Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Joke's on You (K. Tiedemann & Z. Damgaard, czerwiec 1985)

    2 posters
    Widzący
    Zacharias Damgaard
    Zacharias Damgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1467-zacharias-damgaard#12843https://midgard.forumpolish.com/t1483-zacharias-damgaard#13368https://midgard.forumpolish.com/t1477-kasztan#13306https://midgard.forumpolish.com/f141-zacharias-damgaard


    Alkohol szumi w głowie, powoli przestaję odbierać świat w pełni realnie. Muzyka dudni dość głośno, choć to przecież coś na kształt bardziej eleganckiej imprezy, niż pierwszego lepszego spotkania w pubie. Ten świat jest mi jeszcze nieco obcy, bo nie bywam wśród studentów, mam przed sobą jeszcze kilka miesięcy, nim zatopię się w pachnącej świeżością społeczności i porzucę rodzinne Odense. Może dlatego aż tak bardzo się ekscytuję i niecierpliwię? Lubię zmiany, potrzebuję ruchu, łaknę bliskości z ludźmi, których niekoniecznie dobrze znam. A może powód jest zupełnie inny? Tylko nie potrafię się przyznać i od wielu tygodni czuję mętlik w głowie. Coś się zmieniło i nie wiem jak w tej nowej rzeczywistości funkcjonować, dlatego wlewam w gardło kolejnego drinka. Nie przyszedłem tu sam, a jednak wygląda to tak jakbym szwędał się w tłumie bez większego celu i bez pary. Dobrze dobrana marynarka leży mi na ramionach perfekcyjnie, podobnie jak śnieżnobiała koszula, od której odcnia się moja karmelowa karnacja, luzuję krawat zahaczając o perłowy guzik.
    Zgubiłem Kathy podświadomie poszukując przestrzeni i unikając wszystkiego co rodziło się w mojej głowie, gdy o niej myślałem. To wszystko zdaje się tak niepokojące i niepodobne do mnie. Przyjaźnimy się przecież i obiecaliśmy sobie, dawno, dawno temu, że nic się nie zmieni i nie zaburzy równowagi. Dlatego postępuję wbrew sobie i uciekam, nawet jeśli to ona mnie zaprosiła, a ja chętnie przystałem na propozycję, by jej towarzyszyć. Sądzę, że nie wie o tym, iż dostrzegam w niej subtelne zmiany. Boję się i znów chcę uciekać, wymijam ją skrzętnie, kiedy majaczy mi w pięknej sukni po przeciwnej stronie sali. Zatapiam się w tłum pod pretekstem poszukiwania jakichś smakołyków na bufecie i nie czuję już nic, gdy pochłania mnie masa ciał. Rozmawiam ze starszymi studentami, niewiele chyba się od nich odbiegam, bo nikt nie wyczuwa nieznacznej różnicy wieku dzielącej nas przecież w sposób oczywisty. Niektórzy mnie kojarzą i wiedzą, że mam ojca, który wykłada na Ansuz. Przeoczyć mnie jest dość ciężko. Podoba mi się atencja, którą mnie obdarzają, podobnie jak podoba mi się dziewczyna, która od początku bankietu kończącego rok akademicki rzuca mi przeciągłe spojrzenia. Korzystam z owego faktu i zamieniamy kilka zdań już na samym wstępie, potem się rozdzielamy, a ja kultywuję w pamięci zapach jej perfum i barwę głosu. Nie mam jednak jeszcze na tyle śmiałości, by opuścić przyjaciółkę, ta pojawia się z czasem, wraz z coraz mocniejszym upojeniem alkoholowym.
    Ma na imię Inge i pochodzi z Helsinek, studiuje z Kathy na jednym roku i chyba za nią przepada, albo robi takie wrażenie tylko po to, by mieć pretekst do rozmowy ze mną. Drugi raz widzimy się na parkiecie, potem jeszcze przy barze i przy bufecie, skąd wyciąga mnie pod pretekstem osłabienia w kierunku wysokich, balkonowych okien, gdzie kilka par szuka prywatności. Wychodzimy na zewnątrz, ja wciąż unikam mojej partnerki i próbuję zrobić wszystko, by nie myśleć o burzy rodzącej się w głowie. Zmysły mam przytępione, a jednak szukam czyjejś obecności, tuż obok stoi Inge i uśmiecha się słodko. Pyta mnie o studia, o to, czy wybieram się na nie do Midgardu i czy naprawdę mam dopiero osiemnaście lat. Śmieję się, czaruję, rzucam jakiś komplement. Ona również odpowiada tym samym i widzę, że przygląda mi się coraz intensywniej, ciekawa, niepewna, a jednak zupełnie gotowa, by przysunąć się jeszcze trochę i dotknąć dłonią mojej dłoni. Nie winię jej za odczucia i za to, że zwyczajnie przyciąga ją moja egzotyczna fizjonomia odcinająca się wyraźnie na tle nudnych Skandynawów. Nie mam jej za złe, że śmieje się coraz ciszej i próbuje zakleszczyć mnie w swoich błękitnych oczach. Ktoś przechodzi obok z drinkami, chwytam dwa kieliszki i łapię się na tym, że poszukuję w pobliżu Kathy. Nie ma jej nigdzie, a jednak ściska mnie w klatce piersiowej. Dalej już jednak nie myślę, kiedy szampan przelewa się przez gardło, kiedy Inge układa mi rękę na ramieniu i ściera strużkę alkoholu niefrasobliwie upuszczoną spomiędzy moich warg. Przysuwa się jeszcze i resztę wilgoci zdejmuje pocałunkiem, który odwzajemniam chętnie, zaciskając palce na rąbku kusej sukienki. Nie zwracam uwagi, że jakieś oczy na pewno nas znajdą, że dalej zacznie galopować plotka, że najbardziej ucierpi na tym moja przyjaciółka. Robię to wszystko dlatego, że boję się własnych emocji i nie potrafię powiedzieć prawdy. Uciekam najprościej w niezobowiązującą fizyczność, ciągnę kolejny pocałunek, przechylam się do studentki i obejmuję ciasno ramieniem, unoszę lekko powieki, bo ruch za jej plecami przykuwa niespodziewanie moją uwagę. Oczy rozszerzają się gwałtownie, odsuwam się jak poparzony, nagle z poczuciem winy. Inge nie rozumie, ale kiedy i ona odwraca się przez ramię, blednie najpierw, potem uśmiecha się drżącymi wargami i rzuca ciche — Kat — a ja nie umiem nic powiedzieć, bo mam zaciśnięte imadłem gardło. Patrzę na moją przyjaciółkę, również drgają mi usta, uśmiecham się przepraszająco, nadal trzymając w objęciach jej koleżankę ze studiów. Nie wiem, czy bardziej mi głupio czy zdejmuje mnie lęk. Właśnie wszystko spieprzyłem, a nie chcę się przyznać. W rozchełstanej koszuli zaczyna doskwierać mi chłód.  Patrzę na nią i nie potrafię się ruszyć.


    every
    planet
    we reach
    is dead
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Od dawna szykowała się do tego wydarzenia. Studencki świat żył tą zabawą i wiele rówieśniczek cieszyło się, że będą mogły pobawić się w towarzystwie swoich chłopaków czy przyjaciół. Katharina nie była wyjątkiem. Cieszyła się na to wyjście, naprawdę. Nigdy nie wstydziła się więzi, jaką miała z nieco młodszym od siebie Zachariasem. Nawet jeśli zrobił coś nie tak, wybaczała mu. Był młody, ciekawy życia, szukał swojej drogi. Mogła mu darować kilka potknięć, od tego była bliska osoba – starała się widzieć to, co najlepsze w drugiej osobie. Ona widziała, a to, co ją zasmucało zawsze odchodziło w niepamięć. Był tylko człowiekiem, prawda? Ileż to razy już go usprawiedliwiała? Coraz więcej. Nie chciała widzieć, że coś było nie tak. Ich układ był przecież prosty i owocny. Przez lata udawało im się pielęgnować kontakt w ten sposób. Nigdy nie czuła nawet, że jest od niego starsza. Granica się zatarła już dawno. Ufała mu, nawet jeśli słyszała głosy, że nie powinna. Ale to przecież był Zach, ten Zach, jej Zach!
    Przyjął jej zaproszenie i poszli razem na to przyjęcie. Ona, ubrana w piękną sukienkę, z ozdobą w długich, ciemnych włosach; tą samą, którą matka jakoś uchowała przed sprzedażą; jeden z niewielu rodzinnych skarbów. Przy każdym ruchu głowy, mieniła się barwami i przyciągały spojrzenia. Tak elegancka, jakby w jej rodzinie nie było kłopotów, tak pełna nadziei na to, że będzie się świetnie bawić. Panna Tiedemann wyglądała naprawdę ślicznie, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. Wierzyła, że będą się dobrze bawić, dlatego posyłała partnerowi spojrzenia, które wyrażały zaufanie i wdzięczność, że mogli być tam razem.
    Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy Zacharias zniknął gdzieś w tłumie. Katharina zaczęła go szukać, ale co jakiś czas zaczepiał ją ktoś ze znajomych i rozmawiali, a on? Znów gdzieś zniknął.
    Zastanawiała się, co było przyczyną jego ucieczki. Czy zrobiła coś nie tak? Powiedziała coś nie tak? Zaczęła się czuć nieswojo, gdyż nie rozumiała tego, co się działo. Kiedy tylko wypatrzyła go w jakimś miejscu, znów je zmieniał. Znikał, gdy tylko zaczynała się zbliżać. Po którymś razie zrozumiała, że przyjaciel nie chce jej towarzystwa.
    Musiała go znaleźć i zapytać, co się z nim dzieje. Nigdy się tak nie zachowywał, więc jej niepokój był zrozumiały. A jeśli doszedł do tego alkohol wypity w nadmiarze… ach, to wróżyło katastrofę.
    Dostrzegła go wychodzącego na zewnątrz, w towarzystwie? Hmm, nie dostrzegła jeszcze z kim. Liczyła na to, że uda jej się go złapać, zapytać dlaczego zachowuje się w ten sposób, po prostu nawiązać kontakt, który urwał się już od pewnego czasu.
    Była niespokojna, czuła jak serce bije jej mocno w piersi, ale gdy tylko znalazła go w wymownej sytuacji, gdy obściskiwał się z dziewczyną, w której rozpoznała Inge - swoją dobrą koleżankę, zamarła. Nie spodziewała się takiej sceny. Kiedy Zacharias ją dostrzegł, było już zbyt późno na wszystko. Katharina była nie tyle wściekła, co zawiedziona. Chociaż łzy bardzo chciały popłynąć z jej oczu, odpędziła je mruganiem.
    - Och, przepraszam, że przeszkodziłam – starała się mówić tak, by głos jej nie zadrżał. To nie było łatwe, gdyż targały nią przeróżne emocje. Wyciągnęła przed siebie ręce i zaklaskała.
    - Brawo! Urocza z was para, naprawdę – dodała, starając się ukryć wkradającą się do jej serca rozpacz. Czy on nie widział, jak ważny był dla niej? Przyjaciele nie robią sobie takich rzeczy. Nigdy. Mogła wybaczyć mu wiele rzeczy, ale nie takiej, jaką było upokorzenie jej nie oczach znajomych i przyjaciół. To był Zacharias Damgaard, ten, którego tak chwaliła przed nimi. Była zawsze taka dumna z ich relacji. Mieli swoje wsparcie, mogli sobie zaufać, a teraz to zaufanie rzucił na ziemię i przydeptał je swoimi butami.
    Obdarzyła Inge tylko jednym, rozgniewanym spojrzeniem. Skupiła się bardziej na chłopaku, który był jej partnerem na imprezie. Czas przeszły bo nie było już ani partnera, ani imprezy; ta się skończyła dla niej właśnie kilka chwil wcześniej. Już nie słyszała muzyki, śmiechów i rozmów młodych ludzi, którzy kręcili się w pobliżu.
    - Bawcie się dobrze – powiedziała poważnym tonem. - Już wam nie przeszkadzam – miała zamiar odejść. Nie miała ani chęci, ani sił rozmawiać z Zachariasem. Chciała po prostu uciec z tego miejsca nim stanie się coś, czego już nie będą mogli zatrzymać. Lepiej by było, gdyby naprawdę dali sobie czas na rozmowę, ale nie, przedstawienie trwało dalej. Zach nie pozwolił jej odejść, a powinien, bo wtedy nie wywołałby lawy, jaka spłynęła z wulkanu jej uczuć. Miała już dość zawodu, dość jego dziwnych zachowań i ucieczek. Gdzie podział się ten chłopak, którego znała?
    Widzący
    Zacharias Damgaard
    Zacharias Damgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1467-zacharias-damgaard#12843https://midgard.forumpolish.com/t1483-zacharias-damgaard#13368https://midgard.forumpolish.com/t1477-kasztan#13306https://midgard.forumpolish.com/f141-zacharias-damgaard


    Wciąż czuję się otumaniony. Niewyraźne bodźce zaczynają jednak coraz odważniej świdrować wszystkie moje nerwy. Nadal nie umiem nic wydusić, by nie brzmiało to jak głupia wymówka. Tak właściwie, to cokolwiek jej teraz powiem, będzie tak samo żałosne. Widziała dobrze i nadal widzi, że zorganizowałem sobie czas w najgorszy z możliwych sposobów, najpierw jawnie jej unikając, następnie obdarzając uwagą jej dobrą koleżankę. Przełykam gęstą ślinę i wpatruję się w jej twarz, palce nadal mam zahaczone o sukienkę Inge, pomimo zwiększenia dystansu. Spod błyszczącej cekinami kreacji wystaje kawałek bieliźnianej koronki, na której widok odsuwam dłoń i chowam ją za siebie. Nie mogę już zatrzeć śladów zbrodni, czuję się źle, a i tak próbuję jeszcze ugrać cokolwiek wbrew logice. Inge porusza ustami wyraźnie przejęta, ale to mi pozostawia kwestię wytłumaczenia. Wiem, że najchętniej uciekłaby i pozostawiła mnie na pastwę losu przy Kathy.
    Nie wiem, czego się spodziewać. Znamy się tyle lat, a jednak za każdym razem wykazywała się ogromnymi pokładami wyrozumiałości i przymykała oko na moje ekscesy. Tym razem jednak sytuacja jest zupełnie odmienna, bo dotyka jej bezpośrednio. To przecież ją zostawiłem w samotności, aby oddać się niezobowiązującej grze mającej zagłuszyć wycie sumienia. Czy ja zawsze taki byłem? Zaczynam się nad tym zastanawiać i pomimo braku czasu analizuję całą moją przeszłość. Co doprowadziło do sytuacji, w której jestem tak żałosną personą? Nie zasługuję na cień zrozumienia i dobroci. Wiem o tym, wiem i kulę się w sobie, choć huczy mi w głowie i obraz rozmazuje się w niewyraźne plamy. To dziwne, samo spojrzenie Kathy powinno mnie otrzeźwić, takie sceny zawsze oglądałem w filmach i czytałem o nich w książkach. Tymczasem, nic nie przynosi cudownych efektów, nie jest mi łatwo skleić choćby jednego zdania bez miękkiego tonu świadczącego o upojeniu. Nadal się uśmiecham, kąciki zaczynają mnie boleć, a Inge wycofuje się powoli, pozostawiając przestrzeń pomiędzy mną a Kathy. Najwyraźniej nie jest aż tak zdeterminowana i ma wiele strachu w sercu, woli spłonąć ze wstydu w samotności. Też bym wolał, byłoby mi łatwiej.
    Odstawiam kieliszek z szampanem na balustradę obszernego balkonu. Przecieram usta dłonią i odgarniam włosy zachodzące na oczy. Kolejny powiew przeszywa mnie na wskroś. Kosmyki rozsypują się pomimo wcześniejszej próby okiełznania. Zawsze mam tak wiele słów i wytłumaczeń, a teraz nic nie świta mi w głowie. Jej klaskanie rani mi uszy, krzywię się, przymykam oczy. Mam wrażenie, że celuje we mnie kolejnymi sztyletami przypierającymi do muru. Zaczynam się trząść, śmieję się wreszcie, co jest zaskakującą reakcją, ale czy pozostało mi cokolwiek innego? Wreszcie twarz mi kamienieje, Kathy chce odejść, odwraca się, bo ma dość. Zarówno mnie jak i całego tego wydarzenia. Serce zaczyna mnie boleć. Mięśnie klatki piersiowej kurczą się nienaturalnie i blokują możliwość oddechu.
    Kathy! — wołam wreszcie, ale głos brzmi okropnie obco. Jakby to ktoś inny poruszał moimi ustami i wkładał w nie dźwięki. Odbijam się od barierek i idę za nią, choć wiem, że nie chce mnie widzieć. — Kathy, poczekaj! — rzucam znów, dość głośno, za głośno. Oddala się już odrobinę, w dalszą część balkonu, ale stawiam szybko kroki i chwytam ją za rękę. Nie pozwalam odejść. Robię to w sposób zdecydowany, szarpiąc za rękawek sukienki. — Kat, nie odchodź, proszę. Porozmawiajmy, proszę, proszę — błagam wyraźnie, nie wiem, czy posłucha i nie wiem, o czym tak właściwie chcę z nią mówić. Tak jak już stwierdziłem wcześniej, nie mam dobrej wymówki dla swojego zachowania. Tak nie postępują uczciwi ludzie. Chwytam jeszcze raz i zatrzymuję ją na dobre, drugą dłonią zagarniam jej wolne przedramię i skłaniam, by obróciła się do mnie i spojrzała w mętne od alkoholu oczy. Co chcę jej udowodnić? Czekam w napięciu na jej kolejny krok. Zaciskam wargi, zęby wbijam w ich strukturę i przegryzam niemal do krwi. Chwieję się lekko, a jednak nie jest jeszcze ze mną aż tak źle, bo nie może uciec i musi stać tu i patrzeć na moją żałosną powłokę. Ludzie z balkonu rozpierzchli się, ale mogę przysiąc, że ktoś obserwuje nas zza zasłon wysokich okien. Inge? Inni znajomi z jej roku? Nie dbam o to, nie obchodzi mnie, co dalej sobie pomyślą. Teraz mam w głowie tylko jedną, paniczną prośbę. Nie chcę stracić naszej przyjaźni. Nie tak miało to wyglądać. Nie tak.
    Kathy, ja nie wiem… nie wiem, co się ze mną dzieje — stwierdzam kłamiąc: wiem dobrze, o co chodzi. Chodzi o nią, o to jak na mnie działa i o to, że boję się panicznie powiedzieć o moich uczuciach, nawet jeśli wiem, że odwzajemniłaby je bez zawahania. To właśnie to najbardziej mnie przytłacza i przeraża. Dlatego, zapobiegawczo, wolę zepsuć wszystko, nim dojdzie do czegoś o wiele bardziej okropnego. A jednak czuję teraz ukłucie zmarnowanych szans.


    every
    planet
    we reach
    is dead
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Dlaczego wszystko to, co dobre kończy się tak szybko? Dlaczego to, co piękne odchodzi w jednej chwili i nie wiadomo, czy wróci? Katharina właśnie w ten sposób myślała. Bardzo ją zabolało to, co ujrzała. Nie chodziło o zranioną dumę, ale o złamane serce.
    Przyjaciół miała wielu, ale żaden nie był taki jak Zach. Nikt nie znał jej tak dobrze i nikt nie mógł zranić jej bardziej dotkliwie od niego. Kiedy mówiono jej, że nie można się blisko przyjaźnić z chłopakiem, odpowiedziała śmiechem i wskazywała na Zachariasa. Przecież oni byli przyjaciółmi, bardzo bliskimi do tego. Jak miałaby w to uwierzyć, skoro dowód miała blisko siebie? Znała go i wiedziała, że jest dobry, nawet jeśli pakował się w tarapaty. Zawsze był dla niej uczynny, pokazywał się z jak najlepszej strony. A teraz? Wydawało jej się, że nie zna tego człowieka.
    Zaskoczyło ją to, w jaki sposób się zachował. To nie było odpowiednie dla chłopaka, w którym zawsze miała oparcie. Stał się kimś obcym, zimnym i niedostępnym.
    Katharina chciała, by poczuł się dobrze, poznał studentów, nawiązał znajomości, ale nie w ten sposób, w jaki właśnie pokazał. Miała mu tyle do powiedzenia, pokazania, a on? Zostawił ją samą.
    Czasem nie wiedziała nawet, co tak naprawdę czuła względem niego. Czy ta delikatna granica między przyjaźnią, a zauroczeniem bądź głębszym uczuciem zaniknęła? Poczuła się bardzo źle, serce biło jej jak oszalałe w piersi, czuła rozczarowanie i złość, tylko nie wiedziała wobec kogo była ona większa: wobec niego, czy wobec siebie. Chciała po prostu zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu i polecieć gdzieś daleko, jak najdalej od niego. Nie chciała czuć tego wszystkiego, bo to tak bardzo bolało.
    Zawołał za nią, ale uparcie patrzyła przed siebie. Nie chciała dać się znowu podejść. Nie mogła kolejny raz słuchać przeprosin, które do niczego nie prowadziły. Kiedy raz spróbuje się zakazanego owocu, nie chce się go już odrzucać. Wiedziała, że na tym się nie skończy, bo jego słabości były silniejsze od ich przyjaźni. Teraz nie miała już żadnych wątpliwości. Poddał się, bo tak było łatwiej.
    Nie pozwolił jej odejść, no tak. Czuł się winny, ale ona nie mogła pokazać, że da się znowu przekonać. Nie tym razem, już nie.
    Kiedy spojrzała mu w oczy, bała się, że znowu mu wybaczy. Rozsądek mówił jedno, a serce drugie. Podobno wszystko można wytrzymać, wszystko wybaczyć, ale ona była zmęczona, opadła z sił do niego i czuła rozczarowanie. Było to tak silne uczucie, że nie chciała go słuchać. Mimo to nie potrafiła odejść. Dała mu szansę na to, by się odezwał i wytłumaczył. To mogła mu ofiarować.
    - Zach, nie sądziłam, że się do tego posuniesz. Bardzo mnie tym zraniłeś – mówiła cicho, tak by on słyszał i nikt więcej. Może gdyby krzyczała, byłoby lepiej, ale nie, ona odezwała się spokojnie. To była cisza przed burzą. Czuła, że wie, co musi zrobić. Tylko nie chciała tego zrobić. W jakiś sposób trzeba było to zakończyć, ukrócić swawolę. Odciąć się od tego, co złe.
    - Ja nie wiem już jak z tobą rozmawiać. Mam wrażenie, że każde moje słowo trafia ostatnio w mur, który ciągle rośnie. Nie widzę już prawie nic, oddalasz się, a ja… nie wiem, czy jestem w stanie znosić to dłużej – powiedziała poważnym tonem, starannie dobierając słowa.
    - Zaprosiłam cię, bo chciałam spędzić ten czas z tobą – wyznała to, co było przecież oczywiste.
    - A ty mnie odrzuciłeś. To boli, wiesz? - bardziej niż sądził. Nie mogła mu tego powiedzieć, nie chciała. - Baw się dobrze, ja zejdę ci z drogi – chciała dodać „na zawsze”, ale to nie chciało jej przejść przez gardło. Nie wyobrażała sobie życia bez niego, w mniejszym czy większym stopniu. Teraz był dla niej niczym obcy człowiek. Zachowywał się odmiennie niż dotąd, nigdy nie zrobił czegoś takiego, a jednak był w stanie i pokazał, na co go było stać.
    - Pozwól mi odejść - z jego zasięgu wzroku czy życia? Cóż, jedno nie wykluczało drugiego.
    Niestety.
    Widzący
    Zacharias Damgaard
    Zacharias Damgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1467-zacharias-damgaard#12843https://midgard.forumpolish.com/t1483-zacharias-damgaard#13368https://midgard.forumpolish.com/t1477-kasztan#13306https://midgard.forumpolish.com/f141-zacharias-damgaard


    Zawsze miała dla mnie niekończące się pokłady wyrozumiałości. Widziała coś więcej, nie zatrzymywała się jedynie na pozorach, które często bywały mylne i krzywdzące. Dlatego tak bardzo mi na niej zależało. Chciała wiedzieć więcej, zawsze drążyła temat i była szczerze mną zainteresowana. Wiedziała o moich troskach, o obawach rodzących się w duszy, ilekroć zdawałem się być niewystarczający w oczach ojca. Nigdy też nie bałem się wyznać jej całej prawdy, nie unikałem trudnych tematów czując oparcie, które mi dawała. Nie postrzegałem jej nigdy przez pryzmat cielesności (do czasu); tak często nadużywam tego względem innych osób po dziś dzień, bo boję się, że coś więcej może mi zaszkodzić. Była i jest mi wciąż cenna, nie potrafię sobie wyobrazić braku jej obecności i dobrych słów, a także delikatnego karcenia, za każdym razem, kiedy znów znacznie przesadziłem. Jest mi wciąż echem sumienia, które gubię w codzienności i nie wiem, czy potrafię sobie bez niej poradzić. Tym bardziej, kurczowo zaciskam palce na ramionach dziewczyny i patrzę w jej oczy, choć wszystko we mnie krzyczy w sprzeciwie i pragnie skierować nogi do ucieczki. Mam w sobie jednak na tyle samozaparcia, aby jeszcze raz spróbować i zawalczyć o wybaczenie. Tyle że nie wiem, czy będzie do niego zdolna. Zraniłem ją bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, potargałem zaufanie i rozumiem, że nie chce mnie znać. Przecież sam przekonywałem się od kilku tygodni, że tak będzie lepiej: dla mnie, dla niej, dla nas. Bo nie potrafię kochać w sposób, na który zasługuje osoba taka jak Katharina. Depczę więc zapamiętale ostatki naszych uczuć jednocześnie nie chcąc kończyć wieloletniej znajomości.
    Obracam się jeszcze raz, nerwowo, przez ramię i sprawdzam, czy na pewno nie ma za nami Inge. Już niemal zapomniałem o przyjemności wypływającej z pocałunków i otumanieniu jej osobą. Nagle nie liczy się to wcale i przypomina bezwartościową drobnostkę. Znów powracam do piwnych oczu i zatapiam się w czarnych punktach źrenic. Słucham jej, rozumiem każdą uwagę raniącą mnie jak najostrzejszy sztylet. Nie potrafię się wybronić. Poruszam bezwiednie ustami, zaciskam je, gryzę wnętrze policzka niemal do krwi, zbliżam się do niej jeszcze trochę, nie wiem po co, nie wiem dlaczego, ale nie chcę, by dzieliła nas jakakolwiek przestrzeń, bo mam wrażenie, że jeśli pozwolę się jej wedrzeć, rozrośnie się do niebotycznych rozmiarów i odepchnie nas od siebie raz na zawsze.
    To nie tak, Kathy. Nie chciałem cię zawieść, ja naprawdę nie chciałem, żeby to tak wyglądało — rzucam płaczliwym tonem i zastanawiam się, na co tak właściwie liczyłem? Miałem nadzieję, że mnie nie przyłapie, że nie dowie się o swojej koleżance i o mnie, o tym niezobowiązującym epizodzie, którym próbowałem załagodzić nerwy i panikę. Szukałem lekarstwa na uczucie, którego się bałem w miejscu, gdzie przecież nigdy nie mógłbym go dostać. Zaraz po tym, przecież, pojawiłyby się kolejne wyrzuty sumienia, ale chcę się łudzić, że mniejsze, niż te, z którymi mierzę się obecnie. Ściszam wreszcie głos, podobnie jak ona, bo gardło zaczyna boleć mnie od rozpaczliwego ujadania. Nie chcę sytuacji pogorszyć, nie chcę dać pożywki plotkom, choć przecież jeszcze kwadrans temu miałem to gdzieś i jawnie kpiłem z konsekwencji swoich czynów. — Kath, proszę — błagam ją jeszcze. — Mogłem zachować się inaczej, mogłem, ale znów nawaliłem. Nie chciałem, naprawdę, nie chciałem, byś była świadkiem czegoś takiego. To alkohol… to alkohol i moje głupie przyzwyczajenia — czy w ogóle mogę to tak nazwać? Czy przyzwyczajeniem jest pchanie się w objęcia przypadkowo poznanych kobiet, czy można z przyzwyczajenia całować obce, ale chętne usta? To głupie, ja jestem głupi, moje wymówki są niedorzeczne. Katharina o tym wie doskonale, dlatego wolała nie słuchać ich i uciec zawczasu, a ja jej odebrałem nawet tę możliwość. Odzieram ją z resztek swobody. — Spójrz na mnie Kath — sięgam po ostatnią deskę ratunku, tak jak sięgam dłonią do podbródka przyjaciółki, by znów, wbrew jej woli, skierować twarz, by musiała na mnie popatrzeć kolejny raz. Muskam kciukiem delikatną skórę, minę mam zbolałą, zrezygnowaną, ale próbuję się uśmiechnąć. Trzymam jej policzek w dłoni i usilnie staram się wymusić to co zawsze, by uległa i wybaczyła. Chcę, żeby zapomniała i jest to tak absurdalne pragnienie, że szczękam niemal zębami. Powstrzymuje mnie jedynie konieczność zachowania niewzruszonego stanowiska w owej kwestii. Znów wyobrażam sobie, że wyrywa się i ucieka, że odchodzi już na zawsze, bo w jej sercu nie ma więcej przebaczenia i chęci zrozumienia. — Bądź zła, masz prawo, ale wybacz mi, błagam. Nie odchodź, nie mogę ci na to pozwolić — w środku miotam się jak małe dziecko, nie zniosę rozstania, choć sam do niego przecież dążyłem z niezwykłym zacięciem. Przyciskam ją mocniej do siebie, chcę przytulić w irracjonalny sposób dolewam tylko oliwy do ognia i piszę własny wyrok. Panika ogarnia mnie jednak do tego stopnia, że nie myślę już logicznie i poddaję się temu, co potrafię najlepiej.
    Niech będzie jak dawniej…


    every
    planet
    we reach
    is dead
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Kath czuła, że jeśli teraz nie zareaguje jak powinna, już nigdy tego nie zrobi. Po raz kolejny będzie się powtarzać taka sytuacja, no może inne okoliczności, inni ludzie wokół, ale sens ten sam. Znowu będzie się czuć źle. Nadszedł chyba czas na ukrócenie tego. Jeśli nie zakończy tego teraz, nigdy się na to nie zdobędzie. Serce pękało jej z żalu tak bardzo, że nie potrafiła przez chwilę nic powiedzieć. Słuchała go, chciała złapać się jego słów niczym koła ratunkowego, ale nie potrafiła. Nigdy nie będzie dobrze, już nie. Uciekał przed nią, czego nie rozumiała. Bał się czegoś? Czy nie mówili sobie o wszystkim? Czyżby tak nie było? Co ukrywał? Nie wiedziała. Nie domyślała się, bo ostatnio był tajemniczy, bardziej w sobie zamknięty, jakby coś go dręczyło. Unikał jej ostatnim czasem, teraz to widziała jak na dłoni.
    - Jeśli nie jest tak jak myślę, to jak jest naprawdę? - zapytała. - Powiedz mi, bo chcę wiedzieć i mieć jasność – może w końcu do czegoś dojdzie ta rozmowa. Finał nie zapowiadał się dobrze, znała siebie i wiedziała, że musi być nieustępliwa. Dla własnego i jego dobra.
    - Zach, jestem zmęczona tym wszystkim. Co bym nie powiedziała, co bym nie zrobiła, zawsze kończy się to przeprosinami z twojej strony. Uwierz mi, chciałabym ci powiedzieć, że nic się nie stało, że wybaczam ci i będzie wszystko jak dawniej – mówiła szybko, bojąc się, że nie skończy tak jak zamierzała. Bała się, że znowu zmieni zdanie. Musiała się jakoś trzymać, ale łza, która właśnie pojawiła się ww jej oku i zaczęła spływać po twarzy dziewczyny, zdradzała, że nie było w porządku.
    - Myślę, że to jednak nie jest możliwe. Nic nie będzie jak dawniej, wiesz o tym. Uwierz mi, że to, co mówię nie przychodzi mi łatwo. Nie chcę powiedzieć ci ani jednego z tych słów, ale jestem zmuszona. To ty mnie do tego zmuszasz – kolejna łza popłynęła za poprzednią.
    - Przecież ty sam wiesz, że to nie ma sensu. Nasze drogi się rozchodzą coraz bardziej. Ciągle się mijamy, wciąż uciekasz przede mną. Czy tak to ma już wyglądać zawsze? - zrobiła przerwę, by złapać oddech i być może usłyszeć jakąś kolejną wymówkę, czy błaganie Zacha.
    - Wiem, że nie chciałeś, bym to zobaczyła. Chowałeś się przede mną cały czas, piłeś, nie chciałeś nawet do mnie podejść. Przyszliśmy razem, nie pamiętasz? - wytknęła mu to.
    - To jest teraz mało ważne, gdyż wyjdziemy osobno. Dla mnie zabawa się skończyła w chwili, gdy odwróciłeś się do mnie plecami. Skoro wybrałeś takie wyjście, ułatwię ci wszystko. Nie będę ci już przeszkadzać. Żyj tak, jak chcesz, nie będę się wtrącać. Mam nadzieję, że znajdziesz w życiu swoje szczęście, naprawdę – tak bardzo chciała mu powiedzieć, że jest inaczej, że nie chce stracić jego przyjaźni, że boi się tego bardziej, niż gniewu rodziców, gdyby nie osiągnęła sukcesu w nauce. Biła się z myślami i nie ufała samej sobie. Zbyt często mówiła, że nic się nie stało, przywykli do tego, stąd myślał, że znowu mu się uda. Widziała to w jego oczach. Szczerość i prośbę.
    - Przestań! - powiedziała zdecydowanie, gdy zbliżył się do niej. Czuła jego dotyk i tak bardzo chciała, żeby działo się to w innych okolicznościach. Teraz mogła powiedzieć tylko tyle:
    - Przestań mówię! - powiedziała ostrzej. Kiedy się nie wycofał, wbrew sobie uniosła dłoń i wymierzyła mu policzek.
    Bardzo tego później żałowała, ale chciała odejść. Nie na zawsze, na jakiś czas, aż naprawdę zrozumie swoje błędy i stanie się znów tym chłopakiem, którego poznała kilka lat temu. Chciała, by ją znalazł, by znów powiedział: Kathy, jak się masz?
    Drżała z emocji, złość i rozczarowanie wzięły nad nią górę. I tylko kolejna łza dołączyła do poprzednich. To był najlepszy dowód na to, że była też zła na siebie. Ale tak być musiało.
    Widzący
    Zacharias Damgaard
    Zacharias Damgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1467-zacharias-damgaard#12843https://midgard.forumpolish.com/t1483-zacharias-damgaard#13368https://midgard.forumpolish.com/t1477-kasztan#13306https://midgard.forumpolish.com/f141-zacharias-damgaard


    Szczerze chcę wierzyć w to, że zdoła mi wybaczyć. Trzymam się nadziei choć nie wiem, jak długo później potrwa stan, w którym nie będę mieszał się w kolejne kłopoty. Przecież nadal pozostaną moje wątpliwości, nadal będę czuł się niezręcznie w jej towarzystwie i będę bał się, że zrobię coś głupiego. teraz jednak nie myślę trzeźwo, jestem zakorzeniony w obecnej chwili, a ta każe mi starać się, by zechciała spojrzeć raz jeszcze na mnie i przyjąć mnie pod swoją opiekę. Bo w gruncie rzeczy opiekuje się mną w tych wszystkich czarnych chwilach i jest jedyną podporą. Owszem, mam bliskich, jednak nawet relacja z Mamą nie zawsze jest wystarczająca. Nie o wszystkim przecież z nią rozmawiam, nie dzielę się każdą myślą. Z Kathy jest inaczej. Nie wiem kiedy przestałem postrzegać ją jako dziewczynę, w pewnym momencie miałem wrażenie, że nie różnimy się wcale, że nasze dusze przenikają się i nie ma wyrwy w postaci oczywistej odmienności. Zwykle też żartowałem sobie, kiedy ludzie podejrzliwie spoglądali na nasze relacje. Czasami słyszałem, że nie doprowadzi to do niczego dobrego. I faktycznie, wcale nie układało się dobrze. Ja tkwiłem w swoich przyzwyczajeniach, a ona zaczynała chyba spoglądać na sprawy nieco inaczej. Zaczęły wyraźnie przeszkadzać jej moje ekscesy i podejście do życia, śmiałem się tylko i co jakiś czas ze skupieniem studiowałem rozczarowanie na jej twarzy. Dzisiaj widzę coś więcej – prawdziwy ból i poczucie bycia skrzywdzoną. To dlatego uciekałem, tylko że nie mogę odpowiedzieć jej na zadane pytanie zupełnie szczerze. Myślę długo, próbuję wybrać jakieś ostrożne, neutralne słowa. Żadne się nie nadaje. Każde pokaleczy ją jeszcze bardziej. Zaczynam czuć piasek pod powiekami. Ostre kamyczki ocierają się o gałkę oczną, białko piecze – zapewne zrobiło się czerwone. Zamykam mocno powieki. Rzęsy pozostają wciąż suche, choć jestem na skraju. W głowie mi się miesza, alkohol wciąż tańczy i przytępia zmysły. Z czarnych kosmyków włosów skapują mi krople potu, prześlizgują się po grzbiecie nosa, zahaczają o górną wargę. Słony posmak sprawia, że krzywię się lekko.
    To jest… jest… — bełkoczę coś pod nosem. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie wymijająco. — Ona, ja… my nie — każdy tekst zabrzmi głupio. — To nic nie znaczy, Kath. Nic dla mnie nie znaczy — mówię i modlę się, by nikt nie słyszał, kim naprawdę jestem. Chwieję się lekko. — Zapomnę jutro, zapomnisz, zapomnimy. Pieprzyć to, Kath. Ją. Nic nie znaczy — brnę dalej. Słyszę, że to wcale nie podziała. Ma mnie wyraźnie dość. Moich ciągłych scen, ucieczek, tej całej farsy, którą było wspólne wyjście na imprezę. Mogłem się nie zgodzić, ale stchórzyłem.
    Daj mi jeszcze szansę, ostatnią, jedną. Przysięgam, przysięgam, że się zmienię. Nie będę uciekał — zaczyna mnie mdlić. Nim ją chwytam, przykładam dłoń do ust, bo kręci mi się w głowie. Dociera do mnie, że przesadziłem z alkoholem, a może to emocje podbiły efekt? W każdym razie, czuję się parszywie. Przez chwilę myślę, że dobrze by było upaść i stracić przytomność, choć na chwilę odciąć się od tego nieznośnego obrazu. Jest mi tak bardzo źle. Pociągam nosem, znowu duszę pragnienie płaczu.
    Przyciskam ją do siebie, choć protestuje. Możemy tylko czekać na moment aż jakaś postronna osoba zainteresuje się tym zjawiskiem i spróbuje mnie oderwać w wierze, że zupełnie pijany napastuję obcą kobietę lub kłócę się z urażoną kochanką, której nie chcę dać swobody odejścia. To ostatnie się zgadza, nadal nie chcę jej puścić i błagam, błagam, póki nie podnosi ręki. Trwa to ledwie ułamek sekundy, czuję pieczenie na policzku. Zdezorientowany puszczam Kathy i układam własne palce na twarzy. Przekroczyłem granicę. Stopą wkroczyłem w przepaść i powoli turlam się ku spotkaniu z zębami kamienistego podłoża.  Otwieram szerzej oczy.
    Kath — próbuję wydusić. Oczy zaczynają się szklić. Ona płacze już od dawna, a ja tego nie zauważyłem. Dopiero teraz dostrzegam srebrzystość na policzkach. Teraz słyszę również, że ktoś krzyknął z przerażeniem, ktoś inny niemal z zachwytem. Za wysokimi oknami stała grupka ludzi. Obserwowali nas jednak. — Kath, nie, proszę — serce boli mnie bardziej niż czerwieniejąca tkanka. Teraz powinienem pozwolić jej odejść, poważnieję, oczy nadal mam wilgotne, a usta rozedrgane. Chwytam ją jeszcze za rękę, oplatam palce na nadgarstku, choć chwyt jest słaby. Wystarczy, że pociągnie delikatnie i wyswobodzi się. Nie mam więcej siły. Czuję, że przegrałem.


    every
    planet
    we reach
    is dead
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Katharina czuła, jakby jej serce rozpadło się na kawałki i każdy z nich dodatkowo cierpiał z powodu wbijania w nie szpilek. Czuła tylko ból, który ją rozdzierał. Tak strasznie to przeżywała, ale wiedziała, że musi być silna i nie poddawać się emocjom. Najchętniej powiedziałaby: tak, wybaczam i proszę, nie łam mi serca po raz kolejny. Ale nie, to nie było dobre wyjście. Czując się pewnie na swojej pozycji, znów mógłby dopuścić do podobnego zdarzenia. A ona już by tego nie zniosła. Musiała zbudować wokół siebie mur i nie zostawiać w nim nawet szpary. Tak było lepiej dla wszystkich.
    - Zach… - wypowiedziała jego imię miękko i z uczuciem. - Ciągle wybierasz wszystko, tylko nie mnie. Sam wiesz, że to nie ma sensu. Po co to ciągnąć? Chcę ci ułatwić życie i odsunąć się, byś nie musiał już wybierać i nie czuł się źle. Teraz pozwalam ci na wybór tego, co przyniesie ci najwięcej szczęścia. Musimy się rozminąć, byś odnalazł coś, co będzie sensem twojego życia. Ja nim nie jestem – starała się mówić łagodnie, ale wszystko w niej krzyczało z bólu. Tak jednak uważała, tak miało być najlepiej dla nich obojga. Potrafiła walczyć z emocjami i tak będzie nadal. Musiała stawić temu czoła i wygrać. Była pewna, że ten ból nie zniknie, ale będzie mogła z nim żyć. Nie, będzie musiała z tym żyć.
    - Życzę ci jak najlepiej, od zawsze na zawsze – rzekła spokojnie, lecz równocześnie czując tak ogromny ból, że zdawała się tracić siły. Oddychała z trudem, bo cierpienie zdawało się odbierać jej powietrze, którym oddychała.
    - Mam nadzieję, że kiedy staniemy przed sobą za jakiś czas, będziesz w stanie powiedzieć, czego naprawdę oczekujesz od życia i co jest dla ciebie ważne. Obyś odnalazł w tym wszystkim swoją drogę. Może kiedyś mnie zrozumiesz, za miesiąc rok, czy jeszcze dłużej. Nie będę ci się narzucać, ale zawsze pozostaniesz w moim myślach jako przyjaciel. Mogę ci teraz ofiarować jedno: czas. Nie zakłócę twojego spokoju, nie będę szukać możliwości do spotkania. Jeśli takie będzie nasze przeznaczenie, spotkamy się znowu – nie mogła przewidzieć, co się wydarzy, czy naprawdę kiedyś znów porozmawiają jak dawniej. Tymczasem…
    - Nie idź za mną. Nie składaj obietnic, których nie dotrzymasz. Jeśli mój Zach kiedyś wróci, ja również powrócę, a tymczasem… - nie potrafiła mu powiedzieć „żegnaj”. Nie musiała, on wiedział, co chciała mu teraz powiedzieć.
    Nie obchodziło ją to, że mieli gapiów. Niech patrzą, niech słuchają. Liczyło się tylko to, że byli tam oni i jakiś etap w życiu po prostu się zakończył. I tyle. Katharina naprawdę nie chciała powiedzieć tego wszystkiego, ale tak było lepiej. Musiała zostawić mu swobodę i wyjście, które tak usilnie przez ostatnie lata mu zagradzała. Wybrał innych, nie ją. Szach i mat. Przegrała.
    Widzący
    Zacharias Damgaard
    Zacharias Damgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1467-zacharias-damgaard#12843https://midgard.forumpolish.com/t1483-zacharias-damgaard#13368https://midgard.forumpolish.com/t1477-kasztan#13306https://midgard.forumpolish.com/f141-zacharias-damgaard


    Jej słowa brzmią dla mnie jak wyrok i nie sądzę, że spotkamy się za rok czy za dwa. To abstrakcja, rozumiem sytuację nawet jeśli nie jestem do końca trzeźwy. Tak nie kończą się podobne rozmowy, jeśli tylko odejdzie, już nic nie będzie takie samo. Nasze drogi nie przetną się i pozostanie nam jedynie egzystować tuż obok siebie i udawać, że się nie znamy. Widziałem wiele podobnych relacji, nie daję sobie mydlić oczu obietnicą bez pokrycia, choć szczerze wierzę w jej dobre intencje. Ktoś taki jak ona nie potrafiłby życzyć nawet najgorszemu wrogowi tragedii. Znam ją zbyt dobrze i tym bardziej kulę się w sobie, kiedy sili się na spokojny ton pomimo, że przed chwilą wymierzyła mi siarczysty policzek. Nie czuję już tego bólu, nawet jeśli skóra czerwienieje i nie wygląda dobrze. Nie potrafię jej odpowiedzieć, nie wiem, co wydarzy się za kilka minut, więc jak mogę myśleć o swojej odległej przyszłości. Nie potrafię wybiegać aż tak daleko, bo nauczyłem się żyć chwilą. Jestem jeszcze młody, ledwie strząsnąłem z siebie dzieciństwo – dlaczego tak wiele ode mnie wymaga? Nagle budzi się złość, sprzeciw i poczucie bycia niesprawiedliwie osądzonym. Ubieram na siebie te wszystkie odczucia, by choć przez chwilę mieć iluzję zwycięstwa, by stać się ofiarą, a nie tym, przez którego wszystko się posypało. Zaciskam mocno wargi i krwawi mi serce. Może tak właśnie musi być? Może powinienem ułatwić całą sprawę i uciąć kontakt bardziej zdecydowanym ruchem? Nie rozumiem, dlaczego nagle napełnia mnie znieczulica. Oczy mi matowieją, przestaję pociągać nosem. Odrywam rękę od jej dłoni, opuszczam bezwładnie wzdłuż ciała i kiwam głową. Skoro nie chce obietnic, skoro ma je za nic i zdecydowała już za mnie, za nas… nie powinienem robić nic więcej. Marszczę brwi, szczęka mi drga pod powłoką skóry. Nie chcę mówić jej nic złego, nie chcę działać w ten obmierzły sposób, ale może to jedyne wyjście? Może powinienem utwierdzić ją w przekonaniu, które miała na mój temat? Setka pytań, próba rozeznania, która niewiele mi daje. Jestem jeszcze dzieckiem, jestem dzieckiem. Próbuje tylko widzieć we mnie kogoś więcej. Przecieram palcami usta, nadal milczę. Rozglądam się po okolicy i piorunuję spojrzeniem gapiów, prycham wyraźnie i powracam do Kath. Robię krok w tył i opieram się o balustradę. Jest wolna i może odejść. To koniec. Sięgam po niedopitego szampana należącego do Inge. Już prawie stracił wszystkie bąbelki. Ściskam szklaną nóżkę, śmieję się pod nosem i przechylam wreszcie naczynie, pochłaniam jego zawartość jednym haustem i strącam poza balkon. Słyszę trzask. Rozbija się gdzieś na chodniku, a ja czuję jak alkohol spływa mi do żołądka.
    To koniec, Kath, wiesz o tym — rzucam wreszcie, choć słowa są toporne i wcale nie brzmią przekonująco. — Może to lepiej — zaraz idzie kolejne stwierdzenie. Kłamię, kłamię, jeszcze bardziej niż wcześniej. Próbuję utwierdzić się w przekonaniu, że to jej wina, że mogła wybaczyć, a tymczasem odmówiła mi i sobie dalszego trwania przyjaźni. Mam kwaśną minę. Czuję, że potrzebuję więcej alkoholu, by zagłuszyć własne sumienie. Może powinienem poszukać Inge? W sercu mam pustkę, cały jestem pustką i muszę to jakoś zapełnić, bo inaczej nie pozbieram się już nigdy. — Może to faktycznie nie ma żadnego sensu, próbowałem, ale… — odbijam się od barierki i zatrzymuję tuż obok niej. Nieprzyjemna mina ani na chwilę nie schodzi z mojej twarzy. Zmierzwione włosy opadają mi na oczy. Czuję jej zapach i mam ochotę jednak przerwać tę szopkę, jakaś część mnie próbuje się wydostać spod władzy zasianej wściekłości i chwycić ją jeszcze raz za dłoń, spróbować ponownie i podjąć lament błagania o wybaczenie. To tylko jeszcze bardziej wszystko utrudni i przedłuży agonię. Muszę wbić sztylet zdecydowanym ruchem, po samą rękojeść. Spoglądam w jej oczy. — Podjęłaś za mnie decyzję, już dawno temu, Kath. Nie będę więcej się tłumaczył, masz rację. Twój Zach… — śmieję się jeszcze. — Może tak naprawdę nigdy nie chciałaś dopuścić do siebie prawdy, tak zwyczajnie, naiwnie. To ja, wciąż, taki sam. Nie rozumiesz? — pytam i wymijam ją wreszcie. Chcę odejść i zapomnieć, zatopić się w zabawie, zdławić rozpacz kolejną porcją czegoś mocniejszego. — Nie wierzę w przeznaczenie. Wybacz. — Odsuwam się i idę przed siebie. Nie obracam się już, bo boję się, że zauważy jak szklą mi się oczy. Przełykam jednak gorycz, zostawiam ją w zupełnej samotności i chwytam drinka ze srebrnej patery. Wypijam go duszkiem i znikam pomiędzy ludźmi. Może faktycznie powinienem zacząć szukać sensu swojego życia – butelka whisky na barze wygląda obiecująco.


    every
    planet
    we reach
    is dead
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Katharina musiała się jakoś trzymać. Jeśli tego nie urwą teraz, nigdy nie będzie dobrze. Ona chciała, tak bardzo chciała, żeby ta scena nie miała miejsca. Mimo to ktoś musiał powiedzieć „koniec”, by nie ranić się już więcej. Wierzyła, że jeśli będzie im pisane znów się spotkać i porozmawiać, będzie się z tego cieszyć. Ale póki co, musiała się wycofać, tak było lepiej. Chciała powiedzieć przyjacielowi, że czuje do niego coś więcej i każdy jego gest tego dnia po prostu przeszywał jej serce niczym włócznia. Nie mogła, bo… no właśnie, bo wiedziała, że nie będzie to odebrane tak, jak powinno. Musieli się rozstać, niestety. Dziewczyna postara się jakoś żyć bez niego, bez tego entuzjastycznego podejścia do życia, bez jego energii i wszystkiego, co wnosił do jej życia. Tylko nie przewidziała, że to będzie aż tak bardzo boleć. Jej serce właśnie rozsypało się na proch. Nie było już Katahriny, którą znał. Właśnie umarła…
    - To jest dla mnie tak samo trudne, Zach. Nie chcę tego, ale prawda jest taka, że nie jestem dla ciebie tak ważna jak kiedyś. Nie chcę stać ci na drodze i wystawać niczym przeszkoda. Mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się w innych realiach, porozmawiamy i dojdziemy do porozumienia. Przykro mi, że ze mnie zrezygnowałeś tego dnia, ale teraz ja muszę zrezygnować z ciebie. Wybacz mi, ale jeśli będziemy się tak ranić, nic nie osiągniemy. Żegnaj, Zach – powiedziała, zaciskając dłonie na materiale sukienki.
    Kiedy Zach odszedł, podeszła do balustrady i bogowie wiedzieli, że chciała się teraz rzucić z niej, nie patrząc na to, jakie będą konsekwencje. Może śmierć byłaby wybawieniem? Ale nie, musiała żyć z tymi uczuciami, które właśnie podeptano.
    Opadła na zimną posadzkę i nie hamowała potoku łez, który płynął z jej oczu. Musiała wyglądać marnie, a tak bardzo cieszyła się na to przyjęcie i na towarzystwo przyjaciela. Musiała sobie teraz powtarzać, że już go nie ma. Nie posiada przyjaciela o imieniu Zacharias. To był tylko sen, z którego musiała się obudzić. Odrzuciła rękę przyjaciółki, która chciała pomóc jej wstać. Siedziała tam kilka minut, nie chcąc z nikim rozmawiać. Potem wstała i wyszła. Nigdy więcej nie pojawiła się na żadnym podobnym wydarzeniu. Od tej chwili miała to być dla niej żałoba, nie zabawa. Każdy event miał jej przypominać o stracie tego, który zajmował tak wielką część jej serca.
    Już nie było Kath i Zacha.
    I nie będzie Kath i Zacha.
    Ona wierzyła.
    Ale w co?

    Katharina i Zacharias z tematu



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.