Płaskie dachy
3 posters
Mistrz Gry
Płaskie dachy Wto 12 Gru - 17:24
Płaskie dachy
Na dachy można wejść po metalowych schodach wspinających się po ścianach budynków lub z okien przylegających, wyższych kondygnacji, a ponieważ są dość płaskie poruszanie się po nich nie jest trudnym wyczynem – należy jednak uważać w zimie, kiedy powierzchnie skuwa ścięta mrozem wilgoć, oraz na mieszkańców wychylających się czasem z okien, by ciskać przekleństwami i groźbami wezwania Kruczej Straży.
Kåre Jötnarsen
Re: Płaskie dachy Pon 11 Mar - 23:27
Kåre JötnarsenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : złodziej, były łowca Gleipniru
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), intrygant (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 15 / magia zakazana: 23 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
25.05.2001
Zapomniał, jak wyglądał świat, kiedy nie patrzyło się na niego z dołu – ponurym spojrzeniem, uwięzionym pod skośną powałą brwi, skulonym w oczodołach jak zwierzę, które ze strachu warczy i odsłania kły – teraz, kiedy obserwował go z dachu kamienicy, sprawiał bowiem wrażenie opustoszałego, kontury przetarły się na krawędziach, ludzkie twarze stały się rozmazane i niewyraźne, a kocie łby tak małe, że nie był w stanie zajrzeć pomiędzy rozdzielające je fugi brudnej, zakurzonej ziemi. Przyglądał się rzeczywistości w sposób, którego nie znali ludzie wypchnięci z ciemnej macicy Przesmyku, poruszający się szczurzymi ruchami pomiędzy ciepłem zakurzonych piwnic, przybłędy o długich palcach, przypominających ptasie szpony i szerokich źrenicach, które od wczesnego dzieciństwa musiały przysposobić się do ciemności, jednocześnie zdawał sobie jednak sprawę, że nawet nie zauważył, kiedy zaczął ich przypominać – jego dzieciństwo skurczyło się w potylicy jak przegniły owoc, ciemniejący i pomarszczony od wilgoci, wspomnienia zaschły pomiędzy skrońmi, aż stały się kruche i prószyły się pomiędzy opuszkami palców w ten sam sposób, w jaki robiły to matczyne zioła, ukrywane przed Vegarem w grubych, oprawionych tomach od alchemii; jeżeli wciąż istniały, myślał, musiały należeć do kogoś innego. Kiedy patrzył na ulicę z wysoka, rodzinna rezydencja jawiła mu się tymczasem wyraźniejsza niż pobliski krajobraz, wokół którego papierosowy dym ułożył ciemnoszarą draperię – wysokie, zdobione sztukaterią sufity, które barwą przypominały północne niebo i tunelowe korytarze, na końcu których pomieszczenia rozrastały się złośliwym nowotworem, okna ułożone szparami wzdłuż schodów, wystarczająco wąskie, aby w wieku chłopięcym wyobrażał sobie, że służyły do opierania myśliwskiej strzelby na okiennicy, kuchnia, gdzie ojciec rozcinał brzuchy zającom, a powietrze pachniało krwią i ogród, gdzie matka sadziła kwiaty, a powietrze pachniało różami, widok na rozległy, skalisty fiord, którego rozpiętość sprawiała, że cały świat, widziany zza szyby dziecięcej sypialni, wydawał mu się mały i nieistotny, znajdujące się w nim postacie wystarczająco wiotkie, aby przewrócić je pstryknięciem palca jak plastikowe żołnierzyki. Nigdy nie był Eriksenem – jedynie psem, którego trzymali na błyszczącej, natłuszczonej smyczy; na szyi wciąż nosił bliznę po skórzanej obroży.
Odchylił się do tyłu, opierając plecy o nierówne karbowanie dachówek, których odstające fragmenty wbiły mu się boleśnie pomiędzy łopatki, po czym odpalił papierosa, wydychając obłok burego powietrza, zupełnie rozmazanego na tle nieba – było dopiero wczesne popołudnie, pokryte sadzą okna z każdej pory dnia czyniły jednak wieczór, a chłodny wiatr ocierał się niedbale o policzki, studząc sińca zarysowanego purpurą pod lewym okiem; śmierdział wnętrzem klubu, cudzym potem i wymuszoną namiętnością, miał zmęczone ciało i ślady paznokci odciśnięte na wnętrzu ud, gardło drapało go, kiedy palił, mimo to zaciągał się coraz głębiej, jak gdyby na siłę próbował podrażnić nikotyną zaczerwienione podniebienie, sprawić, aby dym wygryzł mu z języka pozostałe smaki, zostawił przebarwienia na tylnych zębach i wypełnił płuca powietrzem, w którym nie było czarnego piżma i wetywerii, perfum dławiących go za każdym razem, gdy Jötnar nachylał się do jego twarzy. Uśmiech, któremu nie pozwalał sczeznąć w towarzystwie, wciąż bolał go w miejscach, gdzie mięśnie policzków naciągały się wymuszonym skurczem – w rzeczywistości męczyły go ludzkie dłonie, nieustannie sięgające do odsłoniętych fragmentów ciała, palce rozciągające materiał siateczkowej koszuli, w której niektóre oczka pękły i rozpruły się wzdłuż płaskiego brzucha, drażniły go cudze głosy, ciepłe oddechy zatrzymane na małżowinie ucha, zęby łakomie odchylające dolną wargę, jakby próbowały przedostać się do środka i posmakować dziąseł; w samotności mógł podciągnąć w końcu rękawy i przeciągnąć paznokciami po odsłoniętej skórze, wyrwać z niej czarne pióra, które przebiły się przez cienki nabłonek, kiedy Jötnar pchnął go na ścianę, grożąc nożem dociśniętym do unieruchomionej grdyki – były ciemne i brzydkie, nie mieniły się w słońcu jak u sroki, lecz przybierały jednolitą, matową barwę i pozostawiały zaczerwienione skaleczenia w miejscach, gdzie dutka wyrastała spod przedramienia. Kiedy młody kruk przysiadł na skraju komina, próbując pochwycić zerwany z dłoni puch, zacisnął dłoń na odłupanym fragmencie dachówki i rzucił w niego tak mocno, że ptak poderwał się w powietrze i wydał z siebie głośne, niezadowolone krakanie. Ta twoja wrogość nie może być wrodzona, usłyszał kiedyś i odruchowo rozchylił usta, lecz jego śmiech był wyniosły i pusty; od tamtej pory Asterin zawsze spoglądała na niego w ten sam sposób – jakby poprzednim razem nie pozwolił dojść jej do słowa, a ona przetrzymywała pod językiem więcej pytań, niebezpiecznych jak cyjanowe kapsułki: skąd się wzięła? Kto ci to zrobił, Kåre?
Chciał patrzeć na nią z góry – w jej wąskie, błękitne oczy, nakryte cienką pilsą powiek, usta barwy rdzy i ostry podbródek, który sprawiał, że wyglądem zawsze trochę przypominała mu dzikie zwierzę, jednego z bezdomnych kotów, przeciskających się uliczkami Przesmyku – tymczasem kobiecy cień nachylił się nad nim w sposób, który wprawił go w rozdrażnienie.
– Tylko ty szukałabyś mnie w tym miejscu. – podniósł się do pozycji siedzącej i przygasił papierosa o jedną z dachówek, obserwując, jak szary filtr osuwa się w dół i pełga we wgłębieniu metalowej rynny. – Więc? Czego chcesz? – odchylił głowę, a na jego ustach zamajaczył cień złośliwego uśmiechu. – Znudzili ci się zwykli chłopcy?
Asterin Eggen
Re: Płaskie dachy Sro 13 Mar - 17:59
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Nie mogła spać.
Różany pomarańcz świeżo wyklutego słońca był jej kołysanką, syrenim śpiewem wabiącym ją ku zakamarkom sypialni i dwóm splątanym ze sobą pościelom w tradycyjnym dla niej rozgardiaszu, ale dzisiaj - zawodził. Kiedy Midgard budził się do życia, ona dopiero układała się do snu, zwinięta w fałdach kołder jak wąż wypoczywający w żmijowisku. Nie tym razem; w jej uszach bowiem wciąż szumiało odległe echo barowych piosenek, trzask łamanych kości i niszczonego drewna, huk rozbijanego szkła, rubaszne śmiechy przeradzające się w skandowane okrzyki zagrzewające do bitki. Gdyby nie to, że zdążyła już zaszyć się w mieszkaniu, gdzie zmyła z siebie smród, kiedy wciąż myślała, że poprzedza to rytualny wypoczynek odwróconego rytmu dobowego, zapewne nie mogłaby teraz ze sobą wytrzymać. Na szczęście jednak, wspinając się po szczeblach rozchybotanych, podejrzanych drabin na szachownice dachów, nie ciągnęła za sobą trenu karczemnych woni.
Pukle ciemnozłotych włosów tańczyły z rozwiewającym je wiatrem, opuszki wystukiwały bezdźwięczny rytm na torbie przewieszonej przez ramię; stanowczo zbyt duża koszulka równie dobrze mogła być elementem jej piżamy, puzzlem, którego nie chciało jej się przebierać, kiedy zniecierpliwiona szykowała się do ponownego wyjścia i bezcelowego włóczenia po uśpionych uliczkach Przesmyku. Pod oczyma wyrysował się pierwszy ślad purpury zdradzającej zmęczenie, lecz to nie on przykuwał uwagę, a to, co pięło się niżej. Wstęga czerwieni wytyczyła ścieżkę rozbicia napuchniętej dolnej wargi, do której jeszcze kilka godzin temu przykładała najzimniejszą butelkę wódki, którą w pubie kupiła tylko po to. Wspomnienia o bójce dopełniało drobne zadrapanie biegnące w poprzek lewego policzka, jednak tego Asterin już nawet nie zauważała. Niewielu nie zdawało sobie sprawy z faktu, że ludzi Wujka nie należy wkurwiać, ale istnieli też tacy, którzy z uporem szaleńców napierali na granice i sprawdzali, jak daleko mogą się posunąć, zanim tego pożałują, tego wieczora nie było inaczej. To nie ją sprowokowano, była tam przypadkiem, gdy rzucono się na jednego z jej towarzyszy, wzniecając w powietrze wióry, odłamki szkła i kanonadę pięści przeplatanych z zaklęciami. Nie przegrała. Oni nie przegrali, bo nie mieli tego w zwyczaju, natomiast ci, którzy tak nierozważnie rzucili im wyzwanie, mogli słać ku bogom pełne goryczy żale na wygórowane stawki felczerów, bo pracy przy nich będzie sporo.
- Trudno mi cię nie znaleźć, nawet kiedy nie szukam, skoro ukradłeś wszystkie moje sekretne miejscówki - rzuciła z kąśliwym, krzywym uśmiechem, ocieniając go winietą swojej sylwetki, przysłaniającej pozostawione za plecami słońce. Czy tak było? Nie zamierzała mu mówić, że kiedy nie dostrzegła go rozciągniętego niczym kocur na ławkach stacji widmo, ruszyła w dalszą wędrówkę, gotowa odhaczyć każdy punkt ich wspólnych gniazd po to tylko, żeby pomilczeć razem z nim. Nękane korozją dachy były następne, zupełnie jakby Norny w przypływie współczucia, które równie dobrze mogły wepchnąć sobie w archaiczne dupy, postanowiły się nad nią zlitować i właśnie tutaj sprowadziły Jötnarsena. Odprowadziła wzrokiem zsuwającego się w dół dachówek papierosa, po czym bez oczekiwania na zaproszenie usiadła nieopodal, wyciągając przed siebie nogi i mrowiące w nich mięśnie, nieprzyzwyczajone do zbyt regularnych wspinaczek. - Wyglądasz jak guma przeżuta przez orma i przyklejona do podeszwy drewniaka - mruknęła w wymijającej, żadnej odpowiedzi na jego pytanie, po chwili sięgnąwszy w gardziel torby, którą odłożyła obok siebie. Owinięte w brązowy papier tosty z serem i lichą szynką były już zimne i chociaż zamierzała zjeść je sama, to zamiast tego - dotknięta czułością, którą lubiła zagrzebywać głęboko w sobie, tak głęboko, by nie dostrzegł jej ni cały świat, ni nawet bogowie - rzuciła je Kåre. - Też miałeś uroczy dzień, co? - westchnąwszy z niesmakiem, umościła się na plecach na twardych płytach dachówek, ponad głową mając bezkres szaro-błękitnego nieba, które wcale jej się nie podobało, bo za dnia szwadronowi prastarych, potężnych istot z pewnością było prościej spoglądać na śmiertelników przemykających po korytarzach miast niczym mrówki, niż w nocy. Nie czuła tu jednak zagrożenia podobnego otwartym szlakom meandrującym przez obszyte zielenią tereny, miała wręcz wrażenie, że bogowie być może celowo nie spoglądali na Midgard, jakby dawno temu porzucili to miejsce samemu sobie i sprawdzali, czy bez ich patronatu sobie poradzi. Cóż, ona sobie radziła. Z podbitą wargą i zadrapanym policzkiem, ale żywa, silna i samodzielna. A Kåre? Też sobie radził? Ich wspólne machlojki domagały się uwagi, jednak zanim zdecydowałaby się mu o nich opowiedzieć, najpierw chciała posłuchać; o tym, co doprowadziło do tego, że wydawał się cieniem, okruchem ciągnącym ku przepaści jak porzucony przez niego niedopałek.
Różany pomarańcz świeżo wyklutego słońca był jej kołysanką, syrenim śpiewem wabiącym ją ku zakamarkom sypialni i dwóm splątanym ze sobą pościelom w tradycyjnym dla niej rozgardiaszu, ale dzisiaj - zawodził. Kiedy Midgard budził się do życia, ona dopiero układała się do snu, zwinięta w fałdach kołder jak wąż wypoczywający w żmijowisku. Nie tym razem; w jej uszach bowiem wciąż szumiało odległe echo barowych piosenek, trzask łamanych kości i niszczonego drewna, huk rozbijanego szkła, rubaszne śmiechy przeradzające się w skandowane okrzyki zagrzewające do bitki. Gdyby nie to, że zdążyła już zaszyć się w mieszkaniu, gdzie zmyła z siebie smród, kiedy wciąż myślała, że poprzedza to rytualny wypoczynek odwróconego rytmu dobowego, zapewne nie mogłaby teraz ze sobą wytrzymać. Na szczęście jednak, wspinając się po szczeblach rozchybotanych, podejrzanych drabin na szachownice dachów, nie ciągnęła za sobą trenu karczemnych woni.
Pukle ciemnozłotych włosów tańczyły z rozwiewającym je wiatrem, opuszki wystukiwały bezdźwięczny rytm na torbie przewieszonej przez ramię; stanowczo zbyt duża koszulka równie dobrze mogła być elementem jej piżamy, puzzlem, którego nie chciało jej się przebierać, kiedy zniecierpliwiona szykowała się do ponownego wyjścia i bezcelowego włóczenia po uśpionych uliczkach Przesmyku. Pod oczyma wyrysował się pierwszy ślad purpury zdradzającej zmęczenie, lecz to nie on przykuwał uwagę, a to, co pięło się niżej. Wstęga czerwieni wytyczyła ścieżkę rozbicia napuchniętej dolnej wargi, do której jeszcze kilka godzin temu przykładała najzimniejszą butelkę wódki, którą w pubie kupiła tylko po to. Wspomnienia o bójce dopełniało drobne zadrapanie biegnące w poprzek lewego policzka, jednak tego Asterin już nawet nie zauważała. Niewielu nie zdawało sobie sprawy z faktu, że ludzi Wujka nie należy wkurwiać, ale istnieli też tacy, którzy z uporem szaleńców napierali na granice i sprawdzali, jak daleko mogą się posunąć, zanim tego pożałują, tego wieczora nie było inaczej. To nie ją sprowokowano, była tam przypadkiem, gdy rzucono się na jednego z jej towarzyszy, wzniecając w powietrze wióry, odłamki szkła i kanonadę pięści przeplatanych z zaklęciami. Nie przegrała. Oni nie przegrali, bo nie mieli tego w zwyczaju, natomiast ci, którzy tak nierozważnie rzucili im wyzwanie, mogli słać ku bogom pełne goryczy żale na wygórowane stawki felczerów, bo pracy przy nich będzie sporo.
- Trudno mi cię nie znaleźć, nawet kiedy nie szukam, skoro ukradłeś wszystkie moje sekretne miejscówki - rzuciła z kąśliwym, krzywym uśmiechem, ocieniając go winietą swojej sylwetki, przysłaniającej pozostawione za plecami słońce. Czy tak było? Nie zamierzała mu mówić, że kiedy nie dostrzegła go rozciągniętego niczym kocur na ławkach stacji widmo, ruszyła w dalszą wędrówkę, gotowa odhaczyć każdy punkt ich wspólnych gniazd po to tylko, żeby pomilczeć razem z nim. Nękane korozją dachy były następne, zupełnie jakby Norny w przypływie współczucia, które równie dobrze mogły wepchnąć sobie w archaiczne dupy, postanowiły się nad nią zlitować i właśnie tutaj sprowadziły Jötnarsena. Odprowadziła wzrokiem zsuwającego się w dół dachówek papierosa, po czym bez oczekiwania na zaproszenie usiadła nieopodal, wyciągając przed siebie nogi i mrowiące w nich mięśnie, nieprzyzwyczajone do zbyt regularnych wspinaczek. - Wyglądasz jak guma przeżuta przez orma i przyklejona do podeszwy drewniaka - mruknęła w wymijającej, żadnej odpowiedzi na jego pytanie, po chwili sięgnąwszy w gardziel torby, którą odłożyła obok siebie. Owinięte w brązowy papier tosty z serem i lichą szynką były już zimne i chociaż zamierzała zjeść je sama, to zamiast tego - dotknięta czułością, którą lubiła zagrzebywać głęboko w sobie, tak głęboko, by nie dostrzegł jej ni cały świat, ni nawet bogowie - rzuciła je Kåre. - Też miałeś uroczy dzień, co? - westchnąwszy z niesmakiem, umościła się na plecach na twardych płytach dachówek, ponad głową mając bezkres szaro-błękitnego nieba, które wcale jej się nie podobało, bo za dnia szwadronowi prastarych, potężnych istot z pewnością było prościej spoglądać na śmiertelników przemykających po korytarzach miast niczym mrówki, niż w nocy. Nie czuła tu jednak zagrożenia podobnego otwartym szlakom meandrującym przez obszyte zielenią tereny, miała wręcz wrażenie, że bogowie być może celowo nie spoglądali na Midgard, jakby dawno temu porzucili to miejsce samemu sobie i sprawdzali, czy bez ich patronatu sobie poradzi. Cóż, ona sobie radziła. Z podbitą wargą i zadrapanym policzkiem, ale żywa, silna i samodzielna. A Kåre? Też sobie radził? Ich wspólne machlojki domagały się uwagi, jednak zanim zdecydowałaby się mu o nich opowiedzieć, najpierw chciała posłuchać; o tym, co doprowadziło do tego, że wydawał się cieniem, okruchem ciągnącym ku przepaści jak porzucony przez niego niedopałek.
Kåre Jötnarsen
Re: Płaskie dachy Sob 23 Mar - 23:07
Kåre JötnarsenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : złodziej, były łowca Gleipniru
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), intrygant (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 15 / magia zakazana: 23 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Oczko papierosa, rzuconego niedbale w zawilgłą przecznicę rynny, zmrużyło się podejrzliwie, pełgając jeszcze źrenicą, zanim zamknęło się zupełnie, podtopione brudną wodą z dachówek – lubił patrzeć, jak gasły, wydychając wstążkę burego dymu, więc dociskał rozetlone końcówki filtru do welurowego oparcia sofy, przyglądając się, jak ogień przegryza krótkie włosie materiału, do powierzchni zamykanego na klucz kredensu, aż wśród słojów pojawiały się mniejsze, naśladujące je okręgi przypalonego drewna, do miękkiej skóry wokół nadgarstków, dopóki ból nie wyrywał mu spomiędzy ust zdławionego przekleństwa. W dzieciństwie ojciec karał go za każdym razem, gdy w domu coś zaginęło – znajdował obrączkę zaręczynową w jego kieszeni spodni, perłowy naszyjnik ukryty pod materacem, rodzinne pamiątki pochowane na samym dnie szafy, pod warstwą dziecięcych ubrań, nakrywających je jak grobowa ziemia – kazał mu wyciągnąć ręce przed siebie i nie zamykać oczu, kiedy powietrze tężało świstem skórzanego pasa, a wokół knykci zaczynały pojawiać się czerwone wybroczyny; nie mógł utrzymać widelca podczas kolacji, Vegar uderzał jednak pięścią w stół za każdym razem, kiedy matka nachylała się nad nim z troską, próbując rozkroić za niego twardy comber, który ślizgał się po talerzu. Nienawidził swoich dłoni – przypominały mu o tym, kim był i o tym, kim był jego ojciec – więc chował je głęboko w kieszeniach i naciągał rękawiczki, które Jötnar zostawił któregoś poranka na jego łóżku – bił go często i mocno, ale nigdy nie po dłoniach; dawniej wmawiał sobie, że w ten sposób przejawiał miłość, lecz teraz wiedział, że nie chciał zniszczyć powodu, dla którego jego ciało miało jeszcze jakąś wartość – bez nich nie byłby w stanie kraść. Czasem myślał, że wolałby odciąć je kuchennym nożem, niż spędzić resztę życia w ten sposób, nie potrafił jednak zmusić się do uderzenia wystarczająco mocno – ostrze ledwie skaleczyło skórę wokół nadgarstka.
W Przesmyku nie było miejsca na prawdę – w oczach ślepców był jedynie kolejną sierotą, porzuconą w zaułku niewłaściwej ulicy, ćpunem spędzającym noce w zakurzonych piwnicach, żebrakiem, którego choroba czyniła go niegodnym zaufania w żadnej pracy poza tą, czerpiącą bezpośrednio ze źródła jego duszy. Świat, któremu się przeciwstawiał, ograniczał go i ranił, on wierzył tymczasem, że jego wolność będzie tym piękniejsza, im ostrzejsze staną się kanty rzeczywistości, im okrutniej zostanie okaleczony – wieczorami uśmiechał się do siebie przed lustrem, aby upewnić się, że wciąż był wiarygodny, przypomnieć sobie jak wyglądała jego twarz, rozkojarzona wyrazem, który desperacko udawał szczerość; lata spędzone w objęciach Jötnara nauczyły go stosować do własnych celów wszystko, co odrażające, rozkoszować się wyborem takiego właśnie, a nie innego życia – ze swojej samotności uczynił bóstwo, którego stał się ulubieńcem, przedmiotem niezliczonych starań, prowadzonym na wyżyny wybrańcem. Sądził, że nienawidził Asterin właśnie za to – potrafiła przejrzeć przez jego kłamstwo.
– To leży w mojej naturze, nie potrafię się powstrzymać. Jesteś pewna, że nie ukradłem ci niczego więcej? – odparł żartobliwie, choć jego śmiech nie był ani trochę wesoły, nie był życzliwy – w gardle stanął mu pusty dźwięk, wyniosły i ostry, jakby ktoś szarpnął palcami za naciągniętą strunę. Gdyby znała go krócej i kochała go mniej, mogłaby pomyśleć, że wyraz jego twarzy był bezpruderyjny – w najgorszym wypadku zwyczajnie kokietliwy, jakby nie zdążył zmyć z policzków makijażu, cieni uroku, który przybierał do pracy, pudrowanej frywolności i pomadki zakasującej usta w nieustannym zadowoleniu. Asterin znała jego sekret, on wiedział tymczasem, jak poznać ją zaledwie po spojrzeniu, po gestach, po uśmiechu, a także po niepokoju, który w nim budziła – błękitne oczy nie pasowały jej do cery, bo za każdym razem, kiedy patrzyła na niego wprost, sprawiała wrażenie bardziej martwej niż żywej; miała rozbitą wargę, która obrzmiała świeżą czerwienią i skaleczenie, ledwie odznaczające się w półmroku nocy, jakby było jedynie kolejną konstelacją, łączącą gwiazdy piegów na jej wąskiej szczęce. Nie zauważył, że był głodny, dopóki nie rzuciła mu tostów opakowanych w szorstki, brązowy papier – ręka drżała mu lekko, kiedy podniósł chleb do ust, przeżuwając fragment stwardniałej skórki i jej zimne, śliskie wnętrzności.
– T-nn… – zaczął niewyraźnie, jeszcze z pełnymi ustami, a gdy w końcu przełknął jedzenie, skrzywił się lekko, odwracając głowę w przeciwną stronę, jakby musiał ukryć swój gniew – swój żal – przed cudzym spojrzeniem. – Cztery dni siedziałem w areszcie. Jötnar się wkurwił. – zacisnął zęby, kąciki jego ust uniosły się jednak w dwuznacznym uśmiechu. – Nawet pieprzone świnie na komisariacie traktują mnie lepiej. – zaśmiał się – krótki, trzysylabowy śmiech, który wybrzmiał szorstko i nienaturalnie – po czym odchylił głowę, ponownie opierając plecy o zawilgłe dachówki. – Ten świat to jedna wielka kupa gówna.
W Przesmyku nie było miejsca na prawdę – w oczach ślepców był jedynie kolejną sierotą, porzuconą w zaułku niewłaściwej ulicy, ćpunem spędzającym noce w zakurzonych piwnicach, żebrakiem, którego choroba czyniła go niegodnym zaufania w żadnej pracy poza tą, czerpiącą bezpośrednio ze źródła jego duszy. Świat, któremu się przeciwstawiał, ograniczał go i ranił, on wierzył tymczasem, że jego wolność będzie tym piękniejsza, im ostrzejsze staną się kanty rzeczywistości, im okrutniej zostanie okaleczony – wieczorami uśmiechał się do siebie przed lustrem, aby upewnić się, że wciąż był wiarygodny, przypomnieć sobie jak wyglądała jego twarz, rozkojarzona wyrazem, który desperacko udawał szczerość; lata spędzone w objęciach Jötnara nauczyły go stosować do własnych celów wszystko, co odrażające, rozkoszować się wyborem takiego właśnie, a nie innego życia – ze swojej samotności uczynił bóstwo, którego stał się ulubieńcem, przedmiotem niezliczonych starań, prowadzonym na wyżyny wybrańcem. Sądził, że nienawidził Asterin właśnie za to – potrafiła przejrzeć przez jego kłamstwo.
– To leży w mojej naturze, nie potrafię się powstrzymać. Jesteś pewna, że nie ukradłem ci niczego więcej? – odparł żartobliwie, choć jego śmiech nie był ani trochę wesoły, nie był życzliwy – w gardle stanął mu pusty dźwięk, wyniosły i ostry, jakby ktoś szarpnął palcami za naciągniętą strunę. Gdyby znała go krócej i kochała go mniej, mogłaby pomyśleć, że wyraz jego twarzy był bezpruderyjny – w najgorszym wypadku zwyczajnie kokietliwy, jakby nie zdążył zmyć z policzków makijażu, cieni uroku, który przybierał do pracy, pudrowanej frywolności i pomadki zakasującej usta w nieustannym zadowoleniu. Asterin znała jego sekret, on wiedział tymczasem, jak poznać ją zaledwie po spojrzeniu, po gestach, po uśmiechu, a także po niepokoju, który w nim budziła – błękitne oczy nie pasowały jej do cery, bo za każdym razem, kiedy patrzyła na niego wprost, sprawiała wrażenie bardziej martwej niż żywej; miała rozbitą wargę, która obrzmiała świeżą czerwienią i skaleczenie, ledwie odznaczające się w półmroku nocy, jakby było jedynie kolejną konstelacją, łączącą gwiazdy piegów na jej wąskiej szczęce. Nie zauważył, że był głodny, dopóki nie rzuciła mu tostów opakowanych w szorstki, brązowy papier – ręka drżała mu lekko, kiedy podniósł chleb do ust, przeżuwając fragment stwardniałej skórki i jej zimne, śliskie wnętrzności.
– T-nn… – zaczął niewyraźnie, jeszcze z pełnymi ustami, a gdy w końcu przełknął jedzenie, skrzywił się lekko, odwracając głowę w przeciwną stronę, jakby musiał ukryć swój gniew – swój żal – przed cudzym spojrzeniem. – Cztery dni siedziałem w areszcie. Jötnar się wkurwił. – zacisnął zęby, kąciki jego ust uniosły się jednak w dwuznacznym uśmiechu. – Nawet pieprzone świnie na komisariacie traktują mnie lepiej. – zaśmiał się – krótki, trzysylabowy śmiech, który wybrzmiał szorstko i nienaturalnie – po czym odchylił głowę, ponownie opierając plecy o zawilgłe dachówki. – Ten świat to jedna wielka kupa gówna.
shadows tangle like a vine
crawling up the posts within our shrine
you look so good there on your knees
such a good girl, knows how to please
look at me, look me in the еyes, forget yourself surrender your mind
crawling up the posts within our shrine
you look so good there on your knees
such a good girl, knows how to please
look at me, look me in the еyes, forget yourself surrender your mind
Asterin Eggen
Re: Płaskie dachy Pon 25 Mar - 22:04
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Nierówności rozoranych upływem czasu płyt dachowych wbijały się w jej plecy, w ostre kości kręgosłupa, w wybrzuszenia łopatek i podstawę karku, lecz nie był to ból, a specyficzna ymirska pieszczota. Twardość szaroburego, brudnego świata, który galdrowie w wysmakowanych garniturach woleliby zignorować, udając, że nigdy nie istniał i nigdy istnieć nie będzie - jak karaluch, który przezwycięża dybiącą na niego gazetę i chowa się w cieniach, by wychylić się z nich w momencie ustania zagrożenia. Asterin nauczyła się doceniać owy brak luksusu, z prostej przyczyny: bo nie wiedziała, czym był luksus. Prawdziwy, codzienny. Poza efemerycznymi chwilami spędzonymi u boku Vernera w pościelach miększych niż jej włosy kiedykolwiek były, w restauracjach czystszych niż jej ciało kiedykolwiek było, owiana zapachem wody kolońskiej droższej niż wszystko, co przy sobie miała - poza tym była znajdą z ulicy, dziewczyną otaczającą się ładnymi rzeczami, które spychała na dno szaf i szuflad, bo tak bardzo nie pasowały do życia, które wiodła. I odpowiadało jej to, nie została bowiem stworzona do standardu, jaki pragnął zaoferować jej Verner, żeby tylko od niego nie odchodziła; nie była żurnalową żoną ani nawet elegancką, noszącą równie eleganckie garsonki kobietą, jej pokryta żmijowatymi łuskami skóra pasowała do wężowisk, zamiast aksamitnych gniazd. Chłonęła więc zapach Ymira bez wstrętu, przyzwyczajona do ciężkiej woni potu, brudu, śmieci i robactwa, do zatęchłego odoru rozlanego alkoholu albo wymiocin wyścielających kąty, w których zalęgały się cienie.
Leżąc na dachach mogli sobie wyobrażać, że zostawiają to wszystko w dole, ale kłamstwo miało nogi krótkie jak ona sama, a im wyżej się znajdowali, tym bliżej było im do okrutnych bogów i zawszonych Norn. Do prządek, które nigdy nie zrobiły dla nich nic dobrego, nie przygotowały ani jednego prawdziwe szczęśliwego scenariusza... Choć często myślała o tym, że momenty spędzone u boku Magnusa tym właśnie były, albo urywki wspólnych chwil spędzanych z Vernerem, gdy oboje mogli jeszcze udawać, że ich idylla nie była zbudowana z sypkiego piasku. Szczęście u boku Leifa zostało jej odebrane, wyszarpnięte z jej serca rozżarzonymi szczypcami, obróciło się w popiół w jej ustach i żałobę w jej myślach, w żądzę zemsty pod sklepieniem czaszki, nawet tego jej poskąpiono. Kåre stracił podobnie dużo, zmuszony wyrzec się wszystkiego, co niegdyś uważał za pewne i niezmienne. Dokonał innych wyborów, które sprowadziły go do tego samego miejsca - na zdezelowane dachy zrujnowanych kamieniczek, z niedopałkiem pędzącym na spotkanie ulicy pozostawionej daleko pod nimi.
- Za wszystko inne ukręciłabym ci łeb - parsknęła pod nosem, podkładając pod głowę skrzyżowane ręce. Być może oczekiwał, że pociągnięta naprzód narracja zasugerowałaby serce albo cnotę, ale oba okraszone żartem przypadki były tak nieprawdopodobne, że nie przeszły jej przez gardło, nie dzisiaj, nie teraz. Rozcięta warga wciąż pulsowała migotliwym bólem i Asterin miała wrażenie, że czuje jej rozlany pomiędzy tkankami karmin podrażnienia, szczególnie gdy usta ułożyły się w cierpkim uśmiechu. Nie sięgnęła jednak po eliksir leczniczy, bo nie potrzebowała. Życie u boku Wujka nauczyło ją, czym jest prawdziwy ból, z kolei rana, którą odniosła tej nocy, ledwo zasługiwała na swoje miano rany. Była swoistym dowodem triumfu, pamiątką cudzej porażki i była wdzięczna, że Kåre znał ją na tyle, by nie musieć się upewniać, czy zanadto jej to nie doskwiera.
Uchyliła powieki, by kątem oka spojrzeć, jak napychał kęsów tosta w swoje policzki, bardziej przypominający nagle opasłego chomika niż ptaka. Wygłodzony, blady i zmęczony zdawał się jej wręcz kruchy, choć nie bezbronny, a kiedy wspomniał, gdzie był przez cztery doby, obróciła się na bok, podpierając twarz na zamkniętej dłoni. W jej spojrzeniu brakowało łagodności czy współczucia, wciąż zdawała się opanowana, chociaż poczuła, jak wspomnienie Jötnara smagnęło jej wnętrzności gniewem.
- To co zawsze? - spytała, nie potrafił powstrzymać lepkich rąk, czym często sprowadzał na siebie kłopoty. Nie musiała też mówić, że był głupcem, że pozwolił się złapać, sam odczuł to na własnej skórze, nosił na niej wciąż świeże ślady, pamiątki aresztu - zresztą pięć lat temu ona również wpadła, obarczona donosem, zamknięta po to, by wypalić na jej dłoni owianą złą sławą Pieczęć. - Więc go zabijmy - zaproponowała beznamiętnie, bezbarwnie, suchość drapała gardło. Czasem marzyła o tym, by bulwersować się własnymi słowami, wagą takich sugestii, wypowiadanych swobodnie i spokojnie. Tęskniła za czasami, gdy były to zaledwie słowa wypowiadane w przypływie gniewu, ale nigdy nie urzeczywistnione, wkraczające w miękką winietę fantazji. Wtedy jednak była słaba, nie potrafiła się obronić ani wymierzać sprawiedliwości, rewanżować za własną krzywdę. - Nie potrzebujesz go, to on ciebie potrzebuje, więc niech spierdala. Twoja kolej, żeby się wkurwić. Raz, a porządnie. Nie zostaniesz na lodzie - mruknęła; bez wniknięcia w ogrodzony wysokim murem umysł Asterin trudno byłoby powiedzieć, czy miała na myśli Wujka, czy raczej Magnusa i siebie samą. - Ile jeszcze będzie tobą pomiatał? - znów skrzyżowała ręce i wsunęła je pod głowę, leżąc na boku, by móc na niego patrzeć. Ile jeszcze, by w końcu sam cię zabił? Ile masz w sobie odwagi, Kåre? Jak bardzo masz tego dość?
Leżąc na dachach mogli sobie wyobrażać, że zostawiają to wszystko w dole, ale kłamstwo miało nogi krótkie jak ona sama, a im wyżej się znajdowali, tym bliżej było im do okrutnych bogów i zawszonych Norn. Do prządek, które nigdy nie zrobiły dla nich nic dobrego, nie przygotowały ani jednego prawdziwe szczęśliwego scenariusza... Choć często myślała o tym, że momenty spędzone u boku Magnusa tym właśnie były, albo urywki wspólnych chwil spędzanych z Vernerem, gdy oboje mogli jeszcze udawać, że ich idylla nie była zbudowana z sypkiego piasku. Szczęście u boku Leifa zostało jej odebrane, wyszarpnięte z jej serca rozżarzonymi szczypcami, obróciło się w popiół w jej ustach i żałobę w jej myślach, w żądzę zemsty pod sklepieniem czaszki, nawet tego jej poskąpiono. Kåre stracił podobnie dużo, zmuszony wyrzec się wszystkiego, co niegdyś uważał za pewne i niezmienne. Dokonał innych wyborów, które sprowadziły go do tego samego miejsca - na zdezelowane dachy zrujnowanych kamieniczek, z niedopałkiem pędzącym na spotkanie ulicy pozostawionej daleko pod nimi.
- Za wszystko inne ukręciłabym ci łeb - parsknęła pod nosem, podkładając pod głowę skrzyżowane ręce. Być może oczekiwał, że pociągnięta naprzód narracja zasugerowałaby serce albo cnotę, ale oba okraszone żartem przypadki były tak nieprawdopodobne, że nie przeszły jej przez gardło, nie dzisiaj, nie teraz. Rozcięta warga wciąż pulsowała migotliwym bólem i Asterin miała wrażenie, że czuje jej rozlany pomiędzy tkankami karmin podrażnienia, szczególnie gdy usta ułożyły się w cierpkim uśmiechu. Nie sięgnęła jednak po eliksir leczniczy, bo nie potrzebowała. Życie u boku Wujka nauczyło ją, czym jest prawdziwy ból, z kolei rana, którą odniosła tej nocy, ledwo zasługiwała na swoje miano rany. Była swoistym dowodem triumfu, pamiątką cudzej porażki i była wdzięczna, że Kåre znał ją na tyle, by nie musieć się upewniać, czy zanadto jej to nie doskwiera.
Uchyliła powieki, by kątem oka spojrzeć, jak napychał kęsów tosta w swoje policzki, bardziej przypominający nagle opasłego chomika niż ptaka. Wygłodzony, blady i zmęczony zdawał się jej wręcz kruchy, choć nie bezbronny, a kiedy wspomniał, gdzie był przez cztery doby, obróciła się na bok, podpierając twarz na zamkniętej dłoni. W jej spojrzeniu brakowało łagodności czy współczucia, wciąż zdawała się opanowana, chociaż poczuła, jak wspomnienie Jötnara smagnęło jej wnętrzności gniewem.
- To co zawsze? - spytała, nie potrafił powstrzymać lepkich rąk, czym często sprowadzał na siebie kłopoty. Nie musiała też mówić, że był głupcem, że pozwolił się złapać, sam odczuł to na własnej skórze, nosił na niej wciąż świeże ślady, pamiątki aresztu - zresztą pięć lat temu ona również wpadła, obarczona donosem, zamknięta po to, by wypalić na jej dłoni owianą złą sławą Pieczęć. - Więc go zabijmy - zaproponowała beznamiętnie, bezbarwnie, suchość drapała gardło. Czasem marzyła o tym, by bulwersować się własnymi słowami, wagą takich sugestii, wypowiadanych swobodnie i spokojnie. Tęskniła za czasami, gdy były to zaledwie słowa wypowiadane w przypływie gniewu, ale nigdy nie urzeczywistnione, wkraczające w miękką winietę fantazji. Wtedy jednak była słaba, nie potrafiła się obronić ani wymierzać sprawiedliwości, rewanżować za własną krzywdę. - Nie potrzebujesz go, to on ciebie potrzebuje, więc niech spierdala. Twoja kolej, żeby się wkurwić. Raz, a porządnie. Nie zostaniesz na lodzie - mruknęła; bez wniknięcia w ogrodzony wysokim murem umysł Asterin trudno byłoby powiedzieć, czy miała na myśli Wujka, czy raczej Magnusa i siebie samą. - Ile jeszcze będzie tobą pomiatał? - znów skrzyżowała ręce i wsunęła je pod głowę, leżąc na boku, by móc na niego patrzeć. Ile jeszcze, by w końcu sam cię zabił? Ile masz w sobie odwagi, Kåre? Jak bardzo masz tego dość?
Kåre Jötnarsen
Re: Płaskie dachy Sob 6 Kwi - 23:24
Kåre JötnarsenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : złodziej, były łowca Gleipniru
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), intrygant (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 15 / magia zakazana: 23 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Kiedy sięgał pamięcią lat spędzonych w Tromsø, wydawało mu się, przechowywał pod skronią wspomnienia obcego człowieka, w ten sam sposób, w jaki w kieszeniach przechowywał nienależące do niego przedmioty – pierścionki, których grawerowane wnętrze posiadało odciski cudzych palców, portfele zszyte ze wciąż ciepłej jeszcze skóry, ogrzanej bliskością miękkiego uda, talary, którymi ktoś kiedyś zapłacił za kawę, za czynsz i za noc spędzoną w kobiecym łóżku. Przeglądał się w lustrze i nie rozpoznawał chłopca mieszkającego w twierdzy ukrytej wśród norweskich fiordów, czujnych, ciemnobrązowych oczu i piór, które wyrastały ciemnym puchem z opuchniętych policzków, stroszyły się wśród włosów i za uszami – siostra nazywała go skjære i śmiała się tak, jak potrafiły robić to jedynie dzieci, nierozumiejące spojrzeń, które wymieniali pomiędzy sobą dorośli i powodu, dla którego nieustannie rozmawiali szeptem, jakby słowa były zbyt ciężkie, aby wypowiedzieć je głośno; odnajdywała swoje zabawki w jego pościeli i krzyczała skjære, skjære, skjære, a przezwisko, powtarzane wystarczająco dużo razy, zaczęło przypominać wyliczankę, którą czasem wciąż słyszał jeszcze w nocy, kiedy śpiewny głos Signe zakradał się do jego snów. Żadne z nich nie wiedziało wtedy, że każdy grzech był w rzeczywistości formą kradzieży – Vegar powtarzał, że kłamstwo było kradzieżą cudzego prawa do prawdy, a oszustwo – do uczciwej rywalizacji; później miał już sam dowiedzieć się, że człowiekowi ukraść można było nie tylko srebrne talary i obrączkę z 24-karatowego złota, ale również życie, zacisnąć je w dłoni i schować do kieszeni, ukryć w ciemności pod materacem, schować na dnie szafy, aby przegniło jak zleżały owoc, którego skóra najpierw stawała się miękka i pomarszczona, a następnie stopniowo odchodziła od miąższu, odsłaniając nabrzmiałe wykwity pleśni, która puchła pod wpływem wilgoci i ciemności; trzymał na spodzie kredensu kości skradzione cudzemu ciału – zakrzywione obojczyki, paliczki i łuki żebrowe, pojedynczy lemiesz, niewidoczny pomiędzy sztućcami. Nie był już tym samym chłopcem, który płakał, gdy matka usiłowała zmyć z niego ptasie pióra, trąc skórę druciakiem, jakby ciemne wyrostki były jedynie brudem utrzymującym się na wierzchniej warstwie ciała i znikającym, gdy ramiona w końcu zaczynały krwawić, nie był chłopcem, który krzyczał, ilekroć ojciec przewieszał go przez kolano i odkrywał lędźwie, gdzie skórzany pas pozostawiał czerwone pręgi, nie był chłopcem, starającym się wpasować w życie, do którego nigdy nie przynależał; teraz, gdy jego skóra śmierdziała tytoniem i oudem, a lewe oko miał zarysowane purpurą wielkości cudzej pięści, wydawało mu się, że był wolny – gdyby chciał, mógłby rozłożyć ramiona na podobieństwo skrzydeł i osunąć się z krawędzi dachu; gdyby chciał, mógłby stąd odlecieć.
Na pytanie Asterin wzruszył ramionami, wciąż przeżuwając ostatni kęs sczerstwiałego chleba, którego roztarta pecyna z trudem osuwała się w dół przełyku – nie przyznał się, że starszy brat nosił na sobie mundur równie ciemny co jego pióra, że miał ręce przyzwyczajone do zakuwania mu rąk w kajdany i surowe spojrzenie kogoś, kto wychował się w obecności surowego ojca; nigdy nie opowiadał jej o swojej rodzinie, a ona nigdy nie pytała – znała jego prawdziwe nazwisko, lecz wątpił, aby potrafiła wyobrazić sobie, jak wyglądało życie na fiordzie; być może zastanawiała się, czy dorastał pod wysokim sufitem, w pościeli z gęsiego pierza, czy spędzał popołudnia, sącząc szampana z perłowych kieliszków, czy przy obiedzie matka nachylała się nad nim, aby rozkroić widelcem antrykot i białe trufle, a ojciec zapewniał mu życie lepsze niż to, na które sobie zasłużył. Gdyby zapytała, przedstawiłby swoje dzieciństwo w ten sposób, a ona wiedziałaby, że kłamał, bo oczy błyszczałyby mu zbyt jasno, a staturę miał bydumną i wyprostowaną – w rzeczywistości ściany Bastionu były szorstkie i zimne, a na parterze zawsze śmierdziało krwią. Zamiast tego zaśmiał się krótko i z niedowierzaniem, zupełnie jakby jego trzysylabowy śmiech został uprzednio odliczony w gardle, aby w nastałej po nim ciszy ugrzęznąć mu pomiędzy zębami jak fragmenty jedzenia – bał się, że gdyby nie zacisnął szczęk, dźwięk, który poruszał się w jego krtani, zabrzmiałby straceńczo i histerycznie. Jego ciało zawsze przynależało bardziej do Jötnara, niż do niego samego.
– Zawsze będę go potrzebował – odparł szorstko, przestając jeść i unosząc głowę. – Nie mogę go zostawić, to nie takie proste. – jego głos wybrzmiał ze sztywną, wymuszoną swobodą, lecz wewnątrz całe jego ciało drżało – czuł się tak, jakby ktoś wyciągnął mu żebra przez rozcięcie w plecach i wsunął dłonie w jego ciało jak w skórzaną rękawiczkę. Rytuał przysięgi, który zawarł z Jötnarem, zaciskał mu się wokół szyi jak druciane wnyki – odruchowo sięgnął dłońmi do kieszeni w poszukiwaniu eliksiru, lecz w podszewkę materiału wplątało się zaledwie kilka talarów, srebrny wisiorek i dwa sygnety z przetartym grawerem; nie chciał myśleć o tym, że jego własne ciało wiotczało na podłodze jak szmaciana zabawka, o tym, że huldrekall oplatał mu ogon wokół łydki i uśmiechał się w sposób, którego powinien nienawidzić, lecz jego jedyną myśl stanowiło przekonanie, jak bardzo go kochał, o tym, że uwodził ludzi, wprawiających go w obrzydzenie, znosił ich dłonie na swojej skórze i ich oddech na swoich wargach, tylko po to, aby wsunąć dłonie pod poły płaszcza i wyciągnąć z nich całą zawartość. – Zapomnij – warknął. Być może dlatego tak często spędzał czas w jej towarzystwie – Asterin nie posiadała przy sobie niczego, co mógłby ukraść.
Na pytanie Asterin wzruszył ramionami, wciąż przeżuwając ostatni kęs sczerstwiałego chleba, którego roztarta pecyna z trudem osuwała się w dół przełyku – nie przyznał się, że starszy brat nosił na sobie mundur równie ciemny co jego pióra, że miał ręce przyzwyczajone do zakuwania mu rąk w kajdany i surowe spojrzenie kogoś, kto wychował się w obecności surowego ojca; nigdy nie opowiadał jej o swojej rodzinie, a ona nigdy nie pytała – znała jego prawdziwe nazwisko, lecz wątpił, aby potrafiła wyobrazić sobie, jak wyglądało życie na fiordzie; być może zastanawiała się, czy dorastał pod wysokim sufitem, w pościeli z gęsiego pierza, czy spędzał popołudnia, sącząc szampana z perłowych kieliszków, czy przy obiedzie matka nachylała się nad nim, aby rozkroić widelcem antrykot i białe trufle, a ojciec zapewniał mu życie lepsze niż to, na które sobie zasłużył. Gdyby zapytała, przedstawiłby swoje dzieciństwo w ten sposób, a ona wiedziałaby, że kłamał, bo oczy błyszczałyby mu zbyt jasno, a staturę miał bydumną i wyprostowaną – w rzeczywistości ściany Bastionu były szorstkie i zimne, a na parterze zawsze śmierdziało krwią. Zamiast tego zaśmiał się krótko i z niedowierzaniem, zupełnie jakby jego trzysylabowy śmiech został uprzednio odliczony w gardle, aby w nastałej po nim ciszy ugrzęznąć mu pomiędzy zębami jak fragmenty jedzenia – bał się, że gdyby nie zacisnął szczęk, dźwięk, który poruszał się w jego krtani, zabrzmiałby straceńczo i histerycznie. Jego ciało zawsze przynależało bardziej do Jötnara, niż do niego samego.
– Zawsze będę go potrzebował – odparł szorstko, przestając jeść i unosząc głowę. – Nie mogę go zostawić, to nie takie proste. – jego głos wybrzmiał ze sztywną, wymuszoną swobodą, lecz wewnątrz całe jego ciało drżało – czuł się tak, jakby ktoś wyciągnął mu żebra przez rozcięcie w plecach i wsunął dłonie w jego ciało jak w skórzaną rękawiczkę. Rytuał przysięgi, który zawarł z Jötnarem, zaciskał mu się wokół szyi jak druciane wnyki – odruchowo sięgnął dłońmi do kieszeni w poszukiwaniu eliksiru, lecz w podszewkę materiału wplątało się zaledwie kilka talarów, srebrny wisiorek i dwa sygnety z przetartym grawerem; nie chciał myśleć o tym, że jego własne ciało wiotczało na podłodze jak szmaciana zabawka, o tym, że huldrekall oplatał mu ogon wokół łydki i uśmiechał się w sposób, którego powinien nienawidzić, lecz jego jedyną myśl stanowiło przekonanie, jak bardzo go kochał, o tym, że uwodził ludzi, wprawiających go w obrzydzenie, znosił ich dłonie na swojej skórze i ich oddech na swoich wargach, tylko po to, aby wsunąć dłonie pod poły płaszcza i wyciągnąć z nich całą zawartość. – Zapomnij – warknął. Być może dlatego tak często spędzał czas w jej towarzystwie – Asterin nie posiadała przy sobie niczego, co mógłby ukraść.
shadows tangle like a vine
crawling up the posts within our shrine
you look so good there on your knees
such a good girl, knows how to please
look at me, look me in the еyes, forget yourself surrender your mind
crawling up the posts within our shrine
you look so good there on your knees
such a good girl, knows how to please
look at me, look me in the еyes, forget yourself surrender your mind
Asterin Eggen
Re: Płaskie dachy Sro 10 Kwi - 21:41
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Zawsze będę go potrzebował. Znajome słowa, znajome przekonanie, znajoma jadowitość losu wyrytego na kończynach przyszłości jak stygmat, znajoma beznadzieja zaglądająca przez powieki w głębiny czaszki, kotwicząca pomiędzy falami myśli, których ktoś od nich oczekiwał i które ktoś w nich zaszczepił. Do niedawna w ten sam sposób myślała o Wujku - swoim dobrodzieju, mentorze, człowieku, który niszczył ją po to, by blizny, zarówno te dostrzegalne, jak i niewidzialne, przeistoczyły się w pancerz pokrywający miękkość skóry. O postaci nauczyciela, przybranego ojca i opiekuna, którego dłonie czasem błądziły do miejsc, których nie powinny były odnaleźć. O człowieku, który musiał umrzeć. Dzisiaj już to wiedziała, jednakże ze stuporu ślepego posłuszeństwa mogłaby nigdy się nie otrząsnąć, gdyby nie przekroczył jednej jedynej nieprzekraczalnej granicy, cieniutkiej jak włos, wytyczonej przez inne istnienie. Bez wahania odebrał jej Leifa, miażdżył jego ciało i ducha na jej oczach, a gdy po dawnym kochanku pozostała zaledwie miazga mięsa i wystających spomiędzy niego odłamków kości, ośmielił się powiedzieć, że dzięki temu będzie mądrzejsza; że pozbawił ją elementu słabości w jej zahartowanym charakterze i powinna być mu wdzięczna. Jej krzyki i błagania padły na niewrażliwe ucho i chociaż rozpaliło to w niej żądzę natychmiastowego wymierzenia sprawiedliwości, wiedziała, że nie jest gotowa, nie w pojedynkę. Potrzebowała do tego brata i jego siły, ściągnęła go więc z powrotem do żmijowiska pod wujowską opieką, wabiąc go słodyczą przekonań, że to nie ich pracodawca powinien im przewodzić, a on. Zmuszona dorosnąć do przecięcia pępowiny przez doświadczenie zdrady i żałoby, nie była pewna, czy życzyła Kåre przebycia tego samego procesu, jeśli miało go to uwolnić od Jotnara. Stworzenie przywiązane do właściciela z radością zniesie wiele ciosów, ale istniał ten jeden najgorszy rodzaj bólu, który powodował, że nawet najwierniejszy ogar obnażał kły. Gdzie leżała jego granica? Co musiałoby się stać, by otworzyć Jötnarsenowi oczy, przechylić szalę goryczy tak głęboko, że z owej pochyłości nie sposób byłoby wspiąć się z powrotem?
Nic nie zapowiadało skali jego rzeczywistego przywiązania do mężczyzny, nic nie śpiewało o decyzji, którą podjął. Nie widziała jej fantazmatów w jego spojrzeniu, dostrzegłszy jedynie determinację i przekonanie, przypominające zwierciadło nakierowane na jej własną postawę sprzed kilkunastu, kilkudziesięciu miesięcy. Rytuał przysięgi żywił się na jego ciele jak wygłodniałe larwy; czuł je pod swoją skórą? Czy gramoliły się przez tkanki z furią, słysząc o tym, co mu proponowała? Spoglądała na niego przez chwilę w niezmąconej niczym ciszy, a kiedy na nowo obracała się na plecy, wzruszyła przy tym ramionami, zapleciwszy ręce pod głową. Nigdy nie nabyła poczucia, że spoglądając w niebo rozświetlone nawet najbardziej mdłym blaskiem słońca, nie musi mrużyć oczu, więc zrobiła to i teraz; kolejny triumf nocy, jej awantaż nad porą, w której egzystowała znakomita część mieszkańców Midgardu.
- Słuchaj, wolisz tkwić w gównie, twoja sprawa - stwierdziła, nie mając pojęcia, o jak wrażliwą tkankę obetrą się te słowa, nie zamierzała jednak wywierać na nim presji ani namawiać go do czegoś, na co nie był gotowy; czego sam może po prostu nie chciał. Daleko było jej do rycerskiego wojowania o cudzy dobrobyt i chociaż obserwowanie jak niemal każdej nocy jej przyjaciel staje się wrakiem człowieka, jak wyrywa pióra ze swojej skóry i szamocze w ciasnych sidłach przeznaczenia, było przykre, to jedyną osobą, która mogła ocalić Kåre, był Kåre. Ponieważ on sam musiał najpierw tego zapragnąć. - Jakiś żuk pewnie nawet by ci przyklasnął - dodała z przekąsem, tym razem uśmiechnąwszy się krzywo, przez co w rozbitej wardze odezwało się ostrawe migotanie bólu, które zignorowała.
Na wiele spraw zaczęła patrzeć inaczej, odkąd pod kloszem czaszki zawitała pierwsza myśl rozdzierająca uwity arras przekonań związanych z życiem pod sztandarem Wujka i chciała zaznaczyć, jakoś, jakkolwiek, że gdy rewolta u steru przebiegnie po jej myśli, Jötnarsen zawsze będzie miał miejsce, w którym ktoś go przyjmie. Może gdyby ktoś zrobił to dla niej, ktoś, kogo nie ograniczały klanowe zobowiązania, dziś sama tkwiłaby już w zupełnie innym momencie swojego życia. Może wręcz zazdrościła mu tego, że ktoś wypowiedział do niego te słowa. - Daj papierosa - rzuciła z miękkim wydechem; miałka rekomensata za poświęcone na jego rzecz śniadanie, ostygłe, ale po całej nocy spędzonej w Przesmyku, w aromatach smażonych ryb, kwaśnego ludzkiego potu i taniego chmielu - pachnące tak smacznie, jak trzydaniowy klanowy obiad. Waga wcześniejszych rozważań, skąpana w powarkiwaniu, szorstkości i buncie, musiała zostać rozwiana, a wszakże nic nie rozwiewało gorzkich wniosków, jak dym tytoniowy, za którym już zaczynała tęsknić. - Nie brakuje ci ostatnio świecidełek? Jest robota - zaczęła chropawo, zmieniając temat i zarazem badając grunt, choć spodziewała się odpowiedzi, spodziewała migotu w jego oczach i delikatnego dotyku rumieńca rozmarzenia na jego policzkach. Zdawał się jednak pogrążony w tak ponurym nastroju, że wolała nie strzępić języka kwiecistą opowieścią, jeśli jej epilog miałby zostać zwieńczony pozbawionym ochoty, wyzutym z okruchów entuzjazmu nie.
Nic nie zapowiadało skali jego rzeczywistego przywiązania do mężczyzny, nic nie śpiewało o decyzji, którą podjął. Nie widziała jej fantazmatów w jego spojrzeniu, dostrzegłszy jedynie determinację i przekonanie, przypominające zwierciadło nakierowane na jej własną postawę sprzed kilkunastu, kilkudziesięciu miesięcy. Rytuał przysięgi żywił się na jego ciele jak wygłodniałe larwy; czuł je pod swoją skórą? Czy gramoliły się przez tkanki z furią, słysząc o tym, co mu proponowała? Spoglądała na niego przez chwilę w niezmąconej niczym ciszy, a kiedy na nowo obracała się na plecy, wzruszyła przy tym ramionami, zapleciwszy ręce pod głową. Nigdy nie nabyła poczucia, że spoglądając w niebo rozświetlone nawet najbardziej mdłym blaskiem słońca, nie musi mrużyć oczu, więc zrobiła to i teraz; kolejny triumf nocy, jej awantaż nad porą, w której egzystowała znakomita część mieszkańców Midgardu.
- Słuchaj, wolisz tkwić w gównie, twoja sprawa - stwierdziła, nie mając pojęcia, o jak wrażliwą tkankę obetrą się te słowa, nie zamierzała jednak wywierać na nim presji ani namawiać go do czegoś, na co nie był gotowy; czego sam może po prostu nie chciał. Daleko było jej do rycerskiego wojowania o cudzy dobrobyt i chociaż obserwowanie jak niemal każdej nocy jej przyjaciel staje się wrakiem człowieka, jak wyrywa pióra ze swojej skóry i szamocze w ciasnych sidłach przeznaczenia, było przykre, to jedyną osobą, która mogła ocalić Kåre, był Kåre. Ponieważ on sam musiał najpierw tego zapragnąć. - Jakiś żuk pewnie nawet by ci przyklasnął - dodała z przekąsem, tym razem uśmiechnąwszy się krzywo, przez co w rozbitej wardze odezwało się ostrawe migotanie bólu, które zignorowała.
Na wiele spraw zaczęła patrzeć inaczej, odkąd pod kloszem czaszki zawitała pierwsza myśl rozdzierająca uwity arras przekonań związanych z życiem pod sztandarem Wujka i chciała zaznaczyć, jakoś, jakkolwiek, że gdy rewolta u steru przebiegnie po jej myśli, Jötnarsen zawsze będzie miał miejsce, w którym ktoś go przyjmie. Może gdyby ktoś zrobił to dla niej, ktoś, kogo nie ograniczały klanowe zobowiązania, dziś sama tkwiłaby już w zupełnie innym momencie swojego życia. Może wręcz zazdrościła mu tego, że ktoś wypowiedział do niego te słowa. - Daj papierosa - rzuciła z miękkim wydechem; miałka rekomensata za poświęcone na jego rzecz śniadanie, ostygłe, ale po całej nocy spędzonej w Przesmyku, w aromatach smażonych ryb, kwaśnego ludzkiego potu i taniego chmielu - pachnące tak smacznie, jak trzydaniowy klanowy obiad. Waga wcześniejszych rozważań, skąpana w powarkiwaniu, szorstkości i buncie, musiała zostać rozwiana, a wszakże nic nie rozwiewało gorzkich wniosków, jak dym tytoniowy, za którym już zaczynała tęsknić. - Nie brakuje ci ostatnio świecidełek? Jest robota - zaczęła chropawo, zmieniając temat i zarazem badając grunt, choć spodziewała się odpowiedzi, spodziewała migotu w jego oczach i delikatnego dotyku rumieńca rozmarzenia na jego policzkach. Zdawał się jednak pogrążony w tak ponurym nastroju, że wolała nie strzępić języka kwiecistą opowieścią, jeśli jej epilog miałby zostać zwieńczony pozbawionym ochoty, wyzutym z okruchów entuzjazmu nie.
Kåre Jötnarsen
Re: Płaskie dachy Pią 26 Kwi - 23:06
Kåre JötnarsenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : złodziej, były łowca Gleipniru
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), intrygant (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 15 / magia zakazana: 23 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Czasem, kiedy zamykał oczy, a jego źrenice osuwały się w felc oczodołów, głęboko w uchu wewnętrznym słyszał ujadanie zwierząt, które ojciec trzymał w psiarni za domem – pamiętał, że podczas pełni potrafiły wyć przez całą noc, podczas gdy on naciągał kołdrę na głowę i z oddechem spłyconym w materiale wypełnionej pierzem poduszki, starał się nie myśleć o historiach opowiadanych przez ojca, legendach brudnych od krwi nasiąkającej w leśne podszycie, z którego na wiosnę wzrastały kwiaty w głębokim odcieniu czerwieni. Vegar miał niski, szorstki głos, który brzmiał tak, jakby pod powierzchnią zbierała się ropa powściągniętego gniewu – gdy wspominał lata spędzone w surowej dywizji Gleipniru, odsłaniał ręką włosy z czoła i obracał głowę tak, aby pokazać bliznę, która ciągnęła się brzydkim, pomarszczonym zrostem od prawej skroni, aż po krawędź policzka, gdzie wrzynała się nierównym klinem pomiędzy srebrne wiechcie zarostu, nigdy nie wolno wam zapomnieć, powtarzał, że macie do czynienia z potworem; któregoś wieczoru zobaczył ojca przez szparę w łazienkowych drzwiach, jego plecy wyrzezane bliznami, przywodzące na myśl chropowaty pień drzewa – spytał, czy te rany również zadał mu warg, a Vegar uderzył go w twarz tak mocno, że jego dłoń odcisnęła się na policzku pąsowym zaciekiem. Nigdy wcześniej nie widział ojca tak złego – w jego sercu rozkiełznało się tymczasem coś, co przypominało żal, lecz przypominało też satysfakcję, ból jak podczas przesuwania dłoni przez płomień świecy, pełen zapału i fascynacji. Potrzebował kilku lat, zanim zrozumiał, że wargi z opowieści nie były prawdziwymi potworami – czasem, kiedy przyglądał się ogromnym, bezwładnym cielskom, które, jeszcze nieodmienione świtem, zaciągano pod mury Samotnej Wieży, wydawało mu się, że nie były tak groźne jak psy, które powracały z polowań ze złowrogim spojrzeniem i pyskiem brudnym od krwi.
Stworzenia, których bał się najbardziej, przypominały człowieka – Jötnar był wysoki, miał smukłą, przystojną twarz i lśniące oczy, tak ładne, że nieustannie pragnął, aby na niego patrzyły. Kiedy pierwszy raz objął go ramieniem, wydawał się bezpieczny i ciepły, choć teraz, ilekroć wspominał tamten wieczór, wydawało mu się, że zaufał mu przede wszystkim z desperacji – przemiana przeżarła mu spojrzenie gęstą smołą, która wyglądała tak, jakby źrenice rozlały mu się pod powiekami jak łzy, a gorączka sprawiała, że cały dygotał i nie mógł nawet podnieść się z chodnika, gdzie jego krew i żółć, wypluta w torsjach pomiędzy kamienne łby, rozmakały pod wpływem deszczu. Pozbawiony nazwiska, przyjaciół i nadziei, powtarzał słowo, którym nazywała go siostra, skjære i myślał, że śpiew sroki słyszany jest bardzo rzadko – ochrypły, gardłowy i cichy, nie tak piękny jak u skowronka; Jötnar całował go w czoło i powtarzał mu, że był wspaniały, siadał na brzegu łóżka i owijał ogon wokół jego łydek, aż powietrze w sypialni stawało się gęste i słodkie od aury, którą wokół siebie roztaczał – przez długi czas wydawało mu się, że go kochał i nawet nie zauważył, przy którym uścisku dłoni podpisał swoje imię pod cyrografem.
– Pierdol się – odwarknął, choć w jego głosie brakowało prawdziwej złości – w rzeczywistości wielokrotnie myślał już o tym, aby go zabić, zaciskał powieki i wyobrażał sobie, jak Jötnar przyciska go za ramiona do materaca, a on wyjmuje spod poduszki nóż i rozrywa nim jego tętnicę, aż ciepłe wnętrze wylewa mu się na twarz i wsiąka w prześcieradło głęboką czerwienią. Wszystko co posiadał, posiadał jednak dzięki niemu – pokój z miękką pościelą i ścianami obrośniętymi tapetą w kwiatowe wzory, ubrania przylegające kokietliwie do nagiego ciała, eliksiry i alkohol, którym upijał się w klubie, dopóki nad ranem nie pamiętał niczego, co wydarzyło się poprzedniej nocy; odnosił sukces w tym, co robił – kobiety lubiły jego uśmiechy i sposób, w jaki pozwalał im na wszystko to, o co wstydziły się prosić swoich mężów, a mężczyźni odczuwali satysfakcję, gdy mogli pozostawić na jego skórze ślad własnej zaborczości, wyżyć się na nim tak, jak nie mogli uczynić tego na swoich żonach, żadne z nich nie zauważało, kiedy wsuwał im dłonie do kieszeni płaszczy, zdejmował z palców srebrne obrączki i ukrywał perły wzdłuż dziąseł, ilekroć całował odsłoniętą szyję, lśniącą od naszyjników. Czuł obrzydzenie do ciała, które tak łatwo poddawało się cudzym pragnieniom, gdy tylko próbował się przeciwstawić, wyobrażał sobie jednak, jak rytuał przysięgi zaciska mu się na szyi niczym psia obroża, podduszająca go tym bardziej, im usilnie próbował zerwać się z jej objęcia.
Przełknął ostatni kęs kanapki, rozcierając dłonie o spodnie, na których pozostały pojedyncze okruchy chleba, po czym odchylił głowę w stronę Asterin – usta miał znów rozciągnięte do uśmiechu, jakby rozmowa, która zastygła pomiędzy nimi atmosferą dusznego rozczarowania, nigdy się nie wydarzyła. Podał jej papierosa, samemu odpalając kolejnego, jego oczy rozbłysły jednak dopiero pod wpływem wypowiedzianego pytania i przez chwilę wydawały się jaśniejsze niż żar migający złocistym mrugnięciem na krańcu cygaretki.
– Asterin Eggen... prosi mnie o pomoc? – odparł przeciągle, uśmiechając się z kpiącym rozbawieniem i mrugając kilkukrotnie, kiedy odwrócił się na prawy bok, podpierając ciało na łokciu i figlarnie przesuwając dłonią wzdłuż wystającego biodra. – Co tym razem? Wartość moich usług wzrosła, odkąd się poznaliśmy.
Stworzenia, których bał się najbardziej, przypominały człowieka – Jötnar był wysoki, miał smukłą, przystojną twarz i lśniące oczy, tak ładne, że nieustannie pragnął, aby na niego patrzyły. Kiedy pierwszy raz objął go ramieniem, wydawał się bezpieczny i ciepły, choć teraz, ilekroć wspominał tamten wieczór, wydawało mu się, że zaufał mu przede wszystkim z desperacji – przemiana przeżarła mu spojrzenie gęstą smołą, która wyglądała tak, jakby źrenice rozlały mu się pod powiekami jak łzy, a gorączka sprawiała, że cały dygotał i nie mógł nawet podnieść się z chodnika, gdzie jego krew i żółć, wypluta w torsjach pomiędzy kamienne łby, rozmakały pod wpływem deszczu. Pozbawiony nazwiska, przyjaciół i nadziei, powtarzał słowo, którym nazywała go siostra, skjære i myślał, że śpiew sroki słyszany jest bardzo rzadko – ochrypły, gardłowy i cichy, nie tak piękny jak u skowronka; Jötnar całował go w czoło i powtarzał mu, że był wspaniały, siadał na brzegu łóżka i owijał ogon wokół jego łydek, aż powietrze w sypialni stawało się gęste i słodkie od aury, którą wokół siebie roztaczał – przez długi czas wydawało mu się, że go kochał i nawet nie zauważył, przy którym uścisku dłoni podpisał swoje imię pod cyrografem.
– Pierdol się – odwarknął, choć w jego głosie brakowało prawdziwej złości – w rzeczywistości wielokrotnie myślał już o tym, aby go zabić, zaciskał powieki i wyobrażał sobie, jak Jötnar przyciska go za ramiona do materaca, a on wyjmuje spod poduszki nóż i rozrywa nim jego tętnicę, aż ciepłe wnętrze wylewa mu się na twarz i wsiąka w prześcieradło głęboką czerwienią. Wszystko co posiadał, posiadał jednak dzięki niemu – pokój z miękką pościelą i ścianami obrośniętymi tapetą w kwiatowe wzory, ubrania przylegające kokietliwie do nagiego ciała, eliksiry i alkohol, którym upijał się w klubie, dopóki nad ranem nie pamiętał niczego, co wydarzyło się poprzedniej nocy; odnosił sukces w tym, co robił – kobiety lubiły jego uśmiechy i sposób, w jaki pozwalał im na wszystko to, o co wstydziły się prosić swoich mężów, a mężczyźni odczuwali satysfakcję, gdy mogli pozostawić na jego skórze ślad własnej zaborczości, wyżyć się na nim tak, jak nie mogli uczynić tego na swoich żonach, żadne z nich nie zauważało, kiedy wsuwał im dłonie do kieszeni płaszczy, zdejmował z palców srebrne obrączki i ukrywał perły wzdłuż dziąseł, ilekroć całował odsłoniętą szyję, lśniącą od naszyjników. Czuł obrzydzenie do ciała, które tak łatwo poddawało się cudzym pragnieniom, gdy tylko próbował się przeciwstawić, wyobrażał sobie jednak, jak rytuał przysięgi zaciska mu się na szyi niczym psia obroża, podduszająca go tym bardziej, im usilnie próbował zerwać się z jej objęcia.
Przełknął ostatni kęs kanapki, rozcierając dłonie o spodnie, na których pozostały pojedyncze okruchy chleba, po czym odchylił głowę w stronę Asterin – usta miał znów rozciągnięte do uśmiechu, jakby rozmowa, która zastygła pomiędzy nimi atmosferą dusznego rozczarowania, nigdy się nie wydarzyła. Podał jej papierosa, samemu odpalając kolejnego, jego oczy rozbłysły jednak dopiero pod wpływem wypowiedzianego pytania i przez chwilę wydawały się jaśniejsze niż żar migający złocistym mrugnięciem na krańcu cygaretki.
– Asterin Eggen... prosi mnie o pomoc? – odparł przeciągle, uśmiechając się z kpiącym rozbawieniem i mrugając kilkukrotnie, kiedy odwrócił się na prawy bok, podpierając ciało na łokciu i figlarnie przesuwając dłonią wzdłuż wystającego biodra. – Co tym razem? Wartość moich usług wzrosła, odkąd się poznaliśmy.
shadows tangle like a vine
crawling up the posts within our shrine
you look so good there on your knees
such a good girl, knows how to please
look at me, look me in the еyes, forget yourself surrender your mind
crawling up the posts within our shrine
you look so good there on your knees
such a good girl, knows how to please
look at me, look me in the еyes, forget yourself surrender your mind
Asterin Eggen
Re: Płaskie dachy Sro 29 Maj - 11:58
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Bunt Kåre był tak znajomy, jak znajome stało się przyzwyczajenie do własnej klatki. Do prętów zbudowanych dookoła ciała, wrzynających się w skórę i kaleczących wrażliwe tkanki, sama przecież też go doświadczyła. I gdyby Wujek nie popełnił błędu, tego jednego, jedynego grzechu, którego nie mogła mu wybaczyć, grzechu odebrania ciepłej i dobrej przyszłości komuś, kto na to zasłużył, zapewne wciąż bez mrugnięcia okiem wykonywałaby jego polecenia i cieszyła się wyniesioną na piedestał pozycją u jego boku.
Leif jednak nie zasłużył na taki koniec. Nigdy nie powinien był stać się galimatiasem zmiażdżonych wnętrzności i połamanych kości, a ona nie powinna była widzieć jak konał w przedłużających się, niemal wiecznych męczarniach, z których szponów nie mogła go ocalić. Była wtedy za słaba i zbyt przerażona ostatecznością kary wymierzonej przez Wujka, gwałtownie odarta z naiwności, bo przecież należało się domyślić, że szepty o ich planach w końcu dotrą do uszu przesmykowego hegemona. Człowieka, który nie był w stanie wypuścić jej ze swoich rąk, rozstać się z podopieczną wtajemniczoną w błogosławieństwo magii zakazanej, z dzieckiem, które wychował na kobietę na swoim kolanie.
- Jasne, ale akurat nie jestem w nastroju - parsknęła cierpko, lecz swobodnie, niezrażona słowami galdra. Nieraz wykrzykiwano pod jej adresem podobne polecenia, wywarkiwano je przez pokryte lukrem krwi zęby, nie była więc na ich punkcie przewrażliwiona - a raczej po prostu do nich przywykła. Przestały kryć w sobie moc, nie drażniły wachlarza zamkniętych w niej emocji, były zaledwie zlepkiem słów, które niewiele już dla niej znaczyły.
Odebrawszy papierosa od Kåre, zaciągnęła się jego rozkosznym zepsuciem, niedrogim, nienajlepszym, łaskoczącym płuca od wewnątrz zgnilizną gorzkiego tytoniu. Było w tym smaku coś przemożnie znajomego, a przez to: kojącego jej zmęczone całonocną eskapadą nerwy, mimo że rozcięta warga wciąż próbowała przypomnieć jej o ostatnich godzinach.
W porównaniu jednak do wielu innych nocy, krwawy dowód noszony na ciele wydawał się miałki i godny tylko zignorowania. Spojrzała przy tym na rozjaśnione oblicze przyjaciela, znów zwiedzionego na pokuszenie znajomym procesem. Przechodzili przez to wielokrotnie, a jego oczy za każdym razem błyszczały jak migoczące własnym wewnętrznym blaskiem kamienie szlachetne, pełne wręcz dziecięcej ekscytacji, roznieconego pragnienia. Wydawał się wtedy młodszy i bardziej niewinny niż był w rzeczywistości.
- Nie proszę, a oferuję. Mylisz błaganie z biznesem? - mruknęła bliźniaczo rozbawiona, z pobłażliwością wywróciwszy własnymi oczyma, upstrzonymi wstęgami purpury rozlewającymi się pod dolną powieką. Zmęczenie malowało na niej własną mozaikę, niedospanie wżerało się w płachtę skóry i korodowało obraz nieporuszonego niczym głazu; gdyby nie to, że sen uparcie nie nadszedł, po przesmykowej rutynie odpoczywałaby już od godziny. - Podobnie jak zawsze, włam. Zawartość sejfu to dodatek, muszę znaleźć tam coś innego, ale Wujek nigdy nie ma dość bonusowych kosztowności - wzruszyła ramionami, tylko tyle mogąc mu powiedzieć, zanim się zgodzi - a zgodzi się na pewno, czekała więc pro forma, z premedytacją rozpalawszy jego pragnienia, zarzucając wędkę z tłustą, wijącą się przynętą, tylko oczekującą na połknięcie. - Podobno jest tam od cholery biżuterii. Drogiej i prawdziwej, nie cyrkonii. Biżuterii, którą mogę się podzielić - dodała niemal pogodnie, swobodnie, kreśląca wyobrażenia rubinów, szafirów czy szmaragdów zamkniętych w koliach, pierścionkach, kolczykach i pięknych rodzinnych sygnetach, a także tych, które nie zostały jeszcze okolone złotą czy srebrną formą. Dobrze sytuowana familia, nie klanowa, ale dostatecznie ważna, by zwrócić uwagę wujowskiego oka, nie odczuje ich braku, z pewnością nie na tle tego, co Asterin miała za zadanie naprawdę wynieść poza bezpieczne ściany ich domu - bransoletę i zwierciadło, oba opatrzone błogosławieństwem Lokiego.
Leif jednak nie zasłużył na taki koniec. Nigdy nie powinien był stać się galimatiasem zmiażdżonych wnętrzności i połamanych kości, a ona nie powinna była widzieć jak konał w przedłużających się, niemal wiecznych męczarniach, z których szponów nie mogła go ocalić. Była wtedy za słaba i zbyt przerażona ostatecznością kary wymierzonej przez Wujka, gwałtownie odarta z naiwności, bo przecież należało się domyślić, że szepty o ich planach w końcu dotrą do uszu przesmykowego hegemona. Człowieka, który nie był w stanie wypuścić jej ze swoich rąk, rozstać się z podopieczną wtajemniczoną w błogosławieństwo magii zakazanej, z dzieckiem, które wychował na kobietę na swoim kolanie.
- Jasne, ale akurat nie jestem w nastroju - parsknęła cierpko, lecz swobodnie, niezrażona słowami galdra. Nieraz wykrzykiwano pod jej adresem podobne polecenia, wywarkiwano je przez pokryte lukrem krwi zęby, nie była więc na ich punkcie przewrażliwiona - a raczej po prostu do nich przywykła. Przestały kryć w sobie moc, nie drażniły wachlarza zamkniętych w niej emocji, były zaledwie zlepkiem słów, które niewiele już dla niej znaczyły.
Odebrawszy papierosa od Kåre, zaciągnęła się jego rozkosznym zepsuciem, niedrogim, nienajlepszym, łaskoczącym płuca od wewnątrz zgnilizną gorzkiego tytoniu. Było w tym smaku coś przemożnie znajomego, a przez to: kojącego jej zmęczone całonocną eskapadą nerwy, mimo że rozcięta warga wciąż próbowała przypomnieć jej o ostatnich godzinach.
W porównaniu jednak do wielu innych nocy, krwawy dowód noszony na ciele wydawał się miałki i godny tylko zignorowania. Spojrzała przy tym na rozjaśnione oblicze przyjaciela, znów zwiedzionego na pokuszenie znajomym procesem. Przechodzili przez to wielokrotnie, a jego oczy za każdym razem błyszczały jak migoczące własnym wewnętrznym blaskiem kamienie szlachetne, pełne wręcz dziecięcej ekscytacji, roznieconego pragnienia. Wydawał się wtedy młodszy i bardziej niewinny niż był w rzeczywistości.
- Nie proszę, a oferuję. Mylisz błaganie z biznesem? - mruknęła bliźniaczo rozbawiona, z pobłażliwością wywróciwszy własnymi oczyma, upstrzonymi wstęgami purpury rozlewającymi się pod dolną powieką. Zmęczenie malowało na niej własną mozaikę, niedospanie wżerało się w płachtę skóry i korodowało obraz nieporuszonego niczym głazu; gdyby nie to, że sen uparcie nie nadszedł, po przesmykowej rutynie odpoczywałaby już od godziny. - Podobnie jak zawsze, włam. Zawartość sejfu to dodatek, muszę znaleźć tam coś innego, ale Wujek nigdy nie ma dość bonusowych kosztowności - wzruszyła ramionami, tylko tyle mogąc mu powiedzieć, zanim się zgodzi - a zgodzi się na pewno, czekała więc pro forma, z premedytacją rozpalawszy jego pragnienia, zarzucając wędkę z tłustą, wijącą się przynętą, tylko oczekującą na połknięcie. - Podobno jest tam od cholery biżuterii. Drogiej i prawdziwej, nie cyrkonii. Biżuterii, którą mogę się podzielić - dodała niemal pogodnie, swobodnie, kreśląca wyobrażenia rubinów, szafirów czy szmaragdów zamkniętych w koliach, pierścionkach, kolczykach i pięknych rodzinnych sygnetach, a także tych, które nie zostały jeszcze okolone złotą czy srebrną formą. Dobrze sytuowana familia, nie klanowa, ale dostatecznie ważna, by zwrócić uwagę wujowskiego oka, nie odczuje ich braku, z pewnością nie na tle tego, co Asterin miała za zadanie naprawdę wynieść poza bezpieczne ściany ich domu - bransoletę i zwierciadło, oba opatrzone błogosławieństwem Lokiego.
Kåre Jötnarsen
Re: Płaskie dachy Sob 15 Cze - 23:21
Kåre JötnarsenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : złodziej, były łowca Gleipniru
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), intrygant (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 15 / magia zakazana: 23 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Nauczył się traktować swoje ciało w ten sam sposób, w jaki mógłby traktować ubranie – stary płaszcz, przypadkiem zdjęty z wieszaka i przerzucony przez kościste gałęzie ramion, buty niedbale wciągnięte na nogi i zawiązane tak mocno, że cholewka wżynała się w napiętą skórę na łydkach, cienki podkoszulek, zatęchły od potu i lepiący się do lędźwi, w miejscu, gdzie plecy wgniatały mu się w twardy materac, dociśnięte ciężarem cudzych rąk, zbyt zachłannych i niecierpliwych, aby ściągnąć mu bawełnę przez głowę i odsłonić nagi tors; posługiwał się nim, jakby było właśnie tym – fragmentem materiału, który miął się w dłoniach, coś, co można było zdjąć i zrzucić na podłogę, pozwolić, aby obce dłonie ścisnęły się na kołnierzu, ciągnąć tak mocno, że sztywny materiał dusił go pod grdyką. Wyobrażał sobie, że do niego nie należało, kiedy Jötnar oplatał swój miękki ogon wokół jego talii i całował go w szyję tak, aby oprzeć zęby o odstającą łodygę tętnicy, próbując nieustannie przypominać mu o tym, że gdyby chciał, mógłby nachylić się i rozgryźć ją pomiędzy trzonowcami – pozwalał, aby wymieniano go pomiędzy sobą jak element ubioru, koszulę, którą można było przymierzyć, spojrzeć na siebie w lustrze i podać ją kolejnej osobie, aby z niecierpliwością naciągnęła ją na ramiona, krzywo zapięła guziki i musiała wyprostować poły, zanim wsunęła je w wąskie oczka po raz kolejny, a kiedy to robiono, uśmiechał się zawsze w ten sam sposób, wesoło i kokietliwie, jakby pod językiem ukrywał truciznę i nie wiedział jeszcze, czy wsunąć ją między cudze wargi podczas pocałunku czy rozgryźć ją między zębami, zanim ktokolwiek dotknąłby jego ust.
Kiedy patrzył na Asterin, wydawało mu się, że rozumiała – zaglądała głębiej, niż tylko pod taflę jego źrenic, a on odchylał nieśpiesznie głowę, w sposób, który z zewnątrz przypominał zniecierpliwienie, który w rzeczywistości był jednak obawą, że swoim spojrzeniem mogłaby zanurzyć się zbyt głęboko, poniżej jasną strefą pelagialu, gdzie żyły istoty o ostrych zębach i ciałach zniekształconym ciśnieniem napierającym na dno. W dzieciństwie pielęgnował w sobie gniew oparty na cudzym niezrozumieniu – zaciskał zęby, ilekroć ojciec kazał mu starać się bardziej i zaciskał pięści, gdy matka powtarzała, że z tego wyrośnie – teraz świadomość, że ktoś mógłby poznać go lepiej, niż tylko z wierzchu, w miejscach, które metodycznie pozwalał dotknąć dłonią, wywoływała w nim jednak strach, zbierający się dreszczem u nasady szyi, w miejscu, gdzie kark rozgałęział się na kościste ramiona i nierówno ułożone obojczyki. Uśmiechnął się ostro, z rozkołysaną w kąciku ust złośliwością, która nie zniknęła, gdy przesunął językiem wzdłuż górnej wargi.
– Do błagania jestem przyzwyczajony. Jak każde pomniejsze bóstwo, uwielbiam, kiedy wierni padają przede mną na kolana. – zaciągnął się papierosem, czując, jak dym kauteryzuje zaczerwieniony przełyk i układa się chwilową ulgą pod podniebieniem – uwierało go całe ciało, a on nie lubił przyznawać, jak bardzo przyzwyczajony był do tego bólu. Złociste oczko papierosa przemknęło z jego dłoni pomiędzy smukłe palce Asterin – przez chwilę przyglądał się, jak kobieta przykładała filtr do spuchniętych ust, pozwalając, aby nikotyna przetarła jej z twarzy sine półokręgi zmęczenia. Wiedział, że zauważyła błysk w jego spojrzeniu – pojedynczą, migotliwą iskrę, chorobliwe pragnienie, które stroszyło mu się na karku forgą ciemnych piór. – W porządku – mruknął z sztywną, udawaną swobodą, z jaką wyciągał spod paznokcia opiłki zaschniętej krwi, kąciki jego ust drgnęły jednak wyraźnie. – A ty? – podjął w końcu, przez chwilę wpatrując się jeszcze obsesyjnie w swoje palce, zanim zatrzymał ciężar wyczekującego spojrzenia na twarzy Asterin. – Co w tym jest dla ciebie?
Kiedy patrzył na Asterin, wydawało mu się, że rozumiała – zaglądała głębiej, niż tylko pod taflę jego źrenic, a on odchylał nieśpiesznie głowę, w sposób, który z zewnątrz przypominał zniecierpliwienie, który w rzeczywistości był jednak obawą, że swoim spojrzeniem mogłaby zanurzyć się zbyt głęboko, poniżej jasną strefą pelagialu, gdzie żyły istoty o ostrych zębach i ciałach zniekształconym ciśnieniem napierającym na dno. W dzieciństwie pielęgnował w sobie gniew oparty na cudzym niezrozumieniu – zaciskał zęby, ilekroć ojciec kazał mu starać się bardziej i zaciskał pięści, gdy matka powtarzała, że z tego wyrośnie – teraz świadomość, że ktoś mógłby poznać go lepiej, niż tylko z wierzchu, w miejscach, które metodycznie pozwalał dotknąć dłonią, wywoływała w nim jednak strach, zbierający się dreszczem u nasady szyi, w miejscu, gdzie kark rozgałęział się na kościste ramiona i nierówno ułożone obojczyki. Uśmiechnął się ostro, z rozkołysaną w kąciku ust złośliwością, która nie zniknęła, gdy przesunął językiem wzdłuż górnej wargi.
– Do błagania jestem przyzwyczajony. Jak każde pomniejsze bóstwo, uwielbiam, kiedy wierni padają przede mną na kolana. – zaciągnął się papierosem, czując, jak dym kauteryzuje zaczerwieniony przełyk i układa się chwilową ulgą pod podniebieniem – uwierało go całe ciało, a on nie lubił przyznawać, jak bardzo przyzwyczajony był do tego bólu. Złociste oczko papierosa przemknęło z jego dłoni pomiędzy smukłe palce Asterin – przez chwilę przyglądał się, jak kobieta przykładała filtr do spuchniętych ust, pozwalając, aby nikotyna przetarła jej z twarzy sine półokręgi zmęczenia. Wiedział, że zauważyła błysk w jego spojrzeniu – pojedynczą, migotliwą iskrę, chorobliwe pragnienie, które stroszyło mu się na karku forgą ciemnych piór. – W porządku – mruknął z sztywną, udawaną swobodą, z jaką wyciągał spod paznokcia opiłki zaschniętej krwi, kąciki jego ust drgnęły jednak wyraźnie. – A ty? – podjął w końcu, przez chwilę wpatrując się jeszcze obsesyjnie w swoje palce, zanim zatrzymał ciężar wyczekującego spojrzenia na twarzy Asterin. – Co w tym jest dla ciebie?
shadows tangle like a vine
crawling up the posts within our shrine
you look so good there on your knees
such a good girl, knows how to please
look at me, look me in the еyes, forget yourself surrender your mind
crawling up the posts within our shrine
you look so good there on your knees
such a good girl, knows how to please
look at me, look me in the еyes, forget yourself surrender your mind
Asterin Eggen
Re: Płaskie dachy Czw 20 Cze - 20:05
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
- Pomniejsze bóstwo? - powtórzyła przeciągle, akcentując każdą sylabę, testując ich smak na języku. Pozwoliła aromatom liter rozlać się po podniebieniu, wpełznąć przez tkanki i wspiąć się przez nie, przedrzeć przez spoiwo kości czaszki, zagłębić wśród meandrujących splotów mózgu - i ni z tego, ni z owego wybuchnęła śmiechem. Głośnym, szczerym i prawdziwie rozbawionym; śmiechem, na który pozwalała sobie dopiero kiedy płachta nocy opadała pod westchnieniem brzasku i jej codzienna rzeczywistość kołysała się do snu. I śmiała się długo. Rozkwitający na ich oczach poranek łapał te dźwięki, spijał je bezpośrednio z gardła Asterin i niósł je dalej, choć niewielu mogło ją teraz dosłyszeć - tkwili w swoistym zawieszeniu, kiedy Przesmyk układał się w pierzynach, a reszta Ymira dopiero budziła do życia, przygotowując plany na kolejny dzień. Było w tej chwili coś nierealnego i lekkiego, jakby świat zamarł tylko po to, żeby przynajmniej jedno z nich mogło się śmiać.
- Piłeś czy ćpałeś, wasza boskość? - rechotała nieustannie, strzepnąwszy łzy nagromadzone w kącikach oczu. Nagle zdawała się młodsza, ubrana w inne kolory niż te, którymi przesiąkła jej dusza, bo Kåre faktycznie ją rozbawił, wiedziała przecież, że żartuje. Pokazywał światu nadmuchane, kokietliwe ego, ale pod płaszczykiem nonszalanckiego młodzieńca skrywał się ktoś o ciemniejszej duszy, strawionej przez korozję i beznadzieję, przez los nakreślony tuszem trzech prządek. - Weź mnie uprzedź, gdzie w końcu trzaśniesz swoją świątynię, żebym wiedziała gdzie składać ofiary i stykać się z twoim majestatem. Za nic w świecie tego nie przegapię - wyzłośliwiała się pomiędzy kolejnymi salwami chichotu. Odyn w swej mądrości doskonale wiedział, że Jötnarsen zdołał ją zaskoczyć, jednak zawsze miał w sobie łatwość do wprawiania ją w dobry humor, czy to swoją osobowością, czy wspólnym przekomarzaniem - tego nigdy nie miała dosyć, przynajmniej dopóki nie ingerowało w ich interesy.
Co do których, jak widać, znów miała rację. Błysk w jego oczach przypominał zamknięte w ciemnych oczach diamenciki odbijające odległe światło słońca, a to zawsze wystarczyło jej za gwarancję przyłożenia się do zadania. Zatrważające, że rodzina nie potrafiła przekuć jego przypadłości w zaletę, zamiast czego próbowała ją w nim stłamsić. Choć z drugiej strony ile złota i kosztowności mogły potrzebować klany? Ich sejfy rozrywały się w szwach od runicznych talarów chomikowanych na zachcianki (co była w stanie zrozumieć), ale kiedy ojciec nie dzielił się nimi z własnym synem, coś było nie tak. Zawodził cały system, jak gdyby bogactwo istniało tylko po to, by je posiadać, zamiast by je trwonić, okropna wizja.
- Dla mnie - westchnęła i uniosła się na łokciach, zanim w kilku ruchach zmieniła pozycję i usiadła na chłodnej powierzchni, przyjemnie chropowatej, kotwiczącej ją w tu i teraz. Od dawna wiedziała, żeby o nic nie prosić; na im mniejszą nagrodę się nastawiała, tym słodsza powinna być niespodzianka, którą odpłacał się jej Wujek, ale od dawna nie czuła już płynącej z tego radości. Odkąd na jej oczach zniszczył Leifa, miała dla niego tylko pogardę. Zniknął nawet strach, nie dbała już o własne życie, bo mogłaby nawet stracić je w finałowej walce z przesmykowym kryminalistą, gdyby to tylko oznaczało, że Magnus przeżyje i wejdzie w rolę, jaką dla niego obmyśliła. Że go zastąpi. Pokaże szczurom z dzielnicy, że można rządzić inaczej, można dopuszczać do siebie myśl, że ktoś chciałby zrezygnować, odejść, coś zmienić. Brała więc wujowskie premie, dziękowała za nie tak, jak tego oczekiwał, ale każdego dnia jej nienawiść rosła i nawarstwiała się bez ograniczeń, aż wreszcie wykipi. - Dla mnie to po prostu dzień jak co dzień. Możesz uznać, że mam takie rzeczy w umowie o pracę - wzruszyła ramionami i posłała mu uszczypliwy uśmiech, zebrawszy się z ziemi. Zdawać by się mogło, że wcześniejsza kanonada śmiechu coś w niej odblokowała; puściła tama, która do tej pory nie pozwalała jej odczuwać zmęczenia i senności, a która teraz uderzyła w nią z lubieżną intensywnością, zapraszając do powrotu do domu. Łóżko wzywało śpiewem syreny, toteż Asterin musiała odpowiedzieć na to wezwanie. - Czekaj na wiewiórkę, prześlę ci szczegóły. Tylko nie zapomnij pozdrowić ode mnie Odyna i innych kumpli z panteonu - wymruczała, schyliwszy się, żeby przeczesać palcami pukle jego włosów ciemnych jak noc, po czym przeciągnęła się z kocim pomrukiem i powłóczyła nogami w stronę rozklekotanej drabiny, na której powinna chyba wznosić do niego modły, żeby nie skręcić sobie karku w drodze w dół.
Asterin i Kåre z tematu
- Piłeś czy ćpałeś, wasza boskość? - rechotała nieustannie, strzepnąwszy łzy nagromadzone w kącikach oczu. Nagle zdawała się młodsza, ubrana w inne kolory niż te, którymi przesiąkła jej dusza, bo Kåre faktycznie ją rozbawił, wiedziała przecież, że żartuje. Pokazywał światu nadmuchane, kokietliwe ego, ale pod płaszczykiem nonszalanckiego młodzieńca skrywał się ktoś o ciemniejszej duszy, strawionej przez korozję i beznadzieję, przez los nakreślony tuszem trzech prządek. - Weź mnie uprzedź, gdzie w końcu trzaśniesz swoją świątynię, żebym wiedziała gdzie składać ofiary i stykać się z twoim majestatem. Za nic w świecie tego nie przegapię - wyzłośliwiała się pomiędzy kolejnymi salwami chichotu. Odyn w swej mądrości doskonale wiedział, że Jötnarsen zdołał ją zaskoczyć, jednak zawsze miał w sobie łatwość do wprawiania ją w dobry humor, czy to swoją osobowością, czy wspólnym przekomarzaniem - tego nigdy nie miała dosyć, przynajmniej dopóki nie ingerowało w ich interesy.
Co do których, jak widać, znów miała rację. Błysk w jego oczach przypominał zamknięte w ciemnych oczach diamenciki odbijające odległe światło słońca, a to zawsze wystarczyło jej za gwarancję przyłożenia się do zadania. Zatrważające, że rodzina nie potrafiła przekuć jego przypadłości w zaletę, zamiast czego próbowała ją w nim stłamsić. Choć z drugiej strony ile złota i kosztowności mogły potrzebować klany? Ich sejfy rozrywały się w szwach od runicznych talarów chomikowanych na zachcianki (co była w stanie zrozumieć), ale kiedy ojciec nie dzielił się nimi z własnym synem, coś było nie tak. Zawodził cały system, jak gdyby bogactwo istniało tylko po to, by je posiadać, zamiast by je trwonić, okropna wizja.
- Dla mnie - westchnęła i uniosła się na łokciach, zanim w kilku ruchach zmieniła pozycję i usiadła na chłodnej powierzchni, przyjemnie chropowatej, kotwiczącej ją w tu i teraz. Od dawna wiedziała, żeby o nic nie prosić; na im mniejszą nagrodę się nastawiała, tym słodsza powinna być niespodzianka, którą odpłacał się jej Wujek, ale od dawna nie czuła już płynącej z tego radości. Odkąd na jej oczach zniszczył Leifa, miała dla niego tylko pogardę. Zniknął nawet strach, nie dbała już o własne życie, bo mogłaby nawet stracić je w finałowej walce z przesmykowym kryminalistą, gdyby to tylko oznaczało, że Magnus przeżyje i wejdzie w rolę, jaką dla niego obmyśliła. Że go zastąpi. Pokaże szczurom z dzielnicy, że można rządzić inaczej, można dopuszczać do siebie myśl, że ktoś chciałby zrezygnować, odejść, coś zmienić. Brała więc wujowskie premie, dziękowała za nie tak, jak tego oczekiwał, ale każdego dnia jej nienawiść rosła i nawarstwiała się bez ograniczeń, aż wreszcie wykipi. - Dla mnie to po prostu dzień jak co dzień. Możesz uznać, że mam takie rzeczy w umowie o pracę - wzruszyła ramionami i posłała mu uszczypliwy uśmiech, zebrawszy się z ziemi. Zdawać by się mogło, że wcześniejsza kanonada śmiechu coś w niej odblokowała; puściła tama, która do tej pory nie pozwalała jej odczuwać zmęczenia i senności, a która teraz uderzyła w nią z lubieżną intensywnością, zapraszając do powrotu do domu. Łóżko wzywało śpiewem syreny, toteż Asterin musiała odpowiedzieć na to wezwanie. - Czekaj na wiewiórkę, prześlę ci szczegóły. Tylko nie zapomnij pozdrowić ode mnie Odyna i innych kumpli z panteonu - wymruczała, schyliwszy się, żeby przeczesać palcami pukle jego włosów ciemnych jak noc, po czym przeciągnęła się z kocim pomrukiem i powłóczyła nogami w stronę rozklekotanej drabiny, na której powinna chyba wznosić do niego modły, żeby nie skręcić sobie karku w drodze w dół.
Asterin i Kåre z tematu