:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
06.11.2000 – Palmiarnia – K. Sørensen & Bezimienny: L. Oldenburg
2 posters
Karl Sørensen
06.11.2000 – Palmiarnia – K. Sørensen & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 12:52
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
06.11.2000
Spotkanie z dość dawno nie widzianą przyjaciółką – bo chyba tak mógł nazwać Lumikki – Karl traktował jako miłą okazję do wyrwania się z ponurych miejsc w Midgardzie. Ciągle te same widoki nie sprawiały, by czuł się dobrze. Zimno, nieprzyjaźnie i ogólnie ponuro. Jak to w tym miesiącu bywało. Potrzebował odmiany w postaci jakiegoś milszego miejsca. I tak oto wpadła im do głowy pewna lokalizacja, której mężczyzna dawno nie oglądał. Palmiarnia. Było tam nie tylko ciekawie, ale przede wszystkim ciepło. No i w przeciwieństwie do przykładowo muzeum, można było sobie pogawędzić bez obawy, że ktoś zwróci im uwagę. A lubili rozmawiać, trzeba było to przyznać. Umówili się kilka dni temu, nie mogąc przewidzieć fatalnych warunków atmosferycznych. Ale żadne z nich nie odwołało spotkania.
Oczywiście Karl nie byłby sobą, gdyby nie wziął ze sobą swojej torby, w której trzymał notatniki i przybory do pisania. On mógł pracować zawsze i wszędzie. Pomyślał, że może coś go natchnie do pisania. A można było przecież pisać o wszystkim.
Wszedł do budynku i najpierw z ulgą pozbył się szalika i rękawic. Było zimno, bardzo zimno, więc chronił się przed nim ciepłymi dodatkami do eleganckiego stroju. Karl jak prawie zawsze był ubrany w wyjściowe rzeczy. Można go było czasem zobaczyć w czymś luźnym, ale ogólnie uchodził za człowieka, który gustuje w garniturach czy kamizelkach. Ubrany ciepło zaczął zdejmować warstwę wierzchnią, a potem udał się w kierunku kasy po bilety. Jako, że nie widział nigdzie Lumi (a miał nadzieję, że jakoś dotrze na miejsce spotkania) zakupił wejściówkę także dla niej. Potem zostało mu już tylko czekanie na pojawienie się dziewczyny w palmiarni. Był nawet dość duży ruch, pewnie dlatego, że wiele osób przyszło się po prostu ogrzać w budynku.
Karl usiadł gdzieś w kącie i dochodził do siebie, czując jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jego ciele. Nie zazdrościł tym, którzy byli na zewnątrz. Anomalie pogodowe były trudne do zniesienia. Nikt się jednak nie spodziewał tak dotkliwej temperatury tego dnia. Tym bardziej, że zaledwie trzy dni temu było naprawdę ciepło.
Czekając – a był cierpliwy, tym bardziej, że miał na uwadze warunki atmosferyczne – wyciągnął z torby swój notatnik i zaczął coś w nim pisać. Na stronie zaczęły się pojawiać kolejne słowa.
Zajęty pisaniem nie zauważył nawet, że podchodzi do niego znajoma postać, by się przywitać.
Akurat zapisywał dość ważną myśl związaną z pogodą – bo owszem, warto było uwzględnić to, co się działo na zewnątrz – kiedy usłyszał powtarzane już czterokrotnie (?) swoje imię.
- Och! - powiedział, wyrywając się z zamyślenia.
- Witaj Lumikki – zebrał swoje rzeczy i umieścił je w torbie. - Miło cię widzieć, moja droga – uśmiechnął się serdecznie. Wyciągnął z kieszeni bilety i pomachał nimi przed nosem dziewczyny.
- Pozwoliłem sobie zakupić wejściówki już wcześniej – wyjaśnił i wręczył jedną pannie Oldenburg.
- Pogoda jest… - zaczął, ale każdy widział jak było na zewnątrz. - ...iście kapryśna – dokończył zdanie. Lepiej chyba nie dało się tego określić.
- No ale najważniejsze, że dotarłaś. Do końca zastanawiałem się, czy nie odwołać spotkania, ale jeszcze nie jest tak najgorzej. Pewnie później będzie bardziej… dotkliwie. W środku się ogrzejemy, a jeśli dobrze pójdzie, nie skończymy z katarem – Karl zawsze starał się zobaczyć coś pozytywnego w danej sytuacji. Przecież zawsze mogło być gorzej, prawda?
Bezimienny
Re: 06.11.2000 – Palmiarnia – K. Sørensen & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 12:52
Pierwszy raz od bardzo dawna chciała zniknąć, zapaść się pod ziemię. Praktycznie w ogóle nie opuszczała swojej pracowni, zarywając noce i próbując znaleźć sobie jakieś zajęcie, które zapełniłoby jej myśli. List od dziadka leżał niezmiennie pod światłem biurowej lampki i straszył surowymi krzywiznami pisma jarla klanu Oldenburg. Gdy go dostała, wciąż miała nadzieję, że nie obarczy ją nadmiarem wyrzutów, jednak w rezultacie bardzo skutecznie poruszył jej sumieniem i nakazał w uniżeniu pochylić kark, by przyjąć reprymendę. Wprawdzie młodzieńczy bunt jeszcze próbował się przebić i zaprotestować, jednak ostatecznie podarowała sobie jakiekolwiek wyrzuty kierowane w stronę dziadka. Była sama sobie winna, podjęła świadomą decyzję i chociaż otrzymała uroniony zastrzyk adrenaliny, to po jego rozpłynięciu się w ciele pozostała jej jedynie pustka i żal oraz wściekłość skierowana na własną lekkomyślność. Choć starała się zachować animusz, odważnie kreśląc list do wspólnika swojej niedoli, w rzeczywistości targał nią lęk i obawy, przygnębienie wylewało się z każdej myśli i niweczyło próby powrotu do normalności. Wiedziała, że większość rodziny najchętniej upatrywałaby winowajcy w przemytniku, tyle że to ona wszystko ustawiła i jedynie ona powinna ponieść konsekwencje. Był
Kolejne dni zlewały się w jedną masę, dookoła panowała cisza, nikt nie wyrywał się, by spotkać, porozmawiać, jednak sama też nie odczuwała takiej potrzeby. Mimo tego, gdy nadarzyła się pierwsza okazja, by w końcu wychylić nos z galerii, przyjęła sposobność z wdzięcznością. Znali się z Karlem od wielu lat, jeszcze z czasów szkolnych. Choć obecnie czas, którym dysponowali, nie zawsze pozwalał na częste wizyty, starała się o to, by co jakiś czas raczyć przyjaciela swoją obecnością.
Wychodząc na ulice Midgardu nie spodziewała się tak okropnej pogody, musiała więc bardzo szybko stworzyć sobie bardziej odpowiedni strój składający się z ciepłej czapki, długiego płaszcza i futrzanej mufki, w którą włożyła skostniałe paluszki. Droga zajęła jej nieco czasu, policzki zdążyły poczerwienieć, a nos świecił się od mrozu i wydychanej pary. Miała cichą nadzieję, że wewnątrz zdoła się rozgrzać, choć taki szok spowodowany zimnem był przyjemnie ocucający i w końcu poczuła się nieco lepiej, jakby ktoś wyrwał ją z okropnie długiego snu.
Bywała w palmiarni już wcześniej, jednak nigdy nie miała dosyć niezwykłego mikroklimatu panującego w podstarzałym budynku. Z głębokim westchnieniem zdjęła z siebie czapkę i płaszcz, wyszukując niemal natychmiast postać swojego przyjaciela. Początkowo zastanawiała się czy spłatać mu psikusa i zakraść się bez słowa, a następnie wystraszyć, jednak ekscytacja, którą w sobie nosiła nie pozwoliła jej na wykrzesanie z siebie wystarczających pokładów cierpliwości. Krzyknęła bez namysłu, jednak zdawało się, że Sørensen zupełnie nie zdawał sobie sprawy z jej przybycia. Nadymając policzki postanowiła powtórzyć jeszcze raz czynność, jednak wołanie wciąż nie przynosiło rezultatu.
– Karl, Karl! Karl! – Zatrzymując się za jego plecami, zajrzała mu przez ramię I w końcu zrozumiała, dlaczego był zupełnie nieprzytomny. – Och, no tak. Co innego… – Wydawało się, że mruczy z dezaprobatą, jednak w rzeczywistości była pełna akceptacji dla przyzwyczajeń mężczyzny. – Witam, witam! – W połowie usłyszała to, co do niej mówił, przez moment przed oczami zamieniły się bilety, a ona zupełnie nie zważając na wszystko, rozcapierzyła ręce i zagarnęła sylwetkę mężczyzny ku sobie. – Och, ty, niech no ja cię uduszę. – Zagroziła z miną złego misia pluszowego i przytuliła Sørensena z całej siły. – Jest tak zimno, że zastanawiałam się, czy nie zabrać odrobiny rumu w piersiówce, ale chyba dosyć mam kłopotów na najbliższe pół roku. – Wymamrotała w elegancką marynarkę, w ostatniej chwili odklejając się od niego i łapiąc katar w chusteczkę. – Oj, wybacz. – Smarknęła i pociągnęła nosem. Oczy miała wciąż okryte mgłą chłodu, a policzki czerwieniały wspomnieniem o ujemnej temperaturze. Schowała zwitek do kieszeni i uśmiechnęła się słodko. – Już ja bym ci dała odwołanie spotkania. Powoli zaczynałam dostawać kręćka w samotności. Cieszę się bardzo, że masz dla mnie chwilę. Tym bardziej, że no… nie najlepiej się ostatnio miewałam. – Zrobiła kwaśną minę. Wciąż źle jej było z tym, co się wydarzyło, a przyznanie się do błędu wcale nie było prostą sprawą.
Kolejne dni zlewały się w jedną masę, dookoła panowała cisza, nikt nie wyrywał się, by spotkać, porozmawiać, jednak sama też nie odczuwała takiej potrzeby. Mimo tego, gdy nadarzyła się pierwsza okazja, by w końcu wychylić nos z galerii, przyjęła sposobność z wdzięcznością. Znali się z Karlem od wielu lat, jeszcze z czasów szkolnych. Choć obecnie czas, którym dysponowali, nie zawsze pozwalał na częste wizyty, starała się o to, by co jakiś czas raczyć przyjaciela swoją obecnością.
Wychodząc na ulice Midgardu nie spodziewała się tak okropnej pogody, musiała więc bardzo szybko stworzyć sobie bardziej odpowiedni strój składający się z ciepłej czapki, długiego płaszcza i futrzanej mufki, w którą włożyła skostniałe paluszki. Droga zajęła jej nieco czasu, policzki zdążyły poczerwienieć, a nos świecił się od mrozu i wydychanej pary. Miała cichą nadzieję, że wewnątrz zdoła się rozgrzać, choć taki szok spowodowany zimnem był przyjemnie ocucający i w końcu poczuła się nieco lepiej, jakby ktoś wyrwał ją z okropnie długiego snu.
Bywała w palmiarni już wcześniej, jednak nigdy nie miała dosyć niezwykłego mikroklimatu panującego w podstarzałym budynku. Z głębokim westchnieniem zdjęła z siebie czapkę i płaszcz, wyszukując niemal natychmiast postać swojego przyjaciela. Początkowo zastanawiała się czy spłatać mu psikusa i zakraść się bez słowa, a następnie wystraszyć, jednak ekscytacja, którą w sobie nosiła nie pozwoliła jej na wykrzesanie z siebie wystarczających pokładów cierpliwości. Krzyknęła bez namysłu, jednak zdawało się, że Sørensen zupełnie nie zdawał sobie sprawy z jej przybycia. Nadymając policzki postanowiła powtórzyć jeszcze raz czynność, jednak wołanie wciąż nie przynosiło rezultatu.
– Karl, Karl! Karl! – Zatrzymując się za jego plecami, zajrzała mu przez ramię I w końcu zrozumiała, dlaczego był zupełnie nieprzytomny. – Och, no tak. Co innego… – Wydawało się, że mruczy z dezaprobatą, jednak w rzeczywistości była pełna akceptacji dla przyzwyczajeń mężczyzny. – Witam, witam! – W połowie usłyszała to, co do niej mówił, przez moment przed oczami zamieniły się bilety, a ona zupełnie nie zważając na wszystko, rozcapierzyła ręce i zagarnęła sylwetkę mężczyzny ku sobie. – Och, ty, niech no ja cię uduszę. – Zagroziła z miną złego misia pluszowego i przytuliła Sørensena z całej siły. – Jest tak zimno, że zastanawiałam się, czy nie zabrać odrobiny rumu w piersiówce, ale chyba dosyć mam kłopotów na najbliższe pół roku. – Wymamrotała w elegancką marynarkę, w ostatniej chwili odklejając się od niego i łapiąc katar w chusteczkę. – Oj, wybacz. – Smarknęła i pociągnęła nosem. Oczy miała wciąż okryte mgłą chłodu, a policzki czerwieniały wspomnieniem o ujemnej temperaturze. Schowała zwitek do kieszeni i uśmiechnęła się słodko. – Już ja bym ci dała odwołanie spotkania. Powoli zaczynałam dostawać kręćka w samotności. Cieszę się bardzo, że masz dla mnie chwilę. Tym bardziej, że no… nie najlepiej się ostatnio miewałam. – Zrobiła kwaśną minę. Wciąż źle jej było z tym, co się wydarzyło, a przyznanie się do błędu wcale nie było prostą sprawą.
Karl Sørensen
Re: 06.11.2000 – Palmiarnia – K. Sørensen & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 12:52
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
Mężczyzna jęknął, gdy przyjaciółka zagarnęła go w swoje ramiona i przytuliła z całych sił. Poklepał ją delikatnie po plecach i znowu się uśmiechnął.
- Właśnie widzę, że taki masz zamiar – jak już mowa o duszeniu. Dobrze jej to szło. - Ostrzegam, że jeśli faktycznie to zrobisz, będę cię nawiedzał każdej nocy – nie wiem, czy by wytrzymała jego nieustanne gadanie.
- Jest pieruńsko zimno – przyznał. - I pomysł dobry, ale jakby nas z tym złapali… - nie musiał dopowiadać nic więcej. Sama wiedziała jak by to się mogło skończyć. Ich reputacja by ucierpiała.
- Następnym razem spotkamy się w takim miejscu, gdzie można się napić – kto znał Karla ten wiedział, że po kilku głębszych nawet jego poważna twarz rozjaśniała się uśmiechem i zaczynał nie tylko więcej mówić, ale i nawet śpiewać. Umówmy się, on znał wiele piosenek, także tych sprośnych. Osobiście przerobił kilka tekstów dziadka na swoje i nadał im nowe życie. Niewielu o tym wiedziało, co akurat było mu rękę.
Kiedy się w końcu rozdzielili, odetchnął z ulgą. Jego kościste ciało nadal czuło zaskakująco silny uścisk dziewczyny.
- Nie szkodzi, życzę zdrowia – powiedział i upewnił się, czy ma jakąś czystą chusteczkę na wszelki wypadek, gdyby Lumi zasmarkała wszystkie własne.
- No właśnie, ukrywasz się coś. Pomyślałem nawet, że masz coś na sumieniu. I chyba się wiele nie pomyliłem, co? - spojrzał swoim przenikliwym wzrokiem na Lumikki. - Coś tam słyszałem – wyjaśnił szybko. I od razu powiedział jeszcze:
- Pewnie już otrzymałaś taką burę i nauczkę, że nie będę ci dokładać. Poza tym jestem po twojej stronie, tak czy inaczej – sam uchodził za osobę, która chodzi swoimi drogami i jest skłonna do różnych głupot. No i rodzina miała o nim niezbyt dobre zdanie – poza stroną matki – bo robił, co chciał, a nie podążał za drogą obraną przez familię. Nie zajął się jubilerstwem, co sprawiało, że miał dość przeciętną reputację. Poza tym sam czasami robił coś niezbyt chwalebnego, by dowiedzieć się pewnych ciekawych spraw. Powiedzmy też, że Krucza Straż miała dość jego pytań, kiedy starał się dowiedzieć czegoś ciekawego, co mógł wykorzystać w swoich przyszłych książkach.
Pokiwał głową, słysząc jej kolejne słowa.
- Tu się ogrzejemy i pogawędzimy trochę. To nam dobrze zrobi – zebrał swoje rzeczy i dodał.
- Chodźmy, panie przodem – wskazał wyciągniętą ręką odpowiedni kierunek.
- Mam nadzieję, że wyjdziesz stąd w lepszym nastroju – mówił szczerze. Czuł się lepiej, gdy w jego towarzystwie ludzie się rozluźniali i czuli się o wiele lepiej niż przed spotkaniem.
Lumikki wiedziała, że może mu zaufać. Znali się już od tak dawna, że mogła mieć pewność, iż nie obsmaruje jej w swoich wypocinach. Był lojalny wobec przyjaciół i nawet pod zmienionymi danymi nie umieszczał ich przygód na stronach kart powieści. Musiał mimo wszystko przyznać, że byłoby z czego wybierać jeśli chodziło o jego znajomości.
- Uśmiechnij się, moja droga – pstryknął ją w nos, kiedy odwróciła się w jego stronę.
- Nie do twarzy ci z tym grymasem na twarzy – pogroził jej palcem. - A na poważnie, głowa do góry, co było to było – zastanawiał się, czy Lumi spokorniała czy to taka cisza przed burzą. Ale chyba nie byłaby sobą, gdyby straciła coś z uporu i chęci przeżywania przygód. Lumi to Lumi, z nią nie było nudno. Taką ją pamiętał od zawsze i nie chciał, by się zmieniała.
- Piłem, kto mówi, że nie piłem? Butelkę wytrąbiłem, a przedtem dwie butelki. Czuję, kto mówi, że nie czuję? Łeb szumi i paruje, świat toczy się jak bąk. Whisky! Kto mówi, że nie whisky? I co, pijackie pyski, co teraz będziem pić? Rum, będziemy pić szklankami rum, Na jeszcze większy wir, Na jeszcze większy szum. Rum, będziemy pić, piekielny rum! – zaintonował jedną z pijackich piosenek, nucąc ją cicho wprost do ucha stojącej przed nim panny Oldenburg. Chciał ją rozbawić i przypomnieć o tym, że przyjaciele są od tego, by im zaufać i po prostu poddać się ich pomysłom. Oni chyba tak naprawdę powinni się umówić w jakimś pubie i faktycznie napić się czegoś mocniejszego. Nie zmarnowałoby się i naprawdę dodałoby im to… specyficznego nastroju?
- Zaczynam znowu żałować, że nie masz tej piersiówki – powiedział, hamując uśmiech, który wpełzał na jego twarz, a który starał się ukryć. Karl naprawdę by się napił, ale nie chciał się z tym kryć po kątach jak uczniak. Ale za czasów nauki nie takie rzeczy się robiło. Teraz chyba był na to za stary, ale z drugiej strony kto powiedział, że trzeba być zawsze poważnym, prawda? On nie potrafił.
- Właśnie widzę, że taki masz zamiar – jak już mowa o duszeniu. Dobrze jej to szło. - Ostrzegam, że jeśli faktycznie to zrobisz, będę cię nawiedzał każdej nocy – nie wiem, czy by wytrzymała jego nieustanne gadanie.
- Jest pieruńsko zimno – przyznał. - I pomysł dobry, ale jakby nas z tym złapali… - nie musiał dopowiadać nic więcej. Sama wiedziała jak by to się mogło skończyć. Ich reputacja by ucierpiała.
- Następnym razem spotkamy się w takim miejscu, gdzie można się napić – kto znał Karla ten wiedział, że po kilku głębszych nawet jego poważna twarz rozjaśniała się uśmiechem i zaczynał nie tylko więcej mówić, ale i nawet śpiewać. Umówmy się, on znał wiele piosenek, także tych sprośnych. Osobiście przerobił kilka tekstów dziadka na swoje i nadał im nowe życie. Niewielu o tym wiedziało, co akurat było mu rękę.
Kiedy się w końcu rozdzielili, odetchnął z ulgą. Jego kościste ciało nadal czuło zaskakująco silny uścisk dziewczyny.
- Nie szkodzi, życzę zdrowia – powiedział i upewnił się, czy ma jakąś czystą chusteczkę na wszelki wypadek, gdyby Lumi zasmarkała wszystkie własne.
- No właśnie, ukrywasz się coś. Pomyślałem nawet, że masz coś na sumieniu. I chyba się wiele nie pomyliłem, co? - spojrzał swoim przenikliwym wzrokiem na Lumikki. - Coś tam słyszałem – wyjaśnił szybko. I od razu powiedział jeszcze:
- Pewnie już otrzymałaś taką burę i nauczkę, że nie będę ci dokładać. Poza tym jestem po twojej stronie, tak czy inaczej – sam uchodził za osobę, która chodzi swoimi drogami i jest skłonna do różnych głupot. No i rodzina miała o nim niezbyt dobre zdanie – poza stroną matki – bo robił, co chciał, a nie podążał za drogą obraną przez familię. Nie zajął się jubilerstwem, co sprawiało, że miał dość przeciętną reputację. Poza tym sam czasami robił coś niezbyt chwalebnego, by dowiedzieć się pewnych ciekawych spraw. Powiedzmy też, że Krucza Straż miała dość jego pytań, kiedy starał się dowiedzieć czegoś ciekawego, co mógł wykorzystać w swoich przyszłych książkach.
Pokiwał głową, słysząc jej kolejne słowa.
- Tu się ogrzejemy i pogawędzimy trochę. To nam dobrze zrobi – zebrał swoje rzeczy i dodał.
- Chodźmy, panie przodem – wskazał wyciągniętą ręką odpowiedni kierunek.
- Mam nadzieję, że wyjdziesz stąd w lepszym nastroju – mówił szczerze. Czuł się lepiej, gdy w jego towarzystwie ludzie się rozluźniali i czuli się o wiele lepiej niż przed spotkaniem.
Lumikki wiedziała, że może mu zaufać. Znali się już od tak dawna, że mogła mieć pewność, iż nie obsmaruje jej w swoich wypocinach. Był lojalny wobec przyjaciół i nawet pod zmienionymi danymi nie umieszczał ich przygód na stronach kart powieści. Musiał mimo wszystko przyznać, że byłoby z czego wybierać jeśli chodziło o jego znajomości.
- Uśmiechnij się, moja droga – pstryknął ją w nos, kiedy odwróciła się w jego stronę.
- Nie do twarzy ci z tym grymasem na twarzy – pogroził jej palcem. - A na poważnie, głowa do góry, co było to było – zastanawiał się, czy Lumi spokorniała czy to taka cisza przed burzą. Ale chyba nie byłaby sobą, gdyby straciła coś z uporu i chęci przeżywania przygód. Lumi to Lumi, z nią nie było nudno. Taką ją pamiętał od zawsze i nie chciał, by się zmieniała.
- Piłem, kto mówi, że nie piłem? Butelkę wytrąbiłem, a przedtem dwie butelki. Czuję, kto mówi, że nie czuję? Łeb szumi i paruje, świat toczy się jak bąk. Whisky! Kto mówi, że nie whisky? I co, pijackie pyski, co teraz będziem pić? Rum, będziemy pić szklankami rum, Na jeszcze większy wir, Na jeszcze większy szum. Rum, będziemy pić, piekielny rum! – zaintonował jedną z pijackich piosenek, nucąc ją cicho wprost do ucha stojącej przed nim panny Oldenburg. Chciał ją rozbawić i przypomnieć o tym, że przyjaciele są od tego, by im zaufać i po prostu poddać się ich pomysłom. Oni chyba tak naprawdę powinni się umówić w jakimś pubie i faktycznie napić się czegoś mocniejszego. Nie zmarnowałoby się i naprawdę dodałoby im to… specyficznego nastroju?
- Zaczynam znowu żałować, że nie masz tej piersiówki – powiedział, hamując uśmiech, który wpełzał na jego twarz, a który starał się ukryć. Karl naprawdę by się napił, ale nie chciał się z tym kryć po kątach jak uczniak. Ale za czasów nauki nie takie rzeczy się robiło. Teraz chyba był na to za stary, ale z drugiej strony kto powiedział, że trzeba być zawsze poważnym, prawda? On nie potrafił.
Bezimienny
Re: 06.11.2000 – Palmiarnia – K. Sørensen & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 12:53
Choć wesołość towarzyszyła jej od samego przestąpienia progu palmiarni, to słowa przyjaciela wprawiły ją w jeszcze lepszy nastrój. Zachichotała, gdy usłyszała komentarz potencjalnego nawiedzania jej przez ducha Sørensena i choć wizja ta zdawała się jej niezwykle zabawna, stwierdziła, że o wiele bardziej ceniła sobie obecność mężczyzny zarówno w duchowej jak i materialnej formie, więc zaniechała na ten moment myśli pozbawiania go życia. Przyzwyczajona do tego, że w jego obecności wiele głupich zachowań uchodziło jej płazem, nie zamierała jednak folgować ze swej beztroski, której bardzo jej brakowało.
– No właśnie, jakby nas złapali, byłby niezły ambaras, a na taki nie mogę sobie chyba pozwolić. Co myślisz? – Zastanawiała się przez chwilę nad ulotną myślą i poczuciem, że kolejny wybryk prawdopodobnie wykopałby kolejne centymetry grobu dla dziadka. Z wdzięcznością pokiwała głową, czując wciąż, że katar trzymał się jej noska, choć załagodziła najgorsze jego objawy, przynajmniej na ten moment. Wzdychając ciężko, wzdrygnęła się nieznacznie, wiedziała, że wieści rozchodzą się niezwykle szybko, zwłaszcza pomiędzy klanami. Chociaż próbowałaby zachować pełną dyskrecję, to wieść o jej haniebnych czynach musiała już dawno ujrzeć światło dzienne i jedynie bogowie wiedzieli, w jakie plotki obrosły suche fakty tyczące się zdarzenia. Kwaśna mina przyozdobiła jej twarz i nie zamierzała odkleić się szybko. Zacisnęła drobne palce w piąstki, nerwowo skubiąc skórki dookoła paznokci. Wiedziała wprawdzie, że Karl był ostatnią osobą, którą mogła posądzić o dawanie jej reprymendy, jednak wciąż bardzo mocno wstydziła się swej głupoty i lekkomyślności. Niepewnie sięgnęła do jego oczu rozmytym pod wpływem łez spojrzeniem. Jej czoło zmarszczyło się nagle, podobnie jak zakatarzony nos.
– Nawet mi nie przypominaj. Dziadek zagroził, że wrócę do Danii pod klucz. – Z jej oczu spłynęły dwa grochy łez. – Wiem Karl, wiem. Tyle, że niewiele mogę powiedzieć na swoją obronę. Zrobiłam głupotę, bo chciałam jakiegoś ruchu, bo miałam dość tej cholernej nudy i ciągłej pracy. Głupia, głupia… – Zaciśnięte dłonie powędrowały w stronę głowy i pochwyciły za dwa drobne kosmyki. Łzy ciekły jej dalej, a Lumikki zaniosła się bezsilnym jękiem, jednak po chwili spróbowała wyciszyć reakcję, z uwagi na miejsce, w którym się znajdowali. – Przepraszam, chyba za dużo tego wszystkiego i mnie cała sytuacja przerosła. – Smutna mina już nie była tak dramatyczna, choć wyraźnie panna Oldenburg popadła w chwilowe załamanie nastroju. Wiedziała, że może liczyć na zrozumienie ze strony Karla, on sam nie należał do osób stroniących od ryzyka i nieprzemyślanych decyzji, dlatego też to przy nim zdecydowała się pokazać wszystkie emocje siedzące w niej od dnia złapania przez Kruczą Straż.
Pozwoliła mężczyźnie, aby przepuścił ją w drzwiach i po chwili powoli zatopili się w cieple palmiarni. Dziewczyna rozejrzała się dookoła, ocierając rękawem granatowej sukienki resztki łez. Materiał przesiąkł słonym potokiem wylanym w przypływie rozżalenia.
– Dziękuję, Karl. Już postaram się o lepszy humor, chociaż ciągle jak o tym myślę, to jest mi paskudnie głupio. – Poczekała na niego przez chwilę, po czym ruszyła do przodu, ramię w ramię. Uśmiechnęła się blado i zawiesiła spojrzenie na pierwszej z mijanych roślin. Zawsze fascynowały ją te ogromne twory, wyrwane ze swych rodzimych stron, by cieszyć oko mieszkańców Skandynawii – terenów, gdzie nie powinny nigdy rosnąć z uwagi na surowość warunków. A jednak, w przedziwny sposób trzymały się tej namiastki domu i rosły niestrudzenie. Przez potok przygnębiających myśli przebiła się nagle melodia. Lumikki otworzyła szeroko oczy i z niedowierzaniem zerknęła w stronę Sørensena. Kąciki ust zadrżały niespokojnie, gdyż wydawało się, że usilnie zatrzymuje je przed swobodnym uniesieniem i zasygnalizowaniem szczerego rozbawienia. Szła niby zupełnie poważna, jednak z każdą kolejną strofą, przepona podrygiwała coraz wyraźniej. Przysłoniła usta dłonią i parsknęła. – Proszę cię, miałam być przykładem dobrze wychowanej damy – jej oczy błysnęły dziecięcą radością. – To twoja wina, Sørensen. – zagroziła mu palcem i kwiknęła ponownie. Prawdopodobnie w tym momencie wszystkie wcześniejsze obietnice i zaklinanie tyczące się poprawy własnego zachowania straciło na mocy, gdyż Lumikki z niewinną miną wyszeptała zaklęcie.
– Hitta. – W mgnieniu oka palce panny Oldenburg owinęły się wokół srebrnej, płaskiej piersiówki, w której zachlupotał płyn. Łypnęła na przyjaciela okiem i wcisnęła mu przedmiot w rękę tak, by nikt go nie zobaczył. – Trzymaj, ja nie mam kieszeni. Chowaj, szybko! – Zrobiła to celowo i ledwo powstrzymała się przed pokazaniem mu języka. Zaczynała bawić się wyśmienicie.
– No właśnie, jakby nas złapali, byłby niezły ambaras, a na taki nie mogę sobie chyba pozwolić. Co myślisz? – Zastanawiała się przez chwilę nad ulotną myślą i poczuciem, że kolejny wybryk prawdopodobnie wykopałby kolejne centymetry grobu dla dziadka. Z wdzięcznością pokiwała głową, czując wciąż, że katar trzymał się jej noska, choć załagodziła najgorsze jego objawy, przynajmniej na ten moment. Wzdychając ciężko, wzdrygnęła się nieznacznie, wiedziała, że wieści rozchodzą się niezwykle szybko, zwłaszcza pomiędzy klanami. Chociaż próbowałaby zachować pełną dyskrecję, to wieść o jej haniebnych czynach musiała już dawno ujrzeć światło dzienne i jedynie bogowie wiedzieli, w jakie plotki obrosły suche fakty tyczące się zdarzenia. Kwaśna mina przyozdobiła jej twarz i nie zamierzała odkleić się szybko. Zacisnęła drobne palce w piąstki, nerwowo skubiąc skórki dookoła paznokci. Wiedziała wprawdzie, że Karl był ostatnią osobą, którą mogła posądzić o dawanie jej reprymendy, jednak wciąż bardzo mocno wstydziła się swej głupoty i lekkomyślności. Niepewnie sięgnęła do jego oczu rozmytym pod wpływem łez spojrzeniem. Jej czoło zmarszczyło się nagle, podobnie jak zakatarzony nos.
– Nawet mi nie przypominaj. Dziadek zagroził, że wrócę do Danii pod klucz. – Z jej oczu spłynęły dwa grochy łez. – Wiem Karl, wiem. Tyle, że niewiele mogę powiedzieć na swoją obronę. Zrobiłam głupotę, bo chciałam jakiegoś ruchu, bo miałam dość tej cholernej nudy i ciągłej pracy. Głupia, głupia… – Zaciśnięte dłonie powędrowały w stronę głowy i pochwyciły za dwa drobne kosmyki. Łzy ciekły jej dalej, a Lumikki zaniosła się bezsilnym jękiem, jednak po chwili spróbowała wyciszyć reakcję, z uwagi na miejsce, w którym się znajdowali. – Przepraszam, chyba za dużo tego wszystkiego i mnie cała sytuacja przerosła. – Smutna mina już nie była tak dramatyczna, choć wyraźnie panna Oldenburg popadła w chwilowe załamanie nastroju. Wiedziała, że może liczyć na zrozumienie ze strony Karla, on sam nie należał do osób stroniących od ryzyka i nieprzemyślanych decyzji, dlatego też to przy nim zdecydowała się pokazać wszystkie emocje siedzące w niej od dnia złapania przez Kruczą Straż.
Pozwoliła mężczyźnie, aby przepuścił ją w drzwiach i po chwili powoli zatopili się w cieple palmiarni. Dziewczyna rozejrzała się dookoła, ocierając rękawem granatowej sukienki resztki łez. Materiał przesiąkł słonym potokiem wylanym w przypływie rozżalenia.
– Dziękuję, Karl. Już postaram się o lepszy humor, chociaż ciągle jak o tym myślę, to jest mi paskudnie głupio. – Poczekała na niego przez chwilę, po czym ruszyła do przodu, ramię w ramię. Uśmiechnęła się blado i zawiesiła spojrzenie na pierwszej z mijanych roślin. Zawsze fascynowały ją te ogromne twory, wyrwane ze swych rodzimych stron, by cieszyć oko mieszkańców Skandynawii – terenów, gdzie nie powinny nigdy rosnąć z uwagi na surowość warunków. A jednak, w przedziwny sposób trzymały się tej namiastki domu i rosły niestrudzenie. Przez potok przygnębiających myśli przebiła się nagle melodia. Lumikki otworzyła szeroko oczy i z niedowierzaniem zerknęła w stronę Sørensena. Kąciki ust zadrżały niespokojnie, gdyż wydawało się, że usilnie zatrzymuje je przed swobodnym uniesieniem i zasygnalizowaniem szczerego rozbawienia. Szła niby zupełnie poważna, jednak z każdą kolejną strofą, przepona podrygiwała coraz wyraźniej. Przysłoniła usta dłonią i parsknęła. – Proszę cię, miałam być przykładem dobrze wychowanej damy – jej oczy błysnęły dziecięcą radością. – To twoja wina, Sørensen. – zagroziła mu palcem i kwiknęła ponownie. Prawdopodobnie w tym momencie wszystkie wcześniejsze obietnice i zaklinanie tyczące się poprawy własnego zachowania straciło na mocy, gdyż Lumikki z niewinną miną wyszeptała zaklęcie.
– Hitta. – W mgnieniu oka palce panny Oldenburg owinęły się wokół srebrnej, płaskiej piersiówki, w której zachlupotał płyn. Łypnęła na przyjaciela okiem i wcisnęła mu przedmiot w rękę tak, by nikt go nie zobaczył. – Trzymaj, ja nie mam kieszeni. Chowaj, szybko! – Zrobiła to celowo i ledwo powstrzymała się przed pokazaniem mu języka. Zaczynała bawić się wyśmienicie.
Karl Sørensen
Re: 06.11.2000 – Palmiarnia – K. Sørensen & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 12:53
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
- Myślę, że mogłoby nie być wesoło – przyznał. Ale z drugiej strony, kto nie ryzykuje ten nie żyje. Naprawdę nie chciał, by Lumikki spotkała jakaś kara. O siebie się nie martwił, bo i tak rodzina średnio się do niego przyznawała. Sam pracował na swoje nazwisko, nie chcąc być kojarzonym jedynie z upadającym interesem familii. Oczywiście, że nie olewał wszystkiego, chciał, by znowu odzyskali zaufanie i tak dalej, ale on był bardziej podobny do rodziny matki. Żył jak mu się podobało, cenił sobie spontaniczność i poczucie humoru i przede wszystkim był wolnym duchem. Nie znaczy to, że miał gdzieś swojego dziadka. Po prostu nigdy nie umiał się dopasować do rodziny. Zawsze od niej odstawał, bo był słabszy. Był odrzucony na tyle, by postanowić samemu zapracować na sukces. Powiedział sobie, że udowodni coś najbliższym.
Zaduma nie trwała długo. Karl otrząsnął się z zamyślenia, po czym wysłuchał przyjaciółki uważnie.
- Ej, spokojnie – otoczył ją ramieniem i przygarnął do siebie na chwilę. - Młodość rządzi się swoimi prawami. Ja nie wyobrażam sobie, że nasi dziadkowie nie mieli kiedyś takich dzikich pomysłów – chciał przez to powiedzieć, że pewnie nie zawsze mieli kij w tyłku, ale nie powiedział tego na głos. Spojrzał na Lumikki uważnie i znacząco.
- Spójrz na mnie, rodzina jest na mnie wściekła, bo nie zająłem się naszym interesem i powrotem do łaski u innych. Odstajemy od innych, a mimo to… sama wiesz najlepiej jak to ze mną jest – machnął ręką.
- Nie sądzę, byś naprawdę trafiła tak źle, ale kto tam was wie. Postaraj się unikać kłopotów, skup się na pracy i może jakoś wyjdziesz z kryzysu – łatwo się mówi. Gorzej wcielić w czyn to wszystko. - Jeszcze zapracujesz na pochlebną opinię, zobaczysz. Jesteś inteligentna i zaradna, wykorzystaj to – poradził. Musiała wierzyć w siebie.
- Nie rób więcej kroków do tyłu, postaraj się odbić i ruszyć dalej – z nim bywało różnie. Czasem się starał, a innym razem po prostu olewał wszystko i wszystkich. Najważniejsze było jednak to, że zawsze robił swoje. - Z pewnością masz swój cel, miej go zawsze w zasięgu wzroku. I bądź sobą, nie udawaj nikogo innego, bo to nie pomoże – rzekł cicho, obserwując przyjaciółkę uważnie, acz łagodnie. Uśmiechnął się nawet, by dodać jej otuchy.
- Nie jestem najlepszy w prawieniu morałów, ale sam już ich tyle usłyszałem, że chętnie dzielę się tymi, z którymi się zgadzam – dodał.
Przez jakiś czas milczeli, podziwiając roślinność. Było na co popatrzeć, zdecydowanie. Chociaż myśli mężczyzny były dość rozbiegane, skupiał się na tym, co ich otaczało. Zawsze go fascynowało to, jak można utrzymać to wszystko we wspaniałej formie. Ale magia plus nauka równała się niesamowitemu efektowi. Mimo to, że starał się skupić, ciągle chodziły mu po głowie myśli, jakby tu poprawić nastrój Lumikki. Stąd wzięła się ta piosenka, którą jej zamruczał do ucha. Udało mu się osiągnąć sukces. Przyjaciółka była rozbawiona jego nagłym wystąpieniem.
- Dobrze wychowane damy też się śmieją – zauważył. - Przynajmniej podziałało – no co miał poradzić na to, że lubił sobie pożartować? No nic. Śmiech był dobry. Gdyby ktoś na niego popatrzył, nie domyśliłby się, że to taki wesoły człowiek. Miał poważny, a wręcz ponury wyraz twarz, ale był osobą, która lubiła się śmiać. Potrafił bez problemu zachowywać powagę, bo nie musiał wiele robić, ale był wyluzowanym facetem. Nie z każdym mógł sobie pozwolić na żarty i takie sytuacje jak ta, ale wziął sobie za cel rozśmieszenie Lumikki. Panna Oldenburg po prostu nie powinna być smutna, to jej nie pasowało.
- No co?! - spojrzał na nią z miną „jam niewinny”, po czym otworzył usta z niedowierzaniem, gdy wyczarowała piersiówkę. Rozejrzał się, ale nikt nie patrzył, bo ci, którzy tam byli skupieni byli na podziwianiu roślinności.
- Szalona! - wziął od niej przedmiot i wsunął go do kieszeni dyskretnie. No co, jeśli ktoś ich przyłapie, powie, że to jego, bo takie paskudne zimno na dworze, że trzeba się jakoś rozgrzać. Nie powinno to nikogo zdziwić.
- Robi się coraz ciekawiej – powiedział, mając na myśli oczywiście to, co zrobiła, chociaż wpatrywał się w kolejną z ciekawych roślin. I pokazywał na coś ręką, niby że coś go w niej zafascynowało. Udawał zwyczajnego zwiedzającego i nie wychodził z roli. Tak naprawdę ważne było to, że było ciepło, była Lumi i zaczynało im być coraz weselej.
- Kiedyś pływała na morzu taka łajba, co się zwała Herbaciany Czajnik. Raz wiatr tak hulał że nad kilem była woda. Dawajcie, kamraci, dawajcie! - zanucił tym razem kawałek jakiejś tam zasłyszanej kiedyś szanty.
- Znam takich piosenek całe mnóstwo – pewnie dziadek z Jensenów śpiewał nieraz nie tylko swoje piosenki, a że Karl szybko podłapywał, uczył się przeróżnych przyśpiewek, które pasowały na różne okazje. Niby palmiarnia to niezbyt dobre miejsce, ale co tam.
- Taaaa – mruknął pod nosem. - Hmm, patrz jaka ciekawa roślina – wskazał na kolejną i przystanął przed nią. Spojrzał na nią odchyliwszy głowę w prawo, a potem w lewo – jakby sprawdzał, z której strony wygląda ciekawiej.
- A ten pęd ma kształt… - nie dokończył. Nie zostawiał wiele dla wyobraźni. - Idziemy dalej – starał się być poważny, ale było mu naprawdę wesoło, może za bardzo. A jeszcze niczego nie łyknął!
- Panno Lumikki, uczyni mi pani ten zaszczyt i zostanie moją… - brzmiało to trochę jak oświadczyny, ktoś idący z przodu chyba to usłyszał, ale nie przeszkadzało mu to. - …muzą? - zapytał całkiem poważnie.
- Pani towarzystwo jest niezwykle inspirujące – miał w zanadrzu kilka głupich piosenek, ale zostawił je na później. Puścił do niej oczko. Idąca z przodu kobieta była wyraźnie zawiedziona, bo chyba oczekiwała, że ktoś tu padnie na kolana i wyzna uczucia. W takim miejscu? O takiej porze? Z takim mrozem na zewnątrz? No nie, raczej nie. Poza tym byli przyjaciółmi, prawda? Mogli się powygłupiać trochę.
Zaduma nie trwała długo. Karl otrząsnął się z zamyślenia, po czym wysłuchał przyjaciółki uważnie.
- Ej, spokojnie – otoczył ją ramieniem i przygarnął do siebie na chwilę. - Młodość rządzi się swoimi prawami. Ja nie wyobrażam sobie, że nasi dziadkowie nie mieli kiedyś takich dzikich pomysłów – chciał przez to powiedzieć, że pewnie nie zawsze mieli kij w tyłku, ale nie powiedział tego na głos. Spojrzał na Lumikki uważnie i znacząco.
- Spójrz na mnie, rodzina jest na mnie wściekła, bo nie zająłem się naszym interesem i powrotem do łaski u innych. Odstajemy od innych, a mimo to… sama wiesz najlepiej jak to ze mną jest – machnął ręką.
- Nie sądzę, byś naprawdę trafiła tak źle, ale kto tam was wie. Postaraj się unikać kłopotów, skup się na pracy i może jakoś wyjdziesz z kryzysu – łatwo się mówi. Gorzej wcielić w czyn to wszystko. - Jeszcze zapracujesz na pochlebną opinię, zobaczysz. Jesteś inteligentna i zaradna, wykorzystaj to – poradził. Musiała wierzyć w siebie.
- Nie rób więcej kroków do tyłu, postaraj się odbić i ruszyć dalej – z nim bywało różnie. Czasem się starał, a innym razem po prostu olewał wszystko i wszystkich. Najważniejsze było jednak to, że zawsze robił swoje. - Z pewnością masz swój cel, miej go zawsze w zasięgu wzroku. I bądź sobą, nie udawaj nikogo innego, bo to nie pomoże – rzekł cicho, obserwując przyjaciółkę uważnie, acz łagodnie. Uśmiechnął się nawet, by dodać jej otuchy.
- Nie jestem najlepszy w prawieniu morałów, ale sam już ich tyle usłyszałem, że chętnie dzielę się tymi, z którymi się zgadzam – dodał.
Przez jakiś czas milczeli, podziwiając roślinność. Było na co popatrzeć, zdecydowanie. Chociaż myśli mężczyzny były dość rozbiegane, skupiał się na tym, co ich otaczało. Zawsze go fascynowało to, jak można utrzymać to wszystko we wspaniałej formie. Ale magia plus nauka równała się niesamowitemu efektowi. Mimo to, że starał się skupić, ciągle chodziły mu po głowie myśli, jakby tu poprawić nastrój Lumikki. Stąd wzięła się ta piosenka, którą jej zamruczał do ucha. Udało mu się osiągnąć sukces. Przyjaciółka była rozbawiona jego nagłym wystąpieniem.
- Dobrze wychowane damy też się śmieją – zauważył. - Przynajmniej podziałało – no co miał poradzić na to, że lubił sobie pożartować? No nic. Śmiech był dobry. Gdyby ktoś na niego popatrzył, nie domyśliłby się, że to taki wesoły człowiek. Miał poważny, a wręcz ponury wyraz twarz, ale był osobą, która lubiła się śmiać. Potrafił bez problemu zachowywać powagę, bo nie musiał wiele robić, ale był wyluzowanym facetem. Nie z każdym mógł sobie pozwolić na żarty i takie sytuacje jak ta, ale wziął sobie za cel rozśmieszenie Lumikki. Panna Oldenburg po prostu nie powinna być smutna, to jej nie pasowało.
- No co?! - spojrzał na nią z miną „jam niewinny”, po czym otworzył usta z niedowierzaniem, gdy wyczarowała piersiówkę. Rozejrzał się, ale nikt nie patrzył, bo ci, którzy tam byli skupieni byli na podziwianiu roślinności.
- Szalona! - wziął od niej przedmiot i wsunął go do kieszeni dyskretnie. No co, jeśli ktoś ich przyłapie, powie, że to jego, bo takie paskudne zimno na dworze, że trzeba się jakoś rozgrzać. Nie powinno to nikogo zdziwić.
- Robi się coraz ciekawiej – powiedział, mając na myśli oczywiście to, co zrobiła, chociaż wpatrywał się w kolejną z ciekawych roślin. I pokazywał na coś ręką, niby że coś go w niej zafascynowało. Udawał zwyczajnego zwiedzającego i nie wychodził z roli. Tak naprawdę ważne było to, że było ciepło, była Lumi i zaczynało im być coraz weselej.
- Kiedyś pływała na morzu taka łajba, co się zwała Herbaciany Czajnik. Raz wiatr tak hulał że nad kilem była woda. Dawajcie, kamraci, dawajcie! - zanucił tym razem kawałek jakiejś tam zasłyszanej kiedyś szanty.
- Znam takich piosenek całe mnóstwo – pewnie dziadek z Jensenów śpiewał nieraz nie tylko swoje piosenki, a że Karl szybko podłapywał, uczył się przeróżnych przyśpiewek, które pasowały na różne okazje. Niby palmiarnia to niezbyt dobre miejsce, ale co tam.
- Taaaa – mruknął pod nosem. - Hmm, patrz jaka ciekawa roślina – wskazał na kolejną i przystanął przed nią. Spojrzał na nią odchyliwszy głowę w prawo, a potem w lewo – jakby sprawdzał, z której strony wygląda ciekawiej.
- A ten pęd ma kształt… - nie dokończył. Nie zostawiał wiele dla wyobraźni. - Idziemy dalej – starał się być poważny, ale było mu naprawdę wesoło, może za bardzo. A jeszcze niczego nie łyknął!
- Panno Lumikki, uczyni mi pani ten zaszczyt i zostanie moją… - brzmiało to trochę jak oświadczyny, ktoś idący z przodu chyba to usłyszał, ale nie przeszkadzało mu to. - …muzą? - zapytał całkiem poważnie.
- Pani towarzystwo jest niezwykle inspirujące – miał w zanadrzu kilka głupich piosenek, ale zostawił je na później. Puścił do niej oczko. Idąca z przodu kobieta była wyraźnie zawiedziona, bo chyba oczekiwała, że ktoś tu padnie na kolana i wyzna uczucia. W takim miejscu? O takiej porze? Z takim mrozem na zewnątrz? No nie, raczej nie. Poza tym byli przyjaciółmi, prawda? Mogli się powygłupiać trochę.
Bezimienny
Re: 06.11.2000 – Palmiarnia – K. Sørensen & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 12:53
Była mu wdzięczna za obecność, za każde słowo otuchy, które dla niej miał, nawet w tak beznadziejnej sytuacji jak ta. Chociaż wydawało się, że jej wina była niezaprzeczalna, to Karl potrafił pomimo tego dać jej dobre słowo pomagające wydźwignąć drobne ciało z bagna beznadziei, w którym pływała od kilkunastu dni. Nie protestowała nawet, gdy objął ją opiekuńczym ramieniem i dał namacalne wsparcie dla umęczonej płaczem postaci. Wciąż wydarzenia z Przesmyku Lokiego były dla niej świeże. Wtuliła się w ciepły bok mężczyzny i westchnęła próbując zrzucić z barków cały zalegający na nich ciężar. Z uwagą słuchała słów, wiedziała, że Karl sam doświadczał wielokrotnie niezadowolenia rodziny i miał doświadczenie w tym, jak szarpać za delikatne struny ich nerwów. Podziwiała go za wytrwałość, chociaż i ona posiadała jej niezmierzone pokłady. Byli w tym niezwykle podobni, zawsze brnący ku swoim celom, nie zawsze zgodnym z wizjami rodziny.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczna. – Pociągnęła nosem, w którym zalegał ostatek kataru wywołanego rozżaleniem i mrozem. – To była bardzo dobra decyzja, aby się spotkać. Chyba bogowie nami pokierowali. Sama nie wiem, albo wiesz… to przyciąganie podobnych dusz, które myślą to samo. No wiesz, te głupoty. Oj… – Machnęła ręką, gdyż zdążyła zgubić wątek w natłoku innych myśli i bodźców docierających z otoczenia. – W każdym razie, udało się nam zobaczyć i wybrać na wspólny podbój palmiarni! – Stwierdziła wojowniczo i uściskała go jeszcze raz. Tym razem bez intencji wyrządzenia jakiejkolwiek, nawet udawanej krzywdy, chociaż niby przypadkiem wbiła mu palucha pod żebro.
– Przez ciebie, przez ciebie. Nie udawaj takiego niewinnego, bo nie ze mną te numery. Znam cię zbyt długo, Sørensen – Pokiwała głową i uśmiechnęła się niewinnie trzepocąc rzęsami. Była z siebie niezwykle dumna, że udało się jej zamydlić mu na chwilę oczy i wcisnąć piersiówkę do ręki. Wcale nie chciała obarczać go ewentualnymi konsekwencjami, jeśli coś niepokojącego zauważyliby tutejsi pracownicy, jednak odrobina szaleństwa zadawała się wskazana. Kolejna z melodii nuconych przez przyjaciela wprawiła ją w niekontrolowany pląs. Obróciła się dwa razy dookoła własnej osi i chwyciła mężczyznę za rękę.
Lubiła tu przychodzić, śledzić okazy, które zawsze próbowała porównać z tymi, które zapamiętała na wcześniejszej wizycie, by nie umknęły jej żadne zmiany, rozwój poszczególnych roślin, czy pojawienie się nowych kwiatostanów. Wykrzywiła dziwnie twarz, gdy Karl zwrócił jej uwagę na jeden z pędów o dość osobliwym kształcie.
– Oj… No wiesz co, paskudniku? – Mały nosek zmarszczył się, a twarz Lumikki w udawanym urazie odwróciła się teatralnie w przeciwną stronę. Czuła, że śmiech trzęsie całą jej osobą. Pozwoliła sobie na zawieszenie wzroku pośród drobniejszej roślinności. Pragnęła, by kiedyś móc podróżować o wiele dalej i podziwiać podobne eksponaty na żywo. Westchnęła rozmarzona.
Idąc kolejnych kilka kroków przysłuchiwała się słowom Karla, a na jej twarzy odbiło się szczere zaskoczenie, przez ułamek sekundy patrzyła na niego zupełnie skołowana, dostrzegając ciekawskie spojrzenia wycelowane w kierunku ich dwójki. Czuła, że towarzysz ma tak naprawdę w zanadrzu kolejne wygłupy, więc pokręciła głową nieco rozczarowana.
– Muzą? Tylko muzą? – zapytała odnosząc się do jego stwierdzenia. – Panie Sørensen – rozpoczęła głośniej tak, by kobieta idąca przed nimi wszystko słyszała. – Rani pan me uczucia. Kolejny raz zwodzi, och… marny mój los… – Wyciągnęła dłoń i wykonała gest, w którym przyłożyła jej grzbiet do czoła. Jakby właśnie oznajmiała, że zamierza zemdleć. Łypnęła okiem na nieznajomą, ta spłoszyła się i oddaliła odrobinę, wciąż jednak obserwując zajście. Lumikki przetoczyła się w stronę towarzysza i jęknęła. – Powietrza, wody! Posadź mnie na ławce! – Opadła w jego ramiona i mimochodem wyszeptała. – Dawaj pod ścianę, tam jest ławka, nie po to ten rum wyczarowałam… – Powstrzymała się od chichotu i pociągnęła Karla we wskazanym kierunku, jakby nieco bardziej żywotna i mniej omdlała. Nieproszona obserwatorka prawdopodobnie uznała ich w tamtej chwili jako parę ludzi niespełna rozumu.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczna. – Pociągnęła nosem, w którym zalegał ostatek kataru wywołanego rozżaleniem i mrozem. – To była bardzo dobra decyzja, aby się spotkać. Chyba bogowie nami pokierowali. Sama nie wiem, albo wiesz… to przyciąganie podobnych dusz, które myślą to samo. No wiesz, te głupoty. Oj… – Machnęła ręką, gdyż zdążyła zgubić wątek w natłoku innych myśli i bodźców docierających z otoczenia. – W każdym razie, udało się nam zobaczyć i wybrać na wspólny podbój palmiarni! – Stwierdziła wojowniczo i uściskała go jeszcze raz. Tym razem bez intencji wyrządzenia jakiejkolwiek, nawet udawanej krzywdy, chociaż niby przypadkiem wbiła mu palucha pod żebro.
– Przez ciebie, przez ciebie. Nie udawaj takiego niewinnego, bo nie ze mną te numery. Znam cię zbyt długo, Sørensen – Pokiwała głową i uśmiechnęła się niewinnie trzepocąc rzęsami. Była z siebie niezwykle dumna, że udało się jej zamydlić mu na chwilę oczy i wcisnąć piersiówkę do ręki. Wcale nie chciała obarczać go ewentualnymi konsekwencjami, jeśli coś niepokojącego zauważyliby tutejsi pracownicy, jednak odrobina szaleństwa zadawała się wskazana. Kolejna z melodii nuconych przez przyjaciela wprawiła ją w niekontrolowany pląs. Obróciła się dwa razy dookoła własnej osi i chwyciła mężczyznę za rękę.
Lubiła tu przychodzić, śledzić okazy, które zawsze próbowała porównać z tymi, które zapamiętała na wcześniejszej wizycie, by nie umknęły jej żadne zmiany, rozwój poszczególnych roślin, czy pojawienie się nowych kwiatostanów. Wykrzywiła dziwnie twarz, gdy Karl zwrócił jej uwagę na jeden z pędów o dość osobliwym kształcie.
– Oj… No wiesz co, paskudniku? – Mały nosek zmarszczył się, a twarz Lumikki w udawanym urazie odwróciła się teatralnie w przeciwną stronę. Czuła, że śmiech trzęsie całą jej osobą. Pozwoliła sobie na zawieszenie wzroku pośród drobniejszej roślinności. Pragnęła, by kiedyś móc podróżować o wiele dalej i podziwiać podobne eksponaty na żywo. Westchnęła rozmarzona.
Idąc kolejnych kilka kroków przysłuchiwała się słowom Karla, a na jej twarzy odbiło się szczere zaskoczenie, przez ułamek sekundy patrzyła na niego zupełnie skołowana, dostrzegając ciekawskie spojrzenia wycelowane w kierunku ich dwójki. Czuła, że towarzysz ma tak naprawdę w zanadrzu kolejne wygłupy, więc pokręciła głową nieco rozczarowana.
– Muzą? Tylko muzą? – zapytała odnosząc się do jego stwierdzenia. – Panie Sørensen – rozpoczęła głośniej tak, by kobieta idąca przed nimi wszystko słyszała. – Rani pan me uczucia. Kolejny raz zwodzi, och… marny mój los… – Wyciągnęła dłoń i wykonała gest, w którym przyłożyła jej grzbiet do czoła. Jakby właśnie oznajmiała, że zamierza zemdleć. Łypnęła okiem na nieznajomą, ta spłoszyła się i oddaliła odrobinę, wciąż jednak obserwując zajście. Lumikki przetoczyła się w stronę towarzysza i jęknęła. – Powietrza, wody! Posadź mnie na ławce! – Opadła w jego ramiona i mimochodem wyszeptała. – Dawaj pod ścianę, tam jest ławka, nie po to ten rum wyczarowałam… – Powstrzymała się od chichotu i pociągnęła Karla we wskazanym kierunku, jakby nieco bardziej żywotna i mniej omdlała. Nieproszona obserwatorka prawdopodobnie uznała ich w tamtej chwili jako parę ludzi niespełna rozumu.
Karl Sørensen
Re: 06.11.2000 – Palmiarnia – K. Sørensen & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 12:53
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
Karl wysłuchał uważnie swojej towarzyszki i uśmiechnął się. Przy Lumikki szczerzył się jak głupi, ale naprawdę nie było innego wyjścia, no nie można było zostać poważnym. Potrafili się dowartościować, ale od tego byli przyjaciele.
- Z tobą można konie kraść – powiedział poważnie, po czym konspiracyjnym szeptem dodał:
- No właśnie, zawsze chciałem spróbować to zrobić, ale rodzinna reputacja i tak już mocno cierpi – mówił to pół żartem, pół serio. Nie pociągała go kradzież, o nie, ale planowanie skoku mogło być ciekawe. I chociaż wydawało się, że Sørensen miał za nic biznes familii, można było dostrzec w jego oczach jakiś rodzaj melancholii, tudzież nawet smutku. Nie był szczęśliwy widząc, jak upadły ród podnosił się z kolan. Wciąż mieli przyjaciół, to było najważniejsze. I Karl naprawdę cieszył się z tego, że ma rodzeństwo, które pewnie zrobi dla rodziny więcej niż on. Ale taki już był. Nie zmieni swojej natury, chadzał jak kot własnymi drogami, tak było najlepiej. Robił, co lubił najbardziej i sam pracował na siebie. Sørensenowie mogli mieć pewność, że ich potomek nie chce pogrążyć rodziny. On chciał tylko być sobą, podążać drogą artystów. Był jak matka, chociaż ta po ślubie wyraźnie spokorniała. Karl był stanowczy i nie chciał dać się złapać w sidła. Poza tym… czy ktoś był w stanie nad nim zapanować? Czy ktoś mógłby dać mu prawdziwe szczęście i uczucie? Nie był bezdusznym draniem, raczej zagubionym człowiekiem, który chciał przetrwać robiąc to, co potrafił najlepiej. Czy można go było winić za cokolwiek?
Z Lumikki znali się tak długo, że mógł sobie pozwolić na swobodę w jej towarzystwie. Nie musiał trzymać się sztywnych zasad i pokazywał naturę człowieka pogodnego i otwartego. Taki był tylko dla najbliższych. Nie z każdym potrafił się po prostu powygłupiać.
- Tak, naprzód, moja droga – Karl zdecydowanie chciał ją rozweselić, stąd ten szereg dziwnych piosenek, jakie nucił. Ale przy wejściu była tabliczka „Nie dotykać okazów”, a nie „Nie śpiewać”. Mruczał jej to do ucha, więc chyba nie zadzierał z żadnymi zasadami tego miejsca.
- Nie wiem, co sobie wyobraziłaś, ale mnie to przypomina nieco powykręcaną krewetkę – nie miał tego wcale na myśli, wiedziała o tym. No ale skojarzenia były jakie były.
Bawił się bardzo dobrze, naprawdę. Coraz więcej głupich żartów miał na myśli, ale zostawiał je na potem, albo dla siebie, bo przecież nie będzie taki wesoły cały czas. Musiał trochę poudawać. Kiedy jeden z dzieciaków idących przed nimi przyjrzał im się, zrobił taką poważną minę (a nie musiał się wcale wysilać), powiedział krótkie:
- Buu! - po czym tamten natychmiast się oddalił, przyspieszając kroku. Tak, straszył dzieci. Do tego już doszło.
Na „oświadczyny” Lumi zareagowała inaczej niż myślał. Jednak bardzo szybko podchwycił grę.
- Przecież jam nie godny Twej ręki, pani – zrobił taką minę, że smutek wręcz wyzierał z jego oczu.
- Nie mogę ci wiele dać, bo sam… niewiele mam – no to była prawda akurat. Nie miał wiele mimo dobrego nazwiska. Zarabiał na siebie, ale rodzina miała mniej niż by chciał. Taka prawda w kłamstewku, patrząc na scenkę. - Nie mogę dać wiele ci… przykro mi – i wtedy Lumi prawie „zemdlała”. Dobrze odczytał jej znaki i po prostu ją złapał. Gdy przemówiła już bardziej przytomna i nawet pociągnęła go w stronę ławki, mruknął do niej.
- Mam pomysł, ale nie wychodź z roli - powiedział.
- Nie zbliżać się! - zastrzegł, gdy ktoś zaczął im spieszyć z pomocą. - Ona potrzebuje powietrza, przestrzeni. Poradzimy sobie – powiedział stanowczo i zgromił spojrzeniem swoich niebieskich oczu nadchodzącego pracownika palmiarni.
- Zasłonię cię, a ty bierz piersiówkę – szepnął. Jej drobna dłoń mogła się wsunąć do kieszeni niepostrzeżenie. Nasłuchiwał kolejnych kroków, ale zostali w tyle. Pracownicy zajęli się pilnowaniem grupki zwiedzających, więc mogli sobie pociągnąć zdrowo tego rumu.
Kiedy z powrotem przedmiot znalazł się w ukryciu, Sørensen zaczął machać jej rękami przed twarzą.
- Lepiej ci? - zapytał, puszczając do niej oko. Wcale nie było mu wesoło. WCALE.
- Pójdziemy dalej? - zapytał. - Zaraz ktoś przyjdzie, bo zostaliśmy na samym końcu – zauważył.
- I z tym byciem moją muzą nie żartowałem – dodał. - Jesteś inspirującą osobą, Lumikki – powiedział szczerze. Był bardzo trzeźwy i poważny.
- Naprawdę jesteś wyjątkowa.
- Z tobą można konie kraść – powiedział poważnie, po czym konspiracyjnym szeptem dodał:
- No właśnie, zawsze chciałem spróbować to zrobić, ale rodzinna reputacja i tak już mocno cierpi – mówił to pół żartem, pół serio. Nie pociągała go kradzież, o nie, ale planowanie skoku mogło być ciekawe. I chociaż wydawało się, że Sørensen miał za nic biznes familii, można było dostrzec w jego oczach jakiś rodzaj melancholii, tudzież nawet smutku. Nie był szczęśliwy widząc, jak upadły ród podnosił się z kolan. Wciąż mieli przyjaciół, to było najważniejsze. I Karl naprawdę cieszył się z tego, że ma rodzeństwo, które pewnie zrobi dla rodziny więcej niż on. Ale taki już był. Nie zmieni swojej natury, chadzał jak kot własnymi drogami, tak było najlepiej. Robił, co lubił najbardziej i sam pracował na siebie. Sørensenowie mogli mieć pewność, że ich potomek nie chce pogrążyć rodziny. On chciał tylko być sobą, podążać drogą artystów. Był jak matka, chociaż ta po ślubie wyraźnie spokorniała. Karl był stanowczy i nie chciał dać się złapać w sidła. Poza tym… czy ktoś był w stanie nad nim zapanować? Czy ktoś mógłby dać mu prawdziwe szczęście i uczucie? Nie był bezdusznym draniem, raczej zagubionym człowiekiem, który chciał przetrwać robiąc to, co potrafił najlepiej. Czy można go było winić za cokolwiek?
Z Lumikki znali się tak długo, że mógł sobie pozwolić na swobodę w jej towarzystwie. Nie musiał trzymać się sztywnych zasad i pokazywał naturę człowieka pogodnego i otwartego. Taki był tylko dla najbliższych. Nie z każdym potrafił się po prostu powygłupiać.
- Tak, naprzód, moja droga – Karl zdecydowanie chciał ją rozweselić, stąd ten szereg dziwnych piosenek, jakie nucił. Ale przy wejściu była tabliczka „Nie dotykać okazów”, a nie „Nie śpiewać”. Mruczał jej to do ucha, więc chyba nie zadzierał z żadnymi zasadami tego miejsca.
- Nie wiem, co sobie wyobraziłaś, ale mnie to przypomina nieco powykręcaną krewetkę – nie miał tego wcale na myśli, wiedziała o tym. No ale skojarzenia były jakie były.
Bawił się bardzo dobrze, naprawdę. Coraz więcej głupich żartów miał na myśli, ale zostawiał je na potem, albo dla siebie, bo przecież nie będzie taki wesoły cały czas. Musiał trochę poudawać. Kiedy jeden z dzieciaków idących przed nimi przyjrzał im się, zrobił taką poważną minę (a nie musiał się wcale wysilać), powiedział krótkie:
- Buu! - po czym tamten natychmiast się oddalił, przyspieszając kroku. Tak, straszył dzieci. Do tego już doszło.
Na „oświadczyny” Lumi zareagowała inaczej niż myślał. Jednak bardzo szybko podchwycił grę.
- Przecież jam nie godny Twej ręki, pani – zrobił taką minę, że smutek wręcz wyzierał z jego oczu.
- Nie mogę ci wiele dać, bo sam… niewiele mam – no to była prawda akurat. Nie miał wiele mimo dobrego nazwiska. Zarabiał na siebie, ale rodzina miała mniej niż by chciał. Taka prawda w kłamstewku, patrząc na scenkę. - Nie mogę dać wiele ci… przykro mi – i wtedy Lumi prawie „zemdlała”. Dobrze odczytał jej znaki i po prostu ją złapał. Gdy przemówiła już bardziej przytomna i nawet pociągnęła go w stronę ławki, mruknął do niej.
- Mam pomysł, ale nie wychodź z roli - powiedział.
- Nie zbliżać się! - zastrzegł, gdy ktoś zaczął im spieszyć z pomocą. - Ona potrzebuje powietrza, przestrzeni. Poradzimy sobie – powiedział stanowczo i zgromił spojrzeniem swoich niebieskich oczu nadchodzącego pracownika palmiarni.
- Zasłonię cię, a ty bierz piersiówkę – szepnął. Jej drobna dłoń mogła się wsunąć do kieszeni niepostrzeżenie. Nasłuchiwał kolejnych kroków, ale zostali w tyle. Pracownicy zajęli się pilnowaniem grupki zwiedzających, więc mogli sobie pociągnąć zdrowo tego rumu.
Kiedy z powrotem przedmiot znalazł się w ukryciu, Sørensen zaczął machać jej rękami przed twarzą.
- Lepiej ci? - zapytał, puszczając do niej oko. Wcale nie było mu wesoło. WCALE.
- Pójdziemy dalej? - zapytał. - Zaraz ktoś przyjdzie, bo zostaliśmy na samym końcu – zauważył.
- I z tym byciem moją muzą nie żartowałem – dodał. - Jesteś inspirującą osobą, Lumikki – powiedział szczerze. Był bardzo trzeźwy i poważny.
- Naprawdę jesteś wyjątkowa.
Bezimienny
Re: 06.11.2000 – Palmiarnia – K. Sørensen & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 12:53
Czyniła to bez skrępowania i nieco wykorzystywała swymi zdolnościami innych ludzi, naginając się do ich przekonań, barwy głosu i sposobu bycia, byle odczuli do niej sympatię i dali to, czego potrzebowała. W gruncie rzeczy miała niezwykle krótką pamięć, gdy szło o obietnice przestrzegania zasad. W obliczu przyjemnego spędzania czasu, nagle postać dziadka stała się bardzo odległa i nic nie znacząca. Owszem, wciąż wydawało się jej, że stoi gdzieś ponad z kijem zdolnym smagnąć ją przez plecy, jednak chwilowo była pewna, że prędzej ten kij złapie i połamie, niż da sobie stłuc skórę.
Przyglądanie się roślinom było niezwykle przyjemne, wyczynianie głupot pośród nich – jeszcze lepsze. Raźny marsz u boku Karla wprawił ją w iście szampański nastrój, a możliwość zrobienia jakiejś głupoty wyzwalało poczucie ulgi i dziecięcej beztroski. Łypnęła na mężczyznę okiem, gdy wyartykułował chęć sprawdzenia się w roli złodzieja.
– O nie, nie… Odradzam. Zwłaszcza po moich ostatnich przygodach. – Teoretycznie nie ukradła jaja, odnalazła je, jak też oczekiwał właściciel. Gorzej miała się sprawa zwrócenia zdobyczy. Westchnęła tylko i zagroziła przyjacielowi palcem. Nie zamierzała pakować go w podobne tarapaty, co nie oznaczało oczywiście, że nie wsadzi go w jakiejś inne.
Widząc, że podpuszcza ją wyraźnie, naburmuszyła się, jednak ten stan nie trwał dłużej niż ułamek sekundy. Do straszenia dzieci miała nieco ambiwalentne podejście, jednak nie zaprotestowała, a w zamian tego uśmiechnęła się niewinnie chcąc jeszcze pokazać młodzikowi język, jednak zareagowała zbyt późno i jej plan zwyczajnie się nie udał. Westchnęła podskakując do jednej z palm i przymierzając jej wysokość do swojego wzrostu zaśmiała się cicho.
Odgrywanie ról szło jej wyśmienicie, zwykle robiła to rzeczy, bywała w tym zupełnie wyrachowana i bezwstydna, jednak zdarzało się jej to tylko i wyłącznie w odniesieniu do osób, które niewiele dla niej znaczyły. Gdy szło o przyjaciół, rodzinę i bliższych znajomych, rzadko uciekała się do podobnych zabiegów. Zaistniała sytuacja była zaś zupełnie wyjątkowa.
Przyjmując najpierw minę urażonej panny, następnie udając omdlenie, widziała cień zdziwienia malujący się na obliczu Karla, na szczęście pisarz szybko podłapał jej pomysł i postanowił przyłączyć się do zabawy. Wzbraniała się przed śmiechem, jednak świadoma, że musi być poważna, aby inni złapali haczyk, wydobyła bawełnianą chusteczkę z wyszywanymi niezapominajkami, aby nakryć usta wykrzywiające się w złośliwym uśmieszku. Opadła w jego ramiona, następnie pozwoliła poprowadzić się do ławki.
– Wody, wody, bo nie wytrzymam! – Jęknęła i z satysfakcją obserwowała jak Sørensen odpędza gapiów byle ich niecne plany nie wyszły na jaw. Siedząc już na ławce sięgnęła drobną rączką do kieszeni przyjaciela i wydobyła piersiówkę. Musiała napić się bardzo szybko, by nikt nie zauważył, co w ostateczności wyszło jej całkiem zgrabnie. Uśmiechnęła się słodka, gdy płyn rozlał się przyjemnym ciepłem po ciele. Resztki spięcia zalegającego w mięśniach rozeszły się niemal natychmiast, a ona odetchnęła. – Oj tak. Lepiej. – Oddała mu piersiówkę i szturchnęła. – Ej, ale ty też wyglądasz okropnie blado. Dobrze się czujesz? Powinieneś się napić. – Wyrzuciła ponownie, początek wypowiedzi jawnie, zaś jej ostatni element tonem konspiracyjnym. – No weź. Nie ruszę się póki sam się nie napijesz, muszę mieć wspólnika w złym. – Znowu szturchnęła go i zmierzyła poważnym wzrokiem.
Siedząc na ławce, szurała butami i patrzyła na niknącą w oddali grupę zwiedzających.
– Co? – Zapytała półprzytomnie, gdy zaczął mówić o muzie. – Karl, chyba nie chcesz mnie zawstydzić, co? – Zapytała, a na jej policzkach wykwitł nieśmiały rumieniec, założyła niesforny kosmyk za ucho i przyjrzała się mu ponownie. – Nie mów tak, bo uznam, że serio chciałeś mi się oświadczyć, ale stchórzyłeś w ostatniej chwili. – Mówiła to tonem niezwykle poważnym, jednak po zrobieniu dłuższej przerwy, zaśmiała się szczerze. – No, pij i idziemy, bo faktycznie nas ktoś przydybie. – Przyznała mu rację.
Przyglądanie się roślinom było niezwykle przyjemne, wyczynianie głupot pośród nich – jeszcze lepsze. Raźny marsz u boku Karla wprawił ją w iście szampański nastrój, a możliwość zrobienia jakiejś głupoty wyzwalało poczucie ulgi i dziecięcej beztroski. Łypnęła na mężczyznę okiem, gdy wyartykułował chęć sprawdzenia się w roli złodzieja.
– O nie, nie… Odradzam. Zwłaszcza po moich ostatnich przygodach. – Teoretycznie nie ukradła jaja, odnalazła je, jak też oczekiwał właściciel. Gorzej miała się sprawa zwrócenia zdobyczy. Westchnęła tylko i zagroziła przyjacielowi palcem. Nie zamierzała pakować go w podobne tarapaty, co nie oznaczało oczywiście, że nie wsadzi go w jakiejś inne.
Widząc, że podpuszcza ją wyraźnie, naburmuszyła się, jednak ten stan nie trwał dłużej niż ułamek sekundy. Do straszenia dzieci miała nieco ambiwalentne podejście, jednak nie zaprotestowała, a w zamian tego uśmiechnęła się niewinnie chcąc jeszcze pokazać młodzikowi język, jednak zareagowała zbyt późno i jej plan zwyczajnie się nie udał. Westchnęła podskakując do jednej z palm i przymierzając jej wysokość do swojego wzrostu zaśmiała się cicho.
Odgrywanie ról szło jej wyśmienicie, zwykle robiła to rzeczy, bywała w tym zupełnie wyrachowana i bezwstydna, jednak zdarzało się jej to tylko i wyłącznie w odniesieniu do osób, które niewiele dla niej znaczyły. Gdy szło o przyjaciół, rodzinę i bliższych znajomych, rzadko uciekała się do podobnych zabiegów. Zaistniała sytuacja była zaś zupełnie wyjątkowa.
Przyjmując najpierw minę urażonej panny, następnie udając omdlenie, widziała cień zdziwienia malujący się na obliczu Karla, na szczęście pisarz szybko podłapał jej pomysł i postanowił przyłączyć się do zabawy. Wzbraniała się przed śmiechem, jednak świadoma, że musi być poważna, aby inni złapali haczyk, wydobyła bawełnianą chusteczkę z wyszywanymi niezapominajkami, aby nakryć usta wykrzywiające się w złośliwym uśmieszku. Opadła w jego ramiona, następnie pozwoliła poprowadzić się do ławki.
– Wody, wody, bo nie wytrzymam! – Jęknęła i z satysfakcją obserwowała jak Sørensen odpędza gapiów byle ich niecne plany nie wyszły na jaw. Siedząc już na ławce sięgnęła drobną rączką do kieszeni przyjaciela i wydobyła piersiówkę. Musiała napić się bardzo szybko, by nikt nie zauważył, co w ostateczności wyszło jej całkiem zgrabnie. Uśmiechnęła się słodka, gdy płyn rozlał się przyjemnym ciepłem po ciele. Resztki spięcia zalegającego w mięśniach rozeszły się niemal natychmiast, a ona odetchnęła. – Oj tak. Lepiej. – Oddała mu piersiówkę i szturchnęła. – Ej, ale ty też wyglądasz okropnie blado. Dobrze się czujesz? Powinieneś się napić. – Wyrzuciła ponownie, początek wypowiedzi jawnie, zaś jej ostatni element tonem konspiracyjnym. – No weź. Nie ruszę się póki sam się nie napijesz, muszę mieć wspólnika w złym. – Znowu szturchnęła go i zmierzyła poważnym wzrokiem.
Siedząc na ławce, szurała butami i patrzyła na niknącą w oddali grupę zwiedzających.
– Co? – Zapytała półprzytomnie, gdy zaczął mówić o muzie. – Karl, chyba nie chcesz mnie zawstydzić, co? – Zapytała, a na jej policzkach wykwitł nieśmiały rumieniec, założyła niesforny kosmyk za ucho i przyjrzała się mu ponownie. – Nie mów tak, bo uznam, że serio chciałeś mi się oświadczyć, ale stchórzyłeś w ostatniej chwili. – Mówiła to tonem niezwykle poważnym, jednak po zrobieniu dłuższej przerwy, zaśmiała się szczerze. – No, pij i idziemy, bo faktycznie nas ktoś przydybie. – Przyznała mu rację.
Karl Sørensen
Re: 06.11.2000 – Palmiarnia – K. Sørensen & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 12:54
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
Ich scenka została odegrana po mistrzowsku, Lumi zasługiwała na nagrodę, naprawdę. Karl był pod wrażeniem. Oczywiście sam bardzo się starał, by wyglądało to mega realistycznie, ale to przyjaciółka zrobiła najwięcej.
- Gdybym ci się oświadczył to byś się nie zgodziła, a tak? Może mam jakieś szanse – powiedział zgodnie z prawdą. Nawet gdyby był poważny i coś planował, ona by powiedziała „nie”. Był zbyt biedny, by ktokolwiek dobrze na to patrzył. Poza tym cieszył się, że ma taką przyjaciółkę, to było lepsze niż nic. Lumikki była naprawdę wyjątkowa, kolejna rzecz, o której mówił na serio.
Kiedy faktycznie była możliwość, pociągnął zdrowo z piersiówki, bo oczywiście miał zamiar skorzystać z okazji. Grunt to dobra zabawa. Albo nie, lepsza, bo dobra była cały czas. Od samego początku wyglądało to obiecująco, a teraz już w ogóle.
- No dobrze, lepiej ci już, tak? - puścił do niej oko. Wstał z ławeczki i wyciągnął rękę ku dziewczynie. - Służę pomocą – musieli wymyślić coś na drugi przystanek. Jedną opcję już wykorzystali, trzeba było pomyśleć coś innego.
- A teraz zachowujmy się jak Odyn przykazał – powiedział do panny Oldenburg bardzo poważnym tonem. Tak naprawdę kombinował, bo jego twórczy umysł pracował na pełnych obrotach. Od bardzo dawna się tak nie czuł, ale brakowało mu jakoś rozrywki w ostatnim czasie. Teraz miał nad czym dumać, a roślinność – chociaż ciekawa – spadła na dalszy plan.
- Tak się zastanawiam… - zaczął po chwili milczenia, kiedy naprawdę zajęli się podziwianiem cudów natury. - ...a nie, to głupie – nie dokończył zdania, bo naprawdę wydało mu się to dziwne, albo zbyt mało wypił, by w ogóle mieć na myśli takie pytania, jakie miał zamiar zadać.
Nie, nie, nie – przestań Karl, nie flirtuj z dziewczyną, bo jesteś w tym kiepski. Poza tym to Lumi, przyjaciółka, jeszcze ją wystraszysz swoimi propozycjami – zganił się.
- Ale wiem już, co ci podrzucę przy najbliższej okazji – wydawał się być śmiertelnie poważny, a tymczasem jego słowa przeczyły temu, co sugerował wygląd:
- Zeszyt z najlepszymi przyśpiewkami do kieliszka i szantami – może się przydać. Będą sobie śpiewać w duecie, a nie tak jak teraz.
- Tak, to będzie prezent od przyjaciela – no i będą sobie przypominać o palmiarni i tych wesołych chwilach. Kiedy tylko Lumi będzie smutna, wystarczy, że otworzy notatki i poczyta jakąś piosenkę. Na pewno jej to pomoże. To było zdrowsze od kieliszka pełnego alkoholu, chociaż to był jeden ze sposobów Karla na rozluźnienie. Kiedy on miał gorszy dzień, siadał gdzieś sam lub z kimś i zanurzał smutki w trunkach. Tyle, że on miał rzadko takie dni, a z przyjaciółmi i tak by się napił, bez względu na to jaki miał nastrój.
Szli sobie dalej, skupiając się na roślinach, ale prawda była taka, że wynajdywali ciekawostki z opisów i niektóre z kształtów były tak ciekawe, że łapali się na porównaniach i śmiali się z dziwnych nazw. I właśnie kiedy tak Karl się zaśmiewał cicho, bo nie chciał tak jawnie okazywać dobrego nastroju podrasowanego zawartością piersiówki, zaczął… czkać. No chciał coś powiedzieć i z jego ust wyrwało się głośnie: hyk!
Wziął głęboki oddech i zatkał sobie nos. Ktoś mógł pomyśleć, że coś mu zaśmierdziało, ale kiedy tylko czknął po raz kolejny, wszystko było jasne.
Niestety nie pamiętał żadnego zaklęcia, które pomogłoby mu w powstrzymaniu tej męczącej przypadłości, no ale…
- Przestrasz hyk mnie, albo hyk idziemy na stronę – czyżby to był czas na kolejny łyk boskiego napoju? Kiedy się pije, człowiekowi najczęściej przechodzi to wszystko, no ale kto tam wiedział, ile musiał wypić, by zrobiło mu się lepiej. Poza tym mieli ciągnąć po łyku. Sprawiedliwie.
Miał nadzieję, że przyjaciółka coś wymyśli, albo będzie tak szedł dalej i robił z siebie idiotę, ale nie znasz dnia ani godziny, kiedy dopadnie cię czkawka.
- Na loki hyk Lokiego… - mruknął, a potem znowu czknął. - Nie dam tak rady – przyznał w końcu. Cała nadzieja w Lumi, albo go przestraszy, albo wymyśli coś innego.
Pokręcił głową, nie będzie mówić już nic, bo tylko pogorszy sytuację. Jeszcze raz wziął głęboki oddech i zaczął liczyć. Doszedł do trzech i… znowu to samo.
- Poddaję się!
- Gdybym ci się oświadczył to byś się nie zgodziła, a tak? Może mam jakieś szanse – powiedział zgodnie z prawdą. Nawet gdyby był poważny i coś planował, ona by powiedziała „nie”. Był zbyt biedny, by ktokolwiek dobrze na to patrzył. Poza tym cieszył się, że ma taką przyjaciółkę, to było lepsze niż nic. Lumikki była naprawdę wyjątkowa, kolejna rzecz, o której mówił na serio.
Kiedy faktycznie była możliwość, pociągnął zdrowo z piersiówki, bo oczywiście miał zamiar skorzystać z okazji. Grunt to dobra zabawa. Albo nie, lepsza, bo dobra była cały czas. Od samego początku wyglądało to obiecująco, a teraz już w ogóle.
- No dobrze, lepiej ci już, tak? - puścił do niej oko. Wstał z ławeczki i wyciągnął rękę ku dziewczynie. - Służę pomocą – musieli wymyślić coś na drugi przystanek. Jedną opcję już wykorzystali, trzeba było pomyśleć coś innego.
- A teraz zachowujmy się jak Odyn przykazał – powiedział do panny Oldenburg bardzo poważnym tonem. Tak naprawdę kombinował, bo jego twórczy umysł pracował na pełnych obrotach. Od bardzo dawna się tak nie czuł, ale brakowało mu jakoś rozrywki w ostatnim czasie. Teraz miał nad czym dumać, a roślinność – chociaż ciekawa – spadła na dalszy plan.
- Tak się zastanawiam… - zaczął po chwili milczenia, kiedy naprawdę zajęli się podziwianiem cudów natury. - ...a nie, to głupie – nie dokończył zdania, bo naprawdę wydało mu się to dziwne, albo zbyt mało wypił, by w ogóle mieć na myśli takie pytania, jakie miał zamiar zadać.
Nie, nie, nie – przestań Karl, nie flirtuj z dziewczyną, bo jesteś w tym kiepski. Poza tym to Lumi, przyjaciółka, jeszcze ją wystraszysz swoimi propozycjami – zganił się.
- Ale wiem już, co ci podrzucę przy najbliższej okazji – wydawał się być śmiertelnie poważny, a tymczasem jego słowa przeczyły temu, co sugerował wygląd:
- Zeszyt z najlepszymi przyśpiewkami do kieliszka i szantami – może się przydać. Będą sobie śpiewać w duecie, a nie tak jak teraz.
- Tak, to będzie prezent od przyjaciela – no i będą sobie przypominać o palmiarni i tych wesołych chwilach. Kiedy tylko Lumi będzie smutna, wystarczy, że otworzy notatki i poczyta jakąś piosenkę. Na pewno jej to pomoże. To było zdrowsze od kieliszka pełnego alkoholu, chociaż to był jeden ze sposobów Karla na rozluźnienie. Kiedy on miał gorszy dzień, siadał gdzieś sam lub z kimś i zanurzał smutki w trunkach. Tyle, że on miał rzadko takie dni, a z przyjaciółmi i tak by się napił, bez względu na to jaki miał nastrój.
Szli sobie dalej, skupiając się na roślinach, ale prawda była taka, że wynajdywali ciekawostki z opisów i niektóre z kształtów były tak ciekawe, że łapali się na porównaniach i śmiali się z dziwnych nazw. I właśnie kiedy tak Karl się zaśmiewał cicho, bo nie chciał tak jawnie okazywać dobrego nastroju podrasowanego zawartością piersiówki, zaczął… czkać. No chciał coś powiedzieć i z jego ust wyrwało się głośnie: hyk!
Wziął głęboki oddech i zatkał sobie nos. Ktoś mógł pomyśleć, że coś mu zaśmierdziało, ale kiedy tylko czknął po raz kolejny, wszystko było jasne.
Niestety nie pamiętał żadnego zaklęcia, które pomogłoby mu w powstrzymaniu tej męczącej przypadłości, no ale…
- Przestrasz hyk mnie, albo hyk idziemy na stronę – czyżby to był czas na kolejny łyk boskiego napoju? Kiedy się pije, człowiekowi najczęściej przechodzi to wszystko, no ale kto tam wiedział, ile musiał wypić, by zrobiło mu się lepiej. Poza tym mieli ciągnąć po łyku. Sprawiedliwie.
Miał nadzieję, że przyjaciółka coś wymyśli, albo będzie tak szedł dalej i robił z siebie idiotę, ale nie znasz dnia ani godziny, kiedy dopadnie cię czkawka.
- Na loki hyk Lokiego… - mruknął, a potem znowu czknął. - Nie dam tak rady – przyznał w końcu. Cała nadzieja w Lumi, albo go przestraszy, albo wymyśli coś innego.
Pokręcił głową, nie będzie mówić już nic, bo tylko pogorszy sytuację. Jeszcze raz wziął głęboki oddech i zaczął liczyć. Doszedł do trzech i… znowu to samo.
- Poddaję się!
Bezimienny
Re: 06.11.2000 – Palmiarnia – K. Sørensen & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 12:54
Westchnęła mimowolnie na powrót odzyskując utracony spokój. Uwielbiała go od lat, nie wyobrażała sobie sytuacji, w której musiałaby wieść swoje życie bez obecności Karla w pobliżu. Była mu w stanie wiele wybaczyć i za żadne słowo nie potrafiła zgromić, choćby było najbardziej odważne i niezręczne. Choć taka pobłażliwość mogła się dla obydwojga nie skończyć najlepiej. Przyjrzała się mu wpierw nieco zdziwiona, z czasem jej spojrzenie nabrało podejrzliwości, jednak niezwykle niewinnej i wręcz dziecięcej, więc gdy jej odpowiedział, wywróciła jedynie błękitnymi pieniążkami tęczówek i rozczochrała mu włosy dłonią.
– A skąd ty takie rzeczy wiesz? Mną jesteś? – Zapytała wojowniczo, choć sama nigdy nie zastanawiała się nad podobnymi kwestiami. Przyjaźnili się i chyba w przypadku żadnej osoby nigdy nie sięgała dalej niż poza przyjaźń właśnie. Pokiwała jeszcze głową pobłażliwie i przytaknęła.
– Już dobrze – z wdzięcznością przyjęła jego pomoc, chwytając kurczowo jego rękę i rozglądając się dookoła. – O czym myślałeś? – Nie potrafiła przepuścić mu tej niedokończonej myśli, gdyż podskórnie czuła, że kryje się za nią coś niezwykle ciekawego i godnego jej uwagi. Zwykle w takich sytuacjach po głowie rozmówcy chodziły najbardziej szalone rzeczy, a takich oczekiwała. Chciała wywrzeć na nim odrobinę presji, więc ścisnęła mu palce, wbijając w jego twarz szeroko rozwarte oczy. – No powiedz, powiedz, proszę! – Tonu małego dziecka nie zdołała zagłuszyć próba szybkiego uniknięcia tematu i powzięcia przez mężczyznę myśli o prezencie, który chciałby jej ofiarować. Swoją drogą, taki podarek sprawiłby jej niezwykłą przyjemność i był praktyczny, zwłaszcza jeśli przepadało się za umilaniem innym życia przyśpiewkami nuconymi przez osobę o bardzo marnych umiejętnościach piosenkarskich. Bo o ile Lumikki lubiła śpiewać, o tyle jej głos i zdolności stały na bardzo marnym poziomie.
Poczekała na niego, by w końcu zaczerpnął nieco zbawiennego płynu i tym samym nieco uspokoił jej wyrzuty sumienia. Szaleństwo z drugą osobą zwykle było przyjemniejsze. Wyszczerzyła się i ruszyła przed siebie, choć wcale nie chciała dołączać do całej grupy zwiedzających. Wolała towarzystwo Karla i nie potrzebowała nikogo więcej, by miło spędzić czas w obecności wspaniałych okazów roślin. Chciała zapytać mężczyznę o jeden z dorodnych gatunków palm, gdy z zaskoczeniem dostrzegła jak jego sylwetka porusza się w dziwny sposób. Dopiero po kilku sekundach zrozumiała, co naprawdę się z nim działo.
– No nie… – Załamała ręce, chociaż miała ochotę nieco się z niego pośmiać, gdyż nagle okazało się, że Sørensen nie jest w stanie wydusić z siebie nawet prostego zdania bez gwałtownego czknięcia. – Serio chcesz, żebym cię wystraszyła? – Zapytała, jednak później zamilkła i szła obok zupełnie nie zwracając na niego uwagi. Właściwie nie wiadomo było, co tak naprawdę się stało, gdyż stała się zupełnie obojętna na kolejne czknięcia Karla. Można było odnieść wrażenie, że wstydzi się jego przypadłości i unika jakiegokolwiek spojrzenia ze strony towarzysza. Jakby nigdy nic, oddaliła się od niego o kilka korków i podziwiała w samotności okazy. Nagle przystanęła i jakby sobie coś przypomniała.
– Wiesz co? Ja chyba czegoś zapomniałam. Idź sam, nie czekaj na mnie. Nie będę cię straszyć, to niedorzeczne. Może się uspokoisz sam do mojego powrotu. – Stwierdziła i pomachała dłonią, jakby chciała go odpędzić. Odeszła nawet kilka kroków, upewniając się, że za nią nie idzie i nie obserwuje jej. W rzeczywistości, chciała jedynie zwiększyć nieco dystans i oddzielić się od kilkorga osób, by nikt nie podejrzewał jej o niecny plan. Widząc, że Karl niechętnie, jednak w końcu ruszył przed siebie, zatrzymała się i cichutko przeszła w boczną alejkę stanowiącą skrót na trasie zwiedzania. Znajdując dogodne miejsce, tak by być w miarę blisko i mieć dobre spojrzenie na plecy karla, wyszukała w pamięci zaklęcie, którego czasami złośliwie używała w trakcie zajęć na studiach, by rozruszać nieco atmosferę na najnudniejszych wykładach ku zgrozie prowadzących.
– Viðhlæjandi! – Wycelowała spojrzeniem w Sørensena, oczekując, czy jej polecenie zadziała. Była gotowa, aby w razie potrzeby doskoczyć do niego i poprawić czar własnoręcznie.
– A skąd ty takie rzeczy wiesz? Mną jesteś? – Zapytała wojowniczo, choć sama nigdy nie zastanawiała się nad podobnymi kwestiami. Przyjaźnili się i chyba w przypadku żadnej osoby nigdy nie sięgała dalej niż poza przyjaźń właśnie. Pokiwała jeszcze głową pobłażliwie i przytaknęła.
– Już dobrze – z wdzięcznością przyjęła jego pomoc, chwytając kurczowo jego rękę i rozglądając się dookoła. – O czym myślałeś? – Nie potrafiła przepuścić mu tej niedokończonej myśli, gdyż podskórnie czuła, że kryje się za nią coś niezwykle ciekawego i godnego jej uwagi. Zwykle w takich sytuacjach po głowie rozmówcy chodziły najbardziej szalone rzeczy, a takich oczekiwała. Chciała wywrzeć na nim odrobinę presji, więc ścisnęła mu palce, wbijając w jego twarz szeroko rozwarte oczy. – No powiedz, powiedz, proszę! – Tonu małego dziecka nie zdołała zagłuszyć próba szybkiego uniknięcia tematu i powzięcia przez mężczyznę myśli o prezencie, który chciałby jej ofiarować. Swoją drogą, taki podarek sprawiłby jej niezwykłą przyjemność i był praktyczny, zwłaszcza jeśli przepadało się za umilaniem innym życia przyśpiewkami nuconymi przez osobę o bardzo marnych umiejętnościach piosenkarskich. Bo o ile Lumikki lubiła śpiewać, o tyle jej głos i zdolności stały na bardzo marnym poziomie.
Poczekała na niego, by w końcu zaczerpnął nieco zbawiennego płynu i tym samym nieco uspokoił jej wyrzuty sumienia. Szaleństwo z drugą osobą zwykle było przyjemniejsze. Wyszczerzyła się i ruszyła przed siebie, choć wcale nie chciała dołączać do całej grupy zwiedzających. Wolała towarzystwo Karla i nie potrzebowała nikogo więcej, by miło spędzić czas w obecności wspaniałych okazów roślin. Chciała zapytać mężczyznę o jeden z dorodnych gatunków palm, gdy z zaskoczeniem dostrzegła jak jego sylwetka porusza się w dziwny sposób. Dopiero po kilku sekundach zrozumiała, co naprawdę się z nim działo.
– No nie… – Załamała ręce, chociaż miała ochotę nieco się z niego pośmiać, gdyż nagle okazało się, że Sørensen nie jest w stanie wydusić z siebie nawet prostego zdania bez gwałtownego czknięcia. – Serio chcesz, żebym cię wystraszyła? – Zapytała, jednak później zamilkła i szła obok zupełnie nie zwracając na niego uwagi. Właściwie nie wiadomo było, co tak naprawdę się stało, gdyż stała się zupełnie obojętna na kolejne czknięcia Karla. Można było odnieść wrażenie, że wstydzi się jego przypadłości i unika jakiegokolwiek spojrzenia ze strony towarzysza. Jakby nigdy nic, oddaliła się od niego o kilka korków i podziwiała w samotności okazy. Nagle przystanęła i jakby sobie coś przypomniała.
– Wiesz co? Ja chyba czegoś zapomniałam. Idź sam, nie czekaj na mnie. Nie będę cię straszyć, to niedorzeczne. Może się uspokoisz sam do mojego powrotu. – Stwierdziła i pomachała dłonią, jakby chciała go odpędzić. Odeszła nawet kilka kroków, upewniając się, że za nią nie idzie i nie obserwuje jej. W rzeczywistości, chciała jedynie zwiększyć nieco dystans i oddzielić się od kilkorga osób, by nikt nie podejrzewał jej o niecny plan. Widząc, że Karl niechętnie, jednak w końcu ruszył przed siebie, zatrzymała się i cichutko przeszła w boczną alejkę stanowiącą skrót na trasie zwiedzania. Znajdując dogodne miejsce, tak by być w miarę blisko i mieć dobre spojrzenie na plecy karla, wyszukała w pamięci zaklęcie, którego czasami złośliwie używała w trakcie zajęć na studiach, by rozruszać nieco atmosferę na najnudniejszych wykładach ku zgrozie prowadzących.
– Viðhlæjandi! – Wycelowała spojrzeniem w Sørensena, oczekując, czy jej polecenie zadziała. Była gotowa, aby w razie potrzeby doskoczyć do niego i poprawić czar własnoręcznie.
Karl Sørensen
Re: 06.11.2000 – Palmiarnia – K. Sørensen & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 12:54
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
Karl uważał, że jego nikt nigdy nie zechce. Był… po prostu Karlem. Nie spieszył się w takich sprawach, ale fakt, miał już swoje lata i powinien pomyśleć o przedłużeniu rodu. Co z tego, skoro potrzebował dla siebie wyjątkowej osoby? A te wyjątkowe po prostu były albo zajęte, albo niechętne. Lumi zawsze traktował jak przyjaciółkę i księżniczkę. Tak było najlepiej. Ale byłby idiotą, gdyby nie zauważył, że należy do tych cudownych istot, które zdecydowanie były wysoko na jego liście. Była naprawdę jedyna w swoim rodzaju. Chociaż była nieosiągalna, zawsze mogła być jego muzą.
- Ooo, nie potakujesz mi, to znaczy, że mam jakieś szansę, miło – zauważył. Mogli sobie żartować w tych sprawach, ale pocieszyło go, że nie jest na takiej straconej pozycji. Karl miał to do siebie, że nigdy nie było wiadomo, czy żartuje, czy mówi poważnie, a nawet jeśli nie był całkiem serio, to ile w tym było powagi? Człowiek – zagadka.
- Myślałem o tym, by cię gdzieś zaprosić – powiedział zgodnie z prawdą. - W ramach poprawienia humoru rzecz jasna – dodał naprędce.
- W kręgach literackich mamy niedługo bankiet – wyjaśnił. - Wbrew pozorom i opiniom nie jest wcale nudno i sztywno – spojrzał na nią znacząco. Bo przecież było jasne, że gdyby wiało nudą to by go tam nie było. Nie chadzał w miejsca, gdzie spałby na stojąco.
- No i pomyślałem, że może chciałabyś się wybrać, w ramach poszerzenia horyzontów – no co, brzmiało to uczciwie i niewinnie i słowo daję, że tak właśnie było. Zero podtekstów.
- Zastanów się. Nie musisz dawać odpowiedzi od razu – powiedział poważnie.
I tak sobie chodzili, kiedy ta nieszczęsna czkawka go dopadła. Lumikki wydawała się być mocno zdezorientowana, ale co, jego wina, że miał pecha i dopadło go coś takiego?
- Serio! - zdołał tylko tyle powiedzieć, bo przecież nie dałby rady sklecić dłuższego zdania bez czknięcia w kilku momentach.
Przyjaciółka jednak zostawiła go w potrzebie. Spojrzał na nią w stylu: co, nie przyznajesz się do mnie? Mina zbitego kociaka (a był w tym dobry) miała ją prześladować jeszcze na długo.
Niestety ani nie przestało go męczyć, ani nic, do czasu… no właśnie, do czasu aż zaczął się niekontrolowanie śmiać. Czkawka przeszła do historii, ale śmiech… No powiedzmy, że stał się nową gwiazdą tego miejsca, bo ludzie zaczęli się mu przyglądać z ciekawością.
Patrzył błagalnie na innych. Niestety jak przedtem nie przechodziła czkawka, tak teraz nie przechodził mu śmiech.
Musiał się oddalić. Uniósł ręce w geście poddania się i zaczął się wycofywać. Nie będzie przeszkadzać, zrezygnował.
Spojrzał na Lumikki i pokazał na nich i na wyjście.
Podejrzewał, że to mogła być jej sprawka, ale dowodów nie miał. Nagle się wycofała, to wszystko. Nie widział, co robi, ale to było podejrzane.
Biedak już miał dość, w jego oczach pojawiły się łzy. No bo ile można było tak się śmiać? Zaczął go boleć brzuch z tego wszystkiego. Pewnie gdy spojrzy na to z perspektywy czasu, wyda mu się to bardzo zabawne, ale w tym momencie był naprawdę bezradny, bo nie mógł się nawet skupić. Gdyby mógł chociaż się odezwać, ale nie potrafił. Trzeba było to przerwać jak najszybciej, bo długo tak nie pociągnie. Lumikki, zaczęłaś, musisz to skończyć!
- Ooo, nie potakujesz mi, to znaczy, że mam jakieś szansę, miło – zauważył. Mogli sobie żartować w tych sprawach, ale pocieszyło go, że nie jest na takiej straconej pozycji. Karl miał to do siebie, że nigdy nie było wiadomo, czy żartuje, czy mówi poważnie, a nawet jeśli nie był całkiem serio, to ile w tym było powagi? Człowiek – zagadka.
- Myślałem o tym, by cię gdzieś zaprosić – powiedział zgodnie z prawdą. - W ramach poprawienia humoru rzecz jasna – dodał naprędce.
- W kręgach literackich mamy niedługo bankiet – wyjaśnił. - Wbrew pozorom i opiniom nie jest wcale nudno i sztywno – spojrzał na nią znacząco. Bo przecież było jasne, że gdyby wiało nudą to by go tam nie było. Nie chadzał w miejsca, gdzie spałby na stojąco.
- No i pomyślałem, że może chciałabyś się wybrać, w ramach poszerzenia horyzontów – no co, brzmiało to uczciwie i niewinnie i słowo daję, że tak właśnie było. Zero podtekstów.
- Zastanów się. Nie musisz dawać odpowiedzi od razu – powiedział poważnie.
I tak sobie chodzili, kiedy ta nieszczęsna czkawka go dopadła. Lumikki wydawała się być mocno zdezorientowana, ale co, jego wina, że miał pecha i dopadło go coś takiego?
- Serio! - zdołał tylko tyle powiedzieć, bo przecież nie dałby rady sklecić dłuższego zdania bez czknięcia w kilku momentach.
Przyjaciółka jednak zostawiła go w potrzebie. Spojrzał na nią w stylu: co, nie przyznajesz się do mnie? Mina zbitego kociaka (a był w tym dobry) miała ją prześladować jeszcze na długo.
Niestety ani nie przestało go męczyć, ani nic, do czasu… no właśnie, do czasu aż zaczął się niekontrolowanie śmiać. Czkawka przeszła do historii, ale śmiech… No powiedzmy, że stał się nową gwiazdą tego miejsca, bo ludzie zaczęli się mu przyglądać z ciekawością.
Patrzył błagalnie na innych. Niestety jak przedtem nie przechodziła czkawka, tak teraz nie przechodził mu śmiech.
Musiał się oddalić. Uniósł ręce w geście poddania się i zaczął się wycofywać. Nie będzie przeszkadzać, zrezygnował.
Spojrzał na Lumikki i pokazał na nich i na wyjście.
Podejrzewał, że to mogła być jej sprawka, ale dowodów nie miał. Nagle się wycofała, to wszystko. Nie widział, co robi, ale to było podejrzane.
Biedak już miał dość, w jego oczach pojawiły się łzy. No bo ile można było tak się śmiać? Zaczął go boleć brzuch z tego wszystkiego. Pewnie gdy spojrzy na to z perspektywy czasu, wyda mu się to bardzo zabawne, ale w tym momencie był naprawdę bezradny, bo nie mógł się nawet skupić. Gdyby mógł chociaż się odezwać, ale nie potrafił. Trzeba było to przerwać jak najszybciej, bo długo tak nie pociągnie. Lumikki, zaczęłaś, musisz to skończyć!
Bezimienny
Re: 06.11.2000 – Palmiarnia – K. Sørensen & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 12:54
Prawdę mówiąc, poszłaby z nim na najnudniejsze spotkanie, gdyż już sama jego obecność była gwarantem całkiem przyjemnie spędzonego czasu. Nie musiał jej prosić zbyt długo, by wygospodarowała wolny wieczór nawet w najbardziej pracowitym tygodniu. Możliwość poznania nowych ludzi i nieco większego grona znajomych Karla kusiło ją niezwykle, gdyż nigdy nie stroniła od bankietów i spotkań przepełnionych nowymi twarzami. Oldenburg zdawała się naturalnie odnajdywać w podobnych sytuacjach i nie męczyła się wyjątkowo zgiełkiem i koniecznością prowadzenia ciągłych rozmów. Szczerze miała nadzieję, że takie wyjście da jej możliwość na podreperowanie wizerunku jej osoby, który w ostatnich dniach ucierpiał znacznie. Chociaż przyjaciel nie wymagał natychmiastowej odpowiedzi, była gotowa zadeklarować się już teraz, jednak przystopowała nieco z szacunku do jego prośby. Zamierzała jednak wysłać mu bardzo szybko list z odpowiedzią, być może zaraz po powrocie do domu.
Nie sądziła, aby Sørensen miał jakiekolwiek poważne zamiary względem jej osoby, dlatego z rzadka zważała na swoje słowa i ewentualne sugestie osób postronnych zbywała szczerym rozbawieniem i zadziornym spojrzeniem rzucanym w stronę mężczyzny. Przez chwilę próbowała przypomnieć sobie, kiedy tak właściwie się poznali – miała kilka lat i chodziła w białych podkolanówkach z drapiącą falbanką, a Karl w białej koszuli z kołnierzykiem zapiętym po samą brodę. Właśnie ten kołnierzyk i własna niedola w postaci odparzonych łydek wbijała się najbardziej w umysł dziewczyny. To i jego oczy, których przenikliwość towarzyszyć miała jej przez kolejne lata aż po dzisiejszy dzień. Początkowo wydawał się wyjątkowo sztywny i mało zabawny, dopiero z czasem zrozumiała, jaką osobą jest naprawdę. Uśmiechnęła się łagodnie do własnych myśli i rozczuliła nieco, pociągając nosem – nie wiedziała, czy to za sprawą rosnącego wzruszenia, czy pyłku unoszącego się z kwiatostanu rośliny przy której się zatrzymała. Wytarła buzię rękawem.
Zaklęcie, które utkała bezbłędnie trafiło w plecy Sørensena, co przyprawiło ją o ogromną dumę z własnych czynów. Nidy nie była zbyt pilną uczennicą, gdy szło o naukę magii użytkowej, więc nie zawsze wszystkie zaklęcia były dla niej łatwe. Z zachwytem obserwowała jak Karl zaczyna się zwijać pod wpływem niekontrolowanej fali łaskotek i śmiechu wydzierającego się na głos z klatki piersiowej. Zgięła się wpół i nieomal opluła roślinę przed sobą. Wszystko poszło tak jak chciała i przyjaciel pozbył się uciążliwej czkawki na rzecz nie mniej uciążliwego śmiechu. Męczyła go tak przez dobrych kilka minut, jednak jej serce zmiękło, gdy nieszczęśnik wyciągnął wysoko dłonie. Miała przeczucie, że Karl powoli ma dość zaistniałej sytuacji. Żwawo wyskoczyła z alejki i na jego polecenie odwróciła się na pięcie, by podążyć w stronę drzwi wyjściowych. Ukłucie poczucia winy nakazało jej jednak poczekać na nieszczęśnika i chwycić go zdecydowanym ruchem za ramię.
– Karl, czy zaatakowały cię pchły? – Zapytała niewinnie z paskudnym uśmieszkiem na ustach. – Chodź, wyprowadzę cię – zarządziła i pociągnęła za sobą ku szatniom. Prawdopodobnie już wiele nie byłoby dzisiaj z ich zwiedzania, gdyż rozchwiana uwaga niechętnie biegła w stronę roślin. Miała ochotę na zabawę, na spontaniczny śmiech i szalone pomysły. Chociaż na zewnątrz panował dojmujący mróz, poczuła, że ma chęć na spacer po parku lub na przejażdżkę na łyżwach.
Przebili się w końcu do upragnionego miejsca w akompaniamencie podrygów Sørensena i jego niekończącego się śmiechu. Lumikki zatrzymała się i pokiwała poważnie głową.
– No, no… Karl. Dałeś popis. Gera! – Zaklęcie płynnie opuściło jej usta i miało zaradzić temu, co działo się z jej przyjacielem. – Widzisz, nie masz już czkawki. Nie ma za co! – Krzyknęła radośnie i wyszczerzyła się do niego. Była naprawdę z siebie dumna. – Chyba nic tu po nas. Idziemy dalej? – Zapytała w gotowości, by pójść z numerkiem do szatni i zabrać swój płaszcz.
Nie sądziła, aby Sørensen miał jakiekolwiek poważne zamiary względem jej osoby, dlatego z rzadka zważała na swoje słowa i ewentualne sugestie osób postronnych zbywała szczerym rozbawieniem i zadziornym spojrzeniem rzucanym w stronę mężczyzny. Przez chwilę próbowała przypomnieć sobie, kiedy tak właściwie się poznali – miała kilka lat i chodziła w białych podkolanówkach z drapiącą falbanką, a Karl w białej koszuli z kołnierzykiem zapiętym po samą brodę. Właśnie ten kołnierzyk i własna niedola w postaci odparzonych łydek wbijała się najbardziej w umysł dziewczyny. To i jego oczy, których przenikliwość towarzyszyć miała jej przez kolejne lata aż po dzisiejszy dzień. Początkowo wydawał się wyjątkowo sztywny i mało zabawny, dopiero z czasem zrozumiała, jaką osobą jest naprawdę. Uśmiechnęła się łagodnie do własnych myśli i rozczuliła nieco, pociągając nosem – nie wiedziała, czy to za sprawą rosnącego wzruszenia, czy pyłku unoszącego się z kwiatostanu rośliny przy której się zatrzymała. Wytarła buzię rękawem.
Zaklęcie, które utkała bezbłędnie trafiło w plecy Sørensena, co przyprawiło ją o ogromną dumę z własnych czynów. Nidy nie była zbyt pilną uczennicą, gdy szło o naukę magii użytkowej, więc nie zawsze wszystkie zaklęcia były dla niej łatwe. Z zachwytem obserwowała jak Karl zaczyna się zwijać pod wpływem niekontrolowanej fali łaskotek i śmiechu wydzierającego się na głos z klatki piersiowej. Zgięła się wpół i nieomal opluła roślinę przed sobą. Wszystko poszło tak jak chciała i przyjaciel pozbył się uciążliwej czkawki na rzecz nie mniej uciążliwego śmiechu. Męczyła go tak przez dobrych kilka minut, jednak jej serce zmiękło, gdy nieszczęśnik wyciągnął wysoko dłonie. Miała przeczucie, że Karl powoli ma dość zaistniałej sytuacji. Żwawo wyskoczyła z alejki i na jego polecenie odwróciła się na pięcie, by podążyć w stronę drzwi wyjściowych. Ukłucie poczucia winy nakazało jej jednak poczekać na nieszczęśnika i chwycić go zdecydowanym ruchem za ramię.
– Karl, czy zaatakowały cię pchły? – Zapytała niewinnie z paskudnym uśmieszkiem na ustach. – Chodź, wyprowadzę cię – zarządziła i pociągnęła za sobą ku szatniom. Prawdopodobnie już wiele nie byłoby dzisiaj z ich zwiedzania, gdyż rozchwiana uwaga niechętnie biegła w stronę roślin. Miała ochotę na zabawę, na spontaniczny śmiech i szalone pomysły. Chociaż na zewnątrz panował dojmujący mróz, poczuła, że ma chęć na spacer po parku lub na przejażdżkę na łyżwach.
Przebili się w końcu do upragnionego miejsca w akompaniamencie podrygów Sørensena i jego niekończącego się śmiechu. Lumikki zatrzymała się i pokiwała poważnie głową.
– No, no… Karl. Dałeś popis. Gera! – Zaklęcie płynnie opuściło jej usta i miało zaradzić temu, co działo się z jej przyjacielem. – Widzisz, nie masz już czkawki. Nie ma za co! – Krzyknęła radośnie i wyszczerzyła się do niego. Była naprawdę z siebie dumna. – Chyba nic tu po nas. Idziemy dalej? – Zapytała w gotowości, by pójść z numerkiem do szatni i zabrać swój płaszcz.
Karl Sørensen
Re: 06.11.2000 – Palmiarnia – K. Sørensen & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 12:55
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
Karl zanosił się śmiechem do czasu, aż jedno słowo przerwało ten niekontrolowany atak. Stopniowo przestał się śmiać i czuł, że przyjaciółka ma więcej za uszami, niż się wydawało. Jej niewinna mina mówiła wiele, ale on ją znał.
- To wcale nie było zabawne – pokazał na nią palcem. - WCALE – podkreślił, a później się uśmiechnął.
- No trochę było – przyznał w końcu.
Sørensen potrafił się bawić i posiadał spore poczucie humoru, chociaż objawiało się ono czasem w bardzo dziwnych sytuacjach, niekoniecznie tych pasujących do zabawy. Co miał poradzić, że już taki był i po prostu dopadała go dziwna głupawka w różnych okolicznościach. A jeśli ktoś mu pomagał czarami… No ale plus był taki, że czkawka przeszła!
- Poprawił ci się humor patrząc jak się męczę – zauważył. - Nie ma za co! - naśladował jej ton. Wiedział, że nie pogniewa się za taką reakcję, bo przecież się dobrze znali i wiedzieli, że żarty są żartami. Karl wcale się nie gniewał, prawdę mówiąc też się dobrze bawił, nawet jeśli chwilę temu robił za widowisko i pośmiewisko w jednym.
- Tak, chyba już dość zobaczyliśmy i czas iść – lepiej było dla tego miejsca, jeśli szybko je opuszczą, bo ewentualne zniszczenia jakich mogli się dopuścić, a byli zdolni do wszystkiego – nawet nie planując niczego złego, lepiej by się nie wydarzyły.
Skierowali swoje kroki do szatni, gdzie odebrali swoje okrycia, po czym nastąpiła chwila – tak niepodobnej do nich – ciszy. Karl narzucił na siebie swój płaszcz i owinął szalik wokół szyi. Na ręce naciągnął rękawiczki. Och, pogoda była naprawdę paskudna tego dnia i było nieznośnie zimno, ale nawet to nie sprawi, że ich humory się pogorszą, bo to niemożliwe, gdy krążył w ich żyłach jakiś procencik alkoholu. Poza tym zawsze mieli na siebie dobry wpływ.
Gdy Lumikki była gotowa do wyjścia, otworzył przed nią drzwi i przepuścił ją w nich, by wyszła pierwsza. Pożegnał pracownika palmiarni i wyszli na ziąb.
- Może pójdziemy do parku? - zaproponował. - Dokończymy tam naszą rozmowę, nauczę cię kilku piosenek i… - tu powiedział już ciszej:
- … jeszcze trochę się napijemy – było tak zimno, że należało się rozgrzać, a nie było lepszego sposobu od kilku łyków mocnego trunku.
- Pani pozwoli – zaoferował dziewczynie swoje ramię. Potem ruszyli w drogę.
Przez cały czas starał się mówić o rzeczach, które nie będą ją męczyć. Na świecie było aż nadto zła, więc chociaż na chwilę mogli się oderwać od spraw codziennych. Karl mimo byciu lekkoduchem, nie był ignorantem i na bieżąco śledził wiadomości. Po prostu nie chciał mówić o tym, co było męczące i starał się żyć z dnia na dzień. I jakoś to było. Wystarczało mu trosk ze strony rodziny, która różnie reagowała na jego poczynania. Ale nie przejmował się tym aż tak bardzo. Czasem bolały go pewne słowa i gesty, ale udawał, że nic się nie dzieje i robił to, co uznawał za sobie właściwe. Po prostu żył tak, jak mógł i nie robił nic wbrew sobie. Czy to czyniło z niego kogoś nieodpowiedzialnego? Można o nim mówić wiele, ale zawsze brał na siebie to, co było jego winą. Przyznawał się do błędów, no i co najważniejsze – chronił bliskich. A do tej grupy zaliczał nie tylko rodzinę, ale i przyjaciół. I wtedy był bardzo zdeterminowany.
Zamyślił się, ale kiedy usłyszał jakiś dźwięk ze strony Lumikki, zerknął na nią uważnie.
- Przepraszam, mówiłaś coś? - zapytał. - Odpłynąłem na chwilę – przyznał.
- Ale wiesz, mam już pewien sposób na przynajmniej chwilowe przegnanie chłodu. Ale o tym już na miejscu – mrugnął do dziewczyny porozumiewawczo.
Szli dalej, aż w końcu dotarli do celu.
Lumikki i Karl z tematu
- To wcale nie było zabawne – pokazał na nią palcem. - WCALE – podkreślił, a później się uśmiechnął.
- No trochę było – przyznał w końcu.
Sørensen potrafił się bawić i posiadał spore poczucie humoru, chociaż objawiało się ono czasem w bardzo dziwnych sytuacjach, niekoniecznie tych pasujących do zabawy. Co miał poradzić, że już taki był i po prostu dopadała go dziwna głupawka w różnych okolicznościach. A jeśli ktoś mu pomagał czarami… No ale plus był taki, że czkawka przeszła!
- Poprawił ci się humor patrząc jak się męczę – zauważył. - Nie ma za co! - naśladował jej ton. Wiedział, że nie pogniewa się za taką reakcję, bo przecież się dobrze znali i wiedzieli, że żarty są żartami. Karl wcale się nie gniewał, prawdę mówiąc też się dobrze bawił, nawet jeśli chwilę temu robił za widowisko i pośmiewisko w jednym.
- Tak, chyba już dość zobaczyliśmy i czas iść – lepiej było dla tego miejsca, jeśli szybko je opuszczą, bo ewentualne zniszczenia jakich mogli się dopuścić, a byli zdolni do wszystkiego – nawet nie planując niczego złego, lepiej by się nie wydarzyły.
Skierowali swoje kroki do szatni, gdzie odebrali swoje okrycia, po czym nastąpiła chwila – tak niepodobnej do nich – ciszy. Karl narzucił na siebie swój płaszcz i owinął szalik wokół szyi. Na ręce naciągnął rękawiczki. Och, pogoda była naprawdę paskudna tego dnia i było nieznośnie zimno, ale nawet to nie sprawi, że ich humory się pogorszą, bo to niemożliwe, gdy krążył w ich żyłach jakiś procencik alkoholu. Poza tym zawsze mieli na siebie dobry wpływ.
Gdy Lumikki była gotowa do wyjścia, otworzył przed nią drzwi i przepuścił ją w nich, by wyszła pierwsza. Pożegnał pracownika palmiarni i wyszli na ziąb.
- Może pójdziemy do parku? - zaproponował. - Dokończymy tam naszą rozmowę, nauczę cię kilku piosenek i… - tu powiedział już ciszej:
- … jeszcze trochę się napijemy – było tak zimno, że należało się rozgrzać, a nie było lepszego sposobu od kilku łyków mocnego trunku.
- Pani pozwoli – zaoferował dziewczynie swoje ramię. Potem ruszyli w drogę.
Przez cały czas starał się mówić o rzeczach, które nie będą ją męczyć. Na świecie było aż nadto zła, więc chociaż na chwilę mogli się oderwać od spraw codziennych. Karl mimo byciu lekkoduchem, nie był ignorantem i na bieżąco śledził wiadomości. Po prostu nie chciał mówić o tym, co było męczące i starał się żyć z dnia na dzień. I jakoś to było. Wystarczało mu trosk ze strony rodziny, która różnie reagowała na jego poczynania. Ale nie przejmował się tym aż tak bardzo. Czasem bolały go pewne słowa i gesty, ale udawał, że nic się nie dzieje i robił to, co uznawał za sobie właściwe. Po prostu żył tak, jak mógł i nie robił nic wbrew sobie. Czy to czyniło z niego kogoś nieodpowiedzialnego? Można o nim mówić wiele, ale zawsze brał na siebie to, co było jego winą. Przyznawał się do błędów, no i co najważniejsze – chronił bliskich. A do tej grupy zaliczał nie tylko rodzinę, ale i przyjaciół. I wtedy był bardzo zdeterminowany.
Zamyślił się, ale kiedy usłyszał jakiś dźwięk ze strony Lumikki, zerknął na nią uważnie.
- Przepraszam, mówiłaś coś? - zapytał. - Odpłynąłem na chwilę – przyznał.
- Ale wiesz, mam już pewien sposób na przynajmniej chwilowe przegnanie chłodu. Ale o tym już na miejscu – mrugnął do dziewczyny porozumiewawczo.
Szli dalej, aż w końcu dotarli do celu.
Lumikki i Karl z tematu