:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
16.12.2000 – Dom Setek Lampionów – E. Halvorsen & Bezimienny: F. Guldbrandsen
4 posters
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
16.12.2000
Magia wymykała się sztywnym ramom rozsądku, ciesząc się mianem często nieobliczalnej, o różnorakim działaniu, wywieranym w zależności od wielu, nawarstwionych czynników. Tym razem czar, którym mogły się cieszyć nieuchwytne jemioły, zawieszone przy tajemniczym budynku, rozbudzał nagłą, niepowstrzymaną ciekawość. Zachęcał, by wejść do środka, nawet, jeśli dotychczasowa rezerwa broniła się przed sugestią przejścia przez wyszczerbiony próg. O Domu Setek Lampionów krążyły różne historie, nierzadko przestrzegające przed obecnością nieznanych, nadprzyrodzonych bytów, dążących zawsze skutecznie do przepędzenia intruzów, których obecność zakłócała ich spokój. Osoby, które były we wnętrzu, rozpowiadały pogłoski o mrożących krew w żyłach dźwiękach, stukotach i zasłyszanych krokach, niekiedy spotykających się z przeciwnymi salwami śmiechu i zamiatania całości wieści pod dywan przewrażliwionych zmysłów. Pomimo tego, liczba osób odwiedzających Dom Setek Lampionów była nadzwyczaj wąska, ograniczona nierzadko do grupek młodych, awanturniczych galdrów, dotrzymujących zakładu przed gronem swoich rówieśników. Frida Guldbrandsen była jednak odległa od powyższego, wyświechtanego wzorca. Czując nieodpartą potrzebę, narzuconą przez magię, wkroczyła ostatecznie do środka. Dookoła, bez względu na jarzące się, zwisające lampy, panował zgęstniały mrok, skutecznie utrudniający wyróżnienie elementów otoczenia. Szmer, który wkrótce dotarł do uszu kobiety, mógł się wydawać, rzecz jasna, niepokojący; niedługo później mogła spostrzec sprawcę, który, szczęście w nieszczęściu nie wydawał się duchem. Był to Einar Halvorsen, jaki prawdopodobnie również został zwiedziony przez niecodzienny impuls. Jego sylwetka wyłoniła się nieoczekiwanie z okolicznej ciemności, pochwycona przez wstążki sączącego się wszechobecnie światła.
INFORMACJE
Prorok nie kontynuuje rozgrywki. Zamieszczone poniżej kości mogą zostać wykorzystane w dowolnie wybranej kolejce, zgodnie z danymi ustaleniami graczy. Ze względu na wydarzenie prosimy o traktowanie rozgrywki jako jednej z priorytetowych.
3, 4 – jedno z was ulega nieoczekiwanie roztaczanemu czarowi i pragnie za wszelką cenę pozostać tu znacznie dłużej. Nie chce, podobnie, aby druga osoba opuściła budynek, sama lub razem z nią.
5, 6 – po chwili namysłu postanawiacie się dokładniej rozejrzeć. Jeśli któreś z was przekroczy próg spostrzegawczości 60, udaje się wam odnaleźć przejście na strych. Znajdują się tam przykryte płachtami meble, regał z zakurzonymi książkami i rozstrojone pianino.
Kość k6 (nieobowiązkowa)
1, 2 – słyszycie wyjątkowo dziwny chrobot, który w ostateczności okazuje się ledwie zabłąkaną myszą. Możecie rzucić k100: jeśli któreś z was przekroczy próg spostrzegawczości 55, znajdziecie wąskie przejście do pustego pokoju z wybitym, wyszczerbionym oknem.3, 4 – jedno z was ulega nieoczekiwanie roztaczanemu czarowi i pragnie za wszelką cenę pozostać tu znacznie dłużej. Nie chce, podobnie, aby druga osoba opuściła budynek, sama lub razem z nią.
5, 6 – po chwili namysłu postanawiacie się dokładniej rozejrzeć. Jeśli któreś z was przekroczy próg spostrzegawczości 60, udaje się wam odnaleźć przejście na strych. Znajdują się tam przykryte płachtami meble, regał z zakurzonymi książkami i rozstrojone pianino.
Einar Halvorsen
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Klosz ażurowej ciemności igrał z pasmami świateł, pozwalał złotawym wstęgom przepływać jak rześkiej wodzie z koszyka dziecięcych palców. Dziesiątki lamp migotało jak drobne, przyziemne gwiazdy w woalach bezkresnych cieni, mrugało niczym jarzące się, niezliczone ślepia w obskurnej jamie budynku. Struny jasności wplatały się w kruczoczarną scenerię zawisłą w samym domostwie, w zagadce, nierozwikłanej, zamarłej między murami ściskając gardło i usta. Nikt, do tej pory, nie umiał podać wyjaśnień, rozwikłać enigmy miejsca wetkniętego w spokojną, stateczną scenę przedmieści. W miarowy strumień oddechu wkradała się woń stęchlizny i pancerzyka kurzu tworzącego się z marszem bezlitosnego czasu. Ospała melasa ciszy wnikała w przewody słuchu, prężyła się jak napięta, niepewna błona zdolna natychmiast pęknąć, przerwana akordem cudzej, jawiącej się obecności.
Nie wiedział, z jakiej przyczyny przekroczył próg kamienicy, dotychczas podczas przechadzek mijanej z obojętnością, z nienachalnym spojrzeniem odartym z jaskrawej barwy trawiącej go ciekawości. Wszystko stało się inne, uwaga przykuta gwoździem do sylwetki budynku sięgnęła punktu zenitu zupełnie jak niemożliwa do oddalenia, wewnętrzna, nagła pokusa szumiąca w podświadomości. Nie trwonił zupełnie czasu na defilady rozważań, bez głębszych poruszeń myśli chwytając za wysłużoną i zardzewiałą klamkę. Drzwi otworzyły się przed nim, wydając skrzekliwą skargę, wpuszczając mimo tego posłusznie do cienistego wnętrza.
Nie słynął nigdy z przesadnej racjonalności, w przeciągu swojego życia kierując się przede wszystkim hazardem własnych kaprysów, grymasem losu i chwiejnych podszeptów ducha. Niechętnie, w przeciwieństwie do innych poszukiwał wyjaśnień, szorstkich, trywialnych ram uzasadnień i wyciąganych konkluzji. Wierzył, że w istocie nie wszystko potrzebuje być jasne, namacalne, dostępne dla ludzkich dłoni; z tej przytoczonej przyczyny nie dociekał dlaczego zaczął malować, dlaczego właśnie malarstwo stało się jego pasją której był wierny jeszcze w zalążkach swoich dziecięcych lat. Niektóre rzeczy musiały zostać dwuznaczne, ukryte przed błahym wzrokiem i równie płytką, odmienną formą percepcji. Dziś, zgodnie z własną, ugruntowaną tezą, nie tworzył nadmiernych pytań; trwał, zanurzony w przestrzeni, milcząc w ostrej, odwiecznej grze światłocienia.
Zmysły drgnęły pod nowym naporem dźwięków, korowód kilku odgłosów przedarł się w monotonny, znany mu rytm scenerii. Poruszył się, nieuchronnie zmierzając w stronę ich źródła, powolnym krokiem wprawiając deski podłogi w skąpe westchnienia skrzypnięć. Wyłonił się, koniec końców, dostrzegając kobietę, która przed chwilą, jak sądził, musiała wniknąć do środka. Światło lampionu spływało po jego twarzy jak bezszelestny wodospad.
- Nie przestraszyłem pani? - dźwięk dyskretnego pytania zwiastował brak złych intencji; ufał, że mogła trwać w przeświadczeniu o samotności niezadraśniętej żadnym istnieniem ludzkim. Jego obecność mogła być zaskoczeniem, stąd postanowił z początku nie czynić żadnych, gwałtownych prób przełamania dystansu. Nie był żadnym przestępcą; nie potrzebował, co więcej nocnego mroku zaułków i opuszczonych, pełnych zaniedbań miejsc aby przełamać wolę oraz osiągnąć własny, egoistyczny cel; sam fakt zdolności nie świadczył jednak, że należało z niej w równy sposób korzystać, siejąc wokół zniszczenie. Przyjrzał się, na ile tylko był w stanie, samej kobiecej twarzy.
Była znajoma; trwał w przekonaniu że zdołał ją wcześniej spotkać.
Nie wiedział, z jakiej przyczyny przekroczył próg kamienicy, dotychczas podczas przechadzek mijanej z obojętnością, z nienachalnym spojrzeniem odartym z jaskrawej barwy trawiącej go ciekawości. Wszystko stało się inne, uwaga przykuta gwoździem do sylwetki budynku sięgnęła punktu zenitu zupełnie jak niemożliwa do oddalenia, wewnętrzna, nagła pokusa szumiąca w podświadomości. Nie trwonił zupełnie czasu na defilady rozważań, bez głębszych poruszeń myśli chwytając za wysłużoną i zardzewiałą klamkę. Drzwi otworzyły się przed nim, wydając skrzekliwą skargę, wpuszczając mimo tego posłusznie do cienistego wnętrza.
Nie słynął nigdy z przesadnej racjonalności, w przeciągu swojego życia kierując się przede wszystkim hazardem własnych kaprysów, grymasem losu i chwiejnych podszeptów ducha. Niechętnie, w przeciwieństwie do innych poszukiwał wyjaśnień, szorstkich, trywialnych ram uzasadnień i wyciąganych konkluzji. Wierzył, że w istocie nie wszystko potrzebuje być jasne, namacalne, dostępne dla ludzkich dłoni; z tej przytoczonej przyczyny nie dociekał dlaczego zaczął malować, dlaczego właśnie malarstwo stało się jego pasją której był wierny jeszcze w zalążkach swoich dziecięcych lat. Niektóre rzeczy musiały zostać dwuznaczne, ukryte przed błahym wzrokiem i równie płytką, odmienną formą percepcji. Dziś, zgodnie z własną, ugruntowaną tezą, nie tworzył nadmiernych pytań; trwał, zanurzony w przestrzeni, milcząc w ostrej, odwiecznej grze światłocienia.
Zmysły drgnęły pod nowym naporem dźwięków, korowód kilku odgłosów przedarł się w monotonny, znany mu rytm scenerii. Poruszył się, nieuchronnie zmierzając w stronę ich źródła, powolnym krokiem wprawiając deski podłogi w skąpe westchnienia skrzypnięć. Wyłonił się, koniec końców, dostrzegając kobietę, która przed chwilą, jak sądził, musiała wniknąć do środka. Światło lampionu spływało po jego twarzy jak bezszelestny wodospad.
- Nie przestraszyłem pani? - dźwięk dyskretnego pytania zwiastował brak złych intencji; ufał, że mogła trwać w przeświadczeniu o samotności niezadraśniętej żadnym istnieniem ludzkim. Jego obecność mogła być zaskoczeniem, stąd postanowił z początku nie czynić żadnych, gwałtownych prób przełamania dystansu. Nie był żadnym przestępcą; nie potrzebował, co więcej nocnego mroku zaułków i opuszczonych, pełnych zaniedbań miejsc aby przełamać wolę oraz osiągnąć własny, egoistyczny cel; sam fakt zdolności nie świadczył jednak, że należało z niej w równy sposób korzystać, siejąc wokół zniszczenie. Przyjrzał się, na ile tylko był w stanie, samej kobiecej twarzy.
Była znajoma; trwał w przekonaniu że zdołał ją wcześniej spotkać.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Napawała się charakterystycznym spokojem przedmieści wolnych od zgiełku właściwego centrum Midgardu, spacerując niespiesznie wzdłuż rzędów zadbanych kamienic, z których jedna zamieszkiwana była przez jej drogą przyjaciółkę z czasów studenckich, od dawna proszącą o spotkanie w domowym zaciszu, pozwalającym na odprawienie rytuału seidr i rozwianie wątpliwości osiadających gęstą chmurą na myślach, które samoistnie nie potrafiły ułożyć się w logiczny ciąg. Guldbrandsen spychała gdzieś w ciemny zakamarek własnej czaszki kiełkujące w jej wnętrzu wyrzuty sumienia wywołane faktem, że w ostatnich dniach czasu miała całkiem sporo, lecz najzwyczajniej na świecie nie była zbyt skora do poświęcania go na podobne czynności, gdy tuż w zasięgu swoich dłoni miała kuszące słodyczą hedonistyczne rozrywki, którym ulegała ochoczo, zapominając o wszystkim i wszystkich wokół - lecz już dość. Wieczór upłynąć miał pod hasłem przygotowań do przeprowadzki, a następujące po nim dni z pewnością gotowe były oferować jeszcze większe rozproszenie, z lekkim ociąganiem więc zebrała się w sobie i opuściła domowe zacisze.
Nigdy wcześniej nie zwróciła szczególnej uwagi na podupadły budynek, przywodzący na myśl bardziej wyjątkowo mało zachęcający do odwiedzin pustostan niż miejsce do zamieszkania; kojarzyła naturalnie historie krążące wokół tej rudery, choć nie zwykła pokładać w nich zbyt wiele wiary, umieszczając ten punkt miasta wraz ze wszystkimi niestworzonymi miejskimi legendami poza kręgiem swoich zainteresowań. A jednak, z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu właśnie tego dnia skierowała tęczówki w kolorze gorzkiej czekolady na naznaczone łuszczącą się gęsto farbą ściany i wyszczerbiony próg, nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że coś pcha ją do wnętrza, które zwyczajowo omijała szerokim łukiem. Frida nie zwykła przeciwstawiać się tak silnym przeczuciom, wierna własnej intuicji, którą uznawała za jeden ze swoich największych atutów, nie myśląc więc zbyt wiele, przekroczyła wyszczerbiony próg i zatopiła się w nienaturalnym mroku, przez który nie przebijały się zbyt skutecznie łuny świateł sączących się z porozwieszanych wszędzie wokół lamp.
Stawiając ostrożne kroki na trzeszczących w proteście wiekowych deskach, wymijała kolejne kształty i formy lampionów, które nadały temu miejscu nazwę i choć sama nie była pewna czego właściwie szuka pomiędzy gęstymi kotami wszędobylskiego kurzu a przybrudzonymi ażurowymi szkiełkami leniwie przepuszczającymi zbyt małe ilości światła, by dojrzeć cokolwiek wyraźnie i jednoznacznie zinterpretować majaczące w oczach kształty, tak szła dalej, wierząc, że odnajdzie odpowiedź na niezadane pytanie. Otaczającą ją, lepką niemalże ciszę, przerwał dźwięk nagły i ostry, jękliwe skrzypnięcie zmurszałej podłogi zbliżało się, było zbyt głośne, by mianem sprawcy móc nazwać ulicznego szczura szukającego schronienia w opuszczonym budynku, Guldbrandsen odwróciła się więc odruchowo w stronę źródła nowego bodźca, nie spodziewając się niczego konkretnego, lecz szykując się na wszystko. Płynące miękko słowa nakreśliły sylwetkę nieznajomego, którego dostrzegła ostatecznie w słabym świetle, a kąciki ust ciemnowłosej ułożyły się w łagodnym uśmiechu. Nie wyglądał na wyjętego spod prawa, choć kto mógł wiedzieć jaki los tkały dla niej wszechwiedzące Norny?
- Nie przestraszył mnie pan, choć muszę przyznać, że nie spodziewałam się towarzystwa w tak osobliwym miejscu - odpowiedziała, przestępując niewielki krok w jego stronę, starając się lepiej dojrzeć rysy jego twarzy, skoro już z jakiegoś powodu obydwoje znaleźli się w Domu Setek Lampionów. - Szczerze powiedziawszy, sama nie wiem co mnie tu przywiodło... - westchnęła nieco ciszej, wciąż błądząc źrenicami i szukając konkretnych punktów męskiej sylwetki we własnych wspomnieniach, by ostatecznie połączyć je w całość i nabrać pewności, że nieznajomy nie stanowił dla niej zagrożenia. - Był pan pośród gości wernisażu Olafa Wahlberga - zawyrokowała ostatecznie, mając nadzieję, że pamięć nie płata jej figli, a przytoczone wydarzenie faktycznie było miejscem, w którym widzieli się po raz pierwszy. - Zdaje się, że nie mieliśmy wtedy sposobności się poznać. Frida Guldbrandsen.
Nigdy wcześniej nie zwróciła szczególnej uwagi na podupadły budynek, przywodzący na myśl bardziej wyjątkowo mało zachęcający do odwiedzin pustostan niż miejsce do zamieszkania; kojarzyła naturalnie historie krążące wokół tej rudery, choć nie zwykła pokładać w nich zbyt wiele wiary, umieszczając ten punkt miasta wraz ze wszystkimi niestworzonymi miejskimi legendami poza kręgiem swoich zainteresowań. A jednak, z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu właśnie tego dnia skierowała tęczówki w kolorze gorzkiej czekolady na naznaczone łuszczącą się gęsto farbą ściany i wyszczerbiony próg, nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że coś pcha ją do wnętrza, które zwyczajowo omijała szerokim łukiem. Frida nie zwykła przeciwstawiać się tak silnym przeczuciom, wierna własnej intuicji, którą uznawała za jeden ze swoich największych atutów, nie myśląc więc zbyt wiele, przekroczyła wyszczerbiony próg i zatopiła się w nienaturalnym mroku, przez który nie przebijały się zbyt skutecznie łuny świateł sączących się z porozwieszanych wszędzie wokół lamp.
Stawiając ostrożne kroki na trzeszczących w proteście wiekowych deskach, wymijała kolejne kształty i formy lampionów, które nadały temu miejscu nazwę i choć sama nie była pewna czego właściwie szuka pomiędzy gęstymi kotami wszędobylskiego kurzu a przybrudzonymi ażurowymi szkiełkami leniwie przepuszczającymi zbyt małe ilości światła, by dojrzeć cokolwiek wyraźnie i jednoznacznie zinterpretować majaczące w oczach kształty, tak szła dalej, wierząc, że odnajdzie odpowiedź na niezadane pytanie. Otaczającą ją, lepką niemalże ciszę, przerwał dźwięk nagły i ostry, jękliwe skrzypnięcie zmurszałej podłogi zbliżało się, było zbyt głośne, by mianem sprawcy móc nazwać ulicznego szczura szukającego schronienia w opuszczonym budynku, Guldbrandsen odwróciła się więc odruchowo w stronę źródła nowego bodźca, nie spodziewając się niczego konkretnego, lecz szykując się na wszystko. Płynące miękko słowa nakreśliły sylwetkę nieznajomego, którego dostrzegła ostatecznie w słabym świetle, a kąciki ust ciemnowłosej ułożyły się w łagodnym uśmiechu. Nie wyglądał na wyjętego spod prawa, choć kto mógł wiedzieć jaki los tkały dla niej wszechwiedzące Norny?
- Nie przestraszył mnie pan, choć muszę przyznać, że nie spodziewałam się towarzystwa w tak osobliwym miejscu - odpowiedziała, przestępując niewielki krok w jego stronę, starając się lepiej dojrzeć rysy jego twarzy, skoro już z jakiegoś powodu obydwoje znaleźli się w Domu Setek Lampionów. - Szczerze powiedziawszy, sama nie wiem co mnie tu przywiodło... - westchnęła nieco ciszej, wciąż błądząc źrenicami i szukając konkretnych punktów męskiej sylwetki we własnych wspomnieniach, by ostatecznie połączyć je w całość i nabrać pewności, że nieznajomy nie stanowił dla niej zagrożenia. - Był pan pośród gości wernisażu Olafa Wahlberga - zawyrokowała ostatecznie, mając nadzieję, że pamięć nie płata jej figli, a przytoczone wydarzenie faktycznie było miejscem, w którym widzieli się po raz pierwszy. - Zdaje się, że nie mieliśmy wtedy sposobności się poznać. Frida Guldbrandsen.
Einar Halvorsen
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Nieznaczny spazm konsternacji i rozluźnienie pospieszne w rytmie przeczucia, w rytmie instynktów płynących w naczyniu czaszki. Pierwszy niepokój zdeptany sekwencją kroków, pierwszy zastany widok w postaci cudzej sylwetki, kobiecej, znanej z zarysów wspomnień. Uśmiech przystąpił z gracją na fizjonomię, na giętką scenę mimiki unosząc kąciki miękkiej czerwieni ust. Ciemność jak gwiezdne niebo złamana odblaskiem świateł, jasne zjawy lampionów wiszące cicho w przestrzeni.
- Einar Halvorsen. Miło mi - dopełnił wtem kurtuazji. Skinął nieznacznie głową kiedy usłyszał wspomnienie debiutu Helvig, którego organizacją trudnił się Olaf Wahlberg, wspierając młodą artystkę i równocześnie gruntując swoją renomę. Pomógł jej, bez wątpienia rozwinąć skrzydła kariery, wynieść nazwisko na same języki możnych, których spojrzenia tłumne, liczne padały na kompozycję dzieł osadzonych w mitycznych motywach lasu, realnie wynaturzonych, dzikich i niebezpiecznych.
- Zgadza się, byłem na wernisażu - potwierdził, w zupełności świadomy że nie mógł co oczywiste poznać wszystkich obecnych na wydarzeniu gości. Wystawa cieszyła się zresztą niemałym zaciekawieniem, szczególnie w gronie poważanych miłośników szeroko pojętej sztuki. Pamiętał, że wielokrotnie ulegał podczas niej rozproszeniu, pierwszy raz przez młodzieńca, natarczywego i snującego absurdy zadanych pytań, później tonąc wśród myśli wiążących się z obecnością Laudith by ostatecznie zderzyć się spojrzeniami z Lykke, czując w niej silny smutek. Skandal, którego się dopuściła był szczęśliwie stłumiony choć sam jako świadek zdarzenia pamiętał moment w którym struga napoju spłynęła, kalecząc obraz i tworząc niezgrabne szlaki.
- Skoro już tu jesteśmy - głos przełamał ponownie kruchą gałąź milczenia - może sprawdzimy, co kryje w sobie budynek? - wyznał, spełniając kaprys, świadomy że poznana kobieta może się najzwyczajniej nie zgodzić i będzie miała ku temu garść stabilnych powodów zgodnych z mową rozsądku. Był śmiały, płynnie - zbyt płynnie? - pozwalał dryfować zdaniu z którego brzmieniem sam zmagał się już od dawna. Podobnie jak Frida, nie wiedział z jakiej przyczyny zechciał przekroczyć próg, nigdy wcześniej nie czując podobnej, silnej potrzeby, by znaleźć się w kamienicy. Towarzyszka spotkania, zapisanego w niejasnych zamiarach Norn, mogła nie czuć się pewnie, nie tylko przez wzgląd na poznanego ledwie niedawno mężczyznę, sam w sobie charakter miejsca pełnego licznych sekretów był pewną formą ryzyka; ryzyka którego co więcej można było uniknąć.
- Proszę wybaczyć - pozwolił sobie na krótki, stłumiony paroksyzm śmiechu - zawsze przegrywam, gdy mierzę się z ciekawością - stwierdził, dopowiadając że kierował nim tylko jeden niewinny impuls. Nieczęsto słuchał się porad własnej rozwagi, wskazówek często przydatnych i zdolnych chronić od zguby. Nieczęsto również żałował własnych decyzji, owoców i plonów działań zdolnych dotkliwie szkodzić. Czy musiał żałować teraz? Co mogła zawierać przyszłość?
- Einar Halvorsen. Miło mi - dopełnił wtem kurtuazji. Skinął nieznacznie głową kiedy usłyszał wspomnienie debiutu Helvig, którego organizacją trudnił się Olaf Wahlberg, wspierając młodą artystkę i równocześnie gruntując swoją renomę. Pomógł jej, bez wątpienia rozwinąć skrzydła kariery, wynieść nazwisko na same języki możnych, których spojrzenia tłumne, liczne padały na kompozycję dzieł osadzonych w mitycznych motywach lasu, realnie wynaturzonych, dzikich i niebezpiecznych.
- Zgadza się, byłem na wernisażu - potwierdził, w zupełności świadomy że nie mógł co oczywiste poznać wszystkich obecnych na wydarzeniu gości. Wystawa cieszyła się zresztą niemałym zaciekawieniem, szczególnie w gronie poważanych miłośników szeroko pojętej sztuki. Pamiętał, że wielokrotnie ulegał podczas niej rozproszeniu, pierwszy raz przez młodzieńca, natarczywego i snującego absurdy zadanych pytań, później tonąc wśród myśli wiążących się z obecnością Laudith by ostatecznie zderzyć się spojrzeniami z Lykke, czując w niej silny smutek. Skandal, którego się dopuściła był szczęśliwie stłumiony choć sam jako świadek zdarzenia pamiętał moment w którym struga napoju spłynęła, kalecząc obraz i tworząc niezgrabne szlaki.
- Skoro już tu jesteśmy - głos przełamał ponownie kruchą gałąź milczenia - może sprawdzimy, co kryje w sobie budynek? - wyznał, spełniając kaprys, świadomy że poznana kobieta może się najzwyczajniej nie zgodzić i będzie miała ku temu garść stabilnych powodów zgodnych z mową rozsądku. Był śmiały, płynnie - zbyt płynnie? - pozwalał dryfować zdaniu z którego brzmieniem sam zmagał się już od dawna. Podobnie jak Frida, nie wiedział z jakiej przyczyny zechciał przekroczyć próg, nigdy wcześniej nie czując podobnej, silnej potrzeby, by znaleźć się w kamienicy. Towarzyszka spotkania, zapisanego w niejasnych zamiarach Norn, mogła nie czuć się pewnie, nie tylko przez wzgląd na poznanego ledwie niedawno mężczyznę, sam w sobie charakter miejsca pełnego licznych sekretów był pewną formą ryzyka; ryzyka którego co więcej można było uniknąć.
- Proszę wybaczyć - pozwolił sobie na krótki, stłumiony paroksyzm śmiechu - zawsze przegrywam, gdy mierzę się z ciekawością - stwierdził, dopowiadając że kierował nim tylko jeden niewinny impuls. Nieczęsto słuchał się porad własnej rozwagi, wskazówek często przydatnych i zdolnych chronić od zguby. Nieczęsto również żałował własnych decyzji, owoców i plonów działań zdolnych dotkliwie szkodzić. Czy musiał żałować teraz? Co mogła zawierać przyszłość?
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Kolejny niewielki krok w stronę nieoczekiwanego towarzysza pozwolił wyostrzyć nieco wzrok i wyłuskać z ciemności przełamywanych słabym światłem gładkie rysy twarzy mężczyzny, który na pierwszy rzut oka zdawał się być niewiele starszy od niej - drugi rzut oka z łatwością upewnił Guldbrandsen w tym, że znany jej tylko z widzenia mężczyzna bezapelacyjnie stanowił w porzuconym przez ludzi i zapomnianym przez bogów Domu Setek Lampionów jedyny punkt faktycznie przyciągający spojrzenia i harmonijnie zgrywający się z jej wrodzonym poczuciem estetyki i równie palącą potrzebą otaczania się pięknem. Przełknęła ślinę odruchowo, może odrobinę zbyt głośno w spowitym gęstą ciszą pustostanie, przez parę chwil po prostu kontemplując w milczeniu bijący z sylwetki Einara magnetyzm, na który wbrew wszystkiemu i wszystkim nie pozostawała obojętna, choć w podobnych okolicznościach i w podobnym miejscu najprawdopodobniej oznaką zdrowego rozsądku, byłoby jak najszybsze wycofanie się i odejście czym prędzej i czym dalej stąd. Chciała tu zostać, choć dudniące z tyłu jej głowy pytania pozostawały bez odpowiedzi i nic nie zwiastowało tego, by miało się to zmienić w najbliższym czasie. Przytaknęła nieznacznie, wciąż rozciągając usta w niewymuszonym uśmiechu, gdy potwierdził jej słowa, przypisując swoją osobę do konkretnego punku zawieszonego w midgardzkiej czasoprzestrzeni ostatnich dni i tygodni.
- Zdawać by się więc mogło, Einarze, że Norny mimo wszystko pragnęły, by nasze drogi się skrzyżowały. Jeśli nie na wernisażu, to dziś, w zupełnie innym otoczeniu - stwierdziła z wolna nieco przyciszonym tembrem, nie zagłębiając się już w kwestie tego w jakim w ogóle celu podobne spotkanie miałoby się odbyć. Jeśli tak chcieli bogowie, tak właśnie miało być, niezależnie od powodu, a nie w ich gestii leżało rozkładanie tej decyzji na czynniki pierwsze i szukania w niej ciągu przyczynowo-skutkowego.
- W sumie… dlaczego nie - zareagowała na propozycję momentalnie i bez większego zastanowienia, wytracając całkowicie resztki chęci do doszukiwania się sensu w sytuacji niemalże abstrakcyjnej i tak oderwanej od rzeczywistości, w której zwykła się obracać. Kącik muśniętych czerwienią ust powędrował ku górze, gdy przyjemny dla ucha śmiech mężczyzny rozbrzmiał w pomieszczeniu, a ona sama nie potrafiła skłamać, że nie miała w zwyczaju ulegać impulsom, które w jakiś sposób do spółki z kaprysami i charakterystyczną jej osobie zmiennością determinowały jej codzienność. Pobieżnie rozejrzała się po tajemniczym wnętrzu, wciąż jednak czując nieprzemożoną chęć powrócenia spojrzeniem do Halvorsena. - Jak myślisz, co w tym przypadku przyniesie ci porażka w starciu z ciekawością? Zaspokojenie czy rozczarowanie? - spytała po chwili, śmiało odnajdując tęczówki jego oczu i pozwalając, by przejął inicjatywę w sprawdzaniu sekretów skrywanych przez budynek, jeśli taka była jego wola.
- Zdawać by się więc mogło, Einarze, że Norny mimo wszystko pragnęły, by nasze drogi się skrzyżowały. Jeśli nie na wernisażu, to dziś, w zupełnie innym otoczeniu - stwierdziła z wolna nieco przyciszonym tembrem, nie zagłębiając się już w kwestie tego w jakim w ogóle celu podobne spotkanie miałoby się odbyć. Jeśli tak chcieli bogowie, tak właśnie miało być, niezależnie od powodu, a nie w ich gestii leżało rozkładanie tej decyzji na czynniki pierwsze i szukania w niej ciągu przyczynowo-skutkowego.
- W sumie… dlaczego nie - zareagowała na propozycję momentalnie i bez większego zastanowienia, wytracając całkowicie resztki chęci do doszukiwania się sensu w sytuacji niemalże abstrakcyjnej i tak oderwanej od rzeczywistości, w której zwykła się obracać. Kącik muśniętych czerwienią ust powędrował ku górze, gdy przyjemny dla ucha śmiech mężczyzny rozbrzmiał w pomieszczeniu, a ona sama nie potrafiła skłamać, że nie miała w zwyczaju ulegać impulsom, które w jakiś sposób do spółki z kaprysami i charakterystyczną jej osobie zmiennością determinowały jej codzienność. Pobieżnie rozejrzała się po tajemniczym wnętrzu, wciąż jednak czując nieprzemożoną chęć powrócenia spojrzeniem do Halvorsena. - Jak myślisz, co w tym przypadku przyniesie ci porażka w starciu z ciekawością? Zaspokojenie czy rozczarowanie? - spytała po chwili, śmiało odnajdując tęczówki jego oczu i pozwalając, by przejął inicjatywę w sprawdzaniu sekretów skrywanych przez budynek, jeśli taka była jego wola.
Einar Halvorsen
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Był sługą własnych kaprysów, był niewolnikiem zachcianek, prostych - zawiłych, błahych - oraz istotnych. Pełen licznych sprzeczności, w swoim silnym rozsądku nadal był nierozważny; błądził, szukał, zaburzał przejrzystą taflę okręgiem wskrzeszonych fal.
Los nie znał łask dla odmieńców, nie był szczodry, pomyślny dla obarczonych stygmatem przewrotnego dziedzictwa; los nie znał przy nim hojności, dlatego stworzył sieć kłamstw. Pozostał przy tym oddany sunącym szeptom impulsów, drgających wśród potylicy, nawet równie trywialnym jak wyrażony jeszcze przed chwilą zamysł, wpuszczony swobodnie w przestrzeń. Cieszył się, że kobieta przystała na propozycję; w istocie, nie mieli wcześniej okazji zamienić dokładniej słowa, nawet, jeśli łączyła ich wspólna kompozycja znajomości. Nie zamierzał, co oczywiste, kraść jej (zbyt) wiele czasu - chciał się rozejrzeć, jedynie, po okolicznym pomieszczeniu łyskającym gałkami żółtych, żarzących się gęsto świateł.
- Nie wiem - odparł kobiecie z serdecznym rozbawieniem - dlatego chcę się przekonać - żył tu i teraz, nie trwonił czasu na równe zgraje rozterek. Pytając, nie chciał zgadywać, w zamian za to kierując swoje kroki w głąb nieznanego budynku, prosto do jego trzewi. Postanowił skorzystać z tej okazji, dodatkowo pożytkując jej obecność na krótką, niezobowiązującą rozmowę. Lekka, lekko przyjemna transakcja kolejnych zdań miała osłodzić im podświadome wezwanie, zgodnie z którym oboje wkroczyli wcześniej do środka. W podobnych chwilach żelazny oraz twardy rozsądek kurczył się i mizerniał pod wpływem nagłej atrofii spontaniczności; cieszył się samą chwilą, nie myśląc o zagrożeniach ani o konsekwencjach. Co mogło mu zresztą grozić? Czy wewnątrz mieszkały duchy? Czy tkwił tu przeklęty obiekt zdolny przynosić zgubę wścibskim, muskającym go palcom? Nie wiedział; nie mógł nic wiedzieć.
- Nigdy nie przekraczałem progu tego miejsca. Nie znam jego historii - wyznał. - Wstyd mi dodawać, że mieszkam dość niedaleko już kilka dobrych lat - odszedł od niej na chwilę, próbując odnaleźć schody, obecnie - niestety jeszcze na próżno. Za zgromadzone pieniądze wykupił dom na przedmieściach, dzięki któremu mógł cieszyć się przestronną pracownią. Miał również o wiele więcej dostępnych ścian na obrazy, którymi przystrajał wnętrze swoich azylów. Odpoczął od zgiełku miasta; do tego czasu wynajmował lokum w jednej z malowniczych kamienic, narosłych w pobliżu centrum. Budynek, który odwiedził - odwiedzili - omijał z wiecznie tą samą, płytką obojętnością, rozlaną plamą niewzruszenia; nie miał żadnego celu, aby postąpić w głąb. Co mógłby szukać w budynku? Ukrytych skarbów, sekretów starych, zamarłych pod czapą kurzu? Tlących się śladów wspomnień? Dom wydawał się pusty, zupełnie pusty, mieniący się blaskiem świateł; nie spostrzegł za jego progiem żadnej obecności - żadnej oprócz nich samych. Czyżby byli jedynym, żywym przejawem miejsca? Iskrą innego świata, wetkniętą w kosmos budowli, w galaktyki jej pięter, w żarzące się gwiazdy lamp.
Los nie znał łask dla odmieńców, nie był szczodry, pomyślny dla obarczonych stygmatem przewrotnego dziedzictwa; los nie znał przy nim hojności, dlatego stworzył sieć kłamstw. Pozostał przy tym oddany sunącym szeptom impulsów, drgających wśród potylicy, nawet równie trywialnym jak wyrażony jeszcze przed chwilą zamysł, wpuszczony swobodnie w przestrzeń. Cieszył się, że kobieta przystała na propozycję; w istocie, nie mieli wcześniej okazji zamienić dokładniej słowa, nawet, jeśli łączyła ich wspólna kompozycja znajomości. Nie zamierzał, co oczywiste, kraść jej (zbyt) wiele czasu - chciał się rozejrzeć, jedynie, po okolicznym pomieszczeniu łyskającym gałkami żółtych, żarzących się gęsto świateł.
- Nie wiem - odparł kobiecie z serdecznym rozbawieniem - dlatego chcę się przekonać - żył tu i teraz, nie trwonił czasu na równe zgraje rozterek. Pytając, nie chciał zgadywać, w zamian za to kierując swoje kroki w głąb nieznanego budynku, prosto do jego trzewi. Postanowił skorzystać z tej okazji, dodatkowo pożytkując jej obecność na krótką, niezobowiązującą rozmowę. Lekka, lekko przyjemna transakcja kolejnych zdań miała osłodzić im podświadome wezwanie, zgodnie z którym oboje wkroczyli wcześniej do środka. W podobnych chwilach żelazny oraz twardy rozsądek kurczył się i mizerniał pod wpływem nagłej atrofii spontaniczności; cieszył się samą chwilą, nie myśląc o zagrożeniach ani o konsekwencjach. Co mogło mu zresztą grozić? Czy wewnątrz mieszkały duchy? Czy tkwił tu przeklęty obiekt zdolny przynosić zgubę wścibskim, muskającym go palcom? Nie wiedział; nie mógł nic wiedzieć.
- Nigdy nie przekraczałem progu tego miejsca. Nie znam jego historii - wyznał. - Wstyd mi dodawać, że mieszkam dość niedaleko już kilka dobrych lat - odszedł od niej na chwilę, próbując odnaleźć schody, obecnie - niestety jeszcze na próżno. Za zgromadzone pieniądze wykupił dom na przedmieściach, dzięki któremu mógł cieszyć się przestronną pracownią. Miał również o wiele więcej dostępnych ścian na obrazy, którymi przystrajał wnętrze swoich azylów. Odpoczął od zgiełku miasta; do tego czasu wynajmował lokum w jednej z malowniczych kamienic, narosłych w pobliżu centrum. Budynek, który odwiedził - odwiedzili - omijał z wiecznie tą samą, płytką obojętnością, rozlaną plamą niewzruszenia; nie miał żadnego celu, aby postąpić w głąb. Co mógłby szukać w budynku? Ukrytych skarbów, sekretów starych, zamarłych pod czapą kurzu? Tlących się śladów wspomnień? Dom wydawał się pusty, zupełnie pusty, mieniący się blaskiem świateł; nie spostrzegł za jego progiem żadnej obecności - żadnej oprócz nich samych. Czyżby byli jedynym, żywym przejawem miejsca? Iskrą innego świata, wetkniętą w kosmos budowli, w galaktyki jej pięter, w żarzące się gwiazdy lamp.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Mistrz Gry
The member 'Einar Halvorsen' has done the following action : kości
'k6' : 5
'k6' : 5
Bezimienny
Położony na skraju Forsteder Dom Setek Lampionów był doprawdy dziwnym miejscem na mapie Midgardu. Według miejskich legend od lat nikt w nim nie mieszkał, lecz słaby blask ogarków nigdy niegasnących świec jarzył się bez ustanku każdego dnia, przyciągając co jakiś czas nowe osoby zainteresowane tym niecodziennym, całkowicie niewpasowującym się w krajobraz budynkiem. Ludzie mówili o nim, że straszy, lecz nie każdy się tym przejmował. Jedną z nich była młoda, pierwszoroczna i niezbyt rozgarnięta studentka o imieniu Alfhild, która, wracając do domu z kampusu pieszo, postanowiła do niego zajrzeć. Początkowo nie była do końca pewna swojej decyzji, sama nie wiedziała, co ją podkusiło – od kilku miesięcy mijała go niemal codziennie, lecz tym razem coś ją podkusiło, by zajrzeć do rozpadającej się rudery. Rudowłosa dziewczyna rozejrzała się uważnie po bokach, zastanawiając się przypadkiem, czy ktoś nie zauważy jej nielegalnego wtargnięcia na cudzą posesję, a następnie pomknęła przez ulicę, wchodząc do środka. To, co zobaczyła, wprawiło ją w osłupienie; przechadzała się pomiędzy lampionami, zastanawiając się, czy uda jej się znaleźć coś interesującego w domu. Postanowiła wejść na górę, stawiając bez większego zastanowienia stopę na jednym ze stopni była przekonana, że są relatywnie stabilne, lecz wystarczyło zrobić kilka kroków, by jeden ze stopni nagle się pod nią zapadł.
– Aaaa! Pomocy! Ratunku! – zaczęła krzyczeć wniebogłosy, momentalnie chwytając się za drewnianą barierkę, która nie należała do najstabilniejszych. Nie mogła wyciągnąć swojej nogi, przez co nie była w stanie ani zejść ze schodów, ani ruszyć dalej. Próbowała się lekko ruszyć, lecz ból, który został spowodowany przez wbicie się kawałka drewna, stawał się coraz mocniejszy. – Na Odyna, co mnie pokarało, żeby tutaj przyjść… – przeklęła samą siebie Alfhild, a przez myśl przeszło jej, że to bogowie chcieli ją za coś ukarać. Choć nie do końca wiedziała, czym zawiniła, to szybko uświadomiła sobie, że musi jakoś się stąd jak najszybciej wydostać.
– Aaaa! Pomocy! Ratunku! – zaczęła krzyczeć wniebogłosy, momentalnie chwytając się za drewnianą barierkę, która nie należała do najstabilniejszych. Nie mogła wyciągnąć swojej nogi, przez co nie była w stanie ani zejść ze schodów, ani ruszyć dalej. Próbowała się lekko ruszyć, lecz ból, który został spowodowany przez wbicie się kawałka drewna, stawał się coraz mocniejszy. – Na Odyna, co mnie pokarało, żeby tutaj przyjść… – przeklęła samą siebie Alfhild, a przez myśl przeszło jej, że to bogowie chcieli ją za coś ukarać. Choć nie do końca wiedziała, czym zawiniła, to szybko uświadomiła sobie, że musi jakoś się stąd jak najszybciej wydostać.
Einar Halvorsen
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Krzyk, który rozdarł ciszę jak starą, spłowiałą płachtę, zniweczył do reszty kształty sielankowego scenariusza, spopielił plany na wertowanie sekretów omrocznionych pomieszczeń przystrojonych wiszącymi kulami lamp. Strzępki rozproszonej w jednym momencie świadomości wirowały w pośpiechu, wirowały jak liście wprawione w ruch zawołaniem uchodzącym przez miechy cudzych, spłoszonych do reszty płuc. Nie oglądając się na pannę Guldbransen, ruszył w kierunku dochodzących mas dźwięków, świdrujących uszne membrany z dobitną natarczywością. Nie był nigdy osobą szczególnie altruistyczną, jednak wierzył, że każdy w jego sytuacji postąpiłby identycznie; resztki cherlawej moralności podrygiwały w nim, nakazując mu wypełnienie dobrego i słusznego uczynku. Zatrzymał się przy kobiecie, żując w ustach bezgłośne, tłumione teraz przekleństwo; pochłaniane przez budynek cząsteczki światła skutecznie zawężały jego percepcję, czyniąc własne zamiary o wiele trudniejszymi, niż były w rzeczywistości.
- Niech pani chwyci mnie za rękę - polecił, wyciągając w jej kierunku dłoń; w międzyczasie, po omacku starał się wyłamać silniejszym kopnięciem deskę, wierząc, że dzięki temu poszerzy światło powstałej, ziejącej dziury i ułatwi nieznajomej tym samym wydostanie się z zakleszczonego na jej kończynie potrzasku. Sytuacja była wyjątkowo niekorzystna; wystarczyła chwila nieostrożności, a sam podzieliłby jej los, próbując zanurzyć się w głąb trzewi zagadkowej kamienicy. Miał przy tym szczęście w nieszczęściu; nie skupiał się jednak na werdyktach podobno nieuchronnego przeznaczenia, w zamian za to skoncentrował się w całości na szkicowanym pospiesznie zarysie kolejnych działań.
- Spróbuję pomóc pani się wydostać i wezwę medyków - obiecał. Uznał, że zaklęcie najlepiej będzie wypowiedzieć po opuszczeniu budynku; ze względu na jego właściwości do pochłaniania świateł, obawiał się, że mógł również osłabić rzuconą inkantację informującą oddział ratunkowy szpitala im. Alberta Lindgrena. To wszystko, co mógł uczynić; spróbował właśnie pociągnąć i uwolnić kobietę z pułapki; nie wiedział, czy postępuje właściwie - nie zdążył przecież nawyknąć do identycznych sytuacji - jednak nie chciał, by osunęła się i spadła jeszcze głębiej przez ukruszenie się spróchniałego drewna.
- Niech pani chwyci mnie za rękę - polecił, wyciągając w jej kierunku dłoń; w międzyczasie, po omacku starał się wyłamać silniejszym kopnięciem deskę, wierząc, że dzięki temu poszerzy światło powstałej, ziejącej dziury i ułatwi nieznajomej tym samym wydostanie się z zakleszczonego na jej kończynie potrzasku. Sytuacja była wyjątkowo niekorzystna; wystarczyła chwila nieostrożności, a sam podzieliłby jej los, próbując zanurzyć się w głąb trzewi zagadkowej kamienicy. Miał przy tym szczęście w nieszczęściu; nie skupiał się jednak na werdyktach podobno nieuchronnego przeznaczenia, w zamian za to skoncentrował się w całości na szkicowanym pospiesznie zarysie kolejnych działań.
- Spróbuję pomóc pani się wydostać i wezwę medyków - obiecał. Uznał, że zaklęcie najlepiej będzie wypowiedzieć po opuszczeniu budynku; ze względu na jego właściwości do pochłaniania świateł, obawiał się, że mógł również osłabić rzuconą inkantację informującą oddział ratunkowy szpitala im. Alberta Lindgrena. To wszystko, co mógł uczynić; spróbował właśnie pociągnąć i uwolnić kobietę z pułapki; nie wiedział, czy postępuje właściwie - nie zdążył przecież nawyknąć do identycznych sytuacji - jednak nie chciał, by osunęła się i spadła jeszcze głębiej przez ukruszenie się spróchniałego drewna.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
To nie był dobry pomysł. W chwili, gdy jej nogą utknęła w stopniu, pożałowała, że przyszła tu sama; mogła chociaż zabrać którąś ze swoich nowych koleżanek ze studiów, by odkryć tajemnice Domu Setek Lampionów. A jednak, Afhild była zbyt ciekawa i w gorącej wodzie kąpana, by zrezygnować; rzadko kiedy kierowała się rozsądkiem, dlatego pod wpływem impulsu postanowiła wejść do środka, co nie skończyło się dla niej zbyt dobrze. Stara rezydencja, która czasy świetności miała już za sobą, okazała się dla niej pułapka. Próbowała się poruszyć, ostrożnie wyciągając stopę z miejsca, w którym utknęła, lecz tylko krzyknęła głośno z bólu, czując jak drewno wbija się coraz bardziej. Była już o krok, by użyć magii, by się stąd wydostać, lecz do głowy nie przychodziło jej żadne zaklęcie, które mogłoby jej pomoc – w końcu nigdy nie była w nich dobra. Całe szczęście, w domu nie była sama, a na pomoc niespodziewanie przybył nieznajomy mężczyzna. Afhild spojrzała tylko na niego z nadzieją, że lada moment ją stąd wyciągnie.
– Ja... Ja... – zaczęła się nieporadnie tłumaczyć, nie ruszając się w ogóle z miejsca. Nie wiedziała, czy miała do czynienia z kimś, kto był właścicielem domu czy z kimś, kto również postanowił zwiedzić go z ciekawości. – Usłyszałam nagle jakieś hałasy z ulicy i chciałam po prostu sprawdzić, co się dzieje – skłamała rudowłosa dziewczyna, nie przyznając się do prawdziwego powodu jej wizyty. Ucieszyła się, gdy mężczyzna zaoferował jej pomoc; nie miała innego wyjścia, jak mu zaufać i podać rękę, by ją stąd wyciągnąć. – Spróbujmy na raz, dwa... – Zacisnęła zęby, a nieznajomy podciągnął ją, wyciągając z pułapki. – Tak, medycy to dobry pomysł… – dodała nieco oszołomiona Afhild. Kiwnęła lekko głową, po czym z niemałym niepokojem spojrzała na swoją nogę. Zauważywszy, jak krew zaczyna pojawiać się na jej ubraniach, nieomal zemdlała. Starała się jednak trzymać mocno, wspierając się na ramieniu wyższego od niej mężczyzny. Jedyne, co chciała, to jak najszybciej wyjść z tego przeklętego domu.
– Ja... Ja... – zaczęła się nieporadnie tłumaczyć, nie ruszając się w ogóle z miejsca. Nie wiedziała, czy miała do czynienia z kimś, kto był właścicielem domu czy z kimś, kto również postanowił zwiedzić go z ciekawości. – Usłyszałam nagle jakieś hałasy z ulicy i chciałam po prostu sprawdzić, co się dzieje – skłamała rudowłosa dziewczyna, nie przyznając się do prawdziwego powodu jej wizyty. Ucieszyła się, gdy mężczyzna zaoferował jej pomoc; nie miała innego wyjścia, jak mu zaufać i podać rękę, by ją stąd wyciągnąć. – Spróbujmy na raz, dwa... – Zacisnęła zęby, a nieznajomy podciągnął ją, wyciągając z pułapki. – Tak, medycy to dobry pomysł… – dodała nieco oszołomiona Afhild. Kiwnęła lekko głową, po czym z niemałym niepokojem spojrzała na swoją nogę. Zauważywszy, jak krew zaczyna pojawiać się na jej ubraniach, nieomal zemdlała. Starała się jednak trzymać mocno, wspierając się na ramieniu wyższego od niej mężczyzny. Jedyne, co chciała, to jak najszybciej wyjść z tego przeklętego domu.
Einar Halvorsen
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Krew.
Widok - przede wszystkim powszedni; znajoma, choć cudza woń świdrująca nozdrza, mdły i nachalny zapach owinięty kokonem zatęchłej mgiełki powietrza, starego, zwiotczałego oddechu trzymanego zbyt długo w płucach wiekowej kamienicy. Światło, żałośnie skąpe, narzuca cherlawą łunę - widzi, jak ciemna plama przesiąka w koloryt ubrań. Wdziera się; coraz silniej. Nie musi wcale jej dotknąć, opuszki drażnią mu drżenia, fantomy cholernych wspomnień - wie, że jest ciepła i lepka, ma osobliwą czerwień, taką, której nie można pomylić z niczym innym na świecie. Krew - powinna być życiem, chociaż dla niego zawsze jest jego stratą, jest ceną płaconą w kroplach i mililitrach za egzystencję w kłamstwie. Świat stał się skłonny go przyjąć, gdy nie miał na sobie skazy, plączącego się, zdradliwego przedłużenia kręgosłupa, bliższego bardziej zwierzętom niż świętobliwym ludziom. Ludziom, którzy wyraźnie, drastycznie zapominali, coraz częściej i częściej, skąd sami się wywodzili.
Został mu tylko niesmak, pogarda i kołaczące serce za murem klatki piersiowej.
- Pójdziemy w kierunku wyjścia. Niech pani spróbuje ucisnąć okolicę, tak, aby mniej krwawiła - marny był z niego medyk, chociaż podzielił się z nieznajomą swoją szczątkową wiedzą. Oby nie zemdlała, oby nie zemdlała, obynie… Bał się utraty przez nią przytomności, bał się, że jest za późno, bał się, że będzie gorzko wspominać minioną chwilę wałkujac ją, rozdrabniając na setki różnych sposobów. Strach skakał mu dziś do gardła - jak rozjuszony pies.
- Spróbujmy… tylko… powoli - chciał ruszyć teraz przed siebie, powolnym, lecz pewnym krokiem mającym wyprowadzić ich spod działania budynku, przez próg, ku błogiemu zewnątrz. Gdy ujrzał skupisko świateł, odetchnął niemalże z ulgą.
- Læknijörgun - wypowiedział natychmiast, dążąc do przyzwania oddziału ratunkowego. Błysk strzelił nagle w powietrze. Poczekał na przybycie odpowiednich służb, zostając przy kobiecie, aż nie została eskortowana przez grupę doświadczonych pracowników szpitala im. Alberta Lindgrena.
Później wrócił do domu.
Co za dzień, pomyślał.
Co za przeklęty dzień.
Einar i Bezimienny z tematu
Widok - przede wszystkim powszedni; znajoma, choć cudza woń świdrująca nozdrza, mdły i nachalny zapach owinięty kokonem zatęchłej mgiełki powietrza, starego, zwiotczałego oddechu trzymanego zbyt długo w płucach wiekowej kamienicy. Światło, żałośnie skąpe, narzuca cherlawą łunę - widzi, jak ciemna plama przesiąka w koloryt ubrań. Wdziera się; coraz silniej. Nie musi wcale jej dotknąć, opuszki drażnią mu drżenia, fantomy cholernych wspomnień - wie, że jest ciepła i lepka, ma osobliwą czerwień, taką, której nie można pomylić z niczym innym na świecie. Krew - powinna być życiem, chociaż dla niego zawsze jest jego stratą, jest ceną płaconą w kroplach i mililitrach za egzystencję w kłamstwie. Świat stał się skłonny go przyjąć, gdy nie miał na sobie skazy, plączącego się, zdradliwego przedłużenia kręgosłupa, bliższego bardziej zwierzętom niż świętobliwym ludziom. Ludziom, którzy wyraźnie, drastycznie zapominali, coraz częściej i częściej, skąd sami się wywodzili.
Został mu tylko niesmak, pogarda i kołaczące serce za murem klatki piersiowej.
- Pójdziemy w kierunku wyjścia. Niech pani spróbuje ucisnąć okolicę, tak, aby mniej krwawiła - marny był z niego medyk, chociaż podzielił się z nieznajomą swoją szczątkową wiedzą. Oby nie zemdlała, oby nie zemdlała, obynie… Bał się utraty przez nią przytomności, bał się, że jest za późno, bał się, że będzie gorzko wspominać minioną chwilę wałkujac ją, rozdrabniając na setki różnych sposobów. Strach skakał mu dziś do gardła - jak rozjuszony pies.
- Spróbujmy… tylko… powoli - chciał ruszyć teraz przed siebie, powolnym, lecz pewnym krokiem mającym wyprowadzić ich spod działania budynku, przez próg, ku błogiemu zewnątrz. Gdy ujrzał skupisko świateł, odetchnął niemalże z ulgą.
- Læknijörgun - wypowiedział natychmiast, dążąc do przyzwania oddziału ratunkowego. Błysk strzelił nagle w powietrze. Poczekał na przybycie odpowiednich służb, zostając przy kobiecie, aż nie została eskortowana przez grupę doświadczonych pracowników szpitala im. Alberta Lindgrena.
Później wrócił do domu.
Co za dzień, pomyślał.
Co za przeklęty dzień.
Einar i Bezimienny z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?