Wypadki chodzą po kotach (L. Lukkari & V. Sørensen, grudzień 2000)
2 posters
Bezimienny
Wypadki chodzą po kotach (L. Lukkari & V. Sørensen, grudzień 2000) Nie 10 Gru - 2:52
Klucze. Szkicownik. Jest i jest. Dwa razy teleportacja, aby dotrzeć do studia tatuażu, a potem tylko będzie mieć parę sekund, zanim negatywny efekt użycia magii wypełznie na jej skórę i zaleje czernią oczy. Oczywiście efekty te nie przeszkadzały Luule, ale jej niemagicznym klientom umówionym wpół do pierwszej - już pewnie tak. Właściwie, łatwiej byłoby wytłumaczyć ten stan zupełnie zielonemu śniącemu niż galrdowi, szczególnie gdy ciemne żyły zakrywają tatuaże, a na oczach lądują pełne okulary przeciwsłoneczne - typowy kac. Życie pośród śniących było stanowczo łatwiejsze niż życie w Midgardzie, biorąc pod uwagę notorycznie wiszącą nad nią groźbę ujawnienia swojej tajemnicy. Czasami zastanawiała się po co jej to wszystko było - ta codzienna panika, niepotrzebne i frustrujące ograniczenia - wszystko po to by być w świecie, który z definicji nienawidzi wszystkiego czym ona jest. Ironiczne. Masochistyczne.
Zanim przeteleportuje się z Midgardu, koniecznie musi skoczyć do kawiarni po kubek kawy, bo inaczej nie przeżyje dzisiejszego dnia. W pośpiechu wybiegła z kamienicy, zarzucając na ramię torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami, a potem niezdarnie próbowała zapiąć guziki kurtki. Jak się okazuje, dzielenie uwagi na więcej niż jedną czynność, gdy wisi nad tobą tykający zegarek - nie jest dobrym pomysłem i zdecydowanie się nie sprawdza.
Klucze i szkicownik - wraz z resztą zawartości całej torby - poszybowały do góry. Nogi Luule również odmówiły dyscypliny, po tym jak zetknęły się z czymś małym, zwinnym i zdecydowanie za miękkim. Tracąc równowagę, Luule wylądowała tyłkiem na chodniku, a powód jej upadku z impetem walnął o pobliską ścianę wydając z siebie przeraźliwy pisk. Nie miała pojęcia jak to się stało, a stało się bardzo szybko i zupełnie zszokowało dziewczynę. Po paru sekundach osłupienia wstała powoli sprawdzając czy nadal jest w jednym kawałku. Żadna kość nie wystawała, kręgosłup - chociaż obolały, zdawał się być w całości, tak samo, jak każda kończyna. W pierwszej kolejności wyszukała swoją torbę i zerkając do środka, sprawdziła ogólny stan swoich rzeczy. Wszystko wyglądało w porządku. Już miała ruszyć w dalszą wędrówkę, tak jakby nigdy nic się nie stało, gdy nagle puchate stworzenie jęknęło po raz kolejny. No tak, wiedziała, że o czymś zapomniała. Ech.
-Kici kici - jeszcze nigdy wołanie kota w ten sposób nie poskutkowało szczególną uwagą. Zresztą, czego się spodziewała? Że kot wstanie, powie "spoko stara, moja wina"? Luule przetarła oczy, nie wiedząc za bardzo co dalej zrobić. Zostawić go? Zawieść do weterynarza? Ale przecież ma zaraz klientów w studio. Nie, zdecydowanie nie ma na to czasu. Weźmie kota, zaniesie go do mieszkania, potraktuję magią i będzie liczyć na szybkie ozdrowienie i to, że Krucza Straż nie zwróci na nią uwagi przy drugiej próbie teleportacji. Jak pomyślała, tak zrobiła - zdjęła i tak niepoprawnie zapiętą kurtkę, podłożyła ją pod kota i podniosła delikatnie, ale pośpiesznie.
Oficjalnie może zapomnieć o kawie. Nie ma opcji, by na czas zdążyła do studia, a tym bardziej zgarnęła po drodze kubek życiowego liquidu. Gdy tylko dotarła do domu, położyła kota na stole i ruszyła w stronę kuchni, aby wyszukać odpowiedniego eliksiru na takie przypadki.
Zanim przeteleportuje się z Midgardu, koniecznie musi skoczyć do kawiarni po kubek kawy, bo inaczej nie przeżyje dzisiejszego dnia. W pośpiechu wybiegła z kamienicy, zarzucając na ramię torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami, a potem niezdarnie próbowała zapiąć guziki kurtki. Jak się okazuje, dzielenie uwagi na więcej niż jedną czynność, gdy wisi nad tobą tykający zegarek - nie jest dobrym pomysłem i zdecydowanie się nie sprawdza.
Klucze i szkicownik - wraz z resztą zawartości całej torby - poszybowały do góry. Nogi Luule również odmówiły dyscypliny, po tym jak zetknęły się z czymś małym, zwinnym i zdecydowanie za miękkim. Tracąc równowagę, Luule wylądowała tyłkiem na chodniku, a powód jej upadku z impetem walnął o pobliską ścianę wydając z siebie przeraźliwy pisk. Nie miała pojęcia jak to się stało, a stało się bardzo szybko i zupełnie zszokowało dziewczynę. Po paru sekundach osłupienia wstała powoli sprawdzając czy nadal jest w jednym kawałku. Żadna kość nie wystawała, kręgosłup - chociaż obolały, zdawał się być w całości, tak samo, jak każda kończyna. W pierwszej kolejności wyszukała swoją torbę i zerkając do środka, sprawdziła ogólny stan swoich rzeczy. Wszystko wyglądało w porządku. Już miała ruszyć w dalszą wędrówkę, tak jakby nigdy nic się nie stało, gdy nagle puchate stworzenie jęknęło po raz kolejny. No tak, wiedziała, że o czymś zapomniała. Ech.
-Kici kici - jeszcze nigdy wołanie kota w ten sposób nie poskutkowało szczególną uwagą. Zresztą, czego się spodziewała? Że kot wstanie, powie "spoko stara, moja wina"? Luule przetarła oczy, nie wiedząc za bardzo co dalej zrobić. Zostawić go? Zawieść do weterynarza? Ale przecież ma zaraz klientów w studio. Nie, zdecydowanie nie ma na to czasu. Weźmie kota, zaniesie go do mieszkania, potraktuję magią i będzie liczyć na szybkie ozdrowienie i to, że Krucza Straż nie zwróci na nią uwagi przy drugiej próbie teleportacji. Jak pomyślała, tak zrobiła - zdjęła i tak niepoprawnie zapiętą kurtkę, podłożyła ją pod kota i podniosła delikatnie, ale pośpiesznie.
Oficjalnie może zapomnieć o kawie. Nie ma opcji, by na czas zdążyła do studia, a tym bardziej zgarnęła po drodze kubek życiowego liquidu. Gdy tylko dotarła do domu, położyła kota na stole i ruszyła w stronę kuchni, aby wyszukać odpowiedniego eliksiru na takie przypadki.
Vivian Sørensen
Re: Wypadki chodzą po kotach (L. Lukkari & V. Sørensen, grudzień 2000) Nie 10 Gru - 2:53
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Wyjrzała za okno, by ocenić pogodę i zorientować się, jak ludzie chodzą ubrani - oczywiście większość nosiła zimowe kurtki i płaszcze, a także ciepłe buty, ale znaczna część osób zrezygnowała dziś z czapek i rękawiczek, a to oznaczało, że wcale nie było tak zimno, co tylko utwierdziło wyrok termometru. Nie zawsze można mu ufać, w końcu nie bierze pod uwagę wiatru ani wilgotności powietrza, co też wpływa na odczuwanie temperatury, dlatego najczęściej sugerowała się ubiorem innych ludzi, a jeśli nie miała na to czasu, to zdawała się na własne przeczucia, co miało różny efekt. Dziś co prawda zamierzała poruszać się w większości w postaci kota, ale ubiorem zawsze musiała być przygotowana na zmianę w człowieka - z doświadczenia wiedziała, że przy takiej konieczności dość niemiło przebywać w piżamie na mrozie. Wobec tego ubrała się stosownie do pogody, po czym rozpoczęła przemianę.
Nie zawsze wychodziło od razu, musiała się skupić i oczyścić myśli z nieprzyjemnych tematów, a zawsze jakieś się znalazły, które jak niechciane śmieci walały się w jej głowie, psując otoczenie. Kilka głębszych wdechów, pozwalało jej się wyciszyć, do tego przymknęła powieki, by ciekawski wzrok nie rozpraszał jej poszczególnymi elementami wystroju - zdarza się, że jak na złość jej oko przykuje kwiatek albo ołówek, albo naszyjnik zostawiony luzem na biurku, dosłownie każda pierdoła, która nie ma znaczenia, ale w danej chwili skutecznie ją rozproszy. Po całkowitym wyciszeniu wyobraziła sobie postać, którą chce przyjąć, czyli małego, puchatego kota. Nie, żeby potrafiła przemienić się w cokolwiek innego, ale taka wizualizacja pomaga jej osiągnąć efekt. Włożyła całą swoją świadomość i wolę, by rozpocząć przemianę i ku jej zadowoleniu, niemal od razu zaczęła się kurczyć. Jej ciało zaczynało porastać gęstą sierścią, a palce we wszystkich kończynach zmieniały się w kocie łapki. Wyrosły jej wąsy oraz urocze uszka, a twarz wydłużyła się w słodki pyszczek. Mrugnęła kilka razy, by wzrok mógł gładko przejść z ludzkiego w koci, zdecydowanie bardziej rozwinięty i szczegółowy. Po chwili stała już na czterech łapach, a ostatnim akcentem było wyrośnięcie ogona. Cała przemiana trwała krótko, ale dla niej to proces, który przechodziła za każdym razem.
Zwarta i gotowa, wyskoczyła z okna i zwinnie przeskakiwała między parapetami, ostatecznie lądując na chodniku. Planowała odwiedzić pewną staruszkę, która przywiązała się do niej na tyle, że zaczęła ją dokarmiać - kota oczywiście. Zauważyła, że przy dłuższej nieobecności, kobieta była smutna, jakby się martwiła, czy jej ulubieńcowi nic się nie stało, więc nie miała serca uświadomić jej, że wcale nie jest kotem - dlatego regularnie ją odwiedzała. Trzymała się ubocza, starała się unikać niepotrzebnej uwagi, a przede wszystkim nie wchodzić nikomu w drogę… no, tylko nie bardzo jej to wyszło.
Po przejściu na drugą stronę ulicy chciała wskoczyć na niewysoki murek, a jej wyostrzone zmysły zawiodły ją i nie ostrzegły przed zagrożeniem, które nadeszło niespodziewanie. Ktoś dosłownie wjechał z buta i niestety nie nosił miękkiego obuwia. Vivian nie wiedziała, co się dzieje, ale nagły ból przysłonił jej wzrok, a w drugiej chwili czuła, że leci; i nie, nie był to ten przyjemny sen o lataniu, tylko gwałtowne uderzenie o ścianę murku, na który planowała wskoczyć. Oszołomienie nie pozwoliło jej na przemianę, ale nawet o tym nie myślała, skupiając się nieświadomie na wszechogarniającym ją bólu. Próbowała się podnieść, ale jedyne, co udało jej się osiągnąć to zbolałe jęki. Głowa zaczęła jej ciążyć i nawet nie wiedziała, co się dzieje wokół niej, kiedy straciła przytomność.
Nie zawsze wychodziło od razu, musiała się skupić i oczyścić myśli z nieprzyjemnych tematów, a zawsze jakieś się znalazły, które jak niechciane śmieci walały się w jej głowie, psując otoczenie. Kilka głębszych wdechów, pozwalało jej się wyciszyć, do tego przymknęła powieki, by ciekawski wzrok nie rozpraszał jej poszczególnymi elementami wystroju - zdarza się, że jak na złość jej oko przykuje kwiatek albo ołówek, albo naszyjnik zostawiony luzem na biurku, dosłownie każda pierdoła, która nie ma znaczenia, ale w danej chwili skutecznie ją rozproszy. Po całkowitym wyciszeniu wyobraziła sobie postać, którą chce przyjąć, czyli małego, puchatego kota. Nie, żeby potrafiła przemienić się w cokolwiek innego, ale taka wizualizacja pomaga jej osiągnąć efekt. Włożyła całą swoją świadomość i wolę, by rozpocząć przemianę i ku jej zadowoleniu, niemal od razu zaczęła się kurczyć. Jej ciało zaczynało porastać gęstą sierścią, a palce we wszystkich kończynach zmieniały się w kocie łapki. Wyrosły jej wąsy oraz urocze uszka, a twarz wydłużyła się w słodki pyszczek. Mrugnęła kilka razy, by wzrok mógł gładko przejść z ludzkiego w koci, zdecydowanie bardziej rozwinięty i szczegółowy. Po chwili stała już na czterech łapach, a ostatnim akcentem było wyrośnięcie ogona. Cała przemiana trwała krótko, ale dla niej to proces, który przechodziła za każdym razem.
Zwarta i gotowa, wyskoczyła z okna i zwinnie przeskakiwała między parapetami, ostatecznie lądując na chodniku. Planowała odwiedzić pewną staruszkę, która przywiązała się do niej na tyle, że zaczęła ją dokarmiać - kota oczywiście. Zauważyła, że przy dłuższej nieobecności, kobieta była smutna, jakby się martwiła, czy jej ulubieńcowi nic się nie stało, więc nie miała serca uświadomić jej, że wcale nie jest kotem - dlatego regularnie ją odwiedzała. Trzymała się ubocza, starała się unikać niepotrzebnej uwagi, a przede wszystkim nie wchodzić nikomu w drogę… no, tylko nie bardzo jej to wyszło.
Po przejściu na drugą stronę ulicy chciała wskoczyć na niewysoki murek, a jej wyostrzone zmysły zawiodły ją i nie ostrzegły przed zagrożeniem, które nadeszło niespodziewanie. Ktoś dosłownie wjechał z buta i niestety nie nosił miękkiego obuwia. Vivian nie wiedziała, co się dzieje, ale nagły ból przysłonił jej wzrok, a w drugiej chwili czuła, że leci; i nie, nie był to ten przyjemny sen o lataniu, tylko gwałtowne uderzenie o ścianę murku, na który planowała wskoczyć. Oszołomienie nie pozwoliło jej na przemianę, ale nawet o tym nie myślała, skupiając się nieświadomie na wszechogarniającym ją bólu. Próbowała się podnieść, ale jedyne, co udało jej się osiągnąć to zbolałe jęki. Głowa zaczęła jej ciążyć i nawet nie wiedziała, co się dzieje wokół niej, kiedy straciła przytomność.
Bezimienny
Re: Wypadki chodzą po kotach (L. Lukkari & V. Sørensen, grudzień 2000) Nie 10 Gru - 2:53
Magia lecznicza nie była jej konikiem. Zdecydowanie lepiej radziła sobie z nekromancją.
Pierwsza styczność z poważną magią medyczną przyszła nagle, niespodziewanie i z tragicznym zakończeniem. Małe, skrzeczące stworzonko ledwo mieściło się w złożonych dłoniach czterolatki, która pośpiesznym krokiem spieszyła w stronę domu. Przestraszone i przepełnione bólem marnowało ostatki sił na bezskuteczne próby wyrwania się z drobnych palców dziewczynki, które tylko zaciskały się mocniej w kontrataku. Nie był to okrutny akt, wręcz przeciwnie - jeden z nielicznych momentów miłosierdzia, wykonany przez nie wyuczone delikatności ręce dziecka. Serce, które nie zakosztowało życia, a co dopiero zakazanego owocu magii, niczym pusty pergamin absorbuje kolejne zdarzenia. Luule czekały dzisiaj dwie lekcje - lekcja magi medycznej oraz lekcja życia. Wyleczenie małego pisklaka nie kosztowało dużo czasu ani energii. Jesper, ojciec Luule w mniej niż parę minut przygotował eliksir alchemiczny, tłumacząc czterolatce jak dorosłemu każdy krok przygotowawczy, na co dziewczynka odpowiadała uśmiechem i potakiwaniem. Prosty wywar postawił pisklę na nogi, zanim Jesper posprzątał resztki posiekanych składników. Luule z szerokim uśmiechem chwyciła po raz kolejny żwawe stworzenie, które jeszcze trudniej było utrzymać w dłoniach z powodu polepszającego się stanu. Pełne energii, chciało wyrwać się i prawdopodobnie poszybować ku słońcu - tak przynajmniej myślała Luule. Pośpiesznie zaniosła pisklę tam,gdzie je znalazła - czyli pod starą jabłoń, gdzie na najgrubszej gałęzi znajdowało się gniazdo kolorowych ptaków. Gniazdo zupełnie opustoszałe. Luule przy pomocy Jespera umieściła stworzonko z powrotem na drzewie, po czym wróciła do zabawy. Pierwsza lekcja dnia - lekcja magii medycznej - zaliczona.
- Uch, gdzie jest ta pieprzona fiolka… - syknęła, przebierając w dolnej szufladzie szafki kuchennej. Użycie prostego eliksiru powinno postawić cierpiące zwierzę na nogi bez konieczności aktywowania negatywnych efektów użycia magii. Może nie zadziała równie błyskawicznie jak na małego pisklaka, ale szczerze ją to nie obchodziło. Gdy w końcu znalazła miksturę, podała ją kotu używając małej, srebrnej łyżeczki.
- Teraz wszystko zależy od ciebie - mruknęła, pochylając się nad zwierzęciem. Albo kot umrze, albo przeżyje - tak czy inaczej, zyska kota.
Dziewczyna ostatni raz spojrzał ana leżące zwierzę na blacie stołu, uśmiechnęła się delikatnie. W sumie fajnie byłoby mieć kota.
Tego dnia nie miała wielu klientów: para śniących, zainteresowana wykazaniem swojej głębokiej miłości po trzech miesiącach znajomości, później jeden dziwny, młody galdr, który dopiero co wyrwał się z rodzinnych stron, i w końcu piękna, rudowłosa śniąca, w dużej części pokryta tuszem. Luule pierwszy raz od dawien dawna zabrakło języka, gdy przyszło jej omawiać możliwe wzory w okolicy miednicy. Zupełnie zapomniała o porannych wydarzeniach, dlatego, gdy weszła do domu i nie zastała w kuchni zdychającego kota - nie zareagowała. Jak to miała w zwyczaju, w pierwszej kolejności zdjęła stanik i rzuciła go na kanapę, a następnie podeszła do kuchni, wyjęła duży, błyszczący kieliszek i polała do niego czerwonego wina.
Pierwsza styczność z poważną magią medyczną przyszła nagle, niespodziewanie i z tragicznym zakończeniem. Małe, skrzeczące stworzonko ledwo mieściło się w złożonych dłoniach czterolatki, która pośpiesznym krokiem spieszyła w stronę domu. Przestraszone i przepełnione bólem marnowało ostatki sił na bezskuteczne próby wyrwania się z drobnych palców dziewczynki, które tylko zaciskały się mocniej w kontrataku. Nie był to okrutny akt, wręcz przeciwnie - jeden z nielicznych momentów miłosierdzia, wykonany przez nie wyuczone delikatności ręce dziecka. Serce, które nie zakosztowało życia, a co dopiero zakazanego owocu magii, niczym pusty pergamin absorbuje kolejne zdarzenia. Luule czekały dzisiaj dwie lekcje - lekcja magi medycznej oraz lekcja życia. Wyleczenie małego pisklaka nie kosztowało dużo czasu ani energii. Jesper, ojciec Luule w mniej niż parę minut przygotował eliksir alchemiczny, tłumacząc czterolatce jak dorosłemu każdy krok przygotowawczy, na co dziewczynka odpowiadała uśmiechem i potakiwaniem. Prosty wywar postawił pisklę na nogi, zanim Jesper posprzątał resztki posiekanych składników. Luule z szerokim uśmiechem chwyciła po raz kolejny żwawe stworzenie, które jeszcze trudniej było utrzymać w dłoniach z powodu polepszającego się stanu. Pełne energii, chciało wyrwać się i prawdopodobnie poszybować ku słońcu - tak przynajmniej myślała Luule. Pośpiesznie zaniosła pisklę tam,gdzie je znalazła - czyli pod starą jabłoń, gdzie na najgrubszej gałęzi znajdowało się gniazdo kolorowych ptaków. Gniazdo zupełnie opustoszałe. Luule przy pomocy Jespera umieściła stworzonko z powrotem na drzewie, po czym wróciła do zabawy. Pierwsza lekcja dnia - lekcja magii medycznej - zaliczona.
- Uch, gdzie jest ta pieprzona fiolka… - syknęła, przebierając w dolnej szufladzie szafki kuchennej. Użycie prostego eliksiru powinno postawić cierpiące zwierzę na nogi bez konieczności aktywowania negatywnych efektów użycia magii. Może nie zadziała równie błyskawicznie jak na małego pisklaka, ale szczerze ją to nie obchodziło. Gdy w końcu znalazła miksturę, podała ją kotu używając małej, srebrnej łyżeczki.
- Teraz wszystko zależy od ciebie - mruknęła, pochylając się nad zwierzęciem. Albo kot umrze, albo przeżyje - tak czy inaczej, zyska kota.
Dziewczyna ostatni raz spojrzał ana leżące zwierzę na blacie stołu, uśmiechnęła się delikatnie. W sumie fajnie byłoby mieć kota.
Tego dnia nie miała wielu klientów: para śniących, zainteresowana wykazaniem swojej głębokiej miłości po trzech miesiącach znajomości, później jeden dziwny, młody galdr, który dopiero co wyrwał się z rodzinnych stron, i w końcu piękna, rudowłosa śniąca, w dużej części pokryta tuszem. Luule pierwszy raz od dawien dawna zabrakło języka, gdy przyszło jej omawiać możliwe wzory w okolicy miednicy. Zupełnie zapomniała o porannych wydarzeniach, dlatego, gdy weszła do domu i nie zastała w kuchni zdychającego kota - nie zareagowała. Jak to miała w zwyczaju, w pierwszej kolejności zdjęła stanik i rzuciła go na kanapę, a następnie podeszła do kuchni, wyjęła duży, błyszczący kieliszek i polała do niego czerwonego wina.
Vivian Sørensen
Re: Wypadki chodzą po kotach (L. Lukkari & V. Sørensen, grudzień 2000) Nie 10 Gru - 2:53
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie tak miał wyglądać ten dzień.
Nikt nie spodziewa się wypadku, dopóki taki nie nadejdzie. Byłoby ciężko żyć z notorycznym zamartwianiem się, że za chwilę spadnie na ciebie fortepian z trzeciego piętra albo że ktoś cię zabije albo że ktoś cię potrąci. Uniemożliwiłoby to cieszeniem się życiem, póki trwa. Ciągły strach stałby się nieodłączną częścią dnia i wpływałby na komfort doświadczania nowych doznań.
Vivian nie była całkowitą ignorantką i nie pchała się w objęcia niebezpieczeństwa, przeciwnie, unikała zagrożeń, bo ceniła swoje życie, więc nie ryzykowała. Czasami nie do końca zdawała sobie sprawę z konsekwencji, ale wynikało to z młodego wieku i niedoświadczenia w ryzykownych sytuacjach.
W tym konkretnym wypadku nie miała żadnej szansy, by przewidzieć albo zapobiec zdarzeniu. Kto by się spodziewał, że szczupła, młoda dziewczyna ma tak silne kopnięcie, by posłać kota wprost na spotkanie z twardym murkiem? Z drugiej strony w kociej skórze była mała i delikatna, więc kopniak, który jej ludzkiej postaci nie zrobiłby większej krzywdy, teraz stanowił zagrożenie życia.
Prawdopodobnie uderzyła głową o murek, dość szybko tracąc przytomność. Ciemność zalała jej umysł i straciła wszelką kontrolę, nie mogła przemienić się z powrotem, nie wiedziała nawet, co się z nią dzieje. Gdyby trafiła na nieodpowiedniego człowieka, mogłaby już nie żyć, jeśli delikwent wolałby "dobić" kota, żeby się nie męczył, zamiast mu pomóc. Chwilowo to los przejął dowodzenie nad jej życiem i jak się okazało, wcale nie ma takiego dużego pecha, jak zawsze myślała. Trochę z niej zakpił tym wypadkiem, ale z drugiej strony mogło być dużo gorzej.
Obudziła się kompletnie zdezorientowana co do miejsca i czasu, ba, była nawet zaskoczona, że nadal jest pod postacią zwierzaka. Podniosła głowę i nagłe zawirowanie zmusiło ją do położenia jej z powrotem. Powoli wodziła wzrokiem po nowych elementach mebli, których nigdy wcześniej nie widziała, po chwili orientując się, że leży na blacie kuchennym, ale mieszkanie było jej zupełnie obce, dlatego strach i panika zaczęły mieszać jej w głowie. Podniosła się, odrobinę zamroczona, w drugiej sekundzie zachwiała się i spadła z blatu. Gwałtowny ból targnął jej kocim ciałkiem, ale podniosła się w gotowości, jakby oczekiwała nadchodzącego zagrożenia. Wytężyła słuch i zaczęła intensywnie wąchać nieznany dotąd zapach. Musiała się wydostać, musiała znaleźć jakieś otwarte okno. Z każdym kolejnym krokiem czuła się coraz lepiej, pomimo obolałego ciała. Ani w kuchni, ani w salonie nie było otwartego okna i możliwości wyjścia, więc musiała przejść dalej. Ostatnie drzwi za sypialnią były zamknięte, ale udało jej się wejść do sypialni, gdzie niestety okno również było zamknięte. Wolała nie przemieniać się w człowieka na obcym terenie, ale nie mogła czekać, bo dalej nie wiedziała, dlaczego tu była, a jej umysł podsuwał niezbyt przyjemne scenariusze - rytualne mordy i inne takie. Nie miała wyjścia, musiała się zmienić i uciekać, wobec tego usiadła w sypialni i próbowała oczyścić umysł, ale ogólny stres i boląca głowa oraz ciało nie pomagały w skupieniu.
Ze względu na okoliczności przemiana zajęła jej zdecydowanie więcej czasu niż zwykle, ale koniec końców stała w ludzkiej formie, ubrana w kurtkę, gotowa do wyjścia. Wyszła więc z sypialni i skierowała się do wyjścia, bo wyskakiwanie z okna jako człowiek nie jest zbyt bezpieczne. Ale wtedy stanęła twarzą w twarz z kimś, kogo kompletnie nie znała. Dziewczyna nie wydawała się starsza, ale na twarzy Vivian i tak malowało się przerażenie.
- K-kim jesteś? - zapytała, nie spuszczając nieznajomej z oczu, jednocześnie szukając czegoś do obrony, w głowie analizując wszystkie zaklęcia, które mogłyby okazać się przydatne.
Nikt nie spodziewa się wypadku, dopóki taki nie nadejdzie. Byłoby ciężko żyć z notorycznym zamartwianiem się, że za chwilę spadnie na ciebie fortepian z trzeciego piętra albo że ktoś cię zabije albo że ktoś cię potrąci. Uniemożliwiłoby to cieszeniem się życiem, póki trwa. Ciągły strach stałby się nieodłączną częścią dnia i wpływałby na komfort doświadczania nowych doznań.
Vivian nie była całkowitą ignorantką i nie pchała się w objęcia niebezpieczeństwa, przeciwnie, unikała zagrożeń, bo ceniła swoje życie, więc nie ryzykowała. Czasami nie do końca zdawała sobie sprawę z konsekwencji, ale wynikało to z młodego wieku i niedoświadczenia w ryzykownych sytuacjach.
W tym konkretnym wypadku nie miała żadnej szansy, by przewidzieć albo zapobiec zdarzeniu. Kto by się spodziewał, że szczupła, młoda dziewczyna ma tak silne kopnięcie, by posłać kota wprost na spotkanie z twardym murkiem? Z drugiej strony w kociej skórze była mała i delikatna, więc kopniak, który jej ludzkiej postaci nie zrobiłby większej krzywdy, teraz stanowił zagrożenie życia.
Prawdopodobnie uderzyła głową o murek, dość szybko tracąc przytomność. Ciemność zalała jej umysł i straciła wszelką kontrolę, nie mogła przemienić się z powrotem, nie wiedziała nawet, co się z nią dzieje. Gdyby trafiła na nieodpowiedniego człowieka, mogłaby już nie żyć, jeśli delikwent wolałby "dobić" kota, żeby się nie męczył, zamiast mu pomóc. Chwilowo to los przejął dowodzenie nad jej życiem i jak się okazało, wcale nie ma takiego dużego pecha, jak zawsze myślała. Trochę z niej zakpił tym wypadkiem, ale z drugiej strony mogło być dużo gorzej.
Obudziła się kompletnie zdezorientowana co do miejsca i czasu, ba, była nawet zaskoczona, że nadal jest pod postacią zwierzaka. Podniosła głowę i nagłe zawirowanie zmusiło ją do położenia jej z powrotem. Powoli wodziła wzrokiem po nowych elementach mebli, których nigdy wcześniej nie widziała, po chwili orientując się, że leży na blacie kuchennym, ale mieszkanie było jej zupełnie obce, dlatego strach i panika zaczęły mieszać jej w głowie. Podniosła się, odrobinę zamroczona, w drugiej sekundzie zachwiała się i spadła z blatu. Gwałtowny ból targnął jej kocim ciałkiem, ale podniosła się w gotowości, jakby oczekiwała nadchodzącego zagrożenia. Wytężyła słuch i zaczęła intensywnie wąchać nieznany dotąd zapach. Musiała się wydostać, musiała znaleźć jakieś otwarte okno. Z każdym kolejnym krokiem czuła się coraz lepiej, pomimo obolałego ciała. Ani w kuchni, ani w salonie nie było otwartego okna i możliwości wyjścia, więc musiała przejść dalej. Ostatnie drzwi za sypialnią były zamknięte, ale udało jej się wejść do sypialni, gdzie niestety okno również było zamknięte. Wolała nie przemieniać się w człowieka na obcym terenie, ale nie mogła czekać, bo dalej nie wiedziała, dlaczego tu była, a jej umysł podsuwał niezbyt przyjemne scenariusze - rytualne mordy i inne takie. Nie miała wyjścia, musiała się zmienić i uciekać, wobec tego usiadła w sypialni i próbowała oczyścić umysł, ale ogólny stres i boląca głowa oraz ciało nie pomagały w skupieniu.
Ze względu na okoliczności przemiana zajęła jej zdecydowanie więcej czasu niż zwykle, ale koniec końców stała w ludzkiej formie, ubrana w kurtkę, gotowa do wyjścia. Wyszła więc z sypialni i skierowała się do wyjścia, bo wyskakiwanie z okna jako człowiek nie jest zbyt bezpieczne. Ale wtedy stanęła twarzą w twarz z kimś, kogo kompletnie nie znała. Dziewczyna nie wydawała się starsza, ale na twarzy Vivian i tak malowało się przerażenie.
- K-kim jesteś? - zapytała, nie spuszczając nieznajomej z oczu, jednocześnie szukając czegoś do obrony, w głowie analizując wszystkie zaklęcia, które mogłyby okazać się przydatne.
Bezimienny
Re: Wypadki chodzą po kotach (L. Lukkari & V. Sørensen, grudzień 2000) Nie 10 Gru - 2:53
Ze wszystkich trunków świata, czerwone, wytrawne wino bezkonkurencyjne stawało na podium smaków. Uwielbiała ten mocny, słodko - cierpki trunek, który już przy pierwszym łyku pobudzał ślinianki do pracy. Starsze wina z mieszanką bogatszego alkoholu charakteryzowały się pełnym, mocnym tonem, szybko relaksującym zmęczone nogi, dlatego też Luule sięgała po ów trunek po ciężkim dniu pracy. Dzisiejszy dzień zaczął się dość opornie, ale nie zasługiwał jeszcze na “bogatą” butelkę wina. Luule nie czuła zmęczenia, wręcz przeciwnie, nowa klienta salonu tatuażu podniosła poziom energii i skusiła ją na wino z nutą chili, i pomarańczy. Chwila, moment i wino znajdowało się w wysokim, błyszczącym kieliszku - szkoda, że Luule nie była w stanie go skosztować.
- Oczywiście - mruknęła pod nosem, gdy słodki, zachwiany dziewczęcy głos dobiegł z salonu. Przypomniała sobie zdarzenie z poranka i połączyła kropki w całość. Ostentacyjnie odłożyła kieliszek z trunkiem na blat kuchenny, po czym przeniosła wzrok w stronę salonu. Jak mogła być tak naiwna? Oczywiście, że kot którego (niechcący!) potrąciła, okazał się piękną złotowłosą dziewczyną o zdolnościach magicznych. W dodatku widzącą, bez krzty zakazanej magii w oczach.
- Kim ja jestem? - prychnęła lekko rozbawiona całą sytuacją. - To ty znajdujesz się w moim salonie. - przez chwilę milczała, wyczekując tłumaczeń ze strony przerażonej dziewczyny. Dało jej to parę sekund na rozpracowanie stanu fizycznego i psychicznego blondynki. Wpierw zauważyła duże, piękne oczy pełne strachu i niezrozumienia. Następnie - rozczochrane, zlepione krwią blond włosy. Sprawiała wrażenie zagubionej, delikatnej owieczki, pod szarpniętej przez wilcze kły. I wtedy Luule zalała fala przerażenia - w jej domu, przez nie wiadomo jak długo, szwendała się obca widząca. Co prawda nie była aż tak głupia aby rozstawiać księgi z zakazanymi rytuałami na półce w salonie, dekorować je flaszkami z krwią różnych istot czy wywieszać arsenał przyrządów do zdzierania skóry, aczkolwiek niektóre z dekoracji mogłoby być tematem zaciekawienia dla członków Kruczej Straży - nic strasznego - kilka dziwnie wygiętych kości czy parę zaczarowanych masek.
- Przysięgam na Odyna, jak tylko coś ruszyłaś, albo co gorsza coś zwinęłaś… - pozwoliła aby jej spojrzenie dokończyło pogróżki. Luule zerwała się z miejsca i szybkim krokiem ruszyła w stronę sypialni. Otworzyła drzwi, aby sprawdzić czy wszystko w środku wygląda na nienaruszone. Następnie sięgnęła po klamkę do pracowni, która na szczęście nadal była zamknięta. Odetchnęła z ulga i wróciła z powrotem do kuchni.
- Oczywiście - mruknęła pod nosem, gdy słodki, zachwiany dziewczęcy głos dobiegł z salonu. Przypomniała sobie zdarzenie z poranka i połączyła kropki w całość. Ostentacyjnie odłożyła kieliszek z trunkiem na blat kuchenny, po czym przeniosła wzrok w stronę salonu. Jak mogła być tak naiwna? Oczywiście, że kot którego (niechcący!) potrąciła, okazał się piękną złotowłosą dziewczyną o zdolnościach magicznych. W dodatku widzącą, bez krzty zakazanej magii w oczach.
- Kim ja jestem? - prychnęła lekko rozbawiona całą sytuacją. - To ty znajdujesz się w moim salonie. - przez chwilę milczała, wyczekując tłumaczeń ze strony przerażonej dziewczyny. Dało jej to parę sekund na rozpracowanie stanu fizycznego i psychicznego blondynki. Wpierw zauważyła duże, piękne oczy pełne strachu i niezrozumienia. Następnie - rozczochrane, zlepione krwią blond włosy. Sprawiała wrażenie zagubionej, delikatnej owieczki, pod szarpniętej przez wilcze kły. I wtedy Luule zalała fala przerażenia - w jej domu, przez nie wiadomo jak długo, szwendała się obca widząca. Co prawda nie była aż tak głupia aby rozstawiać księgi z zakazanymi rytuałami na półce w salonie, dekorować je flaszkami z krwią różnych istot czy wywieszać arsenał przyrządów do zdzierania skóry, aczkolwiek niektóre z dekoracji mogłoby być tematem zaciekawienia dla członków Kruczej Straży - nic strasznego - kilka dziwnie wygiętych kości czy parę zaczarowanych masek.
- Przysięgam na Odyna, jak tylko coś ruszyłaś, albo co gorsza coś zwinęłaś… - pozwoliła aby jej spojrzenie dokończyło pogróżki. Luule zerwała się z miejsca i szybkim krokiem ruszyła w stronę sypialni. Otworzyła drzwi, aby sprawdzić czy wszystko w środku wygląda na nienaruszone. Następnie sięgnęła po klamkę do pracowni, która na szczęście nadal była zamknięta. Odetchnęła z ulga i wróciła z powrotem do kuchni.
Vivian Sørensen
Re: Wypadki chodzą po kotach (L. Lukkari & V. Sørensen, grudzień 2000) Nie 10 Gru - 2:53
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz była tak przestraszona. Nagle obudziła się pod postacią kota, w obcym mieszkaniu i nie wiedziała, co się z nią działo, ile czasu tutaj spędziła oraz w jakim celu została tu przyniesiona. Nie, żeby była pesymistką, ale logiczne, że strach podsunie jej same przykre wizje, które nie pomagały w odnalezieniu drogi powrotnej.
Dopiero gdy zmieniła się w człowieka, nieco się uspokoiła, bo teraz przynajmniej mogła rzucać zaklęcia i bronić się dużo skuteczniej niż jedynie pazurami i zębami. Postać kota często przydatna, w bezpośredniej walce nie miała zbyt wiele szans.
Nieznajoma dziewczyna, której nigdy wcześniej nie widziała, wydawała się nad wyraz spokojna - jak gdyby nigdy nic popijała sobie wino, co mogło sugerować, że cała ta akcja była skrupulatnie zaplanowana, a Vivian jest tutaj więźniem. A przynajmniej przeszło jej to przez myśl, kiedy wpatrywała się w młodą kobietę, obserwując każdy jej ruch i wyczekując jakichś oznak zagrożenia.
- To ty mnie porwałaś - odbiła natychmiast piłeczkę, marszcząc brwi, bo brunetka zachowywała się, jakby do tej pory była nieświadoma jej obecności, a to przecież absurd, biorąc pod uwagę, że sama ją przyniosła.
- Co tutaj robię? - zapytała jeszcze, próbując uzyskać więcej informacji, które nakreśliłyby jej sytuację. Może wcale nie była w zagrożeniu? Głowa, co prawda, cały czas ją bolała, ale nie zwracała na to większej uwagi, zwalając to na stres. Chyba jeszcze nigdy nie była w takiej sytuacji, dlatego ostrożnie stawiała kolejne kroki, jakby bała się, że jeden niewłaściwy ruch wywoła lawinę lub uruchomi śmiertelną pułapkę.
Z drugiej strony kruczowłosa nie wyglądała na groźną. Jasne, zauważyła tatuaże, które trochę onieśmielały, ale poza tym miała ładne, duże oczy i delikatną twarz. Zdecydowanie nie wyglądała na morderczynię, choć pozory czasami myliły, więc nie rzuci się z zaufaniem do nieznajomej. Zwłaszcza że po chwili na jej twarzy odmalował się cień stresu, którego Vi nie mogła zrozumieć.
- Nie jestem złodziejką - warknęła hardo, ale odskoczyła gwałtownie, gdy dziewczyna rzuciła się do pokoi. Niby co miałaby ukraść, pieniądze? Nie zauważyła nic cennego i nie spodziewała się, żeby mogła tu przechowywać wartościowe okazy, ale też nie mogła całkowicie tego wykluczyć.
- Nie wyglądasz na posiadaczkę skarbu - stwierdziła jeszcze, gdy wróciła z powrotem do kuchni. Nie opuściła jeszcze domu z prostej przyczyny, chciała znać odpowiedzi na pytania, chciała wyjaśnić, co zaszło i miała nadzieję, że zgodnie z przeczuciem, nie grozi jej tu żadne niebezpieczeństwo.
Dopiero gdy zmieniła się w człowieka, nieco się uspokoiła, bo teraz przynajmniej mogła rzucać zaklęcia i bronić się dużo skuteczniej niż jedynie pazurami i zębami. Postać kota często przydatna, w bezpośredniej walce nie miała zbyt wiele szans.
Nieznajoma dziewczyna, której nigdy wcześniej nie widziała, wydawała się nad wyraz spokojna - jak gdyby nigdy nic popijała sobie wino, co mogło sugerować, że cała ta akcja była skrupulatnie zaplanowana, a Vivian jest tutaj więźniem. A przynajmniej przeszło jej to przez myśl, kiedy wpatrywała się w młodą kobietę, obserwując każdy jej ruch i wyczekując jakichś oznak zagrożenia.
- To ty mnie porwałaś - odbiła natychmiast piłeczkę, marszcząc brwi, bo brunetka zachowywała się, jakby do tej pory była nieświadoma jej obecności, a to przecież absurd, biorąc pod uwagę, że sama ją przyniosła.
- Co tutaj robię? - zapytała jeszcze, próbując uzyskać więcej informacji, które nakreśliłyby jej sytuację. Może wcale nie była w zagrożeniu? Głowa, co prawda, cały czas ją bolała, ale nie zwracała na to większej uwagi, zwalając to na stres. Chyba jeszcze nigdy nie była w takiej sytuacji, dlatego ostrożnie stawiała kolejne kroki, jakby bała się, że jeden niewłaściwy ruch wywoła lawinę lub uruchomi śmiertelną pułapkę.
Z drugiej strony kruczowłosa nie wyglądała na groźną. Jasne, zauważyła tatuaże, które trochę onieśmielały, ale poza tym miała ładne, duże oczy i delikatną twarz. Zdecydowanie nie wyglądała na morderczynię, choć pozory czasami myliły, więc nie rzuci się z zaufaniem do nieznajomej. Zwłaszcza że po chwili na jej twarzy odmalował się cień stresu, którego Vi nie mogła zrozumieć.
- Nie jestem złodziejką - warknęła hardo, ale odskoczyła gwałtownie, gdy dziewczyna rzuciła się do pokoi. Niby co miałaby ukraść, pieniądze? Nie zauważyła nic cennego i nie spodziewała się, żeby mogła tu przechowywać wartościowe okazy, ale też nie mogła całkowicie tego wykluczyć.
- Nie wyglądasz na posiadaczkę skarbu - stwierdziła jeszcze, gdy wróciła z powrotem do kuchni. Nie opuściła jeszcze domu z prostej przyczyny, chciała znać odpowiedzi na pytania, chciała wyjaśnić, co zaszło i miała nadzieję, że zgodnie z przeczuciem, nie grozi jej tu żadne niebezpieczeństwo.
Bezimienny
Re: Wypadki chodzą po kotach (L. Lukkari & V. Sørensen, grudzień 2000) Nie 10 Gru - 2:53
Poza kocimi włosami na dywanie oraz lekko przesuniętymi obiektami na półce w salonie, wszystko wyglądało w jak najlepszym porządku, pozostawione wedle zamierzeń gospodyni. Podsumowując swoje myśli, doszła do wniosku, że raczej nic jej ani jej mieszkaniu nie grozi, a przynajmniej nie z rąk przestraszonej, drobnej blondyneczki o zaciętym języku. Teraz musi podejść do sprawy logicznie, spokojnie i spróbować jakoś rozładować sytuację. Jak dotąd zgrabnie ukrywała się pośród cieni, realizując swój plan krok po kroku. Nie może działać pochopnie i ryzykować swoją nowiutką reputacją w zupełnie nowym miejscu. Jeden dziwny incydent nie może wszystkiego przekreślić, prawda? Zdecydowanie nie miała ochoty sięgać po bardziej krwawe rozwiązania tego nieporozumienia, aczkolwiek przezorny musi być zawsze ubezpieczony.
-Ok, po pierwsze - nie porwałam Cię, tylko władowałaś się dosłownie pod moje glany. Potem co prawda przeleciałaś parę metrów i walnęłaś o ścianę… - zatrzymała się na chwilę próbując przypomnieć sobie wydarzenia z poranka. - Masz szczęście, że mam dobre serce do zwierząt i zabrałam Cię z tej ulicy. - kontynuowała, sprawiając wrażenie coraz bardziej rozluźnionej, ale nadal w stu procentowej gotowości na wszystkie możliwe ataki w jej stronę - Ba! Nawet Cię wyleczyłam. Co prawda serum zadziałałoby lepiej jakbyś rzeczywiście była kotem.
Luule odwróciła się od dziewczyny i podeszła do kuchni, połączonej z salonem. Otworzyła jedną z dolnych szuflad kuchennych i wyjęła z niej małą, niebieską fiolkę, którą postawiła na blacie i przesunęła w stronę blondynki. Następnie wróciła do swojej pozostawionej samotnie butelki wina, czekającej z utęsknieniem na swoją Panią - a może to Pani czekająca na butelkę wina z utęsknieniem…
- Po drugie: Nie każdy skarb się świeci. - uśmiechnęła się delikatnie nalewając kieliszek czerwonego wina. Gdy słodko-gorzki smak trunku rozlał się po jej ustach, cały świat stał się jakoś mniej wkurzający. Dosłownie mogła poczuć rozluźniającą się skórę oraz znikające z czoła nerwowe zmarszczki. Dopiero wtedy, gdy wydała z siebie ciche westchnienie i odstawiła kieliszek, mogła powrócić do tematu zostawionej na blacie niebieskiej fiolki.
- W tej fiolce jest mikstura lecznica z lekkim kopem, ale nie będę Ci jej wciskać. Możesz się też wyleczyć sama zapewne. Moja opcja jest szybsza, ciekawsza i mocniejsza, ale wyglądasz mi na taką co już dawno przekroczyła limit wrażeń na cały rok - wzruszyła lekko ramionami, nieukrywająca lekkiego rozbawienia delikatnością prezentowaną przez towarzyszkę. Oczywiście, być może była ona najlepszym wojownikiem midgardu, lub zbuntowaną, artystką uciekającą przed natarczywymi rodzicami i ich planami - zapewne jakaś historia kryła się pod tą śnieżnobiałą skórą i złocistymi włosami.
-Ok, po pierwsze - nie porwałam Cię, tylko władowałaś się dosłownie pod moje glany. Potem co prawda przeleciałaś parę metrów i walnęłaś o ścianę… - zatrzymała się na chwilę próbując przypomnieć sobie wydarzenia z poranka. - Masz szczęście, że mam dobre serce do zwierząt i zabrałam Cię z tej ulicy. - kontynuowała, sprawiając wrażenie coraz bardziej rozluźnionej, ale nadal w stu procentowej gotowości na wszystkie możliwe ataki w jej stronę - Ba! Nawet Cię wyleczyłam. Co prawda serum zadziałałoby lepiej jakbyś rzeczywiście była kotem.
Luule odwróciła się od dziewczyny i podeszła do kuchni, połączonej z salonem. Otworzyła jedną z dolnych szuflad kuchennych i wyjęła z niej małą, niebieską fiolkę, którą postawiła na blacie i przesunęła w stronę blondynki. Następnie wróciła do swojej pozostawionej samotnie butelki wina, czekającej z utęsknieniem na swoją Panią - a może to Pani czekająca na butelkę wina z utęsknieniem…
- Po drugie: Nie każdy skarb się świeci. - uśmiechnęła się delikatnie nalewając kieliszek czerwonego wina. Gdy słodko-gorzki smak trunku rozlał się po jej ustach, cały świat stał się jakoś mniej wkurzający. Dosłownie mogła poczuć rozluźniającą się skórę oraz znikające z czoła nerwowe zmarszczki. Dopiero wtedy, gdy wydała z siebie ciche westchnienie i odstawiła kieliszek, mogła powrócić do tematu zostawionej na blacie niebieskiej fiolki.
- W tej fiolce jest mikstura lecznica z lekkim kopem, ale nie będę Ci jej wciskać. Możesz się też wyleczyć sama zapewne. Moja opcja jest szybsza, ciekawsza i mocniejsza, ale wyglądasz mi na taką co już dawno przekroczyła limit wrażeń na cały rok - wzruszyła lekko ramionami, nieukrywająca lekkiego rozbawienia delikatnością prezentowaną przez towarzyszkę. Oczywiście, być może była ona najlepszym wojownikiem midgardu, lub zbuntowaną, artystką uciekającą przed natarczywymi rodzicami i ich planami - zapewne jakaś historia kryła się pod tą śnieżnobiałą skórą i złocistymi włosami.
Vivian Sørensen
Re: Wypadki chodzą po kotach (L. Lukkari & V. Sørensen, grudzień 2000) Nie 10 Gru - 2:53
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie do końca pamiętała przebieg zdarzenia, wszystko spowite było gęstą mgłą, a jedyny przebłysk świadomości to fakt, że szła chodnikiem w kociej formie. Reszta mogła przebiec zgodnie z wersją kruczowłosej, ale nie musiała, a wszystko to mogło być tylko zgrabnym kłamstwem w celu... no właśnie nie mogła wymyślić logicznego powodu, dla którego dziewczyna mogłaby kłamać. Mały kot w zestawieniu z ciężkim glanem wypadał dość blado, a jeśli doszło do tego zderzenie ze ścianą, to utrata świadomości była naturalną konsekwencją zdarzeń.
- Czyli najpierw mnie skopałaś, przez co uderzyłam w ścianę, a teraz mam ci dziękować za porwanie? - prychnęła, ale ton wyraźnie złagodniał, a postawa z obronnej przekształciła się w nieco bardziej zrelaksowaną, przynajmniej o tyle, że nie groziło jej żadne jawne niebezpieczeństwo.
- Rozumiem, że dobre serce tyczy się tylko zwierząt, stąd moje szczęście? - drobny przytyk skwitowała rozbawionym, acz bladym uśmiechem. Ostatecznie jakaś nuta wdzięczności przebijała, skoro dziewczyna zadała sobie trud, żeby przynieść ją do swojego domu i wyleczyć.
Obserwowała ją, jeszcze nieufnie wodząc wzrokiem za szczupłą sylwetką swojego niedoszłego oprawcy, jakby nadal spodziewała się zwrotu akcji i ataku. W głębi ducha miała jednak przeczucie, że nic jej nie grozi, dlatego nie wybiegła z mieszkania od razu po konfrontacji.
- To fakt, ale większość jednak tak - mówiła z własnego, jubilerskiego doświadczenia, więc nie była obiektywna. Z drugiej strony czarnowłosa zaciekawiła ją tym stwierdzeniem, bo co takiego mogła posiadać, że przestraszyła się kradzieży? Nietaktownym byłoby pytać, ale cała sytuacja była dziwna, a Vi po wypadku nadal była skołowana, więc nie miała obecnie oporów.
- O jakim skarbie właściwie mówimy? Nie, żebym chciała kraść, to czysta ciekawość - możliwe, że miała jakieś lekkie wstrząśnienie mózgu, skoro choć w najmniejszym stopniu przypuszczała, że dziewczyna szczerze odpowie na to pytanie. A jednak stała i wpatrywała się w nią wyczekująco.
I po raz kolejny ją zaskoczyła, gdy podała eliksir leczniczy. Niby nie powinna mieć obiekcji, przecież gdyby chciała, to już dawno by ją zabiła, a nie maskowała się eliksirem. A z drugiej strony wciąż nie miała podstaw do zaufania, bo dopiero się spotkały, a rodzice powtarzali, by nie przyjmować jedzenia lub płynów nieznanego pochodzenia, szczególnie że działanie eliksirów mogło przynosić różne efekty na różnych jednostkach, lepiej nie ryzykować.
- Dzięki, ale nie chcę. Chętniej napiłabym się tego wina - stwierdziła może mało odpowiedzialnie, bo po urazie głowy picie alkoholu pewnie nie jest wskazane, a jednak miała nadzieję, że pomoże jej na ból głowy. Butelka trunku została dopiero co otwarta, więc wyzbyła się podejrzeń pod tym względem.
- Jestem Vivian - przestawiła się jeszcze wyciągając do niej dłoń i licząc na wzajemność, bo nazywanie jej w myślach "ona" stawało się powoli uciążliwe.
- Czyli najpierw mnie skopałaś, przez co uderzyłam w ścianę, a teraz mam ci dziękować za porwanie? - prychnęła, ale ton wyraźnie złagodniał, a postawa z obronnej przekształciła się w nieco bardziej zrelaksowaną, przynajmniej o tyle, że nie groziło jej żadne jawne niebezpieczeństwo.
- Rozumiem, że dobre serce tyczy się tylko zwierząt, stąd moje szczęście? - drobny przytyk skwitowała rozbawionym, acz bladym uśmiechem. Ostatecznie jakaś nuta wdzięczności przebijała, skoro dziewczyna zadała sobie trud, żeby przynieść ją do swojego domu i wyleczyć.
Obserwowała ją, jeszcze nieufnie wodząc wzrokiem za szczupłą sylwetką swojego niedoszłego oprawcy, jakby nadal spodziewała się zwrotu akcji i ataku. W głębi ducha miała jednak przeczucie, że nic jej nie grozi, dlatego nie wybiegła z mieszkania od razu po konfrontacji.
- To fakt, ale większość jednak tak - mówiła z własnego, jubilerskiego doświadczenia, więc nie była obiektywna. Z drugiej strony czarnowłosa zaciekawiła ją tym stwierdzeniem, bo co takiego mogła posiadać, że przestraszyła się kradzieży? Nietaktownym byłoby pytać, ale cała sytuacja była dziwna, a Vi po wypadku nadal była skołowana, więc nie miała obecnie oporów.
- O jakim skarbie właściwie mówimy? Nie, żebym chciała kraść, to czysta ciekawość - możliwe, że miała jakieś lekkie wstrząśnienie mózgu, skoro choć w najmniejszym stopniu przypuszczała, że dziewczyna szczerze odpowie na to pytanie. A jednak stała i wpatrywała się w nią wyczekująco.
I po raz kolejny ją zaskoczyła, gdy podała eliksir leczniczy. Niby nie powinna mieć obiekcji, przecież gdyby chciała, to już dawno by ją zabiła, a nie maskowała się eliksirem. A z drugiej strony wciąż nie miała podstaw do zaufania, bo dopiero się spotkały, a rodzice powtarzali, by nie przyjmować jedzenia lub płynów nieznanego pochodzenia, szczególnie że działanie eliksirów mogło przynosić różne efekty na różnych jednostkach, lepiej nie ryzykować.
- Dzięki, ale nie chcę. Chętniej napiłabym się tego wina - stwierdziła może mało odpowiedzialnie, bo po urazie głowy picie alkoholu pewnie nie jest wskazane, a jednak miała nadzieję, że pomoże jej na ból głowy. Butelka trunku została dopiero co otwarta, więc wyzbyła się podejrzeń pod tym względem.
- Jestem Vivian - przestawiła się jeszcze wyciągając do niej dłoń i licząc na wzajemność, bo nazywanie jej w myślach "ona" stawało się powoli uciążliwe.
Bezimienny
Re: Wypadki chodzą po kotach (L. Lukkari & V. Sørensen, grudzień 2000) Nie 10 Gru - 2:53
Nie dało się ukryć – to był wyjątkowo dziwny dzień. Luule przygarnęła pod swoje skrzydła bliżej nieznaną jej dziewczynę, która najprawdopodobniej straciła przytomność poprzez przypadkowe uderzenie w głowie, a wszystko zapowiadało się, że to nie był koniec przygód. Sąsiadka z naprzeciwka, starsza pani-śniąca Vanda, w pewnym momencie zaczęła natarczywie pukać do mieszkania młodej dziewczyny. Mimo że nigdy ze sobą dłużej nie rozmawiały, bowiem nie miały okazji się ze sobą poznać, to znalazła się w kryzysowej sytuacji i potrzebowała jej pomocy. Do drewnianych drzwi rozległo się głośne pukanie, które – jak się okazało – nie zostały dokładnie zamknięte, dlatego, nie pytając nikogo o zdanie, wparowała do mieszkania, szybko trafiając do salonu. Widać było po Vandzie, że była spanikowana – uspokoiła się jednak na chwilę, gdy zobaczyła przed sobą dwie, młode dziewczyny. Miała nadzieję, że postanowią ją wesprzeć w kryzysie. Ostentacyjnie oparła się o laskę, jakby zapominając, że przed chwilą wyskoczyła jak z procy.
– Musicie mi pomóc! – zawyrokowała kobieta głosem nieznoszącym sprzeciwu, patrząc to na Luule, to na Vivian,. – Mój puszek, mój kocurek… Widziałam z okna, że chyba wpadł do kanalizacji, a ja nie dam rady zejść z trzeciego piętra… Jestem już taka schorowana. Gdybym tylko potrafiła choć trochę czarować, byłoby łatwiej! Poradziłabym sobie ze wszystkim sama – powiedziała z niemałym wyrzutem siwowłosa kobieta, bowiem nie miała takiego przywileju, jak młode widzące. – To był chyba on… Tak mi się wydaje… Taki czarny kocur – wyjaśniła szybko, poprawiając okulary na nosie i licząc, że dziewczyny zaraz zbiegną na dół. Vanda nie wybaczyłaby sobie, gdyby coś mu się stało, mimo że jej futrzak był okropnym nicponiem.
– Musicie mi pomóc! – zawyrokowała kobieta głosem nieznoszącym sprzeciwu, patrząc to na Luule, to na Vivian,. – Mój puszek, mój kocurek… Widziałam z okna, że chyba wpadł do kanalizacji, a ja nie dam rady zejść z trzeciego piętra… Jestem już taka schorowana. Gdybym tylko potrafiła choć trochę czarować, byłoby łatwiej! Poradziłabym sobie ze wszystkim sama – powiedziała z niemałym wyrzutem siwowłosa kobieta, bowiem nie miała takiego przywileju, jak młode widzące. – To był chyba on… Tak mi się wydaje… Taki czarny kocur – wyjaśniła szybko, poprawiając okulary na nosie i licząc, że dziewczyny zaraz zbiegną na dół. Vanda nie wybaczyłaby sobie, gdyby coś mu się stało, mimo że jej futrzak był okropnym nicponiem.
Vivian Sørensen
Re: Wypadki chodzą po kotach (L. Lukkari & V. Sørensen, grudzień 2000) Nie 10 Gru - 2:54
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Zapoznanie dziewczyn nie przebiegło spokojnie, ale w tym szalonym dniu już chyba nic nie było w stanie jej zaskoczyć. Spojrzała na czarnowłosą, a potem na korytarz, z którego dobiegały odgłosy, a zaraz po nich głośne pukanie. Razem poderwały się, by podejść do drzwi, ale zanim tam dotarły, okazało się, że do środka wparowała kobieta. Po słowach nowej koleżanki wywnioskowała, że to sąsiadka, które w desperacji szuka pomocy.
Nie chciała się specjalnie angażować, bo dalej nie za dobrze się czuła - była trochę poobijana i nawet nie zdążyła znieczulić się winem. Zdecydowanie będzie potrzebowała po tej akcji sporej dawki snu i odpoczynku, bo tyle emocji nie przeżyła przez ostatnie dwa tygodnie.
Z drugiej strony nie mogła odmówić zdesperowanej kobiecie, szczególnie że chodziło o biednego kotka, który utknął w kanalizacji. Odkąd sama przybierała postać kota, czuła się wyjątkowo związana z całą rasą i nie potrafiła przejść obojętnie obok ich krzywdy. Nie żeby zezwalała na krzywdę innych zwierząt, po prostu czuła większą dozę współczucia.
- Dobrze, pomożemy - skinęła głową i niewiele myśląc, zbiegła po schodach na dół, ruszając na akcję ratunkową.
Nie było wcale tak źle, kot faktycznie utknął w rurze, ale dość łatwo sobie z tym poradziły. Trzeba było tylko uważać, żeby nie zrobić mu przy okazji krzywdy i żeby w odwecie nie drasnął żadnej z nich pazurem albo zębem - mruczek na szczęście był bardzo wdzięczny z uwolnienia i z radością pobiegł do budynku, w objęcia swojej właścicielki. Ta podziękowała i chciała nawet wręczyć jakiś alkohol w ramach zapłaty, ale Vivian stanowczo odmówiła, bo przecież nie pomagała dla korzyści, tylko z dobroci serca.
Nie miała zamiaru wracać do mieszkania nieznajomej, dlatego pożegnała się z nią i życzyła jej większej uwagi w przyszłości, żeby żaden kot - czy to prawdziwy, czy nie - nie ucierpiał. Sama skierowała się do domu i zamierzała położyć się na drzemkę, dalej odczuwając skutki wypadku.
Vivian i Bezimienny z tematu
Nie chciała się specjalnie angażować, bo dalej nie za dobrze się czuła - była trochę poobijana i nawet nie zdążyła znieczulić się winem. Zdecydowanie będzie potrzebowała po tej akcji sporej dawki snu i odpoczynku, bo tyle emocji nie przeżyła przez ostatnie dwa tygodnie.
Z drugiej strony nie mogła odmówić zdesperowanej kobiecie, szczególnie że chodziło o biednego kotka, który utknął w kanalizacji. Odkąd sama przybierała postać kota, czuła się wyjątkowo związana z całą rasą i nie potrafiła przejść obojętnie obok ich krzywdy. Nie żeby zezwalała na krzywdę innych zwierząt, po prostu czuła większą dozę współczucia.
- Dobrze, pomożemy - skinęła głową i niewiele myśląc, zbiegła po schodach na dół, ruszając na akcję ratunkową.
Nie było wcale tak źle, kot faktycznie utknął w rurze, ale dość łatwo sobie z tym poradziły. Trzeba było tylko uważać, żeby nie zrobić mu przy okazji krzywdy i żeby w odwecie nie drasnął żadnej z nich pazurem albo zębem - mruczek na szczęście był bardzo wdzięczny z uwolnienia i z radością pobiegł do budynku, w objęcia swojej właścicielki. Ta podziękowała i chciała nawet wręczyć jakiś alkohol w ramach zapłaty, ale Vivian stanowczo odmówiła, bo przecież nie pomagała dla korzyści, tylko z dobroci serca.
Nie miała zamiaru wracać do mieszkania nieznajomej, dlatego pożegnała się z nią i życzyła jej większej uwagi w przyszłości, żeby żaden kot - czy to prawdziwy, czy nie - nie ucierpiał. Sama skierowała się do domu i zamierzała położyć się na drzemkę, dalej odczuwając skutki wypadku.
Vivian i Bezimienny z tematu