Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    CO BYŁO W MEKSYKU - ZOSTAJE W MEKSYKU #5 (BLANCA VARGAS & ESTEBAN BARROS, 26 IV 2001 R., ZACATECAS)

    2 posters
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    No dobrze, może odrobinę przesadził. Może wyznania dnia poprzedniego odnośnie jego prawdziwych zainteresowań i cały związany z tym stres weszły mu za mocno na głowę. Może powinien bardziej panować nad rękoma, które same wyciągały się w kierunku Blanki, wsuwały pod piżamę i z zerową subtelnością sunęły po nagrzanej snem skórze, obejmując, drapiąc, obiecując.
    Powinien był zwrócić uwagę na to, która była godzina, zanim z pełnym zaangażowaniem zaczął znaczyć jej szyję pocałunkami, rozmiękczając ją na dzień dobry i biorąc tak, jak wiedział, że lubiła.
    Jakby musiał podkreślić przed samym sobą i przed Blanką, że jego świeżo wyciągnięte na światło dzienne zainteresowanie mężczyznami niczego między nimi nie zmieniało.
    Mógł tylko wybrać ku temu lepszy moment, a nie dzień, gdy musieli wstać wcześniej, bo Blanca umówiła się z Mateo na wycieczkę – kiedy wreszcie ją spod siebie wypuścił, byli już spóźnieni od pół godziny. W popłochu jaki nastąpił, z pokorą przyjął wszystkie poirytowane spojrzenia rzucane spod rozczochranych włosów, wszystkie komentarze że ten jeden raz mógł zatrzymać węża w majtkach, wzdychając tylko cicho. Mógł. Ale przynajmniej pod prysznicem trzymał ręce przy sobie, pomógł się potem Blance wytrzeć i gdy myła zęby, zaplótł jej rozwichrzone kosmyki w warkocz, żeby nie wyglądała, jakby wyszykowali się w rekordowy kwadrans – nawet jeśli w rzeczywistości dokładnie tak było.
    Nie był pewien, kiedy zjedli dwie słodkie bułki kupione w biegu w piekarni na rogu – równie dobrze mogli je wchłonąć naraz, takie tempo narzuciła Vargas, tupiąc nogą obutą w sandał i patrząc wymownie na Esa – jakby to była tylko jego wina! Mogła przecież powiedzieć, że nie chce... Rozsądnie zachował tę opinię dla siebie, wpychając do ust resztę śniadania i chwytając dłoń Blanki – na szczęście trasa od najdalszego możliwego punktu teleportacji do domu Guadalupe była na tyle daleka, że zdążył przeżuć ostatnie kęsy swojej bułki.
    Babka Blanki siedząca wraz z Mateo na ławeczce uniosła tylko brew na ich widok. Es miał nieodparte wrażenie, że wystarczyło jej jedno spojrzenie, by natychmiast domyślić się powodu ich spóźnienia i po szybkim przywitaniu odruchowo unikał patrzenia kobiecie w oczy. Z Mateo nie było tak łatwo, bo po jego głębokim, głośnym westchnięciu, Blanca musiała ugłaskać młodego.
    Zerkając na nich wymieniających szybko słowa, stracił na moment czujność, a Guadalupe wykorzystała ten moment, wpychając mu w ręce ciężkawą torbę.
    - Koc, wałówka, krem z filtrem. Siedzicie na tej północy, spalicie się bez niego w minutę – oznajmiła gderliwie, wspierając dłonie na biodrach. - Ignacio przyjdzie po młodego po zmroku, tym razem się nie spóźnijcie.
    - Tak jest – odparł odruchowo Es, czując lekkie ukłucie zażenowania. No dobrze, może faktycznie przesadził z tym spóźnieniem.
    - I rozłóżcie się gdzieś dalej. Na tę plażę chodzi dużo niemagicznych, jakbyś chciał wystawić łuski na słońce, przyprawiłbyś biednych ludzi o zawał – dodała po chwili babka, klepiąc go lekko po przedramieniu, by zaraz zrobić krok w bok i spojrzeć na Blankę z Mateo. - Poplotkujecie na trasie, idźcie już, bo zanim dojdziecie, zrobi się noc.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Blanca bardzo nie lubiła się spóźniać, ale równie mocno nie lubiła też odmawiać, gdy zajmowano się nią tak ładnie. Tym razem jednak to nie tyle ta ugodowość pozwoliła Esowi zatrzymać Vargas w łóżku na dłużej, a raczej niepodważalnie prosty fakt, że Blanca po prostu nie była dość przytomna, by wiedzieć, że wcale nie mają czasu na taki poranek. Przez myśl jej nie przeszło, by się zastanowić, bo... Cóż, nie myślała o niczym ani przed tym, jak Es po raz pierwszy wsunął ręce pod jej koszulkę, ani – tym bardziej – po tym, gdy zaczął znaczyć na jej skórze ścieżki pocałunków, w najprzyjemniejszy sposób z możliwych rozwiewając niespiesznie pozostałości snu.
    Gdy zaś potem spojrzała na zegarek, było za późno, by cokolwiek naprawić.
    Nie zaczęła się wydzierać – bo, mimo wszystko, było przecież miło – ale nietrudno było zgadnąć, że nie jest zadowolona. Ani trochę. Miotała się jak szatan, gderając, że raz, RAZ mógł trzymać ręce przy sobie, i że nawet najlepszy orgazm nie usprawiedliwi spóźnienia się na spotkanie z jej ulubionym młodym mężczyzną. Uspokoiła się trochę, gdy Es zaczął zaplatać jej włosy – w piętnaście minut nie zrobiłaby z nimi nic lepszego – ale i tak przez całą drogę od hotelu do piekarni i od piekarni do babci spoglądała na niego spod oka, strosząc się w pewnym momencie już głównie dla zasady.
    Bo gdyby ją zapytał, nie mogłaby z ręką na sercu powiedzieć, że żałowała. I że by tego nie powtórzyła, gdyby mogli cofnąć czas i zacząć poranek od nowa.
    Nim dotarli do babcinej hacjendy zdążyła przynajmniej pozbyć się większości rumieńców – choć, najwyraźniej, nie potrzebowała ich ani trochę, by wciąż trafić pod czujne oko Guadalupe. Guadalupe, która pewnie domyślała się, dlaczego się spóźnili, Blanca była przekonana. Tyle dobrego, że Mateo nie odziedziczył po seniorce tych talentów, bo nawet bez nich był już aż nadto bezczelny.
    - Karygodne – obwieścił zaraz po teatralnie głębokim, przesadnym westchnięciu. – Jeszcze pomyślę, że nie jestem już twoim ulubionym, najlepszym, słodkim i...
    Prychając cicho, Blanca przyciągnęła młodego bliżej siebie i natarła mu czuprynę pięścią.
    - Nie mądraluj się – zarządziła. – Wszystko masz? Ojciec poinstruował cię trzy razy, żebyś się nie oddalał i nie odpływał za daleko?
    - Cztery. Cztery razy – odparł z niewinnym uśmiechem. – Ale nie mówił, co mam zrobić, jeśli moja ulubiona ciocia spóźni się, bo spędzała poranek na...
    Vargas trzepnęła go w czuprynę. Choć wiedziała, że tym razem Mateo sięga po prostu po najbardziej bezczelne – należne mu, jego zdaniem – młodociane żarty, nie mogła nie spłonić się lekko na myśl, jak blisko prawdy był tym razem, choć nawet tego nie wiedział.
    - Idziemy – zakomederowała wreszcie po kilku ostatnich dyspozycjach Guadalupe i, całując babcię w oba policzki na pożegnanie, raźnym krokiem ruszyła napierw do jeziora, a potem wzdłuż niego.
    Przydomowe nabrzeże szybko przeszło najpierw w wydeptaną ścieżkę, a potem pełnoprawny deptak, którym mieli dotrzeć aż na drugi kraniec jeziora.
    - Zniknęłaś na weselu – zauważył w pewnej chwili Mateo. Nietrudno było zgadnąć, że nie planował spędzić tego popołudnia na przyglądaniu się Blance tylko z daleka. – Nikt mi nie chciał powiedzieć, czemu.
    Vargas odetchnęła bezgłośnie.
    - A to tak trudno zgadnąć? – zaczęła bez zająknięcia. – Spiłam się po prostu, młody. Nic, z czego mogłabym być dumna. Poza tym – parsknęła cicho – zrobiłam to dużo przed moim rekordem. Twój ojciec pewnie wstydził się ci powiedzieć, że odpadłam tak szybko, a matka z kolei uznała, że nie będzie pogłębiać mojego żałosnego położenia.
    Mateo wyszczerzył zęby szeroko, najwyraźniej usatysfakcjonowany. Blanca mimowolnie zerknęła kątem oka na Esa i uśmiechnęła się przelotnie. Nie lubiła okłamywać swojego nastoletniego kuzyna, ale w tym przypadku tak było... Lepiej. Chyba. Nie bardzo wiedziała, czy umiałaby mu wszystko wyjaśnić.
    - No dobra – zaczął potem po raz wtóry Mateo, oglądając się na Blancę i Esa, i przez dobrą chwilę idąc tyłem szerokim deptakiem. – Ty. – Spojrzał bystro na Barrosa. – Słyszałem, że się przemieniasz – wypalił z typowo nastoletnim nieskrępowaniem. – A w co?
    Niezależnie, skąd usłyszał, raczej nie brał udziału w tej rozmowie – co najwyżej podsłuchiwał. Czy też sprytnie zdobywał najciekawsze plotki, jak pewnie sam by to ujął.
    Blanca uśmiechnęła się z rozbawieniem. Ścisnęła lekko dłoń Esa – tę samą, za którą chwyciła go już kilka chwil temu, ciesząc się prostą możliwością chodzenia z tym mężczyzną za rękę – i nie wcinała się. Szczerze mówiąc, bardzo chciała, by Barros znalazł z Mateo nić porozumienia. Obaj byli dla niej ważni, każdy w inny sposób – ale bardzo nie chciałaby musieć ich ze sobą godzić, balansować między nimi na cienkiej linii.
    - Pewnie w wyjca. Albo mrówkojada. Albo kapibarę – wymieniał bezczelnie nastolatek, wyraźnie z premedytacją sięgając po najbardziej głupawe zwierzęta, jakie zdołał zobaczyć w zoo podczas swojego wolontariatu.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Odczuł ulgę, kiedy zniknęli z linii wzroku Guadalupe, choć jej uważne spojrzenie zdawało się palić Esa w kark jeszcze dłuższą chwilę po tym, jak zasłoniły ich drzewa i krzewy. Nie do końca wierzył Blance, gdy wywyższała umiejętności babci oraz podkreślała, że ta kobieta wiedziała o wiele więcej niż powinna i że jej umysł zawsze zdawał się kroczyć ścieżkami prowadzącymi ku prawdzie, nawet w obliczu najsprawniej utkanego łgarstwa. Ani razu nie okłamał, ani nie próbował okłamywać Guadalupe, ale podświadomie rozumiał już, że byłby to karygodny błąd.
    Obcowanie z Mateo było jednak łatwiejsze. Nie podnosiło mu tak włosków na karku – choć może powinno, bo młody miał w oczach ten sam błysk, co reszta rodziny Blanki. Es jeszcze nie zdecydował, czy to dobrze czy źle.
    Ostrożnie zarzucając sobie torbę na ramię, ujął wyciągniętą do niego rękę Vargas, lekko kołysząc w ruchu ich splecionymi dłońmi – zauważał, że w ostatnim czasie cieszyło go wiele prostych rzeczy. Spojrzenia nad kubkiem porannej kawy. Zaczepne szturchnięcia łokciem w przelocie, podawanie dalej gazety z ciekawym artykułem, uczucie czyjegoś ciężaru obok na materacu – nawet kiedy ten ktoś pochrapywał przez sen.
    Proste rzeczy. Podstawowe.
    Mimowolnie słuchał wymiany zdań między Mateo i Blanką, tylko odrobinę zaskoczony faktem, że nie powiedziała mu prawdy – przez ten ograniczony czas, gdy obserwował ich razem, nietrudno było zauważyć jak dobrze czuli się w swoim towarzystwie i chyba... Chyba z góry założył, że Blanca dzieli się z kuzynem wieloma rzeczami – tylko najwyraźniej nie tą konkretną. Może jeszcze nie. Z której strony na to nie spojrzeć, miała naprawdę niewiele czasu, by przetrawić nową rzeczywistość i krwawe ciągoty, które ocelot zaczął wsączać jej do głowy. Był do tego tak przyzwyczajony, że czasem potrzebował przypomnienia, jak funkcjonowali normalni ludzie. Że opowieść o tym, jak upolowało się i zjadło część surowego aguti, nie wywoła takiego samego zachwytu jak u niego.
    Mateo zdawał się bez problemu przełknąć sfabrykowaną bajkę o upiciu ciotki, bo nie ciągnął tematu – Es bardziej wyczuł niż zobaczył spojrzenie zza ciemnych szkieł Blanki, zerkając na nią przelotnie. Pochylił się nieco, szturchając ją głową w skroń i przyciągając z powrotem bliżej, gdy zatoczyła się z cichym śmiechem. Proste rzeczy.
    Barros podążył wzrokiem za Mateo, który w kilku szybkich krokach wystrzelił do przodu, a następnie obejrzał się na nich przez ramię i obrócił na pięcie, idąc po deptaku tyłem. Popisówa, pomyślał z rozbawieniem Es, zanim bystre spojrzenie nastolatka przesunęło się na niego, a błysk w ciemnych tęczówkach zdradził nadchodzące zaczepki.
    Słyszałem, że się przemieniasz. A w co?
    Miał nieodparte wrażenie, że ani Guadalupe ani rodzice Blanki nie podawaliby tej konkretnej informacji jako pierwszej rozmawiając o nim z Mateo – bo i dlaczego właściwie by mieli? Dla jej rodziny bardziej musiało się liczyć tysiące innych rzeczy, dlatego Es doszedł do bardzo prostej konkluzji - młody podsłuchiwał. Był plotkarą żądną sensacji, choć jak prawdziwy samiec skrzywiłby się na podobne określenie.
    Mógł mu dać sensację. Niech się nacieszy.
    - Kapibara to mój wujek – odparł z lekkim uśmieszkiem unoszącym kąt ust. - Thiago – dodał zaraz imię, zerkając krótko na Blankę, by mogła połączyć fakty. - W rodzinie mam jeszcze ciotkę tukana, a kuzynka Niki jest anakondą – wyliczał, specjalnie przeciągając, udając, że się zastanawiał. - Jak jeden z dzieciaków dowiedział się, że opiekuje się nim tarantula, rozpłakał się i zrezygnował z nauki – zaśmiał się sam do siebie, choć w tamtej sytuacji nikomu do śmiechu nie było. A przynajmniej wszyscy obecni próbowali udawać śmiertelną powagę i pocieszać zrozpaczonego kuzyna, który przez łzy zawodził, że osiem nóg to za dużo, a włochaty odwłok to już w ogóle koniec świata.
    - Macie w tym swoim zoo złote żaby? – spytał nagle, skupiając znów wzrok na Mateo.
    - Takie małe, żółte, z wyłupiastymi gałami? - odpowiedział pytaniem na pytanie, uśmiechając się szeroko, wyraźnie zachwycony, że Es mógłby zmieniać się w coś tak... Nieimponującego. Niepasującego do dorosłego faceta. - Wiedziałem, że to musi być coś głupiego – rzucił z trudną do ukrycia radością, zwalniając, by znów znaleźć się bliżej nich i odwracając w kierunku, w jakim szli. - Następnym razem weź się ze mną skonsultuj, ciocia. Znajdziemy ci jakiegoś mniej żenującego typa.
    Chociaż z pełną premedytacją nie zdradził Mateo swojej prawdziwej natury, Es nie powstrzymał się przed teatralnym wywróceniem oczami i westchnieniem mającym symulować dezaprobatę – nie brał sobie komentarzy nastolatka aż tak bardzo do serca.
    - Od dawna chodzisz na wolontariat? – spytał, zamiast udawać naburmuszenie. - Blanca mówiła, że chcesz zostać treserem lampartów. Bardziej myślałeś o zoo czy cyrku?
    Nie zadawał tych pytań tylko po to, by próbować przymilić się ulubionemu kuzynowi Vargas – zainteresowania Mateo leżały zbyt blisko jego własnych, by nie zainteresował się, jaki kształt miały w założeniu przyjąć jego plany.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Maszerując raźnym krokiem nadbrzeżnym deptakiem, Blanca zerkała co i raz na Esa, łapiąc się na tym, że się uśmiecha. Ciągle. Miękko, ledwie kącikami ust, ale jednocześnie w jakiś sposób znacznie bardziej szczerze niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich... Tygodni? Miesięcy?
    Nie przestawała się uśmiechać nawet wtedy, gdy spoglądała na Mateo, choć wtedy jej radość nabierała nieco innego koloru.
    Z cichym westchnieniem wtuliła się na chwilę w bok Barrosa, gdy przyciągnął ją bliżej po uprzednim, niecnym zbiciu jej z trasy. Dobrze. Było jej zwyczajnie dobrze. Mogłaby się do trzego przyzwyczaić.
    Nie wcinała się, gdy Mateo sięgnął po typowe nastoletnie zagrywki, wyraźnie Esa sprawdzając, ani potem, gdy Barros bez większego trudu tę grę podchwycił. Spoglądała tylko z rozbawieniem to na jednego, to na drugiego, dławiąc w zarodku chichot na zwierzęcą formę, jaką – teoretycznie – miał przybierać Es. Nie wnikała, dlaczego mężczyzna nie przyznał się do swojego kajmana, ale nie wątpiła, że nie chodziło wcale o faktyczną potrzebę robienia ze swojego gada tajemnicy. Barros zwyczajnie Mateo podpuszczał i Blanca była przekonana, że mężczyzna prędzej czy później wykorzysta łatwowierność nastolatka, by odgryźć się za zaczepki młodego.
    Dwa kogutki, no naprawdę.
    Następnym razem weź się ze mną skonsultuj, ciocia. Znajdziemy ci jakiegoś mniej żenującego typa.
    Uniosła brew w teatralnym zdegustowaniu.
    - Młody, a ty nie wiesz, że to właśnie żaby trzeba całować, żeby dostać księcia? – spytała, spoglądając na Esa znacząco.
    Mateo sapnął z niedowierzaniem.
    - Bajki – jęknął z rezygnacją. – No nie mów, że wierzysz w bajki. Tracę wiarę w ludzi i... – Zaciął się, uzmysławiając coś sobie. – Ciociu – zaczął potem znowu, marszcząc przy tym brwi komicznie. – Ej – kontynuował, wyraźnie mając problemy. – Ty naprawdę wzięłaś i całowałaś żabę? Jego, w sensie? Jak był tym małym, żółtym, paskudnym...
    Blanca uniosła brwi, nic nie mówiąc. Mateo zapowietrzył się – i ochłonął dopiero, gdy Es podrzucił znacznie przyjemniejszy temat.
    - Zoo – stwierdził od razu z przekonaniem, po chwili zawahał się jednak. – Raczej. Chyba. Znaczy, nie wiem w sumie. Ale chyba bym nie chciał w cyrku, nie wydaje mi się, żeby zwierzętom było tam dobrze. Byłem kiedyś z kolegami, przekradliśmy się potem na te takie wybiegi, gdzie trzymali swoje alpaki i te... No, różne takie. No i tam...
    Vargas uśmiechnęła się czule, słuchając paplaniny Mateo i sporadycznych odpowiedzi Esa. Wiedziała, że nastolatek nie przestanie mówić tak długo, jak ktoś będzie chciał go słuchać – i że Barros z kolei z pewnością nie znudzi się opowieściami młodego zbyt szybko.
    Odetchnęła bezgłośnie i umknęła wzrokiem nad jezioro, mimowolnie silniej ściskając dłoń Barrosa.
    Jej chłopcy rozmawiali całą drogę, sama dołączała się tylko sporadycznie – przejmując pałeczkę dopiero na plaży. Wysunęła się na prowadzenie i, manewrując między zaskakująco licznymi jeszcze plażowiczami, zaprowadziła ich dość daleko, by nikt nie siedział im na głowie. Poza towarzystwem Mateo i Esa naprawdę nie potrzebowała żadnego innego i z pewnością nie chciała, by ktoś wścibski przysłuchiwał się ich rozmowom – czy gapił na jej tyłek tak, jak potrafili gapić się tylko obleśni turyści z wygórowanym wyobrażeniem na temat własnej atrakcyjności.
    - Tu. Tu będzie dobrze – zarządziła, wybierając im skrawek plaży i pozostawiwszy Esowi rozłożenie im koca i smakołyków od Guadalupe, sama wyciągnęła krem.
    - Rozbieraj się, młody – rzuciła do Mateo.
    - Takie propozycje są nielegalne – wypalił bez zastanowienia chłopak i roześmiał się głośno, trzepnięty w rozczochraną czuprynę. Bez wahania ściągnął koszulkę i z podziwu godną cierpliwością znosił atak instynktów opiekuńczych Blanki, które w tym momencie przybrały formę skrupulatnego nasmarowywania go kremem.
    Tak naprawdę, Mateo to lubił – tę bliskość Vargas i jej troskę – chociaż, co jasne, nie zamierzał się do tego przyznać.
    Uporawszy się z nastolatkiem, spojrzała znacząco na Esa.
    - Teraz ty – zarządziła, jednocześnie sama wyślizgując się z szortów, koszulki i sandałów. Gdy ciepły, wieczorny wiatr znad jeziora musnął jej odsłoniętą skórę – sznurowany na plecach kostium kąpielowy niewiele pozostawiał wyobraźni – przeciągnęła się z przyjemnością.
    Lata temu spędzała nad tym jeziorem – niemal dosłownie w tym miejscu – strasznie dużo czasu. Tamtejszych wieczorów – w towarzystwie lub samej – brakowało jej czasem niemal równie mocno jak bliskości rodziny.
    Upewniając się, że Esa pokrywa już odpowiednio gruba warstwa filtra, finalnie sama podała mu tubkę i nadstawiła plecy, rozsiadając wygodnie na kocu.
    - Ej, Mateo – zagaiła w międzyczasie, spoglądając na nastolatka. – Byliście w końcu w tym Chile? – spytała, wyraźnie nawiązując do jakiejś rozmowy, którą musieli prowadzić wcześniej – pewnie tygodnie czy miesiące temu – albo do listów, które być może otrzymała od chłopaka.
    Siadając obok, nastolatek znów zaczął mówić – wychodząc tym samym ostatecznie na niesamowitą gadułę. Zajadając się w międzyczasie kruchymi ciastkami Guadalupe, opowiadał o minionym wyjeździe z rodzicami w wysokie, chilijskie góry, z czasem płynnie przechodząc na najświeższe ploteczki szkolne i, za kolejne parę chwil, na zaskakująco poważne rozważania o tym, co chciałby robić, jak chciałby się troszczyć o rodzinę, i co sądzi o otaczającym go świecie.
    Bo Mateo tak samo, jak był wyszczekany, tak bardzo był też inteligentny. Diabelnie bystry dzieciak, nic dodać, nic ująć.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Częścią siebie był absolutnie zachwycony, gdy Blanca podchwyciła temat jego sfabrykowanej, żabiej tożsamości, gładko wchodząc w rolę i szczując młodego nie mniej, niż zrobił to Es. Nie był pewien, czemu akurat tak bardzo radował go ten udany żart i zniesmaczenie, jakie przecięło twarz Mateo, gdy wyobrażał sobie ciotkę całującą małą, żółtą żabkę, ale było to cholernie miłe uczucie. Lekkie i ciepłe. Przypominało dom.
    Rozmowa z ulubionym kuzynem Blanki płynęła zaskakująco łatwo – szczególnie, gdy młody zauważył, że temat jego ambicji w pracy ze zwierzętami szczerze interesował Barrosa, otwierając tamę, za którą kryła się potężna fala nastoletnich przemyśleń, wątpliwości i przede wszystkim anegdotek. To właśnie nimi Mateo sprawnie zmieniał temat, kiedy zbliżał się za mocno do punktów w swoich przekonaniach, co do których nie miał jeszcze pewności.
    Es go nie naciskał. Świadomie pozwalał, by to on kontrolował tempo rozmowy – zawsze był lepszym słuchaczem niż mówcą, a słowa młodego Serrano bez większego wysiłku ściągały pełną uwagę. Gdyby nie planował kariery tresera, zdaniem Barrosa świetnie nadawałby się na polityka. Albo adwokata. Może jakiegoś show mana?
    Kiedy dotarli na plażę i rozłożył im prowizoryczną bazę wypadową, Es zzuł sandały i schodząc z koca na piasek, zagrzebał w nim ochoczo stopy, wywracając z rozbawieniem oczami na przekomarzania Blanki z Mateo. Jak dzieci. Byli do siebie cholernie podobni. W trakcie, gdy Vargas smarowała kremem kuzyna, Es uniósł głowę, z zamkniętymi oczami nadstawiając twarz do słońca, uśmiechając się bez skrępowania. Przez odwrócone, iskrzycowe doby brakowało mu przebywania na świetle. Ciepła łaskoczącego skórę, wygrzewania się, pływania w wodzie, która była tylko odrobinę chłodniejsza od temperatury ciała, ciemniejszej opalenizny. Wiedział, że nie nadrobi braków przez kilka dni, ale mógł się nacieszyć tyle, ile zdoła, przed powrotem do Midgardu.
    Teraz ty.
    Nie otwierając jeszcze przez chwilę oczu, ściągnął koszulkę przez głowę, rzucając ją mniej więcej w kierunku koca i podobnie traktując spodenki przed kolano – nimi chyba trafił Blankę, bo usłyszał jej krótkie sapnięcie. Zanim usiadł przed kobietą na kocu, przesunął spojrzeniem wzdłuż jej odsłoniętych nóg, brzucha schowanego za bordowym materiałem, który podtrzymywało w miejscu kilka skomplikowanie wyglądających wiązań. Było to bardzo złudne wrażenie, bo dowiedział się przecież rano, że wystarczyło pociągnąć za główny węzeł na karku i...
    Westchnął, stanowczo odpychając podobne myśli oraz karcąc się bezgłośnie za żałosną wręcz jednotorowość, jakiej nabierał jego mózg w towarzystwie Blanki. Wcale nie było łatwiej, gdy zamienili się miejscami i to Barros smarował kobiecie plecy i ramiona, próbując skupić się na jej rozmowie z Mateo. Chile. Myśl o Chile, powtarzał sobie, w efekcie niewiele przyswajając.
    Było tylko odrobinę łatwiej, kiedy Es wrzucił z powrotem do torby tubkę niepotrzebnego już filtra, pochylając się i wspierając brodę na ramieniu Vargas – w ten sposób mógł od czasu do czasu przycisnąć do jej skóry krótki pocałunek, wywołując tym u młodego Serrano coraz mniej subtelne wywracanie oczami. Dopiero jednak, gdy Barros przysunął się bliżej, zamykając jego ciotkę w niezbyt subtelnych objęciach, Mateo wykonał gest symulujący wymioty, podnosząc się na nogi.
    - Jesteście obrzydliwi. Idę popływać, a wy się zachowujcie! Ja nie chcę nic widzieć!
    Es nawet nie powstrzymywał śmiechu, który wstrząsnął jego klatką piersiową i bezczelnie złożył na policzku Blanki soczystego buziaka, uspokajając się dopiero, gdy zauważyli jak młody spotyka przy linii wody kolegów.
    - Już wiem, czemu go tak lubisz – stwierdził, rozplatając ramiona obejmujące kobietę i odchylając się do tyłu, znów nadstawiając twarz do słońca. - Jest aż za bystry. Czort jak ty.
    Teraz, kiedy zostali sami, ostrożnie sięgnął do swojego gada, częściowo pokrywając łuskami odsłonięte ciało i wzdychając z nieskrępowaną przyjemnością, gdy ciepłe promienie uderzyły w twarde narośle.
    - Gdyby w połowie tak mi się udał dzieciak, byłbym zajebiście zadowolony – rzucił, milcząc potem przez chwilę. - Ej, a może go porwiemy? Odchowany, odkarmiony... Można by się tylko chwalić znajomym. Nawet jest do ciebie podobny – zaproponował żartem, lekko szturchając Blankę kolanem.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie przerwała dyskusji z Mateo, gdy Es przysunął się bliżej, wspierając brodę na jej ramieniu, ale uśmiechnęła się miękko na pierwszy – a potem drugi i kolejne – słodkie pocałunki złożone na jej skórze. Nie umknął jej zdegustowany wyraz twarzy nastolatka – tak typowy w tym wieku – nawet miłość do kuzyna nie skłoniłaby jej jednak do upomnienia Barrosa, by zachował czułości na później. No nie. Blanca lubiła dotyk, a bliskości Esa łaknęła nierozsądnie mocno. Żadne później nie wchodziło w grę, nie miało być żadnych karcących pacnięć po rękach.
    Finalnie skończyło się więc zgodnie z oczekiwaniami – Mateo nie zdzierżył niereformowalności starych i z komicznym oburzeniem zostawił ich w pewnej chwili samym sobie, ewakuując się nad wodę tuż przed tym, jak na policzki wpełzły mu rumieńce – jego zdaniem, zupełnie niegodne młodego mężczyzny.
    Blanca roześmiała się szczerze i nie tylko nadstawiła policzek do całusa, ale też skradła dodatkowego buziaka, obracając się w kierunku Esa.
    - No i patrz. Trauma na całe życie – podsumowała, z rozbawieniem zerkając za Mateo. Widząc, jak młody spotyka trzech wyraźnie znajomych chłopców – z których najstarszy miał pewnie z szesnaście, może siedemnaście lat – odetchnęła cicho.
    Nie przestała zerkać co i raz w kierunku kuzyna, czujnie sprawdzając, czy nie dzieje mu się krzywda – lub raczej, czy młody nie robi nic przesadnie głupiego – mogła jednak teraz podzielić swą uwagę między niego a Esa.
    Gdy Barros wsparł się wygodniej na kocu, odetchnęła cicho i przeciągnęła się leniwie – doskonale świadoma, jak wiele można dzięki temu dostrzec przez przerwy w materiale kostiumu. Wiedziała, jak wygląda, i używała tego z całą bezczelnością.
    Blanca była w końcu cholernie próżna i lubiła, gdy na nią patrzono – gdy pożerano ją wzrokiem. Jej ego karmiło się podobną atencją.
    Na komentarz Esa na temat Mateo, Vargas uśmiechnęła się miękko. Lubiła myśl, że młody Serrano jest do niej podobny. To znaczy, zdecydowanie bardziej podobny był do Ignacio i Mi, rzeczywiście jednak miał z nią wiele wspólnego – i to bardzo ją cieszyło.
    Ej, a może go porwiemy?
    Parsknęła cicho. Mimowolnie sięgając do łusek, którymi Es pokrył w paru miejscach swoje ciało, musnęła je palcami delikatnie. Wciąż nie do końca oswoiła się z gadzią stroną Barrosa i wcale nie do końca pewnie się przy niej czuła. Nie całkiem ją rozumiała i, co bardzo prawdopodobne, być może nigdy nie miała zrozumieć jej w pełni. Nie bała się jednak tak, jak przed rokiem, a pozostały cień obaw mieszał się teraz z każdym miesiącem z coraz wyraźniejszą fascynacją.
    - Nie chciałbyś go porywać – stwierdziła tymczasem z przekonaniem, znów zerkając na Mateo, gestykulującego teraz żywo i opowiadającego coś z zapamiętaniem kolegom. – Kocham go jak szalona, ale... Jest upierdliwy, Es. Mateo to cały Ignacio, pozornie może ujmujący, ale cholernie upierdliwy, uparty, i diabelnie przemądrzały. – Wyszczerzyła zęby szeroko z rozbawieniem.
    - Chciałbyś go oddać po pierwszym tygodniu. Ja – pewnie po trzech dniach. Może czterech – roześmiała się i pochyliła, całując lekko Esa w ramię.
    Znów prostując się, złapała się na myśli, że to cholerna abstrakcja, dyskutować z Barrosem o dzieciach. Ich dzieciach, w pewien sposób. O tym, że mogliby je mieć, ułożyć sobie życie razem do tego stopnia, by z dwójki stać się trójką.
    Odetchnęła powoli.
    - Byłam kiedyś w ciąży – stwierdziła ni z tego, ni z owego, z zamyśleniem przyglądając się szeroko roześmianemu Mateo i gładząc lekko odsłoniętą skórę Esa. – Z Jo. Joachimem. Nie wiedziałam o tym, dopóki tego dziecka nie straciłam. – Przygryzła wargę lekko. Głos nie drżał jej, o dziwo, ale nuty zamyślenia prędko przerodziły się w wyraźne brzmienia smutku. – To było cholernie abstrakcyjne doświadczenie, w jednej chwili uświadomić sobie tyle rzeczy na raz. Że miało się dziecko, małą istotkę stworzoną wspólnie z kochanym mężczyzną. I że już go nie ma. Że przez moment ty, twoja rodzina, że byliście trójką – i nawet tego nie wiedzieliście.
    Zawahała się, dłoń gładząca Barrosa znieruchomiała na moment, by zaraz znów wznowić wędrówkę w dół i w górę ramienia mężczyzny.
    - To było tak nagłe, tak zupełnie niespodziewane, że... Udawałam, że nic się nie stało. To przyszło mi całkiem naturalnie, wiesz? Wieczorem poronienie, wizyta w klinice, kilka obrzydliwych eliksirów i zapewnienia, że to zupełnie normalne, z pierwszymi ciążami tak się zdarza. A następnego ranka – praca. Poszłam do Instytutu jak zawsze, prowadziłam zajęcia, pomagałam studentom, wróciłam do domu, zjadłam kolację. – Wzruszyła lekko ramionami. – Było jak zwykle. Uparłam się, żeby było. Nie bardzo wiedziałam, co innego mogłabym zrobić. Przecież było już po wszystkim.
    Dziwnie było o tym mówić. Słowa płynęły same, zaskakująco łatwo, a jednak... Przez moment miała wrażenie, że stoi obok. Że to nie ona mówi, że to wcale nie jest jej historia, a tylko opowieść, którą dzieli się ktoś inny.
    - Jo o tym nie wie. Myśli, że po prostu wtedy zasłabłam – z przemęczenia, przepracowania – dodała ciszej. – W zasadzie nikt nie wie, poza Sam. Ona... Ciężko ją okłamać. – Uśmiechnęła się przelotnie, z czułością raczej niż rozbawieniem. – Na początku sprawdzała mnie kilka razy dziennie, jakby bała się, że się rozpadnę. Nie rozpadłam się. Ja... – Westchnęła cicho. – Byłam dzieciakiem. Mogłam mieć męża, ale nie byłam dzięki temu mądrzejsza. Bardziej dojrzała. – Chrząknęła cicho. – Tak naprawdę byłam chyba przede wszystkim zaskoczona. I, może, przerażona, choć o tym raczej nie... Nie pozwoliłam sobie na to. Nie sądziłam, że powinnam.
    Zsunęła dłoń w dłoń Esa, splotła palce z jego.
    - W każdym razie, chodzi o to, że czasem, raz na jakiś czas, zdarza mi się zastanawiać, kim byłoby to dziecko. Ten mały człowiek. I lubię myśleć… – Uśmiechnęła się miękko. – Lubię myśleć, że to był chłopiec, i że byłby taki jak Mateo. Może tylko trochę spokojniejszy, po Jo. I oczy może miałby niebieskie, a nie zielone.
    Gdy skończyła, jeszcze przez chwilę spoglądała na bawiących się nad wodą chłopców, skupiając się na cieple słońca ogrzewającego jej odsłoniętą skórę, na piasku przesypującym się między palcami stóp, i na łagodnym wietrze znad wody, muskającym jej łydki, uda, pośladki, ramiona i plecy. Słuchała odległych głosów pozostałych plażowiczów i skrzeczenia papug w niedalekich zaroślach.
    Kiedy potem spojrzała na Esa, nie płakała, choć sądziła, że będzie.
    - Pójdziemy do wody? – spytała, płynnie zmieniając temat. Nie siliła się nawet na subtelność. – Trochę dalej, żeby Mateo znowu nie dostał palpitacji. – Uśmiechnęła się z rozbawieniem. Nie zamierzała spuszczać chłopaka z oka – był w końcu pod jej, ich, opieką. Ale nie planowała się też mu narzucać. Nie o to przecież chodziło w tym wspólnym popołudniu.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Es nie planował przeganiać Mateo wyjątkowo niewinnymi czułościami, którymi odruchowo obdarzał Blankę, ale gdy młody wstał, z oburzeniem oświadczając, że nie chce już nic więcej widzieć, śmiał się w nagrzaną słońcem skórę kobiety, nie potrafiąc powstrzymać wesołości. Było w tej sytuacji coś tak absurdalnie normalnego, coś tak lekkiego, że wypełniło mu klatkę piersiową, spychając w ciemne kąty wszystkie zalążki niepewności czekające na jedną przykrą myśl, na której mogłyby wzrastać.
    Trauma na całe życie.
    - Będzie się musiał przyzwyczaić. Z tobą raczej nie zrobię się bardziej... – urwał na moment, dumając nad najlepszym słowem. - Przyzwoity – dodał wreszcie, zębami lekko sunąc po ramieniu Blanki, zanim wyciągnął się obok niej, całym sobą chłonąc jak najwięcej słońca i proponując absurdalny plan porwania młodego Serrano, by wychowywać go dalej jak swojego. Spod zmrużonych powiek zerkał na przeciągającą się Vargas, doceniając sposób w jaki skąpy kostium opinał jej krzywizny, pozostawiając wyobraźni niewielkie pole do popisu. Gdyby nie byli na plaży, przy innych ludziach, z chęcią wsunąłby dłonie pod śliski materiał.
    … cholernie upierdliwy, uparty i diabelnie przemądrzały.
    - Jak każdy nastolatek – stwierdził spokojnie, wzdrygając się lekko za każdym razem, gdy palce Blanki muskały nagrzewające się szybko łuski. Wrażenie nie było bolesne czy nieprzyjemne, a po prostu... Dziwne. Trochę łaskotało. Nie przyzwyczaił się do niego nawet z rodzinnymi dzieciakami regularnie głaszczącymi kajmanią skórę. Podejrzewał, że nigdy miało to nie nastąpić.
    Gdy Vargas nagle zmieniła tor rozmowy, zmieniając jej koloryt ze swobodnego i żartobliwego w coś dużo bardziej poważnego, przekrzywił lekko głowę w jej stronę, powoli prostując się na kocu. Słuchał, pochwycony za gardło nagłym żalem wywołanym przez historię, która każdego dnia przytrafiała się innej kobiecie, a jednak z ust Blanki w jakiś sposób brzmiała na początku jak cholerna abstrakcja. Jakby podobne okropności nie miały prawa zdarzać się ludziom, na których mu zależało.
    Ale tak przecież nie było, prawda? Blanca nie była pierwszą bliską mu osobą doświadczającą tragedii. Czemu za każdym razem go to zaskakiwało?
    Serce ścisnęło mu się na myśl, że na początku przechodziła przez to sama – że nie pozwoliła sobie wesprzeć się na mężu, chociaż powinien być dla niej największym źródłem pociechy. Odepchnął zaraz gniew, który liznął mu wnętrzności, nie chcąc skupiać się teraz na tym, że Joachim powinien był coś zauważyć.
    Es ścisnął mocno rękę Blanki, przysuwając się bliżej i ramieniem dotykając jej ramienia. Łuski zniknęły, zastąpione miękką, ciepłą skórą. Zanim zdążył otworzyć usta, wyprzedziła go, zmieniając temat. Zatrzaskując drzwi pokoju, w którym w zgrabnym stosie ułożyła coś, co było ostre jak potłuczone szkło i sączyło się ropą z niewyleczonej rany.
    Zza ciemnych szkieł widząc ledwie cień oczu astronomki, postanowił, że nie chciał być jak Jo, który nic nie zauważył. Że nie chciał być jak Esteban, mąż Camili, który uciekał przed trudnymi tematami. Chciał być kimś lepszym. Dla niej.
    - Jasne – rzucił, dając pociągnąć się w górę, stając stopami na piasku. Zatrzymał jednak Blankę, gdy od razu chciała ruszyć do wody, kładąc dłoń na jej ramieniu. - Przykro mi, że musiałaś przechodzić przez coś tak okropnego – zaczął cicho. - To... Nikt nie powinien... – pokręcił lekko głową, gubiąc nagle słowa. - Dziękuję, że mi powiedziałaś – nie przerywał na zbyt długo, chwytając się kolejnej myśli, porzucając tą, która nie chciała się uformować w sposób zrozumiały dla drugiego człowieka. - Twoje uczucia są ważne. Masz prawo je czuć i nikt ci nie może powiedzieć, że nie powinnaś – mimowolnie zmarszczył brwi, zakładając za jej ucho kosmyk włosów, który wydostał się z warkocza szarpany wiatrem. - Zawsze cię przytulę, jak będziesz smutna. Nawet jak znowu zacznie ci się pruć tyłek tego wytartego pluszowego miśka. Nie musisz się z tym chować.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Znała już Esa na tyle, by wiedzieć, że poruszanie trudnych, przykrych tematów przy ludziach nie było przy nim najbezpieczniejsze – nie dlatego, że nie potrafił na nie reagować, ale właśnie przez to, że reagował zbyt dobrze. Barros mógł twierdzić, że nie potrafi do końca w rozmowy, że nie potrafi ubrać w słowa tego, co czuje i myśli – ale robił to doskonale. Przynajmniej wobec niej, Blanki, jego komentarze – nawet proste i krótkie – działały zwykle jak klucz do pokoju, który sama wolałaby trzymać zamknięty.
    Nie miała tego Esowi za złe. W zasadzie, była mu za to wdzięczna.
    Gdy dał się podnieść z koca, sądziła, że jej się udało – że utną temat, znów zajmą się tym popołudniem tak, jak powinni, zamiatając pod dywan niewygodne wspomnienia. Gdy mężczyzna ułożył jej dłoń na ramieniu, dowiedziała się, że wcale tak nie będzie. Nie od razu.
    Przykro mi.
    Wciągnęła powietrze z cichym sykiem, boleśnie gryząc wargę. Miękkie słowa Esa wlewały się w nią jak słodki miód, łagodząc gorycz wszystkiego, co powiedziała przed chwilą. Drgnęła, gdy założył jej włosy za ucho – i roześmiała się ze zdławionym szlochem, gdy wspomniał Pana Kudłacza, pluszowego misia, którego dostała od rodziców jako kilkulatka, i którego wciąż miała ze sobą, traktując za swój największy skarb.
    - Es – zaczęła cicho. Gdy uniosła wreszcie wzrok na Barrosa, była boleśnie świadoma łez gromadzących się w kącikach jej oczu. Zdjęła okulary z nosa i rzuciła je na koc – i tak nie zamierzała w nich iść do wody – potem szybko ocierając oczy, pozbywając się wilgoci zanim ta ośmieliła się spłynąć jej po policzkach.
    - Nie powinieneś tak mówić, kocie – zaprotestowała miękko, wbrew swoim słowom przytulając się jednak zaraz i chowając twarz w piersi mężczyzny. – Nie, kiedy nie jesteśmy sami. Nie przy ludziach. Teraz... Teraz będę wyglądać jak ostatnia sierota i wszyscy będą się gapić. – Wymamrotała w rozgrzaną skórę Esa, obejmując go jednocześnie silniej.
    Jeszcze przez moment drżała lekko w bezgłośnym łkaniu, spazmatycznie chwytając powietrze przez rozchylone wargi. Gdy w którymś momencie zacisnęła mocno powieki – głównie po to, by ochronić oczy przed promieniami zachodzącego słońca – kilka pojedynczych łez wyrwało się jej jednak spod kontroli, mocząc policzki.
    Cofnęła się potem, pociągając nosem. Znów otarła oczy, tym razem upewniając się, że nie będą ciekły znowu. Nie mogły.
    - Cieszę się, że jesteś – powiedziała cicho, z wahaniem, które nie miało jednak zupełnie nic wspólnego z wątpliwościami w stosunku do Esa. Nie miała ich, żadnych takich wątpliwości. Z nich dwojga to siebie nie była pewna, nie jego. – Ja... – Odetchnęła głęboko, wreszcie pokręciła głową. – Po prostu się cieszę – powtórzyła, tym razem z wyraźnym przekonaniem. Ścisnęła go lekko za rękę i uśmiechnęła się blado.
    - A teraz już chodź – rzuciła chwilę potem, starając się brzmieć na bardziej radosną niż faktycznie w tej krótkiej chwili była. – Musimy przynajmniej postarać się zrzucić to wszystko... – Machnięciem ręki wskazała z grubsza na swoje zaczerwienione oczy i policzki. – Na wodę z jeziora. Albo piasek, który mi wpadł do oka. Albo nie wiem, cokolwiek innego. – Uśmiechnęła się łagodnie. – Nie chcemy przecież, żebyś stracił te punkty, które zdążyłeś już otrzymać od Mateo.
    Nastolatek będzie pewnie udawał jeszcze przez dłuższy czas, ale Blanca widziała, że już teraz notowania Barrosa były w oczach młodego całkiem niezłe. I to ją cieszyło, nawet bardzo. Potrzebowała ich obojga, każdego z innego powodu.
    Puściła dłoń Esa dopiero, gdy dotarli do wody – na tyle blisko Mateo i jego kolegów, by Blanca mogła mieć na nich oko, na tyle daleko jednak, by sobie wzajemnie nie przeszkadzali. Wchodząc coraz głębiej, Vargas z westchnieniem powitała przyjemne ciepło jeziora. Ciemne wody sięgały ochoczo po jej łydki, uda, biodra, brzuch i piersi, a Blanca chętnie im to wszystko oddawała, rozkoszując się delikatnymi pieszczotami na odsłoniętej skórze. Znikając na chwilę pod wodą, pozwoliła jezioru zabrać resztki jej łez, przytulić ją niemal tak samo mocno, jak jeszcze przed chwilą robił to Es.
    Es, do którego prędko wróciła, jakby niezdolna, by za bardzo się oddalić.
    To głupie, pomyślała, przypominając sobie, jak wolnym duchem była dotąd – jak odpoczywała po rozstaniu się z Jo, jak bardzo ceniła swoją niezależność.
    Wcale nie, zaprzeczyła sama sobie, z westchnieniem przyjemności wpadając w ramiona Barrosa, kradnąc mu niespiesznego całusa, uśmiechając się przelotnie, gdy musnął dłońmi jej odsłonięte boki, biodra, pośladki. Wcale nie głupie. Tak jest dobrze.
    Myśli o straconym przed laty dziecku nie wyparowały od tak – Blanca nie była tak doskonała w kontrolowaniu swoich uczuć, by pozbywać się tych niechcianych tak samo szybko, jak potrafiły się pojawiać – ale po kilku chwilach stały się łatwiejsze do ignorowania. W którymś momencie udało jej się odsunąć je na bok na tyle, by znów cieszyć się tym dniem tak, jak powinna.
    Była w domu, z Esem. Spędzali przyjemne popołudnie ze sobą – i z Mateo, jej złotym dzieckiem. Było dobrze.
    W którejś chwili, upewniając się, że ani Mateo i jego koledzy, ani nikt z pozostałych, kręcących się tu i tam plażowiczów nie patrzy, z łobuzerskim uśmiechem przywarła do Esa bliżej, pozwalając mu przez chwilę nacieszyć się jej doborem kostiumu – teraz, mokry, strój podrzucał ku temu dodatkowe argumenty. Pod wodą ścisnęła lekko pośladki Esa – i ze śmiechem umknęła przed zachłannym pocałunkiem Barrosa, znów znikając pod wodą.
    Gdy wynurzyła się ponownie, wyłożyła się na wodzie, z przyjemnością wystawiając się na ostatnie promienie słońca – i uśmiechając miękko za każdym razem, gdy czuła Esa obok siebie, pływającego tylko w pobliżu lub sięgającego ku niej, by musnąć jej rozgrzaną skórę.
    Nie od razu zorientowała się, że zamęt, który zaburzył spokój popołudnia, miał swoje źródło nigdzie indziej jak w Mateo i jego kolegach. Gdy sobie to uzmysłowiła, zmarszczyła brwi, próbując dostrzec cokolwiek.
    Co jasne, nie mogła. Nie miała okularów.
    - Es? – zerknęła na Barrosa. – Widzisz, co tam się dzieje? – spytała, nie przyznając się, że w podniesionych głosach rozpoznała słowa. Chyba nie powinna – byli dość daleko, by słowa zlewały się w jedno. A jednak...
    Odetchnęła powoli. Ocelot. Przemiana. Może to on sprawił, że... Musiała o to zapytać Esa. Potem. Bo teraz musieli upewnić się, że Mateo nie robi nic głupiego.
    A mógł robić, bo to, co usłyszała Blanca, dziwnie przypominało niewybredne komentarze na temat jej ciała.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie mówił tych wszystkich rzeczy, by zrobić Blance dalszą przykrość, czy wywołać jej płacz – gdy jednak w melodyjnym zwykle głosie usłyszał drżącą, mokrą nutę, wyciągnął ręce niemal w tym samym momencie, w którym Vargas postanowiła skryć się na chwilę w jego ramionach.
    - Dam im w mordę, jeśli będą się gapić – odparł krótko na protesty mamrotane w jego nagrzaną słońcem skórę, całkiem poważnie postanawiając, że jeśli przyjdzie taka potrzeba, sklepie każdego plażowicza, który choć pomyśli o tym, by śmiać się z zaczerwienionej po łzach twarzy Blanki. Nie umiał czytać w myślach, ale wystarczyło jedno krzywe drgnienie mięśnia na twarzy, by znaleźć się na jego czarnej liście.
    Mocno ściskając jej ramiona trzymał kobietę, aż cichy szloch, który próbowała nieskutecznie zdusić, naturalnie umilkł. Wypłynął z niej razem ze łzami toczącymi się po policzkach i chociaż całe zło tego świata nie mogło zostać uleczone przez kilka skleconych razem słów oraz uścisk, Es miał nadzieję, że poczuła się chociaż trochę lepiej. Od czegoś należało zacząć.
    Gdy pociągnęła go potem do wody, przycisnął do jej skroni krótki pocałunek, z niestosownym do okoliczności entuzjazmem obracając w myślach proste Cieszę się, że jesteś, przyglądając mu się z każdej strony i próbując ukryć, jak wiele sprawiało mu radości. Nie był pewien, jak dobrze widziała w ciągu dnia bez iskrzycowych okularów, ale Es uparcie przygryzał wargi nie pozwalając im uformować zbyt szerokiego uśmiechu. Nie sądził, żeby pasował on do okoliczności.
    Niestosownym było cieszyć się z zaufania, gdy ciemna chmura smutku oraz śmierci wisiała im nad głowami.
    Blanca wcale nie ułatwiała mu bycia rozsądnym, w poszukiwaniu codziennej rutyny sięgając po znajome gesty, czułości o których wiedziała już, że łatwo wywlekały z Barrosa bezczelność. Zachłanność w tym najbardziej podstawowym znaczeniu. Miał chociaż na tyle przyzwoitości, by zaczerwienić się, kiedy mokry kostium zaczął lepić się do ciała astronomki jak druga skóra, a ona sama znalazła się bliżej, szczując. Bawiąc się.
    Wzdychając głęboko, Es ochlapał twarz wodą, dochodząc do prostego wniosku, że podobne zachowanie cholernie do Blanki pasowało – odsłonić miękkie, a potem wić się, odwracać od niego uwagę śmiechem i kokieterią. Chociaż wcześniej miał kilka nieprzyzwoitych myśli związanych z wyborem kostiumu, który więcej odsłaniał niż zasłaniał, teraz odsuwał je wszystkie na bliżej niedookreślone później, ciesząc się po prostu czasem spędzanym razem w ciepłej wodzie. A że parę razy musiał z rozmysłem odwracać wzrok? Niewielka cena.
    Szkoda, że znaleźli się tacy, którzy nie mieli oporów psuć innym popołudnia – Es był nieco zaskoczony, gdy unosząc głowę w kierunku zamętu, dostrzegł gestykulującego żywo Mateo mówiącego coś do kolegów, których wcześniej spotkał.
    Widzisz, co tam się dzieje?
    - Na razie nic. Młody chyba się wściekł – rzucił w odpowiedzi na pytanie Blanki, mimowolnie marszcząc brwi. - Sprawdzę. Nie odchodź nigdzie – dodał zaraz, w uniesionych nagle głosach wyłapując widmo potencjalnej bójki. Jeszcze tego brakowało, żeby Mateo bił się z kolegami, będąc pod ich opieką, a potem wrócił do domu z podbitym okiem... Czym bardziej zmniejszał dzielący go od grupki wyraźnie podzielonych nastolatków, tym wyraźniej słyszał ich słowa.
    … no weź, a skąd ja miałem wiedzieć, że to twoja ciotka ma takie cyce!
    Bogowie, serio? Właśnie o to musieli się kłócić? Rozumiał, czemu akurat paru ledwie odrosłych od ziemi nastolatków mogło gapić się na Blankę akurat w tym kontekście, ale nie sprawiło to, że poczuł mniejsze zażenowanie ich zachowaniem. Położył dłoń na ramieniu młodego Serrano, czując pod palcami spięcie jego mięśni. Mateo wzdrygnął się wyraźnie, obracając głowę z ustami wykrzywionymi grymasem.
    - Przydaj się na coś, bo zaraz przywalę temu kutafonowi! - warknął ze wzburzeniem. - Zobaczył ciocię i zaczął gadać, co by jej zrobił – chociaż nie przekazał wprost niczego, co usłyszał, policzki chłopaka zalała czerwień. Czy bardziej ze wstydu czy ze złości nie miało większego znaczenia.
    Es przeniósł wzrok na wspomnianego kutafona, unosząc tylko brew na jego zacięty wyraz twarzy. Oho. Zamiast do niego, zwrócił się jeszcze raz do Mateo z bardzo krótkim i bardzo prostym pytaniem:
    - Zależy ci na tych kolegach?
    - Teraz to już chyba nie.
    - Widzący?
    Chłopak kiwnął powoli głową i dokładnie tyle wystarczyło Barrosowi, by cofnąć dłoń z jego ramienia, robiąc krok w płytkiej wodzie w stronę nastolatków.
    To były tylko dzieciaki. Głupie dzieciaki, które jeszcze nie wiedziały, że mogły zachowywać się mądrzej – nikt ich tego nie nauczył.
    - Kobieta to nie tylko dupa i cycki. To drugi człowiek, który myśli i czuje tak samo jak wy – powiedział, przy pierwszym niesubtelnym wywróceniu oczami już wiedząc, że lekcja nie zostanie przyswojona.
    - Aha, gadasz tak, bo ruchasz dobrą dupę, kiedy chcesz.
    Stojący mu za plecami Mateo sapnął z oburzeniem. Dzieciaki. Bezczelne, głupie dzieciaki. A on wcale nie był od nich mądrzejszy. Nachylił się do przodu, pokrywając ciało łuskami i ciemnymi, kostnymi wyrostkami, spoglądając na chłopaka żółtymi ślepiami przeciętymi pionową źrenicą. Z łatwością uchwycił wzdrygnięcie jego sylwetki.
    - Jeszcze raz usłyszę, że mówisz coś o mojej Blance, a wpierdolę cię na przekąskę. Kostka po kostce – powiedział powoli, intencjonalnie obniżając głos, sykiem zaokrąglając dźwięki spółgłosek. - Kajmany lubią topić zdobycz, żeby nie uciekała, ale jakoś poradzimy sobie inaczej. Nic nie przegapisz – ostentacyjnie wciągnął w nozdrza powietrze, z mroczną satysfakcją obserwując jak nastolatek cofa się gwałtownie, potykając w wodzie, szarpiąc za ramiona stojących za sobą kolegów. - Uciekaj mała świnko – syknął, w szerokim uśmiechu odsłaniając zaostrzone zęby.
    Kajman wyjątkowo zgodnie pozwolił Esowi przemienić te części ciała, których potrzebował – jakby ochrona honoru Blanki stanowiła wystarczająco godny powód, by udzielić mu swojego błogosławieństwa.
    Odetchnął dopiero, gdy byli już koledzy Mateo wygramolili się na plażę, pędząc w kierunku sterty ręczników.
    - Lepiej nie mów rodzicom.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Młody się wściekł.
    Odetchnęła głęboko. Oczywiście, że tak. Jeśli komentarze, jakie wydawało jej się, że rzucał jeden z kolegów były rzeczywiście tym, co sądziła, że usłyszała – miał pełne prawo. Był w końcem synem Ignacio, a ten zachowywał się dokładnie tak samo. Był ich samozwańczym rycerzem, jej, Yami i Mi, broniącym ich honoru nawet wtedy gdy, być może, nie zasługiwały – a przynajmniej same sądziły, że nie zasługują. Mateo miał te same geny, tę samą potrzebę walki jak lew o swoją rodzinę.
    Tę samą potrzebę, którą miał też Es.
    Nie odchodź nigdzie.
    Uniosła brwi lekko i wytrwała w miejscu tylko przez chwilę. Jeśli Barros liczył, że naprawdę Blanca zostanie i grzecznie zaczeka, srogo się mylił… Chociaż, szczerze mówiąc, Vargas nie sądziła, by rzeczywiście tego oczekiwał. To raczej przyzwyczajenie kazało mu sięgnąć po tę prośbę – polecenie? Przyzwyczajenie nieskorygowane przez znajomość Blanki.
    Miała przynajmniej na tyle rozsądku, by się nie wcinać – dołączyć do grupy z opóźnieniem i zostać o krok czy dwa z tyłu, pozwalając Esowi i Mateo załatwić sprawę. Zresztą, nawet, gdyby chciała coś dodać to... Chyba by nie umiała. Nie, kiedy Barros zrobił scenę.
    Relacja Blanki z gadem Esa była raczej skomplikowana. Nie bała się go już tak, jak bała się jeszcze rok temu, ale nie pokusiłaby się o stwierdzenie, że go lubi. Że mu ufa. W swoich uczuciach nie była jednak konsekwentna.
    Gdy Es sięgnął po łuski i kajmani syk, by postraszyć chłopaka o niewyparzonym języku, wciągnęła powietrze głęboko, czując, jak w ciele rozlewa jej się przyjemne gorąco. Doskonale znajome i nie mające absolutnie nic wspólnego z lękiem czy nieufnością. Obejmując się ramionami, przygryzała wargę mocno, z chorą przyjemnością wsłuchując się w zniekształcony głos Esa, patrząc, jak pod pokrytą łuskami skórą napinają się kolejne partie mięśni. Nie widziała jego oczu, była jednak przekonana, że są teraz złote niemal tak samo jak jej – i przerażająco drapieżne.
    Kiedy koledzy – byli koledzy Mateo – umknęli w popłochu, potrzebowała chwili, by wziąć własne emocje na wodze.
    - Ta świnka – odezwała się wreszcie. – Ta świnka to była jednak przesada, kocie.
    - Wcale nie – odparował natychmiast Mateo.
    Chłopak już od dobrej chwili wpatrywał się w Esa szeroko otwartymi oczami. Teraz, gdy cofnął się o krok, by dołączyć do Blanki, w tęczówkach jaśniały mu mocno iskry podekscytowania.
    - Może nie jest jednak taki najgorszy – wymamrotał do Vargas konspiracyjnym szeptem, lekko tylko zarumieniony, gdy z trudnościami próbował nie patrzeć się za bardzo tam, gdzie nie powinien.
    - I od początku wiedziałem, że nie jest żabą – kontynuował z pełnym przekonaniem, bez trudnu wypierając wcześniejszą wiarę, że Barros z pewnością musiał przemieniać się w coś głupiego. – Nie mógł być żabą. Nie wybrałabyś żaby.
    Blanca zaśmiała się krótko. Esteban właśnie wzbogacił się o młodocianego fana.
    - Tak czy inaczej, może faktycznie nie mów rodzicom – poparła Barrosa, spoglądając na Mateo z rozbawieniem. – Ojciec to jeszcze, ale matka... – Pokręciła głową. Mateo wyszczerzył się szeroko.
    - Nic nie powiem – zapewnił. Zawahał się. – A nauczysz mnie? – wypalił nagle, spoglądając na Esa wzrokiem pełnym nadziei. – Nie jestem do końca pewien, jaki mam totem, ale to nie... Na pewno fajny. Jestem przekonany, że jaguara. Albo krokodyla. Albo ocelota, jak ciocia. – To, że chronić go mógłby żółw, dziki baran albo, na przykład, indyk, ewidentnie nie wchodziło w grę.
    Z przyjemnością patrząc, jak Mateo promienieje, gdy Barros nie tylko nie odmówił jego prośbie, ale w zasadzie bez większego zastanowienia się zgodził, odetchnęła głęboko. Dała chłopakom jeszcze chwilę, nim finalnie oddelegowała nastolatka do zbierania ich rzeczy – i, gdy tylko młody oddalił się wystarczająco, wpiła się w Esa w łapczywym pocałunku.
    Nie była konsekwentna. Ani trochę.
    - Mój – wymruczała cicho, przygryzając wargę Barrosa na chwilę. – Mój – powtórzyła z naciskiem, kąsając delikatną skórę szyi mężczyzny. Delikatny, malinowy ślad dało się dostrzec jeszcze na długo po tym, gdy wrócili do babcinej hacjendy i, po obowiązkowej kolacji u Guadalupe, oddali Mateo z powrotem pod opiekuńcze skrzydła Ignacio.

    [koniec]



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.