Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    I think about you, I think of the past (E. Halvorsen & L. Westberg, wrzesień 2000)

    2 posters
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Krajobrazy pamięci mienią się blaskiem jednej, wybitnie znajomej twarzy, oświetlone rozłożystymi snopami dawnych, jednak niezasklepionych wspomnień, wstęgami niemiłosiernej i nieskończonej nostalgii. Biel posiwiałych włosów nadaje kobiecemu obliczu zasłużoną dostojność, wąwozy zmarszczek nienawykłej do szczodrych uśmiechów fizjonomii, oplatają ją pajęczyną przemijania, pułapką, wiążącą się z nieuchronną erozją, potrzebą metamorfozy pod dłutem przebiegu lat. Widział ją - postrzegał, tak, jakby stała obok, z założonymi w krzyż sceptyczności rękami zastygłymi na piersi, widział ją, dumnie spoglądającą z figlarnym refleksem w oku, jednym z niewielu, wąskich w arsenale czynników zdradzających sympatię. Nie uznawała słów, odrzucała zbyt częste i niepotrzebne gesty, poruszając się po rozległych, przymglonych peryferiach domysłów - powinien wiedzieć, że zależało jej na nim - znalazła go, zapewniając ostoję dachu nad głową, podejmując się ciężkich, ołowianych trudów wymagań wiążących się z wychowaniem obdarzonej mącicielską tendencją latorośli. Zdarzało się, że rozważał, czy postąpiła dobrze, ze swoją sztywną restrykcją, nieskorą do ruchliwości jak ogorzały reumatyzmem zawias schorowanego stawu, z pragnieniem, aby dorastał jak najzwyklejszy chłopiec, aby nikt z nich nie wiedział, aby się nie domyślił. Zasiała, pod hektarami skóry tkliwej, przewrażliwionej duszy, chwast szumiącego lęku, strachu, przed własną, pogardzaną w spojrzeniach innych naturą. Zastanawiał się, w jaki sposób wyglądałby - tu i teraz - gdyby nie słuchał jej zimnych porad, zaleceń, rozpłatujących powietrze jak wyostrzony kieł miecza, gdyby, od samego początku, ludzkość stała się przekonana o kołyszącej się za plecami hańbie zwierzęcego ogona. Zastanawiał się, czy miałby szansę na rozwój choć jednej spośród największych pasji, czy rzeczywiście, pełniłby zgodnie z utartym na powierzchni umysłów przekonaniem, rolę osoby do towarzystwa w najmniej powściągliwym znaczeniu wyświechtanego frazesu. Czy inni, bogowie, czy choćby, tylko, ktokolwiek, mógłby przyjąć go takim, jakim właściwie jest, uchowany pod tkanką - grubym, ochronnym naskórkiem kłamstwa.
    Nie.
    Nie.
    Byłby nikim.
    Teraz - przynajmniej może udawać kogoś.
    Łuna tęsknoty uniosła się, osiągając zarazem pozę niechlubnego zenitu, wzbierając, wyostrzając się w swojej jawnej, zachłannej intensywności. Odczuwał jej wieczny brak, pustkę, która nastała złowieszczo po jej odejściu, po śmierci, jaka strąciła ją z szachownicy świata. Miał wydrążoną w tym określonym miejscu, ziejącą źrenicę dziury, patrzącą się przenikliwie, pochłaniającą krążące po orbitach świadomości myśli, dziurę, niechętną do zagojenia, wydrążoną przez pasożyty, żarłoczne, nieposkromione larwy powstających w nim negatywnych uczuć. Uległ, pod naporami wydarzeń rozświetlających się na ekranie umysłu. Postanowił, pod ich bezwzględną perswazją, przygotować wypieki zgodnie z jej wyjątkową recepturą. Sam, wielokrotnie pomagał jej w domowych czynnościach; miał tylko ją - w chwili obecnej nie miał nikogo więcej.
    Prosty, nienazbyt skomplikowany przepis owocował przyjemnym, słodkim zapachem dryfującym po konstelacji pomieszczeń okalających kuchnię. Wyjął rozgrzaną blachę, pozwalając ciasteczkom na zasłużone, niezbędne im ostygnięcie. Niedługo później, do jego uszu uderzył głuchy, powtórzony zwyczajową wielokrotnością odgłos pukania.
    Nie roztrząsając, kogo miał witać w progach, podążył w kierunku drzwi.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Pamiętała dzień, w którym pod osłoną nocy spotkali się w zamkniętych ścianach domostwa. Krzyk niczym sztylet przeszył wtedy ciszę, zaś oni pozostali odlegli w perspektywie zdarzeń, jak gdyby pokrętny los przymusem splatał na nowo ich ścieżki. Igrał wtedy z jej emocjami, które rozlały się w gniewie, lokując swą siłę na obrazach. Poddane destrukcji przypominały strzępy niezbyt doskonałych prac. Drzazgi rozsypały się po blacie zabrudzonym temperą, zaś księżyc wpuścił nieco światła za kotary wielkiej okiennicy.
    Była sama i w to chciała wierzyć,
    lecz on okazał się sprytniejszy, bowiem przekroczył na nowo granice, kierując swe kroki w stronę jej kruchej sylwetki. Poddała się bez namysłu,
    raz jeszcze ulegając złudnym pocałunkom, pozwalając prowadzić się na skraj.
    Złość jednak rozogniła się w sercu młodziutkiej Westberg, tak dumnie dzierżącej tytuł wdowy. Ledwie bowiem wróciła do Midgardu, a umysł nie stworzył pozoru ochronnej bariery, w której odegna od siebie wspomnienie Halvorsena. Łamała się, spalała na popiół, zgadzając się jego słowa i przystając na słodkie pieszczoty.
    Dzisiaj kierowała nią złość.
    Musiała go wyrzucić, lecz wyrzuty sumienia nie pozwoliły spokojnie egzystować, dlatego z taką ospałością decydowała - czy na pewno powinna skierować swe kroki ku niemu. Drżała na myśl o następstwach ów czynu, lecz serce niemalże wyrywało się w stronę Einara, by raz jeszcze oczy mogły go dostrzec, a wargi posmakować słodyczy pocałunku.
    Ne przypuszczała, że niedługo po spotkaniu z nią zatonął w grzechu z innym.
    Powietrze osiadło na spierzchniętych wargach, zaś Laila wolnym krokiem, otulona ciemnym płaszczem, przemierzała kolejne uliczki, by w niedalekiej przyszłości znaleźć się w pobliżu mieszkania mężczyzny. Chciała go zobaczyć, spędzić z nim kilka chwil, lecz najpierw złość dyktowała rudowłosej pewne zachowania, wszakże nie mogła ulec pospiesznie, tak jak i ostatnim razem. Zamierzała wydukać z siebie kilka frazesów, nim w rzeczywistości stanie przed nim łagodniejsza, wyzbyta z feerii dualnych emocji.
    Trzykrotne pukanie.
    - Myślałam, że mi nie otworzysz - powiedziała nagle, stając przed jego obliczem i unosząc butnie podbródek. Pragnęła, by dostrzegł w niej irytację, choć winę za ten stan ponosiła ona sama. - Przeszkadzam? - spytała nagle, a głos zadrżał nieznacznie.
    Wlepiała w twarz Halvorsena ciemniejące spojrzenie, raz po raz analizując ostatnie zdarzenia. Musiała wyjaśnić z nim zaistniałe sytuacje, jednocześnie ufając, że ten zdobędzie się na przeprosiny, które winny paść tamtego, jakże pamiętnego wieczoru.
    - Ufam, że nie, wszak musimy porozmawiać - zaczęła mówić spokojnie, nie przekraczając nadal progu. Oczekiwała zaproszenia, aprobaty dla jej obecności, mimo iż w rzeczywistości mógł sobie jej tutaj nie życzyć. - Jestem na ciebie wściekła - wydukała w końcu, odwracając nieco wzrok.
    Serce zatrzepotało w piersi, a smukłe palce zacisnęły się w piąstkę.
    Była naiwna, ale i odważna, igrając z nietuzinkową aurą, która od dawien przejmowała nad młodocianym, kobiecym umysłem pełnię kontroli.
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Noc pogrzebała bezliczne szczątki wydarzeń, strzępki poddanych zębom obumierania spotkań, przysypanych ciężkimi, zroszonymi wilgocią - cudzych, z rzadkością jego - łez, słono-gorzkiego, zaciśniętego na gardle rozczarowania. Ciemny, nieprzejaśniony gwiazdami nadziei granat, okrywał go i otaczał jak nałożony klosz; noc wielokrotnie stawała się cmentarzyskiem, ponurym, ślepym spojrzeniem cieni omiatającym zetknięcia, narodzone raptownie, z równym, bezlitosnym rozmachem opadające w nicość.
    Niedroga, uproszczona namiętność - jak towar, jak najzwyklejsza używka, z łatwością napływająca do chciwych, spragnionych dotyku rąk. Większość rozgrywających się chwil, chwil pod osłoną nocy, żyjących jednym, ulotnym zlepkiem oddechów, była wykorzeniona z choćby wątłej wartości. Twarze. wyłuskane z wnętrz barów, kawiarni, z barwnych, tętniących gwarem bankietów, stawały się sprowadzone, zawsze, w esencję banałów pragnień, w cielesną treść pożądania, która, ilekroć, gdy znajdowała swoją przystań spełnienia, tężała rychło w znużeniu. Kalejdoskop podobnych, monotonnych miłostek, mienił się w wyobraźni, napierał na mury czaszki.
    Marność - marne, rozpadające się w mgnieniu oka atrapy międzyludzkich relacji - z wyjątkiem kilku, które na przekór demonicznej obłudzie, zyskały znaczącą wartość. Werdykt rozstania, który zagnieździł się tamtej nocy, nadal tkwił w świadomości jak zardzewiały gwóźdź, tworząc, dookoła wrót brutalnego wtargnięcia, napuchłą i ropiejącą ranę.
    Pamiętał - doskonale pamiętał - każde z zapadających słów.
    - Nie sądziłem, że przyjdziesz - kłamał; wiedział, że przyjdzie, wiedział, że prędzej, czy później, magma gniewu okrzepnie. Potrzebował oszustwa, potrzebował, pragnął, z całych sił poszukiwał ochłapów ułaskawienia, które mógł rzucić psom wygłodniałych, ujadających wyrzutów. Wiedział, że przyjdzie i nie uczynił z tą wiedzą nic, nie dążył, nie dokonał prób złagodzenia konfliktu, nadal oddając hołd żałosnemu bożkowi romansów i rozwiązłości. Noc, nastająca później, wiązała się z dalszą hańbą, stała się barwna, żywa, zupełnie, jakby miał przeżyć, doznać jej scenariusza na nowo, odczuwać szorstką fakturę drażniącego od wewnątrz upodlenia. Postać Hallströma i powiązane z nią konsekwencje, zalewały go brudną breją pogardy. Po raz pierwszy od dawna - przystanął i trzeźwo spojrzał na własne, wiedzione życie, trzeźwo ocenił swój brak najmniejszego szacunku.
    Upadał; tłoczony przez pozbawioną dna przepaść, upadał, w miejscu, gdzie nikt nie pojmie rozdarcia desperackiego krzyku.
    Harmider dywagacji rozlewał się, wzbierał, niczym plaga szarańczy, jak hałaśliwe stado żarłocznych, nienasyconych istot. W międzyczasie, wpuścił Westberg do środka, pozwalając, by lęk i praktycznie nieznane, wyblakłe poczucie winy, przejawiały się tylko w pustym, nieobecnym spojrzeniu.
    - Wiem - beztroska, niemal chłopięca szczerość, bezczelność albo bolesna, obrastająca cierniami wiedza - nie znalazł rzeczywistej przyczyny dla wypowiedzi, która niepostrzeżenie przemknęła przez barykadę ust. Ożywił się, momentalnie, mając za szczytny cel wywieranie dobrego, nieskażonego wrażenia. Zniszczył wystarczająco - nawet, jeśli najlepszą, słuszną decyzją było dla nich rozstanie. Wtedy - w pracowni - popełnił straszliwy błąd.
    - Wytrzymaj chwilę i pozwól mi na gościnność - wyznał, zaszywając się w kuchni. Kilka szeptanych zaklęć, ułożyło na talerzu kopiec sporządzonych wypieków. Przyniósł również herbatę, unoszącą się z kubka mglistą wstążeczką pary. Usiadł, trzymając powściągliwość dystansu; kanapa, w pełni posłusznie ugięła się pod ciężarem sylwetki.
    - Słucham - zastygnął w wyczekiwaniu, celowo nie szczędząc wzroku, ofiarowanej uwagi, tęczówek zatrzymujących się na obliczu muśniętym szczodrze przez piegi; wiedząc, że własny urok wprawi ją w znacznie większą niż do tej pory niepewność, wkradnie się między plany; zasieje ziarno nieładu.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Pamięć bywa zwodnicza, o ile przyćmiona przez emocje, nie pozwala budować realnych, jakże pięknych wydarzeń. Wspomnienia konstruowane na zgliszczach przypominają ledwie pochodnie, które rozpalane są z każdym zasłyszanym słowem, dotykiem czy pocałunkiem.
    Laila Westberg karmiła się mrzonką miesiącami. Śniło o wolności, po którą desperacko wyciągała drobne dłonie, by ostatecznie stanąć przed ogromnym murem ograniczeń. Drżała na myśl o kolejnej rozłące, lecz feeria brutalnych emocji sprowadzała ją na ziemie.
    Przypominała sobie o pierwszym pożegnaniu i milczeniu, które stało się ich smutną przywarą. Obleczeni w chłodny dystans trzymali się swych ról, aż do felernego pogrzebu, na którym to ściągnęli maski i przyjęli formy dawnych kochanków,
    zgubionych przez uczucia, jakie płynęła w tunelach żył.
    Nie umiała usprawiedliwić własnego postępowania. Znaleźć powodu, dla którego chciała tutaj przyjść i rozmówić się z nim, zamiast pisać listy pełne pogardy. Nie stać jej było na wrogość, bowiem kobiece serce przepełnione było ciepłem i ufnością, jaką obdarzała niemal każdego - z a w s z e.
    Einar Halvorsen miał szczególne miejsce w życiu rudowłosej, a także umyśle, który nieustępliwie podsuwał jej myśli okraszone jego osobom.
    - Wolałbyś, żeby tak się nie stało? - spytała pospiesznie, nieświadomie zaciskając dłonie w piątki. Wargi wygięły się w jawnym grymasie, a złość zapłonęła w ciemniejących tęczówkach. Iluzja szczerości opadła na nich gwałtownie, gdy pojmowała raz za razem coraz więcej.
    Niechciana?
    Zepchnięta na dalszy margines wewnętrznych potrzeb?
    Nie szukała odpowiedzi, gdyż to on miał jej udzielić, z pełnią świadomości swoich intencji.
    Wypuściła powietrze ze świstem, przekraczając próg domostwa. Przyjemny zapach wypieków otulił ją od razu, a kiedy pojęła, że nieco mogła mu przeszkadzać, zdecydowała się na irracjonalną ucieczkę. Zbyt późno jednak odwróciła się na pięcie, nie będąc przy tym w stanie wydukać kilku słów wyjaśnienia.
    Czuła się jak intruz.
    Wypuściła powietrze ze świstem, jesienny płaszcz odwieszając na drewniany haczyk, po czym udała się za nim. Przez krótki moment obserwowała wystrój, tak bardzo zapomniany, a jednocześnie znajomy. Pamiętała każdą przestrzeń, jaką niegdyś zdołała sprawdzić, teraz chcą zatrzymać się jedynie w salonie.
    Wzrok omiótł przygotowany talerz, a na widok herbaty zareagowała uśmiechem. Usiadła w sporym fotelu, zastygając początkowo w bezruchu, aż wreszcie zwróciła się ku niemi. Taksowała męskie oblicze, ucząc się go na pamięć, aż wreszcie z radością przyjęła ciepło kubka w drobnych dłoniach. Była zmarznięta,  wszakże nigdy nie lubowała się w absurdzie chłodu.
    Pierwsze ciasteczko wzięła z ciekawości, kolejne zaś utwierdzając się w ich nietuzinkowym smaku.
    - Uważasz, że to wszystko jest zabawne? - spytała nagle, patrząc na niego i czując cudaczny ucisk w sercu. Była wręcz przekonana o własnej nieudolności, która kierowała irracjonalną chęcią zrugania Einara, jakoby odpowiadał za każdą ze wspólnych przewin. - Nie możesz w ten sposób postępować… Nie jestem rzeczą, którą odstawia się w kąt, gdy się znudzę… - wydukała niemal na jednym wydechu, sięgając ponownie po słodki przysmak.
    - Ja też mam uczucia... Zapomniałeś?
    Łyk herbaty rozpalił w niej potrzebę wyduszenia z siebie kilku frazesów, które układała w drodze tutaj.
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Wątła iskierka rozbawienia wygięła się arogancko wewnątrz schronienia czaszki; jaskrawa, drżąca chichotem plama niewłaściwości, prosta, harcująca odpowiedź na oburzone dźgnięcie kobiecego pytania, odpowiedź, której przenigdy nie mógł przed nią obnażyć. Był rozbawiony jej chyboczącą logiką, emocjonalnym domkiem z kart, rozsypanym podmuchem i równocześnie wznoszonym w zdesperowanej furii, niewiedzą, dokąd właściwie dążyć, pod wpływem której upadał jak przypadkowy, niezamierzony łup, ofiarny, składany na ołtarzu ostatnich wydarzeń kozioł. Błąkał się, krążąc po krętaninach łączących ich sytuacji, niczym bezpańskie zwierzę, snując się, ze zwieszonym pyskiem, z jednego, ciepłego kąta w poszukiwaniu drugiego, w poszukiwaniu ostoi, racjonalności w nieracjonalnym układzie ich destrukcyjnej, pełnej uniesień - cielesnych, emocjonalnych - relacji. Strącała go, odpychała, zmuszała, by opadł na dno klepsydry jej życiorysu tak jak okruch przeszłości, mały, drażniący, zdolny szczypać i palić pod powiekami, jednak niepodważalnie miniony, pozostawiony w oddali, zamknięty bezpieczną klamrą wymuszonego dystansu. Tamtej, pamiętnej nocy, zrzuciła go, naumyślnie, każąc bezwzględnie odejść, odrzuciła, po czym, na nowo, próbowała przywrócić, pojawiła się, w srogiej, porażającej ją niepewności.
    Każde, dostępne wyjście jest druzgocącą porażką, każdy werdykt decyzji - wielkim, rażącym błędem, każda, wspólnie spędzona chwila koroduje łuszczącą się, brzydką skorupą grzechu. Źle; wszystko źle.
    W s z y s t k o  nie powinno mieć miejsca.
    Rozbawienie narodziło się z szumu niedojrzałości, niestabilności, którą okazywała; splecione silnym, odpornym węzłem z ogólną pobłażliwością; pobłażliwością, z którą, dawniej traktował ją jak młodziutką córkę mecenasa, udawał, że nie dostrzega rumieńców zauroczenia, rozprowadzonych po usłanych piegami policzkach, rozbłysków zakłopotania, prześlizgujących się przez wilgotne tafle jej orzechowych oczu, zwróconych w stronę posadzki. Nigdy - przenigdy - nie miał zwyczaju traktować wyżej urodzonych przedstawicieli galdryjskiej społeczności, z nieskazitelną powagą, zadbanych, wymuskanych, trzymanych pod kloszem troski, podróżujących przez świat w hermetycznej, wygodnej bańce przypisanego z dumą nazwiska. Pozór szacunku raziła rozgałęziona szpetota narosłej od dawna rysy; w jego odczuciu, tacy jak ona, nie znali prawdy i potrzeby przetrwania, nie skosztowali pełnej, złożonej nuty smakowej rzeczywistego życia, zwilżając czubek języka zaledwie gamą słodkości. Nie mieli, najmniejszego pojęcia, czym jest niewiedza, której mgliste tumany jak bielmo niszczą spojrzenie upragnionego jutra, jak trudno wspinać się po drabinie hierarchii, wydrapać, ostatkiem sił, osobiste sukcesy, bez jakiejkolwiek, przyjaźnie podanej dłoni; żyć w nienawiści do siebie, do własnej, pohańbionej sylwetki, bać się, każdego dnia czuć, intensywnie, jak w środku trzepocze strach, wyrywa się, niczym przeobrażony insekt, próbując wreszcie rozerwać kokon stłamszonych żeber. Świadomość, że gdyby chciał być prawdziwy, gdyby chciał przerwać persewerację kłamstw, byłby skazany na jadowite splunięcie wszechobecnej pogardy. Wszyscy z nich, pochylali się i kiwali głowami nad sztuką, lecz nie widzieli w pełni - nie mogli dostrzec - skrytego pod jej warstwami, pulsującego życia.
    - Nie - głos zerwał się po upływie nieznośnie przedłużonego interwału milczenia. - Nie zapomniałem - kamienna, skuta powagą twarz. Łuna uśmiechu, który unosił się, podrywając kąciki ust, ostatecznie zanikła; wyzbył się wszelkich, własnych, uporczywych przekonań, dla dobra załagodzenia ciągu nieporozumień. Nie mógł jej znowu stracić, nawet, jeśli rozłąka była jedynym, słusznym i rozważnym wyborem - zapomnieć, nigdy nie wracać. Jasność spojrzenia przesunęła się od talerza z ubywającą stertą jeszcze ciepłych wypieków, do dłoni, dzierżącej słodką przekąskę, by osiąść wreszcie na twarzy Laili Westberg. Uczynił, jak uważał za słuszne; uczynił, gdyż ona tego żądała. Wyniósł się - spełnił jej gorzkie słowa.
    Nachylił się, odrobinę, próbując utworzyć azyl poufałości.
    - Nie chciałem odejść - nożyce kolejnych słów rozcinały pnącza narosłej, nieznośnej ciszy.
    W przeciwieństwie do niej, był pewien, że pamiętała.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Złość przemykała po kobiecej twarzy raz po raz, kiedy pojmowała więcej niż należało. Drżała od emocji, które zalewały ją z impetem, aż wreszcie dotarła do miejsca, w którym zadawała sobie pozorne pytanie, dotyczące tego - czy było w a r t o;
    zdaniem Laili Westberg, cokolwiek by to nie było, a wyswobadzało ją z oków ograniczeń było istotą, dla której poświęcić mogła wszystko. Dobre imię. Szanowane nazwisko. G o d n o ś ć, którą utraciła w dniu, gdy została wydana za mężczyznę, którym gardziła w bezmiarze.
    Otto był okrutnikiem, dla którego nie istniały żadne zasady moralne, ani tym bardziej szacunek. Był podły w swym gniewie, kiedy zarzucał jej wszeteczeństwa pełne kłamstwa. Nigdy bowiem nie odważyła się znieważyć go jako małżonka, lecz ten doprowadził piękną, młodą kobietę o ognistych włosach i niebywałym temperamencie - na skraj. Skraj przepaści, z której wystarczyło zrobić krok, by runęła i nigdy więcej nie podniosła się o własnych siłach. Smutek był więc dostateczną wymówką pod kształtem choroby, by pozostać w domu i tego domostwa nie opuszczać, nawet jeżeli on nakazywał.
    Za czarnym woalem ukrywała bladą twarzą, która nie przejawiała już emocji, aż do felernego wieczora, kiedy to ukochany mężczyzna wydał z siebie ostatnie tchnienie.
    Dzisiaj stała przed tym, który ponosił pełnię odpowiedzialności. To on wszak, jego odejście sprawiło, że skazana została na przyjęli roli własności.
    Dzisiaj emocjonalna breja ponosiła ją, tak jak od dawna nie.
    Mówiła słowa, których mówić wcale nie powinna
    i spoglądała z wyrzutem, choć żalu nie żywiła.
    Einar Halvorsen złośliwie milczał, co doprowadzało ją na skraj. Oddech stawał się cięższy, a uczucie do niego żywiona nadal płonęły, tak jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nic się nie zmieniło, lecz ona miała wrażenie, jakby jej piękny mężczyzna zniknął, stając się ledwie wspomnieniem dawnego siebie. Milczał, gdy pytała. Nie odpowiadał, kiedy błagała o odpowiedź.
    Cisza drażniła delikatną fakturę duszy, ale im dalej w to brnęli, tym mocniej poświęcała się frazesom, jakie planowała wydukać. Czas rozłąki był odmierzany gorzkimi interwałami, dlatego z takim zaangażowaniem pragnęła brnąć we wszystko coraz bardziej, by na nowo poczuć intensywność zakazanego romansu, który niegdyś okazał się sensem wyzwolenia i porzucenia wszelkich oków, jakie pętały jej wątłe nadgarstki.
    Spojrzała na ciasteczka, nie pytając o pozwolenie. Była to niewielka rekompensata za to, czego rzeczywiście mogła oczekiwać.
    - Zatem dlaczego odszedłeś? - głos jej zadrżał, a serce zatrzepotało w piersi, kiedy usłyszała odpowiedź. Czuła ucisk w klatce piersiowej, jakby coś rozszarpywało ją i zmuszało do czucia wyrzutów sumienia. - Myślałam, że nie jestem ci obojętna i znaczę dla ciebie więcej niż kobiety na jedną noc - wyrzuciła nagle, dość niespodziewanie.
    Słyszała o licznych romansach i skandalach. Była ich świadoma bardziej niż czegokolwiek innego, co tylko potęgowało w niej poczucie irracjonalnego bezsensu i żalu.
    Spojrzała w piękne oczy artysty, niemo prosząc o prawdę, której potrzebowała jak żadnej innej.
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Cierpliwość, pokrywająca złoża temperamentu, przytłumionego, jednak niepodważalnie grzmiącego pod czaszką gniewu. Zirytowanie, wiążące się w niemożliwy do rozerwania supeł, z poczuciem porażającej go bezsilności, bezsilności, której ramiona, niczym cierniste pędy, trzymały go w dojmująco bolesnych i zesztywniałych ryzach. Znał, moment po następnym momencie, własną wersję wydarzeń, podniesiony ton głosu, dudniący echem między milczeniem bladych, przysłoniętych cienistą zasłoną, zobojętniałych ścian. Znał doskonale zdumienie, wymalowane początkowo na płótnie swego oblicza, nieokreśloną, mdłą mieszaniną pigmentów, usta, bez należnego przygotowania rozchylone do słów, które, wbrew jakichkolwiek staraniom nie potrafiły zapaść, ściśnięte, w ostateczności, w przeklętą kreskę milczenia. Nie zbliżył się i nie prosił, nie zadał najprostszych pytań, wychodząc, możliwie najszybciej, z przekonaniem, wczepionym pod tkanką skóry jak żerujący pasożyt - tak będzie lepiej, tak rzeczywiście, będzie na przyszłość lepiej. Wiedział, że wykrzyczenie drzemiących pod skórą żali, goryczy oraz dawnej bierności w obliczu zniewalającej go sytuacji, wyłącznie zaogni nastrój, zamiast złagodzić palące źródło konfliktu. Wiedział, że musi ważyć każdą spośród cząsteczek zdań, każdą część wypowiedzi, dekorowaną bezwzględnie właściwym tonem. Chłodne wyrachowanie w tego gatunku kwestiach, relacjach, niekiedy go przerażało - zwykle, gdy nie szanował otaczających go osób, posługiwał się prostą, skuteczną ucieczką aury - jedno spojrzenie i jeden, splamiony urokiem uśmiech, zgubny, przyjemny uśmiech, aby sprowadzić równą biel zapomnienia, czystą, niezapełnioną kartę. Nie chciał traktować Westberg w podobny sposób, nawet, jeśli jej schemat działań wydawał mu się zupełnie irracjonalny, wyrwany z odmętów snu, mglistej, onirycznej pułapki, z której obudzi się, prozaicznie, unosząc kurtyny powiek. Nie myliła się; miała dla niego większą, niepodważalną wartość niż krótkotrwałe relacje, żyjące przez jeden wieczór intensywnością rozkoszy. Czuł się, poniekąd, winny całego stanu, jej zagubienia, małżeństwa, zawartego przedwcześnie, klatki zwieńczonej piętnem złotej obrączki, połyskującej z pełnią wytknięcia na smukłym, kobiecym palcu.
    Wdech, wydech, rytmiczna, podtrzymująca sklepienie życia melodia; pięść serca, kołacząca o wrota żeber, pełna zdenerwowania, niosąca się z powtórzeniem nieprzyjemnego echa.
    - Jesteś dla mnie istotna - wyraźnie, spokojnie; w przeciwieństwie do dawnej wymiany zdań, nie kazał jej długo czekać, świadomy, że podobne stwierdzenie spełnia fundamentalną rolę - dlatego liczę się z tym, co mówisz - krótkie, delikatne wytknięcie. Nie mógł, o zgrozo, nie mógł domagać się od niej niczego więcej, postępować wbrew wyrażanej woli. Ręce mrowiły, pragnąć zacisnąć się w grudy bezsilnych pięści. Nie drgnął, tłumiąc zawzięcie szum pokus; cisza zawisła jak topór, wkrótce przed egzekucją.
    - Masz prawo żądać, bym nie pojawiał się w twoim życiu - zakończył, obserwując uważnie każde, najmniejsze drżenie mimicznych włókien. Brud grzechu niespecjalnie mu ciążył, nie przeszkadzał, aby popełniać dalsze, równie drastyczne błędy. Powinien, zresztą, sam odejść, po zamąceniu spokojem jej dziewczęcego życia, nie ulegać, pod żadnym pozorem błędom jej niewinnego zauroczenia, wiedząc, jaki prawdziwie jest pod warstwami piękna iluzji, powinien szczerze żałować i nie popełniać więcej karygodnych wykroczeń. Prezentował jej, identycznie, pełną fałszu postawę - nie chciał, egoistycznie, zostawiać jej samej sobie, oddanej na właściwym etapie życia dobrze urodzonemu, sumiennemu mężczyźnie, u którego boku odnajdzie azyl ukojenia.
    Czynił pokrętnie, dążąc, by uświadomić jej całą istotę sterty nieporozumień, z jakimi musieli się mierzyć, dążąc, aby ją znów zatrzymać, znowu mieć blisko - nawet, gdy każdy dotyk był ścieżką ku zatraceniu, wiodącą w stronę kolejnej, mającej do resztek zniszczyć ich katastrofy.
    Upadek zawsze był bliżej, niż kiedykolwiek sądzili.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Emocje zdawały się być oceanem, który rozlewał się po meandrach kobiecych żył. Pragnęła więcej i mocniej, dlatego z taką skrupulatnością walczyła o relację, która już dawno jawiła się jako przeszłość. Porzucił ją, pozostawił na tafli iluzorycznego grzechu i dzięki niemu pokutowała za każdą z pokus, jakim ulegli. Wystawiona na próbę, chowała się pod bezpiecznym płaszczem ojca, lecz nawet on zdawał się nie spoglądać na pierworodną przychylnym okiem.
    Oddech spłycił się, a ona patrzyła na Einara Halvorsena, tak samo ufnie jak przed wieloma miesiącami, gdy zdawali się wspólnie przekraczać kolejne granice. Igrali wtedy z własnym losem i przeznaczeniem, wystawiając się na ocenę przez samych Bogów, którzy mieli prawo z nich kpić.
    To ona padła ofiarą bezeceństw i plugastwa,
    dlatego drżała coraz bardziej, niesiona złością.
    Nie rozumiała postępowania malarza, który bez skrupułów przedarł się raz jeszcze przez skorupę dystansu. Wytworzył enigmatyczną otoczkę wokół ich bliskości, która była zakazana. Serce rudowłosej kobiety biło bowiem nierównomiernie i nic co do tej pory miało miejsce nie musiało się powtarzać, lecz ona ugięła się. Wykąpani ponownie w emocjonalnej brei, pozwalali swym pragnieniom łamać się pod naporem tęsknoty, która na strunach egzystencji wygrywała smutną melodię.
    Żal przykrył ciemniejące tęczówki, a złość powoli zaczynała niemalże parzyć. Chciała znaleźć się przy nim, wytykając mu każdą zniewagę, lecz im głębiej przedzierali się przez zakamarki duszy, tym bardziej traciła poczucie samej siebie.
    Silne uderzenie mięśnia, struktury pompującej życiodajną energię zmusiło ją do zrobienia kroku w tył. Uczyniła go niepewnie, ale wspomniany smakołyk kusił. Pochyliła się więc nad nim raz, a potem drugi i trzeci. Igrała z własną słabością do słodyczy. Sądziła, że chcę ją przekupić, choć nie mógł przewidzieć jej wizyty.
    Uśmiech wykrzywił karminowe wargi, a gorzki posmak ironicznego chichotu osiadł na języku.
    - Skoro jestem istotna… - zagaiła spokojnie, unosząc błękit spojrzenia na męską twarz. Zmarszczyła nieznacznie nos, strzepując kilka okruszków z ust. - Dlaczego mnie porzuciłeś jak psa? - była roztargniona i domagała się prawdy, toteż im dalej w to wszystko brnęła, tym mocniej potrzebowała akceptacji własnej osoby. Raz po raz poszukiwała zapewnień, że myliła się, a on mówił niezaprzeczalną prawdę.
    Nie wiedziała jednak, jak daleko jest w stanie posunąć się Einar w pozorze kłamstw.
    - Nie rozumiesz, że ja cię potrzebuję? Tęskniłam każdego dnia, gdy Otto kładł się obok i żądał ode mnie rzeczy niemożliwych… - mówiła o sprawach, które balansowały na granicy obłudy i fałszu. Małżeństwo z tyranem przypominało okrucieństwo, z którego uwolniła się z pomocą nieznajomej. Nie znała prawdy na temat tamtego wieczora, lecz nie dociekała. Nie rozgrzebywała zamierzchłych zdarzeń, chcąc jedynie złapać na nowo życie w swoje smukłe dłonie i tym razem nie pozwolić mu wypaść, tak jak uczyniła to ostatnim razem.
    - Przytulisz mnie?
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Szaleństwo.
    Myśl wystąpiła przed szereg szarych, skołtunionych rozważań, odważną, łupiącą donośnym marszem defiladą; zatoczyła, pod sklepieniem uwagi dosadny, triumfalny łuk. Nie chwiała się, uderzając miarowo w gąszcza tkanki umysłu, niosła się, niosła, chodziła, uporczywie chodziła, chodziła, bez utracenia tchu.
    Czym jest dokładnie: szaleństwo?
    Szyderstwem, groteskowym obrazem, obnażonym przez taflę cyrkowego zwierciadła? Pierwszym, zwiedzionym pokusą aury pocałunkiem? kolejnym muśnięciem warg, ciepłą płachtą oddechu rozpostartą z namaszczeniem na karku? uniesieniem, tak ludzkim, tak żałośnie i brudnie ludzkim brakiem pohamowania, pieczęcią osiadłego dotyku, który niczym przekleństwo szpeci na zawsze los? wiarą, naiwną wiarą, że nie rozszarpią ich kłapiące zębami konsekwencje? Czym było, w rzeczywistości? Bogowie. Mieszanką odczuć i westchnień, chwilą, jej ulotnym i przerywanym tchnieniem. W imię - właśnie - w imię właściwie czego? Co myślał, gdy po raz pierwszy przekraczał pojęcia granic? Jak myślał, że to się skończy? Naiwny. Pożądał zawsze wszystkiego, czego nie mógł dostąpić.
    Wieża, połyskująca światłem wymówek, ostatecznie runęła. Pnące się, trwałe mury kontroli, przepadły w bezużytecznych gruzach. Coś nieuchronnie pękło - tak, w nim, ostatecznie w nim samym - wzrok irytacji łypnął nadzwyczajnie złowrogo jak zawieszone w ciemności zwierzęce ślepia. Nie mógł dłużej wytrzymać, znosić więcej oskarżeń - zbyt dużo, zdecydowanie zbyt dużo. Zielono-błękitne spojrzenie wtopiło się w nakrapianą piegami twarz.
    - Dlaczego mówisz w ten sposób? - zaatakował niczym broniący się ostatecznie kundel, który odsłania, warcząc, w zacienionym zaułku ostre zarysy zębów, strosząc zlepioną brudem, zawilgoconą sierść. Odbił pytanie; samemu stając się przytoczonym psem, stworzeniem, pozostawionym bez żadnej drogi ucieczki. Nie zostawił jej; wiedział, że nie zostawił; nie, nie był dobry, był godnym pożałowania, żyjącym w kłamstwie mieszańcem, sprowadzał wiele pokładów zdrad i goryczy, dokonał, w przeciągu swego istnienia mnóstwo dalekich od moralności występków, kłamał, wadził i nieuchronnie niszczył. Mimo - tak wielu - wad, których sam był świadomy, nie zdołał uczynić tego, o co go posądzała. Tkwił w wirującym obłędzie. Odszedł, nie mając odmiennego wyboru, oddalił się, słysząc pogłos uniesionego tonu.
    Miękkość kanapy była ledwie pozorem, senną, odległą marą, której nie umiał zaznać, utrzymać w naczyniu zmysłów. Wygoda - oraz przyjemność wspólnego spędzania czasu bez jakichkolwiek, ciśniętych pod jego nogi kłód obowiązków, zdawały się nieobecne. Ręce bezwiednie zacisnęły się, aż do zbielenia kłykci, na powierzchniach ud, mnąc  w fałdy materiał spodni. Nie. Nie rozumiał. W chwili, kiedy zniknęła, kiedy sam się oddalił, po upłynięciu hańbiącej wymiany zdań z jej ojcem - sądził, że była szczęśliwa, że zawierzono ją czułym, właściwym męskim ramionom. Nie chciał, desperacko, uwierzyć w srogą prawdziwość zapadających słów; nie chciał, by okazały się prawdą, niszcząc dotychczasowe, własne monumenty przekonań.
    - Bałaś się - zrozumiał jedno, wypowiadając to spostrzeżenie na marginesie słyszalności; powód, dla którego uniosła się dawniej krzykiem, każąc mu jak najszybciej wyjść, był powiązany z lękiem. Myśli, jak horda przysłaniającej płótno nieba szarańczy, powstały z kakofonicznym szumem. Czy przypominał Otto? Czy porównała ich: dotyk, tembr zawisłego efemerycznie głosu, uścisk oplatających ramion?
    Nieważne.
    Powinno być już nieważne.
    Drgnął, słysząc treść kolejnego z pytań. Nie odpowiedział nic więcej, czując, że nie może podobnie się zapominać, czując, że słowa stają się najzupełniej zbędne. Przysunął się, obejmując ją bez pośpiechu, powoli, spokojnie, czując ciepło rozdzielonego zniesionym dystansem ciała. Musnął po chwili jej czoło miękkością warg.
    Nadal - wytrwale - milczał.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Dawne wspomnienia odlatywały jak klucze ptaków, które uciekały, gdy ziąb stawał się coraz bardziej irracjonalny. Poszukiwała desperacko we własnych wyobrażeniach dni, jakie ulatywały niegdyś przez palce, pragnąc i łaknąc coraz bardziej, by Einar Halvorsen znalazł się przy niej, na nowo odgrzebując przeszłość i powracając do czasów, w których zdali się być szczerze
    s z c z ę ś l i w i.
    Serce biło tego wieczora gwałtownie, jakby chciała wydukać z siebie każdą bolączkę, oplatającą ją jak szarańcza, która pożera i dewastuje drobną sylwetkę. Podatna była na sugestie i iluzję skropione pięknym matactwem wzniosłych słów. Pragnęła uwagi, jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, toteż patrzyła na mężczyznę z ufnością, a jednocześnie żalem źle ukrytym na tafli błękitnego spojrzenia.
    Grzeszyli, lecz ona nie umiała znaleźć powodu, dla którego nadal podejmowali się ryzyka, mogącego pchnąć ich w odmęty absurdu. Oczekiwała - nie otrzymując akceptacji własnych emocji, które wręcz nakazywały trwanie u swego boku. Igrała z przeznaczeniem, na nowo wystawiając się na potępienie przed obliczem Bogów, a im dalej się zapętlała w nieokreślonym labiryncie decyzji, tym bardziej odczuwała ich piętno na sobie.
    Wiedziona na pokuszenie otwierała się coraz bardziej, igrając z własnymi demonami, które kontrolowały jej duszę. Dominowały i nakazywały upaść na kolana, by błagać o wybaczenie za swe słowa, jednakże nie potrafiła pochylić głosy i posypać jej popiołem, gdy cierpienie rozlewało się w meandrach żył;
    zatruwały ją jak doskonale przyrządzona mikstura, w której jest zbyt wiele toksyny.
    - A nie uczyniłeś tego? - spytała z irytacją w głosie, której można było niemalże dotknąć. Zrobiła krok w przód, znajdując się na wyciągnięcie ręki, ale zatrzymała się w pół kroku, mając nieodparte wrażenie, że na nowo mu ulegnie, a zbyt wiele słów musiało paść, nim pozwoli ma na bliskość, za którą tęsknili. - Zniknąłeś, mimo iż błagałam, żebyś tego nie robił… Postąpiłeś egoistycznie, nie walcząc z moim ojcem - pamiętała sentencje padające nad grobem Otto. Kpiła mu w twarz nawet po śmierci, tym razem wykorzystując do tego truchło zjadane przez robaki.
    Nagłe zwrócenie się plecami do Halvorsena było oznaką słabości. Przegrywała toczony pojedynek, bowiem ocean uczuć, jaki żywiła względem niego stawał się coraz większe i otępiał doszczętnie umysł.
    Wydawała się być w tym spłoszona, pogrążona w rozmyślaniu na temat ich pozornego szczęścia, które było nader dalekie. Lawirowała na pograniczu kpiny, równocześnie wyciągając dłonie ku niemu, by obiecał, że już nigdy więcej nie posmakuje obojętności i pustki, jaką po sobie zostawił.
    Stwierdzenie było nieoczekiwane.
    Poczuła jak serce próbuje wydostać się z piersi, uderzając gwałtownie o pierścienie żeber, zahaczając raz po raz i uciskając, jakby chciało zakończyć jej żywot. Milczenie miało potwierdzić, wszakże frazesami nie umiała uczynić tego wieczora bardziej szczerym. Gubiła się w odmętach swoich wyobrażeń, które stawały się coraz bardziej absurdalne.
    Dopiero dotyk pozwolił zakosztować przyjemności.
    - Był okrutny - szepnęła cicho, odwracając się ku niemu i wtulając w tors bladą twarz. Dłonie płynęły na linii ramion, ucząc się na nowo męskiego ciała, tak innego od tego, którego należało do Otto. - Miewam bezsenne noce, podczas których czuję, jakby nadal był obok... - wyjaśniła,
    dostatecznie wymijająco, by ten nie zadawał pytań.
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Grząski, podmokły wstyd przylgnął do skóry duszy; smużki niewidzialnego, fantomowego brudu, kleiły się, uwierając napięte niczym membrana powłoki deliberacji. Rozważania, uderzały rytmicznie i jednolicie jak dzwon, kołatały donośnym, monotonnym odgłosem, wdrożone na podobieństwo kotwicy, zatrzymanej w przezroczu powietrznych fal. Wijące się żmije myśli nie ulegały zmianom mimo upływu lat (on nie ulegał zmianom). Ich wydźwięk był wprost dobitny i przeraźliwie prosty, ochłapy pełgającego pogłosu gniły, rozrzucone na wszystkie skraje umysłu.
    Silny, dosadny przekaz.
    Jesteś tchórzem.
    Jesteś - byłeś - i będziesz, aż nie przysłużysz się pobliskiemu światu i nie wyzioniesz ducha. Słyszysz? Powtarzaj, dalej, powtarzaj, przecież to nic nie zmieni, jesteś tchórzem, tchórzem, dbającym o słodycz kłamstwa, jedynie o własny komfort, wygodę, w imieniu której zanurzasz się w bagnach kłamstw i podłości, tchórzu, tak, wiem - lubisz, uwielbiasz wprost egzystować w podobny, szkodliwy sposób.
    (Nie zasługujesz na nią, nie zasługujesz na nich, nie zasługujesz na nic).
    Z niemal dziecięcą naiwnością, początkowo uważał, że zdoła, całkowicie wymazać kompromitację rozstania, dwuletni, rozpostarty ponuro interwał porzuconego kontaktu. Wierzył, szczeniacko, z łatwą, nakreśloną niezdarnie niczym bohomaz wiarą, że więcej nie poruszą tej trudnej dla ich obojga kwestii, że ruszą, całkowicie przed siebie, oślepieni bliskością, zachłyśnięci jej nowym, intensywnym porankiem.
    Bogowie, jak drastycznie się mylił.
    - Nie mogłem - wydarł, wyszarpał z siebie lakoniczną odpowiedź, słowa, w które chciał złożyć ufność, do których zwykł jednak sam podchodzić ostrożnie, bez przekonania, których nie mógł umocnić mimo licznych zabiegów i poświęconych trosk. Próbował wybielić siebie, dążył, by wmówić sobie, że padł, podobnie jak ona ofiarą tej sytuacji, że, podobnie jak ona, został spętany w sidłach naznaczonej z kretesem bierności, zdany, zupełnie, na radykalne postępowania innych. Nie mógł zmienić wyroku padającego z ust Sorena Westberga, nie mógł uchronić jej przed włożeniem na smukły, niegotowy do ciężaru małżeństwa palec, drogocennej obrączki, nie mógł stać się w przyszłości tym, który złożyłby jej przysięgę i ofiarował nazwisko - którego zresztą nie miał.
    Bezruch, jakiemu oddał się w mantrze objęć, nie wzbudzał w nim odrętwienia niewygody; pozwolił, by odnalazła w nim choćby fatamorganę tego, czego zaczęła szukać, przywierając rozpalonym od feerii uczuć policzkiem, łaknąc w nim alegorii oparcia, nawet, gdy chybotało się na atrapach półprawd. Dalsze, wypowiedziane zdania, zniszczyły do resztek próby uzmysłowienia, że była, choć krótkotrwale, szczęśliwa ze swoim mężem. Otto znał powierzchownie - i powierzchownie, sprawiał wrażenie pogodnego mężczyzny. Nie sądził, by istniał pretekst do traktowania Laili w podobny sposób; wiedział, że kobieta nie była - w przeciwieństwie do niego - skłonna do niestałości. Poświadczał o tym już jeden, banalny fakt - zwykła go wręcz przesadnie idealizować, tworząc w głowie, opartej na wysoce nieracjonalnym kręgosłupie, obraz odległy od brudu, żałości i niebotycznej obłudy, jakie serwował światu.
    - Nie wróci - igła szeptu przebiła materiał ciszy. Kogo znów oszukiwał? Wiedział, że przecież wracał, wiedział, że uporczywie wbijał się niczym cierń w jej kruchy i zatrwożony umysł, rezydował w jej komnatach pamięci, zjawiał się, gdy przymknęła zasłony zmęczonych powiek.
    - Spróbuj o nim zapomnieć - zachęcił, w rzeczywistości licząc, aby przestali wreszcie roztrząsać przeszłość; aby skupiła się na nim. - To najdotkliwsza kara, jaka go może spotkać - piękne słowa i szpetny, skażony samolubnością cel.
    Nic nie zdołało się zmienić.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Lawirowała na pograniczu brutalnej prawdy. Mogła krzyczeć i miotać się we własnym bólu, który rozlewał się na drobne ciało i dusił w toksynie. Wyżerał resztki zdrowego rozsądku i pchał w otchłań szaleństwa.
    To on wyciągał ku niej dłoń. Raz za razem pomagał dotrzeć na skraj przepaści, gdzie gęstwiny fal rozbijały się o skały. Twarde i niewzruszone turnie pogrążały ją jeszcze bardziej, kiedy noga chwiała się, a sylwetka niemalże chciała upaść, roztrzaskując na wiele kawałków. Miała po niej pozostać jedynie posoka oblepiająca nicość.
    Spojrzenie uniosła na twarz Einara, spoglądając na niego za każdym razem, gdy w głowie roiło się od wątpliwości. Miała nieodparte wrażenie, że im dalej w to brnęli - tym więcej złego się działo. Serce zatrzepotało w piersi, a oddech spłycił się, kiedy ból powoli rozprzestrzeniał się pod powłoką pierścieni żebrowych.
    Niekontrolowanie spojrzenie okraszone było łzami, które chciały spłynąć po pyzatych, upstrzonych przez piegi policzkach.
    Nie godziła się na to.
    Walczyła z własną słabością, coraz dalej brnąc w nieoczywiste sfery dystansu, który zespalał ich w trakcie małżeństwa z Otto, a potem, gdy ten umarł. Truchło trawione przez robale nie miało żadnej wartości, tak jak i plugawe kłamstwa, którymi była karmiona.
    Chciała jedynie prawdy, bowiem wierzyła, że to ona zdoła ją wyzwolić z oków, którymi była spętana przez długie miesiące.
    - Mogłeś - odparła butnie, niemalże zadziornie. Chciała mu pokazać, jak wiele wycierpiała, ile przeszła i jak bardzo potrzebowała jego wsparcia i obecności, by przez moment bądź dwa poczuć się kochaną i potrzebną. Igrała z własnymi wątpliwościami, a im dalej brnęła w niepewność, tym mocniej odczuwała irracjonalne pragnienie odzyskania Halvorsena.
    Był tchórzem - w i e d z i a ł a to.
    Uśmiech rozpromienił blade lico na ułamki sekund, a niebawem zgasł na resztę wieczora. Rozmyślała i pozwalała się pogrążać w otchłani własnych wyobrażeń, które potęgowane potrzebą odnalezienia się u jego boku, trawiły jej prawie spopielałą duszę. Wzrok wędrował po nieokreślonych meandrach ścieżek malujących się przed ciemniejącymi tęczówkami, a im głębiej wchodziła w bezkres swojej egzystencji, tym mniej pojmowała.
    Wiedziała zbyt wiele, więc nie była w stanie czynić logicznie.
    Laila Westberg nie umiała wyrzec się małżeństwa.
    Cała tkwiła w poprzednim wcieleniu, kiedy to jako przykładna, jakże zmarnotrawiona żona, znajduje się na usługach swego małżonka. Czynił z nią dowolnie, zamykając w klatce o grubych prętach, przez które nie umiała się wydostać.
    - Zatem mi pomóż - powiedziała nagle, a głos miała przepełniony pewnością i świadomością rzeczonej prośby. - Tyle jesteś w stanie mi ofiarować, prawda?
    Szept przecinał ciszę. Oddechy mieszały się w jeden.
    Na nowo gubili się w absurdzie emocjonalnej brei.

    Einar i Laila z tematu



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.