Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    16.02.2001 – Salon – I. Guildenstern & Bezimienny: J. Nordahl

    2 posters
    Widzący
    Ingvar Guildenstern
    Ingvar Guildenstern
    https://midgard.forumpolish.com/t1944-ingvar-guildenstern#22104https://midgard.forumpolish.com/t1954-ingvar-guildensternhttps://midgard.forumpolish.com/t1955-pellehttps://midgard.forumpolish.com/


    16.02.2001

    Nie teleportuję się bezpośrednio na midgardzkie przedmieścia. Wybieram spacer. Potrzebuję rozruszać zastane kości. Przez te dwa tygodnie które tkwię w stoicy magicznej Skandynawii, zaniedbałem swoje ciało, czego zwykle nie robię. Czasem, podczas niesprzyjających warunków atmosferyczny, kondycja jest jednym z czynników, jakie człowieka ratują na otwartym morzu. Potrzebuję też kontaktu z naturą, świeżego powietrza. Nadal nie mogę pozbyć się wrażenia, że w centralnej części miasta czuć smród rozkładających się zwłok - należą do tych którzy na przestrzeni ostatnich miesięcy pożegnali się z życiem. Tutaj powietrze wydaje się inne, lepsze, świeższe, ale i równocześnie chłód jest intensywniejszy, natarczywiej zakrada się pod poły płaszcza, lodowaty oddech układa się na skórze, przenika do kości. Drżę, kiedy silniejszy podmuch wiatru mierzwi mi włosy, muska odsłonięte skrawki skóry. Obejmuję spojrzeniem najbliższą okolice. Ładną, wręcz bajkową, choć efekt ten wywołany jest przez śnieg - pokrywa dachy budynków, pod jego ciężarem uginają się łyse, bezlistne drzewa. Przyjemna okolica.
    Forsteder jest miejscem, w którym bywam rzadko, prawie wcale i właściwie nie wiem, czy uda mi się trafić pod nakreślony w liście adres. List spoczywa nad dnie prawek kieszeni mojego wierzchniego okrycia, ale nie decyduje się na skorzystanie z pomocy, mimo iż taka opcja pojawia się na horyzoncie w postaci matki z dwójką dzieci.
    Spokój, który tu panuje, jest tak różny od zgiełku portu, miasta. Nierealny - takie określnie ciśnie mi się na usta, gdy traktuje kobietę z dwiema małym istotami, jakby wcale ich tam nie było. Nawet ku nich nie zerkam. Wymijając ich obojętnie, przyglądam się fasadom budynków. Niektóre wyglądają wręcz identycznie, co wcale nie ułatwia sprawy. W końcu wyciągam z kieszeni list i przyglądam się przez chwile zadbanym literą, jakbym szukał wskazówki, którą wcześniej przeoczyłem. Jego treść mi jest bardzo dobrze znana, czytałem go wielokrotnie - świadczy o tym jego stan, to jak bardzo jest pomięty. Decyduję się przejść wzdłuż ulicy. Zerkam na zegarek. Dwadzieścia po trzeciej. Jestem spóźniony. Nie lubię spóźniać się na oficjalne, ustalone z wyprzedzeniem spotkania. Może to zostać potraktowane jako oznaka braku szacunku.
    Prawda jest taka, że jedynie desperacja popchnęła mnie, by skontaktować się z polecanym z drugiej ręki rzeczoznawcą - Juliusem Nordahlem. Jego nazwisko jest mi dobrze znane, on sam - niekoniecznie. Kontury jego twarzy wysuwają się z oparów mgły pamięci, są jednak wyblakłe, niewyraźne, rozmyte. Pamiętam go z wystawnych bankietów. Bywał na nich równie często, co ja, ale okazja, by nawiązać bliższe relacje, nigdy się nie nadarzyła. Wygląda na to, że rozmawiałem z nim, raz, przy kieliszku zachwalanego przez gospodarza alkoholu, który przywieziony został z rzadko uczęszczanego zakątku świata. Był okropny w smaku. Pamiętam jego cierpki posmak na ustach. Utrzymywał się w przełyku przez kilka dni. Gdy sobie o tym przypominam, znowu go czuje.
    Zatrzymuje się przy jednopiętrowym budynku, który wyróżnia się na tle mijanych wcześniej zabudowań. Łudzę się, że w końcu trafiłem pod dobry adres. Żeby się o tym przekonać, podchodzę do drzwi i w nie pukam. Czekam cierpliwie aż koś zdecyduje się je otworzyć, co też się po chwili dzieje.
    - Dobrze trafiłem? - Nie tylko kości są zastane, ale też struny głosowe. Głos mam zachrypnięty, co świadczyć może tylko o tym, ile przez ostatnie dni przelało się przez moje gardło alkoholu. Charczę cicho, by poprawić kondycje aparatu mowy. – Pan Nordhal? - pytam, chociaż znam odpowiedź. Pamiętam, już pamiętam. Poznaję jego twarz. Jest na tyle charakterystyczna, że zastanawiam się, jak w ogóle mogłem ją zapomnieć.  – Ingvar Guildenstern - przedstawiam się na wszelki wypadek, gdyby miał wątpliwości, co do mojej tożsamości. Nie cieszę się  taką popularnością jak moje rodzeństwo. Opinia publiczna zna mnie pod „jesteś młodszym bratem Björna”. Zdaje mi się, że – gdy w końcu konfrontuje się z nim twarzą w twarz – oboje kryliśmy się w cieniu braci. Uśmiecham się lekko, niezobowiązująco, uprzejmie. – Byliśmy umówieni.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Dom, w którym wzrastał, był zawsze dla niego duszny (zbyt duszny); pierścienie ścian zaciskały się na nim jak niewygodny kaftan, wżerając się w jego skórę, młodą, poddaną dłutom dzieciństwa i sukcesywnej, sumiennej adolescencji. Oddychał w kącie powietrzem stłamszonym, lepkim, wessanym w drastycznej części przez płuca ojcowskiej dumy, przez chwałę starszego brata, przez buntowniczą naiwność stającej w konfliktach siostry, oddychał oraz czuł, że nie starcza dla niego zbyt wiele miejsca, sceneria była zbyt ciasna, upchnięta rekwizytami piętrzącej się codzienności, gdzie sunął jak mglisty cień. Był zapomniany, odległy; żył zawsze przy nich, żył blisko, choć również żył w swoim świecie, w meandrach wąskich alejek, pomiędzy żebrami półek, gdzie spozierały na niego krawędzie ksiąg.
    Czas drżał na igłach wskazówek, zataczał ciąg piruetów na kręgu wymownej tarczy, przybliżał go do spotkania; traktował swoich klientów z powagą godną profesji, jaką od lat się trudnił, stąd czekał, czekał cierpliwie, czekał pomimo samej oczywistości spóźnienia. Nie był człowiekiem skłonnym do zrywów gniewu, przyjmował zgryźliwość losu z pokornym, gładkim spokojem, z postawą godną stoika; trzask irytacji i kakofonia drącego się oburzenia nie mogły niczego zmienić, nie mogły przekształcić losów, wręcz przeciwnie, były w stanie przedłużyć tylko wizytę i skazić jej atmosferę goryczą silnej urazy.
    - Tak - odpowiedział, gdy w końcu otworzył drzwi, bez zawahania wpuszczając gościa przez próg. Sam nie oceniał nic więcej; mówił wyłącznie to, co uważał za nieodmiennie istotne. Rysy twarzy zetknęły się z rysem wspomnień, ze szkicem cienkim i mglistym; Ingvar Guildenstern, brat Björna Guildensterna, przyćmiony sylwetką brata; znał dobrze podobny los, z którego systematycznie wyłuskał cały, liczny ciąg zalet, z którego uczynił broń.
    - Pamiętam, panie Guildenstern - stwierdził miękko. - Martwiłbym się o siebie, gdybym to miał przeoczyć - był zbyt spokojny; nawet, kiedy żartował, kąciki ust zwykły dźwigać uśmiech dość blady i nieistotny, daleki od wyrazistej, promiennej serdeczności, podobnej wielu osobom szczycącym się mianem duszy każdego towarzystwa. Wyrażał głównie neutralność; nie był nigdy niemiły, nie był też opryskliwy, nie iskrzył się ekscytacją, jego emocje były zawsze subtelne i początkowo dość trudne do rozwikłania.
    - Interesuje pana wycena księgi - nadmienił również, aby nakreślić, że znał doskonale cel aktualnych odwiedzin. - Gdzie pan na nią natrafił? - zapytał bez zobowiązań, w trakcie, kiedy prowadził mężczyznę do gabinetu; był ciekaw, czy zetknął się może z miejscem oraz sprzedawcą, o którym sam również słyszał. Nie patrzył na niego z żadną, przesadną dociekliwością; mógł zbyć go słowem, mógł kłamać, gdy nie chciał toczyć podobnych kręgów dyskusji. Mógł nawet nie odpowiedzieć; nie krył przed sobą, pomimo tego, ciekawości dotykającej samej kwestii poznania się nieco bliżej niż w strzępkach rzucanych spojrzeń i pojedynczej, przykrótkiej wymianie zdań, był ciekaw, zwyczajnie ciekaw przebiegu tego zetknięcia oraz nastrojów, jakie już wkrótce zalęgną  pomiędzy nimi. Podobna, prosta ciekawość była cząstką każdego ze wstępnych zleceń; niektórzy z jego klientów wracali do niego później, z innymi widział się często i regularnie, inni nie mieli wrócić, lądując na dnie przeszłości. Nie wiedział, jak będzie teraz; nie wiedział, stąd żywił równe zastępy ostygłych pytań.
    Widzący
    Ingvar Guildenstern
    Ingvar Guildenstern
    https://midgard.forumpolish.com/t1944-ingvar-guildenstern#22104https://midgard.forumpolish.com/t1954-ingvar-guildensternhttps://midgard.forumpolish.com/t1955-pellehttps://midgard.forumpolish.com/


    Mimowolna ulga zakrada się od mojego sztywnego od napięcia ciała, gdy w końcu trafiam pod właściwy adres, dlatego wykrzywienie ust w lekkim uśmiechu nie jest okupowane dużym wysiłkiem, przychodzi równie naturalnie, co miarowy oddech. I chociaż nawiązując z nim kontakt wzrokowy, czuję się coraz pewniej, żart mężczyzny nie sprawia, ż pogłębiałam spoczywający na moich spierzchniętych od mrozu wargach grymas pozornej, nie mającej nie wspólnego z moim obecnym stanem emocjonalnym radości. Spokój, jaki od niego bije - w myślach nazywam „zachowawczym” - wydaje się taki nienaturalny, jak anomalia pogodowa, zorza polarna na niebie w środku lata, ale przez to, że skutecznie skrywa swoje myśli pod aurą opanowania, jeszcze trudniej jest go przejrzeć.
    Korzystając z jego niemego zaproszenia, wchodzę do środka i zamykam za sobą drzwi. Nasze sylwetki pochłania półmrok, kiedy drzwi frontowe pozostawiamy za naszymi plecami, zatapiając się w odleglejsze odmęty korytarza.
    - Owszem, to cel mojej wizyty - przytakuje konsekwencje, bo w końcu to ja rozpocząłem tą wymianę zdań od odświeżania jego pamięci, choć teraz wszystkie moje wątpliwości odeszły w zapomnienie. Julius Nordhal nie był ulepiony z podobnej materii, jak ci wszyscy kolekcjonerzy, z jaki miałem wcześniej do czynienia. Gdy tylko ich chciwy wzrok prześlizgiwał się po artefakcie, którego wartość nie była wyłącznie sentymentalna, a przede wszystkim historyczna, a palce stykały się z jego powierzchnią, sprawiali wrażenie całkowicie odciętych od rzeczywistości, z tego powodu profesjonalne podejście Nordahla wlewa we mnie iskrę nadziei, że nie pożałuje swojej podjętej pod wpływem chwili decyzji.  
    Nie pochłaniam wzrokiem zakamarków mijanej przestrzeni, kiedy Julius prowadzi mnie korytarzem do pomieszczenia, gdzie - jak podejrzewam - dokonuje transakcji, z tymi, którzy zapobiegawczo wolą unikać konieczności pojawienia się na progu prowadzonego przez niego antykwariatu. Sam prosiłem go o dyskrecje, dlatego zaproponował spotkanie właśnie tu, z dala od ciekawskich spojrzeń.
    Mijając kolejne metry kwadratowe imponującego metrażu, wydaje mi się, że poza tlenem, wdycham do płuc także historię ukrytą w ścianach budynku. Nie weryfikuje swoich domysł prześlizgując po niej przelotne spojrzenie, wzrok nieustannie wbity mam plecy mężczyznę - staram się, żeby nie był przesadnie natarczywy.
    - W Nusfjord - szczerze odpowiadam na jego pytanie, nie chcę zostać przyłapany na kłamstwie. Nawinie wierzę, że Julius obdarzy mnie podobną szczerością, gdy przejdziemy do meritum spotkania, a widocznie, podobnie jak ja, nie marnuje czasu na rozmowy, które mogą nie przynieść żadnego zysku. – Księgozbiór Eldena. Może pan o nim słyszał?  - pytam z czystej grzeczności, bo nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Elden, w zmierzłych czasach, pracował jako kustosz midgardzkiego muzeum, a gdy w końcu odszedł na emeryturę, zaszył się w niewielkiej, rybackiej wiosce na Lofotach. Urokliwie miejsce znajdujące się na szlaku turystycznym. – Umarł trzy miesiące temu. Jego syn nie darzy literaty takim samym uwielbieniem, co on – dodaje; książkę nabyłem właśnie od niego, determinacja, jaka biła z jego spojrzenia, świadczyła o tym, że chciał się jej pozbyć za wszelką cenę. Nie był świadomy, ile faktycznie były warte pożółkłe, nagryzione przez zęby czasu stronnice. Ja też nie - dopóki spojrzenie nie zatknąłem z tylną okładką, gdzie spoczywa charakterystyczna pieczęć, z którą miałem już dwukrotnie styczność, ale jej podchodzenie po dziś dzień nie jest mi znane. Kieruje mną więc także ciekawość – czy Julius Nordahl posiada wiedzę na ten temat i zechce się nią ze mną podzielić?
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Ciekawość jest pierwszym stopniem.
    Ciekawość jest pierwszym stopniem - wiodącym do Nieznanego; pierwszą, grząską wyroślą na mglistej łodydze schodów; nie wiedzie do potępienia, nie wiedzie również do raju, niepewna jest swojej formy jak cząstki twórcze chaosu, jak umysł dziecka, jak skarb ukrywany w ziemi. Ciekawość jest cienką linią pokrytą gęstym mchem mroku, jest wątłym progiem; jest wstępem, jest drogą stromą, przewrotną, wijącą się jak jaszczurka tnąc naniesiony teren.
    Nigdy nie sądził, zresztą, że sama w sobie ciekawość będzie jakkolwiek zła; była iskrą, potrzebą świecącą w izbie każdego niemal umysłu. Każdy miewał pytania, każdy chciał odpowiedzi; to naturalne, tak zwykłe - jak każdy, czerpany oddech trzymany w objęciach płuc. Domyślał się, w związku z tym, że wizyta Guildensterna jest związana nie tylko z wyceną samych korzyści tańczących na horyzoncie, co również z samą, najczystszą, drążącą go ciekawością. Czym była właściwie księga? Ile mogła być warta? Jak wiele milczącej prawdy skrywała pod obwolutą? Zmierzył wolumin wzrokiem, uważnym i pełnym pasji.
    - Miałem okazję poznać go osobiście - potwierdził. - Dożył sędziwego wieku - środowisko miłośników historii i bibliofilów tworzyło krąg znajomości, tym ciaśniejszy, im intensywniej pochłonął kolekcjonera czy handlarza. O Eldenie słyszał najwięcej od wuja; Nordahlowie, ze względu na paranie się określoną grupą zawodów, znali pracowników muzeów. Sam również miał z nimi styczność, jeszcze, kiedy trudnił się profesją archiwisty. Lubił swój dawny zawód, choć niewątpliwie obecny dał mu większą swobodę i pozwolił łatwiej ukierunkować się na prawdziwie interesujące go zagadnienia.
    - To zrozumiałe - przez fizjonomię nie przeniknęła najmniejsza bruzda zdziwienia, najmniejszy dysonans konsternacji nie wybrzmiał na kształcie ust, nie błyszczał na jego oczach. Zakładał, że w związku z tym syn i zarazem dziedzic chciał porzucić pozycje uznane przez niego za nieodpowiednie, nieobdarzone szczególną wartością - bynajmniej nie w kręgach, w jakich obrębie pragnął się pokazywać.
    - W ostatnim czasie zaczęły narastać wokół niego - oderwał łatę spojrzenia z księgi, by przenieść je na rozmówcę - kontrowersje - był również, poniekąd ciekawy mającej nadejść reakcji. Czy domyśli się? (Jak najbardziej). Czy któreś z odczuć okaże się prześwitywać? W jaki sposób postąpi? Wykonywał swój zawód, tylko i aż - chociaż odkrył, że wtacza się w pewną grę, grę nieuchronną, wiążącą się z opiniami grasującymi pośród społeczeństwa; świętej społeczności Midgardu, opartej na pustych słowach, głoszonych i powielanych bez grama najmniejszej myśli.
    - Syn najwyraźniej uznał, że lepiej pozbyć się wszystkich, możliwych źródeł choroby - stwierdził bezbarwnym tonem; powtarzał to, co mówili wszyscy, powtarzał to, co powinien powtarzać - lub, jak niektórzy mówią, zgnilizny - zakończył; napięcie, pozornie nieobecne, przyjemnie mrowiło w kark.
    Zatrzymał się na pieczęci, chcąc ją dokładniej zbadać; nawet, gdy znał odpowiedź, musiał dodatkowo wzbogacić się przekonaniem o autentyczności.
    Pośpiech był złym doradcą.
    Widzący
    Ingvar Guildenstern
    Ingvar Guildenstern
    https://midgard.forumpolish.com/t1944-ingvar-guildenstern#22104https://midgard.forumpolish.com/t1954-ingvar-guildensternhttps://midgard.forumpolish.com/t1955-pellehttps://midgard.forumpolish.com/


    Chociaż swoją, niezbyt owocną w sukcesy, karierą naukową zakończyłem na trzecim stopniu w tajemniczenia i pogodziłem się z tym palącym poczuciem niespełnionej obietnicy, ciekawość, jaką w sobie pielęgnuję, wykracza poza granice wykonywanego przeze mnie zawodu. Nie przestałem drążyć, szukać odpowiedzi na nurtujące mnie kwestii. Owijane wątpliwą sławą przedmioty, które przechodziły przez moje ręce, utrzymały mnie w tym przeświadczeniu. Na końcu języka tańczyło zbyt wiele pytań, które niecierpliwie domagały się odpowiedzi. Pełne pasji spojrzenie Juliusa wystarczyło, by pogłębić w mnie przeczucie, że jestem tu, gdzie być powinienem.  
    - Proszę mówić jaśniej, panie Nordahl - upominam go, udając, że nie pojmuję aluzji, jaką mnie uraczył. Błąkający się po moich wargach uśmiech przybiera konkretniejszy kształt, nie jest już wyłącznie przejawem zwykłej uprzejmości, ale nadal świadczyć może o mojej emocjonalnej oszczędności. – Jak pan pewnie mógł wydedukować, większość czasu spędzam na statku. Nie rozwiązuję na nim zawiłości. Nie mam też żyłki do hazardu, więc naiwnie liczę na pańską uczciwość.
    Termin magia zakazana nie wywołuje u mnie efektów ubocznych w formie gwałtownych reakcji, dlatego słowa rzeczoznawcy, choć utwierdzając mnie w wcześniejszych przypuszczeniach, są przeze mnie potraktowane pozorną obojętnością. Pozorną, bo ciekawość, wraz z kolejną insynuacją mężczyzny, na nowo zostaje we mnie rozpalona. Spojrzeniem wodzę najpierw po jego twarzy - bił od niego ten sam dystans, co wcześniej - a potem przenoszę je na książkę.
    Mój stosunek do zabronionych praktyk magicznych jest ambiwalentny. Z jednej strony nie mam pojęcia, czy ryzyko wykluczenia i rozkładu, jakie ze sobą niesie, jest warte zachodu, a z drugiej temat ten fascynuje mnie od chwili, kiedy na własne oczy przekonałem się, jakie spustoszenie w ludzkim ograni zimie może zasiać klątwa zapieczętowana czarnomagicznym rytuałem.
    - To wszystko plotki, a mnie plotki nie interesują. Dla mnie liczą się fakty - ucinam dyskusje, zanim spekulacje przerodzą się w uprzedzenia. Z jego strony oczekuję podobnego profesjonalizmu, bo nie interesuje mnie to czy Elden był ślepcem, czy jedynie ofiarą własnych ambicji. Obiektem naszej rozmowy jest książka, a nie jej poprzedni właściciel, nieboszczyk. Mam kilka zasad. Jedna z nich to nie zdawaj pytań, na które nie chcesz znać odpowiedzi. Gorączkowa desperacja, jaką ujrzałem w spojrzeniu jego syna, wystarczyła, by utwierdzić się w tym przekonaniu, często mylonym z ignorancją. W wielu przypadkach całkiem słusznie. Druga, nie mów źle o zmarłych, bo już się nie odgryzą. Lęk przed boskimi wyrokami tak głębokich zakorzenił się w rodzinnych kręgach Guildensternów, że dotknął w równym stopniu również mnie. - Może pan potwierdzić, że ta książka jest, jak to pan określił, źródłem choroby? - dopytuję, neutralnym tonem, w którym nie pobrzmiewa żadna zdradziecka nuta, demaskująca moje ciut niezdrowe zainteresowanie zasugerowanym przez Nordahla tematem. – Ta pieczęć… mam teorię, że po jej złamaniu, słowa zapisane na kartach woluminu pokażą swoje prawdziwe oblicze. Jaka jest prawda? - Przejrzałem ją wielokrotnie, ale jej treść nie wydawała mi się ani odkrywcza, ani kontrowersyjna. Jej autor pochylał się nad naturą magii, swoje rozważania ujmując w naukowy, nie zawsze zrozumiały dla mnie bełkot.

    Ingvar i Julius z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.