Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Ulica sklepikarzy

    4 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Ulica sklepikarzy
    Powszechnie kojarzona przede wszystkim z fasadami budynków o żywych, kontrastujących ze sobą kolorach przyciągających spojrzenia, ulica sklepikarzy to najbardziej pożądana przez przedsiębiorców lokalizacja na otwarcie swoich lokali – każdego dnia można się w niej zgubić pomiędzy ludźmi, otwieranymi przy brukowanej uliczce budkami i straganami, i krzykliwymi witrynami próbującymi skraść uwagę przechodniów. Znaleźć można tutaj każdy rodzaj towarów i usług, od wymyślnych piekarni, przez krawców specjalizujących się w męskich garniturach i formalnych sukniach, po sklepy z żartobliwymi zabawkami lub wiewiórkami, a między tym wszystkim znaleźć można również podawane sobie dyskretnie powody, dla których okolicę tę szczególnie lubi radosna, roześmiana młodzież – w atmosferze znacznie lepszej niż w burych uliczkach Ymira.
    Widzący
    Eira Bergdahl
    Eira Bergdahl
    https://midgard.forumpolish.com/t3776-eira-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3782-eira-h-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3784-snhvithttps://midgard.forumpolish.com/


    26.06.2001

    Niedawne zajście przy jednym z biżuteryjnych straganów wciąż jątrzyło pod skórą niczym wąż wijący się w za ciasnej już łusce. Niechęć do wszystkich uczestników zajścia zmuszała, by raz po raz łypać w stronę kramu, jaki tkwił przed sklepem jubilerskim, a miał kusić i wabić pazerne, spragnione symetrycznego piękna oko. Te jej zdradzały wszystko z wyjątkiem zachwytu. Zaklęty w spojrzeniu lodowiec wyraźnie szukał kogoś we z wolna rzednącym tłumie. Smukła i posągowa, siedziała na jednej z okolicznych ławek, rozwlókłszy ramiona na szczycie siedziska, jak gdyby to właśnie do niej należało. Popielna szarość długiego płaszcza wiązanego w talii podkreślała zimno i surowość kobiecych rysów, które znamionowała nienatarczywa dojrzałość. Noga otulona drogą, cielęcą skórą i jeszcze przed chwilą wsparta na wysokim obcasie, teraz kręciła w powietrzu powolny młynek. Jasność panująca pomimo późnej pory zmuszała oczekującą do noszenia ciemnych okularów. Okrutnie perfekcyjne upięcie dopełniało nienagannej prezencji, która tego wieczora miała poświadczać o jej pochodzeniu oraz naturze podjętych już jakiś czas temu rozmów. Tyle że uczestnik spotkania najwyraźniej wcale nie zamierzał się na nim pojawić. Spóźnienie przekroczyło już drugi kwadrans, a córa jarla  wiedziała już, że marnuje czas. Nie zamierzała również puścić płazem podobnej zniewagi. Dla jednego drobny detal - dla niej stanowił o przyszłości relacji, którą, już wiedziała, ojciec urżnie bezlitośnie przy samym trzonie, dając własną nauczkę. Ta jej miała być tylko przedsmakiem.

    Była jednakże wyrozumiała - dlatego zaoferowała Nornom jeszcze pięć minut swego życia, zanim miała odejść w kierunku, z którego przybyła na marne. W ciszy planowała wizytę, jaką miała złożyć temu, który ją wystawił, a tym samym wymierzył policzek całej jej rodzinie.
    Niezadowolenie sączyło się porami i sprawiało, że mięśnie tańczyły pod skórą oblicza, gdy zagryzała zęby.
    Po raz kolejny łypnęła w dół, na zegarek. Elegancki dodatek wskazywał kres jej cierpliwości i zapewne sama zakończyłaby tę farsę, gdyby nie widok, jaki przykuł jej ślepia do drzwi jednego ze sklepów. Kątem oka dostrzegła jedynie, że był to zapewne jakiegoś rodzaju sklep muzyczny. Całą atencję poświęciła jednakże osobie, która go opuściła. Widok ściągnął kobiece brwi w niezrozumieniu i niedowierzaniu. Rozejrzała się ponownie, jakby oczekiwała, że jej odbicie wykona dokładną kopię jej gestów, lecz patrząca na nią twarz - jej twarz - tylko uśmiechnęła się paskudnie. Wszystko wokół na moment jakby zamarło. Czas równie dobrze mógł się zatrzymać i potknąć w swym biegu. Dla Bergdahl nie istniało nic poza osobliwym, niechcianym powidokiem. Rozwiązaniem zagadki, która próbowała umieścić ją w centrum kradzieży oraz uczynić winną. Trwało tylko chwilę - ledwie mgnienie; serce hodowczyni zabiło bodaj to w potrójnie pełnym cyklu, nim obce stworzenie wyglądające jak ona ruszyło między wędrujących.
    Zareagowała instynktownie. Łapsko wiedzione odruchem tego, co wtłoczyła w umysł wola, wyciągnęło się w przestrzeń, jakby chciało pochwycić zbiega.
    — Rætur — wypowiedziały wargi, a ślepia jakoby pociemniały. Kroki same poniosły ją w kierunku sobowtóra, a cień oblekający jej naturę domagał się natychmiastowej zapłaty.
    — Kim jesteś? — dodała jeszcze, gdy dzieliło ją od fałszywego odbicia ledwie kilka kroków.


    _______________
    12+35+3=50 (>45)
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Eira Bergdahl' has done the following action : kości


    'k100' : 12
    Widzący
    Isla Löve
    Isla Löve
    https://midgard.forumpolish.com/t3777-isla-love#39244https://midgard.forumpolish.com/t3779-isla-love#39294https://midgard.forumpolish.com/t3780-lakrits#39298https://midgard.forumpolish.com/


    Nie mogła się zdecydować, nie mogła. W kipiącej różnorodnością alejce pełnej wielobarwnych fasad i fantazyjnych szyldów, suto zastawionych ekspozycji za polerowanym i nieskazitelnym szkłem, zmierzających dokądś kroków i echa rozmów, Isla zatrzymała się przed cukierniczą ladą i mrugała tak intensywnie, jak gdyby falujące powieki mogły rzucić nowe światło na jej dylemat. Viggo, którego łebek wystawał ponad krawędź kieszeni, a paciorkowate oczy przesuwały się po pejzażu miejskich arterii nieco krytycznie, sięgnął nosem ku jej dłoni, usiłując ją pospieszyć. Za plecami Isli zbierała się kolejka; słyszała szum niezadowolonych podszeptów, przypominający melodię rwącego potoku, przez którą na jej karku zamajaczyły kropelki potu. Ostatecznie - nie podjęła decyzji. Zamiast skusić się na jeden słodycz, wzięła oba: gofra wyłożonego górą bitej śmietany i obsypanego świeżymi owocami, oraz croissanta z waniliowym nadzieniem, oblanego mlecznoczekoladową polewą i kolorową posypką. Wyjątkowo nie było obok niej Henrika, by jej doradzić, rozstali się zaledwie na chwilę, ale to nic; niksa wydawała się zadowolona ze swojego wyboru i kiedy oddalała się od cukierni, jej oczy połyskiwały zachwytem. Tu jeden gryz, tam drugi. Bezwstydnie mieszała ze sobą te smaki, przesiadując na pobliskim murku, gdzie oczekiwała na powrót Vestergaarda, mimo że ciekawość świerzbiła, żeby zatopiła się w poznawczym szale. Nigdy nie widziała tylu sklepów w jednym miejscu! Na Ymirze, którego odwiedzili zaraz po Midsommar, kolory były wręcz wyblakłe i zmęczone, ale tutaj wszystko było żywe, wołało, kusiło, nęciło, a ona niczym dziecko z trudem przeciwstawiała się wezwaniu. Kluczowym w tym okazała się niepewność, budulec strachu stawiający w jej wnętrzu pomnik cegła po cegle... Obawiała się zostać połkniętą przez midgardzką paszczę, obawiała się samotnie zaplątać w wełnę przechodniów, którzy otoczą ją szwadronem jak złośliwe dzieci w szkole, a wtedy emocje, które próbowała pogrzebać, na pewno odżyją. Siedziała zatem. Obserwowała obcy, niesamowity krajobraz (z którego wciąż rozumiała tak niewiele) i cieszyła się słodkim smakiem zakupionych przekąsek, aż nagle coś przykuło jej spojrzenie.
    Coś, co w rzeczywistości było zamieszaniem pomiędzy ofiarą a złodziejem tożsamości, ona, nieświadoma i zbyt niedoświadczona, by dojść do takiego wniosku, uznała za sprzeczkę rodzinną. Zamrugała kontemplacyjnie, przyglądając się pnączom wyrosłym spod szpar w bruku, które okręciły się wokół kostki jednej z dwóch połówek, widziała wrzące między nimi emocje, które zwabiły ją ku sobie jak ćmę do płomieni. Wciąż trzymając gofra w jednej dłoni, a croissanta w drugiej, z norką półwidoczną zza wnęki kieszeni i kurtyną miedzianozłotych włosów miękko spływającą po plecach, zeskoczyła z murku i zbliżyła się do całej sceny, spoglądając to na jedną, to na drugą kobietę.
    - Niesamowite - sapnęła w podziwie. Wychowana na brzegu fińskiego jeziora, mając za towarzyszy ptactwo i żabi chór, i wędrowców czasem zaglądających na jej przylądek, w pierwszym odruchu nie pomyślała nawet, że to nieeleganckie, wtrącać się w ten sposób do czyjejś rozmowy. Zamiast tego wodziła wzrokiem od twarzy do twarzy, wyraźnie zdumiona. - Identyczne... Naprawdę takie same. Nigdy nie widziałam bliźniąt - przyznała szczerze, a w kącikach jej ust narodził się cień uśmiechu. Odkrywanie tajemnic tego świata, świata Henrika, rozpalało w niej głód nowych rzeczy, chciała wchłonąć to wszystko i pojąć, zrozumieć prawa rządzące tą ogromną, betonową dżunglą i jej mieszkańcami. - Czy to prawda, że dzielicie między sobą emocje? Że przepływają między wami, jak… jak wiatr, szumiący i zrozumiały tylko dla was, albo jak woda, której smak znacie tylko wy? - pytała z zapałem. Jeden z wędrownych gości nad jej jeziorem, młodzieniec o pszennych włosach i oczach zielonych jak sosny, opowiadał jej o więzi łączącej ją z bliźniakiem, a ona słuchała i słuchała i nie mogła się temu nadziwić. Wreszcie pojawiła się przed nią możliwość skonfrontowania tamtej opowieści z rzeczywistością, skorzystała więc z niej ufnie, wkraczając w scenę, w którą nigdy nie powinna była wkroczyć. Opuściła wtedy wzrok na roślinność przytrzymującą w miejscu nogi jednego z rodzeństwa i zamrugała, po czym uniosła spojrzenie do twarzy Eiry, kobiety, która to zaklęcie rzuciła. - Pokłóciłyście się? - wywnioskowała i wreszcie cofnęła się o krok, kiedy zdała sobie sprawę, że chyba postąpiła nierozważnie, wchodząc pomiędzy nie szarpnięta impulsem i ciekawością. To nie była jej rozmowa, nie były jej niesnaski; naraz przypomniała sobie wzrok szkolnych koleżanek, kiedy stawała obok nich i zwyczajnie przysłuchiwała się ich plotkom, a potem, gdy ich oczy wypalały w niej dziury, czuła wstyd. - Przepraszam, to nie moja sprawa - przyznała ciszej, ale jeszcze nie odeszła, nie potrafiła tak szybko się do tego zmusić, mając przed sobą biologiczny cud, dwie krople wody.
    Widzący
    Eira Bergdahl
    Eira Bergdahl
    https://midgard.forumpolish.com/t3776-eira-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3782-eira-h-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3784-snhvithttps://midgard.forumpolish.com/


    Panniątko ją zaskoczyło. Dźwięczny głos, który nie pochodził od jej odbicia, szarpnął za atencję i zwrócił ku sobie. Rozproszył nagłe skupienie i pochwycił we własne sidła, dając obcej czas na oddalenie się. Wszystko trwało ledwie mgnienie - jeden nierówny oddech, zanim rzeczywistość z niej zadrwiła. A może były to same Norny?
    Gdy tylko, bowiem, zorientowała się, że pośród tłumu, który zdawał się niczego nie dostrzegać, zabrakło jej oblicza, zaczęła rozglądać się gniewbie. Kroczyła wte i wewte, próbując coś jeszcze dostrzec.
    Ka farsken! — padło w silnym, północno-norweskim akcencie. Mimo iż sylaby były stłumione, zagryzione, wciąż  
    biło od córy jarla organiczną irytacją, a może nawet gniewem. To on wylał się z lodowca ślepi, próbując utopić młódkę za jej ingerencję w tak nieodpowiednim czasie. Przez krótką chwilę zdawało się, że Bergdahl zaatakuje dziewczynę, lecz najwyraźniej absurdalne pytania oraz młodość wymalowana na uroczej twarzyczce pomogły powściągnąć mroki kobiecej natury. Całe zajście zwieńczyło tylko zrezygnowane sapnięcie i wzrok wciąż próbujący wypatrzeć coś między przechodniami.
    — Nawet nie wiesz, jakie masz szczęście — syknęła w kierunku dziewuchy, nieświadoma, że oto - przez chwilę - pragnęła zdławić w zarodku ową nawiną, młodzieńczą iskrę, tym samym niszcząc czyjąś nadzieję na szczęście. Nornowe sploty bywały przewrotne. Tym razem złoto tkane dla Bergdahl cudem uniknęło kolejnego supła, którego nie dałoby się już rozplątać jakimkolwiek dobrym uczynkiem. Przerwanego sznurka nie można było zawiązać z powrotem. Urd nie znała przebaczenia.
    — Widziałaś ją, prawda? —  spytała, wyciągając łapsko, jakby próbowała schwycić nieznajomą za ramię. Mimo to, tembr kontraltu zmiękł i złagodniał, by dalej nie straszyć dziewczęcia. Nawet jeśli wciąż przypominała z obejścia żmiję gotowiącą się do skoku.
    — To nie była moja bliźniaczka —  dodała jeszcze, a zimno jej spojrzenia przesunęło się ku zwierzęciu towarzyszącemu obcej. Dalej osiadło, zaś, na dwóch deserach trzymanych przez nią w dłoniach. Nie była sama. Choć… Czy nie oba były nagryzione?
    Żmija w ludzkiej skórze odetchnęła i ściągnęła barki. Nieznajoma zdawała się przy wysokiej Bergdahl niemal filigranowa. Bezbronna. Jeśli jednak natura kobietę czegoś nauczyła, to że te drobne, niepozorne istoty często potrafiły wyrządzić niewspółmiernie wiele szkody.
    — Nie chciałam cię wystraszyć. Nic ci nie grozi. Jak się nazywasz? —  Tylko przez konieczność pochodzenia postanowiła to pannie jakoś wynagrodzić, a przynajmniej zmazać ewentualną groźbę. Nie przeprosiła, jednak, ni nie okazała skruchy. Czekała, obserwując przestrzeń krawędziami spojrzenia.
    Widzący
    Isla Löve
    Isla Löve
    https://midgard.forumpolish.com/t3777-isla-love#39244https://midgard.forumpolish.com/t3779-isla-love#39294https://midgard.forumpolish.com/t3780-lakrits#39298https://midgard.forumpolish.com/


    Być może nieszczęśliwie dla niej samej, w pierwszej chwili nie zrozumiała, że irytacja Eiry związana jest z tym, że im przeszkodziła; że ją zdekoncentrowała. Isla odczytała to jako kolejny rozdział rodzinnej sprzeczki, pokłosie nieskończonej dyskusji, która przypominała jałową, strawioną ogniem ziemię zaraz po kataklizmie. Niestety też czas, kiedy jej oczy powędrowały w kierunku rozjuszonego oblicza nieznajomej, wystarczył, by złodziejka twarzy dokądś czmychnęła, więc jakież było jej zdumienie, kiedy obróciła się, by znów spojrzeć na rzekomą bliźniaczkę, a wcale jej tam nie zastała. Nie poczekała na swoją krewną? To chyba niegrzeczne, rozstawać się bez słowa pożegnania na środku ulicy.
    - Poszła sobie - zauważyła niksa ze smutkiem, bo miała ogromną nadzieję, że opowiedzą jej o swoich wrażeniach z posiadania swojej identycznej kropli wody. Czy czasem zamieniały się miejscami? A jeśli miały mężów, to czy oni się nie mylili? Wyobrażała sobie, że dla mężczyzn musiało to bywać męczące, i odruchowo zastanowiła się, czy może właśnie o coś takiego pokłóciły się między sobą obie kobiety. Z labiryntu rozmyślań, spośród których każde miało okazać się wadliwe, wyrwał ją dopiero złowieszczy syk Eiry. Dźwięk płynący niemalże z gardzieli węża, tuż przed atakiem, w tej rozciągniętej do wieczności chwili zagrożenia, kiedy gad pręży się w przygotowaniu do susu. Niemalże spodziewała się zauważyć w jej ustach dwa podłużne, napełnione jadem kły, ale twarz kobiety wcale się nie zmieniła.
    - Mam? - spytała niepewnie, tknięta delikatnym liźnięciem niepokoju. O co w tym wszystkim chodziło? Viggo, wyczuwając jej emocje, drgnął w kieszeni jej sukienki niczym obronny ogar i potraktował ostrzegawczym spojrzeniem jasnowłosą nieznajomą, lecz póki co nie interweniował. - Widziałam, tak. Identyczną kobietę, która była tu przed chwilą i nagle gdzieś zniknęła - potwierdziła i lekko zmarszczyła brwi. Sytuacja zdawała się jej coraz mniej zrozumiała, coraz bardziej za to pogmatwana; przypominała kłębek wełny, wcześniej idealnie zwinięty, w który później wpadło kocię o zaostrzonych pazurkach, niewiele robiące sobie z hermetycznie przygotowanej włóczki. - Jak to? - zapytała ze zdumieniem. Nie były bliźniaczkami? To niemożliwe, żeby wzrok sprawił jej psikusa, nie aż takiego, cofnęła się jednak na wyciągniętą w jej kierunku rękę, naraz kojarzącą się z ptasim szponem. Z sokołem pikującym ku ziemi, próbującym porwać skrytego w trawie królika.
    Gest, mimo to, zamarł. Zanim poczułaby na sobie uiszczoną obietnicę żelaznych palców wciśniętych w skórę, ramię Eiry opadło z powrotem do boku, a jej spojrzenie zsunęło się do dwóch przekąsek, o których niksa niemalże zapomniała, tak skupiona na próbie wyłuskania sensu z tego, czego stała się świadkiem. I znowu - mylnie zinterpretowała wzrok Bergdahl, jej intencje. Może po prostu była głodna? Vaasa, jej matka, bywała bardzo gderliwa o pustym żołądku, niewykluczone więc, że nie była w tym odosobniona. Isla zerknęła na cukiernicze wyroby i zastanowiła się, który z nich smakował jej mniej: a że był to croissant w czekoladowej polewie, to właśnie tę dłoń wyciągnęła w kierunku Eiry i uśmiechnęła się zachęcająco. Mogła się przecież podzielić.
    - Isla - przedstawiła się przy tym i wskazała na popiskującą w jej kieszeni norkę. - I mój przyjaciel, Viggo. A ty? - spojrzała na nią uważniej, dłużej, choć przy tym wciąż nie napastliwie. Nieznajoma była piękna, w ten posągowy, kojarzący się z pełną szronu zimą sposób. Zdawała się różą pośród polnych kwiatów, świadomą swojej wyjątkowości i uroku płatków, a dojrzałość rysów jedynie dodawała jej powabu. - Nie bałam się, nie do końca, chociaż… to wszystko jest bardzo kołujące - przyznała szczerze, na dowód czego przybraniec wykonał fikołka w głębokiej kieszeni jej sukienki, jak gdyby w ten sposób wyrażał swoją zgodę. - Ale bałabym się, gdybym na ulicy spotkała kogoś, kto wygląda kropka w kropkę jak ja - dodała ciszej, empatycznie. Chyba dlatego Eira była zła. I czy wcześniej nie dlatego syczała właśnie na nią, skoro w zasięgu wzroku zabrakło prawidłowego adresata jej gniewu? - Pomogę ci jej poszukać. Viggo może pogryźć jej kostki - zaoferowała impulsywnie, nie zastanawiając się nad tym, czy ponowne spotkanie mogłoby okazać się niebezpieczne; naprawdę, po prostu, chciała pomóc. A jeśli nie słodyczem, to przynajmniej odnalezieniem podłego złodzieja.
    Widzący
    Eira Bergdahl
    Eira Bergdahl
    https://midgard.forumpolish.com/t3776-eira-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3782-eira-h-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3784-snhvithttps://midgard.forumpolish.com/


    Przyglądała się pannicy z mieszanymi emocjami. Zwątpienie kłębiło się wespół z irytacją, a tuż za nimi wlokła się ociężale powściągana potrzeba zemsty. Agresja, która wiecznie i od zawsze rwała kobiecą duszę, choć Bergdahl nigdy nie pozwalała jej wyleźć w pełni na wierzch. Być może i ona miała już w sobie coś z trolli, którym przypisywana była ślepa siła. Tam gdzie jej ojcu przypisywano brak ogłady, tam ona była gniewna. I chociaż ta wciąż kłębiła się pod lodem spojrzenia, oblicze hodowczyni złagodniało - na tyle, na ile było w stanie. Rysy miała, bowiem, surowe i nieprzystępne, jeśli pozbawiała je uśmiechu.
    — Isla. I Viggo — powtórzyła, próbując zapamiętać. Bardziej jednak interesowało ją zachowanie dziewczęcia. Wyglądała na młodą, lecz nie na tyle, by cechowała ją aż taka naiwność. Mimowolnie wspomniała siebie w wieku, w którym - szacowała - mogło być dziewczę, przez co z trudem nie sapnęła.
    — Jesteś tu sama? — Za nic miała fakt, jak złowieszczo mogło to zabrzmieć. Zapewne i miała w sobie wszystko potrzebne, by się takim właśnie stało. A jednak, by dalej nie płoszyć pannicy, uniosła nieznacznie kąciki ust i spróbowała przegnać cienie z własnych oczu. Tone zawsze zdradzały więcej, niż by chciała.
    — Za ciastko dziękuję. Nie jadam. — Oczywiście. Ktoś taki jak ona nie mógł mieć w życiu za wiele słodyczy. Była raczej tą łyżką dziegciu, choć z wierzchu opływała miodem, jeśli tylko chciała.
    — Sądzę że najlepszym wyjściem byłoby udać się na posterunek Kruczych. Byłabyś świadkiem, który mógłby przekonać ich, że to nie tylko moje zwidy — zasugerowała. Czy aby na pewno? Zmierzyła jeszcze raz pannę. Było w niej coś z dziecka, a zarazem nosiła w sobie pewien magnetyzm, jaki otaczał niekiedy Vestergaarda. Niezupełnie identyczny, a jednak... Był w tym urok drapieżnika, jaki cechował niektóre zwierzęta.
    — Pójdziesz ze mną? — dopytała, by pannicy nic nie umknęło. — Nazywam się Eira Bergdahl. — Podążyła zatłoczoną uliczką, kierując się w stronę wspomnianej wcześniej siedziby. Nieprzypadkiem także zaoferowała młódce swoje nazwisko: nawet jeśli go nie znała, mogła poczuć się nieco bezpieczniej, wiedząc, z kim ma do czynienia. Imiona i nazwy nosiły w sobie dużo więcej aniżeli zlepek głosek i skojarzenie istnienia. A przynajmniej sama Bergdahl w to wierzyła.
    Widzący
    Henrik Vestergaard
    Henrik Vestergaard
    https://midgard.forumpolish.com/t3778-henrik-vestergaardhttps://midgard.forumpolish.com/t3781-henrik-vestergaard#39319https://midgard.forumpolish.com/t3783-fala#39330https://midgard.forumpolish.com/f83-henrik-vestergaard


    Zaskoczyła go prośba Isli (albo podchwycenie jego propozycji? Nie pamiętał już, które z nich ją zainicjowało gdy odwiedził fińskie jezioro po Midsommar, wciąż nękany lekkimi wyrzutami sumienia za mniej-niż-idealne święto) by ponownie wybrać się do Midgardu. Martwił się, że jego nastrój i atak żebraka zmąciły pierwsze wrażenia Isli i cieszył się z tego, że zdecydowała się dać mu (znaczy, miastu, chodziło o miasto, prawda?) drugą szansę.
    Tym razem wziął ją do bezpieczniejszej dzielnicy, zaplanowawszy słodkości i prezenty i całą randkę — jedną z takich naiwnych i młodzieńczych, na których widywał w Midgardzie młodzież u progu III stopnia wtajemniczenia; jedną z takich, na które ani on ani Isla chyba nigdy nie mieli okazji się wybrać. Wciąż ciężko było im wtopić się w tłum i wciąż nie mógł przywyknąć do tego, ile spojrzeń przyciągają dwie aury na raz; ale dziś był już na to przygotowany i czuł się lepiej. Opaskę miał schowaną w kieszeni, bo chciał móc w porę wychwycić myśli przechodniów (zwłaszcza podstępnych żebraków) i egoistycznie chciał zobaczyć, czy Isli wszystko się podoba. Zostawił ją przy murku jedynie na chwilę, widząc kątem oka stragan z kwiatami i chcąc sprawić jej drobną niespodziankę.
    Ale gdy wrócił, z ogromnym bukietem czerwonych róż, Isli już nie było. Zmarszczył brwi i wziął głęboki wdech, starając się zachować spokój. Powinien przewidzieć, że jest tu za dużo bodźców, by usiedziała spokojnie na miejscu — zwłaszcza ze złośliwą norką, następnym razem powinni zostawić Viggo w domu aby ograniczyć przypadki gubienia się w mieście — i na pewno nie odeszła daleko. Bezwiednie skubiąc liście róż, zaczął rozglądać się w poszukiwaniu blondynki — obydwoma rodzajami wzroku. Isla przykuwała uwagę, a on odruchowo przeglądał cudze myśli (na tyle, na ile pozwolił mu Odyn), aż wychwycił u jednego z młodych pomocników straganiarza myśl o ślicznej lalce. Przewrócił oczyma i szybko podążył w stronę, w którą patrzył ten gnojek, niby przypadkiem potrącając nogą pudełka, które przed chwilą ułożył młodzieniec. Nie oglądał się już za siebie, nieco zaalarmowany tym, że nie widzi Isli nigdzie na placu. Gdzie mogła pójść? Chciała zajrzeć do sklepów w bocznej uliczce? Czy to znowu wina Viggo? Chwilowo na ślepo skręcił w jedną z bocznych uliczek, aż zobaczył w oddali blask złotych włosów. Zdecydowanie przyśpieszył kroku, starając się uchronić bukiet przed tłumem, aż zastąpił drogę Isli i...
    - Is, nie znaleźlibyśmy się gdybyś odeszła dal— - odruchowo zaczął tonem jakiego używał w stosunku do swoich studentów, gotów zgromić spojrzeniem Viggo, ale wtedy — i dopiero wtedy, w połowie zdania — jego skoncentrowany do tej pory na Isli wzrok padł na osobę, która jeszcze przed chwilą stała w jego ślepym polu widzenia, po stronie lewego oka.
    -… Eira? - zamrugał, spoglądając na nią z bezbrzeżnym zdumieniem. Dopiero po kolejnej sekundzie uświadomił sobie, że pierwszy raz w życiu spogląda na nią obojgiem oczu, pokazując jej bielmo na lewym. W popłochu odwrócił głowę i sięgnął do kieszeni po opaskę, bukiet niebezpiecznie zachwiał się w jego rękach. Był przekonany, że Viggo patrzy na niego szyderczo, ale nie ośmielił się na niego zerknąć. - Potrzymasz? - poprosił Islę, nie da rady założyć opaski jedną ręką i z wrażenia umknął mu fakt, że trzymała już słodkości. - To dla ciebie. - uściślił, bo to miał przecież powiedzieć od początku, tylko znowu coś nie wyszło. - Nicniewidziałem. - dodał do Eiry na jednym wydechu; znaczenie tych słów było jasne głównie dla niej. Przymknął oczy, na dowód swoich słów, echo niedawnej rozmowy o Darze Odyna niosło się w jego myślach. Rozmowy, w trakcie której zdradził Eirze za dużo. One się znały? One się poznały?
    - Eira, Isla, Isla, Eira. - przedstawił je sobie, wciąż z opuszczonym wzrokiem by nawet przypadkiem nie dojrzeć strzępów myśli Bergdahl. Obiecał jej — co prawda bez słów — że nigdy nie zajrzy w jej umysł, ale chyba nie chciał wiedzieć, co teraz o nim myślała; stojącym przed Islą z bukietem róż jak idiota, a nie jak nonszalancki hedonista jakim usiłował być w barach i nie jak chłodny profesjonalista, którym był na co dzień.
    Widzący
    Isla Löve
    Isla Löve
    https://midgard.forumpolish.com/t3777-isla-love#39244https://midgard.forumpolish.com/t3779-isla-love#39294https://midgard.forumpolish.com/t3780-lakrits#39298https://midgard.forumpolish.com/


    Pokiwała głową, ciesząc się brzmieniem własnego imienia w kobiecej interpretacji, zimnej i powściągliwej jak jeziorna tafla, po której pełga mgła, ani poranna, ani nocna, pochodząca gdzieś z pogranicza dwóch pór. To było coś nowego i równie świeżego jak cały Midgard.
    - Nie, przecież powiedziałam, że jest ze mną Viggo - przypomniała Eirze z uśmiechem. Obecność chowańca oznaczała, że nie była sama, nie tak do końca i nie tak naprawdę; strzegł jej jak zesłany przez fińskie jezioro strażnik, był jej najwierniejszym powiernikiem i najmilszym towarzyszem, znał też sekrety, których nigdy nie wyjawiłaby ludzkiej duszy. Gdyby mógł, na pewno spałaszowałby ciastka razem z nią, tym bardziej zdziwiła ją odpowiedź Bergdahl, która uprzejmie podziękowała za słodycz. Isla cofnęła rękę i delikatnie uniosła brwi wyżej, wyraźnie zdziwiona. - W ogóle? Dlaczego? - zapytała, szczerze zaciekawiona. Czy to dostępność tego typu produktów każdego dnia pozwalała na wybieranie, co włączyć do swojej diety, a czego nie? Innego rozwiązania zagadki nie znalazła. - Choć umiar chyba bywa wskazany - zastanowiła się na głos, na tropie ideologii za taką a nie inną postawą świeżo poznanej kobiety. Figura Eiry miała w sobie ślad wysmukłego pociągnięcia pędzla, szczupła we wskazanych miejscach i delikatnie krągła w innych; nie było widać po niej żadnego zamiłowania do słodyczy. - Ja, jeśli bym mogła, zjadłabym wszystko z cukierniczej wystawy. Nie sądziłam, że można stworzyć lukry w każdym kolorze tęczy - westchnęła. Rzemieślnictwo deserowe osiągnęło kunszt podobny biżuterii, małych dzieł sztuki, których z jednej strony aż żal było marnować na zjedzenie, a z drugiej - cudownie byłoby poznać ich smak. Sprawdzić, czy dorównywał urodzie.
    - Oczywiście! Nigdy nie byłam na posterunku, ale jeśli mogę pomóc, to chętnie to zrobię - zadeklarowała i ruszyła za Eirą, której nazwisko niczego jej nie mówiło; klany, Rada, to wszystko trwało gdzieś z boku jej istnienia, zepchnięte do suchych informacji z książek, których treść już dawno temu uleciała z głowy. - To okrutne, co cię spotkało - dodała półgłosem i szybko dogoniła poszkodowaną, kiedy nagle, zupełnie niespodziewanie, na jej drodze rozkwitł bukiet płatków czerwonych jak zachodzące słońce, nie, czerwieńszych od słońca. W jej nozdrza uderzył zapach kojarzący się z najpiękniejszą melodią, z ogrodem, w którym miała ochotę ułożyć się na ziemi i wodzić palcami po kolczastych łodygach, obserwować niebo przez filtr szkarłatnych płatków. Zastygła, ponownie zignorowawszy kręciołka, którego w jej kieszeni wykonał Viggo - przybraniec szybciej niż ona zorientował się, o co w tym wszystkim chodziło. Wrócił oszołom. Sięgnął po kolejnego asa z rękawa i próbował omotać jego biedną, naiwną Islę, a ona chłonęła szczodrość łajdaka i rozpływała się pod wpływem jego zalotów. Czasem naprawdę trudno było mu być norką.
    - Tu jesteś - zerknęła ponad kwiatami na Henrika, zupełnie jakby to on okazał się zgubą, nie ona, i uśmiechnęła się szeroko. Zaskoczył ją bukietem, podobnie jak zaskoczył ją znajomością z Bergdahl, swoją reakcją na widok znajomej: czyżby nie widzieli się od lat? Trudno było jej oderwać wzrok od róż, ale zrobiła to, żeby spojrzeć najpierw na niego, potem na nią, a potem - z bezbrzeżnym zakłopotaniem na desery, które wciąż niosła. Z nimi w dłoniach nie mogła odebrać kwiatów, które dla niej przyniósł. - Och, już… - wymamrotała i zbliżyła się do Eiry. - Potrzymasz? - poprosiła niby w toczonym we trójkę ping-pongu, niemal wcisnąwszy w jej ręce oba ciastka, po czym, zadowolona ze swojej przedsiębiorczości, odebrała podarunek od Henrika. Z bliska głęboka woń jeszcze przyjemniej otuliła jej zmysły. - Dziękuję, są piękne - powiedziała miękko, opuszkami palców wodząc wzdłuż lamówki jednego z płatków. Nie wiedziała, czym sobie na to zasłużyła, ale każdy prezent sprawiał jej ogromną radość. - Myślicie, że przyjęłyby się w moim ogrodzie, gdybym je tam zasadziła? - zastanowiła się, ignorując przy tym myśl, że ogródek miał się okazać jej jeszcze tylko przez chwilę. Wieczorami, kiedy nad jeziorem swoje koncerty rozgrywały świerszcze i żabi chór, coraz poważniej rozważała sprowadzkę do Midgardu, do niego. Jej serce usychało z tęsknoty, kiedy znajdował się daleko, nawet samo przeznaczenie połączyło ich na Midsommar, wskazało kierunek zarówno wstążce, jak i nieśmiałym wciąż planom Isli. - Nie te, oczywiście, ale małe sadzonki - dodała, aksamitnie uśmiechnięta. Niemal zatraciła się w świecie florystycznych dywagacji, kiedy, tknięta jego zupełnie niepotrzebnym przedstawieniem, przypomniała sobie o najważniejszej sprawie, o problemie kobiety. - Tak, już się znamy. Uwierzysz? Byłam świadkiem przestępstwa. Ktoś ukradł Eirze twarz i nosił ją jak własną, udawał - opowiedziała mu, przejęta, strzelając przy tym spojrzeniem pomiędzy nimi. Obeznany z miejską tkanką Henrik mógł pomóc Bergdahl znacznie lepiej niż ona, może miałby pomysł na inne rozwiązanie problemu? - Właśnie szłyśmy na posterunek - dodała, pominąwszy rozdział historii, w którym złodziej tożsamości zbiegł częściowo z jej winy.
    Widzący
    Eira Bergdahl
    Eira Bergdahl
    https://midgard.forumpolish.com/t3776-eira-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3782-eira-h-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3784-snhvithttps://midgard.forumpolish.com/


    Była zbyt pochłonięta spychaniem na dno jaźni wszystkich emocji i planowaniem własnych posunięć, by od razu rozpoznać głos wołający towarzyszącą jej młódkę. Co więcej, możliwe, iż gdyby tak było, wszelkie podobieństwo zrzuciłaby na karb błędu poznawczego i siły skojarzeń, nie dowierzając, że to właśnie psychiatra był w istocie tym, co nawoływał pannę. Kto wie, być może nawet kiedyś kradzież fizjonomii puściłaby płazem, lecz teraz, w obliczu wyborów i napiętej w ich świecie sytuacji, nie chciała zostać skojarzona z wydarzeniami dużo poważniejszymi aniżeli  przywłaszczenie marnej błyskotki. Możliwości, jakie oferowała zdolność przywdziewania łudzącego podobieństwa, były wprost nieograniczone i choć niejako także fascynujące, wolałaby wiedzieć, co, gdzie, kiedy i z kim robi.
    Nawałnica myśli na przekór kotłowała się pod jasnymi kudłami, przez co nagłe zetknięcie się z nikim innym jak samym Vestergaardem, nie pozwoliła jej zareagować w porę. Widok pełnego spojrzenia, a szczególnie widok pokrytego bielmem oka ściągnął całkowicie jej uwagę. Przez ten krótki moment była nie tylko niczym ćma frunąca w kierunku pełgającego kaganka, lecz zupełnie podatna na jego działanie. Nie-tak-całkiem-przyjaciela mogła więc huknąć kakofonia wrażeń, którym przewodził tłamszony z całych sił gniew. Ten, który należało już zaspokoić w ten sam, co zwykle sposób. Towarzyszyła mu jednak także blednąca złość na pannicę oraz wspomnienie niemal schwyconej w żelazny uścisk ręki. Potrzeba zmiażdżenia winnego oraz widok jej własnego oblicza patrzącego na nią z grymasem, jaki doskonale znała z powierzchni zwierciadła. Liche, ledwie wyczuwalne niedowierzanie oraz silna determinacja, by rozwiązać sprawę. Jakkolwiek. Powiadomić stosowne służby, że zaistniała niedawno sytuacja mogła nie być izolowaną. Przede wszystkim, jednakże, wszystko poprzetykane było szokiem, który malował się pośród spojrzenia. Na jego, Henrika, obecność oraz powolne pojmowanie faktów. Odnotowanie pociągającego podobieństwa między towarzyszącą jej obecnie dwójką, aż wreszcie widokiem tego, czego z sobie znanych przyczyn psychiatra jej odmawiał. Najwyraźniej bogowie byli znudzeni, bowiem ciąg wypowiadanych nie tak dawno myśli teraz wizualizował się na ich oczach.
    Dlaczego pomyślała o tym czy dobrze wygląda, by zaraz odsunąć ideę w samokrytyce i poczuciu absurdu?

    Nic nie widziałem.

    Nie miało znaczenia. Niewiele miała przed nim do ukrycia, póki nie działał na jej szkodę. Może jedynie niezręczność, jaką poczuła w konsekwencji tego, że nakrył ją na tym, iż niemal wyrządziła krzywdę jego towarzyszce. Bo nie chodziło o sam akt. Przed agresją i gwałtem Bergdahl się nie cofała, jeśli nie było innego wyjścia, a wręcz nosiła w sobie skłonność ku obu.
    — Henrik — odparła po chwili, gdy już się otrząsnęła z szoku i zdołała zamknąć emocje i zepchnąć je głębiej. Odzyskać jakąkolwiek kontrolę. — Tak, właśnie miałyśmy przyjemność się poznać.
    A potem pannica wyciągnęła w jej stronę te przeklęte ciastka, co tylko bardziej skołowało matronę. Hodowczyni przełknęła westchnięcie, choć chęć sięgnięcia po papierosa aż zapłonęła w płucach i członkach. Przez ledwie mgnienie wyglądała, jakby miała słodkości wprost spopielić wzrokiem, lecz - jak zwykle - zwyciężyła konieczna kurtuazja.
    — To prawda. A że już raz zostałam o coś niesłusznie oskarżona, chciałam zabrać Islę jako świadka zajścia. Domyślasz się, z pewnością, jak daleko idące konsekwencje może mieć twoje oblicze przemierzające miasto bez twojej wiedzy czy udziału. — Odebrała łakocie i patrzyła, jak dziewczę zadowolone odbiera bukiet róż. Osobiście ich nie znosiła. Wmawiała sobie, że to przez ich wyświechtaną wszechobecność. To przecież nie przez fakt, iż stanowiły ulubione kwiaty i ukochaną woń Idunn. Nawet tamtego fatalnego dnia miała je w wazonie, a ona sama co roku zrzucała ich bukiet ze szczytu Trolltungi.
    — Obawiam się jednak, że już zespułam wam spotkanie. Pozwólcie mi to wynagrodzić i zaprosić was na obiad w przyszłym tygodniu. Co wy na to? — zaoferowała, będąc gotową przyjąć ich nawet w swoim eremie. Ile w tym było szczerych chęci, a ile własnego interesu? Nawet sama nie wiedziała.
    Widzący
    Henrik Vestergaard
    Henrik Vestergaard
    https://midgard.forumpolish.com/t3778-henrik-vestergaardhttps://midgard.forumpolish.com/t3781-henrik-vestergaard#39319https://midgard.forumpolish.com/t3783-fala#39330https://midgard.forumpolish.com/f83-henrik-vestergaard


    Nic nie widziałem— powiedział odruchowo i chciał to powiedzieć szczerze, wpisując się w instynktownie wyuczone odruchy. Zbyt wcześnie nauczył się przecież, że w niespodziewanych sytuacjach najlepiej uspokoić drugą stronę, a dopiero potem (jeśli w ogóle) można zebrać własne myśli. Tą zasadę wpoiły mu wybuchy Beatrice, ale równie dobrze sprawdzała się przy nadmiernie agresywnych lub paranoicznych pacjentach. Obiecywał im to, co chcieli usłyszeć i co zawsze sprowadzało się do absolutnej dyskrecji (którą gwarantował), aczkolwiek wyrażonej całym spektrum słów: nawet implikacją, że po wizycie w gabinecie zapomni co słyszał lub widział aż do kolejnej wizyty (nigdy nie zapominał). Teraz też wyrzucił z siebie słowa, które — jak mu się wydawało, jak wynikało z ich ostatniej rozmowy — Eira chciała usłyszeć. A może samemu desperacko chciał, by były prawdą. Przez moment faktycznie były, udało mu się spuścić wzrok by wcisnąć róże w dłonie Isli, omal nie raniąc się kolcem.
    Ale wystarczył krótki moment, ułamek sekundy gdy Eira odbierała ciastka, a on wręczał Isli bukiet róż nie mogąc doczekać się założenia opaski — by zaklinanie prawdy nie zadziałało. W swej pokrętnej łaskawości (a może wymierzając sprawiedliwość za to, że Henrik najpierw wyłudził od Eiry pewne detale o rytuale by później skutecznie uciekać od jej myśli i własnego przeznaczenia), Odyn nagle zalał go przebłyskami myśli, emocji i wyobrażeń Bergdahl. Tak intensywnymi, że pomimo wprawy w używaniu daru i kontrolowaniu jego niechcianych  aż zakręciło mu się w głowie. Czy przez nagłość tego spotkania był tak nieprzygotowany, czy też tak bardzo nie przywykł do rytmu myśli i emocji Eiry (nigdy ich nie widząc), czy może ich to ich dzisiejsza intensywność huknęła w niego z taką siłą, lub wreszcie Norny były dziś zwyczajnie okrutne? (Nie, nie mógł tak myśleć, Odyn okrutny nie był; podarował mu prezent, jedyny w życiu).
    A może bogowie chcieli go przed czymś ostrzec.
    Na przykład przed tym, że nie powinien się do nikogo przywiązywać, nikogo i nijak, przecież o tym wiedział, przecież tak było bezpieczniej. A jednak stał przed dwoma kobietami, z którymi spędzał więcej czasu niż powinien choć na różne sposoby; którym zdradził o sobie więcej niż to roztropne; ze spotkań z którymi wynosił coś więcej niż pieniądze jarla lub płytkie zaspokojenie fizycznej samotności (choć na początku lubił tak o tym myśleć, wypierając to jak bardzo dalekie to jest od nieprawdy); i które okłamywał.
    Islę cały czas, a Eirę dzisiaj, bo nie cofnie już przecież słów o tym, że nic nie widział choć widział.
    I chyba mogła się tego domyślić, gdy odruchowo sięgnął dłonią do przegubu Isli i musnął skórę palcami; tak jakby chciał się upewnić, że zobaczył jedynie wyobrażenie a nie wspomnienie, jakby nie ufał ani samej Bergdahl ani promiennemu uśmiechowi i pogodnemu nastrojowi panny Löve. Cofnął dłoń prędko, gdy tylko mgliście dotarło do niego co robi i lekko drżącymi dłońmi sięgnął po opaskę. Korciło go choć na moment zerknąć na Islę i spróbować zagłuszyć kakofonię niechcianych emocji jej pogodną radością i rytmem myśli, z którymi zdążył się oswoić. Wygrały zdrowy rozsądek i przyzwoitość — prędko zakrył lewe oko i otrzymał gwarancję błogiej ciszy. Został sam ze swoimi uczuciami, ale pośród nich wciąż królował lęk (jego), szok (ich wspólny?), niejasne poszlaki jej zazdrości, które bardzo próbował wyprzeć, bo to by wszystko zniszczyło, i poczucie zdradzonego zaufania (ich wspólne?) i niedowierzanie. Kilka miesięcy temu z uśmiechem zapewniał Eirę, że emocje są neutralne moralnie, że gniew jest normalny, że trzeba go rozładować, że nie można się obwiniać za własne wyobrażenia — dlaczego zatem prawie to zrobił, dlaczego był takim hipokrytą, dlaczego tak strasznie zmartwił się o Islę?
    Nie skrzywdziłaby jej przecież, prawda? Prawda? Na jakimś poziomie wiedział, jak mało zabrakło i wziął głębszy oddech i desperacko spróbował odzyskać kontrolę i z cichym wyrzutem zerknął na Viggo, który powinien chronić Islę albo mieć jakiś zwierzęcy instynkt ostrzegawczy albo cokolwiek.
    Jak przez mgłę docierały do niego słowa obydwu kobiet. Imię używane przez Eirę tak rzadko; coś o różach; rytm własnego zbyt nierównego oddechu. Wdech—wydech. Dlaczego nie potrafił zapanować nad własnymi nastrojami, on, psychiatra z doktoratem? Czasem tak bardzo się za to nienawidził.
    - Tak. - odpowiedział odruchowo (przez tyle lat jego życia, to zawsze była w końcu domyślna odpowiedź; tak, ojcze, inna alternatywa przecież nie istniała), zanim poskładał w jakąś całość ich opowieści i pytania. - Znaczy, tak, jeśli kupiłabyś cały krzew. - uściślił z lekkim roztargnieniem w kwestii róż, choć nie znał się na nich zbytnio. Nigdy nie próbował sadzić nic z jednego nasienia, wygodnie chodził do sklepów ogrodniczych. - Tak, to bardzo stresujące. - zwrócił się do Eiry uprzejmie i logicznie, choć groza zmiennokształtnego przywdziewającego rysy córki jarla jeszcze nie w pełni dotarła do jego emocji, choć przed oczyma wciąż miał wyobrażenie dłoni zaciśniętej na przegubie Isli. - Znam jednego z oficerów na posterunku - nie zostawię Isli samej - pójdę z wami. - zaoferował z uśmiechem wyuczonej empatii, desperacko nie chcąc dać po sobie poznać, że cokolwiek widział, że cokolwiek się zmieniło. Zamrugał z konsternacją dopiero, gdy padła propozycja obiadu. - Och, dziękujemy, ale Isla mieszka bardzo daleko... - odpowiedział automatycznie by odmówić w jak najbardziej kurtuazyjny sposób — zapominająć, że Isli nikt nie nauczył tego rodzaju konwenansów i że najpewniej nie wyczuje aluzji.
    Widzący
    Isla Löve
    Isla Löve
    https://midgard.forumpolish.com/t3777-isla-love#39244https://midgard.forumpolish.com/t3779-isla-love#39294https://midgard.forumpolish.com/t3780-lakrits#39298https://midgard.forumpolish.com/


    Nie miała pojęcia, co w pełnej napięcia ciszy rozgrywało się pomiędzy Eirą, a Henrikiem. Kolory odpłynęły z ich twarzy, spojrzenia nosiły znamiona popłochu, przepływały między nimi słowa, których nie wypowiedzieli, słowa, do których jej nie dopuścili. A może tylko jej się zdawało? Spoglądała na ich dwójkę przez filtr czerwonych płatków, pozwoliwszy im wymienić skromne powitanie, chłodniejsze, niżby się spodziewała po znajomych czy przyjaciołach. Niewykluczone, że miasto nie pozwalało na wylewność, którą sobie wyobrażała - narzucając na mieszkańców szkielet sztywnego konwenansu, alabastrowe żebra zasad postępowania i okazywania emocji. Na Midsommar sprawy nie wyglądały w ten sposób, ale możliwe, że święta luzowały pas codziennych obostrzeń i pozwalały na swobodę, której nie sposób było szukać każdego innego dnia. Jeśli tak, wcale nie zamierzała się do tego stosować. Pozy Henrika i Eiry były skrępowane i przykre, wyzute z kolorów. Poczuła na skórze dotyk ciepłych palców Vestergaarda i zerknęła na jego opuszki, ale to twarze obojga galdrów ściągały ku sobie jej wzrok jak zagadka, którą bezskutecznie próbowała zinterpretować.
    O co w tym wszystkim chodziło?
    - Hm - zamruczała, ponownie przenosząc spojrzenie na róże. Były piękne, otoczone głębokim, drogim zapachem, a w tym wszystkim zdawały się szczere. Nie kryły niedopowiedzianych tajemnic, wyklutych pomiędzy ludźmi, których nagle nie czuła się już częścią, nie w sposób, który sprawiłby jej przyjemność. - Te mi wystarczą - zdecydowała łagodnie i znów poprowadziła palec wzdłuż najbliższego pączka. Pomimo dziwnej aury panującej w mieście, nie mogła teraz myśleć o swoim ogródku. Nie mogła ryzykować, że jego bezpieczna i nieskomplikowana dobroć stanie na drodze miłości, dla której planowała wszystko odmienić. Zamierzała więc kochać róże od Henrika i nie prosić bogów o więcej. - Zostałaś? - pociągnęła wyjaśnienie Bergdahl. Nie spodziewała się, że sytuacja, w której kobieta została dziś postawiona, była lustrzanym odbiciem przeszłości, czymś, z czym musiała zmierzyć się jakiś czas temu, nie mając do pomocy - chyba - kogoś równie mądrego i życzącego radą jak Henrik. Czy może chodziło o niesłuszne posądzenie o kradzież tego dnia? Nie obserwowała Eiry tak długo, by się tego domyślić. Może to nieładnie, ale cieszyła się z poprowadzenia swoich myśli na inny tor - z daleka od poszukiwania sensu w ich niepokojącej reakcji, w historii, którą między sobą zawiązali, a której nie pojmowała; z daleka od poczucia, że stała się elementem, który w jakiś sposób nie pasował już do równania. Rzadko kiedy nachodziły ją takie myśli, prawie w ogóle, więc dlaczego dzisiaj? Naprawdę chciała przynieść wstyd Henrikowi? Zamierzała sposępnieć na środku ulicy i przyciągnąć ku sobie uwagę dobrych duchów, które, zgodnie z każdą jej intencją, powinny wspierać Eirę?
    Jej wargi zadrżały tylko przez ułamek sekundy, ledwo dostrzegalnie, zanim zmusiła twarz do tego, by znów stała się miękka, pogodna. Nie da Henrikowi powodów do pożałowania, że znów wybrał się z nią do miasta (a jeśli to już się stało?), nie zrezygnuje też z pomocy udzielonej Bergdahl (a jeśli kobieta już jej nie chciała?). Te myśli jednak, jak nagle ją olśniło, wcale nie należały do niej. Przemawiały przez nią kompleksy zasiane przez Vaasę, lata trucizny wreszcie zbierające swoje żniwo.
    - Chyba nie dlatego, że tobie też ktoś ukradł twarz? - zaniepokoiła się, kiedy Henrik wspomniał o znajomości z mundurowym, po czym zbliżyła się do niego i na chwilkę oparła czoło o jego ramię. Jego zapach zawsze pomagał jej odpocząć od strachów i smutków, i tak stało się również tym razem. - W Finlandii - potwierdziła jego słowa, aczkolwiek zaproszenie Eiry sprawiło, że jej oczy znów rozświetliły się wewnętrznym blaskiem. Nie spodziewała się takiej otwartości i życzliwości, a te dowodziły, że jej towarzystwo nie stało się przez nią niepożądane i naraz Isla poczuła się bardzo głupio, że w to zwątpiła. - Ale byłoby mi bardzo miło, gdybyśmy mogły się jeszcze kiedyś spotkać. Mogli, wszyscy razem. W przyszłym tygodniu lub kiedykolwiek indziej - zapewniła, zerknąwszy w dół, na chowańca, który w tym samym momencie próbował przepchnąć się przez nogawkę spodni Henrika, żeby powitalnie ugryźć go w kolano. W smaku na pewno było według niego obrzydliwe, ale sprawiało mu radość, kiedy ten ćwok tańczył jak kukiełka, próbując od niego czmychnąć. - Viggo, proszę, to mało bohaterskie… - upomniała go z westchnieniem, na co ten wysunął pyszczek z obręczy materiału, przez którą dopiero ledwo zdołał się przecisnąć, i cofnął się posłusznie; chyba przypisywała też sobie i jemu zbyt dużą rolę w problemie Eiry. Gdyby nie to, że zakradła się pomiędzy konfrontację kobiety ze złodziejem, oszusta zapewne udałoby się ująć, ale przynajmniej teraz mogła to nadrobić, a to wymagało nienagannego zachowania.
    - Którędy idzie się na posterunek? - zapytała obojga towarzyszy. Róże ułożyła w tym czasie w zagłębieniu łokcia, ciesząc się pokrzepiającym zapachem ich płatków, który docierał do nozdrzy, wznowiony przy każdym kroku. Dotychczas widziała je tylko na ilustracjach w zielniku matki, a teraz miała je na własność! Wzrok niksy wyraził to ciepłem, kiedy otarła się delikatnie o ramię Henrika, ani na moment nie odchodząc od jego boku. - I czy na coś trzeba w takim miejscu uważać? Czegoś… nie mówić, albo czegoś unikać, czegoś nie robić? - zamrugała niepewnie, zbyt niewiele o tym wiedziała - a teraz nie chodziło już o sprawienie wstydu samemu Verstergaardowi (choć przede wszystkim), co im obojgu.
    Widzący
    Eira Bergdahl
    Eira Bergdahl
    https://midgard.forumpolish.com/t3776-eira-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3782-eira-h-bergdahlhttps://midgard.forumpolish.com/t3784-snhvithttps://midgard.forumpolish.com/


    Nic nie widziałem.

    Gdyby powtórzył to jeszcze raz, zachwiałby jej szacunkiem. Upatrywałaby bowiem znamion słabości w odżegnaniu siły własnych zdolności, za które zapłacił wcale niemałą cenę. Oddał jedno spojrzenie w zamian za drugie - to, być może, istotniejsze, gdyż pozwalające doświadczać rzeczywistości z wielu perspektyw jednocześnie. W dudniącej kakofonii wrażeń i myśli, to prawda, lecz czymże byłaby władza bez skazy i odpowiedzialności?
    By uspokoić wszelkie wątpliwości, uniosła w miękkim geście otwartą dłoń, zbywając zaprzeczenie. Dziś nie był jej psychiatrą, choć owa nornowa nić powiązań była trudna do przeoczenia. Spotkania poza aurą gabinetowych rozmów zawsze zdawały się nieco niezręczne. Krępujące. Nie na miejscu. Dlatego rozsznurowała usta w kurtuazyjnym uśmiechu i lekkością skinienia zapewniła, że nic się nie stało. Przecież ostatnio poniekąd udzieliła mu przyzwolenia.
    — Rozumiem — odparła, komentując dopiero wzmiankę o tym, że Isla mieszkała daleko. Przyjrzała się wówczas Vestergaardowi, jakby potrzebowała sięgnąć wprost z jego duszy.
    — Wiesz, gdzie mieszkam. Zaproszenie nie zna przedawnienia — dodała, darowując im grę w wymówki, choć jednocześnie pozwalając wierzyć, że decyzja należy w pełni do nich.
    Kolejny pełen grzeczności grymas, spojrzenie w dół, na trzymane wciąż ciastka, które coraz bardziej gryzły w dłonie. Czuła się jak manekin na wystawie, a przecież nie było jej to obce. W otoczeniu okazywania afektów i ciepła, przez które wszelki absurd sytuacji tylko pęczniał, jej wewnętrzna uraza na podszerstku gniewu wierciła się pod skórą. Psychiatra znał te reakcje: ową ponurą nerwowość spojrzenia, jakie zarazem kryło w sobie konfrontację. Jeśli Bergdahl nie mogła natychmiast rozwiązać problemu, jego skutki przenosiła na swoje otoczenie - byle tylko rozładować frustrację. Tu jednak tkwili blisko tętniącego życiem centrum. Nie miała końskiego grzbietu, na którym mógłby pognać ku odległym ścieżkom. Zabrakło łuku, na który mogłaby przelać siłę afektów oraz powolne naprężanie cugli samokontroli.
    — Pochodzisz z Finlandii? Z której części? — zainteresowała się, by skierować dyskusję na inne tory. Wspomnienia z jej własnej wizyty w Rovaniemi wróciły, rodząc osobliwą tęsknotę za miejscem, w którym nie musiała nosić masek.
    — Tam. — Wskazała jeszcze skinieniem na kierunek, jaki powinni obrać, chcąc dotrzeć do siedziby Straży. A jako że nie poczuwała się do prawienia pannicy morałów o zachowaniu, pozostawiła to jej partnerowi. Jednocześnie wróciła do ich poprzedniej rozmowy - kiedy nadmienił, że jego chwilowa ponoć wybranka była młodsza. Ta tutaj mogłaby zapewne być jego córką.
    Dziękuję wam za pomoc — dodała, odsuwając od siebie niechciane oceny, po czym podążyła przodem, zostawiając dwoje za sobą. W ich własnym towarzystwie oraz świecie. Nie odzywała się przez całą drogę, z wyjątkiem tej jednej okazji, gdy spytała czy zamierzali jeszcze jeść niesione przez nią ciastka. Jeśli nie, wyrzuciłaby je do pierwszego mijanego śmietnika, by przez resztę drogi próbować doprowadzić dłonie do porządku.
    Widzący
    Henrik Vestergaard
    Henrik Vestergaard
    https://midgard.forumpolish.com/t3778-henrik-vestergaardhttps://midgard.forumpolish.com/t3781-henrik-vestergaard#39319https://midgard.forumpolish.com/t3783-fala#39330https://midgard.forumpolish.com/f83-henrik-vestergaard


    W inny dzień zaniepokoiłby się nieco tym, że Isla z taką łatwością porzuciła marzenie o własnym krzewie róż; że tak prędko skupiła się nie na tym, czego pragnie, a na tym, co jej wystarczy. Może odnalazłby w tym ziarna toksyny we własnej duszy; spolegliwości, do której przywykł, ale której wcale nie życzył Isli. Może nawet wpadłby jakimś cudem na trop niebezpiecznych myśli i planów związanych z jej wprowadzką do Midgardu. Rozkojarzony spotkaniem swojej kochanki i swojej pacjentki, nie skupił się jednak na różach ani na Isli, pozwalając tropom rozpłynąć się we mgle podczas gdy samemu był zaaferowany — bez własnej woli — intensywnością myśli Eiry. Opaska znalazła się na oku, dając mu chwilę upragnionej ciszy. Skrępowany uśmiech tańczył na wargach, zmuszanie się do uśmiechu zawsze przychodziło mu łatwo, choć żałował, że wziął dzisiaj Islę do miasta i że nie zostali nad jeziorem, spokojni, sami, bezpieczni. Tak, to spotkanie było krępujące. Złamana obietnica, o którą wcale go nie prosiła. To, co opowiedział jej o Isli przed paroma dniami — nie zwierzałby się, gdyby wiedział, że kiedykolwiek się spotkają. Nieprzenikniony sposób, w jaki Bergdahl patrzyła teraz na ich twarze. Nie mógł wyczytać nic z jej twarzy, a teraz nawet z myśli, ale zastanawiał się, czy go osądza. Zastanawiał się też, czy ma mu za złe spojrzenie na nią bez opaski i czy domyśliła się, co mógł zobaczyć. W teorii udzieliła mu na to przyzwolenia, ale w praktyce nie dowierzał (może odbierając tym samym Eirze pewną wolę wyboru) tym intencjom, bo blondynka nie sądziłaby przecież, że zobaczy w jej głowie chęć skrzywdzenia jego niksy.
    - Nie, nikt nie ukradł mi twarzy. - uspokoił Islę, choć w jego tonie brakło ciepłego rozbawienia jakie wzbudziłoby w nim podobnie sformułowane pytanie na inny temat. Ktoś ukradł mi coś innego. - pomyślał i poczuł ochotę powrotu do domu by opleść ramionami skrzynię z foczą skórą, ale zepchnął wspomnienie na dno świadomości. Z wahaniem zerknął na rozpromienioną zaproszeniem Islę, a potem — podejrzliwie — na Bergdahl. Zaproszenie nie zna przedawnienia? Niedawno mówił jej, że jego związek z Islą zna przedawnienie i będzie musiał to ukrócić. Może nie w przyszłym tygodniu, ale w co ona grała?
    - Oczywiście. Dziękujemy za zaproszenie. - opowiedział niezobowiązująco, rozpoczynając grę dyplomacji w której Isla nie mogła odnaleźć skrytego za zgłoskami słowa "nigdy." Nie wiedział nawet, dlaczego gest wzbudził w nim wewnętrzny sprzeciw — przez to, co zobaczył niechcący w myślach Eiry? Czy może raczej przez to, że zapraszanie Isli na obiady ze swoimi (przyjaciółkami, koleżankami, pacjentkami, kim?) znajomymi było przekroczeniem kolejnej granicy, którą powinni zostawić w spokoju? Nad jeziorem wszystko było prostsze, oddzielone grubą kreską od prozy codziennego życia.
    Viggo wykorzystał chwilę dyplomatycznej nieuwagi, a Henrik o sekundę za późno zorientował się, że norka wciska głowę do jego spodni. Potrząsnął nogą ostrzegawczo, choć delikatnie (miał ochotę strząsnąć norkę prawdziwie, mocniej). - Na komisariacie Viggo nie powinien wchodzić nikomu w spodnie. - obwieścił w odpowiedzi na pytanie Isli, z sekundowym opóźnieniem orientując się, że wypominanie jej tego jest równie okrutne jak myśli o zaciskaniu dłoni na jej przegubie. Może z Eirą łączyło go więcej niż myślał — na przykład reakcje na niespodziewany stres.
    Wziął głęboki wdech, zmusił usta do łagodnego uśmiechu, który zawsze uspokajał Islę. W który zawsze wierzyła.
    - Żartuję. - skłamał, bo nie żartował z tym Viggo. - Wszystko będzie dobrze. Po prostu nie daj im powodów do podejrzeń - że jesteś niksą, zawiesił na niej wymowne spojrzenie, czy zrozumiała? - ale idziemy tam w roli świadków, a Eira w roli pokrzywdzonej, więc wszystko będzie dobrze. - wyjaśnił niksie, z zaaferowania zapominając o ciastkach. Z zakłopotaniem odebrał je od Eiry po chwili niezręcznej ciszy. Też nie miał apetytu i może kilka tygodni dałby croissanta Viggo, ale w księgarni Mimira norka wkroczyła z nim na ścieżkę wojenną. Niósł zatem ciastka na nieokreślone później.
    - Myślisz, że to może mieć coś wspólnego z twoim nazwiskiem? - zwrócił się do Eiry by zabić niezręczną ciszę, choć odpowiedź pozna pewnie na komisariacie. Kradzież twarzy była bezczelna i potępiana, ale kradzież twarzy kogoś z klanu… trudno było nie zaniepokoić się tym, czy złodziej był po prostu idiotą czy chciał osiągnąć coś gorszego.
    Spacer na komisariat był krótki, a Henrik przesadził nieco w kwestii swoich znajomości. W środku okazało się, że oficera, z którym współpracował w sprawie profili psychologicznych przestępców nie ma dziś w pracy; zajmowanie się kradzieżami niekoniecznie leżało zresztą w jego kompetencjach. Poprawił opaskę na oku, żałując, że nie może rozproszyć się podglądaniem myśli Kruczych Strażników (nie pozwoliliby mu na to, niestety), a potem przystanął by pozwolić Eirze zgłosić sprawę odpowiedim organom.



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.