Lajf is brutal and full of zasadzkas (Hring Hamre & Nik Holt, grudzień 2000)
2 posters
Nik Holt
Nik HoltWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kohtla-Järve, Estonia
Wiek : 24 lata (udaje, że ma 29)
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : fossegrim
Zawód : łowca roślin i właściciel sklepu z roślinami
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : Miłośnik pojedynków (I), Znawca natury (II), Duch wodospadu
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 8 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 11 / sprawność fizyczna: 7 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
W Przesmyku rzadko kiedy zdarzają się osoby, chętne pomagać innym z tak zwanej „dobroci” serca. Nik w nią nie wierzy, od dawna nie, tutaj jest tylko śmierć i własne interesy. A jednak mimo wszystko… Spotkanie obcego, który chce mu pomóc jest naginaniem szczęścia i tego, że nadal przeżył. Gdzieś w jego głowie pojawia się nieufna myśl, że może jednak Norny wcale nie chcą widzieć go martwym, że może jednak jest im do czegoś potrzebny żywy. Jedyne, co w tym momencie przestaje mu się podobać, to ewentualny dług, który zaciągnie u obcego, jeśli ten faktycznie zdecyduje się uratować jego tyłek. Nie jest na tyle głupi, żeby protestować.
- Dlatego lepiej pierwszemu wybijać zęby innym. – odbija bez najmniejszego namysłu, bo jest bezczelnym gnojkiem, który nadal żyje. A skoro już dostał od Losu szansę, żeby pożyć dalej, to nie ma najmniejszego zamiaru wypuszczać jej z zębów, zwłaszcza, że nadal ma swoje.
Nie zamierza jednak wchodzić w jakąś większą dyskusję w kwestii Przesmyku. Tutaj nikomu nie można ufać, każdy może okazać się potencjalnym wrogiem, każdy jest obcym czekającym na życie innych. Przesmyk karmi się śmiercią, karmi się też głupotą, bezlitośnie każąc jej przejawy, a Nik zachował się tego wieczoru jak kompletny idiota. Mimo to dostał jakąś nienazwaną jeszcze szansę. Syczy gwałtownie, gdy mężczyzna podwija jego koszulkę, ukazując paskudną ranę po ostrzu pod żebrami. Głębszy ruch, nieco bardziej do góry i czubek noża zahaczyłby o serce, a wtedy Holt byłby jednym z tych bezimiennych ciał, które od czasu do czasu wynoszono z tego miejsca. Ale do tego, na szczęście zielarza, zabrakło tego centymetra i siły w łapach napastnika. Na szczęście.
Zaklęcie odkażające paskudnie piecze i Nik wydaje z siebie gwałtowne sapniecie, powstrzymując warknięcie bólu. Byłby skłonny to nawet skomentować, powiedzieć kilka słów na temat, wyzłośliwić się, maskując jednocześnie swój ból. Ale nie potrafi, gdy widzi tak bardzo znajomą twarz, a przecież trupy nie mówią, trupy się nie odzywają, trupy po prostu… trupy są martwe. Tak zwyczajnie. Nie przychodzą do Przesmyku i nie ratują życia, dlatego wbija wzrok w mężczyznę, zaczynając uznawać, że chyba jednak nie ma delirki, a Mikael najwyraźniej miał sobowtóra.
Nie, nie sobowtóra. Brata. To słowo wyjaśnia bardzo wiele, pozwalając Nikowi rozluźnić się tylko na chwilę, na krótką, gdy morduje wzrokiem mężczyznę. Dobra, trupy jednak nie wstają z grobu. Nie gadają. I nie leczą. Nie zmienia to jednak faktu, że Holt jest nadal czujny, choć decyduje się nie przeszkadzać mężczyźnie.
- Kolejnym bezimiennym z Przesmyku, któremu ktoś chciał przerobić flaki na siekańca. – odpowiada bez namysłu, bo zaufanie jest cenne w tym świecie, a Nik swojego nie oferuje ot tak. To nie jest Mikael, a nawet jemu nie do końca ufał. To, że facet postanawia mu pomóc i wyleczyć rany, nie sprawia z automatu, że zasługuje na jakiekolwiek zaufanie. Z drugiej strony, co Holt przeklina w głowie, nie jest w stanie poradzić sobie bez jego pomocy, więc musi okazać chociażby tę namiastkę.
- Jestem spokojny na tyle, na ile mogę. Wybacz, niecodziennie widzi się kogoś z rysami twarzy trupa. Bez urazy. – dorzuca po krótkiej chwili wahania, ale chowa nóż. Chce usłyszeć te wyjaśnienia, bo cała sytuacja jest absurdalna, zbyt absurdalna nawet jak na jego własne standardy. No i przy okazji słabnie z każdą chwilą, a mimo wszystko wolałby utrzymać przytomność.
Nik i Hring z tematu
- Dlatego lepiej pierwszemu wybijać zęby innym. – odbija bez najmniejszego namysłu, bo jest bezczelnym gnojkiem, który nadal żyje. A skoro już dostał od Losu szansę, żeby pożyć dalej, to nie ma najmniejszego zamiaru wypuszczać jej z zębów, zwłaszcza, że nadal ma swoje.
Nie zamierza jednak wchodzić w jakąś większą dyskusję w kwestii Przesmyku. Tutaj nikomu nie można ufać, każdy może okazać się potencjalnym wrogiem, każdy jest obcym czekającym na życie innych. Przesmyk karmi się śmiercią, karmi się też głupotą, bezlitośnie każąc jej przejawy, a Nik zachował się tego wieczoru jak kompletny idiota. Mimo to dostał jakąś nienazwaną jeszcze szansę. Syczy gwałtownie, gdy mężczyzna podwija jego koszulkę, ukazując paskudną ranę po ostrzu pod żebrami. Głębszy ruch, nieco bardziej do góry i czubek noża zahaczyłby o serce, a wtedy Holt byłby jednym z tych bezimiennych ciał, które od czasu do czasu wynoszono z tego miejsca. Ale do tego, na szczęście zielarza, zabrakło tego centymetra i siły w łapach napastnika. Na szczęście.
Zaklęcie odkażające paskudnie piecze i Nik wydaje z siebie gwałtowne sapniecie, powstrzymując warknięcie bólu. Byłby skłonny to nawet skomentować, powiedzieć kilka słów na temat, wyzłośliwić się, maskując jednocześnie swój ból. Ale nie potrafi, gdy widzi tak bardzo znajomą twarz, a przecież trupy nie mówią, trupy się nie odzywają, trupy po prostu… trupy są martwe. Tak zwyczajnie. Nie przychodzą do Przesmyku i nie ratują życia, dlatego wbija wzrok w mężczyznę, zaczynając uznawać, że chyba jednak nie ma delirki, a Mikael najwyraźniej miał sobowtóra.
Nie, nie sobowtóra. Brata. To słowo wyjaśnia bardzo wiele, pozwalając Nikowi rozluźnić się tylko na chwilę, na krótką, gdy morduje wzrokiem mężczyznę. Dobra, trupy jednak nie wstają z grobu. Nie gadają. I nie leczą. Nie zmienia to jednak faktu, że Holt jest nadal czujny, choć decyduje się nie przeszkadzać mężczyźnie.
- Kolejnym bezimiennym z Przesmyku, któremu ktoś chciał przerobić flaki na siekańca. – odpowiada bez namysłu, bo zaufanie jest cenne w tym świecie, a Nik swojego nie oferuje ot tak. To nie jest Mikael, a nawet jemu nie do końca ufał. To, że facet postanawia mu pomóc i wyleczyć rany, nie sprawia z automatu, że zasługuje na jakiekolwiek zaufanie. Z drugiej strony, co Holt przeklina w głowie, nie jest w stanie poradzić sobie bez jego pomocy, więc musi okazać chociażby tę namiastkę.
- Jestem spokojny na tyle, na ile mogę. Wybacz, niecodziennie widzi się kogoś z rysami twarzy trupa. Bez urazy. – dorzuca po krótkiej chwili wahania, ale chowa nóż. Chce usłyszeć te wyjaśnienia, bo cała sytuacja jest absurdalna, zbyt absurdalna nawet jak na jego własne standardy. No i przy okazji słabnie z każdą chwilą, a mimo wszystko wolałby utrzymać przytomność.
Nik i Hring z tematu
Dance with the waves
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Nik Holt
Nik HoltWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kohtla-Järve, Estonia
Wiek : 24 lata (udaje, że ma 29)
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : fossegrim
Zawód : łowca roślin i właściciel sklepu z roślinami
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : Miłośnik pojedynków (I), Znawca natury (II), Duch wodospadu
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 8 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 11 / sprawność fizyczna: 7 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Przesmyk Lokiego, najlepsze miejsce, gdzie można wykonywać niekoniecznie legalne interesy. To także miejsce, gdzie można było złapać każdego rodzaju menty społeczne, przestępców i istoty żyjące na marginesie prawa i społeczności. Niklasowi nigdy nie przeszkadzały takie miejsca, od dawna nauczył się w nich bywać, istnieć, wtapiać się w tłum. Pracował dla takich, jeszcze w Estonii, zbierał długi, handlował, czym nie trzeba… Teraz to nie różniło się aż tak bardzo, tyle, że nie zawsze działał dla samego siebie. Pasowało mu to, lubił ten dreszczyk adrenaliny, lubił satysfakcję z wykonanego zadania, lubił patrzyć, jak ofiary ulegały jego aurze… Czy to czyniło go złym człowiekiem? Może. A może zwyczajnie uważał, że sami byli sobie winni, zaciągając długi i handlując nie z tymi, z którymi trzeba. Jak to ładnie mówili handlarze, jest popyt, więc jest podaż. A tam, gdzie jest szara strefa, byli potrzebni tacy, jak on, ściągający długi z tych, którzy wzięli „na zeszyt” i potem nie chcieli oddać.
Zadanie wydawało się łatwe. Pójść do Przesmyku – check. Wytropić dłużnika – check. Nawet się nie ukrywał, co powinno dać blondynowi do myślenia, ale nie do końca dało. Może wiedział, że ktoś przyjdzie po dług? Zrzucił kaptur bluzy, roztaczając swoją aurę, by obyło się bez jakichś problemów. No ale po pierwsze, tamten był jakimś cudem odporny. Po drugie, nie był sam. A po trzecie? Miał broń. Nik sam nie wiedział, jak to się stało. I dlaczego. Najpierw próbował oczarować gościa aurą, a w chwilę później trzymał się za żebra, próbując uciskiem zatamować krwawienie z rany po nożu. Klnąc z cicha zaczął się wlec do wyjścia z Przesmyku, świadom tego, że istnieją marne szanse, żeby ktoś mu tutaj pomógł.
Mimo grudnia nie był ubrany ciepło, ot zwykłe dżinsy, buty za kostkę, lekki T-shirt i bluza z kapturem, który to kaptur nasunął sobie na twarz. Bluza z każdym krokiem przesiąkała krwią, co znaczyło tylko tyle, że rana była poważna. Nie chciał wiedzieć, w jakim stanie jest koszulka pod spodem, ale raczej kiepskim, skoro czuł ciepłą posokę przepływającą po palcach z lewej strony. A ciężki oddech wskazywał na to, że gnojek uszkodził nożem płuco. O tyle szczęścia, że nie dosięgnął serca, więc miał jakieś szanse, o ile znajdzie lekarza. Widząc mroczki przed oczami oparł się o ścianę przy wylocie z Przesmyku, by zebrać trochę więcej sił i spróbować napełnić płuca powietrzem, a nie krwią.
- Rusz się, debilu. Bo zdechniesz. - syknął na siebie samego urywanym głosem, nie będąc jednak w stanie się ruszyć. Robiło mu się słabo i miał problem z wzięciem solidniejszego oddechu, ale przecież nie uciekł z domu po to, żeby jakiś cholerny złodziej załatwił go nożem w Midgardzie! Zacisnął zęby, z wysiłkiem próbując wstać i iść dalej. Nawet nie wiedział, kiedy zjechał po ścianie na ziemię, ciesząc się, że krew jeszcze wsiąka w ubrania, przeciekając jednak przez palce. Ugiął kolano, by na prawej nodze dźwignąć się do góry. Miał problem, żeby rozeznać się w okolicy, czy gdzieś tutaj był jakiś lekarz…? Chyba nikogo takiego nie kojarzył. Jak przez mgłę usłyszał kroki, więc prawą ręką sięgnął do przymocowanego na lewym udzie noża, nie da się facetowi wykończyć, nie ma szans. Był bowiem święcie przekonany, że dłużnik przyleciał dokończyć robotę, ewentualnie zrobił to jego jakiś kumpel.
Zadanie wydawało się łatwe. Pójść do Przesmyku – check. Wytropić dłużnika – check. Nawet się nie ukrywał, co powinno dać blondynowi do myślenia, ale nie do końca dało. Może wiedział, że ktoś przyjdzie po dług? Zrzucił kaptur bluzy, roztaczając swoją aurę, by obyło się bez jakichś problemów. No ale po pierwsze, tamten był jakimś cudem odporny. Po drugie, nie był sam. A po trzecie? Miał broń. Nik sam nie wiedział, jak to się stało. I dlaczego. Najpierw próbował oczarować gościa aurą, a w chwilę później trzymał się za żebra, próbując uciskiem zatamować krwawienie z rany po nożu. Klnąc z cicha zaczął się wlec do wyjścia z Przesmyku, świadom tego, że istnieją marne szanse, żeby ktoś mu tutaj pomógł.
Mimo grudnia nie był ubrany ciepło, ot zwykłe dżinsy, buty za kostkę, lekki T-shirt i bluza z kapturem, który to kaptur nasunął sobie na twarz. Bluza z każdym krokiem przesiąkała krwią, co znaczyło tylko tyle, że rana była poważna. Nie chciał wiedzieć, w jakim stanie jest koszulka pod spodem, ale raczej kiepskim, skoro czuł ciepłą posokę przepływającą po palcach z lewej strony. A ciężki oddech wskazywał na to, że gnojek uszkodził nożem płuco. O tyle szczęścia, że nie dosięgnął serca, więc miał jakieś szanse, o ile znajdzie lekarza. Widząc mroczki przed oczami oparł się o ścianę przy wylocie z Przesmyku, by zebrać trochę więcej sił i spróbować napełnić płuca powietrzem, a nie krwią.
- Rusz się, debilu. Bo zdechniesz. - syknął na siebie samego urywanym głosem, nie będąc jednak w stanie się ruszyć. Robiło mu się słabo i miał problem z wzięciem solidniejszego oddechu, ale przecież nie uciekł z domu po to, żeby jakiś cholerny złodziej załatwił go nożem w Midgardzie! Zacisnął zęby, z wysiłkiem próbując wstać i iść dalej. Nawet nie wiedział, kiedy zjechał po ścianie na ziemię, ciesząc się, że krew jeszcze wsiąka w ubrania, przeciekając jednak przez palce. Ugiął kolano, by na prawej nodze dźwignąć się do góry. Miał problem, żeby rozeznać się w okolicy, czy gdzieś tutaj był jakiś lekarz…? Chyba nikogo takiego nie kojarzył. Jak przez mgłę usłyszał kroki, więc prawą ręką sięgnął do przymocowanego na lewym udzie noża, nie da się facetowi wykończyć, nie ma szans. Był bowiem święcie przekonany, że dłużnik przyleciał dokończyć robotę, ewentualnie zrobił to jego jakiś kumpel.
Dance with the waves
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Bezimienny
Skrada się bocznymi uliczkami, szybkim krokiem przemierza kolejne metry. Nie patrzy na nikogo, wymija każdego przechodnia bez uraczenia go nawet spojrzeniem, a gdy obcy mężczyzny zatacza się pijany i wpada na Hamre, ten nie zatrzymuje się. Siarczyste przekleństwa wycelowane w niego nie interesują go, nie zatrzymując się wyciąga z kieszeni grubego płaszcza papierosa zręcznie, mimo skórzanych rękawic w jakie odziane są dłonie medyka, i cichym zaklęciem udaje mu się rozpalić końcówkę, która staje się w tej chwili jedynym jasnym punktem w tym krajobrazie szarości i brudu. Jebana moczymorda, prycha pod nosem i wolną dłonią ociera ze złością bark, przekonany o tym, że nieznajomy pozostawił na jego czystym płaszczu jakąś pamiątkę. Nie zostawił. Wrażenie było jednak silniejsze od rozsądku.
Nienawidzi tego miejsca, gdziekolwiek w Przesmyku by się nie znalazł, wciąż czuje stęchliznę i wilgoć. Wzdryga się na to uczucie, a gdy do jego nozdrzy dociera silna, znajoma woń dymu tytoniowego, unosi jeden z kącików ust. Nie ma w tym nic z zadowolenia, bo kolejny raz odchodzi z niczym. Bez żadnych informacji, bez tropu, który mógłby go przybliżyć do zabójcy Mikaela. Dłoń dzierżąca papieros drży niekontrolowanie, zaciska zęby, a siwy obłok wydostaje się przez jego nozdrza, przybliżając go do komiksowej postaci gniewnie wypuszczającej dym nosem. Kiedy „Draumr mein” przecięło powietrze, a mężczyzna w panice zaczął krzyczeć, uciekać pod ścianę przed niewidzialnymi dla Hamre omamami, Hring wycofał się niepewnie. Odczuł ulgę jakiej potrzebował, głód magii zakazanej dostał to, czego potrzebował i odpuścił, a jednocześnie widok ten wezbrał w nim nagłe wyrzuty sumienia. Nie powinien, nie może. Przerwał działanie klątwy i uciekł jak tchórz, jakim jest.
Na samym wylocie, widząc przed sobą Plac Ymira Starszego, rzuca papieros na płyty chodnikowe i przygasza jednym ruchem. Powinien w tym miejscu się teleportować bliżej Starego Miasta, by upewnić się, że nikt z jego kamienicy nie zobaczy pobielałych ślepczych oczu. Rozproszyła go skutecznie sylwetka mającąca w niedalekiej odległości, przyparta silnie do ściany, choć widocznie słaniająca się na nogach. To nie twój interes, myśli. Kolejny zachlany idiota, może ślepiec nie radzący sobie ze swoim nowym ja – Hring coś o tym wie, pięczęć dalej wydaje się świeża na jego dłoni. Ciekawość to pierwszy stopień do Helheim, ale zdaje się, że nie dla niego już Walhalla i wieczna wojna.
— Kto was tak urządził? — burczy niemal tak, jakby pojawienie się mężczyzny było celowe i miało zniszczyć jego dzień jeszcze bardziej niż mógł. Zdążył zbliżyć się do blondyna na tyle, żeby fachowym okiem, mimo mroku ograniczającego jego wzrok, ocenić stan człowieka przed nim. Krwawienie było niezaprzeczalne, ubranie już dawno przesiąknęło posokę i nie mogąc poradzić sobie z jej nadmiarem, przestało ją wchłaniać. Bez emocji spogląda na formującą się, czarną w tym świetle kałużę. — Chodź — chwyta go bezceremonialnie pod łokciem i ściąga w bramę jednej z kamienic. Nie chciał, by ktokolwiek ich zauważył. Ciemność połyka ich obu, a pierwszy krok na który decyduje się Hamre, to proste zaklęcie. Jeśli nie chce być świadkiem czyjejś śmierci, musi spowolnić krwawienie. — Ýttu niður — tymczasowa ulga przychodzi szybko.
Nienawidzi tego miejsca, gdziekolwiek w Przesmyku by się nie znalazł, wciąż czuje stęchliznę i wilgoć. Wzdryga się na to uczucie, a gdy do jego nozdrzy dociera silna, znajoma woń dymu tytoniowego, unosi jeden z kącików ust. Nie ma w tym nic z zadowolenia, bo kolejny raz odchodzi z niczym. Bez żadnych informacji, bez tropu, który mógłby go przybliżyć do zabójcy Mikaela. Dłoń dzierżąca papieros drży niekontrolowanie, zaciska zęby, a siwy obłok wydostaje się przez jego nozdrza, przybliżając go do komiksowej postaci gniewnie wypuszczającej dym nosem. Kiedy „Draumr mein” przecięło powietrze, a mężczyzna w panice zaczął krzyczeć, uciekać pod ścianę przed niewidzialnymi dla Hamre omamami, Hring wycofał się niepewnie. Odczuł ulgę jakiej potrzebował, głód magii zakazanej dostał to, czego potrzebował i odpuścił, a jednocześnie widok ten wezbrał w nim nagłe wyrzuty sumienia. Nie powinien, nie może. Przerwał działanie klątwy i uciekł jak tchórz, jakim jest.
Na samym wylocie, widząc przed sobą Plac Ymira Starszego, rzuca papieros na płyty chodnikowe i przygasza jednym ruchem. Powinien w tym miejscu się teleportować bliżej Starego Miasta, by upewnić się, że nikt z jego kamienicy nie zobaczy pobielałych ślepczych oczu. Rozproszyła go skutecznie sylwetka mającąca w niedalekiej odległości, przyparta silnie do ściany, choć widocznie słaniająca się na nogach. To nie twój interes, myśli. Kolejny zachlany idiota, może ślepiec nie radzący sobie ze swoim nowym ja – Hring coś o tym wie, pięczęć dalej wydaje się świeża na jego dłoni. Ciekawość to pierwszy stopień do Helheim, ale zdaje się, że nie dla niego już Walhalla i wieczna wojna.
— Kto was tak urządził? — burczy niemal tak, jakby pojawienie się mężczyzny było celowe i miało zniszczyć jego dzień jeszcze bardziej niż mógł. Zdążył zbliżyć się do blondyna na tyle, żeby fachowym okiem, mimo mroku ograniczającego jego wzrok, ocenić stan człowieka przed nim. Krwawienie było niezaprzeczalne, ubranie już dawno przesiąknęło posokę i nie mogąc poradzić sobie z jej nadmiarem, przestało ją wchłaniać. Bez emocji spogląda na formującą się, czarną w tym świetle kałużę. — Chodź — chwyta go bezceremonialnie pod łokciem i ściąga w bramę jednej z kamienic. Nie chciał, by ktokolwiek ich zauważył. Ciemność połyka ich obu, a pierwszy krok na który decyduje się Hamre, to proste zaklęcie. Jeśli nie chce być świadkiem czyjejś śmierci, musi spowolnić krwawienie. — Ýttu niður — tymczasowa ulga przychodzi szybko.
Nik Holt
Nik HoltWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kohtla-Järve, Estonia
Wiek : 24 lata (udaje, że ma 29)
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : fossegrim
Zawód : łowca roślin i właściciel sklepu z roślinami
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : Miłośnik pojedynków (I), Znawca natury (II), Duch wodospadu
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 8 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 11 / sprawność fizyczna: 7 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Mroczki przed oczami nie pozwalają dostrzec już niczego. Nie ma pojęcia, czy zbliża się do niego wróg czy przyjaciel, ale w sumie on nie ma tu przyjaciół. On w ogóle nie ma przyjaciół, choć czasem zdarza mu się wydawać, że jest inaczej. Ale nie tutaj. Nie w tej chwili. Kroki zatrzymują się, a Nik siłą woli odmawia wypuszczenia z dłoni noża, jedynej broni, którą przy sobie ma. Jeżeli ma zdechnąć, to kolejnego weźmie ze sobą.
Serce opuszcza jedno uderzenie, gdy słyszy pytanie. Nikt takich nie zadaje. Nie tu i nie widząc jeszcze żywego trupa. Próbuje skalkulować szanse, ale wszystko zdaje się dziać zbyt szybko.
- Jakiś gnój. – odpowiada chrapliwym tonem, szorstkim od bólu i uciekającego życia. Szczerość nie kosztuje, a jemu zaczyna się coraz mocniej kręcić w głowie. Nie jest w stanie w jakikolwiek sposób stawić oporu, gdy obcy ciągnie go za łokieć. Tak po prawdzie ledwo jest w stanie iść, ale i tak to robi, siłą rozpędu spowodowaną pociągnięciem. Nie ma jednak potrzeby mówić czegokolwiek, mężczyzna nie musi nic robić, jeśli chce go dobić. Nik jest tego pewny, czuje, jak ucieka z niego życie. Może niegłupie jest ściągnięcie niedoszłego trupa w jakiś zaułek? Ciężej będzie się zorientować…
Ýttu niður.
Zna to zaklęcie. Już go na nim używano, to magia lecznicza, o której Holt nie ma pojęcia, ale umie rozpoznać dźwięki. Wciąga gwałtownie powietrze, gdy przestaje czuć takie ilości posoki płynące przez palce, gdy nagle zaczyna się orientować, że nikt nie przyszedł go wykończyć, a na dobitkę miał cholerne szczęście i trafił na jakiegoś idiotę, który ot tak postanowił go uleczyć. Może szaleniec. Może czegoś chce. Holta wyjątkowo nie obchodzą prawdziwe intencje obcego, liczy się to, że może oddychać, a krew przestaje wypływać, zatrzymując życie wewnątrz chudego ciała.
Otwiera oczy, chcąc podziękować mężczyźnie. Głos mu coś przypominał, ale w takim momencie trudno wierzyć myślom i pamięci, która podsuwa rzeczy nieistniejące najczęściej, ostatnią fazę delirium. Skupia wzrok na twarzy obcego, już otwiera usta, by coś powiedzieć, ale wtedy obraz dociera do mózgu, a proces przetwarzania informacji się kończy.
Zna tą twarz. Zna ten głos. I główny problem polega na tym, że cała ta sylwetka wraz z przyległościami należy do pieprzonego trupa, a Holt zdążył się już upewnić, że znajomy alchemik niestety pożegnał się ze światem. Reakcja jest po prostu odruchowa. Nadal podtrzymując ręką niekrwawiącą już ranę odskakuje w tył, celując nożem w mężczyznę, który uratował mu życie. Chyba. Równie dobrze mógł trafić tam, gdzie tacy jak on trafiają po śmierci. Nie jest zbyt religijny, nigdy nie był.
- Ty do kurwy nie żyjesz! – warczy z gwałtownie przyspieszonym oddechem, a choć cholernie stara się ukryć nagły strach, to ręka z nożem drży mu bardzo mocno.
To nie tak, że każdego dnia widuje duchy, nie jest żadnym medium, żeby to tak wyglądało. To dlaczego właśnie widzi całkiem żywego trupa, który mu pomógł? Czy jego mózg płata mu figla? A może trafił na pieprzonego zmiennokształtnego, który wykorzystuje wizerunek zmarłego? To jest dobre pytanie…
- Coś za jeden? – pyta gniewnie, choć wie, że zaklęcie pomogło na chwilę i i tak nie ma wielkich szans na przeżycie bez porządnej opieki medycznej. Ale nie ma opcji, żeby pozwolił mu do siebie podejść. Nie, póki nie uzyska odpowiedzi na pytanie, co tu się na mordę Ymira dzieje. I zdaje sobie sprawę, że powinien podziękować, a jest w cholerę niegrzeczny, ale to go wcale nie obchodzi. Obchodzi go, dlaczego trup wstał z martwych i w jaki sposób. Tyle, że zaczyna mu się kręcić w głowie i jest zmuszony opuścić nóż i oprzeć się o ścianę, zanim się przewróci.
Szlag.
Serce opuszcza jedno uderzenie, gdy słyszy pytanie. Nikt takich nie zadaje. Nie tu i nie widząc jeszcze żywego trupa. Próbuje skalkulować szanse, ale wszystko zdaje się dziać zbyt szybko.
- Jakiś gnój. – odpowiada chrapliwym tonem, szorstkim od bólu i uciekającego życia. Szczerość nie kosztuje, a jemu zaczyna się coraz mocniej kręcić w głowie. Nie jest w stanie w jakikolwiek sposób stawić oporu, gdy obcy ciągnie go za łokieć. Tak po prawdzie ledwo jest w stanie iść, ale i tak to robi, siłą rozpędu spowodowaną pociągnięciem. Nie ma jednak potrzeby mówić czegokolwiek, mężczyzna nie musi nic robić, jeśli chce go dobić. Nik jest tego pewny, czuje, jak ucieka z niego życie. Może niegłupie jest ściągnięcie niedoszłego trupa w jakiś zaułek? Ciężej będzie się zorientować…
Ýttu niður.
Zna to zaklęcie. Już go na nim używano, to magia lecznicza, o której Holt nie ma pojęcia, ale umie rozpoznać dźwięki. Wciąga gwałtownie powietrze, gdy przestaje czuć takie ilości posoki płynące przez palce, gdy nagle zaczyna się orientować, że nikt nie przyszedł go wykończyć, a na dobitkę miał cholerne szczęście i trafił na jakiegoś idiotę, który ot tak postanowił go uleczyć. Może szaleniec. Może czegoś chce. Holta wyjątkowo nie obchodzą prawdziwe intencje obcego, liczy się to, że może oddychać, a krew przestaje wypływać, zatrzymując życie wewnątrz chudego ciała.
Otwiera oczy, chcąc podziękować mężczyźnie. Głos mu coś przypominał, ale w takim momencie trudno wierzyć myślom i pamięci, która podsuwa rzeczy nieistniejące najczęściej, ostatnią fazę delirium. Skupia wzrok na twarzy obcego, już otwiera usta, by coś powiedzieć, ale wtedy obraz dociera do mózgu, a proces przetwarzania informacji się kończy.
Zna tą twarz. Zna ten głos. I główny problem polega na tym, że cała ta sylwetka wraz z przyległościami należy do pieprzonego trupa, a Holt zdążył się już upewnić, że znajomy alchemik niestety pożegnał się ze światem. Reakcja jest po prostu odruchowa. Nadal podtrzymując ręką niekrwawiącą już ranę odskakuje w tył, celując nożem w mężczyznę, który uratował mu życie. Chyba. Równie dobrze mógł trafić tam, gdzie tacy jak on trafiają po śmierci. Nie jest zbyt religijny, nigdy nie był.
- Ty do kurwy nie żyjesz! – warczy z gwałtownie przyspieszonym oddechem, a choć cholernie stara się ukryć nagły strach, to ręka z nożem drży mu bardzo mocno.
To nie tak, że każdego dnia widuje duchy, nie jest żadnym medium, żeby to tak wyglądało. To dlaczego właśnie widzi całkiem żywego trupa, który mu pomógł? Czy jego mózg płata mu figla? A może trafił na pieprzonego zmiennokształtnego, który wykorzystuje wizerunek zmarłego? To jest dobre pytanie…
- Coś za jeden? – pyta gniewnie, choć wie, że zaklęcie pomogło na chwilę i i tak nie ma wielkich szans na przeżycie bez porządnej opieki medycznej. Ale nie ma opcji, żeby pozwolił mu do siebie podejść. Nie, póki nie uzyska odpowiedzi na pytanie, co tu się na mordę Ymira dzieje. I zdaje sobie sprawę, że powinien podziękować, a jest w cholerę niegrzeczny, ale to go wcale nie obchodzi. Obchodzi go, dlaczego trup wstał z martwych i w jaki sposób. Tyle, że zaczyna mu się kręcić w głowie i jest zmuszony opuścić nóż i oprzeć się o ścianę, zanim się przewróci.
Szlag.
Dance with the waves
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Bezimienny
W przeciwieństwie do mężczyzny, zna magię leczniczą bardzo dobrze i wie, że użyte zaklęcie będzie musiał zdjąć wkrótce, jeżeli nie chce pogorszyć jego stanu jeszcze bardziej i narazić na martwicę. Jednemu człowiekowi umyślnie zaszkodził, kierowany potrzebą zrzucenia z siebie jarzma narkotycznego głodu, egoistycznie wpędzając go w świat urojeń. Drugiemu pomoże z równie egoistycznej potrzeby usprawiedliwienia się we własnej głowie, by zapewnić samego siebie, że nie jest zły, ratując prawdopodobnie od śmierci obcą mu osobę. Nie boi się jasnowłosego nieznajomego, chociaż nie ma pewności, czy ten po udzieleniu mu pomocy nie uzna go za swojego przeciwnika i za chwilę to Hamre będzie zdychał pod ścianą. Wiedzony siłą impulsu ciągnie go pewnie obok siebie, po przebytym kawałku drogi pozwala mu na oparcie się o chłodną, ceglaną ścianę przy samym wejściu na kamieniczne podwórze.
— Nie słyszałeś, że trzeba tutaj uważać, bo zamian za usługę ktoś może ci zapłacić twoimi własnymi zębami? — pyta kąśliwie, nie potrafiąc się przed tym powstrzymać, ale zdaje sobie sprawę z tego, że ciężko jest się nauczyć nieustannego czuwania, bez sekundy spoczynku, gdy nigdy nie wiadomo, kiedy sojusznik stanie się wrogiem. Hamre przez ostatnie lata oglądał ciała wyniesione z Przesmyku Lokiego niejednokrotnie, badał obrażenia zadawane nie tylko nożami, gołymi pięściami, ale to nie one zapadały w pamięć tak mocno jak te finezyjne uszkodzenia powodowane magią zakazaną. Brzydził się nimi, a jednocześnie jego własne oczy stały się właśnie bezkreśnie białymi kulami, pozbawionymi źrenic i tęczówek na skutek kolejnego użycia magii w ciągu ostatniej godziny. Ciemna pajęcza sieć rozchodzi się po jego szyi, ciężka do dojrzenia w półmroku.
Bez kozery sięgnął do jego odzienia, podciągając warstwę ubrań ku górze, by lepiej przyjrzeć się obrażeniom. Podłużny ślad wokół którego i bez światła widział ciemne plamy rozmazanej krwi. Warunki nie pozwalają na obejrzenie go dokładnie. Powinien zabrać go do swojego mieszkania? Rezygnuje z tego pomysłu, kiedy zdaje sobie sprawę, że minęło zbyt mało czasu od jego przemiany. Nie chce narażać się sąsiadom, będąc dalej na cenzurowanym w komitywie mieszkańców zabytkowej kamienicy mieszczącej się w dzielnicy starego miasta. Spróbuje zająć się nim tutaj.
— Sótthreinsa — kieruje czar w stronę rany, odkażając ją na wstępie nim wykona kolejne kroki. Nie jest mu to dane, gdy jego nieoczekiwany pacjent zaczyna mu wygrażać. Odsuwa się na krok, bo dociera do niego sens wypowiedzianych przez niego słów. Mikael. Znał jego brata. Rozpoznał jego twarz w twarzy Hringa, nieświadomy istnienia drugiego posiadacza identycznych rys, zmienionych tylko subtelnie, niemal niezauważalnie na pierwszy rzut oka. Czuje zimny pot spływający po jego karku. Na piersi gromadzi się niewyobrażalny ciężar, który usiłuje zwalczyć z pomocą głębszego wdechu. Jedyny człowiek poza Fenrisem, który znał go osobiście. Wraca do siebie i kontynuuje chłodnym głosem: — To raczej ja muszę zapytać ciebie kim jesteś i skąd znasz mojego brata — otrząsa się z początkowego szoku i zerka na dłoń dzierżącą broń. Drży zbyt mocno, by zadać mu ostateczny cios, ale wciąż jest w stanie wyrządzić wiele krzywd. — Chcę ci pomóc. Jestem medykiem. Jeśli się uspokoisz, to wszystko ci wytłumaczę.
— Nie słyszałeś, że trzeba tutaj uważać, bo zamian za usługę ktoś może ci zapłacić twoimi własnymi zębami? — pyta kąśliwie, nie potrafiąc się przed tym powstrzymać, ale zdaje sobie sprawę z tego, że ciężko jest się nauczyć nieustannego czuwania, bez sekundy spoczynku, gdy nigdy nie wiadomo, kiedy sojusznik stanie się wrogiem. Hamre przez ostatnie lata oglądał ciała wyniesione z Przesmyku Lokiego niejednokrotnie, badał obrażenia zadawane nie tylko nożami, gołymi pięściami, ale to nie one zapadały w pamięć tak mocno jak te finezyjne uszkodzenia powodowane magią zakazaną. Brzydził się nimi, a jednocześnie jego własne oczy stały się właśnie bezkreśnie białymi kulami, pozbawionymi źrenic i tęczówek na skutek kolejnego użycia magii w ciągu ostatniej godziny. Ciemna pajęcza sieć rozchodzi się po jego szyi, ciężka do dojrzenia w półmroku.
Bez kozery sięgnął do jego odzienia, podciągając warstwę ubrań ku górze, by lepiej przyjrzeć się obrażeniom. Podłużny ślad wokół którego i bez światła widział ciemne plamy rozmazanej krwi. Warunki nie pozwalają na obejrzenie go dokładnie. Powinien zabrać go do swojego mieszkania? Rezygnuje z tego pomysłu, kiedy zdaje sobie sprawę, że minęło zbyt mało czasu od jego przemiany. Nie chce narażać się sąsiadom, będąc dalej na cenzurowanym w komitywie mieszkańców zabytkowej kamienicy mieszczącej się w dzielnicy starego miasta. Spróbuje zająć się nim tutaj.
— Sótthreinsa — kieruje czar w stronę rany, odkażając ją na wstępie nim wykona kolejne kroki. Nie jest mu to dane, gdy jego nieoczekiwany pacjent zaczyna mu wygrażać. Odsuwa się na krok, bo dociera do niego sens wypowiedzianych przez niego słów. Mikael. Znał jego brata. Rozpoznał jego twarz w twarzy Hringa, nieświadomy istnienia drugiego posiadacza identycznych rys, zmienionych tylko subtelnie, niemal niezauważalnie na pierwszy rzut oka. Czuje zimny pot spływający po jego karku. Na piersi gromadzi się niewyobrażalny ciężar, który usiłuje zwalczyć z pomocą głębszego wdechu. Jedyny człowiek poza Fenrisem, który znał go osobiście. Wraca do siebie i kontynuuje chłodnym głosem: — To raczej ja muszę zapytać ciebie kim jesteś i skąd znasz mojego brata — otrząsa się z początkowego szoku i zerka na dłoń dzierżącą broń. Drży zbyt mocno, by zadać mu ostateczny cios, ale wciąż jest w stanie wyrządzić wiele krzywd. — Chcę ci pomóc. Jestem medykiem. Jeśli się uspokoisz, to wszystko ci wytłumaczę.
Nik Holt
Nik HoltWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kohtla-Järve, Estonia
Wiek : 24 lata (udaje, że ma 29)
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : fossegrim
Zawód : łowca roślin i właściciel sklepu z roślinami
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : Miłośnik pojedynków (I), Znawca natury (II), Duch wodospadu
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 8 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 11 / sprawność fizyczna: 7 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
W Przesmyku rzadko kiedy zdarzają się osoby, chętne pomagać innym z tak zwanej „dobroci” serca. Nik w nią nie wierzy, od dawna nie, tutaj jest tylko śmierć i własne interesy. A jednak mimo wszystko… Spotkanie obcego, który chce mu pomóc jest naginaniem szczęścia i tego, że nadal przeżył. Gdzieś w jego głowie pojawia się nieufna myśl, że może jednak Norny wcale nie chcą widzieć go martwym, że może jednak jest im do czegoś potrzebny żywy. Jedyne, co w tym momencie przestaje mu się podobać, to ewentualny dług, który zaciągnie u obcego, jeśli ten faktycznie zdecyduje się uratować jego tyłek. Nie jest na tyle głupi, żeby protestować.
- Dlatego lepiej pierwszemu wybijać zęby innym. – odbija bez najmniejszego namysłu, bo jest bezczelnym gnojkiem, który nadal żyje. A skoro już dostał od Losu szansę, żeby pożyć dalej, to nie ma najmniejszego zamiaru wypuszczać jej z zębów, zwłaszcza, że nadal ma swoje.
Nie zamierza jednak wchodzić w jakąś większą dyskusję w kwestii Przesmyku. Tutaj nikomu nie można ufać, każdy może okazać się potencjalnym wrogiem, każdy jest obcym czekającym na życie innych. Przesmyk karmi się śmiercią, karmi się też głupotą, bezlitośnie każąc jej przejawy, a Nik zachował się tego wieczoru jak kompletny idiota. Mimo to dostał jakąś nienazwaną jeszcze szansę. Syczy gwałtownie, gdy mężczyzna podwija jego koszulkę, ukazując paskudną ranę po ostrzu pod żebrami. Głębszy ruch, nieco bardziej do góry i czubek noża zahaczyłby o serce, a wtedy Holt byłby jednym z tych bezimiennych ciał, które od czasu do czasu wynoszono z tego miejsca. Ale do tego, na szczęście zielarza, zabrakło tego centymetra i siły w łapach napastnika. Na szczęście.
Zaklęcie odkażające paskudnie piecze i Nik wydaje z siebie gwałtowne sapniecie, powstrzymując warknięcie bólu. Byłby skłonny to nawet skomentować, powiedzieć kilka słów na temat, wyzłośliwić się, maskując jednocześnie swój ból. Ale nie potrafi, gdy widzi tak bardzo znajomą twarz, a przecież trupy nie mówią, trupy się nie odzywają, trupy po prostu… trupy są martwe. Tak zwyczajnie. Nie przychodzą do Przesmyku i nie ratują życia, dlatego wbija wzrok w mężczyznę, zaczynając uznawać, że chyba jednak nie ma delirki, a Mikael najwyraźniej miał sobowtóra.
Nie, nie sobowtóra. Brata. To słowo wyjaśnia bardzo wiele, pozwalając Nikowi rozluźnić się tylko na chwilę, na krótką, gdy morduje wzrokiem mężczyznę. Dobra, trupy jednak nie wstają z grobu. Nie gadają. I nie leczą. Nie zmienia to jednak faktu, że Holt jest nadal czujny, choć decyduje się nie przeszkadzać mężczyźnie.
- Kolejnym bezimiennym z Przesmyku, któremu ktoś chciał przerobić flaki na siekańca. – odpowiada bez namysłu, bo zaufanie jest cenne w tym świecie, a Nik swojego nie oferuje ot tak. To nie jest Mikael, a nawet jemu nie do końca ufał. To, że facet postanawia mu pomóc i wyleczyć rany, nie sprawia z automatu, że zasługuje na jakiekolwiek zaufanie. Z drugiej strony, co Holt przeklina w głowie, nie jest w stanie poradzić sobie bez jego pomocy, więc musi okazać chociażby tę namiastkę.
- Jestem spokojny na tyle, na ile mogę. Wybacz, niecodziennie widzi się kogoś z rysami twarzy trupa. Bez urazy. – dorzuca po krótkiej chwili wahania, ale chowa nóż. Chce usłyszeć te wyjaśnienia, bo cała sytuacja jest absurdalna, zbyt absurdalna nawet jak na jego własne standardy. No i przy okazji słabnie z każdą chwilą, a mimo wszystko wolałby utrzymać przytomność.
- Dlatego lepiej pierwszemu wybijać zęby innym. – odbija bez najmniejszego namysłu, bo jest bezczelnym gnojkiem, który nadal żyje. A skoro już dostał od Losu szansę, żeby pożyć dalej, to nie ma najmniejszego zamiaru wypuszczać jej z zębów, zwłaszcza, że nadal ma swoje.
Nie zamierza jednak wchodzić w jakąś większą dyskusję w kwestii Przesmyku. Tutaj nikomu nie można ufać, każdy może okazać się potencjalnym wrogiem, każdy jest obcym czekającym na życie innych. Przesmyk karmi się śmiercią, karmi się też głupotą, bezlitośnie każąc jej przejawy, a Nik zachował się tego wieczoru jak kompletny idiota. Mimo to dostał jakąś nienazwaną jeszcze szansę. Syczy gwałtownie, gdy mężczyzna podwija jego koszulkę, ukazując paskudną ranę po ostrzu pod żebrami. Głębszy ruch, nieco bardziej do góry i czubek noża zahaczyłby o serce, a wtedy Holt byłby jednym z tych bezimiennych ciał, które od czasu do czasu wynoszono z tego miejsca. Ale do tego, na szczęście zielarza, zabrakło tego centymetra i siły w łapach napastnika. Na szczęście.
Zaklęcie odkażające paskudnie piecze i Nik wydaje z siebie gwałtowne sapniecie, powstrzymując warknięcie bólu. Byłby skłonny to nawet skomentować, powiedzieć kilka słów na temat, wyzłośliwić się, maskując jednocześnie swój ból. Ale nie potrafi, gdy widzi tak bardzo znajomą twarz, a przecież trupy nie mówią, trupy się nie odzywają, trupy po prostu… trupy są martwe. Tak zwyczajnie. Nie przychodzą do Przesmyku i nie ratują życia, dlatego wbija wzrok w mężczyznę, zaczynając uznawać, że chyba jednak nie ma delirki, a Mikael najwyraźniej miał sobowtóra.
Nie, nie sobowtóra. Brata. To słowo wyjaśnia bardzo wiele, pozwalając Nikowi rozluźnić się tylko na chwilę, na krótką, gdy morduje wzrokiem mężczyznę. Dobra, trupy jednak nie wstają z grobu. Nie gadają. I nie leczą. Nie zmienia to jednak faktu, że Holt jest nadal czujny, choć decyduje się nie przeszkadzać mężczyźnie.
- Kolejnym bezimiennym z Przesmyku, któremu ktoś chciał przerobić flaki na siekańca. – odpowiada bez namysłu, bo zaufanie jest cenne w tym świecie, a Nik swojego nie oferuje ot tak. To nie jest Mikael, a nawet jemu nie do końca ufał. To, że facet postanawia mu pomóc i wyleczyć rany, nie sprawia z automatu, że zasługuje na jakiekolwiek zaufanie. Z drugiej strony, co Holt przeklina w głowie, nie jest w stanie poradzić sobie bez jego pomocy, więc musi okazać chociażby tę namiastkę.
- Jestem spokojny na tyle, na ile mogę. Wybacz, niecodziennie widzi się kogoś z rysami twarzy trupa. Bez urazy. – dorzuca po krótkiej chwili wahania, ale chowa nóż. Chce usłyszeć te wyjaśnienia, bo cała sytuacja jest absurdalna, zbyt absurdalna nawet jak na jego własne standardy. No i przy okazji słabnie z każdą chwilą, a mimo wszystko wolałby utrzymać przytomność.
Dance with the waves
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.