Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Pomnik Edvina Stordahla

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Pomnik Edvina Stordahla
    Pomnik postawiony ku pamięci galdra, który założył pierwszą hodowlę udomowionych skvaderów. Jest to prawdopodobnie najczęściej wandalizowany element miejskiego krajobrazu, szczególnie po tym jak wiele lat po śmierci naukowca na światło dzienne wyszła prawda o eksperymentach, jakie przeprowadzał on na hodowanych zwierzętach, włączając w to okrutne wiwisekcje i okaleczające eksperymenty magiczne. Ostatecznie zdecydowano objąć go ochronnymi zaklęciami, są one jednak wciąż nieustannie obchodzone przez pomysłowych przeciwników jego życiowego dorobku.
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    28.05.2001

    Widok na pejzaż miasta nawarstwiał się przed nim lepką pajęczyną zaułków, kokonami budynków oraz powietrzem, z którego przynajmniej część miała szansę ugrzęznąć w cudzych, zaborczych korzeniach płuc. Wpatrywał się w jego obraz, tak różny i zarazem niezmienny pod dynamiką tętniących pogłosem kroków; Midgard, odkąd sięgał pamięcią, wydawał się identyczny, tak samo szumiący gwarem jak wzbierające fale, rozbryzgujące grzbiety o strome wybrzeża zmysłów, tak samo przepełniony obcością oraz wścibskimi, wgryzającymi się pod powierzchnię skóry spojrzeniami. Próbował zawsze udawać, że tworzy zgodną, wprost doskonale wpasowaną część społeczeństwa, przemykał, zwierając usta w milczeniu przed gromadami Wyzwolonych i szybko odwracał wzrok, gdy dostrzegał fragmentami percepcji rozwieszone przez organizację, kolorowe plakaty. Zawsze, kiedy na nie spoglądał, pod gałęziami żeber wzrastało w nim nieuchronne, ściskające odczucie, które bezustannie pęczniało jak otoczony warstwą martwicy guz, wchodzący pomiędzy ciasne, wrażliwe tkanki śródpiersia. Czuł, że mogli mieć rację; stanowił zagrożenie, przeszkodę, był niczym pasmo korozji pożerające swoją, nieludzką niedorzecznością. Nawet, gdyby próbował, nie umiał żyć w inny sposób, inny niż bezustannie szeptało jego dziedzictwo przeniesione w błękitne, prześwitujące sznury jego żył. Wracał obecnie z rozmów nad kolejnym zamówieniem - osobą, która chciała u niego wykupić portret, była bogata wdowa, a podczas absolutnie rzeczowej, przyjemnej wymiany zdań zauważał rozlewające się na jej bladej fizjonomii rumieńce zakłopotania, dostrzegał pozornie przypadkowe, niewinne gesty szukające pretekstu, by zasięgnąć dotyku oraz jej oddech, owiewający kark oraz małżowinę uszną w momentach, gdy nachylała się znacznie bliżej, niż powinna nakazać ścisła obyczajowość. Mógł przewidywać, że wszystko, co planowali, skończy się tak jak zawsze, okraszone słabością, płytkie i kruche, stworzone z samej wydmuszki fizyczności - i wyjątkowo zaczął pogardzać sobą, że chce podobnego zakończenia i nie uczyni nic, aby jemu zapobiec. Świadomość, że robił wszystko z okrutną premedytacją przeszywała go nieprzyjemnym dreszczem ściekającym po wykrzywionej rynnie kręgosłupa, dlatego  przez pewien czas jeszcze błądził, spacerując alejkami i usiłując zapomnieć o przeraźliwym jazgocie zapadającym ze strony dystroficznego sumienia.
    Wieczór był wyjątkowo jasny i intensywny, a panująca aura wyjątkowo ciepła, okryta łaskawością w stosunku do większości miesięcy przesuwających się pod rygorem surowego klimatu, pod jakiego tyranią przyszło im zamieszkiwać. Skierował się w głąb Dzielnicy Trzech Skaldów, decydując, że wkrótce uda się w stronę najbliższego portalu oraz odpocznie w swojej, (zbyt) dobrze znanej mu samotności. Nie miał  zamiaru reagować, gdy dostrzegł grupę młodzieńców naznaczających pomnik szkaradnym pismem i malunkami - w swoim życiu dbał przede wszystkim o własne bezpieczeństwo i w związku z tym unikał niepotrzebnych konfrontacji, jednak kiedy cień jego wzroku napotkał odwracającego głowę nastolatka, wiedział już, że nieuchronnie przykuł jego uwagę. Coś ci się nie podoba, lalusiu?, warknął, odrywając się od pracy i idąc w jego kierunku. Masz jakieś zastrzeżenia? Przez kilka sekund, szybkich i pierzchnących przez palce, zastanawiał się, w jaki sposób będzie najlepiej wymknąć się z konfrontacji. Nie chciał nadużywać czaru huldrekalla, który miałby okazję być najbardziej skuteczny - jego rozmyślania przerwało jednak spostrzeżenie innej, nadchodzącej sylwetki, pod której wpływem chłopcy drgnęli z przejawem niepokoju, że ich działania mogą nie być bezkarne, tak, jak początkowo zdawali się przewidywać.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Może jednak wymiauczenie Alexowi, by skończył swoje dzieło przed terminem było bardzo głupim pomysłem. Może jednak powinna poczekać jeszcze kilka dni. I bardzo zdecydowanie może nie powinna łazić w tym czasie do pracy, a siedzieć na zaklęciach przeciwbólowych. No ale chodziła do pracy, odstraszając wszystkich spojrzeniem czarnych oczu, przypominających aktualnie mroki bardzo głębokiej studni. Wkurzonej studni warto dodać, bo tego typu ból miał w zwyczaju okropnie ją irytować. Vaia miała całkiem sensowną odporność na bodźce bólowe w przypadku zadawanych ran, jak i również w przypadku polewania ich środkami odkażającymi w postaci chociażby rudej na myszach. Ale to?! Za długo. I za mocno. Cały czas czuła się, jakby ktoś wbijał jej igły w plecy.
    I była jeszcze bardziej zgryźliwa dla Gurry niż zwykle, odkąd wrócił z urlopu.
    Koniec służby na dzisiaj powitała z wyraźną ulgą, szybko zamieniając mundur na luźniejszą niż zwykle bluzeczkę, która miała za zadanie nie urazić świeżych ran na plecach. Gorzej, że tyłek jeszcze się nie wygoił do porządku i zgrzytała zębami za każdym razem, gdy za długo musiała siedzieć na tyłku. Zdecydowanie była zmorą dla tych, którzy byli zmuszeni z nią pracować. Przynajmniej nie cierpiała aż tak przez konieczność zasłaniania ramion, tak po prawdzie całkowicie o tym fakcie zapomniała przez ból pleców i krzyża. Westchnęła wewnętrznie, odpalając papierosa i kierując się prościutko do domu, a przynajmniej taki właśnie był zamysł. Wędrówka brzegiem wody uspokoiła nerwy, przeszła przez most i zdecydowała się na nieco dłuższy spacer. Nawet nie wiedziała, gdzie idzie, powoli paląc papieroska i w którymś momencie skręciła w okolice pomnika jakiegoś faceta o całkiem wymawialnym nazwisku, który zdaje się zasłynął niemoralnymi eksperymentami.
    Widok grupki dzieciaków nie zaskoczył jej wcale, za to zaskoczyło ją bazgranie... czymś. Zgryźliwiść uruchomiła się natychmiast, gdy uniosła delikatnie brwi do góry. W wersji po służbie nie budziła takiego respektu - czarne włosy robiły za malowniczą burzę wokół twarzy, podkreślonej mocnym makijażem oczu, skórzaną, czarną kurtkę, pamiętającą jeszcze czasy Warty, miała rozpiętą, a pod spodem było widać luźną, czerwoną bluzeczkę, odsłaniającą pasmo karmelowej skóry brzucha, "ozdobionej" blizną. Tyłek podkreślały również wykonane ze skóry czarne spodnie, przewiązane mocnym, skórzanym paskiem z ćwiekami, łatwym do przerobienia na broń. I tylko buty, ciężkie, wojskowe, trzymały fason. Niewybredne komentarze pod swoim adresem zlekceważyła, czekając, aż skończą malowniczo opowiadać, co by tam zrobili z jej ciałem, tyłkiem i kij wie co jeszcze.
    - Skończyliście, gówniarze? - upewniła się, zaciągając się papierosem i z tylnej kieszeni spodni wyciągnęła odznakę, unosząc ją w górę tak, by było ją dobrze widać. - Krucza Straż. Albo sprzątacie to teraz, za pomocą wiadra z wodą i bez magii, albo was zamknę za wandalizm. Co wolicie? - paskudny uśmiech Barros, połączony ze złośliwym spojrzeniem czarnych oczu jasno wskazywał, że była gotowa to zrobić. I zrobiłaby to bardzo, bardzo chętnie. Zerknęła na stojącego obok mężczyznę, upewniając się, że nie trzyma z gówniarzami.
    - Zrobili coś panu...? Wnosi pan oskarżenia? Będzie dodatek do wandalizmu. - powiedziała głosem słodkim niczym miód, nie rozpoznając przy tym znajomego z czasów swojej bytności na statkach.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Ulice były więzieniem. Kiedy przechodził nimi, czuł, jak powierzchnia skóry obrasta cętkami spojrzeń, czasami do jego uszu docierał szmer wymienianych dyskretnie transakcji szeptów. Cudza, intensywna uwaga napierała na niego jak ściana oziębłej celi, wykonana z szorstkiego i zimnego kamienia trącego wściekle naskórek, jak pręty ustawione wrogo na podobieństwo szczerzących się ostrzegawczo zębów. Widzieli wszystko, co robił, garnęli się bezustannie węsząc jego odmienność. Próbował o tym nie myśleć - kłamał przed samym sobą, że przyzwyczaił się do natężenia własnej, wciskanej jak ostry klin obecności, kłamał, że mógł pogodzić się z wyznaczonym losem. Każde spośród pociągnięć w kompozycji jego rysów nosiło pogłos przekleństwa.
    Fakt, że młodzieńcy wybrali właśnie ten pomnik, nie wzbudzał w nim zaskoczenia. Podczas przeglądania (z zupełnym, kapryśnym brakiem regularności) wydań Orakela dostrzegał, że obiekt ten padał wielokrotnie ofiarą wandalizmu. Wokół Edvina Stordahla krążyły różne historie, które pomimo tego nie zajmowały szczególnie jego świadomości. Nie przetrząsał sączących się kontrowersji na temat prowadzonych przez uczonego badań, jakie zwyczajnie znajdowały się poza zakresem jego zainteresowań. Uważał, że to żałosne - galdrowie pochylali się z rozczuleniem nad niewielkimi stworzeniami, nie będąc w stanie zaakceptować innych obywateli obdarzonych genetyczną odmiennością. Natychmiastowa reakcja, stanowczo zapadająca ze strony przypadkowej kobiety wprawiła nastolatków w ewidentną, mrożącą ich konsternację. Odznaka oficera Kruczej Straży błysnęła szyderczym triumfem ponad ich działaniami, chłopcy spoglądali po sobie, prędko rzucając się w kierunku pomnika, by zetrzeć powstałe ślady. Ręce im drżały, gdy sięgali po wiadro, z którego wcześniej chlustała jaskrawa farba, a które w obecnej chwili miało posłużyć im do zapełnienia się wodą. Sam aktualnie przyglądał się sytuacji w milczeniu, nie widząc najmniejszego powodu, aby do niej dołączać - wszystko, co najważniejsze, zdołało już przecież zapaść. Był wdzięczny przychylności wydarzeń, nie będąc zmuszonym sięgać po czar własnego charyzmatu, który w przypadku grupy osób mógł wypaść z różnym, niekiedy zupełnie niekorzystnym skutkiem.
    - Nie - odpowiedział, kiedy go zapytała. - Nie zdążyli - nie wydał się szczególnie przyjęty. Nie zależało mu na dodatkowym ukaraniu młodzieńców, nie czerpał z tego najmniejszych porywów satysfakcji. W zamian za to przyglądnął się uważnie kobiecie - jej niecodzienny wygląd wzbudzał w nim nieuchronnie poczucie zainteresowania. Jej twarz, malująca się w otoczeniu półmroku, sprawiała niemal cudaczne, niedorzeczne wrażenie znajomej, choć zmiął na początku podobne spostrzeżenie, uznając je za rzecz całkowicie niedorzeczną.
    - Myślę, że odebrali już stosowną nauczkę - podwinął wargi w uśmiechu. Zdał sobie nagle sprawę, że cień jego wzroku osiada na sylwetce Kruczej Strażniczki przez przedłużony czas; nie był już nastolatkiem, by wypowiadać pod cudzym adresem niewybredne, budzące jedynie cierpkość zażenowania komentarze. Nawet on nie upadał tak nisko, w zamian za to stykając się z bezustanną myślą, która zagościła w jego umyśle jako pierwsza, nieustępliwie wysuwając się z szeregu. Czuł obecnie bliźniacze, być może mylne wrażenie, że kobieta również przygląda się jego fizjonomii. Zaryzykował.
    - Einar Halvorsen - powiedział po interwale ciężkiego oczekiwania. - …gdyby potrzebowała pani tej informacji - nie, wbrew pozorom, w celu sporządzenia dokładniejszego protokołu i używania go w charakterze świadka, zajmowała go w tym momencie zupełnie inna reakcja, jaką mógł wkrótce później odczytać.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Czasem się zastanawiała, co tacy wandale mieli w głowach. Co dawało im zniszczenie przystanku, słupa, pomnika czy jakiejś ściany. Chcieli w ten sposób zaistnieć? Zwrócić na siebie uwagę? Wkurzyć pozostałą część społeczeństwa? Zazwyczaj najlepiej wychodziło im to ostatnie, acz nadal nie rozumiała, co miało to na celu. Nie zagłębiała się w politykę ponad ten kawałek, który znać musiała, by dobrze wykonywać swoją pracę. Jak kiedyś śmiała się do jednego z członków Quetzal, nie potrzeba jej było wiedzieć, kto jest prezydentem państwa, by skutecznie łapać ślepców. W Midgardzie wykazywała bardzo podobny stosunek, wszelkiego typu gazety plotkarskie i nie tylko omijając szerokim łukiem. W razie jakichś istotnych rzeczy dowiedziałaby się, miała swoje sposoby.
    Obiło jej się o uszy, że z personą z pomnika coś było nie halo. Ale raczej uwijający się jak w ukropie chłopaczki za krótko chodzili po tym świecie, by pan Stordahl jakoś specjalnie zaszedł im za skórę. Na aktywistów raczej też nie wyglądali, ale w ruchy polityczne, jakiekolwiek, też się nie zagłębiała. No chyba, że łamaliby prawo. W Midgardzie bardziej trzymała się jego litery, co nie zmieniało jednak faktu, że zdarzało jej się czasami je obejść. Ale bardzo, bardzo rzadko. Tutaj światem rządziły inne zasady niż brazylijskimi fawelami. Jedyne, co mogła zrobić, to się im podporządkować.
    Skinęła mężczyźnie głową, w jakimś sensie jej ulżyło, że nic mu się nie stało, bo dzieciarnia była naprawdę bojowo nastawiona. I Vaia nie łudziła się, gdyby nie odznaka Kruczej Straży, to oni mogliby skończyć oblani farbą. Musiała jednak się roześmiać, kiedy mężczyzna skomentował fakt, że odebrali nauczkę i potrząsnęła głową.
    - W cuda pan wierzy? Poczekają kilka dni i znowu coś obleją farmą. Takie dzieciaki się nigdy nie nauczą. – miała delikatny, miękki akcent kogoś wychowywanego z dala od Midgardu, tak bardzo z dala. Coraz częściej jednak łapała się na to, że zerkała co i rusz na mężczyznę, próbując przebić kurtynę wspomnień, bo wydawał się jej z jakiejś strony znajomy, ale jednocześnie i obcy. Nie tak, jak z Alexem, który mimo krótkiego stażu znajomości zachowywał się, jakby znała go całe lata, ale jak ktoś, kogo znała kiedyś i znać przestała. Dzieliła swoją uwagę między coraz czystszy pomnik a mężczyznę, o tak znajomo brzmiącym nazwisku…
    Einar Halvorsen.
    A więc jednak! Faktycznie go znała. Na jej twarzy pojawiło się najpierw niedowierzanie, a potem uśmiech, szeroki, pełen radości, rozświetlający czarne tęczówki jaśniejszymi iskierkami.
    - Einar! Bogowie, jak się zmieniłeś! Prawie cię nie poznałam. – co z tego, że ich ostatnie spotkanie było, jakie było. Dobrze go wspominała. I tamtą noc zresztą tak samo. – Vaia Cortés? W zasadzie to Barros, bo się pultali, że nazwisko za długie. – przedstawiła się, pytającym tonem, ciekawa, czy ją w ogóle rozpozna po takim czasie. Kontrolnie rzucone spojrzenie w stronę pomnika pokazało, że był już praktycznie wyczyszczony, niewiele mu brakowało, by zacząć błyszczeć.
    - Dobra, wystarczy. Zjeżdżać stąd i żebym was tu więcej nie widziała. – zagroziła z pełną powagą w głosie, machając ręką na mamrotane szybko przeprosiny. Przynajmniej zabrali swoje rzeczy.
    - Kupę lat, Einar. Nie sądziłam, że jeszcze cię spotkam. – uśmiechnęła się delikatnie, od razu tracąc to groźne, ponure wrażenie. Może i tatuaż bolał, ale nie miała powodu być zgryźliwa dla Halvorsena. Zresztą zawsze przyjemnie było spotkać dawnego znajomego.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Nie wierzył, że uległ znacznej przemianie. Za każdym razem, kiedy spoglądał w lustro, czuł, jak jego własna pogarda pulsuje pod naprężeniem skóry na podobieństwo wielkiej i oślizgłej tętnicy - spoglądał na siebie z gniewem zapisanym na spodach zwężonych źrenic i machinalnie przykurczał palce w guz pięści z nawykiem dziecięcej bezradności. Potwór miał pozostawać potworem, legendy były niezmienne pomimo upływu lat, ich mądrość nieporuszona, a morał nadal dźwięczący z uporem na horyzontach świadomości. Wszyscy - podobni jemu - nosili w zepsutym sercu zestawy podobnych cech upchniętych do kieszeń komór i przedsionków jak do przetartej i zabrudzonej sakwy. Wszyscy przynosili w podobny sposób nieszczęście każdemu, kto im zaufał.
    Nie mógł, co oczywiste, pamiętać większości osób z którymi stworzył relację gasnącą z upływem czasu. Vaia pomimo tego różniła się na tle innych - swoją pewnością siebie, temperamentem oraz pochodzeniem, które to nieuchronnie przykuwało uwagę pośród bladych oraz zazwyczaj jasnowłosych obywateli Skandynawii. Nieczęsto miał okazję poznawać galdrów z innego kontynentu, nic dziwnego, że jej obecność budziła w nim naturalną ciekawość i fascynację. W tym wszystkim tkwiło coś jeszcze, jego słabość - jego cholerna słabość i chęć przekraczania granic. Tej również się nie oduczył.
    - Naprawdę? - zapytał, śmiejąc się krótko i serdecznie. - To pewnie przez długą przerwę - w zawiesinie półmroku wszystko oprócz tego wydawało się inne, nawet pomnik, wcześniej okryty świeżą, bluźnierczą farbą przez młodzików, unosił się jak nierówny i postrzępiony kieł. Wandalom nie trzeba było powtarzać podobnych sformułowań - oddalili się, przepełnieni nerwowym, roztrzęsionym pośpiechem, nie odwracając się ani chwili przez ramię, tak, jakby bali się, że oficer mogłaby w danej chwili natychmiast zmienić opinię i wtrącić ich do aresztu.
    - Niewiele mogłem się zmienić.
    Nie sądził, by rozpoczęcie trzeciej dekady życia stało się przełomowe. Jego fizjonomia, łagodnie nakreślona pod firmamentem nocy, nadal nosiła w sobie przyjemne oraz rześkie oznaki - ze względu na pochodzenie podlegał procesowi starzenia wolniej od rówieśników. Tym bardziej nie zmieniła się jego osobowość, nadal charyzmatyczna choć skrywająca wiele zagrzebanych tajemnic, tych, które drastycznie rzadko wychylały się zza klepsydry jego krtani.
    - Nie wiedziałem, że pozostałaś w Midgardzie. Zaskoczyłaś mnie - przyznał z pełną szczerością. Zakładał, że Vaia wróciła do rodzinnej Brazylii oraz tam pozostała, nie wiążąc swojej przyszłości z surową warstwą pejzaży należących do Europy Północnej. Nie mieli wcześniej powodów, aby spleść swoje ścieżki - tak jak przy pierwszym spotkaniu, posłużył im znów przypadek, aby ponownie móc zakosztować swojego towarzystwa.
    - Wstąpiłaś do Kruczej Straży - nie omieszkał przypomnieć - i na dodatek można odnieść wrażenie, że zdołałaś przywyknąć do naszego klimatu - objął jej sylwetkę spojrzeniem przepełnionym niedbałym, prostym zaintrygowaniem - płaszcz, który teraz okrywał jego ciało wydawał się wyglądać komicznie w zestawieniu z jej obecnym ubiorem.
    Uśmiechnął się z przejawami figlarnej zaczepności i nie czekając, dopytał:
    - Nie jest ci teraz zimno?


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Dla części społeczeństwa potworami byli wszyscy ci obdarzeni genetykami. Szeroko oplotkowywane huldry czy huldrekalle. Niksy. Selkie. Wargowie, których znała osobiście. Berserki jak chociażby Alex. I zapewne jeszcze mnóstwo innych istot mniej lub bardziej znanych pannie Barros, bo bardziej mimo wszystko ogarniała folklor brazylijski niż skandynawski. Ale nadal, dla niej największymi potworami byli ludzie jako tacy. Nikt nie rodził się z gruntu złym i potwornym, mógł się najwyżej takim stać.
    Genetyki Einara nie była świadoma i tak naprawdę niczego nie podejrzewała. Ot zwyczajnie czymś ją wtedy przyciągnął, w portowym barze w Midgardzie. Skandynawia była tak bardzo odmienna i tak zimna, obca, ale Halvorsen był po prostu w jakiś sposób ciepły. Pewnie to ją przyciągnęło, jego urok i wewnętrzne ciepło. Nigdy nie żałowała tej relacji, chociaż była świadoma, że któregoś dnia po prostu zniknęła, gdy kapitan odmówił powrotu do midgardzkiego portu. Znała te powody, ale co niby miała zrobić. Niestety nie miała potem jak się z nim skontaktować, ale wszystkie spotkania z mężczyzną wspominała bardzo ciepło.
    - No... Kilka lat już będzie. - zaśmiała się cicho, starając się przebić półmrok bez użycia kocich zmysłów. - Każdy się jakoś zmienia. - może i faktycznie z wyglądu nie zmienił się aż tak, ale ta zmiana w nim była. Nieuchwytna. Ale wciąż była, co sprawiało, że znowu budził w niej ciekawość, chęć poznania go teraz i natychmiast. Podrapała się po karku, słysząc jego komentarz i westchnęła lekko.
    - To nie do końca tak. Nie zostałam w Midgardzie, odpłynęliśmy wtedy. Jeszcze mniej więcej rok pływałam tak na statku, zanim zeszłam na ląd już na stałe. Wiesz, to jednak nie było moje życie, statek i tak dalej. - uśmiechnęła się lekko, skracając cały tamten okres do zaledwie kilka słów. - W Midgardzie mieszkam tak naprawdę dopiero cztery lata. - nie była pewna, czy od razu chciała zdradzać mu powody, dla których to wszystko potoczyło się w taką stronę. Chyba nawet nie mówiła mu wtedy, że pracowała kiedyś w straży...
    Roześmiała się, gdy wypomniał jej Kruczą. No dobra, ich statek nie był najuczciwszym na świecie. Mieli sporo grzeszków na sumieniu. Einar za to nie zmienił się aż tak, jak sądziła i wcale jej to nie przeszkadzało. Dlatego tylko przymrużyła oczy.
    - Żartujesz sobie, prawda? Pizga złem, jest zimno i jeszcze ten wasz cholerny śnieg. Kto wymyślił to dziadostwo?! Mokre, zimne i uwielbia wlatywać za kołnierz. Okropność jakaś. Nigdy się nie przyzwyczaję, a jak tak dalej pójdzie, to zamarznę. - oznajmiła dramatycznym głosem. Nie przesadzała, naprawdę nie dawała rady z zimowymi temperaturami w Midgardzie. Wtedy po prostu nie wychodziła z mieszkania, jeśli nie musiała, najpierw tocząc wojny z Sarnai o grzejnik, a potem po prostu grzejąc się o nią. Teraz zwyczajnie ustawiała w mieszkaniu takie temperatury, jakie lubiła. Wolała nie mówić, że jej pierwsza zima w Midgardzie skończyła się wicherią i to dosyć poważną.
    - Lecę na zaklęciach rozgrzewających. Użyłam jednego wychodząc z pracy. - uśmiechnęła się delikatnie. - Niestety nie mogę się aktualnie ubrać cieplej. - westchnęła przeciągle, bo próbowała. Ale świeżo zrobiona reszta wzoru była drażniona jakimkolwiek cieplejszym ciuszkiem, już sam mundur był katorgą, nawet mimo bandaża osłaniającego świeży wzór. - A ty z pracy, do pracy? Nie chciałabym ci przeszkadzać albo coś. - dodała od razu, z lekkim wahaniem. Ona była towarzyska, Einar? Nie mogła być teraz tego pewna. Zresztą mógł być zajęty i woleć umówić się na jakieś pogaduszki później.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Czas wielokrotnie przeciekał przez jego palce, przemykał przez brudne sito postrzępionej świadomości, opadał w otwory źrenic i wsiąkał w nie niczym w ziemię, spragnioną i rozpulchnianą od wilgoci. Odkąd sięgał pamięcią, niewiele mogło się zmienić, gdy błąkał się, przeskakując pomiędzy rozwidleniami różnych, kapryśnie obranych ścieżek, ściśniętych i pozwijanych jak kapilary pod giętkim płótnem naskórka. Pojawiał się, równie szybko znikając z przestrzeni innych, tak, jakby bał się ciepłego przywiązania i cudzej, znajomej dłoni złożonej pokrzepiająco na ramieniu. Nie zmieniał się, ponieważ zmiana w jego przypadku znaczyłaby otrząśnięcie się z popełnianych błędów, on z kolei poddawał się nieustannej korozji pleśniejącej we wnętrzu jego popsutej duszy, o ile mógł ją posiadać, skażony swoim nie w pełni ludzkim, skundlonym pochodzeniem.
    - Nie przeszkadzasz. Nie mam nic przeciwko twojemu towarzystwu.
    Lubił zawsze próbować - próbować reakcji ludzi, sczytywać pismo emocji zapisane pomiędzy liniami ich fizjonomii. Vaia była przymglonym, niewyraźnym wspomnieniem, nawet jej obecność, wcześniej duszna i zamaszyście drażniąca przeczulone zmysły, nie miała dłużej posmaku, nie pamiętał, jak wybrzmiewał jej oddech wystawiony naprzeciwko jego twarzy i słowa zatopione w pospiesznych, nakładających się pocałunkach. Wtedy kojarzyła się z morzem, z tym, co odległe i niedostępne dla naiwnego, zepchniętego na widnokrąg spojrzenia. Nie chciał żyć tą przeszłością, żyć zlepkiem kilku momentów, dawnych, nieadekwatnych - minęło już dużo czasu. Lgnął mimo tego do niej, tak jak lgnął do każdego, zaciekawiony dalszym, możliwym przebiegiem nawiązanej znajomości.
    - Byłem wcześniej omówić zamówienie na portret - powiedział jej zgodnie z prawdą, nie widząc powodu, dla którego miał postępować inaczej. Nadal, tak samo jak jeszcze wcześniej, spełniał się nieustannie w zamiłowaniu do malarstwa, przy którym wreszcie odczuwał, że ma jakąkolwiek wartość. Malarstwo nie było tylko sposobem na jego życie, było również ucieczką od zakurzonych, niedbałych zakamarków osobowości, od nienawiści żywionej do samego siebie oraz własnego ciała, naznaczonego skazą zwierzęcego ogona.
    - Jak widać - wyznał - wracam bardzo okrężną i wydłużoną trasą - nie spieszył się, przechadzając się ulicami miasta, krzepnącymi w spokoju, błyskającymi żółtą poświatą lamp. Nie musiał się nigdzie spieszyć, jego dom, tak jak zawsze, zamierał w mętnym milczeniu, w ciszy, którą znał doskonale, na pamięć, połykającą go w swoją nienasyconą gardziel. Nie dopytywał, dlaczego Vaia nie mogła okrywać skóry bardziej szczelnym ubraniem, zupełnie, jakby podobne pytanie było nie na miejscu, jakby mógł właśnie teraz pominąć wysuniętą przez szereg, krzyczącą oczywistość. Jej przepełniona nerwowością opinia o skandynawskim klimacie nie była zaskakująca - możliwe, że nigdy nie będzie w stanie nawyknąć do surowego oddechu zimy, do białych dni polarnych i nocy, która nie osuwała się zatwardziale z nieboskłonu.
    - Cztery lata - posmakował tych słów na języku - i nawet przez jedną chwilę nie pomyślałaś o mnie - dodał z lekkim przekąsem, natychmiast rozchylając usta w prowokacyjnym rozbawieniu, śmiejąc się przy tym krótko. Ich spontaniczna znajomość nie była niczym szczególnym, do czego mieli powracać, nie była żadną przyjaźnią ani tym bardziej innym przykładem zażyłości. Kiedy nadeszła pora, ruszyli w odrębne strony, godząc się z identycznym stanem rzeczy i nie żywiąc urazy, przynajmniej on jej nie żywił, pozostawiając cząstkę niezachwianej sympatii.
    - Wiem, że nie było nam po drodze.
    Przypomniał, natychmiast jej pokazując, że jest najzupełniej świadomy granic wyznaczonych przez ich wcześniejszą relację, przyjemną, jednak skazaną na los przypisany wszystkim pochodzącym z ich gatunku, ulotnym, wygasającym w kolejnym rytmie tygodni.
    - Możemy to teraz zmienić.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Poczuła ulgę, szczerą, jakby kamień spadł jej z serca. Tak mimo wszystko chyba byłoby jej przykro, gdyby okazało się, że mężczyzna jednak nie ma czasu. Nie spodziewała się spotkać tu dawnego znajomego – choć prawdę mówiąc minęło tyle lat, że Vaia nie była już za specjalnie pewna, jaki tak naprawdę był Einar. Pamiętała jego nazwisko, pamiętała, że malował. Pamiętała ukradkowy dotyk i skradzione pocałunki w pokoju portowej tawerny. Ale nie pamiętała, jak się przy nim czuła, jak im się rozmawiało, gdy zaczepił ją w pubie i tym bardziej nie pamiętała, co mogła wtedy myśleć, z pełną świadomością, że to było tylko chwilowe. Że prędzej czy później ich drogi się rozejdą, bo żadne z nich nie próbowało z tego stworzyć żadnej trwałej relacji. Ona była żeglarzem, a on był na miejscu. Żeglarze czasem tak mieli, że nie wracali.
    - To dobrze. Jakoś niespecjalnie chce mi się wracać do domu. – uśmiechnęła się rozbawiona, bo zresztą taka była prawda. Lubiła wieczorne spacery po Midgardzie, ale od jakiegoś czasu zauważała, że samotne spacery nie cieszyły aż tak, jak kiedyś. I to wszystko wina jednego niedźwiedzia, no nie no, to już było przegięcie pały.
    - Czyli nadal malujesz? Pamiętam, że ładne były Twoje obrazy. Podobały mi się. – przyznała uczciwie, bo to w sumie pamiętała. Jedna z nielicznych rzeczy, które pamiętała o Halvorsenie i kocia ciekawość żądała wręcz, by zaczęła uczyć się go od nowa. Zaczęła poznawać go na nowo, bo w końcu minęło już trochę czasu, odkąd widzieli się ostatni raz. Wszystko się wtedy zmieniało i Vaia wcale nie liczyła, że u Einara wszystko zostanie po staremu. Dokładnie tak jak nie zostało u niej. – Czyżbyś też przejawiał zamiłowanie do plątania się nocnym miastem? – zaciekawiła się, z delikatnym błyskiem w czarnych oczach, może jeszcze ciemniejszych niż wtedy, gdy ją poznał. Bądź co bądź od tamtego czasu zdążyła zobaczyć jeszcze więcej złych rzeczy, by jej oczy pozostały chmurne i ponure. Miała to, co nazywano oczami żołnierza. Ale o dziwo w towarzystwie mężczyzny lekko się ocieplały, choć nie miała pojęcia, jak miała go teraz nazywać. Przyjacielem nie był – jeszcze nie – kochankiem tym bardziej. Był czystą kartą, taką do zapisania, a ona bardziej niż chętnie brała pióro do ręki, by tę kartę zapisać.
    Zarumieniła się za to, gdy wypomniał jej te cztery ostatnie lata i nerwowym ruchem potarła kark, czując się nieco zawstydzona. W zasadzie miał rację, mogła się odezwać, ale w sumie… w jakimś sensie może było lepiej tak, jak było. Bo przecież gdy wróciła do Midgardu, wróciła w zupełnie innym charakterze. Nie na kilka dni, a już na stałe. Na zawsze, a przynajmniej taki miała plan.
    - Oczywiście, że myślałam! Ale nie miałam pojęcia, gdzie byłeś. Ani tym bardziej, jak się skontaktować. – prychnęła cichutko, jednak z delikatnym uśmiechem tańczącym na wargach i w oczach. – Za wiele się działo, gdy tu wróciłam. A może raczej przeniosłam się, na stałe.  Czasem pewne zmiany są potrzebne. – puściła mu oczko, z radością przyjmując propozycję zmiany osobnych dróg na takie, które zaczną się przecinać. Nie miała nic przeciwko temu, w żadnym wypadku i żadnej wersji.
    - Więc jak? Wspólny spacer bardzo okrężną drogą? – zaproponowała lekkim tonem, nie dopytując, w której dzielnicy mężczyzna mieszkał i tak samo nie mówiąc, że ona sama od tego punktu nie miała jakoś specjalnie daleko do domu. Zresztą rozrywkowość dzielnicy Trzech Skaldów pozwalała znaleźć w razie czego bardzo szybki sposób, co na swój sposób pozwalało w razie potrzeby zakończyć bezcelowe wędrówki. – Mnie się też nigdzie nie spieszy. Mam nadzieję tylko, że mój cudowny wiewiór nie rozniesie mi mieszkania. – dodała z wesołym uśmieszkiem. – Trafił mi się wyjątkowo wredny i złośliwy okaz. – strzeliła karkiem, chowając ręce w kieszeniach kurtki i lekkim, prawie że tanecznym krokiem ruszyła obok Einara.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Miał w głowie korowód pytań. Nie wszystkie były wygodne, szurając z niecierpliwym rozpędem i kręcąc się niespokojnie, nie znając drogi wytchnienia - przepychał je, mimo tego, na nasączone półcieniem, nierówne dno świadomości, wytrącał je z cieśni krtani, nakrywając pospiesznie zamarłymi w milczeniu nawiasami warg. Pierwsze z nich, zdecydowanie najbardziej natarczywe przypominało łunę piekącego wykrzyknika - rozważał, jak wyglądało jej życie, zupełnie różne od dawnej, niestabilnej swobody, przy której zawijała do portu, tylko, aby później ponownie wyruszyć w kierunku morskich, spienionych powierzchni fal. Port był zaledwie przerwą, przecinkiem odgradzającym właściwe esencje treści, jednym z rozlicznych punktów na mapach jej żeglugi. Domyślał się, że obecnie wszystko wyglądało inaczej, osiadła w Skandynawii na stałe - wprost nieuchronnie miał zmierzyć się z wątpliwością, czy w należącej do niej codzienności nie pojawiła się identycznie stała osoba, z jaką zaczęła wiązać teraźniejszość i przyszłość. Podobne dociekania byłyby mimo tego zupełnie nie na miejscu - oddzielał ich mur straconego kontaktu, zbyt rozległy, aby mógł go przekroczyć zaledwie na początku leniwej, ostrożnej wymiany zdań.
    - Podoba mi się ten pomysł - ocenił w zamian za to, z wesołością przystając na jej złożoną swobodnie propozycję. Nie musiał się przecież spieszyć, wracając do czekającej na niego samotności, pustego domu, którego ciszę próbował nieustannie ubarwiać kolekcją zawieszanych na licach ścian obrazów. Nawet, jeśli miał znajomości, był od początku samotny w ten najpodlejszy sposób - wszystko, co tylko stworzył, składało się z krótkotrwałych impulsów, ludzie, otaczający go, zapatrzeni w jego ciało, wracali później do domów, do czekających małżonków świadomych lub nieświadomych sekretów korodujących na powierzchni relacji. Nie chcieli odmieniać rytmu swojej całej rutyny, traktując go niczym oddech przyjemnego, wsiąkającego w ich zmysły fantazmatu. Był snem, który szybko się kończył i równocześnie rozdzielał pejzaże ucieranych schematów. Był snem i spełnieniem marzeń, mieszanką westchnień upuszczonych z rozrzutną, godną pożałowania bezmyślnością - dopiero później nadchodził moment otrzeźwienia.
    - Nie próbowałaś go przekupić smakołykami? Zazwyczaj działają cuda - sam nie miał problemów z Iskrą, sympatyczną wiewiórką roznoszącą zawartość jego korespondencji. Każdy gryzoń odznaczał się unikalnym charakterem - słyszał o uporczywych, trudnych w opanowaniu przypadkach, chociaż te stanowiły zdecydowaną mniejszość. Domyślał się, że podobny sposób dostarczania listów mógł być nowy dla Vai, niespecjalnie orientował się, czym dysponowali galdrowie za pasem rozpostartego Atlantyku. Ruszyli bez pośpiechu przed siebie, wkraczając w wijące się, dalsze alejki miasta. Półmrok kładł się na kształtach jak wszędobylski kocur, przeciągał się, odskakując jedynie przy rozżarzonych ślepiach latarni i zażółconych soczewkach nielicznych okien, za którymi mieszkańcy sprzeciwiali się potrzebie prostego odpoczynku. Sam postępował podobnie, nie czując nachodzącego na powieki zmęczenia - jeszcze nie.
    - Zastanawiam się - dodał później półgłosem - jak wiele pozostało nam czasu, zanim będziesz ponownie przeklinać temperatury w Skandynawii - nie umiał powstrzymać w sobie tej drobnej uszczypliwości. Próbował właśnie wybadać, gdzie Vaia chciała się udać - czy myślała o rozgrzaniu się w którymś z pobliskich barów a może o parku lub innej, otwartej ścieżce dla spacerowiczów. Sam mógł się znaleźć gdziekolwiek, byleby tylko był w stanie zamienić z nią kilka zdań.  
    - Wolałabyś, żebym teraz poszukał nam dobrego lokalu? - drążył, próbując przy tym poznawać jej opinię.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Lubiła przeskakiwać mury. Wspinać się na nie bez użycia magii, siłą swoich mięśni udowadniając, że potrafi to zrobić. Wędrować po ich szczycie, balansując zręcznie pomiędzy tym co tutaj i co tam, widząc szeroki świat po jednej i drugiej stronie ściany, zastanawiając się nierzadko, po jaką cholerę ktoś ją tutaj postawił. Bo przecież tak naprawdę ten świat był taki sam, bez względu na stronę, różnił się najwyżej poziomem słońca a czasem ukształtowaniem terenu. Dziwnym trafem zawsze łatwiej było jej wybierać rozwiązania proste - po co mordować się i przebijać mur, po co go burzyć, gdy mogła po prostu wskoczyć na jego szczyt i magią podholować do niej swego towarzysza. Gdy tak po prostu mogli usiąść na szczycie i poobserwować sobie zachód słońca - chociaż słońce w Midgardzie było przecież takie samo jak w Salvadorze, to jego zachód był inny. I inny był dach, z którego go obserwowała. Inna była plaża. I zupełnie inna samotność, która wcale tak bardzo nie odróżniała jej od Einara. Bo Midgard nigdy nie będzie takim domem, jaki miała kiedyś i jaki całkiem straciła. A co raz utracono, nigdy już nie wróci - lekcja udzielona za dzieciaka gdzieś w Bruxarii była bolesna i cholernie skuteczna. Cztery lata wystarczyły, by nauczyła się okolicy, ale nie znaczyło to, że była u siebie. Nie potrafiła tak myśleć o Midgardzie. Klasyczny problem imigranta.
    Posłała Einarowi całkiem szczery, pełen radości uśmiech, bo powrót do mieszkania był zły, ale wspólny spacer wręcz przeciwnie. Nie starała się jeszcze zdobyć muru, na razie szukała w nim wyłomów, o które mogłaby zahaczyć, gdy zacznie wspinać do góry. Na razie skupiała się, by poznać Einara, całkowicie od nowa i w zupełnie innej rzeczywistości.
    - Próbowałam. Ale to menda. Dokładnie jak kwatermistrz. Jedno i drugie jest takie samo, gdybym nie wiedziała, że sukinsyn nadal żyje i ma się dobrze, byłabym gotowa przysiąc, że ktoś wcisnął jego duszę w mojego wiewióra. - prychnęła ze śmiechem, choć do Héctora zdążyła się już przyzwyczaić. I chyba byłoby jej nudno w życiu bez upierdliwego wiewióra, który ostatniego adresata pogryzł i zeżarł mu jakieś ważne dokumenty. A że Vaia gościa nie lubiła, to cóż. Nie umiała się wkurzać na wiewióra. - Chociaż przyznam szczerze, że nasze ogniki są prostsze w obsłudze. I wygodniejsze. Chociaż każdy z zewnątrz dostaje mini zawału na ten widok. - przyznała z delikatnym rozbawieniem, pstryknięciem palców przywołując niewielki, błękitny płomyczek sygnałowy, którego używała w Brazylii. Nie oświetlał wprawdzie drogi, ale powolnie pełznął po jej dłoni, znajomym ugryzieniem magii kąsając skórę wartowniczki. Brakowało jej tego prawdę mówiąc. Półmrok był za to przyjemny, jedna z nielicznych rzeczy, które tu lubiła. Możliwość zagubienia się w mroku nocy wśród drzew, bez względu na to, co mogła tam spotkać.
    - Przeklinam je cały czas. W okresie waszego lata odrobinę mniej. - w głosie Vai brzmiało rozbawienie. - Na przykład teraz zaczyna już trochę pizgać zimnem, ale jeszcze nie na tyle, żeby używać zaklęć. Miałam kiedyś artefakty ogrzewające, ale zdaje się, że je wyczerpałam. - zapięła kurtkę pod samą szyję. Zawahała się lekko, zastanawiając się nad kwestią lokalu. Był wieczór. I chłód. Będą tam tłumy. Nie miała ochoty na tłumy, wolała zacisze, gdzieś z brzegu, z Einarem.
    - A... Nie przeszkadzałoby ci jakieś gorące żarcie czy picie na wynos? - spytała ostrożnie, nie wiedząc, jak w ogóle miałaby wyjaśnić swój problem. - Moglibyśmy usiąść gdzieś w przyjemnym miejscu i tak po prostu posiedzieć. Z dala od tłumów. - nie pamiętała już nawet, czy kiedyś wspominała mu o swojej większej lub mniejszej niechęci do zbyt dużych skupisk ludzkich. Jednak nawet jeśli to zrobiła, to nie oczekiwała, że po takim czasie będzie to w ogóle pamiętał.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Przez krótką chwilę, ulotną jak kilka wartkich uderzeń serca, zapytał samego siebie, czy Vaia również nie czuła się całkiem obco w objęciach zimnego miasta. Wierzył, że mogli dzielić podobne cząstki emocji, wędrując w tłumie przechodniów - z innych zupełnie przyczyn, jednak o identycznym, bliźniaczym zabarwieniu odciśniętym na krajobrazach świadomości. Nie pasował - do osób, których lepkie spojrzenia wytrącały się wścibską sadzą na pergaminie skóry, nie pasował, przechodząc pośród pstrokatych plakatów Wyzwolonych, uznających podobnych jemu za jawne niebezpieczeństwo. Nie pasował - próbował o tym nie myśleć, próbował o tym zapomnieć, próbował uznać, że najzwyczajniej przywyknął do mirażu własnej aury i jej efektu wgryzającego się w podatne umysły. Wiedział, że jest wybrakowanym elementem układanki, pospiesznie i niewłaściwie wykonanym rekwizytem niezdolnym utworzyć zgodnej, jednolitej całości. W dzieciństwie bał się sposobu, w jaki patrzyli na niego inni, czuł się niczym zwierzyna padająca łupem ich szorstkiej, nadwyrężanej aż do granic uwagi. Vaia również odbiegała w pewnym sposobie od utartych standardów - zdradzał ją obcy akcent i odmienna uroda, nie mówiąc jeszcze o samym imieniu i nazwisku. Zastanawiał się, jakie wrażenia jej towarzyszyły w Midgardzie, czy doskwierała jej obcość? A może odnajdywała się doskonale, nie trwoniąc swojego czasu na tego gatunku rozterki? Nie mógł być tego pewny, jednak jej prośba sugerowała chęć odpoczynku we wspólnej samotności. Uśmiechnął się, dobierając w duchu odpowiednie w jego odczuciu punkty na mapie miasta. Nie chciał, aby były przesadnie oddalone, co wiązało się oczywiście z komplikacją ich swobodnej przechadzki. Wolał pozostawać w obrębie tej samej dzielnicy, zawsze żywo tętniącej entuzjazmem napotkanych osób, stanowiącej ostoję dla miłośników szeroko pojmowanej sztuki.
    - Chodźmy - oświadczył, przystając tym samym na całą, podsuniętą sugestię. - Myślę, że znam odpowiednie miejsce - dodał, nie chcąc na samym wstępie zbyt wiele przed nią odsłaniać. W zamian za to poprowadził ją w stronę wyjątkowej instalacji, rozświetlającej nocne, ponure niebo przyjemną luną poświaty. Sam dawno go nie odwiedzał i uznał, że ich spotkanie może być doskonałym pretekstem do przypomnienia sobie jego na nowo - tak samo, jak oni próbowali przypomnieć sobie siebie na nowo, nadal niepewni, błądzący w niewyraźnych wspomnieniach i zatartym posmaku własnej obecności.

    Einar i Vaia z tematu


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?




    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.