:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
10.01.2001 – Warsztat – F. Bergmann & F. Ahlström
2 posters
Freja Ahlström
Re: 10.01.2001 – Warsztat – F. Bergmann & F. Ahlström Sro 15 Cze - 1:28
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
10.01.2001
Bolesne tchnienie zmartwień okryła jedwabna wstęga ciemności. Melodia wspomnień płomiennego pocałunku odcisnęła gorejąco piętno w akompaniamencie miodowej słodyczy słów. Ogniste wstęgi przypominały płynne światło przesączające się przez umysł, wypalające szczątkowe ślady rozsądku, pozbawiając ją daru płynnego przekształcania myśli w pełne wdzięczności frazesy. Onieśmielona domniemaną karykaturą miłosnego wyznania odetchnęła ostrożnie, zaledwie na krótkie mgnienie chwili zatrzymując oddech w kruchej klatce żeber na podobieństwo uchwycenia w dłonie trzepotu słowiczego serduszka. Dotyk ptasich skrzydeł połaskotał wnętrze dłoni, przenosząc trzpiotliwą wrażliwość w miejsca muśnięte opuszkami Fárbautiego, skumulowaną w chwili wyrażenia łagodnej zgody. Podążała śladem wyznaczonym delikatnością dotyku. Czułość wsunięta pomiędzy splecione palce oraz znajoma faktura bruzd zdobiąca wnętrze jego dłoni odsunęła lęk, jaki mógłby powstać tuż po zatopieniu oczu w nieprzeniknionej czerni. Trzymana pod sztandarem opieki nie musiała wystrzegać świadomości przed szturmem skowyczących koszmarów. Zgrzyt szczęk piekielnego wilczura nie nadszedł, stając się bladą, pochmurną wstęgą dymu ustępującą pod naporem wzburzonej ciekawości.
Czterdzieści.
Powietrze przesycone słodyczą miodu oraz wonną esencją jemioły ułożyło pokorny pokłon przed rześką bryzą zimowego pocałunku. Zadrżała z tęsknoty za ciepłem aksamitnych warg, układając własne w grymas bezgranicznego nadąsania, nieskore do zachowania choć drobnej cząstki spokoju. Dysonans wzburzający strukturę mięśni rozpaczliwie szukał ujścia poprzez odnalezienia drogi powrotnej do ramion mężczyzny. Prosił, by dopiero po upływie niecałej minuty odsunęła się od ciemności, a nawet tak potulnie wypowiedziane słowa nie ukorzyły ognistej lancy sunącej po szklanej powłoce myśli. Chorobliwe poczucie pustki wzmagała również intencja zachowania tajemnicy, zainicjowania na rzecz odkrycia kolejnej z niespodzianek przygotowanej na ten wieczór. Nawet zintegrowana perspektywa posiadania własnych zagadek przydawała się równie mocno co drzewo pozbawione owoców. Pozwoliła sobie na to, żeby ujął ją zaskoczeniem, przechytrzył w najmniej spodziewany sposób, a teraz musiała zbierać żniwo.
Dwadzieścia.
Liczby niecierpliwie przesuwały się na czarnej planszy. Oddech ugrzązł w mglistej mazi cierpienia wypełniającej płuca, aż przy każdej próbie zaczerpnięcia powietrza ból sunął wzdłuż ciała i zatapiał zęby w błogosławieństwie zapomnienia. Tak wyraziste doświadczenie dyskomfortu określiła mianem niepotrzebnej tonacji włożonej w arterie perfekcyjnego repertuaru. Nikłe pocieszenie oddawało pieszczotliwe ciepło pochodzące z nieokreślonego źródła. Zbyt mocno przywiązana do prośby uiszczonej w czułości warg Fárbautiego nawet nie drgnęła przed obawą, że nawet niepozorny ruch zburzy misterność przygotowanego planu. Przytłaczająca otwartość przestrzeni uciskała trzewia w mistycznej agonii. Ciche westchnienie wewnętrznej męki przedostało się w mrok tuż przed wybiciem ostatniej sekundy.
Zero. Ostrożnie, w przeciwieństwie do boleści ściskającej nadgarstki, rozsupłała węzeł skostniałymi od drżenia palcami, pozwalając szarfie zwinąć się w dłoni.
Złote światło strzelistych świec niepostrzeżenie uderzyło ku powiekom spragnionym rzeczywistych doznań. Misterium musiało poczekać, aż zdoła przyzwyczaić błękitny bezkres spojrzenia do materialnej żywotności warsztatu. W obłych pląsach ogników rozpoznała pękate sylwetki stworzeń ukształtowanych przez szkutnika, stwórcę, mającego znajdować się tuż za jej plecami. Jednak to nie na próbie odnalezienia go skupiła swe zaintrygowanie. Bystry potok myśli wyznaczył prostą ścieżkę zmierzającą na wprost niepozornego stolika. Niepewna stawianych kroków, pozbawiona szansy oparcia się o pewność mężczyzny i żywione wobec niego zaufanie, lękliwe polegała na zwodniczej sprawczości ciała. Pustka przebrzmiała oczekiwaniem napełniała się znajomym poczuciem spokoju wraz z skracaniem dystansu. Czas nieubłaganie wyciągał swe panowanie w burzliwym zniecierpliwieniu, drwiąc z miłości, drwiąc z pragnienia ułożenia ciała w jedwabistym ukojeniu. Nawet dusza skręcająca się w oczekiwaniu na zerwanie złotej zapory milczenia. Niepozorny pakunek wołał ją ku sobie. Błagał, żeby ostrze miecza przecięło gordyjski węzeł, jakby to zwlekanie również i jemu przynosiło cierpienie. Mogłaby prędko pozbyć się krępujących go zabezpieczeń, lecz wtedy cała gama przyjemności uciekłaby przez szczeliny pomiędzy framugą a ścianą.
Trzask złamanego laku rozszedł się po pomieszczeniu cichym echem. Drżące dłonie z trudem poradziły sobie rozsupłaniem złotego sznurka, na równi strachu i nasycenia ujrzeniem jednego z prezentów. Z nabożną czcią powolutku rozwinęła rulon na całą szerokość stolika w próbie zachowania czujności nad stanem daru. Na próżno prosiłaby o wybaczenie, gdyby choćby przypadkiem wyrządziła mu krzywdę. Zrozumienie zarysów starannego szkicu przyszło z czasem. Serce, podobnie jak i impresja doznań, gwałtownie przyspieszyła swój bieg. Żar świetlistego ognia na nowo rozlał się po ciele w krzykliwej kaskadzie namiętności. Szum krwi tłoczonej w przepaści delikatnego układu wzburzał spełnienie rozchodzące się tuż pod skórą. Zastygła w bezbrzeżnym zachwycie nad pięknem przygotowanego projektu przypominała alabstrową statuę, grecką rzeźbę stworzoną boskim dłutem z najprzedniejszego materiału o bezcennej wartości, zatrzymaną w kontemplacji nad darem zrodzonym w wyznaniu uczuć. Świąteczny wieczór po raz wtóry przynosił brzask nadziei. Nadziei, w której świat nie maczał swych brudnych, plugawych zamiarów zniszczenia wszystkiego w imię niepowstrzymanej chciwości. Patrzyła na doskonały twór wykonany pracą ludzkich rąk o wyjątkowym układzie bruzd.
— Moja miłości — cichy szept przetoczył się przez gardło, po wydostaniu na zewnątrz chwiejąc płomieniami świec. W strachu przed zniszczeniem projektu opuszkiem palca powiodła po zarysie łodzi, jednocześnie nie powstrzymując się przed szczerym zachwytem w gwiaździstym błysku spojrzenia. — To... Nie wiem, jak mam Ci podziękować. Nigdy nie zdołam odwdzięczyć się za ten bezcenny dar. Jego piękno i doskonałość sprawia, że jest niemal nierealny. I zrobiłeś to dla mnie — wyrzeczenie choćby słowa więcej nie wchodziło w rachubę. Ścisk skutecznie zacisnął się wokół gardła jak imadło i ani myślało puścić. Pozostawiona w milczeniu próbowała uspokoić gorączkę trawiącą trzewia, lecz na nic zdały się potulne prośby rzucane w pękaty ocean wzburzenia. Pałała nadzieję, że wkrótce do niej dołączy, że pozwoli ukoić tęsknotę spragnionych ust.
Błagam, mój ukochany, przyjdź do mnie. Uzdrów moją duszę. Złącz rozerwane strzępki istnienia i patrz wiecznie na złożony przez siebie obraz.
Isak Bergman
Re: 10.01.2001 – Warsztat – F. Bergmann & F. Ahlström Nie 19 Cze - 18:33
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Skryty za drewnianymi konstrukcjami uważnie śledził ruch po środku warsztatu. Ten był subtelny, gdyż ograniczał się do delikatnego tańca języków ognia oraz ledwo dostrzegalnego drżenia kobiecego ciała. Wciąż jeszcze nie był pewien, czy jego plan w ostatecznym rozrachunku okaże się dobrą decyzją. Przemyślał każdy najdrobniejszy szczegół, by wszystko spinało się w naturalną całość bez obawy, że brawurowe zachowanie pogrzebie jego osobę wraz z przypadkowym ujawnieniem prawdziwej natury, której strzegł zazdrośnie mając poczucie, iż wraz ze spojrzeniem na czarne smugi żył i mleczny kożuch zasnuwający tęczówki skończy pozbawiony możliwości oglądania Frei do samego kresu swych dni.
Liczył wraz z nią. Sekunda za sekundą, zerkając co jakiś czas na powierzchnię swej skóry – pulsującej zaklęciem skąpanym w atramentowej ciemności naczyń krwionośnych. Te blakły powoli i znikały przywracając mu ludzki wygląd, lecz odetchnął pełną piersią dopiero wtedy, gdy skryły się zupełnie w zwyczajowej bladości spotęgowanej chłodem panującym w warsztacie. Choć hangar był ogrzewany, temperatura w nim panująca odbiegała znacznie od tej, do której przyzwyczaili się przebywając w rozgrzanej kuchni, dodatkowo podsycanej ekscytacją i pragnieniem wzajemnego dotyku. Potarł o siebie wierzchami dłoni, lecz czynił to również z powodu zdenerwowania. Dziesięć sekund. Jeszcze dziesięć i spojrzy na prezent, przełamie pieczęć i wyda osąd. W tym momencie wydawało mu się, że to nie plan statku, a wyrok na jego marną osobę krył się na zwiniętym w rulon pergaminie. Wyrok, który sam sobie zgotował, a ona jedynie miała odczytać niewzruszonym głosem dając mu do zrozumienia, że wszystko, czego doświadczał w ostatnim czasie było jedynie marzeniem, wybrykiem zbyt śmiałej fantazji. Były to myśli zupełnie niedorzeczne, zwłaszcza w obliczu wyznań, którymi karmili się podczas świątecznej kolacji zupełnie zapominając o potrawach przygotowanych dla ciała. O wiele ważniejsze było nasycenie spragnionych i wygłodniałych dusz cierpiących katusze niedostatku przez wiele samotnych lat. Dopiero zapewnienie o miłości ukoiło stare rany, niezdolne by zabliźnić się jedynie pod wpływem kolejnych obrotów wskazówek zegara.
Zero. Zamarł zupełnie, odrywając spojrzenie od pergaminu skóry, by ponownie zatopić je w centralnym punkcie rozświetlonym dziesiątkami białych świec. Słyszał trzask łamanej pieczęci, czuł niemal zapach papierowej karty i drżał w niepewności, zaciskając mocno wargi, by nie wypuścić z nich przypadkiem zbyt ostentacyjnego westchnienia, które zburzyłoby magię momentu, który pragnął uwiecznić po wsze czasy na marmurze pamięci. Nie uśmiechał się, nie miał jeszcze na tyle odwagi, by dźwignąć zgodnie obydwa kąciki ust ku górze, układając na twarzy łagodność zadowolenia. Sądził, że byłaby to reakcja przedwczesna, wyrażająca przesadę wiary we własne zdolności. Czym byłoby takie zachowanie? Jedynie pychą odzianą w przewrotną formę, udającą dobrą wolę. Nie potrafił się przy niej zmusić do tak prymitywnych odruchów, dlatego pokornie wypatrywał kolejnych reakcji i jakiegokolwiek słowa zdolnego zrzucić resztki napięcia z zastygłych mięśni.
Ruszył do przodu dopiero w momencie, gdy cisza faktycznie się rozstąpiła, a zimne powietrze przepełniające warsztat zawibrowało od kobiecego zachwytu. Czyli jednak udało mu się wypełnić zadanie? Teraz towarzyszyło mu coś na kształt ulgi i pragnienia, by wreszcie nagiąć usta do pierwotnej formy. Wysunął się zza szkieletu langskipu, stawiając rozważnie korki. Błękit tęczówek iskrzył się na nowo, przepastne źrenice wchłonęły już wszystkie białe nici ślepczego piętna. Serce zaczynało, paradoksalnie, uderzać mocniej, ponieważ nie potrafił już dłużej powstrzymywać radości jaką mu sprawiła przyjmując prezent będący ledwie zapowiedzią tego, co zamierzał dla niej uczynić. Miała mieć wszystko, o czym by tylko zamarzyła.
— To tylko przedsmak — wyrzucił wreszcie, pozwalając by spierzchnięte usta oddzieliły się od siebie, a struny głosowe wykonały swoją pracę – choć całkiem niezdarnie, bo głos mu drżał, a sylaby przylepiały się do wyschniętego podniebienia. Wszedł przez gardziel w okręgu świec, uważając, by nie zahaczyć o żadną z nich. Języki ognia zamigotały wprawione w ruch ludzką obecnością. Było tu cieplej, choć sądził, że cały gorąc znajdował miejsce w jego sercu i to stamtąd rozchodził się na zewnątrz. Zatrzymał się tuż za Freją opuszkami palców zaznaczył ślad biegnący wzdłuż linii kręgosłupa, subtelnie muskając biały puch pokrywający jej skórę, aby wreszcie pewniej oprzeć dłonie o wcięcie w talii i spojrzeć tuż ponad jej ramieniem na własne dzieło. Dalekie jeszcze od ostatecznej formy, choć jasno dostrzegalne wśród nakreślonych linii. Ułożył głowę w zagłębieniu szyi, muskając wargami odsłoniętą połać delikatności powlekającej obojczyk. — Wiesz, że to tylko materialny wyraz moich uczuć — zduszone słowa spłynęły językiem gorąca po alabastrowej nagości. — Lecz kiedy go skończę, żadna odległość nie będzie dla ciebie granicą. — Złożona obietnica dźwięczała w cieple ciała, tuż pod płatkiem ucha. — Nic nie będzie granicą — kolejne słowa przypominające kuszenie wymruczał już w złociste pukle, mocniej obejmując talię, wędrując palcami jednej z dłoni w kierunku mostka, zbyt spragniony bliskości, by tym razem odpuścić tak łatwo jak miało to miejsce przy niezdarności Hnoss. — Czy zechcesz mnie zabrać ze sobą na pokład? — Zaskakujące pytanie igrało okraszone przekornym uśmiechem. — Zostawić Midgard, zostawić to wszystko; ta łódź może być zbawieniem, jeśli tylko zapragniesz… — Czasami marzył tylko o tym, by na zawsze porzucić stare życie i zacząć coś zupełnie nowego, od zera, z jedynym pewnikiem – Jej miłością.
Liczył wraz z nią. Sekunda za sekundą, zerkając co jakiś czas na powierzchnię swej skóry – pulsującej zaklęciem skąpanym w atramentowej ciemności naczyń krwionośnych. Te blakły powoli i znikały przywracając mu ludzki wygląd, lecz odetchnął pełną piersią dopiero wtedy, gdy skryły się zupełnie w zwyczajowej bladości spotęgowanej chłodem panującym w warsztacie. Choć hangar był ogrzewany, temperatura w nim panująca odbiegała znacznie od tej, do której przyzwyczaili się przebywając w rozgrzanej kuchni, dodatkowo podsycanej ekscytacją i pragnieniem wzajemnego dotyku. Potarł o siebie wierzchami dłoni, lecz czynił to również z powodu zdenerwowania. Dziesięć sekund. Jeszcze dziesięć i spojrzy na prezent, przełamie pieczęć i wyda osąd. W tym momencie wydawało mu się, że to nie plan statku, a wyrok na jego marną osobę krył się na zwiniętym w rulon pergaminie. Wyrok, który sam sobie zgotował, a ona jedynie miała odczytać niewzruszonym głosem dając mu do zrozumienia, że wszystko, czego doświadczał w ostatnim czasie było jedynie marzeniem, wybrykiem zbyt śmiałej fantazji. Były to myśli zupełnie niedorzeczne, zwłaszcza w obliczu wyznań, którymi karmili się podczas świątecznej kolacji zupełnie zapominając o potrawach przygotowanych dla ciała. O wiele ważniejsze było nasycenie spragnionych i wygłodniałych dusz cierpiących katusze niedostatku przez wiele samotnych lat. Dopiero zapewnienie o miłości ukoiło stare rany, niezdolne by zabliźnić się jedynie pod wpływem kolejnych obrotów wskazówek zegara.
Zero. Zamarł zupełnie, odrywając spojrzenie od pergaminu skóry, by ponownie zatopić je w centralnym punkcie rozświetlonym dziesiątkami białych świec. Słyszał trzask łamanej pieczęci, czuł niemal zapach papierowej karty i drżał w niepewności, zaciskając mocno wargi, by nie wypuścić z nich przypadkiem zbyt ostentacyjnego westchnienia, które zburzyłoby magię momentu, który pragnął uwiecznić po wsze czasy na marmurze pamięci. Nie uśmiechał się, nie miał jeszcze na tyle odwagi, by dźwignąć zgodnie obydwa kąciki ust ku górze, układając na twarzy łagodność zadowolenia. Sądził, że byłaby to reakcja przedwczesna, wyrażająca przesadę wiary we własne zdolności. Czym byłoby takie zachowanie? Jedynie pychą odzianą w przewrotną formę, udającą dobrą wolę. Nie potrafił się przy niej zmusić do tak prymitywnych odruchów, dlatego pokornie wypatrywał kolejnych reakcji i jakiegokolwiek słowa zdolnego zrzucić resztki napięcia z zastygłych mięśni.
Ruszył do przodu dopiero w momencie, gdy cisza faktycznie się rozstąpiła, a zimne powietrze przepełniające warsztat zawibrowało od kobiecego zachwytu. Czyli jednak udało mu się wypełnić zadanie? Teraz towarzyszyło mu coś na kształt ulgi i pragnienia, by wreszcie nagiąć usta do pierwotnej formy. Wysunął się zza szkieletu langskipu, stawiając rozważnie korki. Błękit tęczówek iskrzył się na nowo, przepastne źrenice wchłonęły już wszystkie białe nici ślepczego piętna. Serce zaczynało, paradoksalnie, uderzać mocniej, ponieważ nie potrafił już dłużej powstrzymywać radości jaką mu sprawiła przyjmując prezent będący ledwie zapowiedzią tego, co zamierzał dla niej uczynić. Miała mieć wszystko, o czym by tylko zamarzyła.
— To tylko przedsmak — wyrzucił wreszcie, pozwalając by spierzchnięte usta oddzieliły się od siebie, a struny głosowe wykonały swoją pracę – choć całkiem niezdarnie, bo głos mu drżał, a sylaby przylepiały się do wyschniętego podniebienia. Wszedł przez gardziel w okręgu świec, uważając, by nie zahaczyć o żadną z nich. Języki ognia zamigotały wprawione w ruch ludzką obecnością. Było tu cieplej, choć sądził, że cały gorąc znajdował miejsce w jego sercu i to stamtąd rozchodził się na zewnątrz. Zatrzymał się tuż za Freją opuszkami palców zaznaczył ślad biegnący wzdłuż linii kręgosłupa, subtelnie muskając biały puch pokrywający jej skórę, aby wreszcie pewniej oprzeć dłonie o wcięcie w talii i spojrzeć tuż ponad jej ramieniem na własne dzieło. Dalekie jeszcze od ostatecznej formy, choć jasno dostrzegalne wśród nakreślonych linii. Ułożył głowę w zagłębieniu szyi, muskając wargami odsłoniętą połać delikatności powlekającej obojczyk. — Wiesz, że to tylko materialny wyraz moich uczuć — zduszone słowa spłynęły językiem gorąca po alabastrowej nagości. — Lecz kiedy go skończę, żadna odległość nie będzie dla ciebie granicą. — Złożona obietnica dźwięczała w cieple ciała, tuż pod płatkiem ucha. — Nic nie będzie granicą — kolejne słowa przypominające kuszenie wymruczał już w złociste pukle, mocniej obejmując talię, wędrując palcami jednej z dłoni w kierunku mostka, zbyt spragniony bliskości, by tym razem odpuścić tak łatwo jak miało to miejsce przy niezdarności Hnoss. — Czy zechcesz mnie zabrać ze sobą na pokład? — Zaskakujące pytanie igrało okraszone przekornym uśmiechem. — Zostawić Midgard, zostawić to wszystko; ta łódź może być zbawieniem, jeśli tylko zapragniesz… — Czasami marzył tylko o tym, by na zawsze porzucić stare życie i zacząć coś zupełnie nowego, od zera, z jedynym pewnikiem – Jej miłością.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Freja Ahlström
Re: 10.01.2001 – Warsztat – F. Bergmann & F. Ahlström Nie 3 Lip - 19:00
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Przedsmak. Rytmika uderzeń porcelany serca brutalnie zsunęła harmonię delikatnej melodii w odmęty przepaści. Umysł wzburzony upojną sentencją namiętności lękał się wykrzesać krztynę siły, przejęty strachem przed bezradnością leciwych, zduszonych myśli ustanowionych pod opiekuńczym sztandarem miłości zrodzonej w bólu milczenia. Zaledwie jedno mgnienie nieporadnej idei, zbyt niedoskonałej i bojaźliwej, rozniosłoby skrzące piękno w miałki proch oraz pozwoliło na uniesienie go na ramionach cieplutkiego, letniego wiatru. Zamarła w złudnej przyjemności oczekiwania, zaklęła oddech rwący płuca, dusząc dreszcz zrodzony w napiętych połaciach wrażliwego aksamitu skóry. Fasada duszy drżała w euforycznej ekscytacji oczekiwania, bowiem otrzymane dotychczas prezenty przesunęły granicę oczekiwania zatrważająco daleko, aż za skryty we mgle horyzont. Aksamitne obietnice wibrujące w cieple złocistego okręgu brutalnie dusiły tchnienia miałkich wątpliwości. Tańczące płomienie świec ukorzyły swe istnienie przed wspomnieniem bliskości nadchodzącego Fárbautiego, gorąca, które rozbudzone ujrzeniem bezcennego podarunku rozjarzyło się w piersi i zapragnęło ugasić pragnienie skryte za zachwytem. Czarne, lśniące w półmroku linie starannie umieszczone na pergaminie obiecywały wszystko w pierwotnej dosłowności słowa, rozmytego pozorną starannością spełniania obietnic przez inne pary, które w odruchu materialnego bogactwa rozpoczęły pielęgnowanie zeschłych ogrodów uczuć. Szkielet idei nawet nie ocierał się o doskonałość, on nią był, urzeczywistniał marzenia o sprowadzeniu na ten świat piękna zrodzonego z mroku i jasności.
Ogień rozgrzany do czerwoności podążał śladem opuszków palców snujących się na kośćcu kręgosłupa. Kąciki warg w emocjonalnym uniesieniu okryły lico cienką warstewką przyjemności, echem słodkiej symfonii wybrzmiewającej w przebranej niecierpliwości oddechu mężczyzny stojącej tuż za nią, dopełniającego obraz dwóch istnień kierujących swe pragnienia ku sobie. Czas rozmyślnie zwolnił zębate koła skomplikowanego mechanizmu, pozwalając ciału na stopniowe balsamowanie mięśni, skóry i kości, aż w pełni przesiąknęła jego intensywnym zapachem i silnym biciem serca. Przywłaszczyła je, uznała za swoje, egoistycznie rościła sobie do nich prawo. Zagarnęła go dla siebie nie w obawie przed czujnym wzrokiem innych kobiet, lecz po to, żeby jakaś cząstka Fárbautiego już zawsze przy niej była, choćby znajdowali się z dala od siebie. Esencjonalna namiętność rozprowadzana jego dotykiem osiadała na samej powierzchni duszy, znaczyła ją cieplnymi ścieżkami o wstydliwym, rozgorączkowanym poczuciu zerwania z statycznym komfortem i niewinnością spojrzenia o barwie letniego nieba. Gdyby stał naprzeciwko i spojrzał w nie głębiej, ujrzałby blask tysiąca gwiazd rozsianych po niebie oraz srebrną łunę księżyca. Słowa spływające po skórze niczym jęzor lawy wzmacniały ich skrzącą wdzięczność. Oddech uwolniony z klatki poszybował ku przestrzeni w akompaniamencie zduszonego westchnienia, obleczonego skapującym z podświadomości pragnieniem bliskości.
— Zakochanie się w tobie uświadomiło mi, że granice są zbędnym konstruktem zatrzymującym nas przed tym, co zostało nam przeznaczone. Nie pozwalają nam przejść dalej — gorycz rozlana na języku pochodziła z lat uczuć trzymanych na uwięzi. Tego cierpienia zapewne nie będzie w stanie pozbyć się jeszcze przez wiele miesięcy, jakby na dowód szczęścia otrzymanego przy zerwaniu żelaznych pęt krępujących myśli, usta i umysł. — Nikt ani nic nie sprawi, że odwrócę się od Ciebie. Już zawsze będę twoja — echo październikowego wieczora wybrzmiało w słodyczy oblewającej wspomnienia. Każde muśnięcie i słowo przeszywało na wskroś bielejące od wiecznego ognia jestestwo, aż w nieprzytomności umysłu nie potrafiła stwierdzić, czy to gorąco w istocie pochodzi od otaczających ich świec. Stojąc tak blisko siebie, złączeni w płomieniu zdolnym muskać najgłębiej skrywane pragnienia, grzechem byłoby oprzeć się woli bogów i nie ulec euforii. Ostatkiem sił ujarzmiła szaleństwo skrywane pod kipielą urywanego oddechu. Złota klatka trzeszczała pod naporem gorejących skrzydeł feniksa gotowego unieść pożogę pod gmach nocnego nieba, aż do gwiazd, gdzie iskry sypane z piór rozpaliłby uśmiercone gwiazdy. Dla własnego bezpieczeństwa, przez szczątkowe pokłady rozsądku w głębinie świadomości, splotła jego dłoń z własną, jeszcze mocniej przyciskając je do powierzchni mostka. Głębokie, przejrzyste dudnienie serca wibrowało przez splot, wżerało się w nerwy i zajmowało należne miejsce u szczytu delikatnej osnowy życia.
Dotąd tylko raz składała przysięgę. Znaczyła niewiele ponad to, co krzyczeli do siebie tuż po odłożeniu garnituru i sukni w opasłe pokrowce, przygniecione niewypowiedzianym żalem żywionym wobec rodzin zakochanych w tradycji. Lata później, teraz, w okręgu złocistego światła, obstawała przy boku pierwszej i jedynej miłości, wychylającej swe płatki zza mroku pierwotnego bólu. Wycierpieli tak wiele. Nie nazwałaby oczekiwania na spokój kaprysem, lecz naturalną potrzebą żywioną wobec losu życia, nie mającym nic wspólnego z egoizmem. Chciała ujrzeć jego twarz, poczuć na policzkach rumieniec rozpływający się pod naporem pożądania sunącego z tęczówek przypominających szron zalegający na szkle, jednak znów bała się, że przez własną nieostrożność zburzy starannie wypielęgnowaną chwilę.
— Pragnę zabrać Cię w każdy rejs. Pragnę stać przy twoim boku tak długo, jak pozwoli nam na to czas dany przez Norny. A nawet i u kresu życia będę wykłócać się o to, żeby móc cieszyć oczy tobą jeszcze przez ułamek wieczności. — niezdarnie układała słowo po słowie, próbując pilnować sensu uczuć wypływających w ich towarzystwie. Onieśmielona przymknęła powieki, w ciemności doszukując się ciepła rozwichrzonego jego obecnością i pulsującym mgnieniem bezpieczeństwa, jakiego wcześniej nie zaznała. — Udamy się tam, gdzie będziemy mieli na to ochotę. Może będziemy cieszyć się miłością pod baldachimem gwiazd w Aleksandrii, albo nasze ciała spoczną pośród futer w najzimniejszym zakątku Skandynawii. Kierunek podróży nie ma znaczenia. Moja dusza chce, żebyś był przy mnie. Życie bez Ciebie jest zbyt bolesne.
Pozostało nerwowe oczekiwanie. Przestraszona śmiałością swych mrzonek raptownie zaczerpnęła powietrza, w przestrachu nad tym, co zdecydowała się wyjawić. Trwając w kołaczącym zawieszeniu przetwarzała boleśnie odległe marzenia dotyczące ich wspólnej przyszłości. Mieli czas nadany im przez Bogów, i choć być może nie powinna wypowiadać na głos tak świętych deklaracji, pchnięta słowami wypowiedzianymi podczas kolacji nie potrafiła ujarzmić swych uczuć.
Ogień rozgrzany do czerwoności podążał śladem opuszków palców snujących się na kośćcu kręgosłupa. Kąciki warg w emocjonalnym uniesieniu okryły lico cienką warstewką przyjemności, echem słodkiej symfonii wybrzmiewającej w przebranej niecierpliwości oddechu mężczyzny stojącej tuż za nią, dopełniającego obraz dwóch istnień kierujących swe pragnienia ku sobie. Czas rozmyślnie zwolnił zębate koła skomplikowanego mechanizmu, pozwalając ciału na stopniowe balsamowanie mięśni, skóry i kości, aż w pełni przesiąknęła jego intensywnym zapachem i silnym biciem serca. Przywłaszczyła je, uznała za swoje, egoistycznie rościła sobie do nich prawo. Zagarnęła go dla siebie nie w obawie przed czujnym wzrokiem innych kobiet, lecz po to, żeby jakaś cząstka Fárbautiego już zawsze przy niej była, choćby znajdowali się z dala od siebie. Esencjonalna namiętność rozprowadzana jego dotykiem osiadała na samej powierzchni duszy, znaczyła ją cieplnymi ścieżkami o wstydliwym, rozgorączkowanym poczuciu zerwania z statycznym komfortem i niewinnością spojrzenia o barwie letniego nieba. Gdyby stał naprzeciwko i spojrzał w nie głębiej, ujrzałby blask tysiąca gwiazd rozsianych po niebie oraz srebrną łunę księżyca. Słowa spływające po skórze niczym jęzor lawy wzmacniały ich skrzącą wdzięczność. Oddech uwolniony z klatki poszybował ku przestrzeni w akompaniamencie zduszonego westchnienia, obleczonego skapującym z podświadomości pragnieniem bliskości.
— Zakochanie się w tobie uświadomiło mi, że granice są zbędnym konstruktem zatrzymującym nas przed tym, co zostało nam przeznaczone. Nie pozwalają nam przejść dalej — gorycz rozlana na języku pochodziła z lat uczuć trzymanych na uwięzi. Tego cierpienia zapewne nie będzie w stanie pozbyć się jeszcze przez wiele miesięcy, jakby na dowód szczęścia otrzymanego przy zerwaniu żelaznych pęt krępujących myśli, usta i umysł. — Nikt ani nic nie sprawi, że odwrócę się od Ciebie. Już zawsze będę twoja — echo październikowego wieczora wybrzmiało w słodyczy oblewającej wspomnienia. Każde muśnięcie i słowo przeszywało na wskroś bielejące od wiecznego ognia jestestwo, aż w nieprzytomności umysłu nie potrafiła stwierdzić, czy to gorąco w istocie pochodzi od otaczających ich świec. Stojąc tak blisko siebie, złączeni w płomieniu zdolnym muskać najgłębiej skrywane pragnienia, grzechem byłoby oprzeć się woli bogów i nie ulec euforii. Ostatkiem sił ujarzmiła szaleństwo skrywane pod kipielą urywanego oddechu. Złota klatka trzeszczała pod naporem gorejących skrzydeł feniksa gotowego unieść pożogę pod gmach nocnego nieba, aż do gwiazd, gdzie iskry sypane z piór rozpaliłby uśmiercone gwiazdy. Dla własnego bezpieczeństwa, przez szczątkowe pokłady rozsądku w głębinie świadomości, splotła jego dłoń z własną, jeszcze mocniej przyciskając je do powierzchni mostka. Głębokie, przejrzyste dudnienie serca wibrowało przez splot, wżerało się w nerwy i zajmowało należne miejsce u szczytu delikatnej osnowy życia.
Dotąd tylko raz składała przysięgę. Znaczyła niewiele ponad to, co krzyczeli do siebie tuż po odłożeniu garnituru i sukni w opasłe pokrowce, przygniecione niewypowiedzianym żalem żywionym wobec rodzin zakochanych w tradycji. Lata później, teraz, w okręgu złocistego światła, obstawała przy boku pierwszej i jedynej miłości, wychylającej swe płatki zza mroku pierwotnego bólu. Wycierpieli tak wiele. Nie nazwałaby oczekiwania na spokój kaprysem, lecz naturalną potrzebą żywioną wobec losu życia, nie mającym nic wspólnego z egoizmem. Chciała ujrzeć jego twarz, poczuć na policzkach rumieniec rozpływający się pod naporem pożądania sunącego z tęczówek przypominających szron zalegający na szkle, jednak znów bała się, że przez własną nieostrożność zburzy starannie wypielęgnowaną chwilę.
— Pragnę zabrać Cię w każdy rejs. Pragnę stać przy twoim boku tak długo, jak pozwoli nam na to czas dany przez Norny. A nawet i u kresu życia będę wykłócać się o to, żeby móc cieszyć oczy tobą jeszcze przez ułamek wieczności. — niezdarnie układała słowo po słowie, próbując pilnować sensu uczuć wypływających w ich towarzystwie. Onieśmielona przymknęła powieki, w ciemności doszukując się ciepła rozwichrzonego jego obecnością i pulsującym mgnieniem bezpieczeństwa, jakiego wcześniej nie zaznała. — Udamy się tam, gdzie będziemy mieli na to ochotę. Może będziemy cieszyć się miłością pod baldachimem gwiazd w Aleksandrii, albo nasze ciała spoczną pośród futer w najzimniejszym zakątku Skandynawii. Kierunek podróży nie ma znaczenia. Moja dusza chce, żebyś był przy mnie. Życie bez Ciebie jest zbyt bolesne.
Pozostało nerwowe oczekiwanie. Przestraszona śmiałością swych mrzonek raptownie zaczerpnęła powietrza, w przestrachu nad tym, co zdecydowała się wyjawić. Trwając w kołaczącym zawieszeniu przetwarzała boleśnie odległe marzenia dotyczące ich wspólnej przyszłości. Mieli czas nadany im przez Bogów, i choć być może nie powinna wypowiadać na głos tak świętych deklaracji, pchnięta słowami wypowiedzianymi podczas kolacji nie potrafiła ujarzmić swych uczuć.
Isak Bergman
10.01.2001 – Warsztat – F. Bergmann & F. Ahlström Pon 4 Lip - 21:17
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Wierzył, że właśnie tak ma wyglądać ich rzeczywistość – bogowie ten jeden, jedyny raz nie mogli kpić z niego, choć przecież już dawno stracił do nich zaufanie i żył tak, jakby był im zupełnie obojętny. Nie zabiegał o ich względy, kpił z oczekiwań, które stawiali, sami pozbawieni kompasu moralnego. Dlaczego więc miał być im cokolwiek dłużny? A jednak, uczucia sprawiały, że topił się doszczętnie i poszukiwał zaspokojenia dla najbardziej ludzkich odruchów; chciał mieć w czym pokładać ufność i resztki nadziei. Tworzył na nowo panteon, choć przeoczył, że w rzeczywistości na jego czele stoi bogini, której, pomimo zbieżności imienia, nie było realnie ani w Eddzie, ani wśród posągów skąpanych w półmroku świątyni, której wspomnienie nosił ze sobą od najmłodszych lat. Bywał wtedy w tej zimnej budowli, matka ściskała jego dłoń pomiędzy kościstymi palcami i dużo płakała. Łzy zlewały się po jej policzkach, gdy próbowała odnaleźć resztki perspektyw na lepsze jutro i gdy chciała uciekać się do ich pomocy, której zwykle skąpili jej w swym braku czułości i wyrozumiałości. Już wtedy nie potrafił pojąć, dlaczego miała w sobie tyle determinacji i bezustannie uciekała się do bytów mających jej egzystencję za nic. Musiał więc obecnie przekuć to wszystko i utworzyć na nowo, jeśli nie na podwalinach boskości, to na tych całkiem ludzkich, bardziej bliskich i rozumnych. Jeśli miał w kogoś wierzyć, to chciał właśnie w kobietę, którą miał przed sobą i w uczucie, które ich połączyło. Może dziecinnie, bo jednocześnie rozumiał, że są grzechy, których nawet ona nie wybaczy, lecz ten rodzaj rozczarowania potrafiłby przełknąć, bo znał swoją naturę i choć zawsze obwiniał cały świat o własny upadek, to nie mógłby mieć jej za złe, gdyby odwróciła twarz i postanowiła spopielić wszystko to, co było dla niego cenne. Jeśli miał doświadczyć porażki, to wolał, aby ta płynęła z jej rąk, nie zaś z mocy Thora czy Odyna. Oni byli niegodni, oni nie mieli nad nim takiej mocy.
Kiedy dała mu do zrozumienia, że to dopiero on wzbudził w niej emocje, których wcześniej nie znała, poczuł dodatkowy ciężar odpowiedzialności skropiony słodyczą triumfu, bo tego nie mógł się wyzbyć rozsmakowany w czynach, które doprowadziły ją do postawienia tak odważnej tezy. Miał coś, czego inni nie mieli, mógł się poszczycić zdobyciem najszlachetniejszego serca, bez pomocy statusu majątkowego, czy innych zbędnych przyziemności. Nie robił tego jednak dla rozgłosu, mogli pozostać przez resztę życia zupełnie niewidzialni, oddaleni od cywilizacji i nie byłby rozczarowany. Żadnej z decyzji nie podejmował w przypływie pychy, każdym ruchem kierowała czystość intencji, niewinna u swego zarania. Nie mógłby jej wykorzystać w tak niecny sposób, nie należał do tego typu ludzi. Chciał ją prowadzić dalej, otaczając bezpieczeństwem ramienia i obietnicy, że już nic i nikt nie zagrozi jej szczęściu, choć paradoksalnie największe zagrożenie miała tuż za swymi plecami. Nie myślał o tym jednak, odpychał od siebie świadomość, że jest jej wybawieniem jak i zatraceniem, że owszem, nikt jej nie dosięgnie, ale to on ma możliwość, by pogrzebać wszystkie jej pragnienia. Jak bardzo destrukcyjny był w swym niewinnym oczekiwaniu szczęścia? Wciąż łudził się, że może żyć normalnie, trzymał się tej myśli z uporczywością próbując zamaskować cichutkie brzmienie wyrzutów sumienia.
Gdy już wybuduję łódź, wszystko się zmieni, wszystko nabierze nowego sensu. Odpłyniemy, przepadniemy z oczu tym wszystkim ludziom. Nie będę musiał więcej kłamać, nie będę musiał…
Potok histerycznych myśli zalał szemrzącym nurtem jego głowę, gdy nachylał się i spoglądał raz jeszcze na własne dzieło. Zawsze obiecywał sobie, że stworzy łódź, której pozazdroszczą mu bogowie, że wtedy wszystko rozpocznie się na nowo, a on powstanie jako zupełnie inny człowiek. Przesunął talary tęczówek na postać Frei – z tą kobietą u boku mógł osiągnąć wszystko. Inspirowała go od wielu lat, lecz dopiero dzisiaj, dopiero w tym momencie, uświadomił sobie prawdę. Nie tylko ją kochał, ale i dla niej trzymał się Midgardu i tworzył łodzie. Dla niej szukał sensu życia, które tonęło w rozpaczy i upadku moralności.
— Cokolwiek by się stało, jakkolwiek daleko byśmy byli od siebie, już zawsze będę miał cię w sercu. Odcisnęłaś się na jego powierzchni, wyryłaś w jego tkance swe imię. Ofiarowałaś mi nowy sens — wyszeptał wprost do kobiecego ucha. Słowa o odległości zdawały się niedopasowane, bo przecież ledwie kilka oddechów temu pytał, czy zabierze go ze sobą na pokład statku. Wsunął dłoń dalej, wędrując przez mostek, zahaczając palcami o wgłębienie obojczyka, przyciskając Freję jeszcze mocniej do własnego ciała. Bawełna marynarki paliła go żywym ogniem, choć układała się miękko na ramionach i klatce piersiowej. Łaknął bliskości, a przecież starł granicę odległości już dawno. Rozszalała namiętność wybijała się ponad akordami wyważonej powściągliwości, której był krzewicielem jeszcze podczas kolacji. Czasami nie potrafił rozpoznać się już dłużej w dzikości własnych pragnień i ruchów. Przywarł ustami do łabędziej szyi, niechętnie przerwał, gdy musiał zaczerpnąć haust powietrza i gdy zapragnął powiedzieć coś jeszcze; wiedział, że chce z nią być gdziekolwiek poniosą ich falę. — Pragnąłbym… — wydusił, odwracając ją do siebie, delikatnym, choć zdecydowanym ruchem. Uniósł jej brodę, by nie mogła odwrócić spojrzenia. Wpatrywał się w błękitną toń otoczoną długimi rzęsami. — Gdy nadejdzie ten dzień i staniemy na pokładzie, kiedy łódź będzie gotowa — układał słowa w deklarację, której jeszcze miesiąc temu nie potrafiłby wypowiedzieć zdjęty przestrachem. — Wtedy pragnąłbym zadać ci to pytanie jeszcze raz, najdroższa. Zapytać, czy przyjmiesz mnie jako część swojego życia, czy wtedy będziesz gotowa, abyśmy… — szept stawał się coraz cichszy, owiewający jej postać obietnicą, tej jednak, ostatecznie, nie wypowiedział, pozwalając, by wyobraźnia Frei karmiła się obrazami; aby widziała determinację, a jej kulminacją i esencją był pocałunek, pieczętujący język, który być może rwał się do składania następnych zdań, lecz nie był zdolny, by wytrzymać pod naporem rozdzierającego pragnienia.
Chciał, żeby ich wspólne drogi połączyły się na zawsze, jeśli nie przed boskim obliczem, to właśnie tam, na twardych deskach przyszłości, którą zamierzał dla nich wznieść własnymi rękoma.
Freja i Farbaś z tematu
Kiedy dała mu do zrozumienia, że to dopiero on wzbudził w niej emocje, których wcześniej nie znała, poczuł dodatkowy ciężar odpowiedzialności skropiony słodyczą triumfu, bo tego nie mógł się wyzbyć rozsmakowany w czynach, które doprowadziły ją do postawienia tak odważnej tezy. Miał coś, czego inni nie mieli, mógł się poszczycić zdobyciem najszlachetniejszego serca, bez pomocy statusu majątkowego, czy innych zbędnych przyziemności. Nie robił tego jednak dla rozgłosu, mogli pozostać przez resztę życia zupełnie niewidzialni, oddaleni od cywilizacji i nie byłby rozczarowany. Żadnej z decyzji nie podejmował w przypływie pychy, każdym ruchem kierowała czystość intencji, niewinna u swego zarania. Nie mógłby jej wykorzystać w tak niecny sposób, nie należał do tego typu ludzi. Chciał ją prowadzić dalej, otaczając bezpieczeństwem ramienia i obietnicy, że już nic i nikt nie zagrozi jej szczęściu, choć paradoksalnie największe zagrożenie miała tuż za swymi plecami. Nie myślał o tym jednak, odpychał od siebie świadomość, że jest jej wybawieniem jak i zatraceniem, że owszem, nikt jej nie dosięgnie, ale to on ma możliwość, by pogrzebać wszystkie jej pragnienia. Jak bardzo destrukcyjny był w swym niewinnym oczekiwaniu szczęścia? Wciąż łudził się, że może żyć normalnie, trzymał się tej myśli z uporczywością próbując zamaskować cichutkie brzmienie wyrzutów sumienia.
Gdy już wybuduję łódź, wszystko się zmieni, wszystko nabierze nowego sensu. Odpłyniemy, przepadniemy z oczu tym wszystkim ludziom. Nie będę musiał więcej kłamać, nie będę musiał…
Potok histerycznych myśli zalał szemrzącym nurtem jego głowę, gdy nachylał się i spoglądał raz jeszcze na własne dzieło. Zawsze obiecywał sobie, że stworzy łódź, której pozazdroszczą mu bogowie, że wtedy wszystko rozpocznie się na nowo, a on powstanie jako zupełnie inny człowiek. Przesunął talary tęczówek na postać Frei – z tą kobietą u boku mógł osiągnąć wszystko. Inspirowała go od wielu lat, lecz dopiero dzisiaj, dopiero w tym momencie, uświadomił sobie prawdę. Nie tylko ją kochał, ale i dla niej trzymał się Midgardu i tworzył łodzie. Dla niej szukał sensu życia, które tonęło w rozpaczy i upadku moralności.
— Cokolwiek by się stało, jakkolwiek daleko byśmy byli od siebie, już zawsze będę miał cię w sercu. Odcisnęłaś się na jego powierzchni, wyryłaś w jego tkance swe imię. Ofiarowałaś mi nowy sens — wyszeptał wprost do kobiecego ucha. Słowa o odległości zdawały się niedopasowane, bo przecież ledwie kilka oddechów temu pytał, czy zabierze go ze sobą na pokład statku. Wsunął dłoń dalej, wędrując przez mostek, zahaczając palcami o wgłębienie obojczyka, przyciskając Freję jeszcze mocniej do własnego ciała. Bawełna marynarki paliła go żywym ogniem, choć układała się miękko na ramionach i klatce piersiowej. Łaknął bliskości, a przecież starł granicę odległości już dawno. Rozszalała namiętność wybijała się ponad akordami wyważonej powściągliwości, której był krzewicielem jeszcze podczas kolacji. Czasami nie potrafił rozpoznać się już dłużej w dzikości własnych pragnień i ruchów. Przywarł ustami do łabędziej szyi, niechętnie przerwał, gdy musiał zaczerpnąć haust powietrza i gdy zapragnął powiedzieć coś jeszcze; wiedział, że chce z nią być gdziekolwiek poniosą ich falę. — Pragnąłbym… — wydusił, odwracając ją do siebie, delikatnym, choć zdecydowanym ruchem. Uniósł jej brodę, by nie mogła odwrócić spojrzenia. Wpatrywał się w błękitną toń otoczoną długimi rzęsami. — Gdy nadejdzie ten dzień i staniemy na pokładzie, kiedy łódź będzie gotowa — układał słowa w deklarację, której jeszcze miesiąc temu nie potrafiłby wypowiedzieć zdjęty przestrachem. — Wtedy pragnąłbym zadać ci to pytanie jeszcze raz, najdroższa. Zapytać, czy przyjmiesz mnie jako część swojego życia, czy wtedy będziesz gotowa, abyśmy… — szept stawał się coraz cichszy, owiewający jej postać obietnicą, tej jednak, ostatecznie, nie wypowiedział, pozwalając, by wyobraźnia Frei karmiła się obrazami; aby widziała determinację, a jej kulminacją i esencją był pocałunek, pieczętujący język, który być może rwał się do składania następnych zdań, lecz nie był zdolny, by wytrzymać pod naporem rozdzierającego pragnienia.
Chciał, żeby ich wspólne drogi połączyły się na zawsze, jeśli nie przed boskim obliczem, to właśnie tam, na twardych deskach przyszłości, którą zamierzał dla nich wznieść własnymi rękoma.
Freja i Farbaś z tematu
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me