:: Midgard :: Dzielnica Ymira Starszego :: Mieszkania :: Halle Skov
Kuchnia
3 posters
Mistrz Gry
Kuchnia Wto 20 Lut - 16:25
Kuchnia
Kuchnia połączona z pokojem dziennym jest mała i zabałaganiona, przypominająca bardziej miejsce do spędzania czasu (przeważnie na piciu taniego wina i jedzeniu kradzionych słodyczy) niż jakiejkolwiek formy gotowania, lecz mimo że Halle daleko jest do zapalonego kucharza, blaty wciąż pełne są filiżanek, kieliszków i malowanych, kolorowych talerzy. Pomieszczenie jest równie niedokończone i zimne jak reszta studia, z dużym oknem, przez które na ściany padają smugi chłodnego, sinego światła, rozproszonego pojedynczą złotawą żarówką lampy stojącej na szerokim parapecie. Pod nim, na niewielkim stoliku porozrzucane są drobne resztki codziennego życia — ostatni Orakel i Ratatoskr poprzekreślany czerwonym długopisem, umierająca w doniczce gałązka mięty i zgnieciona paczka papierosów.
Halle Skov
Re: Kuchnia Wto 20 Lut - 22:41
Halle SkovŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Genetyka : huldrekall
Zawód : muzyk, kompozytor, upadła gwiazda
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), arysta: muzyk (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 19 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 13 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 18 / wiedza ogólna: 5
19.05.2001
Lubił kraść. Matka nauczyła go tej sztuki wcześnie — miał sześć lat i drobną twarz elfa obsypaną miedzianymi piegami; stał za barem marynarskiej speluny Finków, w której pracowała Alva, i co jakiś czas wdrapywał się na ukryte za blatem półki, by lepiej przyjrzeć się klienteli. Goście lokalu przypominali w jego oczach postacie z opowiadanych wieczorami bajek — niektórzy wielcy i włochaci jak polarne niedźwiedzie, niektórzy dłudzy i smukli jak cienie owinięte w skórę, jeszcze inni lepcy i szybcy w ruchach jak żmije, które nosili wytatuowane na wewnętrznej stronie dłoni. Zegarek — szepnęła tamtego wieczora Alva, nachylając się nad jego uchem — zabierz szybko i schowaj do kieszeni. Byli wtedy głodni, a w ich pokoju brakowało koców i ciepłej wody, mężczyzna spał natomiast w pijackiej beztrosce, z głową na brudnym, drewnianym stole. Kiedy niewielka dłoń Halle pochwyciła zegarek i w popłochu schowała go do kieszeni, świat nad jego dziecięcą głową wydał się nagle prostszy w obsłudze. Tak łatwo można było coś po prostu zabrać — tak łatwo można było wziąć czyjś zegarek, czyjeś słowa, czyjś talent, przyszłość, żonę, męża, a czasem serce, bijące desperacko między palcami. Piękno własności polegało na tym, że nic nigdy w pełni do nikogo nie należało, pieniądze zawsze można było wyciągnąć z cudzej kieszeni, a każdą obietnicę wolno było złamać. Halle raz jeszcze przyjrzał się Toke — w złotym świetle wystawnego Foyer, daleko od groźnego cienia wieczora, wydawał się znów perfekcyjnie przykładny, z jego gładkiej twarzy zniknęła rysa smutku, z ust spłynął tamten niebezpiecznie frywolny uśmiech, z którym opowiadał mu o krwi na własnych rękach. Jego również można było okraść, choć Halle nie był jeszcze pewien, która z jego kosztowności warta jest największej uwagi. Jego tajemnicę już miał, była ciężka, lecz niewielka i można było schować ją w rękawie jak cukierek; jego godność mógł mieć być może — mężczyźni jego pokroju lubili wszak klękać przed niektórymi bogami; najbardziej zależało mu naturalnie na tym, co najtrudniej było zdobyć, na tym czego on nie mógł mieć — na kwitnącej karierze, dobrym imieniu, na ciele pozbawionym demonicznego ogona i przystojnej buzi o równych, zachodzących rysach. Na głosie. Halle miał własny, ładny, miękki i wyćwiczony, lecz choć jego śpiew był uroczym dodatkiem do muzyki, głos Toke — głębszy, lepszy, wart większe pieniądze — wywoływał zachwyt bez akompaniamentu. Uśmiechnął się subtelnie, łagodnie spływając wzrokiem po linii jego szyi, zatrzymując się na wzniesieniu grdyki. Być może, gdyby znaleźli się wystarczająco blisko siebie, mógłby nachylić się i przyłożyć wargi do tego miejsca — otworzyć usta i wyrwać z niego ten skarb zębami.
— Nauczyłem się składać obietnice, nie grozić — odparł z cichym rozbawieniem, jednak cierpki pogłos jego ostrzeżenia nadal wisiał w powietrzu niczym zapowiedź burzy. Uniósł z zaskoczeniem brwi, kiedy Toke oznajmił, że powinni wrócić do niego, choć — po dłuższym zastanowieniu — od początku wiedział, że go o to poprosi. Uśmiechnął się, delikatnie kiwając głową. Przypomniał sobie o wszystkich tych skarbach, które łatwiej byłoby ukraść w znajomym półmroku jego mieszkania — o jego gardle schowanym pod kołnierzem koszuli, o głosie schowanym pod skórą.
Gdyby pragnął być rozsądny, przemknąłby cicho przez tłum, nie żegnając się z nikim; powiedziałby mu, że powinien wyjść chwilę później i spotkać się z nim na dziedzińcu — chronił się w ten sposób, kiedy miał jeszcze o co walczyć, w tamtych czasach, gdy jego reputacja nadal miała znaczenie. Teraz martwić się mógł jedynie o wizerunek Toke, ten jednak nie liczył się dla niego specjalnie. Pociągnął go więc do wyjścia, palce zaplatając na jego przedramieniu. Kiedy perłowe ściany teatru otwierały się przed nimi, wpuszczając ich w noc, a wesoły szelest przyjęcia zostawał za ich plecami, przeszło mu przez myśl, że gdyby naprawdę chciał być okrutny, splótłby ze sobą ich palce. Choćby na chwilę, na ułamek sekundy — dla zabawy. Lubił myśleć, że większość rzeczy robi w życiu dla zabawy.
Kanciapa nie była trafnym określeniem jego mieszkania, lecz mieszkanie w zasadzie też nim nie było. Noc zebrała się nad betonowymi ścianami budynku gęstą, antracytową chmurą, tak jakby chciała je połknąć, a Halle pchnął drzwi ramieniem, wciągając Toke prosto w tę czarną paszczę. Wewnątrz pachniało jego życiem i zapach ten wydał mu się równie pokrzepiający co groźny — cierpkie pozostałości papierosowego dymu i gorzko-słodkich perfum, metaliczne resztki miasta i zakazanej magii kłębiącej się w kątach niewidzialną mgłą. Pojedynczy błysk ciepłego światła wydostawał się z kuchni pomarańczowymi mackami niemal zachęcająco.
— Powinienem być wdzięczny, że przeżyłem wspinaczkę po schodach — odezwał się i choć głos miał poważny, w uniesionym kąciku jego ust zadrgało szczere, dziecięce rozbawienie. Pochylił się lekko, udając, że chce zamknąć drzwi, w rzeczywistości jednak wykorzystał ten moment, by na kilka chwil zbliżyć swoją twarz do twarzy Toke. — Gdybyś jednak nadal miał ochotę na przepychanki, mam tutaj kilka całkiem sporych okien — szepnął, a uśmiech się poszerzył, tym razem sięgając oczu, w których rozbłysły radosne, rozbielone iskry. Odsunął się od niego gwałtownie, pozostawiając niewielką przestrzeń na ripostę i przeszedł przez salon, omijając zwinne porozrzucane po podłodze książki i ubrania. — Napijesz się czegoś, mon cher? Przysięgam, że ostatnio miejski budżet musiał się pomniejszyć, bo tamten szampan przypominał raczej sok z winogron… — westchnął z teatralnym dramatyzmem, sięgając po butelkę na jednej z wyższych półek. Kiedy znów się do niego odwrócił, jego twarz była ozdobiona słodkim, beztroskim uśmiechem. Był niemal lepki, podobny do miodu i beznadziejnie trujący. — Wolę nie ryzykować, że wytrzeźwiejemy. Jesteś o wiele zabawniejszy po alkoholu.
Don't give it a hand, offer it a soul
Don't let it in with no intention to keep it, Jesus Christ, don't be kind to it. Honey, don't feed it, it will come back
Toke Tougaard
Re: Kuchnia Sob 2 Mar - 19:18
Toke TougaardŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Aarhus, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : zmiennokształtny
Zawód : złodziej wspomnień, kontratenor
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : akrobata (I), złotousty (II), dziecko Lokiego
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 10 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Lubił kraść. Cudze wspomnienia nawlekane na paciorki pamięci, przechowywane w kryształowej fiolce noszonej na szyi. Najbardziej cenił sobie te, które, przez wzgląd na swój specyficzny status, rozbudzały u swego prawowitego właściciela swoisty, wewnętrzny uśmiech; ten, który stawał się potem zupełnie bezbarwny, bo kierowany był do pustki, wyrwy w przeszłości pozostawionej tam przez Toke. Ludzka twarz potrafiła stracić swą ostrość w zaledwie kilka sekund, a wyraz błogiego rozkojarzenia zaskakująco szybko przerodzić się w grymas niedowierzania i przenikający wszystkie rysy letarg, tęczówki rozszerzały się wyraźnie, a usta rozchylały w chwilowym zaskoczeniu. Obsesyjnie obserwował tę nagłą przemianę, w końcu odczuwając niemal perwersyjną przyjemność właśnie przede wszystkim przez te ułamki sekund następującej w ofiarach transformacji.
Pamiętał, że początkowo towarzyszyło mu uczucie niepokoju. Był to chyba strach. Tak kojarzył mu się ten chwilowy ucisk w żołądku, nagła suchość w gardle i nieposkromione drżenie ust, przywodząc mu na myśl trawiące go uczucie wewnętrznego naprężenia odczuwane na widok wykrzywionej twarzy ojca, w której przeglądały się wszystkie jego dziecięce lęki. Później już nie bał się konsekwencji swoich wykroczeń, obawa podszyta irracjonalną paniką znikła, przeradzając się w zwyczajowe pobudzenie, rozbudzając pragnienie, które ugasić mogło jedynie kolejne wykradzione z cudzego umysłu wspomnienie. Po latach przeźroczysta buteleczka kryła już w sobie ich tyle, że można by stworzyć z nich osobne, wyjątkowe życie będące połączeniem zupełnie sprzecznych ze sobą obrazów. Toke był jak ta mucha osiadająca na martwych ustach nieboszczyków, wynosząca z nich ocalałe okruszki duszy, kawałek po kawałku. Tworzył z nich potem własną efemeryczną kompozycję, przeglądaną w przypadkowej, niepowtarzalnej kolejności. Niekiedy sam już nie wiedział do kogo należały jej poszczególne części. Nie było to jednak ważne.
Spoglądając na Halle’a zastanawiał się czy w jego umyślę było jeszcze tak właściwie miejsce na tego rodzaju pustkę. Skoro jego świat zawalił się z takim łoskotem, odbierając mu wszystko: karierę, pieniądze, zachwyt w cudzych oczach, czy było w nim jeszcze miejsce na ten wewnętrzny uśmiech, czy nie był to raczej grymas mentalnej goryczy podszyty chyba wrodzonym sarkazmem i rozrastającą się w duszy zgnilizną. Dostrzegł tę ostatnią, spoglądając w jego umysł swym okiem - ślepym, chociaż Halle nie mógł tego dostrzec, bo zielonej tęczówki nie przysłaniało charakterystyczne bielmo, jego czarcie ślepie wydawało się zupełnie zdrowe. Uniósł brwi w zaskoczeniu, kąciki ust zadrżały w mimowolnym uśmiechu, gdy dostrzegł przebłyski wizji, w której Skov tak bezceremonialnie dobierałby się jego własnej grdyki. Mimowolnie przesunął dłonią po jabłku Adama, mogąc pozwolić sobie jedynie na wewnętrzny śmiech, nie dopuścił jego głośnemu echu wyrwać się z gardła.
Sam niemal chwycił go w przelocie za rękę, gdy ulatniali się z foyer. Tak dla zabawy. Zabawy, która tak Skovovi odpowiadała. Odpuścił sobie jednak, wiedząc, że dostrzega jedynie przebłyski, że daleko mu do możliwości dostrzeżenia pełnego obrazu, sekretów skrywanych w tej wyjątkowej głowie. Cenił sobie adrenalinę, doskonale jednak wiedział czym było ryzyko.
Dłoń ślizgała się po chropowatej powierzchni poręczy żelaznych schodów, gdy pokonywał kolejne poziomy, nie spuszczając oczu z czubka głowy Halle’a, rytmicznie poruszającej się w ciemnościach, wraz z każdym kolejnym pokonanym stopniem. Nie wiedział, czy mimowolnie, z własnej woli wkraczał w progi piekła, czy może kierował się jedynie ku wejściu do skomplikowanego labiryntu bezprecedensowo interesującego umysłu.
Rozpierała go ciekawość.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - mruknął, wciągając głęboko powietrze, pozwalając, aby drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem. Nie odsunął się, czując na swoim policzku oddech mężczyzny, nieco kwaskowaty, przesiąknięty zapachem papierosów i alkoholu. Nie przymknął oczu, odwzajemnił spojrzenie szarych tęczówek rozświetlonych iskrami rozbawienia. Czy kryła się w nich odrobina szaleństwa? - Co ty nie powiesz. Sugerujesz, że połamane, martwe ciało prezentuje się jeszcze lepiej z wysokości trzeciego piętra? Mam sprawdzić? Mała rekonstrukcja wydarzeń? - odparł ironicznie, już celowo nawiązując do wcześniejszego wyznania o ojcu. Swobodnie zsunął z ramion kurtkę pozostawiając ją na którymś z oparć krzeseł, gdy już znalazł się w kuchni.
Nie zareagował na pytanie gospodarza, uważając swoją odpowiedź za oczywistą.
- Zdecydowanie nie możemy do tego dopuścić. - Roześmiał się na kolejną uwagę. - Myślisz, że przyszedłbym do ciebie na trzeźwo? - dodał z lekkim rozkojarzeniem, rozglądając się na wszystkie strony. Nie tak wyobrażał sobie mieszkanie upadłego artysty, Było tu zaskakująco… pusto. Nachylił się nad stolikiem, wodząc wzrokiem po pozostawionych na nim w artystycznym nieładzie gazetach, wyłapując niektóre z zakreślonych na czerwono słów.
- Chyba masz obsesję? - zagaił, wskazując palcem na jedną z gazet. - Nadal szukasz w nich plotek na własny temat? - Wyprostował się, przenosząc wzrok dalej, rozcierając w palcach wysuszony liść mięty, przykładając je do nozdrzy, na moment rozkoszując się jej słodkawym zapachem.
na Odyna sobie rzucam, a co, żeby pozostawić decyzję kościom
● 60-89 – dostęp do ostatnich wspomnień i możliwość odczytania myśli;
Pamiętał, że początkowo towarzyszyło mu uczucie niepokoju. Był to chyba strach. Tak kojarzył mu się ten chwilowy ucisk w żołądku, nagła suchość w gardle i nieposkromione drżenie ust, przywodząc mu na myśl trawiące go uczucie wewnętrznego naprężenia odczuwane na widok wykrzywionej twarzy ojca, w której przeglądały się wszystkie jego dziecięce lęki. Później już nie bał się konsekwencji swoich wykroczeń, obawa podszyta irracjonalną paniką znikła, przeradzając się w zwyczajowe pobudzenie, rozbudzając pragnienie, które ugasić mogło jedynie kolejne wykradzione z cudzego umysłu wspomnienie. Po latach przeźroczysta buteleczka kryła już w sobie ich tyle, że można by stworzyć z nich osobne, wyjątkowe życie będące połączeniem zupełnie sprzecznych ze sobą obrazów. Toke był jak ta mucha osiadająca na martwych ustach nieboszczyków, wynosząca z nich ocalałe okruszki duszy, kawałek po kawałku. Tworzył z nich potem własną efemeryczną kompozycję, przeglądaną w przypadkowej, niepowtarzalnej kolejności. Niekiedy sam już nie wiedział do kogo należały jej poszczególne części. Nie było to jednak ważne.
Spoglądając na Halle’a zastanawiał się czy w jego umyślę było jeszcze tak właściwie miejsce na tego rodzaju pustkę. Skoro jego świat zawalił się z takim łoskotem, odbierając mu wszystko: karierę, pieniądze, zachwyt w cudzych oczach, czy było w nim jeszcze miejsce na ten wewnętrzny uśmiech, czy nie był to raczej grymas mentalnej goryczy podszyty chyba wrodzonym sarkazmem i rozrastającą się w duszy zgnilizną. Dostrzegł tę ostatnią, spoglądając w jego umysł swym okiem - ślepym, chociaż Halle nie mógł tego dostrzec, bo zielonej tęczówki nie przysłaniało charakterystyczne bielmo, jego czarcie ślepie wydawało się zupełnie zdrowe. Uniósł brwi w zaskoczeniu, kąciki ust zadrżały w mimowolnym uśmiechu, gdy dostrzegł przebłyski wizji, w której Skov tak bezceremonialnie dobierałby się jego własnej grdyki. Mimowolnie przesunął dłonią po jabłku Adama, mogąc pozwolić sobie jedynie na wewnętrzny śmiech, nie dopuścił jego głośnemu echu wyrwać się z gardła.
Sam niemal chwycił go w przelocie za rękę, gdy ulatniali się z foyer. Tak dla zabawy. Zabawy, która tak Skovovi odpowiadała. Odpuścił sobie jednak, wiedząc, że dostrzega jedynie przebłyski, że daleko mu do możliwości dostrzeżenia pełnego obrazu, sekretów skrywanych w tej wyjątkowej głowie. Cenił sobie adrenalinę, doskonale jednak wiedział czym było ryzyko.
Dłoń ślizgała się po chropowatej powierzchni poręczy żelaznych schodów, gdy pokonywał kolejne poziomy, nie spuszczając oczu z czubka głowy Halle’a, rytmicznie poruszającej się w ciemnościach, wraz z każdym kolejnym pokonanym stopniem. Nie wiedział, czy mimowolnie, z własnej woli wkraczał w progi piekła, czy może kierował się jedynie ku wejściu do skomplikowanego labiryntu bezprecedensowo interesującego umysłu.
Rozpierała go ciekawość.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - mruknął, wciągając głęboko powietrze, pozwalając, aby drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem. Nie odsunął się, czując na swoim policzku oddech mężczyzny, nieco kwaskowaty, przesiąknięty zapachem papierosów i alkoholu. Nie przymknął oczu, odwzajemnił spojrzenie szarych tęczówek rozświetlonych iskrami rozbawienia. Czy kryła się w nich odrobina szaleństwa? - Co ty nie powiesz. Sugerujesz, że połamane, martwe ciało prezentuje się jeszcze lepiej z wysokości trzeciego piętra? Mam sprawdzić? Mała rekonstrukcja wydarzeń? - odparł ironicznie, już celowo nawiązując do wcześniejszego wyznania o ojcu. Swobodnie zsunął z ramion kurtkę pozostawiając ją na którymś z oparć krzeseł, gdy już znalazł się w kuchni.
Nie zareagował na pytanie gospodarza, uważając swoją odpowiedź za oczywistą.
- Zdecydowanie nie możemy do tego dopuścić. - Roześmiał się na kolejną uwagę. - Myślisz, że przyszedłbym do ciebie na trzeźwo? - dodał z lekkim rozkojarzeniem, rozglądając się na wszystkie strony. Nie tak wyobrażał sobie mieszkanie upadłego artysty, Było tu zaskakująco… pusto. Nachylił się nad stolikiem, wodząc wzrokiem po pozostawionych na nim w artystycznym nieładzie gazetach, wyłapując niektóre z zakreślonych na czerwono słów.
- Chyba masz obsesję? - zagaił, wskazując palcem na jedną z gazet. - Nadal szukasz w nich plotek na własny temat? - Wyprostował się, przenosząc wzrok dalej, rozcierając w palcach wysuszony liść mięty, przykładając je do nozdrzy, na moment rozkoszując się jej słodkawym zapachem.
na Odyna sobie rzucam, a co, żeby pozostawić decyzję kościom
● 60-89 – dostęp do ostatnich wspomnień i możliwość odczytania myśli;
Mistrz Gry
Re: Kuchnia Sob 2 Mar - 19:18
The member 'Toke Tougaard' has done the following action : kości
'k100' : 63
'k100' : 63
Halle Skov
Re: Kuchnia Sob 30 Mar - 16:53
Halle SkovŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Genetyka : huldrekall
Zawód : muzyk, kompozytor, upadła gwiazda
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), arysta: muzyk (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 19 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 13 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 18 / wiedza ogólna: 5
Nie miewał dobrych wspomnień. Wszystkie były złe w ten lub inny sposób. Brudne jak zszarzałe okno, podpalane na krawędziach, o tym samym ciężkim, ziemistym zapachu, który miały przekrojone w pół spleśniałe jabłka. Nie lubił zamykać oczu, gdy zostawał sam, bo wtedy wszystko było bliższe, niepokojąco ostre, gotowe rozciąć mu gardło, gdyby wziął zbyt głęboki wdech. A jednak mógłby wyciągnąć dłoń i dotknąć tej brzydoty, mógłby poplamić nią palce, mógłby pamiętać — swoją matkę, jej dziewczęcą, nadal nastoletnią twarz rozjaśnioną pojedynczym ostrzem światła, wpadającego do pokoju przez uchylone okno. Pokój — ciasną klitkę na poddaszu, czarną smugę zepsucia na ścianie, obcych mężczyzn śpiących w matczynym łóżku. Tamci ludzie — tamte sępy, o których opowiadał Toke, przytrzymując uśmiech zbyt długo nad jego uchem — kochali te wspomnienia, ten brud, który z oddali przypominał jedynie szron na barwnych, ekscytujących obrazkach, niezdolny nigdy sięgnąć ich skóry. Kobieta, która spytała, czy wychował się na ulicy, przypatrując mu się przy tym oczami rozjaśnionymi zainteresowaniem jak oczy jadowitego pająka, nigdy nie usłyszała odpowiedzi padającej z jego ust. Czasem żałował. Spodobałaby jej się. Bajki o rynsztokach i bezdomnych sierotach łatwo było sprzedać za worek talarów, dodatki w postaci zamordowanych matek i sadystycznych ciotek służyły za uroczą linię melodyczną, każdy aspekt jego nieszczęścia mógł być spektaklem, barwnym cyrkiem pełnym fajerwerków. Przekrój jego bólu, jak obraz przeciętego nożycami ciotki ogona, wykupił mu wszak lepsze miejsce na salonach niż sam talent i uroda.
Przyjrzał się znów swojemu gościowi, badając bacznie równe linie jego profilu w półmroku ciasnego mieszkania, tak jakby próbował i jego przeciąć wpół. Miał duże oczy, długie rzęsy, jego twarz stanowiła obraz tego rodzaju artysty, którego łatwo było szanować nawet w najwyższych sferach. W jego ruchach było coś pięknie płynnego, coś przyjemnie gładkiego w jego głosie. Nie dostrzegał w Toke tej brzydkiej wulgarności, którą wszyscy widzieli w nim samym, żadnego rozdarcia na powierzchni miękkiego materiału jasnej skóry. Tylko czasem, w łuku uśmiechu i załamaniu nosa, widać było przebłysk chłopaka, o którym opowiadał — tego, którego ściągnięto ze sceny jakiejś duńskiej speluny. Przez większość czasu jednak, w spokoju zamkniętego mieszkania i w niebezpiecznym zazębieniu ich rozmów, jego przekrój przypominał przekrój jabłka, które nie zdążyło jeszcze spleśnieć, Halle zamarzył natomiast, by zgnieść owoc w palcach.
— Nie muszę — odparł dumnie, a uśmiech zastygł na jego wargach, zaostrzony i niemal cukrowy. — Moje prezentuje się dobrze z każdej perspektywy — westchnął, w prześmiewczo teatralnym geście przykładając dłoń do serca, tak jakby słowa Toke szczerze zraniły jego wystarczająco zepsute uczucia. — Naturalnie wolałbym uniknąć łamania, mogę się zgodzić jedynie na siniaki i może kilka szwów — zaśmiał się jeszcze, spoglądając na mężczyznę uważnie. Wyzwanie błysnęło w szarych oczach, upodabniając je do metalu. Znajomość z Toke bez wątpienia przypominała zagrożenie już od samego początku, Halle wolał jednak umrzeć w nieco bardziej zjawiskowy sposób. Ciotka mawiała, iż takich jak on można zabić tylko odcinając im głowę i ogon jednocześnie.
Alkohol wlany do dwóch szklanek pachniał lukrecją, nie było w nim jednak choćby grama słodyczy. Halle skrzywił się lekko, lecz ciepło, które rozlało się w dół jego gardła, szybko dotarło do podbrzusza i rozeszło się przyjemnym drżeniem pod skórą. Jego głowa już wcześniej była lekka, nadal nietrzeźwa lekko wspomnieniem drogiego szampana. Lekkim ruchem podał szkło Toke, swój kieliszek stawiając na kuchennym stole. Myślisz, że przyszedłbym do ciebie na trzeźwo? Uśmiechnął się subtelnie, uparcie podtrzymując jego spojrzenie.
— Myślę, że tak — odparł krótko, a w jego głosie nie słychać było choćby nuty zwątpienia. Zamiast tego była tam tylko czysta arogancja, posłusznie ukryta pod ładnym szeptem. — Ludzie robią dla mnie wiele głupich rzeczy. Często na trzeźwo — mówił, a w cieniu niemal pustego mieszkania, jego głos przypominał cichy szelest. — Chodzą tam, gdzie chcę, dają mi, co chcę, czasem tylko spychają mnie ze schodów. — Kącik jego ust zadrgał tłumionym rozbawieniem, które nie zniknęło nawet wtedy, gdy spojrzenie Toke zsunęło się na rozrzucone na blacie gazety. Czerwony atrament na tle czarno-białych druków przypominał świeżą krew, a na jednej ze stron jego zdjęcie, elegancki portret młodego mężczyzny z włosami gładko zaczesanymi za uszy, wyglądało na niego zza niezdarnych przekreśleń jak zza krat. — Obsesję — powtórzył za nim dzięki, przyglądając się z zaciekawieniem dłoni rozkruszającej suszony liść. Zapach mięty kojarzył mu się z pierwszym domem. — Od kiedy mnie wyrzucili, czasem zapominam, kim jestem, ale oni — gestem podbródka wskazał na brukowce — oni zawsze pamiętają. — Ta nagła, niespodziewana szczerość sprawiła, iż zapragnął znów ciepła alkoholu, zamiast jednak podnieść swój kieliszek, sięgnął rękami do szkła, które trzymał Toke. Nie wyrwał mu go z dłoni, uniósł jedynie do ust. — Twierdzą, że jestem oszustem i zepsutym demonem. Lubię sobie przypominać, że tak właśnie jest.
Przyjrzał się znów swojemu gościowi, badając bacznie równe linie jego profilu w półmroku ciasnego mieszkania, tak jakby próbował i jego przeciąć wpół. Miał duże oczy, długie rzęsy, jego twarz stanowiła obraz tego rodzaju artysty, którego łatwo było szanować nawet w najwyższych sferach. W jego ruchach było coś pięknie płynnego, coś przyjemnie gładkiego w jego głosie. Nie dostrzegał w Toke tej brzydkiej wulgarności, którą wszyscy widzieli w nim samym, żadnego rozdarcia na powierzchni miękkiego materiału jasnej skóry. Tylko czasem, w łuku uśmiechu i załamaniu nosa, widać było przebłysk chłopaka, o którym opowiadał — tego, którego ściągnięto ze sceny jakiejś duńskiej speluny. Przez większość czasu jednak, w spokoju zamkniętego mieszkania i w niebezpiecznym zazębieniu ich rozmów, jego przekrój przypominał przekrój jabłka, które nie zdążyło jeszcze spleśnieć, Halle zamarzył natomiast, by zgnieść owoc w palcach.
— Nie muszę — odparł dumnie, a uśmiech zastygł na jego wargach, zaostrzony i niemal cukrowy. — Moje prezentuje się dobrze z każdej perspektywy — westchnął, w prześmiewczo teatralnym geście przykładając dłoń do serca, tak jakby słowa Toke szczerze zraniły jego wystarczająco zepsute uczucia. — Naturalnie wolałbym uniknąć łamania, mogę się zgodzić jedynie na siniaki i może kilka szwów — zaśmiał się jeszcze, spoglądając na mężczyznę uważnie. Wyzwanie błysnęło w szarych oczach, upodabniając je do metalu. Znajomość z Toke bez wątpienia przypominała zagrożenie już od samego początku, Halle wolał jednak umrzeć w nieco bardziej zjawiskowy sposób. Ciotka mawiała, iż takich jak on można zabić tylko odcinając im głowę i ogon jednocześnie.
Alkohol wlany do dwóch szklanek pachniał lukrecją, nie było w nim jednak choćby grama słodyczy. Halle skrzywił się lekko, lecz ciepło, które rozlało się w dół jego gardła, szybko dotarło do podbrzusza i rozeszło się przyjemnym drżeniem pod skórą. Jego głowa już wcześniej była lekka, nadal nietrzeźwa lekko wspomnieniem drogiego szampana. Lekkim ruchem podał szkło Toke, swój kieliszek stawiając na kuchennym stole. Myślisz, że przyszedłbym do ciebie na trzeźwo? Uśmiechnął się subtelnie, uparcie podtrzymując jego spojrzenie.
— Myślę, że tak — odparł krótko, a w jego głosie nie słychać było choćby nuty zwątpienia. Zamiast tego była tam tylko czysta arogancja, posłusznie ukryta pod ładnym szeptem. — Ludzie robią dla mnie wiele głupich rzeczy. Często na trzeźwo — mówił, a w cieniu niemal pustego mieszkania, jego głos przypominał cichy szelest. — Chodzą tam, gdzie chcę, dają mi, co chcę, czasem tylko spychają mnie ze schodów. — Kącik jego ust zadrgał tłumionym rozbawieniem, które nie zniknęło nawet wtedy, gdy spojrzenie Toke zsunęło się na rozrzucone na blacie gazety. Czerwony atrament na tle czarno-białych druków przypominał świeżą krew, a na jednej ze stron jego zdjęcie, elegancki portret młodego mężczyzny z włosami gładko zaczesanymi za uszy, wyglądało na niego zza niezdarnych przekreśleń jak zza krat. — Obsesję — powtórzył za nim dzięki, przyglądając się z zaciekawieniem dłoni rozkruszającej suszony liść. Zapach mięty kojarzył mu się z pierwszym domem. — Od kiedy mnie wyrzucili, czasem zapominam, kim jestem, ale oni — gestem podbródka wskazał na brukowce — oni zawsze pamiętają. — Ta nagła, niespodziewana szczerość sprawiła, iż zapragnął znów ciepła alkoholu, zamiast jednak podnieść swój kieliszek, sięgnął rękami do szkła, które trzymał Toke. Nie wyrwał mu go z dłoni, uniósł jedynie do ust. — Twierdzą, że jestem oszustem i zepsutym demonem. Lubię sobie przypominać, że tak właśnie jest.
Don't give it a hand, offer it a soul
Don't let it in with no intention to keep it, Jesus Christ, don't be kind to it. Honey, don't feed it, it will come back