Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    In this world of overrated pleasures (J. Helvig & I. Soelberg, październik 2000)

    2 posters
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Szarość dnia dobijała, swą ponurą aurą. Deszcz siąpił, od kilku godzin sprawiając, że brukowane uliczki w centrum Kopenhagi pokryły się oczkami wodnymi. Nad miastem nisko płynęły ołowiane chmury, które przesłaniały momentami czubki żurawi w porcie, tym samym sprawiając wrażenie, jakby te metalowe konstrukcje, były znacznie wyższe niż w rzeczywistości. Szare tęczówki obojętnie spoglądały na fasadę eleganckiej, bogato zdobionej kamieniczki, która niewątpliwie mogła przyciągać spojrzenia. Światła i cienie w wielkich oknach świadczyły, iż bankiet już trwał, a zapewne, gdyby nie rytmiczne uderzanie kropel o powierzchnię parasola i nikłą muzykę czułe na dźwięki ucho zarejestrowałoby. Niestety, był pozbawiony tej niewątpliwej przyjemności.
    Pamiętaj, kim jesteś i co nas tu sprowadza. – Nawet nie spojrzał, na rudowłosą, gdy mówił, chłodny ton wypowiedzi zdradzał niedawne rozczarowanie i niemą frustrację wypływającą z przydzielonej misji, jak i fakt działania z cywilem. Gdyby nie te „znajomości”, miał ochotę splunąć, niestety pozycja, jak i rola wyznaczona do odegrania w tym spektaklu, nie pozwalały mu na tak prostackie zachowanie. – Dla dobra sprawy jesteśmy narzeczeństwem, mam przypomnieć ci twą rolę? – Mięśnie ramienia, na którym spoczywała jej delikatna dłoń, wyraźnie napięły się, a wraz z nimi zdawać, by się mogło, iż mięśnie żuchwy wyostrzyły swe cienie, postarzając postać wysłannika o dobre kilka lat. Gra nikłego światła sączącego się niemrawo z latarni w tej pogodzie, mogła doprawdy płatać figle.
    Jeśli poczujesz się zagrożona, nie panikuj, w moim towarzystwie nic ci się nie stanie. A teraz chodź. – Fałszywe tożsamości, należały do części planu, nie mogli sobie pozwolić na zdemaskowanie, z tego tytułu specjalnie zapuścił wąsa i pozbył się tak charakterystycznych w jego garderobie sygnetów, z jednym zwłaszcza, wyjątkowo rzadko się rozstawał. Elegancka biżuteria z szafirowym oczkiem, której duplikat spoczywał na palcu brata, były magicznie połączone, i w przypadku zagrożenia emanowały karmazynowym światłem, ostrzegawczo. Nie mógł ryzykować zdemaskowania, zwłaszcza w tym towarzystwie, gdzie wielu spośród gości prowadziło szemrane interesy i grało na dwa fronty. Ostatnie wydarzenia w Midgardzie definitywnie przedstawiały bezsilność Kruczej Straży, a kolejne porażki, jedynie byłyby wodą na młyn nieprzychylnej prasy i ludzi krytykujących postawę stróżów prawa. Stąd wypływała frustracja wysłannika, gdyż bez cienia zawahania oddelegowałby do tej roboty kogoś z wydziału kryminalno-śledczego, znacznie bardziej jego umiejętności sprawdziłyby się w tropieniu i ślepców, przeczucie go ostrzegało, o nadchodzącym niebezpieczeństwie i drżał, na myśl, iż mogą w porę nie rozwikłać zagadki, jaka rzuciła cień na miasto.
    Śmiały i pewny krok, był oznaką zdecydowania, i gdyby nawet kobieta opierałaby się, on szedłby dalej, ciągnąć lub niosąc ją, to bez różnicy, w chwili gdy zapadła decyzja, o ich współpracy, odpowiadał za nią. Na rogu ulicy, kilkanaście metrów, od miejsca, w którym dotychczas stali przystanął i pochylił się nieznacznie w jej kierunku. – Nazywam się Nikolaj Enger i pochodzę z Norwegii – przypomniał, długo wałkowaną formułkę, już nie zapętlając się do pozostałych faktów z życia i tego, czym się zajmuje, nie było to konieczne, liczył na jej pamięć, ale i wiedział, z doświadczenia, że dla ludzi, wśród których zaraz wejdą nie, liczyły się stanowiska i pozycje, a gotówka i czysty zysk.
    Dla postronnych obraz, jaki przed momentem był widoczny, dawał jasno do zrozumienia, o zażyłości łączącej parę, a sugestywnie zniżony obrys parasola, jedynie utwierdzał, w tym przekonaniu. Robił to z czystą premedytacją, podejrzewając, iż okolica była obserwowana, a goście pozostawali pod czujną pieczą ochrony. Miało to swe dobre, ale i złe strony. – Uśmiechnij się – rzucił, dla własnej przyjemności, acz nie musiała, tego wiedzieć.
    Połyskujące czarne drzwi obramowane złotem otworzyły się, nim zdążył ująć wyrzeźbioną na twarz pulchnego aniołka kołatkę do drzwi. Świat momentalnie nabrał kolorów, a ciepło i muzyka wymieszane z paletą różnorodnych zapachów uderzyły w nich. Szarość dnia zniknęła za czarnymi, masywnymi drzwiami. Dwa zaproszenia momentalnie znalazły się w rękach jednego ze służących, a wierzchnie odzienie zniknęło z ich barków chwilę później. Czerń stroju wysłannika kontrastowała z bielą koszuli, niczym niezakłócana harmonia, w której prezentował się nienagannie. Z klasycznym sobie, lekko drwiącym uśmiechem na twarzy podał towarzyszce ramię i powoli zagłębiali się w świat, który łączył w sobie elementy tak legalne i powszechnie akceptowalne, z tymi niekoniecznie poważanymi i szanowanymi. Nikogo nie dziwił w towarzystwie wyzwolenie i swoboda, a bogactwo używek, bynajmniej nie kończyło się na alkoholach i papierosach. Skierował swe korki ku schodom prowadzącym na pierwsze piętro, jak podejrzewał z rosnącego tam tłumu, właśnie odbywała się aukcja niezwykle pociągającego przedmiotu.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Jeśli świat był teatrem zdarzeń, tak chłodne krople uderzające o bruk zdawały się przypominać deszczową kurtynę, za którą kryło się przedstawienie złudzeń i pozorów, misternych masek oraz najsłodszych kłamstw. Och, jakże uwielbiała się przyglądać podobnej sztuce, z pozycji obserwatora chłonąć całą tę obłudę oraz blichtr, skrywać różane wargi pod opuszkami smukłych paluszków, by ucieszonym chichotem nagrodzić czyiś wyjątkowy występ. Zdziwienie więc obierało w swe panowanie płochliwe, acz skore do psot serce, gdy tym razem to ona przy stukocie wysokich obcasów szpilek, miała stanąć na deskach sceny wyobrażeń. A przecież istniało tyle figur znacznie dojrzalszych, zmyślniejszych, na pewno nie ładniejszych, ale przynajmniej bardziej doświadczonych, by mogły przejąć tę dzisiejszą rolę znawcy. Lecz, czy któraś z nich, podekscytowanym drżeniem ogona zdradzi, jak wiele przyjemności uczestnictwa w podobnej grze czerpać może? Czy i ich kąsać będzie przekora, która w znudzeniu nakazywała iść, działać, zwodzić, bawić ją, bawić, bawić, póki wszystko nie zapłonie, albo coś bardziej interesującego nie znajdzie się w zasięgu chabrowego spojrzenia? Nie, nie, nie, to obowiązek by ich pchał. Co za przebrzydli nudziarze, osądza w swej kapryśności, jednak ni jeden grymas nie przecina uroczej buzi, nie przerywa cichego nucenia pod kształtnym noskiem, gdy oparta o męskie ramie, sunie poprzez jesienną aurę Kopenhagi. I nie drgnie, nawet kiedy głos towarzysza wibruje w powietrzu, wznosząc się ponad szum mżawki opadającej na materiał parasola broniącego ich przed wilgocią. Pamiętaj kim jesteś - mówi, taki zimny i sztywny, poważny. A przecież Jeske pamięta, pamięta, że jest śliczna, że ma pomóc, bo tego od niej wymagają i pamięta, że nade wszystko jest rozczarowaniem. Odbijającym się iskrą w szarości spojrzenia, przemykającym po prostej linii nosa, by w końcu mogło ono osiąść w zaciskającym się z ledwie widocznego niezadowolenia kąciku ust. Była żartem, swoistym pstryczkiem w nachmurzone ze strapienia czoło, taka młodziutka, jakby świeżo z akademii wypuszczona, ledwie opierzony podlotek, który został wyniesiony ponad ekspertów z Kruczej Straży. Mogłaby mu nawet współczuć, gdyby się jej chciało oczywiście, że tak smutno z niego zakpiono, jednak nie trzeba od razu odczuwać względem niej niechęci, miała wszak absolutnie czarującą osobowość, maskującą wszelkie inne braki. Dlatego też spoziera na niego leniwie spod woalu rzęs, zastanawiając się, czy zdoła nieco podrażnić to niewzruszone ego, naruszyć beznamiętną fasadę funkcjonariusza lekkim drapnięciem wypielęgnowanym półksiężycem paznokcia. Och, byłoby tak zabawnie!
    - Ach, nie potrzeba sir. Potrafię wprost wspaniale grymasić na brzydki pierścionek zaręczynowy - odpowiada niemal śpiewnie, acz tonację utrzymuje nadal cichą, przekora winna być słyszana tylko przez jedną parę uszu. Wyciąga przed siebie prawą dłoń, przyglądając się jej uważnie - Nawet nie jest pod kolor moich oczu - aż wzdycha ze smutkiem w piersi pęczniejącym, by zaraz to mogła zmarszczyć brwi delikatnie - Dlaczego ja za ciebie wychodzę? - pyta w nadąsaniu, tylko wokół źrenic pląsa pełen rozbawienia ognik, zachęcający do podjęcia wyzwania, do podążania za lisim żartem, prowokacją, mimowolną potrzebą ściągania na siebie całkowitej uwagi. Chyba to nie było rozsądne, pokazanie, z jaką lekkością do tego podchodzi, jak bardzo nie poczuwa się do odpowiedzialności wobec tego zadania - jednak znała prawdę, szanowna ofiara niedawnej kradzieży mogła wybierać pośród talentów zgromadzonych przez Wahlberga, a zdecydowała się na panienkę Helvig. Nie dla jej wiedzy, a dla ślepej potrzeby upokorzenia przedstawicieli prawa, ukazania, że nawet z ofiarowaną w swej niebywałej łaskawości pomocą, dalej nie potrafią nic zrobić. Bardzo okrutnie, pomyślała nieporuszona wcale, bo tacy już byli ludzie. Dosyć żałośni. Ale coś łechce miło wnętrze, gdy Soelberg oferuje swoją opiekę, sprawia, iż przysuwa się bliżej ciała mężczyzny, a owinięty bandażem ogon muska skórę dziewczęcej łydki. Nie kryła się ze sobą specjalnie, nikt nie patrzył, jeśli tego nie chciała, jeżeli nie potrzebowała należnej jej atencji. Co najwyżej miast miękkich fal, sprężystych pukli, rdzawe włosy kaskadą opadały gładką taflą na wąskie ramiona, makijaż mocniejszy migdał oczu podkreślał, karmin wargi rozchylone. Miała pozostawać w formie ozdoby, szepcącej ukradkiem, wzdychającej w przejęciu, łasej na wszelkie ukazujące się dobra.
    - Mhmmm - wymruczała, nie chcąc wytykać więcej, że wcale nie wyglądał na Nikolaja. Pettera prędzej, Pette, Pette. Urocze. Ją próbował ochrzcić Ingą, jednak po bardzo kulturalnej rozmowie, gdzie każde z nich wyraziło swoją opinię - Ida. Inga. Ida. Inga. Ida! Inga. IDA. Dobrze - została Idą Hansen z Danii. Niezbyt idealne, ale mogło ujść, skoro spędziła nieco czasu w tym kraju, choć głównie ze swych podróży pamiętała splątaną pościel oraz urywane oddechy.
    - Oczywiście, złotko - syczy, jednak kwaśność uśmiechu oraz napięcie w rysach zanika, ustępując słodyczy, pogodnemu nastrojowi, bo przecież jej drogi narzeczony zaprosił ją na wyjątkowe wydarzenie. Ciepło otula sobą wiotkie ciało, gdy są już w środku, a służba pomaga ściągnąć różowy płaszczyk pokryty przy kołnierzu białym futerkiem. Z dziewczęcym chichotem tańczącym na srebrze języka dziękuje im za swą niebywale ciężką pracę, nim pozwoli poprowadzić się na piętro, z dłonią zaciśniętą na materiale długiej spódnicy granatowej sukni, by nie potknęła się przypadkiem. Ach, ileż by dała, żeby tak nosić krój popularny wśród majętnych dam, jednak na to była zbyt niska, by móc należycie wyeksponować swą sylwetkę, a poza tym...miałaby odciąć sobie ogon? Nigdy. Rozglądała się w zaintrygowaniu, wzrokiem ściągając roznoszącego alkohol kelnera, odrobina bąbelków im nie zaszkodzi?
    - Och, nie spóźniliśmy się - zauważa z wyraźną ulgą, jakby przez opieszałość młódki mieli przegapić, to co najistotniejsze, ale to nic, albowiem warto było na nią czekać. Aukcja trwała, chociaż pokazywano ledwie jakąś drobnice, mało błyszczącą, mało cenną, Jeske nie lubiła - Ale wydaje się, że na główne atrakcje trzeba poczekać - tutaj wyraża swój żal, pytającym i jakże niewinnym spojrzeniem sięgając tęczówek mężczyzny, przy wtórze trzepotu smolistych rzęs. Powinni wmieszać się w tłum i subtelnie za języki pociągnąć zgromadzonych?
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Istotą czasu było przemijanie. Wszystko ma swój początek i koniec; wstęp, rozwinięcie i zakończenie, to był teatr – spektakl, w którym każdy miał swą rolę do odegrania. Wielu spośród występujących w nim tańczyło w tle, było jedynie masą ludzkich istnień, tak marną i nic nieznaczącą z osobna, że nawet bogowie nie raczyli nań spoglądać, jednakże ci, co występowali w głównych rolach, och oni byli ulubieńcami i faworytami, w tym boskim igrzysku. Czasem role wybrańców trwały zaledwie ułamek chwili, czasem dekady. Mieli swoje cele, ambicje, determinację. Robili, coś ponad przeciętność, wyróżniając się w tłumie szarej masy, przedstawiając swą osobą, coś więcej, tknięci dotykiem przeznaczenia spełniali swą powinność zapisaną w gwiazdach.
    Natura człowieka ambitnego pchała go w wir wydarzeń, aby realizował pasje i spełniał marzenia, by wspinając się, po szczeblach hierarchii doszedł na sam jej szczyt. Soelberg łapał się w pułapkę myśli, które znacznie wybiegały, poza jego możliwości. Wiele planów i zamysłów, jakie mogłyby jeszcze mocniej uskutecznić działanie organizacji, sprawić, aby Midgard jak i cała Skandynawia, były znacznie bezpieczniejszym miejscem, raczkowało w młodym umyśle, niegdyś idealisty, ba romantyka, który wierzył w słuszność swych przekonań i racji, tak ufnie spoglądając w sam zamysł instytucji stojącej na czele bezpieczeństwa. Obraz tego mężczyzny, prysł, jak bańka mydlana. Jak zwierciadło skruszone, przez kamienie rozczarowań i korupcji nabierało wyrazu, chociaż już nie zachwycało swą gładką powierzchnią. Bruzdy na ciele i duszy naznaczyły i wypaliły naiwność i szczere oczarowanie. Stłamsiły w zarodku, szereg przekonań, lecz nie zabiły ambicji.
    Był człowiekiem silnego charakteru, po każdej porażce podnosił się i szedł uparcie przed siebie. Grot sprawiedliwości wymierzony w „zło”, był naiwną mrzonką, należało walczyć inaczej, zniżyć się do poziomu przeciwnika, zaadaptować jego metody uniewrażliwić się na krzywdę i cierpienie, na widok zabitych towarzyszy. Jeśli chciał zmian, sam musiał o nie walczyć.
    Słowa, niby melodia podrażniły wyczulony na delikatność słuch. Spojrzenie, tak obojętne, jakby taksujące zagubioną polną myszą w labiryncie brukowanych ulic. A jednak ku swemu zdziwieniu załapał rzuconą przynętę. Jakby brakowało mu rozrywek w życiu.
    Pasuje ci – odparł, dość sztywno, marszcząc brwi. Wyczuwalne spięcie, było zaskakujące i drażniące zarazem. Nie potrafił, jasno zdiagnozować przyczyny problemu, jakby cała osoba rudowłosej, każdy jej ruch, gest, słowo, czy nawet oddech sprawiały, iż czuł spięcie. Od samego początku, czuł od niej ten dziwny czar, aurę wibrującą, tak natrętnie, jak zamknięta w szklanej pułapce mucha. Drażniące uczucie sprawiające, że wystarczyło przelotne dotknięcie, muśnięcie ciepłego oddechu na skórze, aby przed oczami stawały mu niepokojące wizje i scenariusze. A przecież jej kobiece walory prezentowały się dziewczęco. Ot uśmiech, wejrzenie chabrowych oczu i aureola rudawych włosów przyciągały szare tęczówki, jakby to wystarczyło. – Dla pieniędzy, bo przecież nie z czystego i niewinnego uczucia sympatii, potocznie zwanej miłością. – Kwaśny obraz uśmiechu podnoszący kąciki ust, ku górze przedstawił grymas trudny do odgadnięcia, dla nawet wprawnej w czytaniu emocji z męskich twarzy kobiety. Wiedział, że wpada w pułapkę idealizowania, stąd zdławił w zarodku, te myśli i pozwolił rozsądkowi i znajomości ludzkiej natury przejąć pałeczkę w ocenie towarzyszki, wkrótce nieszczęsnej żony.
    Żmijka, to określenie łagodne, pieszczotliwe, ba czułe nawet! I to właśnie ono zawitało w umyśle wysłannika, gdy przesłodzony do granic możliwości głosik wysyczał za karminowych warg określenie, którego samo brzmienie mdliło i odrzucało. Mrugnął razy kilka, patrząc przed siebie, w tłum ludzi, wśród których mignęły mu kilkukrotnie gęby zakazane, do tego stopnia, że zaczął obawiać się, o rozpoznanie. Najemnicy, jak nie trudno się domyślić, pachołkowie na usługach możnych, a zwłaszcza takich, co mają powiązania ze światkiem przestępczym, byli do przewidzenia, domyślał się, że w miejscu takim jak to, będzie się od nich roiło. Ten, kto to organizował, bynajmniej nie był głupcem. Wnet i wzrok dostrzega kelnera, co na srebrnej tacy niesie kieliszki wypełnione złotawym alkoholem, bez namysłu sięga po dwa z nich, jeden, wręczając partnerce tak, jakby odgadując myśli i zachcianki rudowłosej. Tłum płynął skupiony w mniejszych i większych grupkach, lawirował pomiędzy filarami, zatrzymywał się, przy co ciekawszych zbiorach sztuki; obrazy, rzeźby, broń, artefakty magiczne. Wszystko niemal na wyciągnięcie ręki odgrodzone czerwoną tasiemką lub szybą. Prowadzący aukcję stojąc na podwyższeniu, wskazywał właśnie na przedmiot licytacji, lecz było to coś niewielkiego i nie zajęło uwagi Soelberga. – Poczekamy – westchnął, lekko, dyskretnie i zatrzymując się nieopodal dwóch wyraźniej najżywszych grupek, nasłuchiwał, degustując alkoholu. – Od jak dawna trwa twój romans ze sztuką? – Zapytał, półgłosem patrząc, gdzieś w przestrzeń, ponad rudą czupryną. Szare tęczówki odnalazły wzrokiem jednego z najemników, mimowolnie udał speszonego, pod naporem obślizłych ślepi, wycofany wrócił do narzeczonej, mimo woli. Z dwóch grupek jedna rozeszła się po jakimś czasie, a wysłannik, czując instynktownie, że nie powinni stać, jak kołki ruszył pod jedną ze ścian. Marmurowa rzeźba jawiła się przed jego oczami, jako okaz bezcenny. Wygrawerowana notka na złotej tabliczce głosiła: Pluton i Prozerpina – barokowa rzeźba autorstwa Berniniego. Niemy podziw odmalował się na licu mężczyzny zadzierającego głowę, aby objąć ogrom cudu, którego trudno porównać do czegokolwiek innego, te szczegóły, te rysy twarzy, te mięśnie trwające w napięciu, na ruch, jakby zastygłe olbrzymy w pozie dającej wiele do myślenia. Jeśli to była podróbka, to jak wyglądał oryginał, a może było wręcz odwrotnie? Uśmiechnął się pod nosem. Prawdziwa magia – z bryły marmuru stworzyć, coś tak pięknego.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    A więc życie jest sztuką, a sztuką jest życie - widownią zaś i reżyserem zarazem sami Bogowie najwyraźniej. Wznoszący ponad marne tło jednych, by z samego piedestału zbić drugich. Czym trzeba więc zasłużyć sobie na ich łaskawe spojrzenie? Na szansę, by móc stanąć w blasku światła i lśnić, jak jeszcze nigdy nikomu nie było dane? Cierpiąc, nasuwa się odpowiedź. Potykając się, upadając. Bawić każdą rysą, pęknięciem na fakturze istnienia, łzą spływającą po policzkach, czy też zagryzaniem ust do krwi. Kruszejącą nadzieją, rozerwaną niewinnością, podeptaną naiwnością. Szczęście bowiem na długo uwagi nie ściągnie, zbyt mdłe, zbyt miałkie, strapienia są ciekawsze, bardziej interesujące, plastyczniejsze. To dzięki nim okruchy dobroci docenić można, nieliczne ulgi westchnienia. Im jaśniejszy więc blask bije od aktorów przez siłę wyższe wyróżnionych, tym większe trudności zostaną przed nimi postawione. Jaką więc cenę przyjdzie zapłacić jej? Wypchniętej ponad szereg, niby baranek ofiarny na ołtarzu czyjegoś upokorzenia. Zastanawiała się, czując ciepło otulające jej ramię, wzrok z czasem ciążący na wąskich ramionach, twarzy, rozchylonych wargach - ile kosztować będzie ten moment skupienia bytów, które dawno wyklęły jej rodzaj? I ma chęć się uśmiechnąć gorzko, słodko, drapieżnie, lisio; ponieważ jej ciekawość, by się o tym przekonać, wydawała się równie nieskończona co pasja do dręczenia śmiertelników przez tych, których prosi się tak gorliwie o zmiłowanie w świątyniach. Czy będzie tylko pomocą, czy niewielkim pionkiem w grze tych u władzy, a może ledwie losu chichotem - to nie miało znaczenia, zamierzała być, patrzeć, obserwować i nade wszystko zamierzała napić się czegoś dobrego. Żadne przedstawienie nie wypadało dobrze bez odpowiedniej oprawy. Kurtyna deszczu wciąż jeszcze się nie unosi, wciąż uderza zasłoną zimnych kropel, choć pierwsza melodia zdradza początek aktu, niosąc się echem słów z niechęcią opuszczających gardło bruneta, zupełnie jakby siłą je zeń wydarła. I mogłaby się roześmiać, dźwięcznie, niemożliwie dziewczęco, jakże drażniąco. Bo może delikatne szturchnięcie, naruszenie obrazu idealnego, jakże spokojnego oraz wyważonego funkcjonariusza było możliwe. Bo może nie będzie się nudzić. Zabaw mnie, proszę.
    - Tak sądzisz? - pyta z powątpiewaniem, przyglądając się ozdobie na smukłym paluszku. Nie pozwala niesfornym słowom wymknąć się spod władzy srebrnego języka, przyznać, że oczywiście, że jej pasował. Była śliczna, była też próżna i nade wszystko na tyle wrażliwa, by innej odpowiedzi nie przyjmować do tego zwodniczego serduszka, a już zwłaszcza tego, że w jakiejkolwiek biżuterii byłoby jej brzydko. Niedorzeczność. Była stworzona do bogactwa, tylko to bogactwo jeszcze sobie nie zdawało z tego sprawy. Wzrok odrywa się od błyskotki i jakieś rozbawienie drga w czerni źrenic, gdy przysłania karmin ust knykciami - Och, głuptasku - wzdycha niemal z czułością, wręcz wtulając się w ofiarowane ramię - Miłość nie jest niewinna - zauważa pogodnie, jakby właśnie usłyszała naprawdę zabawny żart. Jednak na nowo wyciąga przed siebie dłoń, powoli główką kiwając - Ale możesz mieć racje, gdyby było coś więcej, to kamień byłoby pod kolor oczu - oświadcza, zaintrygowana, czy drogocenne oczko widniejący na złotej (ugh, złote złoto wyglądało tak tandetnie, białe złoto prezentowało się o wiele ładniej) obrączce był prawdziwy, czy też była to bardzo zmyślna fałszywka - Na szczęście jesteś przystojny - króciutkie westchnienie wydaje się zakończyć tę wymianę zdań, zwieńczone wewnętrznym uściśnięciem rąk z nieistniejącą Idą Hansen, ślub dla pieniędzy nie był taką tragedią, zwłaszcza że tej postaci żaden ogon nie zamierzał odpadać. Wszystko zdawało potwierdzać owo przekonanie, lśniące linoleum, eleganccy goście, lawirujący z nieprzeciętną zręcznością kelnerzy oraz wspaniała klasyczna muzyka. Gdyby Jeske nie wiedziała, iż kamienica jest zaprawdę siedliskiem zła oraz występku, tak z pewnością chciałaby w podobnym otoczeniu spędzić wiele dni i parę jeszcze dłuższych nocy. Zresztą, odrobina niebezpieczeństwa nigdy nie wydawała się aż tak okropna. Godne rozważenia, musi się nad tym zastanowić, tylko później, bo teraz z podziękowaniem przyjmowała właśnie kieliszek z szampanem. Pozwalała się poprowadzić, jej krótszy krok naprzeciw dłuższemu, by ze spojrzeniem niesionym w dal, ku tym wszystkim wystawionym przedmiotom, móc przytaknąć nieco nieprzytomnie, zaraz to drgając w nagłym zaintrygowaniu. Och, cóż za ciekawy dobór słów. Lisi ogon przesuwa się, niby odpowiadając na zainteresowanie dziewczątka, lecz próżno zwrócić na to uwagę, gdy poruszenie maskuje ruch i Jeske jest blisko, za blisko mężczyzny, świadomie narusza przestrzeń osobistą tylko po to, by mogła wspiąć się na czubki palców stóp, gotowa wyszeptać mu wszelkie tajemnice świata, jeśli tylko przestanie spoglądać na kogoś innego, przed kim wzrokiem umyka.
    - Och, odkąd ujrzałam w jednej książce rycinę i wena jękliwie zaczęła wołać: weź mnie, weź mnie gwałtownie, głęboko, do samego środka. Czule oraz mocno, zatrzymaj w przestrzeni skóry, zniszcz oraz stwórz na nowo, pozwól rozpadać się i łączyć na nowo podług idei - ciepły oddech otulił płatek ucha, cichy ton drażnił małżowinę, zanim odsunęła się z uniesionym kącikiem ust i o krok odstąpiła - Czyli całkiem długo - uznała już zwykłym jakże dyskretnym tonem, po czym rozjaśniła się na widok kolejnej tacy - Przystawki! - ucieszyła się, zabierając zręcznie coś, co wyglądało na cienki wafelek uraczony kozim serem oraz kawiorem. Z przyjemnością wsunęła niewielki kawałek do ust, idąc dzielnie pod wybraną przez Ivara ścianę. Powoli też oblizała palec wskazujący z reszty okruszków, w znudzeniu przyglądając się rzeźbie. Obrzydliwość. Chociaż szefowi by się spodobało. Ktoś chrząka obok, jakby się dusił i liska odwraca wzrok, w zdziwieniu odejmując paznokieć od warg, by móc spojrzeć na zaczerwienionego mężczyznę. Biedaczek, czyżby zakrztusił się alkoholem? Chyba nie, bo oddychał już normalnie, na co rudowłosa uśmiechnęła się promiennie, przechylając nieco głowę na bok, niczym zaciekawiona papużka, która nie mogła przepuścić okazji do rozmowy.
    - Proszę wybaczyć sir, wydawaliście się być tak zafascynowani tym dziełem, iż zmartwiłam się, iż zachwyt może was tchu pozbawić - jakby na potwierdzenie tego, trwożliwie dłoń do piersi przysunęła, niby przypadkiem opuszkami sunąć po linii obojczyka - Czy mogę zapytać, co was tak ujęło? Przedstawiony dynamizm? Dbałość o szczegóły? Strach w rysach zaklęty, a może ta władczość gestu, dłonie niemal okrutnie wbijające się w kobiece działo, niezezwalające się wyrwać od oprawcy? - pyta uprzejmie, miękko, wręcz śpiewnie - Mnie osobiście, przepraszam najmocniej za tę wylewność, interesuje pies - czy zabrzmiało to śmiesznie? Być może, ale chabrowe oczęta jak nigdy z powagą się rzeźbie przyglądały - Czy jedna z głów wyje triumfalnie, bowiem polowanie jego pana zostało uznane za udane, czy może jest to rozpaczliwy jazgot, swoiste rekwiem dla utraconego pozornie dziewczęcego życia? - wydaje się pytać lekko pucołowatego mężczyzny stojącego obok, lecz wzrok jej wydaje się na dobre połączyć z szarością tęczówek Soelberga. Czy nadal było to dla ciebie czyste piękno Ivarze, czy może koszmar zaklęty w marmurze, niezmienny wobec przemijającego czasu?
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Jak kukiełki w teatrzyku Bogów, niesione głosem przeznaczenia spełniali swe role w widowisku, częstokroć krwawym i bezwzględnym, gdzie walka dobra ze złem, jest rzucona niby klasyczna kość niezgody, pomiędzy zwaśnionych o grudkę ziemi sąsiadów. I chociaż Soelberg starał się skupiać, tylko i wyłącznie na swojej pracy, to poczucie, iż gra rozgrywa się, o stawkę znacznie większą, niż początkowo uważano, że za plecami stoi ktoś znacznie potężniejszy, kto niekoniecznie przejęty losem zwykłych obywateli spogląda na szachownicę, gdzie wysłannik, jest zaledwie pionkiem, w grze pozorów, złudzeń i fałszywych uśmiechów. Żądza władzy i chciwość pochłonęły wiele istnień, kim oni byli w tym teatrze? Zarówno oficer, jak i jego słodka towarzyszka, niknęli w gąszczu ludzi znacznie istotniejszych.
    Wytrenowany, tak aby odgrywać swą rolę najlepiej, jak potrafił, miał świadomość, bycia narzędziem, bronią wycelowaną w niebezpieczeństwo i zagrożenie, tak przykład tej aukcji, wśród ludzi zepsutych i nikczemnych, pokazywał idealnie, do czego został stworzony. Odnajdywał się, w tym świecie zatraciwszy, coś na kształt sumienia, zdusił je go krzyk w zarodku, byle tylko być jeszcze bardziej odpornym i wytrzymałym. Śmierć zaglądała mu w oczy wielokrotnie, a za każdym razem, był przygotowany na swój koniec, ten jednak jeszcze nie nadszedł. Widać jego saga, miała trwać jeszcze jakiś czas.
    Słowa jak i postawa przesycone do granic możliwości mdlącą słodyczą sprawiają, iż kącik ust drga, postawa sztywnieje, jakby w odruchu obronnym, gotowym do odrzucenia precz mącicielki myśli. Nie lubił tego. Zahartowany pod tym względem, przez kobiety, które mogły wstrząsnąć fundamentami, jeśli nie świata, to przynajmniej swoich posiadłości, był uodporniony na wszelkie zadziorne podrygi, uchodzące w jej mniemaniu za zabawne mącenie spokojnej tafli jeziora. Ta jednak nie ulegała siłą tak prostym i pustym, nieniosącym za wypowiadanymi słowami przesłania i pokazu mocy, który niewątpliwie czaił się w chabrowych oczętach. Nie wątpił, że i tego nauczy się z czasem, była tak szalenie młoda i dziewczęca, aż niemal uśmiech politowania wypływał, przy próbach uwodzenia, a jednak miała potencjał.
    Miłość jest… zagadką. – Rzucił słowami wpatrzony w przestrzeń, w masę ludzką, z silnym przekonaniem własnej racji. Trudno mu było sprecyzować, czym było to uczucie, jak wyrazić słowami, coś tak niepojętego? A wszystko, nawet najwznioślejsze określenia, traciły swą siłę, w jej blasku. Prawdziwie szczera i oddana, była skarbem, o który należało dbać, bo raz stracona, mogła nigdy już nie powrócić. – Gdyby to było, coś więcej, słowa krytyki nie spłynęłyby, na pierścionek – stwierdzenie, jakże trafne, po którym usta zakosztowały smaku alkoholu. Słowa wypływające z karminowych usteczek, zdawały się być odrobinę zabawne i urocze w całym tym zestawieniu postaci rudowłosej. – A ty młoda – uśmiechnął się, o zgrozo z sympatią, a w szarych tęczówkach diabełki fiknęły koziołka.
    Lubił ten przepych, elegancję i próżność, może nie codziennie, ale podobne przyjęcia były niegdyś częstymi wydarzeniami w grafiku wysłannika, i chociaż obecnie czasu miał niestety znacznie mniej, niżby tego pragnął, to czasami tęsknił za takimi bankietami. Chętny tak do tańców, jak i opowieści, które prawione są w niewielkich grupkach, a często mających zabieg czysto plotkarski, chociaż usiany podkoloryzowanymi elementami, to jednak pozwalający wyciągać informacje, czasem ważne, czasem mniej.
    Płynąc wśród twarzy, tak poważnych, jak i tych wesołych zapamiętywał ludzi i ich maski, ubrane na tę okoliczność, częstokroć łapał się na znajomych rysach, czymś, co wzbudzało jego uwagę, bo było tak charakterystyczne, iż musiał sięgać do archiwum pamięci, by z kart często przykurzonych i nadgryzionych zębem czasu, odszyfrować tożsamość. Wielu spośród zgromadzonych winno odsiadywać wyroki; morderstwa, przekupstwa, handel nielegalnymi artefaktami, to wszystko, a nawet więcej, lecz gdy przychodziło, co do czego, gdy sprawiedliwość miała zatriumfować, przychodziły, koneksje, wpływy, łapówki, a świadkowie znikali. Złoto otwierało wiele furtek.
    Wyrwany z analizy i wewnętrznych dylematów, przez przyjemną miękkość ciała, powrócił myślami do niej. Kobiety, co skradła niejedno serce, a pewni i duszę, miała w sobie coś z demona. Poświecił jej czas, zatracając się w chabrowych oczach, surowy wzrok złagodniał, momentalnie, grał dobrego i czułego narzeczonego, a może faktycznie chciał poświęcić jej chwilę? Gdy udzielała mu odpowiedzi na wcześniej zadane pytanie, coś w nim drgnęło, jakaś cząstka pragnęła westchnąć i objąć, by pocałować, przerywając wypowiedź, ale biorąc, to czego w tej chwili chciał. Zdławił tę niedorzeczna myśl, chaos powoli szerzył się w umyśle, wszystko przez nią.
    Pasja i możliwość jej realizowania, to przywilej. – Szepnął do ucha, nachylając się, drażniąc łagodną i czułą skórę na podmuch ciepłego powietrza, na przelotne muśnięcie. Tak subtelnie, a jednak w ruchach kryła się stanowczość, tej nie dało się wyplenić, ta pewność siebie, była jego nieodłączną częścią. Uśmiechnął się, po raz drugi, szerze i życzliwie – zachwyt Jaske był, ujmujący. Pozwoliłby, zjadła w spokoju, zwalniając. Kątem oka obserwując, jak przystawka znika w ustach. Miała w sobie grację, niewymuszoną i pociągającą. W każdym ruchu i geście.
    Chrząknięcie zainteresowało mężczyznę, lecz nim cokolwiek zdołał powiedzieć, lub jakkolwiek zareagować. Rudowłosa go uprzedziła. A zrobiła to w taki sposób, iż zaskoczyła go, scena jak z teatrzyku, ot zabawna i ujmująca. Pucołowaty mężczyzna wydać by się mogło, zbladł, a następnie poczerwieniał, i znowu zbladł. Jakby nie potrafiąc znaleźć słów na opisanie, tego co czuł. Ivar absolutnie mu się nie dziwił, szpileczki idealnie trafiały w cel, z precyzją i premedytacją. Zniesmaczony i oburzony, grubasek odszedł, pozostawiając ich samych. – Tragizm sytuacji, gdy szczerość wypowiedzi rani przekonania innych. To było... – zawiesił głos, szukając słów w przestrzeni. – Zaskakujące i interesujące. – Zyskiwała w jego oczach. Talent artysty, który potrafił wpleść w dzieło, tyleż emocji zasługiwał na pochwałę i ukłon w stronę kunsztu. Patrząc w oczy kobiety, widział, jej śmiałość i siłę, pozwalała sobie na wiele, a tak niewiele mogła, to smutne.
    Tłum drgnął, masa przesunęła się ku podwyższeniu, na którym pojawiła się znacznie mniejsza i neutralna w wyrazie rzeźba. To była jednak zapowiedź nadchodzącego szczytu. Przeczucie podpowiadało, aby szukać ludzi w bocznych strefach sali, aby tam skierować wzrok. Dostrzegł wnet człowieka o złotych włosach i jasnobłękitnych oczach, uśmiech tak charakterystyczny, że niewątpliwie zapadał w pamięć. Tym, co jednak zwróciło uwagę Soelberga, był obraz niesiony przez dwóch drabów, zaginiony pejzaż. Wrócił spojrzeniem do Jeske i w geście czułym, delikatnym odgarnął pukiel rudych włosów za ucho. – Nasza zguba wchodzi na scenę. – Uśmiechnął się, szelmowsko.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Czy jeśli dłonie wzniosą się w łagodnym geście ku niebu, to czy będzie w stanie dostrzec srebrne nicie wplecione w delikatną biel skóry? Czy subtelne pociągnięcia zmuszą ciało do poruszania podług ich woli? Bezwolna pacynka, niewielka laleczka pląsaniem wywołująca li jedynie pobłażliwy śmiech, tym właśnie była? Uniesieniem kącika ust, zabawnym elementem przez norny wprowadzonym? To nie byłoby takie złe, zostać losu chichotem, figlarnym błyskiem na przestrzeni egzystowania - przecież wtedy nic okropnego stać się jej nie może, przymknie więc oczy na te szepty o grozie czającej się za rogiem, o niebezpieczeństwie wyzierającym z każdego dłuższego cienia. Będzie tańczyć do wygrywanej melodii, kiedy inni marszczyć brwi będą w strapieniu, chcąc chronić mieszkańców, co było śmiesznie, bo czy w takim razie sami zdolni do obrony siebie byli? Rzuceni na pastwę przeznaczenia, będą dzielnie walczyć, wargi do krwi zagryzać, oddając z każdym ciosem cząstkę własnej duszy, podczas gdy lisica będzie patrzeć, poruszać nóżkami w powietrzu nieregularnie jakby zarazem częścią przedstawienia, jak i widownią się stała. Ale to przecież nic, była demonem, istnieniem wyklętym, nikt nie powinien się po niej spodziewać czegoś więcej poza westchnienie, króciutkie, drżące, umykające ukradkiem, jakby nim cały żal dla smutku oraz krzywd zaznanych mogła wyrazić, a potem zapomnieć. Miała przecież własne problemy, własne duchy chłodnym oddechem muskające odsłonięty kark. I to ku nim myślami sięgała, gdy wieczór miał się rozpocząć, a pierwsze krople deszczu jęły tkać scenerie. Duchy pętały szczupłe kostki grzechami, których nie zdołała popełnić, nakłaniały, by ująć ofiarowane męskie ramię, drażnić nieruchomą taflę jestestwa poważnego ponad miarę funkcjonariusza. Te drobne ukąszenia, ledwie zaczepne skubnięcia nie miały na celu zwodzenia, sprowadzania w wabiące głębie chabrowych jezior, kuszenia kogoś, kto nie był ku temu skory. Bo och, gdyby naprawdę podobne próby miałyby miejsce, to czy Soelberg w swej naiwności sądził, iż to politowanie zagościłoby na jego twarzy? Ta niewinność była całkiem urzekająca, podobnie jak opinie o miłości, z lekka sztampowe, wywołujące łaskoczące rozbawienie w piersi, próbujące wyrwać się na wolność. Urocze, że osoba o tyle starsza, przygnieciona ciężarem doświadczenia mogła wyrażać podobne przekonania, zastanawiająco czyste oraz pełne nadziei.
    - A może nie jest nią wcale, tylko niektórzy lubią nadawać jej więcej symbolizmu, niż rzeczywiście potrzeba - odpowiedziała gładko, nie chcąc w zasadzie ciągnąć już podobnego teoretyzowania. Uczucia nigdy nie były jednoliniowe, każdy spozierał nań pod kątem własnych przeżyć i najczęściej do swych wyobrażeń dodawał swe kompleksy, ślepo wierząc, iż druga strona jest w stanie je zaakceptować oraz w zalety obrócić. Czy tak rzeczywiście bywało? Nie miała pojęcia, wszystko było li jedynie przypuszczeniem - Nie bądź niedorzeczny, żadna sympatia do kogoś nie pozbawia cię gustu - burczy nadąsana, zaraz uśmiech promienny na buzię przywołując, kiedy czyjeś spojrzenie jej sylwetki sięgnie. Powinna mieć etolę, zdecydowanie, wyglądałaby absolutnie zachwycająco, jeszcze bardziej niż obecnie - Duh - mruknęła na wzmiankę o swym wieku, puszczając oko do swego narzeczonego, nim na dobre w tłum wniknęli. I nadstawia ucho łasa za historie nie swoje, na szepty niby sztylety wbijające się w ciało obranej ofiary, nie ma tu dla niej wrogów ni gróźb obierających ludzką postać. Zbirów łypiących nań niechętnie, jest ślicznie, bogato, trochę błyszczy i szampan jest pyszny. Beztroska nie była odpowiednią emocją na ten wieczór, lecz rudowłose dziewczątko nie robiła sobie z tego powodu wyrzutów, czyż Ivar nie obiecał jej chronić? Przed obecnymi, może nawet przed sobą samym, gdy ich spojrzenia łączą się ze sobą na dłużej, a karmin ust tkał gorączkowo, ujmującym szeptem swe umiłowanie do sztuki, pod których wpływem szarość tęczówek mętniała, by na nowo surowość zagościła w czerni źrenic. I gorąc oddechu omiata płatek ucha, pod wpływem którego odsłania szyję zachęcająco, a lis w jej wnętrzu już kły szczerzy.
    - A może niewola? - pyta również szeptem, nim ciepło od ciepła się odrywa, a uwagę skupiają przysmaki oraz wszelkie te wspaniałości przygotowane, by cieszyć gusta koneserów. I to nawet zabawne, iż lekko pulchny mężczyzna pogubił gdzieś po drodze słowa, gdy dotąd jego wzrok pożądliwie omiatał sylwetkę zaklętej w czasie niewiasty. Czerwień skrywająca lica była tak żałosna, iż musiała powstrzymać swój temperament, nim mrowisko nazbyt naruszone zostanie.
    - To bardzo łatwe... - odpowiada cicho, bez uśmiechów, bez figlarności, zastanawiająco spokojna - Zatracić się w pięknie, nie bacząc na historię, którą ma się przed oczami - czy to nostalgia, czy jakiś żal przez ciebie przemawia? Samą siebie pyta, nim radość na nowo w sobie wzbudzi i pozwoli poprowadzić się ku głównej atrakcji, jakże ufnie ofiarowując mniejszą dłoń tej większej, wtulając się policzkiem weń, gdy palce mężczyzny miękki pukiel zdecydowały się zaczesać. Czyż nie mieli być parą idealną oraz czułą? W zasadzie już nie pamiętała.
    - Pragniesz wziąć udział w licytacji, czy poznać personalia szczęśliwego zwycięzcy, by móc mu pogratulować? - pyta, wspinając się na czubki palców stóp, tak by mógł ją usłyszeć. Jeśli dowiedzą się, kim jest nabywca, będzie łatwiej funkcjonariuszom odzyskać zgubę, a być może i zarekwirować inne gromadzone przez najpewniej lata zdobycze.
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Ivar Soelberg, o miłości wiedział niewiele, daleko mu było do poety, wierszoklety, barda, ci potrafili nadawać emocjom słowa i przelewać je w sztukę, on sam czuł się dzieckiem wśród mędrców, temat ten zawsze występował na drugim planie, stając się uzupełnieniem czegoś ponadto. Czasem uczucie rosło do tego stopnia, że czuł, jak serce wyrywa się z kościanej klatki żeber, jakby chciało ulecieć na ciepłym wiosennym wietrze, niosącym nadzieję, na lepsze dni. Czy jednak on sam, mógł o sobie powiedzieć, że potrafił kochać? Był człowiekiem, wychodzącym z założenia, jakże słusznego zresztą, że uczucie, miłość, rodzina, były i owszem piękne i cudowne, warte każdego poświęcenia i słowa cudnego, jednakże dla niego, była to definicja niebezpieczeństwa, słaby punkt, w który wróg, mógł uderzyć. Śmiesznym zatem było, że ulegał tej pokusie, nie mogąc się, oprzeć poszukiwał, kogoś dla kogo miałby wracać po misji do domu, kto stałby się oparciem i filarem spokoju i harmonii, jakiej potrzebował. Paradoks polegał, na tym, że to, czego pragniemy niekoniecznie, zawsze pokrywa się z tym, co dostajemy. A jego historie miłości, zbyt bliskie były porównaniu do nieustannej walki ze żmijami, co zalęgły się w sercu i chciały zatruć, je jadem swej obecności. Wierzył w miłość, gdzieś tam głęboko w sobie, czuł, że jest ona magią samą w sobie.
    Z miłością jest jak z gruszką. Gruszka jest słodka i ma kształt. – Uśmiechnął się, do swoich myśli, cytując słowa poety, a był to niezwykle ciepły i promienny, pełen nadziei wyraz, jaki nieczęsto pojawiał się na ponurym obliczu wysłannika. Szarość tęczówek spoczęła na rudowłosej. Polubił ją. Była bystra, spostrzegawcza i potrafiła paplać, a tego ostatniego mu ostatni mi czasy brakowało, ponad wszystko. Nieważne o czym, byle by mówiła. Trudno się dziwić, mieszkając z medium i chodzącą rozpaczą, co zamyka się w pokoju, zaraz po powrocie z pracy i jeno wychodzi ze swej jamy, po to, by przygotować, a jakże pyszne posiłki. Ale tacy już byli, dopiero niedawno poczuł, że demony przeszłości odpuszczają, udręczonej duszy brata dlatego nie naciskał, był wsparciem takim, jakiego oczekiwał.
    Lubił jej uśmiech, jej burczenie, to jak potrafiła rzucać słówkami, żonglując nimi, niby piłeczkami. Każdy gest, ruch warg, mina, były zauważalne, jakby na ich podstawie budował obraz rudowłosej. Rezolutność i dziarskość emanowały od niej, pomimo tak młodego wieku, potrafiła tak skutecznie przyciągać jego uwagę. Karminowe usta muskające ściankę kieliszka, błyszczące alkoholem, który osiadł na nich, tak zachęcająco, niemal kusiła, aby ją pocałować, zasmakować. Westchnięcie – ulgi, gdy odrywał wzrok od postaci kobiety, jakby złakniony świeżego powietrza, uciekł wzrokiem. Przeklinając swoją słabość, skupił się na zadaniu.
    Strzępki rozmów wyłapywane pospiesznie, przez czułe ucho w gwarze, jaki nieoczekiwanie zapanował, westchnięcia zachwytu i podziwu. Jakby na podwyższeniu ukazało się, coś zniewalająco pięknego, co przyciągało spojrzenia wygłodniałej widowni. Gotowej zarzucić prowadzącego aukcję niebotycznymi kwotami, za pejzaż przedstawiający wiatraki, nad rozlewiskiem, na tle pagórków obsypanych kwieciem, skąpanych w ciepłych promieniach zachodzącego słońca. Złote światło padało centralnie na ów przedmiot, oświetliło również twarz jego – osoby, jak już zdążył się domyślić wystawiającej ów obraz na sprzedaż, jego uśmiech, tak cyniczny, spojrzenie obojętne, acz chytre i przebiegłe. Czuł narastającą w sobie irytację, która wzbierała, niby fala przypływu, chcąca pochłonąć wszystko na swojej drodze.
    Dopiero jej słowa przerwały ten stan, jakby oderwany, od całego tego zgiełku, patrząc nie na scenę, a na kobietę.
    Piękno? Nie, szukam głębi. – Szept, w tłumie. Pragnął czegoś więcej, niż tylko powierzchownej przyjemności, droga ku osiągnięciu satysfakcji, była prosta, ale świadomość odkrycia kogoś, poznania go, była o niebo przyjemniejsza. Patrzył na nią, bez skrępowania, czy chłodnej maski obojętności. Tak jakby mógł spoglądać, na kogoś bliskiego, tak i ona została potraktowana tą namiastką wrażliwości Soelberga. Jej ciepło było przyjemne, miękkość jej skóry elektryzująca. Cofnął dłoń niechętnie, kciukiem muskając przelotnie kącik ust, lecz nie odwrócił jej ku scenie, zawahał się. Słowa wyszeptane na ucho, były przypomnieniem o tym, co ich tu sprowadzało, a jednak by mogła spokojnie wydobyć je z ust, bez konieczności zadzierania głowy, pomimo balansowania na czubkach szpilek, pochylił się, nieznacznie dając oparcie ciałem.
    Nienaturalna wibracja, mrugnięcie świateł w bogato zdobionych żyrandolach, cień niesmaku na twarzach, głupcy, naiwni głupcy, jeszcze nie podejrzewali, tego co latami wyćwiczone ciało zdradzało wysłannikowi. Zareagował instynktownie, przyciągając rudowłosą do siebie, nim okruszki tynku z sufitu zdążyły udekorować jej kreację. Gdy rozległ się huk, miał dłonie w gotowości do rzucenia zaklęcia ochronnego, wnet i kolejne wybuchy doszły ich uszu. Akcja działa się na dole, stamtąd również słychać było pierwsze klątwy i krzyki. Nie lekceważył najemników, wynajętych jako namiastka ochrony raczej przed wściekłymi ofiarami nieudanych negocjacji i przegranych aukcji, niżeli nadejścia Kruczej Straży, ci jednak stanęli dzielnie, nie uciekali, przed zagrożenie, które nadeszło z dwóch stron, niemal całkowicie odcinając drogi ucieczki.
    Zaklęcia latały, nad głowami. Przyciskając postać rudowłosej do piersi, przedzierał się, przez ogłupiałą masę ludzką. Nie szczędząc pchnięć, kuksańców i plugawych słów, musiał dopaść tego, który wystawił obraz, to było jego zadanie. Niezależnie od tego co funkcjonariusze mieli w planach, jego rola w tej grze jeszcze trwała. Z zaskoczeniem przyjął fakt, iż zarówno prowadzący całą aukcję, jak i jego pachołkowie, jakby nigdy nic, skrupulatnie, acz w wyraźnym pośpiechu chowali artefakty wystawione na scenie. Mając za ochronę najemników, mogli sobie pozwolić na ten pozorny komfort.
    Przemykali zwinnie tropem złotowłosego mężczyzny. Wiedział, że kruczy byli zajęci pochwyceniem co ważniejszych person, a mając ich rysopisy, nie przejmowali się ewentualnymi „ofiarami”, ot trupy wliczone w koszty, tak działano. Zwłaszcza w czasach, takich, jakie nastały, gdy opinia publiczna piętnuje za każde potknięcie. Widząc, jak blondyn ucieka schodami dla służby, pognał za nim, lecz rzucone zaklęcie, odbite rykoszetem uderzyło w postać wysłannika, rozdzielając narzeczeństwo, w tym pandemonium.
    Wstał zdezorientowany, czując metaliczny posmak krwi w ustach, jak i widząc dłonie umazane białym pudrem, który obficie sypał się z powały rozejrzał się za Jeske. Zapragnął krzyknąć, lecz głos ugrzązł mu w gardle. Przemożne pragnienie zignorowania rudowłosej, bo kim ona była? Mogła okazać się podstawioną przez kupca kurtyzaną, co miała zwieść i odwodzić wysłannika od celu, aby móc zakpić z jego nieudolności, a tym samym wymierzyć siarczysty policzek w obraz Kruczej Straży, była środkiem do celu, pionkiem, który można poświęcić, bo jej mocodawca zapewne wykupiłby ją z aresztu, prawda? Zbyt utalentowana, nawet jeśli nie sprzedawała własnego ciała, to niewątpliwie robiła inne rzeczy, jakże opłacalne. Splunął na szachownicę posadzki poznaczoną karmazynową smugą. – Kurwa – jęknięcie, raczej żałosne, ale wiele mówiące, o jego stanie.
    Wbiegł w tłum rozszalałych ludzi, w masę, która gotowa zadeptać drobne dziewczę. Nie szukał długo, czuł na plecach zbliżające się zagrożenie, wiedział, że gdy funkcjonariusze dosięgnął ich piętra, to nici po akcji, plan przepadnie. Wyjawić prawdę podczas walki? Wolne żarty, zostałby wyśmiany, a w najlepszych wypadku, tylko gruntownie pobity, za próbę podszywania się pod szanowanego „w pewnych kręgach” oficera. Byli w Kopenhadze, daleko od domu.
    Odnalazł ją. I odetchnął z ulgą. Bez słowa podniósł z klęczek, i wyniósł z chaosu, jaki zapanował. Wściekłe psy starły się z krukami. A od rzucanych zaklęć kamienica aż drżała. Zbiegł schodami dla służby, dopiero u ich podnóży postawił Jeske na nogi i ujął ją za rękę, musieli się spieszyć. Wiedział, gdzie znajduje się kuchnia z planów budynku, które studiował przed akcją, domyślał się, że złotowłosy również wybrał ten wariant ucieczki i jeśli mieli szczęście, dopadną go.
    Drogę u wyjścia z kamienicy zagrodził im jednak nie fałszerz obrazów, a młody, dopiero, co wyjęty ze szkolenia żółtodziób, chłystek, dziecko, którego szczęki nie pokrył jeszcze ślad pierwszego zarostu. A jednak stanął im na drodze, pragnął zatrzymać za wszelką cenę niesiony ideałami i wizją spełnienia swego obowiązku. I nim cokolwiek młodzieniec przedsięwziął, lewa pięść leciała na spotkanie z jego nieco przydługim nosem, spychając świadomość w słodki sen nicości.
    Wybiegli w chłód październikowej nocy. Po brukowanej ulicy niosły się krzyki i klątwy. Krucza Straż dokonywała bohaterskich zatrzymań ludzi, którzy nawet dnia nie spędzą w areszcie, mając znajomości, wpływy i środki. Nic nikomu, nie udowodnią, a sprawa zostanie zamieciona pod dywan, akcja zostanie uznana za sprawdzian dla nowicjuszy. Wiedział, że grali pod publiczkę, żeby nie figurowali w prasie, jako „nieudacznicy” i leniwe psy gończe. Musieli działać, a ten dom, ta aukcja, tak na widoku, że aż razi, była doskonałym, niemal idealnym pretekstem, aby zamknąć usta prasie i opinii publicznej. Kroki na pokrytej wilgocią kostce niosły się w noc. Zduszone cichymi westchnięciami. Zgubili go.
    Jesteś cała? – Rzucił, gdy skręcili w boczną uliczkę, w mrok, którego nawet srebrna tarcza księżyca nie rozświetliła.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Nie wymagała wiedzy akademickiej, ni pilnej nauki sonetów, poematów, opowieści z ust to ust niesionych - ta miłość cała, ta legendarna, która wszystek bólu uleczy, bądź na skraj rozpaczy doprowadzi. Domagała się by czuć, czy doświadczać jej, poza strefę komfortu wychodzić wprost w pędzący nurt emocji i tonąć w nim, póki serce w piersi trzepocące nie uzna, że już dość, że jest zmęczone, sił na dalsze bicie nie ma. I nie była pewna, ona, demon, cień zza uchylonych drzwi szafy, zmora wszelkich niewiast o kryształowej duszy, czy winna kiedykolwiek na swych krętych ścieżkach losu ją napotkać. Jej obrys majaczył w palcach muskających jasną skórę, rozchylonych wargach łapczywie pokrywanych przez cudze usta, splątanych rękach i nogach podczas rozmów, gdy czubek głowy skrywa materiał pierzyny, a pierś unosi się drżąco od nadmiaru śmiechu. Jednak nigdy na dobre nie zagościł owy szkic pod cienkim pergaminem powiek, nie wrył się niczyim obrazem w umysł pełen kolorytów i snów niespełnionych na dłużej - był zbyt chwiejny, nieostrożny, pozbawiony sensu wszelakiego. Nie lubiła tego, zbyt poważnie to wszystko brzmiało, a nacisk oraz wiara, że wymamrotane pod wpływem chwili słowa bez pokrycia sprawią, iż jej śliczny i puszysty ogonek raz, dwa odpadnie, sprawiało, że żołądek wiązał się w sprzeczny z anatomią węzełek, zaś roztańczone stopy szukały odpowiedniej melodii do absolutnie zjawiskowej ucieczki. Kochać jest pięknie, wyśpiewywali ci cali skaldowie i mieli racje, dlatego też kochała samą siebie najmocniej, chaotycznie, z długimi przerwami oraz ogromnymi kłótniami, lecz zawsze się ze sobą godziła, nie sądząc by spokój oraz ta wyśniona harmonia miałaby kiedykolwiek nastać, nie, gdy cienie na ścianach są długie, a część z nich głodne oczy posiada, łase na drobne i bezbronne w całym swym uroku lisy. Więc to było intrygujące, zajmujące wręcz, tak słuchać kogoś o tyle lat starszego, kto wykazywał się w podobnym temacie zastanawiającą naiwnością. Uniosła knykcie ku twarzy, nieudolnie chichot skrywając na dźwięk podanego cytatu, trochę tym nawet urzeczona poniekąd.
    - Słodkie - potwierdziła, czy zgadzała się z twierdzeniem, czy opinię wydawała, a może określała tym samym postawę mężczyzny, to wiedziały tylko niebieskie ślepia i skry weń pląsające. Niczym małe dziecko pragnęła kolejnymi skubnięciami naruszyć spokojną taflę istnienia, trochę jak podrygujące szczenię skore do zabawy, ciekawe ile zająć może wywołanie chociaż jednej zmarszczki na i tak chmurnym czole. I to było śmieszne, uważać, iż będzie jej pozwalać na podobne zaczepki nieprzerwanie, wykazywać się jak teraz cierpliwością niezmierzoną. Może między wymianą zbyt długich spojrzeń a podaniem kieliszka, uznała, że mógłby jej wybaczyć to kręcenie noskiem; a może nie dbała o to wcale, ufność swoją pokładając w tym umownym związku. Ale był miły, miał ładny uśmiech, zaś kiedy jej odpowiadał, niemal zapominała, że ich wspólne towarzystwo było wymuszone, a sam funkcjonariusz kiedy tylko zdołał ją ujrzeć, wyglądał tak, jakby rozgryzł właśnie kawałek cytryny. Lecz ego bolało, skamlało niby lis w jej snach, nakazując drażnić, podjudzać a przy tym pamiętać o powierzonej roli, nie zawieść nawet jeśli zawodem była. Nie miała pojęcia, czy jej to w ogóle wychodzi, miała za to pewność, iż szarość spojrzenia wciąż omiatała wiotką sylwetkę, ciepło drugiego ciała nie oddalało się w odrazie od ciała. To też było interesujące, wręcz dopraszające się o poczynienie kolejnego kroku, drobnego, z czystej ciekawości. Ale tak nie wolno, co za r o z c z a r o w a n i e.
    - Nie boisz się utonąć? - tym razem ona szeptem pyta, chabrowe oczęta zachłannie śledzi pozbawione opanowania maski oblicze. Wyraziste rysy, lekko brwi uniesione, prostą linię nosa, ciemne pierścienie okalające tęczówki, z których wyzierała zastanawiająca szczerość. Ta, która niesiona była doświadczeniem, a przelotne westchnienia, wiśniowe smaki błyszczyka oraz prędkie pożegnania nie były w stanie ugasić głodu z serca, tudzież z samotności pochodzącego. I przez ledwie ułamek sekundy, wciągnięcie oddechu głębszego, Jeske zastanawiała się, jak to jest poznać kogoś, tak dłużej, być tuż obok, nie uciekać, nie uciekać hen daleko, nim koszmary zdołają po nią sięgnąć. To też było w jakiś sposób słodkie, a mimo to gorycz rozlała się na powierzchni języka, upominając, by myślami nie wybiegała w rejony gdybania, tylko skupiła się na oczekiwanej przez nią pracy. Stara się, bardzo się stara, ale są tak blisko siebie i raptem niewidzialne włoski jeżą się na karku, a potem jest chaos, chaos, nie jej ulubiony chaos, ale ten, w którym trzepoce się rzęsami w niezrozumieniu, twarz w czyjejś piersi się chowa, a potem po prostu biegnie. Po co? Do kogo? Za kim? Umysł nie potrafi zarejestrować tego, co właśnie miało miejsce, są tylko ciała zderzające się o siebie, krzyki z gardła wydzierane, kobiece piski zwiastujące dramatyczne omdlenia, pękanie szkła pod naporem zaklęć. Ivar ich prowadzi, nie popełnia - chyba - błędu, więc artystka zagryza dolną wargę, przeciskając się, idąc w ślad za poszukiwanym mężczyzną, jednak nim zdołają go brawurowo dopaść, zostać bohaterami dnia, zapisać się na pierwszych stronach gazet z oby korzystnym zdjęciem, najlepiej od lewego profilu - Helvig zostaje s a m a. Impet wymierzonego w Soelberga czaru oddziela ich od siebie, tłum porywa ją głębiej, pozbawiając gruntu, materiał sukienki zostaje naruszony i coś chyba zapiekło dotkliwie, ale to nie jest istotne, bo zaraz z wrzaskiem pada obok jakaś inna pannica, gramoląca się z całych sił na nogi i liska sięga ku jej nadgarstkowi, jakby chciała powiedzieć, żeby tu jej nie zostawiała, nie zostawiała, nie chce być sama. Przyjdą po nią, złapią, zwiążą, zaprowadzą do świątyń i będą krzywdzić, ranić, oblewać wodą, mówiąc, że jeszcze ją nawrócą, a przecież ona wcale nie chciała nigdzie zawracać, lubiła swoją drogę. Więc kuli się, instynkt samozachowawczy jeszcze nie potrafi przywołać ją do porządku, gdy serce rozbija się o klatkę piersiową, a smukłe palce przyciskają się doń, jakby próbowały za wszelką cenę je powstrzymać przed wyrwaniem się na wolność. Nie reaguje początkowo, kiedy ktoś ją unosi, ale znajomo-nieznajomy zapach sprawia, iż rękoma obejmuje szyję funkcjonariusza i wręcz chowa się w jego ramieniu, zamykając uparcie oczy, niepomna na jęki, dźwięki desperacji oraz uniesione głosy służb porządkowych. I chyba zaczyna reagować żywiej jakoś, gdy staje już o własnych nogach, lecz zanim cokolwiek powie, znowu biegną, mała dłoń desperacko spleciona z większą i niemal nie czuje chłodu, tylko deszcz na twarzy, we włosach, na odsłoniętej skórze, szeroko otwarte oczy wyłapują jeszcze obraz opadającego bez przytomności ciała młodzieńca. Słowa grzęzną, dreszcze mkną po linii kręgosłupa, wywołane wilgocią materiału noszonej sukienki i coś lepkiego spływa po łydce, ale jest zbyt ciemno, a jeśli ona nie widzi, to tego oczywiście, że nie ma.
    - Zimno mi - wymamrotała, o dziwo nie skarżąc się na utratę ulubionego różowego płaszczyka. Kupiła go za pierwszą wypłatę od Wahlberga, a teraz go straciła, na zawsze, nie zdążyła się nawet pożegnać - Możemy iść? - powinna się zapytać, czy wszystko w porządku, czy nie jest ranny, ale musieli stąd zniknąć, oddalić się czym prędzej, rany będą wylizywać później, gdy będzie bezpieczniej. Cieplej. Zimno wszędzie.
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Chłód nocy gasił rozgorączkowane ciało, uspokajając, tym samym rozkołatane w piersi serce i przynosząc ulgę, chociaż cień irytacji tak nagle widoczny przedstawiał oblicze wysłannika, w wyjątkowo niekorzystnym świetle i nawet srebrna poświata księżyca, rzucająca ślad na lewy profil mężczyzny nie mogła złagodzić, tego obrazu, jaki rudowłosa musiała oglądać. Westchnięcie poprzedzone ruchem barków, jakby zrzucał z nich ciężar, uwalniając się od czegoś, co ciążyło przez cały czas trwania misji. Sekrety, informacje, tajne spotkania, to wszystko na nic, gdy z otwartą przyłbicą na koniu w pełnej zbroi wparuje się, do czyjegoś gniazda. Dopiero po kilku niemiłosiernie dłużących się minutach, zwrócił spojrzenie ku kobiecie. Oczy Soelberga, w tym jakże nikłym świetle zdawały się jeszcze bardziej nieprzyjemne, chłodne, niż zazwyczaj. Przeszył ją na wskroś, mierząc obojętnie z cieniem czającej się, gdzieś podskórnie irytacji, jakby to ona dziewczę o rudej czuprynie ponosiło winę za niepowodzenie akcji, gdyby nie musiał po nią wracać, dorwałby fałszerza, nim ten zniknął w zakamarkach Kopenhagi. To ona spowalniała go, była kulą u nogi, ciążyła na każdym, bez mała kroku. To ją wynajęto, by zadrwić otwarcie z instytucji, jakiej przysięgał, w której pracuje, ot kaprys i życzenie złośliwego kupczyka. Czuł na dłoni ślad po uderzeniu młodzieńca, ten pulsował nieprzerwanie, wysyłając fale gorąca, co rozchodziły się po całym przedramieniu. Był zbyt brutalny względem gołowąsa, teraz to musiał przyznać otwarcie. Żal mu go było.
    Zbył, słowa artystki, zapominając, że jeszcze przed momentem pytał ją, o zdrowie. Każde jej słowo, westchnięcie, głośniejszy wydech, działało mu w tej chwili na nerwy, drażniły swą fałszywą naturą. Mogła grać w teatrze marzeń swoje role. Mamić głupców pięknymi słowami, lecz w chwilach próby, prawdziwego zagrożenia, pozostawała bierna, ofiara, którą należy uratować.   Miał przemożną ochotę przyszpilić filigranową niewiastę do muru i wywrzeszczeć jej w twarz cały ten kłam, jakim przesiąkła. Dłonie wyprzedzając myśli, ujęły wątłe ramiona, zbyt stanowczo, aby nazwać to gestem troski, czy sympatii zwłaszcza w połączeniu z wyrazem twarzy, jaki malował się na licu wysłannika. Nie zachęcał bynajmniej do żarcików i krotochwil.
    Jesteś… – na usta cisnęło się tyle słów określeń, jakimi mógłby ją zwyzywać i precz przegonić, ale niczego nie dodał. Westchnął zrezygnowany, jedynie po raz drugi i odpuścił chwyt. – Idziemy – komenda, wydana stanowczo i dodatkowo wzmocniona pochwyceniem ręki w przedramieniu, aby uniemożliwić jakąkolwiek iskierkę oporu względem narzuconej woli.
    Raczej wątpił, by ta jakkolwiek próbowała oponować, lecz wolał nie ryzykować. Po chwili zreflektował się jednak i zrzucił z grzbietu marynarkę, podając ją, bez słowa rudowłosej.
    Jego celem był mało znany, acz przytulny hotel, w którym dokonał rezerwacji w razie podobnej sytuacji. Zawsze planował do przodu, a aby dodatkowo pozbyć się jakichkolwiek powiązań, czy to z kruczą i rozpoznawalnym nazwiskiem, czy tożsamością widniejącą na zaproszeniach. Podał nazwisko matki, co w takich przypadkach, było zdecydowanie rozsądniejszym posunięciem, niżeli wcześniej wspomniane. – Przenocujemy w hotelu, a rano wrócimy do domu – i już nigdy się nie zobaczymy, naturalnie swoje myśli zostawił dla siebie, aczkolwiek wątpił, by dziewczyna chciała jeszcze go spotykać. W tym punkcie zapewne byli zgodni.
    Recepcja i jej żółtawe światło leniwie rzucające cienie na niezbyt reprezentacyjne wnętrze, była pusta i jakby martwa. To jednak okazało się jedynie iluzją podpowiadaną przez złośliwe diabełki w umyśle. Trzymając w dłoni metaliczny kluczyk z breloczkiem o drewnianej fakturze, na którym wyryto cyfrę pokoiku, czuł się specyficznie. Hotel, owszem lata świetności, miał niewątpliwie za sobą, a wnętrze, chociaż po fasadzie zachęcające, w środku prezentowało się, jak wyrwane z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Pogrążone w półmroku korytarze, ciasne i nieprzyjemne były istnym kontrastem, dla rozświetlonej i w przepychu urządzonej kamienicy, w której jeszcze nie tak dawno temu byli. Nawet obsługujący ich mężczyzna wyglądał podejrzanie, a jego dwuznaczny uśmiech, przy wydawaniu klucza jasno podkreślał jego myśli.
    Pokój okazał się czystszy, niż myślał. Łóżko wyglądało wprawdzie na stare, ale pościel pachniała szarym mydłem, natomiast z okien rozpościerał się widok na doki, co wcale nie było takie złe. – Umyj się – zawyrokował, cieplejszym jednak głosem, niż wcześniej. Sam rozpiął koszulę pod szyją i sięgnął odruchowo po papierośnicę oraz do barku. Spojrzał, jakby z wahaniem na dziewczynę, ale i po chwili również i dla niej przygotował kryształ. Bursztynowy trunek wypełnił naczynia, a dym wypływający z ust wzbił się pod biały sufit.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Paliło. Paliło płuca, które pragnęły zawzięcie wciągnąć haust powietrza, choć pełne wargi jak zaklęte złączone były ze sobą milczenia zmową. Paliło skórę, kiedy chłodne krople sunęły po bladej fakturze, w drżenie ją wprawiając, nieprzyjemną wilgocią materiał sukienki zraszając, przez co nieznośnie górna część do ciała przylegała. Paliło serce, w szaleńczy trzepot wezbrane, gnane obawą, obijające się o żebra, łaknące wolności, skrycia się gdzieś, gdzie cicho i bezpiecznie. Aż w końcu paliło w szyje, gdy wreszcie lodowate paluchy paniki odpuściły, zaprzestały oplatać się wokół gwałtownie, nienawistnie, w bezruch sylwetkę wprawiając. Cały ten ogień, nieznośne pieczenie kotłowało się wewnątrz, nie wzbijając się na delikatną powłokę, która wciąż skryta w półmroku była, pod zasłoną deszczu stopniowo tracącego na sile, wraz w upływającymi minutami. Nadstawione ucho reagowało na każdy szelest, poruszenie, a kiedy mężczyzna obok się przesunął, tak chaber spojrzenia płocho nań spoczął, wciąż niepewnością tchnięty. I ujrzała, jak wyraziste rysy tężeją, ładnie zarysowana szczęka sztywnieje, w kącikach zaciskanych ust czai się furia, a oczy jeszcze niedawno noszące w sobie znamiona rozbawienia, ciepła gdy mowa była o słodyczy gruszek, srebrnym ostrzem noży osądu celowały w niziutką postać. Gorycz rozlała się na powierzchni języka, żołądek zwinął się w anatomicznie niemożliwy węzełek i dziewczę pojęło, iż nie powinno jej tu być, że winna przemknąć między cienie oraz inne ciemności, zniknąć tak, jak miała w zwyczaju, bo przed nią nie stał żaden czarujący jegomość, ni naiwny w swych wierzeniach człowiek. Był miast tego niewypowiedziany żal, groza wisząca w powietrzu aromatem mżawki przesycona, wina za wszelkie świata grzechy opadająca na wąskie ramiona wraz z siłą dużych dłoni. Bolało. Opuszki wbijające się w miękką powłokę, co ślad czerwieni i fioletu po sobie nieświadomie zostawią i ta przemożna chęć, by wysyczeć, żeby nie dotykał, nie dotykał, nie dotykał, żeby się odsunął, przepadł, nie zaciągał jej do swoich świątyń, nie karał za coś, co nie było jej winą, ona tylko b y ł a. Dlaczego to takie złe? Dlaczego to ona była zła? Wargi nadal milczą, obcasiki szpilek nawet nie drgną i Jeske myśli, że powinna wznieść ręce, musnąć zimny policzek oficera, zminimalizować odległość, jaka dzieli ich lica, by wreszcie móc wbić kciuki w szarość tęczówek, a potem uciekać, uciekać, uciekać. Ale obietnice Wahlberga oplatały niby kajdany szczupłe kostki, zaś lepkość na łydce zdawała się coraz bardziej nieznośna, końcówka ogona w złości drgnęła. Jesteś, powiedział, ale nie skończy. Jesteś j a k a? Wstrętna? Powolna? Niepotrzebna? Nieporadna? A może jest błędem? Brwi marszczą się gniewnie. Miała ledwie potwierdzić, czy poszukiwany obraz był na aukcji autentyczny, nie w jej mocy leżało sprawdzić, czy czasem miejsce, które leżało w zainteresowaniu Soelberga nie było czasem dzielone przez innych. To on nie upewnił się, że tego wieczora tylko oni wkroczą na terytorium potencjalnego wroga. Aż wreszcie, to on wstrętnie kłamał, puszył się, udawał, co to on nie jest, karmiąc fałszem nieszczęsnego lisa. W moim towarzystwie nic ci się nie stanie, złośliwy głosik przedrzeźniał podle bruneta, nie panikuj, syczał, przecież jak coś się nie uda, to porażką nie obarczę siebie, zakończył wreszcie, pozostawiając Jeske, urokliwego ponad miarę rudzielca co ledwo dorosłości zakosztował, z duszącym ciężarem na duszy zaległym.
    - …śliczna i przemoczona - odpowiedziała za niego, butnie unosząc nosek, nie odwracając wzroku tonącego w ciszy złości. Bo jak śmiał, jaką miał czelność wyroki wydawać, muskając ledwie powierzchnie, nie dbając o głębie. Nie dziwne, że toniesz, stwierdza kwaśno, odwracając ostentacyjnie buzie, krzywiąc się, kiedy chwycił jej rękę. Trzymała się na dystans, na tyle ile pozwalał uścisk na przedramieniu, mdłości osiadające w gardle. Adrenalina zanikała, miast niej pozostawało tępe pulsowanie, rwanie w zranionej nóżce, ale nie zwalniała kroku, nie utykała nawet, przygryzając wnętrze policzka. I nie zareagowała wcale na dalszą wypowiedź, oczy ślizgały się po okolicy, próbując wychwycić znajome tereny, ignorując przy tym dzielnie marynarkę namiastkę ciepła dającą. Bo jeszcze ktoś tu musiał być, jakaś znajoma dusza, która przechowa ją na dzień, czy dwa, zagłuszy przykrości nocy swoim śmiechem, łagodniejszym dotykiem. Nie chciała wracać, nie z Ivarem, nie z oceniającą stalą spojrzenia. I nic mu będzie do tego, bo jeśli tylko nabierze sił, tak aura otulająca Helvig pozwoli jej na wszystko. Także na opuszczenie towarzystwa tego gbura oraz drania. Ciekawość mimowolnie przysłania urazę na moment, kiedy obserwuje wnętrze wybranego hotelu - bardzo podłe, lecz czego mogła się po mężczyźnie spodziewać? Dobrze, ale i niedobrze, że w gorszych warunkach przyszło jej spoczywać - a następnie pokazuje język właścicielowi, którego dwuznaczny uśmiech sprawił, iż miała chęć wbić jego szpetną mordę w ladę recepcji i patrzeć, jak drewno ugina się pod uderzeniem kości. Opanuj się, szeptała do wrzącej krwi, do wyjącego zajadle wewnątrz niej lisa. Opanuj, przeczekaj, jesteś drapieżnikiem, nie ofiarą. Mantra wybrzmiewała w meandrach myśli, gdy przekraczali prób pokoju, a ona niedbałym gestem zrzuciła z ramion ofiarowane okrycie na łóżko. Nie chciała go, chciała swoje mieszkanie, swoje gniazdo stworzone z poduszek i kocyków i może opakowanie ciastek. Ze złością skierowała się w stronę szafy, odnajdując w niej wiszące szlafroki oraz ręczniki na dolnej półce, gdzie przykucnąć musiała. Błąd, wywołujący spięcie mięśni, ale sięgnęła po to co chciała nader spokojnie, powoli się prostując, czubkiem szpilki ścierając pojedyncze krople czerwieni opadające na podłogę. Ruch umykający uwadze, bo funkcjonariusz skupiony był bardziej na papierośnicy. Dobrze. Ze zmrużonymi oczami spozierała na niego, następnie na kryształ bursztynowym płynem wypełniony. W swym nadąsaniu nie doceniła szczątkowej uprzejmości wcale, jeno zabrała szklankę ze sobą, do łazienki, do której drzwi głośno zatrzasnęła. Niech się trąca, zarządziła rezolutnie, kładąc na szafce rzeczy, wannę wyglądającą na zastanawiająco czysto napełniając wodą, głośnym strumieniem się lejącą.
    - W nocnym lesie wyje wilk, chciałby zasnąć, lecz nie jest w stanie. Bo głód rozdziera jego wilczy żołądek - mruczy cicho, siadając na brzegu wanny, powoli podciągając spódnicę jasnej sukienki. Materiał białych pończoch wciągnął w siebie lepki karmin - A w jego norze panuje chłód - kontynuowała, ściągając buciki i rzucając je w ścianę, nim niespiesznie jęła usuwać ze zranionej nogi zakrwawiony fragment garderoby - Wilku, och wilku, nie przychodź tu. Nigdy nie pozwolę ci zabrać...mnie - chichocze nawet, na tę zmianę treści piosenki, nim krytycznie przyjrzy się ranie. Cięcie nie było długie, nieco za głębokie, jednak wizyta w szpitalu powinna pozbyć się problemu. Nie przestając nucić, sięga po wystający koniuszek szkła, usuwając go ostrożnie, jak tylko potrafiły drżące palce. Opłaci to, ale zapłacić musiała jeszcze za pobyt w Kopenhadze. Może bransoletka wystarczy, pociesza się, ta sama, którą zerwała z nadgarstka upadającej dziewczyny, a która spoczywała w gorseciku między piersiami, bowiem tam w ogólnym chaosie najbezpieczniej było skryć zdobycz. I krzywi się nieszczęśliwa ponad miarę, gdy pole widzenia mgła łez zakrywa, ale nie była byle panną, była demonem i będzie no, silna, niezależna i twarda. A że trochę siąknie nosem, kiedy kolejny opiłek opuści tkankę, to już inna sprawa. Na odwagę, zarządza, łyk whisky upijając, nim szklaneczkę skieruje nad zranioną łydkę. Alkohol to alkohol, tak mówił wujek, skoro odkaża od wewnątrz, to na zewnątrz też może.
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Nikłe światło latarni miejskich, sączy się przez warstwę wysłużonego materiału firany, przenika przezeń ciepłą żółtawą poświatą, wypełnia hotelowy pokoik, w tym jakże mizernym świetle kontury wnętrza wyostrzają się, zaciemniają, stając się jednocześnie wizją ze snu, jak i odzwierciedleniem upadku, który zaliczył dzisiejszej nocy. Porażki i pomyłki, były wliczone w jego profesję, przychodziły zawsze nieoczekiwanie i pozostawiały mniejszy lub większy ślad po sobie, a ten na długo zostawał w pamięci Soelberga, jakby karząc się za błędy i niedociągnięcia, starając się wyciągnąć z nich nauczkę i lekcję na przyszłość, aby wystrzegać się podobnych uchybień i zaniedbań, był człowiekiem niezwykle sumiennym i oddanym swej profesji, to ona zaślepiła go alejce, to ona była przyczyną niesłusznego wyładowania gniewu, a raczej zapowiedzi, ku takowemu, bo wszakże powstrzymał się w porę, nim gniew przejął nad nim górę, to jednak nie usprawiedliwiało jego poczynań, a świadomość, iż mógł zapędzić na skraj żałości rudowłose dziewczę, była dojmująco przykra, ta była tylko pomocnikiem, asystentem, ot osóbką towarzyszącą, co miała pokręcić noskiem, burknąć i fuknąć, nikim więcej. Naraził ją na niebezpieczeństwo, być może pierwszy raz w życiu spotkała ten rodzaj chaosu, jaki Ivar znał nie od dziś. Stąd tak dobrze potrafił się w nim odnaleźć i nie pozwolić, aby ten wziął górę nad nim samym, by szpony strachu i paniki, nie zmroziły jego woli. A jednak gorycz zakiełkowała i to nie tylko z powodu poniesionej porażki, ale i również w wyniku niedotrzymania obietnicy, jaką była deklaracja ochrony rudowłosej. Zawiódł i na tym polu, co zaowocowało falą wyrzutów sumienia, ale i rysą na honorze. Wyczuwał nierówny krok i chociaż panienka udawała, że jest dobrze, nadrabiając miną i śmiałą postawą, to wiedział, że cierpi, nieprzywykła do tego rodzaju bólu.
    Chmura dymu otuliła oblicze wysłannika, nim uleciała na nikłym wietrze ciągnącym od doków. Otwarte okno i orzeźwiający chłód, były mu niezwykle pomocne, bardziej niż zawartość kryształu, o której niemal zapomniał. Osamotniona na blacie, gdy Jeske chwyciła swoją i zniknęła za drzwiami łazienki, dość wymownie znacząc swą niechęć do jego osoby i sytuacji, w jakiej się znaleźli. Przełknął i tę pigułkę goryczy. Czując, jak opuszczały go siły, jak adrenalina ulatnia się i pozostawia zmęczone naczynie, ciało, co przeszło, przez niejeden wir walki, jak słabość nagle zagląda w oczy, lecz pozbawione niedawnej siły, teraz łagodniejsze, przywodzące na myśl spokój i harmonię. Szukał wytchnienia materiał zwiewnej firanki targany na wietrze otulał twarz, niby całun. Spoglądał na rozgwieżdżone niebo, nad miastem portowym, nad lasem masztów i nikłych światełek, tam hen wysoko, gdzie wiatru szept swą melodię grał nieustannie, i jakby za prośbą, niewinną sugestią odpoczynku, pragnienia doznania tego, co tak piękne, co daje mu wytchnienie, ilekroć wracał do mieszkania i zamykał się w ścianach swego pokoju, gdy magiczny gramofon swą melodię grał, jak na zawołanie – kojąc ból i uciszając rozgorączkowane myśli. Tak i ona wkomponowana idealnie w szum wody, w wiatru szept, śpiewała, wystarczył głos, słowa i ich znaczenie umykało, był zmęczony.
    Nagle urwany śpiew niepokoi, napełnia lękiem. Staje przed drzwiami łazienki, a słysząc jedynie szum wody, czuje nieprzyjemne napięcie, jakby to, co miał zaraz ujrzeć, mogło być obrazem wyczerpanej i zamęczonej kobiety, przypadkiem wplątanej w wir nieprzyjemnych zdarzeń. Puka do drzwi, lecz nie czeka na odpowiedź. Naciskając klamkę wolno z wyraźnym wahaniem, czy to irracjonalny lęk, przed utratą kogoś takiego, jak ona popycha go ku temu, aby upewnić się, by w razie konieczności posłużyć się wiedzą, jaką zgłębił podczas lat edukacji, by potrafić jej użyć, choć ta wyjątkowo trudna, była w swej naturze, częstokroć niewdzięczna, to jednak tak przydatna.
    Wybacz wtargnięcie – szept, niewiele mocniejszy od wody co wypełniała wannę. Spojrzenie momentalnie, jakby utwierdzając się, w swych domysłach ląduje na zranionej nodze, na zawartości kryształu, który jest niemal osuszony do końca. Podchodzi wolno i kuca przy kobiecie, czując wstyd za wcześniejsze myśli, za słowa te wypowiedziane i gesty, w których irytacja wykraczała, poza stanowczość. – Mogę? – Pytanie zawieszone w przestrzeni między nimi, teraz gdy klęczał, miała idealną sposobność, górowała nad nim, wiedział, o tym, że nie zdążyłby uchronić się przed atakiem, motylkowy sztylet w gorseciku, taki drobiazg, a jakże niebezpieczny w rękach kobiety, takiej jak ona. Nie czekał na przyzwolenie. – Sótthreinsa – śpiewnie, wyszeptał, a czar oczyścił ranę znacznie lepiej, niż alkohol. – Sárr – kolejne, śpiewne niemal słowo wypłynęło z ust wysłannika. Dłonie tak blisko ciała, niemal dotykając go. – Fetill – trzecie i ostatnie, magiczne bandaże ciasno oplatają nogę rudowłosej, a szarość tęczówek powraca do niej, odnajdując chabrowe zwierciadła duszy, która zaciekawiła go. Wstał niespiesznie i uśmiechnął się lekko, ale życzliwie.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Nie koi. Ten szum, nieprzerwany strumień wody sączący się do wanny, ni serce posłusznie ku spokojniejszym rytmom nie chce powrócić. Uderza mocno, nieregularnie gdy złość wciąż się tli, gdy ogień wnętrze pali i ma ochotę wyć, jak zwierzę, jak bestia poddająca się całkowicie tej niezmierzonej frustracji narastającej w piersi z trudem oddech łapiącej. I dreszcz jasną skórę rosi, pojedyncze krople deszczu suną po linii karku, wnikając w przemoczony materiał sukienki jakże ciasno opinającej się na drobnym ciele. Lis wewnątrz niej szczerzy kły, stroszy ogon niespokojnie, gdy dziewczę dolną wargę do krwi niemal przygryza, zła, wściekła, urażona do granic możliwości. Powinna zniknąć. Tam wtedy w tłumie, pośród krzyków oraz szeregu zderzających się sylwetek, gdy nogi odmówiły współpracy, uginając się pod niewielkim ciężarem. Wykorzystać moment nieuwagi, przemknąć się niby cień nieuchwytny i zagubić się w ciemności nocy, która zwykła kryć ją przed gorszymi kłopotami. Ale nie potrafiła, nie mogła, jak ostatnia ofiara czekała, aż gwałtowne ręce rozszarpią ją na strzępy, tylko po to, by wpaść mogła w objęcia tych większych, cieplejszych a mimo to w półmroku zaułku zdających się równie okrutnymi, jak te w wyobrażeniach rudowłosej panny. Głupia, coś w niej syczy, ty głupia, głupia idiotko. Naprawdę sądziła, iż pozycja mężczyzny dotąd nieznanego, jego profesja wystarczy, by mogła opleść go płyciznami złudnego zaufania? Dlaczego w ogóle sądziła, że targany rozczarowaniem nie zwróci swego gniewu na nią? Przytula samą siebie, niemożliwie samotna, wystraszona, rozczarowana niezmiernie sobą. Była wciąż ledwie podlotkiem, kimś, kto arogancko sądził, iż urok oraz zmyślność wystarczą, by ją jakoś ochronić. Powinna użyć aury, naturalnego czaru, upewnić się, że negatywne emocje przeciwko niej się nie zwrócą nigdy, ale pragnęła wierzyć - głupia, głupia, głupia, coś nadal nawołuje, niczym echo przebrzydłe - że asystując, podejmując się pracy, będzie bezpieczna przynajmniej od strony towarzyszącej. Co, jednak gdyby się wtedy nie powstrzymał? Nawet nie zauważa, kiedy w nerwach skubie kciuk ząbkami. Co jeśli uścisk na wątłych ramionach nie zelżałby wcale, a plecy zderzyły się z chłodem ściany? Otumaniony zaskoczeniem umysł nie zdołałby zareagować odpowiednio, smukłe paluszki nie uniosłyby się, rzucając zaklęcie obronne, zostałaby zaciągnięta, zbyt mała, żeby długo się opierać i patrzyłaby, jak boska woda wywołuje pęcherze na rękach, twarzy, a nieszczęsna rdzawa kita zostaje bestialsko odcięta za coś, co nie było jej winą. Nie było, nie było. Pociąga nosem, absolutnie przejęta swym tragicznym położeniem, balansując na granicy paniki, przywołuje resztki opanowania. Uderza się lekko w policzki, bo skup się Jeske, jeszcze nie jest dobrze, jeszcze nie jesteś wolna, zły wilk czai się za drzwiami i choćby nie wiadomo, jak urażony byłby jej nagłym dystansem, tak pojąć musi, że podobne zachowanie nie było w porządku, że gwałtownych reakcji nie przebaczy się tylko dlatego, iż miły dla ucha głos znaczony był cieplejszą nutą. Uda się, była huldrą, demonem, nie jakąś mdłą dziewką wypatrującą w rozpaczy za ratunkiem. Dlatego śpiewa, myśli odsuwa od wspomnień, uczuć, stalowych tęczówek zatapiających się weń z trudnym do opisania chłodem. Opuszki palców barwią się krwią i to boli, boli, nie lubi bólu, ale musi doprowadzić się do porządku, winna być sprytna i nade wszystko ładna, bo takim na sucho wszystko uchodzi. Ale ciężko być ładnym pośród krwi, ze splątanymi od wilgoci lokami, z czernią tuszu powieki górne i dolne kalającą i jaką to przedłużały ścieżki łez, które wreszcie popłynęły z chabrowych oczu, gdy zebrawszy całą odwagę, alkohol polała na podrażnioną ranę i przez moment Helvig nie wie, czy powinna wyć, czy paść na kolana, chyba trochę kręci się jej w głowie, dłonie zakrywają dolną część buzi i trzęsie się tak mocno, że te wszystkie górnolotne słowa o byciu twardą, niezależną kruszeją się w zastraszającym tempie. Nie nadawała się do tego, do tego cierpienia, nawet wtedy, nim Olaf wziął ją pod swe opiekuńcze skrzydła, unikała bolączek wszelakich, posługując się bez umiaru darem wraz z krwią oraz blizną na cienkim nadgarstku podarowaną. A teraz było tak straszno i ciężko i i i jeszcze musiała udawać, że jest odważniejsza niż w rzeczywistości, że w ogóle słabo jej nie jest, bo drzwi się uchylają i pojawia się w nich postać, która była winna wszystkiemu, a zarazem niczemu. Nie odpowiada, załzawione źrenice zdają się ogromne, kiedy patrzy niby spłoszona łania, jak się zbliża, jak klęka i nie jest pewna, czy ma ochotę płakać, jak bardzo ją boli czy w urazie kazać mu wyjść i nie wracać, bo z jakiej racji narusza przestrzeń osobistą artystki? Nie mówi jednak nic, jeno siąka nosem, lica odwracając, krzywiąc się, gdy dostrzega w tafli wody swe oblicze. Tragedia, po prostu tragedia. Pytał ją, czy może, dla Osy mógł sobie po prostu iść, lecz żałosna część jej jednako nakazywała zostać, zająć się, odgonić wszystko, co nieprzyjemne, bo noc wciąż trwała, więc niejako wciąż pełnił rolę jej narzeczonego i musiał się w niej spełniać. Zaklęcia płyną szeptem, krwawienie ustaje i liska chce spytać, na co ten bandaż, jak zaraz on się zamoczy, popsuje się i znowu zaboli i ona chce do domu, do gniazda, do ciastek, dlaczego nie mogą po prostu wrócić? Chmurzy się, denerwuje i lęka zarazem, złość odnajdując w życzliwości kierowanej przez szarość spojrzenia. Och popatrz, teraz chce być miły, kiedy wcześniej cechował się oschłością. Burzy się, dąsa, palce wbija w ramę wanny do białości, nim pochwyciwszy jego wzrok, wciąż w ciszy zaklęta powoli zacznie unosić jasną, poplamioną sukienkę. I drobne dłonie pomkną powoli po płaszczyźnie zdrowej nóżki, nim pochwyci materiał pończochy i niespiesznie zsunie ją z siebie, odrzucając go lekceważąco. Wstaje, nieco uginając się, gdy mroczki tańczą podle przed oczami, ale odwraca się plecami do Ivara, tym razem włosy z ramienia odsuwając, by spod rzęs mogła zerknąć na bruneta.
    - Pomóż mi - szepce, nie ma w tym prośby, ale polecenia też nie. Może to zmęczenie? Jest zmęczona, a guziczki od stroju nagle zbyt trudne do rozpięcia. Mógłby jej pomóc, tylko odrobinę, przecież spotkali się tylko raz, nie musiał na nią patrzeć, ni ona się przed nim obnażać, byli sobie praktycznie obcy - Tylko nie do końca - dodaje miękko, ogon wciąż winien umykać oficerskiej uwadze, nie powinien znać ni natury, ni słabostki westalki sztuki. Nie miała sił na obrzydzenie, ani na zaskoczenie. Przygryzając wnętrze policzka, mnąc włosy niespokojnie, nabiera głębszego oddechu. Opatrzył ją, to było nawet miłe, a ona nie powinna pogarszać swojej sytuacji. Ranek wszystko rozwiąże, naprawi to co popsuł los i będzie w końcu dobrze.
    - Jesteś ranny? - pyta, może delikatnie zakłopotana, z rozchylonymi wargami, z czymś na kształt zatroskania czającym się w niebieskiej toni tęczówek.
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Spokój spływa wraz z szumem wody – zalewał umysł falą harmonii i opanowania, na powrót przywołując mężczyznę z bankietowej sali, co wiódł z dziewczęciem dyskusję, o rzeczach małych i wielkich, o miłości i jej smaku, o sztuce i jej głębi, a gdy nagle obraz ten idealny wypadł z ram, kiedy świat spowiła kurtyna ciemności, zacierając ślad po przyjemności płynącej z tej szczerej rozmowy, wszystko zostało stracone w odmętach chaosu, jaki zapanował, i chociaż Soelberg starał się, spełnić swą powinność, to porzucenie kobiety, towarzyszki wieczoru, tytularnej narzeczonej, na pastwę losu, zdało mu się czynem haniebnym, zwłaszcza biorąc na warsztat słowa obietnicy padające szeptem wprost do dziewczęcego ucha. Zapewnienie ochrony, to było coś ponad wszystko inne i wiedział o tym, gdy podejrzany uciekał, wiedział to od samego początku, gdy przyszło, że współpracować będzie z cywilem, bo narażenie jej na uszczerbek, było porażką dla wysłannika. Mętlik sytuacji sprawił, że i owszem zatracił swą chłodną kalkulację, pozwalając, by emocje powróciły w postaci irytacji skierowanej końcem ostrza w filigranową niewiastę, ignorując zupełnie stan zdrowia i kondycję psychiczną zapominając na chwilę, że była jedynie pionkiem, zwykłą asystentką w śledztwie, nikim ponadto. Nie chciał jej straszyć, wywierać presji, czy obarczyć winą niepowodzenia. Wiedział to już wówczas w mrocznej i jeno srebrzystym blaskiem skąpanej alejce, ale i teraz gdy patrzył, w te niezwykłe chabrowe oczy. Widział w nich strach, bunt, złość, pogardę, do niego? Czy w zwierciadełkach jej malowniczej duszy, mógł dostrzec własny cień kładący się wizją tyrana i gnębiciela, sfrustrowanego mężczyzny gotowego za swe niepowodzenia obwinić ją? Czy patrząc na niego myślała, jak o wrogu? Czy była przestraszona, gdy niósł jej pomoc, teraz kiedy tak blisko siebie, ciało przy ciele przebywali, co czuła? Strach, czy ulgę?
    Wyrzuty sumienia uderzające z mocną bicza, co przy każdym smagnięciu nagiej skóry rozrywał tkankę, kalając się w karmazynie esencji życia. Cios za ciosem spadający, gdy śpiewnym głosem mruczał formułki zaklęć, kiedy widział z dezaprobatą, a jednocześnie kryjącą się w spojrzeniu dumą i wyzwaniem rzucaną pończochę. Szarość tęczówek śledziła ruch, jak zahipnotyzowana pozycja mężczyzny, w obrazku tym tragicznym. Zapach jej ciała uderzający z mocą w nozdrza, gdy się odwraca i muska ciało włosami. Musiał odetchnąć, dyskretnie, jakby w obawie, że ta oczy miała dookoła głowy i gotowa uśmiechnąć się z wyższością, gdy słabość mężczyzny dostrzeże. Ruchy zwinnych i pewnych palców wykonują się jednak same, jakby nie zważając na okoliczności, jakaś jego cząstka pozostawała nieugięta, nawet przez obraz nędzy i łzy niewieście, bezwzględna w swych czynach, a zarazem niezawodna. Mechanizm obronny, mur, którym odgrodził serce, od rozumu trwał niezmiennie od tylu już lat w stanie, niemal nienaruszonym. Wysłuchał jej prośby dłonie sprawnie, poradziły sobie z przeszkodami na drodze, ku jej wyzwoleniu, tak rozpędzone w spełnianiu prośby, iż zahaczyły o ostatni bastion jej swobody, bawiąc się nim, mógł odsłonić to, co było do odsłonięcia i ukazać prawdę, jaką skrywała, pod bandażami, lecz nie uczynił tego. Szanując niemą prośbę, jaka zadźwięczała w powietrzu. Odwrócił ją. Delikatnie, ale subtelnie, czuł się źle z faktem, że skoczyli sobie do gardeł, że miast chronić i wylizywać rany w pierwszym odruchu szukał winnych niepowodzenia. – To nic – rzuca miękko i pochyla się, aby zakręcić wodę, gdy ponownie prostuje się, patrząc w oczy rudowłosej, czuje ukucie wstydu za gniew, za strach i poczucie osamotnienia, jakiego doznała z jego winy. – Przepraszam za wcześniej, czułem się źle z myślą o niepowodzeniu i tym, iż uwikłani w to bagno staliśmy się ofiarami, które musiały uciekać, jak leśny zwierz ścigany przez wściekłe ogary – dłoń mimowolnie wędruje śladem niedawnego chwytu, gładząc ramię samym jeno opuszkami, lekko i zwiewnie, a jednak namacalnie. Wyraz twarzy łamie się, a w oczach pojawia się skrucha.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Duszą. Obce, ciasne ściany i strumienie szarpiące niespokojnie tafle wody. Powietrze powinno być zimne, tak jak zimna winna być skóra, wciąż z lekka wilgotna, dreszczem muskana, gdy materiał przylegającej do ciała górnej części sukienki przemieści się wraz z nieznacznym ruchem dziewczęcia. A jednak krew wrze pod jasnym pergaminem naskórka, ciepłem gniewu niesie się po wiotkiej sylwetce i cała ta złość, jak tępy ból od zabandażowanej nóżki bijący wydaje się ciężka, więżąca oddech w ściśniętym gardle, parna i niewygodna. Dusi się. Sobą. Nim. Sytuacją, której nie wypadało mieć miejsca. Serce nie miało trzepotać trwożliwie, idealnie dotąd ułożone włosy nie moknąć wcale - czy płomienna rudość zbladła w swej sztuczności, czy to coś w niej zgasło? - a strachu miała nie witać już, nie dziś, nie tak, nie teraz. Trudno rozpędzonym myślom zachować spokój, spętać rozpaczającego lisa skamlącego gdzieś w niej głęboko, przyznać, że w zamiast odbierającej dech łazience, wolała rosić powietrze perlistym śmiechem pośród dźwięków klasycznej muzyki i ramion, nieco sztywnych w nagłym zbliżeniu, tonąc w  tej wszechogarniającej sztuce, miast w oszalałych zmysłach skupionych li jedynie na przetrwaniu. Ale przecież to pragnienie też było fałszywe, okraszone obłudą uśmiechów, wymiany zdań silących się na roztoczenie aury znajomości, gdy zrozumienia wzajemnego nie mogli odnaleźć w ogóle. Przywiódł ich ku Kopenhadze cel, który mimowolnie utracili, otrzymując w zamian palącą gorycz rozczarowania. Tym wszystkim i sobą. Czy czuł się winny? Chabrowe oczęta spod woalu rzęs spozierają na postać mężczyzny, śledząc linie rysów twarzy, każde drgnięcie nań mięśni. Czy odczuwał skruchę? Jeśli tak, to czy względem zmarnowanej misji, straconego czasu? A może żal mu było tego porywu negatywnych emocji, skupiającego się na postaci niziutkiej artystki, samotnej panienki ostałej wśród ciemności, bez możliwości obrony samej siebie, kiedy przeciwnikiem był ktoś zgoła silniejszy, wyższy, bardziej doświadczony? Nie wiedziała, nigdy nie wiedziała, dlaczego nie wiedziała? Wzrok kieruje na ścianę przed sobą, świat otulony mdłym, żółtym światem nie wydaje się rzeczywisty, może ona też nie jest? Może to tylko kadr filmu wyobrażeń, nic więcej, nic mniej. Jeśli tak było, jeśli wciąż obsadzano ją w roli, to czy dalsza gra nie byłaby rozsądniejsza? Grać nie by wygrać. Zdusi dąsy, ten smutek i lęk, wyprze z pamięci ból świątyń, przeciętej tkanki broczącej karmazynową posoką. Graj Jeske, coś szepce, druga ja; ta, której kosmyki pachną leśnym igliwiem, a rudy ogon otwarcie oczy cieszy, graj Oso, by żyć, by trwać, by móc uciec, jak tylko ty potrafisz. Graj. Oddech westchnieniem układa się na rozchylonych ustach, a przestrzeń bieli drga, gdy zręczne palce odsłaniają jej bezmiar, mleczny odcień, który nie niknie w żółtawej poświacie. Zatrzyma się? Ostatni guziczek kusi, wrota prawdy, której nie może odkryć, póki mu nie pozwoli, pewna, że to nie obrzydzenie będzie kryć się za stalą tęczówek nieruchomo w nią wpatrzonych. Pod szorstkimi palcami wciąż czai się wahanie, niepewność, dobrze, z tym mogła coś zrobić, stanąć wyprostowana na deskach teatru życia. Napięcie sztywnością kala członki, kiedy duże dłonie osadzają się na wąskich ramionach, tym razem bez gwałtowności, ostrożnie, delikatnie, jakby miała się rozpaść, odwraca ją ku sobie. Zakręca wodę, a lisica zmusza ciało do posłuszeństwa, do odrobiny rozluźnienia, do przypomnienia płucom, że chociaż się dusi, tak wciąż powinna próbować oddychać.
    - Nic? - pyta miękko, słodycz głosu kalając szeptem i niemal rzewną niepewnością, gdy Soelberg obiera poprzednią pozycję. Drobna rączka unosi się, niwecząc dystans, jaki sobie wyznaczyli, dotykiem niby motyle skrzydła rosi policzek bruneta - Nic? - powtarza, niebieskie oczęta nie mogą wydawać się większe, niewinniejsze. Byłoby mu łatwiej, przygryźć męską dumę, przyznać, że też ucierpiał, dzięki czemu uniknie iskier furii, która zbudzić się mogła w każdej chwili. Przepraszał ją, lecz o przebaczenie nie błagał i Helvig myśli, dolną wargę przygryzając, trzepotem rzęs umykając jego wzrokowi, że lepiej wyglądał na kolanach. Z uniesioną twarzą skierowaną ku górującej nad nim westalki sztuki - To nie było czucie się źle - mówi cicho, mową swej sylwetki wzbudzając skojarzenie z płochą łanią, która zdolna się umknąć z tej prowizorycznej strefy intymności, jeśli tylko zastosuje się nieodpowiedni dobór słów - Co to było? - tym razem ona zadaje pytanie, wciąż ostrożnie, wciąż niebywale słodko, miło, subtelnie. Miał szansę na szczerość, na dotyk jej ramienia, gdzie opuszkami mógł niemal czule sunąć, a rękaw sukienki jakby czując nagłą wolność tkaniny, spowodowaną rozpięciem sukienki, zsuwa się niebezpiecznie, poluzowany dekolt zatrzymując na cienkiej granicy przyzwoitości.
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Jak pacynki w teatrzyku, tak i oni grali swe role, być może los, jak i bogowie mieli w tym swe trzy grosze, lecz bardziej prawdopodobnym była natura, jaka ich prowadziła przez kręte ścieżki życia, to co miało wpływ na charakter i przeżycia, których doświadczyli w ciągu tej wędrówki, ukształtowały ich i sprawiły, że dziś są tym, kim są. Niewinność, tak pozorna i złudna, mącąca myśli i uderzająca w sumienie wysłannika, strach i lęk w chabrowych oczach, które na moment, na tak króciutką chwilę zdawały się prawdziwie szczere, pozbawione sztuczności i fałszywości, zaklętej zdawać by się mogło w tej kobiecie, jakby będącej jej drugą naturą, tą, której nie lubił, nie przepadał, bo broniła się i atakowała, krusząc tym samym most kształtowany ze słów i czynów, a mogących zadecydować o sympatii, czy wręcz przeciwnie, antypatii. To jej oblicze, któremu się poddawała, nosiło znamiona bezwzględnej, zimnokrwistej manipulatorki, bawiącej się losem ludzi, jacy wykazywali dobre intencje względem jej osoby. Czuł to aż nazbyt wyraźnie, tę pogardę we wzroku, jakby coś obślizłego pełzło wzdłuż kręgosłupa, obrzydlistwo i wstręt, ale nie bynajmniej do fizycznej formy dziewczęcia, a do tego, co zatruwało je serduszko, tej trucizny, jaka płynęła w żyłach i w chwilach takich, jak ta dominowała nad rudowłosą. Nagle zapragnął ponownie przyszpilić ją do ściany, dać upust frustracji, jaka narastała, gdzieś w piersi, jakby pragnienie, aby nie była kolejną żmiją w jego życiu, było tak silne, iż tłumiło zdrowy rozsądek. Miał ochotę wysyczeć jej to prosto w twarz widzieć, jak się kurczy, jak dławi ją strach, przed gniewem, by ponownie zobaczyć prawdziwą Jeske, a nie tę demoniczną naturę dziewczęcia. Dłoń płynąca po ramieniu mimowolnie trąca delikatny materiał sukienki, ramiączko opada, zatrzymując się przypadkiem wyłącznie na granicy wstydliwości, a wzrok mężczyzny obserwuje kształtny zarys półkul kryjących się pod tą zasłoną, chociaż dyskretnie, to jednak zauważalnie wpada w pułapkę jej oczu, gdy powraca, wcale nie speszony tym widokiem, ale jednak biorąc na warsztat staż ich relacji, można pomyśleć o zawstydzeniu, którego jednak próżno szukać u wysłannika na licu, a to, co widział na twarzy artystki, było zbyt niepewne, by zawierzyć i zaufać. Doświadczył podobnych minek, niewinnie słodkich, potulnie uległych i zdradliwych w swej fałszywej naturze.
    Słowa powtarzane bezwiednie zirytowały go, gdy mówił „nic”, nie zasłaniał się dumą jakże zdradliwą i w takich momentach przecież nieuzasadnioną, ona jednak przesiąknięta swą drugą naturą nie potrafiła dostrzec głębi tych słów, wiedział o tym, stąd powrót dłoni, co trzymała materiał sukienki w ryzach, aby ten nie zsunął się przypadkiem, zbyt gwałtowne, ale stanowcze sięgnięcie do guziczków koszuli i płynne rozpięcie ich ukazujące pod białą warstwą elegancji pierś człowieka przyzwyczajonego do wysiłku fizycznego, lubiącego ów aktywne spędzanie czasu, jakby wyryte dłutem artysty rzeźbiarza. Poruszający się pod głębokimi oddechami emanował ciepłem i subtelnymi perfumami, które w ogniu wydarzeń nie ulotniły się całkiem, a korzenny aromat przywodzący regiony południowej Hiszpanii otulone, jakby śródziemnomorską bryzą przebijały się przez nadszarpnięte siły i działały łagodząco na wyobraźnię. Zrzucił koszulę z grzbietu i obracając się w miejscu, by ukazać obrażenia po rykoszecie czyjegoś zaklęcia, ot krwawy siniak rozchodzący się po żebrach, który po kilku godzinach zmieni swą barwę na jeszcze paskudniejszą i tym samym będzie irytującą przeszkodą w głębszym oddychaniu, ale to nic, szkoda magii na takie otarcia.
    Zadowolona? – Burknął, patrząc wyzywająco w błękit oczu rudowłosej.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Okrutne. To wszystko, ta całość składająca się na ten moment, ulotną chwilę, westchnienie osiadające na powierzchni miękkich warg i jedwabne nici, metaforycznie oplatające cienkie nadgarstki, dyktujące każdym kolejnym krokiem. Mówiła sobie - graj. Lśniące tęczówki skryj pod woalem smolistych rzęs, lęk schowaj głęboko, nie wypatruj złego, uwagę skieruj na to, co - kogo - masz przed sobą. Jak drobne wskazówki, porady szczerością przesycone, które nigdy nie obierały wyznaczonej roli, bo tej przecież nie miała. Już nie. Czy ta nie rozmyła się, niby dym ulotny w uliczce zroszonej ciemnością oraz subtelnym księżyca blaskiem, pozostawiając li jedynie puste ramy, nagi szkielet, którego nie sposób było wypełnić? Tak, tak sądziła, a mimo to szarość spojrzenia nadawała jej coraz to nowsze wcielenia, wypaczając, oceniając, pod zapytanie kładąc każdy gest, najdrobniejszy ruch dziewczęcia. Jakby krążyła wokół niby drapieżne zwierzę, gotowe osaczyć, zaatakować, półksiężyce paznokci wbić w skórę policzków, opuszkami boleśnie sunąć po linii zarostu, by wreszcie, zdobyć mogła...co? Czego miałaby od niego żądać, uzyskać, brać pełnymi garściami? Czemu zapragnęłaby zwodzić, w celu innym niźli zapewnienie sobie samej bezpieczeństwa? Co miałoby sprawić, iż człowiek, którego spotkała tego wieczora, który witał ją niechęcią i z zastanawiającą gracją otulał ją materią złoczyńcy, kobiety na wskroś złej, nagle znalazłby się na płaszczyźnie rachunku zysków i strat młódki? Zostawił ją. Porzucił. Złościł się. Kruszył. Pomagał. Potem znowu się irytował. Bo nie dziękowała wylewnie za tę kapkę dobroci, bo łatwo nie poddawała się życzliwości, która wraz z kolejnym uderzeniem serca przemieniała się w szereg uprzedzeń. Jeśli w błękicie żył artystki płynęła trucizna, to i w jego duszy nie omieszkała się pojawić, oblekając się w kształt arogancji, tego świętego prawa do stawiania wyroku nim na dobre poznało się całą sprawę. Nie rozumiał, nie potrafił patrzeć, miast tego mierzył własną miarą. Chciał nią potrząsnąć, a przecież to robił, swoim murem, zaciskaniem warg, nieznacznym brwi zmarszczeniem, dystansem, który próbowała skrócić, jednocześnie miękkiego rytmu samej sobie nadając, by przywrócić spokój, by nie poddać się tej naturze pierwotnej. Ale złość wciąż skrzyła, niby płomień buchała i Jeske czuła wściekłość, gniew, rozczarowanie - za swój strach, za wylęknienie, za stagnację tych uczuć, które wydawały się zagnieździć na dobre, a przecież to było nudne. Ile można się bać? Huldra mruga w zdziwieniu, jakby tknięta nową ideą. Och, przecież może teraz tylko zginąć. To nic złego. Ogień w płucach, szerokie dłonie na łabędziej szyi. Ogon podryguje na podobne prawdy, a ta bańka wewnątrz, nieznośna ciasnota, wycofanie oraz czyste przerażenie zanika, rozpływa się niby gródka lodu na trzepocącym organie. Wciąż jest nierzeczywiste, ten świat w żółciach skąpany, wciąż obcy, nieco duszący, ale znośniejszy. I drga, gdy korzenny aromat dociera do nozdrzy, zanurzona dotąd we własnych rozważaniach unosi śliczną buzię, patrzy na ręce zwinnie zajmujące się guzikami koszuli, odsłaniające powoli szeroką pierś proszącą wręcz, by westalka sztuki poznała jej fakturę, każdy mięśnia zarys i lisica ma ochotę się roześmiać, jak mała dziewczynka, ucieszone dziecię, widząc, jak bardzo jest naburmuszony, niechętny, niezadowolony. Będąc na kolanach, wyglądałbyś lepiej, myśli z jakąś lekkością, cała Jeske w Jeske, wciąż z rudymi włosami, wciąż z dąsami mimo wszystko pląsającymi na dolnej wardze przygryzanej. Wróciła, jest, znowu, wróciła.
    - Nie wiem - odpowiada cicho, wciąż miękko, nieznośnie słodko. Smukła dłoń ostrożnie dotyka gorącej skóry, przesuwa się po linii żeber, by ledwie czubkiem paznokcia mogła obrysować zarys rozlewającego się po ciele siniaka - Nie wiem - powtarza, lecz tym razem słowom towarzyszy pomruk, coś na kształt nucenia - Nadal nic nie jest w kolorze moich oczu - odpowiada, marszcząc kształtny nosek, nabzdyczona wyraźnie, choć przecież kącik ust drga, jakby przed śmiechem się powstrzymywała. Zrywa ten kontakt, dotyk niechciany przez niego, odwracając się powoli. Wyglądała strasznie, strasznie, oboje wyglądali i ta resztka makijażu, tragedia.
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Zaklęta w marmurze twarz nimfy, co swymi wdziękami przyciąga spojrzenia, wabi i kusi, by zwieść głupca, nieroztropnego mężczyznę, na zgubę porwać, aby w ofierze, choć jedna zdrowa myśl nie ostała, wszystko zdławić, zgnieść w zarodku, splugawić swym językiem i ciałem. Tak i on czuł pod ciężarem jej spojrzenia, kryjącą się pod zasłoną rzęs tęsknotę za pierwotną dzikością i brakiem hamulców, aby oddać się temu, co tak naturalne, a czego nie potrafimy częstokroć zaakceptować, uważając ów, że jest zbyt śmiałe i niemoralne w swej prostej, ale jakże przyjemnej otoczce. Patrząc na nią miał myśli miliony, a większość z nich umykała spod sideł rozsądku i płynęła swym nurtem, dając pokaz tego, o czym marzył, odkąd ją zobaczył, lecz czego nie robił powstrzymywany tymi narzuconymi, przez społeczeństwo normami i zasłaniając się płaszczem moralności, trwał w przekonaniu, o słuszności swych przekonań. To nic, to przecież tylko nic nieznacząca kobieta w świecie pełnym cudów i magii. Była tuż przed nim, na wyciągnięcie ręki, mógł sięgnąć i przekonać się, iż nie jest to złudzenie, wybryk wyobraźni zmęczonego umysłu, który próbował osłodzić niepowodzenia akcji, czuł gorycz, ta rozlewała się po wnętrznościach, była jak trucizna, jaką należało usunąć, nim zawładnie organizmem. Szukał ucieczki od natrętnych myśli, bo chociaż słowa i określenia padały z ust jego, a także subtelnie przemilczane zamarły w niemym oczekiwaniu na swą kolej, tak w jego nędznym dość życiu, poświęconym służbie i dbaniu o dobro innych, brakowało podobnych temu momentów, chwil, w jakich mógł włączyć „pauzę” i zastanowić się, co dalej, w jakim kierunku biegnie nurt rzeki, którą tak ochoczo płyną dotychczas? Przewijające się kalki wspomnień, niczym strony starego albumu ukazywały wszystkie te niewykorzystane momenty na chwilę szczęścia, na zapomnienie i chociaż odrobinkę ciepła, przecież nie żądał niczego ponadto, co mogłaby mu dać. Trawiony tak niezrozumiałą niechęcią i przeczuciem jadowitości czającej się w słodkich słówkach, jak i pożądaniem, miotał się wewnętrznie. Szukał sposobu na wyjście z sytuacji, na coś, co powstrzyma przed ruchem, jakiego nie potrafił powstrzymać, przed dotykiem jej dłoni, błądzącej po linii żeber, przed przyciągnięciem jej ku sobie w subtelnym wyrazie dominacji kryło się, coś więcej, niż tylko pragnienie bliskości.
    Błękit nieba, o świcie jest koloru twych oczu – zasugerował, wiedziony nagłym impulsem i odpuścił dłoń kobiety, by ta swobodnie spadła w przestrzeń między ciałami. Tak blisko, ciepło, przyjemny zapach perfum wymieszany z potem i adrenaliną buzującą nie tak dawno w ich żyłach. Dlaczego się tak wahał, przed czymś, co było takie proste w wykonaniu? – Kąpiel stygnie – zawyrokował, dość obojętnie, nawet nie patrząc na wannę. Dłoń sunęła po ciele, od bioder w górę po delikatnym materiale sukienki, która gdzieniegdzie nosiła znamiona ostatnich wydarzeń. Przemykając przez załamanie talii, aż do ramienia, jakie wszak było już gołe, bo pozbawione zewnętrznej ochrony przed jego dotykiem, nie mogło się schronić i uciec. Palce jednak sunęły dalej, przemykając przez szyję, na której, na moment, na krótką chwilę zatrzymały się, by zaznaczyć mocniej, dobitniej swą obecność, aż wreszcie docierając do zagubionego kosmyka rudych włosów, zaczesał go za ucho. Nachylił się, wolno i uważnie lustrując, przy tym jej twarz, by rezultacie, jedynie drażniąco musnąć malinowe usta. Momentalnie odsunął się i bezceremonialnie rozebrał, nie oglądając się na kobietę, wszedł do wanny wypełnionej gorącą wodą. Ciepło rozchodziło się po całym ciele, a uśmiech zadowolenia zakwitł na wargach wysłannika.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Zbyt wiele myśli, emocji, odczuć dawno niezaznanych przeplatało się między sobą w jej wnętrzu, nawołując rozpaczliwie o namiastkę wolności, o możliwość rozchylenia różanych warg i wykrzyczenia wszystkiego, co złe oraz straszne pod jasną skórą było, ten cały lęk i irytacja, zwierzę jakby obce w duszy się kryjące, a przecież takie samo jak ona. Wrzało, burzyło się niby kręgi na spokojnej tafli jestestwa, by zaraz falami mogło uderzać o cienką materię rzeczywistości. Co miało właśnie miejsce? Jaką granicę przekroczono? Kiedy dokładnie obawa przeistoczyła się w nabuzowaną poczwarę pełną uczuć? Czy to miało naprawdę znaczenie? Teraz gdy chaber spojrzenia wyzierający spod smolistych rzęs sięgał tego stalą znaczonego? Czy pragnęła go osaczyć? Drobne dłonie wznieść, zamknąć między nimi twarz obarczoną wyrazistymi rysami, pociągnąć na samo dno tego, czego wzbraniał się tak rozpaczliwie? Może, może nie. Nie była pewna. Wiedziona instynktem niźli chłodną kalkulacją, impulsami z zewnątrz ją otaczającymi, poddawała się chwilowym zachciankom, potrzebą trwania w tym co łatwe, miłe i przyjemne. Stojący przed nią mężczyzna nie był łatwy, przyobleczony w marmur wartości oraz obowiązków, niby statua reprezentująca swoją funkcję w sposób nader godny, wykazywał się zastanawiającą sprzecznością, która więziła go dotkliwie łańcuchami własnych wyobrażeń. Powaga jakże prosto ustępowała rozbawieniu, nawet jeśli oczy, te szare, takie zamyślone, oddalone od tego co miał na wyciągnięcie ręki, wciąż sunęły po otoczeniu, szukając wszelkich oznak niebezpieczeństwa. Zaraz jednak owo rozluźnienie umykało przed gniewem, przepełnioną ambicją bestią, która nie dopuszczała do porażek i płomień swój gotowa była wylać na niewinną ofiarę, drobny błąd w skrzętnie opracowywanym planie, by po ledwie uderzeniu serca wyrzuty sumienia mogły pochwycić go ponownie, nadając łagodniejszego, acz zroszonego prowokacją wyrazu. Zabawne. To wszystko nagle wydawało się takie zabawne, iż miała chęć odchylić głowę i zaśmiać się perliście. Nie uczyniła tego, zbyt głodna, zbyt złakniona prawdy, chcąca pod powierzchnią smukłych paluszków samodzielnie zedrzeć tę zbroję patosu, ujrzeć to co kryje w sobie Soelberg. Czy wnętrze miał robaczywe? Czy może coś innego tkwiło w środku? Czy mogła, chociażby musnąć sam wierzch tego? Nasycić się kapką wiedzy, nim oboje odejdą w swą własną stronę? Ogon drga w nagłej ekscytacji, wargi rozchylają się w urzeczeniu, jakby demon wreszcie miał szansę posłyszeć ten zew pierwotny, zachęcający wręcz do rozpoczęcia polowania. I drży, jasna skóra drga pod wpływem obcej skóry, ciało nagle jest przy ciele, tak nieznośnie blisko, iż zdaje się, że wzajemnie mogą czerpać z siebie własną ciepłotę. Niski, męski głos wibruje w ociężałym, wilgotnym powietrzu, gdy dziewczęce opuszki palców dotykają załamań faktury jego klatki piersiowej, śledzą zarys mięśni, półksiężycami paznokci drażnią wrażliwą powierzchnię. Spija jego słowa z ust, lecz sama milczy, pozwalając by i on rozpoczął wędrówkę, poznał ledwie szkic sylwetki, nim w pełni obezna się ze sztuką, z którą przyszło mu obcować. Wzrok nie umykał, płocho nie przemykał ponad umięśnione ramię, niewinność różu nie wstąpiła na blade policzki z urokiem, sięgała jego lic odważnie, z wyzwaniem skrą złości znaczącą czerń źrenic, gdy pochwycił ją mocniej przy szyi i kiedy wreszcie ich wargi złączyły się na nieznośnie krótki moment, zbyt prędki, by odczuć zadowolenie, zbyt długi, by nie chcieć więcej. I mogłaby się oburzyć, kiedy ją od niechcenia minął, zrzucając z siebie ubranie, nie szczędząc jej nawet myśli, gdy tak podle zawłaszczył sobie jej kąpiel. Ale to nic, jeśli tak miała wyglądać jego gra...ona też mogła się bawić równie dobrze. W obecnym przypadku nie było mowy o przegranych.
    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg



    ***

    Nim promienie wschodzącego słońca rozświetliły świat, nim ich ciepłe ramiona objęły twarze zmęczonych po nocy ludzi. Oficer bez pośpiechu, ale zwinnie wyplątał się z objęć łóżka, które go trzymało niepewnie, i tak strachliwie, jakby w przypuszczeniu dopuszczało do siebie możliwość, o zniknięciu skoro świt kruka. Pozostawiając bukiet kwiatów i krótki liścik ubrał się i opuścił hotelowy pokój zostawiając za sobą wydarzenia minionej nocy.

    Ivar i Jeske z tematu



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.