:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
05.04.2001 – Wyspa łabędzi – V. Holmsen & S. Rijneveld
2 posters
Villemo Holmsen
05.04.2001 – Wyspa łabędzi – V. Holmsen & S. Rijneveld Pią 6 Paź - 21:52
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
05.04.2001
Kwiecień bywał jeszcze chłodny, porankami szadź osadzała się na szczytach drzew oraz trawie. Połacie śniegu zdobiły lasy i schowane w nich polany, gdzie jeszcze wiosna w pełni nie zawitała, ale już trwała, a Villemo ją czuła każdą cząstką siebie. Wyczekiwała dni, kiedy ciepłe słońce zacznie ją budzić każdego ranka. Kiedy ptasi trel będzie przebijał się przez szum miasta. Wtedy to natura, jej dzika, prawdziwa natura wzywała ją swym śpiewem. Nie mogła ignorować melodii życia, melodii pochodzenia z jakim się urodziła.
Wczesnym rankiem, świtem niemalże zerwała się z łóżka, by pognać na wyspę łabędzi. Tam gdzie czuła się sobą, tam gdzie mogła dokonać przemiany i szybować pod błękitnym niebem. Wiatr łaskotał białe pióra, niósł ją na swoich falach, a gdy zanurkowała w wodzie poczuła jedność ze swoim jestestwem.
Przemiana zawsze bolała, nigdy nie była przyjemna, gdy pod cienkim pergaminem skóry łamały się kości, zmieniały swoje położenie, ale za każdym razem było trochę łatwiej. Nie straszny jej był chłód oraz przeszywające zimno wody. Nie odczuwała tego jak zwykli ludzie, jedynie radość gdy krople wody spływały po nagim ciele, zdobiąc ją niczym małe kryształki na jasnym płótnie. Była panią jezior, a woda żywiołem, który dodawał sił. Szarość oczu zamieniał się w płynne srebro, włosy zaczęły mienić się złotem, gdy aura niczym nie skrępowana otulała ją miękkim szalem energii. Tańczyła na brzegu, z ust wydobywała się melodia, czysta i nie skażoną żadną nutą żalu czy bólu. Była to pieśń szczęścia i wolności, tutaj mogła być sobą, mogła zapomnieć o wszystkich więzach jakie nakładała żyjąc między ludźmi. Mogła wyzwolić siebie, stać się panią tego zakątka.
Wtem zamarła w swym tańcu. Odwróciła się na szelest. Ktoś tu był. Musiała liczyć się z tym, że zostanie przyłapana, choć liczyła, że jednak o tej porze i w tym miejscu, nikt jej tak szybko nie znajdzie. Narzuciła na siebie szybko sukienkę, ta przylgnęła do wilgotnego ciała.
-Kim jesteś? - Zapytała melodyjnym tonem w przestrzeń, a zza drzew wyłonił się mężczyzna, który wpatrzony w Villemo podszedł parę kroków.
-Chciałem popatrzeć… - Wybełkotał podchodząc do kobiety coraz bliżej. Nie widziała, jak za plecami trzymał w dłoniach linę. Przełknął ślinę nerwowo. Villemo wycofała na chwilę aurę, stłumiła jej uderzenie, choć oczy nadal lśniły srebrem, tak teraz przygaszonym. Opuściła dłonie wzdłuż ciała.
-Na co?
-Na ciebie… czy mogę?
-Co takiego chciałbyś zobaczyć? - Przechyliła lekko głowę ku ramieniu stojąc nadal nieruchomo. Mężczyzna był już bardzo blisko. Czy naprawdę nie widziała tej liny?
-Ciebie, spętaną demonie! - Zakrzyknął zarzucając sznur, ale wciąż pod wpływem działania aury nie był zbyt szybki, nie zadziałał odpowiednio stanowczo.
-Śmiesz mnie atakować… - Zasyczała niebezpiecznie, piękne rysy wyostrzyły się, nabrały ostrych kątów, a srebro oczu zamieniło się w czystą czerń, niebezpieczną, gdy skóra zabarwiła się na kolor zielony. Piękno zniknęło, ustępując grozie, okrucieństwie. -Uciekaj, póki możesz… - Wydusiła z siebie, gotowa do wciągnięcia go pod wodę, jeżeli postąpi jeszcze jeden krok. Mężczyzna krzyknął z przerażenia i rzucił się ucieczką. Przez chwilę trwała w bezruchu łapiąc powietrze, po czym twarz przybrała znów łagodny wyraz. Przeczesała jasne włosy dłonią.
-Jak długo chcesz się ukrywać? - Zapytała po chwili, a srebrzyste spojrzenie utkwiła w miejsce, za którym skrywała się Sivya.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Sivya Rijneveld
Re: 05.04.2001 – Wyspa łabędzi – V. Holmsen & S. Rijneveld Wto 24 Paź - 23:54
Sivya RijneveldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kilpisjärvi, Finlandia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : hodowca w rezerwacie magicznych reniferów Järvelä
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łania
Atuty : akrobata (I), szaman (II), odporny (I)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Wspomnienia zazwyczaj przychodziły rano, kiedy słońce rozciągało się nad horyzontem szerokim ziewnięciem, a umysł był zbyt senny, by przypilnować granic rozsądku – wślizgiwały się pod kołdrę i układały wzdłuż ciała, oblepiając palcami nagie błonie dekoltu, jakby poszukiwały tętna, które, ukryte pod skórą, poruszało się coraz wolniej. Słońce roztapiało warstwę przymarzniętego do okien szronu, a zza białego krajobrazu wyłaniało się nieśmiałe, dziecięce oblicze wiosny – w dzieciństwie spędzała coraz dłuższe, kwietniowe wieczory, przeciągając przez konstelacje cienki ścieg wyobraźni, jakby mogła połączyć gwiazdy w nowe wzory, spleść z nich haft dziewczęcych pragnień, kochała przyglądać się pierwszym liściom, które rozwijały się na krańcach wiotkich gałęzi i zbierała świeżą jedlinę, z której matka przygotowywała słodki syrop, każdego dnia rano wyglądała przez okno, zaciskając palce na chłodnym parapecie, i wyczekiwała powrotu jaskółek, które szybowały nisko nad ziemią, radosne i stęsknione za domem. Tym razem miała nadzieję, że śnieg nigdy nie stopnieje – nie chciała widzieć, co mogło wyłonić się na powierzchnię spod spulchnionego wilgocią gruntu, bo tak długo, jak trwała zima, mogła trzymać dłonie kurczowo zaciśnięte na spłachciu nadziei, że jej syn się odnajdzie, teraz obawiała się jednak, że wraz tającym szronem zmięknie również jej wiara – czekała na powrót Kaspra od trzech miesięcy, lecz czuła się, jakby czekała na niego całe swoje życie; kim była, jeśli nie mógł przebaczyć jej za popełnione błędy?
Przetarła myśli spod powiek i przysiadła na brzegu łóżka, przez chwilę przyglądając się cierpnącej na szybie wilgoci, przez którą prześwitywało poranne niebo, wciąż zabarwione rumieńcem pąsowej jutrzenki – rozchyliła okno, choć kwiecień był jeszcze chłodny, a ostre, rześkie powietrze zadrapało ją w gardło, podchodząc do oczu szklistością łez, które ukryła raptem z powrotem w półmroku źrenic. Do pokoju wleciał owad o cienkich, filigranowych skrzydłach, a ona ścisnęła go w dłoni, przyglądając się niewielkiej, ciemnej plamce na swoim śródręczu – przed zniknięciem Kaspra nigdy nie zastanawiała się nad tym gestem, bo kto myślał o śmierci tak drobnej, pojedynczej, szybkiej i niewidocznej? Przyszło jej na myśl, że straż też nigdy nie dostrzegła tej różnicy – ile nazwisk mógł zapamiętać jeden człowiek? Jak wiele czasu mijało, zanim zamykali czyjeś życie w skórzanym folderze? Ile dni, zanim przestawali szukać? Odetchnęła ciężko – musiała się przejść, nie mogła dłużej oddychać tężejącą wewnątrz mieszkania żałobą.
Trawa wyrastała spod topniejących fałd śniegu jak zwierzęce futro, woda u wybrzeży niewielkiej, skalnej wyspy, na której coraz częściej spędzała czas w osamotnieniu, marszczyła się natomiast nerwowym oddechem wiatru, jakby wiosna rzeczywiście sprawiała, że wszystko wokół przebudziło się do życia – nawet to, co winno pozostać martwe. Na wyspę zazwyczaj przylatywały jedynie łabędzie, a ona przyglądała się ich smukłym, białym szyjom i zbierała z plaży białe pióra, które wkładała do szklanego wazonu jak kwiaty, tym razem przez odgłosy wypoczywających na mieliźnie ptaków przebrzmiał jednak czyjś głos, czysty aksamit melodii, który nie przypominał dźwięków płynących z ludzkiej krtani, lecz kiedy wyjrzała spomiędzy drzew, na brzegu tańczyła młoda kobieta. Nie mogła odwrócić wzroku od jej gładkiej skóry i złocistego nimbu włosów, sądziła, że mogłaby przyglądać jej się już zawsze, lecz w tej samej chwili nieznajoma drgnęła, przesłaniając ciało cienkim tiulem sukni – w pierwszej chwili wyglądała na przestraszoną, coś w wyrazie jej twarzy sprawiło jednak, że, wsparta o pień drzewa, nie mogła poruszyć się z miejsca. Podobał jej się dreszcz przemykający po plecach mężczyzny, podobał jej się krzyk, który przepłoszył ptaki z pobliskich gałęzi, podobało jej się jak uciekał – przez chwilę zapragnęła, aby Ilja obawiał się jej w ten sam sposób, a potem przeniosła uwagę z powrotem na twarz kobiety, choć istota, która stała przy brzegu, nie przypominała już człowieka. Jej rysy stały się kanciaste i pogłębione, skóra nabrała zazielenionej, błotnistej barwy, a oczy wypełniły się czernią – zadrżała, lecz było już za późno. Niksa skierowała głowę w jej stronę.
– Nie zamierzałam patrzeć – odparła w końcu, wzdrygając się, gdy pomiędzy jednym mrugnięciem a drugim twarz nieznajomej znów stała się łagodna i piękna. – Matka opowiadała mi o demonach, uważała, że tańcząca niksa jest symbolem śmierci. – jej głos brzmiał surowo, jakby ocierał się o tylną ścianę gardła, mimo to nie potrafiła odwrócić wzroku. – Mojej czy cudzej?
Przetarła myśli spod powiek i przysiadła na brzegu łóżka, przez chwilę przyglądając się cierpnącej na szybie wilgoci, przez którą prześwitywało poranne niebo, wciąż zabarwione rumieńcem pąsowej jutrzenki – rozchyliła okno, choć kwiecień był jeszcze chłodny, a ostre, rześkie powietrze zadrapało ją w gardło, podchodząc do oczu szklistością łez, które ukryła raptem z powrotem w półmroku źrenic. Do pokoju wleciał owad o cienkich, filigranowych skrzydłach, a ona ścisnęła go w dłoni, przyglądając się niewielkiej, ciemnej plamce na swoim śródręczu – przed zniknięciem Kaspra nigdy nie zastanawiała się nad tym gestem, bo kto myślał o śmierci tak drobnej, pojedynczej, szybkiej i niewidocznej? Przyszło jej na myśl, że straż też nigdy nie dostrzegła tej różnicy – ile nazwisk mógł zapamiętać jeden człowiek? Jak wiele czasu mijało, zanim zamykali czyjeś życie w skórzanym folderze? Ile dni, zanim przestawali szukać? Odetchnęła ciężko – musiała się przejść, nie mogła dłużej oddychać tężejącą wewnątrz mieszkania żałobą.
Trawa wyrastała spod topniejących fałd śniegu jak zwierzęce futro, woda u wybrzeży niewielkiej, skalnej wyspy, na której coraz częściej spędzała czas w osamotnieniu, marszczyła się natomiast nerwowym oddechem wiatru, jakby wiosna rzeczywiście sprawiała, że wszystko wokół przebudziło się do życia – nawet to, co winno pozostać martwe. Na wyspę zazwyczaj przylatywały jedynie łabędzie, a ona przyglądała się ich smukłym, białym szyjom i zbierała z plaży białe pióra, które wkładała do szklanego wazonu jak kwiaty, tym razem przez odgłosy wypoczywających na mieliźnie ptaków przebrzmiał jednak czyjś głos, czysty aksamit melodii, który nie przypominał dźwięków płynących z ludzkiej krtani, lecz kiedy wyjrzała spomiędzy drzew, na brzegu tańczyła młoda kobieta. Nie mogła odwrócić wzroku od jej gładkiej skóry i złocistego nimbu włosów, sądziła, że mogłaby przyglądać jej się już zawsze, lecz w tej samej chwili nieznajoma drgnęła, przesłaniając ciało cienkim tiulem sukni – w pierwszej chwili wyglądała na przestraszoną, coś w wyrazie jej twarzy sprawiło jednak, że, wsparta o pień drzewa, nie mogła poruszyć się z miejsca. Podobał jej się dreszcz przemykający po plecach mężczyzny, podobał jej się krzyk, który przepłoszył ptaki z pobliskich gałęzi, podobało jej się jak uciekał – przez chwilę zapragnęła, aby Ilja obawiał się jej w ten sam sposób, a potem przeniosła uwagę z powrotem na twarz kobiety, choć istota, która stała przy brzegu, nie przypominała już człowieka. Jej rysy stały się kanciaste i pogłębione, skóra nabrała zazielenionej, błotnistej barwy, a oczy wypełniły się czernią – zadrżała, lecz było już za późno. Niksa skierowała głowę w jej stronę.
– Nie zamierzałam patrzeć – odparła w końcu, wzdrygając się, gdy pomiędzy jednym mrugnięciem a drugim twarz nieznajomej znów stała się łagodna i piękna. – Matka opowiadała mi o demonach, uważała, że tańcząca niksa jest symbolem śmierci. – jej głos brzmiał surowo, jakby ocierał się o tylną ścianę gardła, mimo to nie potrafiła odwrócić wzroku. – Mojej czy cudzej?
Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me
Villemo Holmsen
05.04.2001 – Wyspa łabędzi – V. Holmsen & S. Rijneveld Nie 5 Lis - 22:59
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Istnienie utkane z kłamstw, otulało ją niczym najpiękniejsza suknia. Trwała na granicy światów, nie należąc w pełni do żadnego z nich. Zrodzona z niksy, z człowieczeństwem ojca, który wierzył, że kochał prawdziwie do samego końca. Nigdy prawdy nie poznała, pozostając w cieniu domysłów do końca swoich dni. Żyła życiem różnym, zaznając szczęścia, upodlenia, biedy i strachu. Poznając słodki smak zaufania, oraz gorzki kęs zdrady. Baśniowa istota, o której istnieniu wiedzieli wszyscy, ale nieliczni świadomie spotkali.
Unikała kobiecych spojrzeń; widząc w nich jedynie zawiść oraz chęć czystej zemsty. O ironie, chciały ją utopić w szklance wody, zapominając, że to ona władała w jeziorach. Tam był jej dom, a wszystko inne stanowiło jedynie zastępstwo, złudzenie, że może żyć w ich świecie.
Srebrzyste spojrzenie utkwiła w intruzie.
Kobiecie, która wychylając się zza drzew mogła stać się jej wrogiem. Pytanie osiadło między nimi w krystalicznym powietrzu niczym sopel lodu. Uśmiechnęła się nieznacznie otulając się szczelniej delikatnym materiałem. Przysiadła na brzegu jeziora patrząc na pływające łabędzie, towarzyszy życia.
-Nigdy nie zastanawiałam się nad odpowiedzią. - Rozbrzmiał melodyjny głos gdy zdecydowała się na przemówić. -Należy zadać je tym, którzy ukuli takie stwierdzenie. - Zawsze to była śmierć tego, kto śmiał wejść na terytorium niksy. Pozwolił sobie w bezdennej arogancji niszczyć ich dom, rościć sobie do niego prawa uznając się panem ich istnienia. Mężczyźni, którzy sądzili, że cały świat trzymają w garści i mogą kierować istnieniem każdej żywej istoty. Unosząc ponownie spojrzenie na kobietę, spojrzenie nadal mieniło się srebrem, ale było ciepłe, zupełnie odmienne od chłodu jakim obdarzyła mężczyznę. -Wybacz jeżeli cię wystraszyłam. - Choć była niksą, demonem zesłanym na szkodę ludzkości nie chciała ich krzywdzić. Choć zarzucano jej okrucieństwo i chęć mordu, było to kłamstwem, z którym przestała już walczyć, wiedziała, że nigdy nie wygra. Mogła jedynie tłumić swoją naturę, toksynę jaka opuszczała ciało, mąciła umysły, odbierała rozsądek, wzbudzała też złość i nienawiść.
Nie wybrała dla siebie takiego losu, taka powstała, tym była i nic nie mogło tego zmienić.
Nie odczuwała chłodu jakie panowało wokół, krew przodkiń sprawiała, że była obojętna na temperaturę, która spowija ziemię. -Zwą mnie Lilije. - Przedstawiła się dawnym imieniem, nie chcąc zdradzać tego prawdziwego. -Czy krążą po twojej głowie inne pytania? - Wskazała ruchem dłoni, aby podeszła bliżej, choć zrozumie jeżeli kobieta zdecyduje się trzymać dystans w obawie o swoje życie. Tak kruche i nietrwałe w oczach demona.
Villemo i Sivya z tematu
Unikała kobiecych spojrzeń; widząc w nich jedynie zawiść oraz chęć czystej zemsty. O ironie, chciały ją utopić w szklance wody, zapominając, że to ona władała w jeziorach. Tam był jej dom, a wszystko inne stanowiło jedynie zastępstwo, złudzenie, że może żyć w ich świecie.
Srebrzyste spojrzenie utkwiła w intruzie.
Kobiecie, która wychylając się zza drzew mogła stać się jej wrogiem. Pytanie osiadło między nimi w krystalicznym powietrzu niczym sopel lodu. Uśmiechnęła się nieznacznie otulając się szczelniej delikatnym materiałem. Przysiadła na brzegu jeziora patrząc na pływające łabędzie, towarzyszy życia.
-Nigdy nie zastanawiałam się nad odpowiedzią. - Rozbrzmiał melodyjny głos gdy zdecydowała się na przemówić. -Należy zadać je tym, którzy ukuli takie stwierdzenie. - Zawsze to była śmierć tego, kto śmiał wejść na terytorium niksy. Pozwolił sobie w bezdennej arogancji niszczyć ich dom, rościć sobie do niego prawa uznając się panem ich istnienia. Mężczyźni, którzy sądzili, że cały świat trzymają w garści i mogą kierować istnieniem każdej żywej istoty. Unosząc ponownie spojrzenie na kobietę, spojrzenie nadal mieniło się srebrem, ale było ciepłe, zupełnie odmienne od chłodu jakim obdarzyła mężczyznę. -Wybacz jeżeli cię wystraszyłam. - Choć była niksą, demonem zesłanym na szkodę ludzkości nie chciała ich krzywdzić. Choć zarzucano jej okrucieństwo i chęć mordu, było to kłamstwem, z którym przestała już walczyć, wiedziała, że nigdy nie wygra. Mogła jedynie tłumić swoją naturę, toksynę jaka opuszczała ciało, mąciła umysły, odbierała rozsądek, wzbudzała też złość i nienawiść.
Nie wybrała dla siebie takiego losu, taka powstała, tym była i nic nie mogło tego zmienić.
Nie odczuwała chłodu jakie panowało wokół, krew przodkiń sprawiała, że była obojętna na temperaturę, która spowija ziemię. -Zwą mnie Lilije. - Przedstawiła się dawnym imieniem, nie chcąc zdradzać tego prawdziwego. -Czy krążą po twojej głowie inne pytania? - Wskazała ruchem dłoni, aby podeszła bliżej, choć zrozumie jeżeli kobieta zdecyduje się trzymać dystans w obawie o swoje życie. Tak kruche i nietrwałe w oczach demona.
Villemo i Sivya z tematu
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach