and in her fear she sought cracked pleasures (E. Halvorsen & L. Ronneberg, lipiec 1999)
2 posters
Einar Halvorsen
and in her fear she sought cracked pleasures (E. Halvorsen & L. Ronneberg, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 23:33
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Szarość - zawieszona jak piana pod taflą błękitu nieba, szarość - zabrudzona i sroga, przecięta ochrypłą resztką okrzyków światła, ostatnich, wyschniętych wiązek uchodzących spod kłębów zdziczałych chmur. Szarość - mdła, chlustająca pasmami deszczu nad krajobrazem miasta wypłukanego z dawnych, zarysowanych barw. Monotonna elegia dudniąca w pochodach kropel, w stąpnięciach opadających na szorstkie jęzory bruku, na siatkę pułapek ulic, na strome i wypłaszczone pagórki połaci dachów. Szarość nostalgii dosięgającej drżącego koniuszka serca, wsuwanej pod warstwę suchej, pozornie bezpiecznej skóry, pod krzywe pazury żeber obejmujące tors. Przeczucie, grząskie i nieprzyjemne szumiało w wiechciach niejasnych, niedoścignionych myśli, syciło się samotnością wczepiając żarłoczne szczęki w jej gruby, odżywczy płat. Zabrakło rozmów i westchnień, zabrakło zbliżonych ust uwiązanych w bliskości, stłamszonych, ciepłych oddechów osiadających na polach wrażliwej skóry, zabrakło przede wszystkim obrazów schnących w ciszy pracowni. Papieros, rozpalony jak ślepię w gęstwinie zamarłych cieni, zarzucał grzywą tytoniu; granica warg rozchyliła się, wypuszczając zjawę siwego, gryzącego obłoczka. Stał, skąpy w ruchach i zatrzymany w potrzasku własnych rozważań; rzadko, niezwykle rzadko dopuszczał się do podobnych, niesprzyjających stanów, nurkując wśród przyjemności i zachłystując się kłamstwem wiecznej beztroski. Westchnął niemal bezgłośnie, śledząc płaczliwe szlaki na prostokącie szyby. Stwierdzenia, które go nawiedzały, bolesne, szorstkie, krążyły jak stado sępów ponad obranym łupem. Nie znosił ich; nienawidził tych myśli, trujących jak rozpylone, podstępne opary rtęci; nie znosił oblicza prawdy, którego nie umiał zmiażdżyć pomimo wdrażanych starań. Mógł ją wykrzywić, zacierać przed spojrzeniami postronnych, ukazać piękną fasadę przygotowanych kłamstw, nie mógł, jednak, uchronić przed nią samego, przykurczonego siebie, bezbronnego i płacącego okrutną, bolesną cenę za bezustanny teatrzyk i zaskarbianie uznania ze strony zamożnych galdrów. W głębi samego siebie czuł przenikliwą żałość, rozczarowanie, że nigdy nie mógł być sobą, od zawsze wetknięty w schemat zwyczajów tłumu.
Odgłos pukania do drzwi, przenikliwy i głuchy, wyrwał go z jamy własnej, jątrzącej się melancholii. Poświęcił się impulsowi, który, niczym dysonans rozerwał akordy deszczu ścielące się gęsto w tle. Papieros, wciśnięty do popielniczki, zatracił oznaki życia, lądując w stosie kikutów wypalonych używek. Podszedł wkrótce do drzwi; nie spodziewał się gości, zwłaszcza przy identycznej, niesprzyjającej aurze, przy której większość mieszkańców chroniła się wewnątrz domostw. Drzwi ustąpiły z cichym i niewyraźnym chrzęstem wykręconego zamka. Drgnął, postrzegając znajomą, kobiecą postać; wiedział, że ma tendencję przychodzić bez zapowiedzi, tym razem, jednak, odniósł wrażenie, że wszystko jest znacznie inne.
Obce.
- Lykke - wymówił prędko, na pograniczu instynktu i świadomości, poznając ją błyskawicznie w pierwszym akcie spojrzenia. Oczy rozszerzyły się w jawnym, nietłumionym zdziwieniu, w lekkim, naturalnym przejęciu jej opłakanym - nieszczęśliwie dosłownie - stanem. Niepokój, jeszcze w samym preludium, uniósł się niczym pędy zbyt zachłannego chwastu.
- Co się stało? - płytkie, przekazane pytanie i płytka, nastająca niewiedza, oczekująca na nagły powiew wyjaśnień. Nie wiedział, przeraźliwie nie wiedział, wpatrzony oczekująco w jej twarz; odsunął się, równocześnie, by mogła przekroczyć próg.
Odgłos pukania do drzwi, przenikliwy i głuchy, wyrwał go z jamy własnej, jątrzącej się melancholii. Poświęcił się impulsowi, który, niczym dysonans rozerwał akordy deszczu ścielące się gęsto w tle. Papieros, wciśnięty do popielniczki, zatracił oznaki życia, lądując w stosie kikutów wypalonych używek. Podszedł wkrótce do drzwi; nie spodziewał się gości, zwłaszcza przy identycznej, niesprzyjającej aurze, przy której większość mieszkańców chroniła się wewnątrz domostw. Drzwi ustąpiły z cichym i niewyraźnym chrzęstem wykręconego zamka. Drgnął, postrzegając znajomą, kobiecą postać; wiedział, że ma tendencję przychodzić bez zapowiedzi, tym razem, jednak, odniósł wrażenie, że wszystko jest znacznie inne.
Obce.
- Lykke - wymówił prędko, na pograniczu instynktu i świadomości, poznając ją błyskawicznie w pierwszym akcie spojrzenia. Oczy rozszerzyły się w jawnym, nietłumionym zdziwieniu, w lekkim, naturalnym przejęciu jej opłakanym - nieszczęśliwie dosłownie - stanem. Niepokój, jeszcze w samym preludium, uniósł się niczym pędy zbyt zachłannego chwastu.
- Co się stało? - płytkie, przekazane pytanie i płytka, nastająca niewiedza, oczekująca na nagły powiew wyjaśnień. Nie wiedział, przeraźliwie nie wiedział, wpatrzony oczekująco w jej twarz; odsunął się, równocześnie, by mogła przekroczyć próg.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: and in her fear she sought cracked pleasures (E. Halvorsen & L. Ronneberg, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 23:34
Świat cichnie, zastyga w mglistej szarości; niemal nieporuszony i obojętny wobec cierpienia odbijającego się w wyschniętych już padołach głębokich, zgaszonych oczu, kiedy wszystkie myśli grzęzną, rzucane wcześniej słowa przykre i niełatwe - nikną i tracą swą moc, niczym krople deszczu przyklejone do szyby, powoli rozstając z rzeczywistością. Nie przypominając już wcale, że zawisłe w szarości nieba chmury też mają bijące serca, że ona także jeszcze je w sobie posiada. Deszcz za oknem pada niemal pionowo niczym strzały. Tysiące maleńkich, niewidocznych niemal bełtów, podczas gdy serce nieszczęsne tylko jedno. Wciąż mimo wszystko, choć skruszone niemal doszczętnie; bezwzględnie bijące i żywe. Czuje jeszcze na sobie rozpalony wściekłością dotyk Olafa, pozbawione prawdy pocałunki, najczulsze swe wnętrze pomiędzy drobnymi udami, wciąż drżące i poddane, zasklepione cieśnią pozornej bliskości, wyścielone zmyślnym zwodzeniem, palące i zwyczajowo wobec niej samej bezwzględnie - zgubne.
Spojrzenie oczu w końcu odrywa się od szklanej szyby okna, wędruje po upojonym szaleńczą namiętnością pokoju, wodzi po ścianach zastygłego na nich rozkoszy krzyku, by w końcu utknąć w wygniecionej pościeli - na łożu tym samym być może, w którym on nie tylko brał sobie ją jedną. Rzeczywistość pulsuje, mamiąc wnętrze oczu kolejnym przesuwnym ruchem wykrzywionych lustrzanych odbić, gdy spaczony chorobą umysł - bezmyślnie, lub zmyślnie całkiem - je do siebie przyciąga i prowokuje. Przypomina sobie oczy męża, wpatrzone w każdą inną, niby obojętne i opanowane, niby zupełnie niezależne od kobiecych oblicz uroku, a jednak chłonne, z wyobraźnią swą przenikliwie pragnące. Wyobraźnia podsuwa je wszystkie, roznegliżowane i wygięte rozkoszą w spełnieniu na ciele mężczyzny mającego być przecież jej tylko, tylko do niej mającym niepodzielnie należeć.\
Zapala papierosa, wdycha ciężkie smugi dymu głęboko i pożądliwie, jak gdyby ulatujące pod sufit chmury miały te wszystkie obrazy zabrać ze sobą i pochłonąć. Serce tłucze rozszalałe, gdy oddech przyspiesza a ona bez zastanowienia ubiera się i wychodzi w deszcz.
Przetwiera drżące usta, napełniając je deszczem, jak gdyby chciała zmyć z samego wnętrza siebie ten cały brud, jątrzący się w spaczonej chorobą świadomości. Ucieka na ulicę, miasto zaciskające na niej swoje spękane wargi, wcześniej uzależniające od tych wszystkich niemych spojrzeń i uśmiechów bez duszy pragnące za wszelką cenę ją zniszczyć, zneutralizować, zarazić sobą, rozkochać w sobie. Złamać serce. OPUŚCIĆ. Ze spokojem przyjmuje teraz tę samotność, szarą i bezwzględną. Deszcz ściekający po jej twarzy. Sunący po drżącym ciele i zastygający na nim. Kojący dotykiem, gdy cały smutek odzwierciedla się w roztrzaskiwanych obcasami butów kałużach, pragnie, by w końcu utonął w nich nimi przygnieciony i bezpowrotnie zapomniany.
I gdy tylko spogląda w górę, na nieme spojrzenie wyrośniętego naprzeciw niej, zatopionego w szarości mglistych, ciemnych chmur budynku dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że nie chce tak dłużej trwać w zawieszeniu, zespolona z wiecznym fałszem rozgrywającym się wokół, w jej życiu i duszy bezwzględnie nie kochającemu jej mężczyźnie oddanej. Przetwarte drzwi na klatkę w końcu niosą niewypowiedziane zaproszenie, bo znajdujące się w nim mieszkanie wypełnia sylwetka wyglądającego przez okno Einara - mężczyzny jedynego, który teraz w tej jednej chwili jawi się jej jako ten, który rozumie. Bo czuje w swej nadwrażliwości artysty zupełnie to samo. Miliony kolorów i odcieni pochłaniających się wzajemnie, nigdy nie stanowiących bezwzględnie czarno - białych decyzji. Naciska dzwonek do drzwi, wsłuchując we własny przyspieszony oddech, chaotyczne dwutakty drżącego serca i kroki. Niezbyt pośpieszne. Niezaangażowane.
- Przytul mnie - rzuca krótko. Niezachwianie nieustępliwie. Drżącą i kruchą sylwetkę wciskając ku ramionom mężczyzny. Bez słów przesadnych i całkowicie zbytecznych, wpatrując rozszerzonymi, głębokimi oczyma w te sobie naprzeciw, sięgając niemal samego ich dna, jak gdyby w jego sercu pragnąc odnaleźć prawdziwą, nieskrywaną troskę i usłużną wobec niej wrażliwość. Jak gdyby to jej przyjacielem miał być, nie Olafa. Przeciąga drżącą dłonią po brzegu jego policzka, odchodząc dopiero po dłuższej chwili, zrzucając na ziemię przemoczony całkowicie deszczem płaszcz, siadając na samym brzegu kanapy z wciśniętymi pod brodę kolanami oczekując w nieprzepartym, nieporuszonym afekcie, by podszedł. Objął ją swoim dotykiem. Ukoił.
- Czujesz się czasem samotny? Naprawdę samotny. Stawiasz krok za krokiem. Idziesz przed siebie i masz wrażenie, że cały ten wszechświat, cała przestrzeń kręci się i kręci dookoła i wszyscy wpadają na siebie, raniąc się nawzajem. I czujesz się tak cholernie samotny, że chcesz krzyczeć, albo że nie możesz oddychać, choć w głębi duszy wcale już nawet tego nie chcesz? Tak samotny, że chciałbyś umrzeć?
Spojrzenie oczu w końcu odrywa się od szklanej szyby okna, wędruje po upojonym szaleńczą namiętnością pokoju, wodzi po ścianach zastygłego na nich rozkoszy krzyku, by w końcu utknąć w wygniecionej pościeli - na łożu tym samym być może, w którym on nie tylko brał sobie ją jedną. Rzeczywistość pulsuje, mamiąc wnętrze oczu kolejnym przesuwnym ruchem wykrzywionych lustrzanych odbić, gdy spaczony chorobą umysł - bezmyślnie, lub zmyślnie całkiem - je do siebie przyciąga i prowokuje. Przypomina sobie oczy męża, wpatrzone w każdą inną, niby obojętne i opanowane, niby zupełnie niezależne od kobiecych oblicz uroku, a jednak chłonne, z wyobraźnią swą przenikliwie pragnące. Wyobraźnia podsuwa je wszystkie, roznegliżowane i wygięte rozkoszą w spełnieniu na ciele mężczyzny mającego być przecież jej tylko, tylko do niej mającym niepodzielnie należeć.\
Zapala papierosa, wdycha ciężkie smugi dymu głęboko i pożądliwie, jak gdyby ulatujące pod sufit chmury miały te wszystkie obrazy zabrać ze sobą i pochłonąć. Serce tłucze rozszalałe, gdy oddech przyspiesza a ona bez zastanowienia ubiera się i wychodzi w deszcz.
Przetwiera drżące usta, napełniając je deszczem, jak gdyby chciała zmyć z samego wnętrza siebie ten cały brud, jątrzący się w spaczonej chorobą świadomości. Ucieka na ulicę, miasto zaciskające na niej swoje spękane wargi, wcześniej uzależniające od tych wszystkich niemych spojrzeń i uśmiechów bez duszy pragnące za wszelką cenę ją zniszczyć, zneutralizować, zarazić sobą, rozkochać w sobie. Złamać serce. OPUŚCIĆ. Ze spokojem przyjmuje teraz tę samotność, szarą i bezwzględną. Deszcz ściekający po jej twarzy. Sunący po drżącym ciele i zastygający na nim. Kojący dotykiem, gdy cały smutek odzwierciedla się w roztrzaskiwanych obcasami butów kałużach, pragnie, by w końcu utonął w nich nimi przygnieciony i bezpowrotnie zapomniany.
I gdy tylko spogląda w górę, na nieme spojrzenie wyrośniętego naprzeciw niej, zatopionego w szarości mglistych, ciemnych chmur budynku dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że nie chce tak dłużej trwać w zawieszeniu, zespolona z wiecznym fałszem rozgrywającym się wokół, w jej życiu i duszy bezwzględnie nie kochającemu jej mężczyźnie oddanej. Przetwarte drzwi na klatkę w końcu niosą niewypowiedziane zaproszenie, bo znajdujące się w nim mieszkanie wypełnia sylwetka wyglądającego przez okno Einara - mężczyzny jedynego, który teraz w tej jednej chwili jawi się jej jako ten, który rozumie. Bo czuje w swej nadwrażliwości artysty zupełnie to samo. Miliony kolorów i odcieni pochłaniających się wzajemnie, nigdy nie stanowiących bezwzględnie czarno - białych decyzji. Naciska dzwonek do drzwi, wsłuchując we własny przyspieszony oddech, chaotyczne dwutakty drżącego serca i kroki. Niezbyt pośpieszne. Niezaangażowane.
- Przytul mnie - rzuca krótko. Niezachwianie nieustępliwie. Drżącą i kruchą sylwetkę wciskając ku ramionom mężczyzny. Bez słów przesadnych i całkowicie zbytecznych, wpatrując rozszerzonymi, głębokimi oczyma w te sobie naprzeciw, sięgając niemal samego ich dna, jak gdyby w jego sercu pragnąc odnaleźć prawdziwą, nieskrywaną troskę i usłużną wobec niej wrażliwość. Jak gdyby to jej przyjacielem miał być, nie Olafa. Przeciąga drżącą dłonią po brzegu jego policzka, odchodząc dopiero po dłuższej chwili, zrzucając na ziemię przemoczony całkowicie deszczem płaszcz, siadając na samym brzegu kanapy z wciśniętymi pod brodę kolanami oczekując w nieprzepartym, nieporuszonym afekcie, by podszedł. Objął ją swoim dotykiem. Ukoił.
- Czujesz się czasem samotny? Naprawdę samotny. Stawiasz krok za krokiem. Idziesz przed siebie i masz wrażenie, że cały ten wszechświat, cała przestrzeń kręci się i kręci dookoła i wszyscy wpadają na siebie, raniąc się nawzajem. I czujesz się tak cholernie samotny, że chcesz krzyczeć, albo że nie możesz oddychać, choć w głębi duszy wcale już nawet tego nie chcesz? Tak samotny, że chciałbyś umrzeć?
Einar Halvorsen
Re: and in her fear she sought cracked pleasures (E. Halvorsen & L. Ronneberg, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 23:34
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Był sam; od pierwszych, porwanych wdechów, tłoczących powietrze rześkiej, lipcowej nocy, od pierwszych, bezradnych krzyków rozdzierających krtań. Nigdy nie czuł prawdziwej, pełnoprawnej bliskości, wczepiony nieskładnie w ziemię, wyrugowany z podstaw, o słabych i atroficznych wiązkach własnych korzeni utrzymujących wiotki pęd przywiązania. Nawet w spojrzeniu Lindy, zwierciadłach oczu połyskujących wśród gęstych meandrów zmarszczek żłobiących pergamin skóry, dostrzegał niechybny dystans głoszący surową prawdę. Czuł się, nierzadko, jak oderwany fragment, jak krzywy kształt układanki, jak cząstka pozbawiona zdolności, by stworzyć dojrzałą całość. Niejasny, nieadekwatny, przeczący harmoniom treści tworzących się scenariuszy; spoglądał często na ludzi, na ułożone, staranne scenerie życia, na dzieci, pozostające w kokonie objęć rodziców, przy świetle ich znacznej troski, spoglądał, wiedząc, że w przeciwieństwie do innych jest zdany tylko na siebie, zmuszony maskować prawdę plastycznym woskiem niezbędnych i powtarzanych matactw. Walczył o prym przetrwania niczym bezpański kundel, gryząc i zatapiając sierpy własnych pazurów, broniąc wściekle hierarchii. Był sam; dążył, aby pogodzić się z wyznaczonym losem, z kaprysem wszechmocnych prządek, próbując poskromić prawdę, pochłonąć niczym lekarstwo i znosić pokornie gorycz. Znał cierpki smak wątpliwości; znał szorstką, narzuconą jak obręcz więzów bezsilność; znał słone kryształy łez zatrzymane u progów przekrwionych oczu, by spłynąć po stokach twarzy. Nie twierdził, pomimo tego, że był wspaniałym i odpowiednim powiernikiem rozterek; wręcz przeciwnie, uważał, że popełniała błąd, usiłując zarzucić na jego barkach choćby częściowy ciężar. Błąd; błąd za kolejnym błędem, kaleki rys sytuacji, sączący się wciąż niepokój broczący jak krew z pręgi rany. Był przekonany, że nie jest w stanie jej pomóc, że nie potrafi, zupełnie, przynieść jej ukojenia bez względu na tor dialogu oraz obecność wyznań. Nie podejmował starań, by spojrzeć oczami innych na terytoria świata, wierząc, że równocześnie ci sami, postronni ludzie nie będą w stanie zrozumieć trawiącej go bezustannie zgnilizny podłego życia.
Upuszczony dźwięk prośby zaostrzył jazgot rozterek spiętrzonych pod wzgórzem czaszki; w postawie Lykke tkwiło coś znacznie więcej, coś szarpiącego od środka i kruszącego skorupę obojętności. Dotyk, jak senna mara, omotał krótką wędrówką, spływając po jego twarzy. (Mógł stać się przewrażliwiony, myśląc, naiwnie, że oczekuje dziś więcej, świadomy toksyny aury). Bez względu na przeciwności, nie mógł jej pozostawić tonącej pośród rozpaczy, o szklistych, zaczerwienionych taflach przejętych oczu i włosach zwilżonych w strąki, chłonących kaskady deszczu uwolnionego z nieba. Zdolność w przelaniu własnych pigmentów duszy na lnianą źrenicę płótna nie oznaczała zdolności porozumienia i złagodzenia emocji krzepiącym balsamem słów. Stłumione i głośne łkania zwiedzionych uprzednio osób nie wybudzały w nim troski; Lykke stała się jednak nad wyraz bliska, będąc nie tyle żoną dobrego przyjaciela, co towarzyszką w spotkaniach z niejasnym obliczem sztuki.
Odwiesił płaszcz i w niespiesznym preludium kroków podążył w stronę kobiety; usiadł w pobliżu, nie drażniąc zarazem granic, jej prośbę zaszczepiając w namiastce dłoni opartej o smukły bark, niosącej złudne oparcie. Milczał, przez chwilę, czując dotkliwą, wbitą ostrogę ciszy; wyjątkowej, okrutnej, dławiącej w czeluściach gardła, odmiennej od swobodnego pozbycia się zbędnych słów.
- Nigdy nie chciałem umrzeć - nie chciał, marząc niekiedy, że zdrapie swą powierzchowność i wedrze się aż do środka, wyjmując resztki odwagi w fetorze poległych wad. Był niczym kwiat, rozchylony, wabiący i przepełniony od toksyn niszczących doszczętnie śmiałków. Nie kłamał, skonfrontowany obecnie z jej monologiem, rozważając, ponownie, o potencjalnej przyczynie jej przygnębienia. Czy postanowi się zwierzyć?
- Wolałem poczuć, że żyję - śmierć nie umiała rozwikłać żadnych rozterek pomimo słodkiej iluzji wyłącznej, słusznej decyzji, wolności wiecznej i głuchej. Esencję prawdy zostawiał zawsze dla siebie, wiedząc, że pragnął nie trwać w odwiecznym strachu przed doświadczeniem pogardy, strachu przed odrzuceniem, tuszując własną samotność atrapami burzliwych, namiętnych zrywów relacji, kończonych w ten sam, haniebny i druzgocący sposób; niknących często natychmiast jak rozpoczęły płonąć.
Upuszczony dźwięk prośby zaostrzył jazgot rozterek spiętrzonych pod wzgórzem czaszki; w postawie Lykke tkwiło coś znacznie więcej, coś szarpiącego od środka i kruszącego skorupę obojętności. Dotyk, jak senna mara, omotał krótką wędrówką, spływając po jego twarzy. (Mógł stać się przewrażliwiony, myśląc, naiwnie, że oczekuje dziś więcej, świadomy toksyny aury). Bez względu na przeciwności, nie mógł jej pozostawić tonącej pośród rozpaczy, o szklistych, zaczerwienionych taflach przejętych oczu i włosach zwilżonych w strąki, chłonących kaskady deszczu uwolnionego z nieba. Zdolność w przelaniu własnych pigmentów duszy na lnianą źrenicę płótna nie oznaczała zdolności porozumienia i złagodzenia emocji krzepiącym balsamem słów. Stłumione i głośne łkania zwiedzionych uprzednio osób nie wybudzały w nim troski; Lykke stała się jednak nad wyraz bliska, będąc nie tyle żoną dobrego przyjaciela, co towarzyszką w spotkaniach z niejasnym obliczem sztuki.
Odwiesił płaszcz i w niespiesznym preludium kroków podążył w stronę kobiety; usiadł w pobliżu, nie drażniąc zarazem granic, jej prośbę zaszczepiając w namiastce dłoni opartej o smukły bark, niosącej złudne oparcie. Milczał, przez chwilę, czując dotkliwą, wbitą ostrogę ciszy; wyjątkowej, okrutnej, dławiącej w czeluściach gardła, odmiennej od swobodnego pozbycia się zbędnych słów.
- Nigdy nie chciałem umrzeć - nie chciał, marząc niekiedy, że zdrapie swą powierzchowność i wedrze się aż do środka, wyjmując resztki odwagi w fetorze poległych wad. Był niczym kwiat, rozchylony, wabiący i przepełniony od toksyn niszczących doszczętnie śmiałków. Nie kłamał, skonfrontowany obecnie z jej monologiem, rozważając, ponownie, o potencjalnej przyczynie jej przygnębienia. Czy postanowi się zwierzyć?
- Wolałem poczuć, że żyję - śmierć nie umiała rozwikłać żadnych rozterek pomimo słodkiej iluzji wyłącznej, słusznej decyzji, wolności wiecznej i głuchej. Esencję prawdy zostawiał zawsze dla siebie, wiedząc, że pragnął nie trwać w odwiecznym strachu przed doświadczeniem pogardy, strachu przed odrzuceniem, tuszując własną samotność atrapami burzliwych, namiętnych zrywów relacji, kończonych w ten sam, haniebny i druzgocący sposób; niknących często natychmiast jak rozpoczęły płonąć.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: and in her fear she sought cracked pleasures (E. Halvorsen & L. Ronneberg, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 23:37
Trwa zamknięta i nieporuszona zupełnie w swoim tylko milczeniu, gdy wszystkie myśli natrętne i napastliwe wiją się i kręcą obiegając ciało im posłuszne i wobec ich wszystkich zupełnie bezsilne; zbyt czułe nadto; eksplozywnym, histerycznym wnętrza jej samego drżeniem. Serce tłucze w tych wszystkich chaotycznych myśli i napływających kadrów wspomnień obrazów - szaleństwie. Roztacza krew wzburzoną i toksyczną, która wnika i wpaja się uporczywie i bezszelestnie w obieg krążących tkanek, by niczym nie dająca się już zneutralizować i z organizmu wytępić trucizna pochłonąć całkowicie i zabić.
- Gdyby zostawić cię samą, myślisz, że mogłabyś zrobić sobie coś złego? - Boję się, że tak. - Czy to, że się boisz, powstrzymuje cię? - Tak. To strach powstrzymuje mnie od rzucenia się w przepaść. Mam świętą nadzieję, że śmierć to /kurwa/ koniec. Scena rozgrywa się tak realnie i prawdziwie, a sama jej twarz niemal tężeje. Usta rozwiązłe szepczą coś niemal niesłyszalnie, choć dźwięk jej głosu krąży i drwi z niej sobie w rozmazanej rzeczywistości.
Dopiero dłoń Einara oparta w namiastce dotyku o jej wilgotny bark sprawia, że odwraca spojrzenie już obecne i wyraźne w jego stronę, kraniec ust zawisa przygryziony lekko śladem zębów, gdy spomiędzy niewidocznych nań zmarszczek spływa drobniutka strużka krwi, którą zaraz ociera swoim kciukiem. Spogląda nań ledwie przez chwilę, by spojrzenie wnikliwie badających oczu zawiesić na nowo prosto i dogłębnie w tych należących do mężczyzny. Słowa spływają zza jej drżących ust niemal samoistnie. Głębia owładniętego mrokiem monologu porusza i wstrząsa w końcu nią samą, bo przecież jest, zdaje się być jej prawdą absolutną, choć skrytą za woalem pełnych artyzmu przenośni. Dlaczego, do cholery wciąż musi się tak czuć? Dlaczego, do cholery każdy boi się jej dotknąć?
Spogląda na zawieszoną dłoń, przeciera ją poruszeniem delikatności policzka, niczym kotka ocierająca się o swego właściciela, by w końcu bez żadnej na jej starania odpowiedzi unieść swoje spojrzenie oczu wyżej, by w tych przynależnych mężczyźnie ujrzeć odbicie rysującego się w jej własnej twarzy wyrzutu wobec tej dzielącej ich granicy, którą on sam bezlitośnie dla niej rysuje. Niemal nie słyszy słów zawieszonych w odpowiedzi, bo w końcu ten pieprzony brak pomiędzy nimi poczucia chociaż najmniejszej teraz bliskości sprawia, że wszystkie te natarczywe i bolesne w jej cierpieniu myśli oscylują i wiją się wokół jej umysłu, a prawda wypada niczym trup uwięziony dotychczas w zatrzaśniętej szafie. Wzdycha niemal bezgłośnie, w ślad za poruszeniem napływającym zmieszanym ze sobą żalem i gniewem serca wstając zrywem z kanapy. Podchodzi kilka kroków w głąb korytarza, dłoń zawiesza na odwieszonym przez Einara płaszczu. Zaciska go pomiędzy smukłością palców. Jak gdyby chciała wyjść. Odejść po prostu bez słowa, albo wykrzyczeć mu, jak bardzo ją w tym momencie rozczarował. Rozmyśla się jednak. W podenerwowaniu przetrząsa kieszenie, by w końcu z zawieszonym papierosem na wargach na nowo spojrzeć na mężczyznę i choć wzrok jest wciąż pełen wcale nie skrywanego w głębi ich toni wyrzutu, to jednak w samych rozszerzonych źrenicach, gdzieś na samym ich brzegu rysuje się nic innego, jak zrozumienie. Zrozumienie, któremu sobie samej zaprzecza i je z wtłaczanych niespójnie w rozszalały umysł myśli odpycha.
Zsuwa w końcu buty ze swoich stóp, opuszkami palców odciąga wklejone w gładkość ciała czarne niczym jej melancholia przemoczone rajstopy, czyniąc to tak nieskrępowanie w żaden sposób i naturalnie, zupełnie nie przejmując pokrętnej możliwości ów czynu przez mężczyznę zinterpretowania. Rozpala w końcu papierosa niemym zaklęciem, zaciąga dym głęboko w płuca, raz za razem, niemal go połykając. Spogląda zmrużonymi oczyma na mężczyznę, osiadając na nowo na kanapie, siadając tym razem bokiem, z twarzyczką zwróconą wyraźnie ku niemu i kolanem swym lekko ugiętym, stopę wciskając w cieśń kanapy przyległej do jego uda.
- Dlaczego wszyscy tak bardzo boją się mnie dotknąć? - rzucone w końcu w tej ciążącej zbytecznie długo ciszy pytanie zawisa niczym topór pomiędzy nimi. Jest pełne wyrzutu, ale i żalu. Tej cholernej potrzeby uświadomionej poprzez nią samą w najciemniejszej głębi umysłu potrzeby bliskości, której jej się odmawia. - Pragną i pożądają, wzdychając i spalając się wewnątrz, a jednak nigdy nie zabiegając o mnie, na przekór własnej żądzy milcząc jedynie. Ja widzę to wszystko, dostrzegam, palę się wraz z nimi tak bardzo pragnąc, by w końcu ktoś mnie kurwa dotknął - słowa spływają zza jej warg rozszalałe i gwałtowne; uświęcone szarością zawisłego pomiędzy nimi dymu, za którym wkraczają kolejne, które dławią i duszą - ON MNIE ZDRADZA, EINARZE. Drżące usta poruszają się i zaciskają, ślad długich paznokci wbija się boleśnie w dolną wargę, zbyt późno, by je wszystkie zatrzymać. Nie w stanie dłużej ich już więzić, kiedy one palą ją od środka i niszczą dogłębnie, kiedy sama już zdawać by się mogło czuć do swego męża niczego już nie potrafi, poza nienawiścią, której gorąca rozkoszy oprzeć się w stanie nie jest. - Dla niego nasze małżeństwo jest grą, niczym więcej, a ja nie mogę już tak dłużej. Nie mogę znieść tego jego pieprzonego zakłamania. Tych wszystkich słów, spływających za jego przesiąkniętych goryczą ust, brutalnego dotyku, który rani mnie i niszczy.
- Gdyby zostawić cię samą, myślisz, że mogłabyś zrobić sobie coś złego? - Boję się, że tak. - Czy to, że się boisz, powstrzymuje cię? - Tak. To strach powstrzymuje mnie od rzucenia się w przepaść. Mam świętą nadzieję, że śmierć to /kurwa/ koniec. Scena rozgrywa się tak realnie i prawdziwie, a sama jej twarz niemal tężeje. Usta rozwiązłe szepczą coś niemal niesłyszalnie, choć dźwięk jej głosu krąży i drwi z niej sobie w rozmazanej rzeczywistości.
Dopiero dłoń Einara oparta w namiastce dotyku o jej wilgotny bark sprawia, że odwraca spojrzenie już obecne i wyraźne w jego stronę, kraniec ust zawisa przygryziony lekko śladem zębów, gdy spomiędzy niewidocznych nań zmarszczek spływa drobniutka strużka krwi, którą zaraz ociera swoim kciukiem. Spogląda nań ledwie przez chwilę, by spojrzenie wnikliwie badających oczu zawiesić na nowo prosto i dogłębnie w tych należących do mężczyzny. Słowa spływają zza jej drżących ust niemal samoistnie. Głębia owładniętego mrokiem monologu porusza i wstrząsa w końcu nią samą, bo przecież jest, zdaje się być jej prawdą absolutną, choć skrytą za woalem pełnych artyzmu przenośni. Dlaczego, do cholery wciąż musi się tak czuć? Dlaczego, do cholery każdy boi się jej dotknąć?
Spogląda na zawieszoną dłoń, przeciera ją poruszeniem delikatności policzka, niczym kotka ocierająca się o swego właściciela, by w końcu bez żadnej na jej starania odpowiedzi unieść swoje spojrzenie oczu wyżej, by w tych przynależnych mężczyźnie ujrzeć odbicie rysującego się w jej własnej twarzy wyrzutu wobec tej dzielącej ich granicy, którą on sam bezlitośnie dla niej rysuje. Niemal nie słyszy słów zawieszonych w odpowiedzi, bo w końcu ten pieprzony brak pomiędzy nimi poczucia chociaż najmniejszej teraz bliskości sprawia, że wszystkie te natarczywe i bolesne w jej cierpieniu myśli oscylują i wiją się wokół jej umysłu, a prawda wypada niczym trup uwięziony dotychczas w zatrzaśniętej szafie. Wzdycha niemal bezgłośnie, w ślad za poruszeniem napływającym zmieszanym ze sobą żalem i gniewem serca wstając zrywem z kanapy. Podchodzi kilka kroków w głąb korytarza, dłoń zawiesza na odwieszonym przez Einara płaszczu. Zaciska go pomiędzy smukłością palców. Jak gdyby chciała wyjść. Odejść po prostu bez słowa, albo wykrzyczeć mu, jak bardzo ją w tym momencie rozczarował. Rozmyśla się jednak. W podenerwowaniu przetrząsa kieszenie, by w końcu z zawieszonym papierosem na wargach na nowo spojrzeć na mężczyznę i choć wzrok jest wciąż pełen wcale nie skrywanego w głębi ich toni wyrzutu, to jednak w samych rozszerzonych źrenicach, gdzieś na samym ich brzegu rysuje się nic innego, jak zrozumienie. Zrozumienie, któremu sobie samej zaprzecza i je z wtłaczanych niespójnie w rozszalały umysł myśli odpycha.
Zsuwa w końcu buty ze swoich stóp, opuszkami palców odciąga wklejone w gładkość ciała czarne niczym jej melancholia przemoczone rajstopy, czyniąc to tak nieskrępowanie w żaden sposób i naturalnie, zupełnie nie przejmując pokrętnej możliwości ów czynu przez mężczyznę zinterpretowania. Rozpala w końcu papierosa niemym zaklęciem, zaciąga dym głęboko w płuca, raz za razem, niemal go połykając. Spogląda zmrużonymi oczyma na mężczyznę, osiadając na nowo na kanapie, siadając tym razem bokiem, z twarzyczką zwróconą wyraźnie ku niemu i kolanem swym lekko ugiętym, stopę wciskając w cieśń kanapy przyległej do jego uda.
- Dlaczego wszyscy tak bardzo boją się mnie dotknąć? - rzucone w końcu w tej ciążącej zbytecznie długo ciszy pytanie zawisa niczym topór pomiędzy nimi. Jest pełne wyrzutu, ale i żalu. Tej cholernej potrzeby uświadomionej poprzez nią samą w najciemniejszej głębi umysłu potrzeby bliskości, której jej się odmawia. - Pragną i pożądają, wzdychając i spalając się wewnątrz, a jednak nigdy nie zabiegając o mnie, na przekór własnej żądzy milcząc jedynie. Ja widzę to wszystko, dostrzegam, palę się wraz z nimi tak bardzo pragnąc, by w końcu ktoś mnie kurwa dotknął - słowa spływają zza jej warg rozszalałe i gwałtowne; uświęcone szarością zawisłego pomiędzy nimi dymu, za którym wkraczają kolejne, które dławią i duszą - ON MNIE ZDRADZA, EINARZE. Drżące usta poruszają się i zaciskają, ślad długich paznokci wbija się boleśnie w dolną wargę, zbyt późno, by je wszystkie zatrzymać. Nie w stanie dłużej ich już więzić, kiedy one palą ją od środka i niszczą dogłębnie, kiedy sama już zdawać by się mogło czuć do swego męża niczego już nie potrafi, poza nienawiścią, której gorąca rozkoszy oprzeć się w stanie nie jest. - Dla niego nasze małżeństwo jest grą, niczym więcej, a ja nie mogę już tak dłużej. Nie mogę znieść tego jego pieprzonego zakłamania. Tych wszystkich słów, spływających za jego przesiąkniętych goryczą ust, brutalnego dotyku, który rani mnie i niszczy.
Einar Halvorsen
Re: and in her fear she sought cracked pleasures (E. Halvorsen & L. Ronneberg, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 23:37
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Rozdarcie.
Chłód, ciężki, rośnie u podstaw płuc, tłamsi, tłamsi od środka, zaciska palce na prętach podatnych żeber szczerzących się z porcją wdechu. Ulewa, zawarta na połaci drugiego, mniej istotnego planu zamienia swój monotonny takt na wymowną ciszę, gęstą, lepką jak smoła, gryzącą każdą najmniejszą wątłą iskrą istnienia. Niepokój skraca percepcję, umniejsza, ściska w gorsecie piętrzących się oczekiwań i niezjednanej, przeklętej wielkiej niewiedzy.
Dyskomfort; jeden, wielki pełznący jak tłusta larwa, tłusty, łakomy czerw szatkujący świadomość ruchem zawziętych szczęk. Dyskomfort; mdłe, niewyraźne odczucie, marsz parestezji sunący po stoku pleców, po wszystkich krawędziach ciała. Czuje, że tonie w błocie, w pułapce z której potrzasku nie będzie mógł się uwolnić, wierzgając jak pochwycony łup w obłąkańczych zrywach ostatków pragnienia życia. Każde słowo, każdy gest, każda próba - były rażącym błędem. Mógł przekazywać jej wszystko i nie powiedzieć nic, uczynić wiele i nie wykonać żadnego, choćby wątłego gestu. Źle, źle. Błąd. Wszędzie błąd, brudny, wstrętny, nadgnity.
Znał doskonale zdradę, pośpieszną i wyważoną, gwałtowną, zawartą w planach, znał mnogość jej inkarnacji plamiących skazą uczucia. Pamiętał dłonie palące niecierpliwością, ciche westchnienia osiadłe na liniach warg rozchylanych w przejęciu. Znał wiele małżeństw tworzących wyłącznie teatr, spektakle przed spojrzeniami postronnych, kłamliwie tętniące szczęściem. Nie wiedział, czy rzeczywiście byłaby do niej zdolna, do zdrady, nie wiedział czy rzeczywiście pragnęła czuć cudzą bliskość; niepewność, zawieszona w przestrzeni jak duszny obłok trucizny wprawiała go w irytację. Kątem spojrzenia objął znów jej sylwetkę gdy zdejmowała część ubrań; mógł wpić się wkrótce w jej czerwień skrojonych ust, mógł przekonać się, czując pod opuszkami palców jej smukłe, kobiece ciało. Wiedział, że gdyby zaczął, nie byłby skłonny zaprzestać, wiedział że jego aura wsiąkała w każdym oddechu osiadłym na przeciwległym biegunie napiętej skóry. Wiedział, że bez wątpienia wydarliby nadmiar wszystkich, gniotących się w nich emocji, nie dbając o to czy przejdą przez próg sypialni. Skarcił się za podobne, plączące się wewnątrz myśli zdradliwe jak stada żmij, starając się nade wszystko pokornie znosić napięcie; nic nie zostało pośród nich przesądzone. Nie mógł jeszcze przewidzieć; nie mógł nic w pełni poznać.
Nie umiał stwierdzić, podobnie, na czym oparła osąd, z jakiego konkretnego powodu zaczęła twierdzić że Olaf spędza czas w towarzystwie innych lgnących do niego kobiet. Mogła mieć rację i mogła zarazem kłamać; nie chciał rozstrzygać, nie chciał nadmiernie wnikać w ich osobiste kwestie, które mogli rozwiązać wyłącznie pomiędzy sobą.
Chce, w zamian za to, przekonać się co właściwie kryje się za powłoczką mówionych obecnie słów, za różańcem łez szklących się na jej skórze.
Pozostaje mu jedno.
Prowokacja.
- Czego więc poszukujesz? - nachyla się w jej kierunku, nieznacznie, drażniąc stosowność; czuje banalny dotyk związany z przybraną przez nią obecnie postawą ciała, miękkość kanapy tworzącą kształt zagłębienia. Ton jest miękki, niespieszny podobnie jak ton spojrzenia, nieoczywisty, muśnięty zielenią błękit zawiesza się na jej twarzy z nutą połyskującej w nim melancholii. Bliźniaczy smutek zaklęty na taflach oczu; porozumienie; wpatruje się w nią uważnie, zawęża świat do niej samej. Nie mówi, że jest mu przykro, nie trwoni czasu dla niepotrzebnych słów które może odczytać bez żadnych wdrożonych przeszkód. Chce się dowiedzieć, chce poznać właściwą prawdę.
- Ukojenia? Rozmowy? - wymienia nagle półszeptem; niech zdejmą maski, niech wreszcie odsłonią karty trzymane w objęciach dłoni. Zemsty? Nie umiał jej w niczym pomóc, mógł sam jedynie wysłuchać rozczarowanie, żal kąsający serce. Napięcie, ostygłe przy nich napręża się niczym struna; już wkrótce ma wydać dźwięk.
- Wolności?
Chłód, ciężki, rośnie u podstaw płuc, tłamsi, tłamsi od środka, zaciska palce na prętach podatnych żeber szczerzących się z porcją wdechu. Ulewa, zawarta na połaci drugiego, mniej istotnego planu zamienia swój monotonny takt na wymowną ciszę, gęstą, lepką jak smoła, gryzącą każdą najmniejszą wątłą iskrą istnienia. Niepokój skraca percepcję, umniejsza, ściska w gorsecie piętrzących się oczekiwań i niezjednanej, przeklętej wielkiej niewiedzy.
Dyskomfort; jeden, wielki pełznący jak tłusta larwa, tłusty, łakomy czerw szatkujący świadomość ruchem zawziętych szczęk. Dyskomfort; mdłe, niewyraźne odczucie, marsz parestezji sunący po stoku pleców, po wszystkich krawędziach ciała. Czuje, że tonie w błocie, w pułapce z której potrzasku nie będzie mógł się uwolnić, wierzgając jak pochwycony łup w obłąkańczych zrywach ostatków pragnienia życia. Każde słowo, każdy gest, każda próba - były rażącym błędem. Mógł przekazywać jej wszystko i nie powiedzieć nic, uczynić wiele i nie wykonać żadnego, choćby wątłego gestu. Źle, źle. Błąd. Wszędzie błąd, brudny, wstrętny, nadgnity.
Znał doskonale zdradę, pośpieszną i wyważoną, gwałtowną, zawartą w planach, znał mnogość jej inkarnacji plamiących skazą uczucia. Pamiętał dłonie palące niecierpliwością, ciche westchnienia osiadłe na liniach warg rozchylanych w przejęciu. Znał wiele małżeństw tworzących wyłącznie teatr, spektakle przed spojrzeniami postronnych, kłamliwie tętniące szczęściem. Nie wiedział, czy rzeczywiście byłaby do niej zdolna, do zdrady, nie wiedział czy rzeczywiście pragnęła czuć cudzą bliskość; niepewność, zawieszona w przestrzeni jak duszny obłok trucizny wprawiała go w irytację. Kątem spojrzenia objął znów jej sylwetkę gdy zdejmowała część ubrań; mógł wpić się wkrótce w jej czerwień skrojonych ust, mógł przekonać się, czując pod opuszkami palców jej smukłe, kobiece ciało. Wiedział, że gdyby zaczął, nie byłby skłonny zaprzestać, wiedział że jego aura wsiąkała w każdym oddechu osiadłym na przeciwległym biegunie napiętej skóry. Wiedział, że bez wątpienia wydarliby nadmiar wszystkich, gniotących się w nich emocji, nie dbając o to czy przejdą przez próg sypialni. Skarcił się za podobne, plączące się wewnątrz myśli zdradliwe jak stada żmij, starając się nade wszystko pokornie znosić napięcie; nic nie zostało pośród nich przesądzone. Nie mógł jeszcze przewidzieć; nie mógł nic w pełni poznać.
Nie umiał stwierdzić, podobnie, na czym oparła osąd, z jakiego konkretnego powodu zaczęła twierdzić że Olaf spędza czas w towarzystwie innych lgnących do niego kobiet. Mogła mieć rację i mogła zarazem kłamać; nie chciał rozstrzygać, nie chciał nadmiernie wnikać w ich osobiste kwestie, które mogli rozwiązać wyłącznie pomiędzy sobą.
Chce, w zamian za to, przekonać się co właściwie kryje się za powłoczką mówionych obecnie słów, za różańcem łez szklących się na jej skórze.
Pozostaje mu jedno.
Prowokacja.
- Czego więc poszukujesz? - nachyla się w jej kierunku, nieznacznie, drażniąc stosowność; czuje banalny dotyk związany z przybraną przez nią obecnie postawą ciała, miękkość kanapy tworzącą kształt zagłębienia. Ton jest miękki, niespieszny podobnie jak ton spojrzenia, nieoczywisty, muśnięty zielenią błękit zawiesza się na jej twarzy z nutą połyskującej w nim melancholii. Bliźniaczy smutek zaklęty na taflach oczu; porozumienie; wpatruje się w nią uważnie, zawęża świat do niej samej. Nie mówi, że jest mu przykro, nie trwoni czasu dla niepotrzebnych słów które może odczytać bez żadnych wdrożonych przeszkód. Chce się dowiedzieć, chce poznać właściwą prawdę.
- Ukojenia? Rozmowy? - wymienia nagle półszeptem; niech zdejmą maski, niech wreszcie odsłonią karty trzymane w objęciach dłoni. Zemsty? Nie umiał jej w niczym pomóc, mógł sam jedynie wysłuchać rozczarowanie, żal kąsający serce. Napięcie, ostygłe przy nich napręża się niczym struna; już wkrótce ma wydać dźwięk.
- Wolności?
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: and in her fear she sought cracked pleasures (E. Halvorsen & L. Ronneberg, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 23:37
Niezgłębiona, zastygła w wyczekiwaniu cisza. Przesiąknięta niedopowiedzeniem. Drżącym przejęciem, by słowa w końcu mogły w niej zawisnąć, wypełznąć spomiędzy rozchylonych nimi warg, zastępując przeszywające każdy fragment trzepoczącej się w pułapce zamknięcia - duszy, niczym wilgoć i zimno przyległe do zrośniętego z nią niestałego w zupełności, rezonującego w podźwięku dla rozchybotanej melancholii ciała. Wszystko w tej chwili pozbawionego słów milczenia zdawało jej się bólem i rozpaczą, niewypowiedzianym żalem, który należy z siebie wyrwać i zabić. Znacznie częściej rozmawiali ze sobą przecież milczeniem, niż słowami. Czuły spokój zastępował wówczas całe te napięcie, gorączkową paplaninę i gonitwę, które rodziły coś znacznie bardziej efektywnego. Nie chciała więc w tej chwili słów, ale czegoś zupełnie innego…
- Tak cholernie potrzebuję bliskości, Einarze. Czyjegoś ciepła. Kłamstwo. Pieprzone, ohydne kłamstwo. Dlaczego te słowa tak trudno przechodzą przez jej gardło? Zaciskają krtań i dławią, nie pozwalając na oddech, gdy tak bardzo go potrzebuje? Nie chce czułości. Dotyku będącego ledwie dotykalnym, łagodnym i ciepłym, ale pragnie całą sobą jedynie tej zwierzęcej, bolesnej wręcz dla jej ciała i duszy bliskości drugiego, owładniętego niepohamowanym pożądaniem i brakiem jakichkolwiek granic umysłu - ciała, w tym jedynie odnajdując przyjemność czystą i bezwzględną. Pragnie go. Tej bliskości czystej i całkowicie bezgranicznej, która wyrwała by z niej tę upodloną, nieszczęsną, pogrążoną w nieludzkim cierpieniu duszę. Tylko on przecież jeden zupełnie ją rozumiał, czując tak samo wszystko równie zwielokrotnione, jak ona. Wierzyła w to uparcie i niezachwianie, bo tylko to jej w tej chwili pozostawało. Tego chciała.
- Dotknij mnie - usta układają się niemal w cichy, ledwie słyszalny acz będący tak silnie wymownym i dosłownym, mknący po skórze i przeszywający swym drżeniem - zniewalający swym wydźwiękiem tlącego się wewnątrz pożądania - szept. Głębia jej rozpalonego bursztynem trzaskających w zieleni tęczówek ogników spojrzenia przeszywa te sobie naprzeciw, gdy drobne, długie jej ciało wodzi ku pokusie wygięte zmysłowo w jednej chwili ku mężczyźnie. Przyklęka na tej ciasnej, drżącej zgubnymi zamiarami i wahaniami przesuwanej coraz dalej i głębiej granicy przestrzeni pomiędzy nimi, gdzie jeszcze chwilę temu układała swoją stopę wciskaną pod udo mężczyzny.
- Tego chcę, Einarze. Nie wypowiada nic więcej, choć usta drżą niespokojnie, gdy słowa swe więzi w gardle, układając drobne palce na jego policzku w delikatnej pieszczocie a samo jej spojrzenie zastyga w nieporuszeniu tak cholernie zwodniczo w samej głębi jego oczu. Dłoń przesuwa się z drżeniem dalej w dół po jego skórze, gdy opuszki jej długich palców zatrzymują się ledwie na moment na jego dłoni, by wślizgnąć się w przestrzeń pomiędzy tymi jego i dłoń wziąć sobie w objęcia, układając na styku rozpalonego gorącem uda.
- Dotknij mnie - słowa brzmią niczym polecenie i prośba jednocześnie. Zawieszona niemal na jego wargach, gdy wcale nie prosząc wchodzi kolanami pomiędzy uda mężczyzny, pocałunek głęboki i chłonny składając na jego ustach.
- Tak cholernie potrzebuję bliskości, Einarze. Czyjegoś ciepła. Kłamstwo. Pieprzone, ohydne kłamstwo. Dlaczego te słowa tak trudno przechodzą przez jej gardło? Zaciskają krtań i dławią, nie pozwalając na oddech, gdy tak bardzo go potrzebuje? Nie chce czułości. Dotyku będącego ledwie dotykalnym, łagodnym i ciepłym, ale pragnie całą sobą jedynie tej zwierzęcej, bolesnej wręcz dla jej ciała i duszy bliskości drugiego, owładniętego niepohamowanym pożądaniem i brakiem jakichkolwiek granic umysłu - ciała, w tym jedynie odnajdując przyjemność czystą i bezwzględną. Pragnie go. Tej bliskości czystej i całkowicie bezgranicznej, która wyrwała by z niej tę upodloną, nieszczęsną, pogrążoną w nieludzkim cierpieniu duszę. Tylko on przecież jeden zupełnie ją rozumiał, czując tak samo wszystko równie zwielokrotnione, jak ona. Wierzyła w to uparcie i niezachwianie, bo tylko to jej w tej chwili pozostawało. Tego chciała.
- Dotknij mnie - usta układają się niemal w cichy, ledwie słyszalny acz będący tak silnie wymownym i dosłownym, mknący po skórze i przeszywający swym drżeniem - zniewalający swym wydźwiękiem tlącego się wewnątrz pożądania - szept. Głębia jej rozpalonego bursztynem trzaskających w zieleni tęczówek ogników spojrzenia przeszywa te sobie naprzeciw, gdy drobne, długie jej ciało wodzi ku pokusie wygięte zmysłowo w jednej chwili ku mężczyźnie. Przyklęka na tej ciasnej, drżącej zgubnymi zamiarami i wahaniami przesuwanej coraz dalej i głębiej granicy przestrzeni pomiędzy nimi, gdzie jeszcze chwilę temu układała swoją stopę wciskaną pod udo mężczyzny.
- Tego chcę, Einarze. Nie wypowiada nic więcej, choć usta drżą niespokojnie, gdy słowa swe więzi w gardle, układając drobne palce na jego policzku w delikatnej pieszczocie a samo jej spojrzenie zastyga w nieporuszeniu tak cholernie zwodniczo w samej głębi jego oczu. Dłoń przesuwa się z drżeniem dalej w dół po jego skórze, gdy opuszki jej długich palców zatrzymują się ledwie na moment na jego dłoni, by wślizgnąć się w przestrzeń pomiędzy tymi jego i dłoń wziąć sobie w objęcia, układając na styku rozpalonego gorącem uda.
- Dotknij mnie - słowa brzmią niczym polecenie i prośba jednocześnie. Zawieszona niemal na jego wargach, gdy wcale nie prosząc wchodzi kolanami pomiędzy uda mężczyzny, pocałunek głęboki i chłonny składając na jego ustach.
Einar Halvorsen
Re: and in her fear she sought cracked pleasures (E. Halvorsen & L. Ronneberg, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 23:37
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Dotyk, którego smużki nie spłyną po nagiej skórze, usta które nie przylgną zachłannie do brzegów ust, oddech który nie zdławi swoim nagłym pośpiechem, szał uniesienia który nie szarpnie kruchą podporą ciała. Ręce, które zachłannie nie znajdą miękkości ud, krople muśnięcia które nie spadną, czując prężące się struny poddanych mięśni.
(Zimno dystansu i wargi na których łukach gromadzi się ledwie gorycz, złość tarmosząca trzewia, zagłada razem z powietrzem wciskana do jamy płuc, szereg włókien napiętych wśród irytacji. Nicość. Ruina. Rozstanie).
Cichy skowyt zawodu.
Czy mogła wiedzieć jaki smak miała bliskość dzielona z nim w namiętności? Czy zakładała, myślała, jaki odcień wrażenia zostawia nagłe zetknięcie, trans pocałunku, jak będzie wyglądać krótki, podarty na strzępy dystans? Był inny, z pewnością inny od tego któremu sama przysięgła wierność przed srogim obliczem bogów. Był inny i niemożliwy, czekając w gardle szaleństwa, w jego bezdennej studni.
Obłęd, najczystszy obłęd, syk emocji pod czaszką i kalejdoskop przeróżnych, niosących się wewnątrz doznań. Słodycz nagłej zachęty, prośba, która nie prosi, tworząc wyraźny rozkaz, opuszki palców sunące po gładkiej skórze, po stoku jego policzka; pocałunek składany nagle jak pieczęć, jak zaproszenie, jak próba zdławienia obaw. Był przekonany że wystarczyło niewiele, jeden ruch, jedno chciwe natarcie własnych krawędzi warg, trącenie ciepłej, wrażliwej kobiecej skóry. Poczuł nagle, jak w środku, w przestrzeni myśli sam chwieje się i upada, jak szkielet wnętrza osuwa się w tchnienie pyłu, jak krew jest mazią, jak masa narządów breją; z chaosu nic nie powstało, chaos był w tym wypadku jedynie czystym zniszczeniem.
Nie wsunął zachłannie dłoni, nie podał jej odpowiedzi, nie takiej której szukała; uścisnął w zamian jej palce aż do przypływu bólu, aż do zbielenia knykci, aż do zdrętwienia które przyniosło trzeźwość.
- Nie mogę - powiedział wpierw niewyraźnie, nie mógł będąc w zbyt bliskiej więzi z Olafem, wiedząc że może nie unieść ciężaru podobnych kłamstw. Jak spojrzy mu później w oczy? Jak spojrzy później w jej oczy, świadomy że zniszczył wszystko, zniszczył ich przyjaźń tkaną pośród miesięcy? Nie była mu obojętna, nie była mało istotna, nie była obca by oddać się zapomnieniu przez jeden zgęstniały wieczór. W innych przypadkach nie wahał się później zniknąć, nie bał się grać i natychmiast dosadnie zawężać kontakt.
- Dobrze wiesz, że nie mogę - dusi wkrótce przez zęby, wyrzuca tuż przy jej twarzy, jest wściekły, wyraźnie wściekły, złość niczym iskry przejawia się w jego oczach. W pierwszych taktach zbliżenia wydawał się jeszcze walczyć, chcąc ulec nagłej pokusie; był wściekły na nią i wściekły również na siebie, wściekły, ponieważ chciał, ponieważ mogła to wyczuć, tę słabość, rysę zepsucia biegnącą wprost po obliczu, gdy usta drgnęły pragnąc z początku poddać się pocałunkom. Wyrwał się z jej potrzasku, z zasadzki objęć, przystając tuż przy regale. Złość, którą skrywał i łączył z nutą rozpaczy oraz szarpnięciem smutku wymknęła się spod ogłady.
Sięgnął po papierosa; palce lekko zatrzęsły się, gdy unosił używkę by wcisnąć ją między wargi.
(Zimno dystansu i wargi na których łukach gromadzi się ledwie gorycz, złość tarmosząca trzewia, zagłada razem z powietrzem wciskana do jamy płuc, szereg włókien napiętych wśród irytacji. Nicość. Ruina. Rozstanie).
Cichy skowyt zawodu.
Czy mogła wiedzieć jaki smak miała bliskość dzielona z nim w namiętności? Czy zakładała, myślała, jaki odcień wrażenia zostawia nagłe zetknięcie, trans pocałunku, jak będzie wyglądać krótki, podarty na strzępy dystans? Był inny, z pewnością inny od tego któremu sama przysięgła wierność przed srogim obliczem bogów. Był inny i niemożliwy, czekając w gardle szaleństwa, w jego bezdennej studni.
Obłęd, najczystszy obłęd, syk emocji pod czaszką i kalejdoskop przeróżnych, niosących się wewnątrz doznań. Słodycz nagłej zachęty, prośba, która nie prosi, tworząc wyraźny rozkaz, opuszki palców sunące po gładkiej skórze, po stoku jego policzka; pocałunek składany nagle jak pieczęć, jak zaproszenie, jak próba zdławienia obaw. Był przekonany że wystarczyło niewiele, jeden ruch, jedno chciwe natarcie własnych krawędzi warg, trącenie ciepłej, wrażliwej kobiecej skóry. Poczuł nagle, jak w środku, w przestrzeni myśli sam chwieje się i upada, jak szkielet wnętrza osuwa się w tchnienie pyłu, jak krew jest mazią, jak masa narządów breją; z chaosu nic nie powstało, chaos był w tym wypadku jedynie czystym zniszczeniem.
Nie wsunął zachłannie dłoni, nie podał jej odpowiedzi, nie takiej której szukała; uścisnął w zamian jej palce aż do przypływu bólu, aż do zbielenia knykci, aż do zdrętwienia które przyniosło trzeźwość.
- Nie mogę - powiedział wpierw niewyraźnie, nie mógł będąc w zbyt bliskiej więzi z Olafem, wiedząc że może nie unieść ciężaru podobnych kłamstw. Jak spojrzy mu później w oczy? Jak spojrzy później w jej oczy, świadomy że zniszczył wszystko, zniszczył ich przyjaźń tkaną pośród miesięcy? Nie była mu obojętna, nie była mało istotna, nie była obca by oddać się zapomnieniu przez jeden zgęstniały wieczór. W innych przypadkach nie wahał się później zniknąć, nie bał się grać i natychmiast dosadnie zawężać kontakt.
- Dobrze wiesz, że nie mogę - dusi wkrótce przez zęby, wyrzuca tuż przy jej twarzy, jest wściekły, wyraźnie wściekły, złość niczym iskry przejawia się w jego oczach. W pierwszych taktach zbliżenia wydawał się jeszcze walczyć, chcąc ulec nagłej pokusie; był wściekły na nią i wściekły również na siebie, wściekły, ponieważ chciał, ponieważ mogła to wyczuć, tę słabość, rysę zepsucia biegnącą wprost po obliczu, gdy usta drgnęły pragnąc z początku poddać się pocałunkom. Wyrwał się z jej potrzasku, z zasadzki objęć, przystając tuż przy regale. Złość, którą skrywał i łączył z nutą rozpaczy oraz szarpnięciem smutku wymknęła się spod ogłady.
Sięgnął po papierosa; palce lekko zatrzęsły się, gdy unosił używkę by wcisnąć ją między wargi.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: and in her fear she sought cracked pleasures (E. Halvorsen & L. Ronneberg, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 23:37
Rozdarta, okaleczona nie dającym się wyrzec cierpieniem dusza wije się jeszcze w swym niepokoju gdzieś wewnątrz. Obija o drobne kobiece ciało, drżące jeszcze ostatkami sił w niedostrzegalnym nikomu innemu dychawicznym delirium. Jej wydarte, rozbijane fragmenty ulatują w przestrzeń pogrążoną w jej smutku i melancholii, pozostawiając za sobą jedynie żarzący się jeszcze chwilę proch osiadły na ciężkim od gęstej atmosfery i od dławiącego bólu powietrzu, ścielącym się gęstwiną zawisłego dymu niemal w każdym kącie pokoju. Wycieka w spokojnych, pozbawionych jakoby emocji łzach, które jeszcze przez chwilę tlą się niemal niewidocznie na jej skórze, gdy czując ciepło drugiego ciała, będącego tak blisko zatrzymuje się jeszcze na moment w zawahaniu, rysując na drobnej kobiecej twarzy cień niemal niemego uśmiechu, który niknie w zarysie jej ust; w pocałunku zdającym się jej niczym koniec dotychczasowego życia. Pocałunku będącym początkiem i zakończeniem. Kierowanym rozpaczą odnajdującą swe ujście w pragnieniu, będącym być może właśnie w tej chwili - w pełnym wzrastającej dzikości pożądaniu - jedynie skazą i wypaczeniem utraty zmysłów, gdy dłonie jej zachłanne przemykają po ciele mężczyzny, pragnąc więcej i więcej.
Ta cała jej rozpacz pojawia się w nim niczym akcent, dalekie echo rozstania, wybrzmiewające gdzieś z oddali wśród tych wszystkich słów, które zawisłe pomiędzy ich dwójką zdają się być jej zupełnie obce i niechciane, przywołując nagłe otrzeźwienie, któremu jest przeciw. Przygryza dolną wargę mężczyzny niemal do krwi, gdy odpycha ją od siebie, uwalniając się z pułapki palącego jej uścisku.
- Patrzysz przeze mnie, jakby mnie tu nawet nie było - rzuca dobitnie, z niemym wyrzutem rysującym się nie tyle w samych jej słowach, ale spojrzeniu oczu gniewnych, a bynajmniej w pełni swej zawiedzionych. Sięga za wciąż tlącego się jeszcze na brzegu popielniczki papierosa, nerwowo stykając z brzegiem drżących ust, zaciągając się nim, impulsywnie i gwałtownie. Wyrzucając w końcu zmieszane z ciężkością dymu, ciążące rozpalonym jeszcze pożądaniem i absurdalną, szalejącą w niej wściekłością - powietrze.
- Spójrz na mnie. Dotknij. - słowa brzmią niczym polecenie, choć rzucone na pozór niezwykle miękko i zachęcająco. Pojawia się w nich jednak też niewyrażone, ciążące wyraźnie rozczarowanie i żałość. Niepokorne i w żaden najmniejszy sposób nawet nieoswojone, jak gdyby nigdy tak właściwie nikt jej nie odmówił, a może właśnie odmawiano jej nawet najmniejszej bliskości tak cholernie boleśnie i często. - W twoich oczach, na samym ich dnie widzę nic innego, jak żywe, palące pragnienie, któremu odmawiasz wbrew sobie. Dotknij, bez żadnych wymówek w postaci Olafa i waszej przyjaźni - słowa milkną, utkwione w jej gardle, jak gdyby wcale nie chciały przez nie przejść, zaciskając tchawicę i odbierając resztki oddechu. Usta drżą niespokojnie, podczas gdy w szklistej powłoce oczu, na samym dnie ich głębi rozświetlają się ciążące, powstrzymywane łzy. W końcu, by dać im wszystkim upust, chwyta za jeden ze szklanych przedmiotów, zaległych na stoliku, ciskając nim prosto w mężczyznę w niehamowanej już niczym furii, która wraz z ruchem dłoni przedziera się poprzez rozchwiane burzą emocji spojrzenie rozpalonych ognikami wściekłości oczu.
- Myślisz, że on zrobiłby to samo dla ciebie? - niemal już krzyczy, raptownie podrywając się z kanapy i podchodząc ku mężczyźnie, na oślep uderzając drżącymi piąstkami w tors przyjaciela. - Nic się dla niego nie liczy, poza nim samym, rozumiesz? My nawet już ze sobą nie sypiamy, bo nic innego już do niego nie czuję poza obrzydzeniem! Pieprzymy się jedynie, gdy mnie gwałci cuchnąc bezczelnie zapachem swoich dziwek!
Ta cała jej rozpacz pojawia się w nim niczym akcent, dalekie echo rozstania, wybrzmiewające gdzieś z oddali wśród tych wszystkich słów, które zawisłe pomiędzy ich dwójką zdają się być jej zupełnie obce i niechciane, przywołując nagłe otrzeźwienie, któremu jest przeciw. Przygryza dolną wargę mężczyzny niemal do krwi, gdy odpycha ją od siebie, uwalniając się z pułapki palącego jej uścisku.
- Patrzysz przeze mnie, jakby mnie tu nawet nie było - rzuca dobitnie, z niemym wyrzutem rysującym się nie tyle w samych jej słowach, ale spojrzeniu oczu gniewnych, a bynajmniej w pełni swej zawiedzionych. Sięga za wciąż tlącego się jeszcze na brzegu popielniczki papierosa, nerwowo stykając z brzegiem drżących ust, zaciągając się nim, impulsywnie i gwałtownie. Wyrzucając w końcu zmieszane z ciężkością dymu, ciążące rozpalonym jeszcze pożądaniem i absurdalną, szalejącą w niej wściekłością - powietrze.
- Spójrz na mnie. Dotknij. - słowa brzmią niczym polecenie, choć rzucone na pozór niezwykle miękko i zachęcająco. Pojawia się w nich jednak też niewyrażone, ciążące wyraźnie rozczarowanie i żałość. Niepokorne i w żaden najmniejszy sposób nawet nieoswojone, jak gdyby nigdy tak właściwie nikt jej nie odmówił, a może właśnie odmawiano jej nawet najmniejszej bliskości tak cholernie boleśnie i często. - W twoich oczach, na samym ich dnie widzę nic innego, jak żywe, palące pragnienie, któremu odmawiasz wbrew sobie. Dotknij, bez żadnych wymówek w postaci Olafa i waszej przyjaźni - słowa milkną, utkwione w jej gardle, jak gdyby wcale nie chciały przez nie przejść, zaciskając tchawicę i odbierając resztki oddechu. Usta drżą niespokojnie, podczas gdy w szklistej powłoce oczu, na samym dnie ich głębi rozświetlają się ciążące, powstrzymywane łzy. W końcu, by dać im wszystkim upust, chwyta za jeden ze szklanych przedmiotów, zaległych na stoliku, ciskając nim prosto w mężczyznę w niehamowanej już niczym furii, która wraz z ruchem dłoni przedziera się poprzez rozchwiane burzą emocji spojrzenie rozpalonych ognikami wściekłości oczu.
- Myślisz, że on zrobiłby to samo dla ciebie? - niemal już krzyczy, raptownie podrywając się z kanapy i podchodząc ku mężczyźnie, na oślep uderzając drżącymi piąstkami w tors przyjaciela. - Nic się dla niego nie liczy, poza nim samym, rozumiesz? My nawet już ze sobą nie sypiamy, bo nic innego już do niego nie czuję poza obrzydzeniem! Pieprzymy się jedynie, gdy mnie gwałci cuchnąc bezczelnie zapachem swoich dziwek!
Einar Halvorsen
Re: and in her fear she sought cracked pleasures (E. Halvorsen & L. Ronneberg, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 23:37
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Szkło wydarzenia natychmiast bezwzględnie pęka, trunek emocji pieni się jak skłębiony pysk sztormu; gniew nieprzerwanie szarpie za włosy zmysłów, tytoń sunący w palcach giętkich oskrzeli nie daje dłużej wytchnienia, nie pełni roli remedium na dramatyczną gorączkę liżącą obecnie ciało. Jasna obręcz tęczówek, złamany zielenią błękit przygasa jak mętna tafla, jak brudny przegniły zbiornik; nie skrywa już pożądania, splamiony chorobą złości i cierpkich napadów wstydu. Przez jedną wyrwę milczenia nie umiał jej spojrzeć w oczy, świadomy co w nich odnajdzie, gorycz, wściekłość i żal podtopiony żółcią. Wolał gdyby zgłosiła się do innego mężczyzny, do przezornego kochanka który jest poza głównym kręgiem relacji, wiedział, jednak, że własna pokusa aury nie ułatwiała życzeń gniotących się wewnątrz czaszki. Wypuścił obłoczek dymu, czując jak odruchowo druga z rąk kuli się w kamień pięści, jak mięśnie nagle twardnieją jak naprężone liny. Echo goryczy słów łopotało mu w głowie, kolejne ciskane strzępy plamiły płachtę powietrza.
Jej ręce, pełne wściekłości naparły na ścianę torsu; na ustach pulsował ból, cena jaką zapłacił za porzucenie uścisku. Przerwany rytm pocałunku stawał się dyskomfortem, przyjemność, oddalona pośpiesznie stworzyła duchowy ból.
- Nie chodzi głównie o niego - unosi również ton głosu, pozwala władać emocjom przeklętym i rozjuszonym. Myliła się, uważając że czynił wszystko w imieniu dobra Olafa; nie był naiwny, wiedząc że gdyby chciał mógłby jemu zaszkodzić ze względu na swoje wpływy. Nie umiał stwierdzić ponadto, jak długo mógłby wciąż kłamać, jak długo mamić iluzją, uśmiechać się zgodnie z jawnym, obecnym oczekiwaniem. Narażał, ponadto nie tylko przyjaźń z Olafem co również samą więź z Lykke, nie musiał się zastanawiać co Wahlberg zdołałby zrobić na jego miejscu, ponieważ w przeciwieństwie do niego nie miał żadnej stałości, osoby do której wracał; wszystko, co dotąd stworzył, rozpadło się nieuchronnie.
- Chodzi też o mnie, Lykke. O mnie! - krzyk po raz pierwszy rozrywa wszystko na strzępy, pierwszy raz krzyczy przy niej. Chodziło o równowagę, o przeświadczenie że nosi w sobie choć resztkę ludzkich instynktów, resztkę ludzkiej ogłady. Chciał udowodnić sobie, że może osiągnąć więcej, że może chociaż przez chwilę być ponad głosami przodków, piętnem natury w którym miotał się jak schwytany w sieć insekt. Nie była w stanie zrozumieć poniekąd pokrętnych działań, działań przy których pragnął tak najzwyczajniej postąpić dobrze i słusznie.
- Nie masz żadnego pojęcia, w jaki sposób wygląda moje życie - wymknęło się z cieśni krtani nim zdążył powstrzymać słowa. Życie rozchybotane, łamliwe, skradziony stos pocałunków, łapczywy zryw namiętności, mówienie szczodrze wszystkiego co zapragnęli usłyszeć, kłamstwo, kłamstwo i kłamstwo, ucieczka, aby zapomnieć, ucieczka do innych rąk, innych objęć i westchnień, innego, ciepłego szeptu który powtarzał imię, ostatnią kotwicę w cieniach zawisłych w azylu ścian. Czuł się zbyt często brudny, widząc z jaką łatwością inni lgną w jego stronę, jak depczą treści obietnic, jak sam poniekąd łasi się, tworząc złudny ideał który pospiesznie dławił nim wzeszło światło poranka.
- Tak będzie lepiej. Nie chcę wszystkiego niszczyć - dodał wyraźnie ciszej, pełen targnięć zmęczenia i rezygnacji. Tak będzie lepiej. Czy rzeczywiście wygrał? Zwycięstwo ma posmak klęski.
Jej ręce, pełne wściekłości naparły na ścianę torsu; na ustach pulsował ból, cena jaką zapłacił za porzucenie uścisku. Przerwany rytm pocałunku stawał się dyskomfortem, przyjemność, oddalona pośpiesznie stworzyła duchowy ból.
- Nie chodzi głównie o niego - unosi również ton głosu, pozwala władać emocjom przeklętym i rozjuszonym. Myliła się, uważając że czynił wszystko w imieniu dobra Olafa; nie był naiwny, wiedząc że gdyby chciał mógłby jemu zaszkodzić ze względu na swoje wpływy. Nie umiał stwierdzić ponadto, jak długo mógłby wciąż kłamać, jak długo mamić iluzją, uśmiechać się zgodnie z jawnym, obecnym oczekiwaniem. Narażał, ponadto nie tylko przyjaźń z Olafem co również samą więź z Lykke, nie musiał się zastanawiać co Wahlberg zdołałby zrobić na jego miejscu, ponieważ w przeciwieństwie do niego nie miał żadnej stałości, osoby do której wracał; wszystko, co dotąd stworzył, rozpadło się nieuchronnie.
- Chodzi też o mnie, Lykke. O mnie! - krzyk po raz pierwszy rozrywa wszystko na strzępy, pierwszy raz krzyczy przy niej. Chodziło o równowagę, o przeświadczenie że nosi w sobie choć resztkę ludzkich instynktów, resztkę ludzkiej ogłady. Chciał udowodnić sobie, że może osiągnąć więcej, że może chociaż przez chwilę być ponad głosami przodków, piętnem natury w którym miotał się jak schwytany w sieć insekt. Nie była w stanie zrozumieć poniekąd pokrętnych działań, działań przy których pragnął tak najzwyczajniej postąpić dobrze i słusznie.
- Nie masz żadnego pojęcia, w jaki sposób wygląda moje życie - wymknęło się z cieśni krtani nim zdążył powstrzymać słowa. Życie rozchybotane, łamliwe, skradziony stos pocałunków, łapczywy zryw namiętności, mówienie szczodrze wszystkiego co zapragnęli usłyszeć, kłamstwo, kłamstwo i kłamstwo, ucieczka, aby zapomnieć, ucieczka do innych rąk, innych objęć i westchnień, innego, ciepłego szeptu który powtarzał imię, ostatnią kotwicę w cieniach zawisłych w azylu ścian. Czuł się zbyt często brudny, widząc z jaką łatwością inni lgną w jego stronę, jak depczą treści obietnic, jak sam poniekąd łasi się, tworząc złudny ideał który pospiesznie dławił nim wzeszło światło poranka.
- Tak będzie lepiej. Nie chcę wszystkiego niszczyć - dodał wyraźnie ciszej, pełen targnięć zmęczenia i rezygnacji. Tak będzie lepiej. Czy rzeczywiście wygrał? Zwycięstwo ma posmak klęski.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: and in her fear she sought cracked pleasures (E. Halvorsen & L. Ronneberg, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 23:38
Gorycz. Tchnienie dławionej, niemej rozpaczy, w której nie sposób znaleźć ujścia, a która przyzwyczaja do swego zimnego dotyku, dławiącej, chwytającej za gardło, odbierającej umysł nie tajonej wcale obecności, wywlekającej drżące jeszcze w strzępach emocji zewłoki na stronę drugą i obcą, w chwiejnej decyzji przepełnioną chaosem tego, co w niej najgorsze. Jak gdyby wyrzucenie z siebie tych wszystkich jeszcze żywych, wciąż targających wewnątrz pustego już ciała emocji miało przynieść ukojenie i ulgę, gdy tylko pozwolimy by ocierając się w wewnętrznej między sobą walce - wygrały te silniejsze.
Sobą więc była bez reszty, zachowując się w pełni wyrażanej siebie niepowściągliwie, tarzając w bezwstydzie i poczuciu winy jednoczesnym, bo odrzucenie bolało ją tak cholernie mocno i intensywnie, rozpalając od środka. Gorycz i rozpacz zmieniając w nic innego, jak dziką, niehamowaną w żaden sposób najmniejszy nawet wściekłość, raniąc właściwie nie jego, a przede wszystkim samą siebie.
Ściśnięte przez Einara palce jej drobnych dłoni roztaczają po drżącym ciele ból, którego w rzeczywistości łaknie i pożąda, jak gdyby on jeden mógł opanować w niej te wszystkie wobec niej nienawistne, skrzące się chwiejnie uczucia, które w końcu by w niej zamilkły a ona mogłaby przed nimi upaść, wgnieciona w pustkę wypaczonej siebie istoty, która nie zasługuje na nic innego, poza tym całym poniżeniem i brakiem czucia.
- Jesteś, jak oni wszyscy! - przerywa mężczyźnie, w przepływie rozpalonych wściekłością i goryczą emocji rzucając weń pierwszym lepszym stojącym z brzegu przedmiotem z krzykiem wpojonym między drżące, rozchylone wargi. - Sam kreślisz sobie granice, nie dając się w najmniejszy nawet sposób pochłonąć i się zapomnieć! Nie pragniesz mnie, powiedz? Czy nie marzysz o tym, by wlać swą duszę we mnie, wywlec na wierzch wszystkie emocje, dając im wszystkim upust, spełnić się we mnie i zapomnieć?! - uderza w napiętą klatkę piersiową mężczyzny niczym w amoku, raz za razem stykając się z jego zamkniętą w tej cieśni wobec jej osoby zimną i bolesną obojętnością, którą odnajduje w moczarach jego przepastnych tęczówek, nim ta zamienia się we wściekłość wypisaną w duszonych przez usta słowach, wykrzykiwanym uzasadnieniu podjętego przezeń wyboru.
- Nie możesz pojąć, że w tym wszystkim chodzi właściwie właśnie o ciebie? Pragnę cię całą sobą! Ciebie całego! Takim, jakim jesteś z dala od spojrzeń wszystkich innych, ze wszystkimi targającymi tobą uczuciami, z całym bólem, który skrywasz w sobie! - wykrzykuje, zatrzymując w końcu drobną piąstkę opartą o tors przyjaciela, zwalniając palce i nerwowo trąc kolana zawisłe pod brodą, gdy rzuca się na ziemi siadając na zimnej posadzce. Obleczona spływającymi po twarzy łzami, które mkną po jej twarzyczce, uczepiając drżących warg. Spogląda prosto w oczy Einara, spojrzeniem pełnym zawodu i przykrości, jak gdyby ten wcale już jej nie rozumiał, a wszystko, co było pomiędzy nimi stłukło się, szarpiąc i rozrywając nić wzajemnej dusz bliskości.
- Ty jeden rzeczywiście mnie rozumiałeś - słowa przesiąkają ledwie dławiony szloch, stając dla odmiany ciche i spokojne, jednocześnie wyrażając ogrom tkwiącego w Lykke bólu i rozpaczy, która w jednej chwili trzepocze złamanym doszczętnie sercem - Nienawidzę cię! Podrywa się z ziemi. Usta szepczą niemal nieme zaklęcia, za którymi poruszone nim przedmioty zdają się drżeć, lewitując ponad sobą i uderzając o siebie, niektóre z nich wywracają się i tłuką, gdy deliryczna przestrzeń w całym chaosie magii przemiany pozostawia za jej krokami ku drzwiom pogrążony w anarchii nieład. Zrywem sięga za płaszcz, zaciskając go w swoich dłoniach przy czym wybiega z mieszkania, trzaskając drzwiami.
Nienawidź mnie. Tak jest łatwiej.
Lykke z tematu
Sobą więc była bez reszty, zachowując się w pełni wyrażanej siebie niepowściągliwie, tarzając w bezwstydzie i poczuciu winy jednoczesnym, bo odrzucenie bolało ją tak cholernie mocno i intensywnie, rozpalając od środka. Gorycz i rozpacz zmieniając w nic innego, jak dziką, niehamowaną w żaden sposób najmniejszy nawet wściekłość, raniąc właściwie nie jego, a przede wszystkim samą siebie.
Ściśnięte przez Einara palce jej drobnych dłoni roztaczają po drżącym ciele ból, którego w rzeczywistości łaknie i pożąda, jak gdyby on jeden mógł opanować w niej te wszystkie wobec niej nienawistne, skrzące się chwiejnie uczucia, które w końcu by w niej zamilkły a ona mogłaby przed nimi upaść, wgnieciona w pustkę wypaczonej siebie istoty, która nie zasługuje na nic innego, poza tym całym poniżeniem i brakiem czucia.
- Jesteś, jak oni wszyscy! - przerywa mężczyźnie, w przepływie rozpalonych wściekłością i goryczą emocji rzucając weń pierwszym lepszym stojącym z brzegu przedmiotem z krzykiem wpojonym między drżące, rozchylone wargi. - Sam kreślisz sobie granice, nie dając się w najmniejszy nawet sposób pochłonąć i się zapomnieć! Nie pragniesz mnie, powiedz? Czy nie marzysz o tym, by wlać swą duszę we mnie, wywlec na wierzch wszystkie emocje, dając im wszystkim upust, spełnić się we mnie i zapomnieć?! - uderza w napiętą klatkę piersiową mężczyzny niczym w amoku, raz za razem stykając się z jego zamkniętą w tej cieśni wobec jej osoby zimną i bolesną obojętnością, którą odnajduje w moczarach jego przepastnych tęczówek, nim ta zamienia się we wściekłość wypisaną w duszonych przez usta słowach, wykrzykiwanym uzasadnieniu podjętego przezeń wyboru.
- Nie możesz pojąć, że w tym wszystkim chodzi właściwie właśnie o ciebie? Pragnę cię całą sobą! Ciebie całego! Takim, jakim jesteś z dala od spojrzeń wszystkich innych, ze wszystkimi targającymi tobą uczuciami, z całym bólem, który skrywasz w sobie! - wykrzykuje, zatrzymując w końcu drobną piąstkę opartą o tors przyjaciela, zwalniając palce i nerwowo trąc kolana zawisłe pod brodą, gdy rzuca się na ziemi siadając na zimnej posadzce. Obleczona spływającymi po twarzy łzami, które mkną po jej twarzyczce, uczepiając drżących warg. Spogląda prosto w oczy Einara, spojrzeniem pełnym zawodu i przykrości, jak gdyby ten wcale już jej nie rozumiał, a wszystko, co było pomiędzy nimi stłukło się, szarpiąc i rozrywając nić wzajemnej dusz bliskości.
- Ty jeden rzeczywiście mnie rozumiałeś - słowa przesiąkają ledwie dławiony szloch, stając dla odmiany ciche i spokojne, jednocześnie wyrażając ogrom tkwiącego w Lykke bólu i rozpaczy, która w jednej chwili trzepocze złamanym doszczętnie sercem - Nienawidzę cię! Podrywa się z ziemi. Usta szepczą niemal nieme zaklęcia, za którymi poruszone nim przedmioty zdają się drżeć, lewitując ponad sobą i uderzając o siebie, niektóre z nich wywracają się i tłuką, gdy deliryczna przestrzeń w całym chaosie magii przemiany pozostawia za jej krokami ku drzwiom pogrążony w anarchii nieład. Zrywem sięga za płaszcz, zaciskając go w swoich dłoniach przy czym wybiega z mieszkania, trzaskając drzwiami.
Nienawidź mnie. Tak jest łatwiej.
Lykke z tematu
Einar Halvorsen
Re: and in her fear she sought cracked pleasures (E. Halvorsen & L. Ronneberg, lipiec 1999) Sob 9 Gru - 23:38
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Słowa, słowa i słowa; płytkie kałuże stwierdzeń rozlane kaskadą dźwięków, słowa jak kruche maski noszone przez rzeczywistość, miraże kłamstw; wypaczenia. Nie ufał pochodom zdań uchodzącym spomiędzy wyrwy pomiędzy brzegami warg, nie wierzył w żadne z zapewnień, nie wierzył, ponieważ znał zarys prawdy szpetnej i niewygodnej, pokrytej trądem korozji. Prawdy, której nie chciała przed nim obecnie przyznać, prawdy wstydliwej, niewyrzuconej w głoskach, skrywała się za szlachetną, pozorną esencją duszy, zbliżeniem kręgów emocji płonących w naczyniach ciał. Wiedział, że teraz całość przykrywa tuszem wygody, że tworzy własną ucieczkę, iluzję którą próbuje mu natarczywie wcisnąć zupełnie jakby liczyła że wierzy w szlachetne cele, które mogli osiągnąć gdyby wyłącznie przystał na pocałunek, gdyby ją objął, dotknął, poruszył nagłą bliskością, rozgrzanym piętnem oddechu. Gdyby jej zależało na wzniosłej formie poznania, na pochłonięciu emocji, starałaby się zrozumieć jaki cel mu przyświecał, z jakiego właśnie powodu rozległ się grom odmowy; zabiegał o ich relację, walcząc i równocześnie poddając się tragizmowi gdzie każdy wybór był klęską, niósł gorycz rozczarowania której nie mógł odmienić, nie teraz, nie w danej chwili.
Poddał się władzom własnej, jątrzącej się irytacji, cuchnącej ropie wyrzutów tworzącej w nim opuchliznę; nasączył spojrzenie jadem gdy wwiercał się w szkliste oczy, gdy kąsał swoją uwagą. Jeden, drugi i trzeci szturm drobnych pięści, ból pod żebrami, ból pod powłoką wnętrza.
- Nie marzę - syknął wreszcie chwytając za wątłe ramię, za kruchą, kobiecą postać, wpił swoje opuszki palców czując wierchy jej kości pod naprężoną skórą. Nachylił się nad jej uchem, choć w każdym wdrażanym czynie nie tliło się pożądanie, jedynie wściekłość, przeklęta i niegasnąca.
- Pieprzyłbym cię, nic więcej - przeciwnie do niej sam czuje że ma odwagę, że nazwie to po imieniu, bez przebrań i bez przenośni. Głos, lodowaty tak różny jest od znajomych, serdecznych odcieni tonu, przebija się bezlitośnie, kaleczy nagle jak brzytwa. Nie zwalnia nadal uścisku trzymając ją w swoich kleszczach, w potrzasku pełnym przesłania. Później, jak sądził przyszłaby głucha pustka, żal i kolejne kłamstwa, ucieczki wzroku i rozpad dawnej przyjaźni.
- Nie ma w tym grama duszy - zakończył równie bezwzględnie. Był tylko impuls, zwierzęcy i natarczywy, prosta, cielesna bliskość, zachłanność krążąca w żyłach; wszystko, o czym mówiła nie było się w stanie spełnić, nie w identyczny sposób. Było zniszczenie, tłoczone w komnatach serca, szum upojenia w skroni i taniec spragnionych warg; nie mogli szukać podniosłej formy wyjaśnień.
Zaklął, kiedy odeszła, kiedy trzasnęły drzwi; chaos wśród jego domu i chaos pod płytą czaszki, nienawidzę cię powtarzane z uporem nagłego echa, niczym zjawa, jak klątwa, nienawidzę cię zawieszone w przestrzeni, nienawidzę cię, nienawidzę.
Einar z tematu
Poddał się władzom własnej, jątrzącej się irytacji, cuchnącej ropie wyrzutów tworzącej w nim opuchliznę; nasączył spojrzenie jadem gdy wwiercał się w szkliste oczy, gdy kąsał swoją uwagą. Jeden, drugi i trzeci szturm drobnych pięści, ból pod żebrami, ból pod powłoką wnętrza.
- Nie marzę - syknął wreszcie chwytając za wątłe ramię, za kruchą, kobiecą postać, wpił swoje opuszki palców czując wierchy jej kości pod naprężoną skórą. Nachylił się nad jej uchem, choć w każdym wdrażanym czynie nie tliło się pożądanie, jedynie wściekłość, przeklęta i niegasnąca.
- Pieprzyłbym cię, nic więcej - przeciwnie do niej sam czuje że ma odwagę, że nazwie to po imieniu, bez przebrań i bez przenośni. Głos, lodowaty tak różny jest od znajomych, serdecznych odcieni tonu, przebija się bezlitośnie, kaleczy nagle jak brzytwa. Nie zwalnia nadal uścisku trzymając ją w swoich kleszczach, w potrzasku pełnym przesłania. Później, jak sądził przyszłaby głucha pustka, żal i kolejne kłamstwa, ucieczki wzroku i rozpad dawnej przyjaźni.
- Nie ma w tym grama duszy - zakończył równie bezwzględnie. Był tylko impuls, zwierzęcy i natarczywy, prosta, cielesna bliskość, zachłanność krążąca w żyłach; wszystko, o czym mówiła nie było się w stanie spełnić, nie w identyczny sposób. Było zniszczenie, tłoczone w komnatach serca, szum upojenia w skroni i taniec spragnionych warg; nie mogli szukać podniosłej formy wyjaśnień.
Zaklął, kiedy odeszła, kiedy trzasnęły drzwi; chaos wśród jego domu i chaos pod płytą czaszki, nienawidzę cię powtarzane z uporem nagłego echa, niczym zjawa, jak klątwa, nienawidzę cię zawieszone w przestrzeni, nienawidzę cię, nienawidzę.
Einar z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?