Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Pracownia

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Pracownia
    Murowana piwnica została przystosowana na pracownię alchemiczną pokaźnych rozmiarów, obejmującą całą powierzchnię domu. Znajduje się tutaj pomieszczenie na przechowywanie ingrediencji, miejsce na książki oraz ogromny stół przeważnie zabałaganiony notatkami. Kilka desek w podłodze odsłania płytki schowek na mikstury i księgi zakazane, ukrywany pod dywanem i kociołkiem. W piwnicy znajduje się też zlew oraz wygodna kanapa służąca do odpoczynku lub drzemki po dniu pracy.
    Ślepcy
    Verner Forsberg
    Verner Forsberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3662-verner-forsberg#37169https://midgard.forumpolish.com/t3673-verner-forsberghttps://midgard.forumpolish.com/t3672-konwalia#37290https://midgard.forumpolish.com/f128-verner-forsberg


    1.06.2001


    Asterin nie oszczędzała ani jego czasu ani jego kondycji i podobało mu się to, bo nigdy nie należał do cierpliwych uczniów i lubił natychmiastowe korzyści z wiedzy. Miał dobrą pamięć, logicznie łączył fakty, nauczyciele mawiali, że jest zdolny (i z uwagi na jego nazwisko, nie mieli odwagi dodać, że bywa również leniwy) i alchemia przychodziła mu z naturalną łatwością — łatwością kogoś, kto pojmuje ją intuicyjnie, ale i kogoś, kto dorasta w uprzywilejowanym domu, pod okiem ojca-wykładowcy. Z niektórymi prawami czy nazwami osłuchał się od dziecka, podsłuchując rozmowy dorosłych, których nie starali się nawet ukrywać.
    Magia zakazana była zupełnie inna. Nieprzewidywalna terra incognita, wymykająca się logice i doświadczeniu i chaotycznym nastrojom Forsberga. Musiał nauczyć się jej od podstaw, ale nawet one nie wystarczały — musiał ją okiełznać, uczynić swoją, po omacku odnaleźć własny klucz dla rzucanych zaklęć. Początkowo obserwował Siri, potem Asterin, obydwie władały tą magią inaczej i każda w sposób drastycznie różny. I choć podejście Eggen było mu bliższe, to w chwilach zwątpienia podświadomie wracał do wersji Jarveli, a ostatecznie miał mglistą świadomość, że musi wykuć drogę sam.
    Dziś poświęcił wieczór — i miał poświęcić znaczną część nocy, bo znowu spał do siedemnastej — na zgłębianie tajników jednej z ksiąg pożyczonych mu przez Asterin. Nie znał jeszcze tej pozycji, co bardzo go ucieszyło. Polując na księgi z magii zakazanej czuł się trochę jak podczas łowów na rzadkie ingrediencje. Pozycje były niedostępne, wybrakowane, nie dało się ich dostać bez ryzyka, a niektórzy wcale nie chcieli się z nimi rozstawać, za żadne pieniądze. Tej jeszcze nie znał, a traktowała o czymś, co powinno go interesować, choć nigdy nie odziedziczył smykałki medycznej Myklebustów: o powiązaniu magii z anatomią, ale nie w celach leczniczych.
    Beysta - powtarzał cicho, ćwicząc prawidłową wymowę i śledząc wzrokiem ilustrację, pokazującą w których miejscach wiązki zaklęcia mogą przeniknąć przez skórę by uszkodzić narządy wewnętrzne. Nie śmiertelnie, ale sama możliwość wywołania stłuczeń pod czyjąś skórą była ekscytująca, a Verner cierpliwie układał dłoń w odpowiednie gesty, ćwicząc zaklęcie na sucho. Wydawało się trudne, ale nie niemożliwe i wiedział już, że na następnej lekcji poprosi Asterin o żywy cel.
    Na dłużej zatrzymał się przy podrozdziale traktującym o Dökkt gúff, zadumany nad tym jak wywołać u ofiary wymioty trującą mazią. Czy sama magia byłaby zdolna by stworzyć truciznę, z niczego? Czy może zaklęcie czerpało z toksyn w samym ciele ofiary, kreatywnie modyfikując soki żołądkowe? Gorączkowo czytał, szukając odpowiedzi, ale nie usatysfakcjonowało go toksykologiczne wyjaśnienie tej sytuacji, a zatem rozwiązanie jego problemu było tylko jedno. Zanotował w myślach nazwę zaklęcia, przećwiczył kilkukrotnie odpowiednie gesty, a potem postanowił, że musi doprowadzić kogoś do wymiotów i pobrać ich próbkę od żywej osoby. Potem zbada te trujące wymioty samemu i odnajdzie swoją odpowiedź!
    Resztę nocy spędził wertując kartki o zaklęciach zaawansowanych, tych, które zdaniem Asterin wciąż leżały poza granicami jego możliwości. Chciał jej udowodnić, jak najprędzej, ale nie lekkomyślnie, że się myliła. Chciał kogoś zdekapitować, albo dwoma gestami zatrzymać czyjeś funkcje życiowe. Zapisał starannie nazwy wszystkich nieznanych inkantacji, posmakował ich zgłosek na języku, przejrzał ilustracje odpowiednich gestów i obejrzał z fascynacją makabryczną rycinę pokazującą skutki zaklęcia, które doprowadziło kogoś do eksplozji serca. Na koniec spalił swoje notatki, nie chcąc zostawić po swojej nauce żadnych śladów w domu — ale zrobił to dopiero w środku nocy, gdy był już pewien, że zapamiętał wszystko, co było mu potrzebne.

    /zt
    Ślepcy
    Verner Forsberg
    Verner Forsberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3662-verner-forsberg#37169https://midgard.forumpolish.com/t3673-verner-forsberghttps://midgard.forumpolish.com/t3672-konwalia#37290https://midgard.forumpolish.com/f128-verner-forsberg


    noc z 2.07 na 3.07.2001


    Dał radę teleportować się z obrzeży Forsteder do domu — na szczęście nie było to tak daleko, jak jezioro, nad którym zbierał resztę ingrediencji — i pośpiesznie zerknął na jeden z rzędu zegarów i budzików. Zresztą, nie musiał. Zmrok jeszcze nie zapadł, ale już niedługo, a umówili się o zmroku. Zbiegł do piwnicy, gdzie pedantycznie poukładał na stole pozyskane dzisiaj ingrediencje i upewnił się, że na półkach bezpiecznie znajduje się cała reszta. Wiele z nich zebrał na elfim szlaku, a samo wspomnienie wywołało mimowolny (czyli niespotykany!) uśmiech na jego twarzy. Nie licząc walki z landvaettami, licytacji na upokorzenia ze ślepcami, ucieczki przed ogniem we wścieklej gęstwinie i odkrycia przez Asterin jego choroby, ostatni tydzień był jednym z najlepszych w jego życiu. Uporczywie odpychał od siebie myśl, że bez mitycznego kwiatu to wciąż będzie zbyt krótkie życie. Lubił się nad sobą użalać, ale nie, gdy miał zadanie do wykonania. Większość ostatnich dni spędził w mieszkaniu Asterin, dbając głównie o przesadzanie jej roślin lub podlewanie swoich (właściwie, wracał do domu tylko po to) i często łapiąc się na myśli, że to wszystko — ona w jego życiu i to, że nie wygoniła go z domu dowiedziawszy się o jego nieuleczalnym wyroku — jest tylko snem. Wciąż szczypał się kontrolnie w przedramiona, ale coraz rzadziej, nie chcąc by widziała na jego ciele jakiekolwiek inne ślady niż te pozostawione przez nią.
    Dziś nie nachodziły go napady senności, bo list od Magisterium oraz perspektywa zaproszenia Asterin do domu skutecznie podniosły mu adrenalinę. Po posegregowaniu ingrediencji wziął szybki prysznic i prędko poukładał swoje rzeczy (przynajmniej budzików nie musiał już przed nią chować), aż wreszcie starannie zerwał ze szklarni jednego z najpiękniejszych czarnych tulipanów. Nie wnosił kwiatów do pracowni – tam miały być tylko rzeczy stricte potrzebne do warzenia eliksirów — ale wsunął kwiat do smukłego wazonu w przedpokoju. Po chwili otwierał już drzwi Asterin, wciąż rozgorączkowany i z wilgotnymi po prysznicu włosami.
    - Mam wszystko, po co dziś wyruszyłem. - pochwalił się już w progu, byleby zagłuszyć czymś ciszę i wspomnienie ostatniego razu, gdy gościła w jego domu. Od tamtej pory wymienił meble i wystrój w salonie (bo wszystkie zdemolował tamtego popołudnia), miał żonę i dziecko, pozbył się żony i stracił córkę i nie chciał o tym wszystkim myśleć, ona pewnie też nie. - Potem pokażę ci szklarnie, ale spójrz. - pociągnął ją za rękę, by wskazać jej czarny kwiat we flakonie. - Dla ciebie. - wyszeptał, nachylając się nad jej uchem. Obiecał jej przed pięciu laty, że wyhoduje dla niej czarny tulipan i dopiął swego.
    Magisterium nie będzie jednak czekać tak długo.
    - Masz jotunowe kolce? To muszą być one, prawda? - upewnił się po raz kolejny, bo już rano dyskutowali nad ingrediencjami i próbowali odgadnąć skład przysłanej przez Magisterium receptury. Zgniły zapach od razu skojarzył się toksykologowi z owocami wykorzystywanymi do przygotowania Spojrzenia Jotuna — trucizny, którą badał wnikliwie gdy zatruto nią znajoma z Kruczej Straży. Asterin byłaby pewnie teraz dumna, słysząc, że pozwolił jej umrzeć; ale wtedy świat Vernera wyglądał inaczej i był dumny, że udało mu się rozwiązać tamtą zagadkę. Kobieta nadal żyła i miał o jedną dłużniczkę więcej. Drugi składnik, wawrzynek wilczełko, odgadła Asterin.
    - Pokażę ci moje królestwo. - błysnął zębami w uśmiechu, wskazując Eggen schody do piwnicy. - Później sama ocenisz, czy dobrze ukryłem wszystkie zakazane księgi i zobaczysz moje skrytki, ale na razie zajmijmy się alchemią. - paplał, prowadząc ją na dół niczym Upiór pokazujący Christine podziemia opery (niedawna wizyta w teatrze zapadła mu w pamięć, choć szczerze mówiąc wolał musicale tego całego Skova).
    - Mam białomirtwór i jakimś cudem znalazłem łuski selmy. Kiedyś znalazłem tam też oko valravna, dziś bezużyteczne, ale dobrze, że pozyskałaś mięso... czy to prawda, że valravny hoduje się je na Przesmyku dla ingrediencji? Z drugiej strony, nie wyobrażam sobie, by taki valravn dał sobie wydrzeć mięso, ale chodzenie po lesie za martwymi valravnami też jest cholernie irytujące... - popadł w krótką dygresję, zastanawiając się jak Asterin to zrobiła. Mógłby też po prostu kupić pozyskane z valravnów ingrediencje, ale odkąd Björn Guildenstern go nastraszył, jeszcze bardziej ograniczył wizyty w sklepach z zakazanymi ingrediencjami. Już odkąd zaczął truć Reginę, większość próbował zebrać sam, również na zapas. Piętrzyły się teraz na półkach, w starannie zakręconych słoiczkach. W jednym z nich dumnie spoglądała na Asterin wężowa głowa w formalinie, pamiątka po zarżniętym przez nią landvaettcie.
    - Myślałem nad proporcjami. W teorii są jasne i obstawiałbym dwa kolce jotuna, oraz dwa kwiaty wawrzynka wilczełko, jeśli dobrze odgadliśmy ingrediencje. Z drugiej strony może chodzić o kwiaty łącznie z łodygami, co wszystkim by zachwiało... - westchnął ciężko. - Pozostaje też czas warzenia mikstury. - trącił dłonią budzik. - Przygotowałem kilka wyliczeń, na początku spróbowałbym formułę standardową dla trucizn, ale z drobną modyfikacją na końcu, bo to nie jest do końca trucizna... - nagle zmarkotniał, podnosząc wzrok na Asterin. - Liczy się każda sekunda, więc jeśli bym się… zamyślił - miał atak choroby - przejmiesz kociołek, dobrze? Mną się nie przejmuj. - mruknął, lekko zakłopotany. Wykrył swoją chorobę wcześnie właśnie z powodu perfekcjonizmu nad kociołkiem, ale nigdy dotychczas nie wpuścił nikogo do swojego królestwa, nigdy od diagnozy nie warzył eliksirów z kimś, choć mogło to być obiektywną pomocą. Przed pięciu laty warzył je z Asterin, co było z kolei obiektywną przyjemnością, ale wtedy nie tykał trucizn ani zakazanych mikstur (więc dzisiaj będzie bardzo ekscytująco) i był zdrowy (co psuło mu odrobinę nieskrępowaną radość z dzisiejszych okoliczności).
    Ślepcy
    Asterin Eggen
    Asterin Eggen
    https://midgard.forumpolish.com/t3631-asterin-eggen#36721https://midgard.forumpolish.com/t3638-asterin-eggen#36796https://midgard.forumpolish.com/t3639-magnus#36803https://midgard.forumpolish.com/f119-asterin-eggen


    Czuła się jak objuczony muł, mijając kolejne fragmenty miejskich arterii w drodze do domu Vernera. Prawe ramię niosło dużą czarną torbę, w której skryły się kociołek oraz starannie posegregowane ingrediencje upchnięte w sakiewkach i słoiczkach, lewe natomiast cieszyło się lżejszą wagą opakowanego w brązowy papier chińczyka, którego w przypływie impulsu zamówiła dla nich w jednym z ulubionych lokali. Dlaczego nie glazurowane płaty mięsa cielęcego z musem z groszku i przywiezionej z, kurwa, Florencji młodej marchwi, w towarzystwie pieczonych bułeczek, nadziewanych szalotką i kaczką?, słyszała w myślach głos grymaszącego Forsberga, ale nie zamierzała się tym przejmować. Równie dobrze mogli zjeść to, co normalni ludzie, mający ważniejsze rzeczy na głowach, niż przygotowanie ekskluzywnego obiadu z winem wybranym przez sommeliera z kijem w dupie.
    Wyobrażenie jego miny, kiedy otworzy przed nim plastikowy pojemnik z makaronem smażonym w woku z warzywami i kurczakiem, skutecznie umiliło jej drogę. Pozwoliło również nie zastanawiać się nad tym, czy w ciągu ostatnich pięciu lat jego dom jakoś się zmienił: czy meble nosiły na sobie ślady dłoni Reginy, czy w powietrzu wciąż było czuć zapach jej perfum, czy magia zakazana, która przeniknęła do codzienności Vernera, zasiała ziarno również w aurze pokoi, którymi się otaczał. Kiedyś ta przestrzeń była dla niej znajoma i prosta w nawigacji, dziś jednak wkraczała na grunt nowy, obcy i zagadkowy, ale napięcie, które z tego powodu się w niej pojawiło, łatwiej było wyprzeć.
    - Brawo, kolejny plusik - odpowiedziała buńczucznie, przekroczywszy próg. Jej wargi ułożyły się w wygiętą linię uśmiechu, po czym wspięła się na palce i przycisnęła je do jego ust w krótkim, powitalnym pocałunku. - Ja też - dodała i zsunęła ramiączko przepastnej torby, którą bezpardonowo wręczyła Vernerowi.
    Przeciągły pomruk połaskotał wnętrze gardła, kiedy nachyliła się do czarnego jak noc tulipanu. Atramentowe, lekko postrzępione płatki zdawały się pochłaniać światło pomieszczenia, były nadżerką na tle elegancko urządzonego salonu, a przez to okrutnie jej się spodobały. Uwielbiała wszystko, co niepiękne, nieidealne; to, co nie powinno było powstać ani się narodzić, a co wywalczyło sobie prawo do istnienia, nawet rękoma galdrów odpowiadających za ich wynalezienie. Musnęła opuszkami czarny pąk, wytyczyła paznokciem ślad łodygi, i zerknęła na niego kątem oka. Kiedyś myślała, że na śmiałych zapewnieniach Vernera się zakończy, ale on udowodnił, że nie rzucał słów na wiatr. Przez pięć lat doskonalił genetyczną chimerę, nie wiedząc, czy Asterin kiedykolwiek ją zobaczy. Przez pięć lat nie pozwolił jej zwiędnąć, nie zasuszył pozostałości.  - Zgrabnie ci wyszedł… - pochwaliła go niskim, rozwibrowanym mruknięciem. - Wygląda jak coś, co zakwitłoby pod bramami królestwa samej Hel - zauważyła, nie mając wątpliwości, że tulipan przypadłby bogini do gustu, zupełnie tak jak jej. A gdyby naprawdę jeszcze kąsał? Gdyby żywił się sokami pochwyconych insektów, żerował na nich? Ależ byłby niesamowity. Jak sam Verner.
    - Kolce, mięso i chińszczyznę - oznajmiła i położyła pakunek na jednej z szafek. Goniła ich praca, sama nie miała zresztą jeszcze apetytu, a w przeciwieństwie do Vernera nie przeszkadzało jej odgrzewanie jedzenia zostawionego na później. - Żadna roślina nie cuchnie taką zgnilizną, więc nie ma opcji, żebyśmy się z tym pomylili - wzruszyła ramionami, przekonana i pewna swego, pewna również jego, człowieka bieglejszego w sztuce alchemii niż ona; swojego mentora, tak kiedyś, jak i teraz, kiedy spajała ich obietnica wspólnego warzenia trucizn. Zresztą - list od Magisterium oraz uszczuplona o dwie pozycje receptura przypominały zgadywankę, a Loki świadkiem, że była w nich całkiem niezła, stawiając sobie ich rozwiązanie za punkt honoru. I cieszyła się, że mogła dołożyć swoją cegiełkę do dywagacji, typując wawrzynka jako jeden z brakujących składników. - Na wszelki wypadek wzięłam więcej niż dwa owoce - dodała. Warzenie mikstur nie wybaczało błędów, nie pozwalało cofnąć się o kilka kroków i naprawić niedociągnięć, bo wszystko należało rozpoczynać od zera. Prędzej zjadłaby własne spodnie, niż wróciła do lasu w trybie natychmiastowym, jeśli okazałoby się, że brakuje im składników.
    Potaknęła na zaproszenie Vernera i podążyła za nim w dół klatki schodowej prowadzącej w głąb piwnicy, otoczona ciasnym węzłem jego przemówienia, charakterystycznym dla podekscytowania - zarówno zadaniem, jak i chyba tym, że po prostu tutaj była. Że oboje znów tu byli, tym razem odarci z sekretów i znający swoje najgorsze wady, najpoważniejsze sekrety, prawdziwych siebie. - Zdarłeś łuski z selmy własnoręcznie, czy dopisało ci takie szczęście, jak mi z rozgrzebanymi wnętrznościami valravna? - zapytała, nie próbując ukryć rozbawienia. - Niektórzy tak robią - potaknęła, gdy zagadnął na temat hodowania spaczonych, opierzonych krwiopijców. Nie lubiła ich w żywej postaci, były niepokojące i stosunkowo brzydkie. - Kiedy masz ich u siebie dostatecznie dużo, nie szkoda ukręcić im łbów dla mięsa. Dobrze za to płacą, a masz rację, że to mniej zachodu, niż szukanie ich w dziczy - wyjaśniła bez zbędnego współczucia, jednocześnie wodząc wzrokiem po pedantycznie zorganizowanej przestrzeni, w której Verner oddawał się pracy. Podobało się jej tu: widać było, że piwnica została przygotowana tak, by mieli jak najmniej sztucznych rozpraszaczy, natomiast panujące w środku światło nadawało wnętrzu przyjemnie tajemniczego charakteru. Pasowało do niego. - Gdybyś był pokojem, wyglądałbyś jak ta pracownia - stwierdziła i lekko wcisnęła łokieć w jego bok, zaczepnie i figlarnie. - Nie Verner Forsberg, tylko mój Verner - nie musiała tego precyzować, a jednak to zrobiła. Wśród klanowego blichtru nosił miraże masek, ale to z nią był prawdziwie szczery względem samego siebie.
    Posłała zaimpregnowanej w formalinie landvaetcie nienawistne spojrzenie, po czym sięgnęła do przyniesionej przez niego torby i zaczęła wykładać własny zasób na blat długiego, drewnianego stołu. Złoty kociołek wylądował po drugiej stronie od kociołka gospodarza, wyciągnęła też kilka przydatnych ingrediencji, w tym szczelnie zamknięte owoce jotunowego kolca oraz umieszczone w plastikowym pojemniku serpentyny poszarpanych ptasich wnętrzności. Było ich niemal zaskakująco dużo, na tyle, by nie musieli się martwić o zapas.
    - Łodygi nie są tak trujące jak kwiaty albo liście - zauważyła w temacie wawrzynka. - Może najrozsądniej byłoby właśnie zmielić kwiaty z liśćmi? - zasugerowała, ciekawa jego opinii. To był jego projekt, jego ocenie poddawała więc własne pomysły i nie czuła się z tego powodu jakkolwiek poniżona. Był po prostu lepszy, lepiej też wykształcony, znacznie bardziej niż ona nadawał się więc do eksperymentów. A kiedy zmarkotniał, w jej oczach błysnęła czułość trudna do pomylenia z żadną inną emocją - ale czułość zdecydowana, nie współczująca. Zbliżyła się do niego i sięgnęła jego ust, najpierw złożywszy na nich pocałunek, a potem przygryzła lekko jego dolną wargę. - Tak zrobię - obiecała solennie, po prostu. Jego choroba nie była ułomnością, była czymś, z czym musieli sobie radzić, i jego propozycja była właśnie tego sposobem. - Zaczynamy? - zapytała, jeszcze przez chwilę gładząc jego policzek palcami, by następnie obrócić się ku rozłożonym na stole ingrediencjom. - Co mam robić? Wycisnąć sok z szaleju? - zaproponowała, ale to do niego zwracała wzrok po decyzję, po ostateczne zadyrygowanie.
    Ślepcy
    Verner Forsberg
    Verner Forsberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3662-verner-forsberg#37169https://midgard.forumpolish.com/t3673-verner-forsberghttps://midgard.forumpolish.com/t3672-konwalia#37290https://midgard.forumpolish.com/f128-verner-forsberg


    Prawie pogłębił pocałunek, ale powstrzymała go myśl o recepturze eliksiru — równie ekscytującej jak obecność uśmiechniętej Asterin w jego domu. Odkąd pięć lat temu trzasnęły za nią drzwi, nie wierzył, że jeszcze kiedykolwiek tu wróci, choć uporczywie robił dobrą minę to złej gry (od dzieciństwa wyćwiczył przecież tą minę). Przez jakiś czas po śmier— kryzysie i odejściu z pracy wydawało mu się też, że alchemia już nigdy nie przyniesie mu takiej radości jak wcześniej. Na krótko odzyskał tą radość gdy truł Reginę, ale nawet wtedy czegoś brakowało, a dziś… dziś wszystko zdawało się idealne.
    - Nie wątpiłem. - mruknął w odpowiedzi na ich sukces związany z ingrediencjami, uśmiechając się krzywo. Rośliny zawsze zdawały się same wpadać Asterin w ręce, niezależnie od tego jak zarzekała się, że ich nie znosi. Nie potrafił sobie tego wytłumaczyć, ale czasem nachodziła go refleksja, że gdy jemu nie udawało się znaleźć jakiś ingrediencji, ojciec po prostu zbierał je sam albo kupował w sklepie; że początkowo zbierał je sam tylko i wyłącznie z powodu perfekcjonizmu i nieufności wobec pośredników, a prawdziwa konieczność przyszła dopiero, gdy zainteresował się składnikami zbyt zakazanymi by móc je kupić bez wzbudzania podejrzeń. Czy to presja braku alternatyw nauczyła Asterin patrzeć na leśną ściółkę uważniej? Nie powinien zazdrościć jej biedy, ale zazdrościł jej nabytego doświadczenia i czujności, której wciąż mu brakowało. Szybkości i pewności, z jaką związała ślepca w lesie gdy on wciąż próbował rozmawiać.
    Na tulipany napatrzył się w samotności i miał już trochę czasu by nasycić się własnym sukcesem i pięknem czarnych płatków. Dlatego jak zahipnotyzowany, odczuwając nieokreślone napięcie, któremu nie potrafiłby wprost przypisać rzadko odczuwanej obawy czy nieśmiałości, spoglądał na reakcję Asterin. Kąciki ust drgnęły mu dopiero, gdy pochwaliła jego dzieło.
    - Mhm. Wyprzedził w tym mnie, podczas pierwszych krzyżówek nie wiedziałem jeszcze, że niedługo będę czcić tylko Lokiego i Hel. - przytaknął, nieświadomie zdradzając się ze zmianą przekonań religijnych. Wiedziała, że odrzucił swoje życie by oślepnąć, ale dotychczas nie mówił tak zdelkarowanie o zerwaniu z resztą bogów. Wyrzekł się ich zresztą jeszcze zanim zwrócił się ku magii zakazanej — prawdopodobnie wtedy, gdy zabrał Magnolię z prosektorium i postanowił jej nikomu nie oddawać, a personel medyczny i tak zdołał ją zabrać z powrotem.
    - Świetnie! - rzucił z lekkim roztargnieniem, nie reagując na chińszczyznę z obrzydzeniem, którego Asterin mogłaby po nim oczekiwać. Nie zajrzał jeszcze do pojemnika by ocenić, czy to dobra chińszczyzna — choć po długiej wyprawie był trochę głodny, to najedzony czuł się bardziej senny, a nie mógł tego dzisiaj ryzykować. Zje potem. Zwłaszcza, że głód jedzenia i głód zakazanej magii i tak zlewały mu się czasem w jedno. Kiedyś chciał o to spytać Asterin, ale wtedy nie chciał czuć się przy niej niedoświadczony ani słaby. - Jak odróżniasz głód od głodu magii? - odważył się zatem teraz, niemal nonszalancko, oglądając w tym czasie przyniesione kolce. - Leżały na plaży. - odpowiedział mechanicznie, z bladym uśmiechem. Wiele oddałby za to, by móc zobaczyć legendarną selmę. - Nigdy nie chciałaś hodować valravna? Podobno są wredne. - błysnął zębami, podnosząc na nią wzrok. - Też starałem się wziąć składniki z zapasem, choć nie zawsze się udało. - dodał, krzywiąc się lekko na myśl o przekładaniu warzenia na inny dzień lub pośpiesznej wyprawie po więcej. Alchemia dawała mu przewidywalność, której tak brakowało jego życiu. Natychmiastowy sukces  w czymś tak poukładanym rozładowywał tłumione przy innych napięcie, a ryzykowne eksperymenty stwarzały pole do bezpiecznej (zdaniem Wernera) adrenaliny. Tyle, że dzisiaj odtwarzał coś, co od lat nie istniało; a choć był pewien odnośnie doboru składników to cała reszta procesu wciąż pozostawała niewiadomą. Lubił zagadki, czuł ekscytację, ale i obawę, choć nie potrafiłby ująć dlaczego. Mgliście podejrzewał, że miało to coś wspólnego z wyobrażeniem poparzonej twarzy Asterin.
    Pedantycznie ułożył składniki w piwnicy, pogodniej obserwując jej reakcję.
    - Piwnicy byłoby szkoda. - przytaknął cicho. - Ale ją odtworzę. Część półek jest pusta, bo mam rzeczy w kufrach... na wszelki wypadek. - zawahał się, wspominając ostatnią wizytę Björna. Nie potrafiłby jednak wytłumaczyć Asterin dlaczego go nie zabił, a nie chciał rozpraszać ani siebie ani jej teraz, więc postanowił opowiedzieć o tym później. - W rezerwacie ormów czasem czułem się podobnie jak tu - wyznał nagle, białą chusteczką sprawdzając, czy kociołek na pewno jest idealnie czysty i pusty (był). - Ale jestem synem trzeciego syna, więc nie mógłbym nigdy go zorganizować, musiałbym się nim dzielić z kuzynami. - dodał, pierwszy raz sugerując Asterin limitu własnego prestiżu. Miejsce jako toksykolog w rezerwacie miałby zagwarantowane, choć ojciec wolał go widzieć na Kenaz — a on wolał widzieć siebie w miejscu, w którym nie musi nie zgadzać się w duchu ze wszystkimi innymi. Krucza Straż okazała się frustrować go jeszcze bardziej, ale przynajmniej przez jakiś czas — zanim zobaczył ich prawdziwe kolory — czuł się tam niezastąpiony.
    - To nie jest zwykła trucizna. - zauważył z namysłem, gdy zaczęli rozmawiać o łodygach wawrzynka. - Choć używa trujących składników i to jest fascynujące. - oczy błysnęły mu ekscytacją, ale marszczył brwi ze skupieniem. Podszedł do magnetofonu i włączył muzykę, rytm popu pomagał mu się skupić i nie zasnąć. Pocałunek też pomógł, spięte mięśnie szczęki rozluźniły się w mieszance ulgi i wdzięczności. - Zwiększa odporność - mówił trochę do Asterin, a trochę do siebie - ale od razu, nie w mikrodawakch. - przechylił lekko głowę. - Jako dziecko kosztowałem kwiatów, nie liście. Byłem durny, bo były po prostu kolorowe, a teraz nie dowiemy się już czy liście też zwiększyłyby odporność organizmu... - mówił, chodząc rytmicznie po pracowni. - Masz rację, wyeliminujmy łodygi wawrzynka, ale liście też, na razie. To ma kogoś wzmocnić, a nie poparzyć. - teoretyzował. Miał nadzieję, że niechęć do zobaczenia poparzonej Asterin nie przyćmiewała mu naukowego rozsądku, ale powtórzył hipotezę jeszcze kilka razy w myślach i wydawała mu się wiarygodna. - Czekaj - odezwał się, gdy zaproponowała wyciśnięcie soku z szaleju. - Tu spróbujmy z łodygami. Neutralizują część trucizny, a jeśli to stara receptura - szkoda, że nie wiemy jak stara - to narzędzia do oszczędzania każdej kropli soku były mniej precyzyjne, łatwiej będzie obliczyć proporcje z łodygami. Zważę szalej i spróbuję je obliczyć, wybiorę jeszcze najbardziej zgniłe owoce Jotuna... - śmiało sięgnął po gałązki jotunowego kolca i nagle błysnął zębami do Asterin - Eksperymentowałem z nimi sporo, gdy opracowywałem antidotum na spojrzenie Jotuna. Ciekawe, do czego jeszcze są zdolne. - niemal czule ujął w palce kilka kulek, naciskając by sprawdzić jak są miękkie i marszcząc lekko nos gdy zapachniały zgnliziną. - Spróbujmy na razie z proporcjami jedna-trzecia kolców do dwóch-trzecich białomirtwóra, to powinno się zgadzać z recepturą biorąc pod uwagę różnice w ich wielkości - zgnieciesz je w moździerzu? - tutaj, w przeciwieństwie do szaleju, musieli założyć różnice pomiędzy wielkością owoców. Samemu zaczął warzyć łodygi szaleju, notując coś zażarcie w notesie. Na stole nadal leżało mięso valravna, które trzeba było pociąć na równe kawałki.
    Ślepcy
    Asterin Eggen
    Asterin Eggen
    https://midgard.forumpolish.com/t3631-asterin-eggen#36721https://midgard.forumpolish.com/t3638-asterin-eggen#36796https://midgard.forumpolish.com/t3639-magnus#36803https://midgard.forumpolish.com/f119-asterin-eggen


    Bogowie i tak nie zasługiwali na jego wiarę. Pozwolili mu urodzić się w bogatej i szanowanej rodzinie, ale czy dali mu coś więcej? Żonę, której nie kochał, dziecko, które stracił i o którym nie był w stanie mówić, pracę, w której musiał znosić towarzystwo mundurowych wieprzy. Nie dziwiły jej jego słowa. Sama wyrzekła się bogów lata temu, kiedy pod dachem skąpanego w ubóstwie domu roznosiły się pijackie śmiechy i krzyki, dające zalążek awanturze, która wisiała w powietrzu, gdy odgłosy wpadały do uszu Magnusa. Już wtedy był dzielny i nierozsądny, z łatwością pakujący się w kłopoty, równie opuszczony przez bogów jak ona - nie, bardziej, bo to na jego rękach wykwitły krwawe ślady wymierzonej sprawiedliwości.
    - Są najciekawsi z całego panteonu - skinęła głową w zgodzie, wyobrażając sobie reakcje jego rodziny, gdyby przyznał na głos coś tak bluźnierczego. Zszokowane, blade, ściągnięte przerażeniem twarze; nie była jak oni, splatając palce z Vernerem, na których wciąż czuła fantomową miękkość płatków czarnego kwiatu. - I mam wrażenie, że jako jedyni potrafią wynagradzać oddanie. Nic dobrego nie wynikło z hołdowania pozostałym, nie doceniają nas - snuła dalej, odpowiadając na jego wyznanie własnym, aczkolwiek mniej zaskakującym. Często natrząsała się nad skurwysyństwem Norn i ich wyroków, uciekała przed boskim okiem z otwartych terenów, na które musiała się zapuszczać, żeby zebrać ingrediencje. Teraz to błogosławieństwo Lokiego płynęło w ich żyłach, tkwiło zamknięte w symbolice pieczęci, którą na niej wypalił, w profanacji wyznania i wierności. Nieudolnej, bo sam symbol byłby niemal adekwatny, gdyby nie towarzyszące mu okoliczności.
    Entuzjazm Vernera na zaproponowaną przez nią kolację na moment zbił ją z tropu. Wydostał się poza sztywne ramy scenariusza, jego oczy roziskrzyły się głodem, który powściągnął tylko dlatego, że głód alchemii okazał się zrozumiale i przewidywalnie silniejszy, na co nie mogła nie uśmiechnąć się z przejawem czułości. Zawsze w stu procentach poświęcał się pracy, mógłby żywić się samym procesem obróbki komponentów i odmierzania ich wagi przed wrzuceniem do kotła, mieszaniem zawartości gęstniejącego w sukcesie płynu. Uwielbiała jego ambicje właściwie od zawsze, choć w dzieciństwie ogromnie ją irytowały. Z tą samą ambicją zdawał się też zadać pytanie, które sprawiło, że uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Ciągłe pogłębianie wiedzy pomagało w praktyce czarów, które wybrał jako swoje przeznaczenie i zawsze poruszał celne kwestie, poddając próbie jej latami polerowane zrozumienie arkan.
    - To nie jest tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać - zaczęła zatem, jak kot zadowolony pieszczotą. - Wymaga wsłuchania się we własne ciało, uważniejszego niż na co dzień. Głód jedzenia trawi żołądek. Tu - przysunęła się do niego i oparła obie dłonie na odpowiedniej wysokości jego brzucha. Gest nie był delikatny, lecz stanowczy, tak by nie przegapił ani chwili z tego, co chciała mu przekazać. - Ale głód magii jest inny. Dla mnie zaczyna się w koniuszkach palców, delikatnie je mrowi, naciska też na tył czaszki łagodnym ciśnieniem - ręka przesunęły się do jego dłoni, druga sięgnęła do karku, przeciągając paznokcie po wrażliwej skórze. Intymność wrażeń, o których mówiła, wręcz wibrowała w otaczającym ich powietrzu. - Z początku łatwo to przeoczyć, ale z czasem to rośnie. Rośnie. Rośnie. Wspina się po ramionach, wsuwa w ściany czaszki, biegnie w dół kręgosłupa. Rozprasza twoją koncentrację, osiada za mostkiem, o tu - przycisnęła zaciśniętą pięść do miejsca, którego poszukiwała, i uśmiechnęła się dziko. - I rezonuje, infekuje żołądek, tak, ale inaczej. Głód jedzenia jest spokojniejszy, bardziej przewidywalny, prosty, ale to - to samo cię pożera, kiedy odmawiasz magii zaspokojenia. Czujesz jej zew w całym sobie, nie tylko w brzuchu. W każdej myśli, gdzieś na krawędzi świadomości. Zdolność rozszyfrowania w mgnieniu oka, co akurat czujesz, przyjdzie z czasem i praktyką - zakończyła i wspięła się na palce, żeby złożyć pocałunek na samym czubku jego nosa, wręcz psotnie. Była dumna z tego, że zadawał tak dobre i pragmatyczne pytania, żeby zrozumieć, co się z nim działo. Wartość tej umiejętności procentowało szybszą i uważniejszą nauką, a Loki świadkiem, że uczyła go z zadowoleniem.
    - Ty mi wystarczysz - parsknęła w temacie valravnów, gdy ruszyli w dalszą drogę do piwnicy. Miała też walczące w koloseum o życie kwiaty i kota, który nigdy nie wrócił do domu, a to więcej żywych istot, niż zamierzała posiadać. - Jeśli czegoś nam zabraknie, skoczę do sklepu - zaoferowała i wzruszyła ramionami. Było późno, prawdopodobnie po godzinie zamknięcia większości zielarskich lokali, ale wiedziała do kogo się zwrócić, żeby zechciał otworzyć kasę w nadprogramowej życzliwości.
    Kolejny raz zaskoczył ją rozsądkiem, przyznając, że przechowywał część rzeczy w kufrach, gotowy do ucieczki, gdyby pod jego drzwiami pojawiła się Krucza Straż. Przez chwilę patrzyła na niego w ciszy, po czym przytaknęła i znów złączyła ze sobą ich wargi, mocno, napastliwie, w cichej obietnicy, że będzie miał gdzie się podziać, jeśli do tego dojdzie. Może na podobne deklaracje było za wcześnie, ale kiedy jego słowa chwytały ją za mniej skostniałe serce, niżby tego chciała, nie potrafiła powstrzymać gestów i niewypowiedzianych na głos słów.
    - Nie potrzebujesz rezerwatu, żeby podprowadzić komuś orma - prychnęła lekceważąco wobec włości jego rodziny. Nie mieliby gdzie go trzymać, ale to problem, którym można byłoby się zająć, gdyby wyraził chęć na prawdopodobnie najbardziej niedorzeczną akcję, w jakiej brałaby udział. Zrobiłaby to jednak - dla niego. Ósmy syn trzynastego syna siódmego dziadka, to nie miało dla niej znaczenia, choć zauważyła, że określone liczbami pochodzenie tkwiło jak cierń wbity w jego bok, drzazga, która weszła zbyt głęboko, żeby ignorować jej rozdzierającą tkanki obecność. Nie do końca było dla niej jasne dlaczego to takie ważne, ale Verner… zawsze chciał być szanowany. Chciał mieć moc, którą gwarantowała mu magia zakazana, nie wysokość na drzewie genealogicznym Forsbergów. - A teraz masz nad nimi lepszą przewagę niż kolejność urodzenia - zaakcentowała więc z satysfakcją, z zawoalowaną sugestią, że gdyby chciał, niebawem mógłby rozerwać ich na strzępy.
    A potem zabrała się z nim do pracy. Posegregowane ingrediencje zajęły należne im miejsce na stole, nad którym unosiła się wrzawa kontemplacji, w której razem utonęli. Zupełnie jak za dawnych lat. Tylko że teraz było inaczej, było szczerze i Asterin ze zdumieniem odkryła, jak wielką sprawia jej to przyjemność; wysłuchała go z uwagą, kiwnąwszy głową, kiedy zauważył, że nie przygotowywali przewidywalnej trucizny, a coś bardziej złożonego, niedopowiedzianego.
    - Racja - prostolinijnie zgodziła się na same kwiaty, w jej oczach zamajaczyło rozbawienie, gdy wyobraziła sobie małego Vernera wpychającego sobie do ust kolorowe płatki. To samo zrobił po latach, kiedy spotkali się na skałce, gdzie skręciła kostkę. Kiwnęła też głową, kiedy poprosił, żeby sięgnęła po moździerz, i tak zrobiła. Muzyka, której sama by nie wybrała, rozbrzmiewała w ścianach piwnicy, ale nie dekoncentrowała ich od pracy; kolce umieszczone w naczyniu poddawały się naciskowi tłuczka aż do momentu, kiedy uznała ich pozostałości za dostatecznie zmiażdżone, przeistoczone w cuchnącą zgnilizną papkę. Przesunęła wówczas moździerz na stole w kierunku Vernera i jego kociołka, samej w międzyczasie napełniając własny wodą, którą zaczęła podgrzewać nad rozpalonym płomieniem. - Posiekam mięso - zapowiedziała, przyciągając do siebie pozostałości valravna, które trzeba było poporcjować przed użyciem. Serpentyny czerwonych, śliskich wnętrzności ułożonych na drewnianej desce przecinała niedużym nożem, którego ostrze polyskiwało w światłach piwnicy. Używając wagi, Asterin precyzyjnie oddzieliła dwie podręcznikowe wartości od pozostałych i bez wstrętu, niemal mechanicznie przeniosła je palcami do metalowej miseczki, postawionej obok kolców jotuna. Wlała również wody do kociołka Vernera i pod nim również roztliła płomień, tak by piękny, drogi przedmiot był gotowy do użytku, kiedy Forsberg zdecyduje się na rozpoczęcie łączenia składników. - Zetrzeć łuski na proszek, czy wrzucamy je całe? - zapytała. - Żeby rozpuściły się w miksturze, zamiast po zakończeniu warzenia rozrzedzać ją przecedzeniem, trzeba by porządnego wrzątku, a ten mógłby wypalić efekty wawrzynka. Proszek byłby mniej ryzykowny - zastanowiła się na głos, zależnie od jego decyzji gotowa sięgnąć po kolejny, czysty moździerz.
    Ślepcy
    Verner Forsberg
    Verner Forsberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3662-verner-forsberg#37169https://midgard.forumpolish.com/t3673-verner-forsberghttps://midgard.forumpolish.com/t3672-konwalia#37290https://midgard.forumpolish.com/f128-verner-forsberg


    Uśmiechnął się lekko, ale tym razem używając własnej mimiki jedynie jako eleganckiego odruchu, którym chciał subtelnie zakończyć temat. Najciekawsi. Lgnął do tego, co nietypowe i ciekawe, ale nie tego poszukiwał u bogów.
    - Myślisz - zapytał, starając się pchnąć w swoje słowa pozory nonszalancji. Słyszałaś, na Przesmyku, kiedykolwiek? - że istnieje gdzieś świątynia Hel? - nie spytał o Lokiego, choć to szepty o nim — na razie głupie plotki, chyba — docierały do niego od Haraldsona.
    Ofiara, którą pragnął złożyć dotyczyła królestwa umarłych. Wbił wzrok w czarny tulipan, usiłując nie zdradzić po sobie dlaczego pyta; ale na szczęście zdołał chyba rozproszyć Asterin rozmową o chińszczyźnie.
    - Nie bądź taka zaskoczona. Bo będziesz podwójnie, gdy zdradzę, że mamy z przyjacielem z klanu ulubioną tanią pizzę. Muszę cię tam wziąć. - błysnął zębami w triumfalnym uśmiechu, pamiętając, że pięć lat temu wstydził się brać Asterin do tanich miejsc i  nieświadom że chyba pierwszy raz w życiu nazwał Ilmarego na głos przyjacielem gdy nikt nie słuchał. Robił to często przy ich ojcach, bo należało; ale w przyjaźni z Siri to ona musiała zdefiniować ich znajomość; Vernerowi naturalniej przychodziło nazywanie roślin niż ludzi. Najwyraźniej był dziś rozkojarzony. Szare oczy błysnęły srebrzyście, gdy wychwycił, że jego pytanie zadowoliło Asterin — zawsze lubił być pojętnym uczniem (w przeciwieństwie do bycia Forsbergiem, to przychodziło mu intuicyjnie), ale ona była jego ulubioną nauczycielką. Uśmiechnął się, czując jej dotyk, ale zarazem zaczął ciężej oddychać. - Chyba rozumiem, choć - przyciągnął ją do siebie gdy wspięła się na palce, prędkim ruchem sprawił, że jej usta zjechały z jego nosa niżej, a ich zęby obiły się o siebie zanim wsunął język pomiędzy jej wargi. Sięgnął po namiętniejszy pocałunek równie zachłannie jak po zakazane inkantancje, o taki zew ci chodziło, Asterin?
    - Chyba, bo czułem się tak już wcześniej. - obwieścił, cofając głowę i błyskając zębami po tej kontr-demonstracji. Prędko ruszył do piwnicy, nie oczekując od niej odpowiedzi — na krawędzi świadomości rozumiał, że jej stosunek do cielesności jest bardziej skomplikowany, a wątpliwości co do tego czy przed pięciu laty pragnęła go naprawdę nie zdążyły się rozmyć. Dzielnie próbował skupić się na Midsommar, na nowym początku i namiętności co do której nie miał wątpliwości; ale na nieszczęście całego świata bywał bardzo pamiętliwy. - Zdradzisz mi kiedyś, jakie sklepy otworzą dla ciebie o tej porze? - roześmiał się, zastanawiając się czy Haraldson przyjąłby go o północy. Podczas przemiany przynosił mu jedzenie — za mało, wciąż za mało, bo choć zobowiązała się do tego Siri, to Verner zapobiegawczo chciał mieć dodatkową pomoc i dodatkową pizzę gdyby Järvelä pracowała albo zaspała. - Jest restauracja, którą otwierają dla mnie po godzinach - pochwalił się niepewnie, zawieszając wzrok na Asterin. Było ich wiele, ale pieniądze tylko czasem kupowały lojalność, a przeważnie tolerancję. Wyobraził sobie ich samych, całkowicie samych o drugiej w nocy i ją w biżuterii kupionej u Sommerfeldta. Och, powinien kupić jeszcze sukienkę. Tamte sprzed lat pewnie pocięła nożyczkami, a poza tym wyszły już z mody. Nie wiedział, czy wyczuła propozycję ani czy pocałunek był odpowiedzią, ale przyjął go (i komplement!) równie zachłannie jak lekcje zakazanej magii; a potem przeszli do pracy.

    Nigdy nie lubił pracy grupowej, ale nigdy nie lubił też ludzi (lubił za to się nad nimi znęcać i ich obserwować i budować swoją popularność w ich oczach), a z Asterin pracowało się zaskakująco naturalnie i spokojnie. Robili to już wcześniej, warząc eliksiry przed laty; w maju i czerwcu podjął się też dzielenia się z nią własną wiedzą — ale teraz było trochę inaczej, bo żadne z nich nie było już uczniem i żadne nie pracowało nad swoimi recepturami. Jako partnerzy przecierali nowe szlaki, odtwarzając coś zapomnianego i pracując na zlecenie klienta, który mógł mieć dostęp do wielu podobnych receptur. Znaleźliśmy recepturę, Verner nie wierzył w przypadkowość tego znaleziska. Śmiało wyobrażał sobie księgi, przepisy i zakazaną wiedzę, do której dostęp mogło mieć Magisterium. Musiało się udać. Z wdzięcznością spojrzał jak precyzyjnie Asterin tnie miso, oszczędzając mu czasu na mycie rąk i zapalenie ognia i wszelkich innych rozpraszających czynności. Zwykle wykonywał je automatycznie, a przed chorobą z precyzją co do milisekundy, ale dzisiaj robił coś zupełnie nowego i potrzebował się skupić. Po przygotowaniu szaleju zaczął chodzić z notesem po pracowni, bębniąc palcami o udo w rytm muzyki i usiłując wyobrazić sobie nieskończoność kombinacji, próbując obliczyć zasadność własnych proporcji.
    - Tak, jedna-trzecia do dwóch-trzecich, złoty podział. - wymamrotał w końcu, zatrzaskując notes. Zamrugał, słysząc pytanie o łuskę selmy - zapomniał o tym, a Asterin przypomniała mu o czymś ważnym.
    - To potężny składnik, więc wrzuciłbym całą, ale masz rację. To stara receptura, ich techniki były inne, więc... - zmarszczył brwi, przyciskając palce do nasady nosa. - Można podjąć mniej ryzykowne działanie... - mruknął, ale coś nie dawało mu spokoju. Stara receptura, dawne techniki. Sięgnął pamięcią do wykładu z historii alchemii, z goryczą wspominając, że Björn interesował się tym bardziej; Björn i jego cholerna ekwilibrystyka. Otworzył oczy, tknięty nutą ambicji. - ale to jest ryzykowny eliksir. Tyle, że oni zrobiliby to inaczej. Spróbujmy... - zagryzł wargi, niezadowolony, że muszą ryzykować akurat z najcenniejszym składnikiem. - czegoś innego. Zagotujmy łuskę we wrzątku, w osobnym kociołku. Możemy użyć twojego? Potem dolejemy ją do eliksiru, gdy się rozpuści. - zaproponował niestandardowo.
    Pozostało już tylko przygotować i połączyć składniki w pierwszej, ryzykownej próbie. Opowiedział Asterin o technice rozpuszczania łuski selmy, którą rozumiała już zresztą intuicyjnie. Samemu zajął się łączeniem roślin w odpowiednich proporcjach i przecedzaniem ich w kociołku. Mięso valravna dodał do gotującej się wody, ale zanim osiągnęła temperaturę wrzątku, chcąc by zatruta krew przesiąkła do eliksiru. - Teraz, a wawrzynek na końcu. - poprosił, gdy obniżył już temperaturę w swoim kociołku i zauważył, że łuska selmy osiągnęła pożądaną konsystencję. Ostrożnie dolali tam mikstury, a potem Verner poprosił Asterin by się odsunęła pod pretekstem sięgnięcia po jedną z książek z recepturami i dosypał do wywaru wawrzynka wilczełko — zgodnie z podaną w przepisie kolejnością, na sam koniec (jako przedostatni dodał kolec jotuna). Zgodnie z jego przewidywaniami, obrzęki i zaczerwienienia przed którymi ostrzegał go list powinny pojawić się teraz w razie niewłaściwych proporcji; dym z eliksiru mógł zareagować nieodpowiednio z wawrzynkiem. Nie odsunął się, chcąc przekonać się na własnej, odporniejszej skórze — ale choć w nozdrza uderzył go zgniły zapach, to twarz nie piekła.
    - Chyba... - zauważył, przecedzając eliksir sitkiem. -… nie wybuchło. - uśmiechnął się łobuzersko, przywołując Asterin spojrzeniem do siebie. - Chyba się udało. - dodał rozentuzjazmowanym szeptem. - Ale potrzebujemy ich felczera albo enklawy, by się przekonać. Tak czy siak, to potrzebuje ostygnąć, a porcji starczy na dwie fiolki. - mruknął, próbując zachować sztuczny spokój i nie zdradzać ekscytacji.
    - Noc jest jeszcze młoda, popracujemy nad czymś swoim? - zagaił, wciąż rozsadzany adrenaliną. Niedługo poczuje zmęczenie, ale dziś nie zacznie. - Co teraz sprzedajesz najczęściej? - zainteresował się rynkiem, wspominając czasy własnych studiów. Zdrowy rozsądek podpowiadał, by nie chwalił się Asterin tym co warzył i czego próbował jako dwudziestolatek.

    59 + 27 (statystyka) + 3 (niewybuchający kociołek) = 89 > 75 (st tajemniczego eliksiru)
    Używam: 2x białomirtwór, 2x szalej jadowity, 2x łuska selmy, 2x mięso valravna, 2x wawrzynek wilczełyko, 2x jotunowy kolec
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Verner Forsberg' has done the following action : kości


    'k100' : 59
    Ślepcy
    Asterin Eggen
    Asterin Eggen
    https://midgard.forumpolish.com/t3631-asterin-eggen#36721https://midgard.forumpolish.com/t3638-asterin-eggen#36796https://midgard.forumpolish.com/t3639-magnus#36803https://midgard.forumpolish.com/f119-asterin-eggen


    - Pojęcia nie mam. Właściwie to unikam świątyń, strasznie tam śmierdzi zabobonami - prychnęła niedbale i dość lekceważąco jak na to, że jej zdaniem Loki i Hel byli jedynymi bóstwami godnymi wiary. Oddawanie czci bogom a podporządkowywanie się kapłanom i ich wyrokom to jednak dwie różne rzeczy i Asterin nigdy nie odnalazła w sobie ducha wiernego wyznawcy, który odwiedzałby odzianych w biel mędrców i wysłuchiwał ich rzekomo natchnionych wynurzeń. W jej osądzie dotyczyło to raczej ludzi słabych i niesamodzielnych. Takich, którzy potrzebowali prowadzenia za rękę i dopisania do swoich decyzji jakiegoś boskiego usprawiedliwienia. - A co? - pociągnęła go za język, nie zdając sobie sprawy, na jak ważny i grząski grunt powoli wkraczali. Wciąż nie powiedział jej o Magnolii, chociaż zainteresowanie Hel można było dopisać pod stratą każdego bliskiego. Czyżby Reginy? Ukłucie zazdrości odezwało się bez jej woli i wiedzy, rozpaliło w niej iskrę, przez którą mocno zagryzła zęby. Nie, na pewno nie chciał porozmawiać z boginią dla tej szmaty. Doszli już do tego, że była pozorantką i zapchajdziurą, bo do niczego więcej się nie nadawała.
    - Verner Forsberg i tania pizza - parsknęła z niedowierzaniem. - A kanapki z zapiekanym tuńczykiem na Ymirze to paniczowi nie smakują - uśmiechnęła się szeroko, zaczepnie, i sprzedała mu kuksańca pod bok. Co innego lubiana pizzeria, ale ulubiona? Musiało naprawdę mu tam smakować, skoro hojnie obdarował lokal takim określeniem. Im więcej dowiadywała się o nowym nim, tym odkrywała, że coraz bardziej się jej podobał. Część rodzinnego złota, z jakiego go wykuto, zaczynała rdzewieć, a on stawał się przyziemny i rzeczywisty, wreszcie osiągalny. - Dobra. Aż jestem ciekawa, jak cię do siebie przekonali - zgodziła się rozbawiona. Dla niej wystarczyło, że sos pomidorowy nie smakował jak ropa naftowa, a po serze nie biegały muchy, żeby uznać pizzę za zjadliwą i dobrą, ale Verner miał znacznie wyższe standardy - kulinarne i nie tylko.
    Podobał się jej błysk w jego oku, podobało zadowolenie, które odczuł na widok jej zadowolenia. Uzależnili się od siebie nawzajem jak od magii zakazanej, spijali swoje smaki jak płynny narkotyk, napędzali się wzajemnie, motywowali, wiecznie nakręcali do tego, by sięgać po więcej. A kiedy to między nimi wybuchło na nowo, nic nie zdołało ich już powstrzymać. Spędzali u swojego boku coraz więcej czasu i chociaż wcześniej przewidywała, że Verner będzie mógł zostawać u niej na noc raz na kilka dni, zdarzało się to coraz częściej, aż z trudem przypominała sobie jak to było, kiedy mieszkanie było puste, chłodne i nijakie. Nie znała przy nim nudy. Nawet chwile spokojne, leniwe i senne rozgrywały się na jakimś głębszym poziomie, drapiącym o duszę jak kot domagający się uwagi. Rozpracowywał jej obronne mechanizmy, które wzniosła wokół siebie po stracie Leifa, jednocześnie udowadniając, jak przez pięć ostatnich lat bardzo dojrzał. Wciąż był krnąbrny, pyszny i intensywny, ale miał w sobie rozsądek i świadomość, że czerń jego żył wytyczyła początek pewnego końca. Kiedy byli młodsi, czekała na jego rozwagę, spryt i zdolność do wyrzeczeń, prawdziwych, nie jedynie materialnych, i wreszcie to w nim widziała.
    Nie odpowiedziała jednak, a on tego nie oczekiwał. Znał ją, musiał dostrzec, że coraz większą trudność sprawiało jej przyznawanie się do czułości albo nazywanie na głos swoich uczuć. Zawsze tak było, ale od śmierci Leifa coś w niej umarło, być może bezpowrotnie, a być może do czasu. Do regeneracji.
    - Większość - ta, która cieszy się ochroną i świętym spokojem. A te, których nie otworzą, otworzę sama - odpowiedziała z błyskiem w oku. Taki proceder nie był jej obcy, chociaż od kilku lat nie musiała już się do niego zniżać. Jej twarz stała się rozpoznawalna, imię otwierało wiele drzwi, które dla zwykłego mieszkańca Ymira albo Przesmyku mogło być zamkniętych. - Przy okazji dałabym im pokaz, dlaczego warto się zaopatrzyć w bon na ten święty spokój - wzruszyła ramionami i posłała mu butny uśmiech. Nie każdy lokal decydował się skorzystać z dobrodziejstwa Wujka i jego ludzi, a częściej niż rzadziej takiej decyzji można było szybko pożałować. - Jaka? - pochwyciła jego przechwałkę, przekrzywiwszy głowę z zainteresowaniem. Właściwie spodziewała się, że na sam dźwięk jego przedstawienia się wiele lokali ochoczo otworzyłoby kuchnię i rozpłaszczyło przed drzwiami czerwony dywan, chyba wręcz spodziewała się, że tak dzieje się dla każdego klanowicza.
    Wir pracy, który później ich pochłonął, był jak tchnienie świeżego powietrza. Nie tylko oddawali się nauce, ale faktycznie nad czymś pracowali, nad czymś istotnym, na polecenie samego Magisterium. Asterin z uwagą siekała składniki, poddawała je obróbce i wypełniała każdą instrukcję Vernera, czasem wtrącając swoje spostrzeżenie, przemyślenie lub pytanie. Jego umysł był w tych chwilach najbardziej niesamowity. Dedukował jak prawdziwy detektyw, wysnuwał wnioski opatrzone historycznym tłem, oceniał ryzyko i potrafił je zminimalizować, wybierając najbardziej odpowiedni plan działania. Nie przyznawała za to złotej gwiazdki doktoratowi Vernera, a jego własnej inteligencji i przenikliwości. Kiedy więc oznajmił, że chyba im się udało, w jej oczach mógł znaleźć tego pewność. Spodziewała się, że taki będzie wynik już po tym, jak pracował przy miksturze i jak ją prowadził, żeby była mu pomocą, zamiast kulą u nogi. Wargi Asterin rozciągnęły się w kolejnym uśmiechu, kiedy podeszła bliżej, nachyliła się nad stołem i spojrzała na przecedzoną przez niego ciecz, przelaną do zbiornika, gdzie będzie mogła ostygnąć.
    - Udało się - zgodziła się i wcisnęła się pod jego ramię, oplatając go ręką w pasie. - Ale gdyby nie ty, to raczej by wyjebało tę miksturę w powietrze. Zgrabnie wszystko łączysz - pochwaliła go z uznaniem, którego subtelną nutę mógł wychwycić w brzmieniu jej głosu. Nie szafowała komplementami zbyt hojnie, ale kiedy należało je wypowiedzieć, robiła to. Budowanie morale było czymś, czego Wujek na przykład nie potrafił; kupował lojalność pieniędzmi, ale nie potrafił wzmacniać ludzi, którzy dla niego pracowali, inaczej niż dobrem materialnym. - Jak myślisz, co oni chcą z tym zrobić? - zagadnęła na temat Magisterium. - Nie bez powodu wybrali do tego ciebie, a nie kogoś z ulicy, przypadkowego małego alchemika. Chcieli mieć pewność, że mikstura powstanie. Potrzebują jej do czegoś idealnej, ale do czego? - zastanawiała się na głos. Nieczęsto dywagowała w ten sposób na temat, na który zapewne nigdy nie pozna odpowiedzi, ale w tym wypadku nie mogła powściągnąć i zignorować własnej ciekawości. Motywacje Magisterium zdawały się jej mgliste, po wtopie z Nørgaardem tym bardziej. Co tym razem planowali? Kolejną serię mordów, tym razem z eliksirem, którego od lat nikt nie widział? Kruczy by się tego nie spodziewali. Skinęła głową na jego propozycję, wysunęła się spod jego skrzydła i zajęła się czyszczeniem swojego kociołka z pozostałości po roztapianiu łuski selmy. - Repertuar ten sam co zwykle - Czarny Miód, Złote Jabłko i Purpurowa Mgła. Na to zawsze jest popyt, chociaż najbardziej lubię warzyć Szept Wyroczni. Ale on słabo schodzi - mruknęła bez entuzjazmu. Mógł zauważyć, że pochylała się nad narkotykami już mechanicznie, bez radości ani wyzwania. Znała ich receptury i procesy warzenia na pamięć, nie było w nich nic skomplikowanego, może poza oczekiwaniem, czy coś nie pójdzie tak koncertowo źle, że kociołek wreszcie wybuchnie - a i na to czasami czekała dla jakiegokolwiek urozmaicenia. - Zrobię Czarny Miód - zdecydowała i zabrała się do pracy, z fachową wprawą łącząc w otchłani kociołka potrzebne składniki, mieszała chochlą mechanicznie, ale precyzyjnie. Jakie to było nudne w porównaniu do eliksiru, który przed momentem skończyli! Przynajmniej jego przygotowanie nie zajmowało zbyt dużo czasu, mogła więc tej nocy ogarnąć coś jeszcze. - A ty? - dopiero teraz w jej wzroku pojawiły się iskry zainteresowania, gdy spojrzała na niego znad kociołka, w którym zagotowane składniki zaczynały się złocić. Trucizny wymagały koncentracji, były jak czekające na niewłaściwy krok ruchome piaski, jak budzący się do życia wulkan.

    eliksir: Czarny Miód
    st: 45 | 48 (rzut) + 21 (stata) + 2 (kociołek) = 71
    ingrediencje: 2x bażyna czarna (I), 2x borówka czarna (I), 2x płucnica islandzka (I), 2x tojad (I)
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Asterin Eggen' has done the following action : kości


    'k100' : 48
    Ślepcy
    Verner Forsberg
    Verner Forsberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3662-verner-forsberg#37169https://midgard.forumpolish.com/t3673-verner-forsberghttps://midgard.forumpolish.com/t3672-konwalia#37290https://midgard.forumpolish.com/f128-verner-forsberg


    Szlag. Zdążył zapomnieć, że Asterin wyczuwała powagę w jego głosie skuteczniej niż inni. Jak ona to robiła? Pamiętał, że na początku ich znajomości go to irytowało (i fascynowało na przemian); jej przenikliwość zdawała się obnażać jego własne braki, a spojrzenie wytykać niedoskonałości w przybieranej dla świata masce. Z biegiem czasu wrażeń z ich spotkań zaczęło być tyle, że zaczął o tym zapominać, a potem przestało mu to przeszkadzać. Przeważnie, bo o prawdziwych powodach zainteresowaniem świątynią Hel mówić (i myśleć) nie chciał. Wiedział, że Asterin wychwyci kłamstwo, więc kilakrotnie powtórzył sobie w myślach, że i tak nigdy tam nie pójdzie i to idiotyczne i spróbował w to uwierzyć i dopiero wtedy wzruszył ramionami.
    - Ach, ktoś na Ymirze rozwodził się nad tym, że oprócz zakazanej wiedzy niedługo wskrzesimy zakazane świątynie. Dziwisz się, że nie lubię taniego piwa, skoro słucha się po nim takich plotek? - wyszczerzył zęby, próbując uciąć temat. Spory kulinarne były bezpieczne, więc ochoczo kontynuował, odprężony na tyle by opowiedzieć Asterin jak natknął się na ulubioną pizzę. - Miałem szesnaście lat i byliśmy w dziwnej - czyli dla niej normalnej - dzielnicy miasta, bo chciałem wejść do klubu dla dorosłych. Prawie mi się udało - nie udało się - ale mój przyjaciel wyglądał na piętnaście - bo miał czternaście, ale i tak trzymał się z tyłu, a Verner nie do końca pochwalił mu się planami na tamten wieczór - i ostatecznie skapitulowaliśmy - ostatecznie Verner chciał się kłócić z ochroniarzem dalej, ale Ilmari chciał wracać do domu, a przecież nie mógł zostać w tamtej dzielnicy sam (nawet na sekundy potrzebne do teleportacji) - no i poszliśmy na pizzę. - jego głos stał się nieco miększy, gdy wspominał czasy nastoletnie, czasy dzieciństwa. Wtedy nie potrafił cieszyć się tym co ma, a właściwie cieszyć wcale, ale teraz przeglądał wspomnienia z dziwną nostalgią — wciąż nie odnajdując w nich typowej radości, ale doceniając to, jakie wszystko było wtedy proste. Nie wiedział wtedy, że jest chory. Nie myślał o zakładaniu rodziny. Nikogo nie stracił. - Może smakowała pewną porażką, ale smakowała dobrze. Wiesz, że ananas z puszki smakuje na pizzy lepiej niż świeży? - zagaił, wypierając myśl o tym, że Asterin pewnie wiedziała co robią dorośli w klubach sporo przed tym zanim on dowiedział się jak przekonać koleżankę do zdjęcia bluzki. Nigdy nie pytał jej o pracę, ale  potrafił myśleć logicznie i w tej kwestii był pesymistą.
    - Chciałbym to zobaczyć. - zamruczał, gdy opowiadała o otwieraniu sklepów i z zaintrygowaniem przechylił głowę, próbując to sobie wyobrazić. Przekonał się, jak wiele drzwi potrafią otworzyć pieniądze i czarujący uśmiech, ale jeśli kogoś szantażował, to własnym nazwiskiem lub groźbą skandalu. Intrygowały go innego rodzaju wpływy, intrygowało to jak Asterin wzbudza postrach samą siłą i zakazaną magią. Próbował nie myśleć o tym, kto jeszcze stoi za tym systemem i tym postrachem, bo warząc dziś eliksiry nie chciał być rozbity ani zazdrosny ani wracać pamięcią do sytuacji sprzed pięciu lat.
    - Zobaczysz. - zapowiedział z gadzim uśmiechem, gdy chwyciła przynętę i spytała o restaurację. Skoro zdołał ją zaintrygować, nie zamierzał zaspokajać jej ciekawości samymi słowami i tracić asów w rękawie. - Jeśli przyjmiesz moje zaproszenie. - dodał butnie i ruszył do piwnicy, żeby nie widzieć potencjalnej odmowy wypisanej na jej twarzy.

    Zajęli się pracą.

    - Gdybyś nie wpadła na wawrzynka, byłby to również bezużyteczny wybuch. - odwzajemnił się pochwałą. Samemu wpadłby w końcu na właściwe składniki, wierzył też, że po jego śmierci naukach Asterin zdołałaby uwarzyć recepturę, ale działając i zbierając ingrediencje wspólnie zaoszczędzili sobie i Magisterium mnóstwo czasu. Równie dobrze eliksir mógł pochłonąć kolejne kilka tygodni z jego życia i właściwie tego się spodziewał. Uniósł lekko brwi, gdy zaczęła hipotetyzować. - Gdyby mógł to zrobić przypadkowy alchemik, uwarzyliby go sami. - sparafrazował jej słowa z pychą, ale duma nie rozlała się na jego spojrzenie, nagle czujne. - Ale masz rację, spodziewam się, że mają alchemików. Może potrzebowali toksykologa, może chcą mieć pewność, że nikt się tym nie zatruje; a to znaczy, że zamierza tego używać ktoś kogo nie chcą poświęcić - jak tych w lesie, zawisło na końcu języka i w wymownym spojrzeniu. Zakorkował fiolki i przesunął palcem po kilku kroplach pozostawionych na obrzeżach kociołka. Zlizał je, niedostatecznie dużo by odczuć skutki eliksiru, ale dostatezcnie by wyczuć, czy własna mieszanka jest toksyczna — a potem prędko rzucił zaklęcie czyszczące kociołek, zanim Asterin zdążyłaby zaprotestować lub spróbować rzeczy podobnych.
    - Jest w porządku — dla mnie - rzucił śpiewnie, zmierzając do zlewu. - Żartuję, prawdopodobnie dla każdego. - dodał przez ramię, ale własne słowa zasiały w jego myślach ziarno ciekawości. Czy mógłby zmodyfikować tą miksturę i wzmożyć jej dawkę tak, by była bezpieczna tylko dla niego lub kogoś jedzącego kwiaty wawrzynka od dzieciństwa? - Myślisz - zapytał, myjąc ręce - w sensie... nie sądzę, bo - bo to godziłoby w jego dumę - to ewidentnie stary rękopis, ale hipotetycznie myślisz - odwrócił się od zlewu, spoglądając na nią szeroko otwartymi oczyma. - że to mógł być jakiś test? Ktoś rzucił do mnie w czerwcu, że Magisterium mnie obserwuje, wziąłem to za brednie, ale... - wzruszył ramionami w swoim pseudo-nonszalanckim tiku. Ale może Björn Guildenstern ma mi coś do wyjaśnienia.
    - Sprzedajesz Jabłko na kampusach? Przed egzaminami to byłoby dobre źródło dochodów. - zagaił, wychwytując, że Asterin zmarkotniała. Nie był jedynie pewien, czy pieniądze poprawią jej humor (gdy się oświadczał, jakoś nie poprawiły). - Samemu sprzedałem kiedyś kilka. - uśmiechnął się krzywo. Nie po to, by dorobić, ale by przekonać się, że może. - Próbowałaś kiedyś sama? - wyrwało mu się z zaintrygowaniem, gdy wspomniała o Szepcie Wyroczni. O resztę nie pytał, bo znał ich działanie. Działanie Szeptu Wyroczni było jedynym, którego lękał się przed laty jeszcze instynktownie; a którego doświadczy kiedyś na stałe z powodu choroby. O ile nie znajdzie wcześniej lekarstwa. Mechanicznie obserwował jak Asterin warzy eliksir z wprawą godną zawodowca, samemu przygotowując własne składniki. Uśmiechnął się sam do siebie, wyciskając do kociołka czarny sok z kwiatów ręki diabła, a potem mechanicznie włożył do ust jeden z płatków. Smakował jak Midsommmar.
    - Pamiętasz jak opowiadałem ci o Incognito? Czas na wyzwanie. - podniósł wzrok i wyszczerzył zęby, gdy spytała o jego plany. Zdjął z szyi naszyjnik z fiolką z jadem orma i na sam koniec dolał kilka kropel do kociołka — obliczył, że tyle powinno wystarczyć by zastąpić efekt brakujących nóżek łotrzypiórki i połowy z podanych w przepisie muchomorów. - Chcę przestestować, jak skutecznie można po nim zniknąć. A potem dorobić więcej. - mruknął, mieszając w kociołku aż eliksir zgęstniał i przybrał krwistą barwę.


    58 (kostka)+27 (statystyka)+5 (atut truciciel) +3 (niezniszczalny kociołek) = 93
    warzę Incognito, st 80
    Zużywam:
    2x (w przepisie 4x) muchomor czerwony (I) - zużywam dwa z ekwipunku, a dwa zastępuję fiolką z jadem orma, 2x nóżka łotrzypiórki (I) - zastąpione fiolką z jadem orma, 1x tasznik pospolity (II), 2x oko valravna (II), 3x ręka diabła (III)
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Verner Forsberg' has done the following action : kości


    'k100' : 58
    Ślepcy
    Asterin Eggen
    Asterin Eggen
    https://midgard.forumpolish.com/t3631-asterin-eggen#36721https://midgard.forumpolish.com/t3638-asterin-eggen#36796https://midgard.forumpolish.com/t3639-magnus#36803https://midgard.forumpolish.com/f119-asterin-eggen


    Zmrużone powieki sugerowały podejrzliwość, ale Asterin tylko wywróciła oczyma, gdy nawiązał do taniego ymirowskiego piwa. Żyła na tym świecie dość długo, z nim dość długo, by nie dowierzyć do końca temu wytłumaczeniu, ale skoro nie chciał rozwodzić się nad swoim planem, nie zamierzała dociekać. Może to coś, może to nic. Co prawda menadę trzymał przed nią w tajemnicy też dość długo, aż wreszcie sekret sam podszedł pod czubek gardła i wykipiał, oprószony sadzą spalonego lasu i pogrzebaną pod popiołami nadzieją. Nie chciała jednak wyolbrzymiać. Nie chciała traktować go jak człowieka, który na każdym kroku chowa tajemnice. Sama miała ich w sobie multum, po prostu o większości z nich już wiedział.
    - Czyli posmakowała ci nostalgia - skwitowała ze złośliwym uśmiechem. Pięć lat temu nie posądziłaby go o nazwanie kogokolwiek przyjacielem, tymczasem znów ją zaskoczył. Otwierał się na inne życie i na nowe, niezgłębione dotychczas emocje, porzucił pewną transakcyjność, nawet jeśli dotyczyło to tylko kilku przypadków. - Tania pizza, przyjaciel, robi się coraz lepiej. Czyżbyś dojrzewał? - spytała zaczepnie i lekko uderzyła bokiem głowy o jego ramię. Wiedziała, że to się działo. Że właśnie taka przemiana się w nim dokonywała wraz z przyswojeniem magii zakazanej i wpuszczeniem czerni do swoich żył. Verner, który pięć lat temu miał w sobie więcej z rozpieszczonego dzieciaka, często grał jej na nerwach kloszem swojego wychowania i arogancją wylewającą się z każdego poru skóry, ale Verner, którego dzisiaj miała przy sobie, stał się mężczyzną. - A wiesz, że umierający człowiek często sra we własne gacie? To ciekawostka mniej więcej tak smaczna, jak ananas na pizzy - żachnęła się skrzywiona. Chyba jeszcze tego nie doświadczył, a jeśli tak, nie powiedział jej o tym. Przerażenie poprzedzające śmierć wprowadzało do organizmu chaos, który twórcy poezji i pięknych baśni woleli ignorować, bo nie pasowało to do ich ślicznych scenariuszy. Prawdziwy świat był jednak szkaradny, brudny, cuchnął.
    - Nie ma problemu - zapowiedziała, a oczy rozjarzyły się zadowoleniem. Schlebiało jej, że z chęcią obserwował tę część niej, skrupulatnie niegdyś ukrytą przed wzrokiem wychowanego w złocie i perłach panicza. Dziś przyjmował ją taką, jaka była, a ona odwdzięczała się mu tym samym. - Niech będzie, zaproszenie zaakceptowane. Chcesz, żebym… - urwała i przekrzywiła głowę, niby nonszalancko odwracając wzrok na przypadkowy mebel i poustawiane tam dekoracje, - ubrała coś starego? - dokończyła, musnąwszy opuszkiem oprawiony w drewno zegar, antyk zapewne droższy od jej życia. Do tej pory nie zdradziła mu, że wszystkie rzeczy, dawne podarunki, wciąż znajdowały się w jej szafie. Zachowała je. Niezdolna pozbyć się sukienek, biżuterii i osnuwających je wspomnień.

    Jego pochwała przyjemnie połaskotała ego, ale pozostała nieskomentowana, przyjęta w ciszy, później wypełnionej ich wspólnym rozmyślaniem. Magisterium postępowało ostrożnie i enigmatycznie, nie dziwiła się temu, że nie dopuszczono ich bliżej tętniącego odpowiedziami serca organizacji, ale z drugiej strony nie mogła nie zastanowić się nad tym, co Verner będzie z tego miał. Czy coś przypadnie mu w nagrodzie, czy za jego użyteczność podziękują kolejnym listem i niczym więcej.
    - Witam, jestem z Magisterium, oto zapomniana przez wszystkich mikstura złożona z trujących składników, ostrożnie - przedrzeźniła głos poważnego starca, - I twój pierwszy instynkt to to zjeść? Jest w ogóle coś, czego byś nie spróbował? - wymamrotała z rozbawieniem na widok języka zbierającego z opuszek łezki mikstury. Od zawsze tak robił: wpychał do ust płatki trujących roślin, jakby w ten sposób rzucał bogom wyzwanie i testował granice swojej śmiertelności. Jak dotąd skutecznie. Jej uwagę wzbudził potem fragment o egzaminie, o oczach, jakie na niego skierowano, i znów przechyliła głowę do boku, mrużąc powieki w kociej manierze. - Możliwe - odparła po chwili. - Zawsze obserwuje się tych, którzy mają potencjał - wzruszyła lekko ramionami. - Masz nadzieję, że tak, czy że nie? - doprecyzowała, bo coś w jego postawie jej nie przekonywało, coś jej umykało. Każdego innego dnia pałałby entuzjazmem na myśl o egzaminie przeprowadzonym przez Magisterium, szczególnie takim, który zdał śpiewająco, ale dzisiaj wydawał się niepewny własnego podejścia do tej sprawy. A może tylko jej się to wydawało?
    - Pewnie, że tak. Studentom, aktorom próbującym zapamiętać te swoje cudowne role, pisarzom ślęczącym po nocach nad książkami, które i tak okażą się niewypałami - i tak dalej. To i Złote Jabłko - wyliczyła obojętnie, matowo. Był czas, kiedy dealowanie wzbudzało w niej większe emocje, ale nigdy nie była to ekscytacja, a złość. Nienawiść. Ściągnięcie z ulicy było słabą zapłatą za śmierć Leifa, słabą próbą przytrzymania przy sobie jej lojalności. Nie musiała już sprzedawać ciała za grosze, ale wstręt do samej siebie wymieniła po prostu na wstręt do kogoś innego, do osoby odpowiedzialnej za to wszystko. Dlatego nie potrafiła mu pogratulować, gdy wspomniał, że rozprowadził substancję wśród innych studentów. - Tak - odparła lakonicznie. Była w nałogu, przeżarta pragnieniem kolejnej dawki mogącej na moment wyciszyć w niej poczucie rzeczywistości, ale to nie trwało za długo. Wreszcie stanęła na nogi, zamknięta w Wujowskim domu na cztery spusty, kiedy ciało przeżywało niemożliwe do zniesienia delirium odstawienne. Zwierzchnik łagodził symptomy opowieściami o magii zakazanej, ale oboje wiedzieli, że musiała swoje odcierpieć. Nie chciała mówić o tym Vernerowi. Wiedział już o kurewskim rozdziale jej życia, o tym nie musiał.
    - Oho, pokaż - wyraźnie się rozpogodziła, obserwując go przy pracy. Każdy krok warzenia mikstury wzbudzał jej ciekawość, a przechylona nad kociołkiem fiolka przywiązana do łańcuszka sprowokowała zaintrygowane zmarszczenie brwi. - A to? Co to? - wskazała na element biżuterii, wreszcie czując powracające do swoich kończyn życie, wypierające stagnację związaną z przygotowywaniem działki Czarnego Miodu. - Gotowe? - dopytała, obserwując zwieńczenie jego pracy. Próbowała zapamiętać kolor wywaru, jego konsystencję, zapach, by nigdy więcej go nie zapomnieć ani nie pomylić. - Niezłe. Jak długo działa? - dodała cicho, z cieniem uśmiechu na ustach. Podczas gdy jej kociołek, oczyszczony z poprzedniej partii pracy, czekał na uwagę, Asterin wykorzystała moment na to, by przywrzeć do jego pleców i otoczyć jego pas ramionami. - Też chcę kiedyś się w tym sprawdzić. Następnym razem - wymruczała, jeszcze przez chwilę po prostu za nim stojąc. Z zamkniętymi oczami, z sercem bijącym w jednostajnym rytmie, wtulona. Był znajomy i był jej. - Dobra - westchnęła, złożyła między jego łopatkami krótki pocałunek i przesunęła się do swojej części stołu, napełniwszy kociołek wodą. Zatrzymała się przed swoimi ingrediencjami i namyśliła, po czym przytaknęła swojej decyzji. - Niech będzie Zmierzch Nótt. Mam w domu zapas działek, więc mogą trochę poczekać na swoją kolej - rzuciła zgryźliwie, z wprawą preparując bażynę. Wygniotła z niej soki i zmieszała je ze skórką, dorzucając je do zagotowanej metamorflory. Na koniec posiekała płatki wawrzynka i przesypała je do mieszanki, pozwoliwszy jej łagodnie bulgotać.

    eliksir: Zmierzch Nótt
    st: 30 | 38 (rzut) + 21 (stata) + 2 (kociołek) = 61
    ingrediencje: 2x bażyna czarna (I), 1x metamorflora (II), 1x wawrzynek wilczełko (III)
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Asterin Eggen' has done the following action : kości


    'k100' : 38
    Ślepcy
    Verner Forsberg
    Verner Forsberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3662-verner-forsberg#37169https://midgard.forumpolish.com/t3673-verner-forsberghttps://midgard.forumpolish.com/t3672-konwalia#37290https://midgard.forumpolish.com/f128-verner-forsberg


    -Nos...co? - parsknął i przewrócił oczyma, bo nostalgia kojarzyła mu się ze słabością. Z restauracjami, do których zabierał Asterin i w których jedzenie zrobiło się mdłe. Z barami, w których spotykał się z Siri i Inge i w których alkohol przestał mu smakować. (Pizza, faktycznie, smakowała mu nadal).
    I z tulipanami. Tymi czarnymi i tymi różowymi.
    - Wbrew pozorom, każdy szanujący się galdr ma przyjaciół. Albo tak mówi. - wyszczerzył zęby, ale w jego oczach zabrakło żartobliwego błysku. Większość z nich miał syn Forsbergów, bo tak wypadało.
    - Ojcowie kazali się nam przyjaźnić. - skwitował bezbarwnie, odpychając myśli o młodzieńczych obietnicach lojalności Ilmarego i o tym, że odpłacił mu się za nie jedynie zbyt głośnymi imprezami. (Ale żadnej jeszcze nie wykorzystał, odsuwając kolejną myśl o tym, że może Ilmari rozpatruje snomierz w tych kategoriach). - On... - zwilżył nagle usta, reflektując się, że może powinien trzymać te światy osobno. Nie mówił o Asterin nikomu z klanów, w potrzebie ochronienia jej — rodzina ignorowała jego kochanki i dziewczyny, ale już sześć lat temu Asterin była poważniejsza. W myśl paradoksalnej wzajemności nie powinien mówić o innych z tego świata tutaj, ale jeśli eksperyment się uda, Asterin i tak zobaczy urządzenie na klatce piersiowej i... - jest bardzo utalentowany. - pochwały były w jego ustach jeszcze bardziej skąpe niż szastanie słowem przyjaciel. - Zamówiłem - nie, nigdy biznesowej nie dogadali kwestii zapłaty - u niego prototyp urządzenia, które mogłoby budzić mnie skuteczniej.
    Ciekawostki skuteczniew wyrwały go z potrzeby ubrania tej opowieści w zrozumiałe słowa. - Wiem. - przewrócił oczami z rozbawieniem. - Widziałem może nie umierających, ale martwych. - mruknął, ale nie elaborował. Zapominała — albo nie chciała pamiętać, a jemu to było na rękę — jakiego rodzaju próbki analizowali toksykologowie w Kruczej Straży. Widziałeś kiedyś cudze gówno, paniczu? — powitał go jeden ze strażników gdy rozpoczął pracę i jego ton zszokował go bardziej niż sama autopsja.
    Rozpromienił się — szczerze — gdy przyjęła zaproszenie. Uśmiech ostygł zanim zdążyła go zauważyć, ustępując zaskoczeniu. Myślał, że wrzuciła wszystkie fanty od niego do kominka albo pocięła nożyczkami albo ukryła przed kolejnym...
    - Wciąż masz.…? - odchrząknął, przy Asterin lepiej było się nie dziwić ani nie okazywać nostalgii. - Jak wolisz. Mogę też sprawić ci prezent, który teraz jest w modzie. - rozciągnął usta w chytrym uśmiechu. Na moment rozproszyły go myśli o Asterin ubranej w jego prezenty, ale gdy zszedł do piwnicy skupił się na prezencie dla Magisterium.

    Po uwarzeniu eliksiru i umyciu rąk roześmiał się, w odpowiedzi na jej przedrzeźnianie starców i trafną uwagę.
    - Ktoś to wypije, pasuje żebym skosztował pierwszy. - wzruszył ramionami. - Poza tym, wiem co tam jest i już wiem jak się łączy. - dodał zuchwale. Kosztowanie trujących kwiatów gdy ojciec nie patrzył było jeszcze bardziej zuchwałe, beztroskie, ryzykowne — pomagające tamtemu chłopcu coś poczuć, cokolwiek. Rosnąca ekspertyza odarła te eksperymenty z pełni adrenaliny, teraz znał już każdy składnik i potrafił przewidzieć ich połączenia. Może to ta fantazja, wypracowana latami i połączona z wykształceniem, pomogła mu wyobrazić sobie prawidłową konfigurację składników do zaginionej receptury.
    - Sam nie wiem. - przyznał, gdy dopytała o Magisterium. - Gdybym usłyszał o tym od kogoś z Magisterium, uznałbym, że to bardzo dobrze, ale... aluzja padła z ust osoby, która nie ma prawa wiedzieć kim oni są. - zaryzykował w końcu, mając nadzieję, że jej nie przestraszy. Nie powinien, jego własny, spokojny ton, nie oddawał wszak całej skali pogróżek Guildensterna. - Na pewno spoza Kruczych i spoza ślepców... o ile mi wiadomo. - wyjaśnił, bijąc się z podejrzeniami. Przez pół czerwca próbował je uśpić, a potem Asterin skutecznie go od nich rozproszyła, ale Björn i tak wślizgiwał się nieproszony w jego myśli; problem domagający się rozwiązania.
    Nie dopytywał o narkotyki, może wychwytując że Asterin nie chciała o nich rozmawiać (ale czy kiedykolwiek mu to przeszkadzało?), a może zajęty własną miksturą. Incognito nie było aż tak wymagające jak odkrycie receptury dla Magisterium od zera, ale wciąż pozostawało nowym odkryciem alchemików, wciąż było (jak na gust Vernera nazbyt) skomplikowane do uwarzenia; jakby nowość wynalazku nie pozwoliła oszlifować jego brzegów ani usprawnić procedury przyrządzania.
    - Jad orma. - obwieścił z dumą, gdy dopytała. - Z rezerwatu. - zamruczał, głos zawibrował pożądaniem. I tęsknotą, bo nawet jemu rodzina nie pozwalała korzystać z jadu bez ograniczen. - Odpowiednio rozcieńczony może zastąpić efekt niektórych składników trucizn i ulepszyć stężenie eliksiru, eksperymentowałem z nim trochę. - wyjaśnił. Nie pokazywał nikomu naszyjnika, ale ostrożnie podał go Asterin. - Tylko tego nie pij. - zażartował ponuro, samemu obracając w dłoniach fiolkę Incognito. - Kilka godzin? - hipotetyzował. - Pewnie dopóki nie wyschnie. Na początek spróbuję na krótszy okres czasu, nie będę ryzykował.
    Przymknął oczy, czując jej obecność za swoimi plecami. Dziś byli ubrani, ale przywierała tak do niego gdy eksperymentowali nad kociołkami nago, nie mogąc spać po wieczornych schadzkach. Wtedy myślał, że to szczere.
    Teraz — chyba też tak myślał.
    Nie uczył się na doświadczeniach (choć cała alchemia polegała na nauce wyniesionej z doświadczeń), nie przy niej.
    Odetchnął cicho.
    - Następnym razem. - obiecał. Restauracja, Incognito, minęło niewiele czasu  odkąd wylądowali po Midsommar w jej sypialni i jeszccze mniej odkąd odkryła jego chorobę, a mimo tego wciąż przyjmowała i snuła propozycje następnych razów.
    - Zmierzch Nótt, hm? W takim razie też zajmę się czymś pożytecznym. W płonącym lesie żałowałem, że nie mamy na stanie Spowrotu, więc zaopatrzyłem się w składniki, a dzisiaj w ziemię. Portal powinien doprowadzić do starego młyna, niedaleko stąd, z którego można bez ryzyka komplikacji teleportować się wprost tutaj. - wyjaśnił, układając składniki na stole, co najmniej jakby mieli skorzystać ze Spowrotu razem. Wrzucił do kociołka zebraną w młynie ziemię i skrzydła łachotek, potem rozgniótł w moździerzu borówki i korę żarliwodrzewa. Mikstura była na tyle nieskomplikowana, że jednym okiem rzucił na postępy Asterin i na moment przestał mieszać we własnym kociołku.
    - To składniki do Pochłaniacza, hm? - skwitował dziwnie bezbarwnym tonem, usiłując nie dać po sobie poznać dlaczego rozpoznał je tak szybko. Bo był fachowcem, ot co. Nie miałby skrupułów pochwalić się zażywaniem Złotego Jabłka dla celów rekreacyjnych, ale nie chciał by Asterin wiedziała, że to brał.
    - Myślisz - zagaił, wracając do pracy. Spowrot nie zajmie mu wiele czasu, Pochłaniacz jej też nie. - że możemy iść do tego przesmykowego felczera - Magisterium kazało im dostarczyć tam fiolkę, ale felczera prędzej znała Asterin niż on - w środku nocy? - uśmiechął się prowokująco, niedawno chwaliła się ile drzwi otwiera się dla niej o tej porze, a był zadaniowy. - Czy- jego głos zmiękł, bo druga alternatywa też była przyjemna - czekamy do rana?



    48+27 (statystyka) +3 (kociołek) =78
    Warzę eliksir Spowrot, ST 50 (78>50, udany)
    Zużywam: 2x borówka czarna (I), 2x skrzydła łachotek (I), 2x żarliwodrzew (II) & ziarno ziemi stąd
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Verner Forsberg' has done the following action : kości


    'k100' : 48
    Ślepcy
    Asterin Eggen
    Asterin Eggen
    https://midgard.forumpolish.com/t3631-asterin-eggen#36721https://midgard.forumpolish.com/t3638-asterin-eggen#36796https://midgard.forumpolish.com/t3639-magnus#36803https://midgard.forumpolish.com/f119-asterin-eggen


    Chwycił w garść jej ciekawość wspomnieniem o zamówionym urządzeniu. Jeśli udałoby się je przygotować i zadziałałoby tak, jak mówił, to czy istniała szansa, że odroczyłoby to wiszący nad nim zdrowotny wyrok? Chociaż w minimalnym stopniu? Asterin miała poczucie, że ścigają się z czasem. Razem, bo tkwiła w tym razem z nim, gotowa zrobić wszystko, żeby wykopać lek spod ziemi i jakoś go uratować. Podnosiła Vernera na duchu, szarpała za ramiona, kiedy jego kręgosłup chciał ugiąć się pod naporem wizji kończącego się czasu; nie pozwalała mu się załamać, bo chciała, żeby walczył. Gdyby pogodził się z tym, co go czeka… Wtedy wszystko byłoby stracone. Ale prototyp sprzętu okazał się właśnie taką walką; spojrzeniem w oczy bogom i deklaracją, że nie mają nad nim władzy, bo ich przechytrzy.
    - Już go lubię - stwierdziła żarliwie. Kimkolwiek był, jeśli Verner mu ufał i przede wszystkim zawierzał jego umiejętnościom - nawet zjadłaby z nim pizzę. Jego przyjaciel pochodził z innego świata, rzecz jasna, tego, do którego Verner wciąż należał jedną nogą, i pewnie prędzej uznałby ją za szczura roznoszącego zarazę, ale zapałała do niego sympatią. Lub raczej zapała, jeśli sprzęt okaże się skuteczny.
    - Mam - potwierdziła krótko. Niczego więcej nie musiała dodawać; z początku zachowywała się tak, jakby skutecznie wykreśliła go ze swojego życia po zdradzie, której dopuścił się na komendzie, ale teraz nie było już sensu udawać. Zachowała wszystko. Sukienki, buty wygodne jak druga skóra, biżuterię zamkniętą w kasetce i schowaną na dnie szafy, na wszelki wypadek umieszczoną pod fałszywym panelem. - Skoro nalegasz - wymruczała z krzywym uśmiechem. Może rzeczywiście nie należało wracać do tego, co było. Dziś ich relacja rozgrywała się na innych zasadach, oboje zdobyli się na szczerość, wiedzieli o sobie więcej, niż należało; przez to stanowili dla siebie nawzajem zagrożenie, ale Asterin zdecydowała się mu zaufać. Raz ją zdradził, tak, tyle że ona niejako zdradziła go pierwsza. Teraz nauczyli się akceptować swoje wady, o dziwo - wspierali się i bronili nawzajem jak lwy. Zrobiliby dla siebie więcej, niż powinni. Tego między nimi brakowało pięć lat temu, w rozdziale, gdzie tkwili w iluzorycznej idylli. A poza tym: chciała nowego prezentu jak sroka, po prostu.

    - Truciznę też sobie chlapniesz pierwszy, bo ktoś to wypije? Zresztą, o co ja pytam. Oczywiście, że tak - przewróciła wymownie oczami. Niepoprawny, niemożliwy, nierozsądny, nierozważny, nieostrożny, tyloma przymiotnikami mogła go określić, że aż brakowało ich w zasobie słownika. Tym bardziej, że nie wspomniał jej wcześniej o zawoalowanej groźbie, bo inaczej nie mogła jej nazwać, biorąc pod uwagę okoliczności i skąpy zarys osoby, od której padły słowa dotyczące Magisterium. Asterin zmrużyła powieki i przyjrzała się mu uważnie. Czerwiec ledwo się skończył, więc zbieżność dat wydała się co najmniej podejrzana. - Grożono ci? - upewniła się sztywno. - Do chuja, Verner. Takich rzeczy nie zostawia się bez odpowiedzi, nie naraża się tylko po to, żeby je sobie przemyśleć. Ktoś wie, kim jesteś. Ktoś zaufany? Czy nie? - pytała napastliwie, domagając się wyjaśnienia, zamiast o nie prosić. Sprawa była poważna, nie umiała zignorować nieprzyjemnych dreszczy biegnących wzdłuż kończyn. - Mam go zabić? - dodała bez cienia humoru czy żartu. Zrobiłaby to dla niego, żeby odsunąć od niego podejrzenia, samej nie mając skrupułów przed uciszeniem osobnika na amen. Sekret Vernera miał być bezpieczny tak długo, jak długo on sobie tego zażyczy. Nikt nie wyda go wcześniej.
    Później westchnęła ciężko i pokręciła głową, znów skupiając się na miksturze oraz małej fiolce, skrywającej, jak się okazało, jad orma. Jego wyjaśnienie ją zaskoczyło; czasem słyszała o składnikach mogących zastąpić inne, ale nigdy nie podejrzewała, że mogłaby za to odpowiadać również trucizna jakiegoś stworzenia. Asterin ostrożnie przyjęła element biżuterii i obróciła go w dłoniach, krzywiąc się z rozbawieniem.
    - No masz, a właśnie zamierzałam skosztować - mruknęła złośliwie, jakby przerwał jej spełnianie marzeń. Ostatecznie nie zdecydowała się nawet powąchać substancji z flakonika, tylko otworzyła go delikatnie i zajrzała do środka, po czym znów zakorkowała wieczko i oddała Vernerowi. - Sam zebrałeś ten jad? - zapytała zaintrygowana. - Przydatne - skomentowała i przytaknęła na jego odpowiedź dotyczącą Incognito. Studiowanie działania mikstury zdawało się całkiem ekscytujące, rozważała, w jakich okolicznościach zdecyduje się jej użyć, ale nie poruszyła już tej kwestii, zbyt zajęta wtulaniem się w jego plecy. Dłonie łagodnie błądziły po szerokości pasa, oddech muskał materiał koszuli. Głowa ułożona między jego łopatkami odnalazła tak wygodne miejsce, przesycone jego mącącym zmysły zapachem, że aż żal było jej się odsunąć; niestety - wciąż czekała na nich praca.
    Asterin przelała Zmierzch do fiolki i zaklęciem oczyściła kociołek, spośród przyniesionych ingrediencji poszukując takich, które ułożyłyby się w logiczną i przydatną formułę. Zazdrościła mu tego Spowrotu, spojrzawszy na Vernera z ukosa z lekko wydętymi wargami, ale koniec końców tylko ułożyła je w kąśliwy uśmiech. Podobało się jej, że stawał się przygotowany na każdą okoliczność i zamiast improwizować, układał plany dotyczące przyszłości. - Ja nie żałowałam. Dobrze, że puściliśmy go z dymem, zamiast od razu stamtąd zwiewać - rzuciła mściwie. Pogorzelisko, które po sobie zostawili, miało pochłonąć przeklęte motyle i ich kokony, bo kwiatu najwyraźniej tam nie było. Jedyne, czego żałowała, to to, że nie mogli spalić knei dwa razy.  
    - Mhm - przytaknęła po chwili na jego pytanie, zabierając się za Pochłaniacz, bo nic innego nie przychodziło jej już dziś do głowy. Rozgniecione porcje bażyny wrzuciła do wody, posiekała liście maku, zmieliła je z łodygami i dorzuciła do wywaru, przemieszawszy je z gotującą się płucnicą. Na szczęście przyrządzenie narkotyku było dość łatwe i nie zajmowało dużo czasu; zaczekała, aż doprowadzona do łagodnego bulgotania zawiesina przybierze malachitowy odcień. Chochlą poruszyła kilka razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a potem w odbiciu lustrzanym - odwrotnie, po czym gotową i skrupulatnie odcedzoną ciecz przelała do flakonu. W szklanej formie barwa stygła do ciemnego fioletu, podręcznikowy efekt. - Skoro na to czekają, to możemy - odpowiedziała rzeczowo i wzruszyła ramionami, chowając słoiczki i fiolki z komponentami, które miały trafić z powrotem do jej zasobów. Jak najszybsze dostarczenie zamówienia do felczera Magisterium wydawało się logiczne. - Ale najpierw chcę zobaczyć, jak jesz chińszczyznę - parsknęła; przed wyjściem chcąc też jego.

    eliksir: Pochłaniacz Magii
    st: 60 | 66 (rzut) + 21 (stata) + 2 (kociołek) = 89
    ingrediencje: 2x bażyna czarna (I), 2x mak lekarski (I), 2x płucnica islandzka (II)

    Asterin i Verner z tematu
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Asterin Eggen' has done the following action : kości


    'k100' : 66



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.