:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
07.03.2001 – Zagajnik – M. Jäderholm & F. Hilmirson
3 posters
Margrét Jäderholm
Re: 07.03.2001 – Zagajnik – M. Jäderholm & F. Hilmirson Nie 11 Cze - 22:47
Margrét JäderholmŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : handlarka magicznych artefaktów, völva
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : zaślepiony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 11 / wiedza ogólna: 5
07.03.2001
Czasem sama zastanawiała się, po co komplikuje sobie życie. Po ciężkim tygodniu pracy, gdzie w sklepie nie dość, że musiała użerać się z ciężkimi umysłowo klientami, negocjować kupno nowych towarów, a także przepowiadać przyszłość za niewielką w jej mniemaniu wdzięczność, to, zamiast w jeden dzień wolny odpocząć i leżeć na kanapie, ona dla odmiany postanowiła pospacerować po zagajniku obok jeziora. I nie, nie był to rekreacyjny spacer, nie zamierzała cieszyć się świeżym powietrzem ani odpoczywać na łonie natury. Chciała znaleźć jak najwięcej ingrediencji, które przydadzą jej się do tworzenia mikstur albo będą podstawą do handlu wymiennego. Po co przepłacać za coś, co można zdobyć w naturalnych warunkach? Owszem, trzeba włożyć trochę wysiłku, zainteresować się tematem co i gdzie znaleźć, a także jak najlepiej pozyskać, ale od dziecka uczyła się przedsiębiorczości, szczególnie teraz, kiedy miała własny interes i musiała nim zarządzać. Artefakty są przydatne, ale w większości nie jest to produkt codziennego użytku, więc zapotrzebowanie również jest mniejsze. Radziła sobie najlepiej, jak potrafiła i jeszcze nigdy nie musiała prosić o pomoc ani nie była na skraju bankructwa. Jej adopcyjni rodzice mieli wystarczająco duży majątek, żeby nie musiała trudnić się pracą, a jednak nie chciała być całkowicie od nich zależna. I tak w dużym stopniu była, uwarunkowali całe jej życie i wiele im zawdzięczała, ale te wszystkie dobra materialne nie równały się kosztom, jakie poniosła na umyśle, ale też duszy. Była idealnym pionkiem w systemie, żołnierzem Magisterium, gotowa zrobić wszystko, o co poproszą. Potrafiła robić straszne rzeczy bez mrugnięcia okiem, bez żadnego echa na sercu, w swoim mniemaniu wciąż nieskazitelna. Duże ego prawdopodobnie będzie kiedyś przyczyną jej upadku, ale do tego czasu nie pozwoli sobie dmuchać w kaszę, sukcesywnie neutralizując swoich wrogów, czy to drogą dyplomacji, czy przymusem bezpośrednim. Nie bała się ubrudzić rąk, chociaż nie działała pod wpływem impulsu. Była gotowa przełknąć zniewagę, poczekać, aż gniew opadnie i na chłodno zaplanować zemstę albo rozwiązanie problemu. Nie wszystkie konflikty rozwiązywało przelanie krwi, czasami warto spróbować się dogadać, a poprzez odpowiednie argumenty zyskać sojusznika. Miała ich wielu, choć nie byli świadomi, że w podbramkowej sytuacji, zawsze przedłoży swoje dobro i komfort nad czyjś problem.
Niewiele było osób w jej życiu, na których szczerze jej zależało. A nawet ich potrafiła traktować oschle i beznamiętnie, jakby nic nie znaczyli. Żyła w przekonaniu, że każda głębsza relacja jest słabością, czymś, co wrogowie mogą wykorzystać, dlatego wolała zgrywać zimną sukę, która do nikogo się nie przywiązuje, żeby nikt nie mógł mieć jej w garści. Z czasem tak mocno przesiąknęła tą grą, że teraz ciężko było stwierdzić, czy nie stała się częścią jej osobowości. Zaczęła się nad tym zastanawiać, kiedy na jej drodze znów pojawił się Loke, a ona nie opuściła gardy nawet na moment. Nigdy nie była wylewna, ale z biegiem lat, wraz z rozwojem w jej życiu magii zakazanej, czuła jak sama się zmieniała, jak stawała się mniej wrażliwa, mniej czuła i podatna na jakiekolwiek bodźce. Chłodna maska opanowania była niemal na stałe przytwierdzona do jej twarzy, poza momentami, kiedy grała towarzyską i flirciarską, żeby ugrać coś dla siebie w kontekście biznesowym najczęściej. Czy tak już pozostanie, czy chłód będzie postępował, zabierając po kolei każdą dobrą cechę, czy może jest jakiś ratunek?
Zakopana głęboko w przemyśleniach, schylała się niemal automatycznie, zaglądając pod mech i szukając roślin, w szczególności ręki diabła i wilczej jagody. Nie rejestrowała za bardzo, co się dzieje wokół i kogo mija. Wydeptane ścieżki w zagajniku od czasu do czasu uginały się pod stopami spacerowiczów. Jeszcze się nie nauczyli, że w tych niebezpiecznych czasach lepiej trzymać się z daleka od odosobnionych miejsc. I pewnie mogli to samo pomyśleć o blondynce, ale nie wiedzieli, że miała w rękawie kilka asów i to jej powinni się bać, gdyby tylko dostała odpowiednie wytyczne z Magisterium.
Do tej pory nie udało jej się znaleźć żadnej pożądanej rośliny; w zniecierpliwieniu wyprostowała się, a jej wzrok wyłapał blond czuprynę pośród pni. Nic by sobie z tego nie zrobiła, gdyby nie to, że ich właściciel w tym samym momencie obrócił się, dając jej ujrzeć swe oblicze. Zamarła na moment, czując jakby przytrzymywana wbrew woli, miała wkładany metalowy, rozżarzony do czerwoności pręt, paląc ją od środka. Pierwszy szok minął po dwóch sekundach, a po tym jej umysł zalał mętlik i odskoczyła do tyłu, żeby schować się za pień drzewa. Może jej nie dostrzegł? Może nie poznał? Bardzo dojrzałe z jej strony, ale kompletnie nie wiedziała, jak się zachować.
Mistrz Gry
Re: 07.03.2001 – Zagajnik – M. Jäderholm & F. Hilmirson Nie 11 Cze - 22:47
The member 'Margrét Jäderholm' has done the following action : kości
'Ostara – okolice' :
Słyszycie piękną melodię, graną z werwą na skrzypcach. Jeśli podejdziecie bliżej, zauważycie kształt sylwetki niezwykle pięknego mężczyzny, będącego najpewniej fossegrimem. Grany przez niego, autorski utwór, przywodzi na myśl samą wiosnę, szczęśliwą oraz pełną nadziei. Unoszące się dźwięki sprawiają, że macie ochotę do nich teraz zatańczyć; stłumicie tę pokusę czy poddacie się jej działaniu?
'Ostara – okolice' :
Słyszycie piękną melodię, graną z werwą na skrzypcach. Jeśli podejdziecie bliżej, zauważycie kształt sylwetki niezwykle pięknego mężczyzny, będącego najpewniej fossegrimem. Grany przez niego, autorski utwór, przywodzi na myśl samą wiosnę, szczęśliwą oraz pełną nadziei. Unoszące się dźwięki sprawiają, że macie ochotę do nich teraz zatańczyć; stłumicie tę pokusę czy poddacie się jej działaniu?
Funi Hilmirson
Re: 07.03.2001 – Zagajnik – M. Jäderholm & F. Hilmirson Czw 22 Cze - 0:16
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Wydeptaną między drzewami ścieżkę porzucił u samego jej początku; oddalał się od niej zupełne intencjonalnie, nie oglądając się za siebie – słyszał, że w zdziczałych okolicach miasta natknąć się można było jeszcze na bogów, na ołtarze porzucone na pastwę czasu i powolnej korozji, na ich oblicze surowe i pierwotne; zamierzał ich odnaleźć. Zamierzał zająć się porzuconymi miejscami obrządków, spełniać swoje prawie kapłańskie obowiązki, do których go przyuczano – w świątyniach nie mógł dłużej czuć się dobrze, wszystkie wydawały mu się zresztą chłodne, nieznajome i zupełnie puste, choć wypełniano je wielkimi słowami tubalnych głosów świątobliwych. Ich ton sprawiał, że trudno było mu milczeć; miał ochotę podnieść głos i wdać się z nimi w dyskusję na temat prawdy absolutnej – miał ochotę złapać ich za kołnierze świętych szat i domagać się, by dopuścili go do bogów albo przestali ich zagłuszać, albo przyjęli go z powrotem. Świątynie nie były dłużej jego domu; stawały się złowrogie. Starszawy godar próbował rozmawiać z nim pod posągiem Odyna, a on zamarł, niezdolny się odezwać, rozdarty między przekonaniem, że nie potrzebował pouczeń od podstarzałego tchórza a rozpaczliwym pragnieniem odpowiedzi. Wściekły na myśl, że być może mężczyzna je znał – że bogowie z nim rozmawiali, podczas gdy odwrócili się od niego samego, chociaż poświęcił im tak dużo i starał się tak bardzo, i przelewał dla nich tyle gęstej, prawie czarnej, krwi, topił się dla nich w koszmarach, wygryzał z siebie wszelką ludzką słabość, czynił dla nich wszystko – w zamian za milczenie. Ostatnie, co mu objawili przez usta młodej wieszczki, to śmierć. Dowiedział się, że wróci jeszcze do świątyni, ale musiał to wydrzeć sobie sam z pożałowania godnej wyroczni o granatowych oczach i niewłaściwej płci między nogami. Kiedy nadejdzie wiosna; kiedy zakwitną krokusy. Powinien zdobyć czerwony pigment – może Munch użyczy mu swojej – i stawić się przed drzwiami, ale jeszcze nie dzisiaj; mijał dzikie krokusy i odwracał od nich wzrok – szukał bogów praojców, ołtarzy nasączonych starą krwią, zdartych przez czas, porzuconych jak on; bogów silniejszych niż ci, którzy stali szeregiem w otoczeniu przetykanych tanngońskim włosem szat i ogłuchłych przez łoskot przynoszonych im próśb. O pomyślność, o szczęście, o spokój, o syna, o potknięcie się sąsiada na stromych schodach; ludzie prosili ich nieustannie o wszystko, zapominali jednak słuchać. Zapominali, że bogów należało karmić – kochali złoto, krew i odwagę. Potrzebował miejsca, w którym mógłby umiłować ich właściwie; czy nie po to robił to wszystko?
Czuł bolesne mrowienie na plecach, w miejscu, gdzie zaostrzone zaklęciem szpony pozostawiły my długie, krwawy szramy, zasklepiające się powoli i niechętnie – koił je zaklęciami, ale nie leczył zupełnie; magia nie chciała ich zamknąć trwale albo sam nie chciał tego wystarczająco mocno, więc inkantacje zawodziły, uśmierzając ból jedynie chwilowo i powstrzymując zapalenia. Zabliźniały się powoli – wolniej na pewno niż inne podobne urazy; przez pierwsze dni zdarzało mu się czuć krew spływającą pod koszulką, broczącą materiał rdzawymi plamami, nie mógł spać na plecach, krzesła obracał oparciem naprzód, zanim usiadł. Nie zdarzało się to dłużej, ale czuł wciąż, jak skóra naciąga mu się na brzegach stygnącej blizny, kiedy pochylał się lub poruszał ramionami, czasem pulsował w nich ból, jak teraz, przytłumiony i znośny – satysfakcjonujący. Było coś paskudnie zadowalającego w tym piętnie, coś wiążącego bardziej niż słowa i sen na jednej poduszce.
Zatrzymał się, dostrzegając przed sobą wydeptany ślad ścieżki, zdając sobie sprawę, że musiał przypadkiem zatoczyć koło, wrócić z powrotem do miejsca, od którego próbował się oddalić w poszukiwaniu miejsca zapomnianego przez ludzi. Wyrwany z zamyślenia przez moment stał nieruchomo, oceniając położenie słońca na jasnym, wiosennym niebie – przesunęło się znacznie od momentu rozpoczęcia poszukiwań, dopiero teraz docierało do niego, że był zmęczony, głodny i spragniony. Rozejrzał się wokół – i między drzewami spostrzegł lśnienie jasnych włosów, blond aureolę szybko znikającą z pola jego widzenia, kiedy ledwie mrugnął; nie zdążył się jej przyjrzeć, choć odczuł wyraźnie moment skrzyżowania spojrzeń. Blizny pulsowały pod koszulką, swędziały na brzegach; wiedział, że go widziała i wiedział, że ona też wiedziała, że ją widział.
– Nie ma się czego bać – odezwał się, podnosząc głos tak, by mogła go usłyszeć. Postąpił naprzód, ściółka zachrzęściła pod jego podeszwami cicho, a on przechylił lekko sylwetkę, próbując zajrzeć z dystansu za pnie drzew w miejscu, w którym się zapadła, poszukując jasnej łaty włosów. – Chyba że próbujesz mnie podejść, to mogę się zezłościć trochę. Ale nie próbujesz, prawda? Pomyślę jeszcze, że próbujesz, wiesz, wszyscy jesteśmy teraz trochę drażliwi i słusznie – mówił, podchodząc niespiesznie bliżej, ostrożnie, jakby próbował zbliżyć się do płochliwego zwierzęcia. – Nie zjem cię, obiecuję – powiedział jeszcze, a potem powietrze zafalowało pod siłą teleportacji, trzasnęło znowu nieopodal niej – nie widział jej twarzy, ale był wystarczająco blisko, by spróbować dosięgnąć jej ramienia. – Chociaż jestem potwornie głodny.
Czuł bolesne mrowienie na plecach, w miejscu, gdzie zaostrzone zaklęciem szpony pozostawiły my długie, krwawy szramy, zasklepiające się powoli i niechętnie – koił je zaklęciami, ale nie leczył zupełnie; magia nie chciała ich zamknąć trwale albo sam nie chciał tego wystarczająco mocno, więc inkantacje zawodziły, uśmierzając ból jedynie chwilowo i powstrzymując zapalenia. Zabliźniały się powoli – wolniej na pewno niż inne podobne urazy; przez pierwsze dni zdarzało mu się czuć krew spływającą pod koszulką, broczącą materiał rdzawymi plamami, nie mógł spać na plecach, krzesła obracał oparciem naprzód, zanim usiadł. Nie zdarzało się to dłużej, ale czuł wciąż, jak skóra naciąga mu się na brzegach stygnącej blizny, kiedy pochylał się lub poruszał ramionami, czasem pulsował w nich ból, jak teraz, przytłumiony i znośny – satysfakcjonujący. Było coś paskudnie zadowalającego w tym piętnie, coś wiążącego bardziej niż słowa i sen na jednej poduszce.
Zatrzymał się, dostrzegając przed sobą wydeptany ślad ścieżki, zdając sobie sprawę, że musiał przypadkiem zatoczyć koło, wrócić z powrotem do miejsca, od którego próbował się oddalić w poszukiwaniu miejsca zapomnianego przez ludzi. Wyrwany z zamyślenia przez moment stał nieruchomo, oceniając położenie słońca na jasnym, wiosennym niebie – przesunęło się znacznie od momentu rozpoczęcia poszukiwań, dopiero teraz docierało do niego, że był zmęczony, głodny i spragniony. Rozejrzał się wokół – i między drzewami spostrzegł lśnienie jasnych włosów, blond aureolę szybko znikającą z pola jego widzenia, kiedy ledwie mrugnął; nie zdążył się jej przyjrzeć, choć odczuł wyraźnie moment skrzyżowania spojrzeń. Blizny pulsowały pod koszulką, swędziały na brzegach; wiedział, że go widziała i wiedział, że ona też wiedziała, że ją widział.
– Nie ma się czego bać – odezwał się, podnosząc głos tak, by mogła go usłyszeć. Postąpił naprzód, ściółka zachrzęściła pod jego podeszwami cicho, a on przechylił lekko sylwetkę, próbując zajrzeć z dystansu za pnie drzew w miejscu, w którym się zapadła, poszukując jasnej łaty włosów. – Chyba że próbujesz mnie podejść, to mogę się zezłościć trochę. Ale nie próbujesz, prawda? Pomyślę jeszcze, że próbujesz, wiesz, wszyscy jesteśmy teraz trochę drażliwi i słusznie – mówił, podchodząc niespiesznie bliżej, ostrożnie, jakby próbował zbliżyć się do płochliwego zwierzęcia. – Nie zjem cię, obiecuję – powiedział jeszcze, a potem powietrze zafalowało pod siłą teleportacji, trzasnęło znowu nieopodal niej – nie widział jej twarzy, ale był wystarczająco blisko, by spróbować dosięgnąć jej ramienia. – Chociaż jestem potwornie głodny.
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
Margrét Jäderholm
Re: 07.03.2001 – Zagajnik – M. Jäderholm & F. Hilmirson Nie 9 Lip - 21:55
Margrét JäderholmŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : handlarka magicznych artefaktów, völva
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : zaślepiony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 11 / wiedza ogólna: 5
Norny jawnie z niej kpiły, doprowadzając do skrzyżowania ścieżek rodzeństwa po tylu latach separacji. Nie mogła spodziewać się go tutaj spotkać, choć czasami doświadczała wizji z jego udziałem, nie była świadoma miejsca jego pobytu. Nie zainteresowała się tym, a pewnie powinna, choćby przez wzgląd na to, żeby uniknąć spotkania. Tak było dla niego lepiej, jej zepsuta dusza mogła mu przynieść jedynie rozczarowanie. Żałowała, że tak się to wszystko potoczyło, ale wierzyła w słuszność swoich decyzji. Wspomnienia odciskały się bolesnym piętnem, a po tylu latach nie wyobrażała sobie tak zwyczajnie wtargnąć w jego życie i tytułować się jego siostrą, skoro łączyły ich jedynie więzy krwi. Starsza siostra powinna chronić brata i być mu przykładem, tymczasem Margrét wcale nie chciała, żeby podążał tą samą ścieżką, co ona. Chciała, żeby był szczęśliwy, żeby znalazł sobie miejsce na świecie, a pomimo tęsknoty, potrafiła zachować bezpieczny dystans. Było łatwiej w miarę zagłębiania się w magię zakazaną oraz przywoływania, jakby coraz bardziej zatracała człowieństwo, pozbywając się głębszych uczuć.
Tchórzliwe chowanie się przed problemem, który nagle pojawił się na jej drodze, wcale go nie rozwiązywało, ale potrzebowała chwili, żeby zebrać myśli. Miała nadzieję, że chłopak zignoruje to dziwne zdarzenie i pójdzie w swoją stronę, ale na jej nieszczęście, zaczął do niej mówić.
Serce przyspieszyło na barwę jego głosu, która przecież zmieniła się przez te wszystkie lata. Nie poznałaby go, gdyby nie doświadczała wizji z jego udziałem. Czy on jeszcze ją pamiętał? Może wyparł wspomnienia siostry, a może nie pozna jej, skoro ostatni raz widzieli się w dzieciństwie? Taką miała nadzieję, bo najwyraźniej nie zamierzał sobie odpuścić. Westchnęła, na szybko rozważając wszystkie dostępne opcje. Mogła zacząć uciekać, ale pewnie udałby się za nią w pościg, a że nie była zbyt atletyczna, przegrałaby to starcie. Mogła się teleportować, ale silne emocje związane z niespodziewanym spotkaniem osłabiały jej koncentrację i obawiała się konsekwencji. Ostatecznie mogła po prostu skonfrontować się z nim, licząc, że faktycznie jej nie pozna.
Gdyby wiedziała, że Funi jest w Midgardzie, pewnie dużo uważniej śledziłaby jego kroki, żeby uniknąć podobnej sytuacji, ale mleko się wylało i teraz trzeba to posprzątać.
Uśmiechnęła się pod nosem na jego słowa, bo uroczo zakładał, że chowała się ze strachu. Ona miałaby bać się jego? Niedoczekanie. No chyba że strach przed ponownym spotkaniem, wtedy faktycznie mógł mieć trochę racji. Im dłużej czekała, tym więcej przewagi oddawała, ale nie mogła się zdobyć na wychylenie zza drzewa. Powinna wziąć się w garść, ale przez szok nie potrafiła się na to zdobyć. Czuła, że nie odpuści i próbowała mentalnie przygotować się na to, co nastąpi, miarowymi oddechami uspokajając oddech. Jej myśli galopowały w najróżniejszych kierunkach. Co zrobi, jak zareaguje, czy znienawidzi ją, a może już nienawidził? Jeszcze nigdy nie była tak blisko odpowiedzi na te pytania. Dawno nie czuła takiej dawki adrenaliny. Nie mogłaby się nawet przed sobą przyznać, że w rzeczywistości chciała go spotkać, chciała go poznać bliżej, znów być jego starszą siostrą, chroniącą od złego. Świadomość, że zepsułaby mu życie magią zakazaną i Magisterium zakopała resztę pragnień.
- Odejdź w swoją stronę - zagrzmiała zmienionym głosem, mając nadzieję, że jeszcze się wycofa, ale nic na to nie wskazywało. Poczuła ruch za sobą i automatycznie odskoczyła w przeciwną stronę, spodziewając się ataku. W bezpiecznej odległości odwróciła się w jego kierunku, stając z nim twarzą w twarz.
Utkwiła spojrzenie w czarnych żyłkach okalających jego oczy i zamarła. To przecież przed tym chciała go ustrzec, przecież dlatego nie wkraczała do jego życia, żeby nie przekabacić go na "złą stronę mocy", ale nawet bez jej udziału wstąpił na tę ścieżkę. Czy to oznaczało, że byli dziedzicznie uwarunkowani? Głowa zaczęła jej pulsować od nadmiaru wrażeń, a to dopiero początek. Szukała w jego spojrzeniu oznaki, że ją pamięta i poznaje. Nie wiedziała, czy powinna od razu się zdradzać, chociaż czy to teraz miało znaczenie, skoro nawet bez jej udziału spełniło się to, czego dla niego nie chciała?
- Jesteś… ślepcem - odezwała się jakby mimowolnie, słysząc swój głos z oddali - czy aby na pewno należał do niej? Próbowała zachować pokerową twarz, ale emocje brały górę, gdy po tylu latach w końcu mogła go obejrzeć od stóp do głów. Nie liczyło się nawet to, jaką magią się posługiwał, cieszyła się z jego obecności. W normalnych okolicznościach powinna rzucić mu się w ramiona, ale nic w tej sytuacji nie było normalne. W napięciu czekała na jego reakcję, zmrożona strachem, przez który zupełnie pobladła.
Tchórzliwe chowanie się przed problemem, który nagle pojawił się na jej drodze, wcale go nie rozwiązywało, ale potrzebowała chwili, żeby zebrać myśli. Miała nadzieję, że chłopak zignoruje to dziwne zdarzenie i pójdzie w swoją stronę, ale na jej nieszczęście, zaczął do niej mówić.
Serce przyspieszyło na barwę jego głosu, która przecież zmieniła się przez te wszystkie lata. Nie poznałaby go, gdyby nie doświadczała wizji z jego udziałem. Czy on jeszcze ją pamiętał? Może wyparł wspomnienia siostry, a może nie pozna jej, skoro ostatni raz widzieli się w dzieciństwie? Taką miała nadzieję, bo najwyraźniej nie zamierzał sobie odpuścić. Westchnęła, na szybko rozważając wszystkie dostępne opcje. Mogła zacząć uciekać, ale pewnie udałby się za nią w pościg, a że nie była zbyt atletyczna, przegrałaby to starcie. Mogła się teleportować, ale silne emocje związane z niespodziewanym spotkaniem osłabiały jej koncentrację i obawiała się konsekwencji. Ostatecznie mogła po prostu skonfrontować się z nim, licząc, że faktycznie jej nie pozna.
Gdyby wiedziała, że Funi jest w Midgardzie, pewnie dużo uważniej śledziłaby jego kroki, żeby uniknąć podobnej sytuacji, ale mleko się wylało i teraz trzeba to posprzątać.
Uśmiechnęła się pod nosem na jego słowa, bo uroczo zakładał, że chowała się ze strachu. Ona miałaby bać się jego? Niedoczekanie. No chyba że strach przed ponownym spotkaniem, wtedy faktycznie mógł mieć trochę racji. Im dłużej czekała, tym więcej przewagi oddawała, ale nie mogła się zdobyć na wychylenie zza drzewa. Powinna wziąć się w garść, ale przez szok nie potrafiła się na to zdobyć. Czuła, że nie odpuści i próbowała mentalnie przygotować się na to, co nastąpi, miarowymi oddechami uspokajając oddech. Jej myśli galopowały w najróżniejszych kierunkach. Co zrobi, jak zareaguje, czy znienawidzi ją, a może już nienawidził? Jeszcze nigdy nie była tak blisko odpowiedzi na te pytania. Dawno nie czuła takiej dawki adrenaliny. Nie mogłaby się nawet przed sobą przyznać, że w rzeczywistości chciała go spotkać, chciała go poznać bliżej, znów być jego starszą siostrą, chroniącą od złego. Świadomość, że zepsułaby mu życie magią zakazaną i Magisterium zakopała resztę pragnień.
- Odejdź w swoją stronę - zagrzmiała zmienionym głosem, mając nadzieję, że jeszcze się wycofa, ale nic na to nie wskazywało. Poczuła ruch za sobą i automatycznie odskoczyła w przeciwną stronę, spodziewając się ataku. W bezpiecznej odległości odwróciła się w jego kierunku, stając z nim twarzą w twarz.
Utkwiła spojrzenie w czarnych żyłkach okalających jego oczy i zamarła. To przecież przed tym chciała go ustrzec, przecież dlatego nie wkraczała do jego życia, żeby nie przekabacić go na "złą stronę mocy", ale nawet bez jej udziału wstąpił na tę ścieżkę. Czy to oznaczało, że byli dziedzicznie uwarunkowani? Głowa zaczęła jej pulsować od nadmiaru wrażeń, a to dopiero początek. Szukała w jego spojrzeniu oznaki, że ją pamięta i poznaje. Nie wiedziała, czy powinna od razu się zdradzać, chociaż czy to teraz miało znaczenie, skoro nawet bez jej udziału spełniło się to, czego dla niego nie chciała?
- Jesteś… ślepcem - odezwała się jakby mimowolnie, słysząc swój głos z oddali - czy aby na pewno należał do niej? Próbowała zachować pokerową twarz, ale emocje brały górę, gdy po tylu latach w końcu mogła go obejrzeć od stóp do głów. Nie liczyło się nawet to, jaką magią się posługiwał, cieszyła się z jego obecności. W normalnych okolicznościach powinna rzucić mu się w ramiona, ale nic w tej sytuacji nie było normalne. W napięciu czekała na jego reakcję, zmrożona strachem, przez który zupełnie pobladła.
Funi Hilmirson
Re: 07.03.2001 – Zagajnik – M. Jäderholm & F. Hilmirson Nie 16 Lip - 23:15
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Splątana ruń ustępowała pod podeszwami miękko, nie wydając zdradliwego jęku protestu; przez skronie przemknęła tymczasem ledwie krótka myśl, że zachowuje się niegrzecznie – nieuchwycona na dłużej, wyparta przez głód; ten, który wypełniał mu żołądek częściej niż ciepły posiłek i wykręcał nocami zapadłe kiszki; ten, który nabrzmiewał w żyłach i rozrastał się w węzłach chłonnych gorączką uzależnienia; ten, który nakazywał mu szukać bogów z dala od świeżych ścieżek; i ten, który popychał go nieustannie ku sytuacjom i ludziom przypadkowym – był człowiekiem niezdolnym do sytości, wiecznie złaknionym. Złapawszy spojrzenie cudzych źrenic pośród wyludnionej gęstwiny, płoche jak sarnie cętki i równie czujne, nie umiał darować sobie schwycenia tej zagadki za dziewczęce nadgarstki, nie umiał wypuścić jej z zębów.
Bawiła go przy tym jej niesubtelna, nieprzekonująca dyskrecja – zamierzał postraszyć ją tylko trochę; w żarcie niedojrzałym i odmierzonym źle, zapominał wprawdzie, że w obecnej rzeczywistości nie byłoby w tym nic zabawnego dla nikogo poza nim samym, odkrycie to wymagałoby jednak od niego drugiej myśli, trochę bardziej błyskotliwej i empatycznej, trochę bliższej wyrozumiałości – drugie myśli miewał jednak rzadko, jeszcze rzadziej poświęcał im słuszną uwagę, postępując pochopnie i pod wpływem absurdalnych impulsów. Kobiecy głos, podnoszący się do zaskakująco stanowczego tonu, nie pasował do sylwetki przestraszonego dziewczęcia, jaką sobie wyobrażał, schowaną przed nim gdzieś pośród pni szatkujących pole widzenia na wąskie przesmyki; nie posłuchał – trzewiami szarpnęła teleportacja, nawet mdłość podchodząca pod gardło nie zdołała pozbawić go jednak przymilnego uśmiechu i nawet kiedy kobieta odwróciła się zaskoczona, zdroworozsądkowym odruchem cofając się przed wyciągniętą ku jej ramieniu ręką, zdawał się jeszcze niewzruszony, choć w lustrze jej źrenic uprzytomnił sobie popełnioną bezmyślność: słodkawy uśmiech wprawiony w ramę ślepczego oblicza musiał przypominać raczej groźbę niż wyraz przymilnej życzliwości.
Uniósł obie dłonie w obronnym geście, z nieprzekonującym blefem skruchy wynurzającej się spod białej mgły skażenia – reflektując się za późno, by zamknąć opiętnowaną rękę na czarnych zwojach wpuszczonej mu pod skórę żmii; sfrustrowane westchnięcie utknęło mu w krtani, jakby zdarzało mu się zapominać o swoich błędach zbyt często w podobny sposób.
– Tylko nie wrzeszcz, co? – wymamrotał tonem przebarwionym zmęczonym rozbawieniem. Zaskakująco mało-histeryczne kobiece spojrzenie ledwie musnęło piętno, nim nie ukrył go w pięści, zatrzymując się znacznie uważniej na jego twarzy, na jego oczach – patrzyła mu prosto w oczy tak pewnie i wnikliwie, że miał wrażenie, że sytuacja wymsknęła mu się z palców i po kręgosłupie spłynęła piekąca iskra czegoś podobnego niepokojowi. Nieprzyjemne przeczucie, że nie zauważył czegoś istotnego, sprawiło, że miał świerzbiącą ochotę spojrzeć za siebie przez ramię – upewnić się, że nie stoi za nim coś większego i gorszego niż trochę wychudły ślepiec o spojrzeniu pełnym niesytości; jakby nie był jednym z wstrętniejszych koszmarów, które można było spotkać na jawie, wypaczeniem znienawidzonym przez zastraszone społeczeństwo. Powinien się już przyzwyczaić: do blednących policzków, spojrzeń wypełniających się czernią wzbierającego w centrach źrenic strachu, do klarującej się w nich odrazy i do sposobu, w jaki jego rysy zakrzywiały się na spojówkach szklących się nadchodzącą paniką, tym razem było w tym wszystkim jednak coś osobliwego, czego nie potrafił uchwycić – przez chwilę wydawało mu się nawet, że doścignęło go wreszcie rozwścieczone sumienie, wreszcie było mu przykro, może będzie mu w ten sposób do końca życia; co za okrutna wizja, nie podobało mu się to wcale, ten uporczywy ucisk na nerwy, to pomieszanie – podprogowa konwulsja żalu w sercu, dlaczego czuł się tak dziwnie?
Jesteś ślepcem. Pierwszy raz nie miał ochoty uśmiechnąć się w odpowiedzi; nie czuł zuchwałej dumy, nie czuł w sobie tej silnej wzniosłości powołania i przekonania, że we wszystkim tkwi przejrzysty, istotny cel. Słowa były ciężkie, były mętne i przywierały nieprzyjemnie do skóry, ściskały go pod grdyką jak wstyd, nie przebrzmiewały strachem – tkwiło w nim gorzkie odkrycie, jakby rozczarowanie, jakby powinien być kimś innym. Nie mógł odwrócić od niej spojrzenia; zbłądził w rysach dziwnie znajomych, zapadał się w odcieniu jej oczu, znajdował w nim siebie – znajdował w nich swój dziecięcy strach, echo krystalicznego szczęku roztrzaskiwanych butelek, krzyków wypełniających przeszłość, którą ledwie pamiętał. Wspomnieniem potrafił sięgnąć najdalej do jednej z pierwszych nocy spędzanej w przyświątynnym przybytku, do dnia, kiedy uciekł opiekunowi na pchlim targu, chcąc odnaleźć rodziców wśród stłoczonych ludzi – nie, to kłamstwo: nigdy nie chciał do nich wrócić, nie naprawdę. Szukał jej, szukał niepozornej, ładnej dziewczyny z fotografii, którą chował zazdrośnie w poszewce poduszki, w poszewce ubrania, w rękawie płaszcza, w którym próbował schować się przed chłodem w pierwszą noc po tym, jak stracił wszystko. Wszystko oprócz małego wyblakłego zdjęcia – choć pogrzebał ją dawno, nie potrafił pozwolić jej zniknąć.
Pogrzebał ją dawno.
– To nieprawda, to nie może być prawda – wyszeptał w końcu głosem równie oddalonym, nieprzyjemnie trącym o sklepienie gardła; pokręcił głową, odwracając od niej spojrzenie zeszklone, choć nie wiedział dlaczego; dlaczego było mu tak źle? To głupie, to nieprawda, pogrzebał ją; potoczył spojrzeniem jak zagubiony, w końcu pochylając się, wspierając dłonie o kolana, jakby miał wypluć żołądek, na antrakt dwóch płytszych oddechów. – Szukałem cię. Wróciłem tam, wróciłem do tej przeklętej dziury, ojciec chciał mnie zapierdolić, miałem trzynaście lat, byłem, kurwa, dzieckiem. Szukałem cię – za drugim razem gorycz smakowała gniewnym wyrzutem; gdzie wtedy była? Wyprostował się, ale nie potrafił znów na nią spojrzeć, było mu niedobrze, niebo było nagle nieprzyjemnie jasne, bogowie milczeli, gdzieś w tym przeklętym lesie.
Bawiła go przy tym jej niesubtelna, nieprzekonująca dyskrecja – zamierzał postraszyć ją tylko trochę; w żarcie niedojrzałym i odmierzonym źle, zapominał wprawdzie, że w obecnej rzeczywistości nie byłoby w tym nic zabawnego dla nikogo poza nim samym, odkrycie to wymagałoby jednak od niego drugiej myśli, trochę bardziej błyskotliwej i empatycznej, trochę bliższej wyrozumiałości – drugie myśli miewał jednak rzadko, jeszcze rzadziej poświęcał im słuszną uwagę, postępując pochopnie i pod wpływem absurdalnych impulsów. Kobiecy głos, podnoszący się do zaskakująco stanowczego tonu, nie pasował do sylwetki przestraszonego dziewczęcia, jaką sobie wyobrażał, schowaną przed nim gdzieś pośród pni szatkujących pole widzenia na wąskie przesmyki; nie posłuchał – trzewiami szarpnęła teleportacja, nawet mdłość podchodząca pod gardło nie zdołała pozbawić go jednak przymilnego uśmiechu i nawet kiedy kobieta odwróciła się zaskoczona, zdroworozsądkowym odruchem cofając się przed wyciągniętą ku jej ramieniu ręką, zdawał się jeszcze niewzruszony, choć w lustrze jej źrenic uprzytomnił sobie popełnioną bezmyślność: słodkawy uśmiech wprawiony w ramę ślepczego oblicza musiał przypominać raczej groźbę niż wyraz przymilnej życzliwości.
Uniósł obie dłonie w obronnym geście, z nieprzekonującym blefem skruchy wynurzającej się spod białej mgły skażenia – reflektując się za późno, by zamknąć opiętnowaną rękę na czarnych zwojach wpuszczonej mu pod skórę żmii; sfrustrowane westchnięcie utknęło mu w krtani, jakby zdarzało mu się zapominać o swoich błędach zbyt często w podobny sposób.
– Tylko nie wrzeszcz, co? – wymamrotał tonem przebarwionym zmęczonym rozbawieniem. Zaskakująco mało-histeryczne kobiece spojrzenie ledwie musnęło piętno, nim nie ukrył go w pięści, zatrzymując się znacznie uważniej na jego twarzy, na jego oczach – patrzyła mu prosto w oczy tak pewnie i wnikliwie, że miał wrażenie, że sytuacja wymsknęła mu się z palców i po kręgosłupie spłynęła piekąca iskra czegoś podobnego niepokojowi. Nieprzyjemne przeczucie, że nie zauważył czegoś istotnego, sprawiło, że miał świerzbiącą ochotę spojrzeć za siebie przez ramię – upewnić się, że nie stoi za nim coś większego i gorszego niż trochę wychudły ślepiec o spojrzeniu pełnym niesytości; jakby nie był jednym z wstrętniejszych koszmarów, które można było spotkać na jawie, wypaczeniem znienawidzonym przez zastraszone społeczeństwo. Powinien się już przyzwyczaić: do blednących policzków, spojrzeń wypełniających się czernią wzbierającego w centrach źrenic strachu, do klarującej się w nich odrazy i do sposobu, w jaki jego rysy zakrzywiały się na spojówkach szklących się nadchodzącą paniką, tym razem było w tym wszystkim jednak coś osobliwego, czego nie potrafił uchwycić – przez chwilę wydawało mu się nawet, że doścignęło go wreszcie rozwścieczone sumienie, wreszcie było mu przykro, może będzie mu w ten sposób do końca życia; co za okrutna wizja, nie podobało mu się to wcale, ten uporczywy ucisk na nerwy, to pomieszanie – podprogowa konwulsja żalu w sercu, dlaczego czuł się tak dziwnie?
Jesteś ślepcem. Pierwszy raz nie miał ochoty uśmiechnąć się w odpowiedzi; nie czuł zuchwałej dumy, nie czuł w sobie tej silnej wzniosłości powołania i przekonania, że we wszystkim tkwi przejrzysty, istotny cel. Słowa były ciężkie, były mętne i przywierały nieprzyjemnie do skóry, ściskały go pod grdyką jak wstyd, nie przebrzmiewały strachem – tkwiło w nim gorzkie odkrycie, jakby rozczarowanie, jakby powinien być kimś innym. Nie mógł odwrócić od niej spojrzenia; zbłądził w rysach dziwnie znajomych, zapadał się w odcieniu jej oczu, znajdował w nim siebie – znajdował w nich swój dziecięcy strach, echo krystalicznego szczęku roztrzaskiwanych butelek, krzyków wypełniających przeszłość, którą ledwie pamiętał. Wspomnieniem potrafił sięgnąć najdalej do jednej z pierwszych nocy spędzanej w przyświątynnym przybytku, do dnia, kiedy uciekł opiekunowi na pchlim targu, chcąc odnaleźć rodziców wśród stłoczonych ludzi – nie, to kłamstwo: nigdy nie chciał do nich wrócić, nie naprawdę. Szukał jej, szukał niepozornej, ładnej dziewczyny z fotografii, którą chował zazdrośnie w poszewce poduszki, w poszewce ubrania, w rękawie płaszcza, w którym próbował schować się przed chłodem w pierwszą noc po tym, jak stracił wszystko. Wszystko oprócz małego wyblakłego zdjęcia – choć pogrzebał ją dawno, nie potrafił pozwolić jej zniknąć.
Pogrzebał ją dawno.
– To nieprawda, to nie może być prawda – wyszeptał w końcu głosem równie oddalonym, nieprzyjemnie trącym o sklepienie gardła; pokręcił głową, odwracając od niej spojrzenie zeszklone, choć nie wiedział dlaczego; dlaczego było mu tak źle? To głupie, to nieprawda, pogrzebał ją; potoczył spojrzeniem jak zagubiony, w końcu pochylając się, wspierając dłonie o kolana, jakby miał wypluć żołądek, na antrakt dwóch płytszych oddechów. – Szukałem cię. Wróciłem tam, wróciłem do tej przeklętej dziury, ojciec chciał mnie zapierdolić, miałem trzynaście lat, byłem, kurwa, dzieckiem. Szukałem cię – za drugim razem gorycz smakowała gniewnym wyrzutem; gdzie wtedy była? Wyprostował się, ale nie potrafił znów na nią spojrzeć, było mu niedobrze, niebo było nagle nieprzyjemnie jasne, bogowie milczeli, gdzieś w tym przeklętym lesie.
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
Margrét Jäderholm
Re: 07.03.2001 – Zagajnik – M. Jäderholm & F. Hilmirson Wto 22 Sie - 23:21
Margrét JäderholmŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : handlarka magicznych artefaktów, völva
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : zaślepiony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 11 / wiedza ogólna: 5
Przeklinała w duszy siebie i swoją przeklętą naturę wyroczni, która tym razem nie ostrzegła jej przed "zagrożeniem". Nie było nawet sygnału, przez który mogłaby podejrzewać, że coś się wydarzy. Klęła się na bogów i świętych, choć do najbardziej wierzących nie należała, to musiała znaleźć ujście emocjom, które zaatakowały ją ze wszystkich stron. Gdzie jej zdroworozsądkowe opanowanie? Gdzie wieczna maska, za którą skrywała prawdziwe oblicze? Dlaczego nie potrafiła logicznie przyjąć do siebie tego wydarzenia, w zamian za to obwiniała swój dar i własną głupotę. Powinna być bardziej ostrożna, powinna trzymać się na dystans, może zlecić komuś obserwowanie chłopaka - wtedy przynajmniej znałaby każdy jego ruch i nie dopuściłaby do tak niefortunnego spotkania. Dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej? Bazowała na swoich wizjach, co, jak widać, było błędem.
Przeklinała również jego - za to, że musiał znaleźć się akurat w tym samym miejscu i czasie, co ona; za to, że w ogóle przebywał w Midgardzie; za to, że nie potrafił sobie odpuścić i pomimo jej ostrzeżeń, zminimalizował dzielącą ich odległość. Za późno na działanie, za późno na ucieczkę. Nawet jeśli w pierwszym instynktownym odruchu, chciała go zaatakować i teleportować się w bezpieczne miejsce. Może nawet nie zdołałby dostrzec jej twarzy, połączyć kropek i związać ją z konkretną postacią ze swojej przeszłości. Gdyby nie szok, trzymający ją za gardło, pewnie znalazłaby sekundę, żeby odpowiednio zareagować; tymczasem stała w kompletnym osłupieniu, po raz pierwszy od dawna zagubiona w taki sposób. Nie podobało jej się to uczucie, zupełnie jak wtedy, gdy miała dziesięć lat i wszystko było na jej głowie, pod presją apodyktycznych rodziców. Obiecała sobie, że nigdy więcej nie postawi się w takiej sytuacji, nie wejdzie w rolę ofiary. Nie, kiedy mogła się bronić wszelkimi dostępnymi środkami, które pozyskała po drodze.
- Nie wrzeszcz? - powtórzyła zdziwiona, patrząc na chłopaka, który w jej oczach nadal był małym szkrabem, potrzebującym ochrony. Dlaczego miałaby przed nim krzyczeć? Czy naprawdę myślał, że wygląda groźnie? Nawet w "zakazanym wydaniu"? W najmniejszym stopniu nie budził jej grozy, a chociaż niewiele o nim teraz wiedziała i nie znała jego możliwości, to miała silne przekonanie, że poradziłaby sobie z jego atakiem, jeśli zdecydowałby się na ten krok.
Zachował się nierozważnie, to fakt. Niepotrzebne ujawnienie swojej tożsamości przed nieznajomymi mogło wywołać panikę, a w konsekwencji komuś mogłaby stać się krzywda. Nie, żeby specjalnie martwiła się o obcych, ale przecież on mógł oderwać. Chociaż praktycznie też był jej obcy. Byli od siebie odcięci, radząc sobie na własny rachunek, tyle długich lat, że już straciła rachubę - a to wszystko z jej winy.
Nigdy nie potrafiła go ochronić, skąd przypuszczenie, że później by to się zmieniło? Żyła w przekonaniu, że bez niej w życiu, będzie mu o wiele lepiej. Mniej komplikacji i ryzyka, biorąc pod uwagę, jaką ścieżkę obrała. A jednak okazało się, że pewne rzeczy są nieuchronne i widać obojgu była przeznaczona droga magii zakazanej. Czuła drobne ukłucie żalu w sercu, że pomimo poświęcenia, jakim było trzymanie się od niego z daleka, los sam go odnalazł i naprowadził na ten kierunek. Może byli ku temu genetycznie uwarunkowani? A może wychowanie pełne przemocy i bólu było głównym czynnikiem?
Nie potrafiła się zmusić do ruchu, zamiast tego patrzyła na niego, chłonąc widok, jakby spodziewała się, że to pierwszy od lat i ostatni raz. Ostatecznie to niczego nie zmieniało, a nie spodziewała się, że po tym wszystkim będzie chciał mieć z nią do czynienia.
Zacisnęła usta w wąską linię w momencie, w którym zaczął kojarzyć fakty i rozpoznał w niej dawno zaginioną siostrę. Może myślał, że nie żyje? Może miał już to wszystko poukładane, a teraz zjawiła się, by wszystko mu rozwalić. Nie chciała tego, myślała, że bez niej będzie wiódł spokojne i bezpieczne życie. I mimo że czarne żyłki wokół jego oczu nie pozostawiały złudzeń, to gdzieś wciąż tliła się w niej nadzieja, że był szczęśliwy.
Próbowała zapanować nad ściśniętym gardłem, nie miała pojęcia, jak powinna się zachować, bo żadne z wyuczonych norm społecznych nie kwalifikowały się do tej konkretnej sytuacji.
- Nie powinieneś mnie szukać. Niepotrzebnie się narażałeś - odpowiedziała gorzko. W tym czasie ona była już daleko i przystosowywała się do nowego życia w rodzinie adopcyjnej. Nie mogła go ochronić, nie miała pojęcia, że okazał się na tyle bezmyślny, by tam wracać. Poczuła złość na samą myśl, że ojciec mógł zrobić mu krzywdę.
Była w tym naprawdę kiepska, bo zamiast zacząć się tłumaczyć albo przynajmniej przeprosić, ona po prostu stała i patrzyła, jak krew odchodzi z jego twarzy i staje się odrobinę zielona.
- Miałeś zostawić za sobą to bagno, nie oglądać się za siebie i żyć pełnią życia, z dala od problemów - oczywiście wiedziała, że problemy są nieodłączną częścią życia, ale chodziło jej o poważne problemy - o przemoc, o biedę, o choroby i inne paskudztwa, które czekałyby go w domu rodzinnym.
Wiele było złego w jej rozumowaniu, a najbardziej prozaicznym błędem było to, że wyobraziła sobie dobre życie brata i oczekiwała automatycznie, że tak właśnie się stanie, a każde odstępstwo, jak choćby fakt bycia oznakowanym ślepcem, przeczył jej wizji, a na domiar złego, to właśnie jego obwiniała za taki stan rzeczy. Na razie pilnowała nerwy na wodzy, choć ciężko było go widzieć w takim stanie.
Przeklinała również jego - za to, że musiał znaleźć się akurat w tym samym miejscu i czasie, co ona; za to, że w ogóle przebywał w Midgardzie; za to, że nie potrafił sobie odpuścić i pomimo jej ostrzeżeń, zminimalizował dzielącą ich odległość. Za późno na działanie, za późno na ucieczkę. Nawet jeśli w pierwszym instynktownym odruchu, chciała go zaatakować i teleportować się w bezpieczne miejsce. Może nawet nie zdołałby dostrzec jej twarzy, połączyć kropek i związać ją z konkretną postacią ze swojej przeszłości. Gdyby nie szok, trzymający ją za gardło, pewnie znalazłaby sekundę, żeby odpowiednio zareagować; tymczasem stała w kompletnym osłupieniu, po raz pierwszy od dawna zagubiona w taki sposób. Nie podobało jej się to uczucie, zupełnie jak wtedy, gdy miała dziesięć lat i wszystko było na jej głowie, pod presją apodyktycznych rodziców. Obiecała sobie, że nigdy więcej nie postawi się w takiej sytuacji, nie wejdzie w rolę ofiary. Nie, kiedy mogła się bronić wszelkimi dostępnymi środkami, które pozyskała po drodze.
- Nie wrzeszcz? - powtórzyła zdziwiona, patrząc na chłopaka, który w jej oczach nadal był małym szkrabem, potrzebującym ochrony. Dlaczego miałaby przed nim krzyczeć? Czy naprawdę myślał, że wygląda groźnie? Nawet w "zakazanym wydaniu"? W najmniejszym stopniu nie budził jej grozy, a chociaż niewiele o nim teraz wiedziała i nie znała jego możliwości, to miała silne przekonanie, że poradziłaby sobie z jego atakiem, jeśli zdecydowałby się na ten krok.
Zachował się nierozważnie, to fakt. Niepotrzebne ujawnienie swojej tożsamości przed nieznajomymi mogło wywołać panikę, a w konsekwencji komuś mogłaby stać się krzywda. Nie, żeby specjalnie martwiła się o obcych, ale przecież on mógł oderwać. Chociaż praktycznie też był jej obcy. Byli od siebie odcięci, radząc sobie na własny rachunek, tyle długich lat, że już straciła rachubę - a to wszystko z jej winy.
Nigdy nie potrafiła go ochronić, skąd przypuszczenie, że później by to się zmieniło? Żyła w przekonaniu, że bez niej w życiu, będzie mu o wiele lepiej. Mniej komplikacji i ryzyka, biorąc pod uwagę, jaką ścieżkę obrała. A jednak okazało się, że pewne rzeczy są nieuchronne i widać obojgu była przeznaczona droga magii zakazanej. Czuła drobne ukłucie żalu w sercu, że pomimo poświęcenia, jakim było trzymanie się od niego z daleka, los sam go odnalazł i naprowadził na ten kierunek. Może byli ku temu genetycznie uwarunkowani? A może wychowanie pełne przemocy i bólu było głównym czynnikiem?
Nie potrafiła się zmusić do ruchu, zamiast tego patrzyła na niego, chłonąc widok, jakby spodziewała się, że to pierwszy od lat i ostatni raz. Ostatecznie to niczego nie zmieniało, a nie spodziewała się, że po tym wszystkim będzie chciał mieć z nią do czynienia.
Zacisnęła usta w wąską linię w momencie, w którym zaczął kojarzyć fakty i rozpoznał w niej dawno zaginioną siostrę. Może myślał, że nie żyje? Może miał już to wszystko poukładane, a teraz zjawiła się, by wszystko mu rozwalić. Nie chciała tego, myślała, że bez niej będzie wiódł spokojne i bezpieczne życie. I mimo że czarne żyłki wokół jego oczu nie pozostawiały złudzeń, to gdzieś wciąż tliła się w niej nadzieja, że był szczęśliwy.
Próbowała zapanować nad ściśniętym gardłem, nie miała pojęcia, jak powinna się zachować, bo żadne z wyuczonych norm społecznych nie kwalifikowały się do tej konkretnej sytuacji.
- Nie powinieneś mnie szukać. Niepotrzebnie się narażałeś - odpowiedziała gorzko. W tym czasie ona była już daleko i przystosowywała się do nowego życia w rodzinie adopcyjnej. Nie mogła go ochronić, nie miała pojęcia, że okazał się na tyle bezmyślny, by tam wracać. Poczuła złość na samą myśl, że ojciec mógł zrobić mu krzywdę.
Była w tym naprawdę kiepska, bo zamiast zacząć się tłumaczyć albo przynajmniej przeprosić, ona po prostu stała i patrzyła, jak krew odchodzi z jego twarzy i staje się odrobinę zielona.
- Miałeś zostawić za sobą to bagno, nie oglądać się za siebie i żyć pełnią życia, z dala od problemów - oczywiście wiedziała, że problemy są nieodłączną częścią życia, ale chodziło jej o poważne problemy - o przemoc, o biedę, o choroby i inne paskudztwa, które czekałyby go w domu rodzinnym.
Wiele było złego w jej rozumowaniu, a najbardziej prozaicznym błędem było to, że wyobraziła sobie dobre życie brata i oczekiwała automatycznie, że tak właśnie się stanie, a każde odstępstwo, jak choćby fakt bycia oznakowanym ślepcem, przeczył jej wizji, a na domiar złego, to właśnie jego obwiniała za taki stan rzeczy. Na razie pilnowała nerwy na wodzy, choć ciężko było go widzieć w takim stanie.
Funi Hilmirson
Re: 07.03.2001 – Zagajnik – M. Jäderholm & F. Hilmirson Wto 5 Wrz - 23:51
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
W zaskoczeniu nie zauważał nawet tak istotnej rzeczy – nie wydawała się w ogóle przejęta jego ślepczym obliczem, nie w ten sposób, w jaki przejmowali się zazwyczaj ludzie, reagując z odrazą, pogardą albo przestrachem; w każdym razie ludzie niebędący częścią sławetnego z czarnego szlamu Przesmyku. Nie zamierzała wcale wrzeszczeć, nie zamierzała nawet mrugnąć, jakby było w tym coś więcej niż to, co sama znała – umknęło mu to, bo wszystko wokół wydawało się nagle głuche, absurdalne i nierealne: dziewczyna miała rysy jego siostry, za której hugr modlił się wieczorami, odkąd dotarło do niego, że najpewniej nie żyje. Wydawało się to najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem – nie potrafił jej znaleźć, choć próbował sam, choć prosił kapłana Borge, by ją dla niego odnalazł i upewnił się, że niczego jej nie brakuje, od początku trzymając w sercu bolesne przeczucie, że szuka kogoś, kogo już nie było: jak coś tak ślicznego mogło przeżyć w tamtym domu? jak coś tak dobrego mogło się w nim urodzić? Czasami wydawało mu się, że musiała być snem – nikt w rodzinnym miasteczku nie potrafił mu nic o niej powiedzieć, w lokalnej szkole szukał jej twarzy na klasowych zdjęciach, mając wrażenie, że próbuje odnaleźć ducha, dziewczynę stworzoną z papierosowego dymu przesiąkającego poszarzałe firanki i z desperacji, istotę zrodzoną z jego dziecięcego strachu, trzymającą go za rękę i chowającą go przed skórzanymi razami – może wyobraził ją sobie, żeby móc oddać komuś palący ból i swoje przerażenie (nikomu o tym nie mówił, ale podejrzewał, że wszystko to musiało zagnieździć się w nim jakąś chorobą). Nie pamiętał wiele, jedynie odpryski wspomnień – może była jedynie jego snem; w końcu zawsze pragnął mieć rodzinę. Z zazdrością obserwował chłopców, po których przed świętami przybywali stęsknieni rodzice, a kiedy sadzano ich co miesiąc przy biurkach z kałamarzami i proszono, by napisali listy do swoich rodzin, czuł się zawstydzony – miał wprawdzie rodziców, ale nigdy nie odpisywali. Lubił wyobrażać sobie, że zbierali przysyłane im wiadomości i przewiązywali je wstążką, lubił być naiwny, a potem okazało się, że nie potrafili go nawet rozpoznać, kiedy stanął u ich drzwi; ojciec przepędził go jak zbłąkanego kundla, krzykiem i groźbą. Kapłan Borge przyznał później, że wszystkie jego listy powracały nieotworzone, a on chował je w swojej szufladzie i pozwalał mu karmić się tymi złudzeniami; mówił o tym jak o łaskawości, ale piekło jak upokorzenie.
Piekło znowu. Piekło w żołądku, pod osierdziem, piekło gdzieś w ciasnych pętlach trzewi: gorycz albo złość, albo rozczarowanie. Świadomość, że go porzuciła – porzuciła go jak porzucali go wszyscy, a on przez te wszystkie lata trzymał przy sercu jej zdjęcie i prosił bogów, żeby otworzyli przed nią drzwi Valhalli; w końcu o niego walczyła, jak sądził, zawsze od niego walczyła. Kochał ją, mimo że jej nie pamiętał; kochał ją rozpaczliwie, bo wierzył, że jeśli sama go nie odnalazła i nie odezwała się przez cały ten czas, ten okrutny dom musiał ją przełknąć i zabić pod deskami napuchniętej od wylanego alkoholu podłogi – wierzył, że inaczej odpisałaby na listy i że nie porzuciłaby go nigdy. Tymczasem stała przed nim, wydoroślała i zupełnie żywa, inna od dziewczyny z fotografii – spojrzenie miała mocniejsze i nieugięte, a on pomyślał, że to jej pasowało jak zdobyczne kły na rzemieniu u szyi myśliwego albo zasklepione blizny na ciele lamparcicy: w końcu przetrwała. Niewzruszona pewność i stanowczość, z jaką na niego patrzyła, należała jej się po tym wszystkim. Stała przed nim żywa, a on był dla niej ledwie zbłąkanym kundlem, który nie miał nigdy znaleźć drogi powrotnej do jej życia; nie wiedział, czy chciał płakać, czy zacząć krzyczeć. Było mu po prostu niedobrze. Łatwiej było wierzyć, że nie żyje – łatwiej było wierzyć, że go nie zostawiła. Porzucili go rodzice, porzucili go kapłani i przybrani bracia, porzuciło go społeczeństwo i ona też go porzuciła.
I brzmiała tak chłodno. Jak szkło rozbijające się u jego stóp, kiedy stał pod drzwiami domu.
– Tęskniłem za tobą – odpowiedział, a jego głos zabrzmiał niebezpiecznie podobnie do gniewnego warknięcia bardziej niż do czułości. – Nie pamiętałbym nawet, jak wyglądasz, gdyby nie to głupie zdjęcie, bo nigdy mnie nie odwiedziłaś, nigdy nie wysłałaś nawet listu, a tęskniłem za tobą, jakbyś była wszystkim, co mam, wyobrażasz sobie taką głupotę? – poczuł w gardle palący posmak podobny gromadzącemu się w gardle płaczu; urwał, przez chwilę mając wrażenie, że zacznie łkać jak dziecko. Nie pamiętał, kiedy płakał po raz ostatni. Między świątynnymi dzieciakami nie było miejsca na takie słabości, nie, odkąd podrośli – a potem, kiedy go wyrzucono, łzy zawsze przychodziły cicho i w ciemności, nad ranem o nich nie pamiętał, bo słabość w uliczkach przesmyku zdawała się równie niebezpieczna, co skaleczenie między rekinami.
Zacisnął zęby, słuchając jej – słuchając tych wymówek, jakie teraz dla niego miała; tej troski, która brzmiała w jej słowach fałszywie i drażniąco. Jakby oczekiwała, że zapomni o niej zupełnie, nie będzie zastanawiać się, czy jeszcze żyje, nie będzie myśleć, że to jego wina, że ją tam zostawił – był dzieckiem, nie dano mu wyboru, ale wciąż wisiało to nad nim jakby przyłożył się do tego, że umarła cicho, pewnie pod pięściami pijanego ojca i nikt nawet nie zauważył.
– Tobie się to udało? Zostawić to bagno? Żyć z dala od problemów takich jak ja, szczęśliwie? Masz dom, męża, dzieciaka? Pieprzonego psa? – gorycz wylewała się z niego, cedzona przez zęby; – Jak długo tu jesteś? Wiedzą, jaka z ciebie suka? – nie udało mu się ugryźć w język, był wściekły i wciąż durny jak smarkacz.
Piekło znowu. Piekło w żołądku, pod osierdziem, piekło gdzieś w ciasnych pętlach trzewi: gorycz albo złość, albo rozczarowanie. Świadomość, że go porzuciła – porzuciła go jak porzucali go wszyscy, a on przez te wszystkie lata trzymał przy sercu jej zdjęcie i prosił bogów, żeby otworzyli przed nią drzwi Valhalli; w końcu o niego walczyła, jak sądził, zawsze od niego walczyła. Kochał ją, mimo że jej nie pamiętał; kochał ją rozpaczliwie, bo wierzył, że jeśli sama go nie odnalazła i nie odezwała się przez cały ten czas, ten okrutny dom musiał ją przełknąć i zabić pod deskami napuchniętej od wylanego alkoholu podłogi – wierzył, że inaczej odpisałaby na listy i że nie porzuciłaby go nigdy. Tymczasem stała przed nim, wydoroślała i zupełnie żywa, inna od dziewczyny z fotografii – spojrzenie miała mocniejsze i nieugięte, a on pomyślał, że to jej pasowało jak zdobyczne kły na rzemieniu u szyi myśliwego albo zasklepione blizny na ciele lamparcicy: w końcu przetrwała. Niewzruszona pewność i stanowczość, z jaką na niego patrzyła, należała jej się po tym wszystkim. Stała przed nim żywa, a on był dla niej ledwie zbłąkanym kundlem, który nie miał nigdy znaleźć drogi powrotnej do jej życia; nie wiedział, czy chciał płakać, czy zacząć krzyczeć. Było mu po prostu niedobrze. Łatwiej było wierzyć, że nie żyje – łatwiej było wierzyć, że go nie zostawiła. Porzucili go rodzice, porzucili go kapłani i przybrani bracia, porzuciło go społeczeństwo i ona też go porzuciła.
I brzmiała tak chłodno. Jak szkło rozbijające się u jego stóp, kiedy stał pod drzwiami domu.
– Tęskniłem za tobą – odpowiedział, a jego głos zabrzmiał niebezpiecznie podobnie do gniewnego warknięcia bardziej niż do czułości. – Nie pamiętałbym nawet, jak wyglądasz, gdyby nie to głupie zdjęcie, bo nigdy mnie nie odwiedziłaś, nigdy nie wysłałaś nawet listu, a tęskniłem za tobą, jakbyś była wszystkim, co mam, wyobrażasz sobie taką głupotę? – poczuł w gardle palący posmak podobny gromadzącemu się w gardle płaczu; urwał, przez chwilę mając wrażenie, że zacznie łkać jak dziecko. Nie pamiętał, kiedy płakał po raz ostatni. Między świątynnymi dzieciakami nie było miejsca na takie słabości, nie, odkąd podrośli – a potem, kiedy go wyrzucono, łzy zawsze przychodziły cicho i w ciemności, nad ranem o nich nie pamiętał, bo słabość w uliczkach przesmyku zdawała się równie niebezpieczna, co skaleczenie między rekinami.
Zacisnął zęby, słuchając jej – słuchając tych wymówek, jakie teraz dla niego miała; tej troski, która brzmiała w jej słowach fałszywie i drażniąco. Jakby oczekiwała, że zapomni o niej zupełnie, nie będzie zastanawiać się, czy jeszcze żyje, nie będzie myśleć, że to jego wina, że ją tam zostawił – był dzieckiem, nie dano mu wyboru, ale wciąż wisiało to nad nim jakby przyłożył się do tego, że umarła cicho, pewnie pod pięściami pijanego ojca i nikt nawet nie zauważył.
– Tobie się to udało? Zostawić to bagno? Żyć z dala od problemów takich jak ja, szczęśliwie? Masz dom, męża, dzieciaka? Pieprzonego psa? – gorycz wylewała się z niego, cedzona przez zęby; – Jak długo tu jesteś? Wiedzą, jaka z ciebie suka? – nie udało mu się ugryźć w język, był wściekły i wciąż durny jak smarkacz.
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
Margrét Jäderholm
Re: 07.03.2001 – Zagajnik – M. Jäderholm & F. Hilmirson Sro 20 Wrz - 20:03
Margrét JäderholmŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : handlarka magicznych artefaktów, völva
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : zaślepiony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 11 / wiedza ogólna: 5
Z każdą kolejną chwilą odzyskiwała więcej panowania nad sobą, pierwszy szok powoli mijał, a rozsądek próbował przedrzeć się do świadomości i zaproponować logiczne rozwiązania tej sytuacji.
Tylko co właściwie mogła zrobić? Zaoferować mu wyjaśnienia, opowiedzieć o swoim życiu, odnowić kontakt? Czy po tylu latach miała w ogóle prawo wrócić do jego życia? Nie przypuszczała nawet, że właśnie tego by chciał, choć nie doceniała, jak bardzo spragniony był więzi rodzinnych, których został tak szybko pozbawiony. Piekła, którego doświadczał od najmłodszych lat w domu rodzinnym, nie brała nawet pod uwagę. Ale czy kiedykolwiek mogła zapewnić mu ciepło domowego ogniska? Przecież sama nigdy go nie doświadczyła, nie tak naprawdę. Dobrobyt wynikający z bogactwa rodziców adopcyjnych nijak się miał do faktycznej miłości, a chociaż nie wątpiła, że w jakimś stopniu zależało im na córce, to przecież nie mieli skrupułów, by wykorzystywać ją i jej dar, by popychać ją w sidła magii zakazanej, patrząc, jak brnie coraz dalej, bez drogi odwrotu. Dopóki była niepełnoletnia, nie miała żadnego wpływu na swoje życie, a później? Sprawy przybrały na intensywności, kiedy zaczęto coraz więcej od niej wymagać, kiedy podążała wytyczoną ścieżką, zatracając po drodze coraz więcej siebie. Jak mogłaby życzyć mu tego samego? Jak mogła chcieć wprowadzić go do tego toksycznego środowiska? Czy było jej lepiej niż w domu rodzinnym? O wiele. Ale musiała zapłacić za to słoną cenę i nie chciała tego samego życia dla brata, nawet jeśli miał żyć w gorszych warunkach, obracając dwa razy każdą monetę, zanim ją wyda.
Wizje pomagały jej przetrwać rozłąkę, w końcu od czasu do czasu go widziała - jego zachowanie albo interakcje z innymi osobami. Nie znała go, ale była wdzięczna za każdy zsyłany film, w którym grał główną rolę. Dzięki temu wiedziała o niektórych jego ruchach, znała niekiedy miejsce pobytu chłopaka - parę razy zdarzyło jej się interweniować, być taką niewidzialną ręką, dzięki której odnajdywał czasami "zgubione" woreczki z talarami. Nie mogła pomagać tak często, jak chciała, ale przynajmniej wydawało jej się, że pomimo wszystkiego, w dalszym ciągu częściowo nad nim czuwa.
- Myślisz, że powiedzieli mi, gdzie cię zabierają? - prychnęła, jakby jego naiwność ją rozbawiła. Nie odwiedziła go i nie pisała listów, bo zniknął z jej życia nagle i niewiele miała informacji, bo rodzice zachowywali się, jakby nigdy go nie było i nie rozmawiali o nim, przynajmniej nie w obecności Margrét. - Dowiedziałam się dopiero, jak już było za późno.
Ciężko było jej przełknąć słowa o tęsknocie, bo sama czuła ją każdego dnia, sprawnie maskując ją obojętnością.
Naprawdę myślała, że ruszył dalej, że nie obracał się na przeszłość, która nie przyniosła mu niczego poza cierpieniem. Myślała, że tak będzie dla niego lepiej.
A teraz stał tu, przed nią, cały w emocjach, jakby wyrządziła mu największą krzywdę. Może tak było. Może powinna bardziej się postarać, może powinna chronić go bardziej, może jako dziecko powinna zabić rodziców. Poniosłaby odpowiedzialność, ale on miałby szansę na prawdziwe szczęście, ktoś na pewno adoptowałby ślicznego cherubinka. Może powinna całe swoje życie poświęcić jemu, może faktycznie była złą siostrą i zasługiwała na nienawiść.
Milczała, pozwalając mu na słowa, odciskające się piętnem z tyłu głowy. Paskudne dzieciństwo skaziło ich na resztę życia, a teraz pozostało im jedynie udawać normalnych. Nie odpowiedziała na pytania ociekające żalem. Nie udało jej się żyć z dala od problemów i nie miała normalnych relacji, a nawet gdyby chciała, to nie mogłaby mieć dzieci. Wiele o niej nie wiedział, tak jak ona o nim. Stali naprzeciwko siebie, a chociaż był jedną z najważniejszych dla niej osób, to jednak był całkiem obcy.
Wyzwiska nie robiły na niej wrażenia. W swoim życiu doświadczyła ich mnóstwo - wiele osób zarzucało jej różne rzeczy, używając epitetów, próbowali wydobyć z niej rekacje, ale jej twarz zawsze pozostawała równie chłodna, nieprzenikniona. Nie bolało jej to, choć zawsze skrupulatnie odnotowywała zniewagi, by potem zemsta miała adekwatny wymiar. Mimo to na słowo "suka" rzucone z ust brata, zamarła, zupełnie jakby wymierzył jej policzek. To tylko słowo, ale jeśli wypowiada je osoba, która od najmłodszych lat zajmowała czołowe miejsce w jej sercu, to coś w niej pękło, jakby wreszcie pozwoliła sobie coś poczuć.
- Wiedzą? Taką mnie stworzyli. Wszyscy po kolei - warknęła z nieprzejednanym spojrzeniem. On śmiał ją oceniać? Po tym, jak całe dzieciństwo go chroniła, a potem zostawiła w spokoju, wbrew palącemu uczuciu, żeby go odnaleźć, po to, żeby nie skazić jego życia trucizną, wokół której sama się otaczała? Był dzieckiem, gdy go zabrali, czasami wmawiała sobie nawet, że jej nie pamięta, wtedy było jej trochę łatwiej.
- Od lat. Zostałam adoptowana przez parę z Midgardu jakiś czas po tym, jak cię oddali - przyznała. Mimo że wciąż starała się trzymać emocje na wodzy, to jej głos zdradzał coraz więcej. Żeby bardziej nakreślić mu sytuację, dodała: - Zabrali mnie do sierocińca po tym, jak pojawiłam się w akademii... z obrażeniami.
Jej historia była długa i zawiła. Z pewnością nie zamierzała opowiadać wszystkiego, a już na pewno nie pośród drzew. Niemniej należały mu się wyjaśnienia i jeśli chciał, mogli spotkać się w bardziej sprzyjających okolicznościach.
Tymczasem jej uszu doleciała melodia, która dziwnie poprawiała nastrój, napełniała nadzieją i poruszała serce, jakby chciało się wyrwać do tańca.
- Też to s-słyszysz? - zaczęła się rozglądać, szukając źródła dźwięków. Nie chciała wpaść w kłopoty, a nagłe poprawienie nastroju, tłumiła przez wyuczone od lat opanowanie. Jeszcze tego brakowało, żeby ich coś tutaj zaatakowało.
Tylko co właściwie mogła zrobić? Zaoferować mu wyjaśnienia, opowiedzieć o swoim życiu, odnowić kontakt? Czy po tylu latach miała w ogóle prawo wrócić do jego życia? Nie przypuszczała nawet, że właśnie tego by chciał, choć nie doceniała, jak bardzo spragniony był więzi rodzinnych, których został tak szybko pozbawiony. Piekła, którego doświadczał od najmłodszych lat w domu rodzinnym, nie brała nawet pod uwagę. Ale czy kiedykolwiek mogła zapewnić mu ciepło domowego ogniska? Przecież sama nigdy go nie doświadczyła, nie tak naprawdę. Dobrobyt wynikający z bogactwa rodziców adopcyjnych nijak się miał do faktycznej miłości, a chociaż nie wątpiła, że w jakimś stopniu zależało im na córce, to przecież nie mieli skrupułów, by wykorzystywać ją i jej dar, by popychać ją w sidła magii zakazanej, patrząc, jak brnie coraz dalej, bez drogi odwrotu. Dopóki była niepełnoletnia, nie miała żadnego wpływu na swoje życie, a później? Sprawy przybrały na intensywności, kiedy zaczęto coraz więcej od niej wymagać, kiedy podążała wytyczoną ścieżką, zatracając po drodze coraz więcej siebie. Jak mogłaby życzyć mu tego samego? Jak mogła chcieć wprowadzić go do tego toksycznego środowiska? Czy było jej lepiej niż w domu rodzinnym? O wiele. Ale musiała zapłacić za to słoną cenę i nie chciała tego samego życia dla brata, nawet jeśli miał żyć w gorszych warunkach, obracając dwa razy każdą monetę, zanim ją wyda.
Wizje pomagały jej przetrwać rozłąkę, w końcu od czasu do czasu go widziała - jego zachowanie albo interakcje z innymi osobami. Nie znała go, ale była wdzięczna za każdy zsyłany film, w którym grał główną rolę. Dzięki temu wiedziała o niektórych jego ruchach, znała niekiedy miejsce pobytu chłopaka - parę razy zdarzyło jej się interweniować, być taką niewidzialną ręką, dzięki której odnajdywał czasami "zgubione" woreczki z talarami. Nie mogła pomagać tak często, jak chciała, ale przynajmniej wydawało jej się, że pomimo wszystkiego, w dalszym ciągu częściowo nad nim czuwa.
- Myślisz, że powiedzieli mi, gdzie cię zabierają? - prychnęła, jakby jego naiwność ją rozbawiła. Nie odwiedziła go i nie pisała listów, bo zniknął z jej życia nagle i niewiele miała informacji, bo rodzice zachowywali się, jakby nigdy go nie było i nie rozmawiali o nim, przynajmniej nie w obecności Margrét. - Dowiedziałam się dopiero, jak już było za późno.
Ciężko było jej przełknąć słowa o tęsknocie, bo sama czuła ją każdego dnia, sprawnie maskując ją obojętnością.
Naprawdę myślała, że ruszył dalej, że nie obracał się na przeszłość, która nie przyniosła mu niczego poza cierpieniem. Myślała, że tak będzie dla niego lepiej.
A teraz stał tu, przed nią, cały w emocjach, jakby wyrządziła mu największą krzywdę. Może tak było. Może powinna bardziej się postarać, może powinna chronić go bardziej, może jako dziecko powinna zabić rodziców. Poniosłaby odpowiedzialność, ale on miałby szansę na prawdziwe szczęście, ktoś na pewno adoptowałby ślicznego cherubinka. Może powinna całe swoje życie poświęcić jemu, może faktycznie była złą siostrą i zasługiwała na nienawiść.
Milczała, pozwalając mu na słowa, odciskające się piętnem z tyłu głowy. Paskudne dzieciństwo skaziło ich na resztę życia, a teraz pozostało im jedynie udawać normalnych. Nie odpowiedziała na pytania ociekające żalem. Nie udało jej się żyć z dala od problemów i nie miała normalnych relacji, a nawet gdyby chciała, to nie mogłaby mieć dzieci. Wiele o niej nie wiedział, tak jak ona o nim. Stali naprzeciwko siebie, a chociaż był jedną z najważniejszych dla niej osób, to jednak był całkiem obcy.
Wyzwiska nie robiły na niej wrażenia. W swoim życiu doświadczyła ich mnóstwo - wiele osób zarzucało jej różne rzeczy, używając epitetów, próbowali wydobyć z niej rekacje, ale jej twarz zawsze pozostawała równie chłodna, nieprzenikniona. Nie bolało jej to, choć zawsze skrupulatnie odnotowywała zniewagi, by potem zemsta miała adekwatny wymiar. Mimo to na słowo "suka" rzucone z ust brata, zamarła, zupełnie jakby wymierzył jej policzek. To tylko słowo, ale jeśli wypowiada je osoba, która od najmłodszych lat zajmowała czołowe miejsce w jej sercu, to coś w niej pękło, jakby wreszcie pozwoliła sobie coś poczuć.
- Wiedzą? Taką mnie stworzyli. Wszyscy po kolei - warknęła z nieprzejednanym spojrzeniem. On śmiał ją oceniać? Po tym, jak całe dzieciństwo go chroniła, a potem zostawiła w spokoju, wbrew palącemu uczuciu, żeby go odnaleźć, po to, żeby nie skazić jego życia trucizną, wokół której sama się otaczała? Był dzieckiem, gdy go zabrali, czasami wmawiała sobie nawet, że jej nie pamięta, wtedy było jej trochę łatwiej.
- Od lat. Zostałam adoptowana przez parę z Midgardu jakiś czas po tym, jak cię oddali - przyznała. Mimo że wciąż starała się trzymać emocje na wodzy, to jej głos zdradzał coraz więcej. Żeby bardziej nakreślić mu sytuację, dodała: - Zabrali mnie do sierocińca po tym, jak pojawiłam się w akademii... z obrażeniami.
Jej historia była długa i zawiła. Z pewnością nie zamierzała opowiadać wszystkiego, a już na pewno nie pośród drzew. Niemniej należały mu się wyjaśnienia i jeśli chciał, mogli spotkać się w bardziej sprzyjających okolicznościach.
Tymczasem jej uszu doleciała melodia, która dziwnie poprawiała nastrój, napełniała nadzieją i poruszała serce, jakby chciało się wyrwać do tańca.
- Też to s-słyszysz? - zaczęła się rozglądać, szukając źródła dźwięków. Nie chciała wpaść w kłopoty, a nagłe poprawienie nastroju, tłumiła przez wyuczone od lat opanowanie. Jeszcze tego brakowało, żeby ich coś tutaj zaatakowało.
Funi Hilmirson
Re: 07.03.2001 – Zagajnik – M. Jäderholm & F. Hilmirson Pią 29 Wrz - 1:25
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Wydawało mu się, że jest po prostu kochany przez bogów – troszczyli się o niego jak o swojego ulubieńca i obdarowywali go szczęściem, a on czuł się dzięki temu jeszcze bardziej niepokorny i żarliwy w swojej wierze. Zdarzały mu się noce, które pamiętał jedynie w urywkach, a łącząc je ze sobą w wybrakowaną całość, nie umiał wytłumaczyć sobie, jakim sposobem skończyła się jedynie skaleczoną brwią i obitym żołądkiem; przez swoją krnąbrność, rozpuszczoną jeszcze tanim alkoholem, ocierał się o nerwy niewłaściwym ludziom, ale wychodził z tego cało – i kiedy poranek cucił go chłodem na wycieraczce mieszkania, podnosił się i zanosił swoje kości do świątyni, zbierał palcem krew ze skaleczenia i przecierał nią srebro monety, bo nie miał niczego więcej, bym im dziękować, czasem nie miał nawet tego. Znajdował pieniądze, częściej niż wydawało się to wytłumaczalnym zbiegiem okoliczności, ale on nie potrzebował racjonalnego wyjaśnienia – wierzył, że był kochany przez bogów, to wszystko; wyłącznie przez nich. Wierzył w to szczególnie teraz, patrząc jej w te chłodne, stalowe oczy, prawie niewzruszone, gdyby nie odprysk zaskoczenia i krótka iskra niedowierzającej urazy. Nie dało mu to oczekiwanej satysfakcji. Gdyby mógł, rozdrapałby to nieupilnowane pękniecie w źrenicy jak odpryśnięcie farby na ścianie, rozdrapałby je do czerwoności, do żywej duszy, byleby nie patrzyła na niego z takim opanowaniem.
– Nigdy nie było za późno – odparował z wyrzutem, nie przyjmując jej usprawiedliwień. Był dzieckiem i wierzył, że zrobił wszystko, co mógł, choć oznaczało to tylko tyle, że prosił kapłana, by ją dla niego znalazł. Chował jej fotografię przez lata jak niebezpieczną kontrabandę, jak mały akt zdrady, bo był dzieckiem i gdyby zapytano go, kogo kochał bardziej, nie patrzyłby na boskie posągi, bo dla dziecka wydawała się wciąż żywsza i bezpieczniejsza niż kamienne oblicza bogów, których właściwie nie znał, bo jego wiara nie płynęła mu we krwi – w żyłach miał tylko szlam z serc ludzi niepobożnych, szukających swoich bożków na dnie butelki i kiedy trafił do świątyni, długo nie rozumiał, czego od niego oczekiwano; kazano mu recytować dzieje bogów, godzinami czuwać przy ich ołtarzach, wycierać złote misy z ofiarnej krwi, a on robił, co mu kazano. Dopiero później zaczął wiarą przesiąkać, na wskroś. Była wyuczona jak wersy Starej Eddy, była jego odkryciem i w końcu stała się wszystkim; pochował siostrę, której rysy zatarły się w pamięci, zostali bogowie. Nigdy jednak nie było za późno i złościło go, że próbowała się usprawiedliwiać.
Drgnął zauważalnie, kiedy jej głos szarpnął ostrzej; taką mnie stworzyli zawisło w powietrzu ciężko, przyczajone i niebezpieczne – przypominało dotkliwie, jak bardzo była mu obca. Nie wiedział o niej nic, nie rozpoznał nawet jej głosu, kiedy odezwała się spomiędzy gęstwiny, nie poznawał jej spojrzenia, bo zawsze, kiedy ją wspominał, wyobrażał sobie, że spoglądała na niego z siostrzaną czułością. Mógł minąć ją na ulicy tyle razy i nie zauważyć, że mija swoją krew. I nie miał pojęcia, przez co musiała przejść, żeby się stamtąd wydostać. On miał szczęście – miał ledwie sześć lat, kiedy oddano go do świątyni, jego pamięć była jeszcze świeża i delikatna, wspomnienia nietrwałe, kruszejące z czasem, choć zawsze, kiedy myślał o domu, czuł jak zaciska się w nim skurcz dziecięcego strachu, nawet po latach. Ona, w przeciwieństwie do niego, musiała pamiętać więcej, a ostrość jej głosu sprawiała, że nie śmiał sobie dłużej wyobrażać, jak jej życie wyglądało później, więc ustępował jak skarcony szczeniak, pomimo wciąż zaciśniętych pięści.
– Myślałem, że cię wykończyli – odpowiedział ostrożniej, krtań miał przepaloną goryczą. Wydawał się nagle jakby zawstydzony, kiedy odwzajemniał jej nieprzejednane spojrzenie, jakby musiał się przed nią wytłumaczyć jak przed rozdrażnionym nauczycielem, tyle że przed nimi nie odczuwał pokory nigdy. – Myślałem, że ojciec... i że nikt nawet nie zwrócił uwagi, a teraz udają po prostu, że nigdy cię nie było, bo nie chcą przyznać, że nigdy nie próbowali pomóc i to ich wina, wszystkich tych pieprzonych tchórzy. Wróciłbym, chciałem wrócić, żeby zapytać go o ciebie, ojca zapytać i matkę też, chciałem... – szczęka stężała mu, przez co wydawał się trochę doroślejszy, trochę udręczony. Odwrócił wzrok, jakby nie mógł patrzeć jej w oczy, kiedy przyznawał się do tego, czego dla niej nie zrobił, chociaż powinien. – Nie dopuściliby mnie do kapłaństwa, gdybym to zrobił – znowu ciszej, prawie bełkotliwie, jakby nie chciał, żeby go dosłyszała, teraz ta wymówka wydawała mu się głupia. Powinien zrobić dla niej wszystko, żeby móc jej o tym powiedzieć, bez wstydu. – Ostatecznie kapłanem i tak nie zostanę, więc równie dobrze mógłbym – burknął. – Żyją jeszcze?
Powietrze przetkało się nagle muzyką, tak miękką, że miał wrażenie, że wszyta jest w szmer liści, z początku dyskretna, nim nie wezbrała ponad ich głowami wyraźniej. Przez chwilę nie był pewien, skąd właściwie dobiega, jakby dobiegała zewsząd, oplatając ich subtelnością kuszących dźwięków. Nie podobało mu się, jak rozluźniała napięte cięciwy nerwów; chciał się jeszcze wściekać, ale nagle okazywało się to trudniejsze i jedyne, co mu pozostawało, to płaczliwy ucisk pod gardłem i bolesna chęć, by do niej podejść. Poruszył się nerwowo, jakby mógł ją z siebie strząsnąć, w końcu spojrzeniem znajdując sylwetkę mężczyzny – stał w pewnym oddaleniu, słońce opadało na jego skórę jakby w pieszczocie i uwielbieniu; nawet z tego dystansu nie dało się nie zauważyć, że był piękny.
– Chodź – rzucił nerwowo, długim krokiem pokonując dzielącą go od siostry odległość, by złapać ją za nadgarstek; nie zacisnął palców, choć obawa, że znów zniknie, świerzbiła w opuszkach. – Czy masz zamiar udawać nadal, że cię nie ma? – muzyka mieszała mu w głowie, brzmiał łagodniej i spojrzenie pełne miał głupiej nadziei.
– Nigdy nie było za późno – odparował z wyrzutem, nie przyjmując jej usprawiedliwień. Był dzieckiem i wierzył, że zrobił wszystko, co mógł, choć oznaczało to tylko tyle, że prosił kapłana, by ją dla niego znalazł. Chował jej fotografię przez lata jak niebezpieczną kontrabandę, jak mały akt zdrady, bo był dzieckiem i gdyby zapytano go, kogo kochał bardziej, nie patrzyłby na boskie posągi, bo dla dziecka wydawała się wciąż żywsza i bezpieczniejsza niż kamienne oblicza bogów, których właściwie nie znał, bo jego wiara nie płynęła mu we krwi – w żyłach miał tylko szlam z serc ludzi niepobożnych, szukających swoich bożków na dnie butelki i kiedy trafił do świątyni, długo nie rozumiał, czego od niego oczekiwano; kazano mu recytować dzieje bogów, godzinami czuwać przy ich ołtarzach, wycierać złote misy z ofiarnej krwi, a on robił, co mu kazano. Dopiero później zaczął wiarą przesiąkać, na wskroś. Była wyuczona jak wersy Starej Eddy, była jego odkryciem i w końcu stała się wszystkim; pochował siostrę, której rysy zatarły się w pamięci, zostali bogowie. Nigdy jednak nie było za późno i złościło go, że próbowała się usprawiedliwiać.
Drgnął zauważalnie, kiedy jej głos szarpnął ostrzej; taką mnie stworzyli zawisło w powietrzu ciężko, przyczajone i niebezpieczne – przypominało dotkliwie, jak bardzo była mu obca. Nie wiedział o niej nic, nie rozpoznał nawet jej głosu, kiedy odezwała się spomiędzy gęstwiny, nie poznawał jej spojrzenia, bo zawsze, kiedy ją wspominał, wyobrażał sobie, że spoglądała na niego z siostrzaną czułością. Mógł minąć ją na ulicy tyle razy i nie zauważyć, że mija swoją krew. I nie miał pojęcia, przez co musiała przejść, żeby się stamtąd wydostać. On miał szczęście – miał ledwie sześć lat, kiedy oddano go do świątyni, jego pamięć była jeszcze świeża i delikatna, wspomnienia nietrwałe, kruszejące z czasem, choć zawsze, kiedy myślał o domu, czuł jak zaciska się w nim skurcz dziecięcego strachu, nawet po latach. Ona, w przeciwieństwie do niego, musiała pamiętać więcej, a ostrość jej głosu sprawiała, że nie śmiał sobie dłużej wyobrażać, jak jej życie wyglądało później, więc ustępował jak skarcony szczeniak, pomimo wciąż zaciśniętych pięści.
– Myślałem, że cię wykończyli – odpowiedział ostrożniej, krtań miał przepaloną goryczą. Wydawał się nagle jakby zawstydzony, kiedy odwzajemniał jej nieprzejednane spojrzenie, jakby musiał się przed nią wytłumaczyć jak przed rozdrażnionym nauczycielem, tyle że przed nimi nie odczuwał pokory nigdy. – Myślałem, że ojciec... i że nikt nawet nie zwrócił uwagi, a teraz udają po prostu, że nigdy cię nie było, bo nie chcą przyznać, że nigdy nie próbowali pomóc i to ich wina, wszystkich tych pieprzonych tchórzy. Wróciłbym, chciałem wrócić, żeby zapytać go o ciebie, ojca zapytać i matkę też, chciałem... – szczęka stężała mu, przez co wydawał się trochę doroślejszy, trochę udręczony. Odwrócił wzrok, jakby nie mógł patrzeć jej w oczy, kiedy przyznawał się do tego, czego dla niej nie zrobił, chociaż powinien. – Nie dopuściliby mnie do kapłaństwa, gdybym to zrobił – znowu ciszej, prawie bełkotliwie, jakby nie chciał, żeby go dosłyszała, teraz ta wymówka wydawała mu się głupia. Powinien zrobić dla niej wszystko, żeby móc jej o tym powiedzieć, bez wstydu. – Ostatecznie kapłanem i tak nie zostanę, więc równie dobrze mógłbym – burknął. – Żyją jeszcze?
Powietrze przetkało się nagle muzyką, tak miękką, że miał wrażenie, że wszyta jest w szmer liści, z początku dyskretna, nim nie wezbrała ponad ich głowami wyraźniej. Przez chwilę nie był pewien, skąd właściwie dobiega, jakby dobiegała zewsząd, oplatając ich subtelnością kuszących dźwięków. Nie podobało mu się, jak rozluźniała napięte cięciwy nerwów; chciał się jeszcze wściekać, ale nagle okazywało się to trudniejsze i jedyne, co mu pozostawało, to płaczliwy ucisk pod gardłem i bolesna chęć, by do niej podejść. Poruszył się nerwowo, jakby mógł ją z siebie strząsnąć, w końcu spojrzeniem znajdując sylwetkę mężczyzny – stał w pewnym oddaleniu, słońce opadało na jego skórę jakby w pieszczocie i uwielbieniu; nawet z tego dystansu nie dało się nie zauważyć, że był piękny.
– Chodź – rzucił nerwowo, długim krokiem pokonując dzielącą go od siostry odległość, by złapać ją za nadgarstek; nie zacisnął palców, choć obawa, że znów zniknie, świerzbiła w opuszkach. – Czy masz zamiar udawać nadal, że cię nie ma? – muzyka mieszała mu w głowie, brzmiał łagodniej i spojrzenie pełne miał głupiej nadziei.
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
Margrét Jäderholm
07.03.2001 – Zagajnik – M. Jäderholm & F. Hilmirson Czw 9 Lis - 23:46
Margrét JäderholmŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : handlarka magicznych artefaktów, völva
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : zaślepiony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 11 / wiedza ogólna: 5
Niewytłumaczalny impuls tknął jąkąś cząstkę życia w jej obumarłą duszę, jakby nagle ktoś zapalił wątłe światło lampki w opuszczonym domu. Nie powinna poddawać się temu uczuciu, przeciwnie, musiała je zdusić w zarodku, żeby żadne ludzkie instynkty nie przysłoniły jej wyrachowania. Jeszcze w domu biologicznych rodziców nauczyła się tej lekcji - uczucia to słabość, którą wrogowie chętnie wykorzystają. Czuła wewnętrzną walkę, jak miłość i troska do tego delikatnego cherubinka próbują się przedrzeć przez lodowy mur chłodu i okrucieństwa. Zastygłe oblicze nieprzejednanej maski miało prawo go irytować, mimo że nie robiła mu na złość - naturalne intynkty samozachowawcze zapewniały jej nautralny wyraz twarzy nawet w kryzysowych sytuacjach. Inaczej reagowała na stres i teraz również było to widoczne, choć wyjątkowo zdradziła się już z paroma emocjami. Ostatecznie niecodziennie spotyka się brata po latach rozłąki i widziała żal w jego oczach, miał prawo ją obwiniać, że nie próbowała nawiązać kontaktu, ale sama dalej uparcie tkwiła w przeświadczeniu, że słusznie postąpiła, chroniąc go od niebezpieczeństwa, które ciągnęło się za nią niczym kula u nogi. Na przykładzie wczesnego dzieciństwa, gdy nie potrafiła go ochronić przed złem, głęboko wierzyła, że nigdy nie będzie w stanie go uchronić, a wręcz mogłaby nieszczęścia na niego sprowadzić.
On najwyraźniej nie zdawał sobie z tego sprawy, a jego emocjonalność i naiwność wywoływała nutkę współczucia. Chociaż może to i dobrze, że życie nie zdążyło nauczyć go zdystansowanej obojętności? Może jego losy potoczyły się jednak całkiem dobrze, pomijając zakazany element, którego dowód ukazał już na wstępie. Mogła się teraz zastanawiać, co mogła zrobić inaczej i analizować całą przeszłość, ale nic im z tego nie przyjdzie. Dalej pozostaną rozbici, dalej będą dla siebie obcy. Nie chciała się z nim teraz wykłócać, czy było za późno, czy nie - podjęła decyzję, a teraz oboje musieli z tym żyć. Nie zamierzała się kajać i prosić o wybaczenie, bo jej głównym założeniem była troska o los młodszego braciszka. A przecież nie była za niego odpowiedzialna, szczególnie kiedy ich drogi rozeszły się na dobre. Oboje podejmowali decyzje, w ich mniemaniu najlepsze, a potem mierzyli się z konsekwencjami. Nie. To nie miało sensu wtedy i nie ma sensu teraz. Już za późno, żeby odgrywać szczęśliwe spotkanie po latach, to komplikacja, która może odwieść ją od celu. A jej chłodna strona zdecydowanie bardziej skłaniała ją ku skupieniu.
Próbowali, ale się nie udało - chciała odpowiedzieć, ale jej usta zacisnęły się w wąską linię, jakby zapomniała języka. Widziała w nim taką dzieciącą wrażliwość, widziała całą paletę emocji i nie chciała mu dokładać opowieściami, jak było jej ciężko przetrwać, szczególnie bez niego, kiedy jej życie straciło sens, bo już nie miała o kogo walczyć. Odwróciła wzrok, bo intensywność tego wydarzenia powoli zaczęła ją przytłaczać, a przecież nie chciała okazać słabości.
- Dlaczego nie zostaniesz kapłanem? - skupiła znów na nim spojrzenie, ale nie było w nim dezaprobaty ani oceniającego tonu, raczej szczere zainteresowanie, co wydarzyło się w jego życiu. Wyczuwała, jakby chciał zostać kapłanem, ale nie mógł, najpewniej przez magię zakazaną, ale może coś jeszcze miało wpływ? Tak mało o nim wiedziała, że złapała się na tym, że czepia się najmniejszych poszlak, żeby odkryć coś nowego, czego dotąd nie wiedziała. To żałosne z jej strony, po tylu latach rozłąki z jej winy, teraz wyszukiwać najdrobniejszych informacji, byle tylko poznać go lepiej.
- Tak - odparła, choć wcale nie chciała rozmawiać o rodzicach. Ich piętno dalej paliło, wywołując nienawiść w czystej postaci. Krzywdy nie zapomina się ot tak, ona nie zapominała wcale, nawet po latach. Może byłoby inaczej, gdyby wykazali jakąkolwiek skruchę, jakąś chęć poprawy - nawet wtedy nie byłaby w stanie im wybaczyć, zbyt dużo złego im wyrządzili, ale może nie pałałaby już do nich taką nienawiścią.
Muzyka całkowicie zbiła ją z pantałyku, a w oszołomieniu nie zorientowała się, że jej nastawienie ulega zmianie. Wcześniej była gotowa odwrócić się na pięcie i odejść, pozostawiając chłopaka z wiedzą, że jego siostra żyje, ale nie będzie próbowała nawiązać kontaktu. Teraz poczuła w piersi osobliwą wesołość, której na co dzień próżno u niej szukać. Tchnienie nadziei nagle pozwoliło jej na marzenia, że uda im się odnowić i naprawić relację, że po połączeniu sił mogą stanowić żywioł nie do pokonania. Wszystkie jej obawy i racjonalne postrzeganie rzeczywistości, w tym niebezpieczeństw, nagle odeszło w zapomnienie.
Ku jej zaskoczeniu Funi zniwelował dzielącą ich odległość i choć nie wiedziała, dokąd miała z nim iść, to chwilowo nie przeszkadzało jej zniewolenie nadgarstka, była gotowa z nim iść, gdziekolwiek.
- N- nie. Ja... - zaczęła, czując narastający mętlik w głowie, jakby ktoś przejął kontrolę. - Chciałabym cię poznać.
Usta drgnęły, a ich kąciki uniosły się do uśmiechu i wtedy ją uderzyło, że coś jest nie tak. Zacisnęła powieki i zaczęła krzyczeć w myślach słowa ulubionej piosenki, żeby zagłuszyć całą resztę. Co tu się do cholery działo? Odwróciła głowę i kiedy dobrze się przyjrzała, dostrzegła postać w oddali, która najprawdopodobniej wcale nie miała pokojowych zamiarów. Zresztą nawet jeśli potrzebowałaby pomocy, to Margrét nie była osobą, która ruszyłaby na ratunek. Prędzej, żeby dobić.
- Wynośmy się stąd - warknęła, wyszarpując dłoń i zwiększając dystans, tym samym dobitnie przypominając o dzielącym ich murze, który w jej realnej ocenie był nie do przeskoczenia. Uniosła jeszcze dłonie do uszu, żeby je zatkać i zapobiec jakiejkolwiek ingerencji w jej zachowanie. Z jednej strony chciała tańczyć i śpiewać i cieszyć się razem z bratem, poznawać go na nowo i zyskać w końcu rodzinę, ale jej rozsądek tłumił te wszystkie zapędy i pozwalał zachować spokój.
Margrét i Funi z tematu
On najwyraźniej nie zdawał sobie z tego sprawy, a jego emocjonalność i naiwność wywoływała nutkę współczucia. Chociaż może to i dobrze, że życie nie zdążyło nauczyć go zdystansowanej obojętności? Może jego losy potoczyły się jednak całkiem dobrze, pomijając zakazany element, którego dowód ukazał już na wstępie. Mogła się teraz zastanawiać, co mogła zrobić inaczej i analizować całą przeszłość, ale nic im z tego nie przyjdzie. Dalej pozostaną rozbici, dalej będą dla siebie obcy. Nie chciała się z nim teraz wykłócać, czy było za późno, czy nie - podjęła decyzję, a teraz oboje musieli z tym żyć. Nie zamierzała się kajać i prosić o wybaczenie, bo jej głównym założeniem była troska o los młodszego braciszka. A przecież nie była za niego odpowiedzialna, szczególnie kiedy ich drogi rozeszły się na dobre. Oboje podejmowali decyzje, w ich mniemaniu najlepsze, a potem mierzyli się z konsekwencjami. Nie. To nie miało sensu wtedy i nie ma sensu teraz. Już za późno, żeby odgrywać szczęśliwe spotkanie po latach, to komplikacja, która może odwieść ją od celu. A jej chłodna strona zdecydowanie bardziej skłaniała ją ku skupieniu.
Próbowali, ale się nie udało - chciała odpowiedzieć, ale jej usta zacisnęły się w wąską linię, jakby zapomniała języka. Widziała w nim taką dzieciącą wrażliwość, widziała całą paletę emocji i nie chciała mu dokładać opowieściami, jak było jej ciężko przetrwać, szczególnie bez niego, kiedy jej życie straciło sens, bo już nie miała o kogo walczyć. Odwróciła wzrok, bo intensywność tego wydarzenia powoli zaczęła ją przytłaczać, a przecież nie chciała okazać słabości.
- Dlaczego nie zostaniesz kapłanem? - skupiła znów na nim spojrzenie, ale nie było w nim dezaprobaty ani oceniającego tonu, raczej szczere zainteresowanie, co wydarzyło się w jego życiu. Wyczuwała, jakby chciał zostać kapłanem, ale nie mógł, najpewniej przez magię zakazaną, ale może coś jeszcze miało wpływ? Tak mało o nim wiedziała, że złapała się na tym, że czepia się najmniejszych poszlak, żeby odkryć coś nowego, czego dotąd nie wiedziała. To żałosne z jej strony, po tylu latach rozłąki z jej winy, teraz wyszukiwać najdrobniejszych informacji, byle tylko poznać go lepiej.
- Tak - odparła, choć wcale nie chciała rozmawiać o rodzicach. Ich piętno dalej paliło, wywołując nienawiść w czystej postaci. Krzywdy nie zapomina się ot tak, ona nie zapominała wcale, nawet po latach. Może byłoby inaczej, gdyby wykazali jakąkolwiek skruchę, jakąś chęć poprawy - nawet wtedy nie byłaby w stanie im wybaczyć, zbyt dużo złego im wyrządzili, ale może nie pałałaby już do nich taką nienawiścią.
Muzyka całkowicie zbiła ją z pantałyku, a w oszołomieniu nie zorientowała się, że jej nastawienie ulega zmianie. Wcześniej była gotowa odwrócić się na pięcie i odejść, pozostawiając chłopaka z wiedzą, że jego siostra żyje, ale nie będzie próbowała nawiązać kontaktu. Teraz poczuła w piersi osobliwą wesołość, której na co dzień próżno u niej szukać. Tchnienie nadziei nagle pozwoliło jej na marzenia, że uda im się odnowić i naprawić relację, że po połączeniu sił mogą stanowić żywioł nie do pokonania. Wszystkie jej obawy i racjonalne postrzeganie rzeczywistości, w tym niebezpieczeństw, nagle odeszło w zapomnienie.
Ku jej zaskoczeniu Funi zniwelował dzielącą ich odległość i choć nie wiedziała, dokąd miała z nim iść, to chwilowo nie przeszkadzało jej zniewolenie nadgarstka, była gotowa z nim iść, gdziekolwiek.
- N- nie. Ja... - zaczęła, czując narastający mętlik w głowie, jakby ktoś przejął kontrolę. - Chciałabym cię poznać.
Usta drgnęły, a ich kąciki uniosły się do uśmiechu i wtedy ją uderzyło, że coś jest nie tak. Zacisnęła powieki i zaczęła krzyczeć w myślach słowa ulubionej piosenki, żeby zagłuszyć całą resztę. Co tu się do cholery działo? Odwróciła głowę i kiedy dobrze się przyjrzała, dostrzegła postać w oddali, która najprawdopodobniej wcale nie miała pokojowych zamiarów. Zresztą nawet jeśli potrzebowałaby pomocy, to Margrét nie była osobą, która ruszyłaby na ratunek. Prędzej, żeby dobić.
- Wynośmy się stąd - warknęła, wyszarpując dłoń i zwiększając dystans, tym samym dobitnie przypominając o dzielącym ich murze, który w jej realnej ocenie był nie do przeskoczenia. Uniosła jeszcze dłonie do uszu, żeby je zatkać i zapobiec jakiejkolwiek ingerencji w jej zachowanie. Z jednej strony chciała tańczyć i śpiewać i cieszyć się razem z bratem, poznawać go na nowo i zyskać w końcu rodzinę, ale jej rozsądek tłumił te wszystkie zapędy i pozwalał zachować spokój.
Margrét i Funi z tematu