the game is afoot (A.Fenrisdóttir & I. Soelberg, grudzień 1996)
2 posters
Bezimienny
the game is afoot (A.Fenrisdóttir & I. Soelberg, grudzień 1996) Sob 9 Gru - 22:57
Potężny, paniczny haust powietrza wdarł się do jej płuc, wywołując mdłości i zawroty głowy. Rozległ się plusk rozlewającej po zszarzałych kafelkach wody i jasne, pomarszczone od kąpieli palce zacisnęły się mocno na obrzeżach wanny. Po ciasnym pomieszczeniu poniósł się dźwięk kaszlu, zmieszał się z melodią Enjoy the Silence. Brązowe tęczówki zniknęły za rozszerzoną do granic możliwości źrenicą, przyspieszony oddech z wolna wyrównywał się, lecz rytm bijącego serca zagłuszał dochodzące z zewnątrz bodźce. Kolejny plusk wody, pospiesznie wytarte ręcznikiem smugi i w wąskim, prowadzącym do sypialni korytarzu znaczą trasę mokre ślady.
Zawieszony wysoko na niebie księżyc skrywał się za kłębami chmur, wychylając się nieśmiało przez nieliczne prześwity, rzucając blady blask na pokryte białym puchem dachy starych budynków. Wybiegła wprost na tętniącą nocnym życiem ulicę w samym sercu miasta. Niskimi kamienicami niosły się echem śmiech i prowadzone żywymi głosami rozmowy; beztroska i hołd dla ulotności, wesoły gwar w kolejce do klubu i przy restauracyjnym stoliku. Okres Yule wprawiał wszystkich w dobry nastrój, zachęcał do zabawy i towarzyskich spotkań. Przesuwająca się po ulicy Handlowej masa tłumu siłą wciągnęła szczupłą sylwetkę, próbującą przecisnąć się na drugi koniec dzielnicy. Narzucone naprędce dżinsy, sweter oraz płaszcz podsuwały na myśl jej gorączkowe ruchy i niepewność, decyzje podejmowane w napływie chwili. Na pociągłej, smaganej zimowym wiatrem twarzy rysowały się ściągnięte mocno brwi, blade, spierzchnięte od chłodu usta i lekko zaróżowione policzki. Skupiony wzrok nie przeskakiwał od jednej mijanej postaci do drugiej, ignorował co nieistotne, także kierowane w jej stronę zdziwione spojrzenia, kiedy przebiegała ulicą, znacząc ośnieżony chodnik swoimi śladami.
Gmach Kwatery Kruczej Straży rysował się na horyzoncie, ostatnia prosta, którą Abigel pokonała niemal biegiem, dopadając drzwi i rozglądając się w przestrachu po holu. Odgarnęła z twarzy mokre wciąż włosy, odsuwając cichą myśl z tyłu głowy, że będzie musiała odchorować ten swój nagły zryw społecznej odpowiedzialności, lecz były to niewielkie konsekwencje względem powagi sprawy. Zatrzymała się gwałtownie, ponownie próbując uspokoić oddech i nagromadzone wątpliwości. Nigdy wcześniej nie zgłaszała się do nikogo z niepokojącą wizją, o wzywaniu straży nie wspominając. Szalonych, marnujących czas i wysiłek stróżów prawa osób było pewnie wielu, każdy w swej istocie przekonany o słuszności niepokoju, jak i tkwiący w niezrozumieniu sceptycznego nastawienia doń funkcjonariuszy. Nie chciała być jedną z nich, nie była szalona. Otrzymała dar od Norn, nachodzące ją wizje były prawdziwe, ale czy Kruczy Strażnik wysłucha, nim przyzna jej rację? Poważnych wątpliwości było jednak więcej. Wsunięte w kieszenie drżące dłonie skrywały strach przed ingerencją, narażeniem się na gniew Urd, Werdani i Skuld. Objawiały jej mętne prawdy, nie pozostawiając jednocześnie żadnych wskazówek. Przeznaczenie rządziło się zasadami, których galdrowie nie potrafili dotąd zrozumieć, mimo licznych prób oraz badań. Fenrisdóttir od lat zastanawiała się czego od niej oczekiwały, jak miała się zachować i czy działanie nie zostanie zrozumiane jak sprzeciw wobec mądrości Norn? Dziś kierowała nią potrzeba, by zapobiec tragedii, o wiele silniejsza od przeczucia, że z własnym losem należy się pogodzić i weń nie ingerować. Abigel spostrzegła, że bezwiednie rusza w kierunku recepcji, czy nie było już odwrotu?
- Potrzebuję pomocy, chcę zgłosić przestępstwo - rzuciła, opierając łokcie na długiej ladzie. Obserwująca ją od wejścia kobieta lekko ściągnęła brwi, zapewne przyzwyczajona do podobnych sytuacji. - Szybko, nim będzie za późno.
Zawieszony wysoko na niebie księżyc skrywał się za kłębami chmur, wychylając się nieśmiało przez nieliczne prześwity, rzucając blady blask na pokryte białym puchem dachy starych budynków. Wybiegła wprost na tętniącą nocnym życiem ulicę w samym sercu miasta. Niskimi kamienicami niosły się echem śmiech i prowadzone żywymi głosami rozmowy; beztroska i hołd dla ulotności, wesoły gwar w kolejce do klubu i przy restauracyjnym stoliku. Okres Yule wprawiał wszystkich w dobry nastrój, zachęcał do zabawy i towarzyskich spotkań. Przesuwająca się po ulicy Handlowej masa tłumu siłą wciągnęła szczupłą sylwetkę, próbującą przecisnąć się na drugi koniec dzielnicy. Narzucone naprędce dżinsy, sweter oraz płaszcz podsuwały na myśl jej gorączkowe ruchy i niepewność, decyzje podejmowane w napływie chwili. Na pociągłej, smaganej zimowym wiatrem twarzy rysowały się ściągnięte mocno brwi, blade, spierzchnięte od chłodu usta i lekko zaróżowione policzki. Skupiony wzrok nie przeskakiwał od jednej mijanej postaci do drugiej, ignorował co nieistotne, także kierowane w jej stronę zdziwione spojrzenia, kiedy przebiegała ulicą, znacząc ośnieżony chodnik swoimi śladami.
Gmach Kwatery Kruczej Straży rysował się na horyzoncie, ostatnia prosta, którą Abigel pokonała niemal biegiem, dopadając drzwi i rozglądając się w przestrachu po holu. Odgarnęła z twarzy mokre wciąż włosy, odsuwając cichą myśl z tyłu głowy, że będzie musiała odchorować ten swój nagły zryw społecznej odpowiedzialności, lecz były to niewielkie konsekwencje względem powagi sprawy. Zatrzymała się gwałtownie, ponownie próbując uspokoić oddech i nagromadzone wątpliwości. Nigdy wcześniej nie zgłaszała się do nikogo z niepokojącą wizją, o wzywaniu straży nie wspominając. Szalonych, marnujących czas i wysiłek stróżów prawa osób było pewnie wielu, każdy w swej istocie przekonany o słuszności niepokoju, jak i tkwiący w niezrozumieniu sceptycznego nastawienia doń funkcjonariuszy. Nie chciała być jedną z nich, nie była szalona. Otrzymała dar od Norn, nachodzące ją wizje były prawdziwe, ale czy Kruczy Strażnik wysłucha, nim przyzna jej rację? Poważnych wątpliwości było jednak więcej. Wsunięte w kieszenie drżące dłonie skrywały strach przed ingerencją, narażeniem się na gniew Urd, Werdani i Skuld. Objawiały jej mętne prawdy, nie pozostawiając jednocześnie żadnych wskazówek. Przeznaczenie rządziło się zasadami, których galdrowie nie potrafili dotąd zrozumieć, mimo licznych prób oraz badań. Fenrisdóttir od lat zastanawiała się czego od niej oczekiwały, jak miała się zachować i czy działanie nie zostanie zrozumiane jak sprzeciw wobec mądrości Norn? Dziś kierowała nią potrzeba, by zapobiec tragedii, o wiele silniejsza od przeczucia, że z własnym losem należy się pogodzić i weń nie ingerować. Abigel spostrzegła, że bezwiednie rusza w kierunku recepcji, czy nie było już odwrotu?
- Potrzebuję pomocy, chcę zgłosić przestępstwo - rzuciła, opierając łokcie na długiej ladzie. Obserwująca ją od wejścia kobieta lekko ściągnęła brwi, zapewne przyzwyczajona do podobnych sytuacji. - Szybko, nim będzie za późno.
Ivar Soelberg
Re: the game is afoot (A.Fenrisdóttir & I. Soelberg, grudzień 1996) Sob 9 Gru - 22:58
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Ostatnie tygodnie jawiły się, jako pasmo nieprzespanych, często zarywanych nocek, które były wynikiem prowadzonej sprawy, możliwość działania na wiele frontów, wraz z korzyściami płynącymi z pozycji i przywilejów oraz udogodnień w prowadzonych śledztwach i wszelkiej maści akcjach sprawiała, że młody oficer oddychał pełną piersią, czując się jak przysłowiowa ryba w wodzie niczym niehamowany i nie powstrzymywany, mógł częstokroć prowadzić działania, tak jak podpowiadało mu sumienie. Aktualna pozycja uskrzydlała, ale i narzucała ogrom pracy, jaki bezpowrotnie odbijał się na życiu prywatnym, te całe szczęście nie było specjalnie interesujące, wręcz nudne w swej monotonii i prostocie. Zbyt często bywało, tak nawet, iż częściej bywał w murach kruczej, tudzież na misji, niżeli w zaciszu przytulnego i eleganckiego mieszkania w centrum. Uroki życia, a samotność odciskała swe piętno na duszy w sposób dyskretny i nierzucający się w oczy. Robił to co uwielbiał realizacja pasji została przełożona ponad wszystko inne, a że przy okazji, niczego i nikogo nie zaniedbuje, brał zwyczajnie za dobrą monetę, która być może z czasem zacznie mu ciążyć w kieszeni, ale na chwilę obecną chciał piąć się po szczeblach hierarchii i zapisać się swymi czynami w historii tego miejsca.
Rad, że zwieńczył papierkową robotę, tym samym kończąc prowadzoną obserwację, mógł ze spokojem udać się na zasłużony odpoczynek, nie dostrzegł, kiedy zapadła noc, a na piętrze pogasły wszystkie światła z wyjątkiem tego, które nieśmiało wychylało się z jego gabinetu. Zapach kawy zmieszany z wonią męskich perfum dominował, lecz w zapachu tym kryła się nuta dymu z papierosów i atramentu. Musiał odpowiedzieć sam przed sobą, że stosowne dokumenty będzie mógł oddać dopiero następnego ranka, więc na ten czas schował je w sejfie i bez cienia wahania wyszedł z biura, nawet z nieśmiałym przejawem uśmiechu malującego się na zmęczonej twarzy. Żartowano tak w wydziale jak i dziale administracyjnym, że Soelberg powinien zaopatrzyć się w tapczan w swym biurze, było w tym ziarno sensu, mógłby przynajmniej zaoszczędzić czas ja drogę do domu, acz prawdopodobnie na dłuższą metę, miałoby to wielce niekorzystny wpływ na kondycję psychiczną. A nie było nic bardziej otrzeźwiającego, niż spacer w tak przyjemnie mroźną noc, jak dziś. Możliwość odetchnięcia świeżym powietrzem i odprężenia się, były nawet i jemu potrzebne. Zjeżdżając widną do recepcji uśmiech, nieco śmielej wyjrzał zza rogu kamiennej maski. Już niemal, chciał żegnać się i wychodzić z budynku, gdy do środka niby strzała niesiona na północnym wietrze wpadła kobieta z rozwianym włosem. W jej spojrzeniu, w wyrazie twarzy kryło się coś, co zaintrygowało wysłannika i zmusiło do działania. Ręką uspokoił i powstrzymał silącą się już na odpowiedź dyżurną. – Proszę za mną, niech pani usiądzie, ogrzeje się, napije się pani kawy, herbaty? – Pokierował młodą kobietę do poczekalni i wskazał jeden z wygodniejszych foteli, samemu w zależności od życzenia dał znać dyżurującej, aby przygotowała, co należy.
– Słucham, może pani mówić – wysilił się, na uprzejmy ton i z troską spoglądał na nieznajomą, siadając obok niej, nie chciał górować nad nią, a raczej zapewnić bezpieczeństwo, nie wiedział, z czym ta przychodziła, mogła to być jednocześnie sprawa niższego priorytetu, jak i coś szalenie pilnego.
Rad, że zwieńczył papierkową robotę, tym samym kończąc prowadzoną obserwację, mógł ze spokojem udać się na zasłużony odpoczynek, nie dostrzegł, kiedy zapadła noc, a na piętrze pogasły wszystkie światła z wyjątkiem tego, które nieśmiało wychylało się z jego gabinetu. Zapach kawy zmieszany z wonią męskich perfum dominował, lecz w zapachu tym kryła się nuta dymu z papierosów i atramentu. Musiał odpowiedzieć sam przed sobą, że stosowne dokumenty będzie mógł oddać dopiero następnego ranka, więc na ten czas schował je w sejfie i bez cienia wahania wyszedł z biura, nawet z nieśmiałym przejawem uśmiechu malującego się na zmęczonej twarzy. Żartowano tak w wydziale jak i dziale administracyjnym, że Soelberg powinien zaopatrzyć się w tapczan w swym biurze, było w tym ziarno sensu, mógłby przynajmniej zaoszczędzić czas ja drogę do domu, acz prawdopodobnie na dłuższą metę, miałoby to wielce niekorzystny wpływ na kondycję psychiczną. A nie było nic bardziej otrzeźwiającego, niż spacer w tak przyjemnie mroźną noc, jak dziś. Możliwość odetchnięcia świeżym powietrzem i odprężenia się, były nawet i jemu potrzebne. Zjeżdżając widną do recepcji uśmiech, nieco śmielej wyjrzał zza rogu kamiennej maski. Już niemal, chciał żegnać się i wychodzić z budynku, gdy do środka niby strzała niesiona na północnym wietrze wpadła kobieta z rozwianym włosem. W jej spojrzeniu, w wyrazie twarzy kryło się coś, co zaintrygowało wysłannika i zmusiło do działania. Ręką uspokoił i powstrzymał silącą się już na odpowiedź dyżurną. – Proszę za mną, niech pani usiądzie, ogrzeje się, napije się pani kawy, herbaty? – Pokierował młodą kobietę do poczekalni i wskazał jeden z wygodniejszych foteli, samemu w zależności od życzenia dał znać dyżurującej, aby przygotowała, co należy.
– Słucham, może pani mówić – wysilił się, na uprzejmy ton i z troską spoglądał na nieznajomą, siadając obok niej, nie chciał górować nad nią, a raczej zapewnić bezpieczeństwo, nie wiedział, z czym ta przychodziła, mogła to być jednocześnie sprawa niższego priorytetu, jak i coś szalenie pilnego.
Bezimienny
Re: the game is afoot (A.Fenrisdóttir & I. Soelberg, grudzień 1996) Sob 9 Gru - 22:58
Stojąc przed recepcyjną ladą nie było już szansy na odwrót. Podjęła decyzję, jaką mogła ściągnąć na siebie gniew Norn, lecz podświadomie czuła, że będzie to mała cena w obliczu tragedii, jaka mogła dojść do skutku.
Rozbiegane spojrzenie natychmiast przeniosło się na wchodzącego do holu galdra. Mężczyzna zdawał się być nieco od niej młodszy, zapewne też mało doświadczony w kwestiach śledztwa, więc kiedy tylko zadeklarował chęć pomocy Abigel wstrzymała oddech w zawahaniu. Naprędce wychwycony wzrok recepcjonistki podpowiadał, że odetchnęła z ulgą wdzięczności, widząc jak oficer od razu przejmuje sprawę w swoje ręce. I znów nasunęły się wątpliwości - czy to aby na pewno dobra decyzja? Odpuściła, poddając się i podążając we wskazanym kierunku do poczekalni, gdzie odruchowo zmrużyła oczy, chroniąc je przed jasnością żarówek.
- Nie, nie ma czasu - pokręciła od razu głową, odmawiając poczęstunku. Zajmując miejsce w fotelu podwinęła poły płaszcza, prędko wsunęła dłonie do jego kieszeni, chcąc ukryć ich drżenie. Przyspieszone bicie serca nie zwalniało ani na moment, nawet kiedy Kruczy Strażnik usiadł tuż obok, zwracając się doń uprzejmym tonem. Z wpół przymkniętymi powiekami wzięła głębszy oddech, próbując się uspokoić, nie tylko z powodu wizji, ale i aby oficer nie wziął jej za niespełna rozumu. Na powrót uniosła na niego wzrok, przesuwając czujnym spojrzeniem po przystojnej twarzy, chcąc ocenić jak odpowiednio dobrać słowa, by potraktował ją na poważnie. W jakiego typu sprawach brał zwykle udział? Siedział wyłącznie za biurkiem, ciesząc się ciepłą posadką, a może ryzykował życie, goniąc przestępców po całej Skandynawii? Abigel nie miała w życiu zbyt wiele do czynienia ze strażą, zwykle starając się nie wpadać w kłopoty, wszak czasy burzliwego, studenckiego życia miała już za sobą. Od czterech lat zajmowała zaszczytne miejsce wśród badaczy naukowych, a tym nie przystoi wystawiać swojej reputacji na próbę. W ciągu najbliższych lat planowała złożyć ostatni z dokumentów, by ubiegać się o tytuł profesora. Była poważną, szanowaną wyrocznią i marnowanie czyjegokolwiek czasu zajmowało ostatnie miejsce na liście priorytetów - i z tą właśnie myślą wyprostowała plecy, chcąc przybrać dostojniejszy wyraz.
- Nazywam się Abigel Fenrisdóttir, pracuję naukowo na Instytucie Eihwaz. Jestem wyrocznią - zaczęła już spokojniejszym tonem, wyzbywając się drżenia z jego melodii. - Wiem, że dojdzie do kradzieży, może jeszcze dziś. Zgłaszam to, bo wierzę, że można temu jeszcze zapobiec. - Czy aby na pewno nie było jeszcze za późno? Dziś sama siebie zadziwiała niebywałą wiarą. - To złoty naszyjnik. Niewielki, mieszczący się w dłoni, ale ze sporym, ciężkim kamieniem. - Wysunęła ręce z kieszeni, palcem jednej kreśląc kształt na wnętrzu drugiej. - Nie znam się na biżuterii, lecz błyszczał dość nienaturalnie. - Starała się dokładnie opisać szczegóły, ale nigdy dotąd nie musiała nikomu tak skrupulatnie opisywać widzianych w wizjach przedmiotów. Zaraz splotła ze sobą dłonie, zaciskając mocno palce. Kolejne zesłane przez Norny sceny miały być coraz trudniejsze w przedstawieniu.
- Będzie ich kilku - dwóch, może trzech. Wzbudzają zaufanie, więc obejdzie się bez podejrzeń. Chcą go zabrać i wykorzystać - łagodnie ubierała w słowa dźwięk tłuczonego szkła i karmazynowe plamy, w jakich skąpać się miała marmurowa posadzka, kiedy jasnowłosy mężczyzna o pustym spojrzeniu zwali się nań całym ciężarem, wydając ostatnie tchnienie. - Nie jestem tylko pewna co to za miejsce… - Spojrzenie zielonych oczu uciekło gdzieś na bok, na moment wbijając się w jasną podłogę poczekalni, by zaraz powrócić do skupionych na niej stalowych tęczówek, jakby próbując wyczytać z nich kłębiące się w jego głowie myśli. W pamięci wyroczni wyraźnie zarysowało się kilka szczegółów, lecz chciała mieć pewność, że siedzący obok galdr nie zbagatelizuje tej sprawy.
Rozbiegane spojrzenie natychmiast przeniosło się na wchodzącego do holu galdra. Mężczyzna zdawał się być nieco od niej młodszy, zapewne też mało doświadczony w kwestiach śledztwa, więc kiedy tylko zadeklarował chęć pomocy Abigel wstrzymała oddech w zawahaniu. Naprędce wychwycony wzrok recepcjonistki podpowiadał, że odetchnęła z ulgą wdzięczności, widząc jak oficer od razu przejmuje sprawę w swoje ręce. I znów nasunęły się wątpliwości - czy to aby na pewno dobra decyzja? Odpuściła, poddając się i podążając we wskazanym kierunku do poczekalni, gdzie odruchowo zmrużyła oczy, chroniąc je przed jasnością żarówek.
- Nie, nie ma czasu - pokręciła od razu głową, odmawiając poczęstunku. Zajmując miejsce w fotelu podwinęła poły płaszcza, prędko wsunęła dłonie do jego kieszeni, chcąc ukryć ich drżenie. Przyspieszone bicie serca nie zwalniało ani na moment, nawet kiedy Kruczy Strażnik usiadł tuż obok, zwracając się doń uprzejmym tonem. Z wpół przymkniętymi powiekami wzięła głębszy oddech, próbując się uspokoić, nie tylko z powodu wizji, ale i aby oficer nie wziął jej za niespełna rozumu. Na powrót uniosła na niego wzrok, przesuwając czujnym spojrzeniem po przystojnej twarzy, chcąc ocenić jak odpowiednio dobrać słowa, by potraktował ją na poważnie. W jakiego typu sprawach brał zwykle udział? Siedział wyłącznie za biurkiem, ciesząc się ciepłą posadką, a może ryzykował życie, goniąc przestępców po całej Skandynawii? Abigel nie miała w życiu zbyt wiele do czynienia ze strażą, zwykle starając się nie wpadać w kłopoty, wszak czasy burzliwego, studenckiego życia miała już za sobą. Od czterech lat zajmowała zaszczytne miejsce wśród badaczy naukowych, a tym nie przystoi wystawiać swojej reputacji na próbę. W ciągu najbliższych lat planowała złożyć ostatni z dokumentów, by ubiegać się o tytuł profesora. Była poważną, szanowaną wyrocznią i marnowanie czyjegokolwiek czasu zajmowało ostatnie miejsce na liście priorytetów - i z tą właśnie myślą wyprostowała plecy, chcąc przybrać dostojniejszy wyraz.
- Nazywam się Abigel Fenrisdóttir, pracuję naukowo na Instytucie Eihwaz. Jestem wyrocznią - zaczęła już spokojniejszym tonem, wyzbywając się drżenia z jego melodii. - Wiem, że dojdzie do kradzieży, może jeszcze dziś. Zgłaszam to, bo wierzę, że można temu jeszcze zapobiec. - Czy aby na pewno nie było jeszcze za późno? Dziś sama siebie zadziwiała niebywałą wiarą. - To złoty naszyjnik. Niewielki, mieszczący się w dłoni, ale ze sporym, ciężkim kamieniem. - Wysunęła ręce z kieszeni, palcem jednej kreśląc kształt na wnętrzu drugiej. - Nie znam się na biżuterii, lecz błyszczał dość nienaturalnie. - Starała się dokładnie opisać szczegóły, ale nigdy dotąd nie musiała nikomu tak skrupulatnie opisywać widzianych w wizjach przedmiotów. Zaraz splotła ze sobą dłonie, zaciskając mocno palce. Kolejne zesłane przez Norny sceny miały być coraz trudniejsze w przedstawieniu.
- Będzie ich kilku - dwóch, może trzech. Wzbudzają zaufanie, więc obejdzie się bez podejrzeń. Chcą go zabrać i wykorzystać - łagodnie ubierała w słowa dźwięk tłuczonego szkła i karmazynowe plamy, w jakich skąpać się miała marmurowa posadzka, kiedy jasnowłosy mężczyzna o pustym spojrzeniu zwali się nań całym ciężarem, wydając ostatnie tchnienie. - Nie jestem tylko pewna co to za miejsce… - Spojrzenie zielonych oczu uciekło gdzieś na bok, na moment wbijając się w jasną podłogę poczekalni, by zaraz powrócić do skupionych na niej stalowych tęczówek, jakby próbując wyczytać z nich kłębiące się w jego głowie myśli. W pamięci wyroczni wyraźnie zarysowało się kilka szczegółów, lecz chciała mieć pewność, że siedzący obok galdr nie zbagatelizuje tej sprawy.
Ivar Soelberg
Re: the game is afoot (A.Fenrisdóttir & I. Soelberg, grudzień 1996) Sob 9 Gru - 22:59
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Jak sarna zagoniona przez ogary w pułapkę, tak i widmo strachu, niepewności i zdezorientowania dostrzegł w jej oczach, czując podskórnie emocje towarzyszące kobiecie, nie należał do ludzi, którzy by zbagatelizowali tego typu sytuację. Widział i owszem wielu, którzy próbowali, w taki lub inny sposób zabiegać o atencję, czy też zwodzić z torów prowadzonych śledztw, byle tylko spowolnić działanie pracy stróżów prawa, nierzadko tacy ludzie byli dziennikarzami, którzy podszywając się pod ofiary wydarzeń, próbują wykraść tajne informacje, by zdyskredytować, tudzież ośmieszyć instytucję, jaka troszczyła się i dbała o ład w społeczeństwie.
Kącik ust, leniwie poderwał się ku górze, gdy ciemnowłosa odmówiła, chociażby ciepłego napoju. Postawą tą zyskała w jego oczach, bo chociaż młodo wyglądał, nikt kto go znał, nie mógł mu odmówić doświadczenia, reprezentując swą osobą wydział, który w oczach wielu, był jednym z filarów kruczej staży, musiał mieć predyspozycje, ku temu, aby należcie wypełniać swe obowiązki.
Dostrzegając błysk w sarnich oczach, za jakim szła zmiana pozycji, na jakże dumną i pewną zrozumiał, że kobieta będzie precyzyjna i daleka od snucia bajek, co prawda, musiał najpierw usłyszeć, z czym ta faktycznie przychodzi, lecz nim to nastąpiło pewnie, wyciągnął dłonie ku niej. – Musiała pani przemarznąć zaraz temu zaradzimy – bystry wzrok rejestrował wiele z mowy ciała i rumieńców, z jakim ją zobaczył w drzwiach recepcji. Zbliżył dłonie ku niej i wymamrotał formułkę czaru: – Heitr – szarość tęczówek błysnęła życzliwością i troską, tak sporadycznie dostrzegalną w jego codziennym obrazie. – To powinno pomóc, proszę mówić. – Dopiero teraz usiadł obok i chociaż postawą zdradzał sztywność, to w ruchach była pewność i zwinność. Jakby trudy dnia codziennego zniknęły, a możliwość nowej sprawy obudziła w Soelbergu pokłady nowej energii.
Abigel Fenrisdóttir – powtórzył w myślach, imię przykuwało uwagę, natomiast nazwisko budziło, jakieś znajome nuty skojarzeń, lecz nijak nie potrafił ich określić, ani poprawnie zdefiniować, być może kiedyś słyszał o tej rodzinie, jednakże to nie one wzbudziły w mężczyźnie największe zainteresowanie. Kobieta była pracownikiem naukowym, a zatem spore prawdopodobieństwo, że trafił na kogoś bystrego i logicznie myślącego. Dodatkowo była wyrocznią, doskonale wiedział, jaką estymą, te się cieszyły w społeczeństwie, a osoba na jej pozycji, tym bardziej mogła wzbudzać, takowe uczucia. Musiał przyznać sam przed sobą, że ta noc zapowiadała się zaskakująco przyjemnie, nawet jeśli rzeczona wizja, o której zaczęła mówić, napełniała nieprzyjemnym dreszczem walki z przeznaczeniem, czy jednak uda im się przechytrzyć los?
Jej słowa nie napawały optymizmem, budziły potrzebę natychmiastowej mobilizacji i działania, na tle w dalszym ciągu mglistym i niejasnym. Widząc zmiany zachodzące na gładkim obliczu kobiety, zrozumiał, że to, co widziała, musiało nią mocno wstrząsnąć, inaczej nie byłoby jej tu dziś. Nie biegłaby jak szalona do siedziby Kruczej Straży, aby zapobiec temu, co wydawało się nie do powstrzymania.
– Ufam w trafność odczytanych znaków, nie zwykłem bagatelizować sił, z jakimi mamy niejednokrotnie styczność w naszym życiu, lecz nim pognamy jak szaleni w wir walki z przeznaczeniem, pragnę, byś sobie przypomniała, jakiekolwiek wskazówki tyczące okolicy, heraldyki, czy punktów orientacyjnych, cokolwiek co mogłoby nas naprowadzić w tej sprawie. – Nie poganiał jej, wierzył w skupienie i siłę umysłu, który pozwalał cofnąć się do widzianych obrazów i powtórnie przeanalizować widziane treści. Po odczekaniu dłuższej chwili wstał, jeśli kobieta była gotowa, podał jej dłoń.
– Ivar Soelberg – zaniechał podawania stopnia, chociaż w praktyce powinien, to jednak wolał, aby ta karta została zatajona, chciał zobaczyć, jak kobieta będzie go postrzegała, aby w odpowiednim momencie uświadomić ją o swej randze i sekcji, w jakiej służy.
Kącik ust, leniwie poderwał się ku górze, gdy ciemnowłosa odmówiła, chociażby ciepłego napoju. Postawą tą zyskała w jego oczach, bo chociaż młodo wyglądał, nikt kto go znał, nie mógł mu odmówić doświadczenia, reprezentując swą osobą wydział, który w oczach wielu, był jednym z filarów kruczej staży, musiał mieć predyspozycje, ku temu, aby należcie wypełniać swe obowiązki.
Dostrzegając błysk w sarnich oczach, za jakim szła zmiana pozycji, na jakże dumną i pewną zrozumiał, że kobieta będzie precyzyjna i daleka od snucia bajek, co prawda, musiał najpierw usłyszeć, z czym ta faktycznie przychodzi, lecz nim to nastąpiło pewnie, wyciągnął dłonie ku niej. – Musiała pani przemarznąć zaraz temu zaradzimy – bystry wzrok rejestrował wiele z mowy ciała i rumieńców, z jakim ją zobaczył w drzwiach recepcji. Zbliżył dłonie ku niej i wymamrotał formułkę czaru: – Heitr – szarość tęczówek błysnęła życzliwością i troską, tak sporadycznie dostrzegalną w jego codziennym obrazie. – To powinno pomóc, proszę mówić. – Dopiero teraz usiadł obok i chociaż postawą zdradzał sztywność, to w ruchach była pewność i zwinność. Jakby trudy dnia codziennego zniknęły, a możliwość nowej sprawy obudziła w Soelbergu pokłady nowej energii.
Abigel Fenrisdóttir – powtórzył w myślach, imię przykuwało uwagę, natomiast nazwisko budziło, jakieś znajome nuty skojarzeń, lecz nijak nie potrafił ich określić, ani poprawnie zdefiniować, być może kiedyś słyszał o tej rodzinie, jednakże to nie one wzbudziły w mężczyźnie największe zainteresowanie. Kobieta była pracownikiem naukowym, a zatem spore prawdopodobieństwo, że trafił na kogoś bystrego i logicznie myślącego. Dodatkowo była wyrocznią, doskonale wiedział, jaką estymą, te się cieszyły w społeczeństwie, a osoba na jej pozycji, tym bardziej mogła wzbudzać, takowe uczucia. Musiał przyznać sam przed sobą, że ta noc zapowiadała się zaskakująco przyjemnie, nawet jeśli rzeczona wizja, o której zaczęła mówić, napełniała nieprzyjemnym dreszczem walki z przeznaczeniem, czy jednak uda im się przechytrzyć los?
Jej słowa nie napawały optymizmem, budziły potrzebę natychmiastowej mobilizacji i działania, na tle w dalszym ciągu mglistym i niejasnym. Widząc zmiany zachodzące na gładkim obliczu kobiety, zrozumiał, że to, co widziała, musiało nią mocno wstrząsnąć, inaczej nie byłoby jej tu dziś. Nie biegłaby jak szalona do siedziby Kruczej Straży, aby zapobiec temu, co wydawało się nie do powstrzymania.
– Ufam w trafność odczytanych znaków, nie zwykłem bagatelizować sił, z jakimi mamy niejednokrotnie styczność w naszym życiu, lecz nim pognamy jak szaleni w wir walki z przeznaczeniem, pragnę, byś sobie przypomniała, jakiekolwiek wskazówki tyczące okolicy, heraldyki, czy punktów orientacyjnych, cokolwiek co mogłoby nas naprowadzić w tej sprawie. – Nie poganiał jej, wierzył w skupienie i siłę umysłu, który pozwalał cofnąć się do widzianych obrazów i powtórnie przeanalizować widziane treści. Po odczekaniu dłuższej chwili wstał, jeśli kobieta była gotowa, podał jej dłoń.
– Ivar Soelberg – zaniechał podawania stopnia, chociaż w praktyce powinien, to jednak wolał, aby ta karta została zatajona, chciał zobaczyć, jak kobieta będzie go postrzegała, aby w odpowiednim momencie uświadomić ją o swej randze i sekcji, w jakiej służy.
Bezimienny
Re: the game is afoot (A.Fenrisdóttir & I. Soelberg, grudzień 1996) Sob 9 Gru - 23:00
Zagubiona i przestraszona, dokładnie takie sprawiała wrażenie stając w drzwiach siedziby Kruczej Straży. Choć utrzymuje, że uwielbia niespodzianki oraz spontaniczność, to zmiany te zazwyczaj pochodzą z jej własnej inwencji. Potrzebuje trzymać rękę na pulsie, mieć świadomość, że mimo wszystko wciąż panuje nad sytuacją i będzie w stanie z łatwością się dostosować. Z pewnym lękiem reaguje na nowe otoczenie, niepewna czy sprosta postawionym sobie oczekiwaniom.
Nie od razu zrozumiała gest wyciągniętych w swoją stronę dłoni. Wciąż jeszcze patrzyła na niego nieufnie, zastanawiając się jak dokładnie wygląda procedura zgłaszania niepokojących spostrzeżeń. Na rozpływające się po ciele przyjemne ciepło odpowiedziała bladym uśmiechem wdzięczności. Musiała sprawiać naprawdę fatalne wrażenie, skoro oficer tak bardzo się przejął. Ciemne włosy, dotychczas zwisające nędznie w mokrych strąkach, w jednej chwili przestały ociekać wodą, Abigel przeczesała je pospiesznie palcami i odgarnęła za ucho. Szczupłe ciało przestało drżeć, co tylko dodało kobiecie otuchy.
- Dziękuję - powiedziała cicho, doceniając próbę galdra do zapewnienia względnie komfortowych warunków. Jeszcze tego brakowało, by zaciągnął ją do jakiegoś surowego pokoju przesłuchań.
Zadeklarowana ufność podniosła ją na duchu, także i świadomość, że ma do czynienia z osobą, która nie wzięła jej za zbiegłą wariatkę. Już chciała podnieść się z miejsca, uciec pospiesznie, byleby na powrót znaleźć się w bezpiecznej dla siebie przestrzeni, kiedy padła prośba o szczegóły. Więcej, zawsze chcieli więcej, jakby tkwiąc w przekonaniu, iż ponowne przywołanie wizji było niewymagającym zachodu rytuałem. Jakby utrzymanie zimnej krwi i nerwów w ryzach w obliczu doświadczenia śmierci przychodziło z łatwością. Miała pewność, że obrazy te będą ją nawiedzać w najbliższych snach i nie chciała tam znów wracać. Ton głosu Ivara nie był natrętny, sprawiał za to wrażenie życzliwego oraz pełnego troski, zbyt dobrze wiedząc jak prowadzić rozmowę ze świadkiem zdarzenia. Nawet nieufna Abigel, mimo początkowego zawahania, chciała mu pomóc. Zacisnęła powieki, by ograniczając źródło światła wymusić na pamięci sięgnięcie do szczegółów wizji, co w obecnej sytuacji nie było wcale takie łatwe.
- To duży gmach z czerwonej cegły - zaczęła szukać wskazówek, o jakie pytał. - Przed budynkiem stoi pomnik z brązu, pokryty już patyną. To mężczyzna na koniu z wyciągniętą przed siebie ręką. Hmm... Karol Gustaw? - Jeszcze przed chwilą dostrzeżenie pojedynczych detali graniczyło z cudem, skąd nagle na myśl przyszło imię szwedzkiego króla? Nie była wcześniej w Sztokholmie, bynajmniej nie na wyprawie, podczas której skojarzenie tego miejsca przyszłoby z łatwością. Obca była jej posągowa sylwetka, jaka stanęła przed Muzeum Nordyckim na wyspie Djurgården niemal sto lat wcześniej.
Kiedy powstał, by się przedstawić tylko na moment jej twarz uzyskała zdumiony wyraz, zupełnie zapomniawszy, że nie dopilnowali tej grzeczności. Wysunęła rękę z kieszeni, by z bladym uśmiechem uścisnąć jego dłoń. Nazwisko Soelberg było jej dotychczas obce. Dziś nie wiedziała jeszcze, że wkrótce przyjdzie jej poznać brata Ivara, Eitriego. To on zajmie się Safírem, kiedy na jaw wyjdzie prawdziwe okrucieństwo Ragnara. Wizja brodzącego we krwi bliźniaka miała nawiedzić ją w nadchodzących dniach jako zwieńczenie burzliwego tygodnia, jednak dziś mogła cieszyć się jeszcze błogą nieświadomością.
- Przepraszam, że tak mało dokładnie, to może być wszędzie… - westchnęła zrezygnowana, rozchylając wreszcie powieki. Zieleń oczu wyroczni sięgnęła twarzy oficera, o którym nie wiedziała jeszcze, że pochodzi ze Szwecji i skojarzenie opisanego miejsca z topografią Skandynawii przyjdzie mu z większą łatwością. Opadła ciężko na oparcie fotela, dochodząc z wolna do wniosku, że przyjście tu było pomyłką, wszak powinna była zachować wszystko dla siebie.
Nie od razu zrozumiała gest wyciągniętych w swoją stronę dłoni. Wciąż jeszcze patrzyła na niego nieufnie, zastanawiając się jak dokładnie wygląda procedura zgłaszania niepokojących spostrzeżeń. Na rozpływające się po ciele przyjemne ciepło odpowiedziała bladym uśmiechem wdzięczności. Musiała sprawiać naprawdę fatalne wrażenie, skoro oficer tak bardzo się przejął. Ciemne włosy, dotychczas zwisające nędznie w mokrych strąkach, w jednej chwili przestały ociekać wodą, Abigel przeczesała je pospiesznie palcami i odgarnęła za ucho. Szczupłe ciało przestało drżeć, co tylko dodało kobiecie otuchy.
- Dziękuję - powiedziała cicho, doceniając próbę galdra do zapewnienia względnie komfortowych warunków. Jeszcze tego brakowało, by zaciągnął ją do jakiegoś surowego pokoju przesłuchań.
Zadeklarowana ufność podniosła ją na duchu, także i świadomość, że ma do czynienia z osobą, która nie wzięła jej za zbiegłą wariatkę. Już chciała podnieść się z miejsca, uciec pospiesznie, byleby na powrót znaleźć się w bezpiecznej dla siebie przestrzeni, kiedy padła prośba o szczegóły. Więcej, zawsze chcieli więcej, jakby tkwiąc w przekonaniu, iż ponowne przywołanie wizji było niewymagającym zachodu rytuałem. Jakby utrzymanie zimnej krwi i nerwów w ryzach w obliczu doświadczenia śmierci przychodziło z łatwością. Miała pewność, że obrazy te będą ją nawiedzać w najbliższych snach i nie chciała tam znów wracać. Ton głosu Ivara nie był natrętny, sprawiał za to wrażenie życzliwego oraz pełnego troski, zbyt dobrze wiedząc jak prowadzić rozmowę ze świadkiem zdarzenia. Nawet nieufna Abigel, mimo początkowego zawahania, chciała mu pomóc. Zacisnęła powieki, by ograniczając źródło światła wymusić na pamięci sięgnięcie do szczegółów wizji, co w obecnej sytuacji nie było wcale takie łatwe.
- To duży gmach z czerwonej cegły - zaczęła szukać wskazówek, o jakie pytał. - Przed budynkiem stoi pomnik z brązu, pokryty już patyną. To mężczyzna na koniu z wyciągniętą przed siebie ręką. Hmm... Karol Gustaw? - Jeszcze przed chwilą dostrzeżenie pojedynczych detali graniczyło z cudem, skąd nagle na myśl przyszło imię szwedzkiego króla? Nie była wcześniej w Sztokholmie, bynajmniej nie na wyprawie, podczas której skojarzenie tego miejsca przyszłoby z łatwością. Obca była jej posągowa sylwetka, jaka stanęła przed Muzeum Nordyckim na wyspie Djurgården niemal sto lat wcześniej.
Kiedy powstał, by się przedstawić tylko na moment jej twarz uzyskała zdumiony wyraz, zupełnie zapomniawszy, że nie dopilnowali tej grzeczności. Wysunęła rękę z kieszeni, by z bladym uśmiechem uścisnąć jego dłoń. Nazwisko Soelberg było jej dotychczas obce. Dziś nie wiedziała jeszcze, że wkrótce przyjdzie jej poznać brata Ivara, Eitriego. To on zajmie się Safírem, kiedy na jaw wyjdzie prawdziwe okrucieństwo Ragnara. Wizja brodzącego we krwi bliźniaka miała nawiedzić ją w nadchodzących dniach jako zwieńczenie burzliwego tygodnia, jednak dziś mogła cieszyć się jeszcze błogą nieświadomością.
- Przepraszam, że tak mało dokładnie, to może być wszędzie… - westchnęła zrezygnowana, rozchylając wreszcie powieki. Zieleń oczu wyroczni sięgnęła twarzy oficera, o którym nie wiedziała jeszcze, że pochodzi ze Szwecji i skojarzenie opisanego miejsca z topografią Skandynawii przyjdzie mu z większą łatwością. Opadła ciężko na oparcie fotela, dochodząc z wolna do wniosku, że przyjście tu było pomyłką, wszak powinna była zachować wszystko dla siebie.
Ivar Soelberg
Re: the game is afoot (A.Fenrisdóttir & I. Soelberg, grudzień 1996) Sob 9 Gru - 23:00
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Próba wyciągnięcia informacji, była poniekąd błędnym kołem, które niczego nie potwierdzało, a irytacja kolejnymi pytaniami mogła doprowadzić do skruszenia, tej nadszarpniętej ciężarem wizji kobiety. Stąd zadawane pytania musiały zawierać w sobie wszystko to, co pozwoliłoby mu na zlokalizowanie miejsca, gdzie miało dojść do rzeczonej zbrodni. Sęk w tym, że nigdy nie miało się stuprocentowej pewności, a zrozumienie wizji mogło pozostawać wiele do życzenia, stąd zawahanie oficera przed wszczęciem alarmu gonieniem na oślep, należało się zastanowić i spokojnie przetrawić podane informacje.
– To nic, pozostaje nam wierzyć, że będziemy mieli odrobinę szczęścia – oraz że zdążymy, myśli płynęły swoim torem, jak zwykle niezbyt optymistyczne, raczej realistyczne niżeli podnoszące na duchu, stąd powstrzymał się przed ich wypowiedzeniem na głos. Kobieta była wystarczająco przerażona, aby dodatkowo ją stresować i obarczać winą, czy też niekompetencją w korzystaniu ze swych zdolności.
– Mam nadzieję, że nie masz nic ciekawszego do roboty, o tej godzinie i zgodzi się towarzyszyć mi w podróży? – Pytanie, zadane wymownym tonem, a szarość oczu spoczęła na uspokajającej zieleni. Chciał zobaczyć, z jakim człowiekiem przyszło mu się tak nieoczekiwanie spotkać, co nią kierowało w szaleńczym biegu do siedziby Kruczej Straży, strach, a może odwaga? Musiał poznać odpowiedź na te pytania, nim przekroczą razem próg portalu. Świadomość tego, jakim człowiekiem okaże się być mogła ułatwić dalsze dochodzenie i być może dzięki ten współpracy ocalą niewinnych ludzi przed czającym się na nich zagrożeniem.
Na chwilę zignorował Abigel i wyszedł z pomieszczenia do recepcji w krótkich, a zwięzłych zdaniach przedstawił problem i wydał stosowne polecenia. Osobiście postanowił na Malmö i tam właśnie zamierzał się udać.
– Podjęła pani decyzję? – Do niczego jej nie zmuszał, nie zamierzał przekonywać, czy nawet osądzać chciał zobaczyć tylko w jej oczach odpowiedź na zadane wcześniej pytanie. Być może pochopnie i niezbyt delikatnie podchodził do tematu, lecz usłyszawszy cenne w jego ocenie informacje, nie zamierzał marnować czasu na próżne gadanie i spekulacje, czy obmyślanie strategii. Chociaż był już po pracy, należało działać, a szukanie wymówek, mogło skończyć się tragedią, jakiej mogliby uniknąć, gdyby nie opieszałość. Wyciągnął ku kobiecie dłoń, jakby prosił ją do tańca. Oczywisty sygnał i gwarant bezpieczeństwa.
– To nic, pozostaje nam wierzyć, że będziemy mieli odrobinę szczęścia – oraz że zdążymy, myśli płynęły swoim torem, jak zwykle niezbyt optymistyczne, raczej realistyczne niżeli podnoszące na duchu, stąd powstrzymał się przed ich wypowiedzeniem na głos. Kobieta była wystarczająco przerażona, aby dodatkowo ją stresować i obarczać winą, czy też niekompetencją w korzystaniu ze swych zdolności.
– Mam nadzieję, że nie masz nic ciekawszego do roboty, o tej godzinie i zgodzi się towarzyszyć mi w podróży? – Pytanie, zadane wymownym tonem, a szarość oczu spoczęła na uspokajającej zieleni. Chciał zobaczyć, z jakim człowiekiem przyszło mu się tak nieoczekiwanie spotkać, co nią kierowało w szaleńczym biegu do siedziby Kruczej Straży, strach, a może odwaga? Musiał poznać odpowiedź na te pytania, nim przekroczą razem próg portalu. Świadomość tego, jakim człowiekiem okaże się być mogła ułatwić dalsze dochodzenie i być może dzięki ten współpracy ocalą niewinnych ludzi przed czającym się na nich zagrożeniem.
Na chwilę zignorował Abigel i wyszedł z pomieszczenia do recepcji w krótkich, a zwięzłych zdaniach przedstawił problem i wydał stosowne polecenia. Osobiście postanowił na Malmö i tam właśnie zamierzał się udać.
– Podjęła pani decyzję? – Do niczego jej nie zmuszał, nie zamierzał przekonywać, czy nawet osądzać chciał zobaczyć tylko w jej oczach odpowiedź na zadane wcześniej pytanie. Być może pochopnie i niezbyt delikatnie podchodził do tematu, lecz usłyszawszy cenne w jego ocenie informacje, nie zamierzał marnować czasu na próżne gadanie i spekulacje, czy obmyślanie strategii. Chociaż był już po pracy, należało działać, a szukanie wymówek, mogło skończyć się tragedią, jakiej mogliby uniknąć, gdyby nie opieszałość. Wyciągnął ku kobiecie dłoń, jakby prosił ją do tańca. Oczywisty sygnał i gwarant bezpieczeństwa.
Bezimienny
Re: the game is afoot (A.Fenrisdóttir & I. Soelberg, grudzień 1996) Sob 9 Gru - 23:01
Słowa Kruczego Strażnika nieco uspokajają, jednak nie powstrzymują w pełni drżenia rąk. Mętlik w głowie trwa nadal; gnana wątpliwościami co do wizji i odpowiedniego doboru słów nie ma pewności czy galdr ma przed oczami wyobraźni to samo, co ona.
- Towarzyszyć - powtarza za nim zdumiona, gdy pada kontrowersyjna i jakże niespodziewana propozycja. Na ten wieczór nie ma zaplanowanych innych wydarzeń, poza standardową pracą na Instytucie. We własnej pracowni przesiadywać może jednak długimi godzinami i nie potrzebuje do tego żadnego dodatkowego planu. Przychodząc do gmachu Kruczej Straży tkwiła ma przekonanie, że wyłącznie podrzuci zdobyte informacje i na tym też jej udział się zakończy. Słowa mężczyzny dziwią ją i jednocześnie intrygują. Tym bardziej dziwi się, kiedy ten podnosi się z miejsca i przenosi do recepcjonistki. Abigel ściąga brwi i wypuszcza gwałtownie powietrze, jednocześnie spuszczając ciśnienie; w głowie pojawia się mętlik.
Jestem naukowcem, a nie detektywem, nasuwa się wciąż na myśl, gdy rozważa wszelkie za i przeciw. Tak bardzo gubi się we własnym umyśle, że wzdryga się nagle na dźwięk znajomego już głosu. Zadziera brodę i odnajduje szare tęczówki, które mimo stalowego chłodu przywodzą na myśl swoiste, godne zaufania ciepło.
- Tak. Pójdę z panem - podejmuje decyzję zdecydowanym tonem i podnosząc się z miejsca, ujmuje jego dłoń, mimo iż wcale nie potrzebuje pomocy i może poruszać się o własnych siłach.
Mijając recepcję poprawia poły płaszcza i posyła jeszcze jedno spojrzenie ku recepcjonistce, która sięga za nimi zaciekawionym wzrokiem. W głowie Abigel ponownie pojawiają się wątpliwości - może powinna była odmówić, wrócić do domu, zająć się własnymi sprawami. Ekscytacja niespodziewaną zmianą planów jest jednak silniejsza, niż trzymający przy ziemi rozsądek. Wychodząc na zewnątrz nasuwa na wilgotne włosy czarną czapkę i rusza w stronę najbliższego portalu.
Przekroczywszy próg portalu mruży oczy od sypiącego się z ciemnych chmur śniegu. Sztokholmska ciemność niezbyt różni się od tej w Midgardzie, lecz miejsce ukryte z dala od oczu śniących zmusza do wędrówki w kierunku centrum.
- Często pan tak robi? - pyta nagle, wsuwając dłonie głęboko w kieszenie płaszcza. - Zabiera ze sobą informatorów do pracy? - Na kobiecej twarzy mimo jawnego zdenerwowania przebija się cień uśmiechu.
Oczyściwszy umysł i starając się nie skupiać na ustalonym celu, mimowolnie kieruje swoje kroki ku wyspie Djurgården. Prowadzi ich oboje uliczkami, które mimo wszystko są jej zupełnie obce, póki nie odnajduje na horyzoncie kamiennego posągu. Zatrzymuje się przed schodami rosłego gmachu i wznosi ku niemu wzrok, ściągając usta w wąską linijkę.
- Wszystko wskazuje na to, że to tu… - mruczy pod nosem, dobrze wiedząc, że znajdują się we właściwym miejscu - tylko skąd ta ciągłą niepewność?
- Towarzyszyć - powtarza za nim zdumiona, gdy pada kontrowersyjna i jakże niespodziewana propozycja. Na ten wieczór nie ma zaplanowanych innych wydarzeń, poza standardową pracą na Instytucie. We własnej pracowni przesiadywać może jednak długimi godzinami i nie potrzebuje do tego żadnego dodatkowego planu. Przychodząc do gmachu Kruczej Straży tkwiła ma przekonanie, że wyłącznie podrzuci zdobyte informacje i na tym też jej udział się zakończy. Słowa mężczyzny dziwią ją i jednocześnie intrygują. Tym bardziej dziwi się, kiedy ten podnosi się z miejsca i przenosi do recepcjonistki. Abigel ściąga brwi i wypuszcza gwałtownie powietrze, jednocześnie spuszczając ciśnienie; w głowie pojawia się mętlik.
Jestem naukowcem, a nie detektywem, nasuwa się wciąż na myśl, gdy rozważa wszelkie za i przeciw. Tak bardzo gubi się we własnym umyśle, że wzdryga się nagle na dźwięk znajomego już głosu. Zadziera brodę i odnajduje szare tęczówki, które mimo stalowego chłodu przywodzą na myśl swoiste, godne zaufania ciepło.
- Tak. Pójdę z panem - podejmuje decyzję zdecydowanym tonem i podnosząc się z miejsca, ujmuje jego dłoń, mimo iż wcale nie potrzebuje pomocy i może poruszać się o własnych siłach.
Mijając recepcję poprawia poły płaszcza i posyła jeszcze jedno spojrzenie ku recepcjonistce, która sięga za nimi zaciekawionym wzrokiem. W głowie Abigel ponownie pojawiają się wątpliwości - może powinna była odmówić, wrócić do domu, zająć się własnymi sprawami. Ekscytacja niespodziewaną zmianą planów jest jednak silniejsza, niż trzymający przy ziemi rozsądek. Wychodząc na zewnątrz nasuwa na wilgotne włosy czarną czapkę i rusza w stronę najbliższego portalu.
Przekroczywszy próg portalu mruży oczy od sypiącego się z ciemnych chmur śniegu. Sztokholmska ciemność niezbyt różni się od tej w Midgardzie, lecz miejsce ukryte z dala od oczu śniących zmusza do wędrówki w kierunku centrum.
- Często pan tak robi? - pyta nagle, wsuwając dłonie głęboko w kieszenie płaszcza. - Zabiera ze sobą informatorów do pracy? - Na kobiecej twarzy mimo jawnego zdenerwowania przebija się cień uśmiechu.
Oczyściwszy umysł i starając się nie skupiać na ustalonym celu, mimowolnie kieruje swoje kroki ku wyspie Djurgården. Prowadzi ich oboje uliczkami, które mimo wszystko są jej zupełnie obce, póki nie odnajduje na horyzoncie kamiennego posągu. Zatrzymuje się przed schodami rosłego gmachu i wznosi ku niemu wzrok, ściągając usta w wąską linijkę.
- Wszystko wskazuje na to, że to tu… - mruczy pod nosem, dobrze wiedząc, że znajdują się we właściwym miejscu - tylko skąd ta ciągłą niepewność?
Ivar Soelberg
Re: the game is afoot (A.Fenrisdóttir & I. Soelberg, grudzień 1996) Sob 9 Gru - 23:01
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Dostrzegł przebłysk strachu w tafli sarnich oczu – łagodny i mądrych, momentalnie czując wyrzut sumienia z tytułu propozycji świadom, że na próbę wystawia jej godność, nie zamierzał czynić jej dyshonoru łapiąc na podobnych tej emocji, była to zbyt swobodna propozycja, która niosła za sobą łańcuch konsekwencji, nim jednak podjął jakąkolwiek próbę korzystną dla Abigel jej głos zabrzmiał w murach Kruczej Straży stając się odzwierciedleniem, tego co dostrzegł w oczach. Zły na siebie, że dopuścił do takiej sytuacji, musiał dać się jej rozwinąć, by nie zakwestionować siły charakteru wyroczni.
Zaskakuje go.
Nagła zmiana w głosie, twarz podniesiona hardo ku górze i pewność w słowach, niemal uśmiechnął się, kiedy przyjęła jego propozycję. Jej smukła dłoń tonęła w męskim uścisku niesiona z nią delikatność, była kontrastem dla szorstkości i siły, ot efekt uboczny spędzanego czasu poza biurkiem na przerzucaniu żelastwa i pracy w terenie świadom tego stara się nie wyjść na prostaka dominującego siłą w uścisku. Przez cały ten czas pilnie ją obserwuje, badając wyraz twarzy, jakiego dawno nie oglądał u kobiety. Szedł o zakład, że gdyby ich znajomość miała inny charakter, mógłby zaproponować jej, bez cienia wahania wspinaczkę wysokogórską do jamy trolla, a ona zgodziłaby się na to szaleństwo. Niestety czas gonił i podobne temu rozważania stawały się, zbyt widoczne, a Soelbergowi daleko w niesmak było przyłapanie, przez bystrą wyrocznię dlatego momentalnie skupił się na rzeczach istotnych w działaniu dwuosobowego zespołu, który wyszedł w zimną grudniową noc.
Z nagła zadane pytanie, tuż po tym jak przekroczyli portal przyciąga jego uwagę, a mężczyzna spogląda przed siebie z nieodgadnionym wyrazem zamyślenia. – Nie, mówiąc uczciwie, to niezbyt bezpieczne. – Szczerze odpowiada, wychodząc nieznacznie na przód. Teren znał, był Szwedem, bywał w stolicy swego kraju. Odrobinę niepokoił się kolejnych pytań, a konkretnie tego dlaczego w takim razie jej to zaproponował, gdyby miał być szczery odparłby zapewne, że to przez obraz zaangażowania jaki widział w niej, kiedy przybiegła z informacją, mógłby wymienić i z tuzin podobnych temu banałów, miał przeczucie co do niej. Na całe szczęście marsz w mrozie pozwala uniknąć rozmowy. Dopiero jej uśmiech obserwowany kątem oka sprawia, że myśli uderzają ponownie w propozycję zaproponowania szaleńczej wyprawy, gdyby tylko już podobnie ryzykownego głupstwa nie popełniali. Grudniowe powietrze szczypało nieosłonięte przed zimnem miejsca wkradało się zza kołnierz drażniąc.
Obraz gmachu na tle nocnego nieba prezentuje się dostojniej, niż za dnia. Głos kobiety ginie w nagłym porywie wiatru, a oficer mierzy wejście podejrzliwie wypatrując pułapki. – Proszę iść za mną. – Gwarancja bezpieczeństwa w młodym obliczu pomimo tego głos nie zdradza lęku, wręcz przeciwnie emanuje siłą. Zamek nie stanowi wyzwania problem, który znika w ułamku sekundy dalsze kroki pozostawiają jednak napiętnowane naturalną sobie ostrożnością. W obawie przed zagrożeniem bada teren zaklęciem, te okazuje się nieskuteczne, tudzież wielce wymownie ostrzega. Kroki na grubym dywanie milkną, kiedy po serpentynie schodów wchodzą na piętro, a ślad pierwsza oznaka zachwianego nocnego spokoju zostaje naruszona.
Kruchość szkła, te mieni się w skąpo padającym świetle księżyca, jest tego więcej, drobinki wyznaczają poszlakę, stają się tropem, za którym idą czujni, jak myśliwy w mateczniku dzikiego zwierza. Pierwsza krew znaczy ślad na drewnianej ścianie, ot kilka kropel nic więcej odruch nakazuje rozejrzeć się za innymi, a także zredukować odległość między nim, a partnerką, więc czeka, aż ta podejdzie, by zrównać się krokiem, nieświadom tego, że mogła dostrzec w półmroku, to samo co on. Kiedy otwierają drzwi do jednej z sal w srebrnej poświacie padającej, przez wielkie podłużne okna wyłaniają się kontury ciał. Zbrodnia, przed którą mieli zaradzić i ich misja okazuje się zupełnym niepowodzeniem. Żal jak siarczysty policzek uderza w twarz oficera, nic ponadto nie przedziera się przez zobojętniałe sumienie. – Zaczekaj przy wejściu i wezwij Kruczą Straż. – Zleca stanowczym, nieprzyjemnie chłodnym tonem, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem.
Zaskakuje go.
Nagła zmiana w głosie, twarz podniesiona hardo ku górze i pewność w słowach, niemal uśmiechnął się, kiedy przyjęła jego propozycję. Jej smukła dłoń tonęła w męskim uścisku niesiona z nią delikatność, była kontrastem dla szorstkości i siły, ot efekt uboczny spędzanego czasu poza biurkiem na przerzucaniu żelastwa i pracy w terenie świadom tego stara się nie wyjść na prostaka dominującego siłą w uścisku. Przez cały ten czas pilnie ją obserwuje, badając wyraz twarzy, jakiego dawno nie oglądał u kobiety. Szedł o zakład, że gdyby ich znajomość miała inny charakter, mógłby zaproponować jej, bez cienia wahania wspinaczkę wysokogórską do jamy trolla, a ona zgodziłaby się na to szaleństwo. Niestety czas gonił i podobne temu rozważania stawały się, zbyt widoczne, a Soelbergowi daleko w niesmak było przyłapanie, przez bystrą wyrocznię dlatego momentalnie skupił się na rzeczach istotnych w działaniu dwuosobowego zespołu, który wyszedł w zimną grudniową noc.
Z nagła zadane pytanie, tuż po tym jak przekroczyli portal przyciąga jego uwagę, a mężczyzna spogląda przed siebie z nieodgadnionym wyrazem zamyślenia. – Nie, mówiąc uczciwie, to niezbyt bezpieczne. – Szczerze odpowiada, wychodząc nieznacznie na przód. Teren znał, był Szwedem, bywał w stolicy swego kraju. Odrobinę niepokoił się kolejnych pytań, a konkretnie tego dlaczego w takim razie jej to zaproponował, gdyby miał być szczery odparłby zapewne, że to przez obraz zaangażowania jaki widział w niej, kiedy przybiegła z informacją, mógłby wymienić i z tuzin podobnych temu banałów, miał przeczucie co do niej. Na całe szczęście marsz w mrozie pozwala uniknąć rozmowy. Dopiero jej uśmiech obserwowany kątem oka sprawia, że myśli uderzają ponownie w propozycję zaproponowania szaleńczej wyprawy, gdyby tylko już podobnie ryzykownego głupstwa nie popełniali. Grudniowe powietrze szczypało nieosłonięte przed zimnem miejsca wkradało się zza kołnierz drażniąc.
Obraz gmachu na tle nocnego nieba prezentuje się dostojniej, niż za dnia. Głos kobiety ginie w nagłym porywie wiatru, a oficer mierzy wejście podejrzliwie wypatrując pułapki. – Proszę iść za mną. – Gwarancja bezpieczeństwa w młodym obliczu pomimo tego głos nie zdradza lęku, wręcz przeciwnie emanuje siłą. Zamek nie stanowi wyzwania problem, który znika w ułamku sekundy dalsze kroki pozostawiają jednak napiętnowane naturalną sobie ostrożnością. W obawie przed zagrożeniem bada teren zaklęciem, te okazuje się nieskuteczne, tudzież wielce wymownie ostrzega. Kroki na grubym dywanie milkną, kiedy po serpentynie schodów wchodzą na piętro, a ślad pierwsza oznaka zachwianego nocnego spokoju zostaje naruszona.
Kruchość szkła, te mieni się w skąpo padającym świetle księżyca, jest tego więcej, drobinki wyznaczają poszlakę, stają się tropem, za którym idą czujni, jak myśliwy w mateczniku dzikiego zwierza. Pierwsza krew znaczy ślad na drewnianej ścianie, ot kilka kropel nic więcej odruch nakazuje rozejrzeć się za innymi, a także zredukować odległość między nim, a partnerką, więc czeka, aż ta podejdzie, by zrównać się krokiem, nieświadom tego, że mogła dostrzec w półmroku, to samo co on. Kiedy otwierają drzwi do jednej z sal w srebrnej poświacie padającej, przez wielkie podłużne okna wyłaniają się kontury ciał. Zbrodnia, przed którą mieli zaradzić i ich misja okazuje się zupełnym niepowodzeniem. Żal jak siarczysty policzek uderza w twarz oficera, nic ponadto nie przedziera się przez zobojętniałe sumienie. – Zaczekaj przy wejściu i wezwij Kruczą Straż. – Zleca stanowczym, nieprzyjemnie chłodnym tonem, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem.
Bezimienny
Re: the game is afoot (A.Fenrisdóttir & I. Soelberg, grudzień 1996) Sob 9 Gru - 23:02
Pogrążony w zastanowieniu umysł Soelberga nawet jeśli odbijał się wątpliwościami na przystojnej twarzy, nie wzbudzał w wyroczni zawahania. We własnym rozumieniu sądzi, że ten obmyśla plan ich dzisiejszego działania, poszukując w otchłani pamięci najlepszych rozwiązań. Sznuruje usta, choć na końcu języka ma kolejne pytania na nierozwiane wątpliwości. Skoro ta cała wyprawa ma być aż tak niebezpieczna, to skąd chęć zabrania jej ze sobą? Kieruje się pragmatyzmem i przekonuje samą siebie, że przecież nie chce, by coś jej zagrażało, a wyłącznie wierzy, że na miejscu skojarzy kolejne szczegóły, może nawet wizja okaże się konkretniejsza, może nadejdą nowe elementy.
Podąża kilka kroków za nim, czujnie rozglądając się po przestronnych salach muzeum. Tłumi też w sobie pytanie, czy nie powinni aby zawiadomić tutejszej ochrony, upewnić się, że nikt nie weźmie ich za włamywaczy. Szczerze wierzy, że dobrze wie co robi. Wszechogarniająca cisza wnika w głąb umysłu, wytłuszczając przyspieszony rytm własnego serca. Norny nie zsyłają nowych znaków, milczą jak zaklęte, pozostawiając pustkę, w której nie rodzą się kolejne wnioski. Nie od razu dostrzega też niepokojące znaki. Zapewne przeszłaby obok nich zupełnie nieświadoma, ale to zachowanie Kruczego ją zaalarmowało. Zwolnione tempo, bardziej pospiesznie przesuwane po otoczeniu spojrzenie. Abigel przystaje na moment i wstrzymuje oddech, czując zawroty głowy. Dostrzega błyszczące na podłodze odłamki, domyślając się już czarnego scenariusza. To nie spoczywające na posadzce ciała wtłaczają w nią zimne dreszcze, a oschły ton Kruczego, na którego brzmienie aż cofa się pół kroku i unosi nań przestraszony wzrok. Stopy zdają się być jak z ołowiu, nie pozwalając wykonać żadnego ruchu, więc stoi tak jeszcze przez chwilę, a w kącikach oczu zbierają się łzy. Bije się z nieodpartym wrażeniem, że to jej wina - to całe włamanie do muzeum i zakończony żywot osób, najpewniej próbujących powstrzymać złodzieja przed dokonaniem zbrodni. Czy gdyby pozostawiła los samemu sobie, cała ta sprawa wyszłaby na jaw? Czy w ogóle by do niej doszło, gdyby nie zdecydowała się wymusić wizji i powziąć kroków ku jej zapobieżeniu? Wreszcie zrywa się z miejsca, świadoma nieuchronnie upływającego czasu. Z łomoczącym w piersi sercem wybiega na zewnątrz i zatrzymuje się pod pomnikiem szwedzkiego króla. Wyciąga ku górze drżącą rękę i pospiesznie przypomnianym sobie zaklęciem wystrzeliwuje snop niebieskiego światła. Nie zastanawia się nawet czy aby na pewno magia midgardzkiej Kruczej Straży obejmuje w swym zasięgu całą Skandynawię. Wydane polecenie jest jasne, a wyrocznia uznaje autorytet władzy na tyle, by go nie kwestionować.
Na lodowatym wietrze stoi ledwie kilka minut, trzęsąc się jak osika, lecz mimo zimna nie chce chować się pod zadaszenie, wytrwale czekając na wezwane posiłki, zupełnie jakby tkwiąc w przeświadczeniu, że jeśli zejdzie z posterunku, to ci przegapią jej obecność. Już w kolejnej minucie pojawiają się na horyzoncie i wspinają po schodach, od razu trafiając na trop Fenrisdóttir, która prowadzi ich na piętro, gdzie czeka na nich Kruczy Soelberg. To on rozmawia z dwoma funkcjonariuszami, podczas gdy Abigel trzyma się na uboczu z rękami wciśniętymi głęboko w kieszenie płaszcza i wzrokiem utkwionym w zbrukane krwią ciała. Nie słucha wymiany zdań, za bardzo pogrążona we własnym umyśle, w ramach rozproszenia szklących się od łez oczu zagryzając boleśnie wargi. Nie tak to miało wyglądać, przemyka wniosek, wzmagający nagromadzone wyrzuty sumienia. Wreszcie wyrywa się z zamyślenia, mruga kilkakrotnie przenosząc wzrok na galdra, który zarządza odwrót. Wyrocznia rozchyla już usta, chcąc zgłosić sprzeciw, ale dociera do niej jak bardzo są tu już nieprzydatni.
- Spóźniliśmy się - rzuca do niego ściszonym głosem, zdradzając wwiercające się w głowie nieprzyjemne myśli. Miękka wykładzina tłumi odgłos kroków kiedy kierują się do wyjścia.
Podąża kilka kroków za nim, czujnie rozglądając się po przestronnych salach muzeum. Tłumi też w sobie pytanie, czy nie powinni aby zawiadomić tutejszej ochrony, upewnić się, że nikt nie weźmie ich za włamywaczy. Szczerze wierzy, że dobrze wie co robi. Wszechogarniająca cisza wnika w głąb umysłu, wytłuszczając przyspieszony rytm własnego serca. Norny nie zsyłają nowych znaków, milczą jak zaklęte, pozostawiając pustkę, w której nie rodzą się kolejne wnioski. Nie od razu dostrzega też niepokojące znaki. Zapewne przeszłaby obok nich zupełnie nieświadoma, ale to zachowanie Kruczego ją zaalarmowało. Zwolnione tempo, bardziej pospiesznie przesuwane po otoczeniu spojrzenie. Abigel przystaje na moment i wstrzymuje oddech, czując zawroty głowy. Dostrzega błyszczące na podłodze odłamki, domyślając się już czarnego scenariusza. To nie spoczywające na posadzce ciała wtłaczają w nią zimne dreszcze, a oschły ton Kruczego, na którego brzmienie aż cofa się pół kroku i unosi nań przestraszony wzrok. Stopy zdają się być jak z ołowiu, nie pozwalając wykonać żadnego ruchu, więc stoi tak jeszcze przez chwilę, a w kącikach oczu zbierają się łzy. Bije się z nieodpartym wrażeniem, że to jej wina - to całe włamanie do muzeum i zakończony żywot osób, najpewniej próbujących powstrzymać złodzieja przed dokonaniem zbrodni. Czy gdyby pozostawiła los samemu sobie, cała ta sprawa wyszłaby na jaw? Czy w ogóle by do niej doszło, gdyby nie zdecydowała się wymusić wizji i powziąć kroków ku jej zapobieżeniu? Wreszcie zrywa się z miejsca, świadoma nieuchronnie upływającego czasu. Z łomoczącym w piersi sercem wybiega na zewnątrz i zatrzymuje się pod pomnikiem szwedzkiego króla. Wyciąga ku górze drżącą rękę i pospiesznie przypomnianym sobie zaklęciem wystrzeliwuje snop niebieskiego światła. Nie zastanawia się nawet czy aby na pewno magia midgardzkiej Kruczej Straży obejmuje w swym zasięgu całą Skandynawię. Wydane polecenie jest jasne, a wyrocznia uznaje autorytet władzy na tyle, by go nie kwestionować.
Na lodowatym wietrze stoi ledwie kilka minut, trzęsąc się jak osika, lecz mimo zimna nie chce chować się pod zadaszenie, wytrwale czekając na wezwane posiłki, zupełnie jakby tkwiąc w przeświadczeniu, że jeśli zejdzie z posterunku, to ci przegapią jej obecność. Już w kolejnej minucie pojawiają się na horyzoncie i wspinają po schodach, od razu trafiając na trop Fenrisdóttir, która prowadzi ich na piętro, gdzie czeka na nich Kruczy Soelberg. To on rozmawia z dwoma funkcjonariuszami, podczas gdy Abigel trzyma się na uboczu z rękami wciśniętymi głęboko w kieszenie płaszcza i wzrokiem utkwionym w zbrukane krwią ciała. Nie słucha wymiany zdań, za bardzo pogrążona we własnym umyśle, w ramach rozproszenia szklących się od łez oczu zagryzając boleśnie wargi. Nie tak to miało wyglądać, przemyka wniosek, wzmagający nagromadzone wyrzuty sumienia. Wreszcie wyrywa się z zamyślenia, mruga kilkakrotnie przenosząc wzrok na galdra, który zarządza odwrót. Wyrocznia rozchyla już usta, chcąc zgłosić sprzeciw, ale dociera do niej jak bardzo są tu już nieprzydatni.
- Spóźniliśmy się - rzuca do niego ściszonym głosem, zdradzając wwiercające się w głowie nieprzyjemne myśli. Miękka wykładzina tłumi odgłos kroków kiedy kierują się do wyjścia.
Ivar Soelberg
Re: the game is afoot (A.Fenrisdóttir & I. Soelberg, grudzień 1996) Sob 9 Gru - 23:02
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Nieprzyjemnie mdląca emocja pełza podskórnie drażniąc, widok krwi – zabici z zimną krwią ludzie, nie stanowi dla niego, niczego nowego, a jednocześnie uderza ten obraz w struny sumienia, które dźwięczą żałobnie. Doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że przez najbliższe dni będzie myślał o tym, co zrobił źle. Utrata cennych minut na rozmowie i uspokojeniu wyroczni, czy brak natychmiastowego wezwania Kruczej Straży, co było pomyłką? A może, to co kobieta widziała w swej wizji, mogło stanowić iluzoryczną pułapkę myśli, że mogą kogokolwiek uratować. Los drwi sobie okrutnie z ludzi, którzy w swej pysze myślą, że są w stanie go oszukać. Nie łudził się nadzieją, ta była zbyt ulotna, kontrastowała z rzeczywistością, w jakiej przyszło im żyć.
Nachylając się nad ciałami – ostrożnie, tak by nie zatrzeć śladów i nie przeszkodzić w pracy kolegom ze Sztokholmu, pospiesznie analizuje przyczynę zgonu starając się wyśledzić dokładnie wszystkie poszlaki oraz to jakie zaklęcia mogły zostać użyte. – Vándr – z zaciśniętych w grymasie niezadowolenia ust szeptem pada zaklęcie, wnet efekt przychodzi sam, a otoczenie, aż lśni od jasnoniebieskiego koloru. – Ślepcy – mówi do siebie, a głos pobrzmiewa grozą podszytą odrazą i niechęcią. Kątem oka dostrzega, jak kobieta posłuszna jego woli wykonała zalecone polecenie i zawiadomiła Kruczą Straż, wycofuje się po swoich krokach. Nie zależało mu na konflikcie z tutejszymi, a wiedziałby, że do takiego by doszło, gdyby go przyłapali na grzebaniu przy ciałach. Jedno rzucone zaklęcie mógł wyjaśnić, jednakże dalsze węszenie mogło skutkować jedynie podejrzliwościami. Bezradny z ponurą miną czekał w korytarzu przed salą wystawną na pojawienie się przedstawicieli organów ścigania.
Po kilku minutach oczekiwania zawiadomiony podniesionymi głosami Soelberg widzi wyrocznię i kilku mężczyzn w mundurach. Tym legitymuje się, bez cienia wahania i przedstawia sytuację od podstaw uprzedzając o tym, co zobaczą w sali obok. Ignoruje spojrzenia towarzyszki dostrzega, w jakim ta jest stanie, jednakże chce wypełnić formalności do końca. Traf sprawia, że samowolka i wdarcie się do gmachu zabytkowego budynku uchodzi uwadze prowadzących sprawę. Kierując się obowiązkiem nakreśla sytuację – wyjawia zarys wizji, który znał. Technicy zbiorą materiał, a tutejsi inspektorowie poprowadzą śledztwo do końca, mógłby wnioskować o przejęcie go, prosić komendanta o zlecenie tej sprawy. Jednak nie chciał tego robić, czując w głębi ducha paskudne uczucie bezsilności, które staje się kulą ciągnącą na dno. Bywały takie dni, takie sprawy, gdzie pozostawało się na lodzie, gdy wartość jako oficera stawiała pod znakiem zapytania twoje kwalifikacje i predyspozycje do tej roboty. Tylko ktoś wyzbyty doszczętnie emocji, nigdy nie przejawiał podobnych obaw i wątpliwości.
Szarość tęczówek odnajduje Abigel pozbawiony wcześniejszej stanowczości wzrok kruszeje jak tafla jesiennego lodu okrywająca uliczną kałużę. Cieniutka warstwa pęka słyszalnie – głucho, pozostawiając po sobie tylko okruchy zmarzliny. Jej słowa trafiają do świadomości, jednak jest na nie obojętny. Chwyta ją pod ramię i przyciąga do siebie, tak spętani wychodzą z wiekowego budynku kierując się w stronę portalu.
– Miała pani rację. Niepotrzebnie fatygowałem, przepraszam – słowa rzucone podczas marszu alejkami Sztokholmskich ulic, niosą w sobie skruchę, twarz młodzieńca pozbawiona maski oficera prezentuje się zaskakująco młodo, w takich momentach skorupa pęka i wychodzi prawdziwa natura. – Odprowadzę panią do domu – oświadcza, nim ta cokolwiek powie i prostuje się, stając przed owalem portalu.
Nachylając się nad ciałami – ostrożnie, tak by nie zatrzeć śladów i nie przeszkodzić w pracy kolegom ze Sztokholmu, pospiesznie analizuje przyczynę zgonu starając się wyśledzić dokładnie wszystkie poszlaki oraz to jakie zaklęcia mogły zostać użyte. – Vándr – z zaciśniętych w grymasie niezadowolenia ust szeptem pada zaklęcie, wnet efekt przychodzi sam, a otoczenie, aż lśni od jasnoniebieskiego koloru. – Ślepcy – mówi do siebie, a głos pobrzmiewa grozą podszytą odrazą i niechęcią. Kątem oka dostrzega, jak kobieta posłuszna jego woli wykonała zalecone polecenie i zawiadomiła Kruczą Straż, wycofuje się po swoich krokach. Nie zależało mu na konflikcie z tutejszymi, a wiedziałby, że do takiego by doszło, gdyby go przyłapali na grzebaniu przy ciałach. Jedno rzucone zaklęcie mógł wyjaśnić, jednakże dalsze węszenie mogło skutkować jedynie podejrzliwościami. Bezradny z ponurą miną czekał w korytarzu przed salą wystawną na pojawienie się przedstawicieli organów ścigania.
Po kilku minutach oczekiwania zawiadomiony podniesionymi głosami Soelberg widzi wyrocznię i kilku mężczyzn w mundurach. Tym legitymuje się, bez cienia wahania i przedstawia sytuację od podstaw uprzedzając o tym, co zobaczą w sali obok. Ignoruje spojrzenia towarzyszki dostrzega, w jakim ta jest stanie, jednakże chce wypełnić formalności do końca. Traf sprawia, że samowolka i wdarcie się do gmachu zabytkowego budynku uchodzi uwadze prowadzących sprawę. Kierując się obowiązkiem nakreśla sytuację – wyjawia zarys wizji, który znał. Technicy zbiorą materiał, a tutejsi inspektorowie poprowadzą śledztwo do końca, mógłby wnioskować o przejęcie go, prosić komendanta o zlecenie tej sprawy. Jednak nie chciał tego robić, czując w głębi ducha paskudne uczucie bezsilności, które staje się kulą ciągnącą na dno. Bywały takie dni, takie sprawy, gdzie pozostawało się na lodzie, gdy wartość jako oficera stawiała pod znakiem zapytania twoje kwalifikacje i predyspozycje do tej roboty. Tylko ktoś wyzbyty doszczętnie emocji, nigdy nie przejawiał podobnych obaw i wątpliwości.
Szarość tęczówek odnajduje Abigel pozbawiony wcześniejszej stanowczości wzrok kruszeje jak tafla jesiennego lodu okrywająca uliczną kałużę. Cieniutka warstwa pęka słyszalnie – głucho, pozostawiając po sobie tylko okruchy zmarzliny. Jej słowa trafiają do świadomości, jednak jest na nie obojętny. Chwyta ją pod ramię i przyciąga do siebie, tak spętani wychodzą z wiekowego budynku kierując się w stronę portalu.
– Miała pani rację. Niepotrzebnie fatygowałem, przepraszam – słowa rzucone podczas marszu alejkami Sztokholmskich ulic, niosą w sobie skruchę, twarz młodzieńca pozbawiona maski oficera prezentuje się zaskakująco młodo, w takich momentach skorupa pęka i wychodzi prawdziwa natura. – Odprowadzę panią do domu – oświadcza, nim ta cokolwiek powie i prostuje się, stając przed owalem portalu.
Bezimienny
Re: the game is afoot (A.Fenrisdóttir & I. Soelberg, grudzień 1996) Sob 9 Gru - 23:03
Z wyraźnie malującą się na twarzy ulgą opuszcza skąpaną w czerwień salę i przyjmuje chłód Szwecji. Wsuwa dłonie w kieszenie płaszcza, próbując wymazać z umysłu przyprawiający o mdłości widok. Dostrzega malujące się na galdrowej twarzy skruchę oraz niepewność. Wstyd mu zmarnowanego czasu? Podjętej próby na uratowanie ludzi, na powstrzymanie przestępstwa? Wyrocznia wzdycha cicho i przenosi wzrok przed siebie, mrużąc jednocześnie powieki, by uchronić się przed dmącym wiatrem.
- Nie, to ja przepraszam - odzywa się po krótkiej chwili, czując kłębiące się w sercu wyrzuty sumienia. - To moja naiwna wiara, że z przeznaczeniem można jeszcze zawalczyć, ograć niepasujący nam los. - Podejmuje się jednej z nielicznych prób wpływu na los, a Norny ponownie śmieją się jej w twarz, nie zgadzając na powodzenie interwencji. W umyśle znów kotłują się mało wygodne pytania, zmuszające do zwątpienia w samą siebie. Czy to moment, w którym powinna ostatecznie porzucić wszelkie działanie? Poddać się, dać za wygraną, uznać wyższość bogiń losu, oddać im ostateczny hołd? A może jest to jeden z testów, którego celem sprawdzenie czy Fenrisdóttir naprawdę nadaje się do powierzonego zadania? Może w ten oto sposób próbują rozwinąć intuicję Abigel, wzmocnić zgrubiałą już od tragicznych przeżyć skórę?
Skinieniem głowy przystaje na propozycję Kruczego i wspólnie przekraczają próg portalu, na powrót znajdując się w Midgardzie. Mroźność wiatru znacząco zelży, nie kłuje już uparcie w policzki, drażniąc szczypiącym chłodem. Całą trasę odbywają w milczeniu, nazbyt daje się we znaki nocne życie miasta. Prowadzi go w stronę ścisłego centrum, gdzie ulice są zatłoczone od głośnych ludzi kręcących się przy barach oraz klubach. Przystaje obok kamienicy o nieco sypiącej się już elewacji i zamiast pożegnać się z mężczyzną, kiwa głową zapraszająco.
- Proszę wejść. Wygląda pan, jakby mu była potrzebna szklaneczka czegoś mocniejszego. A tak się składa, że mam świetny islandzki Schnapps. - Nie czeka na odpowiedź, na zawahanie i potencjalną odmowę. Zostawia drzwi uchylone i pnie się po schodach.
Przed rokiem opuszcza mieszkanie położone zaraz nad głośnym klubem, którego powierzchnia pozostawia wiele do życzenia, zwłaszcza dla osoby, której pasją jest przekopywanie runicznych ksiąg. Przenosi się wtedy kilka bloków dalej, gdzie duży salon i własna, niedzielona z sąsiadami łazienka stanowią niewątpliwe plusy. Za czasów studenckich nie ma wiele pieniędzy, ledwie starcza na wiązanie jednego końca z drugim, ale ambitnej wyroczni to nie przeszkadza w zdobyciu upragnionego wykształcenia, a później także i pracy u boku mentora. Profesor Nørgaard jest dlań najlepszym nauczycielem, to za nim wodzi wzrokiem, chłonąc każde mądre słowo, jakie mogłoby przynieść odpowiedź na zadawane pytania.
Mieszkanie utrzymane jest skromnie, już w wejściu można dostrzec piętrzące się pod ścianami książki traktujące o rytualnej magii. Kilka ustawionych na blacie szafki roślin błaga o nawodnienie. W kuchni panuje półmrok, zawieszona pod sufitem lampa rzuca blade, ciepłe światło. Po pozostawieniu płaszcza w przedpokoju Abigel wyjmuje z szafki dwie szklanki z różnych zestawów i butelkę. Rozlewa bezbarwny płyn o intensywnym zapachu islandzkich mokradeł i podsuwa Kruczemu z uniesionymi brwiami - czy zdecyduje się na alkohol o gorzko-leśnym smaku.
- Czy do takiego widoku można się przyzwyczaić? - Przysiada na jednym z ustawionych przy blacie hokerów i zawiesza spojrzenie w oficerze Solebergu. Upija łyk, nie krzywiąc się nawet, zbyt przyzwyczajona do smaku wielokrotnie przelewanego schnappsa.
- Nie, to ja przepraszam - odzywa się po krótkiej chwili, czując kłębiące się w sercu wyrzuty sumienia. - To moja naiwna wiara, że z przeznaczeniem można jeszcze zawalczyć, ograć niepasujący nam los. - Podejmuje się jednej z nielicznych prób wpływu na los, a Norny ponownie śmieją się jej w twarz, nie zgadzając na powodzenie interwencji. W umyśle znów kotłują się mało wygodne pytania, zmuszające do zwątpienia w samą siebie. Czy to moment, w którym powinna ostatecznie porzucić wszelkie działanie? Poddać się, dać za wygraną, uznać wyższość bogiń losu, oddać im ostateczny hołd? A może jest to jeden z testów, którego celem sprawdzenie czy Fenrisdóttir naprawdę nadaje się do powierzonego zadania? Może w ten oto sposób próbują rozwinąć intuicję Abigel, wzmocnić zgrubiałą już od tragicznych przeżyć skórę?
Skinieniem głowy przystaje na propozycję Kruczego i wspólnie przekraczają próg portalu, na powrót znajdując się w Midgardzie. Mroźność wiatru znacząco zelży, nie kłuje już uparcie w policzki, drażniąc szczypiącym chłodem. Całą trasę odbywają w milczeniu, nazbyt daje się we znaki nocne życie miasta. Prowadzi go w stronę ścisłego centrum, gdzie ulice są zatłoczone od głośnych ludzi kręcących się przy barach oraz klubach. Przystaje obok kamienicy o nieco sypiącej się już elewacji i zamiast pożegnać się z mężczyzną, kiwa głową zapraszająco.
- Proszę wejść. Wygląda pan, jakby mu była potrzebna szklaneczka czegoś mocniejszego. A tak się składa, że mam świetny islandzki Schnapps. - Nie czeka na odpowiedź, na zawahanie i potencjalną odmowę. Zostawia drzwi uchylone i pnie się po schodach.
Przed rokiem opuszcza mieszkanie położone zaraz nad głośnym klubem, którego powierzchnia pozostawia wiele do życzenia, zwłaszcza dla osoby, której pasją jest przekopywanie runicznych ksiąg. Przenosi się wtedy kilka bloków dalej, gdzie duży salon i własna, niedzielona z sąsiadami łazienka stanowią niewątpliwe plusy. Za czasów studenckich nie ma wiele pieniędzy, ledwie starcza na wiązanie jednego końca z drugim, ale ambitnej wyroczni to nie przeszkadza w zdobyciu upragnionego wykształcenia, a później także i pracy u boku mentora. Profesor Nørgaard jest dlań najlepszym nauczycielem, to za nim wodzi wzrokiem, chłonąc każde mądre słowo, jakie mogłoby przynieść odpowiedź na zadawane pytania.
Mieszkanie utrzymane jest skromnie, już w wejściu można dostrzec piętrzące się pod ścianami książki traktujące o rytualnej magii. Kilka ustawionych na blacie szafki roślin błaga o nawodnienie. W kuchni panuje półmrok, zawieszona pod sufitem lampa rzuca blade, ciepłe światło. Po pozostawieniu płaszcza w przedpokoju Abigel wyjmuje z szafki dwie szklanki z różnych zestawów i butelkę. Rozlewa bezbarwny płyn o intensywnym zapachu islandzkich mokradeł i podsuwa Kruczemu z uniesionymi brwiami - czy zdecyduje się na alkohol o gorzko-leśnym smaku.
- Czy do takiego widoku można się przyzwyczaić? - Przysiada na jednym z ustawionych przy blacie hokerów i zawiesza spojrzenie w oficerze Solebergu. Upija łyk, nie krzywiąc się nawet, zbyt przyzwyczajona do smaku wielokrotnie przelewanego schnappsa.
Ivar Soelberg
Re: the game is afoot (A.Fenrisdóttir & I. Soelberg, grudzień 1996) Sob 9 Gru - 23:03
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Przeznaczenie zakpiło sobie z nich w sposób najbardziej dobitny, uświadamiając o nieuchronności wypadków, to co jest spisane z woli bogów marnej istocie ludzkiej, nawet dysponującej mocą zdolną zaglądać w mętny obraz przyszłości – nie sposób zmienić. Soelberg, był człowiekiem, który wierzył w fakty, kierowany intuicją często na niej polegał w swej pracy, lecz nie opierał się na niej w pełni, to byłoby jak śmiałe stąpanie po zamglonych mokradłach, innymi słowy cholernie ryzykowne. Idąc ścieżką rozsądku i logiki bywało, że musiał czasem zboczyć, zanurzyć się w świecie przesądów, domysłów i wątpliwości, co kreowały myśli ludzkie i wpływały na ich postrzeganie świata. Zrozumienie, a także wykorzystanie poznanych schematów działań pozwoliło mu, jeszcze lepiej wykonywać swoją pracę. I tak nie wahał się, podjąć próbę działania, gdy wyrocznia pobudzona wizją przyszła prosić o wysłuchanie. Również jej nie winił, to że cokolwiek dostrzegła, że mogli zareagować szybciej, było i tak ogromną pomocą, fakt życia zabitym to nie zwróci, nie ukoi zranionych pogrążonych w żałobie serc ich bliskich, lecz może rzuci światło na sprawę i pozwoli ją sprawniej rozstrzygnąć. Wszystko było w toku i oficerowi trudno było snuć przypuszczenia, nad rozwojem sytuacji. Przecząco pokręcił głową słysząc jej słowa, jednak nie dał się wciągnąć w tę rozmowę noszącą znamiona filozoficznych dysput. Był zdecydowanie, zbyt trzeźwy i rozgoryczony, aby podjąć temat i próbować szukać światełka oświecenia w temacie, który zgasił, chwilę temu życie.
Odpowiedział ledwie dostrzegalnym skinieniem głowy na wystosowane zaproszenie śmiało kierując swe kroki za postacią kobiety, ta stąpała pewnie z lekką sobie swoboda uczucia, jakie nam towarzyszy, będąc w dobrze znanych sobie miejscach. Szarość spojrzenia obojętnie taksowała kamienicę, tak jej fasadę, jak i wnętrze skupiona raczej na celu ich wędrówki, jakim było przyjemne w odczuciu Ivara mieszkanie. Księgi dominowały wystrój nadając lokum klimatu antykwariatu z naciskiem, tylko na literaturę, ot trochę miejscami zakurzonymi. Kwiaty chylące się w mierności swej egzystencji spragnione wody, przedstawiały wizję wiecznie nieobecnej właścicielki, która tonąc w swych myślach i pracy nie zwracała większej uwagi na otaczający ją „żywy” akcent w mieszkaniu.
Zostawia w przedpokoju płaszcz, kierując się, bezwiednie w dalszym ciągu za kobietą, tej wydawać by się mogło nie przeszkadzał jego wzrok, tak ciekawie lustrujący wszystko wokół łącznie z nią samą, chciał poznać ją, zrozumieć działanie i motyw, jakim kierowała się wybiegając z zacisza ciepłego mieszkania w mrok, niosąc w pamięci skrawek wizji. Była to postawa godna obywatela, lecz jakże rzadka w obecnych czasach, czy za tym, co zrobiła kryło się drugie dno, czy oczekiwała zaoferowania przysługi? Ona wszak, mimo wszystko, jakoś pomogła i nakierowała kruczych na trop, więc mogła domagać się, czegokolwiek? Patrzył, jak nalewa destylatu przywodzącego na myśl naturę i dziwnie dobrze pasującego do tego miejsca, do atmosfery jaka na nich spłynęła. Tonąca w półmroku twarz oficera wyrażała zaciekawienie podszyte, bliżej nieodgadnionym wyrazem.
– Można zobojętnieć – odpowiedź, buduje dość posępny charakter rozmowy, stacza go w odmęty żałości życia i dlatego, by go przełamać Soelberg, decyduje się na sięgnięcie po szklankę. Wypija jej zawartość, bez rysy skrzywienia, jakby gorycz dotychczasowego życia uniewrażliwiła go na podobne temu trunki. Odnalazł jej wzrok, teraz w tym świetle wydawał się, znacznie spokojniejszy, niż jeszcze przed momentem. – A ty, jak się czujesz? – Przełamanie granicy, prosty mechanizm, a jak wiele zmienia w ogólnym wydźwięku wypowiedzi. – Wyszłaś ze szlachetną intencją powstrzymania nieuniknionego, lecz mimo wszystko, pomogłaś. – Nie spuszczał z niej wzroku, doszukując się znamion, które określą jej charakter i to, co skrywa pod tą maską wyroczni. – Jeśli kiedykolwiek, będziesz potrzebowała pomocy, skontaktuj się ze mną. Jestem ci winny przysługę. – Oświadcza pewnym głosem, lecz twarz zachowuje dawny wyraz.
Odpowiedział ledwie dostrzegalnym skinieniem głowy na wystosowane zaproszenie śmiało kierując swe kroki za postacią kobiety, ta stąpała pewnie z lekką sobie swoboda uczucia, jakie nam towarzyszy, będąc w dobrze znanych sobie miejscach. Szarość spojrzenia obojętnie taksowała kamienicę, tak jej fasadę, jak i wnętrze skupiona raczej na celu ich wędrówki, jakim było przyjemne w odczuciu Ivara mieszkanie. Księgi dominowały wystrój nadając lokum klimatu antykwariatu z naciskiem, tylko na literaturę, ot trochę miejscami zakurzonymi. Kwiaty chylące się w mierności swej egzystencji spragnione wody, przedstawiały wizję wiecznie nieobecnej właścicielki, która tonąc w swych myślach i pracy nie zwracała większej uwagi na otaczający ją „żywy” akcent w mieszkaniu.
Zostawia w przedpokoju płaszcz, kierując się, bezwiednie w dalszym ciągu za kobietą, tej wydawać by się mogło nie przeszkadzał jego wzrok, tak ciekawie lustrujący wszystko wokół łącznie z nią samą, chciał poznać ją, zrozumieć działanie i motyw, jakim kierowała się wybiegając z zacisza ciepłego mieszkania w mrok, niosąc w pamięci skrawek wizji. Była to postawa godna obywatela, lecz jakże rzadka w obecnych czasach, czy za tym, co zrobiła kryło się drugie dno, czy oczekiwała zaoferowania przysługi? Ona wszak, mimo wszystko, jakoś pomogła i nakierowała kruczych na trop, więc mogła domagać się, czegokolwiek? Patrzył, jak nalewa destylatu przywodzącego na myśl naturę i dziwnie dobrze pasującego do tego miejsca, do atmosfery jaka na nich spłynęła. Tonąca w półmroku twarz oficera wyrażała zaciekawienie podszyte, bliżej nieodgadnionym wyrazem.
– Można zobojętnieć – odpowiedź, buduje dość posępny charakter rozmowy, stacza go w odmęty żałości życia i dlatego, by go przełamać Soelberg, decyduje się na sięgnięcie po szklankę. Wypija jej zawartość, bez rysy skrzywienia, jakby gorycz dotychczasowego życia uniewrażliwiła go na podobne temu trunki. Odnalazł jej wzrok, teraz w tym świetle wydawał się, znacznie spokojniejszy, niż jeszcze przed momentem. – A ty, jak się czujesz? – Przełamanie granicy, prosty mechanizm, a jak wiele zmienia w ogólnym wydźwięku wypowiedzi. – Wyszłaś ze szlachetną intencją powstrzymania nieuniknionego, lecz mimo wszystko, pomogłaś. – Nie spuszczał z niej wzroku, doszukując się znamion, które określą jej charakter i to, co skrywa pod tą maską wyroczni. – Jeśli kiedykolwiek, będziesz potrzebowała pomocy, skontaktuj się ze mną. Jestem ci winny przysługę. – Oświadcza pewnym głosem, lecz twarz zachowuje dawny wyraz.
Bezimienny
Re: the game is afoot (A.Fenrisdóttir & I. Soelberg, grudzień 1996) Sob 9 Gru - 23:04
Czy w mieszkaniu w samym sercu Midgardu czuje się jak w domu? Nie za dobrze rozumie ten zwrot, w rodzinnym miasteczku trudno z przytulnością czy sympatią. Podkreślane na każdym kroku podwójne standardy wykrzywiają obraz oczekiwań wobec najbliższych. Przeinacza definicję rodziny czy zaufania oraz bezpieczeństwa; gwałtownie rośnie w niej poczucie niesprawiedliwości. Poczucia równowagi szuka w innych aspektach życia, skupiając się częściej na ucieczce - od innych, od własnego umysłu - także i mieszkalna przestrzeń staje się tym mniej istotna, kiedy spełniać ma wyłącznie praktyczną funkcję. Czasem przyłapuje się na gnającej ku wyidealizowanej przyszłości myśli na widok mijanych na ulicach galdrów w towarzystwie dzieci. Roześmiane twarze zdradzają beztroskę, za którą Abigel tęskni i do której nie ma już prawa, a przynajmniej tak sobie stale tłumaczy wszystkie życiowe potknięcia i porażki, jakie odsuwać ją mają od szablonowego, sielankowego planu. Dobrze pamięta ułożoną na policzku dłoń matki, która gładziła z ciepłym uśmiechem i kojącym głosem, opowiadając o marzeniach, w których widzi ukochaną córkę z naręczem własnych pociech u boku kochającego męża. Wyrocznia zwykła wtedy milczeć ze spuszczonym wzrokiem, zbyt dobrze wiedząc, że Norny napisały już inny scenariusz, jaki nijak wpasować miał się w te obrazy. Skupiała się wtedy wyłącznie na sylwetce matki, która w domowych pieleszach oddaje swój ostatni dech, bez świadomości braku otoczenia bliskich. To jeden z najsilniej uzmysławiających co do bezcelowości posiadania własnych pragnień momentów, jaki kształtuje niechęć Abigel wobec podejmowania działań.
Ciemne spojrzenie lustruje twarz Kruczego, który najpewniej nieświadomie potwierdza opinię Fenrisdóttir. Życie i śmierć znaczą wiele, tyle że na planszy gry rozgrywanej poza ich zasięgiem. Bogowie zadają sobie wiele trudu, by ograniczyć człowiekowi świadomość, co jest z ich strony wielce litościwe. Zwykłemu śmiertelnikowi, bo tak wyrocznia śmie nazywać także galdrów, pozwala się wierzyć w sprawczość, lecz nie dlatego, że ma on rzeczywistą moc sprawczą, a dlatego, by spełniał on wolę najwyższych rozplanowaną na długo przed jego narodzinami. Obojętność zaś pojawia się wtedy, gdy wysunięty ponad zwyczajowe istnienie człowiek uświadamia sobie ten nonsens.
Nie odpowiada w pierwszej chwili na rzucone zapytanie. Spuszcza tylko wzrok, a na bladej twarzy zjawia się lekki kącikowy uśmiech.
- Nie robię tego dla przysług - odpowiada niemal od razu, kręcąc wolno głową. Gdyby chcieć ugrać na tym interes i gnać do siedziby Kruczej Straży z każdą niepokojącą wizją, łudząc się, że dostanie coś w zamian, wymuszałaby jedną za drugą, kąpiąc się w lodowatej wodzie, nie pozwalając sobie na sen. Gdyby tylko mogła odsunąć od siebie wrażliwość, jaka ściska żołądek i nasuwa wyrzuty sumienia, a także wyeliminować ból, jaki wbija się boleśnie w serce na samą myśl o nieuchronności losu, zrobiłaby to. Zastanawia się po co boginie obdarzają ją tak niezwykłą mocą, szuka odpowiedzi na gęsto postawione pytania - póki co wciąż bezskutecznie. - Wszystko wskazuje na to, że Norny lubią ze mnie kpić, a jak widać, walkę z wiatrakami mogę wpisać sobie w zainteresowania do życiorysu - mówi ponurym tonem i uzupełnia zaraz obie szklanki. - To zwykła naiwność, nic szlachetnego. - Chce sprostować nieścisłość i budowany w umyśle Kruczego przekłamany obraz swojej osoby. Ciemne brwi ściągają się ni to w zastanowieniu, ni złości na samą siebie. Dostrzega własną głupotę i ten szczenięcy brak rozsądku, jaki stale popycha ku złudnej nadziei na zmianę, do daremnych starań. - Rzadko kiedy okazuje się, że na otrzymaną wizję można wpłynąć. Zresztą co do tego w środowisku panują także różne przekonania. - Podsuwa mu szklankę i unosi swoją w niemym toaście, tym samym chcąc niejako zamknąć temat związany z losem. Jest on dla Abigel zbyt przygnębiający, a dla Soelberga pewnie też i nudny.
- Czy wobec tej bezsilności praca w Kruczej Straży przynosi satysfakcję? - zmienia nieznacznie tok rozmowy, na powrót unosząc na niego wzrok.
Ciemne spojrzenie lustruje twarz Kruczego, który najpewniej nieświadomie potwierdza opinię Fenrisdóttir. Życie i śmierć znaczą wiele, tyle że na planszy gry rozgrywanej poza ich zasięgiem. Bogowie zadają sobie wiele trudu, by ograniczyć człowiekowi świadomość, co jest z ich strony wielce litościwe. Zwykłemu śmiertelnikowi, bo tak wyrocznia śmie nazywać także galdrów, pozwala się wierzyć w sprawczość, lecz nie dlatego, że ma on rzeczywistą moc sprawczą, a dlatego, by spełniał on wolę najwyższych rozplanowaną na długo przed jego narodzinami. Obojętność zaś pojawia się wtedy, gdy wysunięty ponad zwyczajowe istnienie człowiek uświadamia sobie ten nonsens.
Nie odpowiada w pierwszej chwili na rzucone zapytanie. Spuszcza tylko wzrok, a na bladej twarzy zjawia się lekki kącikowy uśmiech.
- Nie robię tego dla przysług - odpowiada niemal od razu, kręcąc wolno głową. Gdyby chcieć ugrać na tym interes i gnać do siedziby Kruczej Straży z każdą niepokojącą wizją, łudząc się, że dostanie coś w zamian, wymuszałaby jedną za drugą, kąpiąc się w lodowatej wodzie, nie pozwalając sobie na sen. Gdyby tylko mogła odsunąć od siebie wrażliwość, jaka ściska żołądek i nasuwa wyrzuty sumienia, a także wyeliminować ból, jaki wbija się boleśnie w serce na samą myśl o nieuchronności losu, zrobiłaby to. Zastanawia się po co boginie obdarzają ją tak niezwykłą mocą, szuka odpowiedzi na gęsto postawione pytania - póki co wciąż bezskutecznie. - Wszystko wskazuje na to, że Norny lubią ze mnie kpić, a jak widać, walkę z wiatrakami mogę wpisać sobie w zainteresowania do życiorysu - mówi ponurym tonem i uzupełnia zaraz obie szklanki. - To zwykła naiwność, nic szlachetnego. - Chce sprostować nieścisłość i budowany w umyśle Kruczego przekłamany obraz swojej osoby. Ciemne brwi ściągają się ni to w zastanowieniu, ni złości na samą siebie. Dostrzega własną głupotę i ten szczenięcy brak rozsądku, jaki stale popycha ku złudnej nadziei na zmianę, do daremnych starań. - Rzadko kiedy okazuje się, że na otrzymaną wizję można wpłynąć. Zresztą co do tego w środowisku panują także różne przekonania. - Podsuwa mu szklankę i unosi swoją w niemym toaście, tym samym chcąc niejako zamknąć temat związany z losem. Jest on dla Abigel zbyt przygnębiający, a dla Soelberga pewnie też i nudny.
- Czy wobec tej bezsilności praca w Kruczej Straży przynosi satysfakcję? - zmienia nieznacznie tok rozmowy, na powrót unosząc na niego wzrok.
Ivar Soelberg
Re: the game is afoot (A.Fenrisdóttir & I. Soelberg, grudzień 1996) Sob 9 Gru - 23:04
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Uwikłani w ciszę trwali w niej nieprzerwanie, przez kilka dobrych chwil, w czasie których Soelberg nienachalnie spoglądał na wyraźnie rysującą się bladość twarzy wyroczni, być może ta była taka naturalnie, a on widział ją w chwilach wysiłku fizycznego, naznaczonego również emocji wachlarzem, który nadawał jej kolorów, tym samym ożywiając ją. Teraz w półmroku mieszkania jedynie ciemnozielone oczy zdradzały, jakiekolwiek emocje, będąc żywszym punktem na mapie ciała, ot zaraz po oczach należało wymienić usta, gdyż i one chwilę później zaledwie drgnęły w uśmiechu.
Słuchał jej z uwagą, tak jak student profesora, lecz z tą przewagą równości między nimi, mógł w każdej chwili przerwać wytknąć niedoskonałość w całokształcie i rozpocząć zbędną oraz niepotrzebną dyskusję. Milczał jednak wykazując wyraźnie zaciekawienie otwartością postawy, był ciekaw tej kobiety, co nosiła w duszy, jakie podszepty targały sumienia struny? To nic, przecież wielkiego patrząc na jej zdolności, mogłaby niewątpliwie spisać nicią granatowego atramentu niejedną historię, jaka zalęgła się w pałacu pamięci i powraca w snach przynosząc trwogę i lęk. Co widziały oczy wyroczni? Ile krzyku, cierpienia, złości? Czy przeplatana radość oraz dobroć, mogły skutecznie równoważyć, owe doznania? Nie tyle, co zmazać smak goryczy, lecz jak w dobrej potrawie wynagrodzić go otwierając furtkę, ku innej przyjemności.
Soelberg czekał z odpowiedzią dość długo, tym samym nie wyrywając się i nie okazując swą postawą zniecierpliwienia, był on żywo zainteresowany prowadzonymi przez kobietę ścieżkami dialogu, jaki obrała. Gdy Islandzki destylat wypełnia szklanki, tak niepasujące do siebie, ponownie zawiesza na niej spojrzenie bezwiednie spełniając niemy toast pozwalając, by wysokoprocentowy alkohol rozlewał się po podniebieniu dając chwilowe ukojenie dla wyrzutu sumienia, jaki niby cierń wbijał się w miękkość tkanki i drażnił przy każdym ruchu.
Jej końcowe słowa widać to było, że ucieka od tematu, były kluczem do wywodu, na jaki nie mieli sił dostrzegał, to w jej oczach, aczkolwiek nie zamierzał pozbawić jej odpowiedzi. Zwyczajnie postanowił zobrazować sytuację, tak by rozwiać jej wątpliwości i ugasić żar ciekawości.
– Owszem nie zawsze, ale tak, są takie momenty, że przynosi i radość oraz pamięć tego pozwala przetrwać gorsze momenty – odpowiada z wyrazem zamyślenia, w umyśle młodego oficera tak sytuacja się prezentowała i był szczery z towarzyszką wieczoru, a na tym jej niewątpliwie zależało.
– Rozumiem również twoją postawę – wyraził myśl, odnośnie wcześniejszych słów Abigel, jednak nie angażował się w te zawiłości, jakie ona przedstawiała czując instynktownie, iż dziś nie był na to zwyczajnie dobry moment. Odrobina współczucia dla niej oraz jej podobnych kobiet wylała się na twarzy Ivara, który przeszedł do kolejnego z tematów. Zaskakująco płynnie, bez oglądania się za siebie. – To była sugestia przysługi noszącej wydźwięk osobisty. – Wyprostował niedomówienie i spoważniał na powrót, jakby wyraz inny niż obecny nie mógł zbyt długo dominować na jego twarzy.
Ivar i Abigel z tematu
Słuchał jej z uwagą, tak jak student profesora, lecz z tą przewagą równości między nimi, mógł w każdej chwili przerwać wytknąć niedoskonałość w całokształcie i rozpocząć zbędną oraz niepotrzebną dyskusję. Milczał jednak wykazując wyraźnie zaciekawienie otwartością postawy, był ciekaw tej kobiety, co nosiła w duszy, jakie podszepty targały sumienia struny? To nic, przecież wielkiego patrząc na jej zdolności, mogłaby niewątpliwie spisać nicią granatowego atramentu niejedną historię, jaka zalęgła się w pałacu pamięci i powraca w snach przynosząc trwogę i lęk. Co widziały oczy wyroczni? Ile krzyku, cierpienia, złości? Czy przeplatana radość oraz dobroć, mogły skutecznie równoważyć, owe doznania? Nie tyle, co zmazać smak goryczy, lecz jak w dobrej potrawie wynagrodzić go otwierając furtkę, ku innej przyjemności.
Soelberg czekał z odpowiedzią dość długo, tym samym nie wyrywając się i nie okazując swą postawą zniecierpliwienia, był on żywo zainteresowany prowadzonymi przez kobietę ścieżkami dialogu, jaki obrała. Gdy Islandzki destylat wypełnia szklanki, tak niepasujące do siebie, ponownie zawiesza na niej spojrzenie bezwiednie spełniając niemy toast pozwalając, by wysokoprocentowy alkohol rozlewał się po podniebieniu dając chwilowe ukojenie dla wyrzutu sumienia, jaki niby cierń wbijał się w miękkość tkanki i drażnił przy każdym ruchu.
Jej końcowe słowa widać to było, że ucieka od tematu, były kluczem do wywodu, na jaki nie mieli sił dostrzegał, to w jej oczach, aczkolwiek nie zamierzał pozbawić jej odpowiedzi. Zwyczajnie postanowił zobrazować sytuację, tak by rozwiać jej wątpliwości i ugasić żar ciekawości.
– Owszem nie zawsze, ale tak, są takie momenty, że przynosi i radość oraz pamięć tego pozwala przetrwać gorsze momenty – odpowiada z wyrazem zamyślenia, w umyśle młodego oficera tak sytuacja się prezentowała i był szczery z towarzyszką wieczoru, a na tym jej niewątpliwie zależało.
– Rozumiem również twoją postawę – wyraził myśl, odnośnie wcześniejszych słów Abigel, jednak nie angażował się w te zawiłości, jakie ona przedstawiała czując instynktownie, iż dziś nie był na to zwyczajnie dobry moment. Odrobina współczucia dla niej oraz jej podobnych kobiet wylała się na twarzy Ivara, który przeszedł do kolejnego z tematów. Zaskakująco płynnie, bez oglądania się za siebie. – To była sugestia przysługi noszącej wydźwięk osobisty. – Wyprostował niedomówienie i spoważniał na powrót, jakby wyraz inny niż obecny nie mógł zbyt długo dominować na jego twarzy.
Ivar i Abigel z tematu