Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    22.12.2000 – Karczma „Pod ułamanym kłem” – A. Mortensen & Bezimienny: P. Nystrom

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    22.12.2000

    Skrzywił się, gdy odkryta talia kart opadła na stół. Jego blat był lepki od rozlanego alkoholu, nakrapiany śladami popiołu osypującego się z końcówek naprędce skręcanych papierosów – martwy naskórek z obumierającego ciała. Na tle tej kakofonii brudu, śmierci i pijaństwa wyblakłe karciane figury przypominały swoją własną mogiłę; król, królowa i joker wrzuceni niedbale do płytkiego rowu pośród niczego, w piasek i popiół, w cholerny syf zaklejony resztkami taniej wódki i jeszcze tańszego piwa. W obrazie tej utraconej godności odbijała się twarz Pekki Nystroma – jego ściągnięte brwi, zmarszczony nos, górna warga uniesiona w zdegustowanym grymasie. Od początku nie liczył na wygraną, spodziewał się porażki, ta jednak miała być mętna, cicha i nijaka; miała zebrać karty, kilka monet i odejść z cieniem nietrzeźwego uśmiechu gdzieś w kąt lokalu, w którym czekałyby na nią obce ramiona zarzucone na szyję, ciepło cudzego oddechu, który mógłby przez godzinę lub dwie osładzać mu przegraną i opatrywać rany na nadwyrężonym honorze. Tym razem było inaczej – pieniędzy było za dużo, kart za mało, a ostry śmiech szczerbatego Norwega brzmiał jak kamienie ocierające się o metal. Pekka pomyślał, że facet ma twarz złożoną z nierównych kawałków – jakby ktoś rozerwał go na strzępy, a potem zszył z powrotem: nie po kolei, niechlujnym odręcznym ściegiem, oczy ściskając zbyt blisko nosa, a nos za daleko ust.
    - Z czego rżysz? – fuknął, ciskając swoją talią o stół. Karty uderzyły o niego z nieprzyjemnym plaskiem, dźwiękiem przypominającym niezdarne spoliczkowanie. – Gówno dostaniesz. – Szybkim ruchem zgarnął ze stołu stertę monet i wcisnął ją do kieszeni tak pośpiesznie, ze kilka z nich poturlało się z brzdękiem po zdeptanej podłodze lokalu. Jego przeciwnik – napruty do ostatniej żyły, skonfundowany i najwyraźniej nieszczególnie rozgarnięty – zareagował z opóźnieniem, przywołując na pokraczną twarz wyraz gorącego oburzenia, szczerząc ku niemu wybrakowane zęby jak liniejący, bezpański pies.
    - Co do kurwy? – Jego słowa były cierpkie i głośne, wypowiadane w uskokach twardego, zimnego akcentu północnej Norwegii. Zerwał się za równe nogi, walcząc z wiatrem, który dudnił jedynie w jego uszach i przechylał go w lewo jak łosia o nierównych rogach. Widok był równie zabawny co przerażający: wysoki, szeroki i brzydki jak ostatki nocy polarnej mężczyzna przypominał kogoś o imieniu złożonym z trzech liter, z parą powykręcanych dłoni, które umiały zgniatać czaszki.
    Pekka też wstał – nie było innego wyjścia z tej sytuacji. Nie odda pieniędzy, nie ucieknie, nie miał też zamiaru padać przed brzydalem na kolana. Wyprostował się, w chwiejnym od alkoholu ruchu przeskoczył nad krzesłem i podwinął rękawy swetra z zaskakująco radosnym uśmiechem. Gdy grali, dostrzegł pieczęć na dłoni przeciwnika – wżarta w jego starą, zniszczoną skórę wydawała się być wyblakła i znoszona jak stary tatuaż.
    - To tylko gra — zdążył rzucić, szczerząc się ku niemu w szerokim uśmiechu, którego butność rozbłysnęła na przystojnej twarzy niewypowiedzianą groźbą. Rozłożył ręce w kapitulującym geście, ten jednak był prześmiewczy i skończył wraz z mężczyzną przedzierającym się między rozchwianymi stolikami. Pekka poczuł, jak wpada na kogoś plecami, nie zdążył się jednak odwrócić — ojciec powiedział mu kiedyś, że gdy uciekasz przed drapieżnikiem, urwanie kontaktu wzrokowego jest wyrokiem śmierci. — Mogę wypłacić ci dług w usługach, co powiesz na piosenkę? - Ktoś się zaśmiał, Norweg warknął, a Nystrom uniósł podbródek w kolejnym uśmiechu. Nie umiał przegrywać, nie umiał śpiewać, umiał za to wybić łokciem oko w imię rzeczy, w które wierzył; wierzył natomiast tylko w siebie i pieniądze.
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Migotliwe światła ulicznych latarni przebijały się przez mleczną zasłonę wieczornej mgły. Im dalej w głąb lądu, tym odgłosy wiecznie gwarnych doków cichły zduszone, przez echo zabawy, rubaszne żarty i śmiech. Kroczyli śmiało, zmierzając w dobrze znanym kierunku, a ich kroki niosły się echem po zmarzniętym burku, było ich trzech, razem zeszli ze statku i korzystali z wytchnienia, od pracy postanawiając spędzić wieczór ten miło i przyjemnie, co równoznaczne było z piciem na umór i hazardem. By wraz z nadejściem świtu wrócić na statek. Ta rutyna wolności żeglarskiej, nigdy zdawać by się mogło, nie nudziła. Stare wilki ciągnęło do miejsc taki jak to, niby ćmy do światła, oblegali je tłocznie, zalewając gardła litrami alkoholu, tracąc przy tym ciężko zarobiony grosz.  
    Ciężkie od potu, dymu i aromatu wieprza pieczonego na ruszcie powietrze drażniło nozdrza, wdzierało się weń nachalnie, tworząc mieszankę zapachów nieporównywalną z żadną inną, a jednocześnie tak standardową, niemal swojską, jak w każdej innej podobnej karczmie w całej Skandynawii można spotkać, przez to tak domowa, bo wydaje się nieodłączna.
    W gwarze podniesionych głosów, co i rusz wybuchały gejzery śmiechów, które kontrastowały ze sprzeczkami podpitej klienteli, gdy Mortensen nachylił ucho ku jednej z takich kłótni raczej wiedziony nudą, niżeli ciekawością, w mig pojął, że ta była, o nic. Najzwyczajniej kłócili się, dla samej kłótni, co nie powinno dziwić, a jednak wywoływało lekki uśmiech politowania, ale i nostalgii. Grajkowie przygrywali raczej od niechcenia, stąd nuty fałszu i zawodzenie piszczałek, było skutecznie tłumione przez ogólny rejwach i jakoś szczególnie, nikomu to nie przeszkadzało.
    Przeszło od godziny bawili w lokalu, jego towarzysze bawili się wybornie łącząc ciemne piwo z wątpliwej jakości whisky, on sam raczej niewiele wypił, stroniąc od alkoholu, będąc raczej przyzwoitką, z przymusu. Bowiem nawet niezbyt wprawny bywalec podobnych mordowni, bez trudu skonstatuje, iż podobne połączenie alkoholi wpływa niezwykle niekorzystnie dla organizmu, nawet tak zahartowanego jak ten marynarski, a podpity, otulony mgiełką znieczulenia i skory odpowiedzieć siłą na najmniejszy przejaw prowokacji chłop, bywał trudny do poskromienia już prędzej szło oswoić niedźwiedzia, niż tępogłowego osiłka. Z tej też przyczyny podobnych im grupek w karczmie, było kilka, albo i kilkanaście, a raczej liche umeblowanie wnętrza świadczyło, że dość regularnie miejsce to przeradza się w kocioł, gdzie krzesła, ba stoły latają. Ot uroki takich miejsc i nie trudno zgadnąć, co też wpływało na tak entuzjastyczne ich odwiedzanie. Naładowani negatywną energią mężczyźni musieli, wszak gdzieś zdetonować pokłady złości podsycanej alkoholem. Drugi oficer wcale nie był, pod tym względem święty, acz on raczej z czystej przyjemności i bez upijania się, jak dzika świnia lubi po prostu dać bliźniemu po mordzie.
    Tyrpnięcie w ciasnocie, jakże idealny pretekst ku temu, aby nadmiar złej energii wyładować na nieszczęśniku, by przełamać nudę obserwacji wieczornej libacji. Z pękatym kuflem piwa, wciąż wypełnionym, niemal po uchwyt ciemną cieczą, odwrócił się. A wyraz zaskoczenia połączony chwilowym entuzjazmem, na widok lica towarzysza niejednej przygody, przeminął wyjątkowo rychło, widząc nacierającą górę mięcha.
    Ślepy jesteś? Uważaj, jak chodzisz bałwanie. – Podniesiony głos, w sztucznym wybuchu gniewu, jednakże wątpił, by jego krzywe aktorstwo było obiektem krytyki w tym towarzystwie. Szły w parze z przenikliwym spojrzeniem błękitnych oczu, w których nić porozumienia, niegdyś nawiązana uderzyła silniej, niż głos. Nie chcąc ryzykować burdy większej, niż było to konieczne bez zawahania  się, wylał zawartość drewnianego naczynia na Pekkę, prowokując i ratując gamoniowi skórę, przed niechybnym, a jakże bolesnym modelowaniem facjaty. Przemytnik miał nadzieję, że góra mięcha odpuści i znajdzie sobie kogoś innego do gnębienia.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Choć słowa te zabrzmią jak żart (wiele słów w życiu Pekki Nystroma brzmiało jak żart, mała część z nich była jednak faktycznym powodem do śmiechu) – najlepiej zawsze czuł się w smrodzie. Tam, gdzie brzydota zakradała się na ludzkie twarze gangreną i krostami, gdzie czerniały zęby, a powietrze cuchnęło zgnilizną; tam, gdzie świat zdawał się załamywać w kałuży ulicznego brudu i lepkiej smoły – tam on znajdywał swoje miejsce, bo tam tylko – w kanałach, zaułkach i cudzych kieszeniach – był władcą. Jego królestwo żyło jedynie w jego głowie, było zbutwiałe niczym stare deski, przeżarte robactwem i nienawiścią do cna; jego królestwo chyliło się ku upadkowi, ale nie było w upadku tym groźby, bo robiło to przecież od lat – nigdy nie zdołało się rozpaść ostatecznie jakby wszystkie te odłamki i porozrywane elementy trzymał ze sobą niewidzialny klej jego własnych przekonań i niedotrzymanych obietnic. Niekiedy wspinał się na dach tego zamku i patrzył w dół, przyglądał się tasiemkom ulic i drobnym głowom ludzi wokół, tak często zbyt ładnych i zbyt dobrych, by zbliżyć się do jego świata. Myślał wtedy, ze nigdy nie podjął decyzji lepszej niż ucieczka z kutra – jego królestwo mogło być przebrzydłe, podłe i w rozsypce, było jednak całkowicie jego. On sam bywał na tym tle dziwnie gładki i jasny, ale nie na długo — brud był już za oczami i podobnie jak mgła z ciemniejszych ulic Midgardu, podobnie jak bielmo zakazanej magii, potrzebowała niewiele czasu, by przedostać się za granicę skóry: kilka lat — kilka lat i będzie po nim. Stanie się równie odpychający co reszta okolicznych szczurów, przeżarty okrucieństwem, które sam tak chętnie połykał. Stanie się wszystkim tym, czym był ten cholerny przybytek. I dobrze.
    Tutaj w końcu miał dom i choć był to dom paskudny, czuł się w nim chciany bardziej niż w rodzinnej wsi. Bez względu na to jak często dostawał w twarz i jak wiele razy zgrzytliwy szum inkantacji zaciskał się torturą w jego gardle, dom w tej ciemności zawsze był gościnny, zawsze gotów przyjąć go pod swoje skrzydła mocną dłonią, brudnym kieliszkiem i zakrwawioną monetą. Nie było tutaj intruzów, tylko ludzie, którzy nie zasługiwali na dolewkę – tak mawiał Skygge, choć godzinę później kazał mu obciąć trzy palce swojemu dłużnikowi. Dolewka była być może czyś więcej niż rumem, była szansą na wygraną, czymś co Skygge nazywał jedyną, szczerą sprawiedliwością i jedynym słusznym prawem – prawem siły. W tym bestialskim, cuchnącym domu pełnym ślepców, oszustów i mend trzeba było walczyć zawsze, wyrywać sobie własną niezależność kawałek po kawałku z cudzych gardeł, zabierając wraz z nią resztki dumy i fragmenty narządów (nie serc, oni nigdy nie mieli serc).
    Kiedy więc rozkładał ręce w uspokajającym geście, uśmiechając się do swojego towarzysza gry w sposób niemal książęco uroczy, nie miał zamiaru rezygnować z bójki, nie tak po prostu. Poddawanie się nie było w jego stylu. Chciał się droczyć, skierować jego uwagę gdzieś indziej, zdenerwować go na tyle, że – przy dobrych wiatrach – cała ta melina stanie w płomieniach. Mógłby obserwować pożar z zachwytem, iskry podekscytowania tańczące w piwnych oczach jak ogniki. Wyobrażał sobie to, kiedy trafiał plecami na granicę czyjegoś ciała, a znajomy głos sprawił, iż gwałtownie obrócił głowę. Mimowolnie uśmiechnął się kolejny raz, znajdując przyjemną otuchę w rysach twarzy Arthura. Następnego ruchu nie spodziewał się jednak w ogóle i w przypływie gorącego zaskoczenia, chwycił materiał jego kurtki i przyciągnął bliżej w geście, który mógłby sugerować, że następna walka rozegra się między nimi.
    - Co ty odpier… - przerwał, unosząc nagle brwi. Dopiero teraz doszło do niego bowiem to, co takiego jego uroczy kolega próbował osiągnąć. Trzymając go nadal blisko, twarzą w twarz, posłał mu kolejny uśmiech, tym razem szelmowski wyraz twarzy łobuza, który błysnął podstępem w rozjaśnionych oczach. Wszystko cuchnęło wylanym alkoholem, on jednak bawił się świetnie. – Chcesz wyjść na zewnątrz, ślicznotko? – warknął, gdzieś pod przykładnie odgrywanym gniewem probujać powstrzymać salwę śmiechu. Szarpnął go za kołnierz, obracając się twarzą w stronę pierwotnego napastnika i kiwnął głową w stronę trzymanego niezdarnie Arthura z wyrazem twarzy niemal spolegliwym. – Sam widzisz, przyjacielu, z czym muszę się tu użerać – westchnął głośno i teatralnie, w niemal komicznym geście przyciągając swoją ofiarę bliżej i klepiąc ją po policzku. – Dasz nam chwilę? Jeden nos, kilka żeber i po sprawie!
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Miał za sobą niejedną karczemną bójkę, bywał prowokatorem, bywał sprowokowany, czasem całkiem niespodziewanie i zupełnym przypadkiem wplątał się w burdę i zawsze dobrze się przy tym bawił, niezależnie od wyniku końcowego, od tego ile szyb poszło w drobny mak, ile nosów zostało połamanych i ile krwi się polało, to uczucie satysfakcjonującego zmęczenia rozchodzącego się po ciele, gaszenie pragnienia zimnym piwem i atmosfera swobody, były niemniej przyjemne, co pierwsza wymiana ciosów. Głębszy oddech i oszacowanie obrazu zniszczeń, do jakiego doszło po przejściu gwałtownej, ale krótkiej nawałnicy, prawie zawsze był on zadowalający. Lubił to. I nic w tym dziwnego karczmy, szynki i tawerny, były jego domem od dziecka, odkąd wykradał się spod zapracowanego oka matki i próbował swych sił w hazardzie i szalbierstwie, to w miejscach takich jak to zasłuchiwał się w morskich opowieściach i z dziecięcym podziwem wpatrywał się w zakazane, groźne i surowe oblicza wilków morskich. Ta atmosfera – niepowtarzalna, towarzyszący jej  gwarant bezpieczeństw i swojska otoczka, która zawsze kojarzyła się z obrazem domu. Pojmował to równie dobrze jak Pekka, jak wielu innych ludzi, jacy w takich miejscach spędzali dnie i noce, nie mając, gdzie się podziać, by nie być samotnym. W dorosłym życiu lokale te wcale nie straciły swej istotnej roli w jego życiu, przychodził tu często po długich rejsach, by wysłuchać plotek i opowieści, nowin z kraju, czasem też, by się zwyczajnie zabawić i urżnąć, jak dzika świnia.
    Dziś jednak pił powściągliwie, a wyczuwając instynktownie napiętą atmosferę, co jak puls znaczyła się przyspieszonym tętnem, zachowywał czujność. Poniekąd odpowiedzialny za kompanów, nie mógł pozwolić, by ci schlali się do nieprzytomności, ani żeby wylądowali w areszcie.
    Traf jednak chciał, że to nie jego towarzysze, a on sam skutkiem przemyślanym i odrobinę hazardowym stanął pomiędzy sprawiedliwością a łotrzykiem, i zamiast przyglądać się tylko, jak to, co słuszne triumfuje, musiał się wtrącić i stanąć po drugiej stronie, chcąc ratować, owszem, ale też pragnąc poczuć przyjemny i dobrze znany dreszczyk.
    Za to go lubił. Był zły, przebiegły, podły i okrutny, ale zawsze pomysłowy i tak lisio cwany, że gdyby tylko wykorzystał drzemiący w nim potencjał, to mógłby odnieść znaczny sukces, miast skradać okruszki ze stołów i ryzykować mordobicie. Nie po raz pierwszy dostrzegał u Pekki przejaw, tego czegoś, lecz jednocześnie wiedział, że ten był zdecydowanie za długo w tym szambie, aby teraz bez skazy z niego wyjść i zacząć od zera.
    Naburmuszony z falą zalewającej go złości za tak teatralno przymilne zachowanie nic nie odpowiedział grając swą rolę jak należy. Kątem oka dostrzegł kontury swoich marynarzy, lecz ci zajęci piciem i jedzeniem nawet nie zorientowali się, że ich oficer zniknął. Uśmiechnąłby się z politowaniem, gdyby nie grana rola, a obraz fizjonomii przygłupa  na słowa jego niedoszłej ofiary dodatkowo zachęcał do parsknięcia salwą ironicznego śmiechu. Wyszli przez nikogo nie zatrzymywani, a gdy tylko przekroczyli próg karczmy Mortensen wyślizgnął się spod ramienia ślepca i westchnął ciężko, trudno oszacować, czy to przez rozlany alkohol, czy powodem był niebezpieczny zwyczaj, ba istny magnetyzm Nystroma do przyciągania kłopotów.
    Jesteś niereformowalny – stwierdził, patrząc mu w oczy, domyślał się, że po tych słowach cień ironicznego uśmiechu zakiełkuje na jego obliczu, ale dokończył myśl. – Ale za cholerę nie można się przy tobie nudzić. – Stwierdził oczywistość i uśmiechnął się promienie. – Co tu robisz, tak daleko od Midgardu? – Dodał po kilkusekundowej pauzie.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Arthur nie był świadomy być może, iż Pekka już dawno osiągnął sukces; jego życie właściwie — a było to życie równie barwne co głośne i zawsze przechylające się pond krawędzią czyjegoś noża — było sukcesami usłane w podobny sposób, co Przesmyk śladami cudzej dumy i szczurzymi łbami. Był tutaj, był żywy i z prawie pełną kolekcją zębów; był tutaj i mógł robić to, co tylko mu się podobało i oddychał tym faktem jak spuszczony ze smyczy kundel, jak dziecko, które pierwszy raz uciekło spod czujnego spojrzenia rodziców, choć przecież nikt nie przyglądał mu się ze szczerą troską od wielu lat. Sukcesem była umiejętność dbania wyłącznie o siebie — o swoje pięści i swoje kieszenie, o swoje siniaki rozlane po ciele plamami purpury i zieleni. Sukcesem była jego twarz nietknięta smugą krwi ni trzaskiem rozbijanego nosa, uśmiechająca się teraz do powykrzywianego osiłka, który gotów był już podwijać rękawy i łapać go za kark. Pekka znał takich jak on, bo wśród nich uczył się dorosłego życia. Wszyscy mieli podobnie osmolone rozumy i powolne spojrzenia podtrute alkoholem, głowy poobijane latami życia na ulicy jak jabłka, dłonie zniszczone od pracy, której nienawidzili, a która — jak na złość — śledziła ich aż do śmierci. Teraz jego przeciwnik był gotów do bójki, ale zbyt zmęczony i zbyt pijany, by do niej dążyć, to Pekka trzymał więc w dłoniach czerwoną płachtę, którą chował skrzętnie w dłoniach swojego znajomego.
    Wyciągnął go na zewnątrz na kołnierz kurtki, tak by do ostatniego kroku obserwowanego obcymi oczami nikt nie miał wątpliwości, iż nie wychodzą na przyjacielskie pogawędki. Na zewnątrz powietrze było ostre jak brzytwa — Pekka czuł, jak przedziera się pojedynczym cięciem przez warstwy jego skóry i sięga narządów w okrutnie zimnym, kurczowym uścisku. Oddechy zamieniły się w kłęby pary, niemal mlecznej w tutejszym powietrzu, mniej popielatej i lżejszej niż ta, którą znał z ciemnych części Midgardu. Lekkim, nonszalanckim ruchem pchnął znajomego w stronę ściany budynku, rzucając ku niemu krótki, przekorny uśmiech ozdobiony parą wyzywających iskier utopionych w żywicy oczu. Przypominał teraz raczej szkolnego łobuza niż rasowego ślepca, ale nauczył się już, że największe niebezpieczeństwa zwykły chować się w skórach osamotnionych lisów częściej niż wilków.
    Niereformowalny? — powtórzył za nim, unosząc brwi w udawanej, teatralnej konsternacji. — Arthur, skąd u ciebie takie długie słowa? Przeczytałeś ostatnio jakąś ulotkę? —  dodał w końcu ciepłym, przyjemnym w brzmieniu głosem, szczerząc się do kompana z jasnym rozbawieniem rozsuwającym się między kącikami ust. — Nuda jest dla tych, którzy boją się dostać w mordę. Ja zawsze znajdę sobie jakieś zajęcie, sam wiesz... Siedzenie w miejscu cholernie mi szkodzi, mam od niego wrzody na żołądku — jęknął z dramatycznym przejęciem, wyciągając dłoń kolejny raz w stronę Arthura i na kilka sekund zaciskając dłoń z całą siłą na jego ramieniu w geście równie pokrzepiającym co noszącym w sobie znamię jakiejś cichej, złośliwej groźby. Puściwszy go, sięgnął do kieszeni swojego znoszonego, poprzecieranego płaszcza — podszewka była zszywana tak wiele razy, że od środka ubranie stało się galerią nitek i niedokładnych ściegów, ale Pekka zawsze dbał o to, by kieszenie pozostawały nietknięte, przygotowane na ukrywanie cudzej własności i jego własnych skarbów zawsze blisko ciała. Wyciągnął z jednej pogniecioną paczkę papierosów, większość z nich skręcona niechlujnie na kolanie z kiepskiego, mocnego tytoniu, który sprzedawali za bezcen w kątach Ymira Starszego. — Och, nic wielkiego. Skacze od miejsca do miejsca, jak zwykle. Szukam przygód — odpowiedział gładko, unosząc jeden kącik ust w wymijającym uśmiechu i wsuwając odpalonego papierosa między zęby, nim podał kolejnego Arthurowi. Kłamał, naturalnie. Zawsze kłamał. Żywił się kłamstwem, a ono wżarło się w jego słowa tak mocno, iż on sam nie wiedział już, czy kiedykolwiek pamiętał swoje prawdy. Całe jego istnienie niejednokrotnie było wszak oszustwem. Nie żył podobno, podobno leżał na dnie morza, martwy jak chłopak, którym był lata temu. Kilka chwil przyglądał się więc jedynie chmurom dymu i pary plączącym się ze sobą w jedną mgłę, a potem znów zaczął mówić, tym razem niemal szczerze, choć prawda w jego ustach zawsze wydawała się być przegniła. — Miałem robotę w Oslo. Niedużą, zero trupów, w zasadzie nic ciekawego. Zapłacili mi mniej, niż powinni i teraz szukam czegoś dodatkowego, ale w tym mieście wszyscy są porządni i cholernie nudni. Nienawidzę Norwegii, pieprzona dziura, wszystko jebie łososiem.
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Para wydobywająca się z ust przy każdym oddechu unosiła się leniwie, ku górze, przy obecnym mrozie dziwiło, że momentalnie nie zamarzała, to niedorzeczne, ale ta myśl przemknęła przez umysł marynarza. Przeszywające zimno przywitało ich brutalnie, lecz byli nań przygotowani zahartowani w niewygodzie i chłodzie, w jakim często, zbyt często zdarzało im się przebywać. W świetle latarni sceneria miasta wyglądała czarująco. Nawet tu, okolice doków i niezbyt reprezentatywna część Oslo prezentowały się niezgorzej, a zwłaszcza po zapadnięciu zmroku. Chociaż o wiele łatwiej, można trafić na kłopoty, te zwykle szarego człowieka same potrafiły znaleźć w tych miejscach, to nie było bezpieczne centrum.
    Szturchnięcie przez mężczyznę odbiło na nim swój ciężar raczej mozolnie zareagował robiąc dwa kroki w bok zbliżając się tym samym do ściany budynku, oglądając się za plecy dostrzegł uśmiech i błysk w oczach przebijający się nawet przez kurtynę półmroku. Charakterystyczna zaczepka dało się przyzwyczaić do tego typu zachowań z jego strony. Bywały dni, że Mortensen, czuł iż wybił się z szamba w jakim dorastał, że dostał szansę od losu i mógł wieść życie człowieka spokojnego, nawet mającego szanse na spełnienie w pewnym zakresie jakiś wątłych ambicji, to nie ulegało kwestii, że tak mógłby żyć, wieść nudny, ale spokojny żywot, niestety wychowanie, otoczenie, to wszystko miało na niego zgubny wpływ zrodziło w nim pragnienia, jakie zbyt często zsyłały na jego głowę kłopoty. Lubił adrenalinę, świadomość balansowania na linii szarości, nie opowiadając się bezpośrednio po żadnej ze stron. Przemytniczy fach sprawiał, iż rekompensował, tym samym pewną monotonię tygodni spędzonych na morzu. Przekręty i szaleńcze akcje z pogranicza prawa dodatkowo utwierdzały go w przekonaniu, że nie mógł z tym środowiskiem całkowicie zerwać, to była jego cząstka. Nie chciał nigdy jej zatracić.
    I tobie książka by nie zaszkodziła, może dzięki niej odkryłbyś w sobie, jakąś pasję, poza podżeganiem do bójek i hazardem, oczywiście. – Ton przyjacielskiej pogawędki dźwięczał w alejce. Patrząc na obraz kompana widział potencjał, być może zakurzony i staczający się ku degradacji, lecz tkwiło w nim coś, co Mortensen uważał za warte ratunku. Nigdy w swej „dziecięcej naiwności” nie przestawał wierzyć w ludzi, którzy w jakimś stopniu byli mu bliscy. Pekka nosił ślady wszelkich dobrych wspomnień związanych z dzieciństwem, z pierwszymi kradzieżami i szmuglerskimi sztuczkami wykonywanymi na podpitych frajerach z lepszych części miasta. Trudno mu było go całkowicie olać i zostawić na pastwę samotności i mroku, co pożerał jego duszę.
    Sądzę, że twój stan zdrowia wiążę się z niezdrowym i krzywdzącym dla organizmu stylem życia. Nie próbowałeś przystopować z tym wszystkim? Skupić się na czymś, co przyniesie większy zysk, ale nie będzie wymagało babrania się w tym szambie? – Rozmowa powoli dotykała poważnych, egzystencjalnych tematów, nie wiedział, czy jego rozmówca miał na takie ochotę i czy kiedykolwiek myślał, co będzie za tydzień? Czy chociażby jutro? Czasami obawiał się, że ten żyje tylko i wyłącznie chwilą i nic poza tym się dla niego nie liczyło. Miał nadzieje, że się mylił. Pożegnał jego dłoń z niejakim smutkiem w oczach i śledził poczynania ślepca.
    Niechlujnie zwijany papieros był tym, czego mu w tej chwili najbardziej brakowało. Jego drapiący gardło posmak dla nieprzyzwyczajonego, był zapowiedzią salwy kaszlu, lecz dla nich, to była niemal norma. A łagodniejsze, to jest zwykłe papierosy były zbyt eleganckie, wytarte z charakteru i zadziorności.
    Uwielbiam łososia. Myślę, że posmakowałby ci, gdybym ci przygotował. Dlaczego nigdy do mnie nie wpadłeś, wiesz wszak gdzie mieszkam, nie mów tylko, że się wstydziłeś? – Wieść, o robocie, o tym, że była co zaskoczenie „czysta” bez mokrych plam na chodniku, acz nie tak opłacalna przyjął z umiarkowanym zadowoleniem. – Masz za co żyć? Jeśli idzie o robotę mogę rozpytać w porcie i okolicach, kilku ludzi wisi mi przysługi, mogę cię wkręcić. Uczciwy zarobek wiem, wiem, jak to brzmi, ale przemyśl to. – W błękitnych oczach marynarza tliła się troska i obawa o druha. Papieros, był mocniejszy niż to pamiętał, a może to znak, że powoli odchodził od nawyków?

    Arthur i Pekka z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.