Pięknie przywitał mnie Midgard (T. Holmberg & U. Sorsa, październik.2000)
2 posters
Bezimienny
Pięknie przywitał go Midgard.
A przecież potrafił zachować się w dużych miastach, a przynajmniej tak sądził. Onieśmielały go jedynie z początku, tuż po ucieczce z cyrku. Dziwadło, gwiazdor, potwór, talent, morderca - wtedy zdawało mu się, że wszyscy na niego patrzą, jakby nadal był na scenie. Że wszyscy tak o nim myślą. Kilka miesięcy zajęło mu oswojenie się z anonimowością i przyzwyczajenie do myśli, że bez cyrkowego kostiumu jest nikim.
Chciał być nikim.
Nauczył się być nikim. Stopniowo, najpierw ucząc się normalności i tworząc sobie w niej bezpieczną przystań. Zdobył wykształcenie, najpierw w szkole. Potem nauczył się życia na ulicy. Zarabiał, jak umiał. Bił się, zastraszał, czasem kradł. Zawsze po drugiej stronie, balansując na granicy bezprawia, czując, że kara za śmierć Munchów i tak go kiedyś dopadnie. Wszystkie inne, drobniejsze przewiny zdawały się w jej obliczu niczym - przynajmniej, dopóki nie ujrzał czarnych pręg pod skórą i dopóki jego oczy nie zaszły bielmem. Do tego czasu nauczył się życia ulicy, nauczył się wtapiać w tłum, nauczył się poruszać w miasteczkach śniących i galdrów, za dnia i po zmroku. Barczysty i czujny, niczego się nie bał. Nie miał powodu. Nie był nikim bogatym ani znanym ani delikatnym, nie miał nic do stracenia i to jego powinni się bać.
Dopóki nie postanowił zostawić tamtego życia za sobą.
Dopóki nie przybył do Midgardu - z postanowieniem, że będzie lepszy, że porzuci zakazaną magię i magię w ogóle, że będzie żył zgodnie z prawem, że będzie kimś, kogo zaginiona siostra nie będzie musiała się bać.
Dlatego, gdy wyszedł na ulicę o poranku i znalazł się wśród nieznajomych, nie czuł strachu. Gdy jeden z nich zapytał go o drogę, Theo stracił czujność - też jestem tu nowy, powiedział z serdecznym uśmiechem, a wtedy mężczyzna wyminął go niemalże biegiem i wyrwał portfel z jego kieszeni.
Miał tam sporo pieniędzy, zaliczkę na poczet czynszu. Właśnie szukał mieszkania.
Najpierw zaparło mu dech z oburzenia. Potem cichy głos w głowie przypomniał mu, że powinien być na miejscu złodzieja - nigdy ofiary. A jeszcze cichszy głos, zadziwiająco przenikliwy, kusił. Theo znał zaklęcia, które mogłyby sprawić, że tamten popamięta.
Już nigdy miał ich nie używać.
Na ulicy wymijali ich przechodnie - gnając biegiem za złodziejem, Holmberg z przykrością dał sobie sprawę, że nie może go zatrzymać nawet zwykłym, legalnym zaklęciem. Magia nie przyjdzie mu z pomocą, nie mógł jej używać, nie przy ludziach.
Choć biegł szybko, to w końcu stracił mężczyznę z oczu i poczuł się jak kaleka, śniący, okradziony kaleka.
Złość przyszła szybko. Zacisnął mocno zęby, walcząc z falą uderzającego do skroni gorąca. Szybko wsunął dłonie do kieszeni, rozpoznając pierwsze symptomy przemiany i wiedząc, że jeśli skupi się na natarczywych myślach (idiota, idiota, dałeś się podejść jak ostatni naiwniak, bez tych pieniędzy będziesz bezdomny, wczoraj się urodziłeś?) i negatywnych emocjach, to nie będzie w stanie powstrzymać częściowej transformacji - a musiał. Nie chciał zwracać na siebie uwagi, ani jako ślepiec, ani jako berserker. Już czuł na języku dłuższe, ostre kły. Zgrzytnął zębami, (uspokój się) i spróbował się skupić na czymś normalnym, neutralnym, na czymś, co zrobiłby uczciwy obywatel.
Szedł na komisariat Kruczej Straży szybko, licząc, że listopadowy chłód otrzeźwi jego emocje.
-Dzień dobry, chciałbym zgłosić kradzież, szybko, on zniknął w dzielnicy portowej i pewnie gdzieś tam jest... - wypalił na recepcji, nie czekając nawet aż kobieta w rogowych okularach podniesie pióro.
-Powoli, spiszę raport i oficer zapozna się z pańską sprawą… - zacmokała, bardzo powoli sięgając po kartkę papieru.
-Jak to "powoli"? On lada moment wyda moje pieniądze, jeszcze można go złapać, jeśli zna się port, ja nie znam, bo jestem tu nowy, tam była moja zaliczka na czynsz, muszę je odzyskać! - jednak nadal było mu gorąco i z przejęcia chyba podniósł trochę głos.
A przecież potrafił zachować się w dużych miastach, a przynajmniej tak sądził. Onieśmielały go jedynie z początku, tuż po ucieczce z cyrku. Dziwadło, gwiazdor, potwór, talent, morderca - wtedy zdawało mu się, że wszyscy na niego patrzą, jakby nadal był na scenie. Że wszyscy tak o nim myślą. Kilka miesięcy zajęło mu oswojenie się z anonimowością i przyzwyczajenie do myśli, że bez cyrkowego kostiumu jest nikim.
Chciał być nikim.
Nauczył się być nikim. Stopniowo, najpierw ucząc się normalności i tworząc sobie w niej bezpieczną przystań. Zdobył wykształcenie, najpierw w szkole. Potem nauczył się życia na ulicy. Zarabiał, jak umiał. Bił się, zastraszał, czasem kradł. Zawsze po drugiej stronie, balansując na granicy bezprawia, czując, że kara za śmierć Munchów i tak go kiedyś dopadnie. Wszystkie inne, drobniejsze przewiny zdawały się w jej obliczu niczym - przynajmniej, dopóki nie ujrzał czarnych pręg pod skórą i dopóki jego oczy nie zaszły bielmem. Do tego czasu nauczył się życia ulicy, nauczył się wtapiać w tłum, nauczył się poruszać w miasteczkach śniących i galdrów, za dnia i po zmroku. Barczysty i czujny, niczego się nie bał. Nie miał powodu. Nie był nikim bogatym ani znanym ani delikatnym, nie miał nic do stracenia i to jego powinni się bać.
Dopóki nie postanowił zostawić tamtego życia za sobą.
Dopóki nie przybył do Midgardu - z postanowieniem, że będzie lepszy, że porzuci zakazaną magię i magię w ogóle, że będzie żył zgodnie z prawem, że będzie kimś, kogo zaginiona siostra nie będzie musiała się bać.
Dlatego, gdy wyszedł na ulicę o poranku i znalazł się wśród nieznajomych, nie czuł strachu. Gdy jeden z nich zapytał go o drogę, Theo stracił czujność - też jestem tu nowy, powiedział z serdecznym uśmiechem, a wtedy mężczyzna wyminął go niemalże biegiem i wyrwał portfel z jego kieszeni.
Miał tam sporo pieniędzy, zaliczkę na poczet czynszu. Właśnie szukał mieszkania.
Najpierw zaparło mu dech z oburzenia. Potem cichy głos w głowie przypomniał mu, że powinien być na miejscu złodzieja - nigdy ofiary. A jeszcze cichszy głos, zadziwiająco przenikliwy, kusił. Theo znał zaklęcia, które mogłyby sprawić, że tamten popamięta.
Już nigdy miał ich nie używać.
Na ulicy wymijali ich przechodnie - gnając biegiem za złodziejem, Holmberg z przykrością dał sobie sprawę, że nie może go zatrzymać nawet zwykłym, legalnym zaklęciem. Magia nie przyjdzie mu z pomocą, nie mógł jej używać, nie przy ludziach.
Choć biegł szybko, to w końcu stracił mężczyznę z oczu i poczuł się jak kaleka, śniący, okradziony kaleka.
Złość przyszła szybko. Zacisnął mocno zęby, walcząc z falą uderzającego do skroni gorąca. Szybko wsunął dłonie do kieszeni, rozpoznając pierwsze symptomy przemiany i wiedząc, że jeśli skupi się na natarczywych myślach (idiota, idiota, dałeś się podejść jak ostatni naiwniak, bez tych pieniędzy będziesz bezdomny, wczoraj się urodziłeś?) i negatywnych emocjach, to nie będzie w stanie powstrzymać częściowej transformacji - a musiał. Nie chciał zwracać na siebie uwagi, ani jako ślepiec, ani jako berserker. Już czuł na języku dłuższe, ostre kły. Zgrzytnął zębami, (uspokój się) i spróbował się skupić na czymś normalnym, neutralnym, na czymś, co zrobiłby uczciwy obywatel.
Szedł na komisariat Kruczej Straży szybko, licząc, że listopadowy chłód otrzeźwi jego emocje.
-Dzień dobry, chciałbym zgłosić kradzież, szybko, on zniknął w dzielnicy portowej i pewnie gdzieś tam jest... - wypalił na recepcji, nie czekając nawet aż kobieta w rogowych okularach podniesie pióro.
-Powoli, spiszę raport i oficer zapozna się z pańską sprawą… - zacmokała, bardzo powoli sięgając po kartkę papieru.
-Jak to "powoli"? On lada moment wyda moje pieniądze, jeszcze można go złapać, jeśli zna się port, ja nie znam, bo jestem tu nowy, tam była moja zaliczka na czynsz, muszę je odzyskać! - jednak nadal było mu gorąco i z przejęcia chyba podniósł trochę głos.
Untamo Sorsa
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Dzisiejszy dzień był dniem w stylu – jak każdy inny. Śniadanie dla matki, spojrzenie na ich rodzinne zdjęcie, uśmiechnięcie się do twarzy Klary na nim umieszczonej, założenie tego samego krawatu co dwa tygodnie temu o tej samej porze, wyjście z mieszkania, cofnięcie się do niego i zabranie ze sobą kapelusza „bo nieco za mocno dziś wieje”. Potem wejście do pracy pół godziny za wcześnie, przyjęcie raportów od podopiecznych, poproszenie uprzejmej stażystki o kawę, pierwszą z pięciu które dziś wypije… I czekanie na nią w głównej sali, zaraz obok recepcji. Opierając się o blat zaraz przy drzwiach do jednego z pomieszczeń administracyjnym, niby to poprawiając umieszczone w wazonie, świeże i zabezpieczone zaklęciem kwiaty.
W końcu czemu ten jeden gatunek utrzymywałby się przy życiu już… Kilka lat? Tak, chyba kilka lat, a przynajmniej pamiętał je jeszcze w roku 1997, kiedy to wprowadzał do pomieszczenia jakąś wizytację midgardzkich polityków, chcących zajrzeć między stronice strażniczych raportów. Nie pamiętał dokładniej czemu to właśnie on towarzyszył wtedy komendantowi, widocznie jednak ktoś doszedł wtedy do wniosku, że Sorsa był albo wyjściowy, albo odpowiednio… Dyplomatyczny.
Teraz jednak stał tu sobie byle tylko móc ukradkiem podsłuchać żywą rozmowę między recepcjonistką, a widocznie okradzionym mężczyzną. Spoglądał na niego, próbując odgadnąć czy mogli już kiedyś mieć przyjemność się spotkać. To jednak, że go nie kojarzył nie miało nagle oznaczać, że przestanie się nim interesować. Ba, zainteresował się jeszcze bardziej, gdy pod wpływem pozornie uspokajających słów sekretarki, nieznajomy jeszcze mocnej oddawał się pod władanie emocjom.
- Kochana, są dla mnie jakieś dokumenty z zewnątrz? – próbował wcisnąć się między wódkę, a zakąskę, opierając się o blat recepcji. Teraz mógł z bliska przyjrzeć się młodszemu od siebie berserkerowi. I chociaż twarz nie zdradzała nic poza uprzejmym podejściem do życia, kierowała nim głównie ciekawość. – A jak nie ma kto się panem zająć, to przecież ja tu jestem.
- Może poproszę lepiej kogoś z niższym stażem, pan pewnie jest zajęty… – powiedziała recepcjonistka, wstając i próbując ruchem dłoni uspokoić wciąż zdenerwowanego Theo.
- Mam zebranie dopiero za godzinę, co to za różnica. Pójdzie pan ze mną? Wypełnimy razem wszystkie pisma i panu pomożemy.
Nie, nie dało się uniknąć papirologii – w końcu byli w instytucji, a nie byle firmie bez nakazów i zakazów. Tutaj wszystko było kontrolowane paragrafami i ustawami, a ktoś przychodząc tu do pracy musiał liczyć się z tym, że młodzieńczy brak szacunku do zasad należy niestety pozostawić w domu.
Jakkolwiek niezadowalające mogłoby to być.
W końcu czemu ten jeden gatunek utrzymywałby się przy życiu już… Kilka lat? Tak, chyba kilka lat, a przynajmniej pamiętał je jeszcze w roku 1997, kiedy to wprowadzał do pomieszczenia jakąś wizytację midgardzkich polityków, chcących zajrzeć między stronice strażniczych raportów. Nie pamiętał dokładniej czemu to właśnie on towarzyszył wtedy komendantowi, widocznie jednak ktoś doszedł wtedy do wniosku, że Sorsa był albo wyjściowy, albo odpowiednio… Dyplomatyczny.
Teraz jednak stał tu sobie byle tylko móc ukradkiem podsłuchać żywą rozmowę między recepcjonistką, a widocznie okradzionym mężczyzną. Spoglądał na niego, próbując odgadnąć czy mogli już kiedyś mieć przyjemność się spotkać. To jednak, że go nie kojarzył nie miało nagle oznaczać, że przestanie się nim interesować. Ba, zainteresował się jeszcze bardziej, gdy pod wpływem pozornie uspokajających słów sekretarki, nieznajomy jeszcze mocnej oddawał się pod władanie emocjom.
- Kochana, są dla mnie jakieś dokumenty z zewnątrz? – próbował wcisnąć się między wódkę, a zakąskę, opierając się o blat recepcji. Teraz mógł z bliska przyjrzeć się młodszemu od siebie berserkerowi. I chociaż twarz nie zdradzała nic poza uprzejmym podejściem do życia, kierowała nim głównie ciekawość. – A jak nie ma kto się panem zająć, to przecież ja tu jestem.
- Może poproszę lepiej kogoś z niższym stażem, pan pewnie jest zajęty… – powiedziała recepcjonistka, wstając i próbując ruchem dłoni uspokoić wciąż zdenerwowanego Theo.
- Mam zebranie dopiero za godzinę, co to za różnica. Pójdzie pan ze mną? Wypełnimy razem wszystkie pisma i panu pomożemy.
Nie, nie dało się uniknąć papirologii – w końcu byli w instytucji, a nie byle firmie bez nakazów i zakazów. Tutaj wszystko było kontrolowane paragrafami i ustawami, a ktoś przychodząc tu do pracy musiał liczyć się z tym, że młodzieńczy brak szacunku do zasad należy niestety pozostawić w domu.
Jakkolwiek niezadowalające mogłoby to być.
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Bezimienny
Wcisnął drżące dłonie do kieszeni i przezornie zacisnął usta, nie chcąc tracić nad sobą panowania. Kły, wbrew próbom uspokojenia się, nadal były minimalnie dłuższe od reszty uzębienia - powolna recepcjonistka i perspektywa niekończącej się biurokracji wcale nie pomogły Theo uspokoić nerwów. Poza tym, im dłużej tutaj stał, tym gorszym wydawał się pomysł pójścia na komisariat. Nie znajdą przecież tamtego złodzieja, stracili zbyt wiele czasu - a on był już daleko, wydał już pieniądze i porzucił sakiewkę. Theo zrobiłby tak na jego miejscu. Theo był - wielokrotnie - na jego miejscu. Śmiali się potem z Sorenem do rozpuku, licząc skradzione pieniądze. Poczuł niemiły uścisk w żołądku. Obrzydzenie do siebie, do przeszłości.
I strach. Po co tutaj przyszedł? Jeszcze... jeszcze zainteresują się nim, nim samym.
Nie chciał dorobić się Pieczęci Lokiego.
Spojrzał na mężczyznę, który przerwał im rozmowę. Musiał być oficerem. Był starszy i pewny siebie, recepcjonistka zwracała się do niego z szacunkiem i ciepłem, którego jakoś brakło jej w rozmowie z Theo. Roztaczał wokół siebie aurę autorytetu, a berserker instynktownie poczuł nieufność.
Nigdy nic dobrego nie wynikało z jego spotkań z takimi mężczyznami - starszymi i poukładanymi. Ojczym wyrzucił go z domu, pan Munch zamknął w klatce, a David...
...no, z Davidem zepsuł sprawy sam. Odszedł bez pożegnania, zaraz po tym jak zdradził go z Sorenem. Głupi, głupi Theo.
-Ja... dobrze. - westchnął. Nagle odechciało mu się dyskutować, może pod wpływem tego tonu mężczyzny. Z pozoru miłego, ale Theo nie spodziewał się po nim niczego dobrego.
Z rękami nadal wciśniętymi do kieszeni, ruszył za oficerem jak na ścięcie. Przynajmniej gniew odrobinę opadł, zastąpiony przez zimne macki strachu.
-Te pisma... to konieczne? On pewnie już jest daleko, a skoro pan jest zajęty, to może lepiej... sam pójdę tam gdzie, odbiegł, poszukam go. - wymamrotał, nadal starając się nie pokazać zębów (już prawie, prawie wróciły do normy) i pragnąc się stąd ulotnić. Nie przemyślał nawet, że ta propozycja brzmi tak, jakby chciał wymierzyć sprawiedliwość sam.
I strach. Po co tutaj przyszedł? Jeszcze... jeszcze zainteresują się nim, nim samym.
Nie chciał dorobić się Pieczęci Lokiego.
Spojrzał na mężczyznę, który przerwał im rozmowę. Musiał być oficerem. Był starszy i pewny siebie, recepcjonistka zwracała się do niego z szacunkiem i ciepłem, którego jakoś brakło jej w rozmowie z Theo. Roztaczał wokół siebie aurę autorytetu, a berserker instynktownie poczuł nieufność.
Nigdy nic dobrego nie wynikało z jego spotkań z takimi mężczyznami - starszymi i poukładanymi. Ojczym wyrzucił go z domu, pan Munch zamknął w klatce, a David...
...no, z Davidem zepsuł sprawy sam. Odszedł bez pożegnania, zaraz po tym jak zdradził go z Sorenem. Głupi, głupi Theo.
-Ja... dobrze. - westchnął. Nagle odechciało mu się dyskutować, może pod wpływem tego tonu mężczyzny. Z pozoru miłego, ale Theo nie spodziewał się po nim niczego dobrego.
Z rękami nadal wciśniętymi do kieszeni, ruszył za oficerem jak na ścięcie. Przynajmniej gniew odrobinę opadł, zastąpiony przez zimne macki strachu.
-Te pisma... to konieczne? On pewnie już jest daleko, a skoro pan jest zajęty, to może lepiej... sam pójdę tam gdzie, odbiegł, poszukam go. - wymamrotał, nadal starając się nie pokazać zębów (już prawie, prawie wróciły do normy) i pragnąc się stąd ulotnić. Nie przemyślał nawet, że ta propozycja brzmi tak, jakby chciał wymierzyć sprawiedliwość sam.
Untamo Sorsa
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Mężczyzna przemknął kilka kroków w przód, by poprowadzić Theo w kierunku podwójnych drzwi prowadzących do części administracyjnej Kruczej Straży. Widocznie Sorsa miał dziś wyjątkowo dobry nastrój – średnio pytał o tożsamość denata, nie przyglądał mu się za mocno, jakoś nie podejrzewał spisku, nie miał zamiaru patrzeć mu na ręce i co najśmieszniejsze – nawet nie podejrzewał go o posiadanie jakichś mrocznych zdolności, o których odkrycie ten tak bardzo się bał.
Istniało kilka słodkich scenariuszy, dlaczego właściwie wszystko działo się jak działo, gdzie jeden z nich był po prostu prewencyjny. Widząc gorączkującego się w ten sposób niezwykle wysokiego i zapewne równie niezwykle silnego mężczyznę, stojącego nad głową niewielkiej, ale zdecydowanie silnej psychicznie recepcjonistki – Sorsa nie był typem, który w tym momencie przyjmowałaby zakłady. Nie chciał widzieć jak Theo był rozrywany przez pełne werwy dziewczę lub wręcz odwrotnie – jak taki olbrzym jak on miota jej chudym ciałkiem o płytki. To chyba naturalne, że ludzie nie lubili oglądać scen tak dantejskich.
- Niestety konieczne, ale ktoś podejdzie do nich inaczej kiedy pod spodem podpiszę się ja, a inaczej, kiedy zrobiłaby to ta miła pani z którą przyszło panu rozmawiać.
Mówiąc to już zakręcił się przy serwisie do kawy, jednak spojrzał w jego kierunku jedynie tęsknym wzrokiem – pewnie gdyby w tym momencie na chwilę przeprosił rozgorączkowanego kradzieżą mężczyznę, byle tylko zrobić sobie kawę – Krucza Straż zebrałaby jeszcze gorszą opinię, a on sam ściągnąłby wcześniejszy gniew lądujący na sekretarce prosto na siebie.
Gabinet podpisany obcym nazwiskiem, jednak nie zajmowany obecnie przez nikogo był uprzątnięty, a wszystkie szafeczki z dokumentami pozamykane przy pomocy zaklęć. Untamo rozpalił wszystkie światła przy pomocy krótkiego zaklęcia i zapraszając do środka Theo, pokazał mu jeden z postawionych pod ścianą foteli, który kolejnym zaklęciem podsunął przed biurko, za którym zasiadł. Ciąg tych zdarzeń, chociaż mógł wydawać się skomplikowany, prowadził po prostu do sedna – po chwili obydwoje siedzieli naprzeciwko siebie, a magiczne pióro miało notować wszystko to, co potrzebne było w zgłoszeniu od strony przyjmującego. Resztę danych niestety Theo musiał uzupełnić na własną rękę.
- Proszę wpisać tu swoje imię, nazwisko, nazwisko rodowe matki, datę urodzenia i miejsce zameldowania. Dalej wytłumaczę panu co i jak pisać by sprawa poszła jak najszybciej – zasugerował, wskazując mu odpowiednie rubryki. Podsunął mu już manualne pióro wetknięte w kałamarz, a potem podniósł wzrok na jego twarz. – Kiedy pan powiedział już o tym, że planowałby pan załatwić sprawę na własną rękę, już na pewno nie wypuszczę pana bez wypełnienia druków.
Istniało kilka słodkich scenariuszy, dlaczego właściwie wszystko działo się jak działo, gdzie jeden z nich był po prostu prewencyjny. Widząc gorączkującego się w ten sposób niezwykle wysokiego i zapewne równie niezwykle silnego mężczyznę, stojącego nad głową niewielkiej, ale zdecydowanie silnej psychicznie recepcjonistki – Sorsa nie był typem, który w tym momencie przyjmowałaby zakłady. Nie chciał widzieć jak Theo był rozrywany przez pełne werwy dziewczę lub wręcz odwrotnie – jak taki olbrzym jak on miota jej chudym ciałkiem o płytki. To chyba naturalne, że ludzie nie lubili oglądać scen tak dantejskich.
- Niestety konieczne, ale ktoś podejdzie do nich inaczej kiedy pod spodem podpiszę się ja, a inaczej, kiedy zrobiłaby to ta miła pani z którą przyszło panu rozmawiać.
Mówiąc to już zakręcił się przy serwisie do kawy, jednak spojrzał w jego kierunku jedynie tęsknym wzrokiem – pewnie gdyby w tym momencie na chwilę przeprosił rozgorączkowanego kradzieżą mężczyznę, byle tylko zrobić sobie kawę – Krucza Straż zebrałaby jeszcze gorszą opinię, a on sam ściągnąłby wcześniejszy gniew lądujący na sekretarce prosto na siebie.
Gabinet podpisany obcym nazwiskiem, jednak nie zajmowany obecnie przez nikogo był uprzątnięty, a wszystkie szafeczki z dokumentami pozamykane przy pomocy zaklęć. Untamo rozpalił wszystkie światła przy pomocy krótkiego zaklęcia i zapraszając do środka Theo, pokazał mu jeden z postawionych pod ścianą foteli, który kolejnym zaklęciem podsunął przed biurko, za którym zasiadł. Ciąg tych zdarzeń, chociaż mógł wydawać się skomplikowany, prowadził po prostu do sedna – po chwili obydwoje siedzieli naprzeciwko siebie, a magiczne pióro miało notować wszystko to, co potrzebne było w zgłoszeniu od strony przyjmującego. Resztę danych niestety Theo musiał uzupełnić na własną rękę.
- Proszę wpisać tu swoje imię, nazwisko, nazwisko rodowe matki, datę urodzenia i miejsce zameldowania. Dalej wytłumaczę panu co i jak pisać by sprawa poszła jak najszybciej – zasugerował, wskazując mu odpowiednie rubryki. Podsunął mu już manualne pióro wetknięte w kałamarz, a potem podniósł wzrok na jego twarz. – Kiedy pan powiedział już o tym, że planowałby pan załatwić sprawę na własną rękę, już na pewno nie wypuszczę pana bez wypełnienia druków.
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Bezimienny
Theo szedł za policjantem jak na ścięcie, gryząc się w język i nerwowo przebierając palcami w przepastnych kieszeniach płaszcza. Wdech - wydech - nadal miał miękkie, ludzkie opuszki palców, nie stracił jeszcze nad sobą kontroli jak po ucieczce złodzieja, jakoś zdoła się uspokoić i to przetrwać. Nie ufał temu policjantowi, nie ufał jego sympatycznemu uśmiechowi ani uprzejmemu tonowi, tak mile wyjaśniającemu mu biurokratyczne zawiłości. Nie ufał ludziom, którzy są tak spokojni i w dobym humorze. Na chwilę stracisz czujność, a podadzą ci zatruty eliksir, wepchną do klatki, zaciągną do łóżka. Same z nimi kłopoty.
Bezpieczniej czuł się w ciemności. Przy opryszkach, którzy nie wstydzą się agresji, przy zleceniodawcach, którzy nie kryją paskudnych intencji. Odciął się od nich, zostawił za sobą, ale stare nawyki trudniej wyplenić.
Nie wiesz, że wielokrotnie szukałeś ludzi takich, jak ja, glino. - pomyślał do pleców Sorsy. Błyskotliwszy lub bardziej cyniczny człowiek odczułby na taką myśl satysfakcję, ale po plecach Theo przemknął tylko zimny dreszcz strachu, a pod mostkiem czuł dziwny ucisk - chyba wyrzutów sumienia. Ten policjant... naprawdę był miły, a tymczasem (gdyby pracował poza Midgardem, Holmberg nie zapuszczał się do miasta, pracował raczej w mniejszych miejscowościach) wielokrotnie mógł szukać właśnie takich ludzi, jak on. Ba, pewnie Theo posunął się do gorszych przestępstw niż tamten kieszonkowiec - to tylko perspektywa utraconych pieniędzy napędzała gniew berserkera, bo czyż w ogóle mógł osądzać złodzieja po fachu?
Ktoś podejdzie do nich inaczej kiedy pod spodem podpiszę się ja - wybrzmiało, a Theo zamrugał i zmarszczył lekko brwi, próbując użyć d e d u k c j i.
-Jest pan komendantem? - spróbował zgadnąć, uświadamiając sobie, że ten ważny i poważny policjant jeszcze mu się nie przedstawił.
Ostrożnie wyjął - już normalne - ręce z kieszeni i na ułamek sekundy zawahał się na widok dokumentów.
No dobrze.
Theo Holmberg, wpisał, na wypadek gdyby policjant chciał sprawdzić jego prawdziwe dokumenty. Nazwisko matki paliło żywym ogniem - nie chciał, by ktokolwiek szukał zagryzionego na śmierć pana Można, więc bez namysłu wpisał Hunch, to prawie prawda, pani Munch była jego adopcyjną mamą, ale z Munchami też nie mógł się wiązać, oni też zginęli w zagadkowych okolicznościach.
-Jeszcze nie mam miejsca zameldowania, przyjechałem tu dwa dni temu, ten złodziej ukradł moją zaliczkę na czynsz... - wyznał nieśmiało, policzki płonęły. Był szczerze zażenowany, że znalazł się w takiej sytuacji - i tym bardziej mógł się wydać policjantowi niewinną i zagubioną ofiarą.
-Nie powiedziałem... - zaprotestował, rumieniec stał się głębszy. Brawo, Theo, jeszcze wzbudziłeś jego podejrzenia. -...tylko bym go poprosił o zwrot, co w tym złego? P..pewnie myślał, że nie potrzebowałem tych pieniędzy, ale bardzo ich potrzebuję. - wyznał łamiącym się głosem. -To... co mam dalej pisać?
Bezpieczniej czuł się w ciemności. Przy opryszkach, którzy nie wstydzą się agresji, przy zleceniodawcach, którzy nie kryją paskudnych intencji. Odciął się od nich, zostawił za sobą, ale stare nawyki trudniej wyplenić.
Nie wiesz, że wielokrotnie szukałeś ludzi takich, jak ja, glino. - pomyślał do pleców Sorsy. Błyskotliwszy lub bardziej cyniczny człowiek odczułby na taką myśl satysfakcję, ale po plecach Theo przemknął tylko zimny dreszcz strachu, a pod mostkiem czuł dziwny ucisk - chyba wyrzutów sumienia. Ten policjant... naprawdę był miły, a tymczasem (gdyby pracował poza Midgardem, Holmberg nie zapuszczał się do miasta, pracował raczej w mniejszych miejscowościach) wielokrotnie mógł szukać właśnie takich ludzi, jak on. Ba, pewnie Theo posunął się do gorszych przestępstw niż tamten kieszonkowiec - to tylko perspektywa utraconych pieniędzy napędzała gniew berserkera, bo czyż w ogóle mógł osądzać złodzieja po fachu?
Ktoś podejdzie do nich inaczej kiedy pod spodem podpiszę się ja - wybrzmiało, a Theo zamrugał i zmarszczył lekko brwi, próbując użyć d e d u k c j i.
-Jest pan komendantem? - spróbował zgadnąć, uświadamiając sobie, że ten ważny i poważny policjant jeszcze mu się nie przedstawił.
Ostrożnie wyjął - już normalne - ręce z kieszeni i na ułamek sekundy zawahał się na widok dokumentów.
No dobrze.
Theo Holmberg, wpisał, na wypadek gdyby policjant chciał sprawdzić jego prawdziwe dokumenty. Nazwisko matki paliło żywym ogniem - nie chciał, by ktokolwiek szukał zagryzionego na śmierć pana Można, więc bez namysłu wpisał Hunch, to prawie prawda, pani Munch była jego adopcyjną mamą, ale z Munchami też nie mógł się wiązać, oni też zginęli w zagadkowych okolicznościach.
-Jeszcze nie mam miejsca zameldowania, przyjechałem tu dwa dni temu, ten złodziej ukradł moją zaliczkę na czynsz... - wyznał nieśmiało, policzki płonęły. Był szczerze zażenowany, że znalazł się w takiej sytuacji - i tym bardziej mógł się wydać policjantowi niewinną i zagubioną ofiarą.
-Nie powiedziałem... - zaprotestował, rumieniec stał się głębszy. Brawo, Theo, jeszcze wzbudziłeś jego podejrzenia. -...tylko bym go poprosił o zwrot, co w tym złego? P..pewnie myślał, że nie potrzebowałem tych pieniędzy, ale bardzo ich potrzebuję. - wyznał łamiącym się głosem. -To... co mam dalej pisać?
Untamo Sorsa
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Untamo uśmiechnął się tylko na domysły siedzącego naprzeciwko niego mężczyzny. Absolutnie nie był komendantem, jednak w pewien sposób rozumiał skąd ten mógł wziąć ten, jakby nie patrzeć, bzdurny pomysł. Oczywiście, bardzo chętnie wspiąłby się gdzieś wyżej w hierarchii swojej organizacji, jednak komendant? On? Na najwyższym stanowisku? Jakoś nie wyobrażał sobie, by miał do tego odpowiednia twarz, odpowiednie wykształcenie, odpowiednie doświadczenie… Albo po prostu był w tym wszystkim zbyt skromny. Zbyt skromny by odważyć się w ogóle pretendować na takie stanowisko. W końcu na pewno w świecie znalazło się chociaż kilku bardziej prawych i sprawiedliwych lepszych od niego.
- Nie jestem komendantem, ale pracuję tu prawie trzydzieści lat, proszę mi uwierzyć, znam tutaj chyba każdego pracownika – zapewnił, a potem przyglądał się procesowi krzywego ustawiania literek na piśmie. Cóż – zapewne nie od sam będzie musiał odkodowywać koślawe pismo Holmberga, bo właśnie tak miał na nazwisko. Teraz się tego dowiedział.
Nie znał żadnych innych Holmbergów, więc nie rzucił w tym momencie typowym, starczym pytaniem, czy przypadkiem nie był z tych Holmbergów. Całe to szczęście, w końcu mógłby wpędzić niepewnego już i tak mężczyznę w jeszcze większa zakłopotanie. W końcu ciężko było Sorsie utrzymać poważną twarz, w momencie gdy jakby niechcący przejrzał niecnie intencje tego tak wysokiego i dobrze budowanego faceta. To, że ktoś chciał go okradać i ryzykować pozostanie w negatywnych relacjach z kimś… Takich rozmiarów.
- Proszę wpisać zatem adres pana domu poza Midgardem, nie ma problemu – nakazał. Nie mógł wiedzieć, że świat Theo był mniej kolorowy od tego, należącego do niego. Że może nie mógł obecnie znaleźć dla siebie miejsca w świecie. – Albo chociaż jakieś wskazówki pomagające odnaleźć pana, kiedy tylko przyjdzie nam znaleźć sprawcę. I proszę się nie denerwować, przyszedł pan na komendę. My załatwimy to za pana, każdy w pierwszej chwili pomyślałby, by zrobić to samemu.
Chciał go uspokoić, chociaż zwyczajnie skłamał. Nie każdy w końcu miał takie predyspozycje do zastraszenia złodzieja, jak prawie dwumetrowy berserker. Sorsa przemknął spojrzeniem po jego szerokich ramionach i zastanowił się w głowie co poszło nie tak. Czemu on sam nigdy nie został tak dużym i imponującym mężczyzną i skończył jako niewysoki, posiwiały Strażnik. Natura była suką.
- Na dole, tam na czystym miejscu. Proszę opisać skrzyżowanie ulic na których się to znajduje, a jak nie zna pan nazw w Midgardzie… – powiedział, a przy okazji obrócił się nieco na krześle, by wypatrzeć ułożone u szczytu szafy tuby z mapami. U nich na wydziale, te zwykle wisiały na ścianach, administracja rządziła się jednak trochę innymi prawami… - Proszę odszukać to mniej więcej na mapie. Mogę pomóc panu to znaleźć. Ci wszyscy kieszonkowcy to zwykle po prostu grupy przestępcze, pewnie okradł jeszcze kilku takich jak pan, w ogóle się tego nie spodziewających. Proszę skrócić jego wygląd, jeżeli cokolwiek pan zapamiętał, a ja pod spodem napiszę po prostu, że to pilne i podejrzewamy przestępczość zorganizowaną. Pewnie już po samym opisie będziemy w stanie określić dane osobnika.
A mówiąc to rozprostował mapę przed nosem Theo, ustawiwszy się nad nią w pozycji stojącej. Był gotowy podpowiadać mężczyźnie, jeżeli ten zagubiłby się w gąszczu. Po to w końcu tutaj był.
Untamo i Theo z tematu
- Nie jestem komendantem, ale pracuję tu prawie trzydzieści lat, proszę mi uwierzyć, znam tutaj chyba każdego pracownika – zapewnił, a potem przyglądał się procesowi krzywego ustawiania literek na piśmie. Cóż – zapewne nie od sam będzie musiał odkodowywać koślawe pismo Holmberga, bo właśnie tak miał na nazwisko. Teraz się tego dowiedział.
Nie znał żadnych innych Holmbergów, więc nie rzucił w tym momencie typowym, starczym pytaniem, czy przypadkiem nie był z tych Holmbergów. Całe to szczęście, w końcu mógłby wpędzić niepewnego już i tak mężczyznę w jeszcze większa zakłopotanie. W końcu ciężko było Sorsie utrzymać poważną twarz, w momencie gdy jakby niechcący przejrzał niecnie intencje tego tak wysokiego i dobrze budowanego faceta. To, że ktoś chciał go okradać i ryzykować pozostanie w negatywnych relacjach z kimś… Takich rozmiarów.
- Proszę wpisać zatem adres pana domu poza Midgardem, nie ma problemu – nakazał. Nie mógł wiedzieć, że świat Theo był mniej kolorowy od tego, należącego do niego. Że może nie mógł obecnie znaleźć dla siebie miejsca w świecie. – Albo chociaż jakieś wskazówki pomagające odnaleźć pana, kiedy tylko przyjdzie nam znaleźć sprawcę. I proszę się nie denerwować, przyszedł pan na komendę. My załatwimy to za pana, każdy w pierwszej chwili pomyślałby, by zrobić to samemu.
Chciał go uspokoić, chociaż zwyczajnie skłamał. Nie każdy w końcu miał takie predyspozycje do zastraszenia złodzieja, jak prawie dwumetrowy berserker. Sorsa przemknął spojrzeniem po jego szerokich ramionach i zastanowił się w głowie co poszło nie tak. Czemu on sam nigdy nie został tak dużym i imponującym mężczyzną i skończył jako niewysoki, posiwiały Strażnik. Natura była suką.
- Na dole, tam na czystym miejscu. Proszę opisać skrzyżowanie ulic na których się to znajduje, a jak nie zna pan nazw w Midgardzie… – powiedział, a przy okazji obrócił się nieco na krześle, by wypatrzeć ułożone u szczytu szafy tuby z mapami. U nich na wydziale, te zwykle wisiały na ścianach, administracja rządziła się jednak trochę innymi prawami… - Proszę odszukać to mniej więcej na mapie. Mogę pomóc panu to znaleźć. Ci wszyscy kieszonkowcy to zwykle po prostu grupy przestępcze, pewnie okradł jeszcze kilku takich jak pan, w ogóle się tego nie spodziewających. Proszę skrócić jego wygląd, jeżeli cokolwiek pan zapamiętał, a ja pod spodem napiszę po prostu, że to pilne i podejrzewamy przestępczość zorganizowaną. Pewnie już po samym opisie będziemy w stanie określić dane osobnika.
A mówiąc to rozprostował mapę przed nosem Theo, ustawiwszy się nad nią w pozycji stojącej. Był gotowy podpowiadać mężczyźnie, jeżeli ten zagubiłby się w gąszczu. Po to w końcu tutaj był.
Untamo i Theo z tematu
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss