Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Time to heal, time to grow (A. Mortensen & I. Reinikainen, grudzień 1993)

    2 posters
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Świat spowiła kurtyna mroku, wiatr dął upiornie w koronach drzew, a białe zimno zakradało się niepostrzeżenie do swej ofiary, zacieśniając szpony na szyi, pozbawiało ciepła, z każdym uderzeniem serca, z każdą kroplą krwi, co wypływała spomiędzy palców przyciśniętych do rany. Odzienie i futro już dawno przesiąkło posoką, a słabe ciało balansowało na cieniutkiej linie pomiędzy życiem, a śmiercią powoli przechylając się ku upadkowi w nicość. Płatki śniegu roztańczone w śnieżycy przyozdobiły lico młodzieńca maską, która skrzyła się w nikłym świetle nocy, diamenty w lodzie utkane mieniły się swoim blaskiem, nawet pośród ciemności puszczy. Odpływał, oczami wyobraźni widział statek o białych żaglach na tle nieprzemierzonego błękitu, co zlewał się na załamaniu horyzontu z nieboskłonem, ten nieco jedynie jaśniejszy ani jedną chmurką, nieskażony zachęcał dobrą wróżbą. Twarz smagana delikatną bryzą, muśnięta promieniami słonka, w nozdrzach intensywny zapach morza. Obraz tak ośmielający i dający nadzieje na nową przygodę, na zakosztowanie ukochanej wolności, na ucieczkę z tej lodowej krainy cierpienia i bólu. Zaciśnięte na ranie palce drgnęły, jakby w rezygnacji, powieki samoistnie opadły, nie odróżniając już ciemności nocy, od tej za kotary nicości. Czuł pod sobą przyjemną miękkość piasku, jego gorąc i specyficzną woń. Chciał wrócić do snu, do wizji, jaką miał przed oczami. Usilnie się starał, aby to o czym śnił, było prawdą, by wyprawa w ten zakątek świata, w głąb lasów do krainy jezior i zorzy polarnej okazała się jedynie koszmarem, ot historią, jaka go nie spotkała, by zawiść, złość i nienawiść kierowane człowiekiem nie zaślepiły, by podszept chciwości nie namawiał do zdrady i złamania świętej w handlu obietnicy, by wreszcie niesiony ręką nieprzyjaciela nóż, nie sięgnął miękkości, ocierając się zimną stalą o kości żeber. Pragnął wymazać tę pomyłkę z pamięci, udać, że nie był frajerem, który dał się podejść przez sprytniejszego od siebie. Chciał wierzyć w ludzi, w dotrzymywanie przysiąg, ale leżał pośród białego puchu, a karmazynowa plama rosła wokół, tak malowniczo odciskając swe piętno w dramatycznym, acz jakże prawdziwym i brutalnym kontraście barw. Te drzewa, pod koronami, których leżał, widziały przejawy okrucieństwa natury, cały jej cykl, od dziesiątek, jak nie setek lat, to nie było nic nowego, ot kolejna śmierć, czy to łoś, renifer, zając, czy człowiek, co za różnica, czyje ciało kruki i lisy rozszarpią? Westchnięcie, zduszone puchowym okryciem.
    Nie wiedział, ile czasu tak leżał, minęła godzina, czy raptem dziesięć minut? Czuł jednak coraz silniej słabość, ciało było za słabe, aby się teleportować, by uciec z tej lodowej krainy. Cichutka wola walki, przemawiała spokojnym, niezwykle opanowanym głosem; szepcząc, by wstał i szedł. Nie opierał się, wiedział, że niczego to nie zmieni, ale wstawał powoli i z wyraźną trudnością. Zadany cios, dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę, był niezbyt czysty, ostrze zbyt mocno zawadziło o kości, a futra również zrobiły swoje, a jednak, gdyby poddał się, to rankiem pierwsi padlinożercy rozpoczęliby ucztę. Wiedział to, dlatego walczył, by wstać i ruszyć ten leniwy tyłek, chociażby do wioski nieopodal, tam mu pomogą, a przynajmniej na to liczył. Nie miał przy sobie ni talara, ni cenniejszego przedmiotu, jaki mógłby dać w zamian, tylko kompas się uchował, a i to dlatego, że trzymany przezornie w wewnętrznej kieszeni pod futrem nie przykuwał tak uwagi.
    Kroczył przez las, dysząc, jak ranny łoś ślady za nim zamiatała śnieżyca, a drogę przed nim zasłaniały uginające się od śniegu i lodu gałęzie krzaków i iglaków. Przedzierał się pomimo to. W duchu przeczuwając, że nie dane mu będzie znów ujrzeć morza bezkres, a jeśli już to w snach, jakie spadną nań w drodze do Walhalli. Miał dwadzieścia jeden lat, poznał świata skrawek, niesiony pasji śladem, a w piersi biło serce nieznające strachu, przed nieznanym, pragnące doświadczyć drugie tyle, jak nie więcej, ciekawość i natura marzyciela z domieszką odkrywcy. To się tliło w jego duszy, to też walczyło, aby głupiego przemytnika uratować sprzed ostrza śmierci. Krok za krokiem, aż w szalejącej śnieżycy dostrzegł jaśniejszy, cieplejszy blask, światło. Jego nadzieja, promyk, którego uchwycił się i trzymał go na duchu, stawał się z każdą chwilą coraz wyraźniejszy, bardziej namacalny, aż dostrzegł zarys drewnianej chatki, drewnianego płotu, co wyzierał z białej zaspy. Doczłapał jak ranny zwierz niezgrabnie do progu drzwi po to tylko by otworzyć je i runąć jak kłoda na klepisko. Bez, chociażby jęku, czy pozdrowienia, bezceremonialnie wpuszczając zamieć do środka.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Na loki Lokiego! — krzyknęłam, mimowolnie odskakując od drzwi, gdy to na podłogę mojej chatki runęło coś o potężnej posturze, ale zacznijmy od początku...

    Tego ranka obudziłam się wyjątkowo niewyspana. Nie byłam pewna, czy to wina nieszczelnego okna w kuchni, które wpuszczało śnieżną zamieć do środka leśnej chatki, czy może Skadi postanowiła dać mi dziś nauczkę, chłodem łaskocząc stopy. Przyzwyczajona do podobnej pogody nie zwracałam na nią szczególnej uwagi, pamiętając, że tu jest dom. Czekało mnie zresztą wiele pracy. Ściskając w dłoni wisior od Babuszki, mogłam być pewna, że choróbsko się mnie nie przyczepi. Podarowała mi go w chwili śmierci, a ja tęskniłam za nią każdego dnia, ściskając medalion w dłoni.
    Wpierw w lniane woreczki pakowałam mieszanki ziół na napary, tu szałwia, tu głóg, tu bratek, siekanie suszonych roślin nie sprawiało mi już kłopotu, nawet gdy w pobliżu nie słyszałam kręcenia się babcinych nóg po drewnianej podłodze, zawsze skrzypiącej w tym jednym miejscu obok stołu. Potem nastawiłam śnieg do wygotowania, a gdy buchała z niego para, rozpoczęłam harce przy kociołku. — Tu poziomka, tam lekarski mak, jaki wywar mój ma smak? — nuciłam pod nosem starą piosenkę, co mnie jej babcia nauczyła. — Maku dwie, mierznicy część, zaraz ugotują się. Spokój znajdą twoje czyny, będziesz spać ze dwie godziny. Na na na... — podobne przeboje pomagały mi zapamiętywać składy eliksirów, gdy jeszcze ledwo wystawałam ponad ten stół, a teraz patrzcie na mnie! Poważna alchemiczka, znachorka z talentem od babki. Gdy ją spotkam, to będzie ze mnie dumna.
    I wtedy właśnie, gdy wywar był już niemal gotowy, coś uderzyło w drzwi. Przestraszyłam się nie na żarty, ale mój sławetny brak instynktu samozachowawczego skierował moje kroki w stronę dźwięków, nakazując mi otworzyć przejście. Zwykle tak miałam, że najpierw robiłam, a potem myślałam, ale to chyba nie przez brak szkoły, przecież Babuszka mnie uczyła. — Na loki Lokiego! — krzyknęłam przerażona.
    W istocie na twarde jak kamień deski upadła istota, której na pierwszy rzut oka nie rozpoznałam. Oczywiście wystarczyła dodatkowa sekunda, bym zorientowała się, że był to mężczyzna o szerokich ramionach i dość rozbudowanej posturze, który teraz wymagał pomocy. Jego futro przesiąkło szkarłatną mazią, która teraz na bukowej podłodze tworzyła kałużę. Zdawało mi się, czy był nieprzytomny, ale oddychał. Na Odyna! Chociaż tyle...
    Bez zawahania się sięgnęłam jego ramion, aby obrócić go na bok i szybko zamknąć drzwi. Hulający w kominku ogień ogrzewał izbę, lecz to za mało. Całą siłę, jaką tylko miałam, włożyłam w to, aby pociągnąć go wyżej i oprzeć o ścianę. Pod żadnym pozorem nie mógł leżeć płasko na ziemi, bo przecież by mi się tam wykrwawił! Swoje ważył, a bezwładne ciało dokładało problemów. Jak to tylko się udało, tak sięgnęłam po niepociętą jeszcze jałową gazę, nawet parę bieżących metrów mogło się zdać.
    Hej, kolego! Jestem Iiris. Spójrz na mnie, spójrz mi w oczy..., jak masz na imię? — próbowałam rozmawiać z mężczyzną, aby tylko nie zasnął. — Co tu robisz, wędrowcze? Dam ci zupy, ugotowałam na suszonych grzybach... Z cebulą! Czujesz jej zapach? — jak normalnie buzia mi się nie zamykała (co lubiła wypominać mi czasem Babuszka, szczypiąc mnie w policzki), tak teraz brakowało mi słów. Pamiętałam jednak, że nie wolno mu odlecieć. W czasie gdy odzywałam się do niego, ściskałam ranę pod jego żebrami. Zrobił mu to człowiek, żadne zwierze nie miało takiej precyzji w obsłudze noża, albo sztyletu, zaręczam! Gaza pochłaniała krew, ale przepuszczała też powietrze, a babcia uczyła mnie, że to konieczne. Miałam na szczęście zapasowe eliksiry, ale byłam tu zupełnie samiutka, jak palec! — Przytrzymaj to, przyjacielu — rękę mężczyzny, równie zmarzniętą co on cały, przyłożyłam mu do brzucha, choć byłam pewna, że długo nie potrwa, zanim znowu mi zleci na ziemie jak worek ziemniaków. Pognałam za to jak poparzona do szafki z wywarami i chwyciłam, co trzeba, gnając do mojego nowego kolegi.
    Zapiecze cię, ale nie ruszaj się, dobrze? Masz, zagryź to — między zęby niemal siłą wepchnęłam mu drewnianą łyżkę. Ręka mi się nie zatrzęsła, chociaż w środku drgałam z przerażenia. Zwykle leczyłam zadrapania, albo bóle głowy, albo katary! A tu rana kłuta... I co ja miałam robić? Ostrożnie, tak jak babcia mi opowiadała, od góry wylałam na nią wywar dezynfekujący przygotowany z szałwii, czosnku i innych sekretnych składników, wiedząc, że zaraz może szarpnąć i Odyn wie, co jeszcze mi zrobić! Ale takie miałam powołanie, musiałam mu pomóc. Babuszko, czuwaj nade mną, abym nic nie sknociła.
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Nie pamiętał upadku, spotkanie z podłogą zostało wyparte ze świadomości, wiedział, że leży, czuł na twarzy ciepło bijące od paleniska, w nozdrza uderzał intensywny zapach ziół, skóry i drewna. Mimowolnie uśmiechnął się, a maska lodu i śniegu zdobiąca lico młodzieńca pękła, kropelki wody spływały teraz wzdłuż szyi, wśród cienia kilkudniowego zarostu, meandrując z wolna po wychłodzonym organizmie. Głos przerażenia, należący niewątpliwie do właścicielki chatki wyrwał go ze snu na krawędzi, którego tak skutecznie balansował. Był to wbrew oczekiwaniom miły i dźwięczny głos należący raczej do kogoś młodego, niżeli wiekiem naznaczonego. Nie miał jednak siły, by sprawdzić swe podejrzenia z bliskości zajęty pozornie, tylko podziwianiem wykonanego klepiska. Jęknął głucho, a wyraz ten nieszczęsny został stłumiony, przez deski. Chciał wstać lub przynajmniej doczołgać się do paleniska, by ogrzać zmarznięte członki, lecz był zbyt słaby, aby się ruszyć. Oddychał głęboko, czując, że panika odeszła w zapomnienie i jest cień szansy na ratunek.
    Wyczuł obecność drugiej osoby intensywny zapach ziół i czegoś jeszcze, czegoś, co było równie słodkie, jak miód, ale nie potrafił trafnie odnaleźć słowa, aby je przyrównać, czuł jednak jej bliskość, a gdy zapragnął ją, zobaczyć wzrok poskąpił mu widoku jej twarzy. Zamglony obraz, tak nieostry i miękki w swych ciepłych barwach drażnił, a chęć przetarcia oczu została powstrzymana przez nagłe szarpnięcie, po nim nastąpiło kolejne i kolejne. Słyszał ciężki oddech, czuł go na karku, a jednak kobieta go ciągnęła. Smukłe palce zaciśnięte na futrze ukazywały siłę w nich drzemiącą, miał nadzieję, że i pewności jej starczy, gdy zobaczy ranę, by nie zemdlała przypadkiem na widok krwi, chociaż w kościach wątpił, by ktoś, kto mieszkał w głuszy, takimi rzeczami mógł się przejąć. A przynajmniej taką, w tej kwestii miał nadzieję.
    Potok słów, konkretnych, a jednak słyszanych, jak za kurtyny wodospadu. Jej twarz przybierała na ostrości, nagle tylko ona była dlań widoczna, podczas gdy wszystko inne rozmazywało się w jedną plamę. Westchnął, trudno oszacować, czy ze zmęczenia, czy z poczucia bezpieczeństwa. – Arthur – wychrypiał z trudem, mówienie musiał sobie darować, z ledwością przełykał ślinę, a zmarznięte usta bolały, przy każdym uchyleniu ich. Zdradzając własne imię, poczuł się szczery względem Iiris, nie chciał kluczyć i zwodzić, choć przez podobną ufność raniony, tak teraz czuł, że okazałby się, niewdzięcznikiem naznaczając kłamstwem początek tej znajomości. Pseudonim, ksywa nadana przez członków załogi, z którymi niegdyś pływał, a jaką posługiwał się w swej przemytniczej karierze: „Nisse” została w Mdgardzie, był daleko od domu, bardzo daleko. Tu wśród lasów i jezior Finlandii, na tym odludziu, nie wyczuwał tego zła, jakim przesiąkli na wskroś mieszkańcy wielkiego miasta. Dziwne, bo nagłe, poczucie bezpieczeństwa, tak nieoczekiwanie go uderzyło, że aż poczuł, jak łza wzruszenia opuszcza błękit spojrzenia i sunie w dół po stromiźnie policzka.
    Przytrzymał, jak prosiła, był posłuszny. Próbował pomagać, acz domyślał się w duchu, że bardziej jej przeszkadzał swymi niezgranymi ruchami. Szukał spojrzenia kobiety, tylko na niej koncentrując wzrok, na twarzy i oczach, mogłaby mu przyłożyć sztylet do piersi, a ten by nie drgnął zapatrzony w ruchomy obrazek i pozbawiony sił, aby sprzeciwić się. – Przepraszam – wyszeptał, już swoim głosem, było mu wstyd za wparowanie do chatki i udekorowanie podłogi krwią. Kobieta jednak robiła swoje, a on posłuszny przygryzł drewno zębami i wypuścił gwałtowniej powietrze przez nos, gdy pieczenie uderzyło z mocą. Zapach ziół, jaki okalał drobną kobiecą postać, ale i tej zupy, o której wspominała, był pokrzepiający.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    No wiem przecież, że był kompletnie wyziębiony. Organizm nie radził sobie z utrzymaniem odpowiedniej temperatury ciała i wszelkie jego starania szły na marne. Byłam za to pewna, że ogień, który teraz swobodnie hulał sobie w kominku, tak jakby tańczył na Midsommar, chociaż zewnętrznie mu pomagał. Przed nami było jeszcze dużo pracy, najważniejszym zaś zadaniem była pojawiająca się stopniowo kałuża krwi, zostawiająca ślad na mojej podłodze. Zupełnie nie martwiłam się sprzątaniem, wiedziona instynktem znachorki, tym co dziedziczyłam go po Babuszce, dbałam teraz tylko o to, aby uratować chłopakowi życie. Był młody, może niewiele starszy ode mnie, a już ktoś tak potwornie go zranił, pragnąc zakończyć jego przygodę w świecie żywych. Spokojnie, jeszcze jest czas. Ledwo co mrugał, ale oczy miał odległe. Utrata takiej ilości krwi znacząco pogorszyła jego stan zdrowia, a ja musiałam ocenić, jakich dokładnie obrażeń doznał. Pierwszeństwo miała jednak widoczna rana, chociaż oczywiście kontrolowałam czy gdzieś indziej na ubraniu nie pojawia się szkarłat.
    Arthur, jakie ładne imię! — powtórzyłam za moim gościem, dłoń kładąc mu na czole, aby sprawdzić temperaturę ciała. — U nas we wsi też jest jeden Arthur, mąż Martty. Dobry to człowiek. Rano przyniesie mi bańkę krowiego mleka, jeszcze ciepłego — gość był wychłodzony, ale to było wynikiem zapewne długiego przebywania poza ciepłym schronieniem. Musiałam dać mu chwilę. Następnie moja dłoń skierowała się do jego nadgarstka, który objęłam dwoma palcami, wyczuwając znacząco spowolniony puls. Oceniając głębokość i umiejscowienie zadanej mu rany, mogłam mieć obawy, że wyciek krwi, teraz zatamowany przez dociśnięty tam płat gazy, nie będzie jedynym problemem. W tym konkretnym momencie znacznie poważniejszy wydawał się krwotok wewnętrzny, ale żeby ocenić, czy ten w ogóle nastąpił, musiałam bacznie obserwować pacjenta Arthura. Żołądek i jelita wydawały się być w porządku, nie miał typowych objawów, jak wymioty, to samo zresztą tyczyło się płuc, z ust nie leciała krew. Na pierwszy rzut oka... — Masz dużo szczęścia, Arthurze — oceniłam, chociaż może zbyt pochopnie, przed nami było wiele pracy. — Zajmę się raną, ale nic ci nie będzie — wypowiedziałam spokojnie, bacznie przyglądając się twarzy mężczyzny, gdy ruszałam po odpowiednie wywary.
    Odkażenie rany wytrzymał wyjątkowo dobrze! — Nie przepraszaj, już, już… — w czasie, w którym roztwór wnikał w tkanki jego skóry, czyszcząc ją ze zbędnych bakterii i zabrudzeń, co mogłyby doprowadzić nawet do zakażenia, próbowałam go uspokoić. — Pomogę ci i przeżyjesz, obiecuję… — wyszeptałam, gdy nieco drżąca dłoń chwytała pozostawiony na blacie zestaw, który pozwoli mi zszyć ranę. Z całą siłą co ją miałam w płucach, wypuściłam z siebie powietrze.
    Posłuchaj mnie teraz uważnie, dobrze? — twarz jego ujęłam w dłonie, aby skupił się na moim wzroku. Tak uczyła mnie babcia, ale miałam wrażenie, że teraz robię to instynktownie. — Muszę zaszyć ranę i to nie będzie przyjemne, ale potem dam ci odpocząć — w miarę, gdy jego ciało ogrzewało się, byłam już właściwie pewna, że nie doszło do krwotoku wewnętrznego, a największym zagrożeniem była uciekająca z jego ciała krew. — Poradzisz sobieja sobie poradzę.
    Nachyliłam się, klęcząc przy nim i ogień dobiegający tu z paleniska wykorzystując jako jedyne światło. Uczyłam się już szyć, ale głównie na padlinie reniferów, kiedyś przy babci szyłam nogę jednemu chłopcu, ale wszystko pod jej czujnym okiem, a teraz? Teraz byłam tu sama, w serduszku trzymając potrzebę pomocy mu, nawet jeśli wparował mi do domu bez ostrzeżenia. Wstrzymując oddech, sięgnęłam po igłę, specjalnie przeznaczoną do zabiegu, nie cerowałabym nią przecież skarpet. Chyba... Nie... Taką zakrzywioną to by było niewygodne. Pierwsze wkłucie, chociaż w środku drgałam, wykonałam precyzyjnie, a każde kolejne robiłam szybciej i szybciej, ostatecznie zaszywając ranę po nożu, który musnął żebra mężczyzny. Mniej szczęścia i już by nie żył… Nie wiem, ile to trwało. Godzinę? Nie... Raczej piętnaście minut. W każdym razie czułam się jakbym biegła stąd do Helsinek. Krew przestała lecieć, a mokrą szmatką nasączoną odpowiednim wywarem, siadając ze skrzyżowanymi nogami obok niego, obmywałam ranę z krwi, dając mu odpocząć, dając sobie odetchnąć, w tym czasie zakładając powierzchowny opatrunek, tak aby nie uwierał go, ale zabezpieczył świeżo szytą ranę. Wpatrywałam się w jego oczy, pod żadnym pozorem nie dopuszczając do tego, by zasnął. Jeszcze nie, niedługo i na to przyjdzie czas. I dopiero teraz, gdy już najważniejsze było za nami, dopiero teraz zdołałam normalnie oddychać, świadomą będąc, że prawdopodobnie przeżył dzięki mnie. To już wiem, dlaczego Babuszka tak lubiła to uczucie. Ogień kołysał się, ogrzewając całą izbę, ale ja miałam dla niego jeszcze parę zadań. Skupiona na efekcie, nawet nie zabrałam przesiąkniętej krwią gazy, gdy wstałam i chłopakowi podałam dłoń. — Wiem, że jesteś zmęczony, ale to już ostatni wysiłek, proszę… Chodź ze mną, położysz się na miękkim, przykryję cię pierzyną. Najgorsze za tobą — spokojnie próbowałam zachęcić go do współpracy, nie zdradzając jednak, że czeka go jeszcze picie obrzydliwych naparów i ściąganie tych przemarzniętych i brudnych łachów.  
    Ale ja się wtedy czułam ważna!
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Fale ciepła rozlewały się, przyjemnie po ciele i twarzy przeganiając kły lodu, które zaciskały się na ciele marynarza. Ten odetchnął głęboko, czując, iż bogowie mieli go w swej opiece i nie skazali na okrutną śmierć z wyziębienia i od rany. Gdyby miał więcej sił, gdyby mógł spoglądać na świat, widząc jego ostre kontury i wyrazistość kształtów, gdyby wzroku nie mamiła mgła rozmywająca wszystko wokół, byłby o niebo spokojniejszy. Skupiony na innych zmysłach rejestrował odgłosy dobiegające doń z izby, strzelanie drewna w palenisku, zawodzenie wiatru w szczelinach okiennic i głos – łagodny w swej dźwięcznej barwie, płynący doń zewsząd i znikąd, przebijający się ponad inne dźwięki natury i domostwa, prowadzący w ciemności, w jakiej trwał.
    Poddawał się słowom, jakie ta wyrzucała z siebie, nie bardzo wiedząc, o kogo chodziło i skąd ta wylewność, jednak mówiła, a on słuchał, rozumiejąc, że nie musiał znać tych ludzi, poznawać tej informacji, aby podtrzymywała go w ten sposób we względnej uwadze, by nie zamykał oczu i nie oddawał się słabości. Czuł chłodną dłoń na czole i zdziwił się, że nie zareagował ucieczką, ta jednak przynosiła ulgę, być może organizm wystawiony na tak skrajne temperatury, dodatkowo osłabiony przez ranę, wariował i nie przyswajał prawidłowo informacji, a może był zwyczajnie słaby i było mu wszystko jedno?
    Fortuna sprzyja odważnym – wypowiedział, klasyczną sentencję nie siląc się na łacinę. Szczęście? Czym ono było, dlaczego tak nieoczekiwanie go zabrakło, a może wręcz przeciwnie? Może siedziało mu na ramieniu podczas szarpaniny i ciosu, który nieoczekiwanie spadł z rąk zdrajcy? Być może o tym kobieta mówiła. Wolałby grzać się teraz przy kominku z kubkiem grzanego wina i świętować pomyślnie zakończony biznes, w jakiejś karczmie, na tym pustkowiu, miast tego krwawił jak zarzynany wieprz w domku małoletniej znachorki, bogowie miejcie w opiece głupca.
    Słowa kobiety płynęły swobodnym strumieniem, wlewając się do umysłu przemytnika, ale nie wywierając na nim większej reakcji. Obietnice i zapewnienia, uśmiechnął się, kwaśno. – Odwdzięczę się – wyszeptał, jednak pomimo pesymistycznego nastawienia w zdolności lecznicze dziewczęcia. Wbrew pozorom, tańcząc na cieniutkiej linii utraty świadomości, będzie pamiętał, o tym co powiedział i nie zapomni ofiarowanej pomocy, nic jednak nie posiadał, co ta mogłaby uznać za wartościowe. Nie wiedział zatem, jak ale chociażby rąbiąc drewno i polując na zwierza leśnego, spłaci dług.
    Oprzytomniał na moment, gdy wspomniała o zaszywaniu rany, jakby nagle podświadomość biła na alarm, a w członki weszła nowa dawka energii, niemal wierzgnął, jak spłoszony koń. – Szyć? – zacerować, zeszyć, splątać, by wyglądał jak szynka w wędzarni? Nie chciał, bał się, nie przepadał. Czyżby trafił na śniącą? Chciał zaśmiać się, lecz widmo nadchodzącego bólu odbierało mu chęć, na cokolwiek. Zacisnął zęby na podarowanym wcześniej drewienku, poprawiając je dłonią i spróbował rozluźnić ciało, chociaż te dziwnie napięte nagle się stało.
    Pierwsze dziabnięcie, ot ugryzienie wyjątkowo wielkiego i natarczywego komara, kolejne przyjmował z podobnym westchnięciem i sykiem wydobywającym się zza zaciśniętych zębów, te wbijały się w drewienko, ale trzymał się, jakoś. Majacząca sylwetka przed nim nagle podniosłą się z kolan i podała dłoń, aby i on wstał. Z trudem, wypluwając drewno z ust, wstał, opierając się o ścianę i korzystając z pomocy filigranowej kobiety. Jakoś doczłapał do łóżka, nim jednak runął w pachnącą pierzynę, zaczął się rozdziewać. Przemoczone futra i wszystko inne było zbędne z trudem, ale całkiem sprawnie wyswobodził się z łachów i usiadł na skraju łóżka, patrząc na równe ściegi zeszytej rany i materiał przylegający doń, co by rana mogła oddychać. Podniósł głowę na kobietę stojącą przy nim. – Dziękuję – uśmiechnął się, niewinnie i westchnął głęboko, leciał z nóg, i zapewne gdyby nie siedział, to zwaliłby się jak ścięte drzewo na posłanie.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Nie dawać mu usnąć, nie dawać mu usnąć… Och, ale przecież był taki zmęczony! Zaciskałam dłonie w piąstki, zdezorientowana, próbująca poradzić sobie z nastającym uczuciem paniki. Gdyby tylko Babuszka tam była poradziłaby sobie o niebo lepiej, tymczasem ja zwyczajnie musiałam działać spontanicznie, a to nigdy nie było moją mocną stroną. Do tego trzeba było być wyuczonym, a nie ledwo co sięgającym ponad stół medykiem. Nie skończyłam jeszcze czytać książki o różnicach anatomicznych galdrów i śniących, jeszcze nie byłam pewna struktury kości i każdego zastosowania baraniego osocza w czarach, a tymczasem już na mojej podłodze leżał wymagający pomocy człowiek, z którego jucha lała się niczym z cebra. Przeżyj, proszę. Ale słuchał mnie, błękitne oczy skupiał we mnie, gdy to wtrącałam niepotrzebnie ciekawostki o mieszkańcach pobliskiej wsi. Nie zamknął ich, nie zabrał go Njord drakkarem do swego nadmorskiego pałacu, wciąż tkwił w pachnącej ziołami chatce, schowanej głęboko wśród finlandzkich starych lasów, pod opieką Skadi.
    Najlepszą rzeczą w życiu jest samo życie — wyszeptałam, lecz glos ledwo uniósł się nad ustami, wisząc gdzieś w powietrzu, gdy to cytowałam stare przysłowie, zasłyszane w naukach babci. Też mi coś, odwaga… Spodziewałam się, że to przesadna odwaga sprowadziła go właśnie w to miejsce, na skrzypiące deski w Lemmenjoki, gdy z brzucha leciała krew. Nie mogłam jednak teraz skupiać się na powodach wizyty, a musiałam zadbać o jej skutki. Mogłabym użyć czarów, myślałam nad tym, ale zwyczajnie się bałam. Pewniejsza byłam swoich własnych rąk, bo stan głębokiego wzburzenia i przerażenia u śniącego, mógłby wykończyć i jego i ostatecznie mnie. Babuszka mówiła, że nie ma złej magii.
    Cmoknęłam nieco głośniej, gdy zechciał mi się odwdzięczyć. Nie robiłam tego dla pieniędzy, to poczucie obowiązku, jakie mi wpojono, teraz przejmowało kontrolę nad każdym ruchem. Drżące dłonie, gdy chwytały igłę, niemal od razu uspokajały się, zmartwione o las młodzieńca. Był przecież niewiele starszy ode mnie. Byłoby prościej, jakby był galdrem
    Syczał, lecz nie kręcił się nadto, pozwolił mi pracować, za co zresztą byłam mu szczególnie wdzięczna, bo Odyn jeden wie, jakby było, gdyby omsknęła mi się ręka. Cały proces przebiegł jednak pomyślnie, wystarczająco już musiało go boleć, wbijany kolec, naciągający tam pojedyncze szwy, nie zdawał się przesadnym bodźcem. Zresztą. To tylko igła. Nie minęło więcej niż kilka minut, gdy mogliśmy obydwoje głęboko odetchnąć, równocześnie i spójnie, bo oto Arthur przeżył. — Widzisz? Nie było wcale aż tak źle! — odparłam radośnie.
    Był o wiele zbyt ciężki jak na moje standardy. Dziecko bym przeniosła, pewnie bez problemu, ale dorosłego mężczyznę, dodatkowo takiego, który słania się na nogach już nie. Musiał jednak odpocząć, oprzeć głowę na poduszce, a potem napić się gorącej wody, nabrać sił. Metaliczny smak krwinkowaru da się wytłumaczyć ziółkami z żelazem, nie zorientuje się, że oto leżał pod dłońmi młodej znachorki, która w rodzinie posiadła magiczny talent, dziedziczony prosto z praprababki. Wtem jakby więcej sił nabrał, bo sprawnie, choć niezbyt poradnie zaczął zrzucać z siebie przemoczone futra. No przecież zajęłabym się tym za chwile, jakby się już położył. Szczerze musiałam przed sobą przyznać, że nigdy nie odwiedzał mnie nikt taki. Mówiąc szczerze od śmierci Babuszki nie było w izbie nikogo oprócz mnie, a tutaj przede mną dopiero co zszyty mężczyzna zaczynał ściągać z siebie łachy. Instynktownie odwróciłam się, niepewna co tak naprawdę mam robić, wzrokiem szorowałam po podłodze, a rumieńcem zalane policzki uciekały w popłochu.
    Połóż się, ale nie śpij... — wyszeptałam zdezorientowana i pognałam do kuchni, po drodze jeszcze łapiąc jego rzeczy, aby uprać je jak najszybciej z krwi i rozwiesić nad ogniem, co by wyschły. W takim stanie nigdzie by się nie ruszył, ale potem plamy trudniej by było wywabić. Pilnując, by widział jedynie moje plecy, z półki ściągnęłam wywar, który zamierzałam dolać do herbaty. Dobrze, że krwinkowar warzyłam dosłownie wczoraj, że był pod ręką. Tak przygotowany napar niosłam w glinianym kubku wprost do łóżka, w którym to miał dzisiaj zostać (i nie przyjęłabym odmowy). Był ostudzony, gwałtowna różnica temperatur wcale nie była dobra, zwłaszcza przy takiej ranie. — No pij... — pod nos podstawiłam mu naczynie, usilnie uciekając od widoku nagiego ciała, choć jeszcze chwilę temu osobiście dłońmi muskałam jego żebra, gdy igła przechodziła przez kolejne płaty skóry. — Nie chcę wiedzieć, co się stało, ani kto to zrobił. Chcę tylko wiedzieć, czy nie doznałeś jeszcze jakichś urazów. Uderzyłeś się w głowę? Albo rozszarpałeś skórę na udzie? — mówiłam spokojnie, nie siadając obok, a stojąc nieco niepewnie, gotowa znów ruszyć do pomocy. Teraz jednak chciałam przypilnować, aby na pewno wszystko wypił. Powinien poczuć się o niebo lepiej, gdy tylko uzupełni braki w krwi, tej przecież stracił nad wyraz dużo, właśnie wsiąkała w podłogę głównej izby. Widziałam ją kątem oka. Potem posprzątam.
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Najlepszą rzeczą w życiu, jest samo życie – słowa kobiety dźwięczały mu echem w umyśle, powtarzane i rozkładane na części pierwsze stanowiły linę, której ten trzymał się z uporem, bo gdyby puścił, gdyby uchwyt dłoni zelżał, ta wyśliznęłaby się z rąk, a on runąłby w nicość. Czy jednak zgadzał się z tymi słowami? Chciał odpowiedzieć, stwierdzić, że życie bez przygód, bez podróży, bez ryzyka, byłoby nudne, pozbawione sensu, nijakie, ale nie mówił, instynktownie powstrzymywany przed wypowiadaniem podobnych stwierdzeń, bo życie pomimo wszystko raz darowane nie powtórzy się, było jednorazowym biletem. Nie mógł zejść z kolejki górskiej – przedziwnego, acz dziwnie zachęcającego wynalazku śniących – w czasie trwania przejazdu, bo wagoniki mu uciekną, a chociaż trasa może mieć swoje łagodniejsze punkty, to zawsze znajdą się chwile zaskoczenia i trwogi. Życie, które wypływało, jeszcze kilka chwil temu przez zmarznięte dłonie, teraz uratowane, niemal czynem tym podchodząc pod cud, czy rodzaj farta, jaki czasem przysiądzie na ramieniu, pozwoli naiwnemu przemytnikowi na kontynuacje niezbyt, jak widać bezpiecznego zawodu, a już idąc w parze z faktem, iż w krwi młodzieńca płynęło morze, a w piersi drzemał magnes, co przyciągał go na otwarte, bezkresne wody, można było zastanowić się przez moment, czy warto ot takiego narwańca ratować skoro pewnie i tak, jak nie teraz, to za rok zginie, czy to w odmętach morskiej toni, którą tak ukochał, czy od zdradzieckiego ciosu w plecy, podczas wykonywania swej drugiej pracy. Iiris tego nie wiedziała, ale podejrzewał, prawdopodobnie słusznie, że i z taką wiedzą, bez wahania pospieszyłaby mu z pomocą, niektórzy ludzie mieli w sobie niespożyte pokłady dobra i empatii.
    Pił, podporządkowany woli, ślepy na reakcje kobiety, która była urocza i taka niewinna w swej naturze, że aż zjawiskowo urokliwa. Ciecz rozlewała się po ciele marynarza, a ten wypiwszy wszystko, podziękował skinieniem zielarce, odsuwając od siebie naczynie. Ich dłonie stykały się w nieporadnym, acz pewnym uścisku sam wychodząc z inicjatywą, byłby i pewnie zaczął całować dłonie, które go uratowały, a gdyby zdrowie pozwoliło, to bez zawahania polazłby w las poszukać kwiatów, coby jakoś podziękować jej, nic z tego, że okolica tonęła w śniegu, uparty i zdeterminowany wymyśliłby coś, czym mógłby wprawić ją w dodatkowe zakłopotanie. Nie miał, jednak dziś już na to siły, przybity do łoża i pozbawiony jakiejkolwiek woli, by wyjść ponownie na mróz, z jakiego nie tak dawno powrócił, z którego uratowało go światło świec sączące się przez malutkie okiennice i zapach dymu wydobywający się z komina. Odetchnął z ulgą i położył się, bo pozycja półsiedząca zdawała się, zbyt wielkim wysiłkiem do dalszego w niej trwania.
    Nie, wszystko jest w porządku, dziękuję  – uśmiechnął się, życzliwie i zasnął.

    Sny i marzenia kotłowały się w umyśle marynarza, prześcigając się w swych niesamowitych i zaskakujących scenariuszach. Marzył o tropikalnych wyspach, o wspaniałych potrawach i widokach zapierających dech w piersi, lecz co rusz, natrętny umysł wracał do kobiety z chatki, a jej twarz stawała przed oczami mężczyzny, ten uśmiech, błysk w oczach, opiekuńcze gesty, lecz było w tym jeszcze coś, co budziło uśpione pragnienie i łapał się, w tych snach na próbach dotknięcia zjawy, chcąc upewnić się, czy to sen, czy jawa, nie potrafił zdecydować, o czym wolał śnić, gdy widoki zbyt natrętnie nasuwały się na siebie, przechodząc w dziwne, acz miłe fantazje, w obrazy, jakich nie spodziewałby się, bo przecież pełen wyższości uśmiech idący w parze ze znaczącym spojrzeniem, nijak nie pasował do znachorki, ta w swej naturze przecież zdawała się nieśmiałą być i wstydliwą, to jednak pułapki, w jakich trwał męczony w snach, były zbyt sugestywne, zbyt obrazowe, aby móc zachować rozsądek, by nie oddać się tej przyjemności.

    Ranek przyszedł nieoczekiwanie słońca promienie niewinnie, liznęły twarz przemytnika, a ten zbudzony z poczuciem osłabienia, ale już w zdecydowanie lepszej formie wygrzebał się z łóżka, spod warstwy koców i pierzyny, w jakie Iiris go zakopała, prawdopodobnie po to by udusił się, pod ich naporem. Dostrzegł swoje odzienie wyprane i wysuszone, przy kominku założył je na grzbiet, by nie latać po chałupie z gołym tyłkiem i wyszedł cicho na zewnątrz. Mroźny poranek rozbudzał i jednocześnie koił rozpalone ciało, wiedziony instynktem poszedł za dom, tam znajdując siekierę, a raczej topór z czasów minionych wbity w pień i przykryty warstwą białego puchu oraz skład drewna, który prezentował się dość licho, ale należało cieszyć się tym, co było, zaczął rąbać. Praca szła mu gładko, ot z początku tylko czuł, że ciało jest dziwnie splątane i sztywne, lecz po kilku uderzeniach masywnym toporem o drewienka rozruszał się, do tego stopnia rozgrzał się, przy tej czynności, że zrzucił z siebie kaptur i rozchylił nieco futra. Przyjemność z wysiłku fizycznego spływała na mięśnie, które domagały się jakiejkolwiek aktywności. Robiąc przerwy na głębszy oddech, podziwiał zaśnieżoną okolicę, ot obraz jak z bajki, lubił Finlandię, zawsze zdawała mu się, być zdecydowanie bardziej dziką niż Szwecja, czy rodzinna Norwegia, tutaj człowiek, czuł się naprawdę malutki względem otaczającej natury. Siekiera poszła w ruch, a charakterystyczny trzask niósł się po okolicy.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Gdyby tylko trafił tu rok temu, tak babcia zajęłaby się nim znacznie lepiej. Miałam potworne wrażenie, że sama popełniłam zbyt wiele błędów, dopiero rozpoczynając na poważnie moją przygodę z leczeniem. Zawsze byłam jedynie pomocnicą, radziłam sobie w prostszych przypadkach, ale to dziś pierwszy raz musiałam wypłynąć na głęboką wodę, zanurzyć głowę pod jej tafle, a potem pozwolić by chłód kaleczył moje nerwy, doprowadzając do drętwienia ciała. Prędko odrzuciłam te myśli, ponownie skupiając się na człowieku, który niespodziewanie zawitał do moich drzwi, a który teraz mógł jedynie czekać, zdany na moją łaskę. Nie wyobrażałabym sobie nie uleczyć go, nawet jeśli nie byłam w tym taka pewna siebie, jak powinnam. Miałam dopiero osiemnaście lat, czego można się było spodziewać? Starannie zszyta rana zostawi bliznę, lecz każdy jakąś miał, na ciele, lub sercu, ot normalna rzecz.
    Przynajmniej pił, nie szarpał się, nie zgrywał butnego i przesadnie silnego, bo żaden człowiek o zdrowych zmysłach nie narażałby się na kolejne urazy, gdy ledwo co uszedł z życiem. Był młody, miał go przed sobą zbyt wiele, aby ot tak rzucać się w wir przygód, adrenaliny i odwagi, o której wcześniej krótko prawił. Obserwowałam błękit jego oczu, doszukując się tam oznak urazu, ale odnalazłam w nich jedynie bunt i wdzięczność. Moje policzki wciąż spowijał rumieniec, ale podobno mogło dziać się tak, gdy adrenalina uciekała z ciała w płytkim oddechu. Jego blada twarz zaczęła nabierać barw, płuca rozpoczynały pracę, a chłód ciała ustępował miejsca wywarowi. Nawet jego dłoń, ta, którą przypadkiem mnie musnął, była już ciepła, choć ledwie chwilę temu drgała w swym marznięciu. Wtem ta zacisnęła się lekko, na krótki moment, a ja stanęłam jak wryta, szerzej otwierając oczy i kompletnie nie wiedząc jak zareagować. Uśmiechnęłam się więc lekko, może nieco ze zbyt speszonym wyrazem twarzy, ale co miałam robić? Pierwszy raz w życiu gościłam kogoś takiego, kto jeszcze na dodatek prawie by mi umarł w przedsionku!
    Zasnął w końcu, a ja mogłam odetchnąć i posprzątać kałużę szkarłatu na podłodze, uprać ubrania, aby jak najszybciej wywabić z nich krew, aby te zdążyły oschnąć przy kominku, przygotować obiad i przede wszystkim, zastanowić się co dalej, skoro w babcinym łóżku spał właśnie nieznajomy.

    Noc była krótka, a ja niemal nie spałam, obracając się z boku na bok i nasłuchując jego oddechu z sąsiedniej izby. Byłam ufna, być może zbyt ufna, bo nie schowałam pod poduszką noża, a jedyne co się dla mnie w tamtym momencie liczyło, to, aby przeżył. Wielokrotnie podchodziłam, aby sprawdzić gorączkę, jednak za żadnym razem jej nie wykryłam, co było oczywiście dobrym znakiem. Rana oddychała, upewniałam się, czy leży w dobrej pozycji, aby przesadnie na nią nie naciskać, wokół nie obumierały tkanki, nie wdało się zakażenie. Nawet mróz nie zwalił go z nóg, zrobiło to dopiero cudze ostrze, co po raz kolejny udowadniało mi, że to człowiek jest zły na tym ziemskim padole. W końcu gdzieś w okolicach szóstej rano tuż po tym jak odebrałam świeżą kankę mleka, zamknęłam najpierw jedną, a potem drugą powiekę, pozwalając sobie na spacer do krainy snu, aby przemęczenie odeszło w niepamięć, a skołatane po tym jednym dniu nerwy, w końcu odnalazły swój spokój.
    Zbudziło mnie stukanie, które z początku myślałam, że jest waleniem do drzwi, a więc jak poparzona poderwałam się z łóżka i na wpół zaspana ruszyłam, aby otworzyć, zdążyłam jeszcze nałożyć na siebie wełniany sweter, który nie tak dawno zrobiłam sobie na drutach, ale... przed drzwiami nikogo nie było. Stukanie zaś nie ustawało. Co jest...? Musiałam stanąć w drzwiach, a grudniowy mróz winien wkraść się do mojego gardła, abym odkryła, skąd wziął się ten dźwięk. W istocie, szybkie spojrzenie na łóżko, w którym jeszcze przed paroma godzinami spał nieznajomy, oznajmiło mi, że zniknął, tak samo jak rozwieszone niedaleko kominka rzeczy. W koszuli nocnej, tym jednym domowym swetrze i w ledwo nałożonych na palce butach, pognałam do ogródka, za dom, gdzie dostrzegłam mojego pacjenta, teraz żwawo machającego siekierą.
    Czyś ty oszalał do reszty, w głowę dostał?! — pisnęłam przerażona, gnając w jego stronę, aby, oczywiście bez posiadania za grosz instynktu samozachowawczego, natychmiast wyrwać mu narzędzie i pognać do łóżka. — Straciłeś dużo krwi i masz świeżo szytą ranę kłutą, natychmiast do łóżka! Marsz! — sama nie wiedziałam, że potrafię tak mówić, ale to wszystko było efektem nerwów. Przejęłam rolę i charakter babci, a jeden z lisów, który bacznie przyglądał się temu obrazkowi, wlepił we mnie zdziwione ślepia.
    A ty się tak na mnie nie gap, Luppa. Miałeś go pilnować! — zrozpaczona, chwytając za ramię mężczyzny, wykrzyknęłam do rudego lisa, z którym nie jeden raz już odbywałam rozmowę. Wczoraj zdziwiony był tym nagłym gościem, przyszedł podpytać o powody jego wizyty. Mały zazdrośnik. Mógł zadrapać w okienko, jak zwykle, ale wolał podziwiać efekt mojej pracy. Było zdecydowanie zbyt wcześnie, aby Arthur mógł pracować fizycznie, było za wcześnie, żeby w ogóle ruszał się z łóżka dalej niż do stołu w kuchni. Wtedy też zorientowałam się, że odsłoniłam własny talent do rozmów z futrzanymi stworzeniami przed zupełnie obcym śniącym. Może się nie zorientował? Może byłam mu w stanie wmówić, że to z omamów po utracie krwi? Nieważne. Kipiała ze mnie złość, ale i potworna troska o jego zdrowie, nie czułam nawet, jak mroźny finlandzki wiatr smaga moje łydki i palce, a związane w warkocz włosy zaczynają chwytać płatki świeżego śniegu.
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Mróz przyjemnie szczypał w policzki, te zaróżowione zarówno od chłodu, jak i wysiłku zdradzały jednak, że w piersi mężczyzny bije wytrzymałe serce, które nie ulegnie, byle ranie, czy niefortunnej przygodzie, sam zainteresowany machał toporem jak witką, nie przemęczając się przy tej czynności, wręcz odczuwając satysfakcję, z możliwości jakiejkolwiek podzięki za uratowanie tyłka. Wiedział, że to nie wystarczy i gdy tylko poczuje się, lepiej będzie, mógł w przeręblu nałapać ryb, czy nawet udać się na polowanie, te wprawdzie szło mu dużo gorzej, niż łowienie, ale niegdyś w załodze, miał wprawnego kłusownika, byłego łowcę Gleipniru i to pod jego okiem szkolił się w łuku, oszczepie, ale i broni śniących, która, chociaż znacznie bardziej pewna nosiła w mniemaniu Mortensena, brak poszanowania dla zwierzyny, która ginęła od kuli, czy śrutu. Pomijając wyrzuty sumienia zdecydowanie częściej sięgał, po tego typu rozwiązanie, gdyż było ono znacznie prostsze i skuteczniejsze, a dobrze trafiony renifer, łoś, czy dzik nie cierpiał, co było dla Arthura kolejnym ważnym odnotowania punktem. Niestety nie widział innego sposobu, aby odwdzięczyć się zielarce, obiecane złoto zostało zabrane sprzed nosa, a krzywoprzysięzca, oraz niedoszły morderca w jednym rozmył się w powietrzu i chociaż szkaradną facjatę przemytnik zapamięta, to wątpił, aby go kiedykolwiek jeszcze mógł dopaść, a szkoda, bo by nogi z dupy powyrywał.
    Słodki pisk wyrwał mężczyznę z zamyślenia, od dłuższej chwili stał tak oparty o trzonek topora i rozmyślał. Dopiero teraz uświadomił sobie, że kobieta, która go uratował, była dużo młodsza niż, to początkowo podejrzewał. Zdziwił się, i zastygł w tym grymasie, oczekując na kolejne słowa, bo te nadejść wszak musiały, prawda? Nie mogła wytrzymać, westchnął. Uśmiechnął się z wyższością, gdy zabierała mu narzędzie pracy, była drobna, o wiele słabsza od niego, mógłby bez większego problemu podnieść ją jedną ręką, aby w drugiej dzierżyć broń. Nie protestował jednak posłuszny temu, co mówiła nieco, zgarbił się, nawet pod siłą głosu. I momentalnie zgłupiał, gdy ta przemówiła do lisa za jego plecami. W błękicie oczu zalśniła radość i podziw.
    Jesteś wiedźmą, och... – dodał dwa do dwóch, w tym jakże ciężkim wyzwaniu, dla mózgu z rana, a wynik wyszedł jakże klarowny i oczywisty. – Na Bogów, już się bałem, że trafiłem na śniącą – wyszczerzył śnieżnobiałe zęby w uśmiechu i bez wahania podszedł do kobiety, przełamując barierę umownej bliskości. Podniósł ją, jakby ważyła mniej, niż wiecheć słomy i przytulił do rozgrzanego ciała. – Bez futra, bez czapki, w sweterku jeno, zmarzniesz – w połowie drogi do domu przystanął, oglądając się na rudego lisa, a następnie przeniósł wzrok na kobietę. – Idzie z nami? – nie wiedział, co między sobą mówili, ale nie miał nic przeciwko futerkowatemu.
    Gdy przekroczyli próg postawił Iiris w sieni dokładnie w te samo miejsce, w które wczorajszej nocy padł, jak rażony piorunem. Zamknął drzwi i uśmiechnął się przepraszająco. – Odwdzięczę się pracą, za pomoc i ratunek, było ze mną kiepsko. – Rozumiał powagę sytuacji, i gdyby nie ona, to zapewne byłby martwy.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    No co za jełop!
    Byłam tam na śniegu, nie czując nawet, jak mróz wkrada się do moich butów, muskając zmarznięte kostki u stóp. Mężczyzna stał ot tak sobie i wymachiwał siekierą jak gdyby nigdy nic. Jakbym wcale wczoraj nie musiała grubą igłą zszywać mu płatów skóry, jakby wcale nie wykrwawiał się na mojej podłodze (swoją drogą, w życiu bym nie podejrzewała, że krew tak trudno schodzi z drewnianej posadzki, ale na szczęście się udało). Teraz wydawał się taki beztroski. Udawał? Musiał udawać. Nikt o zdrowych zmysłach tak szybko nie podniósłby się z łóżka i nie wykonywał tak trudnych fizycznie czynności. Przyznaję, krzepę miał… Już wczoraj, gdy oglądałam jego rany, dostrzegłam tkankę mięśniową, co nie jeden by mu jej pozazdrościł, nie powiem, że nie, bardzo ładna, ale... Na loki Lokiego! No przecież mógł tam umrzeć.
    Aż ze mnie złość kipiała, dyszałam ciężko, mimowolnie zaciskając pieści w jakimś niemym znaku, żeby ze mną nie zadzierał. Nie jestem nawet pewna, skąd wzięło się tak wiele odwagi w drobnym ciele, by zabrać mu siekierę i nakrzyczeć jeszcze, ale czułam się teraz za niego odpowiedzialna i nie zamierzałam pozwolić mu się wykrwawić, gdyby szew puścił, bo i tak mogło się stać. A na domiar złego, jeszcze się do mnie szczerzył tym krnąbrnym uśmieszkiem. Co on sobie wyobrażał?
    Sam jesteś wiedźm... — oczywiście, że byłam wiedźmą, ale śniący zbyt często używali tego określenia jako obrazy (ale co to za obraza?), abym tak po prostu mogła to puścić mimo uszu. Dopiero gdy wspomniał Bogów, jakiś głęboki szok spłynął na moją twarz, bo otworzyłam oczy ze zdumienia. — To czemuś, żeś mi wczoraj nie powiedział, że ty... To ja ci krwinkowar do herbaty wlewam, zamiast po ludzku do gardła — na chwilę niby się uspokoiłam, ale szybko pokręciłam głową, przypominając sobie rzeczywisty powód, dla którego teraz tkwiłam na zmarzniętej ziemi jedynie w koszuli nocnej i swetrze.
    Nie zdążyłam jednak zareagować, bo człowiek, który powinien leżeć i się nie ruszać najlepiej, chwycił mnie i uniósł do góry jak jakiś worek kartofli. — Puszczaj! Puszczaj mnie, albo cię… Albo nie wiem co! — ta groźba nie zabrzmiała zbyt groźnie, ale w połączeniu z machaniem przeze mnie otwartymi rękami, które uderzały w jego tors, powinno pomóc! Nie pomogło. Widziałam tylko kątem oka jak Luppa tarza się w śniegu ze śmiechu na ten widok. Ja mu jeszcze dam popalić! Na razie jednak miałam gorsze problemy. — Masz szczęście! Jeszcze chwila i bym cię pogryzła — pisnęłam po raz ostatni, gdy to postawił mnie na podłodze, zamykając drzwi. Łokcie założyłam ze sobą, a brwi zmarszczyłam, aby doskonale widział, jak bardzo mnie dzisiaj wkurzył, ale nie trwało długo, zanim nie ruszyłam w jego stronę, bez słowa podnosząc mu koszulkę, aby spojrzeć na szytą wczoraj ranę, czy aby na pewno się nie otworzyła. Wszystko wyglądało dobrze. Miał szczęście... Hultaj.
    Posłuchaj no mnie, panie "jestem taki silny i wcale nie muszę leżeć w łóżku" — uniosłam w górę palec, chociaż patrzyłam na niego z dołu. Odczuwałam obłędną ulgę na myśl, że nic mu nie jest, a rana rozpoczęła proces gojenia. — Dalej nie jest z tobą dobrze i musisz... Musisz odpocząć — nie krzyczałam, chociaż na pewno ciężko byłoby nazwać mnie teraz spokojną i ułożoną. — No już. Jak chcesz się na coś przydać, to rozpal na palenisku ogień, a potem siadaj, to zrobię ci śniadanie — wskazałam na kanapę, na której teraz leżał ręcznie dziergany przeze mnie wełniany koc i kilka haftowanych w kwiaty poduszek. Sama skierowałam kroki do pokoju, aby ubrać na siebie coś więcej, bo przyznaje, że paradowanie przed obcym mężczyzną w koszuli nocnej i sweterku było wyjątkowo krępujące i wstydliwe. Dopiero gdy zamknęłam drzwi, poczułam, jak policzki mi płoną. Z zimna czy ze wstydu?
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Człowiek, był zdolny wytrzymać wiele, czasem nawet znacznie, więcej niżeli sam by oczekiwał. Życie wielokrotnie pokazywało, jak ulotne potrafiło być, lecz to również działało w drugą stronę i chociażby żywioły, okrucieństwo ludzkie, zaraza, uderzały, to człowiek potrafił i to znieść. Zaskakującym, był zatem fakt, kruchości i wytrzymałości ludzkiego żywota, Mortensen nie potrafił określić, dlaczego tak było, znacznie łatwiej powiedzieć: „Bogowie tak chcieli” ot i problem rozwiązany, a natrętne myśli, przestają bombardować umysł zbędnymi pytaniami, jednak siła drzemiąca w ciele młodzieńca również odgrywała swoją rolę w jego powrocie do zdrowia, wprawdzie nie czuł się jeszcze wybitnie sprawny, a rana momentami zapiekła, tudzież uczucie związania skóry, nieprzyjemnie odzwierciedlało się, w momentach, gdy wykonywał gwałtowniejszy ruch. Stąd też uderzenia siekiery, były na tyle skuteczne i pewne, a pozycja bezpieczna, że bez nieprzyjemności, mógł rąbać drewno. Głos zielarki, jednak delikatnie oprzytomnił go oraz zmusił do skruchy, nie mógł ryzykować, że szwy się rozejdą, aczkolwiek teraz, gdy wiedzieli o sobie prawdę, mogła użyć przecież magii leczniczej, bez zawahania. Nie chciał jednak wystawiać się na ryzyko, już nie tylko chodziło o jego życie, ale komfort psychiczny, a ten ucierpiałby w chwili, gdy Iiris zaczęłaby ponownie karcić jego nieuwagę i lekceważący stosunek do obecnego stanu zdrowia. Stał, więc jak ten kołek, niemal łapią się na myśli, by przytakiwać głową na słowa znachorki.
    Jakoś uleciało mi to z głowy – uśmiechnął się, szczerze i potarł dłonią czoło zroszone kropelkami potu, był zdecydowanie zbyt słaby. Westchnął, bo kobieta miała rację w tak wielu punktach, że trudno mu było odpowiedzieć na wszystkie naraz. Dlatego ją zabrał z mrozu, ze śniegu, by i ona przez jego głupotę nie nabawiła się przeziębienia, wystarczył jeden chory w chatce. Za nic mając wrzaski i krzyki, a i szamotanie się traktował, jako przyjemność bardziej, niż przeszkodę. Była filigranowa i tak lekka, że gdyby zawiał północny wiatr, mogłoby ją porwać i rzucić gdzieś nad wybrzeże. – Och, ty gryziesz? – Znał wiele kobiet, poznał dziwne niektórych upodobania, a odwiedzając egzotyczne kraje, nasłuchał i naoglądał się cudów i dziwów, lecz gryzienie, nie było wcale takie złe. O ile nie robi tego niedźwiedź, czy warg, wprawdzie nie miał uprzedzeń, lecz nie podejrzewał, aby takie pieszczoty, były przyjemne, a przynajmniej, nie dla gryzionego.
    W pozycji ze skrzyżowanymi na drobnej piersi ramionami, z wyraźnym grymasem niezadowolenia, na środku sieni wyglądała, uroczo. Zaróżowione od mrozu policzki dodawały jej urody, a iskry czające się w oczach, zdradzały wiele o charakterze tej kobiety.
    Dobrze, nie denerwuj się, już tak, przecież wszystko jest dobrze, doceniam twoje starania i będę dziękował, za to co zrobiłaś jeszcze wiele razy. – Uśmiech nieco przygasł, a w jego miejsce zastąpiła powaga. Skinął głową na polecenie, jakie dostał. – Poczekaj – chwycił ją za ramie, nim odeszła. – Igliwie wplątało ci się we włosy, pewnie jak cię niosłem, już sekunda, tylko je wyjmę – uśmiechał się delikatnie, starannie wyswobadzając, niewielką gałązkę iglaka z objęć złotych włosów. – Proszę – wręczył jej, ów niespodziankę i odwrócił się na pięcie, by rozpalić ogień i ogrzać dłonie.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Ja to naprawdę nie znosiłam, jak ktoś sobie ot tak po prostu bagatelizował własny stan zdrowia i to taki, nad którym poprzedniego dnia spędziłam długie godziny. Doprowadziłam tego chłopaka do użyteczności, a on jak mi się odpłacał? Narażając na kolejne rany, rozerwanie szwów i krew ściekającą po ŚWIEŻO UPRANYM ubraniu? Byłam na niego tak zła, że nie dziwię się, że lis nie mógł oderwać wzroku, prawdopodobnie nigdy mnie takiej nie widział.
    Prychnęłam na informacje, że uleciało mu z głowy. Co za ponury żart... Jak mógł zapomnieć, że jeszcze dwanaście godzin temu leżał na podłogowych deskach, na pół przytomny i wykrwawiał się w moich rękach? Teraz zaś ślęczał sobie z siekierą na zimnie, udając wyjątkowo silnego i wytrzymałego, a przecież widziałam go w stanie agonalnym. Nie zdążyłam jednak nawet prychnąć, gdy uniósł mnie w górę, a moje ręce niemal od razu zaczęły tłuc go po klacie, jakby to cokolwiek miało zrobić. Szczerze? Byłam w całkowitym szoku. Najpierw zjawił się niespodziewanie w mych drzwiach, wymagając natychmiastowej pomocy medycznej, bo inaczej pewnie zamiast gościa, miałabym trupa do chowania, a teraz podnosił mnie w górę i rządził się, jakbym co najmniej była dzieckiem. Fuknęłam podobnie jak Luppa na mnie fukał, gdy nie dostawał smakołyków szesnasty raz tego samego dnia. — Gryzę! — syknęłam, zakładając łokcie ze sobą, aby doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo obrażona i zła w tym konkretnym momencie byłam.
    Masz szczęście — odpowiedziałam z grymasem na wieść, że zamierzał dziękować mi jeszcze wiele razy i doceniał starania. Spróbowałby inaczej! Wyjątkowo nie bawił mnie ten poranek i ledwo przespana noc, w której trakcie skakałam wokół jego łóżka, upewniając się, że rana prawidłowo się goi, nie dochodzi do krwotoków, a on sam nie łapie wysokiej gorączki. Oczekiwałam, że chociaż nie pogorszy swojego stanu, bo, jak zwykle zresztą, nie zamierzałam pytać, skąd się tu wziął. Wyznawałam zasadę, której uczyła mnie Babuszka, że dobra znachorka nie wie dlaczego, tylko rozumie jak. Zatrzymałam się, tak jak polecił mi i już gotowa byłam, aby skoczyć i naprawdę go pogryźć, jeśli znowu wymyśli coś równie D U R N E G O, jak wycieczka do ogródka, co by narąbać drewna, lecz ten zaskoczył mnie, co musiał wyraźnie dostrzec na zmarzniętej twarzy. Jakie było moje zdziwienie, gdy zamiast moich zębów wbijających się w jego dłoń, trzymał w niej igliwie, które wcześniej musiałam znieść z korytarza we włosach. — Och to... — speszyłam się, nie wiedząc co odpowiedzieć. — To na potem, to jodła — z powrotem wsadziłam ją sobie we włosy, potem skruszę ją, dodam olejku i będzie idealna do rozgrzewającej kąpieli! Odwróciłam się na pięcie i niemal pobiegłam do własnego pokoiku, gdzie zamykając za sobą drzwi, dopiero zaczęłam spokojnie oddychać.
    Samo czesanie warkocza i splątywanie go ponownie, czy też przebranie się z koszuli nocnej, w której po raz pierwszy widział mnie ktoś poza babcią, co było wyjątkowo wstydliwe, nie zajęło długo. Szczerze, to się bałam, co on jeszcze wymyśli, więc próbowałam nadać moich ruchom tempa takiego, aby pod żadnym pozorem mnie nie zaskoczył. Wełniana spódnica i gruby ręcznie dziergany sweter, rąbkiem ledwie wepchnięty za pas, miały ogrzać mnie, jakby jednak nie udało się mężczyźnie rozpalić ognia, choć szczerze, patrząc na to, jak radził sobie z drewnem, szczerze wątpiłam, że nie potrafiłby tak prostej rzeczy. Wychodząc z izby, byłam już zupełnie innym człowiekiem, choć przecież niewiele się zmieniło, za moim uchem wciąż tkwiła gałązka jodły.
    Napalone? No dobrze, ładnie. Siedź i odpoczywaj. Mam nadzieję, że co zrobię, to zjesz, bo specjalnie do miasta biegać nie będę za importowanymi serkami — powiedziałam dziarsko, biorąc się za nagrzewanie patelni, w czasie, w którym sama zaczęłam kroić chleb, aby wymoczyć go w jajku i cukrze. Sięgnęłam za okno do skrzynki, gdzie trzymałam ryby obłożone ziołami i zawinięte w jutowe worki, aby zwierzęta mi się do nich nie dobrały. — Luppa! — krzyk rozdarł leśną głuszę, a ja widziałam, jak lis czmycha za drzewo. — Luppa! Przyleź żeś tutaj, to ci takie manto spuszczę, że mnie do końca życia popamiętasz! – wędzony łosoś na szczęście nie ucierpiał, nie to, co obrany, surowy jeszcze kurczak, którego dostałam od starej Elli z wioski obok.
    Durny lis, gadałam mu sto razy, że ma nie brać co nie jego, no gadałam mu przecież, to zgrywa głupiego — mruczałam pod nosem, z zafascynowaniem krojąc rybę w grube plastry, a chlebki podsmażając na patelni, aż w końcu w całym domu unosił się słodki śniadaniowy zapach. Przez chwilę rozproszona byłam na tyle, że kompletnie ignorowałam obecność mężczyzny w moim domu, wciąż wyklinając pod nosem na zwierzę, które zeżarło mi kurczaka.
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Szczery, pełen życzliwości i radości uśmiech wypłynął śmiało na usta marynarza, ten słysząc obiecujące zapewnienia, miał przed oczami małego wojowniczego lisa, a nie dorosłą kobietę, i wprawdzie Iiris, była trochę jak ten zwierz; słodka, urocza, ale kiedy trzeba, potrafiła postawić na swoim, bez dwóch zdań imponowała mu, zarówno swą postawą, jak i empatią oraz wrażliwością, miała rękę do chorych, a przynajmniej udało jej się, go ocalić, ale także czuł od kobiety, ten specyficzny, acz niezwykle przyjemny magnetyzm, chęć zaufania rosła z każdą chwilą, a widok jej emocji, tak barwnie zmieniających się na ślicznym licu, sprawiał, iż tchu w piersi brakowało, a karminowa plama wypływała na policzki, zdobiąc je rumieńcem, jednoznacznym i wielce sugestywnym, wszak na zimno, już nie mógł zwalić winy.
    No tak… – westchnął, bo mógł pomyśleć, ba zgadnąć, co wyciąga zza ucha zielarki i wiejskiej wiedźmy, chcąc być czarujący i troskliwy okazywał się tłumokiem, który nie rozpoznał gałązki jodły. Mimowolnie wyraził skruchę, a przepraszająca mina, miała świadczyć, o jego gafie. Kiedy zniknęła, odetchnął głośniej i palnął się w czoło, przeklinając swoje czyny, nie miał słów, na opisanie, tego co właśnie zrobił, acz nie mógł się specjalnie tym gnębić, bo ta sikorka, zaraz zrozumie jego intencje i znów gotowa zagrozić gryzieniem, że miast zdrowieć, to w głowie mu jakieś farmazony i inne zbereźności tańcują.
    Ogrzał się przy palenisku, pocierając skostniałe dłonie, wprawdzie nie przemarzł, lecz był faktycznie zbyt słaby, aby dalej pracować, zielarka wyczuła moment, kiedy robił sobie przerwę akurat i mogła zaciągnąć go do domu, acz wyszło zgoła inaczej i uśmiechnął się, była taka delikatna i krucha, a jednocześnie silna i wytrzymała, jakby mając dwa oblicza, potrafiła między nimi lawirować, a może wszystkie kobiety tak miały? Tego nie wiedział, lecz dostrzegał, to u niej w sposób, tak oczywisty i przejrzysty, że łapał się na myślach, jaka była w innych sytuacjach, co stawiała na piedestale pragnień, mógł ją poznać i wcale nie uznając z góry za nudną, przez sam fakt mieszkania w głuszy. Wydawało mu się, że miała wiele do pokazania, a jeszcze więcej do udowodnienia, coby przytrzeć nieco nosa, zbyt pewnemu siebie obieżyświatowi. Kiedy drewniana podłoga zaskrzypiała, odwrócił się momentalnie od ognia, jak poparzony i westchnął. – Ładnie wyglądasz – uśmiechnął się, delikatnie, a w błękicie oczu zatańczyły iskierki wesołości. – Chociaż w koszuli nocnej, również było ci do twarzy – dodał, trochę ciszej, acz oczami wodził po prostej jak brzoza sylwetce kobiety. Proste ubranie zasłaniało ile trzeba, i dawało pole do popisu wyobraźni, która w tym momencie pracowała na pełnych obrotach. – Nie, oczywiście, ale mógłbym pomóc, w razie potrzeby... – dostosował się do woli dziewczęcia, acz sugestia, by jej pomagać, wypłynęła raczej cicho i niepewnie w obawie, przed jej karcącym wzrokiem.
    Spoglądał nic nie rozumiejąc na Iiris, zaskoczenie malujące się na twarzy przemytnika zdradzało wszystko, dosłownie z emocji, jakie zawładnęły jego umysłem, ale czekał cierpliwie na wyjaśnienie. Falująca w gniewie pierś i rumieńce na twarzy, oznaczały, jak mógł podejrzewać, jakąś psotę lisa, który ich obserwował. Kiedy dotarło doń, co się właśnie stało, roześmiał się, szczerze uradowany zuchwałością Luppy, jak zrozumiał z tego co mamrotała. – Jesteś niesamowita – orzekł z przekonaniem i oparł się o kuchenną ścianę, nachylając się tak, by zerknąć przez oszklone niewielkie okienko, lecz lisa nie dostrzegł.  

    Arthur i Iiris z tematu



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.