Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Piękny i Bestia (A. Losnedahl & U. Sorsa, marzec 1997)

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    O dwudziestotrzyletniej Amandine wiele można było powiedzieć, ale na pewno nie to, że była buntowniczką. Jak dotąd, nietrudno było stawiać ją za wzór dobrego zachowania. Jeśli pominąć bójki na szkolnych korytarzach i napady chorobliwej agresji. Jeśli zapomnieć o napadach lękowych i o brutalnej sile, która kryła się w drobnym ciele. Jeśli zignorować to, kim była Losnedahl - to była prymuską. Zdolną, pilną, czasem może zbyt ambitną, zbyt zdystansowaną i zbyt uciekającą, ale poza tym - całkiem w porządku.
    A teraz, niespełna dwa miesiące po dwudziestych trzecich urodzinach, okazało się, że bunt nastoletni miał w jej przypadku po prostu opóźniony zapłon. Że to wcale nie było tak, że Amandine była grzeczna i stroniąca od wszelakich nieprzyzwoitych rozrywek.
    Siedziała w pubie od godziny, wciąż jeszcze trzeźwa, patrząc jednak po ilości zamawianego alkoholu - to raczej nie miało trwać zbyt długo.
    Oczywiście, to nie było mądre. W jej przypadku jakakolwiek utrata kontroli była zła, bardzo, bardzo zła - a wieczorne, samotne przesiadywanie w pubie zachowaniu kontroli z pewnością nie sprzyjało. I żeby jeszcze miała jakąś specjalną okazję, jakiś argument, którym w razie czego mogłaby się wybronić z danego wieczoru! Ale nie miała. Nie było okazji, nie było powodu do świętowania czy szczególnego smutku, który należało zalać, utopić, zagłuszyć szumem alkoholu.
    Amandine po prostu znów się bała i znów czuła się źle, ale to nie było nic nowego - i nic wymagającego szczególnego traktowania.
    - Jeszcze raz to samo - rzuciła jakby zrezygnowana, z cichym westchnieniem w tle wypowiadanych słów, jakby uznając się już za przegraną, jakby godząc się z tym, że dzisiaj niewiele jest warta.
    Z cichym szurnięciem przesunęła opróżnioną szklankę po barowym blacie, by w kolejnej chwili zastąpić ją taką samą, tylko pełną. Westchnęła bezgłośnie po raz wtóry, trącając lód w drinku kolorową słomką i obracając się na stołku twarzą w kierunku sali.
    Nie do końca pasowała do tego miejsca. Wbrew nazwie, pub był elegancki. Klientela już nie zawsze, nie zmieniało to jednak faktu, że nie było to środowisko, w którym Amandine obracała się na co dzień. Z drugiej strony, zapytana, nie potrafiłaby stwierdzić, jakie otoczenie jest w takim razie jej. Na to zagadnienie, podobnie jak na bardzo wiele innych, nie miała odpowiedzi.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    To był kolejny dzień, kiedy wracał z pracy zdecydowanie zbyt późno.
    Marcowe wieczory, pełne pluchy i depresyjnej energii, jakby jeszcze mocniej powstrzymywały go przed poruszaniem się w jakimkolwiek kierunku – ni to do przodu, ni to wstecz. Zachęcały prędzej do tego by wegetować w czterech ścianach własnego domu, wąchając wiecznie te same zapachy starych mebli i starych książek poukładanych na regałach. Matka w końcu mówiła, że kto do końca życia będzie czytał, nigdy nie straci pamięci i nie zazna szaleństwa. Untamo dobrze wiedział, że jego rodzicielka czasami pozostawała jakby nazbyt zabobonna, jednak chyba z szacunku do niej, z żadną książką od niej otrzymaną się nie rozstawał.
    Ku nieszczęściu jednak starszego inspektora… Z matką musiał się rozstać. Przynajmniej na ten krótki czas kiedy w szpitalu zajmują się nią widzący bardziej wykwalifikowani w pomocy ludziom starszym. Bo owszem, może taki Sorsa miał dla matki dużo serca, może miał dla niej dużo wyrozumiałości, miłości i ciepła, jednak wszystko to nie mogło wystawić jej skutecznej diagnozy i wyznaczyć odpowiedniej terapii. A co za tym szło – trzeba było zdać się na umiejętności w tym wprawionych.
    Szkoda tylko, że puste mieszkanie wprawiało Untamo w smutek i wciskało mu do głowy nawet najmroczniejsze wizje, jakoby to na zawsze już musiał zostać sam ze swoja córką. Pozostanie na kolejną noc w pracy nie wchodziło w grę – i tak każdy miał go już za wystarczającego pracoholika, a i serce pewnie nie wytrzymałoby kolejnej dawki kawy. Musiał próbować udawać, że wszystko jest normalnie. Próbować relaksować się lub przynajmniej próbować wyglądać na osobę zrelaksowaną.
    Dlatego udał się do miejsca raczej nierelaksującego. Otoczonego uliczkami cuchnącymi brudem zepsutych, ludzkich serc. I chociaż „Kraken” był niczym perełka w tym całym grajdołku szaleństwa, wciąż pozostawał nasączony esencją nieszczęścia okolicy – przebywali tu ludzie, którzy mogli rozpoznać jego Kruczą twarz, mogli wyrzucić mu prosto w oczy, jak bardzo nienawidzą go, bo ten uczestniczył w procesie wymierzania sprawiedliwości jednemu z ich durnych kolegów o szemranej przeszłości…
    Ale na Odyna – przecież takich jak on było mnóstwo. A spamiętanie wszystkich gęb Strażników w Midgardzie to już nie lada wyzwanie. Liczył więc, że tym razem będzie po prostu w stanie wtopić się w tło i przeczekać chociaż część tej nocy, której i tak nie prześpi na pewno.
    Również siedział przy długim kontuarze. Co prawda kilka krzeseł dalej niż młoda dziewczyna, żłopiąca alkohol w samotności. Łączyło ich wiele, bo i przed Sorsą stało obecnie szkło wypełnione lodem i procentami. Stało jednak głównie po to, by nie wyglądał dziwnie, nie pijąc niczego.
    Zawiesił wzrok na elegancko ubranej dziewczynie, zbliżającej się do baru ze swoją mniej elegancką, bardziej zbuntowaną, koleżanką. Obie miały może trochę więcej niż dwadzieścia lat, mogły być zarówno w wieku Amandine, jak i córki Untamo – ot, panienki z dobrego domu, które wyszły dziś wieczorem na żer. Odsłaniające nogę sukienki, dekolty i kwiatowe, lekkie perfumy.
    Podeszły do blatu, stając niebezpiecznie blisko stołka zajmowanego przez Losnedahl. Podśmiewały się z byle czego, zagadując barmana swoimi słodkimi słówkami, byle tylko skupić na sobie jego uwagę. Jedna z nich, ta zdecydowanie bardziej wyględna, widocznie miała we krwi już nieco bąbelków. Zabujała się bowiem tak, że niechcący zupełnie potrąciła Amandine torebką. Lekko, bo lekko, ale zauważalnie. Sama również zauważyła to, jednak poza krótkim obejrzeniem się za piegowatą poszkodowaną – nie wyrzuciła żadnego słowa w jej stronę. Ni grama przeprosin, po prostu szybko zmieniła obiekt zainteresowań, ponownie obdarzając calusieńką swoją uwagą biednego barmana. A jako, że traktowała się jako panią tego świata – gdy ten przesunął się nieco w bok, jej ciało również przechyliło się w nieco inny sposób – stykając się już z tym Amandine.



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    W którymś momencie wyciągnęła papierosa. Nie paliła dużo, ale nawet na te pojedyncze szlugi matka teatralnie wywracała oczami, a ojciec uśmiechał się pobłażliwie, co z kolei sprawiało, że na spotkaniach rodzinnych starała się nie mieć paczki w łatwo dostępnej kieszeni. Teraz jednak nie była na spotkaniu rodzinnym, a nikotyna dobrze smakowała do alkoholu.
    Papieros nie pasował do Amandine tak samo, jak ona nie pasowała do "Krakena". Używki nie współgrały z delikatnością buźki i bladym, niepewnym uśmiechem. Nie pasowały do codziennego wycofania się dziewczyny i do noska zmarszczonego nad fragmentami złota i kamieni szlachetnych. Z papierosem w dłoni Losnedahl przypominała nastolatkę, która za wszelką cenę próbuje wyglądać na dorosłą.
    Takie samo podobieństwo zrodziło się też, gdy ruda zacisnęła zęby i westchnęła krótko na szturchnięcie. Nie zareagowała od razu, w każdym razie nie zareagowała inaczej jak tylko posłaniem ostrego spojrzenia. Spojrzenia, na które winowajczyni nawet nie zwróciła uwagi, zbyt skupione na wyrzucanym właśnie potoku słodkich słówek.
    Dziewczynki z dobrego domu, cholera.
    Ustalmy jedno - sama Amandine też ze złego domu nie była. Powodziło im się przyzwoicie, nigdy nie narzekała na braki, wiele jej zachcianek było spełnianych jeśli nie od razu, to po jakimś czasie. Losnedahl odebrała też odpowiednie wychowanie, znała swą wartość - przynajmniej do czasu, gdy nie przesłoniło jej bycie berserkiem. Też miała dobry dom.
    Ale jednak dobry inaczej, niż te tutaj. Inaczej go rozumiała - i co innego z niego wyniosła.
    Gdy nieznana pannica zbliżyła się po raz drugi, zbliżyła zdecydowanie za bardzo, Amandine wyraźnie się spięła. Nie lubiła dotyku, a już na pewno nie lubiła dotyku obcych.
    - Przepraszam, możesz się trochę odsunąć? - zapytała jednak grzecznie, niezbyt głośno, kulturalnie - bo do tego zmuszało ją bycie córką Maire i Ivo. Do tego, żeby mieć swoją godność i żeby odnosić się do ludzi lepiej, niż oni odnosili się do niej.
    Wszystko jednak miało swoje granice.
    Zaszczycona znów tylko przelotnym, nieskażonym większym przejęciem spojrzeniem, Losnedahl czuje, że zaczyna płonąć - a to, och, to nigdy nie było dobre.
    - Nie dotykaj mnie - po raz drugi nie była już grzeczna, wyrzucone słowa przypominały raczej drapieżne warknięcie niż faktycznie ludzki, cywilizowany ton.
    Dziewczyneczki roześmiały się, jednak chyba coś powiedziała, rzuciła jakimś przezabawnym komentarzem - coś o nadwrażliwości, a może o tym, że dotykanie Amandine może sprowadzić jakąś chorobę i lepiej tego unikać. Może. Ruda nie była pewna. Przez gorącą mgłę otulającą ją coraz szczelniej, coraz bardziej zaborczo słyszała już coraz mniej, prawie nic. I coraz mniej rozumiała.
    Mięśnie zaczynały boleć od nadmiernego spięcia i ból ten musiał znaleźć ujście. Musiał.
    Jeszcze jakieś słowa, jeszcze ten słodki - zbyt słodki - głosić i ten tak leciutki, tak szczeniacki śmiech. Losnedahl czuła, że szumi jej w głowie i że szum ten zdecydowanie nie jest tym przyjemnym. Gorzki smak osiadł na języku a oczy, duże, ładne oczy w jednej chwili przybrały kształt niemal tylko kresek, zmrużone od nadmiaru światła.
    - Prosiłam o coś - rzuciła, a za słowami poszło odepchnięcie. Gest był słaby, siły w nim było tyle co nic - jak na Amandine. Ale to nadal mogło być za dużo, bo Losnedahl nawet słaba była... Cóż, silna. Zbyt silna.
    Szkło często pękało w jej drobnych dłoniach a szturchnięci ludzie zataczali się zaskoczeni, tracąc równowagę.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Dalej wszystko działo się zbyt szybko, by Untamo był w stanie wyłuskać szczegóły. Dodatkowo – bardziej nieroztropne dziewczyny ustawiły się w taki sposób, by ten nie dostrzegał obecnie Amandine w całej jej okazałości. Ot, po prostu widział drobne zawirowania przy kontuarze, bujanie się dziewcząt na boki, rozlewanie darmowych drinków przez barmana, który robił to raczej dla uzyskania wreszcie tego świętego spokoju, niż z sympatii dla zaczepiających go kokietek…
    A potem usłyszał mniej uprzejmie i mniej cicho wypowiedziane słowa z ust rudowłosej. I oczywiście równie mało wybredny komentarz dobrze ubranej dziewczyny, która nie dawała sobie w kaszę dmuchać i najchętniej ustawiałaby wszystkich tu zgromadzonych jak tylko chciała – niczym pionki na szachownicy. Byle tylko wszystko odpowiadało jej samej.
    Szkoda, że została tym razem popchnięta na tej planszy bez litości. I gdyby nie amortyzacja w postaci koleżanki u boku – pewnie skończyłoby się to boleśnie.
    - Świnia się prosi, świrusko  - odpowiedź była niezwykle na poziomie. Na poziomie mułu i runa leśnego, ale jednak na poziomie. A gdy to już przepychanie się i rzucanie komentarzy z najwyższej półki mieli za sobą – obecna rywalka Losnedahl mogła pozwolić sobie na coś więcej, widocznie wychodząc z założenia, że jej wolno trochę więcej i że ją na pewno każdy słucha.
    A skoro już tak właśnie sądziła – swoich możliwości nie chciała tłamsić. Po prostu odsunęła się od Amandine, zgodnie ze swoim przekonaniem, jakoby ta przenosiła jakieś choroby czy inne pchły, pasujące tak do tych najbardziej wyszczekanych (jak i z przekonaniem, że bycie popychanym wcale do fajnych nie należy). A potem zaczęła głośno komentować jej zachowanie, sugerując, że agresorkom alkoholu już nie podajemy, że pewnie wychowała ją jakaś banda frustratów, skoro zachowuje się w taki sposób, a tak w ogóle…
    - A tak w ogóle, to poproszę managera. Myślę, że sam uzna za słuszne wyrzucenie takiej klientki na zbity pysk. Ze mną się nie pogrywa, złotko – słowa te zabrzmiały tak słodko, że nawet Untamo słuchający tej całej paplaniny z ust blondynki, mało nie puścił pawia do szklanki. Właściwie – spodziewał się że w miejscu takim jak to, w okolicy takiej jak ta… Nikt nie będzie żądał tyle uwagi, że nikt nie będzie tak bardzo manifestował swojej obecności, że nikt nie będzie chciał być zapamiętanym…
    Widocznie pomylił się, pomylił i to srogo. Bo to co działo się dalej zarówno z rudą, wciągniętą w wir wydarzeń dziewczyną, jak i z blond prowokatorką i jej przydupaską-koleżanką, wyglądało bardziej na szczeniackie, szkolne zabawy niż na zachowanie odpowiednie dla dorosłych, wykształconych kobiet.
    I chociaż Untamo nie podniósł jeszcze tyłka z siedziska, zdecydowanie uważniej obserwował wydarzenia w okolicach przebywania barmana, który nieudolnie dość – próbował ostudzić gorące, kobiece i żądne krwi serca. Zresztą – nie tylko Sorsa skierował ku nim wzrok, właściwie robiła to już połowa gości, a już na pewno ci, którzy byli bliżej epicentrum zdarzenia.



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Oddychaj. Oddychaj. Oddychaj, do cholery!
    Oddychała, ale źle. Za szybko, za płytko, zbyt spazmatycznie, za bardzo dysząc palącym ją od środka ogniem. Łatwo się gubiła i bardzo łatwo traciła kontrolę chociaż czasem łudziła się, że już panuje nad sobą lepiej. Wydawało jej się, że czegoś się nauczyła i że jednak, może... Nie. Wydawało jej się. W rzeczywistości była wciąż tak samo zagubiona, jak rok, dwa, trzy, dziesięć lat temu. Tylko teraz znacznie mniej uchodziło jej na sucho. Mając trzynaście lat, mogła rozhisteryzować się na ulicy i co najwyżej spojrzano na nią z litością, troską, może z zażenowaniem. Mając dwadzieścia trzy lata, w takiej samej sytuacji uznana byłaby w najlepszym przypadku za wariatkę.
    Amandine, oczywiście, wszystko to wiedziała. Była rozsądna i wystarczająco inteligentna, by rozumieć takie rzeczy. Nie miało to jednak większego znaczenia.
    Słowa płynęły z lewej, z prawej, zbierały się wokół niej na podobieństwo wiru wodnego - i jak woda wyparowywały, nie będąc w stanie znieść pożogi trawiącej ją od środka, wylewającej się z jej serca, oczu, ze spiętych do granic możliwości mięśni. Oddech zaczynał boleć, gardło - palić jakby wypełnione dymem.
    - Bardzo proszę, może jednak... - Głos barmana umykał jej tak samo jak głosik zacietrzewionej panny. Coś słyszała, coś niby do niej docierało, ale - jakby nie pojmowała całego sensu. Sylaby składały się w zrozumiałe zwroty, ale było z nimi tak, jak z oddechem na szybie - istniał tylko chwilę, umykając zanim jeszcze zdążyło się nadać mu jakiś kształt, jakąś konkretną formę.
    - Proszę, nie potrzebujemy tu... Może lepiej będzie, jeśli...
    Oddychaj.
    Barowy stołek zakołysał się lekko, gdy Amandine wstała gwałtownie. Była drobna, ale, jak przystało na pełnokrwistego berserka, wciąż bardziej postawna niż oczekiwałoby się po kobiecie w jej wieku. Wyraźnie wykształcone mięśnie ginęły teraz wprawdzie pod długimi rękawami, ale siła - och, bogowie, aura siły otaczała Losnedahl znacznie bardziej wyczuwalnie, niż dziewczyna by sobie życzyła.
    I za łatwo przychodziło jej ją wykorzystywać.
    - Odszczekaj to - rzuciła oschle, krótko, szczekliwie. Czuła na sobie spojrzenia zgromadzonych w pubie i to zdecydowanie nie pomagało. Nie mogła się uspokoić, kiedy miała świadków. Nie mogła ochłonąć, kiedy patrzyli ludzie. Instynkt kazał jej walczyć, wrzeszczeć o swojej sile i znaczeniu, coś udowadniać. Miała widownię i mieli o niej mówić, tego łaknęło jej serce.
    Ona sama - ona tego nie chciała. Ale nie potrafiła sobie poradzić.
    - Odszczekaj to, suko - warknęła niczym naburmuszona nastolatka, ale gdy odpowiedział jej tylko śmiech, radosny, pogardliwy, tak do bólu wyrachowany, w Amandine nie zostało już nic nastoletniego. Gdy jej ręka wystrzeliła ku gardłu pannicy, gdy drobna dłoń rudowłosej zacisnęła się tuż na łączeniu głowy z szyją oponentki i gdy stopy przeciwniczki oderwały się lekko od ziemi, gdy rudowłosa dźwignęła ją w górę - nie było w tym nic dziecięcego i niepoważnego.
    Losnedahl była żywą furią, szalejącym ogniem, wcieleniem dawnych wyobrażeń o duchach wojny. Była kimś, kim nigdy, nigdy nie chciała być.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Nikt na pewno nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
    I chociaż w świecie tym mało było bohaterów, bo w końcu ci żyli doprawdy krótko, jakiś młodziak siedzący przy stoliku może półtora metra od centrum zdarzenia, poderwał się z krzesła byle tylko pomóc którejś z dam, ale chociaż je rozdzielić. Zderzył się z ramieniem kogoś, kto właśnie wszedł od strony drzwi, a kto wydawał się był jego kolegą, który jeszcze chwilę temu wyszedł na papierosa.
    Widocznie na wielu osobach działania Amandine robiły wręcz chore wrażenie. Rzadko widywało się tak silne kobiety, które byłby w stanie utrzymać inne dziewczęta w jednym, tylko jednym ręku. Widocznie nikt nie pomyślał jeszcze o możliwości berserku w wykonaniu rudej. Widocznie większość sądziła teraz, że zwyczajnie należy się jej bać. Albo gapić się na nią jak sroka w gnat, ignorując to, że komuś właśnie dzieje się krzywda.
    Na co jednak Amandine mogła liczyć na pewno? A no na pacnięcie ciężką torebką koleżanki dziewczyny, którą właśnie przyszło jej dręczyć. Ta w porywie szaleństwa czy też zwykłej chęci pomocy uciśnionej – waliła na oślep o rękach i po bocznej części ciała rudowłosej. A jako, że barman stał w pierwszej linii i chyba poczuł się wyjątkowo niezręcznie w obliczu tego, co przyszło mu tam wiedzieć…
    Pomknął szybko na zaplecze, chcąc widocznie wezwać Straż, która wreszcie byłaby w stanie skutecznie oddzielić dziewczęta od siebie, albo raczej – wyrzuci je na zewnątrz i pozwoli bić się dalej, aż do znudzenia. Młody człowiek nie sądził w końcu, że będzie w stanie rozdzielić trzy rozgrzane potyczką kobiety.
    W tym czasie wydarzyło się coś, czego nikt nie mógł się dotychczas spodziewać. Jakiś facet, korzystając widocznie z chaosu jaki powstał przy kontuarze, wskoczył za niego i próbował wydobyć dla siebie darmowy trunek, a widząc to Sorsa, jak to Sorsa – obruszył się:
    - Ej, zostaw to… – a kiedy już wstał, wychylił się do przodu, byle wyrwać złodziejowi flaszkę z ręki. Jako, że złodziejaszek nie chciał zbytnio dawać za wygraną – pociągnął mniejszego i lżejszego Strażnika za sobą, sprawiając, że ten niemalże położył się na kontuarze. Szarpnąwszy mocniej butelką co prawda wyrwał ją Sorsie, jednak w związku z działaniem sił, których nikomu nie chciało się teraz tłumaczyć, musiał przestąpić kilka kroków wstecz. Kilka kroków, bo w efekcie skończył zderzając się z jakimś jeszcze wyższym i silniejszym mężczyzną, który widocznie rozpoznał go jako jednego z przedstawicieli przeciwnego „ulicznego stronnictwa”.
    Również między nimi wywiązała się szarpanina.
    Tak opłakana w skutkach, że gdy jeden z mężczyzn próbował pacnąć butelką swojego konkurenta… Niechcący rozbił ją na głowie wciąż pogrążonej w szarpaninie Rudowłosej, niechcący ją ogłuszając.
    Sorsa, gdy tylko stanął z powrotem na własnych nogach i zorientował się w tym co się dzieje (odrobinę chociaż, chaos był bowiem zbyt wielki by był w stanie widzieć wszystko klarownie), postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Czar który uciekł z jego ust i dłoni okazał się dla niego idealnym rozwiązaniem.
    - Hlaupa – wyrzekł, a wkrótce zaklęcie zadziałało, czyniąc podłogę niezwykle śliską. A jako, że on sam stał jeszcze przy kontuarze – mógł się go podtrzymać i uniknąć upadku. Ale reszta? Niekoniecznie. W końcu kto spodziewał się nagle magicznej artylerii…



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Pamiętała jak to było, kiedy zachowała się tak po raz pierwszy. Tak - czyli nieodpowiedzialnie, zbyt gwałtownie, zbyt niepasująco do swojej aparycji. Bo była drobna, więc czemu tak łatwo przychodzi jej złamać komuś nos? Przecież jest tak niewysoka i ręce ma takie szczupłe, jakim cudem może tak po prostu zbić z nóg chłopca ze starszego rocznika? I dlaczego nie ucieka, gdy ktoś odzywa się do niej paskudnie, dlaczego odpowiada na niewybredne zaczepki zamiast spłonić się, zawstydzona?
    Pamiętała, jak to było wtedy - i teraz było tak samo. Trzymając wprawdzie pannicę w żelaznym uścisku drobnej dłoni nie zastanawiała się i nie analizowała, miała jednak ogólne wrażenie, że to się powtarzało. Tkwiło w niej podświadome przekonanie, że raz za razem robi dokładnie to samo. To było jak deja vu, tylko wracające wciąż i wciąż, i w dodatku prowadzące ze sobą poczucie zażenowania. Wstydu. A na końcu - także lęku.
    Bo ciągle, niezmiennie, robiła to wszystko, z czego próbowała się wyleczyć.
    Kątem oka rejestrowała jakieś zamieszanie, jednym uchem wpadały jej jakieś urywane słowa i gwar sali. Lekkie drgnienie nozdrzy zdradzało, że być może wychwyciła ulotny, metaliczny zapach krwi ze świeżo rozciętej skóry lub dopiero co złamanego nosa. Nie odwracała się jednak, nie szukała, nie próbowała zorientować się, co tak naprawdę działo się wokół.
    Była jak zwierzę, zaszczute, osaczone, a przez to - agresywne. Agresywne jak diabli.
    Puściła swą ofiarę ledwie na moment przed tym, jak sama została zaatakowana... Nie, właściwie jak zarobiła przypadkiem, rykoszetem. Zdążyła pchnąć już nie tak wyszczekaną dziewczynę na bar, pchnąć tak skutecznie, by przejechać panną kawałek po gładkim blacie i zepchnąć jedną czy dwie stojące na drodze szklanki - a potem nagle w głowie zaszumiało jej a świat zakołysał się w posadach.
    - Co... - rzuciła krótko, szczekliwie i trudno było stwierdzić, czy zdanie miało się jakoś rozwinąć, bo choćby nawet, to Amandine nie dała rady zebrać słów do kupy.
    Potrząsnęła głową, ogłuszona, próbując odzyskać trzeźwość myślenia. Nie szło łatwo. Jaskrawe błyski umknęły jej w końcu sprzed oczu, gdy sięgnęła dłonią do płomiennych włosów - całkiem świadomie wyczuła między nimi lepką stróżkę krwi, poza tym jednak była zagubiona. Jednocześnie wiedziała i nie wiedziała co się dzieje i, na bogów, to był szalenie dziwny stan.
    Gdy zaś w końcu udało jej się namierzyć tego, który przyprawił ją - dosłownie - o ból głowy i gdy z głuchym sapnięciem gotowa była wyciągnąć już po niego ręce, szarpnąć za koszulę i, być może, rozdrapać twarz paznokciami - wtedy właśnie wyrżnęła jak długa na nagle śliską podłogę.
    - Kurwa mać! - ryknęła jeszcze, nieudolnie próbując się pozbierać, ale gdy pierwsza, a potem kolejne starania spełzały na niczym, furia zaczęła powoli ustępować zagubieniu i lękowi. Szał berserka, rozniecony paroma słowami, teraz przygasał niemal tak szybko, jak się pojawił - pozostawiając po sobie wyczerpanie.
    Szarpnęła się jeszcze, gwałtownie odpychając jakiegoś typa, który próbował użyć jej jako wsparcia przy podnoszeniu się i uniosła się na czworaka, dysząc ciężko, poza tym jednak zaczynało brakować jej sił.
    Mogła być berserkiem, ale wcale nie zawsze była silna. Nie w każdym tego słowa znaczeniu.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Może zadziałała nieco nieopatrznie. Może nie powinien pchać się z takim zaklęciem w takich warunkach – może przemiana podłogi w lodowisko nie była dobrym pomysłem w momencie, gdy ludzie i tak szarpali się i obalali pod ciężarem swoich ciosów.
    Może. A może zrobił wszystko dobrze, utrudniając dalszy przelew krwi i ograniczając straty w ludziach i sprzęcie. I to nie tak, że w żaden sposób nie kwestionował swoich własnych działań i nie rozważał ich skuteczności – w końcu nie był zadufanym w sobie dupkiem, potrafił przyznać się do błędu kiedy taka była potrzeba, w tej sytuacji natomiast – recenzja miała nadejść dopiero później. Dopiero wtedy, kiedy opuszczą pomieszczenia pubu… O ile oczywiście je opuszczą w tym całym chaosie.
    Podtrzymywana do tej pory przez Amandine blondynka również osunęła się na ziemię, a łapiąc się za kark i masując go nerwowo, oddychała ciężko jak astmatyk. Jej koleżanka również poślizgnęła się na powierzchni pokrytej zaklęciem, a kiedy obiła już sobie o nią tyłek, warknęła coś niczym zdziczała – wściekła zarówno na swoją kumpelę, której musiała niegdyś  bronić własną piersią, jak i na rudowłosą, która zdecydowanie zagrała jej na nerwach mocniej niż ktokolwiek wcześniej w tym lokalu.
    Obecnie Amandine, ogłuszona butelką, szumem w uszach i nagłym upadkiem, mogła zauważyć, że zaklęcie nie pokryło podłogi całego lokalu. Głównie zajęło ono przestrzeń w pobliżu szynkwasu, pozwalając gościom oddalonym od niego zarówno wstać od stołów, jak i udać się do drzwi, byle opuścić ten cyrk na kółkach.
    I właśnie tym spostrzeżeniem kierował się Sorsa, próbując ostrożnie stawiać kroki ku bezpiecznej przystani. Pomalutku, bez pośpiechu… Co jakiś czas zabujawszy się na własnych nogach i prześlizgnąwszy się kilka centymetrów.
    Szkoda, ze w tym wszystkim musiał minąć też wściekłą dziewczynę, która nie zważając na opłakany stan Amandine, chciała zemścić się i podchodząc do niej na kolanach, złapać ją za kudły i wytarmosić widocznie w obronie honoru swojego i towarzyszki-blondynki.
    Widząc to, Untamo poczuł się jakoś dziwnie zobowiązany do pomocy. Nie żeby darzył sympatią którąkolwiek z szarpiących się młódek, bardziej czując irytację za samą myśl o tym, że ich utarczki zrujnowały mu spokojny wieczór… Jednak Rudowłosa była jawnie ranna, z jej głowy sączyła się krew, a bycie samą przeciwko dwójce nafukanych panien i tak nie należało do rzeczy przyjemnych.
    Gdy więc kobieta wyciągała już łapska ku Amandine, Sorsa spróbował złapać Losnedahl za fraki i odciągnąć od oponentki. I chociaż działanie to w rzeczy samej – przyczyniło się do zwiększenia podległości miedzy rudą a napastniczką – Sorsa mógł podziwiać, jak podłoga zaczyna niebezpiecznie zbliżać się do jego twarzy.
    W końcu obalił się i on – na bok, na jedno ramię, które w tym momencie zaczęło go najzwyczajniej w świecie boleć. Wydał z siebie jęk niezadowolenia, jednak gdy tylko ciśnienie związane ze zderzeniem z podłożem nieco od niego odpłynęło – próbował doczołgać się już do bardziej szorstkiej powierzchni.



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Radziła sobie, tak jej się wydawało. Widząc, że jej oponentka nie zamierza odpuścić, Amandine była na nią gotowa - a przynajmniej sądziła, że jest. Posyłając dziewczynie wilcze spojrzenie, czekała. Miałaby się cofnąć? Spróbować dostać do drzwi, wyrwać się z pubu? Nie. Szał berserka mógł ją opuszczać, ale miała jeszcze swoją godność i swój własny, głupi upór.
    Blondyna była już blisko, niemal na wyciągnięcie ręki, gdyby Losnedahl zdecydowała się tylko ją unieść. Rudowłosa całkiem nieźle już widziała rumieńce złości na policzkach tamtej i ognisty błysk w oczach rozpuszczonej pannicy. Tak naprawdę to wystarczyłoby by, być może, szał wrócił. Wystarczyłoby, by ogień znów zapłonął w żyłach Amandine, wyżerając resztki jej sił. Potem? Potem pewnie nie potrafiłaby już wstać o własnych siłach, a jeśli nawet, to na pewno nie wróciłaby do domu. Nie dałaby rady. Potem jednak nigdy nie było ważne, gdy budziły się jej zdziczałe instynkty.
    Bardzo nie chciała, by szał obudził się znowu. Nie chciała też jednak, by potraktowano ją tak.
    Szarpnięcie za fraki, w założeniu niemające zapewne być niedelikatnym, przeczołgało ją po oblodzonej powierzchni, a potem - ustało, gdy nieznany rudej mężczyzna, podobnie jak wcześniej ona sama, przegrał z śliską powierzchnią.
    Amandine nie mogła wiedzieć, że to właśnie on stał za zafundowaniem im takiego otoczenia. Nie mogła wiedzieć, bo przecież nie rozglądała się. Jeszcze kilka chwil temu nie liczyło się nic poza przeciwniczką. Nic, poza...
    Znów śmiech.
    - Jasne, uciekaj! - słyszała jadowity głos blondynki. - Niech stary cię zabiera, pokazałaś już, co potrafisz. - Śmiech, parszywy, obłudny, pełen satysfakcji. - Głupia suka.
    Losnedahl zadrżała, drapiąc paznokciami lód.
    - Muszę wyjść - rzuciła krótko, chrapliwie, do nikogo konkretnego. - Muszę stąd wyjść - powtórzyła zdławionym głosem, wyrzucając słowa na przydechu, jakby z trudem.
    Przed oczyma zatańczyły jej mroczki osłabienia, w żyłach gromadził się ogień.
    - Muszę… - słowa jej uciekały, gdy na czworakach zaczęła sunąć po lodzie i wreszcie, kilka chwil potem, uchwyciła się szorstkiej powierzchni niepotraktowanej zaklęciem podłogi.
    W którymś momencie spojrzała na nieznajomego. Patrzyła, ale nie do końca widziała. Obraz rozmywał się i tracił barwy.
    - Pomóż mi - głos zazgrzytał jej w gardle, więc odchrząknęła cicho. - Niech mi pan pomoże - zawahała się. - Proszę.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Tak długo jak w głowie rozchodził się pisk i szum, a serce pompowało większość krwi do poobijanej ręki, która z pewnością będzie mogła poszczycić się rozległymi sińcami, Untamo miał krótki problem z tym co dzieje się wokół niego. Może nie powinien okazywać takiej słabości, jako że był pracownikiem jednak fizycznym i dodatkowo mundurowym, jednak atmosfera baru zwykle nie sprzyja ciągłej czujności. Dodatkowo ten zdradliwy półmrok który panował tu wieczorami był kolejnym czynnikiem, który wpłynął na późniejsze zauważenie błagań zwróconych początkowo w przestrzeń przez Amandine.
    Dopiero gdy te wydawały się trochę bardziej osobiste, gdy dotyczyły już „pana”, podniesiony do klęczków Untamo, łapiący się za bolące ramię zrozumiał, że mógł być wzięty za koło ratunkowe. Z niewyraźną miną rozejrzał się przez ramię, a widząc powód jego wywrotki w postaci ogłuszonej, rudej dziewczyny, nie potrafił odmówić.
    Gdy miałeś dobre serce, musiałeś mieć twardy tyłek. Dlatego ból fizyczny na krótką chwilę poszedł w odstawkę, by ustąpić miejsce zwykłej chęci pomocy. Z trudem, wolną dłonią łapiąc się za krzyż, który po zderzeniu z podłożem również nie czuł się najlepiej, powstał na dwie nogi. Zabujał się na nich beznadziejnie, gdy ktoś z pośpiechem opuszczający lokal zwyczajnie wyjechał mu z bara. I może zacząłby kląć, marudzić i wytykać brak wychowania, skoro nie został przecież przeproszony, jednak poddał ten pomysł i tak nie mając już na kogo kląć. Delikwent w końcu opuścił „Krakena”.
    - Możesz… Wstać? – a widząc, w jak lichym położeniu znajduje się Amandine, dodatkowo widząc sączącą się z jej czaszki krew – nie czekał nawet na odpowiedź. Próbował złapać ją z całej siły za ramię jakby ignorując fakt, że może uszkodzić tkanki, popsuć stawy czy narobić jej siniaków. W momentach takich jak ten nikt z zasady nie rozdrabniał się – liczyło się po prostu to, by wyjść z miejsca o jak najmniejszym szwanku. Gdyby dziewczyna naparła na niego większą siłą lub co gorsza – polegała całkowicie na tej jego – zapewne na moment poruszaliby się nieco krzywiej, chybotliwie i niepewnie – poobijany Inspektor nie czuł się najlepiej, a bycie podporą dla nawet niższej osóbki sprawiać mogło problem. Szczególnie dla kogoś, kto nigdy nie był typem siłacza i oscylował w podobnych kręgach masy ciała.
    Poprowadzenie Amandine do wyjścia było nieuniknione. Obserwatorzy całego zjawiska, żądni krwi klienci pubu, odchodzili z drogi Strażnikowi zajmującemu się „pozbywaniem ciał z pola bitwy”. Ciągle niosły się za nimi krzyki tych furiatek na prochach, ale czy było to ważne? W tym momencie w końcu byli już poza lokalem, gdzie Sorsa pomógłby posadzić ranną na parapecie, samemu również stękając nad swoim ramieniem.
    - Tylko mi tu nie zasypiaj… – powiedział błagalnie, chociaż z pewnym cieniem irytacji.



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Do chwili, w której opuścili bar, była świadoma może połowy tego, co się z nią działo. Mężczyzna usłyszał jej prośbę - to na pewno. Musiał, skoro zaraz pomógł jej wstać. Podniesienie się do pionu nie było proste tyleż samo przez aktualną niedyspozycję pomocnika co i jej własną. Mimo tego starała się, a efekty tych starań były jednak dostrzegalne. Stała, wspierając się wprawdzie na mężczyźnie, ale jednak nie całym swoim ciężarem. Potrzebowała chwili, by odnaleźć się w nowym położeniu, ale gdy już jej się to udało - gdy określiła swoje miejsce w pubie i zmusiła ciało do względnego posłuszeństwa - było lepiej. Mogła stać, mogła iść, a wszystko to względnie o własnych siłach.
    Nie grymasiła na to, że boli - głowa, ramię, za które szarpnął ją nieznajomy mężczyzna. W obecnej sytuacji nie bardzo mogła sobie pozwolić na niezadowolenie, prawda?
    Prąc do wyjścia nie słuchała już ani krzyków pozostawionych przy barze pannic, ani szeptów mijanych ludzi, ani szamotaniny gdzieś w dalszym kącie pubu, gdzie ktoś wciąż próbował coś jeszcze ugrać. Nie słuchała. Liczyło się tylko stawianie kolejnych kroków - i drzwi, coraz bliższe.
    Gdy opuścili lokal, zimne powietrze smagnęło ją otrzeźwiające w policzki. Na chwilę zabrakło jej tchu. Kurczowo wczepiając się w ramie mężczyzny, by nie stracić równowagi, zachwiała się, gdy mroczki zatańczyły jej przed oczyma.
    - Ja nie... - zaczęła, w kolejnej chwili słowa umknęły jej jednak i już nie wiedziała, co dokładnie chciała powiedzieć. Że nie może? Że nie czuje się najlepiej? Jedno i drugie było widać.
    Posadzona na parapecie, przez parę minut skupiała się tylko na tym, żeby oddychać - najpierw zbyt szybko i zbyt płytko, stopniowo jednak coraz głębiej, coraz bardziej kontrolowanie. Zaciskając dłonie na brzegu zimnego siedziska, czuła, jak palce sztywnieją jej trochę z zimna, gdy ostatecznie opuszczał ją rozgrzewający dotąd szał.
    W końcu podniosła głowę i, wreszcie zupełnie przytomnie, spojrzała na mężczyznę.
    - Przepraszam, ja... - wychrypiała bezradnie. - Ja narobiłam problemów.
    Nie rozpłacz się, przemknęło jej przez myśl i była to komenda prosta, ostra, do bólu zrozumiała. Wiedziała, skąd się wzięła. Gdy opuszczały ją siły, gorące łzy płynęły łatwo i nieskrępowanie. Nie rozrycz się, do cholery.
    Chwilowo posłuszna rozumowi, póki co trzymała się całkiem nieźle. Nie płakała. Trzymała nerwy na wodzy. Wyglądała tylko jak zbity pies, ale na to niewiele mogła już poradzić.
    - Nie zasnę - odpowiedziała na słowa mężczyzny, tej odpowiedzi akurat wyjątkowo pewna. - To raczej... - chrząknęła cicho i skrzywiła się, poprawiając nieznacznie na parapecie. - To raczej mi się nie zdarza. Przynajmniej w takich sytuacjach. - Uśmiechnęła się przelotnie, wymuszenie, bo wcale nie była rozbawiona.
    Milcząc przez dłuższą chwilę, analizowała pulsowanie w głowie, światełka tańczące przed oczami i nieprzyjemną suchość w gardle. Gdy znów spojrzała na mężczyznę, dostrzegła wreszcie jego grymas bólu.
    - Panu też się dostało - stwierdziła, bo i nie było o co pytać. - Nie chciałam - rzuciła, przekonana chyba, że kontuzja nieznajomego to też jej uczynek. - To nie miało tak wyglądać. - Zwiesiła głowę, próbując uspokoić mdłości i cisnące się jednak do oczu łzy.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Chłód podwórza nieco go pobudził.
    Sprawił, że wszystko co chwilę temu bolesne, obłożyło się naturalnym okładem z wiatru i przenikającego przez tkaniny zimna. Przypomniał sobie o tym, że szalik zostawił najpewniej na kontuarze pubu, jednak nawet przez myśl nie przeszło mu obecnie zawracanie sobie głowy powrotem tam. W końcu ani nie mógł zostawić nieznajomej w takim stanie, ani nie chciał narażać się na kolejne uszczerbki na zdrowiu.
    Trudno, będzie musiał wybrać się na zakupy.
    Czemu jednak myślał o tym już teraz? Gdyby nie szczękające z mrozu i stresu zęby, pewnie buchnąłby śmiechem nad swoimi podążającymi dziwnymi ścieżkami myślami. Całe szczęście, że jednak tego nie zrobił. W końcu strach pomyśleć jak działanie to mogłoby wpłynąć na tak zbolałą i wystraszoną Losnehahl?
    - No… Narobiłaś – może powinien ją okłamywać, może powinien pocieszać i sugerować, że to nawet częściowo nie była jej wina, jednak cóż… Mydlenie oczu dziewczynie, która była w stanie podnieść dorosłą osobę jedynie trzymając ją za szyję wydawało mu się niezręczne. Dodatkowo pod płaszczykiem jej winy mógł ukryć swoje nie do końca trafione zaklęcie. – Wy gówniarze macie w sobie tyle werwy, kurwa mać…
    A mówiąc to zajął miejsce na parapecie zaraz obok Amandine, nie przejmując się widocznie że w stanie takiego osłupienia mogłaby wierzgać czy zacząć uciekać. Widocznie wyszedł w tym wszystkim z założenia, że jeżeli ta chciała uciekać i nie miała ochoty przyjąć jego pomocy, to droga wolna. Pewnie i tak obali się gdzieś, potknąwszy się o własne nogi lub omdleje z wysiłku.
    Dopiero widząc z bliska jej sączącą się wśród rudych włosów ranę, która pobłyskiwała wilgoscią w świetle wieczornych latarni, odezwał się do niej jakby trochę uprzejmiej niż wcześniej.
    - Mniejsza o mnie, poobijałem sobie po prostu gnaty… Spójrz lepiej na siebie, mogę dotknąć? – a kiedy już zadał pytanie i uspokoił swoje sumienie, które nakazywało poprosić o zgodę nim przejmie się inicjatywę, zbliżył palce do rozciętej skóry głowy i czując na nich wilgoć i lepkość krwi, struchlał. A potem pośpiesznie wstał. – Musimy… Musimy zabrać cię do lekarza.
    Nie wiedział czy miał siłę ją teleportować. Właściwie – czuł, że zaklęcie się nie powiedzie, szczególnie, że ich destynacja wcale nie znajdowała się tak blisko jak mogło się wydawać. Zaczął po prostu kalkulować co powinni zrobić by dostać się do nawet kwatery Kruczej Straży. Albo…
    - Albo chociaż pod jakikolwiek dach. Teleportuję nas do mojego mieszkania, jest niedaleko… Zgodzisz się? Ale masz u mnie dług, młoda… – mruknął.



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Oddychała ciężko, z każdą kolejną chwilą czując, jak boli ją… Cóż, wszystko. Mięśnie. Kości. Zaciśnięte mocno zęby, palce kurczowo zaciśnięte na parapecie. Egzystencja. Wszystko. W którymś momencie zaczęła kołysać stopami nad chodnikiem, był to jednak raczej wyraz zdenerwowania niż beztroski.
    Nie czuła się dobrze.
    Gdy mężczyzna usiadł obok, drgnęła lekko, ale to tyle. Nie miała powodu, by odmawiać mu miejsca obok, ba - była mu winna, bo z jej winy został poszkodowany. Gdyby bardziej nad sobą panowała, byłoby...
    Stop. Nie zaczynaj od nowa.
    Na słowa nieznajomego mimowolnie parsknęła śmiechem. Wy gówniarze macie w sobie tyle werwy. No, pewnie. Rzeczywiście na to wyszło. Miała zdecydowanie za dużo werwy, mężczyzna nawet nie wiedział, jak wiele.
    - Ja... Tak. Chyba tak - odpowiedziała z wahaniem, doceniając jednak, że nieznajomy w ogóle zapytał zanim jej dotknął. Niewielu ludzi to robiło. Braterskie klepanie po plecach, spontaniczne przytulenie, poklepanie po policzku czy, jak teraz, troskliwe dotknięcie zadrapania czy siniaka - dla wielu to były naturalne odruchy. Dla Amandine - nie. To nie tak, że bała się dotyku czy że go nie lubiła - wręcz przeciwnie, bliskość była dla niej szalenie ważna. Ona po prostu nie ufała - innym, ale przede wszystkim sobie. Była tykającą bombą i nigdy nie mogła być pewna, jak zareaguje na kogoś innego. Obcego. Łamanie pierwszych lodów przychodziło jej z trudem właśnie przez to, że bała się cokolwiek zaczynać, a bała się cokolwiek zaczynać, bo człowiek był jej obcy i... Błędne koło. Gdy już jednak ktoś skradł jej serce, był dla niej naprawdę ważny. Jak Einar, na przykład. Tym gorzej, że nie potrafiła potem dbać i że, prędzej czy później, uciekała.
    Czekała cierpliwie, gdy mężczyzna oceniał jej obrażenia, a potem, widząc nagłe obawy, przygryzła wargę niepewnie. Było aż tak źle? Nie czuła się za dobrze, ale wydawało jej się, że... Cóż, mniejsza z tym. Skoro nieznajomy twierdził, że potrzebowała pomocy, to chyba tak było. Nie miała raczej innego wyjścia jak uwierzyć mu na słowo.
    Z tym, że wizja udania się do mieszkania kogoś, kogo zupełnie nie znała, nie była wcale łatwa do zaakceptowania. Ani trochę.
    - Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł - rzuciła, nagle spięta. - Ja nie... - Nie potrafiła wytłumaczyć, o co chodzi, nie zdradzając przy tym, kim jest. A przecież zwykle nie opowiadała. Bycie berserkiem nie było powodem do wstydu, ale dla Amandine nie było to też coś, czym chciałaby się chwalić.
    Ostatecznie milczała przez dłuższą chwilę. Gdy jednak krew nie chciała przestać płynąć, a mdłości wciąż męczyły ją tak samo, jak przed paroma minutami, musiała skapitulować.
    - Dobrze - rzuciła, zanim zdążyła się rozmyślić. - To chyba... Chyba w porządku - zawahała się. - Dziękuję - dodała po chwili, jeśli to możliwe - jeszcze ciszej niż przedtem.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Zbity pies (czy niedźwiedź?) i zbity kruk tkwili zawieszeni w tej marnej przestrzeni, z gwarem lokalu za sobą i ciszą wieczornego miasta dookoła. To, że Sorsa wybierał się do lokalu sam, a prawdopodobnie wróci do domu z kimś było nie lada osiągnięciem – ba, zwyczajnie mu się nie zdarzało. Nie miał przeraźliwie wielu przyjaciół, a już na pewno nie takich, których chciałby przenocować w swoim mieszkaniu pełnym choroby matki i czasami niezadowoleń córki.
    Właściwie przez moment poczuł nawet lęk związany z tym, co pomyśli o nim nieznajoma widząc w jak umiarkowanie dobrych warunkach przychodziło mu żyć. Co prawda nie spodziewał się by te były aż tak złe, jeżeli weźmie się pod uwagę inne mieszkania w jego okolicy, jednak nie wiedział z jakiego domu pochodziła Amandine. Może kiedy dojdzie do siebie i nie będzie potrzebowała już pomocy, wypnie się na niego albo nagada jakieś krzywdzące głupstwa, karząc go za dobre serce, które chciał jej okazać?
    A może była po prostu normalną dziewczyną, która tego wieczoru znalazła się w złym miejscu o złym czasie? Zresztą, jeżeli by tak było, można byłoby z lekkością stwierdzić, że coś ich łączyło – on sam nie spodziewał się, że tym razem przy kontuarze poleje się krew, a on będzie musiał rzucić wyjątkowo nietrafione zaklęcie.
    A propos rzeczy nietrafionych – w kolejnej części ich przygody, kiedy dwie dziewczyny szukające wcześniej zwady, opuściły lokal zmuszone do tego przez kogoś, kto wyjątkowo głośno krzyczał na ich brak wychowania, Sorsa zadecydował, że nie należy dłużej zwlekać – może Losnedahl nie będzie czuła się lepiej, gdy dokonają tego szybko, jednak nim na nowo wzrok żądnych krwi dziewcząt spocznie na ich obliczach – należało się spieszyć.
    Untamo bez zawahania złapał dziewczynę pod rękę, nie widząc w tym zresztą niczego zdrożnego – chciał jej pomóc, a jeżeli ta oczekiwała pomocy w opatrzeniu swojej głowy, na dotyk i tak musiała się zgodzić. Być może nie powinien robić tego tak nagle, być może powinien uprzedzić – jednak teraz, kiedy byli już pod drzwiami niedalekiego mieszkania, niewiele pozostawało do dyskusji. W ciemności klucz ledwo pasował do zamka – jednak gdy ten już zazgrzytał, a drzwi otworzyły się, wreszcie mogli ujrzeć światło, które rozświetlił zaklęciem.
    Mieszkanie pachniało starymi książkami i obiadem u babci. Sorsa zaprosił dziewczynę do środka, Pozwolił sobie na poprowadzenie jej do kuchni, gdzie wysunął krzesełko i zaczekał, aż ta zajmie miejsce. W tym czasie on zajął się tym, by jak najszybciej przywołać córkę do domu.
    W końcu to ona była tutaj ich nadwornym medykiem.

    Amandine i Untamo z tematu



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss




    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.