Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Money for nothin', troubles for free (A. Mortensen & I. Engberg, listopad 1996)

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Gęsta jak mleko mgła spowijała Port Północny, nieubłaganie przyduszając światła latarni. Mrok na dobre rozpostarł się nad miastem już kilka dobrych godzin temu i choć tętniący życiem Midgard zdawał się powoli układać do snu, nie tak trudno było znaleźć niedobitków nadal toczących waleczne boje z niedopitymi drinkami. Samotna butelka po alkoholu wątpliwej jakości co jakiś czas kopana przez kolejnych przechodniów zwiedzała przesiąkniętą wilgocią ulicę, poznając kolejnych osobliwych jegomościów, pod których stopy się turlała; z wesołym brzękiem powitała jakąś parę lekko zataczającą się w niepewnym uścisku, chwilę później trafiając na rozwrzeszczaną grupkę dzieciaków, która w akompaniamencie śmiechów i przekleństw posłała ją tuż pod znoszone buty Irene. Ona natomiast nieświadoma, że w ten sposób ukróca wieczorek zapoznawczy bogu ducha winnego naczynia, ominęła szklaną koleżankę, kontynuując marsz ciemną uliczką.
    Krok miała miarowy, choć w głowie cały czas toczyła nierówną potyczkę ze strachem. Nie mogła uciec od wrażenia, że pakuje się w kłopoty, a jej żołądek z każdą sekundą zaciskał się coraz mocniej, jakby na potwierdzenie targającym obawom. W głowie cały czas rozbrzmiewały słowa Magndís, wypowiedziane na kilka chwil przed tym, jak bez zbędnych ceregieli wypchnęła ją za drzwi.
    Rób co ci każą, weź zapłatę, grzecznie się pożegnaj.
    Jeśli sytuacja zrobi się napięta bierz nogi za pas, nie oglądaj się za siebie.
    I na miłość bogów, nie wdawaj się z nimi w zbędną polemikę, dziecko.

    Wcisnęła jej pod nos notatkę, na której widniał adres, dodała kilka lakonicznych instrukcji zakładając, że pokornie się do nich zastosuje. Tyle że chociaż zakazana magia roztaczała przed Irene coraz mniej tajemnic, to nigdy nie opanowała ona mistycznej sztuki operowania zwrotami grzecznościowymi, nie mówiąc już o umiejętności powstrzymania się od dyskusji, jeśli do takowej dochodziło, o czym zresztą Magndís nie omieszkała przypominać na każdym kroku. Pchała się do obskurnej dziury wypełnionej podejrzanymi osobistościami, dzierżąc jedynie wątły instynkt samozachowawczy i głowę zazwyczaj wypełnioną skomleniem z zaświatów - wiosek, że spotkanie może trafić na kilka wybojów, nasuwał się sam.
    Dotarłszy pod wskazany adres, przystanęła, biorąc głęboki wdech, po czym nie dając sobie czasu na dalsze kwestionowanie wyborów życiowych, szarpnęła drzwi. Stara, przeżarta rdzą blacha ustępowała z niemałym oporem, nieprzyjemnym skrzypnięciem ogłaszając wszem wobec, że się pojawiła. Sam magazyn tu i ówdzie oświetlony zaklęciami gnieździł się w sobie kilka porozrzucanych skrzyń, powybijane okna, dobre kilogramy kurzu oraz niespecjalnie urodziwą grupkę typów spod ciemnej gwiazdy, którzy jak na zawołanie wbili wzrok w najnowszego przybysza. Zanim jednak którykolwiek z zebranych zdecydował się dmuchać na zimne zapoznając Engberg z jakimś wybrakowanym w kwestii subtelności zaklęciem, dziewczyna grzecznie wyjaśniła, że przyszła tu z polecenia Magndís. Ktoś parsknął śmiechem, ktoś burknął pod nosem wyraźnie niezadowolony, ale ostatecznie wpuścili ją do środka.
    Jako że gość specjalny całego tego spotkania jeszcze nie przytargał tu swojego tyłka, zajęła miejsce na jednej z zakurzonych skrzyń, opierając plecy o ceglaną ścianę i wbijając wzrok w drzwi wejściowe jakby zaraz własnoręcznie miała go tu wywołać. Czuła na sobie spojrzenia parszywej gromadki obok, wiedziała, że wpasowuje się w całe towarzystwo jak pieść do nosa.
    Robić co każą, wziąć zapłatę, nie dyskutować.
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Morze było spokojne, wiatru szept ucichł zupełnie, gdy wpłynął w głąb lądu, a gęsta jak mleko mgła otuliła swymi ramionami Midgard, zalewając arterie i wąskie uliczki, przyduszając świata latarni i maskując zwinny i pewnie sunący po tafli wody snekkar, lawirując między kawałkami kry, które ciągnęły od portu z każdą chwilą, przybliżał się do punktu docelowego. Noc, jak na grudzień, była zaskakująco przyjemna, nawet mgła nie przeszkadzała, ot wręcz przeciwnie nadawała klimatyczną aurę, gdyby nie podjęta praca, zapewne wyruszyłby na ryby lub grzał się, przy kominku, lecz klient oferował sporą gotówkę, a sama zaliczka, nie należała do najmniejszych, bo zdarzało się, że i za mniejsze kwoty nadstawiał karku. Czuł jednak w kościach rosnącą niepewność, wiedział, że gdyby kruczy obstawili ujście fiordu, miałby poważne problemy z wpłynięciem do portu, lecz szczęście mu sprzyjało, a jeśli transakcja dojdzie do skutku, za godzinę nie dłużej będzie bogatszy o pokaźną kwotę i szczęśliwy, że kolejny raz udało mu się przechytrzyć los, czekający tylko, na to, aby ucapić go w swe zimne łapska i wtrącić do celi.
    Naturalnie nie wiedział, co przewoził na łodzi pakunek, był zabezpieczony, zakopany w skórach, a sama szkatułka niewielkich wprawdzie rozmiarów zamknięta była na kłódkę, nigdy nie łamał swoich zasad, które jasno określały, że to, co akurat jest na łajbie, nie podlega głębszej analizie, choćby kopało i wierzgało, nie zastanawiał się, nie kwestionował w duchu moralności, czy aby dobrze czyni? Czy może powinien zerknąć i samemu przekonać się, o przesyłce, cóż jeśli postępowałby zgodnie z sumieniem, które czasem przypominało mu o swym istnieniu, zwłaszcza kiedy prowadził interesy ze złymi ludźmi, to marnym byłby przemytnikiem i prędko ozdobiłby dno morza swą skromną osobą.
    Linia portu, jak i jego wyraźniejszy zarys majaczyły skromnie, odciskając się na tle ciemności mgła, w tym przypadku, mogła okazać się zgubna, lecz znajomość niemal fotograficzna wybrzeża pozwalała na swobodne nawigowanie, w tych niekorzystnych warunkach. Czarna plamka, niewiele różniąca się z oddali od toni morskiej, przemknęła niepostrzeżenie, a nawet jeśli na wieżach strażniczych stacjonowaliby funkcjonariusze, to Mortensen zadbał, aby snekkar zlewał się w jedno z ciemnością, dbając o najmniejsze szczegóły, lawirował w zupełnej ciemności, płynąc nieco wolniej, niż jeszcze przed momentem, gdyż musiał wypatrywać obranego punktu orientacyjnego. Nie mógł sobie pozwolić na pomyłkę, gdyż ta zbyt słono, by go kosztowała, a dobra opinia w interesie, niesie się dalej po ludziach i trafia do zainteresowanych dzięki czemu, może odkładać sobie talary, na czarną godzinę żyjąc skromnie z pensji, marynarza na usługach Kompanii Morskiej.
    Wyszedł na stały ląd, na wysokości doków, tuż nieopodal starych magazynów, które nie wiedzieć czemu stały od lat puste. Ząb czasu odgryzł na nich swe piętno, lecz gdyby zadbać i odświeżyć, mogłyby dalej spełniać swą służbę, miast straszyć przechodniów. Szedł, wolno trzymając, pod pachą drewnianą, acz ładnie zdobioną szkatułkę. Poświata magicznych lampek rzucała się z daleka w oczy, jaśniała w wielkich, gdzieniegdzie popękanych i oprószonych śniegiem oknach. Przeklął w duchu ignorancję i brak wprawy ludzi, z jakimi się spotykał, z jakimi prowadził interesy. Było to głupie, tak ryzykować. Czarny znoszony marynarski płaszcz, skórzane rękawice i podobnie czarne spodnie skutecznie go kamuflowały na tle budynków w cieniu, których przemykał, jak tropiony zwierz. Znajdując wyrwę w ścianie, schylił się i wsunął do środka. Skrzekliwe głosy rechotały, niczego nieświadome, a niewybredne żarciki, co rusz trafiały do wyczulonych uszu przemytnika. Chciał mieć to już za sobą.
    Wszedł pewnie w krąg magicznego światła, a głosy momentalnie ucichły, w napięciu wszystkie spojrzenia spoczęły na przemytniku. Po chwili ktoś rzucił zbereźnym żartem i czar chwili prysł z grupy mężczyzn, wyszedł ich przywódca, widząc trzymany mieszek z obiecaną zapłatą, serce marynarza delikatnie przyspieszyło, lecz widok kobiety u jego boku napełnił je dziwnym niepokojem. Błękit oczu spoczął na mężczyźnie, ten wyższy, niemal o głowę miał w sobie naturalną siłę i dar do zjednywania najgorszych szumowin. Bez słowa wręczył mu przesyłkę, a ten wyciągając z kieszeni spodni niewielki kluczyk i otworzył ją. Spodziewał się tego, ot rutynowe działanie, nic specjalnego, to co jednak go lekko zaskoczyło, to fakt, przekazania otwartej szkatułki do rąk kobiety. Kącik ust drgnął, a gdyby nie gruby wełniany szal, zostałby niewątpliwie zauważony. Starał się jednak panować, nad twarzą i nie zdradzać ciekawości. Niestety niedane mu było zrozumieć, co kobieta miała wysondować, w chwilę po przejęciu przesyłki w magazynie zadźwięczały słowa rzucanych zaklęć, kroki wojskowych butów i głuche przekleństwa ciskane przez bandytów. Nie myślał długo, ciało jak sprężyna wystrzeliło ku wyrwie w ścianie, gdyż tam upatrywał ratunku. Nie dane mu było jednak uciekać pochwycony od tyłu, przez rosłego mężczyznę utknął pośrodku pola walki. Z trudem wyszarpał się, lecz nie zdąży zadać ciosu mężczyzna, został trafiony przez jednego z kruczych zaklęciem i osunął się jak kłoda na ziemię.
    Magazyn drgał w posadach, ktoś chciał zwalić im tę stertę gruzu na głowy, metalowa konstrukcja nadgryziona, przez rdzę ustępowała, a głuchy metaliczny dźwięk przebijał się, przez ogólny harmider. Westchnął, gdy jeden z oficerów zachodzi blondynkę od tyłu, bez słowa przyskoczył do kobiety i w sposób mało elegancki, acz stanowczy odsunął ją w bok, by dopaść oponenta, ten nie spodziewał się ataku, a raczej nie był przygotowany na jego siłę. Prawy sierpowy przemytnika trafił nieprzyjaciela w szczękę, a przyjemny i jakże satysfakcjonujących chrzęst, świadcz o jakże bolesnych konsekwencjach, jakie kruczek poczuje, jak naturalnie się obudzi. Nie myśląc długo, chwycił dziewczynę za rękę i porwał ją ku dziurze w ścianie. Wymknęli się jak szczyry z ogarniętego pożogą burdelu, w zamieszaniu nie zwróciwszy już niczyjej uwagi, pędzili przez noc, a gęsta mgła tłumiła ich kroki, i maskowała w ciemności. Dopiero jakieś pięćset metrów od starego magazynu, który być może zwalił się, walczącym na głowy zatrzymał się i spojrzał na towarzyszkę.
    Cała jesteś? – Rzucił, uchylając szal, jakim omotał sobie większą część twarzy, przed mrozem, ale i dla bezpieczeństwa.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Wiedziała, że nie wszyscy byli tacy jak Magndís, że na ogół ślepcy szukali w zakazanej magii czegoś zgoła innego niż one. Kręciły się w szemranym gronie, desperacko starając się pochwycić ulotną ideę, arogancko udając inne, lepsze niż reszta wyklętego półświatka. Irene obserwując kątem oka zgromadzoną w magazynie grupę, jeszcze dotkliwiej uświadomiła sobie, jak bardzo nie pasowała do tego kręgu. Przez drobną chwilę jakaś niebezpieczna myśl kołatała się po jej głowie, z łoskotem rozbijając kolejne mury, które próbowała przed nią budować - co jeśli stanie się taka jak oni? Może uzależnienie wreszcie wypaczy ją ze wszystkich ideałów i sumienia, a pragnienie potęgi sprowadzi na to samo dno. O ile oczywiście przeżyje tę noc, bo to też należało postawić pod znakiem zapytania. Nie dość, że wyraźnie nie wtapiała się w towarzystwo, to skrawki wiedzy, jakie posiadała nadal nie czyniły z niej jakkolwiek niebezpiecznej, a co za tym idzie, nie mogła liczyć na kasztę szacunku. Nie tu, nie przy nich. Wystarczyło, że im się nie spodoba albo będą chcieli pozbyć się świadków - mogła tu zginąć i ta myśl sprawiała, że nieprzyjemny dreszcz wdrapał się po jej kręgosłupie.
    Wewnętrzną batalię przerwało pojawienie się mężczyzny z pakunkiem, który wbrew przewidywaniom Irene, wybrał inne wejście. Zebrawszy w sobie rezerwowe pokłady odwagi, ponownie wyrecytowała w myślach instrukcje mentorki, następnie zeskakując ze skrzyni i ukrócając bezpieczny dystans od towarzystwa, dołączyła do gromady. Omiotła nowoprzybyłego szybkim spojrzeniem, lecz ten schowany za szalem nie pozwolił, aby zbyt wiele wyłapała. Obserwowała jak wyciąga szkatułkę, a ta otworzona przez dryblasa obok zostaje przekazana w jej ręce. Ujęła ją delikatnie, z zaciekawieniem zaglądając do środka. Bransoleta o owalnym kształcie znajdująca się w środku, na pierwszy rzut oka przypominała zupełnie przyziemny przedmiot; dopiero po nieco dokładniejszych oględzinach można było zauważyć subtelne wzory wygrawerowane na srebrnej powierzchni. Zanim blondynka zdążyła przyjrzeć się dokładniej tajemniczym rycinom albo przynajmniej dotknąć biżuterii w poszukiwaniu sygnału lub przeczucia, które pozwoliłoby wydać jednoznaczny werdykt, coś zakłóciło chwilowy spokój jaki zapanował w magazynie. Początkowo była niemal pewna, że bransoleta faktycznie przytargała za sobą parszywą hordę zza drugiej strony, ale widząc reakcję reszty zgromadzenia szybko zrozumiała, że cokolwiek się działo, wykraczało poza zawiłości jej umysłu.

    Kruczy.

    Na przestrzeni sekund wokół zapanował chaos. Stała jak wryta, pośród ciskanych zaklęć, wzburzonych okrzyków i szarpaniny. Ktoś ruszył w kierunku strażników, ktoś rzucił się biegiem w przeciwną stronę. Przekleństwa oraz inkantacje krążyły echem po magazynie, który ostrzegał zebranych niepokojąco drganiami. Chciała poszukać drogi ucieczki i zapewne wcieliłaby ten dość oczywisty plan w życie, gdyby nie to, że nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Sparaliżowana strachem, jak ostatnia idiotka kurczowo ściskała nadal uchyloną skrzyknę, patrząc na rozgrywającą się dookoła jatkę. Jeden ze ślepców runął pod jej stopami, z impetem uderzając o ziemię, zza jego głowy powoli zaczęła wypływać szkarłatna strużka. Hipnotyzowana przez krew, która barwiła nierówną fakturę cementu leniwie gromadząc się coraz pokaźniejszą kałużę, trwała w stanie dziwacznego otępienia dopóki któryś z niedoszłych sojuszników nie spróbował przejąć przesyłki. Adrenalina zabudowała w żyłach, a Irene znienacka odzyskując połowiczną władzę na ciałem, szarpnęła się zaskoczona, nurkując łokciem w jego podbrzuszu; ten niemal niewzruszony uderzeniem odpłacił pięknym za nadobne, hojnie zapoznając dziewczynę ze swoją pięścią. Uderzenie zaparło jej dech w piersiach, zginęła się wpół, wciągając głośno powietrze. Ból na całe szczęście z lekka ją otrzeźwił, wywabił strach przyciągając ułamek gniewu. Poirytowana wystawiła środkowy palec, unosząc lekko głowę tylko po to, żeby zobaczyć jak oprawca uśmiecha się krzywo zupełnie jakby przyłożenie kobiecie niższej o dwie głowy było powodem do nie lada dumy. Ponownie sięgnął brudnymi łapskami w stronę skarbu, Engberg jednakże zdążyła się zreflektować, zamykając szkatułkę i niewiele myśląc zdzieliła nią mężczyznę. Uderzenie nie było mocne, ale zgodnie z zamiarem lekko wytrąciło go z równowagi, pozwalając blondynce wycofywać się o kilka kroków. Moment później ktoś złapał ją za ramię, odsuwając z drogi kolejnego galdra; gdy mężczyzna pozbył się strażnika, który najwyraźniej również obrał ją sobie za cel, pozwoliła się pociągnąć w stronę wyrwy w ścianie, nie widząc dla siebie lepszej alternatywy. Biegli długo - zbyt długo jak na jej wątłą kondycję - nie przystając dopóki nie znaleźli się wystarczająco daleko od magazynu. Zatrzymawszy się, miała wrażenie, że zaraz wypluje płuca. Łapiąc głębokie hausty powietrza, oparła się o ceglaną ścianę próbując uspokoić rwany oddech.
    
- Bogowie cię opuścili? - wychrypiała, gdy wreszcie była w stanie wypluć z siebie jakiekolwiek słowa. Ignorując zadane pytanie, zmierzyła go wzrokiem, a po chwili osobliwej stagnacji, uderzyła wybawiciela w pierś z siłą pozostawiającą wiele do życzenia - prawdopodobnie zabolało ją to bardziej niż jego. Być może powinna zacząć od podziękowań za ratunek, jednak przekonana, że to dostawca paczki był prowodyrem całego zamieszania, nie zamierzała bawić się w grzeczności. Wizyta Kruczych nie była przypadkiem, jakoś musieli wejść w posiadanie dokładnych informacji o tym, gdzie i kiedy miało miejsce spotkanie. - Nie wiem jak to wygląda w twoich kręgach, ale tu zazwyczaj nie nasyła się sił porządkowych na ludzi, którzy trzymają twoją wypłatę. - Odrobinę zażenowana marnym pokazem siły, cofnęła się, przyciskając skrzyknę do piersi.
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Ciepło wraz z adrenaliną rozlewało się, po ciele odpychając szpony mrozu, które wyciągały ku niemu swe łapska, był gotowy dalej uciekać lub walczyć, gdyby zaszła taka konieczność, wręcz można stwierdzić po iskierkach wesołości w błękitnych oczach przemytnika, iż tylko czeka na sposobność, by sprzedać komuś kopa w zad. Nie przepadał za takimi sytuacjami, acz te zdarzały się statystycznie rzadko, był zawsze przygotowany na każdą ewentualność, musiał być, inaczej gryzłby piach już lata temu, tudzież rozmawiał z rybami na dnie morza, a przyznać trzeba, żadna z podanych nie budziła entuzjazmu, raczej ostrzegała przed ryzykiem fachu, ryzykiem, o którym blondynka widocznie zapomniała myślami, błądząc wyraźnie po orbicie niespełnionych pragnień. Westchnął, kiedy udało im się oddalić, gdy tylko półmrok latarni skrył ich sylwetki w zaułku umożliwiającym dogodną obserwację, ale i ucieczkę w razie pogoni. Był wyczulony, wiedział, iż ich prześladowcy mogli pozostawić czujki, w promieniu kilku mil, aby skutecznie wyłapać rybki, które wymknęły się z sieci zarzuconej, przez Kruczą Straż. Przelotnie tylko spojrzał na kobietę, była młodsza i wyglądała na przestraszoną, acz pod tą fasadą skrywała się maruda, nie trudno odgadnąć z mowy ciała, jakie myśli uderzały jej do głowy, a nad którymi osobiście nie zamierzał się pochylać, widać mając na uwadze dobro swoje, jak i teraz również jej. Co prawda powinien ją tam zostawić i nie ryzykować, niestety moralność ta głupia i wadliwa, musiała obudzić się w takim krytycznym momencie, by bez chociażby zawahania sięgnąć ręką po zagubioną w świecie sierotę i wyprowadzić ją z piekła, jakie rozpętało się zaraz po jego przybyciu. Niefortunny zbieg okoliczności.
    Chrapliwy, zmęczony głos sprawił, że drgnął, a widząc frustrację w zielonych oczach, zmarszczył brwi, zdziwiony, widocznie jej reakcją. Jej uderzenie, było równie zaskakujące, co pojawienie się kurczych w magazynie, nie zareagował, jednak nań uznając, że dziewczyna jest w szoku. Rozglądał się po okolicy, czujny jak lis, co zwęszył człowieka nieopodal swojej norki. Byli w kiepskim położeniu, a ona wydawać by się mogło, nie dostrzegała powagi sytuacji. Czuł niemal namacalnie pętlę szubienicy zaciskającą się na karku, nie mogli pozostawać bezruchu, na dłużej, to mogło ich zgubić. I chociaż najłatwiejszym rozwiązaniem, byłoby rozdzielenie się, to w obecnej sytuacji, blondynka zdana na samą siebie przepadłaby, a zwłaszcza z przesyłką, trzymaną w dalszym ciągu pod ręką. Ręce opadały, patrząc na jej roszczeniowe zachowanie i obarczanie go winą za klęskę. Podrapał się w zamyśleniu, po potylicy, chwilowo ignorując jej gadanie. Musiał się skupić i wymyślić jakikolwiek plan działania. Statek, był poza zasięgiem, acz bezpiecznie zakamuflowany nie powinien wpaść w łapska kruczej, jednakże przedzieranie się z powrotem w tamtym kierunku, to czyste samobójstwo, nie mieli innego wyboru, niż zniknąć w gęstwinie uliczek i przeczekać. Do domu, na obrzeżach Midgardu nawet nie śmiał się teleportować, ponadto co z nią? Nie. To, było zbyt ryzykowne, by zwabić kruczą straż, tak blisko bezpiecznego azylu. Wątpił wprawdzie, by ci potrafili namierzyć, czy też usłyszeć echo teleportacji, a jednak wolał nie ryzykować, ponadto odpowiadając w jakimś sensie za los życiowej sieroty.
    Zamknij się, myślę – bezceremonialnie, zatkał jej usta dłonią i przycisnął głowę do wilgotnej krawędzi ceglanej ściany. Nie był w ruchach, tych agresywny, a stanowczy. – Musimy znaleźć bezpieczne schronienie, mam kilka w rękawie, ale musisz być cicho inaczej, zostawię cię tu i radź sobie sama. Jasne? – Mówił, konspiracyjnym szeptem wciąż przyciskając dłoń do ust blondynki i patrząc jej w oczy. Nachylał się nad nią, prowokująco, był przygotowany na to, iż ta będzie chciała uciekać, w głupim i bezsensownym akcie samodzielności, nie pozwoliłby jej na to. Lecz musiał sprawdzić, czy kobieta miała, chociaż odrobinę oleju w głowie, nim zdradzi jej cokolwiek więcej. – Słuchaj się mnie, a może dożyjesz trzydziestki, czy to jasne? – oswobodził ją z chwytu, lecz był gotowy spacyfikować śmielszą reakcję w zarodku.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Losowość przypadków ją przerażała. Gdyby się spóźniła, zabłądziła gdzieś po drodze albo odrzuciła propozycję, od dobrych kilku godzin spowita słodką mgłą nieświadomości błądziłaby pośród sennych majaków. Wystarczył jeden błąd, zawahanie, aby ten domek z kart runął, rozsypał się, darując nieprzyjemne ekscesy. A jednak stała tam, ledwo łapiąc następne oddechy, targana mieszanką strachu i złości, oskarżała jedynego potencjalnego sojusznika w pobliżu o wyssane z palca zarzuty. Stres, adrenalina i zaskoczenie niefortunnie namieszały jej w głowie, przysłoniły zdolność logicznego łączenia faktów. Nie, nie mógł nasłać na nich oficerów. Nie uciekałby równie szybko, nie szukałby wyjścia z zaistniałej sytuacji z taką desperacją. Wyglądało na to, że oboje utknęli w identycznym bagnie, zatopieni po kolana.
    Wprost emanujące elokwencją co do kurwy usiłowało wyrwać się na powierzchnię, gdy mężczyzna przyłożył jej rękę do ust, tłumiąc niepokorny dźwięk przekleństwa. Ktoś kiedyś powiedział, że dziewczynom takim jak ona nie wypadało władać rynsztokowym slangiem, a jednak nigdy nie zdołała się go oduczyć. Zresztą wiele rzeczy nie przystało takim jak ona, ale Irene z oślim uporem nie dawała się wciągnąć w duszące ramy konformizmu. Bądź dobrego wychowania. Skłamałaby, twierdząc, że pierwszy raz ktoś próbował wymusić u niej zachowanie ciszy tym czy innym sposobem. Spotykała się z podobnym żądaniem podejrzanie często, nieważne czy padało z ust tłustawego sąsiada z piętra wyżej, sklepikarza zza rogu, czy własnego ojca, gdy nie był jeszcze stałym bywalcem zaświatów. Każdy ubierał rzeczoną frazę na swój własny sposób, niektórzy nieco subtelniej przyozdabiali ją w zmyślne zasłony grzeczności, inni dosadnie dążyli do sedna. Przekaz był natomiast niezmienny. Gdyby brała cudze opinie nieco poważniej, zrobiła krótki rachunek sumienia, wykazała jakąkolwiek pokorą, może faktycznie nauczyłaby się trzymać język za zębami.
    Cóż, najwyraźniej lekcja ogłady dopiero ją czekała.
    Wywróciła oczami, czekając aż bohater o takcie równie mizernym co jej własny, zechce łaskawie oderwać dłoń od twarzy. Wysłuchawszy błyskotliwego wywodu obdarzyła go pobłażliwym spojrzeniem starając się przekazać co o nim myśli, wyrazić poirytowanie nim na dobre się w niej zogniskuje, zmuszając by z impetem zatopiła kolano w aż proszącym się o to kroczu. Ani myślała się ugiąć ani pokornie przyporządkować, uległość nie leżała w naturze Irene.
    - To wszystko? Ten fascynujący akt zapoznania mnie z wnętrzem twojej dłoni i proces mobilizacji szarych komórek doprowadził cię wyłącznie do tych wniosków? - Uniosła brew, rozjuszona niechcianą bliskością. - Świetnie, w takim razie nasza szansa na przetrwanie drastycznie zmalała. - Wzniosła wzrok ku atramentowej kropli nieba, w duchu przeklinając całą cholerną sekwencję wydarzeń, których uświadczyła felernej nocy. Choć gdzieś pod powierzchnią gniewu czaiła się nieśmiała myśl, że być może faktycznie zawdzięcza mężczyźnie życie - bez niego prawdopodobnie padłaby od kolejnego zbłąkanego zaklęcia albo trafiła w szpony Kruczych. Pewnie poradziłaby sobie sama nieco otrzeźwiona wymianą zgryźliwości, niemniej nie mogła bagatelizować faktu, że w dwójkę mieli większe szanse. Nawet jeśli jej towarzysz zdawał się zakrawać o lekkie upośledzenie.
    Wolną dłonią powędrowała w stronę jednego z rękawów mężczyzny, przyglądając się mu z udawaną powagą.
    - Tu się raczej nie zmieścimy, ale jakieś piętnaście minut drogi stąd mieszka ktoś, u kogo moglibyśmy przeczekać. Jeśli obiecasz, że będziesz grzeczny to może cię tam zaprowadzę i oboje dożyjemy tej upragnionej trzydziestki. - Puściła do niego oko. Jeden ze stałych klientów Magndís, staruszek regularnie płacący krocie za ckliwe rozmowy ze zmarłą żoną z jakiś bliżej nieokreślonych powodów przepadał za Irene, która miała w zwyczaju ów sympatii nadużywać. Była pewna, że przyjąłby ich bez zająknięcia, poczęstował wiśniówką od trzeciego kuzyna piątej siostry, a gdyby Kruczy jakimś cudem i tak wpadli na ich ślad, z ręką na piersi przysiągłby, że dwójki idiotów nigdy nie widział na oczy. Lepszych alternatyw, póki co z ust towarzysza w niedoli nie usłyszała, ale skoro skreśliła z listy jego potencjalnych motywacji chęć trafienia do aresztu, to równie dobrze mogła rozważyć inne opcje. Jeśli takowe faktycznie posiadał.
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Cień irytacji i równie bliskiej katastrofy.
    Był zazwyczaj kulturalny i szarmancki względem kobiet, fakt faktem baba, z którą przyszło mu uciekać nie, była specjalnie sympatyczna, stąd też jego maniery, niejako usprawiedliwiając się przed samym sobą, tym faktem, iż gdyby blondynka pokiwała grzecznie główką i zmilczała, to obyłoby się, bez przykrych, a niemiłych konsekwencji i fizycznego aktu odbierania swobody wypowiadania własnych myśli, acz ta w swej naturze widocznie była, aż nazbyt swobodna. Czuł, że nie dogada się z nią, nie inaczej jak sposobem, czy też pójściem na ustępstwo, te nawet wyklarowało się prędko w umyśle przemytnika, tym ustępstwem, być może niewiele zyska, ale zachowa resztki godności.
    Nim jednak słowa w czyn się obrócą, starał się być naprawdę cierpliwy.
    Czując narastający, gdzieś w podbrzuszu lęk, byłby ponownie sięgnął dłonią do jej ust, byle tylko ją uciszyć głos kobiety niósł się wąskimi uliczkami, a towarzystwo wody było zwodnicze, gdyż niosła echo rozmów. Domyślił się, nim skończyła mówić, a jej pomysł absolutnie mu nie pasował, z kilku powodów, lecz najpoważniejszym i najistotniejszym z nich, był fakt, absolutnego braku zaufania względem jej kryjówki, a także jej samej. Dopóki przedziwny, kapryśny los złączył ich, do tego czasu musieli działać, tak aby przeżyć, później mogła robić, co tylko chciała, chociażby puszczać wiatry i leżeć do góry brzuchem na sofie nie obchodziło go to.
    W pierwszej kolejności musimy się tego pozbyć z widoku – wskazał palcem na skrzynkę kryjącą magiczny artefakt i bez wahania wyjął go z rąk zaklinaczki, po to tylko by ukryć w kompasie Njorda, ów magiczny przedmiot pozwalał na ukrycie podobnych temu przedmiotów i wielce przydawał się wczas takich nieprzewidywalnych zwrotów akcji. – Później pomyślimy, co dalej z tym, czymś… – teraz było bezpieczne w kompasie, do którego już tego nie powiedział dziewczynie, miał dostęp tylko on. Ot magia, ale i zaleta przynajmniej nie zwieje tak prędko teraz, wszak to wizja złota ją tu przywiodła i raczej nie zrezygnuje z niego. Nawet kosztem ścigania przez kruczych, acz sądził tak szczerze i uczciwie, że ci mieli wystarczająco roboty z bandytami z magazynu i minie trochę, nim zaczną węszyć. Lepiej dla  nich, aby jednak nie stali jak dwa słupy soli w jednym miejscu i zwinęli się stąd, czym prędzej.
    Hjoð – westchnął, lecz nie wahał się, już dłużej, nim dziewczę skończyło gęgać zaklęcie ze słodkim jego urokiem, podziałało, czym sprawiło Mortensenowi ulgę wyraźnie dostrzegalną na obliczu. – Idziemy, jak będziesz stroiła fochy, to ciebie również wpakuję do kompasu – wcale nie żartował, aczkolwiek żałował, iż magiczny artefakt nie pomieściłby nawet tak filigranowej flądry jak ona. Ileż nerwów mniej! Sięgnął, bez większej wstydliwości po rękę zaklinaczki i poprowadził ją dobrze mu znaną ścieżką omijającą główne ulice wprost do „Piwnicy Fenrira” lokal znał z dawien dawna, a przypadek sprawił, że został również zaufanym klientem względem, którego właściciel miał potężny dług wdzięczności z tego też tytułu, uznał ów przybytek za w miarę bezpieczny kąt. Naturalnym było, że nie zachodził lokalu od frontu, a udał się na tył, gdzie po kilkuminutowym oczekiwaniu na kogoś z obsługi drzwi drgnęły i w progu stanął syn właściciela. Mortensen pokrótce powiedział, o co mu chodzi i czego potrzebuje, ten bez chwili zastanowienia, jakby rozumiejąc po minie blondynki powagę sytuacji, zaprowadził ich do niewielkiego pokoiku i zapewnił, że zaraz dostarczy coś na ząb.
    Czar powinien zaraz ustąpić. – Stwierdził i rozsiadł się na łóżku stanowiącym jedyny mebel prócz stolika w izdebce z okienkiem na główną ulicę. Dogodny punkt obserwacyjny, a zarazem z szansą na ucieczkę, choćby i teleportację, gdyby ktoś zbyt głośno się dobijał do drewnianych drzwi. – Postaraj się, zachowywać jak na kulturalną dziewczynę przystało i nie rób scen, proszę. – Wolał nie wzbudzać zainteresowania gości krzykami niosącymi się z pięterka.      
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Trafiła kosa na kamień.

    Zaskoczona nie zdążyła zareagować, gdy przemytnik wydobył skrzyknę spomiędzy szczelnego uścisku kościstych palców. Przyglądała się w osłupieniu jak ukrywa ją w kompasie Njorda, nie mogąc uwierzyć w bezceremonialność aktu rozgrywającego się przed jej oczami. Powinna to była przewidzieć, przemycić bransoletę do kieszeni płaszcza przy pierwszej sposobności, ale rozum zdawał się w ostatnich minutach Irene opuścić, skazując na konsekwencje własnego osłupienia. Stres, zamiast szeregować myśli w odpowiedni korowód, zupełnie ją otępił, wpędził w kozi róg nim na dobre zdała sobie z tego sprawę.

    Przeniosła wzrok to na magiczny przedmiot to na Arthura, marząc w głębi ducha o pochwyceniu w dłonie materiału tego śmiesznego szalika okalającego jego szyję i zaciśnięciu go z całej siły w pełni satysfakcji obserwując jak opuszcza go oddech; nęcąca wizja była jednak skazana na rozegranie wyłącznie na łamach wyobraźni Irene, równie naiwna co niemożliwa do spełnienia. I znów naprężyła się jak zwierzę gotowe do ataku, otwierała usta szykując się na następną rundę głupiej słownej przepychanki, ale zanim dodała cokolwiek więcej, została zbita z pantałyku. Okazja na wyrażenie swoich jakże głębokich uczuć względem przemytnika ulotniła się wraz z zaklęciem udolnie zamykającym jej usta. Oburzenie ponownie zakwitło na twarzy Engberg, zaczerwienione od gryzącego chłodu policzki ogarnął jeszcze intensywniejszy kolor, a gdyby jej zielone spojrzenie mogło zabijać, dureń najpewniej padłby przed nią jak długi. Zacisnęła usta w wąską kreskę, rozwścieczona obrotem sytuacji. Nienawidziła bezradności. Nie znosiła skazania na czyjąś łaskę, opierania się na kimś innym. Po ludziach z zasady nie można było oczekiwać zbyt wiele, a ją życie już dawno nauczyło, że polegać mogła jedynie na samej sobie.

    Obezwładniona z jedynej broni, jaką dzierżyła - własnego niepohamowanie kłapiącego jęzora - przewróciła oczami słysząc następnie słowa Arthura, ale po nieudanej próbie wyswobodzenia się z uścisku, pozwoliła się pociągnąć w nieznanym kierunku, do czary goryczy dolewając kroplę przykrego uświadomienia, że tym samym żegna się z wiśniówką Endre i schronieniem za bezpiecznymi drzwiami jego mieszkania. Mogłaby próbować się wywinąć, ale co do jednego dureń miał rację - nie po to narażała własny tyłek, żeby teraz tak po prostu uciec, pozostawiając bransoletę w obcych łapskach i obejść się ze smakiem. Upór zawsze przeważał u niej nad dumną i rozsądkiem, tym razem nie miało być inaczej.

    Celem jakże uroczej przechadzki, podczas której knuła coraz to wymyślniejsze sposoby pozbawienia nowego kolegi przyrodzenia, okazał się nieznany lokal, na pierwszy rzut oka zupełnie przypadkowy, niczym niewyróżniający się spośród innych podobnych przybytków w tej części Midgardu. A jednak towarzysząca jej szumowina zdawała się wyciągnąć jeden z tych obiecanych asów z rękawa, a nieznajomy mężczyzna po krótkiej wymianie zdań z przemytnikiem wkrótce wprowadził ich do skromnego pokoiku. Wraz z dźwiękiem zamykanych za jej plecami drzwi ogarnęła ją dziwna pustka, chwila stagnacji, jakby dopiero w bezpiecznych czterech ścianach małego pokoiku na dobre obmyła ją trzeźwiąca świadomość wydarzeń z ostatnich kilkunastu minut.

    - Idiota - fuknęła oczy czar przestał działać, a nim porządnie przekalkulowała następny ruch, sięgnęła po poduszkę i zdzieliła nią Arthura. Mizerna broń, kiepska rekompensata za brutalne uciszenie, ale przynajmniej pozwoliła dać ujście odrobinie nagromadzonej frustracji.
Prawdą a bogami, bała się. Mimo słów jeszcze kilkanaście minut temu szaleńczo wyrzucanych spomiędzy spierzchniętych warg, była po prostu przerażona sytuacją i niepokojącą myślą czającą się z tyłu głowy, że kłopoty wcale ich jeszcze nie opuściły. - Wystarczyło ładniej poprosić. - Odrzuciła nieefektywne narzędzie mordu w kąt, łypiąc na okno i rozpościerający się za przybrudzoną taflą szkła widok ulicy. Choć wątpiła, że Kruczy będą fatygować swoje zacne cztery litery puszczając się na nimi w pogoń aż tutaj, to inna kwestia niepokoiła ją znacznie bardziej.
Przycupnęła na ziemi naprzeciwko Mortensena, opierając plecy o ścianę. Ani myślała siadać koło cepa, nie po tym, jak bez skrupułów użył na niej magii. Przez chwilę przyglądała mu się w ciszy, wreszcie wyciągając w jego stronę rękę.

    -  Podaj tę cholerną skrzynkę. - Nadal nie wiedzieli z czym mają do czynienia, równie dobrze w kompasie mogła czekać na nich tykająca bomba. - Nie ściągaliby medium z byle przyczyny. - Właściwie nie miała pojęcia, czy faktycznie jej rola w całym zamieszaniu faktycznie była jakkolwiek istotna, czy podobne spotkania zwykle rozgrywały się w towarzystwie podobnych do niej. Niemniej, chciała dokładniej zbadać przedmiot, a tym samym dać sobie pole do dalszych pertraktacji.
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Gwar podniesionych głosów niósł się od dolnej izby, rozchodząc po całym budynku. Podchmielone głosy eskalowały, co jakiś czas w chwilach często najmniej spodziewanych po to, tylko by po chwili zamilknąć na dłuższy czas. Uroki tawern i wszelkich karczm przemytnik poznał już wieki temu, jeszcze za szczeniaka, kiedy w rodzinnym Bergen przychodziło mu robić przekręty na już wstawionych klientach, czasem miał wrażenie, że nic się nie zmienił od tamtego czasu, po prawdzie dalej kombinował, jak tylko mógł, by zarobić, lecz teraz szło za tym doświadczenie i postura, których nie ukrywajmy, jako gówniarz nie posiadał i musiał liczyć siły na zamiary, także skala tych interesów diametralnie uległa zmianie, tylko na korzyść dla jego sakwy. Obecna sytuacja, jednakże przedstawiała się dość mizernie, a świadomość wpadki niosła swe konsekwencje w postaci rezerwy do jego osoby, nawet u zaufanych klientów z czasem w zależności od przepływu informacji oraz plotek, może zapalić się czerwona – ostrzegawcza lampka, bo chociaż zawsze uważny i starannie dobierający trasę przemytu marynarz, mógł w końcu wpaść i zostać wtyczką Kruczej Straży, prawda? Wszelka zawierucha i rozgłos nie służyły nigdy interesom, zwłaszcza takim, które wymagały ciszy i pokoju.
    Westchnął głęboko, gdy tylko znaleźli się w bezpiecznym schronieniu. Już wcześniej zdążył łypnąć okiem na towarzyszącą mu kobietę, całe to nieszczęście i wszystko później zdawało się potęgować za sprawą jej osoby, jakby sama w sobie stanowiła problem. Nie cierpiał, takich pyskatych kobiet zawsze miały do powiedzenia więcej, niż wiedzą ponadto działając, pod wpływem emocji stawały się przewidywalne, wręcz cuchnęło od niej amatorszczyzną i przerażeniem. Zmarszczył brwi i wlepił w nią błękit tęczówek, oceniająco.
    Uśmiechnął się kwaśno i niezbyt przyjaźnie, jej słowa spotkały się z umiarkowanym entuzjazmem, co widocznie było do zaobserwowania po jego grymasie, lecz pozostało mu tylko spoglądać na blondynkę i dojść do wniosku, że pomijając cały aspekt braku kultury i przydługiego gadziego jęzora, była całkiem atrakcyjna. Te rewolucyjne nowiny nie zmieniły postrzegania jej jak kuli u nogi, ale zawsze mogło być gorzej. Teatralną postawą i demonstracją iście dziecinną nie przejął się, pozostając obojętny na foszki.
    Ván – zaklęcie zabezpieczające, przed podsłuchem zostało rzucone dokładnie w tym samym czasie, gdy blondynka zażądała skrzynki. Nie interesował się, więcej niż powinien ładunkiem, jaki miał przemycić, niezależnie od tego co znajdowało się, w skrzyni wolał wybrać, wariant ostrożny, acz ostatnie wydarzenia mogły pozbawić go możliwości zarobku i zaowocować brakiem klienta, który albo leży martwy pod gruzami magazynu, albo siedzi w kiciu i szybko go nie opuści. Warto z tej perspektywy nagiąć przepisy i zmienić umowę, aby zapoznać się z właściwościami przeklętej biżuterii i móc ją intratnie sprzedać. Patrząc na towarzyszkę niedoli, musiał mieć pewność, czy mogą sobie zaufać.
    Jak ci na imię? – wstał i podszedł do kobiety, kucając naprzeciwko niej i przełamując dzielącą ich odległość, nie zamierzał zmarnować całej nocy na grę w kotka i myszkę. – Czym dokładnie jest ten przedmiot, mówili ci? – błękit spojrzenia wpijał się w oczy zaklinaczki, był jednak znacznie łagodniejszy, niż jeszcze przed momentem.
    Magiczny moment przerwało pukanie do drzwi. Przemytnik wstał i niespiesznie podszedł, aby otworzyć. Do pokoju momentalnie wtoczył się zapach gulaszu z mięsa renifera obficie ziołowego. Na drewnianej tacy spoczywał kawał razowego pieczywa i dzban ciemnego piwa. Podziękowawszy za jedzenie, zamknął drzwi i podał ciepłą miskę wraz z chlebem towarzyszce niedoli. – Piwa? – Pytanie przeszyło ciszę, jaka zapadła po wyjściu obsługi przybytku, w którym znaleźli schronienie.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Mniej bądź bardziej udolnie starała się trzymać z dala od kłopotów, nie chcąc stać się kolejną z ofiar Kruczej Straży. Pieczętowali galdrów jak zwierzęta, nawet jeśli niektórzy zaślepieni wraz z rozwojem zgnilizny ogarniającej ich ciała przypominali momentami istoty odległe od ludzkich, nikt nie zasłużył sobie na znak ostentacyjnie przypominający błądzącym spojrzeniom przechodniów o popełnionych przewinieniach. Nie uważała, że to, co robi jest złe, nawet jeśli niegodziwe czyny zbrukały jej drobne dłonie niejednokrotnie. Wiedza miała swoją cenę, ta, do której dążyła zakrawała o bajońską, ale nie zamierzała z niej zrezygnować bez dostatecznej walki. Nie było odwrotu od zbliżającej się nieubłaganie przemianie, czerni żył i bieli oczu, nie istniała możliwość spojrzenia w tył, zatrzymania się, przeanalizowania dobitnie, czy faktycznie mierzyła siły na zamiary. Dążyła do znalezienia remedium na najstarszą chorobę świata, klątwę śmiertelności utrwaloną w nich wszystkich przez bogów; złamanie jej mogło zmienić tak wiele, pozbawić bólu odejścia najbliższych, wyleczyć rany zadane przez przedwczesne pożegnania. Bała się Pieczęci, tego, co sobą przedstawiała. Nie łudziła się, że ją ominie, że łut szczęścia ochroni Irene przed wyrokiem Kruczych, ale w najdrobniejszym ułamku nie śpieszyło jej się do zaznania tego wątpliwego zaszczytu. Przemytnik był więc towarzystwem niebezpiecznym, nawet jeśli niepowiązanym z felernością całego zajścia, mógł sprowadzić na głowę Engberg niepotrzebne kłopoty.
    - Merit. - Poruszała się w midgardzkim półświatku niepewnie, ale nie była na tyle głupia, żeby od razu obdarzać go informacjami, które koniec końców mogły obrócić się przeciwko niej. A może to właśnie brak doświadczenia sprawiał, że wypuszczona na głęboką wodę miotała bez ładu, bez finezji, doszukując się niebezpieczeństwa tam, gdzie w istocie go nie było.
    Mężczyzna naruszył dzielącą ich odległość, wzbudzając w niej ciche pragnienie, żeby wtopić się głębiej w ścianę i jak duch, wydostać się z pomieszczenia. Nie chodziło o strach, a brak zaufania i niepoczytalność, którą dureń zdążył się już wykazać; którą oboje, zdążyli się już wykazać. Odwzajemniła spojrzenie, z ulgą dochodząc do wniosku, że raczej nie planował wyciągać kolejnego asa z tego swojego przeklętego rękawa, wyraz jej twarzy nieco złagodniał, oczy odwzajemniając spojrzenie przestały ciskać w niego tuzinem piorunów. Engberg wreszcie skapitulowała.
    - Powiedzmy, że zleceniodawca nie zdążył wdrożyć mnie szczegóły - westchnęła, niezadowolona, że faktycznie brakowało jej newralgicznej wiedzy w sprawie. - Może jest zaklęty, może to jakiś nośnik, może to zwykła bransoleta, która jest warta więcej niż oba nasze życia razem wzięte. Mogę zgadywać w nieskończoność, ale znacznie ułatwimy sobie sprawę, jeśli raczysz ją oddać i … - urwała, gdy drzwi do pokoju się uchyliły. Przyjęła miskę od Arthura z lekkim skinięciem głowy, niby pokornie, ale mimo wszystko położyła ją na ziemi, ani myśląc zabierać się teraz za jedzenie - żołądek i tak nieznośnie podchodził jej do gardła, miała wrażenie, że jakakolwiek porcja gulaszu może stać się gwoździem do trumny i nadprogramowych atrakcji. Poza tym nie mogła mieć pewności, czy najwyraźniej zaprzyjaźniony z idiotą właściciel, nie dorzucił tego i owego do jedzenia. Z alkoholem natomiast sprawa malowała się nieco inaczej.
    - Ty pierwszy. - Uniosła brew, gestykulując w stronę napoju. Nie próbowała uszczknąć nawet myśli na temat tego, czy zachowuje się irracjonalnie. Przeżyła nalot Kruczych i obcowanie z szanownym debilem, nie zamierzała dać się złapać na kufel piwa z niechcianym dodatkiem. - Przy okazji możesz podać też bransoletę. - Uśmiechnęła się kąśliwie, krzyżując ręce na piersi. Nie była bezbronna, zawsze mogła spróbować wyperswadować oddanie skrzynki siłą, nawet jeśli zakrawałoby to o głupotę zważywszy na okoliczności. Tym razem oszczędziłaby jednak biedną poduszkę.
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Błękit oczu wymierzony w kobietę badał ją uważnie, a gdy spomiędzy zaciśniętych warg wypłynęło słowo – imię, mimowolnie się uśmiechnął, domyślając się, że ta kłamie nie ciągnął jej za język pozostając obojętny na przejaw, braku dobrych intencji. Sam nie zwlekał z odpowiedzią, odruchowo, ba z automatu wyparował.
    Nisse – pseudonim nadany lata temu, przywarł doń jak gówno do buta i za cholerę nie chciał się odkleić, chociaż bynajmniej nie prezentował się jak domowy bożek, ot krasnal z ludowej legendy, ale być może taki kontrast służył jedynie i tym mianem się posługiwał głównie, prowadząc swoje lewe interesy. Wypraktykowane wietrzenie kłamstw miało swoje korzyści, owszem czasem bywał zaskakiwany, ale zazwyczaj intuicja go nie myliła i potrafił trafnie ocenić człowieka, z jakim przyszło mu rozmawiać.
    Panienka widać to było schowała dumę do kieszeni przynajmniej pozornie, a wyraz jej twarzy stał się sympatyczniejszy, jeszcze nie zapraszający, ale jednak dużo bardziej atrakcyjni, niżeli jeszcze przed momentem. Oczęta przestały ciskać piorunami i nie groziło im, a przynajmniej na ten moment, by pozabijali się. A to już należy uznawać za sukces.
    Słuchał jej w skupieniu, a im dłużej mówiła, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że trafił na małą oszustkę i złodziejkę, nie żadną zaklinaczkę, być może nią była, jednakże nie urodził się wczoraj i podobne teatrzyki oglądał niejednokrotnie, czasem samemu będąc ich reżyserem, a czasem i tu nie odczuwał powodów do dumy ich ofiarą. Przerwało im pukanie do drzwi i Mortensen mógł ukradkiem odetchnąć. Zastanawiał się od dłuższego czasu, co powinien zrobić, zabawa z Merit, chociaż przyjemna i urokliwa, to wszak nie mogła trwać wiecznie, a dziewczyna jest na tyle bystra – podejrzewał, bo wszak mógł się mylić, że spróbuje, tak czy inaczej, ukraść przesyłkę. Do takiego rozwoju sytuacji nie mógł dopuścić pod żadnym pozorem, to on ryzykował, to on miał dostarczyć przesyłkę i to on na chwilę obecną cokolwiek zrobił. Ona potrafiła jak wychodziło, tylko mielić ozorem.
    Uśmiechnął się paskudnie. – Nie schlebiaj sobie za bardzo – rzucił obojętnym tonem i upił piwa, a następnie cofnął się pod jedyne w izdebce łóżko, kobieta była podejrzana i nie zamierzał otwierać przed nią kompasu, by udostępnić zawartość, to ją zdradziło, to pragnienie sięgnięcia po artefakt zwyczajnie i całkiem zasadnie jej nie ufał. Patrzył nań długo – w milczeniu, odkładając na stolik nocny wilgotny od zimna chmielowego trunku kufel. – Masz w sobie iskierki zadziorności wredotko. W innych okolicznościach, kto wie? Lecz w naszym przypadku zaufanie ci wiązałoby się wkładaniem głowy pod topór. – Mówiąc, to począł bawić się kompasem, wnet nawet podrzucać. Raz, dwa, trzy. – Bywaj i nie obawiaj się pogoni, jestem przemytnikiem, zawsze dostarczam towar do celu. – po tych słowach w błękicie spojrzenia rozbłysły iskierki rozbawienia.
    Bregða.    

    Arthur i Irene z tematu



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.