Strike a violent pose (K. Sorsa & I. Soelberg, grudzień 1995)
2 posters
Bezimienny
Strike a violent pose (K. Sorsa & I. Soelberg, grudzień 1995) Nie 10 Gru - 0:36
Była jak pęknięta szklanka, pełna cienkich rysek, choć wciąż w całości, jakby sklejona jakimś nieudanym zaklęciem. Pod dotykiem mogła się rozsypać na małe kawałeczki i jeszcze poranić dłonie. Schowała zmarznięte ręce w kieszenie czarnego płaszcza. Guziki były nierówno zapięte, musiała ubierać go w pośpiechu. Z resztą tak było, wybiegła z baru tylko narzucając go na ramiona, zaraz po nim zaś szalik, zupełnie niezawiązany, a już w drodze dopinała duże guziki i owinęła szyję wełnianym, dzianym materiałem. Bylo zimno, tak zimno, że czerwone policzki piekły jak lawa i tylko ich temperatura utrzymywała schnące strugi łez.
Miała czerwone dłonie. Wino jedno, drugiego pół, a część wylała na własne dłonie, później wytarła w czarne spodnie. Roznosiła woń paskudnie tanich papierosów i równie podłego alkoholu, choć jego większość nie była w jej żyłach, a zapach pochodził z tej paskudnej plamy. Oczy miała czerwone. Mokre od słonych łez. Wargi miała czerwone. Ciągle je przygryzała, skubiąc suche skórki, powodując powstanie małych ranek. I trzęsła się jak ofiara.
Godzina, o dziwo, nie była aż tak późna, a Klara na tyle trzeźwa, by rozumieć, że czas jest graniczny. Untamo mógł już spać, ale wcale nie musiał. Znała go na tyle dobrze, że wiedziała, że widok córki w takim stanie doprowadzi go na skraj wytrzymałości. Nie chodziło nawet o alkohol - podejrzewała, że chociaż było mu trudno się z tym pogodzić, była dorosła. Niedługo, ale była. W dodatku kroki stawiała równo. Ale problem stanowiła huśtawka emocjonalna kłębiąca się w jej sercu.
To był smutek czy złość? Nie umiała odróżnić. Roztrzaskał się jej mały świat, zdeptano dumę, w tak krótkim czasie wszystko wydawało się rozsypywać. Nie wiedziała co zrobić ani gdzie się zgłosić. Może babcia mogłaby ją wybronić? W końcu sama nieraz opowiadała o swoim złamanym młodzieńczym sercu, ze śmiechem i smutkiem... Nie, powrót nie wchodził w grę.
Nie chciała martwić ojca.
Zapach cynamonu ostatecznie przywiódł ją tutaj. Dlaczego? Najbliżsi przyjaciele zostali na miejscu, a tutaj... Było blisko. Jej roztrzepana głowa uznała to za najlepsze miejsce do wyboru, nawet jeśli stojąc przed samymi drzwiami jeszcze się zawahała... Ba, nawet już po zapukaniu do drzwi.
Głupia. Po cholerę tu przylazłaś?
I już miała zwinąć się zanim ktokolwiek zauważyłby jej obecność, a lokatorzy uznaliby ten dźwięk za niewinny żart, gdy drzwi zaczęły się otwierać.
Miała czerwone dłonie. Wino jedno, drugiego pół, a część wylała na własne dłonie, później wytarła w czarne spodnie. Roznosiła woń paskudnie tanich papierosów i równie podłego alkoholu, choć jego większość nie była w jej żyłach, a zapach pochodził z tej paskudnej plamy. Oczy miała czerwone. Mokre od słonych łez. Wargi miała czerwone. Ciągle je przygryzała, skubiąc suche skórki, powodując powstanie małych ranek. I trzęsła się jak ofiara.
Godzina, o dziwo, nie była aż tak późna, a Klara na tyle trzeźwa, by rozumieć, że czas jest graniczny. Untamo mógł już spać, ale wcale nie musiał. Znała go na tyle dobrze, że wiedziała, że widok córki w takim stanie doprowadzi go na skraj wytrzymałości. Nie chodziło nawet o alkohol - podejrzewała, że chociaż było mu trudno się z tym pogodzić, była dorosła. Niedługo, ale była. W dodatku kroki stawiała równo. Ale problem stanowiła huśtawka emocjonalna kłębiąca się w jej sercu.
To był smutek czy złość? Nie umiała odróżnić. Roztrzaskał się jej mały świat, zdeptano dumę, w tak krótkim czasie wszystko wydawało się rozsypywać. Nie wiedziała co zrobić ani gdzie się zgłosić. Może babcia mogłaby ją wybronić? W końcu sama nieraz opowiadała o swoim złamanym młodzieńczym sercu, ze śmiechem i smutkiem... Nie, powrót nie wchodził w grę.
Nie chciała martwić ojca.
Zapach cynamonu ostatecznie przywiódł ją tutaj. Dlaczego? Najbliżsi przyjaciele zostali na miejscu, a tutaj... Było blisko. Jej roztrzepana głowa uznała to za najlepsze miejsce do wyboru, nawet jeśli stojąc przed samymi drzwiami jeszcze się zawahała... Ba, nawet już po zapukaniu do drzwi.
Głupia. Po cholerę tu przylazłaś?
I już miała zwinąć się zanim ktokolwiek zauważyłby jej obecność, a lokatorzy uznaliby ten dźwięk za niewinny żart, gdy drzwi zaczęły się otwierać.
Ivar Soelberg
Re: Strike a violent pose (K. Sorsa & I. Soelberg, grudzień 1995) Nie 10 Gru - 0:36
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Zimowa aura przytuliła Midgard w swe ramiona, trzymając pewnie i stanowczo, dając jasny przekaz o nadchodzącym mrozie, śnieżnych zamieciach i teatrze pokazów świetlnych, jakim była aurora borealis, w mieście co prawda efekt jej piękna nie był tak spektakularny, jak na bezdrożach z dala od cywilizacji, lecz mimo to podskórnie cieszył się z walorów pogodowych. Planował z wyprzedzeniem, krótki wyjazd w góry na narty, lecz nawał pracy i obowiązki trzymały go w ryzach i nie pozwalały, jak na razie zerwać się ze smyczy. Nie chciał narzucać się ze swoimi roszczeniami, co do wolnego, akceptował hierarchię i miał świadomość, że jak na razie, był na jej szarym końcu. To z czasem miało się zmienić, liczył nawet, że w ciągu najbliższych miesięcy.
Dzień przeminął w zastraszającym tempie, nim się obejrzał zapadł zmrok, a siedziba kruczej pustoszała on sam został odrobinę po godzinach, lecz głód i jego wykurzył za biurka. Zwykle po pracy jadał, w którejś z lubianych przez siebie restauracji na starym mieście, było to po drodze i nie tracił cennego czasu, a posiłki, były zadowalające, wprawdzie jak na kucharskie beztalencie, całkiem nieźle szło mu wybieranie miejsc, w jakich się stołował, niesiony niezrozumiałym instynktem zawsze znajdywał lokale, które podawały najsmaczniejsze jedzenie w okolicy. Zaglądając do jednego z takich miejsc w drodze powrotnej nie prosił o stolik, zbyt późna była na to pora, wolał zjeść w spokoju, przez nikogo nietrapiony w zaciszu własnego mieszkania.
Znali go. Przypadkiem, ale poznał szefa kuchni i zarazem właściciela, a jego sposób stołowania również, został wypraktykowany i gdy tylko w ciągu dnia dał znać, że zjawi się po posiłek ten na niego zawsze czekał, nieraz w natłoku obowiązków nie zdołał wysłać rudego posłańca do restauracji, wówczas i tak nie musiał się martwić, nigdy się na nich nie zawiódł. Dzięki temu, że stołował się właściwie zawsze na mieście kuchnia prezentowała się jak sala operacyjna przed zabiegiem, nieskazitelnie czysta, wręcz sterylna. Jedynie, gdy brat wpadał z wizytą była używana lub gdy ochota na kolorowy alkohol zaświeciła w oczy i tu pod tym względem Soelberg nadrabiał braki. Nie wiedział, skąd brała się ta cierpliwość i pedantyczność w każdym przygotowywanym koktajlu, prawdopodobnie jego cechy przekładały się na każdą rzecz, jakiej poświęcał swą uwagę i mimowolnie, te nabierały takiego, a nie innego charakteru.
Wchodząc do mieszkania czuł się swobodny, nawet jeszcze paradując w mundurze, miał przed oczami wieczór, w którym poświęci się smacznej kolacji lekturze przy kominku, popijając, któryś z koniaków lub whisky. Nic nie mogło zepsuć tej nocy.
Pukanie do drzwi zastało go w momencie, kiedy wychodząc z łazienki ubierał cywilny strój, jakim była luźna biała koszulka, bez nadruków, gładka i wyprasowana pachnąca lawendą. Przeczesał pospiesznie włosy i bez zawahania się otworzył. Zdławił w zarodku pierwszą reakcję, ta mogła być zbyt krzywdząca. Starał się nie pokazać zaskoczenia jej wizytą, jednak stan, w jakim się znajdowała mówił wiele, mówił wszystko.
– Dobry wieczór, wejdź. – Otworzył szerzej masywne drzwi i gestem dłoni zaprosił ją do środka. – Mojego brata, tu nie ma. Jeśli to jego szukasz. – Z miejsca zaznaczył, nie chciał jej robić złudnej nadziei, wiedział że miała z nim zawsze lepszy kontakt, niż z nim.
– Jesteś głodna? – Zapytał zamykając drzwi, gdy jasnym, było że w takim stanie nie opuści jego mieszkania. Zbyt bliskim mu był jej ojciec, aby pozwolić jej na to.
Dzień przeminął w zastraszającym tempie, nim się obejrzał zapadł zmrok, a siedziba kruczej pustoszała on sam został odrobinę po godzinach, lecz głód i jego wykurzył za biurka. Zwykle po pracy jadał, w którejś z lubianych przez siebie restauracji na starym mieście, było to po drodze i nie tracił cennego czasu, a posiłki, były zadowalające, wprawdzie jak na kucharskie beztalencie, całkiem nieźle szło mu wybieranie miejsc, w jakich się stołował, niesiony niezrozumiałym instynktem zawsze znajdywał lokale, które podawały najsmaczniejsze jedzenie w okolicy. Zaglądając do jednego z takich miejsc w drodze powrotnej nie prosił o stolik, zbyt późna była na to pora, wolał zjeść w spokoju, przez nikogo nietrapiony w zaciszu własnego mieszkania.
Znali go. Przypadkiem, ale poznał szefa kuchni i zarazem właściciela, a jego sposób stołowania również, został wypraktykowany i gdy tylko w ciągu dnia dał znać, że zjawi się po posiłek ten na niego zawsze czekał, nieraz w natłoku obowiązków nie zdołał wysłać rudego posłańca do restauracji, wówczas i tak nie musiał się martwić, nigdy się na nich nie zawiódł. Dzięki temu, że stołował się właściwie zawsze na mieście kuchnia prezentowała się jak sala operacyjna przed zabiegiem, nieskazitelnie czysta, wręcz sterylna. Jedynie, gdy brat wpadał z wizytą była używana lub gdy ochota na kolorowy alkohol zaświeciła w oczy i tu pod tym względem Soelberg nadrabiał braki. Nie wiedział, skąd brała się ta cierpliwość i pedantyczność w każdym przygotowywanym koktajlu, prawdopodobnie jego cechy przekładały się na każdą rzecz, jakiej poświęcał swą uwagę i mimowolnie, te nabierały takiego, a nie innego charakteru.
Wchodząc do mieszkania czuł się swobodny, nawet jeszcze paradując w mundurze, miał przed oczami wieczór, w którym poświęci się smacznej kolacji lekturze przy kominku, popijając, któryś z koniaków lub whisky. Nic nie mogło zepsuć tej nocy.
Pukanie do drzwi zastało go w momencie, kiedy wychodząc z łazienki ubierał cywilny strój, jakim była luźna biała koszulka, bez nadruków, gładka i wyprasowana pachnąca lawendą. Przeczesał pospiesznie włosy i bez zawahania się otworzył. Zdławił w zarodku pierwszą reakcję, ta mogła być zbyt krzywdząca. Starał się nie pokazać zaskoczenia jej wizytą, jednak stan, w jakim się znajdowała mówił wiele, mówił wszystko.
– Dobry wieczór, wejdź. – Otworzył szerzej masywne drzwi i gestem dłoni zaprosił ją do środka. – Mojego brata, tu nie ma. Jeśli to jego szukasz. – Z miejsca zaznaczył, nie chciał jej robić złudnej nadziei, wiedział że miała z nim zawsze lepszy kontakt, niż z nim.
– Jesteś głodna? – Zapytał zamykając drzwi, gdy jasnym, było że w takim stanie nie opuści jego mieszkania. Zbyt bliskim mu był jej ojciec, aby pozwolić jej na to.
Bezimienny
Re: Strike a violent pose (K. Sorsa & I. Soelberg, grudzień 1995) Nie 10 Gru - 0:36
To nie tak, że wiedziała aż tak wiele o ich życiach. Nigdy nie pytała. Ale był to przywilej młodego pokolenia, zakładało się z góry, że nastolatki obchodzi tylko czubek ich własnego nosa i chociaż starsze pokolenie okropnie na to narzekało, nie było żadnej możliwości by to zmienić. Była do tyłu z życiami znajomych, z którymi nie widywała się często. Czy to takie dziwne? Soelbergowie też się nie odzywali poza okazjonalnymi obiadami w towarzystwie Untamo. Tak po prostu istnieli. Wiedząc o sobie tyle co było potrzebne. I nie mając na siebie wielkiego wpływu.
Dalecy znajomi.
Na starszego z braci zareagowała niepewnością. Wyglądała na spłoszoną. Rzeczywiście spodziewała się… Nie, nie do końca spodziewała się czegokolwiek. Chciała po prostu przez chwilę się schować gdzieś, gdzie przypadkowy przechodzień nie będzie ciągnął wzrokiem za roztrzęsioną osiemnastolatką. Wahała się widocznie czy w ogóle przyjąć propozycję wejścia, stojąc przez dobre pół minuty w korytarzu. - Cześć… - Zaczęła tylko, nie chcąc mówić dużo, by nie ujawniać łamiącego się głosu. Bezskutecznie, było za późno by to ukryć.
Nie powiedziałaby nawet, że z którymkolwiek z braci miała lepszy czy gorszy kontakt. Do niedawna był taki sam, jednak kilka miesięcy wcześniej Eitri nie wsypał jej okropnego stanu. Właściwie co jej szkodziło? Może zwyczajnie zagrać na tym, że niedawno oni byli w jej wieku i mieli na koncie podobne występki. Weszła więc do środka, do ciepłego mieszkania pachnącego lakierowanym drewnem. Jest może... - Nie zdążyła skończyć, bo Ivar ją ubiegł. Widać było konsternację na twarzy osiemnastolatki, która nawet nie zdjęła swojego płaszcza na wejściu. Kilka detali przyciągało uwagę przy dłuższym spojrzeniu. Popiół z papierosów nie zawsze został strzepany przez wiatr, a z kieszeni, w której dziewczyna trzymała rękę, wystawała miniaturowa różyczka, której płatki pociemniały do koloru ciemnego bordo z powodu mroźnej temperatury. Nie patrzyła w stronę rozmówcy, jakby w ten sposób mogła ukryć wszystko co się dzisiaj wydarzyło.
- A dobra... To ja pójdę w takim razie.
Podjęła naprawdę śmiałą próbę zwinięcia się stąd szybko. Nie miała pojęcia w jaki sposób Ivar będzie reagował, a wolała mieć większą kontrolę nad rozmową, gdy miała być ona tak emocjonalna jak sama Sorsa teraz.
Dalecy znajomi.
Na starszego z braci zareagowała niepewnością. Wyglądała na spłoszoną. Rzeczywiście spodziewała się… Nie, nie do końca spodziewała się czegokolwiek. Chciała po prostu przez chwilę się schować gdzieś, gdzie przypadkowy przechodzień nie będzie ciągnął wzrokiem za roztrzęsioną osiemnastolatką. Wahała się widocznie czy w ogóle przyjąć propozycję wejścia, stojąc przez dobre pół minuty w korytarzu. - Cześć… - Zaczęła tylko, nie chcąc mówić dużo, by nie ujawniać łamiącego się głosu. Bezskutecznie, było za późno by to ukryć.
Nie powiedziałaby nawet, że z którymkolwiek z braci miała lepszy czy gorszy kontakt. Do niedawna był taki sam, jednak kilka miesięcy wcześniej Eitri nie wsypał jej okropnego stanu. Właściwie co jej szkodziło? Może zwyczajnie zagrać na tym, że niedawno oni byli w jej wieku i mieli na koncie podobne występki. Weszła więc do środka, do ciepłego mieszkania pachnącego lakierowanym drewnem. Jest może... - Nie zdążyła skończyć, bo Ivar ją ubiegł. Widać było konsternację na twarzy osiemnastolatki, która nawet nie zdjęła swojego płaszcza na wejściu. Kilka detali przyciągało uwagę przy dłuższym spojrzeniu. Popiół z papierosów nie zawsze został strzepany przez wiatr, a z kieszeni, w której dziewczyna trzymała rękę, wystawała miniaturowa różyczka, której płatki pociemniały do koloru ciemnego bordo z powodu mroźnej temperatury. Nie patrzyła w stronę rozmówcy, jakby w ten sposób mogła ukryć wszystko co się dzisiaj wydarzyło.
- A dobra... To ja pójdę w takim razie.
Podjęła naprawdę śmiałą próbę zwinięcia się stąd szybko. Nie miała pojęcia w jaki sposób Ivar będzie reagował, a wolała mieć większą kontrolę nad rozmową, gdy miała być ona tak emocjonalna jak sama Sorsa teraz.
Ivar Soelberg
Re: Strike a violent pose (K. Sorsa & I. Soelberg, grudzień 1995) Nie 10 Gru - 0:36
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Bystre spojrzenie dostrzegało wiele, być może widziało wszystko, lecz usta te pozostawały zamknięte, gdy początkowa formułka słów wyrzuconych w przestrzeń przebrzmiała wzrokiem taksował kobietę pozostając niemym obserwatorem jej zachowania w progu mieszkania i nie bardzo świadom, tego czego oczekiwała po nim, a może i po sobie samej, co ją przywiodło w to miejsce, jaki impuls skierował ją w takim stanie pod drzwi Soelberga, świadom jak niewiele odpowiedzi zna na powyższe pytania wolał zachować milczenie, niż wybiegać w przed szereg z próbą rozwiania mgły tajemnicy.
Wyczuwalny alkohol w powietrzu ciągnął od kobiety – tanie wino, jego aromatu nie sposób pomylić z czymkolwiek innym, trudno aby obwiniał ją o jego nadmierne spożywanie, sam wszak nie tak dawno temu był nastolatkiem i miał w swoim życiu kilka historii, jakie niekoniecznie chciałby pamiętać. Niestety u niektórych odpowiedzialność przychodziła z wiekiem, a u innych wcale.
– Zostań. – Stwierdzenie wyrzucone z ust Ivara, było banalne w swej prostej formie, on sam nie oczekiwał gości, ale to nie oznaczało, że nie był na nich gotowy. Z drugiej jednak strony rozumiał niepewność dziewczyny, co prawda znali się, lecz nigdy nie byli sam na sam, zwłaszcza w takich okolicznościach to mogło ją onieśmielać? Próba zrozumienia Klary była jak najbardziej uzasadniona, chciał jej pomóc i jakkolwiek złagodzić skutki, tego co się wydarzyło, a czego obraz miał przed oczami.
– Jest zima, co więcej jest już późno. Więc albo zostaniesz tutaj, gdzie masz zapewnioną opiekę, albo będziesz się błąkała po mieszkaniach znajomych, bo do domu nie wrócisz, jak sądzę? – Uśmiechnął się wyjątkowo kwaśno i skrzyżował przedramiona na piersi. Oczekiwał deklaracji, najlepiej artykułowanej, aczkolwiek gdyby dziewczyna wyszła miałby pewne wyrzuty sumienia głównie przez pamięć o Untamo. Niestety nie mógł jej tego definitywnie zabronić, chociaż zostawało rozwiązanie pilnowania jej przez całą noc, to jednak mógł robić z pozycji salonowego fotela, miast błąkać się po mieście.
– Rano wrócisz do domu. Na poczekaniu wymyślisz ojcu kit, który bez mrugnięcia okiem łyknie, a ja cię nie wydam. Pasuje? – Zapytał martwiąc się o jej percepcję i to, czy wypowiadane słowa trafiały do umysłu dziewczęcia.
Wyczuwalny alkohol w powietrzu ciągnął od kobiety – tanie wino, jego aromatu nie sposób pomylić z czymkolwiek innym, trudno aby obwiniał ją o jego nadmierne spożywanie, sam wszak nie tak dawno temu był nastolatkiem i miał w swoim życiu kilka historii, jakie niekoniecznie chciałby pamiętać. Niestety u niektórych odpowiedzialność przychodziła z wiekiem, a u innych wcale.
– Zostań. – Stwierdzenie wyrzucone z ust Ivara, było banalne w swej prostej formie, on sam nie oczekiwał gości, ale to nie oznaczało, że nie był na nich gotowy. Z drugiej jednak strony rozumiał niepewność dziewczyny, co prawda znali się, lecz nigdy nie byli sam na sam, zwłaszcza w takich okolicznościach to mogło ją onieśmielać? Próba zrozumienia Klary była jak najbardziej uzasadniona, chciał jej pomóc i jakkolwiek złagodzić skutki, tego co się wydarzyło, a czego obraz miał przed oczami.
– Jest zima, co więcej jest już późno. Więc albo zostaniesz tutaj, gdzie masz zapewnioną opiekę, albo będziesz się błąkała po mieszkaniach znajomych, bo do domu nie wrócisz, jak sądzę? – Uśmiechnął się wyjątkowo kwaśno i skrzyżował przedramiona na piersi. Oczekiwał deklaracji, najlepiej artykułowanej, aczkolwiek gdyby dziewczyna wyszła miałby pewne wyrzuty sumienia głównie przez pamięć o Untamo. Niestety nie mógł jej tego definitywnie zabronić, chociaż zostawało rozwiązanie pilnowania jej przez całą noc, to jednak mógł robić z pozycji salonowego fotela, miast błąkać się po mieście.
– Rano wrócisz do domu. Na poczekaniu wymyślisz ojcu kit, który bez mrugnięcia okiem łyknie, a ja cię nie wydam. Pasuje? – Zapytał martwiąc się o jej percepcję i to, czy wypowiadane słowa trafiały do umysłu dziewczęcia.
Bezimienny
Re: Strike a violent pose (K. Sorsa & I. Soelberg, grudzień 1995) Nie 10 Gru - 0:36
Może nie powinna wycierać dłoni o płaszcz. Wprawdzie na czarnym materiale nie było ich widać, został tylko nieprzyjemny zapach. Czuła też ciepłą ciecz na jednej dłoni, niewielką ilość, ale zaczynała niebezpiecznie spływać po skórze, dlatego właśnie trzymała obie ręce w kieszeni, co wraz z jej spojrzeniem, które płynnie przechodziło z przerażonej sarny do "jestem taka wyluzowana i wszystko po mnie spływa", sprawiało, że wyglądała raz na bardzo wycofaną, a raz bardzo lekceważąco. Gdyby jej babcia zobaczyła tę sylwetkę to pewnie Klara oberwałaby łyżką w plecy, bo garbiła się okropnie, zapewne przez zimno. Miała jednak trzeźwe spojrzenie. Wprawdzie piła wino, ale nie na tyle by się upić, co najwyżej lekko ocieplić czerwone policzki, mrowiące z resztą po spotkaniu z ciepłym powietrzem. Szok na skórze na początku był bardzo niekomfortowy, jednak po chwili zmienił się w przyjemne uczucie ciepła. Podobnie było z jej uszami, schowanymi pod czapką.
- Nie chcę przeszkadzać. - Odpowiedziała, z resztą zgodnie z prawdą. Wolała rozwiązywać swoje problemy na własną rękę. Jedno trzeba było wiedzieć o Klarze - była z niej okropnie uparta baba. Zawsze uważała, że wie co dla niej samej najlepsze, a na wspomnienie o opiece, aż skrzywiła lekko swój prosty, aczkolwiek czerwony od zimna nos.
- Ty też martwisz się o stan serca mojego ojca? I tak jest za młody na zawał. - Prychnęła nico odważniej zaraz przed mocniejszym pociągnięciem nosem. - Nie potrzebuję niczyjej opieki. - Rzuciła jak prawdziwa twardzielka. Zawsze zakładała, że gdy spotyka się z czyjąś życzliwością, ten ktoś będzie oczekiwał jakiejś walidacji w zamian. Nie wierzyła, że ludzie robią dobre rzeczy z samego dobrego serduszka. Zawsze mieli z tego przynajmniej wewnętrzną satysfakcję lub bezsensowne wmawianie sobie, że są lepszymi ludźmi niż w rzeczywistości są.
Zlustrowała Ivara nieufnym wzrokiem z góry na dół, ale na koniec tylko westchnęła. Wyciągnęła prawą dłoń z kieszeni i pokazała mu przecięcie na samym jej środku, płytkie, ale wciąż krwawiące. Wyglądało na zrobione bardzo ostrym przedmiotem. - Rozbiłam butelkę. Zajmę się tym jak palce mi przestaną drętwieć, ale jakbyś miał coś do wytarcia...
- Nie chcę przeszkadzać. - Odpowiedziała, z resztą zgodnie z prawdą. Wolała rozwiązywać swoje problemy na własną rękę. Jedno trzeba było wiedzieć o Klarze - była z niej okropnie uparta baba. Zawsze uważała, że wie co dla niej samej najlepsze, a na wspomnienie o opiece, aż skrzywiła lekko swój prosty, aczkolwiek czerwony od zimna nos.
- Ty też martwisz się o stan serca mojego ojca? I tak jest za młody na zawał. - Prychnęła nico odważniej zaraz przed mocniejszym pociągnięciem nosem. - Nie potrzebuję niczyjej opieki. - Rzuciła jak prawdziwa twardzielka. Zawsze zakładała, że gdy spotyka się z czyjąś życzliwością, ten ktoś będzie oczekiwał jakiejś walidacji w zamian. Nie wierzyła, że ludzie robią dobre rzeczy z samego dobrego serduszka. Zawsze mieli z tego przynajmniej wewnętrzną satysfakcję lub bezsensowne wmawianie sobie, że są lepszymi ludźmi niż w rzeczywistości są.
Zlustrowała Ivara nieufnym wzrokiem z góry na dół, ale na koniec tylko westchnęła. Wyciągnęła prawą dłoń z kieszeni i pokazała mu przecięcie na samym jej środku, płytkie, ale wciąż krwawiące. Wyglądało na zrobione bardzo ostrym przedmiotem. - Rozbiłam butelkę. Zajmę się tym jak palce mi przestaną drętwieć, ale jakbyś miał coś do wytarcia...
Ivar Soelberg
Re: Strike a violent pose (K. Sorsa & I. Soelberg, grudzień 1995) Nie 10 Gru - 0:36
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Uśmiech błąkający się w kącikach ust, tak złudnie podobny grymasowi irytacji przemykał przez oblicze Soelberga, nie lubił niezdecydowania, cenił natomiast klarowne i jasne odpowiedzi. Świadom, że przyszło mu rozmawiać z osobą pijaną musiał z miejsca uzbroić się w cierpliwość i pozwolić rozmowie trwać, wszak siłą jej nie zamierzał do niczego zmuszać. Ostatecznie była dorosła i mogła względnie robić, co chciała.
– Nie przeszkadzasz, jak wspomniałem właśnie siadam do kolacji, a raźniej jest we dwoje, nie sądzisz? – Stanowcze spojrzenie spoczęło na bladym licu kobiety, a usta rozchyliły się w lekkim uśmiechu, o dziwo niedyktowanym fałszem. Z dwojga złego wolał towarzystwo pijanej nastolatki, niż myśl o odesłaniu jej na ulicę, tym samym pozostawiając samej sobie.
– Otóż zapewniam, że nie. Akurat patrząc na jego styl życia; stres i kiepską dietę, można zakładać, że jest wręcz przeciwnie. Dlatego oszczędź mu proszę zmartwień i dodatkowych siwych włosów. – Było mu żal staruszka i chciał mu oszczędzić przykrości wolał wystosować do niego osobiście wiewiórkę, by chłopina nie martwił się o los swej córki, niż wystawiać go na niepewność, pomimo jej wieku. – Mhm, oczywiście. Nie zgrywaj się, nie udawaj, przecież widzę. Jesteś na skraju płaczu, a zadzierasz nosa, chcąc mi udowodnić, jaka jesteś harda i niezależna, żałosne. – Prowokujące iskierki w szarych oczach zapłonęły jaśniejącym ogniem. Chciał ją sprawdzić, był pewien, że łyknie przynętę, że otworzy się i jednocześnie pozwoli mu przemówić jej argumentami do odurzonego alkoholem umysłu, jeśli to nie podziała poszuka innej dźwigni nacisku. Byle tylko kobieta ugięła się i głupio nie stawiała na swoim.
– Pozwól, proszę – spojrzał jej w oczy, gdy pokazała skaleczenie. Zareagował instynktownie dotykając delikatnie dłoni i krytycznie przyglądając się skaleczeniu. – To zajmie tylko chwilkę. – Promienny, ciepły uśmiech momentalnie przegnał ponure chmury znad oblicza kruczego pozostała, tylko czysta sympatia i troska. – Sótthreinsa – odkaził ranę, lecz szepty wypowiadanych zaklęć nie cichły. – Sárr – kolejna formułka z magii leczniczej, którą o dziwo, kiedyś zarażony zgłębił, ot podstawy przydające się w pracy. – Fetill – cień uśmiechu, dalej trwał, a czujne spojrzenie badało reakcję kobiety na zaklęcia. – Heitr– ostatnim zaklęciem, chciał nieco ją ogrzać i wysuszyć włosy. – To jak zostaniesz na kolacji? – Zapytał, bez cienia irytacji.
– Nie przeszkadzasz, jak wspomniałem właśnie siadam do kolacji, a raźniej jest we dwoje, nie sądzisz? – Stanowcze spojrzenie spoczęło na bladym licu kobiety, a usta rozchyliły się w lekkim uśmiechu, o dziwo niedyktowanym fałszem. Z dwojga złego wolał towarzystwo pijanej nastolatki, niż myśl o odesłaniu jej na ulicę, tym samym pozostawiając samej sobie.
– Otóż zapewniam, że nie. Akurat patrząc na jego styl życia; stres i kiepską dietę, można zakładać, że jest wręcz przeciwnie. Dlatego oszczędź mu proszę zmartwień i dodatkowych siwych włosów. – Było mu żal staruszka i chciał mu oszczędzić przykrości wolał wystosować do niego osobiście wiewiórkę, by chłopina nie martwił się o los swej córki, niż wystawiać go na niepewność, pomimo jej wieku. – Mhm, oczywiście. Nie zgrywaj się, nie udawaj, przecież widzę. Jesteś na skraju płaczu, a zadzierasz nosa, chcąc mi udowodnić, jaka jesteś harda i niezależna, żałosne. – Prowokujące iskierki w szarych oczach zapłonęły jaśniejącym ogniem. Chciał ją sprawdzić, był pewien, że łyknie przynętę, że otworzy się i jednocześnie pozwoli mu przemówić jej argumentami do odurzonego alkoholem umysłu, jeśli to nie podziała poszuka innej dźwigni nacisku. Byle tylko kobieta ugięła się i głupio nie stawiała na swoim.
– Pozwól, proszę – spojrzał jej w oczy, gdy pokazała skaleczenie. Zareagował instynktownie dotykając delikatnie dłoni i krytycznie przyglądając się skaleczeniu. – To zajmie tylko chwilkę. – Promienny, ciepły uśmiech momentalnie przegnał ponure chmury znad oblicza kruczego pozostała, tylko czysta sympatia i troska. – Sótthreinsa – odkaził ranę, lecz szepty wypowiadanych zaklęć nie cichły. – Sárr – kolejna formułka z magii leczniczej, którą o dziwo, kiedyś zarażony zgłębił, ot podstawy przydające się w pracy. – Fetill – cień uśmiechu, dalej trwał, a czujne spojrzenie badało reakcję kobiety na zaklęcia. – Heitr– ostatnim zaklęciem, chciał nieco ją ogrzać i wysuszyć włosy. – To jak zostaniesz na kolacji? – Zapytał, bez cienia irytacji.
Bezimienny
Re: Strike a violent pose (K. Sorsa & I. Soelberg, grudzień 1995) Nie 10 Gru - 0:37
Wyglądała na nie do końca obecną. Myślała dokładne nad każdą odpowiedzią, a pomimo roztaczającej się wokół charakterystycznej woni, spoglądała na mężczyznę klarownie, pomimo aparycji wystraszonej, schowanej jedynie za cienką kurtyną pewności siebie. Nie mogła sobie pozwolić na pójście bardzo daleko w stronę swoim typowym pyskowaniu, Ivar był zbyt blisko osób, które nie znały jej od tej strony i nigdy poznać nie powinny.
- Brzmi samotnie. - Mruknęła tylko. Czyżby Ivar już wstępował w ten wiek w swoim życiu, kiedy szuka się jakiegokolwiek towarzystwa, bo dorośli zapominają o swoich przyjaciołach? W sumie przecież jest samotnym facetem. Nie miał kolegów do pogrania w karty? W sumie nawet nie wiedziała, nie interesowała się jego życiem aż tak. W związku z ich przeszłością, pomimo braku więzów krwi, nazwałaby ich relację najbliższą kuzynostwu, ale sama nie miała przecież żadnych kuzynów. Tak się jej tylko wydawało z opowiadań i tego, jak się to powinno czuć.
- Nie wiedziałam, że tak martwisz się o mojego staruszka. Często pilnujesz jego diety? - Uniosła brew do góry. Poinformowanie jej ojca o tym, że spędziła tutaj noc pewnie dałoby mu więcej zmartwień niż zupełne olanie tematu. Ojciec wracał do domu tak późno, że czasami nie zauważał jej nieobecności. Babcia czasami miała problemy z pamięcią. To dawało jej dużo wolności i ogromne pole do popisu, by robić to, co teraz. Być nieodpowiedzialną nastolatką… Ale chyba każdy trochę powinien być? - Żałosne? - Uśmiechnęła się w odpowiedzi półgębkiem. Zupełnie tak, jakby chciała pokazać, że racja jest po jej stronie, że właściwie wcale nie bolało jej, że ktoś względnie odporny na jej docinki odnosi się do niej w ten sposób. - Lepiej byłoby jakbym spłakała się w Twój rękaw? Udawała, że jestem bezbronna i malutka, jak wtedy, kiedy miałam dziesięć lat i rozbiłam kolano? - Ta historia była jedną z typowych. Rozdarła wtedy kremowe rajstopy, które babcia zakładała jej na wyjścia w gości. Czerwone plamy już nigdy nie zeszły i trzeba było wyrzucić ten fragment ubrania. Teraz naprawdę ostatnie czego chciała to używać karty bezbronnej dziewczyny.
Klara uniosła głowę by spojrzeć w te szare oczy mężczyzny, nadal tak samo uparcie jak wcześniej. Powieki dziewczyny były mokre i opuchnięte, białka czerwone od słonych łez, a i tak za tym żałosnym obrazem, patrzyła tak, jakby była przynajmniej głowę wyższa od niego. - Ciekawe czy Twoja troska byłaby taka ogromna, gdybyś zauważył, że nie jestem pijana. Rozlali mi wino na płaszcz. - Nie przyszłam tu pod wpływem impulsu - chciała dodać, ale zdanie zostało w głębi jej myśli. Oczywiście, nie chciała powiedzieć kto. I z pewnością nie powie.
Kiedy się uśmiechał, zaleczając jej ranę na ręce, jedynie ruchem warg powtarzała każde zaklęcie. Nie jestem głupia - sygnalizowała. Ale pozwoliła sobie pomóc, po prostu obserwując twarz Ivara. Naprawdę nie musiał tego robić. W końcu przyuczała się właśnie do studiów magimedycznych. Miał za to ciepłe dłonie, w porównaniu do jej własnych skostniałych mrozem. - Skoro tak nalegasz...
Zdjęła płaszcz z ramion, odsuwając ciemne włosy do tyłu, które lekko zakręciły się na końcach.
- Brzmi samotnie. - Mruknęła tylko. Czyżby Ivar już wstępował w ten wiek w swoim życiu, kiedy szuka się jakiegokolwiek towarzystwa, bo dorośli zapominają o swoich przyjaciołach? W sumie przecież jest samotnym facetem. Nie miał kolegów do pogrania w karty? W sumie nawet nie wiedziała, nie interesowała się jego życiem aż tak. W związku z ich przeszłością, pomimo braku więzów krwi, nazwałaby ich relację najbliższą kuzynostwu, ale sama nie miała przecież żadnych kuzynów. Tak się jej tylko wydawało z opowiadań i tego, jak się to powinno czuć.
- Nie wiedziałam, że tak martwisz się o mojego staruszka. Często pilnujesz jego diety? - Uniosła brew do góry. Poinformowanie jej ojca o tym, że spędziła tutaj noc pewnie dałoby mu więcej zmartwień niż zupełne olanie tematu. Ojciec wracał do domu tak późno, że czasami nie zauważał jej nieobecności. Babcia czasami miała problemy z pamięcią. To dawało jej dużo wolności i ogromne pole do popisu, by robić to, co teraz. Być nieodpowiedzialną nastolatką… Ale chyba każdy trochę powinien być? - Żałosne? - Uśmiechnęła się w odpowiedzi półgębkiem. Zupełnie tak, jakby chciała pokazać, że racja jest po jej stronie, że właściwie wcale nie bolało jej, że ktoś względnie odporny na jej docinki odnosi się do niej w ten sposób. - Lepiej byłoby jakbym spłakała się w Twój rękaw? Udawała, że jestem bezbronna i malutka, jak wtedy, kiedy miałam dziesięć lat i rozbiłam kolano? - Ta historia była jedną z typowych. Rozdarła wtedy kremowe rajstopy, które babcia zakładała jej na wyjścia w gości. Czerwone plamy już nigdy nie zeszły i trzeba było wyrzucić ten fragment ubrania. Teraz naprawdę ostatnie czego chciała to używać karty bezbronnej dziewczyny.
Klara uniosła głowę by spojrzeć w te szare oczy mężczyzny, nadal tak samo uparcie jak wcześniej. Powieki dziewczyny były mokre i opuchnięte, białka czerwone od słonych łez, a i tak za tym żałosnym obrazem, patrzyła tak, jakby była przynajmniej głowę wyższa od niego. - Ciekawe czy Twoja troska byłaby taka ogromna, gdybyś zauważył, że nie jestem pijana. Rozlali mi wino na płaszcz. - Nie przyszłam tu pod wpływem impulsu - chciała dodać, ale zdanie zostało w głębi jej myśli. Oczywiście, nie chciała powiedzieć kto. I z pewnością nie powie.
Kiedy się uśmiechał, zaleczając jej ranę na ręce, jedynie ruchem warg powtarzała każde zaklęcie. Nie jestem głupia - sygnalizowała. Ale pozwoliła sobie pomóc, po prostu obserwując twarz Ivara. Naprawdę nie musiał tego robić. W końcu przyuczała się właśnie do studiów magimedycznych. Miał za to ciepłe dłonie, w porównaniu do jej własnych skostniałych mrozem. - Skoro tak nalegasz...
Zdjęła płaszcz z ramion, odsuwając ciemne włosy do tyłu, które lekko zakręciły się na końcach.
Ivar Soelberg
Re: Strike a violent pose (K. Sorsa & I. Soelberg, grudzień 1995) Nie 10 Gru - 0:37
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Potrafiła być irytująca działać na nerwy, tak jak nikt inny, być w dosłownym tego znaczeniu wrzodem na tyłku, ale pomimo wszystkich tych wad, pomimo iż przepełniona, nazbyt pewnie nastoletnią butą wymieszaną z trudnym charakterem, tak często działała na nerwy swego najbliższego otoczenia – lubił ją. Po prostu, była jak część ich rodziny, tej skrytej kruczym pióropuszem, ale nie tylko. Ich rodziny, zbyt bliska przyjaźń łączyła, by tylko na kark solidarności wyniesionej z pracy zwalić troskę. Gdy w obrazie, jaki prezentował oficer dla obcych lub nawet współpracowników sporadycznie, taki wachlarz emocji ukazywał, to było zarezerwowane dla skromnej grupki ludzi. Nie wstydził się tego, że reagował tak opiekuńczo, może nawet za bardzo, wszak dziewczyna potrafiła o siebie zadbać, to wiedział. Ale chciał być jej wsparciem, w tym dniu, niezależnie od tego, co się wydarzyło, tak zaproszenie do stołu, było normalną koleją rzeczy i nie widział w tym, niczego złego zwłaszcza, że gdyby on lub jego brat w porze kolacji zawitali w progi mieszkania Sorsów, ci tym samym, by się odpłacili.
– Zdarza mi się być samotny. To prawda, taka zmora tej profesji – uśmiech, majaczący na granicy smutku, jakby nostalgii za czymś odległym, czymś, czego nie mógł w pełni nigdy zakosztować. Rozmył się po chwili ulotnej, by nie pozwolić Klarze, zbyt głęboko sięgnąć w głąb, aby nie dać jej pretekstu do pytań, jakie poryw ciekawości mógłby podsunąć jej pod nos. Uciekał od tego.
– Nie zaglądam mu do talerza jeśli o to pytasz, ale martwię się. Tak. To coś złego? – Błysk w szarych oczach zdecydowanie bardziej do nich pasował, niż melancholia, był człowiekiem czynu i nie przepadał za przesadnym uzewnętrznianiem swoich emocji, to było zgubne momentami. Jej kolejne słowa sprawiły, że przez ciało przeszedł lekki dreszcz, ale starał się tego nie okazywać, był w tym dobry z natury skryty w emocjach potrafił długo grać nieprzejętego i obojętnego. Jakby pozbawionego serca, to miało swoje plusy.
– Jeśli byś tego potrzebowała to, tak. Mam sporo rękawów i możesz w nie płakać, ale szczerze mówiąc, wolałbym szczerą rozmowę – podrapał się w zamyśleniu po brodzie, na której widmo zarostu zaczynało się odznaczać wyraźniej, chociaż z rana przecież tak skrupulatnie ten był golony.
Charakteru, nigdy jej nie mógł odmówić. To było coś, co zawsze przyciągało spojrzenia, nawet jego. Momentalnie potrafiła zmrozić człowieka tym swoim wypraktykowanym spojrzeniem, a gdy to zrobiła uśmiechnął się, leciutko, kącikami ust zaledwie nieznacznie podnosząc je do góry.
– Chodź opowiesz mi o tym, chyba że nie chcesz, to powiesz mi jakąkolwiek inną historię, to czarowanie jest męczące na dłuższą metę – delikatnie minął się z prawdą, ale chciałby, ochłonęła i mogła zrzucić z siebie, to z czym tu przyszła. Zabrał jej płaszcz z ramion i zaprosił do salonu, tam rozpalony kominek dawał odrobinę ciepła wylewając się na ściany skostniałej kamienicy. Soelberg przygotował kolację, która wymagała jedynie podgrzania i zaprosił na kanapę. Podarował sobie stół w kuchni, zbyt sztywno i niewygodnie.
– Napijesz się czegoś? – Rzucił mimochodem, ale nie miał problemu, gdyby kobieta zażyczyła sobie alkoholu.
Ivar i Klara z tematu
– Zdarza mi się być samotny. To prawda, taka zmora tej profesji – uśmiech, majaczący na granicy smutku, jakby nostalgii za czymś odległym, czymś, czego nie mógł w pełni nigdy zakosztować. Rozmył się po chwili ulotnej, by nie pozwolić Klarze, zbyt głęboko sięgnąć w głąb, aby nie dać jej pretekstu do pytań, jakie poryw ciekawości mógłby podsunąć jej pod nos. Uciekał od tego.
– Nie zaglądam mu do talerza jeśli o to pytasz, ale martwię się. Tak. To coś złego? – Błysk w szarych oczach zdecydowanie bardziej do nich pasował, niż melancholia, był człowiekiem czynu i nie przepadał za przesadnym uzewnętrznianiem swoich emocji, to było zgubne momentami. Jej kolejne słowa sprawiły, że przez ciało przeszedł lekki dreszcz, ale starał się tego nie okazywać, był w tym dobry z natury skryty w emocjach potrafił długo grać nieprzejętego i obojętnego. Jakby pozbawionego serca, to miało swoje plusy.
– Jeśli byś tego potrzebowała to, tak. Mam sporo rękawów i możesz w nie płakać, ale szczerze mówiąc, wolałbym szczerą rozmowę – podrapał się w zamyśleniu po brodzie, na której widmo zarostu zaczynało się odznaczać wyraźniej, chociaż z rana przecież tak skrupulatnie ten był golony.
Charakteru, nigdy jej nie mógł odmówić. To było coś, co zawsze przyciągało spojrzenia, nawet jego. Momentalnie potrafiła zmrozić człowieka tym swoim wypraktykowanym spojrzeniem, a gdy to zrobiła uśmiechnął się, leciutko, kącikami ust zaledwie nieznacznie podnosząc je do góry.
– Chodź opowiesz mi o tym, chyba że nie chcesz, to powiesz mi jakąkolwiek inną historię, to czarowanie jest męczące na dłuższą metę – delikatnie minął się z prawdą, ale chciałby, ochłonęła i mogła zrzucić z siebie, to z czym tu przyszła. Zabrał jej płaszcz z ramion i zaprosił do salonu, tam rozpalony kominek dawał odrobinę ciepła wylewając się na ściany skostniałej kamienicy. Soelberg przygotował kolację, która wymagała jedynie podgrzania i zaprosił na kanapę. Podarował sobie stół w kuchni, zbyt sztywno i niewygodnie.
– Napijesz się czegoś? – Rzucił mimochodem, ale nie miał problemu, gdyby kobieta zażyczyła sobie alkoholu.
Ivar i Klara z tematu