Złote pole Sif
3 posters
Mistrz Gry
Złote pole Sif Sob 9 Gru - 19:56
Złote pole Sif
Instalacja poświęcona bogini zbóż i urodzaju znajduje się blisko najbardziej rozrywkowej części dzielnicy i osłonięta jest niskim zadaszeniem i ścianami z przyciemnianego, magicznie wzmocnionego szkła, by nie zakłócało światłem nocnego spokoju okolicznych mieszkańców – szkło pozwala spoglądać w niebo, nie przepuszcza jednak łuny świetlistych kłosów, pomiędzy którymi wytyczono kręte ścieżki. Najbliżej alejek kłosy sięgają do kolan lub bioder, jednak w dalszych częściach dorastają do piersi i wyżej, zdolne schować przeciętnego wzrostu człowieka. Po zerwaniu kłosy stopniowo wytracając swój blask, powoli więdnąc i pokrywając się czernią pozostającą na palcach.
Vaia Cortés da Barros
Re: Złote pole Sif Wto 2 Kwi - 19:41
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
28.05.2001
Pewnych pytań nie zadawało się na głos, pewne rzeczy zostawały w ciszy niedopowiedziane, a innych można było się domyślić. Einar był tutejszy, od początku, znał Midgard, znał jego ścieżki i pewnie znał też wiele osób. Vaia nie miała powodów, by podejrzewać, że w byciu obcymi wśród tłumu znajomych także się nie różnili. Bywały dni, że było dobrze, że szła na przód z podniesioną głową, ciesząc się tym, co miała, a były dni, że stała obco na środku placu zastanawiając się, co ona w ogóle robi w tym zimnym, ponurym kraju i dlaczego właściwie nawet nie próbuje wracać do miejsca, które mogłaby nazywać domem. Chociaż… dom był pojęciem względnym. Tego też nie do końca miała, z bratem hulającym na morzu, bez nikogo bliskiego obok. Stworzyła sobie tutaj coś na kształt namiastki rodziny, namiastki domu, mając przyjaciół i tych bliższych niż przyjaciele, którzy ją akceptowali i rozumieli, ale choć poznała ścieżki tu czy tam, one zawsze były obce. Ona była obca. Nie było w nich znajomego ciepła, choć wieczory przy ognisku lub zapalonym kominku byłyby czymś, czego w Brazylii zwykle nie miała. Nie potrzebowała. Ale do wszystkiego można się przyzwyczaić.
- Świetnie. – uśmiechnęła się szeroko, bez namysłu ruszając za malarzem, niby znajomy, a jednak odrobinkę obcym. Liczyła, że ta obcość kiedyś zniknie. – Nie będę ukrywać, że nie do końca poznałam całe miasto. Jest za wielkie. – zaśmiała się cicho, kierując się bogowie wiedzą gdzie i to po nocy. Może był jakiś plus tego, że nikt na nią nie czekał.
Miejsce, w które zaprowadził ją Einar, było magiczne. Wiedziała, że Midgard to miasto galdrów – w jej rodzinnych stronach zwanych po prostu brujos – ale nie była w stanie nazwać tego miejsca inaczej, jak magicznym. Z nieukrywaną fascynacją zwolniła kroku, zamiast kierować się do ławeczki na końcu alejki poszła mocniej w świetliste kłosy, przesuwając palcami po miękkich roślinach, niczym dziecko pierwszy raz poznające świat wokół siebie na własną rękę.
- One świecą. – powiedziała w stronę Halvorsena, na poły zaskoczona, na poły uszczęśliwiona tym zjawiskiem. W końcu jednak przygryzła wargę, a jej oczy, zazwyczaj czarne niczym głębia studni, rozjaśniły się kocim złotem totemu, gdy niczym prawdziwy kociak delikatnie pacnęła dłonią miękkie kłoski, patrząc na to, jak zareagują. I potem jeszcze raz. I kolejny. Brakowało jeszcze tego, by próbowała złapać je zębami, ale jak rzadko jej kocia natura wyszła na zewnątrz, poznając nowe miejsce. Była trochę jak dziecko, w koci sposób próbując złapać roślinki, choć nadal zachowywała ludzką postać. Bycie niższą od większości Skandynawów teraz procentowało, mogła nie dość, że ukryć się wśród kłosów, to jeszcze mogła je pacać łapkami, ciesząc się, gdy drżały pod jej dłonią, zostawiając na ubraniu plamy światła.
- Co to jest? – odwróciła się w końcu do Einara, światło instalacji odbijało się w jej oczach, iskrząc tak samo jak złoto jej tęczówek. Uśmiechała się miękko, całkowicie rozluźniona, w ogóle nie pasująca wyglądem na stateczną Strażniczkę, gdy z fascynacją pięciolatki pacała dłonią kłosy, by wprawić je w ruch.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Einar Halvorsen
Re: Złote pole Sif Wto 2 Kwi - 23:39
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
W chwili, gdy po raz pierwszy zawitał w progach Midgardu, czuł radość i przytłoczenie. Wszystko wydawało się inne od rodzinnego Trondheim i ukrywanych przed spojrzeniami śniących serpentyn alejek - śmiech był bardziej donośny, spojrzenia nabłyszczone śmiałością, jakiej dotąd nie poznał, a magia tętniła wokół jak gigantyczne serce osadzone ponad kamiennymi budynkami. Galdrowie nie musieli się ukrywać, a wszystkie dotychczasowe lekcje powtarzane przez Lindę straciły wcześniejszą ważność. Pamiętał, jak wielokrotnie rugała go, że powinien być ostrożniejszy - szli ulicami centrum, a ona ściskała ciasno jego dziecięcą rękę, jakby bała się, że ucieknie niczym półdzikie zwierzę. Nie rozumiał początkowo uwagi, którą obdarzali go ludzie, tak samo, jak nie rozumiał natury, którą został naznaczony ze względu na pochodzenie matki. Nie rozumiał ich wzroku, ciężkiego, nasączonego mdlącą intensywnością, nie rozumiał i nie panował w pełni nad roztaczanym czarem. Dzisiaj było inaczej, aura spoczywała spokojnie u jego stóp, trzymana na krótkiej smyczy, zakleszczona kagańcem. Midgard nie był tak obcy, w podobny sposób jak wcześniej, choć nadal nie czuł się w pełni jego częścią, choć nadal nie poznał wszystkich jego zakamarków przez kilkanaście lat, jakie spędził pod płaszczem pejzażów miasta. Mieszkanie tutaj było pod pewnym kątem bez wątpienia przywilejem - zamiast wydzielonej dzielnicy oraz wymogów powściągliwości w posługiwaniu się zaklęciami, nie musieli się tłumić, pozwalając im wręcz przeciwnie rozkwitać. Wiedział, że w innych państwach galdrowie nie utworzyli podobnej, przeznaczonej jedynie dla siebie miejscowości. Sam wychowywał się w Trondheim, stąd doskonale był obeznany w specyfice mieszkania tuż obok środowisk śniących, zupełnie pogrążonych w pośpiechu i technologii, nieświadomych ich wymykających się rozumowi zdolności.
Nie spieszył się, idąc tuż obok Vai i najzwyczajniej ciesząc się jej spontanicznym towarzystwem. Zainteresowanie obecne w oczach kobiety wzbudzało w nim fascynację - zatrzymał się obok niej i spoglądał, jak jej dłoń obejmuje kłosy, świecące wokół nich ciepłym blaskiem. Wokół było tak jasno, że byłby w stanie zapomnieć o ciemnej źrenicy nocy napęczniałej ponad ich głowami. Byli na ten moment jedynymi odwiedzającymi - mogli przebywać z dala od natarczywych przechodniów, dokładnie tak, jak sobie życzyła Cortés.
- Złote zboża. Świecą się dzięki magii - wyjaśnił miękko, przystając obok kobiety. Roślinność muskała mu dłonie. Uśmiechał się, lekko, z beztroską i ciepłą serdecznością. Rozumiał, że mógł ciekawić ją pomysł znajdujący się za całym przedsięwzięciem. Nie był w nim obeznany, jednak znał podstawowe informacje, podstawowe na tyle, na ile była w stanie posłużyć mu nienawiść do bogów - tych, którzy sami najpierw go odtrącili.
- Mają symbolizować oddanie bogini Sif, patronce urodzaju i urody - powiedział jednak bez najmniejszego zająknięcia. Lubił powtarzać, że nie jest szczególnie religijny, skrywając pod tym prawdziwy i nieprzyjemny sekret. Domyślał się, że bogowie nordyccy nie musieli być szczególnie bliscy kobiecie - bez względu na to cała instalacja tworzyła wyjątkową atmosferę. Atmosferę, w której sam chciał pozostać dłużej - przy niej, tutaj, nie myśląc o rozrachunkach płynącego niepostrzeżenie czasu.
Nie spieszył się, idąc tuż obok Vai i najzwyczajniej ciesząc się jej spontanicznym towarzystwem. Zainteresowanie obecne w oczach kobiety wzbudzało w nim fascynację - zatrzymał się obok niej i spoglądał, jak jej dłoń obejmuje kłosy, świecące wokół nich ciepłym blaskiem. Wokół było tak jasno, że byłby w stanie zapomnieć o ciemnej źrenicy nocy napęczniałej ponad ich głowami. Byli na ten moment jedynymi odwiedzającymi - mogli przebywać z dala od natarczywych przechodniów, dokładnie tak, jak sobie życzyła Cortés.
- Złote zboża. Świecą się dzięki magii - wyjaśnił miękko, przystając obok kobiety. Roślinność muskała mu dłonie. Uśmiechał się, lekko, z beztroską i ciepłą serdecznością. Rozumiał, że mógł ciekawić ją pomysł znajdujący się za całym przedsięwzięciem. Nie był w nim obeznany, jednak znał podstawowe informacje, podstawowe na tyle, na ile była w stanie posłużyć mu nienawiść do bogów - tych, którzy sami najpierw go odtrącili.
- Mają symbolizować oddanie bogini Sif, patronce urodzaju i urody - powiedział jednak bez najmniejszego zająknięcia. Lubił powtarzać, że nie jest szczególnie religijny, skrywając pod tym prawdziwy i nieprzyjemny sekret. Domyślał się, że bogowie nordyccy nie musieli być szczególnie bliscy kobiecie - bez względu na to cała instalacja tworzyła wyjątkową atmosferę. Atmosferę, w której sam chciał pozostać dłużej - przy niej, tutaj, nie myśląc o rozrachunkach płynącego niepostrzeżenie czasu.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vaia Cortés da Barros
Re: Złote pole Sif Sro 3 Kwi - 12:36
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Na pewno żyło się tu zupełnie inaczej, wśród samych magów obdarzonych mocą, chociaż czasem brakowało jej takiej spontaniczności faweli, gdzieś magia przenikała się z technologią, bo na takim ścisku nie sposób było jej ukryć. Inna rzecz, że to rzadko kiedy przenosiło się na miasto, po prostu fawele miały inny folklor. Inne podejście. Jedynym czysto magicznym miejscem faweli była plaża w Salvadorze, dostępna tylko dla brujos. W innych miastach też były takie miejsca, ale Praia de Areia Branca była jej ukochanym miejscem i najbliższym, widocznym z dachów domów. Z jej magicznym festiwalem odbywającym się co roku, gdy fawelowi szamani, na co dzień zajmujący się zupełnie czymś innym, spuszczali magię ze smyczy i wtedy wszyscy byli sobie równi, bez względu na pochodzenie, krew, moc czy umiejętności. Wszyscy stawali się częścią jednej wielkiej całości, a magia robiła to, do czego ją stworzono, napełniała ich wszystkich, lecząc, uspokajając, wywołując znajome poczucie wspólnoty z ludźmi, którzy na tę jedną noc przestawali stawać się sobie obcy, a wszystkie lęki odchodziły na bok.
Czwarty rok mijał, gdy nie było jej w Brazylii, gdy nie była na festiwalu, chociaż wcześniej była co roku, jako jeden z tych stałych punktów. Gdy nie inkantowała razem z szamanami, nie rozumiejąc słów, ale pozwalając by magia ją przenikała, zdzierając sobie gardło na obcych słowach. Gdy nie stała razem z innymi, ze stopami zanurzonymi w piasku, pozwalając magii się przenikać, bez strachu, obaw i zwyczajowej czujności. Nawet Kartel nie śmiał atakować w tę noc, dołączając cegiełki do zwyczajowego uzdrawiania. W jakiś sposób kłosy zboża wokół niej przypominały tę jedną, beztroską noc, gdy nie trzeba było się martwić niczym wokół, a światełka z nich płynące wyglądały jak puszczane zimne ognie i fajerwerki. Tylko, że kłoski były uroczo puszyste pod dłonią - kocią łapką - a zimne ognie wręcz przeciwnie, zabawnie piekły po skórze. Chyba wolała miękkie magiczne zboże.
Brak ludzi wokół tylko sprzyjał poluzowaniu smyczy wokół wewnętrznego jaguarundi, pozwoliła sobie na bycie sobą bardziej niż ostatnio, oddając wewnętrznemu zwierzęciu trochę więcej kontroli. Przede wszystkim dlatego, że jego zmysły były inne, bardziej wyczulone, pozwalały wyczuć rzeczy, których człowiek nie widział i nie czuł w żaden sposób. Ciekawe było odbierać kocimi zmysłami rzeczy takie, jak dotyk, będąc cały czas człowiekiem. Ile by dała, żeby mieć teraz na sobie którekolwiek buty na obcasie, gdy z uporem godnym lepszej sprawy próbowała dosięgnąć jednego z kłosów i mimo wyciągania się na całą długość nie była w stanie. Jedyne, co udało jej się osiągnąć, to odsłonić spory pasek nagiej, karmelowej skóry, gdy kurtka podsunęła się przy próbach dosięgnięcia kłosa.
- Uhmmmmm! - zamruczała potakująco, trochę bardziej jak kot niż człowiek, dając tym samym znać, że przecież słuchała Einara uważnie. Tyle, że chciała złapać za miękki pęczek, a ten jej umykał. Nie chciała ich zrywać, uznając, że to im pewnie zaszkodzi, ale chętnie dotykała miękkich rzeczy. Vaia lubiła miękkie i puchate - koce, dywany, poduszki... Ale sypiała na twardym, całkiem wbrew miękkiej logice.
- Śliczne to są na pewno. - przyznała z szerokim uśmiechem, godząc się bez namysłu na takie wyjaśnienie. Nie zagłębiała się w religię skandynawską wystarczyły jej własne wierzenia, opierające się na naturze i nie tylko, gdy w zaciszu domu zdarzało jej się palić odpowiednie zioła, krew lub alkohol. A czasem wystarczyła świeczka, by uspokoić duszę. Ale to nie było coś, o czym mówiła na głos. To zawsze wyciągało kota bardziej niż powinno.
- Jest tutaj pięknie. Vista magnífica. - przeszła na rodzinny portugalski, całkiem nieświadomie, jeszcze bardziej zmiękczając akcent, w opozycji do twardych norweskich słów. - U nas takich nie ma. - przygryzła delikatnie wargę, po czym jednym ruchem zrzuciła z siebie kurtkę, pozwalając jej opaść na ziemię. Zaraz potem rzuciła na siebie rozgrzewające zaklęcie i zawirowała, niczym w tańcu, śmiejąc się lekko, gdy miękkie kłosy muskały nagą skórę, podnosząc bluzkę w górę, pokazując świeży wzór tatuażu pełznący nad linią spodni i wspinający się wyżej, pod bluzeczkę.
Czwarty rok mijał, gdy nie było jej w Brazylii, gdy nie była na festiwalu, chociaż wcześniej była co roku, jako jeden z tych stałych punktów. Gdy nie inkantowała razem z szamanami, nie rozumiejąc słów, ale pozwalając by magia ją przenikała, zdzierając sobie gardło na obcych słowach. Gdy nie stała razem z innymi, ze stopami zanurzonymi w piasku, pozwalając magii się przenikać, bez strachu, obaw i zwyczajowej czujności. Nawet Kartel nie śmiał atakować w tę noc, dołączając cegiełki do zwyczajowego uzdrawiania. W jakiś sposób kłosy zboża wokół niej przypominały tę jedną, beztroską noc, gdy nie trzeba było się martwić niczym wokół, a światełka z nich płynące wyglądały jak puszczane zimne ognie i fajerwerki. Tylko, że kłoski były uroczo puszyste pod dłonią - kocią łapką - a zimne ognie wręcz przeciwnie, zabawnie piekły po skórze. Chyba wolała miękkie magiczne zboże.
Brak ludzi wokół tylko sprzyjał poluzowaniu smyczy wokół wewnętrznego jaguarundi, pozwoliła sobie na bycie sobą bardziej niż ostatnio, oddając wewnętrznemu zwierzęciu trochę więcej kontroli. Przede wszystkim dlatego, że jego zmysły były inne, bardziej wyczulone, pozwalały wyczuć rzeczy, których człowiek nie widział i nie czuł w żaden sposób. Ciekawe było odbierać kocimi zmysłami rzeczy takie, jak dotyk, będąc cały czas człowiekiem. Ile by dała, żeby mieć teraz na sobie którekolwiek buty na obcasie, gdy z uporem godnym lepszej sprawy próbowała dosięgnąć jednego z kłosów i mimo wyciągania się na całą długość nie była w stanie. Jedyne, co udało jej się osiągnąć, to odsłonić spory pasek nagiej, karmelowej skóry, gdy kurtka podsunęła się przy próbach dosięgnięcia kłosa.
- Uhmmmmm! - zamruczała potakująco, trochę bardziej jak kot niż człowiek, dając tym samym znać, że przecież słuchała Einara uważnie. Tyle, że chciała złapać za miękki pęczek, a ten jej umykał. Nie chciała ich zrywać, uznając, że to im pewnie zaszkodzi, ale chętnie dotykała miękkich rzeczy. Vaia lubiła miękkie i puchate - koce, dywany, poduszki... Ale sypiała na twardym, całkiem wbrew miękkiej logice.
- Śliczne to są na pewno. - przyznała z szerokim uśmiechem, godząc się bez namysłu na takie wyjaśnienie. Nie zagłębiała się w religię skandynawską wystarczyły jej własne wierzenia, opierające się na naturze i nie tylko, gdy w zaciszu domu zdarzało jej się palić odpowiednie zioła, krew lub alkohol. A czasem wystarczyła świeczka, by uspokoić duszę. Ale to nie było coś, o czym mówiła na głos. To zawsze wyciągało kota bardziej niż powinno.
- Jest tutaj pięknie. Vista magnífica. - przeszła na rodzinny portugalski, całkiem nieświadomie, jeszcze bardziej zmiękczając akcent, w opozycji do twardych norweskich słów. - U nas takich nie ma. - przygryzła delikatnie wargę, po czym jednym ruchem zrzuciła z siebie kurtkę, pozwalając jej opaść na ziemię. Zaraz potem rzuciła na siebie rozgrzewające zaklęcie i zawirowała, niczym w tańcu, śmiejąc się lekko, gdy miękkie kłosy muskały nagą skórę, podnosząc bluzkę w górę, pokazując świeży wzór tatuażu pełznący nad linią spodni i wspinający się wyżej, pod bluzeczkę.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Einar Halvorsen
Re: Złote pole Sif Sro 3 Kwi - 20:48
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Moment, który trwał, był przyjemny, lekki w podobny sposób, w jaki lekkie są postrzępione oddechy stygnących pod niebem chmur - lekki, niefrasobliwy, przenikający z gracją pomiędzy spazmami serca. Czas był przyjemny, odmienny od ostrych nożyc wędrujących wskazówek krążących w wyrachowanych piruetach po tarczy wiszącego zegara. Był skłonny nawet uwierzyć, że czas identycznie przysnął, tak jak śnili mieszkańcy za źrenicami ciemnych, milczących okien kamienic, mógł przysiąc, że noc - obecna - będzie trwać znacznie dłużej, niż najpierw śmiał przewidywać. Mogli tutaj pozostać, mogli stąd nie odchodzić, przechadzając się w blasku rozpostartego pejzażu.
Vaia pierwszy raz pojawiła się w jego życiu z zupełną spontanicznością - przypomniał sobie, że zdołał ją przecież poznać w jednym spośród lokali rozsianych nieopodal magicznego portu. Wracała i odchodziła, by wreszcie zupełnie zniknąć - nie sądził, że pozostanie na dłużej, nie sądził, że wiązała z Midgardem jakąkolwiek stabilną, nakreśloną przyszłość. Doceniał jej towarzystwo, choć wiedział, że jest nietrwałe jak większość jego relacji. Kiedy nie powracała, pogodził się szybko z losem - teraz, widząc ją już na nowo, uświadamiał sobie różnorodne emocje schowane w szczelnej skorupie przez kilka minionych lat. Uświadamiał sobie, że przecież wcale nie była mu obojętna, a huldrzy instynkt jedynie utwierdzał go w wysnuwanej pewności, pragnąc uparcie lgnąć do zaciśniętego towarzystwa.
- Midgard, jak właśnie widzisz, potrafi mieć kilka zalet - zażartował. Jawność istnienia magii była dużą zaletą - wiedział, że w innym mieście nie mógłby równie swobodnie kursować po sieci ulic. Nawet, jeśli wstrzymywał aurę, nie mógł sprawować nad nią władzy absolutnej. Spojrzenia śniących były gęste i lepkie, wpatrzone w niego jak w fałszywego bożka, a on sam był w stanie jedynie balansować na granicy nagany od Komisji do Spraw Niemagicznych. Dziś czuł się dobrze, dobrze wśród złotych łanów unoszących się na tle zamarłego w odpoczynku miasta, przechadzając się na pograniczu tu-i-teraz oraz mglistej przeszłości, wspólnych, niewyraźnych wspomnień przenikających ich nadal wytrwale prowadzone życiorysy. Z twarzy i zachowania Vai spłynęła wszelka powaga, w tej chwili - bardziej niż stateczną oficer przypominała ciemnowłosą nimfę bawiącą się w otoczeniu przyrody i szukającą ofiary swojego wiecznego tańca. Spoglądał, jak dryfowała z gracją pośród złocistych kłosów - podchodził do niej powoli, na początku jedynie obserwując jej poczynania z uśmiechem rozkwitającym swobodnie na miękkiej czerwieni warg. Splótł nagle z nią swoją dłoń, tak, jakby odpowiadał na nieme zaproszenie, przyjdę, zostanę, otaczał ciepłem dotyku.
- Nowy nabytek? - nie śmiał przecież udawać, że nie dostrzegał odsłoniętego pasma jej opalonej skóry. - Nie przypominam sobie, abym go wcześniej widział - rozchylił usta w przebłysku filuternego rozbawienia. Nie przypominał sobie stanowczo zbyt wielu rzeczy, zbyt wielu drobnych detali - dążył, aby to zmienić.
Vaia pierwszy raz pojawiła się w jego życiu z zupełną spontanicznością - przypomniał sobie, że zdołał ją przecież poznać w jednym spośród lokali rozsianych nieopodal magicznego portu. Wracała i odchodziła, by wreszcie zupełnie zniknąć - nie sądził, że pozostanie na dłużej, nie sądził, że wiązała z Midgardem jakąkolwiek stabilną, nakreśloną przyszłość. Doceniał jej towarzystwo, choć wiedział, że jest nietrwałe jak większość jego relacji. Kiedy nie powracała, pogodził się szybko z losem - teraz, widząc ją już na nowo, uświadamiał sobie różnorodne emocje schowane w szczelnej skorupie przez kilka minionych lat. Uświadamiał sobie, że przecież wcale nie była mu obojętna, a huldrzy instynkt jedynie utwierdzał go w wysnuwanej pewności, pragnąc uparcie lgnąć do zaciśniętego towarzystwa.
- Midgard, jak właśnie widzisz, potrafi mieć kilka zalet - zażartował. Jawność istnienia magii była dużą zaletą - wiedział, że w innym mieście nie mógłby równie swobodnie kursować po sieci ulic. Nawet, jeśli wstrzymywał aurę, nie mógł sprawować nad nią władzy absolutnej. Spojrzenia śniących były gęste i lepkie, wpatrzone w niego jak w fałszywego bożka, a on sam był w stanie jedynie balansować na granicy nagany od Komisji do Spraw Niemagicznych. Dziś czuł się dobrze, dobrze wśród złotych łanów unoszących się na tle zamarłego w odpoczynku miasta, przechadzając się na pograniczu tu-i-teraz oraz mglistej przeszłości, wspólnych, niewyraźnych wspomnień przenikających ich nadal wytrwale prowadzone życiorysy. Z twarzy i zachowania Vai spłynęła wszelka powaga, w tej chwili - bardziej niż stateczną oficer przypominała ciemnowłosą nimfę bawiącą się w otoczeniu przyrody i szukającą ofiary swojego wiecznego tańca. Spoglądał, jak dryfowała z gracją pośród złocistych kłosów - podchodził do niej powoli, na początku jedynie obserwując jej poczynania z uśmiechem rozkwitającym swobodnie na miękkiej czerwieni warg. Splótł nagle z nią swoją dłoń, tak, jakby odpowiadał na nieme zaproszenie, przyjdę, zostanę, otaczał ciepłem dotyku.
- Nowy nabytek? - nie śmiał przecież udawać, że nie dostrzegał odsłoniętego pasma jej opalonej skóry. - Nie przypominam sobie, abym go wcześniej widział - rozchylił usta w przebłysku filuternego rozbawienia. Nie przypominał sobie stanowczo zbyt wielu rzeczy, zbyt wielu drobnych detali - dążył, aby to zmienić.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vaia Cortés da Barros
Re: Złote pole Sif Sob 6 Kwi - 14:26
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Lekkość tego miejsca, jego magia i cisza sprawiały, że przestała się przejmować. Konwenansami. Swoim stanowiskiem. Ponurością dni, gdy nie wszystko szło tak, jak powinno. Wszystkim innym, czym przejmować się powinna, a nie potrafiła, stojąc tutaj i wirując wśród miękkich kłosów zbóż, łaskoczących nagą skórę. Tęskniła za tym. Za takim jakimś… spokojem. Za brakiem oczekiwań odnośnie wszystkiego, bo pierwszy raz od bardzo dawna Vaia nie oczekiwała niczego, nie planowała do przodu, nie rozmyślała.
Zwyczajnie… była.
Tu i teraz.
Z Einarem.
Jej pamięć była zawodna, jak to ludzka pamięć zawodna być potrafiła. Po tylu latach pamiętała niewiele, ale zawsze gdzieś z tyłu głowy miała, że choć odpływali, zwiedzali różne porty, jakoś w Midgardzie zawsze mogła spotkać Einara. Był jedyną stałą wśród chaosu morza, chociaż nie wiązała z tą relacją wielkich planów. Cieszyła się, że tu był, ale jednocześnie wiedziała, że któregoś dnia „Amarantine” odpłynie z portu, by nigdy więcej do niego nie wrócić i dokładnie tak się stało. Żałowała, ale życie toczyło się dalej. Nie była stąd.
Ale teraz, w jakiś nagły sposób, musiała się tu odnaleźć. Tak, na własne życzenie. Sama chciała się przeprowadzić do Midgardu, zostać tu na stałe. Wszystko było obce i mimo miesięcy spędzonych w Skandynawii nadal nieznane. Ale Einar… Einar był w jakiś sposób znajomy.
- Hmmm. Chyba masz rację. – roześmiała się szczerze, gdy wytknął jej zalety miasta. – Chociaż jakbyś zobaczył, co się potrafiło dziać na plaży, jak się szamani pogryźli między sobą… nawet brujos – galdrowie – uciekali. – poprawiła się, pierwotnie z odruchu używając ich własnej nazwy. Przyzwyczajenia trudno wyplenić, tu była 4 lata, tam 30. Może za kolejne 30 lat jej przejdzie i przyzwyczai się do tego. Może. Wątpiła w to, ale mogła próbować, nie?
Zamknęła oczy, wirując wśród magii do muzyki, która grała jedynie w jej głowie. Dawno nie tańczyła, nie miała na to zwyczajnie czasu. Uścisk na dłoni, splecione palce sprawiły jedynie, że lekko się zachwiała, łapiąc mężczyznę drugą dłonią, by zręcznie utrzymać równowagę, niczym na morzu podczas sztormu. Nie zabrała jednak ręki, pozostawiła ją w uścisku, a jak zawsze tak blisko magii, otulona nią, była spokojniejsza. Łagodniejsza. Była bardziej tym dziwnym, kocim dzieckiem, które nie potrzebowało magii przemiany, by podkradać się bezszelestnie i straszyć wszystkich wokół.
- Mmmm! Wczoraj go skończyłam. I nadal boli. – roześmiała się na pytanie, podsuwając lekko bluzkę, by pokazać, że wzór sięgał jeszcze wyżej. – To jest właśnie główny powód, dla którego nie mogę się ubrać cieplej. Każdy ciuch tak okrutnie drażni tatuaż, że mam ochotę go rozdrapać. A przecież nie będę rozwalać wzoru, zwłaszcza że oczywiście nie mogłam sobie ułatwić życia i był robiony metodą śniących, a nie magią. Warto było – i będzie – wycierpieć dla niego, ale kolejny tydzień albo dwa będą koszmarne. – przyznała ze szczerością w głosie, uśmiechając się kątem ust do mężczyzny. Einar zawsze ją jakoś przyciągał. Nie rozumiała tego fenomenu, ale też i nigdy nie próbowała z nim walczyć.
Zwyczajnie… była.
Tu i teraz.
Z Einarem.
Jej pamięć była zawodna, jak to ludzka pamięć zawodna być potrafiła. Po tylu latach pamiętała niewiele, ale zawsze gdzieś z tyłu głowy miała, że choć odpływali, zwiedzali różne porty, jakoś w Midgardzie zawsze mogła spotkać Einara. Był jedyną stałą wśród chaosu morza, chociaż nie wiązała z tą relacją wielkich planów. Cieszyła się, że tu był, ale jednocześnie wiedziała, że któregoś dnia „Amarantine” odpłynie z portu, by nigdy więcej do niego nie wrócić i dokładnie tak się stało. Żałowała, ale życie toczyło się dalej. Nie była stąd.
Ale teraz, w jakiś nagły sposób, musiała się tu odnaleźć. Tak, na własne życzenie. Sama chciała się przeprowadzić do Midgardu, zostać tu na stałe. Wszystko było obce i mimo miesięcy spędzonych w Skandynawii nadal nieznane. Ale Einar… Einar był w jakiś sposób znajomy.
- Hmmm. Chyba masz rację. – roześmiała się szczerze, gdy wytknął jej zalety miasta. – Chociaż jakbyś zobaczył, co się potrafiło dziać na plaży, jak się szamani pogryźli między sobą… nawet brujos – galdrowie – uciekali. – poprawiła się, pierwotnie z odruchu używając ich własnej nazwy. Przyzwyczajenia trudno wyplenić, tu była 4 lata, tam 30. Może za kolejne 30 lat jej przejdzie i przyzwyczai się do tego. Może. Wątpiła w to, ale mogła próbować, nie?
Zamknęła oczy, wirując wśród magii do muzyki, która grała jedynie w jej głowie. Dawno nie tańczyła, nie miała na to zwyczajnie czasu. Uścisk na dłoni, splecione palce sprawiły jedynie, że lekko się zachwiała, łapiąc mężczyznę drugą dłonią, by zręcznie utrzymać równowagę, niczym na morzu podczas sztormu. Nie zabrała jednak ręki, pozostawiła ją w uścisku, a jak zawsze tak blisko magii, otulona nią, była spokojniejsza. Łagodniejsza. Była bardziej tym dziwnym, kocim dzieckiem, które nie potrzebowało magii przemiany, by podkradać się bezszelestnie i straszyć wszystkich wokół.
- Mmmm! Wczoraj go skończyłam. I nadal boli. – roześmiała się na pytanie, podsuwając lekko bluzkę, by pokazać, że wzór sięgał jeszcze wyżej. – To jest właśnie główny powód, dla którego nie mogę się ubrać cieplej. Każdy ciuch tak okrutnie drażni tatuaż, że mam ochotę go rozdrapać. A przecież nie będę rozwalać wzoru, zwłaszcza że oczywiście nie mogłam sobie ułatwić życia i był robiony metodą śniących, a nie magią. Warto było – i będzie – wycierpieć dla niego, ale kolejny tydzień albo dwa będą koszmarne. – przyznała ze szczerością w głosie, uśmiechając się kątem ust do mężczyzny. Einar zawsze ją jakoś przyciągał. Nie rozumiała tego fenomenu, ale też i nigdy nie próbowała z nim walczyć.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Einar Halvorsen
Re: Złote pole Sif Pią 12 Kwi - 20:27
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Nie znał dobrze stałości. Wędrował przez swoje życie z oddechem niepokoju kłębiącym się u nasady karku, z przestrachem świdrującym mu kiście owoców płuc, z posmakiem cudzych ust, zawsze innych, tlącym się na powierzchni rozpalonych zmysłów. Nie znał dobrze stałości, ponieważ stałość nie była przeznaczona dla takich jak on, noszących niedbale wszytą, pokaźną łatę nieludzkiej potworności. Linia szwów wydawała się niemal niewyraźna, miał trudność, aby wyznaczyć ślad, w którym nić przeszywała obydwa materiały. O wiele lepiej, wygodniej, odnajdywał się w pustce, w zaplątanych bezładnie supłach tworzących skrzekliwy chaos, w twarzach układanych w niedbałą, rozmywającą się kaskadami barw mozaikę. Niepewność, brak konsekwencji, stłamszenie ciasnej przestrzeni do tu-i-teraz wysyconego od szeptów, dopełnionego już samą w sobie, drugą obecnością. Bał się zawsze wszystkiego, co mogłoby stać się stałe, wrosnąć jak zagłębiona, perłowa blizna na tkankach przeczulonej duszy. Bał się - a jednak nadal - lgnął, czuł sentyment, chciał absurdalnie powrócić do zakończonej przed latami relacji. Ciekawość i fascynacja przezwyciężyły dudniący jak skrzep wewnątrz serca lęk.
- Wolałaś metodę śniących? - nie ukrywał zdziwienia. Przemaszerował wzrokiem po odsłoniętej membranie jej skóry, wpatrując się we wzór tatuażu. Osoba, która go sporządziła, odznaczała się niewątpliwie talentem. Nie pytał jej z oburzeniem, przyzwyczajony do życia w pełni magicznym mieście, nie interesował się odmienną kulturą i technologią. Były mu najzwyczajniej obce, nigdy nie dążył, aby szczególnie zgłębiać ich zagadnienia, bojąc się dodatkowo reakcji Komisji do Spraw Niemagicznych, gdyby spoufalając się zbyt bardzo, wystawiałby śniących na działanie roztaczanej przez siebie aury.
- Słyszałem, że te magiczne zmieniają się w różny sposób - powiedział. - Magia twórcza daje nam niemal nieskończone możliwości - nie był zbyt obeznany w tatuażach, lecz wiedział, że mogły być ożywiane za pomocą zaklęć z dziedziny magii twórczej, tak samo jak malowane obrazy. Był to jeden z niewielu rodzajów czarów, w jakich mógł czuć się pewnie i dysponował rozległą wiedzą.
Dopiero po krótkiej chwili przypomniał sobie o całej, natężonej bliskości. O jej zawahaniu przy próbie odzyskania równowagi, o dłoniach, osiadających z delikatnością na sylwetce. O zaprzestanym tańcu i o złocistych kłosach wznoszących się niczym grzywa, skutecznie tłumiąc mrok nocy. O tym, jak momentalnie zamarli w zaniechanej pomiędzy sobą odległości, o tym, jak właśnie lekceważyli upływ bezlitosnego czasu. O czymś jeszcze, co właśnie kiełkowało w jego wnętrzu, przyjemnym, ciepłym, co mogło trwać znacznie dłużej.
- Czy przeszkodziłem ci w rytmie? - zapytał półgłosem, z przytykiem lekkiej krnąrności pociągającej za kąciki jego ust. - Nie takie było moje zamierzenie.
- Wolałaś metodę śniących? - nie ukrywał zdziwienia. Przemaszerował wzrokiem po odsłoniętej membranie jej skóry, wpatrując się we wzór tatuażu. Osoba, która go sporządziła, odznaczała się niewątpliwie talentem. Nie pytał jej z oburzeniem, przyzwyczajony do życia w pełni magicznym mieście, nie interesował się odmienną kulturą i technologią. Były mu najzwyczajniej obce, nigdy nie dążył, aby szczególnie zgłębiać ich zagadnienia, bojąc się dodatkowo reakcji Komisji do Spraw Niemagicznych, gdyby spoufalając się zbyt bardzo, wystawiałby śniących na działanie roztaczanej przez siebie aury.
- Słyszałem, że te magiczne zmieniają się w różny sposób - powiedział. - Magia twórcza daje nam niemal nieskończone możliwości - nie był zbyt obeznany w tatuażach, lecz wiedział, że mogły być ożywiane za pomocą zaklęć z dziedziny magii twórczej, tak samo jak malowane obrazy. Był to jeden z niewielu rodzajów czarów, w jakich mógł czuć się pewnie i dysponował rozległą wiedzą.
Dopiero po krótkiej chwili przypomniał sobie o całej, natężonej bliskości. O jej zawahaniu przy próbie odzyskania równowagi, o dłoniach, osiadających z delikatnością na sylwetce. O zaprzestanym tańcu i o złocistych kłosach wznoszących się niczym grzywa, skutecznie tłumiąc mrok nocy. O tym, jak momentalnie zamarli w zaniechanej pomiędzy sobą odległości, o tym, jak właśnie lekceważyli upływ bezlitosnego czasu. O czymś jeszcze, co właśnie kiełkowało w jego wnętrzu, przyjemnym, ciepłym, co mogło trwać znacznie dłużej.
- Czy przeszkodziłem ci w rytmie? - zapytał półgłosem, z przytykiem lekkiej krnąrności pociągającej za kąciki jego ust. - Nie takie było moje zamierzenie.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vaia Cortés da Barros
Re: Złote pole Sif Sob 13 Kwi - 14:35
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Lubiła stałość. Lubiła snuć plany, a potem, po czasie je realizować. Oczywiście zawsze zostawiała miejsce na spontaniczność, na nuty chaosu, bo kot nigdy nie był stały. Chętnie planowała wypad za kilka dni do midgardzkiego lasu, ale kto jej bronił wyskoczyć dzisiaj czy jutro po pracy na całą noc gdzieś. W busz na przykład. I przespać się na drzewie. Albo zrobić jeszcze coś innego. Nie wszystko można było i trzeba było planować. Dzięki temu miało się potem najlepsze wspomnienia, a czasem i znajomych. W końcu zaciągnięcia się na Amarantine nie planowała ani trochę. I co? Dzięki temu poznała Einara. Proste. Chaos był dobry, ale tylko czasem.
Pytanie mężczyzny było w pewien sposób zaskakujące. Większość galdrów czepiała się samego tatuażu, nie wnikając nawet w metodę tworzenia, a jeśli już wniknęli, to burczeli, że „metoda śniących” i takie tam. Vaia nigdy nie miała nic do śniących, żyła wśród nich, najpierw w faweli, a potem te krótkie chwile na Dominikanie. Einar natomiast… on dziwił się chyba samej metodzie jako takiej. Nie oburzał się, tylko… dziwił.
- Jaguara z łopatki też robiłam metodą śniących. Ale też trochę inaczej. – przyznała z lekkim rozbawieniem. Jaguara Einar widział, w końcu ten tatuaż zrobiła całe lata temu, zanim została żeglarzem. – Po prostu poznałam tatuażystę, który robi tylko taką metodą. Ale w sumie to tak, wolę metodę, jak ja to mówię, tradycyjną. No i musisz się wtedy dobrze zastanowić, bo tego się nie da zmienić. Raz zrobisz dziarkę i zostaje z tobą do końca życia. – uśmiechnęła się szeroko. – A na magii twórczej się w sumie nie znam. Ja to bardziej w magię przemiany. – stwierdziła swobodnie, choć ewidentnie oczy jej błysnęły na myśl o magicznych zmianach. Czasem, jak teraz, nagle zdawała sobie sprawę, że w kwestii magii ogranicza ich tylko i wyłącznie wyobraźnia.
- Może jak kiedyś będę robiła następną dziarkę, to magicznie. Nie wiem w sumie. Znaczy – że zrobię następne dziary to akurat wiem, ale nie wiem jeszcze, jakim sposobem. – przez chwilę przemknęło jej przez myśl, że gdyby znalazła sobie innego tatuażystę, Hallbergowi byłoby przykro. Potrząsnęła głową, pozbywając się tej myśli. Bo niby czemu miałoby mu być przykro? Albo jej…? Prychnęła wewnętrznie na myśl o tym i wróciła wzrokiem do Einara. Stał blisko. Trzymał nadal jej rękę, a ona jej nie wyrywała. Nie chciała. Uległa całkiem magii otoczenia, do tego stopnia, że czarne oczy pojaśniały, teraz skrząc się delikatnie kocim złotem. A może było to jedynie odbicie świecących kłosów?
- Zaskoczyłeś mnie tylko. A co, chcesz zatańczyć? – zaśmiała się lekko, z nutkami wyzwania w tonie. Oh bogowie, ile lat nie tańczyła. Chyba odkąd przyjechała do Midgardu. Dużo obcych, dużo tłumów, dużo wszystkiego. Nie było kiedy. Nie było z kim. – Chodź. – nie czekała na odpowiedź, wciągnęła go mocniej w zboże tak, że aż zasłaniało ich oboje. A to, że może robiła coś nieodpowiedniego? Jak zawsze, jak nigdy nie przyszło jej do głowy. Po prostu chciała, obie jej natury chciały, na chociaż kilka chwil poczuć się wolną, nieskrępowaną czymkolwiek. Bez smyczy norm i obaw.
Pytanie mężczyzny było w pewien sposób zaskakujące. Większość galdrów czepiała się samego tatuażu, nie wnikając nawet w metodę tworzenia, a jeśli już wniknęli, to burczeli, że „metoda śniących” i takie tam. Vaia nigdy nie miała nic do śniących, żyła wśród nich, najpierw w faweli, a potem te krótkie chwile na Dominikanie. Einar natomiast… on dziwił się chyba samej metodzie jako takiej. Nie oburzał się, tylko… dziwił.
- Jaguara z łopatki też robiłam metodą śniących. Ale też trochę inaczej. – przyznała z lekkim rozbawieniem. Jaguara Einar widział, w końcu ten tatuaż zrobiła całe lata temu, zanim została żeglarzem. – Po prostu poznałam tatuażystę, który robi tylko taką metodą. Ale w sumie to tak, wolę metodę, jak ja to mówię, tradycyjną. No i musisz się wtedy dobrze zastanowić, bo tego się nie da zmienić. Raz zrobisz dziarkę i zostaje z tobą do końca życia. – uśmiechnęła się szeroko. – A na magii twórczej się w sumie nie znam. Ja to bardziej w magię przemiany. – stwierdziła swobodnie, choć ewidentnie oczy jej błysnęły na myśl o magicznych zmianach. Czasem, jak teraz, nagle zdawała sobie sprawę, że w kwestii magii ogranicza ich tylko i wyłącznie wyobraźnia.
- Może jak kiedyś będę robiła następną dziarkę, to magicznie. Nie wiem w sumie. Znaczy – że zrobię następne dziary to akurat wiem, ale nie wiem jeszcze, jakim sposobem. – przez chwilę przemknęło jej przez myśl, że gdyby znalazła sobie innego tatuażystę, Hallbergowi byłoby przykro. Potrząsnęła głową, pozbywając się tej myśli. Bo niby czemu miałoby mu być przykro? Albo jej…? Prychnęła wewnętrznie na myśl o tym i wróciła wzrokiem do Einara. Stał blisko. Trzymał nadal jej rękę, a ona jej nie wyrywała. Nie chciała. Uległa całkiem magii otoczenia, do tego stopnia, że czarne oczy pojaśniały, teraz skrząc się delikatnie kocim złotem. A może było to jedynie odbicie świecących kłosów?
- Zaskoczyłeś mnie tylko. A co, chcesz zatańczyć? – zaśmiała się lekko, z nutkami wyzwania w tonie. Oh bogowie, ile lat nie tańczyła. Chyba odkąd przyjechała do Midgardu. Dużo obcych, dużo tłumów, dużo wszystkiego. Nie było kiedy. Nie było z kim. – Chodź. – nie czekała na odpowiedź, wciągnęła go mocniej w zboże tak, że aż zasłaniało ich oboje. A to, że może robiła coś nieodpowiedniego? Jak zawsze, jak nigdy nie przyszło jej do głowy. Po prostu chciała, obie jej natury chciały, na chociaż kilka chwil poczuć się wolną, nieskrępowaną czymkolwiek. Bez smyczy norm i obaw.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Einar Halvorsen
Re: Złote pole Sif Sob 13 Kwi - 19:20
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Nigdy nie poznał świata, w którym poruszali się śniący. Nawet, gdy wychowywał się pośród malowniczych alejek Trondheim, ograniczał się przede wszystkim do ulic zamieszkiwanych przez galdrów. Linda zaciskała palce na jego drobnym nadgarstku, wzniecając w nim niemal przykre doznanie bólu, gdy tylko poruszali się w tłumie niemagicznych przechodniów. Zaciskał spierzchnięte usta w zwężoną, milczącą linię, nie rozumiejąc jeszcze, dlaczego ludzie spoglądali na niego z podobną intensywnością. Bał się na początku uwagi, z jaką musiał się mierzyć, skórę miał lepką od wścibskiej, osiadającej na nim koncentracji. Ludzie, obecni dookoła niego, przypominali rój hałaśliwych insektów, chodnik ugniatany krokami wydawał się bezustannie brzęczącym i zatłoczonym ulem. Linda nie obdarzała sympatią śniących i nigdy nie pozwalała mu zgłębiać ich kultury. Czuł, że postępowała w identyczny sposób nie tylko przez wzgląd na posiadaną przez niego genetykę. Wreszcie, kiedy był nastolatkiem, przeprowadził się do Midgardu, by w wolnym czasie uczyć się malarskich tajników magii twórczej pod okiem zaprzyjaźnionego artysty. Z tych wymienionych przyczyn miał dużą trudność, aby zrozumieć, dlaczego ktoś mógł wybierać metodę śniących ponad rozwiązaniami gwarantowanymi przez zaklęcia. Korzystanie z czarów było tak dużym i niesłychanym udogodnieniem, że nie wyobrażał sobie bez niego życia. Vaia z kolei miała całkiem odmienny światopogląd - nie pochodziła z surowej Europy Północnej, a oprócz tego często podróżowała. Podzielane przez nią podejście wzbudzało w nim naturalne zdumienie i ciekawość - nawet, gdy nie umiał pojmować całkowicie podjętych przez nią decyzji, próbował chociaż poznawać w pomniejszym stopniu ich podłoże.
- Na pewno można jakoś ją usunąć - nie wierzył, aby tatuaż mógł zostać z nią na stałe; gdyby tylko przyprawiał ją o znużenie, istniały odpowiednie zaklęcia zdolne pomóc jej w rozwiązaniu powyższej niedogodności. - To nie jest Pieczęć Lokiego - dodał półżarobliwie, przez krótką chwilę zastanawiając się, ile Pieczęci nałożyła Vaia w przeciągu swojej kariery w Kruczej Straży. Drżał o los Laudith, jego przyjaciółki z dzieciństwa, gdyby jej natura ślepca wyszła na jaw, całe, dotychczasowe jej bezpieczeństwo mogłoby opaść w ruinę. Nie chciał, aby padła ofiarą szorstkiej stygmatyzacji, nawet, kiedy wpajano im od dzieciństwa, że była ona potrzebna, mając stanowić ostrzeżenie i nauczkę.
Niedługo później powierzchowne zmartwienia przestały już być istotne - nie odpowiedział jej, nie zdążył, miękko poddając się wdrożonemu przez nią postanowieniu. Zniknęli, niemal zupełnie, wśród labiryntów zboża, ich kłosy muskały płaty odsłoniętej skóry. Czuł bicie własnego serca, przyspieszone w doznaniu wzbierającej w nim ekscytacji, beztroskiej i nierozsądnej. Tańczyli w rytmie melodii, podrygującej w ich głowach, zapominając w interwale poświęconego sobie czasu o wszystkim innym, nawet o tym, że nie zdołali zapamiętać drogi i perspektywy wyjścia z zakleszczającej się dookoła nich scenerii. Sam umiał tańczyć dostatecznie dobrze - nie był wybitny, jednak dotychczasowo nabyte umiejętności pozwalały mu przetrwać podczas wystawianych bankietów.
- Co, jeśli zabłądzimy? - zapytał po dłuższej chwili ze szczyptą prowokacji; ton głosu, podszywany jasną wesołością, jawnie wskazywał na to, że podstawione przy niej rozważanie nie było dla niego żadnym, intensywnym zmartwieniem. Trwał - tu i teraz - igrając w epizodzie ich spotkania.
- Na pewno można jakoś ją usunąć - nie wierzył, aby tatuaż mógł zostać z nią na stałe; gdyby tylko przyprawiał ją o znużenie, istniały odpowiednie zaklęcia zdolne pomóc jej w rozwiązaniu powyższej niedogodności. - To nie jest Pieczęć Lokiego - dodał półżarobliwie, przez krótką chwilę zastanawiając się, ile Pieczęci nałożyła Vaia w przeciągu swojej kariery w Kruczej Straży. Drżał o los Laudith, jego przyjaciółki z dzieciństwa, gdyby jej natura ślepca wyszła na jaw, całe, dotychczasowe jej bezpieczeństwo mogłoby opaść w ruinę. Nie chciał, aby padła ofiarą szorstkiej stygmatyzacji, nawet, kiedy wpajano im od dzieciństwa, że była ona potrzebna, mając stanowić ostrzeżenie i nauczkę.
Niedługo później powierzchowne zmartwienia przestały już być istotne - nie odpowiedział jej, nie zdążył, miękko poddając się wdrożonemu przez nią postanowieniu. Zniknęli, niemal zupełnie, wśród labiryntów zboża, ich kłosy muskały płaty odsłoniętej skóry. Czuł bicie własnego serca, przyspieszone w doznaniu wzbierającej w nim ekscytacji, beztroskiej i nierozsądnej. Tańczyli w rytmie melodii, podrygującej w ich głowach, zapominając w interwale poświęconego sobie czasu o wszystkim innym, nawet o tym, że nie zdołali zapamiętać drogi i perspektywy wyjścia z zakleszczającej się dookoła nich scenerii. Sam umiał tańczyć dostatecznie dobrze - nie był wybitny, jednak dotychczasowo nabyte umiejętności pozwalały mu przetrwać podczas wystawianych bankietów.
- Co, jeśli zabłądzimy? - zapytał po dłuższej chwili ze szczyptą prowokacji; ton głosu, podszywany jasną wesołością, jawnie wskazywał na to, że podstawione przy niej rozważanie nie było dla niego żadnym, intensywnym zmartwieniem. Trwał - tu i teraz - igrając w epizodzie ich spotkania.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vaia Cortés da Barros
Re: Złote pole Sif Pią 19 Kwi - 12:32
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Magia ułatwiała wiele rzeczy, ale jednocześnie mogła utrudniać pewne kwestie. Kochała swoją umiejętność zmiany w kocie stworzenie, ale czasem było to upierdliwe, gdy wewnętrzne zwierzę wyolbrzymiało cechy, których wcześniej nie miała. Albo miała, tylko wytłumione? Magiczne geny mogły sporo utrudniać - patrz chociażby taki berserk - ale też i ułatwiać, jak na przykład artystyczne umiejętności fossegrimów. Tak samo było ze śniącymi, tylko oni zamiast magii mieli technologię. Czasem Vaia zwykła twierdzić, gdy była w jakimś takim parszywym nastroju, że to ból właśnie mówił, że żyjesz i pozwalał odróżnić jawę od snu. Ale do takich tekstów musiała mieć naprawdę podły humor, zwykle po prostu do bólu była przyzwyczajona. A coś, co osiągało się wysiłkiem doceniało się trochę bardziej, przynajmniej tak uważała. Technologia śniących natomiast była dla niej fascynująca. To, że przeważnie nie działała w Midgardzie to już trudno. Ale kino śniących, ich TV albo telefony... Nikt jej nie wmówi, że telefon nie był lepszy od wiewiórek. Albo te takie radiowe komunikatory pozwalające na rozmowę na odległość w czasie rzeczywistym i bez upierdliwości wiewiórek - nawet jeśli Héctor był kochany, to jednak upierdliwy. Choć nie zamieniłaby swojej magii na technologię, co to, to nie, nie było nawet takiej opcji.
- Zasadniczo nie można. Chyba, że wytniesz sobie skórę. Przynajmniej według śniących. Magia pewnie by jakoś dała sobie radę, ale... Po co? Nie po to robiłam dziarę, by ją usuwać. Jedyny minus jest taki, że kolory blakną i jaguara chyba będę musiała poprawić. Przynajmniej nie jest duży, bo ten robiłam na dwa razy i bolało okrutnie. Śniący mają takie specjalne maszynki... - urwała, nagle delikatnie zmieszana. - Wiesz, jeśli cię zanudzam czy coś, to mi powiedz. Żyłam wśród śniących, u nas w faweli magia przeplatała się z technologią, nie było nawet jak odseparować brujos od zwykłych ludzi. Więc chociaż magia podstawą, to wiesz. Trochę pamiętam tamte rzeczy. - uśmiechnęła się całkiem nieśmiało. Zdawała sobie sprawę, że jak już się rozgadała na jakiś temat, to potrafiła tak długo i niekoniecznie każdy chciał tego słuchać. - No nie jest, to prawda. I zdecydowanie jest ładniejszy niż ona. - puściła oczko Einarowi, nie zagłębiając się mocniej w ten temat. Miała trochę Pieczęci Lokiego na koncie, miała też kilka oznaczeń dla ślepców z Kartelu. Taki miała zawód, najbardziej szczęśliwa była, gdy można było przestępcę zamknąć i odizolować od społeczeństwa. Chociaż takiego Jaski było jej akurat żal, świat nie był aż tak czarno-biały, a szara strefa była tym, co znała najlepiej.
Teraz jednak to nie miało znaczenia. Ślepcy, przestępcy, praca, wszystko poszło gdzieś na bok, gdy ciągnęła Einara za sobą głębiej w roślinki. Może to nie było rozsądne, może powinna wykazać sobą więcej jakiejś takiej odpowiedzialności, ale właśnie nie chciała być odpowiedzialna. I była bardziej niż szczęśliwa, gdy Einar tańczył razem z nią, tak samo beztrosko, jak dawno dawno temu, gdy jej odpowiedzialność była o wiele, wiele mniejsza.
- Zostawiłam tam kurtkę i torbę. Znajdę po zapachu. - odparła bez najmniejszego wahania. - A co, boisz się ze mną zgubić? - oparła obie ręce o ramiona mężczyzny, śmiejąc się cicho. To nie tak, że go prowokowała do czegokolwiek. Wcale tego nie robiła. Żartowała sobie, może rzucała mu delikatne wyzwanie, żeby faktycznie się zgubić, ale nie było w tym niczego więcej, żadnego dodatkowego podtekstu. Vaia już dawno nauczyła się nie oczekiwać zbyt wiele, wystarczyła jej obecność Halvorsena i przelotny dotyk, który chyba mu nie przeszkadzał.
- Zasadniczo nie można. Chyba, że wytniesz sobie skórę. Przynajmniej według śniących. Magia pewnie by jakoś dała sobie radę, ale... Po co? Nie po to robiłam dziarę, by ją usuwać. Jedyny minus jest taki, że kolory blakną i jaguara chyba będę musiała poprawić. Przynajmniej nie jest duży, bo ten robiłam na dwa razy i bolało okrutnie. Śniący mają takie specjalne maszynki... - urwała, nagle delikatnie zmieszana. - Wiesz, jeśli cię zanudzam czy coś, to mi powiedz. Żyłam wśród śniących, u nas w faweli magia przeplatała się z technologią, nie było nawet jak odseparować brujos od zwykłych ludzi. Więc chociaż magia podstawą, to wiesz. Trochę pamiętam tamte rzeczy. - uśmiechnęła się całkiem nieśmiało. Zdawała sobie sprawę, że jak już się rozgadała na jakiś temat, to potrafiła tak długo i niekoniecznie każdy chciał tego słuchać. - No nie jest, to prawda. I zdecydowanie jest ładniejszy niż ona. - puściła oczko Einarowi, nie zagłębiając się mocniej w ten temat. Miała trochę Pieczęci Lokiego na koncie, miała też kilka oznaczeń dla ślepców z Kartelu. Taki miała zawód, najbardziej szczęśliwa była, gdy można było przestępcę zamknąć i odizolować od społeczeństwa. Chociaż takiego Jaski było jej akurat żal, świat nie był aż tak czarno-biały, a szara strefa była tym, co znała najlepiej.
Teraz jednak to nie miało znaczenia. Ślepcy, przestępcy, praca, wszystko poszło gdzieś na bok, gdy ciągnęła Einara za sobą głębiej w roślinki. Może to nie było rozsądne, może powinna wykazać sobą więcej jakiejś takiej odpowiedzialności, ale właśnie nie chciała być odpowiedzialna. I była bardziej niż szczęśliwa, gdy Einar tańczył razem z nią, tak samo beztrosko, jak dawno dawno temu, gdy jej odpowiedzialność była o wiele, wiele mniejsza.
- Zostawiłam tam kurtkę i torbę. Znajdę po zapachu. - odparła bez najmniejszego wahania. - A co, boisz się ze mną zgubić? - oparła obie ręce o ramiona mężczyzny, śmiejąc się cicho. To nie tak, że go prowokowała do czegokolwiek. Wcale tego nie robiła. Żartowała sobie, może rzucała mu delikatne wyzwanie, żeby faktycznie się zgubić, ale nie było w tym niczego więcej, żadnego dodatkowego podtekstu. Vaia już dawno nauczyła się nie oczekiwać zbyt wiele, wystarczyła jej obecność Halvorsena i przelotny dotyk, który chyba mu nie przeszkadzał.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Einar Halvorsen
Re: Złote pole Sif Sob 27 Kwi - 1:26
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Czas stracił poważną wartość, rozsypał się gdzieś pomiędzy oddechami i zgniatającą się pięścią ożywionego serca. Zagubił się w galaktykach źrenic, w spojrzeniach szczodrych, szerokich, rozdętych wzbierającą we wnętrzu ekscytacją. Był przekonany, że ich melodia istnieje, nawet, jeśli pozornie nie drżała mu jeszcze w uszach, nawet, kiedy otulał ich wytłumiony szum uśpionego miasta i szelest kłosów pochylających się pod nieznaną, stworzoną przez intuicję choreografią ich ciał. Był przekonany, że ich melodia istnieje - miała drżenia nostalgii, otrząsnęła się z kurzu wcześniejszego zapomnienia. Nawet, jeśli szczegóły zatarły się, wydeptane przemarszem kolejnych lat, nosił w sobie świadomość, że czuł się w jej towarzystwie dobrze, tak samo wcześniej jak teraz. Lgnął podświadomie do niej, wiedziony nie tylko czystą, odwiecznie głodną ciekawością. Nie nazwał dokładnie wszystkich, dryfujących w umyśle odczuć. Jeszcze ich nie nazywał.
Bawili się, wprost beztrosko, bez żadnych skaleczeń zmartwień, bez nasączonych sińców rozczarowań. Liczył się teraz uśmiech, liczyła się zagnieżdżona, przeciwległa obecność. Płynne, wdrożone ruchy, gracja ich tańca, zupełnie, jakby spotkali się na nieznanym przyjęciu. Powoli, z premedytacją składali przeszłość na barkach ponownego spotkania. Wcześniej o niej nie myślał, podsumował relację, jaka ich połączyła, w charakterze zakończonego rozdziału. Wcześniej o niej nie myślał, a dzisiaj myślał zbyt dużo, zbyt intensywnie, zbyt śmiało. Powietrze w zawężonym dystansie przylgnęło mu do sylwetki. Przyjemnie ciężkie napięcie naparło mu na świadomość.
Jest chciwy. Wie, że jest zawsze chciwy, spragniony wszystkich momentów, spragniony cudzej bliskości, spragniony szczodrej uwagi. Jego instynkty każą mu kroczyć dalej, są zbyt zaborcze, by powściągliwie osadzić się w jednym miejscu. Uświadamia znów sobie, jak niewiele pamięta o niej i o jej ciele - oraz jak wiele chciałby sobie przypomnieć. Jej dłonie, wsparte na jego barkach, zawężają odległość. Przestają tańczyć - wesołość, przebijająca się przez kobiecy głos, jest zupełnie niewinna. On sam usiłuje bez żadnych oczekiwań, jak zawsze, podejść do kiełkującej znajomości. Równocześnie, jak zawsze, poddaje się intuicji. Przewrotna, demoniczna natura chce tylko więcej i więcej.
- Niekoniecznie - odpowiada, rozciąga wargi w uśmiechu. Przechyla się w jej kierunku niemal z poufałością, twarz naprzeciwko twarzy, tak, jakby wkrótce chciał jej powierzyć skrzętnie skrywany sekret. Problem polegał na tym, że nie bał się nigdy zgubić. Nie bał się różnych błędów, tych, które przecież powielał w przeciągu całej swojej dotychczasowej dorosłości. Mógł się z nią zgubić, dzisiaj - zobaczyć, w jakim kierunku poprowadzą ich kroki. Mógł się teraz przekonać.
- Jeszcze chwila i uznam to za wspaniały pomysł - kontynuuje, drocząc się z rozbawieniem; jedną z dłoni dosięga jej policzka, przesuwa opuszkami palców, delikatnie, po obrysie jej żuchwy. Nie umiał powstrzymać pytań - o tym, jakie były jej usta, czy przypomniałby sobie, przypomniał o wiele więcej, gdyby nakrył je nierozważnym pocałunkiem. Na razie wyłącznie igrał z prężącą się sytuacją, z napięciem, które wprost nieuchronnie zjawiło się między nimi. Nie umiał postąpić w inny, bardziej rozsądny sposób. Nigdy nie postępował.
Bawili się, wprost beztrosko, bez żadnych skaleczeń zmartwień, bez nasączonych sińców rozczarowań. Liczył się teraz uśmiech, liczyła się zagnieżdżona, przeciwległa obecność. Płynne, wdrożone ruchy, gracja ich tańca, zupełnie, jakby spotkali się na nieznanym przyjęciu. Powoli, z premedytacją składali przeszłość na barkach ponownego spotkania. Wcześniej o niej nie myślał, podsumował relację, jaka ich połączyła, w charakterze zakończonego rozdziału. Wcześniej o niej nie myślał, a dzisiaj myślał zbyt dużo, zbyt intensywnie, zbyt śmiało. Powietrze w zawężonym dystansie przylgnęło mu do sylwetki. Przyjemnie ciężkie napięcie naparło mu na świadomość.
Jest chciwy. Wie, że jest zawsze chciwy, spragniony wszystkich momentów, spragniony cudzej bliskości, spragniony szczodrej uwagi. Jego instynkty każą mu kroczyć dalej, są zbyt zaborcze, by powściągliwie osadzić się w jednym miejscu. Uświadamia znów sobie, jak niewiele pamięta o niej i o jej ciele - oraz jak wiele chciałby sobie przypomnieć. Jej dłonie, wsparte na jego barkach, zawężają odległość. Przestają tańczyć - wesołość, przebijająca się przez kobiecy głos, jest zupełnie niewinna. On sam usiłuje bez żadnych oczekiwań, jak zawsze, podejść do kiełkującej znajomości. Równocześnie, jak zawsze, poddaje się intuicji. Przewrotna, demoniczna natura chce tylko więcej i więcej.
- Niekoniecznie - odpowiada, rozciąga wargi w uśmiechu. Przechyla się w jej kierunku niemal z poufałością, twarz naprzeciwko twarzy, tak, jakby wkrótce chciał jej powierzyć skrzętnie skrywany sekret. Problem polegał na tym, że nie bał się nigdy zgubić. Nie bał się różnych błędów, tych, które przecież powielał w przeciągu całej swojej dotychczasowej dorosłości. Mógł się z nią zgubić, dzisiaj - zobaczyć, w jakim kierunku poprowadzą ich kroki. Mógł się teraz przekonać.
- Jeszcze chwila i uznam to za wspaniały pomysł - kontynuuje, drocząc się z rozbawieniem; jedną z dłoni dosięga jej policzka, przesuwa opuszkami palców, delikatnie, po obrysie jej żuchwy. Nie umiał powstrzymać pytań - o tym, jakie były jej usta, czy przypomniałby sobie, przypomniał o wiele więcej, gdyby nakrył je nierozważnym pocałunkiem. Na razie wyłącznie igrał z prężącą się sytuacją, z napięciem, które wprost nieuchronnie zjawiło się między nimi. Nie umiał postąpić w inny, bardziej rozsądny sposób. Nigdy nie postępował.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vaia Cortés da Barros
Re: Złote pole Sif Sob 27 Kwi - 17:05
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Melodia była wszędzie, powiedziałby jakiś artysta, można ją było złowić, jeśli tylko się chciało. Vaia nie była artystką, umiała tylko lepiej czy gorzej śpiewać, ale była dzika. W tym konkretnym momencie była dzikim stworzeniem, tańczącym na plaży do rytmu bębnów, do melodii, którą każdy słyszał inaczej, dopasowywał się do niej wedle własnego uznania. I właśnie w tej chwili, na ten jeden moment, Einar słyszał dokładnie to samo co ona, w beztrosce kroków, w wirze ciał i lekkich gestów, ale przede wszystkim w zapomnieniu. Bo to właśnie Wysłanniczka zrobiła, zapomniała. Zapomniała o dzielącej ich przepaści lat. O przepaści pochodzenia. Zapomniała o obcości, która miała prawo wkraść się między nich po takim czasie. Teraz myślami była na pewnej plaży, razem z Halvorsenem, a ta konkretna plaża w ten konkretny dzień nie dyskryminowała nikogo, wszyscy byli tam równi dla magii.
I teraz też tak było.
Wśród złocistych kłosów Vaia czuła się po prostu na miejscu, jakby tu po prostu pasowała. Jakby na tę chwilę nie miało znaczenia, że wywędrowała na inny kontynent do zupełnie innego kraju. Nie myślała teraz o tym, pozwalała odpłynąć wszystkiemu gdzieś w dal, zostawić za sobą, jak zostawiała Brazylię i Lucasa wchodząc na pokład „Amarantine”. Dystans nie miał znaczenia, ani lat ani drogi, przez te kilka momentów czuła się dokładnie tak, jak wtedy, gdy schodziła na ląd, kierując się do karczmy, by napić się i zjeść czegoś, co nie było złowioną rybą. To były śmieszne czasy, lubiła je w jakiś sposób. Tak po prostu lubiła. Nie oczekiwała teraz od Einara czegokolwiek, spotkanie było zbyt przypadkowe, zbyt nagłe, by mogła czegokolwiek oczekiwać, ale jednocześnie cieszyła się z każdego okruchu wspomnień, który wracał do niej z każdym momentem.
Nie dało się ukryć, że się zdyszała tym wirowaniem, śmiejąc się cicho, gdy się zatrzymali. W jej oczach odbijało się światło kłosów, ale także czysta, niezmącona radość. Pewnie powinna zabrać dłonie, ale nie zabrała, nie przejmując się zmniejszeniem dystansu. Vaia rzadko patrzyła na gesty z podtekstami, przyjmując je takimi, jakimi były, jednocześnie będąc jednak bardziej swobodna, niż niektórzy uznawaliby to za stosowne. Brała całą sobą, chłonęła dotyk, ale jednocześnie oddawała kilkukrotnie więcej, bo taka była.
- To dobrze. Bo ja się nie gubię. Chyba, że chcę. – stwierdza bez namysłu, uśmiechając się najszerzej jak się da, kiedy Einar nachylił się nad nią. Był… blisko. Przystojny jak zawsze. Jak zawsze przyciągający, niczym magnes, potrafiący skierować myśli tam, gdzie nie trzeba. Ale przecież taki był zawsze, budził wspomnienia, uśpione na dnie umysłu. Nic się nie zmieniło.
- Okey. To chodź. Pójdziemy się zgubić. – nie ma żadnego wahania w jej słowach. Żadnej chwili namysłu, chcemy, to się zgubmy, nikt nas nie szuka, nikt nie czeka… przynajmniej nie na nią. Ale na Einara też nie, sam jej to przecież powiedział. Więc czemu miałaby tego nie zrobić? Na chwilę przymyka oczy, czując delikatny dotyk na skórze. Z jej ust ucieka miękkie westchnięcie, trochę zaskoczone, ale nie da się ukryć, że trochę za tym tęskniła. Za bliskością, o którą tak bardzo jej trudno. Nie zadaje sobie jednak pytań, czy powinna, czy to dobre. Pozwala sobie poczuć delikatne, ale znajome napięcie.
- Potem zawołamy strażników, żeby nas znaleźli. – wykrzywia ze śmiechem wargi, wyobrażając sobie tę scenę i zaczyna cicho się śmiać. Ale nie stać jej na to, by się odsunąć, by uciec. Taniec zszedł na bok, na dalszy plan, a w ciele obudziło się przyjemne ciepło. Czuje się uwodzona. Chyba. To dziwne uczucie, mało znane.
I teraz też tak było.
Wśród złocistych kłosów Vaia czuła się po prostu na miejscu, jakby tu po prostu pasowała. Jakby na tę chwilę nie miało znaczenia, że wywędrowała na inny kontynent do zupełnie innego kraju. Nie myślała teraz o tym, pozwalała odpłynąć wszystkiemu gdzieś w dal, zostawić za sobą, jak zostawiała Brazylię i Lucasa wchodząc na pokład „Amarantine”. Dystans nie miał znaczenia, ani lat ani drogi, przez te kilka momentów czuła się dokładnie tak, jak wtedy, gdy schodziła na ląd, kierując się do karczmy, by napić się i zjeść czegoś, co nie było złowioną rybą. To były śmieszne czasy, lubiła je w jakiś sposób. Tak po prostu lubiła. Nie oczekiwała teraz od Einara czegokolwiek, spotkanie było zbyt przypadkowe, zbyt nagłe, by mogła czegokolwiek oczekiwać, ale jednocześnie cieszyła się z każdego okruchu wspomnień, który wracał do niej z każdym momentem.
Nie dało się ukryć, że się zdyszała tym wirowaniem, śmiejąc się cicho, gdy się zatrzymali. W jej oczach odbijało się światło kłosów, ale także czysta, niezmącona radość. Pewnie powinna zabrać dłonie, ale nie zabrała, nie przejmując się zmniejszeniem dystansu. Vaia rzadko patrzyła na gesty z podtekstami, przyjmując je takimi, jakimi były, jednocześnie będąc jednak bardziej swobodna, niż niektórzy uznawaliby to za stosowne. Brała całą sobą, chłonęła dotyk, ale jednocześnie oddawała kilkukrotnie więcej, bo taka była.
- To dobrze. Bo ja się nie gubię. Chyba, że chcę. – stwierdza bez namysłu, uśmiechając się najszerzej jak się da, kiedy Einar nachylił się nad nią. Był… blisko. Przystojny jak zawsze. Jak zawsze przyciągający, niczym magnes, potrafiący skierować myśli tam, gdzie nie trzeba. Ale przecież taki był zawsze, budził wspomnienia, uśpione na dnie umysłu. Nic się nie zmieniło.
- Okey. To chodź. Pójdziemy się zgubić. – nie ma żadnego wahania w jej słowach. Żadnej chwili namysłu, chcemy, to się zgubmy, nikt nas nie szuka, nikt nie czeka… przynajmniej nie na nią. Ale na Einara też nie, sam jej to przecież powiedział. Więc czemu miałaby tego nie zrobić? Na chwilę przymyka oczy, czując delikatny dotyk na skórze. Z jej ust ucieka miękkie westchnięcie, trochę zaskoczone, ale nie da się ukryć, że trochę za tym tęskniła. Za bliskością, o którą tak bardzo jej trudno. Nie zadaje sobie jednak pytań, czy powinna, czy to dobre. Pozwala sobie poczuć delikatne, ale znajome napięcie.
- Potem zawołamy strażników, żeby nas znaleźli. – wykrzywia ze śmiechem wargi, wyobrażając sobie tę scenę i zaczyna cicho się śmiać. Ale nie stać jej na to, by się odsunąć, by uciec. Taniec zszedł na bok, na dalszy plan, a w ciele obudziło się przyjemne ciepło. Czuje się uwodzona. Chyba. To dziwne uczucie, mało znane.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Einar Halvorsen
Re: Złote pole Sif Nie 28 Kwi - 10:57
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Łudził się, że nie pragnął gromady uważnych spojrzeń, powtarzał, że w zupełności przywyknął do cudzego skupienia dryfującego słodką, gęstą intensywnością jak fala przyziemnej chmury. W wyobrażeniach strząsał z ramion ich wzrok, tak jak strząsa się pył zaprószony na powierzchnię marynarki. Mylił się - potrzebował ich, prędzej czy później lgnąc i próbując zetrzeć powłokę samotności, na chwilę, na krótki moment, na zapomnienie przedzierające się przez zwężony dystans ścieżkami ciężkich oddechów. Potrzebował drugiej obecności, potrzebował oddania, ponieważ dokładnie taka była jego natura, natura odmieńca, demona, który uśmiechem wytrącał z równowagi rozsądek, który namawiał do wyrzucenia na głos tych wszystkich pragnień, jakie dotychczas bano się wypowiedzieć przy drugim, przyjemnie drażniącym towarzystwie. Kobiety szukały w nim tego, czego nie okazali im mężowie, mężczyźni, upojeni przeczuciem i parzącą obsesją, sądzili, że w konstelacji spędzonych wspólnie momentów należał wyłącznie do nich, każde z nich pozwalało sobie na więcej, o wiele więcej niż w innych, podobnych okolicznościach. Był jednak głównie samotny - samotny był jego dom, piękny i pusty, kupiony w zamian za pieniądze z rozwijanej kariery, samotne było jego życie, życie porzuconego świadomie, kukułczego pisklęcia, które nie było w stanie odnaleźć się w innym gnieździe, którego dwoista, pozszywana z dwóch gatunków natura, budziła ogromny lęk. Dzisiaj umiał poprawnie nazwać przymglone wizje obejmujące umysł, dzisiaj, przystając naprzeciw Vai, z opuszką palca błądzącą po pergaminie fizjonomii, dosięgającą kącika jej ust, wiedział, że chce zatrzymać jej obecność na dłużej. Niekoniecznie chce odkryć to, co złączyło ich wcześniej - próbował zobaczyć to, co przybliży ich dzisiaj. Wiedział, że był zgubiony, wiedział, że mógł domagać się, by została przy nim wyłącznie z samolubnego kaprysu. Wiedział, że nie miał wyjścia, gdy każda z iskier emocji rozświetlała się przenikliwą łuną na firmamencie jego świadomości. Chciał więcej i szukał więcej. Taniec tworzył preludium.
- Nie będzie takiej potrzeby - uśmiech wychylił się, ponownie odginając obrysy czerwieni warg. Pewność, z którą wypowiadał te słowa, okazała się zarazem wrażliwa i delikatna, spisana przejętym szeptem dostępnym jedynie dla nich. Dostrzegał ślad jej reakcji, wychwycił, że nie oddala się, nie ucieka spod pierwszych muśnięć dotyku. Trzymał czar na napiętej do swoich granic smyczy, czuł, że w najbliższym czasie mógł wymknąć się spod kontroli i rzucić pędem przed siebie.
- Wolałbym, aby najbliższy moment - wtrącił - należał wyłącznie do nas - zuchwałość, którą przejawiał, nie była pozornie groźna. Kładła się najzupełniej miękko, przekonana, że może znaleźć dla siebie odwzajemnienie. Bez większych dawek pośpiechu przysunął się do jej twarzy, obejmując jej usta pierwszym zaproszeniem pocałunku - pierwszym od dłuższego czasu, od chwil, kiedy wypływała w nieznane, pofałdowane krajobrazy mórz oraz oceanów.
- Nie będzie takiej potrzeby - uśmiech wychylił się, ponownie odginając obrysy czerwieni warg. Pewność, z którą wypowiadał te słowa, okazała się zarazem wrażliwa i delikatna, spisana przejętym szeptem dostępnym jedynie dla nich. Dostrzegał ślad jej reakcji, wychwycił, że nie oddala się, nie ucieka spod pierwszych muśnięć dotyku. Trzymał czar na napiętej do swoich granic smyczy, czuł, że w najbliższym czasie mógł wymknąć się spod kontroli i rzucić pędem przed siebie.
- Wolałbym, aby najbliższy moment - wtrącił - należał wyłącznie do nas - zuchwałość, którą przejawiał, nie była pozornie groźna. Kładła się najzupełniej miękko, przekonana, że może znaleźć dla siebie odwzajemnienie. Bez większych dawek pośpiechu przysunął się do jej twarzy, obejmując jej usta pierwszym zaproszeniem pocałunku - pierwszym od dłuższego czasu, od chwil, kiedy wypływała w nieznane, pofałdowane krajobrazy mórz oraz oceanów.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vaia Cortés da Barros
Re: Złote pole Sif Sro 1 Maj - 13:50
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
W natłoku spraw, w gąszczu wydarzeń i wśród pędzącego czasu łatwo było się zgubić i zapomnieć o tym, że czasem i ona sama czegoś potrzebowała. Zwykłego towarzystwa, czasem po prostu uwagi, a czasami, bardzo, bardzo rzadko, by ktoś spojrzał na nią jak na kobietę, a nie jak na gliniarza, choć tak naprawdę to była rzecz, za którą po prostu nauczyła się nie tęsknić. O wiele bardziej ceniła sobie towarzystwo osób, którzy akceptowali jej dziwactwa i okazjonalną potrzebę przytulenia i szeroko pojętego dotyku. Bądź co bądź nie była aż tak nieczuła, jak mogło to wyglądać gdzieś z boku.
Ale czasem uświadamiała sobie te potrzeby, z wielką siłą faktu, jak rzadko były w pełni zaspokajane. Jak bardzo trzymała je na wewnętrznej smyczy, czasem jeszcze mocniejszej niż gdy trzymała kota, by tylko nie stracić tego, co już miała. Mając w perspektywie dostać więcej i potencjalnie stracić to, co miała, wolała nie brać więcej. Tylko w chwili, gdy Einar przesuwał palcem po jej policzku, zahaczając o kącik ust, trudno było pamiętać o takich rzeczach. Trudno było nie myśleć o tym, jakby było poczuć więcej tego dotyku, trochę więcej bliskości. Nie uciekła, nie odsunęła się, ale wcale a wcale nie była przekonana, czy dobrze robi. To nie było tak, że zostawała w Midgardzie na kilka dni, wypływając potem na całe tygodnie. Teraz była tu na stałe, a to zmieniało bardzo wiele rzeczy.
- Jesteś pewny? - w jej głosie brzmiały nutki rozbawienia, ale podszyte nagłą niepewnością. Einar nigdy nie oczekiwał więcej, niż mogła dać, nigdy nie pragnął deklaracji, zadowalając się tylko tymi krótkimi wspólnymi chwilami, ale Vaia nie była pewna, czy nadal potrafiła tak, jak wtedy. Mimo wszystko gwałtowne rozstanie z Sarnai zmieniło kilka rzeczy, odmieniło jej postrzeganie niektórych kwestii. Ale jednocześnie nie potrafiła i nie chciała uciec spod dłoni Halvorsena, bo nieśmiało budził pragnienia, których sama nie była w stanie zaspokoić, które zawsze zostawiały pewien niedosyt.
- Póki nie zawołamy i tak nikt tu nie przyjdzie. - szepnęła, nie odrywając spojrzenia czarnych tęczówek od tych charakterystycznie zmiennych tęczówek Einara. Zresztą mówiła prawdę, ukryci wśród wysokich kłosów byli z zewnątrz niewidoczni, nawet gdyby ktoś postanowił przejść tamtejszymi ścieżkami. Zaraz potem z jej ust uciekło miękkie westchnięcie, stłumione dotykiem drugich warg, miękkim, kuszącym i bardzo trudnym w odepchnięciu. Chyba nawet nie chciała go odpychać. Zresztą co mogło się stać, wszak był to tylko jeden pocałunek, a jaką krzywdę mógłby wyrządzić jeden niewinny całus? Oparła obie dłonie o jego pierś, przyciskając usta do jego ust w nieco mocniejszy sposób, choć jedynie na chwilę. Zaraz potem odsunęła się, tylko o milimetry, targana wątpliwościami. Mózg analizował sytuację, wahał się i nie był pewny, co dalej powinien zrobić.
Ale czasem uświadamiała sobie te potrzeby, z wielką siłą faktu, jak rzadko były w pełni zaspokajane. Jak bardzo trzymała je na wewnętrznej smyczy, czasem jeszcze mocniejszej niż gdy trzymała kota, by tylko nie stracić tego, co już miała. Mając w perspektywie dostać więcej i potencjalnie stracić to, co miała, wolała nie brać więcej. Tylko w chwili, gdy Einar przesuwał palcem po jej policzku, zahaczając o kącik ust, trudno było pamiętać o takich rzeczach. Trudno było nie myśleć o tym, jakby było poczuć więcej tego dotyku, trochę więcej bliskości. Nie uciekła, nie odsunęła się, ale wcale a wcale nie była przekonana, czy dobrze robi. To nie było tak, że zostawała w Midgardzie na kilka dni, wypływając potem na całe tygodnie. Teraz była tu na stałe, a to zmieniało bardzo wiele rzeczy.
- Jesteś pewny? - w jej głosie brzmiały nutki rozbawienia, ale podszyte nagłą niepewnością. Einar nigdy nie oczekiwał więcej, niż mogła dać, nigdy nie pragnął deklaracji, zadowalając się tylko tymi krótkimi wspólnymi chwilami, ale Vaia nie była pewna, czy nadal potrafiła tak, jak wtedy. Mimo wszystko gwałtowne rozstanie z Sarnai zmieniło kilka rzeczy, odmieniło jej postrzeganie niektórych kwestii. Ale jednocześnie nie potrafiła i nie chciała uciec spod dłoni Halvorsena, bo nieśmiało budził pragnienia, których sama nie była w stanie zaspokoić, które zawsze zostawiały pewien niedosyt.
- Póki nie zawołamy i tak nikt tu nie przyjdzie. - szepnęła, nie odrywając spojrzenia czarnych tęczówek od tych charakterystycznie zmiennych tęczówek Einara. Zresztą mówiła prawdę, ukryci wśród wysokich kłosów byli z zewnątrz niewidoczni, nawet gdyby ktoś postanowił przejść tamtejszymi ścieżkami. Zaraz potem z jej ust uciekło miękkie westchnięcie, stłumione dotykiem drugich warg, miękkim, kuszącym i bardzo trudnym w odepchnięciu. Chyba nawet nie chciała go odpychać. Zresztą co mogło się stać, wszak był to tylko jeden pocałunek, a jaką krzywdę mógłby wyrządzić jeden niewinny całus? Oparła obie dłonie o jego pierś, przyciskając usta do jego ust w nieco mocniejszy sposób, choć jedynie na chwilę. Zaraz potem odsunęła się, tylko o milimetry, targana wątpliwościami. Mózg analizował sytuację, wahał się i nie był pewny, co dalej powinien zrobić.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Einar Halvorsen
Re: Złote pole Sif Nie 5 Maj - 18:14
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Czym jest zdrowy rozsądek?
Poczciwym głosem wiodącym po niepojętych ścieżkach? Stróżem, który pilnuje przed roztrzaskaniem dobytku konsekwencji? Ocaleniem? Przeszkodą?
Przeszkodą. Rozsądek to zbędny ciężar umocowany do wyniosłości jego barków. Rozsądek to zbiór przykazań, według tyrady których powinno wyglądać jego życie (a nie wygląda, dryfując w odmienny sposób). Rozsądek to przeciwieństwo jego aury unoszącej się ponad ciałem jak gęste opary toksyn. Rozsądek nie popiera jego obecnych myśli, rozsądek nie przyklaskuje jego gestom. Rozsądek siedzi stłamszony, w milczącym odosobnieniu, jak samotny rozbitek. Rozsądek jest nieistotny.
Na ustach tańczy mu dotyk, wiruje płytko wspomnienie, jeszcze żywe i ciepłe - wspomnienie ich pocałunku. Krótka przyjemność chwili, wargi dosięgające do przeciwległych warg, preludium skrzętnie ukrytej łapczywości. To nie wystarcza. Tacy jak on potrzebują za każdym razem o wiele - i jeszcze - więcej, po powierzonym palcu najchętniej zagarną duszę, nie tylko powierzchnię ręki. Nie może w danym momencie pozbyć się łapczywego pragnienia, aby Vaia na nowo mu o sobie przypomniała, aby ponownie odcisnęła na jego skórze i jego świadomości swoją osobliwą obecność. To jedna z wielu zachcianek - jednak w obecnej chwili tworzy motyw przewodni, kieruje nim i przyspiesza kolejne natarcia tętna. Fascynuje go podobny przypadek, fakt, z jaką łatwością przystawali ponownie na swoje towarzystwo, nie czując presji dystansu, narzuconego nieuchronnie przez dystans minionych lat. Fascynuje go spontaniczność i lekkość, z jaką ulegli poruszaniu się w rytm nienazwanej i niesłyszanej melodii.
- Tak.
Odpowiada, nie każe jej długo czekać. Przystają, zanurzeni w bursztynie pojedynczego epizodu, tak, jakby czas nagle zwolnił, otulając ich płaszczem złotej, gęstej żywicy. Ich twarze oblewają promienie sączące się z główek kłosów. Zamiast następnych sekund - przenika następny oddech.
- Jeśli tylko oboje tego chcemy - wyszeptał - przestaję widzieć powody, aby się zatrzymywać - dźwignął kąciki ust. Musnął ją krótkotrwale, w prowokującej figlarności, nie zawiązując jednak ponownie pełnego pocałunku. Dostrzegał w jej spojrzeniu przebłyski niepewności, którą sam chciałby zetrzeć, o ile wyłącznie sama miała zamiar ją zrzucić. Nie naciskał, balansując subtelnie i dławiąc w sobie coraz to bardziej niespokojny czar, próbujący się wyrwać jak dzikie, nieoswojone zwierzę.
- Pozwólmy temu trwać dalej - poprosił, po czym przechylił głowę i delikatnie potrącił jej płatek ucha. Przylgnął do niej wytchnieniem, ciepłym i nasączonym kłębiącym się w jego wnętrzu odczuciem, przesunął się jeszcze dalej w ospałych, niespiesznych pocałunkach po skórze wrażliwej szyi i oparł opuszkę palca na odsłoniętym, wypukłym obojczyku. Wiedział, że jego gra nie była całkowicie niewinna, nie umiał jednak powstrzymać się przed dławiącym go od środka natłokiem silnych emocji. Chciał, by na niego patrzyła. Chciał się obecnie zgubić.
Poczciwym głosem wiodącym po niepojętych ścieżkach? Stróżem, który pilnuje przed roztrzaskaniem dobytku konsekwencji? Ocaleniem? Przeszkodą?
Przeszkodą. Rozsądek to zbędny ciężar umocowany do wyniosłości jego barków. Rozsądek to zbiór przykazań, według tyrady których powinno wyglądać jego życie (a nie wygląda, dryfując w odmienny sposób). Rozsądek to przeciwieństwo jego aury unoszącej się ponad ciałem jak gęste opary toksyn. Rozsądek nie popiera jego obecnych myśli, rozsądek nie przyklaskuje jego gestom. Rozsądek siedzi stłamszony, w milczącym odosobnieniu, jak samotny rozbitek. Rozsądek jest nieistotny.
Na ustach tańczy mu dotyk, wiruje płytko wspomnienie, jeszcze żywe i ciepłe - wspomnienie ich pocałunku. Krótka przyjemność chwili, wargi dosięgające do przeciwległych warg, preludium skrzętnie ukrytej łapczywości. To nie wystarcza. Tacy jak on potrzebują za każdym razem o wiele - i jeszcze - więcej, po powierzonym palcu najchętniej zagarną duszę, nie tylko powierzchnię ręki. Nie może w danym momencie pozbyć się łapczywego pragnienia, aby Vaia na nowo mu o sobie przypomniała, aby ponownie odcisnęła na jego skórze i jego świadomości swoją osobliwą obecność. To jedna z wielu zachcianek - jednak w obecnej chwili tworzy motyw przewodni, kieruje nim i przyspiesza kolejne natarcia tętna. Fascynuje go podobny przypadek, fakt, z jaką łatwością przystawali ponownie na swoje towarzystwo, nie czując presji dystansu, narzuconego nieuchronnie przez dystans minionych lat. Fascynuje go spontaniczność i lekkość, z jaką ulegli poruszaniu się w rytm nienazwanej i niesłyszanej melodii.
- Tak.
Odpowiada, nie każe jej długo czekać. Przystają, zanurzeni w bursztynie pojedynczego epizodu, tak, jakby czas nagle zwolnił, otulając ich płaszczem złotej, gęstej żywicy. Ich twarze oblewają promienie sączące się z główek kłosów. Zamiast następnych sekund - przenika następny oddech.
- Jeśli tylko oboje tego chcemy - wyszeptał - przestaję widzieć powody, aby się zatrzymywać - dźwignął kąciki ust. Musnął ją krótkotrwale, w prowokującej figlarności, nie zawiązując jednak ponownie pełnego pocałunku. Dostrzegał w jej spojrzeniu przebłyski niepewności, którą sam chciałby zetrzeć, o ile wyłącznie sama miała zamiar ją zrzucić. Nie naciskał, balansując subtelnie i dławiąc w sobie coraz to bardziej niespokojny czar, próbujący się wyrwać jak dzikie, nieoswojone zwierzę.
- Pozwólmy temu trwać dalej - poprosił, po czym przechylił głowę i delikatnie potrącił jej płatek ucha. Przylgnął do niej wytchnieniem, ciepłym i nasączonym kłębiącym się w jego wnętrzu odczuciem, przesunął się jeszcze dalej w ospałych, niespiesznych pocałunkach po skórze wrażliwej szyi i oparł opuszkę palca na odsłoniętym, wypukłym obojczyku. Wiedział, że jego gra nie była całkowicie niewinna, nie umiał jednak powstrzymać się przed dławiącym go od środka natłokiem silnych emocji. Chciał, by na niego patrzyła. Chciał się obecnie zgubić.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vaia Cortés da Barros
Re: Złote pole Sif Czw 16 Maj - 1:03
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Spontaniczność. Wśród rozplanowanego życia, dni podobnych do siebie i przerywanych od czasu do czasu czymś nieplanowanym - chaosem świata wpływającym na cudze żywoty - nie ma na nią miejsca. Spontaniczność wyklucza rozsądek, usuwa niepewność własnych czynów, a potem zostawia wahanie, czy było warto ulec, czy było warto być spontanicznym. Od dawna nie miała podobnych dylematów, od dawna była po prostu rozsądna mniej czy bardziej, skupiona na tym, by iść do przodu i osiągnąć swój cel. W jakiś sposób tęskniła za spontanicznością, kiedy życie było prostsze, a Vaia nie miała takich ograniczeń, jakie miała teraz. Kiedy bez konsekwencji mogła się zgubić, wśród uliczek Bruxarii, tak jak teraz gubiła się z Einarem wśród magicznych kłosów.
Czasem tak niewiele trzeba, by się zgubić, wystarczyło chociaż na chwilę odrzucić odpowiedzialność i rozsądek, na chwilę zaryzykować tak, jak ryzykowała kiedyś bardzo często... I teraz właśnie stała tutaj, w miejscu, mimo wszystko z lekkimi wątpliwościami, czy dobrze robi, czy powinna, czy później nie będzie miejsca na żal, bo żałować by nie chciała. Tyle, że całkiem uciekł jej sens rozmowy, coraz bardziej miała wrażenie, że mówiła o czymś innym niż Einar, że gdzieś w którymś momencie słowa stały się całkiem niezrozumiałe. I powinna się tym przejąć, powinna próbować zrozumieć i na pewno powinna się nad tym zastanowić.
Tyle, że jakoś nie potrafiła.
Przyjemna fala gorąca przepłynęła przez jej ciało, swój początek biorąc od zetknięcia ust. Einarowi zawsze trudno się było oprzeć, trudno było odwrócić od niego wzrok. Nigdy nie roztrząsała tego fenomenu, po prostu taki już był i nie było sensu drążyć tego, jaka magia w nim tkwiła. Miał swój urok i kusił, zawsze kusił.
- Chyba się zgubiłam. - powiedziała więc po prostu, szczerze, lekko rozbawiona tym faktem. - Nie mam pojęcia, o czym właściwie teraz rozmawiamy. - mogłaby to tłumaczyć innym językiem, jego odmiennymi wyrazami, ale oboje widzieli, że to nie to. Sens słów zagubił się z zupełnie innych powodów i coraz trudniej było jej się opierać. Pozwólmy trwać dalej, tak? Chyba nie miała nic przeciwko, bez względu na to, w którą stronę miałoby ich to zaprowadzić.
Przyjemny, mocny dreszcz przeszedł przez jej ciało, wraz z gorącym oddechem zdobiącym skórę szyi. Przygryzła wargę, przesuwając dłonie na biodra mężczyzny i lekko zacisnęła na nich palce, jakby nie chciała go puścić, by się odsunął. Pocałunki na szyi wywoływały gęsią skórkę, były gorące niczym iskry z zimnych ogni, które czasem podczas festiwalu padały na jej skórę. Ale palec na obojczyku parzył, tym specyficznym gorącem, które kazało się zastanawiać, czy w innym miejscu patrzyłby dokładnie tak samo, czy inaczej. Kusił, by zamknęła oczy, poddała się miękkiemu dotykowi, a potem zwyczajnie pożegnała się, odnalazła drogę i wróciła...
Wpatrywała się w galdra, nie odrywając wzroku i po prostu się zgubiła. Z nim. We własnych emocjach i ścieżkach. Nie pamiętała już jego dotyku i w jakiś sposób chciała sobie przypomnieć. Albo poznać na nowo, obie opcje były tak samo ciekawe. Nie potrafiła oderwać od niego rąk, potrafiła jedynie wsunąć palce prosto pod koszulkę Einara, muskając opuszkami nagą skórę, badając jej fakturę pod dotykiem własnych dłoni tak, jak jeszcze kilka chwili wcześniej sprawdzała miękkie kłosy. Nigdy nie była niewinna, zawsze miała coś za uszami i pytaniem było, czy dzisiaj potrafiła jakieś resztki niewinności przywołać. Chyba nie. Na pewno nie, gdy znowu chciała posmakować jego ust, chociaż tyle i jednocześnie aż tyle.
Musnęła wargami najpierw jego skroń, potem zsunęła się na policzek, by w końcu niewinnie musnąć wargi Halvorsena, przygryźć dolną, a potem faktycznie go posmakować, w powolnym i głębokim pocałunku, przenosząc dłonie na jego plecy, delikatne wbijając palce w nagą skórę pod ubraniem.
Czasem tak niewiele trzeba, by się zgubić, wystarczyło chociaż na chwilę odrzucić odpowiedzialność i rozsądek, na chwilę zaryzykować tak, jak ryzykowała kiedyś bardzo często... I teraz właśnie stała tutaj, w miejscu, mimo wszystko z lekkimi wątpliwościami, czy dobrze robi, czy powinna, czy później nie będzie miejsca na żal, bo żałować by nie chciała. Tyle, że całkiem uciekł jej sens rozmowy, coraz bardziej miała wrażenie, że mówiła o czymś innym niż Einar, że gdzieś w którymś momencie słowa stały się całkiem niezrozumiałe. I powinna się tym przejąć, powinna próbować zrozumieć i na pewno powinna się nad tym zastanowić.
Tyle, że jakoś nie potrafiła.
Przyjemna fala gorąca przepłynęła przez jej ciało, swój początek biorąc od zetknięcia ust. Einarowi zawsze trudno się było oprzeć, trudno było odwrócić od niego wzrok. Nigdy nie roztrząsała tego fenomenu, po prostu taki już był i nie było sensu drążyć tego, jaka magia w nim tkwiła. Miał swój urok i kusił, zawsze kusił.
- Chyba się zgubiłam. - powiedziała więc po prostu, szczerze, lekko rozbawiona tym faktem. - Nie mam pojęcia, o czym właściwie teraz rozmawiamy. - mogłaby to tłumaczyć innym językiem, jego odmiennymi wyrazami, ale oboje widzieli, że to nie to. Sens słów zagubił się z zupełnie innych powodów i coraz trudniej było jej się opierać. Pozwólmy trwać dalej, tak? Chyba nie miała nic przeciwko, bez względu na to, w którą stronę miałoby ich to zaprowadzić.
Przyjemny, mocny dreszcz przeszedł przez jej ciało, wraz z gorącym oddechem zdobiącym skórę szyi. Przygryzła wargę, przesuwając dłonie na biodra mężczyzny i lekko zacisnęła na nich palce, jakby nie chciała go puścić, by się odsunął. Pocałunki na szyi wywoływały gęsią skórkę, były gorące niczym iskry z zimnych ogni, które czasem podczas festiwalu padały na jej skórę. Ale palec na obojczyku parzył, tym specyficznym gorącem, które kazało się zastanawiać, czy w innym miejscu patrzyłby dokładnie tak samo, czy inaczej. Kusił, by zamknęła oczy, poddała się miękkiemu dotykowi, a potem zwyczajnie pożegnała się, odnalazła drogę i wróciła...
Wpatrywała się w galdra, nie odrywając wzroku i po prostu się zgubiła. Z nim. We własnych emocjach i ścieżkach. Nie pamiętała już jego dotyku i w jakiś sposób chciała sobie przypomnieć. Albo poznać na nowo, obie opcje były tak samo ciekawe. Nie potrafiła oderwać od niego rąk, potrafiła jedynie wsunąć palce prosto pod koszulkę Einara, muskając opuszkami nagą skórę, badając jej fakturę pod dotykiem własnych dłoni tak, jak jeszcze kilka chwili wcześniej sprawdzała miękkie kłosy. Nigdy nie była niewinna, zawsze miała coś za uszami i pytaniem było, czy dzisiaj potrafiła jakieś resztki niewinności przywołać. Chyba nie. Na pewno nie, gdy znowu chciała posmakować jego ust, chociaż tyle i jednocześnie aż tyle.
Musnęła wargami najpierw jego skroń, potem zsunęła się na policzek, by w końcu niewinnie musnąć wargi Halvorsena, przygryźć dolną, a potem faktycznie go posmakować, w powolnym i głębokim pocałunku, przenosząc dłonie na jego plecy, delikatne wbijając palce w nagą skórę pod ubraniem.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Einar Halvorsen
Re: Złote pole Sif Nie 19 Maj - 18:41
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Czasami wyobrażał sobie, że się wyraźnie zmieni. Dosięgał czubkami palców do konaru kręgosłupa, którego linia uwidaczniała się pod pasmami skóry, w miejscu, gdzie zamykała się klamra rany po uciętym ogonie i myślał, czy w takich chwilach był naprawdę człowiekiem (znał bardzo dobrze odpowiedź). Nie wystarczyło jedynie ułudne podobieństwo, nie wystarczyły kłamstwa, w których ozdobne pudełeczka ubierał mówione słowa, nie wystarczyło rozbudzone obłudą zaufanie. Przez kształty jego natury przemawiała łapczywość. Próbował zagarnąć wszystko, na ile tylko zostało mu pozwolone, wyszarpując z ludzkiej zażyłości o wiele więcej niż przyzwalała spolegliwa przyzwoitość. Więcej i tylko więcej. Pozwolił cięższemu oddechowi wydostać się poprzez furtkę uchylonych warg. Był przekonany, że w danej chwili przekraczał obrysy granic na rzecz nietłumionych kaprysów donośnego pragnienia, był przekonany, że niepotrzebnie zagmatwał w jej głowie mętlik. Nie grało to jednak roli, surowa, gorzka świadomość nie powstrzymała go do tej pory przenigdy przed zuchwałością działań. Ciało Vai było całkiem podatne na jego echa sugestii, jej bliskość ciepła, przyprawiająca o drżenie uwrażliwionej przyjemności, sposób, w jaki całowała jego usta przeniknięty pierwszymi, spęczniałymi śladami roznieconego pożądania. Nie wiedziała już, o czym rozmawiali, wymiana zdań nie miała w tym momencie - na szczęście - najmniejszego znaczenia, słowa rozpadły się jak zrzucona nieopatrznie porcelana. Stłumił zalążek śmiechu, chowając go wtem z powrotem na dnie przewężonej krtani. Czuł na sobie jej dotyk, wdzierający się pod barierę przeszkadzająco naciągniętego materiału, który przyjmował z rozmarzonym uśmiechem, który chciał odczuć bardziej, silniej, aż wypalona zostanie choć najwątlejsza trzeźwość. Nie pamiętał dokładnie ich wcześniejszej, nawiązanej bliskości - obrazy wspomnień wypłowiały pod wpływem milczących lat - wiedział jedynie, że chce jej znowu doświadczyć, wiedział, że potrzebuje jej w tym momencie, bez żadnych, szczegółowych sformułowań wyjaśnienia. Wszystko, co między nimi powstało, zacieśniło się całkowicie spontanicznie, a on nie sądził (i nie chciał) aby istniała choć jedna droga odwrotu. Zatrzymał dłonie na krzywiznach jej bioder, przyciągając ją w jednej chwili do siebie, przywierając do niej własną sylwetką wśród łaskoczących, rozrośniętych dookoła nich, rozświetlonych kłosów.
- Zabiorę nas do siebie - obiecał przejętym szeptem, wiedząc, że aktualna sceneria nie spełniała już w żaden sposób ich przechodzących metamorfozę oczekiwań. Złożył na jej wargach pocałunek, o wiele krótszy, z premedytacją drażniący nienasyceniem. Spacer nie wchodził w grę, sam potrzebował w tej chwili jedynie teleportacji. Teleportacji, aby móc odczuć ją przy sobie inaczej, o wiele bardziej bezczelnie, z o wiele większą śmiałością. Ufał, że nie miała w tej chwili nic przeciwko.
- Nie mogę tak dłużej czekać - poskarżył się nieznacznie zachrypniętym głosem. Nie mógł; nie miał zamiaru, nie, skoro najwyraźniej podzielała kłębiące się w jego wnętrzu odczucia.
Pochwycił później jej rękę.
Einar i Vaia z tematu
- Zabiorę nas do siebie - obiecał przejętym szeptem, wiedząc, że aktualna sceneria nie spełniała już w żaden sposób ich przechodzących metamorfozę oczekiwań. Złożył na jej wargach pocałunek, o wiele krótszy, z premedytacją drażniący nienasyceniem. Spacer nie wchodził w grę, sam potrzebował w tej chwili jedynie teleportacji. Teleportacji, aby móc odczuć ją przy sobie inaczej, o wiele bardziej bezczelnie, z o wiele większą śmiałością. Ufał, że nie miała w tej chwili nic przeciwko.
- Nie mogę tak dłużej czekać - poskarżył się nieznacznie zachrypniętym głosem. Nie mógł; nie miał zamiaru, nie, skoro najwyraźniej podzielała kłębiące się w jego wnętrzu odczucia.
Pochwycił później jej rękę.
Einar i Vaia z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?