
Potem, pozostawiając znowu dłoń w dłoni Severina, uśmiechnęła się miękko – a gdy obrócił jej rękę i ucałował jej wierzch, roześmiała się z nieskrywanym rozbawieniem, nieudolnie maskującym zawstydzenie.
- Tego jednego nie można wam, klanowcom, odmówić – przyznała ze śmiechem. – Zazwyczaj wiecie, jakiej szarmancji się od was oczekuje – podsumowała, dla wygody zapominając o Brage, o tym, jakie nazwisko nosił, i że on przedstawicielem rodów był… Innym. Chyba zupełnie innym niż Severin.
Albo po prostu był inny dla niej.
Nie opierała się, gdy pociągnął ją do ogniska, prędko rozumiejąc, do czego zmierza. Powiedziała mu, że może zaprosić ją do tańca, więc dokładnie to robił. Nie powstrzymała szerszego uśmiechu. Lubiła tańczyć. Gdyby się nie spotkali, gdyby wciąż siedziała przy stole sama, niewykluczone było – wręcz graniczące z pewnością – że prędzej czy później i tak skończyłaby właśnie tutaj, wśród bawiących się galdrów, pląsając sama lub w towarzystwie przypadkowo spotkanego partnera.
Lubiła tańczyć. A jednak teraz, w ramionach Rosenkrantza, czuła, jak mięśnie spinają jej się mimowolnie pod jego dotykiem. Dała mu się objąć. Pozostawiła swoją dłoń w jego i pozwoliła się poprowadzić. Tylko, że...
Sapnęła cicho na słowa mężczyzny. Był świetnym tancerzem – czego w zasadzie spodziewałaby się po każdym klanowcu. Nie po to mieli te wszystkie gale, bale organizowane przy każdej możliwej okazji, by nie potrafić tańczyć. Dobrze wiedział, co robi, beztrosko wirując z nią w tłumie. Amandine w dużej mierze bez trudu dotrzymywała mu kroku – nie miała tyle doświadczenia, co on, chodziła jednak przecież z Felixem na gale, te z klanowcami i inne, organizowane przez galdrów odpowiednio bogatych, by gustować w podobnie wystawnych zabawach. Tańczyła z potencjalnymi klientami Sommerfelta, z ich synami, albo po prostu z kimś, kto uśmiechał się dość ujmująco, by chciała poświęcić mu chwilę czy dwie. Tak, Amandine potrafiła tańczyć.
Teraz jednak rzeczywiście się opierała.
Odetchnęła cicho, gdy przyciągnął ją bliżej i wreszcie – wreszcie – uniosła wzrok, by spojrzeć w jego ciemne oczy Severina. Ciemne oczy, których mężczyzna nie spuszczał z niej chyba... Chyba wcale. Tak jej się wydawało. Tak sądziła, czując przyjemne – krępujące – ciepło wszędzie tam, gdzie musnęło ją uważne, rozbawione spojrzenie Rosenkrantza.
- Ja... – zaczęła, szukając, co mogłaby powiedzieć, w jaki sposób odparować na słowa wymruczane jej wprost do ucha. Nie znalazła żadnego.
W efekcie przy drugim tańcu wciąż jeszcze czuła się tak, jakby mięśnie zastay jej się w nienaturalnych, krzywych kształtach. Przy kolejnym, gdzieś między jednym piruetem a drugim roześmiała się lekko – i uśmiech nie schodził jej już z ust, podobnie jak rumieńce z policzków. Przy czwartej melodii odprężyła się – pod wpływem alkoholu, samego tańca, udzielającej się jej beztroski albo kojącego ciężaru dłoni Severina na własnych plecach. Finalnie, gdy żywa dotąd, radosna muzyka zwolniła nieco, by dać roztańczonym galdrom chwilę oddechu, Amandine tylko przez moment rozważała, czy nie zaproponować powrotu do stolika. Zaraz potem śmielej przytuliła się do Rosenkrantza, wtuliła rozgrzany policzek w jego pierś i roześmiała się, kręcąc głową lekko.
- Uczą was tego od dzieciaka, co? – rzuciła z rozbawieniem.
Odruchowo wyplątała dłoń z dłoni Severina i objęła mężczyznę w pasie.
- Podczas gdy my uczymy się, jak płacić podatki i nie dać się okraść na mieście, wam w tym samym czasie pokazują kroki takiego czy innego tańca i upewniają się, że będziecie potrafili zawrócić pannie w głowie – dodała przekornie i roześmiała się. – Dawno nikt ze mną tak nie tańczył – przyznała i była to prawda – choć, szczerze mówiąc, wynikająca głównie z ostatniej niechęci Amandine, by chodzić na jakiekolwiek zabawy. Nigdy nie plątała się po klubach, dawno też nie uczestniczyła w żadnym balu z Felixem. Nie chciała tracić czasu, wolała ślęczeć po nocach nad pracą – lub po prostu zwijać się pod kołdrą i spać lub nie, zależnie jak wiele kłębiło jej się w głowie.
Tego jednak Severin nie musiał wiedzieć.
Milczała potem przez chwilę, kołysząc się z Rosenkrantzem do niespiesznej melodii. Powoli, bardziej świadomie wciągnęła głęboko zapach mężczyzny. Poczuła miękkość jego koszuli pod policzkiem, wsłuchała się w rytm jego oddechów. Z ostrożnym wahaniem przesunęła dłonie wzdłuż jego pleców, przez pierś, aż na ramiona.
Odchyliła się lekko, mimowolnie odgarnęła niesforny kosmyk, który zdążył przykleić się jej do rumianego policzka. Zadarła głowę i uśmiechnęła się szeroko, nie uciekając już przed jego spojrzeniem. Ciemne oczy jaśniały jej jasno i, gdyby mogła spojrzeć na siebie z boku, Tegan musiałaby zgodzić się z Rosenkrantzem – blask pobliskiego ogniska odbijał się w jej tęczówkach naprawdę ślicznie.
Nie ciągnęła jednak tego tematu, podobnie jak nie podjęła komplementów Severina. Niech pan przestanie, panie Rosenkrantz, to nie przystoi, cisnęło jej się na język – protesty ginęły jednak szybko, rozwiewały się prędko, nie wytrzymując konkurencji uczuć znacząco innych. Przyjemniejszych. Bardziej naiwnych, ale też bardziej słodkich. W efekcie na garść miłych słów uśmiechnęła się tylko przelotnie i umnkęła wzrokiem, z zakłopotaniem i gorzkim posmakiem niepewności na języku.
Potem, pozostawiając znowu dłoń w dłoni Severina, uśmiechnęła się miękko – a gdy obrócił jej rękę i ucałował jej wierzch, roześmiała się z nieskrywanym rozbawieniem, nieudolnie maskującym zawstydzenie.
- Tego jednego nie można wam, klanowcom, odmówić – przyznała ze śmiechem. – Zazwyczaj wiecie, jakiej szarmancji się od was oczekuje – podsumowała, dla wygody zapominając o Brage, o tym, jakie nazwisko nosił, i że on przedstawicielem rodów był… Innym. Chyba zupełnie innym niż Severin.
Albo po prostu był inny dla niej.
Nie opierała się, gdy pociągnął ją do ogniska, prędko rozumiejąc, do czego zmierza. Powiedziała mu, że może zaprosić ją do tańca, więc dokładnie to robił. Nie powstrzymała szerszego uśmiechu. Lubiła tańczyć. Gdyby się nie spotkali, gdyby wciąż siedziała przy stole sama, niewykluczone było – wręcz graniczące z pewnością – że prędzej czy później i tak skończyłaby właśnie tutaj, wśród bawiących się galdrów, pląsając sama lub w towarzystwie przypadkowo spotkanego partnera.
Lubiła tańczyć. A jednak teraz, w ramionach Rosenkrantza, czuła, jak mięśnie spinają jej się mimowolnie pod jego dotykiem. Dała mu się objąć. Pozostawiła swoją dłoń w jego i pozwoliła się poprowadzić. Tylko, że...
Sapnęła cicho na słowa mężczyzny. Był świetnym tancerzem – czego w zasadzie spodziewałaby się po każdym klanowcu. Nie po to mieli te wszystkie gale, bale organizowane przy każdej możliwej okazji, by nie potrafić tańczyć. Dobrze wiedział, co robi, beztrosko wirując z nią w tłumie. Amandine w dużej mierze bez trudu dotrzymywała mu kroku – nie miała tyle doświadczenia, co on, chodziła jednak przecież z Felixem na gale, te z klanowcami i inne, organizowane przez galdrów odpowiednio bogatych, by gustować w podobnie wystawnych zabawach. Tańczyła z potencjalnymi klientami Sommerfelta, z ich synami, albo po prostu z kimś, kto uśmiechał się dość ujmująco, by chciała poświęcić mu chwilę czy dwie. Tak, Amandine potrafiła tańczyć.
Teraz jednak rzeczywiście się opierała.
Odetchnęła cicho, gdy przyciągnął ją bliżej i wreszcie – wreszcie – uniosła wzrok, by spojrzeć w jego ciemne oczy Severina. Ciemne oczy, których mężczyzna nie spuszczał z niej chyba... Chyba wcale. Tak jej się wydawało. Tak sądziła, czując przyjemne – krępujące – ciepło wszędzie tam, gdzie musnęło ją uważne, rozbawione spojrzenie Rosenkrantza.
- Ja... – zaczęła, szukając, co mogłaby powiedzieć, w jaki sposób odparować na słowa wymruczane jej wprost do ucha. Nie znalazła żadnego.
W efekcie przy drugim tańcu wciąż jeszcze czuła się tak, jakby mięśnie zastay jej się w nienaturalnych, krzywych kształtach. Przy kolejnym, gdzieś między jednym piruetem a drugim roześmiała się lekko – i uśmiech nie schodził jej już z ust, podobnie jak rumieńce z policzków. Przy czwartej melodii odprężyła się – pod wpływem alkoholu, samego tańca, udzielającej się jej beztroski albo kojącego ciężaru dłoni Severina na własnych plecach. Finalnie, gdy żywa dotąd, radosna muzyka zwolniła nieco, by dać roztańczonym galdrom chwilę oddechu, Amandine tylko przez moment rozważała, czy nie zaproponować powrotu do stolika. Zaraz potem śmielej przytuliła się do Rosenkrantza, wtuliła rozgrzany policzek w jego pierś i roześmiała się, kręcąc głową lekko.
- Uczą was tego od dzieciaka, co? – rzuciła z rozbawieniem.
Odruchowo wyplątała dłoń z dłoni Severina i objęła mężczyznę w pasie.
- Podczas gdy my uczymy się, jak płacić podatki i nie dać się okraść na mieście, wam w tym samym czasie pokazują kroki takiego czy innego tańca i upewniają się, że będziecie potrafili zawrócić pannie w głowie – dodała przekornie i roześmiała się. – Dawno nikt ze mną tak nie tańczył – przyznała i była to prawda – choć, szczerze mówiąc, wynikająca głównie z ostatniej niechęci Amandine, by chodzić na jakiekolwiek zabawy. Nigdy nie plątała się po klubach, dawno też nie uczestniczyła w żadnym balu z Felixem. Nie chciała tracić czasu, wolała ślęczeć po nocach nad pracą – lub po prostu zwijać się pod kołdrą i spać lub nie, zależnie jak wiele kłębiło jej się w głowie.
Tego jednak Severin nie musiał wiedzieć.
Milczała potem przez chwilę, kołysząc się z Rosenkrantzem do niespiesznej melodii. Powoli, bardziej świadomie wciągnęła głęboko zapach mężczyzny. Poczuła miękkość jego koszuli pod policzkiem, wsłuchała się w rytm jego oddechów. Z ostrożnym wahaniem przesunęła dłonie wzdłuż jego pleców, przez pierś, aż na ramiona.
Odchyliła się lekko, mimowolnie odgarnęła niesforny kosmyk, który zdążył przykleić się jej do rumianego policzka. Zadarła głowę i uśmiechnęła się szeroko, nie uciekając już przed jego spojrzeniem. Ciemne oczy jaśniały jej jasno i, gdyby mogła spojrzeć na siebie z boku, Tegan musiałaby zgodzić się z Rosenkrantzem – blask pobliskiego ogniska odbijał się w jej tęczówkach naprawdę ślicznie.
Severin Rosenkrantz
Re: Wielka polana Nie 26 Maj - 9:48
Severin RosenkrantzWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kopenhaga, Dania
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : badacz w Przedsiębiorstwie kwiaciarskim Rosenkrantz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : alchemik renesansu (I), botanik (II)
Statystyki : alchemia: 18 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 27 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 8 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 12
Dżentelmeńskie gesty przychodzą mu z łatwością. Od lat najmłodszych wpajano mu, że konwenanse są równie istotne, co skrywane przez naturę tajniki. Zgłębiał je pilnie, równie ochoczo, co botaniczne meandry. W wieku dziecięcym nauczono go zdobywać pochwały. Sprawiedliwość rodzicielskiego systemu sprawiła, że nie migał się od ciężkiej pracy, jednocześnie chętnie czekając na nagrody. Swoim uprzejmym uśmiechem i wyćwiczoną dykcją w zachwyt wprowadzał matkę, babki oraz ciotki, prezentując, czego się nauczył.
- Taki przystojny kawaler! - powtarzały kobiety, a Severin puszył się z każdym komplementem, nawet jeśli nie do końca jeszcze rozumiał, do czego ma mu się to w życiu przydać.
- Czy działa? - pyta wciąż ze śmiechem, gdy Amandine wspomina o zawróceniu pannie w głowie — tak, dzisiaj już doskonale wie, co starsze miały na myśli, chwaląc go w dzieciństwie. Oczywiście, że szaleństwo leży wśród jego zamiarów i mało jest rzeczy, które powstrzymają go przed posunięciem się o kolejny krok. W tym momencie nawet złowrogi list od Felixa nie ma nad nim władzy.
Zbyt dobrze czuje się trzymając Amandine w objęciach, nawet jeśli ta z początku nie do końca chce z nim współgrać. Z każdym kolejnym dźwiękiem i każdym kolejnym utworem, otwiera się na niego coraz bardziej, pokazując, że nie istnieje na tyle uparta siła charakteru, której nie sforsowałby swoim urokiem, zwłaszcza teraz, kiedy jego pewność siebie bije wszelkie rekordy. Następujące po sobie muzyczne kawałki odliczają czas. Jeszcze wiek czy dwa temu, podobne zachowanie mogłoby być uznane za bezpośredni afekt, swoistą deklarację. Dziś mało kto zwraca już na to uwagę, do momentu, aż zrozumie, jakaż energia tworzy się między tym dwojgiem w ścisłym połączeniu ciał.
- Jestem zaszczycony, mogąc przyczynić się do tworzenia tak wspaniałych wspomnień - sili się na uroczysty ton, ale jego roześmiane oczy wyraźnie wskazują na to, że daleki jest od oficjalności. Z początku wcale nie idzie im zbyt dobrze. Próbują się dotrzeć, zrozumieć swoje kroki, wyczuć drżenie mięśni, przewidzieć kolejny ruch, lecz już po chwili pojawia się między nimi płynność. Tak doskonałego zgrania ciał nie można ignorować, ani marnować. Przysuwa ją bliżej siebie i zamyka w szczelnym uścisku. Wtula twarz w miękkie włosy i zachwyca się słodyczą kwiatowego zapachu. Przywodzi mu to na myśl rozległą łąkę, na której miękkości ległby właśnie i oddał się niezwykłemu błogostanowi. Chętnie znalazłby się tam w bliskim towarzystwie Tegan.
- Midsommar, jak każdą inną okazję do celebracji, powinno się obchodzić całym sobą - stwierdza, kiedy odsuwa ją wreszcie od siebie nieznacznie, by móc spojrzeć w jej oczy i dostrzec te same odbijające się weń płomienie. Szeroki uśmiech wygląda szczerze i prawdziwie, zachęca do tego, by nie odrywać odeń wzroku ani na moment. Tyle że jeśli Severin chce zrealizować wszystko to, czego pragnie, uśmiech ten należałoby na moment zmazać. Bujając się wciąż lekko do wybrzmiewającej melodii, nie zwraca żadnej uwagi na okolicznych gapiów, którzy potencjalnie mogliby wysnuć na ich temat jakąś szkodliwą plotkę. Za bardzo jest otumaniony alkoholem, narkotykiem i kobiecym pięknem, by przykładać doń jakąkolwiek wagę. Czy przyjdzie mu jeszcze tego żałować? Przesuwa dłonią po policzku Amandine, odgarniając zeń te pojedyncze wilgotne kosmyki, palce wsuwa między hebanowe włosy. Druga ręka pozostaje na jej ramionach, które trzyma wciąż blisko siebie, jakby w obawie przed jej rychłą ucieczką. Roziskrzone rumieńcem policzki kuszą, by naznaczyć je drobnymi pocałunkami, lecz tej jednej granicy (jeszcze) nie przekracza. - Ta noc ma dla nas w zanadrzu jeszcze niejedną atrakcję - oświadcza spokojniejszym tonem, a w ciemnej toni jego tęczówek można dostrzec przebiegłą iskrę. - Możemy przejść się na spacer po lesie, albo od razu pójść do mnie. Pytanie tylko, w skali od jeden do dziesięciu, jak bardzo jesteś niecierpliwa? - ryzykowne pytanie zawisa między nimi, dając wyraźny sygnał na to, do czego dąży — by móc spędzić z nią jeszcze dłuższą chwilę, z dala od wścibskich spojrzeń, z dala od plotek, ograniczeń i wstydu. Niezależnie od tego, co Tegan wybierze, ma zamiar spędzić ten czas blisko niej.
- Taki przystojny kawaler! - powtarzały kobiety, a Severin puszył się z każdym komplementem, nawet jeśli nie do końca jeszcze rozumiał, do czego ma mu się to w życiu przydać.
- Czy działa? - pyta wciąż ze śmiechem, gdy Amandine wspomina o zawróceniu pannie w głowie — tak, dzisiaj już doskonale wie, co starsze miały na myśli, chwaląc go w dzieciństwie. Oczywiście, że szaleństwo leży wśród jego zamiarów i mało jest rzeczy, które powstrzymają go przed posunięciem się o kolejny krok. W tym momencie nawet złowrogi list od Felixa nie ma nad nim władzy.
Zbyt dobrze czuje się trzymając Amandine w objęciach, nawet jeśli ta z początku nie do końca chce z nim współgrać. Z każdym kolejnym dźwiękiem i każdym kolejnym utworem, otwiera się na niego coraz bardziej, pokazując, że nie istnieje na tyle uparta siła charakteru, której nie sforsowałby swoim urokiem, zwłaszcza teraz, kiedy jego pewność siebie bije wszelkie rekordy. Następujące po sobie muzyczne kawałki odliczają czas. Jeszcze wiek czy dwa temu, podobne zachowanie mogłoby być uznane za bezpośredni afekt, swoistą deklarację. Dziś mało kto zwraca już na to uwagę, do momentu, aż zrozumie, jakaż energia tworzy się między tym dwojgiem w ścisłym połączeniu ciał.
- Jestem zaszczycony, mogąc przyczynić się do tworzenia tak wspaniałych wspomnień - sili się na uroczysty ton, ale jego roześmiane oczy wyraźnie wskazują na to, że daleki jest od oficjalności. Z początku wcale nie idzie im zbyt dobrze. Próbują się dotrzeć, zrozumieć swoje kroki, wyczuć drżenie mięśni, przewidzieć kolejny ruch, lecz już po chwili pojawia się między nimi płynność. Tak doskonałego zgrania ciał nie można ignorować, ani marnować. Przysuwa ją bliżej siebie i zamyka w szczelnym uścisku. Wtula twarz w miękkie włosy i zachwyca się słodyczą kwiatowego zapachu. Przywodzi mu to na myśl rozległą łąkę, na której miękkości ległby właśnie i oddał się niezwykłemu błogostanowi. Chętnie znalazłby się tam w bliskim towarzystwie Tegan.
- Midsommar, jak każdą inną okazję do celebracji, powinno się obchodzić całym sobą - stwierdza, kiedy odsuwa ją wreszcie od siebie nieznacznie, by móc spojrzeć w jej oczy i dostrzec te same odbijające się weń płomienie. Szeroki uśmiech wygląda szczerze i prawdziwie, zachęca do tego, by nie odrywać odeń wzroku ani na moment. Tyle że jeśli Severin chce zrealizować wszystko to, czego pragnie, uśmiech ten należałoby na moment zmazać. Bujając się wciąż lekko do wybrzmiewającej melodii, nie zwraca żadnej uwagi na okolicznych gapiów, którzy potencjalnie mogliby wysnuć na ich temat jakąś szkodliwą plotkę. Za bardzo jest otumaniony alkoholem, narkotykiem i kobiecym pięknem, by przykładać doń jakąkolwiek wagę. Czy przyjdzie mu jeszcze tego żałować? Przesuwa dłonią po policzku Amandine, odgarniając zeń te pojedyncze wilgotne kosmyki, palce wsuwa między hebanowe włosy. Druga ręka pozostaje na jej ramionach, które trzyma wciąż blisko siebie, jakby w obawie przed jej rychłą ucieczką. Roziskrzone rumieńcem policzki kuszą, by naznaczyć je drobnymi pocałunkami, lecz tej jednej granicy (jeszcze) nie przekracza. - Ta noc ma dla nas w zanadrzu jeszcze niejedną atrakcję - oświadcza spokojniejszym tonem, a w ciemnej toni jego tęczówek można dostrzec przebiegłą iskrę. - Możemy przejść się na spacer po lesie, albo od razu pójść do mnie. Pytanie tylko, w skali od jeden do dziesięciu, jak bardzo jesteś niecierpliwa? - ryzykowne pytanie zawisa między nimi, dając wyraźny sygnał na to, do czego dąży — by móc spędzić z nią jeszcze dłuższą chwilę, z dala od wścibskich spojrzeń, z dala od plotek, ograniczeń i wstydu. Niezależnie od tego, co Tegan wybierze, ma zamiar spędzić ten czas blisko niej.
Amandine Tegan
Re: Wielka polana Nie 26 Maj - 18:50
Amandine TeganWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : złotnik, asystentka Felixa Sommerfelta i jubiler w jego pracowni
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : szczur wędrowny
Atuty : zaklinacz (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 16 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Na pytanie, czy działa nie zdołała znaleźć żadnej odpowiedzi – nic, co nie wiązałoby się z pożałowania godnym przyznaniem, że owszem, tak, po czym spłonieniem się już zupełnie głębokimi odcieniami karmazynu. Ani jednego, ani drugiego nie chciała, w efekcie roześmiała się więc tylko, traktując pytanie Severina jako retoryczne.
Podobnie nie pokusiła się o przyjęcie podobnie uroczystego tonu – choć tym razem głównie dlatego, że Rosenkrantz wyraźnie się z niej naigrywał. Amandine była natomiast zbyt oszołomiona nadmiarem bodźców, by stanowić dla niego godną rywalkę w podobnych przekomarzaniach – i, jednocześnie, czuła się w ten dziwny sposób, który sprawiał, że nawet drobne złośliwostki łatwo byłoby zbyć machnięciem ręki.
Szczęśliwa. Tak się chyba czuła.
Odetchnęła głęboko, gdy przygarnął ją mocniej i tylko przez chwilę zastanawiała się, co najlepszego wyrabia. Już w kolejnej bez oporów dała się usidlić ciemnemu spojrzeniu, odruchowo otarła lekko policzkiem o dłoń mężczyzny i westchnęła cicho, gdy wplótł palce w jej włosy. Potem – za kilka godzin, albo dopiero następnego ranka – miała wyrzucać sobie, jak żałosna w tym wszystkim była, jak zdesperowana, jak śmiesznie łatwa. Potem. Bo teraz, tutaj, wciąż czuła smak miodu na języku; wciąż czuła, jak głośno i szybko biło jej serce, wzmagając pracę za każdym razem, gdy Severin był jeszcze bliżej, jeszcze trochę bardziej dla niej; i wciąż nie potrafiła wymyślić, dlaczego w zasadzie nie miałaby taka być – czemu miałaby nie lgnąć, czemu miałaby nie skorzystać. Była dorosła, mogła przecież.
Wspomnienia wstydu, paniki rodzącej się zdecydowanie zbyt często, gdy ktoś sięgał po jej ciało – te były teraz rozmyte, wyblakłe, zbyt ulotne, by Amandine poświęcała im swą uwagę. Teraz czuła się dobrze. Pewnie. Było jej wesoło, lekko, było jej dokładnie tak, jak – jak sądziła – powinno jej być w tak radosny dzień.
I było jej tak z Severinem. To zrozumiałe, że nie chciała tego kończyć. To całkiem naturalne, że chciała więcej.
Gdy mówił, w uroczo zawoalowany sposób przedstawiając plany, którym mogliby się oddać, Amandine uśmiechnęła się przelotnie, przekrzywiła głowę lekko, jak zaciekawione zwierzątko. Już od jakiegoś czasu skakała między skrajnościami. Paraliżujący wstyd w jednej chwili potrafił przerodzić się w zupełnie nierozsądną śmiałość; onieśmielające niepewności na pstryknięcie palcami zmieniały się w zupełnie przeciwne przekonanie, że co by się nie wydarzyło, wszystko jej wolno i ze wszystkim sobie poradzi. Tak było już wcześniej. Tak było teraz.
Tym bardziej zaskakujące bylo więc, że jednak się zawahała. Że uśmiech, już od paru dłuższych chwil tak szeroki, spełzł powoli, ustępując miejsca ostrożności. Że – choć pozostała blisko, jakby fizycznie niezdolna, by cofnąć się, wprowadzić między nich przyzwoity dystans – znów spięła się lekko i zaczęła skubać nerwowo miękki materiał koszuli Rosenkrantza.
W skali od jeden do dziesięciu...
Roześmiała się krótko, z wyczuwalnym skrępowaniem – tym większym, że nawet wtedy jej serce wcale nie zwolniło, krew szumiała jej w skroniach dokładnie tak samo głośno, jak przedtem, i że wciąż bardzo chciała poczuć smak pocałunków Severina. Zobaczyć, jakby to było, gdyby...
- Solidne sześć – palnęła bez zastanowienia, ostatnim zrywem ratując resztki godności – tej, utraty której tak bliska była, gdyby powiedziała to, co nasunęło jej się najpierw. Jedenaście.
Milczała jeszcze przez chwilę, uśmiechnęła się ostrożnie, wreszcie roześmiała – znów lekko, znów bardzo naturalnie – i pokręciła głową lekko.
- Zabierz mnie gdzieko... – zaczęła, zaraz urwała jednak. – Do ciebie. Zabierz mnie do siebie – odpowiedziała wreszcie z przekonaniem, choć może trochę zbyt szybko.
Prawda była jednak taka, że nie mogli iść na spacer. Nie mogli iść… Cóż, pewnie nigdzie indziej, jak tylko do Severina – bo gdyby poszli, śmiałość Amandine raczej prędzej niż później rozwiałaby się jak puch na wietrze, a tego przecież nie chciała. Ani trochę.
Amandine i Severin z tematu
Podobnie nie pokusiła się o przyjęcie podobnie uroczystego tonu – choć tym razem głównie dlatego, że Rosenkrantz wyraźnie się z niej naigrywał. Amandine była natomiast zbyt oszołomiona nadmiarem bodźców, by stanowić dla niego godną rywalkę w podobnych przekomarzaniach – i, jednocześnie, czuła się w ten dziwny sposób, który sprawiał, że nawet drobne złośliwostki łatwo byłoby zbyć machnięciem ręki.
Szczęśliwa. Tak się chyba czuła.
Odetchnęła głęboko, gdy przygarnął ją mocniej i tylko przez chwilę zastanawiała się, co najlepszego wyrabia. Już w kolejnej bez oporów dała się usidlić ciemnemu spojrzeniu, odruchowo otarła lekko policzkiem o dłoń mężczyzny i westchnęła cicho, gdy wplótł palce w jej włosy. Potem – za kilka godzin, albo dopiero następnego ranka – miała wyrzucać sobie, jak żałosna w tym wszystkim była, jak zdesperowana, jak śmiesznie łatwa. Potem. Bo teraz, tutaj, wciąż czuła smak miodu na języku; wciąż czuła, jak głośno i szybko biło jej serce, wzmagając pracę za każdym razem, gdy Severin był jeszcze bliżej, jeszcze trochę bardziej dla niej; i wciąż nie potrafiła wymyślić, dlaczego w zasadzie nie miałaby taka być – czemu miałaby nie lgnąć, czemu miałaby nie skorzystać. Była dorosła, mogła przecież.
Wspomnienia wstydu, paniki rodzącej się zdecydowanie zbyt często, gdy ktoś sięgał po jej ciało – te były teraz rozmyte, wyblakłe, zbyt ulotne, by Amandine poświęcała im swą uwagę. Teraz czuła się dobrze. Pewnie. Było jej wesoło, lekko, było jej dokładnie tak, jak – jak sądziła – powinno jej być w tak radosny dzień.
I było jej tak z Severinem. To zrozumiałe, że nie chciała tego kończyć. To całkiem naturalne, że chciała więcej.
Gdy mówił, w uroczo zawoalowany sposób przedstawiając plany, którym mogliby się oddać, Amandine uśmiechnęła się przelotnie, przekrzywiła głowę lekko, jak zaciekawione zwierzątko. Już od jakiegoś czasu skakała między skrajnościami. Paraliżujący wstyd w jednej chwili potrafił przerodzić się w zupełnie nierozsądną śmiałość; onieśmielające niepewności na pstryknięcie palcami zmieniały się w zupełnie przeciwne przekonanie, że co by się nie wydarzyło, wszystko jej wolno i ze wszystkim sobie poradzi. Tak było już wcześniej. Tak było teraz.
Tym bardziej zaskakujące bylo więc, że jednak się zawahała. Że uśmiech, już od paru dłuższych chwil tak szeroki, spełzł powoli, ustępując miejsca ostrożności. Że – choć pozostała blisko, jakby fizycznie niezdolna, by cofnąć się, wprowadzić między nich przyzwoity dystans – znów spięła się lekko i zaczęła skubać nerwowo miękki materiał koszuli Rosenkrantza.
W skali od jeden do dziesięciu...
Roześmiała się krótko, z wyczuwalnym skrępowaniem – tym większym, że nawet wtedy jej serce wcale nie zwolniło, krew szumiała jej w skroniach dokładnie tak samo głośno, jak przedtem, i że wciąż bardzo chciała poczuć smak pocałunków Severina. Zobaczyć, jakby to było, gdyby...
- Solidne sześć – palnęła bez zastanowienia, ostatnim zrywem ratując resztki godności – tej, utraty której tak bliska była, gdyby powiedziała to, co nasunęło jej się najpierw. Jedenaście.
Milczała jeszcze przez chwilę, uśmiechnęła się ostrożnie, wreszcie roześmiała – znów lekko, znów bardzo naturalnie – i pokręciła głową lekko.
- Zabierz mnie gdzieko... – zaczęła, zaraz urwała jednak. – Do ciebie. Zabierz mnie do siebie – odpowiedziała wreszcie z przekonaniem, choć może trochę zbyt szybko.
Prawda była jednak taka, że nie mogli iść na spacer. Nie mogli iść… Cóż, pewnie nigdzie indziej, jak tylko do Severina – bo gdyby poszli, śmiałość Amandine raczej prędzej niż później rozwiałaby się jak puch na wietrze, a tego przecież nie chciała. Ani trochę.
Amandine i Severin z tematu