Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Pracownia

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Pracownia
    Pracownia stanowi miejsce, w którym w małych grupach przeprowadzane są zazwyczaj zajęcia praktyczne – znajdują się tutaj zarówno rozmaite eliksiry, jak i rzadkie okazy zwierząt, roślin bądź magicznych ingrediencji. Zakurzone, drewniane szafki zastawione się najróżniejszymi rodzajami flakonów, butelek i szalek, którymi studenci dysponują zazwyczaj pod czujnym okiem nadzorującego ich profesora, badając zawartości probówek lub przeprowadzając eksperymenty. Ze względu na specyficzne oraz potencjalnie niebezpieczne wyposażenie pracowni, wstęp mają tutaj jedynie upoważnieni członkowie kadry oraz uczniowie w towarzystwie doświadczonych oraz odpowiednio instruujących ich nauczycieli.
    Widzący
    Ilmari Vanhanen
    Ilmari Vanhanen
    https://midgard.forumpolish.com/t3494-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3522-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3523-pyokkihttps://midgard.forumpolish.com/f132-ilmari-vanhanen


    16.05.2001

    Kroki, miarowe i długie, rozbrzmiewały w pustym korytarzu, a za nimi podążało urywane brzęczenie pochowanych w pudle narzędzi, szklanych naczyń i śrub niby prowizorycznych instrumentów. Jego obecność w ukrywającym kolejne pracownie i przyklejone do nich gabinety skrzydle Instytutu była wobec tego zapowiedziana ze znacznym wyprzedzeniem. Dopadając drzwi z właściwym numerem na zaśniedziałej tabliczce, spojrzał najpierw na mężczyznę potem własny zegarek. Był spóźniony siedem minut.

    Wybacz, nie doszacowałem czasu na dyskusję — rzucił, zgubiwszy w biegu słowa powitania. Podtrzymując pakunek jedną ręką, odnalazł w kieszeni pęk kluczy. Zamek ustąpił z głośnym kliknięciem, otwierane drzwi odpowiedziały przeciągłym skrzypieniem. — Zapraszam.

    W zacienionych drzewami pomieszczeniach pierwszego piętra światło przefiltrowane przez młode wiosenne listowie kładło się jaśniejącymi refleksami na powierzchni stołów i pociemniałym parkiecie. Przestrzeń zamknięta ramami z regałów, solidnych drewnianych szafek, dopełniona była wcale nie skromną wystawą złocących się miedzią i srebrzących stalą wynalazków sięgających pamięcią głęboko w ubiegłe stulecie. Ilmari dzielił ją, jego główne stanowisko pracy, z Larsem Hagenem. Młody Vanhanen zastąpił mu – w pewnym sensie i z dokładnością do roku od niespodziewanej przecież rezygnacji swojego ojca – wieloletniego współpracownika, konsekwentnie wchodząc w nową rolę z ciężarem szczególnej odpowiedzialności wobec własnego promotora. Starszy wykładowca zapracował latami na reputację rzetelnego naukowca i serdecznego człowieka. Opinia ta trwała nie tylko wśród adeptów magicznej inżynierii. Produktem badań i rozwoju przyrządów naukowych była szeroka współpraca ze specjalistami innych dziedzin – przynosząca profesorowi jak sam często powtarzał wiele powodów do dumy ale i pokory.

    Odłożywszy pudło, niezainteresowany na tamten moment jego zawartością uchylił jedno z wysokich okien, wpuszczając świeże powietrze, które wtargnęło do środka razem z chłodnym jeszcze powiewem. Dopiero wówczas wyciągnął z szuflady otrzymane w przesyłce rysunki i własne do nich notatki. Znał Björna dobrze, ale głównie z widzenia, co było może paradoksem, ale za to szczególnie rozpowszechnionym wśród wyższych sfer. Co za tym szło, jego pojęcie o tematyce podejmowanej przez Guildensterna w badaniach ograniczało się do kilku słów kluczy z wymienionych przed dniem listów.

    Przejrzałem plan, który dołączyłeś do wiadomości — zaczął, ruchem dłoni wskazując w stronę stacji roboczej. Rozłożył szeleszczące kartki. — Mechanizm jest rzecz jasna przedovesenowski, oparty na energii cieplnej i co prawdopodobne jakiegoś rodzaju zaklęciach zabezpieczających. Ale to ta nudniejsza część, najistotniejszy wydaje mi się – z braku lepszego słowa – kontroler. — Zarysował na kopii zbiór przekładek i kół zębatych, pozostających w niejasnym ale wyraźnie nieprzypadkowym ułożeniu. Trudno było mu ukryć, że fragment ten, jako najbliższy jego własnym maszynom liczącym, wzbudził w nim największą ciekawość. — Powiedziałbym, że mamy do czynienia z cieczą bądź całą ich grupą, reagującą na warunki eksperymentu i odpowiednio dostosowującą położenie reszty elementów. Jaka była dokładnie ich relacja względem siebie można zgadywać. Podsumowując, nie znajdziesz podobnej maszyny na rynku ani nawet w kolekcji muzealnej – wydaje się na tyle rzadka wobec popularności prostszych regulatorów rtęciowych, że prawdopodobnie istniejące egzemplarze zwyczajnie nie przetrwały.

    Jeden wieczór poszukiwań ujawnił, że cienkie pożółkłe karty rejestrów patentowych i kodeksów technicznych zachowywały głuche milczenie w temacie, a odpowiedź z Muzeum Technologii Magicznej była jak na ich standardy aż dziwnie jednoznaczna.

    Tyle jeśli chodzi o mój skromny wkład — stwierdził na koniec, wzrok kierując tym razem na Björna. — Chciałbym posłuchać o twoich badaniach, ale może usiądźmy, pewnie zajmie to chwilę.

    Ślepcy
    Björn Guildenstern
    Björn Guildenstern
    https://midgard.forumpolish.com/t466-bjorn-guildenstern#1241https://midgard.forumpolish.com/t561-bjorn-guildenstern#1509https://midgard.forumpolish.com/t562-njordhttps://midgard.forumpolish.com/f116-bjorn-guildenstern


    Kampus uniwersytecki, między wiekowymi drzewami i starymi kamiennymi budowlami, był dla Guildensterna miejscem, w którym rozkwitał w kierunku swych marzeń. To właśnie w Instytucie Kenaz odkrył w sobie cząstkę talentu odziedziczonego po matce ze strony Bergdahlów i tajemnice alchemii, po tym, jak odważnie odbił się od tradycji swojego klanu, wybierając ścieżkę inną niż pozostali. Każdego dnia oddawał się pracy z niemałą determinacją, dążąc do osiągnięcia sukcesu, by udowodnić, że to nie była jedynie kapryśna decyzja młodego, rozpieszczonego chłopaka, a świadomy wybór na całe życie. Björn postawił sobie wysoko poprzeczkę, nie zamierzał bowiem kroczyć w cieniu Bylgji, która już zdążyła osiągnąć pierwsze sukcesy naukowe. On również chciał, by jego naukowa droga miała praktyczne zastosowanie, zwłaszcza że tematyka ekwilibrystyki alchemicznej była mało znana wśród galdrów. Dlatego kiedy został odesłany z kwitkiem przez profesora Hagena do Ilmariego Vanhanena, podszedł do pomysłu dalszej współpracy z lekką rezerwą. Znał go jedynie pobieżnie, choć wystarczająco, aby oszacować, ile mieli ze sobą wspólnego. Tyle, co nic — łączyły ich niewielkie podobieństwa, jak wiek, bycie dziedzicem czy kariera uniwersytecka. Te drobne zbieżności były jednak tylko powierzchowne, stali bowiem na dwóch skrajnie różnych biegunach. Tam, gdzie Guildensternowie zaciekle trzymali się przeszłości i tradycji, Vanhanenowie pędzili naprzód, nie bojąc się stawiać śmiałych kroków w stronę przyszłości. Björn i Ilmari byli jak dwie różne filozofie życiowe i narracje rozgrywające się na tym samym uniwersyteckim tle, nawet jeśli jeden z nich w rzeczywistości tylko zgrywał idealnego przedstawiciela swojego klanu i niewiele miał już wspólnego z niektórymi, bardziej konserwatywnymi wartościami.
    Nie ma problemu. — Skinął symbolicznie głową na powitanie, gdy Ilmari pojawił się na horyzoncie. Nie zauważył jego siedmiominutowego spóźnienia, gdyż zupełnie przypadkiem zdążył wdać się w krótką pogawędkę z jednym ze studentów, z którym miał zajęcia w ostatnim semestrze. — To mi musisz wybaczyć, że tak nagle zawracam ci tym głowę, ale czas mnie nagli. — Uśmiechnął się przepraszająco Guildenstern, po czym pozwolił mu wyciągnąć z kieszeni pęk brzęczących kluczy i otworzyć drzwi do pustej pracowni, wchodząc wraz z Vanhanenem do środka. Björn zamknął od razu za sobą nieznośnie skrzypiące drzwi, podczas gdy Ilmari otworzył okno, by wpuścić trochę ciepłego, majowego powietrza, i wyciągnął otrzymane w przesyłce rysunki i własne do nich notatki. — Próbowałem poradzić sobie z tym sam, ale muszę przyznać się do porażki. To nie jest do końca moja dziedzina. — Alchemia, uznawana dziś za prostą sztukę warzenia eliksirów, wykorzystywała z narzędzi jedynie kociołek. — Cokolwiek znaczy przedovesenowski, podejrzewam, że oznacza, że jest... stary? — zauważył niepewnie Björn, wsłuchując się z uwagą w teorie Vanhanena. Obserwował jednocześnie zbiór przekładek i kół zębatych, które pozostawały w niejasnym, ale jednocześnie wyraźnie przemyślanym układzie, jakby skomplikowany taniec zegarowych mechanizmów odczytywany mógł być jedynie przez tych, którzy potrafili zanurzyć się w tajemnice ich harmonii. — Nie znajdę? Jesteś tego absolutnie pewien? — zapytał z wyraźnie słyszalnym w głosie rozczarowaniem, gdyż właśnie teraz ziścił się najgorszy scenariusz.
    Jasne, usiądźmy — poparł go Björn, po czym zajął jedno z wielu wolnych miejsc w pracowni, by wyjaśnić Ilmariemu cel swoich badań. —  Piszę doktorat na temat ekwilibrystki alchemicznej — zaczął na spokojnie, nie do końca zdając sobie sprawę, czy jego towarzysz wiedział, o czym właśnie mówił. — W skrócie: zajmuję się poszukiwaniem harmonii między różnymi składnikami, ale także odświeżaniem dawno zapomnianych receptur, które wymagają wyjątkowych warunków do prawidłowego użycia. Wiesz, można to porównać do akrobatów na linie; za wszelką staram się utrzymać równowagę między esencjami magicznymi, składnikami, odpowiednimi warunkami i stosowanymi ówcześnie technologiami alchemicznymi. To bardzo często receptury prawdziwych mistrzów alchemii z przeszłości, które były tworzone w specjalnych warunkach, ale zostały one na przestrzeni lat znacząco przez galdrów... uproszczone. Poza tym, przynoszą one lepsze rezultaty, a efekty eliksirów są o wiele silniejsze, dlatego też zająłem się badaniem dawnych technik. — W ekwilibrystyce alchemicznej rozchodziło się bowiem o jakość, nie ilość.
    Widzący
    Ilmari Vanhanen
    Ilmari Vanhanen
    https://midgard.forumpolish.com/t3494-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3522-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3523-pyokkihttps://midgard.forumpolish.com/f132-ilmari-vanhanen


    Sprzed lat trzydziestych ubiegłego wieku —  wyjaśnił zwięźle, przypisując zdziwienie rozmówcy żargonowemu charakterowi sformułowania — i odkryć Erlinga Ovesena. Najważniejsze dla nas, że znajdujemy się w obszarze dawnych metod konstrukcyjnych i prawideł, gdy chodzi o tak naprawdę większość mechanizmów. — Wyciągnął spośród pliku kartek noszący ślady zgięć list i przesunął go w stronę Björna. Maszynowe urzędnicze pismo opatrzone pieczęcią pracownika muzealnego w rzeczowych słowach przedstawiało charakterystykę pojedynczego eksponatu, wyliczając jednocześnie argumentację zbieżną w głównych aspektach z już przedstawioną przez Vanhanena. — Niestety, a przynajmniej nie łatwo osiągalnych i nie identycznych. Skontaktowałem się z Muzeum Technologii Magicznej. Odpowiedzieli dzisiaj, że mają w zbiorach jedynie fragment mechanizmu kontrolującego o być może podobnej choć uproszczonej konstrukcji. Nie zdążyli jeszcze odnieść się do mojej prośby o jego schemat, czy chociaż fotografię.

    Usiadłszy obok, oddał głos, nie przerywając słowem, ograniczając własny udział w konwersacji do skupionego spojrzenia. Ciekawości daleko było do opinii dobrego motoru działań. Ilmari zbywał na ogół podobne żartobliwe przestrogi uniesioną nieznacznie lewą brwią i krzywym uśmiechem. Wychodził na tym różnie, podejmując się już od lat szkolnych przedsięwzięć niemal z góry skazanych na porażkę. Alchemia pomimo swoich licznych walorów nigdy nie zdołała przebić się przez świat złożoności maszyn, uchwycić jego zainteresowań w sposób, na który zdawała się ująć Guildensterna. Vanhanen odnajdywał jednak pewną przyjemność w słuchaniu o sprawach i badaniach wykraczających daleko poza teren techniki – zdania podszyte latami nauki i przemyśleń, wybrzmiewające entuzjazmem przybliżać mogły jednocześnie temat i cudze spojrzenie na rzeczywistość.

    Chyba rozumiem teraz lepiej — odparł. Wędrującym wzrokiem przyglądał się wypełniającym pomieszczenie wynalazkom. Wprowadzane w przeciągu ostatnich lat rozwiązania choć sprawniejsze rozmijały się w detalach z działaniem dawnych instrumentów. Stopniowe doskonalenie redukowało szumy i liczne zakłócenia, kiedyś wliczane w rachubę pracy i stanowiące o charakterze przyrządu. — Wydaje się, że najprostsze rozwiązanie, próba zastąpienia starych mechanizmów nową technologią może mieć wpływ na tę delikatną równowagę eksperymentu, o której mówisz. Zakładając na moment, że moje hipotezy są prawdziwe, nowoczesne czujniki okażą się być trudne do dostosowania i wygenerują pewne przesunięcie wyników względem starego kontrolera. Zachowywałyby większą dokładność, ale wymagały zmian receptur o trudnym do przewidzenia stopniu skomplikowania. Przykro mi, że nie mam lepszych informacji. Oczywiście, możemy spróbować zrekonstruować urządzenie — zaproponował, niezobowiązująco a jednak z pewną nadzieją. Nie zdradzał, że wśród planów znajdował się i wstępny, bardziej współczesny diagram budowy. — Nie chciałbym rzecz jasna wchodzić w twoją pracę, zawsze pozostaje przejść raz jeszcze przez kwerendę w archiwach… Pytanie jakie masz dalsze zamiary i oczekiwania względem mnie?

    Pytaniem pierwszy raz pozwolił sobie na ujawnienie własnego zdziwienia obecnością Björna w pracowni. Zawsze chciał dawać ludziom szansę na wyprowadzenie go z błędnych założeń. Sądził, że był to cel bardziej realistyczny niż całkowite unikanie niesprawiedliwych ocen. Przeświadczony o słuszności głoszonych przez własny klan poglądów, nie był w stanie zupełnie wymknąć się bezpośrednim i nierzadko dosadnym sądom wymierzonym w konserwatywną część sceny. Vanhanenowie nie byli politykami ani z urodzenia, ani wychowania, nie przesiąkli, jak powtarzali we własnym gronie, obłudą retoryki. Dziedzic Guildensternów nie dał mu jednak nigdy w przeciwieństwie do swojej siostry powodów do niechęci. Przychodzący po pomoc był zaledwie nagięciem standardów narzuconej kompozycji, podczas gdy postawienie doktor Hallström w podobnych okolicznościach zakrawałoby o surrealizm.

    Ślepcy
    Björn Guildenstern
    Björn Guildenstern
    https://midgard.forumpolish.com/t466-bjorn-guildenstern#1241https://midgard.forumpolish.com/t561-bjorn-guildenstern#1509https://midgard.forumpolish.com/t562-njordhttps://midgard.forumpolish.com/f116-bjorn-guildenstern


    Rozumiem. — Skinął tylko porozumiewawczo głową, gdy Ilmari rozwiał jego wszelkie wątpliwości. Nie znał się na historii technologii magicznej; postacie, które miały decydujący wpływ na rozwój tej dziedziny, były mu niemal zupełnie obce. Guildensternowie, jak większość klanów magicznych z Przymierza Pierwszych i galdrów, nie przywiązywali zbytnio wagi do technologii. Nie poświęcano jej, jak i twórcom tyle uwagi, ile wypadało. Gdy już to robiono i adaptowano innowacyjne rozwiązania, czyniono to wyjątkowo niechętnie i z oporem — byleby tylko klany, które brały w tym bezpośredni udział, nie zyskały zasłużonej im sławy. Tak też Vanhanenowie byli przez Guildensternów, jak i bardziej konserwatywną część Rady, postrzegani jako kontrowersyjni. Ich spojrzenie na magię i technologię nie mieściło się w ramach utrwalonych tradycji. Patrzyli bowiem dalej, niż oni; chcieli więcej — wybiegali w daleką przyszłość, podczas gdy rodziny należące od pokoleń do Przymierza Pierwszych kurczowo trzymały się przeszłości, nie pozwalając, by ich dzieci skalały się liberalizmem, oni odważnie  podążali ścieżką eksploracji i innowacji. Björn jednak już dawno zbłądził ze ścieżki idealnego syna i dziedzica Guildensternów; wyłamywał się z tego schematu, choć niektórzy wciąż go mieli za kogoś, kim od dawna już nie był — jego przemiana była jednak nieodwracalna.
    Miałoby to sens, jeden z najwybitniejszych, współczesnych alchemików, Åge Erdahl, pochodzi właśnie z końca XIX wieku. Jego badania i eksperymenty ujawniły nowe perspektywy w dziedzinie alchemii, czyniąc go wówczas postacią niezwykle ważną dla rozwoju tej dziedziny zanim całkowicie ją uproszczono na przestrzeni ostatnich stu lat — skonkludował Björn, dzieląc się przy okazji swoją wiedzą. — To niedobrze... Nie sądziłem, że to będzie taki problem — skomentował po chwili zastanowienia, patrząc z lekkim zawodem w oczach na Ilmariego. — Początkowo myślałem, że uda mi się po prostu to znaleźć, ale jest to trudniejsze, niż zakładałem. Masz rację, próba zastąpienia starych mechanizmów nową technologią może mieć wpływ na równowagę eksperymentu, ale... — zastanowił się na moment, zdając sobie sprawę, że nie mógł całkowicie zrezygnować z tego kierunku. Jeden z ostatnich rozdziałów, skupiający się na dokonaniach ekwilibrystyki z przełomu XIX i XX wieku, miał być zakończeniem jego doktoratu, a porzucenie tego tematu oznaczałoby zaprzeczenie własnym ambicjom i poświęceniom. — Nie mogę się teraz poddać — zawyrokował młody Guildenstern, mimo iż nie do końca był pewien, jak rozwiązać ten problem.
    No cóż… — westchnął cicho, nieco bezradnie pod nosem, po czym wzruszył bezradnie wątłymi ramionami, przez moment nie do końca wiedząc, co mu odpowiedzieć. — Prawda jest taka, że czas mnie goni... — Nie mógł przyznać na głos, że w rzeczywistości liczył na pomoc profesora Hagena, a nie Ilmariego Vanhanena. Nie chciał jednak pod żadnym pozorem umniejszać jego umiejętnościom, uchodził bowiem za uznanego pracownika w kręgach uniwersyteckich. — Ale nie chcę też zabierać ci czasu, bo domyślam się, że masz sporo na głowie... Już to, że mnie nakierowałeś i rozwiałeś część moich wątpliwości, jest dla mnie cenną wskazówką. — Björn z niewinnym uśmiechem spojrzał mu prosto w oczy, starając się wyrazić swoją wdzięczność w sposób, który by nie wydawał się jedynie pustym frazesem.
    Widzący
    Ilmari Vanhanen
    Ilmari Vanhanen
    https://midgard.forumpolish.com/t3494-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3522-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3523-pyokkihttps://midgard.forumpolish.com/f132-ilmari-vanhanen


    Alchemiczne opowieści odmalowywane przez wyobraźnię w szkle, ogniu i precyzji miarek, choć dalekie od własnych zainteresowań, przyjmował ze wpisaną w skupienie fascynacją. Oczarowanie starożytną techniką zdawało się wybiegać przeciw stereotypowi, przeczyć pewnej niespisanej regule, stawiającej Vanhanenów w roli rewolucjonistów i radykałów, oddzielonych grubą linią od przeszłości. Sprzeczność była jednak pozorna. Widział w niej efekt wyrażanego głosami oburzenia, pełnego fiksacji przeświadczenia, że przychodzili zdeterminowani zburzyć istniejący świat. Było coś z gruntu śmiesznego w nieustannym tłumaczeniu, że ich pełne przesady apokaliptyczne wizje nie interesowały go w najmniejszym stopniu. Ale głęboko deprymujące okazywały się raczej lekceważenie i głucha obojętność.

    Słowa biegły po pomieszczeniu o wysokich sufitach z nikłym śladem echa. Ilmari uśmiechnął się delikatnie i nieznacznie unosząc lewą brew, odparł:

    To miłe, ale szczerze mówiąc, byłem przekonany, że nie pomogłem wcale.

    Ciążyło nad nim nie tylko zaspokojenie własnego zainteresowania – w tym wypadku łatwo przyjął, że zapędził się za daleko ze swoim zaangażowaniem – ale też dochowanie reputacji profesora Hagena. Pamiętał zresztą żywo własną pracę doktorską, obronioną przed mniej niż rokiem, bez trudu znajdując zrozumienie dla sytuacji Guildensterna. Wliczane w teorii w rachubę projektu przeciwności zrządzeniem losu i ludzkiego rozumowania – rzadko zakładającego naprawdę najgorszy scenariusz – zawsze przychodziły niespodziewanie. Nie był z natury osobą skłonną długo nakłaniać, czuł zbyt mocno związany z tym dyskomfort, lepiej odnajdywał się w ramach dyskusji. Nawet jednak odgadując zbiór przyczyn prawdopodobnie kierujący słowami rozmówcy, nie widział nic złego w powtórzeniu.

    Nie musisz martwić się o mój czas — zapewnił. Czekał go powrót do żmudnego w szczegółowości wniosku grantowego, interesującej, ale porastającej trudniejszymi pytaniami pracy badawczej. Nowe bodźce wydawały się wybawieniem i być może szansą na świeższą perspektywę później. — Zakładałem, że spotkanie zajmie nam trochę dłużej, więc nie mam sprecyzowanych planów na popołudnie. I to nic wielkiego, kilka wysłanych listów oraz wizyta w bibliotece, ale rozumiem. Jeśli nie jesteś w aż takim pośpiechu i pozwolisz mi odrobić te siedem minut spóźnienia, przejdę możliwie sprawnie przez resztę notatek. — Mówił dosyć szybko, energicznie, sprawiał wrażenie, że termin naglił i jego. Sięgnął po stos kartek, ułożywszy je w tylko względnie równy plik zaskakująco głośnym uderzeniem o blat stołu.

    Zza okien, spośród młodego listowia dobiegało melodyjne wołanie kosów. Równe gwizdy rozdzielane miarowymi przerwami przyciągnęły jego uwagę do parapetu. Biała farba ledwie maskowała pordzewiałe boki skrzynki, sama stara, zabrudzona i miejscami odpadająca nieregularnymi plamami. Przypomniał sobie, że nie zamknął kłódki zaklęciem, może z roztargnienia, a może przekonania, że nikt nie miał powodu grzebać przy starych czujnikach uporczywie niedających się dopasować do nowego sprzętu. Po chwili ciszy zwrócił znów w stronę Björna ciemne oczy, wciąż odległe i zamyślone.

    Ale jeśli jesteś skłonny poświęcić chwilę dłużej, mogę mieć jeszcze jeden pomysł — stwierdził, wstając z miejsca. Trzy kroki zajęło mu pokonanie dystansu do wychodzącej na dziedziniec ściany. — Męczyłem się z tymi miernikami na darmo dobre kilka tygodni. Nie są tak stare, na pewno, ale być może moglibyśmy spróbować odkryć na nich mechanizm współdziałania sensorów w kontrolerze. Niezależnie od tego, czy będziesz próbował dostosować nowe przyrządy, czy odtworzyć właściwe, ze mną czy profesorem Hagenem, to pierwszy krok. O ile masz swoje materiały i chęci…

    Ślepcy
    Björn Guildenstern
    Björn Guildenstern
    https://midgard.forumpolish.com/t466-bjorn-guildenstern#1241https://midgard.forumpolish.com/t561-bjorn-guildenstern#1509https://midgard.forumpolish.com/t562-njordhttps://midgard.forumpolish.com/f116-bjorn-guildenstern


    Alchemia była dla niego nie tylko częścią jego zainteresowań, ale i dziedzictwem rodzinnym od strony ukochanej matki, przekazywanym z pokolenia na pokolenie między Bergdahlami. Wypełniała jego serce niepohamowanym pragnieniem poznania tajemnic wszechświata, zachęcając do dalszych, coraz śmielszych eksperymentów w zaciszu pracowni. Ojciec Ragnar, częściowo zawiedziony decyzjami swojego najstarszego syna, nie rozumiał tej pasji, nie akceptował jej do końca, a przynajmniej nie tak, jak Björn by tego chciał, ale dla niego to właśnie ląd był jego miejscem. W swoim laboratorium, wśród mikstur i magicznych składników, odnajdywał spokój, który umykał mu na sztormowych falach. Długo walczył z tym, co odczuwał w sercu, ale w końcu zaakceptował swój los, nieformalnie przekazując Ingvarowi pieczę nad Kompanią Morską. Jednak jego przeklęta ciekawość nie znała granic i w rzeczywistości wcale nie kończyła się na alchemii; wędrowała po ścieżkach nieznanych, prowadzących w głąb tajemnic. Nic więc dziwnego, że z czasem młody Guildenstern sięgnął po zakazaną magię, wyczuwając w niej głębszy sens, zaklęty we wcześniej nieznanych mu inkantacjach. Było w nich coś niezwykłego, co przyciągało go jak magnes i groziło pogrążeniem w otchłani ciemności.
    Przynajmniej uświadomiłeś mi, jak wygląda sytuacja — stwierdził zgodnie z prawdą Björn, uśmiechając się blado do Ilmariego, który chwycił przynętę. Profesor Hagen był nieosiągalny, co sprawiało, że Björn nie miał innego wyboru, jak zaakceptować jego propozycję. Współpraca z Vanhanenem nie była w jego planach — gdyby ktoś z klanu przypadkiem dowiedział się, że jako Guildenstern poprosił go o pomoc, mogłoby to zostać źle odebrane. Nie był to pierwszy raz, gdy łamał zasady, ale w tej sytuacji, za zamkniętymi drzwiami pracowni, w której właśnie się znajdowali, kwestie lojalności przestawały mieć znaczenie. Przynajmniej dla Björna, który potrzebował teraz nie nazwiska, a wiedzy Ilmariego. Obrona jego doktoratu zbliżała się nieubłaganie, nie mógł przełożyć pod żadnym pozorem terminu, choćby bardzo chciał odwlec ją w czasie, dlatego w tej sytuacji wybór był jasny — współpraca z Ilmarim była jego jedyną deską ratunku. — Tak się składa, że akurat nigdzie się nie spieszę, a jeśli będzie trzeba, mogę zostać dłużej — odpowiedział przyjaznym głosem Björn, kręcąc się przy drewnianym biurku i jednocześnie pozwalając sobie na to, by zerknąć na jego notatki. Nie był osobą, która lubiła się narzucać, dlatego też ucieszył się, gdy to akurat Ilmari wyszedł z bezinteresowną propozycją pomocy, co było dla niego wielkim ułatwieniem.
    Mechanizm współdziałania sensorów w kontrolerze? — powtórzył lekko zdezorientowany Björn, nie do końca pewny, czy zrozumiał to, o czym właśnie mówił Ilmari. — Wybacz mi, ale nie bardzo znam się na technologii, zwłaszcza tej, która jest powiązana ze światem śniącym — wyjaśnił z wyraźnie zauważalnym zakłopotaniem na twarzy Guildenstern, gdyż nie lubił być przyłapywany przez innych na swojej niewiedzy. — Ale mam kilka rzeczy, które mogłyby się przydać. Chyba. Może rzucisz na to szybko okiem? — zapytał na wszelki wypadek, przysuwając sobie drewniane krzesło do miejsca, w którym zaledwie chwilę wcześniej siedział Vanhanen, po czym wyciągnął ze swojej skórzanej torby zebrane przez niego materiały i notatki powiązane nie tylko z ekwilibrystką alchemiczną, ale i z narzędziami stosowanymi przez Åge Erdahla. — Chęci mam, tylko musisz mnie ze wszystkim pokierować. Nie za bardzo znam się na mechanizmach, ale szybko się uczę — zastrzegł z uśmiechem Björn, licząc, że Ilmari podejmie się tego wyzwania i nie zrezygnuje z tego już na starcie.
    Widzący
    Ilmari Vanhanen
    Ilmari Vanhanen
    https://midgard.forumpolish.com/t3494-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3522-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3523-pyokkihttps://midgard.forumpolish.com/f132-ilmari-vanhanen


    Nie umknęła mu wynurzająca się spomiędzy słów, jakby nazbyt uprzejmych i przyjaznych, uderzająca dziwność. Może pozwalał sobie wyczytać zbyt wiele – w przeciągu następnych sekund skarcił się za podobne myślenie – a jednak oczywisty pragmatyzm spotkania sam wypychał w kierunku niepewności rodzącej ciekawość. Wiązana historycznymi zaszłościami i uchwycona w ramy tradycji polityka klanowa zawsze zdawała się mu jedynie maskować płaszczem racjonalności rozbudowaną konstrukcję wzajemnych animozji. Nie był pewny, czy postarano się w niej o miejsce dla współpracy, choćby niechętnej, niechby i wymuszonej zmiennością okoliczności. Stanął obok parapetu i położył ręce na skrzynce. Zaciskając na niej dłonie aż stara nazbyt cienka blacha wgięła się lekko z cichym stukotem, myślał o słowach własnego ojca sprzed lat, gdy dusząca atmosfera przygotowań do Vekkelse pchała języki ku wolnej jeszcze od kajdan konwenansów niewyszukanej dosadności. Boją się, mówił, w tym strachu przekonują, że niebo spadnie nam na głowy, jak gdyby nieboskłon podtrzymywała siła neolitycznych rozwiązań. Ilmari nie wiedział, czy desperacja wystarczała, by zagłuszyć prawdy wtłoczone w toku wychowania, nie potrafił orzec, czy Björn pod całunem spokoju zaciskał zęby. Musieli wraz z upływem kilku krótkich chwil wymienić ze sobą więcej zdań niż w przeciągu któregokolwiek z tych nieszczęsnych klanowych zgromadzeń, ale Vanhanen nigdy nie wyrobił w sobie umiejętności wystawiania szybkich ocen.

    Postaram się przybliżyć koncept w miarę przejrzyście. I nie martw się, będę się trzymać z dala od tematu śniących — odparł, tonem i wyokrąglającym rysy twarzy uśmiechem nadając wypowiedzi charakter lekkiego żartu, choć słowa rozmówcy odczytywał w kategoriach toczących się od lat sporów obrosłych przebrzmiałymi argumentami. Złapał się na mimowolnym odruchu wyczekującym i szykującym się do tej samej zawsze dyskusji. A potem w konsekwencji niezręcznie sięgnąwszy dłonią karku, poczuł potrzebę wyjaśnienia własnych reakcji. — To znaczy, miałem na myśli, że nie będziemy się raczej dzisiaj zajmować ich techniką. Zresztą wkrótce przekonasz się, że moja wiedza z alchemii, jeśli pominąć jej przecięcie z technologią i tradycję hellenistyczną, zatrzymała się stabilnie na etapie akademii. Wybacz, jeśli coś przekręcę. — Wrócił do stołu, w energicznym kroku gubiąc wcześniejsze zakłopotanie i odstawił skrzynkę na bok.  — Teraz powinniśmy pewnie zabrać się do pracy.

    Zajął zwolnione wcześniej miejsce, nachylił się nad rozpisanym na kartach zadaniem, wertując z powolną starannością nowe informacje. Odkrył jakąś fascynację w informacji o porzuconych technikach, może napędzaną tym samym nieprzystającym mu romantycznym obrazem przeszłości, wywiedzionym z melorecytowanych wersów poematu, które kiedyś zainspirowały u niego naukę języków martwych. Przełknął, więżąc w krtani, pytanie o przyczyny tego zainteresowania alchemią u Guildensterna, uznawszy może, że zostałoby odebrane za zbyt poufałe. Brak budowanego przez wiek dystansu nie oznaczał jeszcze swobody.

    Jak mówiłem, kontroler składa się z kilku czujników, odpowiedzialnych za rejestrowanie obecnych warunków eksperymentu, a także konieczną ich modyfikację. Musimy zrozumieć jak ma ona przebiegać, zależnie od odnotowanych zmian i odpowiednio dobrać zaklęcia, by uniknąć naruszenia wyników — wyjaśnił, równymi liniami na odwrocie jednej z luźnych kartek odwzorowując rysunek w bardziej znajomym języku prostoty schematów, pieczętując kolejne łączenia symbolami – płynnymi w ruchu greckimi i ostrymi runicznymi – kształtującymi mozolnie odpowiedni układ blokad i przepływów prototypu. Domyślał się mających nastąpić pytań, wybiegł więc im naprzeciw. — Χρόνος τοὺς δεσμοὺς διακυκᾴ, czas plącze więzy, czyli zasady nadane magicznie substancjom. Pierwsze prawo Nikanora. Możesz o nim myśleć w kategoriach dyfuzji. Podlegające inkantacjom elementy urządzenia wpływają na siebie wzajemnie, mieszają działanie, prowadząc w najlepszym wypadku do neutralizacji układu. Czujniki są przy tym szczególnie wrażliwe, ale nie żyjemy w ptolemejskim Egipcie i mamy izolatory magiczne, by sobie z tym poradzić. — Chwycił między palce chwiejny stelaż starego miernika, analizując jeszcze zapisy własnych rozważań, powoli rozkręcił ledwie zamocowaną zębatkę. Jedno ze spojrzeń przelotnych, rozbieganych między szczegółami w końcu zatrzymało się na zielonych oczach Guildensterna na dłużej. — Tylko się niepotrzebnie nie przestrasz, będziemy układać mechanizm z już gotowych klocków. Wiem, że masz mało czasu.

    Odkładał kolejne przestawki, śrubki i kółka zębate na ciemny blat, pokryty nacięciami i zadrapaniami, jak zabliźnionymi ranami z wcześniejszych projektów. Na koniec dołączyły do nich i cienkie fiolki substancji, prowadzących różnobarwne ciecze zmyślnymi kanalikami.

    Zatem, na czym ma polegać ten eksperyment?

    Ślepcy
    Björn Guildenstern
    Björn Guildenstern
    https://midgard.forumpolish.com/t466-bjorn-guildenstern#1241https://midgard.forumpolish.com/t561-bjorn-guildenstern#1509https://midgard.forumpolish.com/t562-njordhttps://midgard.forumpolish.com/f116-bjorn-guildenstern


    Przymierze Pierwszych zawsze obawiało się wszystkiego, co mogło stać w opozycji. Kiedy powstawała Rada, jej celem było symbolizowanie jedności i harmonii wśród galdrów, jednakże wraz z upływem czasu pojawiły się różnice, które z biegiem lat stały się coraz bardziej widoczne i nieuniknione. Te różnice, które pierwotnie wydawały się być niewielkimi rozbieżnościami w poglądach i wartościach, stopniowo narastały, dzieląc Radę na dwie wyraźne frakcje. Choć jej kształt i skład ulegały zmianom na przestrzeni wieków, to narastające animozje stały się trwałym elementem jej istnienia. Na jednym biegunie znajdowali się konserwatyści, którzy trzymali się tradycji i sprawdzonych wartości, uważając je za fundament stabilności i harmonii w społeczeństwie galdrów, a na drugim stali rosnący w siłę progresiści, którzy dążyli do wprowadzenia innowacji, adaptacji do zmieniającego się świata i otwartości na nowe idee. Nic dziwnego, że pierwsi ostrzegali galdrów przed niebezpieczeństwem, jakie niósł za sobą liberalizm; przestroga płynąca z ich ust mówiła, że ich działania prowadzą do nieodwracalnych konsekwencji, a nawet do Ragnaröku. Jednak Björn miał w zwyczaju kwestionować wszystko, co słyszał, od najmłodszych lat wychowywany był bowiem w środowisku pełnym kłamstw i obłudy. Nie godził się na przyjmowanie informacji bezkrytycznie; wolał samodzielnie zbierać dowody, analizować fakty i wyciągać własne wnioski, a to doprowadziło go do momentu, w którym teraz się znajdował — między dwoma, różnymi światami.
    Nie ma problemu — skwitował krótko słowa Vanhanena, uśmiechając się do niego pojednawczo. — Każdy z nas ma swoje mocne strony. Mnie nigdy jakoś szczególnie nie interesowała kultura śniących ani technologia, a jednak — widzę, że przydałoby mi się teraz trochę podstawowej wiedzy na ten temat — podsumował Björn, po raz kolejny mimowolnie przyznając się do prawdy obnażającej jego słabości. Choć nie był ekspertem w tych dziedzinach, to zawsze był niezdrowo ciekawy świata i otwarty na nowe doświadczenia. Jako Guildenstern miał w sobie chęć poznawania nowych rzeczy, odkrywania nieznanych obszarów i rozwijania swojej wiedzy. Był przekonany, że życie to nieustanny proces nauki, a każda okazja do zdobycia nowej wiedzy była dla niego niezwykle cenna.  zastanawiając się jednocześnie, jak najlepiej kontynuować rozmowę, aby sprawnie przejść do pracy. — Zabierajmy się w takim razie do pracy — podchwycił po chwili, mimo iż nie bardzo wiedział, od czego powinni byli zacząć. Ilmari jednak nieoczekiwanie postanowił wziąć inicjatywę w swoje ręce — Vanhanen nachylił się w kierunku notatek, co Björn przyjął z delikatnym uśmiechem na ustach, po czym rozpoczął proces tłumaczenia i analizę zapisów swoich rozważań.
    Rozumiem. — A przynajmniej starał się zrozumieć to, co mówił Ilmari, by nie wyjść na opornego. Śledził z zaciekawieniem miernik, jak i podejmowane przez Vanhanena kroki, pozwalając, by samodzielnie zajął się konstruowaniem mechanizmu. W międzyczasie jego umysł pracował na pełnych obrotach, starając się przyswoić nowe informacje i zrozumieć zagadnienia, które były dla niego jeszcze nieznane. — Chcę zbadać możliwości wykorzystania magicznych substancji do zwiększenia wydajności procesów alchemicznych przy wykorzystaniu metody, która nie tylko umożliwi bardziej efektywne wytwarzanie eliksirów, w tym przypadku o właściwościach leczniczych, ale i  zwiększy ich skuteczność — wyjaśnił nieco za szybko, mając nadzieję, że jego słowa były dla Ilmariego zrozumiałe. — To będzie polegało na eksperymentowaniu z różnymi metodami kontroli warunków otoczenia, temperatury i procesami spalania, aby znaleźć najlepsze rozwiązania, które pozwolą nam osiągnąć nasz cel w sposób bezpieczny i skuteczny.Mój, poprawił się Björn w myślach, chociaż w tym momencie obecność Ilmariego była niezbędna.
    Widzący
    Ilmari Vanhanen
    Ilmari Vanhanen
    https://midgard.forumpolish.com/t3494-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3522-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3523-pyokkihttps://midgard.forumpolish.com/f132-ilmari-vanhanen


    Wyobraził sobie kiedyś świat przez pryzmat maszyny – nie jako pierwszy i nie ostatni, choć może tak właśnie sądził, gdy wspinając się stromymi stopniami na strych, wdarł w siedlisko skrzekliwych kawek i wynalazków porośniętych pokrywą kurzu jak szarą pleśnią. Obserwował je, składowe mechanizmu, w zamkniętym wokół Turku laboratorium. W podrywających się do lotu czarnych ptakach, niesionych lekko ponad zmierzwionym lustrem Morza Archipelagowego, na wydartych powietrzu sztywnymi skrzydłami siłach. Przyrównywał ich pulsujący taniec do unieruchomionych przez czas przekładni, próbując wyrwać stare projekty z otuliny zapomnienia, pozwolić trybikom rozbrzmiewać poprzez ciszę murów tykającym rytmem, każdy swoim własnym. Wyrobił potrzebę sięgnięcia bliżej poruszającej naturą zasady, by wznosić dalej na jej fundamencie, budować stworzenia splątanych energii, szkła i stali. Wiedział – został w końcu wielokrotnie  uświadomiony – że niektórzy widzieliby w tym nieodpowiedzialną, pełną zuchwałości zabawę w bogów. Późnymi wieczorami, wpatrzonemu w nocne, bezdenne głębokości firmamentu rządzonego matematycznymi relacjami wielkości, Ilmariemu zdawało się, że odnalazł wspólny korzeń łapczywej ciekawości i pierwotnego, nabożnego niemal strachu, skoro wobec magii i natury zachwyt mieszał się z przerażeniem. Zawsze jednak lepiej rozumiał tę pierwszą, zachłanną łaknieniem tak łatwo przechodzącym w obsesję.

    Sięgnął przez szerokość stołu po zagrzebany w luźnych notatkach niegruby tom zaklęć.

    Jak myślisz, czemu je zarzucono? Metody, o których mówisz — zapytał, wertując karty książki o pozbawionej tytułu okładce, niepasującej bo zbyt nowej i lśniącej wobec brązowiących się na brzegu stron. — Wspomniałeś, że kiedyś alchemia była bardziej skomplikowana? Może to złe słowo — urwał i trwał chwilę w ciszy zanim, nie znalazłszy lepszego określenia, wrócił do czytania. Często łapał się na brakujących mu słowach. Z tego względu podziwiał kunszt swoich przodków po kądzieli zawsze z niewymagającej podobnego wysiłku odległości cichego słuchacza. Lepiej odnajdywał się w delikatnej materii składania w całość twórczych inkantacji.

    Pochylony nad blatem, ze skupieniem wyrysowanym w krzywym grymasie studiował zapis za zapisem, notując i porządkując wersy potrzebnej inkantacji. Hagen powtarzał nieustannie, że powinni napisać nowy manual do zaawansowanych zaklęć. Ciągle brakowało środków na podobne przedsięwzięcie. W konsekwencji sponad drobnego druku lśniły znacznej objętości grafitowe komentarze, a wstępem opatrzył wydanie jeszcze Ovesen. Tekst ten był wciąż lekturą obowiązkową prowadzącą przez pierwsze kroki studiów inżynierii magii. Nie mogło to budzić zdziwienia, zasługi postaci ojca dziedziny podkreślane były prawie do znudzenia przez jego uczniów – a tymi byli zarówno Lars Hagen jak i zajmujący jeszcze przed dwoma laty miejsce na katedrze Aarno Vanhanen. Nauka, której Ilmari postanowił poświęcić życie, we współczesnej postaci była wciąż młoda, nieukorzeniona w rzeczywistości galdrów.

    Wydaje mi się, że możemy dać tym planom szansę.

    Chwycił w jedną dłoń zebrane elementy, w drugą drobny śrubokręt. W szklanej osłonie cieczy przejrzały się trybiki niewiększe niż opuszek palca. Zazębił je i skręcił we wspólny organ, potem zakręcił lekko, pozwalając by płynnie nachodząc na siebie zarysowały pełen obrót. Padła pierwsza inkantacja ostra z początku, przeciągnięta dźwięcznie, śpiewnie niemal na ostatnich głoskach, jak gdyby Ilmari próbował i w mowie odtworzyć linię łączącą ją z kolejnym wersem. Na regularnych wypukłościach krawędzi obu zębatek skupił się bladożółty rozbłysk magii, zanikając zwolna kołującym ruchem. Gnąca się wężowymi splotami ampułka gęstej mikstury spoczęła osadzona ostrożnie w zagłębieniu. Z wciąż podtrzymującego ją palca rozeszły się dymne wzbudzone cichymi słowami smugi. Odczekał sekundę a potem kolejną aż światło rozpadło się na oczach, aż wniknęły w gładkie powierzchnie tańczące duchy zaklęć. Zabrał się do kończenia, wiązania zostawionych luzem sznurów. Ziarno prawdy tkwiło w literaturze przyrównującej czary do śpiewu, głos wybijał w ich trwaniu akcentem oraz iloczasem specyficzne metrum. Roznosiły się po przedmiotach drganiem fali. Pierwsza sylaba powołała do życia wznoszące się z rąk nici, wzburzone jak trawy czesane wiatrem. Kolejne zespalały je ze sobą wokół mechanizmu oraz w głębokościach jego szczelin. Ostatni imperatyw poderwał brzęczący miernik milimetry w powietrze, zamarł w osiadających na czujniku węzłach.

    Trzymaj — rzucił Vanhanen, a żywiołowość słów kontrastowała z delikatnym chwytem palców na drobnym korpusie mechanizmu. — To miernik temperatury, potrzebujemy dwóch. — Zwijający się w kręgi kanalik z ciemną połyskującą zielonawymi żyłami substancją włożył ostrożnie w dłoń Björna. Cienka blaszka chroniła szkło od tyłu, jak chitynowy pancerzyk owada, w rogu czekały nieruchome jeszcze maleńkie kółka zębate złożone zmyślnie w zbiór przekładni. Czujnik mimo zimna lśniącej miedzi promieniował na skórze impulsami nieznanego żaru. — Mechanizmy zawsze są z początku nieco… dziwne. Jakby zaklęcie nie zdążyło jeszcze zastygnąć na metalu — próbował wyjaśnić. W ciągu ostatniego roku wchodziła w niego belferska rutyna. Poddawał się jej powoli, z oporem, odnajdując nadal zapał w zajęciach praktycznych i błysku zainteresowania w głębi spojrzenia. Mimowolnie szukał go więc i na źrenicy siedzącego obok mężczyzny. — Profesor Hagen lubi teorię, że logika inkantacji czerpie z naszych doświadczeń. W tym sensie receptory musiałyby odpowiadać zmysłom. Choć prawdopodobnie to przepływ naszej energii sprawia, że zdają się przez chwilę prawie organiczne.

    Przeszklone gabloty świeciły na przeciwległej ścianie przefiltrowanymi przez listowie złotymi smugami późnego popołudnia, przypominając o upływie czasu. W nagłym i niepotrzebnie nerwowym pośpiechu Vanhanen obiegł wzrokiem rozłożone na blacie części i plany, wyciągnął i rozłożył arkusz skrywający sporządzony poprzedniego wieczora wstępny schemat.

    Będziemy potrzebowali stacji alchemicznej do testów. Podejrzewam, że znasz swoje przyrządy pracy lepiej niż ja, więc może mógłbyś ją złożyć? — zapytał, wyciągając rękę po notatki Guildensterna, przesuwając szeleszczące kartki w poszukiwaniu dostrzeżonego wcześniej rysunku. W końcu nasadką długopisu zakreślił na cienkiej odbitce odpowiednią ilustrację. — Trochę uproszczona powinna wystarczyć, byleby dało się przeprowadzić podstawowy odczyt zmiany warunków. A, szkło alchemiczne jest w ostatniej szafce na prawo. Górna szuflada. Dolna należy do doktora Axelssona… może miałeś z nim metalurgię? — Nie oczekując odpowiedzi, Ilmari prychnął znad uniesionego projektu. Kjell Axelsson znany był w Instytucie z lakoniczności i niezadowolenia przylepionego permanentnie do twarzy. — Wolałbym nie tłumaczyć mu pomyłki.

    Zamilkł i utkwił nieobecny wzrok w odbijającej się na spiżowej powierzchni wynalazków pracowni. Obrócił się następnie w krześle w stronę Guildensterna z uniesionymi brwiami i innym pomysłem.

    Chyba że chciałbyś spróbować? — zaproponował z delikatnym zachęcającym uśmiechem, kiedy minęło już wstępne wahanie. — Potem trzeba zająć się zespoleniem konstrukcji, więc nie będzie okazji.

    Ślepcy
    Björn Guildenstern
    Björn Guildenstern
    https://midgard.forumpolish.com/t466-bjorn-guildenstern#1241https://midgard.forumpolish.com/t561-bjorn-guildenstern#1509https://midgard.forumpolish.com/t562-njordhttps://midgard.forumpolish.com/f116-bjorn-guildenstern


    Dlaczego? — zapytał sam siebie młody Guildenstern, szukając właściwej odpowiedzi, choć miał ją pod nosem. — To prawda, alchemia w pewnym momencie stała się bardziej skomplikowana. — Jego myśli dryfowały, próbując uchwycić ten moment przełomowy, kiedy zaczęto odchodzić od prostych metod ku bardziej zaawansowanym. Przez lata praktyki i studiów zgromadził niezliczone ilości wiedzy na temat dawnych praktyk alchemicznych.  W miarę jak rozmyślał, Björn uświadamiał sobie coraz bardziej, że odpowiedź na to pytanie byłaby tak samo skomplikowana jak sama alchemia. Może nie było jednej jasnej odpowiedzi, lecz wiele różnych perspektyw, które razem tworzyłyby pełniejszy obraz tej ewoluującej dziedziny. I może właśnie w tej różnorodności tkwiła tajemnica, której poszukiwał. — Początki alchemii przypominały to mniej więcej to, co dziś znamy. Z czasem jednak, wraz z rozwojem technik i magii, alchemia osiągnęła swój szczyt, zaczęła się rozwijać jak nigdy dotąd. Stosowano nowe narzędzia i mechanizmy, które pomagały precyzyjnie wszystko obliczyć i odmierzyć. Dzięki temu większość eliksirów miała o wiele silniejsze właściwości, niż to, co teraz znamy.  —  Właśnie w tym ciągłym rozwoju tkwił magnetyzm, który pociągał nie tylko Björna, ale i wielu innych poszukiwaczy wiedzy, znudzonych obecną alchemią.
    Ale powracając do twojego pytania... Myślę, że miała w tym udział Rada, by uprościć niektóre receptury, a co za tym idzie — znacząco zmniejszyć ich skuteczność. Niektóre eliksiry były zbyt potężne i stanowiły pewne zagrożenie dla równowagi — zauważył Björn, choć nie wiedział, czy powinien wypowiadać podobne słowa w towarzystwie Vanhanena. W końcu obaj byli członkami szanowanych klanów należących do Rady. — Poza tym, warzenie eliksirów trwało też zbyt długo i w niektórych przypadkach bywało niepraktyczne. — Björn spojrzał na Ilmariego z lekkim niepokojem i zastanowieniem w oczach, zdając sobie sprawę, że jego słowa mogą być odbierane jako krytyka samej Rady. Zaraz jednak uśmiechnął się lekko, automatycznie przysiadając się bliżej Vanhanena i pomagając mu w czytaniu. Choć nie wszystko było dla niego zrozumiałe, chciał być zorientowany w tym, co robili — nie mógł bowiem pozwolić na to, by Ilmari uznał go za ignoranta lub kogoś, kto nie przykłada się do pracy. Guildenstern nie lubił obnażać swoich słabości, był jednak zmuszony częściowo to zrobić, jeśli chciał, by mężczyzna mu jakkolwiek pomógł.
    Miernik? — upewnił się, odbierając od Ilmariego przedmiot, który przypominał kanalik z ciemną połyskującą zielonawymi żyłami substancją. — Wierz mi, dla mnie wszystkie mechanizmy są… dziwne. — Uśmiechnął się lekko niezręcznie, po czym dodał po chwili zastanowienia: — To bardzo ciekawa teoria, choć nigdy o tym wcześniej nie pomyślałem. Pomysł, że receptory mogą odpowiadać zmysłom, sugeruje istnienie głębszego powiązania między magią a fizycznym doświadczeniem świata — zauważył alchemik, choć nie był do końca pewnym, czy prawidłowo interpretuje słowa profesora Hagena. — Oczywiście, Ilmari, zajmę się tym, co moje. O to nie musisz się martwić. Przynajmniej coś, na czym się znam. — Nie pozostało mu nic innego, jak zabrać się za budowanie stacji alchemicznej z tego, co mógł znaleźć w pracowni. Ruszył na poszukiwania, wyłapując w międzyczasie z wypowiedzi Vanhanena nazwisko Axelssona. — Tak, tak, miałem z nim dawno temu zajęcia, ale nie mogę powiedzieć, że za sobą przepadamy. Doktor Axelsson jest dość… specyficzny w odbiorze — starał się ująć to najbardziej dyplomatycznie, jak tylko potrafił.
    Ilmari, chyba przeceniasz moje możliwości... — Kiedy zbliżył się do niego, poklepał go w przyjacielskim geście po ramieniu. — Pozwól, że zajmę się najpierw stacją alchemiczną. — Choć Björn doceniał propozycję Ilmariego, zdawał sobie sprawę z własnych ograniczeń i nie chciał ryzykować niedopatrzeń, które mogłyby opóźnić ich postęp. Nie zmieniało to jednak faktu, że jego chęć pomocy i zaangażowanie były niezmienne, co chciał pokazać swoim słowem i gestem, dlatego też niemal od razu zabrał się za zadanie przydzielone przez Vanhanena.
    Widzący
    Ilmari Vanhanen
    Ilmari Vanhanen
    https://midgard.forumpolish.com/t3494-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3522-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3523-pyokkihttps://midgard.forumpolish.com/f132-ilmari-vanhanen


    Czyli ze strachu i technicznych trudności — skwitował, a w twardych słowach wybrzmiała drżącym szumem gorzkość. Nie była zupełnie jego własna, bo złożona z pożyczanych przez lata głosek obrosła cudzym żalem. W tym samym tonie mówił jego ojciec, gdy poprawiwszy zsuwające się okulary, szukał szacunku dorównującego geniuszowi, deprecjonując projekty naiwnej młodości. Z tym samym nieoczywistym grymasem, rysującym się zmarszczką na policzku, jego matka zbywała komentarze o rzekomej radykalności własnych postaw. Być może taka była kolej rzeczy. Ludzie rodzili się cierpcy albo dojrzewając, na przekór naturze gorzknieli. — Szkoda, że często tylko te ostatnie da się rozwiązać. — Wspomnienie Rady uderzyło w obecne od dawna, ukryte wciąż bezpiecznie w niedostępnym zakamarku umysłu krytyki. Minęła chwila nim zdał sobie sprawę, że pozwolił im wypłynąć. Wynalazki zbyt pochopnie powoływane do życia, choć na ogół jedynie śmieszne własną pokracznością, trwały w wyobraźni wielu przestrogą, dopominającą się nieuznawania inżynieryjnych rozwiązań jako całości. Przywoływał z pamięci kąśliwe uwagi pod adresem niefrasobliwości twórców zasłyszane przy rodzinnym stole. Z przesiąkniętego kpiną zestawienia słabości konstrukcji wyczytać mógł głębokie przekonanie, że przynosili im – Vanhanenom i ludziom traktującym technologię z właściwą powagą – złą sławę. Zamierzenie krążyli wówczas wokół podskórnej niechęci względem dziedziny, ujmowanej zgrabnie we wszelakie kontrowersje, nigdy nie dotykając sedna.

    Ale rozumiem, czemu podjąłeś się tego tematu — dodał na koniec. Za uniesionym kącikiem ust krył się cień niespodziewanej sympatii dla Björna.

    Spod gromady pobłyskujących śrubek i ampułek zwijających się wśród nich jak różnobarwne gąsienice prześwitywał liniami grubego smolistego druku oryginalny rysunek. Zwiesił wzrok i raz jeszcze obiegł zespoły zębatek, złożone w piętrowe przekładnie we wnętrzu kontrolera, kolejnymi przejściami tykających obrotów wyznaczające stan eksperymentu. Przesunął palcami po pożółkłym, starym papierze o chropowatej fakturze, wzdłuż zbiegających się łączeń komponentów odczytu i odpowiadających im mechanizmów kontroli temperatury i ciśnienia. Nie odnalazł zagrożenia w zaklęciach zatopionych w szklanych osłonkach współczynników ani niebezpieczeństwa w zakamarkach zaworu odmierzającego porcje ciekłego składnika. Dostrzegł w ich miejsce urządzenie dbające o precyzję i odtwarzalność czynności. Zdążył już doświadczyć przejmującego uczucia, gdy przeszłość mówiła zaskakująco współczesnym językiem. Zawsze wkraczało w umysł zdumieniem, towarzyszącym odkryciu tej przewrotności chronologii. Tym razem kazało dziwić się zdawkowym wzmiankom w archiwach i przez to bliżej było mu do podszytego mimowolnie oburzeniem głębokiego niezrozumienia.

    Pamiętam, że profesor Hagen polecił mi kiedyś o niej książkę — odparł i odebrał z dłoni Guildensterna przekazany wcześniej miernik. Pulsująca energia zamierała powoli przechodząc po skórze uczuciem wyraźnego jeszcze mrowienia. Obrócił po raz ostatni mechanizm w dłoni, zanim równie delikatnie odłożył go na bok. — Postaram się później przypomnieć sobie tytuł, o ile byłbyś zainteresowany.

    Zielonawe żyłki upodobniły się na powrót barwą do ciemnego rdzenia miernika. Nałożone inkantacje, wchłonięte przez strukturę cieczy, uległy stabilizacji. Sięgnął po kolejną fiolkę, której spirala wygięta została w zapomnianym już celu. Wystarczył niewielki nacisk przyłożony równomiernie i wsparcie zdań zaklęcia, równie płynnych co odkształcające się ściany ampułki. Kątem oka obserwował sylwetkę mężczyzny, gromadzącego własne przybory. Szklane naczynia alchemiczne, odbijające między sobą kolejne sfery i długie wyciągnięte szyje alembików, miały w sobie coś z baniek mydlanych.

    Przeceniam? Próbuję jedynie odpowiedzieć na głód wiedzy. — Śmiech zastygł mu na twarzy delikatnym uśmiechem, gdy poczuł na ramieniu ciężar cudzej dłoni. Skinął głową. — Racja, byłoby dobrze móc pochwalić się dzisiaj postępami, zanim woźny nas stąd wyrzuci.

    Zebrał trybiki w nieregularny wzór skoncentrowany na największym kółku, samym zaledwie wielkości guzika. Złączył, skręcił i umocował w przedmiot przypominający miedziane wrzeciono. Pół oddechu niemal przekonało go, że się pomylił, gdy ściskająca metal siatka zaklęć nie dawała się dopiąć, rozrywając więzy ulotnymi jak pajęczynki nićmi. Odetchnął wpatrzony w mleczne chochliki przemykające na powierzchni niby odbicia białego płomienia. Kontynuował. Składał metodycznie kolejne mierniki – puszki, dyski i niewielkie tępo zakończone szpile. Przyglądał się, choć próbował unikać przy tym nachalności, analogicznym zmaganiom Björna.

    Ślepcy
    Björn Guildenstern
    Björn Guildenstern
    https://midgard.forumpolish.com/t466-bjorn-guildenstern#1241https://midgard.forumpolish.com/t561-bjorn-guildenstern#1509https://midgard.forumpolish.com/t562-njordhttps://midgard.forumpolish.com/f116-bjorn-guildenstern


    Strach był czymś, co bez wątpienia paraliżowało społeczeństwo galdrów i wyróżniało ich od śniących. Choć miał na ich temat podstawową wiedzę, to podczas swoich podróży zdążył zauważyć, że ich cywilizacja była bardziej rozwinięta — widział to, gdy patrzył na wysokie, szklane i zapierające dech w piersiach wieżowce w ich stolicach, gdy przechadzał się ulicami, z zainteresowaniem w oczach przeglądając witryny i zauważając coraz to nowsze, bardziej rozwinięte pod względem technologicznym przedmioty, których nigdy wcześniej nie widział na oczy. W jego świecie, w świecie, w którym się urodził, coś podobnego było nie do pomyślenia. Zamiast futurystycznych konstrukcji, królowała niska, tradycyjna zabudowa z kolorowymi kamienicami, zamiast denerwująco brzęczących urządzeń ze słuchawką korzystano z nieocenionej pomocy wiewiórek. Ich światy, choć miały ze sobą wiele wspólnego, były zdaniem młodego Guildensterna skrajne różne pod wieloma względami. Jednak Björn nie czuł do nich, jak niektórzy, niechęci — ciekawili go, ale nie na tyle, by kiedykolwiek zdecydował się pogłębić swoją wiedzę na ich temat. Z kolei jego dzisiejszy towarzysz, jak przystało na przedstawiciela Vanhanenów, zdawał się wiedzieć o nich znacznie więcej niż przeciętny galdr. Choć nie chciał się do tego na głos przyznać, Ilmari zdążył mu zaimponować.
    Tak jest skonstruowany nasz świat, Ilmari. Boimy się tego, co nieznane, co nowe, co zbyt potężne... Magii zakazanej, przeszło mu przez myśl, choć nie wypowiedział tego na głos. Wiedział, że musi zachować ostrożność, nie tylko dla własnego dobra, ale również dla dobra wspólnoty. Musiał ugryźć się w język, by nie wyrażać zbyt radykalnych osądów, by nie skrytykować Rady, do której sam jako Guildenstern należał. Choć wszyscy zdawali sobie sprawę z ograniczeń i wad tej instytucji, to nie byłoby mądre ani słuszne kwestionowanie jej autorytetu publicznie. Ilmari, choć był członkiem klanu należącego do Rady, pozostawał dla niego tajemnicą. — Ale wy, Vanhanenowie, coś chyba o tym wiecie? — Nikły, choć porozumiewawczy uśmiech wpełzł na usta alchemika. Nie musiał mu wspominać, o tym, jak Przymierze Pierwszych wielokrotnie blokowało i bojkotowało ich pomysły, które mogłoby ulepszyć ich społeczeństwo. Björn, nawet jeśli nie wszystko rozumiał, to dostrzegał, że jako jedni z niewielu starali się wprowadzać innowacje, reformy, zmiany, które mogłyby przynieść dobrobyt i postęp, ale napotykali na nieugięty opór ze strony bardziej konserwatywnej części Rady.
    Jak ci się tak w ogóle pracuje z profesorem Hagenem? — zagaił w międzyczasie Guildenstern, gdy zajmował się konstruowaniem stacji alchemicznej z dostępnych w pracowni przedmiotów. Mimo że skupiał się na precyzyjnym układaniu elementów i połączeniach, jego myśli automatycznie skupiły się na ekscentrycznej osobowości Hagena, choć tak naprawdę Björn nie był obiektywny, gdyż dla niego niemal każdy, kto zajmował się na co dzień technologią i nauką z własnego, nieprzymuszonego wyboru, miał w sobie coś z ekscentryka. — Jasne, czemu nie. Jeśli tylko znajdę trochę czasu — odpowiedział na propozycję Ilmariego z lekkim uśmiechem, przyglądając mu się kątem oka, jak sobie radzi z konstrukcją urządzenia. Nie miał wątpliwości, że mężczyzna znał się na rzeczy — gdyby nie jego nieoceniona pomoc, zapewne nie byłby w stanie wykonać nawet jednej czwartej tego, co przez ten czas zrobił Vanhanen. Pracowali w pocie czoła, by ujrzeć jeszcze tego samego dnia upragnione efekty, starając się jednocześnie wydobyć z dostępnych materiałów i narzędzi jak najwięcej.
    I jak ci idzie? — zagaił wreszcie po dłuższej ciszy, która przerywana była jedynie dźwiękami wydobywającymi się z mechanizmów składanych przez Ilmariego. W jego oczach malował się podziw dla wprawnych rąk Vanhanena i jego zrozumienia dla tajemnic techniki, tym bardziej, że wszystko powoli zdawało się przypominać wcześniej widziany projekt. — Chyba jesteśmy na dobrej drodze? — dodał jeszcze Björn, po czym skończył swoje zadanie, a to oznaczało w tym momencie tylko jedno: mogli wreszcie przejść do ostatniej fazy, czyli testowania.
    Widzący
    Ilmari Vanhanen
    Ilmari Vanhanen
    https://midgard.forumpolish.com/t3494-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3522-ilmari-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t3523-pyokkihttps://midgard.forumpolish.com/f132-ilmari-vanhanen


    Uśmiechnął się. Już nie gorzko ani kwaśnie, a z pochodzącym od zrozumienia żalem. Wyobraźnię wytrenował na rysowanych cudzą ręką planach, stojących zawsze u progu jutra i zatrzymanych w pół ostatniego kroku. Nauczyli go, może nieopatrznie, śnić swoimi snami i przekonali, wbrew własnym porażkom, o sprawczości. Dopiero później przyszły słowa wyrzucające mu brak rozsądku oraz pobłażliwe ton i spojrzenie dziadka na naiwną młodość. Miewał wrażenie zamknięcia w powtarzającym się cyklu, wykonującym obrót za obrotem perpetuum mobile historii, które zbliżało się dla niego do momentu ucięcia śmiałych planów do ram nadanych przez Radę i klanowe powinności. Nie wiedział więc, dlaczego dosadna krytyka jarlów wciąż przychodziła mu z nieprzyjemnym ściskiem w piersi, gdy zdawało się mu, może bezpodstawnie, że Björn mógłby zrozumieć.

    Odpowiedź zamknął w cichym skinięciu głowy, choć chciał stwierdzić: może powinien być zbudowany inaczej. I dodać: a może to tylko iluzja, Björnie. Iluzja porządku natury tam, gdzie trwała tylko garść przesądów, rozsiadłych z tyłu myśli jak omszałe i zatęchłe porzekadła. Wyciągali je, argumenty z bezczynności, przeciw której tak silnie targała nim świerzbiąca niecierpliwość, w tej samej zawsze dyskusji o niebezpieczeństwie zmian. Może świat jest taki tylko w naszych głowach. Zastanawiało go, czy Guildenstern, jak dobry syn swego klanu, zmarszczyłby czoło spochmurniały, wyśmiał idealizm, wyboistą drogę donikąd, czy uśmiechnąłby się w ten przyjemnie nienachalny sposób, który najpierw zdawał się Ilmariemu wyrazem niezręczności, a później niespodziewanego podobieństwa.

    Spoglądając kątem oka na ciąg szklanych naczyń, powrócił do świata metalicznych odczynników i podlegającego ich kontroli mechanizmu.

    Profesor jest wymagający, to autorytet w dziedzinie i wiele mnie nauczył — odparł, szybko orientując się, że rozmówca nie tego oczekiwał. — Ale ma też talent do dygresji, w najmniej oczekiwanych momentach i na najmniej oczekiwane tematy. Przed jego wyjazdem spędziliśmy dobrą godzinę, dyskutując alternatywy dla wiewiórek pocztowych w krajach Europy Południowej. Nie pamiętam nawet dlaczego.

    Pod jego palcami mocowania kolejnych pierścieni opadły na właściwe tory pokrytego żłobieniami spiżowego cylindra. Obrócił je kilkakrotnie, skupiony na stanach maszyny, które miały wskazywać, wchodząc we wgłębienia z cichym kliknięciem. Nadał im oznaczenia kolejnych numerów, wciąż prowizoryczne ledwie wypisanych magią na gładkiej powierzchni. Błądził szybkim wzrokiem do własnych planów i opisanych skrupulatnie linii łączących logikę urządzenia z metalem, szukając pewności w schematach i dla niego tajemniczego przyrządu przeszłości. Prototyp zamknięty został w końcu w puszkę z cienkiej blachy skrywającą walec kontrolera oraz złączone zaklęciem wielobarwne mierniki. Gdy pytanie wyrwało go z zamyślenia, błyskały po nich ostatnie iskry energii, przeskakujące w miejsce utwardzonych już wiązań.

    Chyba, nie przekonamy się bez testów. — Oparł się mocniej w krześle, zastanowił ostatni raz przed podjęciem ostatecznej decyzji. Przeszło mu przez myśl, że nie chciał sprawić mu zawodu. — A w ostateczności nie będziemy dziś bardziej gotowi — dodał po chwili z celowo przerysowaną nonszalancją. Podniósł się energicznie, a stając przy budowanej przez Björna stacji, najpierw przeniósł przed szklaną konstrukcję elementy – wijące się ampułki, puszkę i wolne nadal trybiki – potem przystąpił do rozwiązania łamigłówki ich rozłożenia w pękatych naczyniach i wąskich szyjkach. Zwolna alembik i fiolki spięte zostały obręczami miedzi i brązu, mieniących się spektrum barw żylistych amalgamatów.

    Odszedł na kilka kroków, tłumacząc się już w ruchu, by wyciągnąć z niskich szafek archaiczny niemal palnik, źródło energii dla eksperymentu i zarazem pożywkę dla napędzającej mechanizm magii. Buchające płomienie zatańczyły pod przejrzystą powierzchnią połączonych zbiorników, przez chwilę jeszcze pustych.

    Zakładam, że masz lepsze pojęcie, jaki sprawdzian przeprowadzić.

    Tymi słowami oddał Guildensternowi miejsce przy stacji. Usuwając się na bok, wskazał na zbiór pierścieni i podjął się ich dostosowania pod dyktando wybranych przez gościa warunków. Sprawy alchemii pozostawił w tym czasie sprawniejszym dłoniom. Kiedy ciecze w swojej kolejności zapełniły naczynia a po pracowni uniósł się delikatny cień chemicznej woni, rozbrzmiał pierwszy głośny przeskok przypominający tykanie starego zegara. Ciszę oczekiwania, które po nim nastało, wypełniał nierówny bulgot mikstury. W ciągu minuty, nagle poruszone, trybiki podjęły pracę, wybijając własną, chropowatą jeszcze i niedopracowaną, melodię w powierzchni cylindra.

    O ile czegoś nie przegapiłem i nie wyprowadziłeś mnie z błędu tylko z grzeczności, czujniki reagują prawidłowo — skomentował w końcu, wyraźnie zadowolony.

    Ślepcy
    Björn Guildenstern
    Björn Guildenstern
    https://midgard.forumpolish.com/t466-bjorn-guildenstern#1241https://midgard.forumpolish.com/t561-bjorn-guildenstern#1509https://midgard.forumpolish.com/t562-njordhttps://midgard.forumpolish.com/f116-bjorn-guildenstern


    Czas w towarzystwie Ilmariego mijał mu wyjątkowo szybko i zaskakująco przyjemnie. Nie spodziewał się, że znajdą wspólny język, mimo iż na pierwszy rzut oka byli od siebie skrajnie różni, pomimo kilku podstawowych punktów wspólnych, które ich łączyły. Byli rozerwani między dwoma, odmiennymi stronnictwami, nawet jeśli Björn przywdziewał na co dzień tylko kolejną maskę. Młody Vanhanen był dla niego jedną z osób, z którą, choć kojarzył dobrze z widzenia z wielu klanowych uroczystości czy przypadkowych spotkań w Instytucie, nie sądził, że będzie miał kiedykolwiek bliżej do czynienia, a już nie przy badaniach niezbędnych do jego doktoratu. Proszenie o pomoc nigdy nie przychodziło mu z łatwością; musiał się nauczyć, jak radzić sobie z własnymi ograniczeniami i zwrócić się do kogoś, kto miał większą wiedzę od niego. Teraz byli tu, w pracowni, pochyleni nad dziwnymi, skomplikowanymi w mniemaniu Björna mechanizmami i pracowali ramię w ramię. Cały projekt zaczynał powoli mieć ręce i nogi, choć gdyby nie Ilmari, zapewne nie udałoby mu się nawet przebrnąć przez najbardziej podstawowe rzeczy. Dzięki Ilmariemu zaczął dostrzegać nowe możliwości i perspektywy, a praca nad projektem stała się nie tylko wyzwaniem, ale również inspiracją do dalszego rozwoju, zaczął dostrzegać bowiem w tych mechanizmach i urządzeniach coś zaskakująco fascynującego.
    W to nie wątpię, że jest autorytetem w swojej dziedzinie — uciął poprzedni temat, przechodząc do bardziej wygodnego wątku, o którym mogli swobodnie porozmawiać. Profesor Hagen był znaną osobistością w kręgu naukowym, dlatego też był pierwszą osobą, do której postanowił zwrócić się o pomoc. Fakt, że odesłał go bezpośrednio do Ilmariego, o czymś świadczył — musiał widzieć w nim potencjał i choć Björn początkowo niechętnie podchodził do jego pomysłu po tym, jak odprawił go z kwitkiem, zaczynał rozumieć, dlaczego z nim współpracował. — Jakoś mnie to nie dziwi, słyszałem, że jest dość… ekscentryczną osobistością. — Młody Guildenstern uśmiechnął się na myśl o ożywionej dyskusji na temat alternatywy dla wiewiórek pocztowych w krajach Europy Południowej. Obserwował w międzyczasie, jak pod jego palcami mocowania kolejnych pierścieni opadły na cylinder. Patrzył na niego z coraz większym podziwem i zainteresowaniem; lustrował, jak dłonie Ilmariego pracowały z precyzją i zgraniem, jakby od zawsze były stworzone do tego celu. W miarę jak Vanhanen wykonał ostatnie czynności, Björn spojrzał na finalny efekt z uznaniem.
    Tak, to najwyższa pora, by przejść do testów — odpowiedział z uśmiechem mężczyzna, patrząc na to, co udało mu się im dziś zbudować. Powoli zaczynał mieć nadzieję, że uda mu się wszystko skończyć przed czasem. To było dla niego nie tylko sprawdzenie funkcjonalności, ale także moment, w którym mógłby zweryfikować, czy jego wizja rzeczywiście ma szansę zaistnieć. — W takim razie spróbujmy — zadecydował Björn, próbując uwarzyć jeden z prostszych eliksirów, by sprawdzić reakcję wszystkich czynników. Krok po kroku  podążał za wytyczonym planem, starając się utrzymać koncentrację i precyzję w każdym ruchu. Wiedział, że kluczem do sukcesu było zachowanie równowagi między składnikami, kontrolowanie temperatury i czasu oraz zachowanie czujności na ewentualne nieprzewidziane reakcje. — Chyba wszystko zdaje się działać prawidłowo, ale trzeba będzie jeszcze dokładniej się temu przejrzeć — powiedział, wiedząc, że to dopiero początek, należało bowiem dokończyć maszynę.
    Dziękuję ci, Ilmari — dodał na zakończenie Björn z lekkim uśmiechem na ustach, przyglądając się w międzyczasie wynikom. — Bez ciebie nawet bym z tym nie ruszył. Jestem ci wdzięczny i mam u ciebie dług wdzięczności. —  W jego oczach było widać uznanie dla nieocenionego wkładu, jaki Vanhanen wniósł w ten projekt. To dzięki niemu był teraz bliżej osiągnięcia swojego celu. Po wymienieniu kilku ostatnich słów na temat dalszych działań w końcu się z nim pożegnał, pozwalając sobie na chwilę refleksji nad dzisiejszym dniem.

    Björn i Ilmari z tematu



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.