No włóż ten sweter (E. Halvorsen & L. Westberg, grudzień 1998)
2 posters
Einar Halvorsen
No włóż ten sweter (E. Halvorsen & L. Westberg, grudzień 1998) Sob 9 Gru - 22:43
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Cisza - naczynie bez dna - rozlana między ostoją w pełni znajomych ścian. Po niewidzialnej choć odczuwanej tafli roznoszą się zmarszczki myśli rozgałęzione bujnie niczym wiosenne pędy, kwitnące nadpobudliwym splendorem niechcianych wspomnień. Linia, wyznaczana przez wargi, wydała na świat nieporadny paroksyzm drgnięcia; przebłyski światła, niczym błędne ogniki osiadły na męskich oczach, pustych, wpatrzonych w przestrzeń, w nieprecyzyjny punkt. Wzrok Halvorsena, jak zabłąkany wędrowiec poddał się oraz zamarł bez celu - w zielonkawym spojrzeniu tliła się obrzydliwa pustka, marazm, nic.
Święta od lat wyglądały w podobny sposób.
Składały się z samotności, z przegniłych, dopadających zza grobu czasu przeszłego zdarzeń. Przypominały, za każdym razem w nieco odmienny sposób, że w przeciwieństwie do innych, nie posiada korzeni - chłopiec, który pojawił się, nieproszony, zdany na łaskę i niełaskę osób zamieszkujących posiadłość, obwieszczający bezsilnym, dziecięcym krzykiem swoje kruche istnienie. Wszystko zdawało się lepsze, gdy była przy nim Linda. Siadali razem przy stole, jedząc uroczysty posiłek - przed obchodami, zgodnie z tradycją, zabijali knura - przyglądając się, pozwalała sobie na krótki, serdeczny śmiech, że ma apetyt nieobeznany w pojęciu pohamowania. Później, z uwagą chłonął jej opowieści, czekając na przepełniony radością etap dzielenia się podarkami. Linda od dawna milczała, zaklęta między ramami swoich narodzin i śmierci, dwie daty i przekonanie o bezwzględności czasu. Odkąd odeszła, spędzał święta samotnie - nie istniały kobiety i nie istnieli mężczyźni zakleszczeni w uroku, nie było dłużej przyjaciół, nie było najdalszych krewnych, rozpościerała się pustka. Każda ze znanych osób siadała obecnie w ciepłe rodzinnego domostwa odprawiając co roku identyczny rytuał czynów, rozniecający na wskroś dziecięcy entuzjazm nawet w zgorzkniałych, zwłókniałych starością sercach.
Włóczył się, sunął jak marny cień odtwarzając szlak codzienności, salon - kuchnia - sypialnia. W chłodziarce miał kilka słodkich, otrzymanych wypieków, jednak żołądek zacisnął się niemal z bólem. Nie chciał jeść - nie mógł jeść - nie mógł nic.
Położył się na kanapie w pokoju dziennym - ogień, utrzymany w kominku, wydawał rytmiczne trzaski zżerając kawałki drewna. Razem z dźwiękiem oddechu jedynie on konkurował z ciszą - trajektoria spojrzenia podążyła po fotografiach. Po chwili przymknął powieki.
- Szczęśliwego Jul - pomruk, parodia życzenia, które wydobywało się z głębi ściśniętej krtani. Zerwał się, słysząc nagle pukanie do swoich drzwi.
Norny się z niego śmiały - podniósł się, ociężale i poszedł do przedpokoju.
Palce oplotły klamkę.
Święta od lat wyglądały w podobny sposób.
Składały się z samotności, z przegniłych, dopadających zza grobu czasu przeszłego zdarzeń. Przypominały, za każdym razem w nieco odmienny sposób, że w przeciwieństwie do innych, nie posiada korzeni - chłopiec, który pojawił się, nieproszony, zdany na łaskę i niełaskę osób zamieszkujących posiadłość, obwieszczający bezsilnym, dziecięcym krzykiem swoje kruche istnienie. Wszystko zdawało się lepsze, gdy była przy nim Linda. Siadali razem przy stole, jedząc uroczysty posiłek - przed obchodami, zgodnie z tradycją, zabijali knura - przyglądając się, pozwalała sobie na krótki, serdeczny śmiech, że ma apetyt nieobeznany w pojęciu pohamowania. Później, z uwagą chłonął jej opowieści, czekając na przepełniony radością etap dzielenia się podarkami. Linda od dawna milczała, zaklęta między ramami swoich narodzin i śmierci, dwie daty i przekonanie o bezwzględności czasu. Odkąd odeszła, spędzał święta samotnie - nie istniały kobiety i nie istnieli mężczyźni zakleszczeni w uroku, nie było dłużej przyjaciół, nie było najdalszych krewnych, rozpościerała się pustka. Każda ze znanych osób siadała obecnie w ciepłe rodzinnego domostwa odprawiając co roku identyczny rytuał czynów, rozniecający na wskroś dziecięcy entuzjazm nawet w zgorzkniałych, zwłókniałych starością sercach.
Włóczył się, sunął jak marny cień odtwarzając szlak codzienności, salon - kuchnia - sypialnia. W chłodziarce miał kilka słodkich, otrzymanych wypieków, jednak żołądek zacisnął się niemal z bólem. Nie chciał jeść - nie mógł jeść - nie mógł nic.
Położył się na kanapie w pokoju dziennym - ogień, utrzymany w kominku, wydawał rytmiczne trzaski zżerając kawałki drewna. Razem z dźwiękiem oddechu jedynie on konkurował z ciszą - trajektoria spojrzenia podążyła po fotografiach. Po chwili przymknął powieki.
- Szczęśliwego Jul - pomruk, parodia życzenia, które wydobywało się z głębi ściśniętej krtani. Zerwał się, słysząc nagle pukanie do swoich drzwi.
Norny się z niego śmiały - podniósł się, ociężale i poszedł do przedpokoju.
Palce oplotły klamkę.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: No włóż ten sweter (E. Halvorsen & L. Westberg, grudzień 1998) Sob 9 Gru - 22:43
Ekscytacja dudniła w tunelach żył.
Z a w s z e było bowiem tak samo. Nic nie ulegało gwałtownej przemianie, bo okres świąt oscylował wokół cieni szczęścia, jakie pchały rudowłosa w objęcia cudacznej spontaniczności.
Ojciec wiedział, że każdy najmniejszy szmer, pukanie czy nawet głośniejsze rozmowy przyczynią się do ponownego zejścia na dół, by sprawdzić w nadziei, kto zaszczycił ich swoją obecnością. Kolejna ciotka, wujek i kuzyni schodzili się, zaś Laila w niecierpliwości coraz silniej zaciskała smukłe palce na brzegu parapetu, tracąc wiarę, że i on się zjawi. Łudziła się, że Soren podjął decyzję o zaproszeniu swych artystów, ale rozczarowanie coraz silniej zaciskało pętle na łabędziej szyi. Trawiona gorzkim posmakiem pozornego zawodu, oznajmiła rodzicom, iż wieczór - zgodnie z ich dziecięcą tradycją - spędzi z Kidą, która stanowiła nierozerwalny element codzienności pannicy Westberg. Dorastały razem i razem doświadczały przeróżnych emocji, jakie towarzyszyły im w trakcie spotkań; szczególnie młodocianej malarce, która względem przyjaciółki żywiła niegdyś nader intensywne uczucia. T e r a z wszystko było inne, choć tamta pozostała bliska sercu Laili.
Myśli nieustannie krążyły przy Einarze, choć serce niemalże wyrywało się ku świętom, tak istotnym w całym jestestwie dziewczyny. Uwielbiała ten okres, rozkochując się w zimowej aurze, zapachu cynamonowych pierników i spokojowi, który uzyskiwała po zatrzaśnięciu drzwi pracowni. Ludzie bywali męczący, szczególnie wtedy, gdy zadawali niewygodne pytania o zabrudzoną szarościami codzienność.
Nie mogłaby wyjawić choć grama prawdy, mimo iż uśmiech błądził na karminowych wargach. Słodki sekret otulał ich sylwetki, które poddawały się onirycznym uniesieniem, pełnym grzechu i wyzbycia z moralności. Odliczała więc skrupulatnie minuty, aż wreszcie wybiła odpowiednia pora, by opuścić domostwo i udać się w jakże oczywistą stronę, choć mężczyzna nie miał ów świadomości o nieoczekiwanej wizycie, która i dla niej była dyskrecjonalny.
Trzy stuknięcia. Lekkie. Spokojne, ale i pełne wyczekiwania.
Przekroczyła próg, patrząc szeroko otwartymi oczyma na twarz Halvorsena, obdarzając go przekornością wygiętych ust, które w niedługiej chwili złączyły się z jego - w ulotnym i jakże subtelnym pocałunku.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - szepnęła cicho, nie spuszczając zeń wzroku. Opuszki palców musnęły delikatnie męski policzek, utwierdzając go w swym jestestwie, realności jaką była otulona - w żadnym stopniu nie przypominając iluzorycznej fantasmagorii.
- Wesołego Jul! - dodała z nutą radości, sięgając do ozdobnej torebeczki, z której wyciągnęła celofan z kokardką, w którym znajdowały się pierniczki różnych kształtów. Drobny upominek miał przypominać o szczerości intencji, tak czystych i niewinnych, jak dojrzewające w niej uczucie.
Z a w s z e było bowiem tak samo. Nic nie ulegało gwałtownej przemianie, bo okres świąt oscylował wokół cieni szczęścia, jakie pchały rudowłosa w objęcia cudacznej spontaniczności.
Ojciec wiedział, że każdy najmniejszy szmer, pukanie czy nawet głośniejsze rozmowy przyczynią się do ponownego zejścia na dół, by sprawdzić w nadziei, kto zaszczycił ich swoją obecnością. Kolejna ciotka, wujek i kuzyni schodzili się, zaś Laila w niecierpliwości coraz silniej zaciskała smukłe palce na brzegu parapetu, tracąc wiarę, że i on się zjawi. Łudziła się, że Soren podjął decyzję o zaproszeniu swych artystów, ale rozczarowanie coraz silniej zaciskało pętle na łabędziej szyi. Trawiona gorzkim posmakiem pozornego zawodu, oznajmiła rodzicom, iż wieczór - zgodnie z ich dziecięcą tradycją - spędzi z Kidą, która stanowiła nierozerwalny element codzienności pannicy Westberg. Dorastały razem i razem doświadczały przeróżnych emocji, jakie towarzyszyły im w trakcie spotkań; szczególnie młodocianej malarce, która względem przyjaciółki żywiła niegdyś nader intensywne uczucia. T e r a z wszystko było inne, choć tamta pozostała bliska sercu Laili.
Myśli nieustannie krążyły przy Einarze, choć serce niemalże wyrywało się ku świętom, tak istotnym w całym jestestwie dziewczyny. Uwielbiała ten okres, rozkochując się w zimowej aurze, zapachu cynamonowych pierników i spokojowi, który uzyskiwała po zatrzaśnięciu drzwi pracowni. Ludzie bywali męczący, szczególnie wtedy, gdy zadawali niewygodne pytania o zabrudzoną szarościami codzienność.
Nie mogłaby wyjawić choć grama prawdy, mimo iż uśmiech błądził na karminowych wargach. Słodki sekret otulał ich sylwetki, które poddawały się onirycznym uniesieniem, pełnym grzechu i wyzbycia z moralności. Odliczała więc skrupulatnie minuty, aż wreszcie wybiła odpowiednia pora, by opuścić domostwo i udać się w jakże oczywistą stronę, choć mężczyzna nie miał ów świadomości o nieoczekiwanej wizycie, która i dla niej była dyskrecjonalny.
Trzy stuknięcia. Lekkie. Spokojne, ale i pełne wyczekiwania.
Przekroczyła próg, patrząc szeroko otwartymi oczyma na twarz Halvorsena, obdarzając go przekornością wygiętych ust, które w niedługiej chwili złączyły się z jego - w ulotnym i jakże subtelnym pocałunku.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - szepnęła cicho, nie spuszczając zeń wzroku. Opuszki palców musnęły delikatnie męski policzek, utwierdzając go w swym jestestwie, realności jaką była otulona - w żadnym stopniu nie przypominając iluzorycznej fantasmagorii.
- Wesołego Jul! - dodała z nutą radości, sięgając do ozdobnej torebeczki, z której wyciągnęła celofan z kokardką, w którym znajdowały się pierniczki różnych kształtów. Drobny upominek miał przypominać o szczerości intencji, tak czystych i niewinnych, jak dojrzewające w niej uczucie.
Einar Halvorsen
Re: No włóż ten sweter (E. Halvorsen & L. Westberg, grudzień 1998) Sob 9 Gru - 22:43
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Mrugnięcie - kilka głośniejszych, wzmożonych uderzeń serca, niosących się echem tętna po labiryntach naczyń. Zalążek szczęścia - brzask, który nagle przebija się przez horyzont, w miejscu, gdzie dotąd ciemność dzierżyła tyrańskie wpływy.
Błysk zaskoczenia, który oślepia przez chwilę strażnicę zmysłów. Usta, które nie zdążą poderwać się do uśmiechu, muśnięte w czułym, przyjemnym geście czynionym na powitanie. Bierność, nad jaką nie mógł panować. Obawy, obawy, miriady obaw wytrąconych we wcześniej klarownym szczęściu że może ją znów zobaczyć.
Ręce ścisnęły opakowanie pełne korzennych słodkości. Szelest przezroczystej, chroniącej zawartość błonki, uginającej się pod naporem jego opuszek palców. Wtargnęła w dawną rutynę - aby nareszcie położyć kres otępieniu które wyznaczała samotność, władczyni zimowego przesilenia. Odsunął się, aby Westberg mogła mieć więcej miejsca. Przez moment kontemplował jej postać, odciętą w półmroku osuwającym się na preludium przedpokoju.
- Ja… - zaczął. Głos ugrzązł w gardle, zatrzymał się, zanim w pełni mógł się wydostać na świat, zanim pomknął w powietrzu.
Cieszę się?
Dziękuję?
Boję się teraz o nas?
Krótkie wytchnienie w kuchni. Położył pakunek na jednym z opustoszałych blatów, próbując zdławić zuchwałe krzyki rozważań. Dłoń zacisnęła się w pięść - czysty, pierwotny odruch. Był zły - był szczęśliwy - pluł prosto w twarz konsekwencjom. Zmartwienie przyszło, przypominając rysę, drasnęło i pozostało na dłużej, nie mogąc już się zasklepić. Uzasadnione, lepkie poczucie troski - Jul było świętem spędzanym w rodzinnym gronie, a ona, z kolei, zjawiła się właśnie tutaj, na dłużej, nie zniknęła, nie wsiąkła, wbijała się obecnością podobnie jak naostrzony nóż. Wiedza, że nie powinno jej tutaj być. Wiedza, że chciał, aby była.
Wiedza, że nie postąpi w żaden rozsądny sposób.
- Myślałem, że będziesz zajęta - nieudolnie wyznaczane pozory, ścieżka wątpliwych słów z zaprzeczeniem ścieżki stawianych natychmiast kroków, mających zawęzić dystans. Wymknięcie się podczas Jul oczywiście nie było zwiastunem korzyści oraz beztroskich chwil - sam, od początku, od narodzenia przynosił na innych zgubę. Udawał - oszukiwał sam siebie, że martwi się bezpieczeństwem ich schadzki - poniesiony instynktem miał gdzieś wszystko inne poza rozkoszą spotkanych przy pocałunku ust. Zetknął ich wargi, z należną już namiętnością, której zabrakło przy samym, pospiesznym wstępie. Nie spodziewał się. Odniósł wrażenie, że śni.
Błysk zaskoczenia, który oślepia przez chwilę strażnicę zmysłów. Usta, które nie zdążą poderwać się do uśmiechu, muśnięte w czułym, przyjemnym geście czynionym na powitanie. Bierność, nad jaką nie mógł panować. Obawy, obawy, miriady obaw wytrąconych we wcześniej klarownym szczęściu że może ją znów zobaczyć.
Ręce ścisnęły opakowanie pełne korzennych słodkości. Szelest przezroczystej, chroniącej zawartość błonki, uginającej się pod naporem jego opuszek palców. Wtargnęła w dawną rutynę - aby nareszcie położyć kres otępieniu które wyznaczała samotność, władczyni zimowego przesilenia. Odsunął się, aby Westberg mogła mieć więcej miejsca. Przez moment kontemplował jej postać, odciętą w półmroku osuwającym się na preludium przedpokoju.
- Ja… - zaczął. Głos ugrzązł w gardle, zatrzymał się, zanim w pełni mógł się wydostać na świat, zanim pomknął w powietrzu.
Cieszę się?
Dziękuję?
Boję się teraz o nas?
Krótkie wytchnienie w kuchni. Położył pakunek na jednym z opustoszałych blatów, próbując zdławić zuchwałe krzyki rozważań. Dłoń zacisnęła się w pięść - czysty, pierwotny odruch. Był zły - był szczęśliwy - pluł prosto w twarz konsekwencjom. Zmartwienie przyszło, przypominając rysę, drasnęło i pozostało na dłużej, nie mogąc już się zasklepić. Uzasadnione, lepkie poczucie troski - Jul było świętem spędzanym w rodzinnym gronie, a ona, z kolei, zjawiła się właśnie tutaj, na dłużej, nie zniknęła, nie wsiąkła, wbijała się obecnością podobnie jak naostrzony nóż. Wiedza, że nie powinno jej tutaj być. Wiedza, że chciał, aby była.
Wiedza, że nie postąpi w żaden rozsądny sposób.
- Myślałem, że będziesz zajęta - nieudolnie wyznaczane pozory, ścieżka wątpliwych słów z zaprzeczeniem ścieżki stawianych natychmiast kroków, mających zawęzić dystans. Wymknięcie się podczas Jul oczywiście nie było zwiastunem korzyści oraz beztroskich chwil - sam, od początku, od narodzenia przynosił na innych zgubę. Udawał - oszukiwał sam siebie, że martwi się bezpieczeństwem ich schadzki - poniesiony instynktem miał gdzieś wszystko inne poza rozkoszą spotkanych przy pocałunku ust. Zetknął ich wargi, z należną już namiętnością, której zabrakło przy samym, pospiesznym wstępie. Nie spodziewał się. Odniósł wrażenie, że śni.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: No włóż ten sweter (E. Halvorsen & L. Westberg, grudzień 1998) Sob 9 Gru - 22:43
Nie myślała racjonalnie. Tygodnie przelatywały przez palce, a ona niemalże każdą chwilę pragnęła spędzać w objęciach mężczyzny, by eskalować ten moment jak żaden inny. Słodkie pocałunki i delikatne muśnięcia oznaczały pewnego rodzaju zażyłość, niewytłumaczalne uczucie, jakim obdarzała Einara z pełnią oddania i niewinności, bo czyż nie był dla niej on zakazanym owocem? W ufności oddawała mu swe serce, a umysł pozwalał na kreowanie swoistego rodzaju scenariuszy, w których marzyła o wolności, jaką odczuwała tylko przy nim.
Konsternacja malująca się na jego obliczu była w swym konstrukcie cudaczna i niezrozumiała dla rudowłosej. Chciała wzbudzić w nim uśmiech, radość z możliwości spędzania czasu. Niedozwolone, a jednocześnie najbardziej wyczekiwane. Serce dudniło w piersi, a oddech spłycał się coraz bardziej, gdy spojrzenia krzyżowały się, zaś wizja odrzucenia zaczynała kiełkować w meandrach żył. Strach paraliżował, dlatego z lękiem zsuwała z ramion płaszcz, odsłaniając zarys sylwetki skrytej w czarnej, nieco obcisłej sukience sięgającej kolan.
Niezadowolony.
Rozczarowany.
Szczęśliwy? Spragniony?
Nie pytała, odpowiadając jedynie z domieszką przekory w głosie.
- Ojciec gra z przyjaciółmi, a matka razem z ich żonami udały się na świąteczną herbatkę… - wymownie uniosła kąciki warg, które pod naporem uginały się w linię uśmiechu. - Ja natomiast... Czułam się samotna i powiedziałam, że odwiedzę przyjaciółkę - nie chciała tłumaczyć zawiłości relacji z Kidą. Był to etap pełen sprzeczności i zawodów, przyjaźni i uniesień, przez które ludzie wzgardziliby nimi dwiema, gdyby sekret ujrzał światło dzienne. Rysa stworzona na doskonałej powierzchni szkła.
Rozbawienie kotłowało się w sylwetce Laili, która niemalże rwała się ku Halvorsenowi. Niepewność mieszała się z jawną premedytacją, gdy zbliżała się do niego bez tłumaczeń i z ledwie cieniem intencji, które były bardziej oczywiste. Pragnęła tu być. Z nim. Tu i t e r a z. Bez zasad i reguł, na których wisiało piętno konwenansów.
- Czyżby nie był pan zadowolony z wizyty? - rzuciła nieco oskarżycielsko, choć wciąż żartobliwie. Droczyła się, by sam znalazł się dostatecznie blisko, zatrzymując ją w swoich objęciach i nie pozwalając zniknąć w odmętach mgły przyzwoitości, jaką młoda dziewczyna spychała obecnie w dal.
Pocałunek nastąpił nagle;
przypominał iluzję wewnętrznych pragnień. Pożądanie roznieciło w niej żar, dlatego też z taką pasją pogłębiała namiętność. Opuszki powoli rozpinały guziki męskiej koszuli, jakby w perfidnym działaniu, po którym zamierzała się od niego odsunąć i igrać z czasem. Gra była bowiem na tyle intensywna, że obecnie przegrałaby ją z kretesem - nie patrząc na zdrowy rozsądek i moralność, której na próżno było obecnie szukać.
- Zjedzmy ciastka i napijmy się herbaty - zaproponowała, nieznacznie wyswobadzając się z ramion malarza i chcąc dzierżyć kontrolę nad tym wieczorem.
Konsternacja malująca się na jego obliczu była w swym konstrukcie cudaczna i niezrozumiała dla rudowłosej. Chciała wzbudzić w nim uśmiech, radość z możliwości spędzania czasu. Niedozwolone, a jednocześnie najbardziej wyczekiwane. Serce dudniło w piersi, a oddech spłycał się coraz bardziej, gdy spojrzenia krzyżowały się, zaś wizja odrzucenia zaczynała kiełkować w meandrach żył. Strach paraliżował, dlatego z lękiem zsuwała z ramion płaszcz, odsłaniając zarys sylwetki skrytej w czarnej, nieco obcisłej sukience sięgającej kolan.
Niezadowolony.
Rozczarowany.
Szczęśliwy? Spragniony?
Nie pytała, odpowiadając jedynie z domieszką przekory w głosie.
- Ojciec gra z przyjaciółmi, a matka razem z ich żonami udały się na świąteczną herbatkę… - wymownie uniosła kąciki warg, które pod naporem uginały się w linię uśmiechu. - Ja natomiast... Czułam się samotna i powiedziałam, że odwiedzę przyjaciółkę - nie chciała tłumaczyć zawiłości relacji z Kidą. Był to etap pełen sprzeczności i zawodów, przyjaźni i uniesień, przez które ludzie wzgardziliby nimi dwiema, gdyby sekret ujrzał światło dzienne. Rysa stworzona na doskonałej powierzchni szkła.
Rozbawienie kotłowało się w sylwetce Laili, która niemalże rwała się ku Halvorsenowi. Niepewność mieszała się z jawną premedytacją, gdy zbliżała się do niego bez tłumaczeń i z ledwie cieniem intencji, które były bardziej oczywiste. Pragnęła tu być. Z nim. Tu i t e r a z. Bez zasad i reguł, na których wisiało piętno konwenansów.
- Czyżby nie był pan zadowolony z wizyty? - rzuciła nieco oskarżycielsko, choć wciąż żartobliwie. Droczyła się, by sam znalazł się dostatecznie blisko, zatrzymując ją w swoich objęciach i nie pozwalając zniknąć w odmętach mgły przyzwoitości, jaką młoda dziewczyna spychała obecnie w dal.
Pocałunek nastąpił nagle;
przypominał iluzję wewnętrznych pragnień. Pożądanie roznieciło w niej żar, dlatego też z taką pasją pogłębiała namiętność. Opuszki powoli rozpinały guziki męskiej koszuli, jakby w perfidnym działaniu, po którym zamierzała się od niego odsunąć i igrać z czasem. Gra była bowiem na tyle intensywna, że obecnie przegrałaby ją z kretesem - nie patrząc na zdrowy rozsądek i moralność, której na próżno było obecnie szukać.
- Zjedzmy ciastka i napijmy się herbaty - zaproponowała, nieznacznie wyswobadzając się z ramion malarza i chcąc dzierżyć kontrolę nad tym wieczorem.
Einar Halvorsen
Re: No włóż ten sweter (E. Halvorsen & L. Westberg, grudzień 1998) Sob 9 Gru - 22:43
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Ulotny moment zliczany przez pogłębione, łapczywe zrywy oddechów - słodycz jej dziewczęcego uczucia i miękkość warg poddających się zmysłowemu tańcu. Pod zasłonami chwilowo przymkniętych powiek pastwiły się barwne wizje, harmider wytwarzany przez umysł, który od dawna wyrzekł się moralności. Pierwsze ułudy wyjrzały zza drzwi abstrakcji, rzucając się wkrótce pędem - wystarczył pojedynczy epizod, wypadek, błąd, wydający plon innych błędów. Obrazy, którym oddawał się, pochłonięty pasją piętrzących się wyobrażeń, stały się częścią prawdy, kruszyły fasady reguł, będąc proroctwem oczekującej ich na zakręcie zguby.
Koniec. Antrakt, zmieszany z tchnieniem powietrza, pełznącym po odsłoniętych fragmentach skóry. Wściekłość rozbryzgująca się wewnątrz, tłumiona resztkami sił pod matactwem nieporuszonej fizjonomii.
- …skoro tak sobie życzysz - ściszony tembr jego głosu, przetykany chropowatością pomruku i zgodne z zagnieżdżonym żądaniem oddalenie się w stronę kuchni. Świadomość, że wystarczyła choć kropla aury, aby zupełnie odmienić losy spotkania, wypełniała przyjemnym ciepłem i równocześnie zaczęła dewastować od środka.
Idyllę - Odynie, znowu - zatrzymał donośny odgłos nieznanych kłykci, uderzających o skrzydło drzwi.
- Einar! Einar, na bogów, wiem, że tam jesteś! - Przygaszony przez ściany, donośny, kobiecy głos, był wciąż doskonale słyszalny. Halvorsen wzdrygnął się, czując, jak jego mięśnie bezmyślnie stają się skamieniałe od zaskoczenia. Szlag.
Szlag!
Uporządkował ostatki swoich guzików, poprawił prędko koszulę - wypełniał pokraczny scenariusz rozpętanego nieładu - i wreszcie, wreszcie otworzył drzwi. Poczciwa, szatkowana zmarszczkami twarz, należąca do znanej - zbyt znanej - staruszki, rozpromieniła się w spontanicznym uśmiechu.
- Nareszcie - padło z jej ust stwierdzenie; bez najkrótszego pytania, bez najmniejszego, ostrzegawczego gestu, weszła do przedpokoju. - Nawet nie jesteś świadomy, jak wielu wypytywałam ludzi… Tak dawno cię nie widziałam! Oj, jak wyrosłeś, niech no tu cię uściskam. - Zakleszczył się w jej objęciach. Była pulchną i niską kobieciną, dobrą znajomą Lindy, odwiedzającą ich stosunkowo często. Dysponował samotnym wyrazem, wspaniale oddającym jej postać - uporczywa. Męcząca. Bogowie, nie chciał jej widzieć; nie teraz.
- Ha! - Krzyk pełen triumfu rozniósł się po mieszkaniu, kiedy nareszcie wypuściła mężczyznę z objęć. - Byłam pewna, że tak przystojny kawaler od razu znajdzie dziewczynę. Jak to mówią, za mundurem panny sznurem, a za sztalugą… stoją kolejką długą? Rymuje się, więc kryteria spełnione - Wzruszyła ramionami. Szczęście w nieszczęściu, większość swojego życia Irene wiodła w odosobnieniu, stąd wiedza, jaką dysponowała o Westbergach i innych, szanowanych rodzinach, była nadzwyczaj blada.
Szczęście w nieszczęściu.
Było źle.
Kurewsko źle - chciał właśnie wykrzyczeć w eter.
Koniec. Antrakt, zmieszany z tchnieniem powietrza, pełznącym po odsłoniętych fragmentach skóry. Wściekłość rozbryzgująca się wewnątrz, tłumiona resztkami sił pod matactwem nieporuszonej fizjonomii.
- …skoro tak sobie życzysz - ściszony tembr jego głosu, przetykany chropowatością pomruku i zgodne z zagnieżdżonym żądaniem oddalenie się w stronę kuchni. Świadomość, że wystarczyła choć kropla aury, aby zupełnie odmienić losy spotkania, wypełniała przyjemnym ciepłem i równocześnie zaczęła dewastować od środka.
Idyllę - Odynie, znowu - zatrzymał donośny odgłos nieznanych kłykci, uderzających o skrzydło drzwi.
- Einar! Einar, na bogów, wiem, że tam jesteś! - Przygaszony przez ściany, donośny, kobiecy głos, był wciąż doskonale słyszalny. Halvorsen wzdrygnął się, czując, jak jego mięśnie bezmyślnie stają się skamieniałe od zaskoczenia. Szlag.
Szlag!
Uporządkował ostatki swoich guzików, poprawił prędko koszulę - wypełniał pokraczny scenariusz rozpętanego nieładu - i wreszcie, wreszcie otworzył drzwi. Poczciwa, szatkowana zmarszczkami twarz, należąca do znanej - zbyt znanej - staruszki, rozpromieniła się w spontanicznym uśmiechu.
- Nareszcie - padło z jej ust stwierdzenie; bez najkrótszego pytania, bez najmniejszego, ostrzegawczego gestu, weszła do przedpokoju. - Nawet nie jesteś świadomy, jak wielu wypytywałam ludzi… Tak dawno cię nie widziałam! Oj, jak wyrosłeś, niech no tu cię uściskam. - Zakleszczył się w jej objęciach. Była pulchną i niską kobieciną, dobrą znajomą Lindy, odwiedzającą ich stosunkowo często. Dysponował samotnym wyrazem, wspaniale oddającym jej postać - uporczywa. Męcząca. Bogowie, nie chciał jej widzieć; nie teraz.
- Ha! - Krzyk pełen triumfu rozniósł się po mieszkaniu, kiedy nareszcie wypuściła mężczyznę z objęć. - Byłam pewna, że tak przystojny kawaler od razu znajdzie dziewczynę. Jak to mówią, za mundurem panny sznurem, a za sztalugą… stoją kolejką długą? Rymuje się, więc kryteria spełnione - Wzruszyła ramionami. Szczęście w nieszczęściu, większość swojego życia Irene wiodła w odosobnieniu, stąd wiedza, jaką dysponowała o Westbergach i innych, szanowanych rodzinach, była nadzwyczaj blada.
Szczęście w nieszczęściu.
Było źle.
Kurewsko źle - chciał właśnie wykrzyczeć w eter.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: No włóż ten sweter (E. Halvorsen & L. Westberg, grudzień 1998) Sob 9 Gru - 22:44
Przekora była dzisiejszego wieczoru królową. Torowała sobie przejście, gdy zachodziła taka potrzeba, łamiąc raz po raz reguły; odpychała i przyciągała jak zmyślny wirtuoz, który pragnie utrzymać atencję publiczności. Ona chciała mieć w bezkresie bliskości Halvorsena, lecz ten potrafił igrać z nią równie zmyślnie,dlatego z taką stanowczością zadecydowała na temat herbaty, by już wkrótce poddawać się zupełnie innej magii świąt. W uległości i pasji, jaka otępi umysły straceńców uciekających przed odpowiedzialnością własnych czynów.
- Zauważyłeś, że im jesteś starszy, tym bardziej robisz się marudny? - zagaiła w swej wesołości, dość gwałtownie podrywając się na dźwięk pukania. Poczuła się jak intruz, lękając o tożsamość ewentualnego gościa. Z przestrachem patrzyła na mężczyznę, szukając w nim odrobiny wsparcia, ale im dłużej to trwało - tym mocniej zakorzeniała się w poczuciu (niesłusznej) winy.
Stres rozwarstwiał się w tunelach żylnych, a umysł podpowiadał scenariusz osnuty iluzją fałszu. Odszukiwała w tętencie myśli perspektywy, by zniknąć, jednak nim zdążyła się poruszyć - dostrzegła starszą kobietę. Niezrozumienie wymalowało się na bladym obliczu Laili, która przyglądała się sytuacji w konsternacji i niedowierzaniu; matka, ciotka czy może ktoś zupełnie obcy, a jednocześnie bliski? Poliki rudowłosej zaczęły płonąć z zawstydzenia, bowiem sama niejednokrotnie była podobnie traktowana przez swoją rodzinę, co budziło w niej nieznaczną niechęć; już dawno przestała być dzieckiem.
- Dobry wieczór - szepnęła cicho, obserwując całą sytuację z zakłopotaniem. Uśmiech rozciągnął dziewczęce wargi, gdy próbowała przyjąć neutralną postawę, choć wspomnieniu o byciu jego dziewczyną zmusiło ją do odwrócenia spojrzenia. Zażenowanie i nieśmiałość objęły szponami iluzji drobną sylwetkę, co wprawny obserwator zdołałby dostrzec bez cienia wątpliwości.
- Jest pani bardzo miła, ale ja... Ja... Ja i Einar... - nie potrafiła ująć myśli we właściwe sentencje. Prawda była odmienna, a Westberg choć pragnęła być nierozerwalną częścią splecionych w enigmie dusz wraz z Halvorsenem - wydawało się, że jest to ledwie nierealną mrzonką.
- Przygotuję herbaty - zaproponowała, lecz w swej niepewności wolałaby zniknąć, zapaść się pod ziemię. Ten wieczór miał być zupełnie odmienny od tego, co zaczęło się kilka minut temu, dlatego też córka mecenasa szukała sposobności do powrotu do swego domostwa, by swą obecnością nie dewastować ich spotkania.
- Ma pani ochotę na pierniczki? Sama piekłam - kurtuazja aż odbijała się głuchym echem od ścian salonu.
Byli skończeni.
- Zauważyłeś, że im jesteś starszy, tym bardziej robisz się marudny? - zagaiła w swej wesołości, dość gwałtownie podrywając się na dźwięk pukania. Poczuła się jak intruz, lękając o tożsamość ewentualnego gościa. Z przestrachem patrzyła na mężczyznę, szukając w nim odrobiny wsparcia, ale im dłużej to trwało - tym mocniej zakorzeniała się w poczuciu (niesłusznej) winy.
Stres rozwarstwiał się w tunelach żylnych, a umysł podpowiadał scenariusz osnuty iluzją fałszu. Odszukiwała w tętencie myśli perspektywy, by zniknąć, jednak nim zdążyła się poruszyć - dostrzegła starszą kobietę. Niezrozumienie wymalowało się na bladym obliczu Laili, która przyglądała się sytuacji w konsternacji i niedowierzaniu; matka, ciotka czy może ktoś zupełnie obcy, a jednocześnie bliski? Poliki rudowłosej zaczęły płonąć z zawstydzenia, bowiem sama niejednokrotnie była podobnie traktowana przez swoją rodzinę, co budziło w niej nieznaczną niechęć; już dawno przestała być dzieckiem.
- Dobry wieczór - szepnęła cicho, obserwując całą sytuację z zakłopotaniem. Uśmiech rozciągnął dziewczęce wargi, gdy próbowała przyjąć neutralną postawę, choć wspomnieniu o byciu jego dziewczyną zmusiło ją do odwrócenia spojrzenia. Zażenowanie i nieśmiałość objęły szponami iluzji drobną sylwetkę, co wprawny obserwator zdołałby dostrzec bez cienia wątpliwości.
- Jest pani bardzo miła, ale ja... Ja... Ja i Einar... - nie potrafiła ująć myśli we właściwe sentencje. Prawda była odmienna, a Westberg choć pragnęła być nierozerwalną częścią splecionych w enigmie dusz wraz z Halvorsenem - wydawało się, że jest to ledwie nierealną mrzonką.
- Przygotuję herbaty - zaproponowała, lecz w swej niepewności wolałaby zniknąć, zapaść się pod ziemię. Ten wieczór miał być zupełnie odmienny od tego, co zaczęło się kilka minut temu, dlatego też córka mecenasa szukała sposobności do powrotu do swego domostwa, by swą obecnością nie dewastować ich spotkania.
- Ma pani ochotę na pierniczki? Sama piekłam - kurtuazja aż odbijała się głuchym echem od ścian salonu.
Byli skończeni.
Einar Halvorsen
Re: No włóż ten sweter (E. Halvorsen & L. Westberg, grudzień 1998) Sob 9 Gru - 22:44
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Krótka choć wyboista ścieżka, dzieląca szczyt zaskoczenia-radości od szczytu zaskoczenia-gniewu.
Stada zbrylonych przekleństw, powtarzających się w głowie.
(Chciał zamknąć oczy. Zamknąć oczy i odejść, rozpłynąć się oraz opaść prosto na dno zapomnienia, jak senna mara, której refleksy nikną, zaniechane nadejściem nieubłaganej jawy).
Kurwa-kurwa-kurwa. Żaden z filarów żałosnej mieszanki zdarzeń, nie był wytworem obłąkanego umysłu. Wolał szaleństwo niż prawdę. Wolał szaleństwo niż uporczywą obecność tej kobieciny. Spojrzenie, niedługo później, bez werwy zdołało przeczołgać się po jej twarzy. Obserwował ją z trudem, zupełnie, jakby jej widok nieznanym ostrzem okaleczał od środka przy każdym przesunięciu tęczówek.
- Kruszynko, ty pewnie myślisz, że nigdy nie byłam młoda! - eksplozja śmiechu i równoważny wybuch zrodzonej na nowo furii. - Już ja znam to spojrzenie, te rumieńce… Nie ma się czego wstydzić. Uczucie to piękna sprawa - blade, stłumione erozją wieku usta przełamały się w poufałym uśmiechu. Do stu - czy tysięcy - diabłów, to babsko miało wprost niepojęty tupet.
Napiął się niczym struna, utrzymująca ciężar absurdu trwającej wciąż sytuacji, szarżującej na oślep na podobieństwo spłoszonej przez myśliwych zwierzyny. Ściśnięta linia warg miętosiła kolejny wulgaryzm - zawrzał, świadomy, że propozycja Laili nosiła na sobie znamię czystej interesowności i wygodnictwa, dyktowanego lękiem przed pozostaniem zbyt długo w towarzystwie staruszki. Spóźnił się. Przegrał, musiał więc siedzieć, stłamszony jej obecnością w salonie.
- Chętnie się poczęstuję - pokiwała głową. Widząc Lailę, powracającą z kuchni, ożywiła się; rudowłosa najwyraźniej przypadła jej do gustu - prawdziwe, kobiece porozumienie, które nie zważa na limit, wyznaczony przez pokolenia: - Chodź tutaj, skarbie i usiądź. Mężczyźni to wieczne dzieci, ale coś ci pokażę. - Torba, położona wtem kolanach. Otwarcie zamka.
Przedmiot. Album z fotografiami. Wstyd, bulgoczący w kotle jego umysłu.
Zerwał się, znów - bezmyślnie, pod działaniem instynktu. Wszystko bezmyślne, wszystko w instynkcie, w spontaniczności, nagle, w ironicznym podkładzie rechoczącego losu.
- Nie- - zaczął, próbując zabrać ten-pierdolony-album. Został zdzielony po rękach - refleks staruszki był cechą godną podziwu.
- Oj nie przesadzaj już chłopcze, zabieraj stąd swoje łapska - siarczysty policzek skarcenia zawibrował w powietrzu. Uniosła ceremonialnie oprawę. - To Einar - wskazała na jedno z ruchomych, magicznych zdjęć - miał wtedy zaledwie roczek. Ach, jakie słodkie to było dziecko! I ta okrągła buzia… Mógłbyś choć trochę przytyć - utkwiła przez moment znaczący szpikulec spojrzenia. Bogowie, czy ten koszmar się skończy? - Einar miał swoją ulubioną zabawkę. Nie zasnął, dopóki nie miał przy sobie misia. O, a tutaj ssie kciuk. A tutaj, nasz przyszły malarz dopiero uczy się chodzić - zachichotała, zatrzymując opuszkę palca przy zdjęciu, gdzie uśmiechnięty szkrab - który stał się mężczyzną, jaki bynajmniej obecnie, nie znajdował powodów do bycia rozradowanym - z trudem utrzymywał równowagę, brnąc zawzięcie do przodu.
Stada zbrylonych przekleństw, powtarzających się w głowie.
(Chciał zamknąć oczy. Zamknąć oczy i odejść, rozpłynąć się oraz opaść prosto na dno zapomnienia, jak senna mara, której refleksy nikną, zaniechane nadejściem nieubłaganej jawy).
Kurwa-kurwa-kurwa. Żaden z filarów żałosnej mieszanki zdarzeń, nie był wytworem obłąkanego umysłu. Wolał szaleństwo niż prawdę. Wolał szaleństwo niż uporczywą obecność tej kobieciny. Spojrzenie, niedługo później, bez werwy zdołało przeczołgać się po jej twarzy. Obserwował ją z trudem, zupełnie, jakby jej widok nieznanym ostrzem okaleczał od środka przy każdym przesunięciu tęczówek.
- Kruszynko, ty pewnie myślisz, że nigdy nie byłam młoda! - eksplozja śmiechu i równoważny wybuch zrodzonej na nowo furii. - Już ja znam to spojrzenie, te rumieńce… Nie ma się czego wstydzić. Uczucie to piękna sprawa - blade, stłumione erozją wieku usta przełamały się w poufałym uśmiechu. Do stu - czy tysięcy - diabłów, to babsko miało wprost niepojęty tupet.
Napiął się niczym struna, utrzymująca ciężar absurdu trwającej wciąż sytuacji, szarżującej na oślep na podobieństwo spłoszonej przez myśliwych zwierzyny. Ściśnięta linia warg miętosiła kolejny wulgaryzm - zawrzał, świadomy, że propozycja Laili nosiła na sobie znamię czystej interesowności i wygodnictwa, dyktowanego lękiem przed pozostaniem zbyt długo w towarzystwie staruszki. Spóźnił się. Przegrał, musiał więc siedzieć, stłamszony jej obecnością w salonie.
- Chętnie się poczęstuję - pokiwała głową. Widząc Lailę, powracającą z kuchni, ożywiła się; rudowłosa najwyraźniej przypadła jej do gustu - prawdziwe, kobiece porozumienie, które nie zważa na limit, wyznaczony przez pokolenia: - Chodź tutaj, skarbie i usiądź. Mężczyźni to wieczne dzieci, ale coś ci pokażę. - Torba, położona wtem kolanach. Otwarcie zamka.
Przedmiot. Album z fotografiami. Wstyd, bulgoczący w kotle jego umysłu.
Zerwał się, znów - bezmyślnie, pod działaniem instynktu. Wszystko bezmyślne, wszystko w instynkcie, w spontaniczności, nagle, w ironicznym podkładzie rechoczącego losu.
- Nie- - zaczął, próbując zabrać ten-pierdolony-album. Został zdzielony po rękach - refleks staruszki był cechą godną podziwu.
- Oj nie przesadzaj już chłopcze, zabieraj stąd swoje łapska - siarczysty policzek skarcenia zawibrował w powietrzu. Uniosła ceremonialnie oprawę. - To Einar - wskazała na jedno z ruchomych, magicznych zdjęć - miał wtedy zaledwie roczek. Ach, jakie słodkie to było dziecko! I ta okrągła buzia… Mógłbyś choć trochę przytyć - utkwiła przez moment znaczący szpikulec spojrzenia. Bogowie, czy ten koszmar się skończy? - Einar miał swoją ulubioną zabawkę. Nie zasnął, dopóki nie miał przy sobie misia. O, a tutaj ssie kciuk. A tutaj, nasz przyszły malarz dopiero uczy się chodzić - zachichotała, zatrzymując opuszkę palca przy zdjęciu, gdzie uśmiechnięty szkrab - który stał się mężczyzną, jaki bynajmniej obecnie, nie znajdował powodów do bycia rozradowanym - z trudem utrzymywał równowagę, brnąc zawzięcie do przodu.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: No włóż ten sweter (E. Halvorsen & L. Westberg, grudzień 1998) Sob 9 Gru - 22:44
Chciała zatopić się w rozkoszy, przeżywając Jul w bardziej kameralny i mniej typowy dla konserwatywnego społeczeństwa sposób. Pragnęła eskalować bliskość Halvorsen, w którego ramionami uwielbiała być otaczana, czując się w nich bezpiecznie. Marzyła o tym podczas kolacji z rodzicami, kiedy wścibska ciotka z Oslo dopytywała o kawalera, z którym rudowłosa chciałaby spędzić resztę życia, lecz... Panienka Westberg wzruszała jedynie ramionami, nie ukazując rzeczywistego stanu, w którego meandrach błądziła w ostatnich miesiącach.
N i k t nie miał prawa wiedzieć.
Tylko oni - osnuci sekretami i pożądaniem; w blagierstwie tak pięknym, że nierealnym. Nieprzyzwoici i pogrążeni w bezkresie grzechu.
Dostrzegała więc niezadowolenie malujące się na męskiej twarzy, choć zapewne ze sobą walczyć. Ona sama - w swej nieśmiałości - odczuwała ogrom dyskomfortu, który tłumił w niej krzyk rozpaczy. Plotka nie miała prawa obiec miasta, gdzie każdy dążyłby do destrukcji fundamentów ich pełnej pasji relacji. Kiedy więc kobieta odezwała się po raz kolejny, Laila spojrzała na Einara, łaknąc jego pozornego wsparcia. Serce uderzało gwałtownie, jakby chciało połamać żebrowe pierścienie i wydostać się z więzienia klatki. Raz. Dwa. Trzy. Trzeci wydech był bardziej wołaniem do Bogów, którzy zlitują się nad ich żywotami.
Zgodnie z propozycją usiadła przy kobiecie.
- Nie musi się pani fatygować - zaprotestowała, obawiając się - cóż to chciałaby jej pokazać. Nim jednak protest zdołał uderzyć o ściany mieszkania, a spojrzenie rudowłosej osiąść na obliczu malarza, Irene trzymała w dłoniach pamiątkowy album.
Odynie, czy właśnie w tym momencie spływało na Westberg boskie błogosławieństwo, w którym miała prawo poznać einarowskie sekrety?
Ekscytacja zastąpiła nieśmiałość.
- Dlaczego nie? Chcę zobaczyć - powiedziała od razu, gdy dostrzegła jak Halvorsen oburza się na widok starawej książki. Uśmiech rozciągał wargi rudzielca, bowiem podstarzała kobiecina szybko poradziła sobie z buntem i nie odpuściła nawet przez sekundę w swych zamiarach. Rumieńce pokryły upstrzone piegami poliki, a oddech spłycił się nieznacznie, kiedy pod opuszkami palców wyczuwała fakturę starej fotografii.
- Ojej... - szepnęła cicho, a następnie wbiła ciemniejące tęczówki w twarz artysty. - Byłeś takim rozkosznym chłopcem... Pewnie skradałeś serca wszystkich... - powiedziała z dozą żartobliwości, nie mając na celu irytowania go. Doceniała przekorę Irene i zachowane pamiątki, które obecnie doskonale odzwierciedlały jego nierealne piękno okraszone onirycznym dotykiem boskich dłoni.
Oczarowana przeglądała kolejne zdjęcia, aż wreszcie zatrzymała się na jednyn, które przedstawiało Einara umorusanego czekoladą. Niewiele myśląc podeszła do mężczyzny, łapiąc go za dłoń i wciskając mu uroczy obrazek. Pod wpływem emocji - odważyła się także na ucałowanie jego policzka.
- Nie sądziłam, że aż tak lubisz słodycze... - rzuciła z nutą przekory, bo czy nadal mógł się gniewać na przeszłość, której był bohaterem?
N i k t nie miał prawa wiedzieć.
Tylko oni - osnuci sekretami i pożądaniem; w blagierstwie tak pięknym, że nierealnym. Nieprzyzwoici i pogrążeni w bezkresie grzechu.
Dostrzegała więc niezadowolenie malujące się na męskiej twarzy, choć zapewne ze sobą walczyć. Ona sama - w swej nieśmiałości - odczuwała ogrom dyskomfortu, który tłumił w niej krzyk rozpaczy. Plotka nie miała prawa obiec miasta, gdzie każdy dążyłby do destrukcji fundamentów ich pełnej pasji relacji. Kiedy więc kobieta odezwała się po raz kolejny, Laila spojrzała na Einara, łaknąc jego pozornego wsparcia. Serce uderzało gwałtownie, jakby chciało połamać żebrowe pierścienie i wydostać się z więzienia klatki. Raz. Dwa. Trzy. Trzeci wydech był bardziej wołaniem do Bogów, którzy zlitują się nad ich żywotami.
Zgodnie z propozycją usiadła przy kobiecie.
- Nie musi się pani fatygować - zaprotestowała, obawiając się - cóż to chciałaby jej pokazać. Nim jednak protest zdołał uderzyć o ściany mieszkania, a spojrzenie rudowłosej osiąść na obliczu malarza, Irene trzymała w dłoniach pamiątkowy album.
Odynie, czy właśnie w tym momencie spływało na Westberg boskie błogosławieństwo, w którym miała prawo poznać einarowskie sekrety?
Ekscytacja zastąpiła nieśmiałość.
- Dlaczego nie? Chcę zobaczyć - powiedziała od razu, gdy dostrzegła jak Halvorsen oburza się na widok starawej książki. Uśmiech rozciągał wargi rudzielca, bowiem podstarzała kobiecina szybko poradziła sobie z buntem i nie odpuściła nawet przez sekundę w swych zamiarach. Rumieńce pokryły upstrzone piegami poliki, a oddech spłycił się nieznacznie, kiedy pod opuszkami palców wyczuwała fakturę starej fotografii.
- Ojej... - szepnęła cicho, a następnie wbiła ciemniejące tęczówki w twarz artysty. - Byłeś takim rozkosznym chłopcem... Pewnie skradałeś serca wszystkich... - powiedziała z dozą żartobliwości, nie mając na celu irytowania go. Doceniała przekorę Irene i zachowane pamiątki, które obecnie doskonale odzwierciedlały jego nierealne piękno okraszone onirycznym dotykiem boskich dłoni.
Oczarowana przeglądała kolejne zdjęcia, aż wreszcie zatrzymała się na jednyn, które przedstawiało Einara umorusanego czekoladą. Niewiele myśląc podeszła do mężczyzny, łapiąc go za dłoń i wciskając mu uroczy obrazek. Pod wpływem emocji - odważyła się także na ucałowanie jego policzka.
- Nie sądziłam, że aż tak lubisz słodycze... - rzuciła z nutą przekory, bo czy nadal mógł się gniewać na przeszłość, której był bohaterem?
Einar Halvorsen
Re: No włóż ten sweter (E. Halvorsen & L. Westberg, grudzień 1998) Sob 9 Gru - 22:44
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Bielmo zdenerwowania zmętniło taflę rozsądku.
Złość napęczniała pod skórą, bolesna jak opuchlizna, panosząca się i gniotąca, przegotowana, gęsta. Zepchnęła rozchybotane myśli, kołaczące niemrawo, obijając się o jej wielkie, zropiałe cielsko - rozrosłe do niebotycznych rozmiarów, fermentujące cząsteczki niedalekiej przeszłości, każde słowo, każdy gest, każdy cal obecności Irene, która na podobieństwo intruza wtargnęła do ich azylu.
Oblężona forteca zamkniętych, nieporuszonych warg, nie przepuściła nawet wątłego słowa.
Liczył, że bawią się dobrze.
Owszem - bawiły się wyśmienicie.
- Och, on uwielbiał słodycze! - rozwlekała Irene, pochylając się, niby ze szczyptą konspiracji, nad Lailą i mówiąc dalej: - Najchętniej sam zjadłby wszystko. Moja droga, nawet mój syn nie miał takiego apetytu - zwieńczyła. Bogowie, wszechpotężni bogowie, nie miał najmniejszego pojęcia, jakim cholernym cudem nie spłonął albo przynajmniej nie przybrał czerwonej barwy, od tej cholernej złości, która omal nie przełamała go w pół. Rozpalony od gniewu - w emocjach tkwił przecież zawsze nieprzejednany paradoks - tonął zarazem w ciemnej i lodowatej toni zażenowania. Nie mógł nic zrobić (niewidzialne kajdany o które prędzej był w stanie rozszarpać skórę i rzucić im na pożarcie mięso bezsilnej duszy). Nie mógł nic zrobić. Nie mógł nic zrobić.
Iskierka pocałunku nie wykrzesała w nim żadnej, choć pełgającej poświaty zadowolenia. Spojrzał, skuty milczeniem, ukrzyżowany w tej swojej męczeńskiej wizji, na brzdąca, którym sam niegdyś był. Jasne, falujące się włosy o ciepłych odcieniach złota, pulchniutka buzia i krótkie rączki ubrudzone słodkością. Grymas zadowolenia rozświetlający twarz.
- Rozchmurz się, chłopcze - głos kobieciny wytrącił go z zamyślenia - mam dla ciebie podarek z okazji nadejścia Jul. Sama dziergałam na drutach! - pokryte konstelacjami starczych plam dłonie zanurkowały w przepastnej torbie; wreszcie, po chwili wyjęła wełniany sweter.
- Dziękuję - burknął. - To bardzo… - Próbował, bez skutku, ułożyć choć odrobinę logiczne zdanie. Sweter był obrzydliwy - nadawał się, ewentualnie dla chłopca, którym w odczuciu kobiety prawdopodobnie był. Na granatowym tle odcinały się kryształowe wzory śnieżynek, reniferów i uśmiechniętych bałwanów.
- No włóż ten sweter i przestań kłapać jadaczką - przerwała znowu staruszka. - Nie każę ci ściągać majtek. - Wbiła w niego spojrzenie. Patrzyła się. Wymagała. (Bogowie, zaraz się zrzyga). Po krótkiej chwili wahania, świadomy, że najwyraźniej nie ma innego wyjścia, że musi cierpieć, zejść na dno upodlenia - ubrał przeklęty prezent.
Zadowolone?
Złość napęczniała pod skórą, bolesna jak opuchlizna, panosząca się i gniotąca, przegotowana, gęsta. Zepchnęła rozchybotane myśli, kołaczące niemrawo, obijając się o jej wielkie, zropiałe cielsko - rozrosłe do niebotycznych rozmiarów, fermentujące cząsteczki niedalekiej przeszłości, każde słowo, każdy gest, każdy cal obecności Irene, która na podobieństwo intruza wtargnęła do ich azylu.
Oblężona forteca zamkniętych, nieporuszonych warg, nie przepuściła nawet wątłego słowa.
Liczył, że bawią się dobrze.
Owszem - bawiły się wyśmienicie.
- Och, on uwielbiał słodycze! - rozwlekała Irene, pochylając się, niby ze szczyptą konspiracji, nad Lailą i mówiąc dalej: - Najchętniej sam zjadłby wszystko. Moja droga, nawet mój syn nie miał takiego apetytu - zwieńczyła. Bogowie, wszechpotężni bogowie, nie miał najmniejszego pojęcia, jakim cholernym cudem nie spłonął albo przynajmniej nie przybrał czerwonej barwy, od tej cholernej złości, która omal nie przełamała go w pół. Rozpalony od gniewu - w emocjach tkwił przecież zawsze nieprzejednany paradoks - tonął zarazem w ciemnej i lodowatej toni zażenowania. Nie mógł nic zrobić (niewidzialne kajdany o które prędzej był w stanie rozszarpać skórę i rzucić im na pożarcie mięso bezsilnej duszy). Nie mógł nic zrobić. Nie mógł nic zrobić.
Iskierka pocałunku nie wykrzesała w nim żadnej, choć pełgającej poświaty zadowolenia. Spojrzał, skuty milczeniem, ukrzyżowany w tej swojej męczeńskiej wizji, na brzdąca, którym sam niegdyś był. Jasne, falujące się włosy o ciepłych odcieniach złota, pulchniutka buzia i krótkie rączki ubrudzone słodkością. Grymas zadowolenia rozświetlający twarz.
- Rozchmurz się, chłopcze - głos kobieciny wytrącił go z zamyślenia - mam dla ciebie podarek z okazji nadejścia Jul. Sama dziergałam na drutach! - pokryte konstelacjami starczych plam dłonie zanurkowały w przepastnej torbie; wreszcie, po chwili wyjęła wełniany sweter.
- Dziękuję - burknął. - To bardzo… - Próbował, bez skutku, ułożyć choć odrobinę logiczne zdanie. Sweter był obrzydliwy - nadawał się, ewentualnie dla chłopca, którym w odczuciu kobiety prawdopodobnie był. Na granatowym tle odcinały się kryształowe wzory śnieżynek, reniferów i uśmiechniętych bałwanów.
- No włóż ten sweter i przestań kłapać jadaczką - przerwała znowu staruszka. - Nie każę ci ściągać majtek. - Wbiła w niego spojrzenie. Patrzyła się. Wymagała. (Bogowie, zaraz się zrzyga). Po krótkiej chwili wahania, świadomy, że najwyraźniej nie ma innego wyjścia, że musi cierpieć, zejść na dno upodlenia - ubrał przeklęty prezent.
Zadowolone?
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: No włóż ten sweter (E. Halvorsen & L. Westberg, grudzień 1998) Sob 9 Gru - 22:44
Wszystko można poddać destrukcji - nawet plany, które dzisiejszego wieczora miały szczególną wartość.
Pragnęła bowiem prowadzić dysputy o wzlotach i nicości. Spijać kolejne krople winnego trunku z ramy kieliszka i kosztować słodyczy pocałunków, którymi otulone byłoby smukłe ciało.
Nie wymagała wiele, ale wciąż za dużo w perspektywie obecnych zdarzeń.
Obdarzyła Irene uśmiechem, kiedy ta wspomniała o słodyczach i tym jak uwielbiał je Einar. Wargi rozciągały się w pobłażliwym wyrazie dla frazesów kobiety i współczuciu kierowanemu do mężczyzny, który obecnie rozpadał się na kilka kawałków z irytacji? Wstydu? Zażenowania? Nie zamierzała odgadywać meandrów myśli Halvorsena, dlatego cierpliwie wyczekiwała aż (nie)spodziewany gość opuści domostwo i pozwoli im zatopić się w bezkresie sekretów, jakimi byli otuleni.
- Lubi pani powracać do wspomnień? - próbowała mozolnie odciągnąć staruszkę od dręczenia malarza, ale odnosiła wrażenie, iż każda próba jest wyzbyta z jakiejkolwiek skuteczności. Westberg była w końcu młodziutka, a jej otwartość na ludzi wydawała się być skonstruowana z jawnej ciekawości, która raz po raz dawała o sobie znać, kiedy z delikatnością skrzydeł motyla dotykała po omacku wrażliwych tematów.
Nie chciała bowiem urazić Irene,
a już tym bardziej nie planowała igrać z Einarem, którego nerwy trzymane na wodzy, wciąż sygnalizowały niezadowolenie w jakim tonął.
Kurtuazyjne blagierstwo pełne obłudy.
Serce Laili przypominało obecnie dzwon, który uderzał w niezrozumiałym takcie. Opuszki palców zaciskały się na materiale sukienki, a miękka tkanka warg dręczona była przez zęby, które wbijały się w nią pozostawiając ledwie widoczny ślad. Napięta niczym struna atmosfera. Dualność odczuwania obecności Irene była skomplikowana, bowiem panienka Westberg usilnie próbowała pokazać jej uprzejmość, zaś Halvorsen...
- Moja babcia dziergała na drutach, a ja chyba nie mam za grosz talentu w tej dziedzinie - sądziła iż odwróci uwagę od następstw prezentu, ale podjęła decyzję o milczeniu, które sparaliżowało ją bez reszty. Oddech spłycał się, wszakże zaczęło ją ogarniać współczucie dla artysty. Szpony drwiny wydzierały z nich poczucie stabilności, a drobna postać rudowłosej kurczyła się w bezkresie doświadczanych emocji.
Uniosła nieśmiało wzrok na oblicze Einara, któremu nie umiała ofiarować żadnego słowa, jakim byłby cień podpory dla roli, w którą wszedł. Sweter nie był dla niego, ale cóż miał czynić w perspektywie nieoczekiwanych życzeń Irene?
- Bardzo... Ciekawy motyw... - mruknęła niewyraźnie, spuszczając oblane rumieńcem poliki.
Empatia przybierała niebotyczny rozmiar.
Pragnęła bowiem prowadzić dysputy o wzlotach i nicości. Spijać kolejne krople winnego trunku z ramy kieliszka i kosztować słodyczy pocałunków, którymi otulone byłoby smukłe ciało.
Nie wymagała wiele, ale wciąż za dużo w perspektywie obecnych zdarzeń.
Obdarzyła Irene uśmiechem, kiedy ta wspomniała o słodyczach i tym jak uwielbiał je Einar. Wargi rozciągały się w pobłażliwym wyrazie dla frazesów kobiety i współczuciu kierowanemu do mężczyzny, który obecnie rozpadał się na kilka kawałków z irytacji? Wstydu? Zażenowania? Nie zamierzała odgadywać meandrów myśli Halvorsena, dlatego cierpliwie wyczekiwała aż (nie)spodziewany gość opuści domostwo i pozwoli im zatopić się w bezkresie sekretów, jakimi byli otuleni.
- Lubi pani powracać do wspomnień? - próbowała mozolnie odciągnąć staruszkę od dręczenia malarza, ale odnosiła wrażenie, iż każda próba jest wyzbyta z jakiejkolwiek skuteczności. Westberg była w końcu młodziutka, a jej otwartość na ludzi wydawała się być skonstruowana z jawnej ciekawości, która raz po raz dawała o sobie znać, kiedy z delikatnością skrzydeł motyla dotykała po omacku wrażliwych tematów.
Nie chciała bowiem urazić Irene,
a już tym bardziej nie planowała igrać z Einarem, którego nerwy trzymane na wodzy, wciąż sygnalizowały niezadowolenie w jakim tonął.
Kurtuazyjne blagierstwo pełne obłudy.
Serce Laili przypominało obecnie dzwon, który uderzał w niezrozumiałym takcie. Opuszki palców zaciskały się na materiale sukienki, a miękka tkanka warg dręczona była przez zęby, które wbijały się w nią pozostawiając ledwie widoczny ślad. Napięta niczym struna atmosfera. Dualność odczuwania obecności Irene była skomplikowana, bowiem panienka Westberg usilnie próbowała pokazać jej uprzejmość, zaś Halvorsen...
- Moja babcia dziergała na drutach, a ja chyba nie mam za grosz talentu w tej dziedzinie - sądziła iż odwróci uwagę od następstw prezentu, ale podjęła decyzję o milczeniu, które sparaliżowało ją bez reszty. Oddech spłycał się, wszakże zaczęło ją ogarniać współczucie dla artysty. Szpony drwiny wydzierały z nich poczucie stabilności, a drobna postać rudowłosej kurczyła się w bezkresie doświadczanych emocji.
Uniosła nieśmiało wzrok na oblicze Einara, któremu nie umiała ofiarować żadnego słowa, jakim byłby cień podpory dla roli, w którą wszedł. Sweter nie był dla niego, ale cóż miał czynić w perspektywie nieoczekiwanych życzeń Irene?
- Bardzo... Ciekawy motyw... - mruknęła niewyraźnie, spuszczając oblane rumieńcem poliki.
Empatia przybierała niebotyczny rozmiar.
Einar Halvorsen
Re: No włóż ten sweter (E. Halvorsen & L. Westberg, grudzień 1998) Sob 9 Gru - 22:44
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Wściekłość.
Zażenowanie. Wściekłość.
Kolejny złowieszczy trzask gniewu, krzyki emocji niosące się aż do koniuszków ciała. Usta stłamszone w wąską milczącą linię, oczy piekące od doznanego widoku. Ręce ostatkiem sił powstrzymane od podkulenia się w bryłę pięści. Zmuszony niczym atrakcja mająca rozniecić śmiech w gardłach wszystkich patrzących na niego gości, w tym żenujacym cyrku, na podłym występie plującym otwarcie w twarz. Męska - człowiecza - duma roztrzaskała się kaleczyła setkami asymetrycznych odłamków które jak wykrzywione, zdeformowane zęby wgryzały się i raniły od środka.
Szlag. Szlag.
Szlag.
- Och, w moim wieku, kochana, niewiele trzeba do szczęścia - rozmarzony ton głosu staruszki tkał kolejną na szczęście subtelniejszą wypowiedź; dotyczącą tym razem jej samej. - Dziękuję bogom za doskonałą pamięć. Lepszego daru nie mogłam dostać na starość - przyznała choć osobiście wolał by zapomniała o jego skromnym istnieniu, przybranego syna Lindy Halvorsen, dziecka pozbawionego korzeni, przeszłości, dziedzictwa, które co noc rozdzierało płachtę powietrza krzykiem w chwili gdy ogon bezwładnie padał na cmentarzysko podłogi.
- Pamiętam, jakby to było wczoraj - poczuł spojrzenie bystrych niebieskich oczu, które nie poddawały się wpływom czasu, połyskujących jak para szlachetnych, wiecznych kamieni w marności twarzy pokrytej przez labirynty zmarszczek - kiedy on jeszcze biegał, nosząc pieluszki. Ciebie pewnie nie było wtedy na świecie... Tak młodo i delikatnie wyglądasz - wyznała ściskając głos. Komplement - jak podejrzewał. Utracił całkiem kontrolę. Tkwił tak, bezmyślnie, jak cholerna machina która wyszła spod rąk Vanhanenów czy innych mistrzów konstrukcji. Nie wiedział czy Laila wspiera go w sytuacji czy sama śmieje się do rozpuku żywiąc się materiałem nieszczęścia. To było przecież zabawne - tak, było zabawne z perspektywy każdej osoby która nie była nim. Wełna zadziornie wgryzała się w jego skórę. Nie patrzył dłużej na wydziergany wzór który stał się puentą drwiny w całym przebiegu spotkania. Przymknął na chwilę oczy. Spokój. Cisza i spokój. Łudził się że powieki odgonią wreszcie Irene jakby była postacią powstałą z materii snu. Kobieta, niemniej, uporczywie siedziała wciąż na kanapie. Nie chciała zniknąć, nie pozwalała zapomnieć.
- No i jak, mój przystojny rycerzu? - patrzyła się na włożony przez niego sweter. Klasnęła w dłonie. - Pięknie! Wiedziałam, że będzie ci w nim do twarzy - Doprawdy? Pomyślał z przekąsem. Pytanie zakołysało się, w pełni żałośnie na scenie jego umysłu niczym kulawy tancerz. Szczęście w nieszczęściu, po jakimś czasie kobiecina dopiła przygotowaną herbatę.
- Na mnie już pora. Muszę odwiedzić też innych, mieszkających w Midgardzie! - obwieściła, odchodząc w kierunku drzwi. Z trudem powstrzymał westchnienie będące przejawem ulgi. Kiedy nareszcie wyszła, zdjął z siebie - zrzucił - cholerny, zasrany sweter. Szepnął przekleństwo patrząc się na ciśnięte w kąt pomieszczenia ubranie pozostawione niewdzięcznie, bez najmniejszego szacunku. Przeczesał palcami rozzuchwalone włosy. Jasne kosmyki nastroszyły się, niszcząc wcześniejszy, starannie stworzony układ.
Zażenowanie. Wściekłość.
Kolejny złowieszczy trzask gniewu, krzyki emocji niosące się aż do koniuszków ciała. Usta stłamszone w wąską milczącą linię, oczy piekące od doznanego widoku. Ręce ostatkiem sił powstrzymane od podkulenia się w bryłę pięści. Zmuszony niczym atrakcja mająca rozniecić śmiech w gardłach wszystkich patrzących na niego gości, w tym żenujacym cyrku, na podłym występie plującym otwarcie w twarz. Męska - człowiecza - duma roztrzaskała się kaleczyła setkami asymetrycznych odłamków które jak wykrzywione, zdeformowane zęby wgryzały się i raniły od środka.
Szlag. Szlag.
Szlag.
- Och, w moim wieku, kochana, niewiele trzeba do szczęścia - rozmarzony ton głosu staruszki tkał kolejną na szczęście subtelniejszą wypowiedź; dotyczącą tym razem jej samej. - Dziękuję bogom za doskonałą pamięć. Lepszego daru nie mogłam dostać na starość - przyznała choć osobiście wolał by zapomniała o jego skromnym istnieniu, przybranego syna Lindy Halvorsen, dziecka pozbawionego korzeni, przeszłości, dziedzictwa, które co noc rozdzierało płachtę powietrza krzykiem w chwili gdy ogon bezwładnie padał na cmentarzysko podłogi.
- Pamiętam, jakby to było wczoraj - poczuł spojrzenie bystrych niebieskich oczu, które nie poddawały się wpływom czasu, połyskujących jak para szlachetnych, wiecznych kamieni w marności twarzy pokrytej przez labirynty zmarszczek - kiedy on jeszcze biegał, nosząc pieluszki. Ciebie pewnie nie było wtedy na świecie... Tak młodo i delikatnie wyglądasz - wyznała ściskając głos. Komplement - jak podejrzewał. Utracił całkiem kontrolę. Tkwił tak, bezmyślnie, jak cholerna machina która wyszła spod rąk Vanhanenów czy innych mistrzów konstrukcji. Nie wiedział czy Laila wspiera go w sytuacji czy sama śmieje się do rozpuku żywiąc się materiałem nieszczęścia. To było przecież zabawne - tak, było zabawne z perspektywy każdej osoby która nie była nim. Wełna zadziornie wgryzała się w jego skórę. Nie patrzył dłużej na wydziergany wzór który stał się puentą drwiny w całym przebiegu spotkania. Przymknął na chwilę oczy. Spokój. Cisza i spokój. Łudził się że powieki odgonią wreszcie Irene jakby była postacią powstałą z materii snu. Kobieta, niemniej, uporczywie siedziała wciąż na kanapie. Nie chciała zniknąć, nie pozwalała zapomnieć.
- No i jak, mój przystojny rycerzu? - patrzyła się na włożony przez niego sweter. Klasnęła w dłonie. - Pięknie! Wiedziałam, że będzie ci w nim do twarzy - Doprawdy? Pomyślał z przekąsem. Pytanie zakołysało się, w pełni żałośnie na scenie jego umysłu niczym kulawy tancerz. Szczęście w nieszczęściu, po jakimś czasie kobiecina dopiła przygotowaną herbatę.
- Na mnie już pora. Muszę odwiedzić też innych, mieszkających w Midgardzie! - obwieściła, odchodząc w kierunku drzwi. Z trudem powstrzymał westchnienie będące przejawem ulgi. Kiedy nareszcie wyszła, zdjął z siebie - zrzucił - cholerny, zasrany sweter. Szepnął przekleństwo patrząc się na ciśnięte w kąt pomieszczenia ubranie pozostawione niewdzięcznie, bez najmniejszego szacunku. Przeczesał palcami rozzuchwalone włosy. Jasne kosmyki nastroszyły się, niszcząc wcześniejszy, starannie stworzony układ.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: No włóż ten sweter (E. Halvorsen & L. Westberg, grudzień 1998) Sob 9 Gru - 22:44
Dysonans emocjonalny towarzyszył Westberg w ciągu ostatnich minut, gdy Irene ze śmiałością chciała ujawnić swą obecność i jednocześnie łamiąc pozór spokoju, jaki miał towarzyszyć kochankom w trakcie nocy okraszonej grzechem. Rysa tworzona na szklanej powłoce stawała się coraz większa, a niezadowolenia odbijało się niemalże od ścian domostwa. Dudnienie w czaszce paraliżowało, przypominając niemal gonitwę wyścigowych koni, które uderzają o siebie, rujnując stabilność.
Potrzask.
Rozłam pomiędzy rolą kobiety wspierającą rozżalonego mężczyzny,
a rozkoszną dziewczyną dla starszej pani.
Wybrała jednak Einara, łudząc się iż ten wreszcie pojmie, że nie była wrogiem, a sytuacja jawiła się bardziej jak komiczna, aniżeli upokarzająca, choć z jego punktu widzenia przybierała kształt niebotyczny i nieusprawiedliwiający takie postępowanie, szczególnie, że… Nie był już chłopcem. Rozkosznym blondynkiem o umorusanych policzkach, którego fotografia roznieciła w rudowłosej dziewczynie szczere pokłady rozbawienia. Rozczulone serce biło gwałtownie, uderzając raz po raz o żebra, aż wreszcie zdołała zaczerpnąć powietrza, by wydukać z siebie kilka słów kierowanych do Irene.
- To miłe co pani mówi… – odpowiedziała na komplement, który oszronione piegami poliki umorusał karmazynową poświatą. Była wszak młodziutka i pełna naiwności, sądząc że wszystko niemalże poukłada się, a Halvorsen pochyli głowę nad urokliwością gościa. Wiedziała, że był dość humorzasty, lecz gdyby ona otrzymała szansę spotkania ze swoją babcią, która nie odbiegała od dojrzałej kobiety aż nadto. Lailę zawsze traktowała jak malutką wnuczkę, choć ta od dawna była już dorosła.
- Bardzo dziękujemy za wizytę – zdążyła jeszcze powiedzieć, odprowadzając ją do drzwi i nie odwracając się na artystę. Złość wręcz niemalże od niego kipiała, rozlewając się na zakamarki salonu, w którym nawarstwiająca się atmosfera przypominała o tym, że wciąż byli jedynie ludźmi. Dłonie ułożyła na drzwiach, nie odwracając się w stronę malarza, dając sobie kilka chwil na wytchnienie i regeneracje po burzy, która poddała destrukcji kilka momentów przepełnionych od ciszy i przekorności.
Spojrzała na niego, raz po raz taksując wzrokiem sylwetkę, która nie nosiła znamion swetra. Wolnym krokiem ruszyła w stronę kąta i podniosła go z ziemi, przewieszając przez oparcie fotela. Opuszki pogładziły materiał, a kąciki ust uniosły się nieznacznie ku górze.
- Chciała dobrze… – szepnęła cicho, zwracając się do Einara. Nie myślała zbyt wiele, działając instynktownie i obejmując smukłymi ramionami męską postać. Potrzebowała spełniać egoistyczne pragnień, które dzięki iluzji nocy mogła spełniać bez pytania o słuszność. Mimowolnie zadarła brodę, składając na nowo delikatny pocałunek na policzku Halvorsena, by ponownie zakosztować namiętności.
- Nie jesteś już zły, prawda? Mieliśmy przecież inny pomysł na ten wieczór… – głos opiewał w kokieterię i zadziorność, której chciała by uległ. Ze skrupulatnością podążała nieokreślonymi znakami po jego ciała, rozpinając na nowo guziki koszuli i wprawiając ich w feerię emocji po jakie sięgała przez ostatnie tygodnie.
To k o n i e c?
Wolisz być obrażony na świat, czy zgrzeszyć jeszcze raz?
Laila i Einar z tematu
Potrzask.
Rozłam pomiędzy rolą kobiety wspierającą rozżalonego mężczyzny,
a rozkoszną dziewczyną dla starszej pani.
Wybrała jednak Einara, łudząc się iż ten wreszcie pojmie, że nie była wrogiem, a sytuacja jawiła się bardziej jak komiczna, aniżeli upokarzająca, choć z jego punktu widzenia przybierała kształt niebotyczny i nieusprawiedliwiający takie postępowanie, szczególnie, że… Nie był już chłopcem. Rozkosznym blondynkiem o umorusanych policzkach, którego fotografia roznieciła w rudowłosej dziewczynie szczere pokłady rozbawienia. Rozczulone serce biło gwałtownie, uderzając raz po raz o żebra, aż wreszcie zdołała zaczerpnąć powietrza, by wydukać z siebie kilka słów kierowanych do Irene.
- To miłe co pani mówi… – odpowiedziała na komplement, który oszronione piegami poliki umorusał karmazynową poświatą. Była wszak młodziutka i pełna naiwności, sądząc że wszystko niemalże poukłada się, a Halvorsen pochyli głowę nad urokliwością gościa. Wiedziała, że był dość humorzasty, lecz gdyby ona otrzymała szansę spotkania ze swoją babcią, która nie odbiegała od dojrzałej kobiety aż nadto. Lailę zawsze traktowała jak malutką wnuczkę, choć ta od dawna była już dorosła.
- Bardzo dziękujemy za wizytę – zdążyła jeszcze powiedzieć, odprowadzając ją do drzwi i nie odwracając się na artystę. Złość wręcz niemalże od niego kipiała, rozlewając się na zakamarki salonu, w którym nawarstwiająca się atmosfera przypominała o tym, że wciąż byli jedynie ludźmi. Dłonie ułożyła na drzwiach, nie odwracając się w stronę malarza, dając sobie kilka chwil na wytchnienie i regeneracje po burzy, która poddała destrukcji kilka momentów przepełnionych od ciszy i przekorności.
Spojrzała na niego, raz po raz taksując wzrokiem sylwetkę, która nie nosiła znamion swetra. Wolnym krokiem ruszyła w stronę kąta i podniosła go z ziemi, przewieszając przez oparcie fotela. Opuszki pogładziły materiał, a kąciki ust uniosły się nieznacznie ku górze.
- Chciała dobrze… – szepnęła cicho, zwracając się do Einara. Nie myślała zbyt wiele, działając instynktownie i obejmując smukłymi ramionami męską postać. Potrzebowała spełniać egoistyczne pragnień, które dzięki iluzji nocy mogła spełniać bez pytania o słuszność. Mimowolnie zadarła brodę, składając na nowo delikatny pocałunek na policzku Halvorsena, by ponownie zakosztować namiętności.
- Nie jesteś już zły, prawda? Mieliśmy przecież inny pomysł na ten wieczór… – głos opiewał w kokieterię i zadziorność, której chciała by uległ. Ze skrupulatnością podążała nieokreślonymi znakami po jego ciała, rozpinając na nowo guziki koszuli i wprawiając ich w feerię emocji po jakie sięgała przez ostatnie tygodnie.
To k o n i e c?
Wolisz być obrażony na świat, czy zgrzeszyć jeszcze raz?
Laila i Einar z tematu