I'm falling again, (A. Myklebust & A. Mortensen, listopad 2000)
2 posters
Arthur Mortensen
I'm falling again, (A. Myklebust & A. Mortensen, listopad 2000) Sob 9 Gru - 23:58
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Szum krwi w skroniach – ogłusza, szaleńcza galopada serca, które tłucze się w piersi i wyrywa z krat kościstego więzienia, żelazny smak krwi na języku, poczucie lekkości tak złudne – iluzoryczne, uśmiech na pokrytej zimnym potem twarzy okraszonej białym całunem kontrastującym z nikłym śladem rumieńców na policzkach wypływający mimowolnie, jakby na cześć z dawna niewidzianego przyjaciela, którego sylwetka majaczy na horyzoncie. Karmazyn w wieczornym świetle latarni, niemal czarny spływa od łuku brwiowego w dół, aż do żuchwy, jego pękate krople opadają ciężko na biel koszuli, ta nosi znamiona szarpaniny – rozdarta od kołnierza do połowy długości, jest ozdobiona w chaosie artysty impulsywnie znaczącego pędzlem płótno krwią, jej najmocniejsze skupisko maskuje narzucony na grzbiet marynarski płaszcz, lecz cały lewy rękaw przesiąka na wskroś, ciepła ciecz spływa po dłoni, zatrzymuje się na koniuszkach palców i skapuje na wilgotny bruk.
Głosy niosą się ulicą, podniosłe, rozemocjonowane, w chaosie tych słychać klątwy, nawoływania, zaklęcia, jakich końcówki nikły w ogólnym zamieszaniu, wszystko to dochodziło doń, jak zza kurtyny, jak gdyby zanurzył się w morskiej toni i wołają za nim. On jednak nie odwraca się, wbrew sobie niesiony, prawdopodobnie ostatkiem rozsądku, krok za krokiem idzie, oddalając się od miejsca hałasu.
Nie czuje bólu, uczciwie mówiąc nic, nie czuje. Alkohol otula mgiełką znieczulenia, pozwala sądzić, że nic się nie stało, że jest wesół i zdrów, że to nie jego krew ozdobiła deski lokalu i ulicznego bruku. Potyka się o nierówność, chłodna listopadowa noc nie ocuca rozgorączkowanego umysłu, w którym myśli nieskładnie przeplatają się ze sobą, a oczy błyszczą nienaturalnym blaskiem. Przebłyski pamięci, jak odległe wspomnienia z dzieciństwa stają przed oczami. Widzi osiłka, którego oskubał w pokera, dostrzega kątem oka jego kompana, który odpadł chwilę temu, ten dobywa ukrytej w rękawie broni, wynalazek śniących, przypomina sobie, scyzoryk sprężynowy, jego ostrze przykuwa jego uwagę, lecz zachował spokój, jak zwykle, kiedy grozili mu bronią, to nie pierwszy raz i nie ostatni, zapewne.
Nie pamięta, kiedy ze zwykłej kłótni ogołoconych moczymord dochodzi do pierwszych rękoczynów, kiedy i jak dokładnie słychać głuche chrupnięcie nosa i jak u czarta ze zwykłej sportowej demonstracji argumentów fizycznych wpada nagle w wir ogólnego rejwachu i burdy, która niby szalejący demon pożaru ogarnia pogrążony w suszy od tygodni las? Jak cudem, niemalże unika ciosu w brzuch rozbitą butelką, po wysokoprocentowym alkoholu? Nie wiedział, co było motorem napędowym, co sprawiło, że wypad do baru skończył się latającymi w powietrzu krzesłami i stołami stawianymi na bok, jak poczciwy i zawsze serdeczny starszawy barman chwyta za kij okuty żelaznymi ostro zakończonymi ćwiekami, jak tym samym kijem bije na prawo i lewo ciskających się na barmańską ladę pijanych szałem walki „wikingów”.
Wilgoć w powietrzu melduje się na blond włosach, a te zaczynają zwijać się w loczki. Dłonią we krwi opiera się o ścianę kamienicy, zanosi głuchym nieprzyjemnym kaszlem, mdłości paraliżują na moment. Zgięty wpół próbuje złapać oddech – uspokaja się, prostuje. Kroczy chwiejnie, ale stabilnie, nie jest przecież aż tak pijany, tylko ktoś rozbił stołek na jego głowie, ale to nic. Opuścił mury tego łajdackiego lokalu, a jego stopa nigdy więcej w tym miejscu nie powstanie, to przyrzeczenie składał pod miejską fontanną, w której zaczął gasić pragnienie, nim ruszył dalej. Gwizdy zza jego plecami sprawiły, że podniósł wzrok i dostrzegł przechodnia, gwizd powtórzył się, niebezpieczna komenda przypominająca raczej warczenie odbiła się echem po opustoszałym mieście. Pogoń nadchodziła.
Z sercem w gardle, starając się stawiać równe kroki, zagrodził spacerowiczowi drogę. W półmroku latarni nie potrafił dostrzec wyraźnie rysów twarzy, lecz w czułe nozdrza uderzyła woń perfum i zgadł, że to kobieta. Podniesiony na duchu i chcący zachować się jak rasowy dżentelmen, skłonił się lekko.
– P-proszę, szanowną panią by pani zawróciła... tam, tam w dole ulicy doszło do strasznej burdy i gulasz wylał się na ulice, ja panią osłonię! P-proszę uciekać… – Wybełkotał, przeciągając końcówki, w jego oczach nie było widać agresji, wręcz przeciwnie była w nich czysta troska i niewinność, nie nachylał się, nad nią stał, starając się, utrzymywać pion, a łzy nieoczekiwanie poczęły spływać po policzkach, błyszcząc w ciepłym żółtawym świetle, jak rozbite szkło zwierciadła.
Głosy niosą się ulicą, podniosłe, rozemocjonowane, w chaosie tych słychać klątwy, nawoływania, zaklęcia, jakich końcówki nikły w ogólnym zamieszaniu, wszystko to dochodziło doń, jak zza kurtyny, jak gdyby zanurzył się w morskiej toni i wołają za nim. On jednak nie odwraca się, wbrew sobie niesiony, prawdopodobnie ostatkiem rozsądku, krok za krokiem idzie, oddalając się od miejsca hałasu.
Nie czuje bólu, uczciwie mówiąc nic, nie czuje. Alkohol otula mgiełką znieczulenia, pozwala sądzić, że nic się nie stało, że jest wesół i zdrów, że to nie jego krew ozdobiła deski lokalu i ulicznego bruku. Potyka się o nierówność, chłodna listopadowa noc nie ocuca rozgorączkowanego umysłu, w którym myśli nieskładnie przeplatają się ze sobą, a oczy błyszczą nienaturalnym blaskiem. Przebłyski pamięci, jak odległe wspomnienia z dzieciństwa stają przed oczami. Widzi osiłka, którego oskubał w pokera, dostrzega kątem oka jego kompana, który odpadł chwilę temu, ten dobywa ukrytej w rękawie broni, wynalazek śniących, przypomina sobie, scyzoryk sprężynowy, jego ostrze przykuwa jego uwagę, lecz zachował spokój, jak zwykle, kiedy grozili mu bronią, to nie pierwszy raz i nie ostatni, zapewne.
Nie pamięta, kiedy ze zwykłej kłótni ogołoconych moczymord dochodzi do pierwszych rękoczynów, kiedy i jak dokładnie słychać głuche chrupnięcie nosa i jak u czarta ze zwykłej sportowej demonstracji argumentów fizycznych wpada nagle w wir ogólnego rejwachu i burdy, która niby szalejący demon pożaru ogarnia pogrążony w suszy od tygodni las? Jak cudem, niemalże unika ciosu w brzuch rozbitą butelką, po wysokoprocentowym alkoholu? Nie wiedział, co było motorem napędowym, co sprawiło, że wypad do baru skończył się latającymi w powietrzu krzesłami i stołami stawianymi na bok, jak poczciwy i zawsze serdeczny starszawy barman chwyta za kij okuty żelaznymi ostro zakończonymi ćwiekami, jak tym samym kijem bije na prawo i lewo ciskających się na barmańską ladę pijanych szałem walki „wikingów”.
Wilgoć w powietrzu melduje się na blond włosach, a te zaczynają zwijać się w loczki. Dłonią we krwi opiera się o ścianę kamienicy, zanosi głuchym nieprzyjemnym kaszlem, mdłości paraliżują na moment. Zgięty wpół próbuje złapać oddech – uspokaja się, prostuje. Kroczy chwiejnie, ale stabilnie, nie jest przecież aż tak pijany, tylko ktoś rozbił stołek na jego głowie, ale to nic. Opuścił mury tego łajdackiego lokalu, a jego stopa nigdy więcej w tym miejscu nie powstanie, to przyrzeczenie składał pod miejską fontanną, w której zaczął gasić pragnienie, nim ruszył dalej. Gwizdy zza jego plecami sprawiły, że podniósł wzrok i dostrzegł przechodnia, gwizd powtórzył się, niebezpieczna komenda przypominająca raczej warczenie odbiła się echem po opustoszałym mieście. Pogoń nadchodziła.
Z sercem w gardle, starając się stawiać równe kroki, zagrodził spacerowiczowi drogę. W półmroku latarni nie potrafił dostrzec wyraźnie rysów twarzy, lecz w czułe nozdrza uderzyła woń perfum i zgadł, że to kobieta. Podniesiony na duchu i chcący zachować się jak rasowy dżentelmen, skłonił się lekko.
– P-proszę, szanowną panią by pani zawróciła... tam, tam w dole ulicy doszło do strasznej burdy i gulasz wylał się na ulice, ja panią osłonię! P-proszę uciekać… – Wybełkotał, przeciągając końcówki, w jego oczach nie było widać agresji, wręcz przeciwnie była w nich czysta troska i niewinność, nie nachylał się, nad nią stał, starając się, utrzymywać pion, a łzy nieoczekiwanie poczęły spływać po policzkach, błyszcząc w ciepłym żółtawym świetle, jak rozbite szkło zwierciadła.
Bezimienny
Re: I'm falling again, (A. Myklebust & A. Mortensen, listopad 2000) Sob 9 Gru - 23:58
Świeże powietrze i wyludnione ulice, spokojny oddech zamieniający się zaraz w chmurkę o łagodnych kształtach, delikatnie wijących się w powietrzu, jakby chcąc chwycić swojego twórcę i ciągnąć się za nim. Delikatny zapach jaśminu i piżma, splątany z drzewem cytrusowym i bambusem, otaczający subtelnie drobną sylwetkę. Mróz szczypiący w odsłonięte części ciała, różowiący policzki i dający znać, że za długo lepiej nie przebywać na zewnątrz. Brązowe włosy wymykające się spod futrzanej czapki i zza szalika delikatnie poruszającego się w rytm kroków. I umysł zajęty myślami. Swoistymi "co by było gdyby", kiedy tak naprawdę nic nie dało się już zrobić, żeby zmienić bieg wydarzeń. Nie zawsze byli w stanie pomóc komuś na czas, jednak zawsze jakoś to osiadało na duszy, prowokując rozmyślania niedające spokoju i miliony scenariuszy, jak inaczej mogłoby się wszystko potoczyć. Sprawiając, że zamiast siedzieć w cieple mieszkania, otulona kocem, z herbatą i książką, wędrowała po uliczkach Midgardu, ledwie patrząc, gdzie ją niesie i próbując się zmęczyć na tyle, żeby jej umysł odpuścił i dał najzwyczajniej w świecie odpocząć.
Szpitalna sala, ruch jak w ulu, co chwilę lekarze i pielęgniarki przemieszczają się w pośpiechu, by znaleźć się w miejscu, w którym aktualnie są najbardziej potrzebni. Aż w końcu pojawia się pacjent, do którego zbiega się więcej osób. Zignorowane wcześniej objawy pogorszyły się do poziomu, gdzie pacjent pokryty był już szronem rumieniczym. Drgawki wcale nie poprawiały sytuacji. Wdrożono standardowe leczenie, jednak przez tak późne przybycie do szpitala nie byli w stanie uratować mężczyzny. Gdyby ktoś był z nim w domu, gdyby nie zignorował objawów początkowych, gdyby trafił do szpitala wcześniej... Gdyby, gdyby, gdyby. Myśli splatały się i rozplatały, odtwarzając co chwilę twarz mężczyzny, który pod koniec dyżuru odszedł na drugą stronę. I to uczucie, jakby ktoś przeciągnął jej lodowatą ręką po kręgosłupie. Wiedziała. Wiedziała, że nie żyje, zanim w ogóle zajrzała na salę. Nie potrafiłaby wytłumaczyć, skąd wiedziała, dlaczego z taką pewnością w sercu, zrezygnowana, zajrzała na salę, w której był położony pacjent. Zrzucała to na bycie medium i to, że czy chciała, czy nie, pewnie mogła wyczuwać, kiedy powstawał nowy duch. Chociaż nie mogła mieć pewności co do tego, że faktycznie pacjent został po tej stronie, zamiast przejść dalej. O ile w ogóle jakieś dalej istniało.
Nie słyszała pokrzykiwań, czy gwizdów, jej umysł pogrążył się we wspominaniu i roztrząsaniu sytuacji z dyżuru na tyle głęboko, że dopiero kiedy ktoś zaszedł jej drogę, została wyrwana z błędnego kółka samo obwiniania się za coś, na co nie miała wpływu i lekko nieprzytomny wzrok podniosła na mężczyznę. Zakrwawionego mężczyznę, którego twarz zalana była zarówno mdłym światłem latarni, jak i cieniami, które ono tworzyło. Mimo wszystko delikatnie zmrużyła oczy, próbując dopasować rysy do osoby.
— Proszę się nie wygłupiać. Ledwo Pan stoi na nogach, powinien Pan raczej zasięgnąć pomocy medycznej, zamiast próbować mnie osłaniać. — Stwierdziła może trochę szorstko, rozszyfrowując bełkot i dalej nie mogąc dopasować twarzy do osoby. Wiedziała, że pewnie by sobie poradziła ze zniknięciem z radaru bandy, która robiła taki rumor na ulicach, chociaż doceniała gest, że w takim stanie mężczyzna dalej chciał chronić ją przed tą zgrają. Po chwili jednak z mgły pamięci nieśmiało wysunęła się sugestia, że faktycznie zna tego mężczyznę. I to nawet całkiem dobrze. Błysk rozpoznania pojawił się w oczach, które również jakby przybrały cieplejszy wyraz.
— W coś ty się znowu władował, Arthur? — Wyrwało jej się cieplej, z troską, zanim zdążyła pomyśleć i dojść do wniosku, że mogła się przecież pomylić. Światło było beznadziejne, mężczyzna mówił dosyć bełkotliwie, to mógł nie być Mortensen. Mleko się jednak rozlało, a ona nie potrafiła już go zostawić tylko z wytycznymi, żeby polazł do szpitala, gdzie nocna zmiana miała aktualnie dyżur i pomogłaby mu z jego ranami, a może i stanem upojenia. Zamiast tego, ponaglana okrzykami, które powoli narastały za plecami mężczyzny, zerknęła za niego, sprawdzając, czy czasem ktoś już się nie wytoczył na ulicę, chwyciła go za ramię i próbowała pociągnąć za sobą w jedną z bocznych uliczek, próbując się najpierw oddalić od zagrożenia, zanim zacznie mu suszyć głowę o to, że najwyraźniej znowu podskakiwał do kogoś, kto był większy i miał przewagę liczebną. I męczyć o przyznanie się, w jakim jest dokładnie stanie, bo na razie widziała tylko ranę na głowie. Zwykle takie rany krwawiły paskudnie, ale nie były jakieś bardzo groźne. Widziała plamki krwi na koszuli i zakładała, że to od wcześniejszej rany, nie zarejestrowała jeszcze mokrego rękawa i krwi skapującej z jego ręki. Pewnie wtedy tylko by przyspieszyła, żeby znaleźć się w bezpieczniejszej okolicy i dalej od pogoni ścigającej Arthura.
Szpitalna sala, ruch jak w ulu, co chwilę lekarze i pielęgniarki przemieszczają się w pośpiechu, by znaleźć się w miejscu, w którym aktualnie są najbardziej potrzebni. Aż w końcu pojawia się pacjent, do którego zbiega się więcej osób. Zignorowane wcześniej objawy pogorszyły się do poziomu, gdzie pacjent pokryty był już szronem rumieniczym. Drgawki wcale nie poprawiały sytuacji. Wdrożono standardowe leczenie, jednak przez tak późne przybycie do szpitala nie byli w stanie uratować mężczyzny. Gdyby ktoś był z nim w domu, gdyby nie zignorował objawów początkowych, gdyby trafił do szpitala wcześniej... Gdyby, gdyby, gdyby. Myśli splatały się i rozplatały, odtwarzając co chwilę twarz mężczyzny, który pod koniec dyżuru odszedł na drugą stronę. I to uczucie, jakby ktoś przeciągnął jej lodowatą ręką po kręgosłupie. Wiedziała. Wiedziała, że nie żyje, zanim w ogóle zajrzała na salę. Nie potrafiłaby wytłumaczyć, skąd wiedziała, dlaczego z taką pewnością w sercu, zrezygnowana, zajrzała na salę, w której był położony pacjent. Zrzucała to na bycie medium i to, że czy chciała, czy nie, pewnie mogła wyczuwać, kiedy powstawał nowy duch. Chociaż nie mogła mieć pewności co do tego, że faktycznie pacjent został po tej stronie, zamiast przejść dalej. O ile w ogóle jakieś dalej istniało.
Nie słyszała pokrzykiwań, czy gwizdów, jej umysł pogrążył się we wspominaniu i roztrząsaniu sytuacji z dyżuru na tyle głęboko, że dopiero kiedy ktoś zaszedł jej drogę, została wyrwana z błędnego kółka samo obwiniania się za coś, na co nie miała wpływu i lekko nieprzytomny wzrok podniosła na mężczyznę. Zakrwawionego mężczyznę, którego twarz zalana była zarówno mdłym światłem latarni, jak i cieniami, które ono tworzyło. Mimo wszystko delikatnie zmrużyła oczy, próbując dopasować rysy do osoby.
— Proszę się nie wygłupiać. Ledwo Pan stoi na nogach, powinien Pan raczej zasięgnąć pomocy medycznej, zamiast próbować mnie osłaniać. — Stwierdziła może trochę szorstko, rozszyfrowując bełkot i dalej nie mogąc dopasować twarzy do osoby. Wiedziała, że pewnie by sobie poradziła ze zniknięciem z radaru bandy, która robiła taki rumor na ulicach, chociaż doceniała gest, że w takim stanie mężczyzna dalej chciał chronić ją przed tą zgrają. Po chwili jednak z mgły pamięci nieśmiało wysunęła się sugestia, że faktycznie zna tego mężczyznę. I to nawet całkiem dobrze. Błysk rozpoznania pojawił się w oczach, które również jakby przybrały cieplejszy wyraz.
— W coś ty się znowu władował, Arthur? — Wyrwało jej się cieplej, z troską, zanim zdążyła pomyśleć i dojść do wniosku, że mogła się przecież pomylić. Światło było beznadziejne, mężczyzna mówił dosyć bełkotliwie, to mógł nie być Mortensen. Mleko się jednak rozlało, a ona nie potrafiła już go zostawić tylko z wytycznymi, żeby polazł do szpitala, gdzie nocna zmiana miała aktualnie dyżur i pomogłaby mu z jego ranami, a może i stanem upojenia. Zamiast tego, ponaglana okrzykami, które powoli narastały za plecami mężczyzny, zerknęła za niego, sprawdzając, czy czasem ktoś już się nie wytoczył na ulicę, chwyciła go za ramię i próbowała pociągnąć za sobą w jedną z bocznych uliczek, próbując się najpierw oddalić od zagrożenia, zanim zacznie mu suszyć głowę o to, że najwyraźniej znowu podskakiwał do kogoś, kto był większy i miał przewagę liczebną. I męczyć o przyznanie się, w jakim jest dokładnie stanie, bo na razie widziała tylko ranę na głowie. Zwykle takie rany krwawiły paskudnie, ale nie były jakieś bardzo groźne. Widziała plamki krwi na koszuli i zakładała, że to od wcześniejszej rany, nie zarejestrowała jeszcze mokrego rękawa i krwi skapującej z jego ręki. Pewnie wtedy tylko by przyspieszyła, żeby znaleźć się w bezpieczniejszej okolicy i dalej od pogoni ścigającej Arthura.
Arthur Mortensen
Re: I'm falling again, (A. Myklebust & A. Mortensen, listopad 2000) Sob 9 Gru - 23:59
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Mimowolnie roztarł przedramieniem łzy spływające po policzkach, nie wiedzieć, kiedy i dlaczego, te się tam znalazły? Jakby stanowiły dlań nowość i zaskoczenie samego swojego pojawienia. Szorstki materiał owczej wełny kuł wrażliwą skórę, lecz chciał przetrzeć twarz i oczy, brudząc przy tym ciemnogranatowy rękaw, który w tym świetle zlewał się z otaczającym ich mrokiem. Miał przez moment wrażenie, iż ból i znieczulenie alkoholowe, które w dużej mierze go łagodziło, ze skutkiem ubocznym dla pozostałych zmysłów przestało tak silnie odbijać się na wzroku. Stojąc niemal, bez zachwiania się, patrzył na ciemnowłosą kobietę o dużych sarnich oczach. Zapach szpitala niósł się od niej, wywołując w marynarzu nieprzyjemne skojarzenia z przemijalnością życia i szeregiem licznych nieprzyjemności, jakich doświadczył osobiście lub będąc w odwiedzinach, albo i z plotek. Nie mógł jednak cofnąć się, o krok nawet tak wpatrzony w owal twarzy, jakby próbując zrozumieć, co właściwie się stało. Kogo spotkał w środku nocy na ulicy, gdzie właściwie był i dlaczego, tak wszystko go bolało? Czas i miejsce przestały mieć znaczenie cofał się myślami do lat młodzieńczej słodkiej naiwności, którą otulał przyjemny tembr głosu kobiety, jej zapach i aura. Zapatrzony jak koneser sztuki w obraz mistrza nie zrozumiał z początku jej słów, mówiąc wprost – zignorował ją. Bełkot, jakim ją uraczył był dla niego samego zbiorem liter, bez większego znaczenia.
Hałasy z dołu ulicy narastały, niosły się echem wrzaski, krzyki i klątwy, a także jak to skonstatował po chwili zaklęcia, ktoś tam posługiwał się czarami, dreszcz strachu przebiegł wzdłuż kręgosłupa na pierwszą myśl, którą byli, a jakże ślepcy, lecz wprawne ucho przywykłe do słuchania morza, pomimo zmęczenia i alkoholu siejącego zamęt w organizmie dosłyszało treści inkantacji. Westchnął, ale i pobladł lekko, jednocześnie. Krucza Straż, przybyła i pacyfikuje awanturników. Ściąga ich do swojej siedziby, tego gniazda szerszeni i pozbawiając wolności, wydaje oskarżenia, klasyfikuje winy, robiąc rozpoznanie szkód i czynów. Są naszym sądem i katem, ktoś kiedyś powiedział, a słowa te idealnie wpasowywały się do sytuacji. Próbując zażegnać konflikt, czynią to z agresją i siłą wyżywając się, na pijanych awanturnikach. Zrobił krok w tył, jakby chciał pospieszyć towarzyszom niedawnej wypitki i burdy z pomocą, lecz w tej samej chwili poczuł na sobie uścisk kobiety. Jej dłoń zacisnęła się na jego przedramieniu, mógł się wyrwać, bez problemu, ta była drobna i wyglądała na zmęczoną, lecz nie uczynił tego. Przeciwnie posłuszny jej woli podążył za nią w boczną odnogę, uliczkę wilgotną i mroczną umykającą rozbieganym ślepią ścigających. Kroki i gwizdy, nawoływania kruczych niosły się po burku, oni zaś stali, bliżej siebie, niż to wypadało, oparty dłonią o wilgotną ścianę kamienicy spojrzał w dół, na twarz osoby tak dobrze mu przecież znanej.
– Dlaczego mi pomagasz? – Zapytał, a w błękicie jego spojrzenia, było niezrozumienie, troska i smutek, którego nawet alkohol nie potrafił zdławić w zarodku. Czuł się paskudnie nie fizycznie, chociaż powoli zaczynało do niego docierać, w jakim jest stanie, ale moralnie i to nie przez akcję w lokalu skutkiem czego rozbił kilka nosów, podbił pary oczu i złamał kilka palców, o swoich obrażeniach zapominając. Czuł się źle, że ona go widzi w takim stanie. Okrwawioną dłonią poprawił włosy, chociaż wiedział, że to na niewiele się zda. – Co tu robisz o tej godzinie? Dlaczego chodzisz sama po mieście, to niebezpieczne, gazet nie czytasz? – Patrzył na nią z wyrzutem i niezrozumieniem, język lekko potykał się na słowach, przeciągał je, lecz ich treść była jasna
Hałasy z dołu ulicy narastały, niosły się echem wrzaski, krzyki i klątwy, a także jak to skonstatował po chwili zaklęcia, ktoś tam posługiwał się czarami, dreszcz strachu przebiegł wzdłuż kręgosłupa na pierwszą myśl, którą byli, a jakże ślepcy, lecz wprawne ucho przywykłe do słuchania morza, pomimo zmęczenia i alkoholu siejącego zamęt w organizmie dosłyszało treści inkantacji. Westchnął, ale i pobladł lekko, jednocześnie. Krucza Straż, przybyła i pacyfikuje awanturników. Ściąga ich do swojej siedziby, tego gniazda szerszeni i pozbawiając wolności, wydaje oskarżenia, klasyfikuje winy, robiąc rozpoznanie szkód i czynów. Są naszym sądem i katem, ktoś kiedyś powiedział, a słowa te idealnie wpasowywały się do sytuacji. Próbując zażegnać konflikt, czynią to z agresją i siłą wyżywając się, na pijanych awanturnikach. Zrobił krok w tył, jakby chciał pospieszyć towarzyszom niedawnej wypitki i burdy z pomocą, lecz w tej samej chwili poczuł na sobie uścisk kobiety. Jej dłoń zacisnęła się na jego przedramieniu, mógł się wyrwać, bez problemu, ta była drobna i wyglądała na zmęczoną, lecz nie uczynił tego. Przeciwnie posłuszny jej woli podążył za nią w boczną odnogę, uliczkę wilgotną i mroczną umykającą rozbieganym ślepią ścigających. Kroki i gwizdy, nawoływania kruczych niosły się po burku, oni zaś stali, bliżej siebie, niż to wypadało, oparty dłonią o wilgotną ścianę kamienicy spojrzał w dół, na twarz osoby tak dobrze mu przecież znanej.
– Dlaczego mi pomagasz? – Zapytał, a w błękicie jego spojrzenia, było niezrozumienie, troska i smutek, którego nawet alkohol nie potrafił zdławić w zarodku. Czuł się paskudnie nie fizycznie, chociaż powoli zaczynało do niego docierać, w jakim jest stanie, ale moralnie i to nie przez akcję w lokalu skutkiem czego rozbił kilka nosów, podbił pary oczu i złamał kilka palców, o swoich obrażeniach zapominając. Czuł się źle, że ona go widzi w takim stanie. Okrwawioną dłonią poprawił włosy, chociaż wiedział, że to na niewiele się zda. – Co tu robisz o tej godzinie? Dlaczego chodzisz sama po mieście, to niebezpieczne, gazet nie czytasz? – Patrzył na nią z wyrzutem i niezrozumieniem, język lekko potykał się na słowach, przeciągał je, lecz ich treść była jasna
Bezimienny
Re: I'm falling again, (A. Myklebust & A. Mortensen, listopad 2000) Sob 9 Gru - 23:59
Nie stawiał oporu, więc zaprowadziła go w uliczkę Czy to rozsądne podejście, kiedy ciągle nie była na sto procent pewna, że on to on? Pewnie niezbyt, jednak jej rozsądek gdzieś tej nocy uleciał, kiedy stwierdziła, że ma przed sobą tę jedną konkretną osobę. Mieszanka różnych emocji splotła się ze zmęczeniem, sprawiając, że przez chwilę stała, przypatrując się mu, jakby w mroku na nowo ucząc się rysów jego twarzy, zamiast odpowiedzieć mu na zadane pytanie. Oparła się o ścianę, kiedy nad nią stanął. Był znowu tak blisko, że po części chciała go najzwyczajniej w świecie przytulić, a po części po prostu dać mu w łeb, żeby się ogarnął, bo przecież znowu władował się w kłopoty, zamiast je grzecznie ominąć. Jak taki dzieciak, który widząc kałużę, wręcz musi wlecieć w sam jej środek. Dlaczego mu pomogła? Nie potrafiła na to w tej chwili odpowiedzieć. Pewnie po ich ostatnim spotkaniu powinna go po prostu zignorować, może zarzucić jakimiś przekleństwami, czy traktować z chłodem i dystansem, jednak nie bardzo potrafiła. Takie słowa po prostu do niej nie przychodziły, więc nie próbowała na siłę ich znaleźć. Musiała więc wystarczyć mu szczerość, skoro nie do końca potrafiła połapać się w tym, co sama w tej chwili czuła.
— Sama nie wiem. Odruch? Przecież to ja zwykle Cię łatałam po tych wszystkich bójkach... — W jej oczach można było wyczytać lekkie zmieszanie, niepewność, żal i echo smutku, który odczuwała kilka lat temu, ale również zmartwienie jego stanem. Gdzieś tam było również widać, że ma przed oczami któryś z takich dni z przeszłości, gdzie stała nad nim i furczała, jaką to głupotą się wykazał skacząc na grupkę starszych galdrów i zbierając od nich łomot, jednocześnie przeplatając to rzucanymi zaklęciami z magii leczniczej, by doprowadzić go do porządku. W co on się tym razem władował? Chociaż, chyba wiedziała, sam powiedział, że była jakaś burda, pewnie w niej tak oberwał.
— Jesteś… Poza raną na głowie coś jeszcze Ci dolega? — Zacięła się, zaraz poprawiając swoje pytanie. Bo przecież ranny jak najbardziej był, widziała jedną z ran, po prostu chciała się upewnić, że tylko to mu dolega. Zakrwawiona dłoń? Cóż, to nie koniecznie musiała być jego krew. A przynajmniej próbowała sobie to wmówić, nie chcąc wariować z niepokoju o jego stan i to, że oni tu sobie stoją i rozmawiają, kiedy on się być może wykrwawia. Jej umysł potrafił na zawołanie wyskoczyć z całkiem pokaźną gromadką czarnych scenariuszy i niekoniecznie chciała w tej chwili je roztrząsać. Wzrok na chwilę zatrzymał się na jego włosach, w których jeszcze przed chwilą była jego ręka, zaraz jednak potrząsnęła lekko głową, jakby odpędzając natrętne myśli.
— Przyganiał kocioł garnkowi. Sam też się szlajasz po nocy i z naszej dwójki, jak widać, to ty w tej chwili na tym gorzej wyszedłeś… — Burknęła. Oczywiście, że czytała gazety, jednak jakoś tak, nie wierzyła, że w pobliżu Kruczej Straży, gdzie wystarczyło porządnie się wydrzeć, żeby któryś z oficerów to usłyszał, ktokolwiek zechce kogokolwiek porwać, albo zabić. Czuła się w tej okolicy dosyć pewnie, biorąc pod uwagę również jej umiejętność rzucania niewerbalnych zaklęć. Była święcie przekonana, że jakoś by sobie poradziła na tyle, żeby w razie potrzeby dobiec do strażników, albo do własnego mieszkania i tam się zabunkrować.
— Mieszkam niedaleko. Nie mogłam zasnąć, za dużo myśli. — Dodała po chwili, wzdychając i tłumacząc, co ją wygnało na zewnątrz w środku nocy. Łatwiej było wyjść na spacer i spróbować się całkiem zmęczyć z nadzieją, że to pomoże zasnąć, niż obracać się z boku na bok wiedząc, że to nijak nie sprawi, że nagle myśli przestaną napływać i po prostu zaśnie.
— Sama nie wiem. Odruch? Przecież to ja zwykle Cię łatałam po tych wszystkich bójkach... — W jej oczach można było wyczytać lekkie zmieszanie, niepewność, żal i echo smutku, który odczuwała kilka lat temu, ale również zmartwienie jego stanem. Gdzieś tam było również widać, że ma przed oczami któryś z takich dni z przeszłości, gdzie stała nad nim i furczała, jaką to głupotą się wykazał skacząc na grupkę starszych galdrów i zbierając od nich łomot, jednocześnie przeplatając to rzucanymi zaklęciami z magii leczniczej, by doprowadzić go do porządku. W co on się tym razem władował? Chociaż, chyba wiedziała, sam powiedział, że była jakaś burda, pewnie w niej tak oberwał.
— Jesteś… Poza raną na głowie coś jeszcze Ci dolega? — Zacięła się, zaraz poprawiając swoje pytanie. Bo przecież ranny jak najbardziej był, widziała jedną z ran, po prostu chciała się upewnić, że tylko to mu dolega. Zakrwawiona dłoń? Cóż, to nie koniecznie musiała być jego krew. A przynajmniej próbowała sobie to wmówić, nie chcąc wariować z niepokoju o jego stan i to, że oni tu sobie stoją i rozmawiają, kiedy on się być może wykrwawia. Jej umysł potrafił na zawołanie wyskoczyć z całkiem pokaźną gromadką czarnych scenariuszy i niekoniecznie chciała w tej chwili je roztrząsać. Wzrok na chwilę zatrzymał się na jego włosach, w których jeszcze przed chwilą była jego ręka, zaraz jednak potrząsnęła lekko głową, jakby odpędzając natrętne myśli.
— Przyganiał kocioł garnkowi. Sam też się szlajasz po nocy i z naszej dwójki, jak widać, to ty w tej chwili na tym gorzej wyszedłeś… — Burknęła. Oczywiście, że czytała gazety, jednak jakoś tak, nie wierzyła, że w pobliżu Kruczej Straży, gdzie wystarczyło porządnie się wydrzeć, żeby któryś z oficerów to usłyszał, ktokolwiek zechce kogokolwiek porwać, albo zabić. Czuła się w tej okolicy dosyć pewnie, biorąc pod uwagę również jej umiejętność rzucania niewerbalnych zaklęć. Była święcie przekonana, że jakoś by sobie poradziła na tyle, żeby w razie potrzeby dobiec do strażników, albo do własnego mieszkania i tam się zabunkrować.
— Mieszkam niedaleko. Nie mogłam zasnąć, za dużo myśli. — Dodała po chwili, wzdychając i tłumacząc, co ją wygnało na zewnątrz w środku nocy. Łatwiej było wyjść na spacer i spróbować się całkiem zmęczyć z nadzieją, że to pomoże zasnąć, niż obracać się z boku na bok wiedząc, że to nijak nie sprawi, że nagle myśli przestaną napływać i po prostu zaśnie.
Arthur Mortensen
Re: I'm falling again, (A. Myklebust & A. Mortensen, listopad 2000) Sob 9 Gru - 23:59
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Dostrzegał w jej oczach paletę emocji, tak skrajnych pochodzących z dwóch krańca stron i jeśli sądził, że będzie wiedział, jaką stroną podąży, że odczyta jej zamiary i prawdziwość myśli, nim te opuszczą jej usta, mylił się. Owszem mógł oczekiwać na najgorsze, na wyrok, jaki zapadnie i jaki jednocześnie podsumuje wszystko, a w szczególności, to co ich łączyło, lecz nic takiego nie padło z jej ust, nic co mogłoby go ustawić do pionu i sprawić ból znacznie gorszy, od tego fizycznego, jaki po części odczuwał, a po części był tłumiony przez alkohol. Patrzył na nią, niewiele rozumiejąc, bo jeśli wydarzenia z baru stanowiły pełną jasność obrazem, którym mógł zapełnić niejedno płótno, tak spotkanie z Astrid wymykało się z ram jakiegokolwiek pojmowania rzeczywistości, niemal uchodziło w jego przekonaniu do alkoholowego zwidu, a może nim było? Może wyrzut sumienia targał duszą marynarza i w chwili osłabienia uderzył nieoczekiwanie, chcąc rzucić mężczyzną na kolana, by kajał się i żałował swych decyzji z przeszłości? Gula wstrętu do samego siebie narastała, a oczy chłonęły ten chwiejny obraz utkany w gęstniejącym mroku – zapamiętując, rys emocji znaczący się wyraźnie, kiedy o nim mówiła, ba nawet układ włosów, przykuwał jego spojrzenie. Westchnął ciężko.
– Prawda, ale już nie łatasz – patrzył na nią długo, w ciszy, w jakiej było słychać miauczenie kocura buszującego, gdzieś za rogiem w śmietniku. Rytm serca, uspokoił się, zwolnił wyraźnie, a on odczuł ulgę, iż te jednak nie wyrwie się z jego piersi na wolność, chciał nacieszyć się nią jeszcze odrobinę i nie zamierzał żegnać się z tym światem w takich okolicznościach. Musiała widzieć ulgę malującą się w zbolałym obliczu przemytnika, jej obecność zawsze dodawała mu tej nieuzasadnionej i niewytłumaczalnej otuchy i pociechy, jakiej nie znajdował w nikim innym. Swego rodzaju oczyszczenie, ukojenie ran i bolączek, mogące nadejść, kiedy w chwili zupełniej szczerości z samym sobą odrzucając wszelkie złe myśli. Nie oczekiwał tego, a jednak tak właśnie było, mimo tych lat wzajemnej nieobecności na deskach teatru życia, teraz gdy stali zwróceni w swoją stronę, lata te stawały się ulotną chwilką, mrugnięciem powieki, dawne emocje odbiły się w jej oczach, a dostrzegając to wszystko i wiele więcej oderwał wzrok, bojąc się swoich skrytych pragnień, i tego, że te mogłyby zbyt wyraźnie wypłynąć na jego twarz, zdradzić myśli.
– Chyba jestem rozcięty na lewym ramieniu, wysoko. Alkohol znieczula – westchnął, bo kłamstwo szykowane od momentu rozpoznania tożsamości kobiety poszło w zapomnienie, straciło podporę argumentów i zapał. Nie widział sensu w zaprzeczaniu oczywistej prawdzie i ona o tym dobrze wiedziała.
– Znasz mnie. To nic, a ty. Mimo wszystko nie powinnaś chodzić sama po nocy. Dzieją się złe rzeczy. – Znieczulenie schodziło, ból uderzał ze zdwojoną siłą, powinien zmoczyć usta, chociaż jednym kieliszkiem, wysokoprocentowego napitku, by ponownie odzyskać utraconą werwę. Z tego co powiedziała, zrozumiał jedynie tyle, że mieszka niedaleko, martwiła się o niego i nie mogła spać. – Odprowadzę cię. – Zadeklarował nagle, odsuwając się od niej. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnął bawełnianą białą chustę, którą otarł twarz i dłonie, tę zwinął niedbale po całej operacji i wcisnął do kieszeni. Wiedział, a raczej miał świadomość, że wygląda, jakby służył za worek treningowy dla tragarzy z doków, jednocześnie był świadomy, iż kobieta widywała go w podobnym stanie niejednokrotnie dawniej.
– Prawda, ale już nie łatasz – patrzył na nią długo, w ciszy, w jakiej było słychać miauczenie kocura buszującego, gdzieś za rogiem w śmietniku. Rytm serca, uspokoił się, zwolnił wyraźnie, a on odczuł ulgę, iż te jednak nie wyrwie się z jego piersi na wolność, chciał nacieszyć się nią jeszcze odrobinę i nie zamierzał żegnać się z tym światem w takich okolicznościach. Musiała widzieć ulgę malującą się w zbolałym obliczu przemytnika, jej obecność zawsze dodawała mu tej nieuzasadnionej i niewytłumaczalnej otuchy i pociechy, jakiej nie znajdował w nikim innym. Swego rodzaju oczyszczenie, ukojenie ran i bolączek, mogące nadejść, kiedy w chwili zupełniej szczerości z samym sobą odrzucając wszelkie złe myśli. Nie oczekiwał tego, a jednak tak właśnie było, mimo tych lat wzajemnej nieobecności na deskach teatru życia, teraz gdy stali zwróceni w swoją stronę, lata te stawały się ulotną chwilką, mrugnięciem powieki, dawne emocje odbiły się w jej oczach, a dostrzegając to wszystko i wiele więcej oderwał wzrok, bojąc się swoich skrytych pragnień, i tego, że te mogłyby zbyt wyraźnie wypłynąć na jego twarz, zdradzić myśli.
– Chyba jestem rozcięty na lewym ramieniu, wysoko. Alkohol znieczula – westchnął, bo kłamstwo szykowane od momentu rozpoznania tożsamości kobiety poszło w zapomnienie, straciło podporę argumentów i zapał. Nie widział sensu w zaprzeczaniu oczywistej prawdzie i ona o tym dobrze wiedziała.
– Znasz mnie. To nic, a ty. Mimo wszystko nie powinnaś chodzić sama po nocy. Dzieją się złe rzeczy. – Znieczulenie schodziło, ból uderzał ze zdwojoną siłą, powinien zmoczyć usta, chociaż jednym kieliszkiem, wysokoprocentowego napitku, by ponownie odzyskać utraconą werwę. Z tego co powiedziała, zrozumiał jedynie tyle, że mieszka niedaleko, martwiła się o niego i nie mogła spać. – Odprowadzę cię. – Zadeklarował nagle, odsuwając się od niej. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnął bawełnianą białą chustę, którą otarł twarz i dłonie, tę zwinął niedbale po całej operacji i wcisnął do kieszeni. Wiedział, a raczej miał świadomość, że wygląda, jakby służył za worek treningowy dla tragarzy z doków, jednocześnie był świadomy, iż kobieta widywała go w podobnym stanie niejednokrotnie dawniej.
Bezimienny
Re: I'm falling again, (A. Myklebust & A. Mortensen, listopad 2000) Sob 9 Gru - 23:59
Obserwowała emocje przechodzące przez jego twarz, samej czując się trochę zdezorientowana tym, jak na niego reaguje. Jakby nagle całe te lata zmieniły się ledwie w kilka dni, ewentualnie tygodni rozłąki. Jakby nigdy nie doszło do tego, że zerwali ze sobą wszelkie kontakty, a cisza między nimi ciągnęła się przez długie, długie lata. Z jednej strony, ciepło i spokój, które ją ogarniały wraz z poczuciem bezpieczeństwa, z drugiej lekki niepokój, bo przecież nie powinna nic takiego w jego otoczeniu odczuwać. Te wszystkie odczucia dawno powinny być nieaktualne.
— Po prostu omijasz szpital, w którym pracuję… — Stwierdziła, bo przez te lata ani razu nie widziała go na swoim oddziale. A może po prostu udawało mu się trafiać tam akurat wtedy, kiedy miała wolne? Przecież to też była opcja, jednak wtedy los musiał być naprawdę złośliwy, że akurat idealnie by się mijali. Prawie niemożliwe do zrealizowania. Najpewniej na statku mogli mieć kogoś, kto w miarę ogarniał zaklęcia medyczne i ich składał, bo inne wyjście aktualnie jakoś jej nie wpadało do głowy. Chociaż możliwe również było, że po prostu unikał Midgardu.
— Ładne mi nic. Sam również nie powinieneś chodzić w takim stanie po nocy, Ciebie te złe rzeczy też mogą dopaść, tym bardziej że jesteś ranny, więc stanowisz łatwiejszy cel. No i jeszcze ta cała kabała z bójką w barze. Ile ty masz lat, żeby się w coś takiego ładować, i jeszcze narażać się potem na łapankę urządzoną przez Kruczą Straż? — Wyrwało jej się westchnięcie i marudzenie. Skoro on mógł jej mówić, co powinna, a czego nie, to ona mogła mu pomędzić, że się ładuje w niepotrzebne bójki. Tym bardziej że był ranny. Nie dała rady wstrzymać się całkiem z własnymi przyzwyczajeniami.
— Chodźmy. — Westchnienie po chwili wahania, jakby nie była pewna, czy pokazywać mu, gdzie może ją znaleźć. Przebijało się również w tym jej zmęczenie. Zwykle pewnie już by spała. Ruszyła powoli w kierunku ogrodów botanicznych. Po chwili przesunęła się tak, żeby móc chwycić go w zgięciu łokcia i niewerbalnie rzucić na niego, chociaż proste zaklęcie przeciwbólowe. Za dużo pewnie nie pomoże, skoro było to zaklęcie z tych na lżejszy ból, jednak zawsze coś. Nie ufała do końca, że alkohol tak wszystko znieczula. Przy okazji, gdyby jakiś nadgorliwy Kruczy Strażnik zerknął w głąb uliczki, zobaczyłby raczej spacerującą parkę i możliwe, że nie sprawdzałby, czy byli jakkolwiek zamieszani w tę rozróbę, której uczestników właśnie próbowali wyłapać. Ot, z daleka patrząc, para, która grzecznie kieruje się do domu, mężczyzna odebrał kobietę, żeby sama nie łaziła po nocy. Na usta cisnęło jej się zwyczajowe marudzenie, które zwykle z nich spływało, kiedy go leczyła, jednak tylko zacisnęła na chwilę mocniej zęby, żeby nic się jej nie wyrwało.
— Miałeś jakieś ciekawe przygody podczas swoich podróży? — Zapytała, niekoniecznie z ciekawości, a żeby zagłuszyć ciszę, która przez jego bliskość przynosiła niezbyt chciane wspomnienia i przywołując dawno zakopane gdzieś w odmętach świadomości emocje, których nie chciała stamtąd wypuszczać. To nie był czas i miejsce na nie. Nie wiedziała nawet, czy kiedykolwiek będzie czas i miejsce, aby do nich wrócić.
— Po prostu omijasz szpital, w którym pracuję… — Stwierdziła, bo przez te lata ani razu nie widziała go na swoim oddziale. A może po prostu udawało mu się trafiać tam akurat wtedy, kiedy miała wolne? Przecież to też była opcja, jednak wtedy los musiał być naprawdę złośliwy, że akurat idealnie by się mijali. Prawie niemożliwe do zrealizowania. Najpewniej na statku mogli mieć kogoś, kto w miarę ogarniał zaklęcia medyczne i ich składał, bo inne wyjście aktualnie jakoś jej nie wpadało do głowy. Chociaż możliwe również było, że po prostu unikał Midgardu.
— Ładne mi nic. Sam również nie powinieneś chodzić w takim stanie po nocy, Ciebie te złe rzeczy też mogą dopaść, tym bardziej że jesteś ranny, więc stanowisz łatwiejszy cel. No i jeszcze ta cała kabała z bójką w barze. Ile ty masz lat, żeby się w coś takiego ładować, i jeszcze narażać się potem na łapankę urządzoną przez Kruczą Straż? — Wyrwało jej się westchnięcie i marudzenie. Skoro on mógł jej mówić, co powinna, a czego nie, to ona mogła mu pomędzić, że się ładuje w niepotrzebne bójki. Tym bardziej że był ranny. Nie dała rady wstrzymać się całkiem z własnymi przyzwyczajeniami.
— Chodźmy. — Westchnienie po chwili wahania, jakby nie była pewna, czy pokazywać mu, gdzie może ją znaleźć. Przebijało się również w tym jej zmęczenie. Zwykle pewnie już by spała. Ruszyła powoli w kierunku ogrodów botanicznych. Po chwili przesunęła się tak, żeby móc chwycić go w zgięciu łokcia i niewerbalnie rzucić na niego, chociaż proste zaklęcie przeciwbólowe. Za dużo pewnie nie pomoże, skoro było to zaklęcie z tych na lżejszy ból, jednak zawsze coś. Nie ufała do końca, że alkohol tak wszystko znieczula. Przy okazji, gdyby jakiś nadgorliwy Kruczy Strażnik zerknął w głąb uliczki, zobaczyłby raczej spacerującą parkę i możliwe, że nie sprawdzałby, czy byli jakkolwiek zamieszani w tę rozróbę, której uczestników właśnie próbowali wyłapać. Ot, z daleka patrząc, para, która grzecznie kieruje się do domu, mężczyzna odebrał kobietę, żeby sama nie łaziła po nocy. Na usta cisnęło jej się zwyczajowe marudzenie, które zwykle z nich spływało, kiedy go leczyła, jednak tylko zacisnęła na chwilę mocniej zęby, żeby nic się jej nie wyrwało.
— Miałeś jakieś ciekawe przygody podczas swoich podróży? — Zapytała, niekoniecznie z ciekawości, a żeby zagłuszyć ciszę, która przez jego bliskość przynosiła niezbyt chciane wspomnienia i przywołując dawno zakopane gdzieś w odmętach świadomości emocje, których nie chciała stamtąd wypuszczać. To nie był czas i miejsce na nie. Nie wiedziała nawet, czy kiedykolwiek będzie czas i miejsce, aby do nich wrócić.
Arthur Mortensen
Re: I'm falling again, (A. Myklebust & A. Mortensen, listopad 2000) Sob 9 Gru - 23:59
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Bliskość była elektryzująca; kusiła i onieśmielała jednocześnie, a silna wola uginała się pod naciskiem alkoholu szumiącego w głowie, zapachu jej ciała i ciepła, jakim emanowała, momentalnie odnalazł spokój w jej towarzystwie. Musiał pilnować granicy, jaką wyznaczył sam przed sobą, by nie przekroczyć jej choćby na milimetr, bo nie było odwrotu, to co utracone nie wróci, a rozdrapywanie starych bolączek, mogło tylko dodać im zmartwień. Smutek wymieszany z nostalgią, był w swym odurzeniu mocniejszy, niżeli kilka szotów mocno schłodzonej wódki. Panował nad sobą – jakoś. A i w jej oczach widział wszystko to, czego, mógł się spodziewać, mimo to słowa płynęły same z ich ust.
Złapała go w pułapkę długich rzęs, w pajęczynę, z jakiej nie potrafił się wyswobodzić. Miała rację, lecz tylko po części wiedział, gdzie pracuje, ktoś kiedyś rozpromieniony od ucha, do ucha wychwalał jej profesjonalizm i ludzkie podejście, opiekuńcza, niby matka, troskliwa i zaradna, a rysopis przedstawiany przez marynarza odpowiadał Astrid. Później docierały doń różne plotki, te niby magnes odpychał od siebie starając się, unikać wszelkich kontaktów ze szpitalem i miejscami, w jakich mógłby ją spotkać. Nie robił tego umyślnie, wręcz przeciwnie byli z dwóch różnych światów i naturalnym było, że ich drogi nie przecinały się tak często. Dzisiejsza noc, była po prostu przypadkiem, ot tylko tyle, tak mógł ją określić. Niczym więcej, jak spotkaniem demonów z przeszłości, które nawiedzają umysł pijanego i poturbowanego mężczyzny. Kto wie, czy to wszystko to nie jest sen? A on obolały, gdzieś nie leży w zaułku? Zamknął oczy, by chociaż na chwilę móc skupić się na myślach, jakie prześladowały umysł. Nie mogąc zdecydować jakim torem powinien poprowadzić dalszą rozmowę, milczał.
– Krucza to pikuś, stare dziady z kompleksem bohatera i inne gorsze kanalie, nie ich należy się bać. – Urwał zdanie, choć i tak już wystarczająco dużo powiedział. Obawiał się o kobietę, która tak ochoczo suszyła mu głowę, jakby zapomniała, że od miesięcy znikają ludzie, jakby nie zauważyła wzmożonych patroli na ulicach i strachu, jaki spadł na miasto, paniki co swymi szponami objęła mieszkańców.
– Chodźmy… – powtórzył za nią, jak echo, i poszli. Faktycznie, kroki stawiał w miarę równe, pozycja wyprostowana, trudno z daleka było stwierdzić, czy to idzie pijaczyna, czy wieczorny spacerowicz. Na szczęście towarzystwo kobiety u boku rozwiewało ewentualne przypuszczenia.
– Ciekawe? Tak, krwawe i brutalne, też, przyjemne? Tych było mniej. Ale jeśli pytasz, czy powiedzenie, że marynarz ma kochankę w każdym porcie, jest prawdziwe, to nie. To bujda. – Są za to dziwki, ale o tym jej nie wspominał, taktownie wolał nawet nie poruszać tematu, by bujna wyobraźnia i przenikliwość towarzyszki nie zaczęły drążyć. Był pod tym jednym względem, czysty jak łza, lecz inne kwestie pozostawiały wiele do dodania. Tym jednak nie zamierzał zajmować jej umysłu. Gdy stanęli przy jednej z kamienic, zrozumiał, że to koniec wędrówki. – Odprowadziłem cię. – Zakomunikował, jakby sam fakt im nie wystarczył. Zręcznie wyplątał się z chwytu, w jakim trwali przez całą drogę. – Dobrej nocy – wybąkał, robiąc krok w tył z zamiarem odejścia w swoją stronę, acz nie bardzo świadom tego, gdzie ta właściwie jest.
Złapała go w pułapkę długich rzęs, w pajęczynę, z jakiej nie potrafił się wyswobodzić. Miała rację, lecz tylko po części wiedział, gdzie pracuje, ktoś kiedyś rozpromieniony od ucha, do ucha wychwalał jej profesjonalizm i ludzkie podejście, opiekuńcza, niby matka, troskliwa i zaradna, a rysopis przedstawiany przez marynarza odpowiadał Astrid. Później docierały doń różne plotki, te niby magnes odpychał od siebie starając się, unikać wszelkich kontaktów ze szpitalem i miejscami, w jakich mógłby ją spotkać. Nie robił tego umyślnie, wręcz przeciwnie byli z dwóch różnych światów i naturalnym było, że ich drogi nie przecinały się tak często. Dzisiejsza noc, była po prostu przypadkiem, ot tylko tyle, tak mógł ją określić. Niczym więcej, jak spotkaniem demonów z przeszłości, które nawiedzają umysł pijanego i poturbowanego mężczyzny. Kto wie, czy to wszystko to nie jest sen? A on obolały, gdzieś nie leży w zaułku? Zamknął oczy, by chociaż na chwilę móc skupić się na myślach, jakie prześladowały umysł. Nie mogąc zdecydować jakim torem powinien poprowadzić dalszą rozmowę, milczał.
– Krucza to pikuś, stare dziady z kompleksem bohatera i inne gorsze kanalie, nie ich należy się bać. – Urwał zdanie, choć i tak już wystarczająco dużo powiedział. Obawiał się o kobietę, która tak ochoczo suszyła mu głowę, jakby zapomniała, że od miesięcy znikają ludzie, jakby nie zauważyła wzmożonych patroli na ulicach i strachu, jaki spadł na miasto, paniki co swymi szponami objęła mieszkańców.
– Chodźmy… – powtórzył za nią, jak echo, i poszli. Faktycznie, kroki stawiał w miarę równe, pozycja wyprostowana, trudno z daleka było stwierdzić, czy to idzie pijaczyna, czy wieczorny spacerowicz. Na szczęście towarzystwo kobiety u boku rozwiewało ewentualne przypuszczenia.
– Ciekawe? Tak, krwawe i brutalne, też, przyjemne? Tych było mniej. Ale jeśli pytasz, czy powiedzenie, że marynarz ma kochankę w każdym porcie, jest prawdziwe, to nie. To bujda. – Są za to dziwki, ale o tym jej nie wspominał, taktownie wolał nawet nie poruszać tematu, by bujna wyobraźnia i przenikliwość towarzyszki nie zaczęły drążyć. Był pod tym jednym względem, czysty jak łza, lecz inne kwestie pozostawiały wiele do dodania. Tym jednak nie zamierzał zajmować jej umysłu. Gdy stanęli przy jednej z kamienic, zrozumiał, że to koniec wędrówki. – Odprowadziłem cię. – Zakomunikował, jakby sam fakt im nie wystarczył. Zręcznie wyplątał się z chwytu, w jakim trwali przez całą drogę. – Dobrej nocy – wybąkał, robiąc krok w tył z zamiarem odejścia w swoją stronę, acz nie bardzo świadom tego, gdzie ta właściwie jest.
Bezimienny
Re: I'm falling again, (A. Myklebust & A. Mortensen, listopad 2000) Sob 9 Gru - 23:59
— Wiesz, nie wszyscy w kruczej są starymi dziadami i kanaliami. Nie boję się ich, są całkiem mili, chociaż pewnie, gdyby Cię w takim stanie zobaczyli, to robiliby Ci problemy, a na dzisiaj chyba Ci ich już wystarczy? — Westchnęła. Nie zapomniała o wzmożonych strażach i strachu, jaki ogarnął wszystkich przez zniknięcia galdrów. Nie chciała jednak się poddawać zbiorowemu strachowi i szaleństwu, które kazałoby siedzieć w domu zamkniętym na trzy spusty i nie wyściubiać nosa z domu. To nie miałoby, według niej, sensu. Poruszała się głównie uliczkami, które były niedaleko, straże co chwile gdzieś w pobliżu się przewijały, więc najzwyczajniej w świecie uznała, że jest na tyle bezpiecznie, na ile może być. Lepiej nie będzie, a zniknąć można w zasadzie w każdym momencie dnia. Nie musi być to koniecznie środek nocy. Nawet nie powinien, skoro są wtedy wzmożone straże. Łatwiej zniknąć w tłumie, niż na pustej uliczce, gdzie głos niesie się mocno. To prawie jak tonięcie. Dookoła może być wiele ludzi, ale żaden może nie widzieć, co się dzieje. Ludzie są ślepi na innych i na to, co się dookoła nich dzieje. Nie rejestrują idealnie wszystkiego, co ich otacza, bo gdyby to robili, byliby przytłoczeni ilością bodźców i informacji do przetworzenia.
Wyszedł im z tego całkiem miły, choć krótki spacer. Może poza zapachem alkoholu delikatnie kręcącym się w nosie. Nie przeszkadzało to jednak, by umysł podszeptywał jej cicho możliwości. By przysunąć się trochę bliżej do niego, wtulić się, oprzeć głowę o jego ramię. Zapomnieć na chwilę o tej przepaści, która między nimi ziała i po prostu cieszyć się wspólną chwilą. Jednak wiedziała, że nie powinna. Nie powinna ignorować tej ziejącej wyrwy i zbliżać się do niego znowu wbrew rozsądkowi. Wbrew temu cichemu głosikowi, ledwo przebijającemu się przez podszepty, które tak kusiły, zwodząc, że wszystko będzie dobrze.
Coś w niej boleśnie drgnęło na samą sugestię, że mógłby mieć kogoś innego, albo nawet kilka osób, każdą w jakimś innym porcie. Ruszył strunę, z której istnienia nawet nie zdawała sobie sprawy, bo od dawna nie powinno jej być.
— O nic takiego nie pytałam i nie zamierzałam. — Stwierdziła, może trochę zbyt oschle i zimno, przesadzając w staraniach, żeby po sobie nic nie pokazać, jak bardzo to zagrało na jej emocjach. Nie chciała wiedzieć, czy miał kogoś, czy może wybierał inne opcje "jednonocnych przygód". Nie chciała w ogóle wiedzieć nic na temat jego życia miłosnego po tym jak każde z nich poszło w swoją stronę.
— Pytając o przygody, miałam na myśli podróże per se. Chciałam wyciągnąć jakiś lekki temat, żeby nie iść w tej niezręcznej ciszy. — Mruknęła chwilę po swoim lekkim wybuchu, odrobinę żałując, że w ogóle próbowała zagłuszyć zarówno ciszę, jak i te przeklęte podszepty, które najwyraźniej podsuwał jej do głowy jakiś zły byt. Może powinna sprawdzić, czy poświęcenie mieszkania dalej działa? Bo co jak to jakiś duch jej próbował mącić po cichu we łbie? W duszy jednak wiedziała, że to nie duchy, a najwyraźniej nie do końca udanie zamknięty rozdział w życiu postanowił się odezwać i unieść łeb nęcąc przeszłością i niemożliwym.
Stanęli pod kamienicą, praktycznie przy wejściu na jej klatkę. Nie miała jeszcze ochoty, by go pożegnać. Nie chciała się rozstawać, bo coś jej mówiło, że tak szybko znowu się nie spotkają. Ta noc była przypadkiem, jednym na milion, więc prawdopodobieństwo, że się powtórzy, było szalenie niskie.
— Może wejdziesz na chwilę? Uleczę Ci chociaż te rany... — Zaproponowała, powstrzymując się jednak, przed próbą chwycenia go za rękaw. Gdyby chciał i tak by się pewnie z jej chwytu potrafił wyrwać, nie była przecież nie wiadomo jak silna. Nie chciała też zostawiać go takiego poturbowanego na ulicy, kiedy chwila moment i mogła go poskładać. Mógłby też się trochę ogarnąć w łazience, żeby go nie zaczepiała straż. No i, jeszcze przez chwilę byłby obok.
Wyszedł im z tego całkiem miły, choć krótki spacer. Może poza zapachem alkoholu delikatnie kręcącym się w nosie. Nie przeszkadzało to jednak, by umysł podszeptywał jej cicho możliwości. By przysunąć się trochę bliżej do niego, wtulić się, oprzeć głowę o jego ramię. Zapomnieć na chwilę o tej przepaści, która między nimi ziała i po prostu cieszyć się wspólną chwilą. Jednak wiedziała, że nie powinna. Nie powinna ignorować tej ziejącej wyrwy i zbliżać się do niego znowu wbrew rozsądkowi. Wbrew temu cichemu głosikowi, ledwo przebijającemu się przez podszepty, które tak kusiły, zwodząc, że wszystko będzie dobrze.
Coś w niej boleśnie drgnęło na samą sugestię, że mógłby mieć kogoś innego, albo nawet kilka osób, każdą w jakimś innym porcie. Ruszył strunę, z której istnienia nawet nie zdawała sobie sprawy, bo od dawna nie powinno jej być.
— O nic takiego nie pytałam i nie zamierzałam. — Stwierdziła, może trochę zbyt oschle i zimno, przesadzając w staraniach, żeby po sobie nic nie pokazać, jak bardzo to zagrało na jej emocjach. Nie chciała wiedzieć, czy miał kogoś, czy może wybierał inne opcje "jednonocnych przygód". Nie chciała w ogóle wiedzieć nic na temat jego życia miłosnego po tym jak każde z nich poszło w swoją stronę.
— Pytając o przygody, miałam na myśli podróże per se. Chciałam wyciągnąć jakiś lekki temat, żeby nie iść w tej niezręcznej ciszy. — Mruknęła chwilę po swoim lekkim wybuchu, odrobinę żałując, że w ogóle próbowała zagłuszyć zarówno ciszę, jak i te przeklęte podszepty, które najwyraźniej podsuwał jej do głowy jakiś zły byt. Może powinna sprawdzić, czy poświęcenie mieszkania dalej działa? Bo co jak to jakiś duch jej próbował mącić po cichu we łbie? W duszy jednak wiedziała, że to nie duchy, a najwyraźniej nie do końca udanie zamknięty rozdział w życiu postanowił się odezwać i unieść łeb nęcąc przeszłością i niemożliwym.
Stanęli pod kamienicą, praktycznie przy wejściu na jej klatkę. Nie miała jeszcze ochoty, by go pożegnać. Nie chciała się rozstawać, bo coś jej mówiło, że tak szybko znowu się nie spotkają. Ta noc była przypadkiem, jednym na milion, więc prawdopodobieństwo, że się powtórzy, było szalenie niskie.
— Może wejdziesz na chwilę? Uleczę Ci chociaż te rany... — Zaproponowała, powstrzymując się jednak, przed próbą chwycenia go za rękaw. Gdyby chciał i tak by się pewnie z jej chwytu potrafił wyrwać, nie była przecież nie wiadomo jak silna. Nie chciała też zostawiać go takiego poturbowanego na ulicy, kiedy chwila moment i mogła go poskładać. Mógłby też się trochę ogarnąć w łazience, żeby go nie zaczepiała straż. No i, jeszcze przez chwilę byłby obok.
Arthur Mortensen
Re: I'm falling again, (A. Myklebust & A. Mortensen, listopad 2000) Sob 9 Gru - 23:59
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Jego doświadczenia z funkcjonariuszami kruczej, nie należały do najprzyjemniejszych i raczej takie pozostaną, jednakże obiektywnie rzecz biorąc, w jakimś stopniu kibicował im w zapanowaniu nad chaosem i strachem, co padł na miasto owszem, miał w tym swój interes, gdyż w spokojnych czasach łatwiej z przemytem, a czujność prewencyjnych, jest zdecydowanie mniejsza, niżli teraz, kiedy czas niespokojny. Mortensen nigdy nie opowiadał się po żadnej ze stron ciesząc się swego rodzaju neutralnością odrobinę naciąganą rzecz jasna i bardziej staczającą się, ku tej mrocznej i nieprzyjaznej stronie, jednakże dalej będąc w palecie szarości.
– Nie robiliby nam problemów, zaufaj mi. – Uśmiechnął się, a kąciki ust odsłoniły rząd perłowo-białych zębów. Emanował swego rodzaju pewnością siebie blisko kojarzącą się z brawurą, był w tym udawaniu całkiem dobry nadrabiając miną do złej gry potrafił nieraz odwrócić bieg wydarzeń i wskoczyć na falę, z której przed momentem spadł. W tej sytuacji trochę naginał rzeczywistość, bowiem ból rozchodzący się z rany na ramieniu i głowy przebijał się, przez słabnącą barierę odurzenia alkoholowego, na pewno inaczej by było, gdyby upił się do nieprzytomności, jednak nie robił tego z zasady, ale i rozsądku, trudno w takim stanie wrócić do domu, a w naturalny autopilot powątpiewał. Zbyt wiele trupów pijaczków widział w swym życiu, aby w pełni zaufać tej niewytłumaczalnej nawigacji.
Czuł się, może nie tyle, co speszony, jak zwyczajnie źle ze względu na swój stan wiele by oddał za możliwość przebrania się i szybki prysznic. Towarzystwo kobiety, chociaż przypadkowe przypominało mu dobitnie, o tym, iż powinien lepiej prezentować się, idąc z nią u boku przez Midgard, nawet jeśli panowała głucha noc i szansa na spotkanie innych przechodniów była śmiesznie niska, to samo poczucie dobrego smaku na tym cierpiało. Miał nadzieję, że Astrid zachowa w pamięci miłe wspomnienie, a nie natomiast zapach alkoholu, krwi i potu, jakim przesiąknął.
Nieco strapiony, że tak śmiało wyrwał się do przodu zluzował wodze rozmowy i zwolnił kroku, by dłużej cieszyć się jej towarzystwem i mieć realną szansę na złagodzenie tej nieprzemyślanej gafy, jaka wypłynęła z jego ust, tak gładko. – Wybacz, nie chciałem, by to tak zabrzmiało, nie pomyślałem. – Zakłopotanie nie zagościło na twarzy marynarza dłużej niż kilka sekund. Czując intuicyjnie, że temat ją lekko rozdrażnił, a raczej wspomnienie o innych kobietach, nawet jeśli z zaznaczeniem, że wykluczał przygody, jakie preferowali jego towarzysze. – Tych miałem wiele, tego nie da się ukryć. Co prawda zwykle te najciekawsze, były z przypadku, a czasem i wiązały się z chwilowym cierpieniem i przelaną krwią, ale koniec końców, kończyły się dobrze, jak widać. Chciałbym kiedyś przy butelce rumu opowiedzieć ci znacznie więcej. – Zamknął temat, widząc, że medyczka przystaje przy jednej z klatek i tu właśnie pewien etap ich drogi dobiegnie końca. Pragnął spędzić z nią znacznie więcej czasu w pewien sposób nasycić tęsknotę, jaka narastała przez te wszystkie lata, lecz wiedział, że to mogłoby obudzić dawne wspomnienia, poruszyć dawne drżenie serca i rzucić iskrę na stos, który zapłonąłby żywym ogniem. Nie wiedział, tylko co z owego by im przyszło.
Błękit oczu spoczął na mankiecie płaszcza, ten trzymany za skrawek materiału przez Astrid sygnalizował dobitnie tęsknotę czającą się w jej spojrzeniu. Przełamując blokadę, jaką złapał, gdy pierwszy raz tej nocy ją zobaczył wyciągnął dłoń w jej kierunku i opuszkiem kciuka musnął czerwony od mrozu policzek. Wyglądała zniewalająco, jeszcze piękniej, niż pamiętał ją ze wspomnień, a przecież to niemożliwe, by wypiękniała, a jednak stała tu, przed nim i jaśniała, jak gwiazdy na nocnym niebie. Nachylił się, nad nią zaciągając nikłym zapachem perfum i szpitala oparł się czołem o jej czoło. – Gdyby nie przypuszczenie, że mogę mieć lekki wstrząs mózgu powiedziałbym, że na twój widok kręci mi się w głowie. – Uśmiechnął się, rozbrajająco szczerze.
– Nie robiliby nam problemów, zaufaj mi. – Uśmiechnął się, a kąciki ust odsłoniły rząd perłowo-białych zębów. Emanował swego rodzaju pewnością siebie blisko kojarzącą się z brawurą, był w tym udawaniu całkiem dobry nadrabiając miną do złej gry potrafił nieraz odwrócić bieg wydarzeń i wskoczyć na falę, z której przed momentem spadł. W tej sytuacji trochę naginał rzeczywistość, bowiem ból rozchodzący się z rany na ramieniu i głowy przebijał się, przez słabnącą barierę odurzenia alkoholowego, na pewno inaczej by było, gdyby upił się do nieprzytomności, jednak nie robił tego z zasady, ale i rozsądku, trudno w takim stanie wrócić do domu, a w naturalny autopilot powątpiewał. Zbyt wiele trupów pijaczków widział w swym życiu, aby w pełni zaufać tej niewytłumaczalnej nawigacji.
Czuł się, może nie tyle, co speszony, jak zwyczajnie źle ze względu na swój stan wiele by oddał za możliwość przebrania się i szybki prysznic. Towarzystwo kobiety, chociaż przypadkowe przypominało mu dobitnie, o tym, iż powinien lepiej prezentować się, idąc z nią u boku przez Midgard, nawet jeśli panowała głucha noc i szansa na spotkanie innych przechodniów była śmiesznie niska, to samo poczucie dobrego smaku na tym cierpiało. Miał nadzieję, że Astrid zachowa w pamięci miłe wspomnienie, a nie natomiast zapach alkoholu, krwi i potu, jakim przesiąknął.
Nieco strapiony, że tak śmiało wyrwał się do przodu zluzował wodze rozmowy i zwolnił kroku, by dłużej cieszyć się jej towarzystwem i mieć realną szansę na złagodzenie tej nieprzemyślanej gafy, jaka wypłynęła z jego ust, tak gładko. – Wybacz, nie chciałem, by to tak zabrzmiało, nie pomyślałem. – Zakłopotanie nie zagościło na twarzy marynarza dłużej niż kilka sekund. Czując intuicyjnie, że temat ją lekko rozdrażnił, a raczej wspomnienie o innych kobietach, nawet jeśli z zaznaczeniem, że wykluczał przygody, jakie preferowali jego towarzysze. – Tych miałem wiele, tego nie da się ukryć. Co prawda zwykle te najciekawsze, były z przypadku, a czasem i wiązały się z chwilowym cierpieniem i przelaną krwią, ale koniec końców, kończyły się dobrze, jak widać. Chciałbym kiedyś przy butelce rumu opowiedzieć ci znacznie więcej. – Zamknął temat, widząc, że medyczka przystaje przy jednej z klatek i tu właśnie pewien etap ich drogi dobiegnie końca. Pragnął spędzić z nią znacznie więcej czasu w pewien sposób nasycić tęsknotę, jaka narastała przez te wszystkie lata, lecz wiedział, że to mogłoby obudzić dawne wspomnienia, poruszyć dawne drżenie serca i rzucić iskrę na stos, który zapłonąłby żywym ogniem. Nie wiedział, tylko co z owego by im przyszło.
Błękit oczu spoczął na mankiecie płaszcza, ten trzymany za skrawek materiału przez Astrid sygnalizował dobitnie tęsknotę czającą się w jej spojrzeniu. Przełamując blokadę, jaką złapał, gdy pierwszy raz tej nocy ją zobaczył wyciągnął dłoń w jej kierunku i opuszkiem kciuka musnął czerwony od mrozu policzek. Wyglądała zniewalająco, jeszcze piękniej, niż pamiętał ją ze wspomnień, a przecież to niemożliwe, by wypiękniała, a jednak stała tu, przed nim i jaśniała, jak gwiazdy na nocnym niebie. Nachylił się, nad nią zaciągając nikłym zapachem perfum i szpitala oparł się czołem o jej czoło. – Gdyby nie przypuszczenie, że mogę mieć lekki wstrząs mózgu powiedziałbym, że na twój widok kręci mi się w głowie. – Uśmiechnął się, rozbrajająco szczerze.
Bezimienny
Re: I'm falling again, (A. Myklebust & A. Mortensen, listopad 2000) Nie 10 Gru - 0:00
Miała sceptyczne nastawienie co do pewności Arthura, że Krucza Straż nie zechce się przyczepić. Co jak co, ale właśnie przecież mieli akcję łapania ludzi, którzy brali udział w zamieszkach, w których brał również udział Arthur, więc ranne osoby były dosyć oczywistymi celami, chociażby do przesłuchania.
— Niech będzie, że masz rację. — Westchnęła, nie chcąc się dłużej sprzeczać o taką pierdołę. W ten sposób można by się przerzucać racjami do rana, a przecież mimo wszystko chciała złapać, chociaż kilka godzin snu tej nocy. Zresztą, mogli lepiej spożytkować czas, niż na debatę o Kruczej Straży.
Ledwo zwracała uwagę na zapach, czy wygląd Arthura. W zimnie zapachy i tak słabo się rozchodziły, o ile nie były skrajnie intensywne, więc tym lepiej dla mężczyzny, że byli na zewnątrz, w minusowej temperaturze. Dodatkowo ludzki umysł lubi ubarwiać wspomnienia. Idealizować je, albo demonizować. Zawsze albo w jedną, albo w drugą, a spotkanie z Arthurem dla Astrid zapewne zapadnie w pamięci jako jedno z tych wspomnień, które będzie miało słodko-gorzki posmak. Z jednej strony spotkanie, rozmowa i przyjemność ze spędzenia, chociaż chwili w jego towarzystwie, a z drugiej cień wydarzeń z przeszłości, który również miał się kłaść na tym wieczorze i wspomnieniu go.
Przyszło jej na myśl dopiero po przeprosinach od mężczyzny, że być może, zareagowała trochę zbyt... oschle, zbyt mocno. Bo przecież to jej myśli popłynęły w stronę domysłów, gdzie mógłby się skierować ten temat i jej się to po prostu nie spodobało. Sama sobie dopowiadała rzeczy, gdy Arthur tylko zaprzeczył stereotypom, jakie krążyły o marynarzach. — Również przepraszam. Chyba trochę zbyt ostro zareagowałam... — Stwierdziła cicho. Nie powinna dawać emocjom tak sobą rządzić, chociaż w tym przypadku to nie było tak proste.
— Może kiedyś nadarzy się okazja. — Stwierdziła, pozwalając ciszy znowu między nimi zagościć, przerywając ją tylko na chwilę, rzucając ciche pytanie. Drgnęła delikatnie, kiedy musnął jej policzek, odczuwając jego dotyk, jakby ją musnął prądem. Jak gdyby nagle przelał w nią trochę energii, z którą nie wiedziała, co zrobić. Zamarła, pochwycona przez jego spojrzenie, tonąc w jego oczach i nawet nie rejestrując, kiedy tak bardzo się zbliżył, że nagle stykali się czołami. Wystarczyłoby zrobić drobny ruch, może odrobinę wspiąć się na palce, by musnąć jego usta. Wzięła cichy, trochę drżący wdech, nie potrafiąc zrobić kroku w tył, ale też nie pozwalając sobie na ruch, który sam się nasuwał przy takiej bliskości. Czuła się, jakby serce miało jej wyskoczyć z piersi. Przymknęła oczy, pozwalając sobie jedynie na chłonięcie bliskości, wsłuchanie się w jego oddech i słowa, które padły na chwilę przed tym, jak zamknęła powieki. Chciała się poddać temu, co się działo, a jednocześnie, coś w niej ciągnęło ją w drugą stronę, popychając pamięć do tego jednego dnia, kiedy wszystko się posypało, kładąc na sercu ciężar i podszeptując, że to, co mówi, to tylko słowa pijanego i obitego mężczyzny. Sącząc do głowy wątpliwości i myśli, że przecież sam wszystko zakończył, więc czemu miałoby tym razem być inaczej? Dlaczego nie miałby znowu zniknąć z jej życia tak niespodziewanie? Rozsądek krzyczał, że nie powinna mu ulegać tylko dlatego, że miała do niego słabość, nawet jeśli wydawałoby się, że wszystko może być jak dawniej. Wydała z siebie ciężkie westchnięcie i w końcu, po chwili ciągnącej się w nieskończoność, zrobiła krok w tył, a po nim jeszcze pół kroku, by oprzeć się o drzwi i za plecami chwycić klamkę, ciągle się wahając. Nie mając pewności, w którą stronę w ogóle powinna iść z tą relacją.
— Powinieneś zajrzeć do szpitala. Albo do jakiegoś medyka, jeśli nie chcesz, żebym to ja zajęła się tymi ranami... — Powiedziała cicho, raczej nastawiając się na to, że mężczyzna zaraz odejdzie i pewnie znowu zniknie na długi czas. Nawet jeśli jego uśmiech sprzed chwili wyglądał tak szczerze i ujmująco, jakby obiecywał, że nie tylko ona tęskniła, to była przekonana, że skoro pominął odpowiedź na jej pytanie, to raczej nie chce wchodzić na górę, a nie chciała go przecież do niczego zmuszać.
— Niech będzie, że masz rację. — Westchnęła, nie chcąc się dłużej sprzeczać o taką pierdołę. W ten sposób można by się przerzucać racjami do rana, a przecież mimo wszystko chciała złapać, chociaż kilka godzin snu tej nocy. Zresztą, mogli lepiej spożytkować czas, niż na debatę o Kruczej Straży.
Ledwo zwracała uwagę na zapach, czy wygląd Arthura. W zimnie zapachy i tak słabo się rozchodziły, o ile nie były skrajnie intensywne, więc tym lepiej dla mężczyzny, że byli na zewnątrz, w minusowej temperaturze. Dodatkowo ludzki umysł lubi ubarwiać wspomnienia. Idealizować je, albo demonizować. Zawsze albo w jedną, albo w drugą, a spotkanie z Arthurem dla Astrid zapewne zapadnie w pamięci jako jedno z tych wspomnień, które będzie miało słodko-gorzki posmak. Z jednej strony spotkanie, rozmowa i przyjemność ze spędzenia, chociaż chwili w jego towarzystwie, a z drugiej cień wydarzeń z przeszłości, który również miał się kłaść na tym wieczorze i wspomnieniu go.
Przyszło jej na myśl dopiero po przeprosinach od mężczyzny, że być może, zareagowała trochę zbyt... oschle, zbyt mocno. Bo przecież to jej myśli popłynęły w stronę domysłów, gdzie mógłby się skierować ten temat i jej się to po prostu nie spodobało. Sama sobie dopowiadała rzeczy, gdy Arthur tylko zaprzeczył stereotypom, jakie krążyły o marynarzach. — Również przepraszam. Chyba trochę zbyt ostro zareagowałam... — Stwierdziła cicho. Nie powinna dawać emocjom tak sobą rządzić, chociaż w tym przypadku to nie było tak proste.
— Może kiedyś nadarzy się okazja. — Stwierdziła, pozwalając ciszy znowu między nimi zagościć, przerywając ją tylko na chwilę, rzucając ciche pytanie. Drgnęła delikatnie, kiedy musnął jej policzek, odczuwając jego dotyk, jakby ją musnął prądem. Jak gdyby nagle przelał w nią trochę energii, z którą nie wiedziała, co zrobić. Zamarła, pochwycona przez jego spojrzenie, tonąc w jego oczach i nawet nie rejestrując, kiedy tak bardzo się zbliżył, że nagle stykali się czołami. Wystarczyłoby zrobić drobny ruch, może odrobinę wspiąć się na palce, by musnąć jego usta. Wzięła cichy, trochę drżący wdech, nie potrafiąc zrobić kroku w tył, ale też nie pozwalając sobie na ruch, który sam się nasuwał przy takiej bliskości. Czuła się, jakby serce miało jej wyskoczyć z piersi. Przymknęła oczy, pozwalając sobie jedynie na chłonięcie bliskości, wsłuchanie się w jego oddech i słowa, które padły na chwilę przed tym, jak zamknęła powieki. Chciała się poddać temu, co się działo, a jednocześnie, coś w niej ciągnęło ją w drugą stronę, popychając pamięć do tego jednego dnia, kiedy wszystko się posypało, kładąc na sercu ciężar i podszeptując, że to, co mówi, to tylko słowa pijanego i obitego mężczyzny. Sącząc do głowy wątpliwości i myśli, że przecież sam wszystko zakończył, więc czemu miałoby tym razem być inaczej? Dlaczego nie miałby znowu zniknąć z jej życia tak niespodziewanie? Rozsądek krzyczał, że nie powinna mu ulegać tylko dlatego, że miała do niego słabość, nawet jeśli wydawałoby się, że wszystko może być jak dawniej. Wydała z siebie ciężkie westchnięcie i w końcu, po chwili ciągnącej się w nieskończoność, zrobiła krok w tył, a po nim jeszcze pół kroku, by oprzeć się o drzwi i za plecami chwycić klamkę, ciągle się wahając. Nie mając pewności, w którą stronę w ogóle powinna iść z tą relacją.
— Powinieneś zajrzeć do szpitala. Albo do jakiegoś medyka, jeśli nie chcesz, żebym to ja zajęła się tymi ranami... — Powiedziała cicho, raczej nastawiając się na to, że mężczyzna zaraz odejdzie i pewnie znowu zniknie na długi czas. Nawet jeśli jego uśmiech sprzed chwili wyglądał tak szczerze i ujmująco, jakby obiecywał, że nie tylko ona tęskniła, to była przekonana, że skoro pominął odpowiedź na jej pytanie, to raczej nie chce wchodzić na górę, a nie chciała go przecież do niczego zmuszać.
Arthur Mortensen
Re: I'm falling again, (A. Myklebust & A. Mortensen, listopad 2000) Nie 10 Gru - 0:00
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Bez wątpienia alkohol w jego przypadku rozwiązywał język, był klasycznym przypadkiem osoby, która mogła pleść o wszystkim i niczym. Miało to swe zalety w postaci zanudzania na śmierć osób, które próbowały coś z marynarza wyciągnąć stosując zabieg upojenia tanim piwem. Na całe szczęście przemytnik, był na tyle zachowawczy i potrafił pilnować się, nawet w najgorszym stanie, że nie mówił o swoich interesach, tych prowadzonych na boku i sekretach, jakie wpadały mu do uszu podczas wieloletniej pracy i obcowania w szemranym towarzystwie. Przywykł do tego, że ci, którzy mielili ozorami szybko kończyli na dnie fiordu rozmawiając z rybami. To nie była śmierć, jaką dla siebie wymarzył, wręcz przeciwnie. Stąd w rozmowie z Astrid, pomimo wszystko pilnował się, w miarę. Uczucia nagromadzone latami wraz z tłamszącymi dusze wyrzutami robił swoje i mężczyzna czuł się, jakby balansował na krawędzi klifu bojąc się upadku, niepewnie kroczył przed siebie, a powierzchnia, po której stąpał robiła się coraz bardziej śliska.
Dostrzegał wahanie w jej spojrzeniu, nie nalegał. Raczej stonowany w tym wyrażeniu słabości, jaką było zbliżenie i dotyk jej ciała. Coś w nim tęskniło za tym, coś innego zaś ostrzegało przed konsekwencjami. Świadomy, jak cieniutką granicę może właśnie naruszać zamarł w miejscu uważnie obserwując jej reakcje. Miał wrażenie, że kobieta czeka na sygnał, na jawny przejaw inicjatywy, która porwie ich w nieznane, lecz jego zachowawczość i stonowanie sprawiły, że cofnęła się, jakby rozumiejąc to jaką pokusą była dla niego i nie chciał wystawiać się na działanie tego magnetyzmu.
Przejrzystość myśli wróciła po chwili zdającej się trwać w zamgleniu i rauszu alkoholowym, tak zdumiewająco jasna i odświeżająca, jak powiew porannego wiatru po nocy w parnej i tłocznej karczmie. Odetchnął pełną piersią i momentalnie skrzywił się w grymasie bólu. Rany zdobyte w karczemnej potyczce przypomniały o swym istnieniu. Krew na mankiecie koszuli zadawało się, że zamarzła przyprawiając materiał i ciało do niego przylegające o nieprzyjemną sztywność i chłód. Nie miał pewności, czy nie wychłodził się. W końcu przebywał na mrozie od dłuższego czasu i trudno mu było oszacować, kiedy dokładnie opuścił mury lokalu. Pamiętał jedynie, że czynił to w niejakim pośpiechu narzucając pospiesznie na siebie warstwę ciepłego płaszcza, który jednak luźno zwisał na ramionach i nie był zapięty odsłaniając, tym samym rozgrzaną pierś na powiewy zimna.
– Ten ostatni raz. Zaopiekuj się mną. – Prośbie towarzyszył niepewny uśmiech. – Proszę, jeśli to nie kłopot? – Dodał, po chwili wahania, jakby przygnieciony napięciem.
Dostrzegał wahanie w jej spojrzeniu, nie nalegał. Raczej stonowany w tym wyrażeniu słabości, jaką było zbliżenie i dotyk jej ciała. Coś w nim tęskniło za tym, coś innego zaś ostrzegało przed konsekwencjami. Świadomy, jak cieniutką granicę może właśnie naruszać zamarł w miejscu uważnie obserwując jej reakcje. Miał wrażenie, że kobieta czeka na sygnał, na jawny przejaw inicjatywy, która porwie ich w nieznane, lecz jego zachowawczość i stonowanie sprawiły, że cofnęła się, jakby rozumiejąc to jaką pokusą była dla niego i nie chciał wystawiać się na działanie tego magnetyzmu.
Przejrzystość myśli wróciła po chwili zdającej się trwać w zamgleniu i rauszu alkoholowym, tak zdumiewająco jasna i odświeżająca, jak powiew porannego wiatru po nocy w parnej i tłocznej karczmie. Odetchnął pełną piersią i momentalnie skrzywił się w grymasie bólu. Rany zdobyte w karczemnej potyczce przypomniały o swym istnieniu. Krew na mankiecie koszuli zadawało się, że zamarzła przyprawiając materiał i ciało do niego przylegające o nieprzyjemną sztywność i chłód. Nie miał pewności, czy nie wychłodził się. W końcu przebywał na mrozie od dłuższego czasu i trudno mu było oszacować, kiedy dokładnie opuścił mury lokalu. Pamiętał jedynie, że czynił to w niejakim pośpiechu narzucając pospiesznie na siebie warstwę ciepłego płaszcza, który jednak luźno zwisał na ramionach i nie był zapięty odsłaniając, tym samym rozgrzaną pierś na powiewy zimna.
– Ten ostatni raz. Zaopiekuj się mną. – Prośbie towarzyszył niepewny uśmiech. – Proszę, jeśli to nie kłopot? – Dodał, po chwili wahania, jakby przygnieciony napięciem.
Bezimienny
Re: I'm falling again, (A. Myklebust & A. Mortensen, listopad 2000) Nie 10 Gru - 0:00
Była odrobinę zaskoczona tym, że jednak chciał, żeby zajęła się jego ranami. Z jednej strony wolałaby, żeby poszedł i znowu zniknął. Z drugiej, która była w tej chwili trochę głośniejsza, cieszyła się, że jeszcze odrobinę czasu razem zdoła tej nocy wykraść. Była rozdarta i zmęczona, nie łapiąc wszystkich niuansów emocji, które w niej buzowały i nie mając siły się nad nimi zastanawiać. Pewnie, dopiero kiedy się wyśpi, będzie w stanie jakoś to wszystko sobie poukładać w głowie. Aktualnie jednak dała się porwać nurtowi wydarzeń, tylko co jakiś czas pozwalając rozsądkowi przebić się na wierzch.
— Chodź. — Westchnęła po chwili i pociągnęła go za sobą do wnętrza kamienicy, tym samym zgadzając się nim zająć. Porzucenie go teraz przed drzwiami, kiedy poprosił o pomoc, byłoby dla niej za ciężkie.
— I nie zarzekaj się, że to ostatni raz. Pewnie jeszcze nie raz władujesz się w coś i możliwe, że trafisz potem pod moje skrzydła. — Mruknęła dodatkowo po drodze, wspinając się po schodach i zerkając kontrolnie ze siebie, żeby sprawdzić, czy sobie jakoś radzi ze schodami. Przecież sam się przyznał, że może mieć wstrząs mózgu. Jakby już nie dostał w łeb wystarczająco wiele razy w ciągu swojego życia, kiedy ładował się w walki z większymi i silniejszymi od siebie. Czy Arthur się kiedyś nauczy, żeby czasem odpuszczać sobie takie sytuacje? Powątpiewała w to. Skoro w tym wieku dalej się ładował w takie sytuacje, to dalej nie przewidywała żadnych zmian i odstępstw od wytartego szlaku normy.
Weszli po schodach. Przestrzeń wspólna w kamienicy była zadbana i schludna, co nie było niczym dziwnym. Myklebust nie mieszkałaby byle gdzie, a gdyby nawet spróbowała, pewnie załapałaby się na rodzinną interwencję, niczym Samuel, kiedy przesadził z piciem. Astrid otworzyła sprawnie drzwi do swojego mieszkania i weszła do środka, z którego wydobyło się krakanie i zaraz rozległ się również trzepot skrzydeł, kiedy znany Arthurowi kruk podleciał do korytarza i wylądował na żerdzi, by z przekrzywionym łbem spojrzeć na przybyszy i zakrakać jeszcze raz, jakby trochę pytająco, jakby rozpoznał Arthura i zdziwiony jego widokiem chciał zapytać, co on tutaj robi. Światła zaraz się zapaliły, a Astrid, ignorując prawie zadane krucze pytanie, pociągnęła Arthura do salonu i wskazała mu fotel, żeby na nim usiadł.
— Ściągaj płaszcz i wszystko, co przeszkadza w dostępie do rany na ramieniu, a potem siadaj. Chcesz coś do picia? — Zakomenderowała, przechodząc w tryb zadaniowy i dorzucając jeszcze na końcu grzecznościowe pytanie, zanim zabrała się za dorzucenie drewna do kominka i przypilnowanie, żeby szczapa zajęła się ogniem i sprawiła, że kominek ponownie nagrzeje mocniej pomieszczenie. Dopiero wtedy podeszła do niego, żeby, jeśli jej posłuchał, przyjrzeć się ranom i ocenić, czy potrzebują one dodatkowego oczyszczenia i jak silne zaklęcie będzie potrzebne do ich zamknięcia.
— Chodź. — Westchnęła po chwili i pociągnęła go za sobą do wnętrza kamienicy, tym samym zgadzając się nim zająć. Porzucenie go teraz przed drzwiami, kiedy poprosił o pomoc, byłoby dla niej za ciężkie.
— I nie zarzekaj się, że to ostatni raz. Pewnie jeszcze nie raz władujesz się w coś i możliwe, że trafisz potem pod moje skrzydła. — Mruknęła dodatkowo po drodze, wspinając się po schodach i zerkając kontrolnie ze siebie, żeby sprawdzić, czy sobie jakoś radzi ze schodami. Przecież sam się przyznał, że może mieć wstrząs mózgu. Jakby już nie dostał w łeb wystarczająco wiele razy w ciągu swojego życia, kiedy ładował się w walki z większymi i silniejszymi od siebie. Czy Arthur się kiedyś nauczy, żeby czasem odpuszczać sobie takie sytuacje? Powątpiewała w to. Skoro w tym wieku dalej się ładował w takie sytuacje, to dalej nie przewidywała żadnych zmian i odstępstw od wytartego szlaku normy.
Weszli po schodach. Przestrzeń wspólna w kamienicy była zadbana i schludna, co nie było niczym dziwnym. Myklebust nie mieszkałaby byle gdzie, a gdyby nawet spróbowała, pewnie załapałaby się na rodzinną interwencję, niczym Samuel, kiedy przesadził z piciem. Astrid otworzyła sprawnie drzwi do swojego mieszkania i weszła do środka, z którego wydobyło się krakanie i zaraz rozległ się również trzepot skrzydeł, kiedy znany Arthurowi kruk podleciał do korytarza i wylądował na żerdzi, by z przekrzywionym łbem spojrzeć na przybyszy i zakrakać jeszcze raz, jakby trochę pytająco, jakby rozpoznał Arthura i zdziwiony jego widokiem chciał zapytać, co on tutaj robi. Światła zaraz się zapaliły, a Astrid, ignorując prawie zadane krucze pytanie, pociągnęła Arthura do salonu i wskazała mu fotel, żeby na nim usiadł.
— Ściągaj płaszcz i wszystko, co przeszkadza w dostępie do rany na ramieniu, a potem siadaj. Chcesz coś do picia? — Zakomenderowała, przechodząc w tryb zadaniowy i dorzucając jeszcze na końcu grzecznościowe pytanie, zanim zabrała się za dorzucenie drewna do kominka i przypilnowanie, żeby szczapa zajęła się ogniem i sprawiła, że kominek ponownie nagrzeje mocniej pomieszczenie. Dopiero wtedy podeszła do niego, żeby, jeśli jej posłuchał, przyjrzeć się ranom i ocenić, czy potrzebują one dodatkowego oczyszczenia i jak silne zaklęcie będzie potrzebne do ich zamknięcia.
Arthur Mortensen
Re: I'm falling again, (A. Myklebust & A. Mortensen, listopad 2000) Nie 10 Gru - 0:00
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
W prośbie pobrzmiewało echo tęsknoty swego rodzaju wyrazu skruchy roztrzepanej w umyśle otulonym alkoholową mgiełką, który za nic sobie, miał konsekwencje podejmowanych decyzji. Wołanie o pomoc, było w jego przypadku czymś nowym dotychczas niespotykanym, to nie wypływało z głupoty i ignorowania problemu, nie. Doskonale wiedział na ile może sobie pozwolić i ile wytrzyma, jaki próg bólu z odniesionych obrażeń jest krytyczny, w jego przypadku ta tolerancja była niezwykle wysoka. Zaprawiony na morzu, ale i przez niewygody życia, nigdy nie należał do delikatnych ludzi, a obdarzony niezwykłą upartością i wolą walki łatwo nie schodził ze sceny. Stąd te widoczne zmiany w decyzji Mortensena mogłyby zaskoczyć, ale podejrzewał, że Astrid domyślała się powodu. Sama obecność dziewczyny w jego otoczeniu sprawiała, że czuł się znacznie lepiej, niemal tak dobrze jak podczas walki, gdy adrenalina uderza do głowy. Już nie wspominając o piciu, w tym akurat przypadku zwykle był zaskakująco, jak na marynarza ugrzeczniony i odpowiedzialny, być może brało się to z pobudek poniekąd zdrowo-rozsądkowych, o które ciężko czasami go podejrzewać. Ale potrafił zaskoczyć.
– Po alkoholu gadam durnoty. Nie przejmuj się. – Westchnął ciężko, bo faktycznie kłopoty jakby uwzięły się na niego i zawsze prześladowały, zawsze były, gdzieś pod ręką, nawet nie zdawał sobie sprawy czasem, jak wielki wpływ ich towarzystwo odbijało na jego życiu. Taki był i tego trudno zmienić, jednakże gdyby sam przed sobą, z ręką na sercu postanowił, nigdy już nie prosić, a raczej nie kłopotać medyczki swoim przypadkiem, to bez wątpienia obietnicy by dotrzymał. Pod tym względem, był zaskakująco honorowy i wytrwały. Problem w tym, że sam przed sobą nie chciał podobnych deklaracji składać. Był to oczywiście błąd, ale nawet, teraz gdy widzieli się zaledwie chwilę, miał okazję do tego, by patrzeć na nią niezobowiązująco i całkiem zwyczajnie, zatracać się w tym. Przyznać trzeba, iż widok jej twarzy, był dużo atrakcyjniejszy od obrazu nocnej alejki miasta, nawet jeśli klimatycznie nastrajająca, to nie była ona w ułamku, nawet tak pociągająca. Więc jeśli miał do wyboru w obecnym stanie przebywać jeszcze chwilę z nią, a samemu wracać do domu, to decyzja była zdumiewająco oczywista.
Po przekroczeniu progu patrzył na jej mieszkanie, jakby pierwszy raz w życiu w nim był. Tym samy, acz nieco przyjaźniejszym spojrzeniem obdarzył ptaka dziewczyny i poddał się jej poleceniom. Bez słowa skargi zostawiając w holu buty i płaszcz po drodze ściągając koszulę, która na ramieniu prawie zupełnie przesiąkła krwią i usztywniła materiał pod wpływem minusowej temperatury. Rana, jak mu się wydawało nie była rozległa, ot drobnostka, ale nieładnie barwiła. Nieco skrępowany usiadł na kanapie i patrzył jak medyczka dokłada do kominka.
– Klimatycznie – uśmiechnął się, półgębkiem, bowiem ciepło sprawiło, że ból powrócił, nie aż tak intensywny, jak byłby rano bez interwencji uzdolnionego ratownika, ale wyczuwalny. – Nie, dziękuje. – Z jednej strony nie chciał przedłużać tej chwili z drugiej natomiast, wolał by kobieta już nigdzie nie odchodziła.
– Po alkoholu gadam durnoty. Nie przejmuj się. – Westchnął ciężko, bo faktycznie kłopoty jakby uwzięły się na niego i zawsze prześladowały, zawsze były, gdzieś pod ręką, nawet nie zdawał sobie sprawy czasem, jak wielki wpływ ich towarzystwo odbijało na jego życiu. Taki był i tego trudno zmienić, jednakże gdyby sam przed sobą, z ręką na sercu postanowił, nigdy już nie prosić, a raczej nie kłopotać medyczki swoim przypadkiem, to bez wątpienia obietnicy by dotrzymał. Pod tym względem, był zaskakująco honorowy i wytrwały. Problem w tym, że sam przed sobą nie chciał podobnych deklaracji składać. Był to oczywiście błąd, ale nawet, teraz gdy widzieli się zaledwie chwilę, miał okazję do tego, by patrzeć na nią niezobowiązująco i całkiem zwyczajnie, zatracać się w tym. Przyznać trzeba, iż widok jej twarzy, był dużo atrakcyjniejszy od obrazu nocnej alejki miasta, nawet jeśli klimatycznie nastrajająca, to nie była ona w ułamku, nawet tak pociągająca. Więc jeśli miał do wyboru w obecnym stanie przebywać jeszcze chwilę z nią, a samemu wracać do domu, to decyzja była zdumiewająco oczywista.
Po przekroczeniu progu patrzył na jej mieszkanie, jakby pierwszy raz w życiu w nim był. Tym samy, acz nieco przyjaźniejszym spojrzeniem obdarzył ptaka dziewczyny i poddał się jej poleceniom. Bez słowa skargi zostawiając w holu buty i płaszcz po drodze ściągając koszulę, która na ramieniu prawie zupełnie przesiąkła krwią i usztywniła materiał pod wpływem minusowej temperatury. Rana, jak mu się wydawało nie była rozległa, ot drobnostka, ale nieładnie barwiła. Nieco skrępowany usiadł na kanapie i patrzył jak medyczka dokłada do kominka.
– Klimatycznie – uśmiechnął się, półgębkiem, bowiem ciepło sprawiło, że ból powrócił, nie aż tak intensywny, jak byłby rano bez interwencji uzdolnionego ratownika, ale wyczuwalny. – Nie, dziękuje. – Z jednej strony nie chciał przedłużać tej chwili z drugiej natomiast, wolał by kobieta już nigdzie nie odchodziła.
Bezimienny
Re: I'm falling again, (A. Myklebust & A. Mortensen, listopad 2000) Nie 10 Gru - 0:00
W zasadzie Arthur faktycznie oglądał to mieszkanie po raz pierwszy. Dostała je jakoś na początku pierwszego roku na trzecim stopniu wtajemniczenia, więc nie miał okazji być w tych pomieszczeniach.
— Powinnam niedługo odświeżyć wystrój. — Stwierdziła, rozglądając się po pomieszczeniu i uznając, że w sumie, to już dawno nic nie zmieniała w tym mieszkaniu. Nawet w rodzinnej posiadłości częściej zmieniano wystrój wnętrz i robiono remonty.
Skoro Arthur nie miał ochot na nic do picia, pochyliła się nad jego ramieniem, by zbadać ranę, przy okazji odruchowo rzucając na nią Sótthreinsa, by ją odkazić. W końcu cholera wie, jak ubabrany mógł być nóż, którym Arthur oberwał.
— Dobrze się czujesz? Nie masz żadnych nietypowych objawów, o których być może zapomniałeś wspomnieć? Nie mam pojęcia, w jakim barze siedziałeś i czy napastnik nie miał może w zwyczaju zatruwać swojego ostrza... — Mało prawdopodobny scenariusz, w końcu galdrowie mieli sporo innych opcji na skrzywdzenie kogoś, jednak wolała się upewnić, niż zostawić wszystko przypadkowi i spóźnić się z ewentualną pomocą. Chociaż ona sama raczej nie miała zbyt wiele do powiedzenia w tej kwestii, mogła jedynie ewentualnie rzucić zaklęcie spowalniające rozprzestrzenianie się trucizny i potem ciągnąć Mortensena do szpitala, żeby tam ogarnęli mu antidotum. Zerknęła na mężczyznę, rzucając jednocześnie sárr, by powstrzymać krwawienie rany. Zaraz po tym zaklęciu rzuciła również fetill, by zabezpieczyć ranę przed zabrudzeniem. W końcu Arthur nie miał nic na przebranie, więc założyłby zakrwawioną koszulę. Zanotowała sobie w głowie, żeby jego koszulą również się zająć, jednak priorytet miało opatrywanie ran. Czuła zmęczenie wynikające z rzucania kilku zaklęć jedno po drugim, jednak zignorowała je, stwierdzając, że przecież jeszcze da radę rzucić kilka zaklęć. Nie pierwszy raz czuła takie znużenie. Przeniosła się więc do rany na czole, oglądając ją i ją również odkażając zaklęciem, od razu rzucając również zaklęcie, by zatamować ewentualne krwawienie po oczyszczeniu i ruszeniu rany. Na chwilę pozwoliła sobie odpłynąć, zawieszając wzrok na oczach Arthura. Kto by pomyślał, że podczas pierwszego spotkania od lat, będą znajdowali się znowu tak blisko? Zamrugała oczami, odsuwając się od niego i szukając wzrokiem jego koszuli, którą wzięła w ręce. na rozdarcie pewnie zbyt wiele w krótkim czasie by nie zdziałała, jednak mogła mu pomóc w trochę inny sposób. Zaklęcie heitr, by wysuszyć miejsce, które zostało zmoczone rozmrażającą się krwią, oraz klæða, by oczyścić ubranie z krwi i wyprasować zagniecenia. Po rzuceniu drugiego z zaklęć zachwiała się odrobinę, kiedy zmęczenie przebiło się przez jej upór w udawaniu, że wcale nie jest tak źle.
— Proszę. — Podała Arthurowi ubranie bez zbędnych wyjaśnień, trochę chwiejnie próbując przejść obok niego i opaść na wolną część kanapy, wydając z siebie zmęczone westchnienie. Nie była pewna, czy będzie miała siłę, by przenieść się do sypialni, więc na razie pozwoliła sobie po prostu zapaść się w wygodne poduszki i nie myśleć za dużo o tym, że przesadziła.
— Skoro wspomniałeś wcześniej o wstrząśnieniu mózgu... znasz objawy, czy Ci je przybliżyć? Jeśli wystąpią objawy wstrząśnienia mózgu, powinieneś ograniczyć aktywność fizyczną, a już w ogóle w przypadku intensywnych aktywności fizycznych, to przełożyć je na kilka, bądź kilkanaście dni, dopóki nie ustąpią objawy. Izolacja od głośnych dźwięków bądź intensywnych bodźców świetlnych również będzie dobrą opcją. — Nie do końca kontrolowała słowotok, który z niej wypłynął, chociaż wiedziała, że mówi w miarę z sensem, skoro był to dalej temat medyczny. odchyliła głowę na oparcie kanapy i przymknęła na chwilę oczy.
— Powinnam niedługo odświeżyć wystrój. — Stwierdziła, rozglądając się po pomieszczeniu i uznając, że w sumie, to już dawno nic nie zmieniała w tym mieszkaniu. Nawet w rodzinnej posiadłości częściej zmieniano wystrój wnętrz i robiono remonty.
Skoro Arthur nie miał ochot na nic do picia, pochyliła się nad jego ramieniem, by zbadać ranę, przy okazji odruchowo rzucając na nią Sótthreinsa, by ją odkazić. W końcu cholera wie, jak ubabrany mógł być nóż, którym Arthur oberwał.
— Dobrze się czujesz? Nie masz żadnych nietypowych objawów, o których być może zapomniałeś wspomnieć? Nie mam pojęcia, w jakim barze siedziałeś i czy napastnik nie miał może w zwyczaju zatruwać swojego ostrza... — Mało prawdopodobny scenariusz, w końcu galdrowie mieli sporo innych opcji na skrzywdzenie kogoś, jednak wolała się upewnić, niż zostawić wszystko przypadkowi i spóźnić się z ewentualną pomocą. Chociaż ona sama raczej nie miała zbyt wiele do powiedzenia w tej kwestii, mogła jedynie ewentualnie rzucić zaklęcie spowalniające rozprzestrzenianie się trucizny i potem ciągnąć Mortensena do szpitala, żeby tam ogarnęli mu antidotum. Zerknęła na mężczyznę, rzucając jednocześnie sárr, by powstrzymać krwawienie rany. Zaraz po tym zaklęciu rzuciła również fetill, by zabezpieczyć ranę przed zabrudzeniem. W końcu Arthur nie miał nic na przebranie, więc założyłby zakrwawioną koszulę. Zanotowała sobie w głowie, żeby jego koszulą również się zająć, jednak priorytet miało opatrywanie ran. Czuła zmęczenie wynikające z rzucania kilku zaklęć jedno po drugim, jednak zignorowała je, stwierdzając, że przecież jeszcze da radę rzucić kilka zaklęć. Nie pierwszy raz czuła takie znużenie. Przeniosła się więc do rany na czole, oglądając ją i ją również odkażając zaklęciem, od razu rzucając również zaklęcie, by zatamować ewentualne krwawienie po oczyszczeniu i ruszeniu rany. Na chwilę pozwoliła sobie odpłynąć, zawieszając wzrok na oczach Arthura. Kto by pomyślał, że podczas pierwszego spotkania od lat, będą znajdowali się znowu tak blisko? Zamrugała oczami, odsuwając się od niego i szukając wzrokiem jego koszuli, którą wzięła w ręce. na rozdarcie pewnie zbyt wiele w krótkim czasie by nie zdziałała, jednak mogła mu pomóc w trochę inny sposób. Zaklęcie heitr, by wysuszyć miejsce, które zostało zmoczone rozmrażającą się krwią, oraz klæða, by oczyścić ubranie z krwi i wyprasować zagniecenia. Po rzuceniu drugiego z zaklęć zachwiała się odrobinę, kiedy zmęczenie przebiło się przez jej upór w udawaniu, że wcale nie jest tak źle.
— Proszę. — Podała Arthurowi ubranie bez zbędnych wyjaśnień, trochę chwiejnie próbując przejść obok niego i opaść na wolną część kanapy, wydając z siebie zmęczone westchnienie. Nie była pewna, czy będzie miała siłę, by przenieść się do sypialni, więc na razie pozwoliła sobie po prostu zapaść się w wygodne poduszki i nie myśleć za dużo o tym, że przesadziła.
— Skoro wspomniałeś wcześniej o wstrząśnieniu mózgu... znasz objawy, czy Ci je przybliżyć? Jeśli wystąpią objawy wstrząśnienia mózgu, powinieneś ograniczyć aktywność fizyczną, a już w ogóle w przypadku intensywnych aktywności fizycznych, to przełożyć je na kilka, bądź kilkanaście dni, dopóki nie ustąpią objawy. Izolacja od głośnych dźwięków bądź intensywnych bodźców świetlnych również będzie dobrą opcją. — Nie do końca kontrolowała słowotok, który z niej wypłynął, chociaż wiedziała, że mówi w miarę z sensem, skoro był to dalej temat medyczny. odchyliła głowę na oparcie kanapy i przymknęła na chwilę oczy.
Arthur Mortensen
Re: I'm falling again, (A. Myklebust & A. Mortensen, listopad 2000) Nie 10 Gru - 0:00
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Musiał przyznać, że czuł się odrobinę speszony, niepewne kroki po mieszkaniu i oglądaniu się za wystrojem przygasły po początkowym entuzjazmie i zajrzeniu ponownie do życia, nawet dosłownie Astrid. Dawne miłostki powinny być zakończone, bez żalu, czy tęsknoty stanowić li tylko historię, jakiś przeszły rozdział w pamiętniku, być może uczyć, i poniekąd zapobiegać popełnianym błędom, czy zatem rozsądnym było ponowne pojawianie się w jej życiu, wchodzenie do domu w butach i naruszanie pewnej już zakończonej przed laty historii? Nie rozumiał tego, jak działa świat uczuć i emocji. Będąc blisko niej, czuł się ponownie dobrze, komfortowo i przytulnie, jakby nic się nie zmieniło, a jednak zmieniło się sporo. On się zmienił i ona również. Startowali obecnie z innego poziomu życia, niż wówczas gdy ich drogi po raz pierwszy się przecięły. Z tego co zrozumiał, była lekarzem, wziętym medykiem z pasji. Wiedział, że za tym szedł ogromny szacunek społeczny, prestiż i pieniądze, oczywiście tych jej nigdy nie brakowało, a jednak nie trwoniła, a pomnażała majątek. On zaś cóż, jakby to ująć. Miał i owszem swoje dokonania, niezliczone przygody i tarapaty, z jakich musiał się wydostawać, nierzadko z trudem, lecz jego pozycja niespecjalnie poszybowała w górę, wręcz bliżej mu było do spadku w otchłań, gdyby tylko Krucza Straż przechwyciła go, gdy w bezksiężycową noc przemyca nielegalny towar do Midgardu, świadom jak wiele ryzykuje i również tego, iż pseudonim, jakim w tym półświatku się posługuje, był łatwy do dekonspiracji tym samym pochwycenia go i ukarania. Musiał, być zawsze przygotowany na ostateczność i był.
Pływanie dla Kompanii Morskiej, być może jakoś rekompensowało przemytniczy fach, być może nawet w jakimś stopniu mogłoby być chlubą, gdyby był tam dyrektorem, wysoko postawionym urzędnikiem lub chociażby kapitanem, a z obecnym stopniem drugiego oficera, miał tylko posłuch wśród towarzyszy i nikogo więcej. Złudna klatka porównań, była równią pochyłą ku temu, by się zdołować, ale i przejawem niejakiego rozsądku, który brutalnie uświadamia, że byli sobie równie bliscy, co dalecy i ta historia, by mieć szczęśliwy koniec wymagałaby wiele poświęcenia i wzajemnego zrozumienia. Uśmiechnął się do swoich myśli, gdy kobieta go opatrywała. Nie syknął, nie skrzywił się ani razu. Podniesione kąciki ust w delikatnym wyrazie emocji, były zwierciadłem jego myśli.
– Jest wszystko dobrze. Dziękuje. – Odpowiedział, na zadawane pytania, dziękując za ratunek, za koszulę, za te trochę poświęcenia. Widział, wszak w jakim stanie, ta się znajdowała, a mimo to wysiliła się jeszcze na te trochę wysiłku i poskładała go do kupy. Pozostał efekt alkoholu i bólu, który nawiedzi zapewne rano rozchodząc się po całym ciele.
Wiedział jak rozpoznać wstrząs mózgu, a i tak jej słuchał patrząc jak ta leży i półprzytomna mówi. Był to obraz człowieka, który potrafił poświęcić się dla drugiej osoby i nieść pomoc. Nigdy w nią nie wątpił pod tym względem. – Dobrze, będę na to zwracał uwagę. Dziękuję. Powinnaś odpocząć. – Wstał z kanapy i narzucił na barki koszulę zapinając ją pospiesznie. Palce pomimo wypitego alkoholu działały zaskakująco sprawnie, to zapewne przez lata na morzu i wyćwiczone odruchy, by nawet w stanie absolutnego przemęczenia móc kontrolować żagle i wiązać węzły. Podszedł pod krawędź mebla, a ciepło z kominka grzało przyjemnie plecy. – Pozwól, że przeniosę cię. – Była bardzo drobna, zmęczenie sprawiało, że wydawała się jeszcze bardziej filigranowa, niż to było w rzeczywistości. Najdelikatniej jak tylko potrafił podniósł ją i przyciągnął do piersi, przy tym nie gubiąc koca, którym się okryła. Szedł patrząc przed siebie, starając się unikać kontaktu wzrokowego, o ile ocknęła się, gdy ją podnosił. Łóżko w sypialni mogło z całą pewnością pomieścić trzy jak nie cztery osoby. Było ogromne. W porównaniu do tego, na którym on śpi wyglądało, jak statek pasażerski przy szalupie. Uśmiechnął się pod nosem i położył kobietę na miękkim materacu. Zapach pościeli był kusząco pociągający, a może to była ona? Nie wiedział.
– Będę uciekał. Dziękuję raz jeszcze. – Nie wiedział, co powiedzieć, co powinno się mówić w takich sytuacjach, więc zdał się na to co podpowiadała intuicja, a że przejawy dobroci i dobrych czynów należało doceniać, wyrażał swoją wdzięczność nie mogąc w inny sposób się zrewanżować.
Pływanie dla Kompanii Morskiej, być może jakoś rekompensowało przemytniczy fach, być może nawet w jakimś stopniu mogłoby być chlubą, gdyby był tam dyrektorem, wysoko postawionym urzędnikiem lub chociażby kapitanem, a z obecnym stopniem drugiego oficera, miał tylko posłuch wśród towarzyszy i nikogo więcej. Złudna klatka porównań, była równią pochyłą ku temu, by się zdołować, ale i przejawem niejakiego rozsądku, który brutalnie uświadamia, że byli sobie równie bliscy, co dalecy i ta historia, by mieć szczęśliwy koniec wymagałaby wiele poświęcenia i wzajemnego zrozumienia. Uśmiechnął się do swoich myśli, gdy kobieta go opatrywała. Nie syknął, nie skrzywił się ani razu. Podniesione kąciki ust w delikatnym wyrazie emocji, były zwierciadłem jego myśli.
– Jest wszystko dobrze. Dziękuje. – Odpowiedział, na zadawane pytania, dziękując za ratunek, za koszulę, za te trochę poświęcenia. Widział, wszak w jakim stanie, ta się znajdowała, a mimo to wysiliła się jeszcze na te trochę wysiłku i poskładała go do kupy. Pozostał efekt alkoholu i bólu, który nawiedzi zapewne rano rozchodząc się po całym ciele.
Wiedział jak rozpoznać wstrząs mózgu, a i tak jej słuchał patrząc jak ta leży i półprzytomna mówi. Był to obraz człowieka, który potrafił poświęcić się dla drugiej osoby i nieść pomoc. Nigdy w nią nie wątpił pod tym względem. – Dobrze, będę na to zwracał uwagę. Dziękuję. Powinnaś odpocząć. – Wstał z kanapy i narzucił na barki koszulę zapinając ją pospiesznie. Palce pomimo wypitego alkoholu działały zaskakująco sprawnie, to zapewne przez lata na morzu i wyćwiczone odruchy, by nawet w stanie absolutnego przemęczenia móc kontrolować żagle i wiązać węzły. Podszedł pod krawędź mebla, a ciepło z kominka grzało przyjemnie plecy. – Pozwól, że przeniosę cię. – Była bardzo drobna, zmęczenie sprawiało, że wydawała się jeszcze bardziej filigranowa, niż to było w rzeczywistości. Najdelikatniej jak tylko potrafił podniósł ją i przyciągnął do piersi, przy tym nie gubiąc koca, którym się okryła. Szedł patrząc przed siebie, starając się unikać kontaktu wzrokowego, o ile ocknęła się, gdy ją podnosił. Łóżko w sypialni mogło z całą pewnością pomieścić trzy jak nie cztery osoby. Było ogromne. W porównaniu do tego, na którym on śpi wyglądało, jak statek pasażerski przy szalupie. Uśmiechnął się pod nosem i położył kobietę na miękkim materacu. Zapach pościeli był kusząco pociągający, a może to była ona? Nie wiedział.
– Będę uciekał. Dziękuję raz jeszcze. – Nie wiedział, co powiedzieć, co powinno się mówić w takich sytuacjach, więc zdał się na to co podpowiadała intuicja, a że przejawy dobroci i dobrych czynów należało doceniać, wyrażał swoją wdzięczność nie mogąc w inny sposób się zrewanżować.
Bezimienny
Re: I'm falling again, (A. Myklebust & A. Mortensen, listopad 2000) Nie 10 Gru - 0:00
Dziwnie było obserwować Arthura, jak ogląda jej mieszkanie i jego reakcje na nie. Jednocześnie wyglądał, jakby był we właściwym miejscu, jak i również trochę nienaturalnie. Chociaż to może złe słowo, bardziej pasowałoby po prostu nierealnie. Nie sądziła, że jeszcze go spotka, a co dopiero, że w ogóle będzie w jej mieszkaniu, a tu los sobie złośliwie z nich zadrwił, ponownie krzyżując ich ścieżki i sprowadzając ich do tego miejsca. Jak powinna się w tej sytuacji czuć? Bo na pewno nie powinna być tak o niego zmartwiona. Nie powinno jej to aż tak dotykać i nie powinno być jej ciężko myśleć o nim tylko jak o kolejnym pacjencie tego dnia. A jednak nie była do końca spokojna.
— Nie ma za co. — Odpowiedziała trochę odruchowo. Nie było to nieszczere, po prostu zmęczenie dawało o sobie znać, sprawiając, że część słów, czy zachowań była automatyczna, zanim w ogóle się głębiej nad nimi zastanowiła. Umysł błądził gdzieś w rejony, które normalnie by omijała. Zastanawiała się, jakby to było, gdyby jednak wtedy Arthur nie zerwał z nią? Jak teraz wyglądałoby ich życie? Dalej byliby razem, czy faktycznie nic by im z tego nie wyszło?
— Wiem. To nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz... zaraz powinno być trochę lepiej. — Stwierdziła, odrobinę uchylając powieki, by na niego zerknąć. Po części chciała go uspokoić. Po niektórych dyżurach bywało i tak, że nie miała na nic siły. Wtedy po prostu musiała trochę posiedzieć i zebrać energię. Ekspres do kawy w dyżurce pełnił świetną rolę w stawianiu na chwilę na nogi wykończonych lekarzy, nawet jeśli z biegiem czasu kawa coraz mniej działała. Chyba powinna ją ograniczyć, jednak nie bardzo widziała taką możliwość. nie przy tym typie pracy i przy tym oddziale. Zebranie energii po dyżurze trwało czasami i kilka godzin, a potem trzeba było przemieścić się jeszcze w wybrane miejsce. Zwykle była to droga do teleportu do tej dzielnicy oraz przejście do domu. Kanapa w dyżurce była całkiem wygodna, kiedy już miało się chwilę, żeby na niej usiąść. Może powinni tam też wstawić łóżka dla wykończonych ratowników? Pewnie byłyby dyżury, po których niektórzy by z tego korzystali, zamiast wlec się do domu i za kilka godzin znowu wlec się na dyżur.
Początkowo chciała zaprotestować na pomysł przeniesienia jej. Cisnęło jej się na usta, że przecież da radę, tylko jeszcze trochę posiedzi. Zaraz jednak westchnęła, rezygnując z próby wciśnięcia Arthurowi kitu, który pewnie by przejrzał. Nawet po tylu latach pewnie mógłby wyczuć, kiedy próbowałaby protestować dla samego protestu. Dlatego rozluźniła się, pozwalając mu zabrać się na ręce i po prostu ułożyła głowę wygodniej na jego ramieniu.
— Dziękuję. — Mruknęła cicho, zaraz podpowiadając mu, żeby poszedł po schodach na górę i podpowiedziała które drzwi prowadzą do jej sypialni. Reszta z nich prowadziła do łazienki oraz do pokoi gościnnych. Kiedy odstawił ją na łóżko, podciągnęła się, żeby usiąść i nie patrzeć na niego aż tak bardzo z dołu. Zresztą, dziwnie byłoby jej rozmawiać na leżąco, kiedy wszystko z nią było dobrze. Nawet teraz wydawało jej się to trochę dziwne, skoro nad nią stał tak widocznie niezręcznie.
— Jest późno, a u mnie jest sporo miejsca, możesz zostać do rana. — Chwilę po wypowiedzeniu tych słów zorientowała się, jak mogły zabrzmieć w kontekście, w którym się aktualnie znaleźli. W końcu jej łóżko było spore. Delikatny rumieniec zawstydzenia zalał jej policzki. — W sensie, obok jest kilka wolnych pokoi gościnnych, możesz jeden zająć. — Sprostowała trochę niezręcznie, pospiesznie uciekając wzrokiem w bok. Zmęczenie sprawiało, że tworzyła skróty myślowe, które zaraz gryzły ją w zadek i musiała je dodatkowo rozwijać. Jeszcze by brakowało, żeby Arthur pomyślał sobie coś dziwnego, albo w ogóle znalazł się nagle w jej łóżku. Nawet nie wiedziałaby, jak się w takiej sytuacji zachować biorąc pod uwagę ich obecną relację o bliżej nieokreślonym charakterze.
— Nie ma za co. — Odpowiedziała trochę odruchowo. Nie było to nieszczere, po prostu zmęczenie dawało o sobie znać, sprawiając, że część słów, czy zachowań była automatyczna, zanim w ogóle się głębiej nad nimi zastanowiła. Umysł błądził gdzieś w rejony, które normalnie by omijała. Zastanawiała się, jakby to było, gdyby jednak wtedy Arthur nie zerwał z nią? Jak teraz wyglądałoby ich życie? Dalej byliby razem, czy faktycznie nic by im z tego nie wyszło?
— Wiem. To nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz... zaraz powinno być trochę lepiej. — Stwierdziła, odrobinę uchylając powieki, by na niego zerknąć. Po części chciała go uspokoić. Po niektórych dyżurach bywało i tak, że nie miała na nic siły. Wtedy po prostu musiała trochę posiedzieć i zebrać energię. Ekspres do kawy w dyżurce pełnił świetną rolę w stawianiu na chwilę na nogi wykończonych lekarzy, nawet jeśli z biegiem czasu kawa coraz mniej działała. Chyba powinna ją ograniczyć, jednak nie bardzo widziała taką możliwość. nie przy tym typie pracy i przy tym oddziale. Zebranie energii po dyżurze trwało czasami i kilka godzin, a potem trzeba było przemieścić się jeszcze w wybrane miejsce. Zwykle była to droga do teleportu do tej dzielnicy oraz przejście do domu. Kanapa w dyżurce była całkiem wygodna, kiedy już miało się chwilę, żeby na niej usiąść. Może powinni tam też wstawić łóżka dla wykończonych ratowników? Pewnie byłyby dyżury, po których niektórzy by z tego korzystali, zamiast wlec się do domu i za kilka godzin znowu wlec się na dyżur.
Początkowo chciała zaprotestować na pomysł przeniesienia jej. Cisnęło jej się na usta, że przecież da radę, tylko jeszcze trochę posiedzi. Zaraz jednak westchnęła, rezygnując z próby wciśnięcia Arthurowi kitu, który pewnie by przejrzał. Nawet po tylu latach pewnie mógłby wyczuć, kiedy próbowałaby protestować dla samego protestu. Dlatego rozluźniła się, pozwalając mu zabrać się na ręce i po prostu ułożyła głowę wygodniej na jego ramieniu.
— Dziękuję. — Mruknęła cicho, zaraz podpowiadając mu, żeby poszedł po schodach na górę i podpowiedziała które drzwi prowadzą do jej sypialni. Reszta z nich prowadziła do łazienki oraz do pokoi gościnnych. Kiedy odstawił ją na łóżko, podciągnęła się, żeby usiąść i nie patrzeć na niego aż tak bardzo z dołu. Zresztą, dziwnie byłoby jej rozmawiać na leżąco, kiedy wszystko z nią było dobrze. Nawet teraz wydawało jej się to trochę dziwne, skoro nad nią stał tak widocznie niezręcznie.
— Jest późno, a u mnie jest sporo miejsca, możesz zostać do rana. — Chwilę po wypowiedzeniu tych słów zorientowała się, jak mogły zabrzmieć w kontekście, w którym się aktualnie znaleźli. W końcu jej łóżko było spore. Delikatny rumieniec zawstydzenia zalał jej policzki. — W sensie, obok jest kilka wolnych pokoi gościnnych, możesz jeden zająć. — Sprostowała trochę niezręcznie, pospiesznie uciekając wzrokiem w bok. Zmęczenie sprawiało, że tworzyła skróty myślowe, które zaraz gryzły ją w zadek i musiała je dodatkowo rozwijać. Jeszcze by brakowało, żeby Arthur pomyślał sobie coś dziwnego, albo w ogóle znalazł się nagle w jej łóżku. Nawet nie wiedziałaby, jak się w takiej sytuacji zachować biorąc pod uwagę ich obecną relację o bliżej nieokreślonym charakterze.
Arthur Mortensen
Re: I'm falling again, (A. Myklebust & A. Mortensen, listopad 2000) Nie 10 Gru - 0:01
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Cień uśmiechu grał na krańcach ust zmęczenie i na nim odbijało swe piętno wypity alkohol idący w parze z adrenaliną, która już jakiś czas temu opadła sprawiały, że ciało marynarza było niczym wydmuszka, a osłabienie w wyniku poniesionych obrażeń i ubytku kilku kropel krwi sprawiało, że słaniał się niemal dosłownie na nogach, mimo to miał w sobie dość siły, by ją przenieść, aby się o nią zaopiekować, tak jak i ona to zrobiła. Zwyczajnie nie potrafił inaczej, a chłonąc chwilę, tę wyjątkową w jego mniemaniu czuł, że cały ten ciężar, jaki spoczywał na barkach ulatniał się. Pod spojrzeniem, nieco zamglonym, ale sympatycznym kobiety. Znała go zbyt dobrze, a jednak niektórych elementów historii, nie była świadoma. I ona niewątpliwie miała przed nim tajemnice i niedopowiedziane historie, wszak dopiero dziś widzieli się po tej długiej przerwie. Pierwszy raz od tylu lat i to tak blisko, że gdyby wyciągnął dłoń przed siebie dotknąłby jej policzka. Patrzył na nią wzrokiem tęsknym i radosnym zarazem. Chcąc nacieszyć się i zapamiętać ten obrazek w pamięci. Chociaż nie bardzo wiedział przecież, czy był sens zatracać się w tych mrzonkach, czy przypadkiem nie rani sam siebie niewypowiedzianymi w głos marzeniami.
Westchnięcie, tak ulotne, a jednak zmąciło taflę ciszy, jaka zapadła po jej słowach. Skinął głową na jej propozycję rozumiejąc w lot, o co jej chodziło i nie reagując śmielszym gestem na jej nieprecyzyjne słowa. Wiedział.
Pożegnał się w progu skinieniem głowy, tak by drżenie głosu go nie zdradziło i pozwolił sobie zająć jeden z pokoi gościnnych. Sen przyszedł szybko utonął w nim, niemal od razu, gdy tylko zamknął powieki. Tej nocy nie prześladowały go sny, twardy i pozbawiony nich odpoczynek, był dobry przywykł do niego na morzu.
Wyprzedził pierwsze promienie słońca wstając i ubierając się pospiesznie ścieląc za sobą łóżko i wietrząc pokój, by zmazać swą tu obecność. Lecz nie wyszedł bez pożegnania, nie chciał tak tego kończyć i pozostawiać niesmaku po wyrazie dobrej woli. Postanowił w jakimś stopniu odwdzięczyć się Astrid za przejaw dobroci, jaką go obdarowała tak hojnie. Robiąc to, co potrafił najlepiej.
Kuchnia powitała go z otwartymi ramionami, a noże i narzędzia niezbędne odnajdywały się w dłoniach marynarza, jakby stęsknione za wprawną ręką same się prowadziły przez trudy i wyzwania porannej misji narzuconej przez obcego w ich progach. Czuł się swobodnie, jak w każdej kuchni nie odczuwał dyskomfortu, czy poczucia zagubienia. Jakby instynktownie wyczuwając, co gdzie się znajduje i nie błądził w poszukiwaniach. A przygotowywane śniadanie coraz bardziej przypominało Portugalską mozaikę tworzoną przez artystę niespełna sił umysłowych. Mnogość kolorów, kontrasty uderzały zmęczone oczy, jednak kusiły swym obrazem. Nie tylko wizualnie, ale i aromatem zresztą wisienką na torcie był deser. Ot idealna przekąska do kawy o lekko cytrusowym posmaku.
Gdy dwa sporej wielkości talerze równiutko zapełniły się rekesmørbrødem i smørrebrødem na srebrnej dużej tacy pozostało miejsce na drewnianą miseczkę wyścieloną papierem, a w nim ułożony stos magdalenek przyprószonych białą warstewką cukru pudru. W towarzystwie dzbanka kawy i herbaty z nakryciem dla dwóch osób zameldował się pod drzwiami jej pokoju. Niemrawo zapukał mając dwie ręce zajęte i odchrząknął po czym wszedł do środka.
– Dzień dobry. Zrobiłem śniadanie. – Rozpromieniona twarz w aureoli złotawych blond loków była wyrazem ozdrowieńca i człowieka, który nie wiedział czym jest kac.
Westchnięcie, tak ulotne, a jednak zmąciło taflę ciszy, jaka zapadła po jej słowach. Skinął głową na jej propozycję rozumiejąc w lot, o co jej chodziło i nie reagując śmielszym gestem na jej nieprecyzyjne słowa. Wiedział.
Pożegnał się w progu skinieniem głowy, tak by drżenie głosu go nie zdradziło i pozwolił sobie zająć jeden z pokoi gościnnych. Sen przyszedł szybko utonął w nim, niemal od razu, gdy tylko zamknął powieki. Tej nocy nie prześladowały go sny, twardy i pozbawiony nich odpoczynek, był dobry przywykł do niego na morzu.
Wyprzedził pierwsze promienie słońca wstając i ubierając się pospiesznie ścieląc za sobą łóżko i wietrząc pokój, by zmazać swą tu obecność. Lecz nie wyszedł bez pożegnania, nie chciał tak tego kończyć i pozostawiać niesmaku po wyrazie dobrej woli. Postanowił w jakimś stopniu odwdzięczyć się Astrid za przejaw dobroci, jaką go obdarowała tak hojnie. Robiąc to, co potrafił najlepiej.
Kuchnia powitała go z otwartymi ramionami, a noże i narzędzia niezbędne odnajdywały się w dłoniach marynarza, jakby stęsknione za wprawną ręką same się prowadziły przez trudy i wyzwania porannej misji narzuconej przez obcego w ich progach. Czuł się swobodnie, jak w każdej kuchni nie odczuwał dyskomfortu, czy poczucia zagubienia. Jakby instynktownie wyczuwając, co gdzie się znajduje i nie błądził w poszukiwaniach. A przygotowywane śniadanie coraz bardziej przypominało Portugalską mozaikę tworzoną przez artystę niespełna sił umysłowych. Mnogość kolorów, kontrasty uderzały zmęczone oczy, jednak kusiły swym obrazem. Nie tylko wizualnie, ale i aromatem zresztą wisienką na torcie był deser. Ot idealna przekąska do kawy o lekko cytrusowym posmaku.
Gdy dwa sporej wielkości talerze równiutko zapełniły się rekesmørbrødem i smørrebrødem na srebrnej dużej tacy pozostało miejsce na drewnianą miseczkę wyścieloną papierem, a w nim ułożony stos magdalenek przyprószonych białą warstewką cukru pudru. W towarzystwie dzbanka kawy i herbaty z nakryciem dla dwóch osób zameldował się pod drzwiami jej pokoju. Niemrawo zapukał mając dwie ręce zajęte i odchrząknął po czym wszedł do środka.
– Dzień dobry. Zrobiłem śniadanie. – Rozpromieniona twarz w aureoli złotawych blond loków była wyrazem ozdrowieńca i człowieka, który nie wiedział czym jest kac.
Bezimienny
Re: I'm falling again, (A. Myklebust & A. Mortensen, listopad 2000) Nie 10 Gru - 0:01
Po wyjściu Arthura z jej pokoju zdążyła się przebrać w coś wygodniejszego do spania i zaraz zawinęła się w kołdrę. Wydawało się, że ledwo dotknęła głową poduszkę, a już zapadła w sen i zaraz też nadeszło pukanie do drzwi, a potem głos wdzierający się brutalnie do uszu i wyrywający z ciepłej ciemności.
— Jeszcze pięć minut... — Miauknęła, zawijając się przy tym mocniej w kołdrę i chowając pod nią również głowę, jakby to miało sprawić, że przestanie słyszeć osobę, która próbuje ją obudzić o jakiejś nieludzkiej godzinie. Po chwili jednak do zamroczonego umysłu dotarło, że coś tutaj jednak nie pasuje. Przecież od dawna mieszkała sama, a już na pewno od dawna nikt nie robił jej śniadań. I to do łóżka. Do tego do świadomości przedarła się również informacja o męskim głosie, przecież jej znanym, chociaż trochę zaskakującym o tej godzinie i w tym miejscu. Gwałtownie usiadła na łóżku i półprzytomnie skierowała swoje zamglone jeszcze snem spojrzenie w kierunku drzwi.
— Arthur? — Wyrwało jej się zdziwione pytanie, jednak powolutku jej umysł, z nogi na nogę, rozpędzał się i łączył fakty. Czyli jednak ten wieczór to nie był wymysł zmęczenia i dziwnych snów, a fakt. Przeczesała ręką włosy, próbując je przygładzić, bo po nagłej pobudce pewnie były zwichrzone, poza tym spadały jej częściowo na twarz, utrudniając widzenie. Niewiele to dało poza świadomością, że podjęła próbę ogarnięcia ich chociaż trochę i odgarnęła je na bok. — Dobry. Wejdź, masz ze sobą kawę? — Zapytała z odrobiną nadziei, że jednak dostanie dawkę porannej kofeiny na rozruch, zanim będzie musiała myśleć więcej. Arthur zdecydowanie nie wiedział, co to znaczy odsypianie do południa, jeśli poszło się spać bardzo późno w nocy i miało się następnego dnia wolne. Albo po prostu już zdążył się porządnie rozbudzić w przeciwieństwie do niej. Przesunęła się na górę łóżka, żeby móc oprzeć plecy o poduszki i zagłówek, nogi zaś podciągnęła do pozycji skrzyżowanej, żeby Arthur wraz z tacą mogli się swobodnie zmieścić. Czy to aby usiąść naprzeciwko niej, czy aby usiąść tuż obok. Obie opcje były jak najbardziej możliwe, łóżko było sporych rozmiarów i można by na nim zrobić nawet mały piknik bez potrzeby ciśnięcia się na nim ze wszystkim. Pierwsze, po co sięgnęła z tacy, była oczywiście filiżanka kawy, którą zaraz dosłodziła miodem i zaczęła sączyć.
— Wygląda smakowicie. — Stwierdziła, doceniając jego trud, żeby coś przygotować. Nie musiał co prawda zrywać się o świcie, jednak nie zamierzała mu tego wypominać, czy marudzić. Wolała docenić gest niż wytykać mu drobnostki i psuć humor z samego rana.
— Dobrze Ci się spało? — Zapytała, odkładając kawę na tacę i sięgając po jedną z kolorowych kanapek i wgryzając się w nią. Mruknęła przy tym z uznaniem, nie chcąc mówić z pełnymi ustami.
— Jeszcze pięć minut... — Miauknęła, zawijając się przy tym mocniej w kołdrę i chowając pod nią również głowę, jakby to miało sprawić, że przestanie słyszeć osobę, która próbuje ją obudzić o jakiejś nieludzkiej godzinie. Po chwili jednak do zamroczonego umysłu dotarło, że coś tutaj jednak nie pasuje. Przecież od dawna mieszkała sama, a już na pewno od dawna nikt nie robił jej śniadań. I to do łóżka. Do tego do świadomości przedarła się również informacja o męskim głosie, przecież jej znanym, chociaż trochę zaskakującym o tej godzinie i w tym miejscu. Gwałtownie usiadła na łóżku i półprzytomnie skierowała swoje zamglone jeszcze snem spojrzenie w kierunku drzwi.
— Arthur? — Wyrwało jej się zdziwione pytanie, jednak powolutku jej umysł, z nogi na nogę, rozpędzał się i łączył fakty. Czyli jednak ten wieczór to nie był wymysł zmęczenia i dziwnych snów, a fakt. Przeczesała ręką włosy, próbując je przygładzić, bo po nagłej pobudce pewnie były zwichrzone, poza tym spadały jej częściowo na twarz, utrudniając widzenie. Niewiele to dało poza świadomością, że podjęła próbę ogarnięcia ich chociaż trochę i odgarnęła je na bok. — Dobry. Wejdź, masz ze sobą kawę? — Zapytała z odrobiną nadziei, że jednak dostanie dawkę porannej kofeiny na rozruch, zanim będzie musiała myśleć więcej. Arthur zdecydowanie nie wiedział, co to znaczy odsypianie do południa, jeśli poszło się spać bardzo późno w nocy i miało się następnego dnia wolne. Albo po prostu już zdążył się porządnie rozbudzić w przeciwieństwie do niej. Przesunęła się na górę łóżka, żeby móc oprzeć plecy o poduszki i zagłówek, nogi zaś podciągnęła do pozycji skrzyżowanej, żeby Arthur wraz z tacą mogli się swobodnie zmieścić. Czy to aby usiąść naprzeciwko niej, czy aby usiąść tuż obok. Obie opcje były jak najbardziej możliwe, łóżko było sporych rozmiarów i można by na nim zrobić nawet mały piknik bez potrzeby ciśnięcia się na nim ze wszystkim. Pierwsze, po co sięgnęła z tacy, była oczywiście filiżanka kawy, którą zaraz dosłodziła miodem i zaczęła sączyć.
— Wygląda smakowicie. — Stwierdziła, doceniając jego trud, żeby coś przygotować. Nie musiał co prawda zrywać się o świcie, jednak nie zamierzała mu tego wypominać, czy marudzić. Wolała docenić gest niż wytykać mu drobnostki i psuć humor z samego rana.
— Dobrze Ci się spało? — Zapytała, odkładając kawę na tacę i sięgając po jedną z kolorowych kanapek i wgryzając się w nią. Mruknęła przy tym z uznaniem, nie chcąc mówić z pełnymi ustami.
Arthur Mortensen
Re: I'm falling again, (A. Myklebust & A. Mortensen, listopad 2000) Nie 10 Gru - 0:01
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Odstawiając tacę na stolik nocny miał wystarczająco dużo czasu, by przyjrzeć się zaspanej kobiecie i musiał przyznać, że niekoniecznie wyglądała na wypoczęta, być może odrobinę pospieszył się z tą pobudką, lecz też nie zamierzał spędzić całego poranka w progach jej mieszkania nadużywając tym samym wedle swojego mniemania gościnności, której ta bez żadnych obiekcji mu udzieliła, tak ochoczo.
Rozsunięte zasłony rzuciły światło na obraz zaspanej lekarki, lecz twarz marynarza pozostawała bez zmian. Nie zamierzał komentować jej wyglądu, ani tego, że zmierzwione i rozczochrane włosy wyglądały jak gniazdo średniej wielkości ptaka. Po uchyleniu okna rześkie poranne powietrze z wyczuwalną nutą mrozu wpadło do sypialni.
Na pytanie o kawę skinął jedynie głową potwierdzając. Jej przypuszczeniom domyślał się po jej ilościach w kuchni, że czarny napar był często stosowany, jako pobudzacz po ciężkiej lub zarwanej nocy i nie dziwił się wcale. Jej praca była wymagająca i pochłaniała wiele energii. Komplement przyjął z lekkim uśmiechem, jednakże w swojej opinii nie było to nic nad wyraz spektakularnego, każdy amator kulinarnego rzemiosła obdarzony nutą fantazji, mógł zrobić, a nawet jeśli brakowało finezji i talentu, to pozostawała zwykła praktyka i zwyczaje wyniesione z domu. Mnogość i różnorakość kanapek stanowiły gwarant ciekawości i odkrywania, brak monotonii i nudy tym samym zwalczając. A upieczone magdalenki dodatkowo dodawały szczyptę słodyczy do porannego rytuału. On sam gustował bardziej w herbatach i nalewając ciemny intensywny w barwie i smaku napar do filiżanki porwał z miski ciastko. Nie przepadał za sytymi posiłkami z rana, ale nie miał pojęcia, co lubi Astrid, więc zaryzykował, najwyżej będzie miała do pracy i na kolację, z takiego założenia wyszedł.
– Tak, całkiem przytulnie. Dzięki za możliwość przenocowania. – Nie czynił jej głupich uwag, starał się omijać tematy wczorajszego zachowania, jakby instynktownie wyczuwał, że to było zbyt świeże i lepiej nie dociekać pewnych kwestii, przynajmniej nie teraz. Pozostawiając temat otwarty z możliwością rozwoju. Patrząc na dziewczynę łapał się na zapamiętywaniu jej twarzy, reakcji, a nawet tego wyrazu zaspania, na później. Była dobrym człowiekiem, jak mu się zdawało i domyślał się, że jeśli przekroczyli pewną granicę zapomnienia, mogli ponownie nawiązać relację. Trudno zapomnieć o kimś kto wparował do twojego życia pijany i umazany krwią, a przynajmniej takie miał podejrzenie. Wstał nagle z łózka czując, że nie należy tego przeciągać.
– Pójdę już. Dokończ śniadanie, odpocznij. – Uśmiechnął się lekko i po chwili dodał jeszcze: – Nie wstawaj, trafię do drzwi. Do zobaczenia. – Odwrócił się na pięcie i wyszedł atmosfera w jej mieszkaniu była zbyt przytulna, zbyt sielska, jeszcze moment, a poczułby się jej częścią.
Arthur i Astrid z tematu
Rozsunięte zasłony rzuciły światło na obraz zaspanej lekarki, lecz twarz marynarza pozostawała bez zmian. Nie zamierzał komentować jej wyglądu, ani tego, że zmierzwione i rozczochrane włosy wyglądały jak gniazdo średniej wielkości ptaka. Po uchyleniu okna rześkie poranne powietrze z wyczuwalną nutą mrozu wpadło do sypialni.
Na pytanie o kawę skinął jedynie głową potwierdzając. Jej przypuszczeniom domyślał się po jej ilościach w kuchni, że czarny napar był często stosowany, jako pobudzacz po ciężkiej lub zarwanej nocy i nie dziwił się wcale. Jej praca była wymagająca i pochłaniała wiele energii. Komplement przyjął z lekkim uśmiechem, jednakże w swojej opinii nie było to nic nad wyraz spektakularnego, każdy amator kulinarnego rzemiosła obdarzony nutą fantazji, mógł zrobić, a nawet jeśli brakowało finezji i talentu, to pozostawała zwykła praktyka i zwyczaje wyniesione z domu. Mnogość i różnorakość kanapek stanowiły gwarant ciekawości i odkrywania, brak monotonii i nudy tym samym zwalczając. A upieczone magdalenki dodatkowo dodawały szczyptę słodyczy do porannego rytuału. On sam gustował bardziej w herbatach i nalewając ciemny intensywny w barwie i smaku napar do filiżanki porwał z miski ciastko. Nie przepadał za sytymi posiłkami z rana, ale nie miał pojęcia, co lubi Astrid, więc zaryzykował, najwyżej będzie miała do pracy i na kolację, z takiego założenia wyszedł.
– Tak, całkiem przytulnie. Dzięki za możliwość przenocowania. – Nie czynił jej głupich uwag, starał się omijać tematy wczorajszego zachowania, jakby instynktownie wyczuwał, że to było zbyt świeże i lepiej nie dociekać pewnych kwestii, przynajmniej nie teraz. Pozostawiając temat otwarty z możliwością rozwoju. Patrząc na dziewczynę łapał się na zapamiętywaniu jej twarzy, reakcji, a nawet tego wyrazu zaspania, na później. Była dobrym człowiekiem, jak mu się zdawało i domyślał się, że jeśli przekroczyli pewną granicę zapomnienia, mogli ponownie nawiązać relację. Trudno zapomnieć o kimś kto wparował do twojego życia pijany i umazany krwią, a przynajmniej takie miał podejrzenie. Wstał nagle z łózka czując, że nie należy tego przeciągać.
– Pójdę już. Dokończ śniadanie, odpocznij. – Uśmiechnął się lekko i po chwili dodał jeszcze: – Nie wstawaj, trafię do drzwi. Do zobaczenia. – Odwrócił się na pięcie i wyszedł atmosfera w jej mieszkaniu była zbyt przytulna, zbyt sielska, jeszcze moment, a poczułby się jej częścią.
Arthur i Astrid z tematu