:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
12.10.2000 – Aleja duchów – A. Mortensen, Bezimienny: L. Oldenburg & Prorok
4 posters
Bezimienny
12.10.2000
Zdecydowanie nie powinna tego robić – już sama myśl o sprzedaży jaja była niebezpieczna. Ryzykowała bardzo dużo, jednak nie potrafiła się powstrzymać przed kolejną decyzją pchającą ją w stronę niebezpiecznej przepaści. Głód adrenaliny nie został zaspokojony w trakcie samych poszukiwań – choć tamten dzień nie należał do takich, które układają się idealnie, to jednak wciąż miała poczucie, że wywołał zbyt niewielkie poruszenie i czuła niedosyt. Nie myślała wyjątkowo długo nad złożoną propozycją i przystała na nią niemal natychmiast, umawiając się konkretnego dnia o godzinie, którą z góry ustaliła, by sfinalizować misternie ułożony plan.
Nie potrzebowała pieniędzy, miała ich aż nadto, choć przeczucie kazało jej sądzić, że wspólnik ryzykownej transakcji groszem nie śmierdział i potrzebował uzupełnić lekki od niedoboru monet portfel. Zgodziła się dotrzeć do znanego sobie mężczyzny, z którym nie pierwszy raz handlowała w zamian za cenne artefakty dostępne jedynie na czarnym rynku. Ustawiła spotkanie i miała nadzieję na bezproblemowy układ, choć czuła przyjemny niepokój przebiegający dreszczem wzdłuż linii kręgosłupa. Do spotkania przygotowała się tak jak zawsze, by niekoniecznie rzucać się w oczy, po godzinach pracy; właściwie, to o porze, w której powinna spokojnie leżeć we własnym łóżku pogrążona w śnie. Miała świadomość, że jeśli coś pójdzie nie tak, kolejny raz narazi się na gniew ojca oraz na potrzebę, by rodzina wyratowała ją z tarapatów. O to jednak była spokojna, nauczona doświadczeniem. Lumikki miała tendencję do wpadania w kłopoty, choć każdy nakazywał jej maksimum ostrożności. Rzadko jednak pamiętała o prośbach krewnych i wiedziała lepiej, co powinna, a czego nie. Skłonność do ryzyka była jej domeną oraz czymś, co nadawało szarym dniom kolorytu. Nie potrafiła odmówić sobie tej odrobiny egoizmu.
Zdarzało się jej odwiedzać Przesmyk Lokiego, z chęcią przebywała w kasynach, oddając się bardziej konwencjonalnym odmianom hazardu, jednak to dzisiaj miała nadzieję doświadczyć czegoś prawdziwie wyjątkowego. Spotkanie z Ebbe ustawiła w zwykłej dla nich miejscówce; tuż przy Alei Duchów, nie zagłębiając się w nią zbytnio, by nie ściągnąć na siebie dodatkowych kłopotów.
Zatrzymała się przy fasadzie jednej z obdrapanych kamienic, naciągnęła melanżową czapkę, kryjąc w niej instynktownie boki twarzy, opatulona dodatkowo szalikiem chciała wtopić się jak najbardziej w otoczenie. Była sama, co wprawiało jej serce w niezdrowy dygot, choć powtarzała ten proceder niezliczoną ilość razy. Przed sobą trzymała niewielką torbę wykonaną z burego lnu. Zaciskając na jej rączce palce, wyczekiwała na swojego towarzysza, którego cień wywołał ciche westchnienie ulgi. Choć zdecydowała się, by machnąć do niego ręką dopiero, gdy dokładnie zobaczyła jego twarz.
– Masz – zakomenderowała niemal natychmiast i wcisnęła mu w dłonie pakunek z jajem. Sama obróciła się na pięcie i rozejrzała dokładnie, czy przypadkiem ktoś ich nie obserwuje. Ze zniecierpliwieniem malującym się na twarzy, spojrzała na zegarek – godzina umówionego spotkania powoli dobijała, a ona wciąż pogrążała się w szaleńczym rytmie bicia własnego serca.
– Ebbe powinien zaraz być. – Przestąpiła z nogi na nogę, po czym na dłuższą chwilę zawiesiła spojrzenie na Nisse. – Jak chcesz, to się z nim targuj. Mnie nie zależy, w sumie robię to pośrednio z uwagi na drobne przysługi, które sobie wyświadczamy. Taki… wyraz sympatii. – Wyjaśniła jeszcze, gdyby jej towarzysz miał wątpliwość, na czym jej tak właściwie zależy. Opary ciepłego powietrza, które wydychała nerwowo, osiadały rosą na rzęsach. Było zimno, morko i zupełnie nieprzyjemnie. Zapach przemoczonych ulic i gnijących liści drażnił ją w nos.
Arthur Mortensen
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Spacery wieczorną porą miały w sobie ten niepowtarzalny urok zwłaszcza w miejscach takich jak to. Lubił i wcale nie krył się z tym przed światem, te drugie oblicze Midgardu, bardziej nieprzewidywalne, zaskakujące, ale i niezwykle klimatyczne jeśli naturalnie, było się z tych, którzy potrafili dostrzegać w otoczeniu coś więcej, niż czubek własnego nosa. Pewny i sprężysty krok świadczył, że znał doskonale drogę, wręcz na pamięć. Była to jedna z tych okolic, które musiał poznać, bo wiedza ta mogła uratować skórę w przypadku pościgu, a zważywszy na proceder, którym się parał oraz podejrzaną i szemraną klientelę, dla jakiej częstokroć pracował, było to równie przydatne, co znajomości fiordów i prądów morskich.
Ciemny i noszący ślady użytkowania marynarski płaszcz powiewał za przemytnikiem. Ten w drodze rozmyślał o umowie z Lumi i tym, czy dobrze zrobił, oddając jej jajo. Domyślał się, że kobiecie gotówki nie brakuje, tak sądził, biorąc pod uwagę strój, w jakim prezentowała się podczas poszukiwań, nienaganne maniery, jakimi go zaszczyciła, a także nie wyczuwał od niej tego charakterystycznego pociągu za monetą. Mogła i owszem oczarować i zwodzić, ale czy potrafiłaby tak skutecznie mydlić mu oczy? Cóż przekona się o tym, gdy dotrze w umówione miejsce. Miała idealną okazję, aby zniknąć z jego życia i już nigdy się w nim nie pokazywać, wykorzystawszy naiwnego marynarza, ale wątpił, by to uczyniła. Ponadto musiał to przyznać przed samym sobą, że polubił tę nieznośną księżniczkę i chociaż Lumi zapewne, nigdy nawet nie stała obok takowej, to dla niego taką pozostawała.
Gęsta i przywodząca na myśl bitą śmietanę mgła otuliła go, gdy wszedł do mniej popularnej i omijanej przez wielu szerokim łukiem Alei Duchów. Z czającym się nieustannie na twarzy lekkim uśmiechem szedł raźno, nie pogwizdywał, ani nie nucił pod nosem żadnej z pijackich przyśpiewek, lecz może się to zmieni, gdy dobiją targu i sprzedadzą jaja. Oglądał się kilkakroć za siebie wyczulony na nawet niepozorne przejawy śledzenia. Niczego jednak nie dostrzegał, ot kilku pijaczków mijanych po drodze, którzy raczej robili za zwykły obraz tutejszej okolicy. Wprawdzie Midgard wydawał się opustoszały, bardziej niż zwykle, ale winą za to obarczał ostatnie wydarzenia, które nękały miasto i blady strach padł na ludzi. Nie dziwił im się, chociaż daleki był od paniki, to jednak gdyby nie musiał, nie wystawiałby się, jak na tacy. Myśl o ryzyku, której podejmują przyszła nieoczekiwanie, a zmożona aktywność patroli Kruczej Straży dodatkowo mogła utrudniać pracę, lecz był dobrej myśli.
Dostrzegł ją szybciej, niż zakładał. Uśmiechnął się, na powitanie oszczędzając sobie zbędnych gestów. Już i tak rzucali się w oczy, kto by przypuszczał schadzkę w takim miejscu? Jej bezceremonialny gest z oddaniem torby z jajem sprawił, że utwierdził się w przekonaniu co do wniosków o niej. Acz zagadką pozostawało dla niego, dlaczego w ogóle podjęła to ryzyko?
– Spokojnie, jak się umówiłaś, to zapewne przyjdzie. Odetchnij. – Poradził, bo rozumiał jej zdenerwowanie, chociaż sam daleki był od podobnych przejawów zniecierpliwienia i nerwów. Doświadczenie zdecydowanie dawało przewagę.
– Ciekawe... – odwzajemnił spojrzenie, mrużąc nieznacznie oczy. – Dziwny zwyczaj okazywania sympatii, tak na moje oko, ale jeśli to lubisz. – Uśmiechnął się kącikiem ust. Miał nadzieję, że nie trafili na frajera, który stchórzył przed spotkaniem. – Nie będę się mocno targował. Zbyt wysoka kwota rodzi pytania i budzi zainteresowanie, a z tymi nam nie po drodze – Dodał, aby uspokoić Lumi.
Ciemny i noszący ślady użytkowania marynarski płaszcz powiewał za przemytnikiem. Ten w drodze rozmyślał o umowie z Lumi i tym, czy dobrze zrobił, oddając jej jajo. Domyślał się, że kobiecie gotówki nie brakuje, tak sądził, biorąc pod uwagę strój, w jakim prezentowała się podczas poszukiwań, nienaganne maniery, jakimi go zaszczyciła, a także nie wyczuwał od niej tego charakterystycznego pociągu za monetą. Mogła i owszem oczarować i zwodzić, ale czy potrafiłaby tak skutecznie mydlić mu oczy? Cóż przekona się o tym, gdy dotrze w umówione miejsce. Miała idealną okazję, aby zniknąć z jego życia i już nigdy się w nim nie pokazywać, wykorzystawszy naiwnego marynarza, ale wątpił, by to uczyniła. Ponadto musiał to przyznać przed samym sobą, że polubił tę nieznośną księżniczkę i chociaż Lumi zapewne, nigdy nawet nie stała obok takowej, to dla niego taką pozostawała.
Gęsta i przywodząca na myśl bitą śmietanę mgła otuliła go, gdy wszedł do mniej popularnej i omijanej przez wielu szerokim łukiem Alei Duchów. Z czającym się nieustannie na twarzy lekkim uśmiechem szedł raźno, nie pogwizdywał, ani nie nucił pod nosem żadnej z pijackich przyśpiewek, lecz może się to zmieni, gdy dobiją targu i sprzedadzą jaja. Oglądał się kilkakroć za siebie wyczulony na nawet niepozorne przejawy śledzenia. Niczego jednak nie dostrzegał, ot kilku pijaczków mijanych po drodze, którzy raczej robili za zwykły obraz tutejszej okolicy. Wprawdzie Midgard wydawał się opustoszały, bardziej niż zwykle, ale winą za to obarczał ostatnie wydarzenia, które nękały miasto i blady strach padł na ludzi. Nie dziwił im się, chociaż daleki był od paniki, to jednak gdyby nie musiał, nie wystawiałby się, jak na tacy. Myśl o ryzyku, której podejmują przyszła nieoczekiwanie, a zmożona aktywność patroli Kruczej Straży dodatkowo mogła utrudniać pracę, lecz był dobrej myśli.
Dostrzegł ją szybciej, niż zakładał. Uśmiechnął się, na powitanie oszczędzając sobie zbędnych gestów. Już i tak rzucali się w oczy, kto by przypuszczał schadzkę w takim miejscu? Jej bezceremonialny gest z oddaniem torby z jajem sprawił, że utwierdził się w przekonaniu co do wniosków o niej. Acz zagadką pozostawało dla niego, dlaczego w ogóle podjęła to ryzyko?
– Spokojnie, jak się umówiłaś, to zapewne przyjdzie. Odetchnij. – Poradził, bo rozumiał jej zdenerwowanie, chociaż sam daleki był od podobnych przejawów zniecierpliwienia i nerwów. Doświadczenie zdecydowanie dawało przewagę.
– Ciekawe... – odwzajemnił spojrzenie, mrużąc nieznacznie oczy. – Dziwny zwyczaj okazywania sympatii, tak na moje oko, ale jeśli to lubisz. – Uśmiechnął się kącikiem ust. Miał nadzieję, że nie trafili na frajera, który stchórzył przed spotkaniem. – Nie będę się mocno targował. Zbyt wysoka kwota rodzi pytania i budzi zainteresowanie, a z tymi nam nie po drodze – Dodał, aby uspokoić Lumi.
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Wąskie, kręte labirynty ulic Przesmyku Lokiego po zapadnięciu zmroku nabierały groźnej, fatalistycznej aury, która wyrzynała się niepokojem nawet w żyły stałych bywalców szemranych lokali o mętnych, brudnych szybach, w których ledwie odbijały się wadliwe refleksy nabrzmiałej kuglarstwem rzeczywistości. Aleja duchów, znajdująca się niedaleko głównego placu i wyszczerbiona nierówno wyłożoną, brukowaną kostką należała zatem nie tylko do miejsc osnutych ludzkim lękiem przed nieznanym, lecz była również zaułkiem wyjątkowo niebezpiecznym, szczególnie dla tych, którzy zbyt słabo znali jeszcze zasady funkcjonujących w tej dzielnicy miasta, szemranych interesów – Przesmyk Lokiego nigdy nie należał zresztą do miejsc, które witały przechodniów z uprzejmą gościnnością.
Punkt, w którym przystanęliście, kurczowo zaciskając dłonie na niepozornej, burej torbie, znajdował się w płytkim zagłębieniu drogi, gdzie niegdyś, pod wciąż przylegającą do fasady witryną, znajdował się sklep z eliksirami – nie heblowane drewno jego zmurszałych, na zawsze zamkniętych drzwi wpasowywało się w pokrętny wizerunek ulicy, w dawno nieprzecieranych sklepieniach gniazdowały natomiast kłaki kurzu i gęste baldachimy pajęczyn, które zawisły bezpośrednio ponad waszymi głowami. Nawet Arthur, choć bardziej obyty w nielegalnych interesach, mógł w pewnym momencie odnieść wrażenie, że szara i podejrzana architektura Przesmyku przygląda mu się uważnie spomiędzy uchylonych okien, dziur w ścianach, skrzypiących drzwi czy choćby oczami przypadkowych, tęchnących alkoholem przechodniów, spośród których jeden zawiesił na was przenikliwe spojrzenie na dłuższą chwilę, nim moglibyście zareagować prychnął jednak tylko i zniknął za obdrapanym winklem.
Zegar narastającej niecierpliwości tykał cicho, odliczając kolejne sekundy, a następnie minuty spóźnienia, kiedy zza jednej z uliczek wyłoniła się znajoma sylwetka starszego mężczyzny, który odchylił nieznacznie kaptur, by potwierdzić swoją tożsamość, po czym zawiesił na was spojrzenie – na Lumikki z pojednawczą powagą, na Arthurze natomiast z wahliwym podejrzeniem, którego przejaw zdawał się drgnąć nerwowo w spazmatycznie uniesionym kąciku ust.
– Myślałem, że będziemy sami. – zwrócił się do kobiety nieco zachrypłym głosem, zaraz wyprostował się jednak wyraźnie, odsuwając na bok początkową niechęć i skupiając się na głównej przyczynie oraz celu dzisiejszego spotkania. – Gdzie ono jest? – spytał niepotrzebnie, bo wzrok zatrzymał zaraz na trzymanej przez Mortensena, lnianej torbie. – Ile za nie chcecie? – jego twarz powściągnęła się w surowym, nieprzejednanym wyrazie, spojrzenie uniosło się natomiast z powrotem ku twarzy Lumikki. Mężczyzna zdawał się być w pośpiechu, mimo to zreflektował się szybko, chwytając w garść swoją dyktowaną ostrożnością niepewność. – Muszę je zobaczyć, zanim wam zapłacę. – oznajmił oschle i chociaż jego żądanie było słuszne i zrozumiałe, w tonie głosu wybrzmiała dziwna neurotyczność, jak gdyby nawet Ebbe wyczuł, że coś, w istocie, musiało być nie w porządku.
Punkt, w którym przystanęliście, kurczowo zaciskając dłonie na niepozornej, burej torbie, znajdował się w płytkim zagłębieniu drogi, gdzie niegdyś, pod wciąż przylegającą do fasady witryną, znajdował się sklep z eliksirami – nie heblowane drewno jego zmurszałych, na zawsze zamkniętych drzwi wpasowywało się w pokrętny wizerunek ulicy, w dawno nieprzecieranych sklepieniach gniazdowały natomiast kłaki kurzu i gęste baldachimy pajęczyn, które zawisły bezpośrednio ponad waszymi głowami. Nawet Arthur, choć bardziej obyty w nielegalnych interesach, mógł w pewnym momencie odnieść wrażenie, że szara i podejrzana architektura Przesmyku przygląda mu się uważnie spomiędzy uchylonych okien, dziur w ścianach, skrzypiących drzwi czy choćby oczami przypadkowych, tęchnących alkoholem przechodniów, spośród których jeden zawiesił na was przenikliwe spojrzenie na dłuższą chwilę, nim moglibyście zareagować prychnął jednak tylko i zniknął za obdrapanym winklem.
Zegar narastającej niecierpliwości tykał cicho, odliczając kolejne sekundy, a następnie minuty spóźnienia, kiedy zza jednej z uliczek wyłoniła się znajoma sylwetka starszego mężczyzny, który odchylił nieznacznie kaptur, by potwierdzić swoją tożsamość, po czym zawiesił na was spojrzenie – na Lumikki z pojednawczą powagą, na Arthurze natomiast z wahliwym podejrzeniem, którego przejaw zdawał się drgnąć nerwowo w spazmatycznie uniesionym kąciku ust.
– Myślałem, że będziemy sami. – zwrócił się do kobiety nieco zachrypłym głosem, zaraz wyprostował się jednak wyraźnie, odsuwając na bok początkową niechęć i skupiając się na głównej przyczynie oraz celu dzisiejszego spotkania. – Gdzie ono jest? – spytał niepotrzebnie, bo wzrok zatrzymał zaraz na trzymanej przez Mortensena, lnianej torbie. – Ile za nie chcecie? – jego twarz powściągnęła się w surowym, nieprzejednanym wyrazie, spojrzenie uniosło się natomiast z powrotem ku twarzy Lumikki. Mężczyzna zdawał się być w pośpiechu, mimo to zreflektował się szybko, chwytając w garść swoją dyktowaną ostrożnością niepewność. – Muszę je zobaczyć, zanim wam zapłacę. – oznajmił oschle i chociaż jego żądanie było słuszne i zrozumiałe, w tonie głosu wybrzmiała dziwna neurotyczność, jak gdyby nawet Ebbe wyczuł, że coś, w istocie, musiało być nie w porządku.
Bezimienny
Żadne słowa nie były w stanie uspokoić nerwowego rozglądania się po okolicy i wbijania oczu w ciemność, której nie potrafiła rozgonić. Miała wrażenie, że migoczące światło latarni gotowe jest zdradzić ich obecność w każdej chwili. Zaśmiała się nerwowo pod nosem, wyrażając powoli rodzące się rozdrażnienie. Oczywiście, że przyjdzie. Kiedy umawiała się z Ebbe nie brała żadnych innych opcji pod uwagę. Czuła pewność, co mogło okazać się niezwykle zgubne, gdyż Przesmyk Lokiego nie należał do jej naturalnego środowiska. Jej obecność wdarła się w surowy krajobraz kamienic i przemoczonych ulic i była niczym nie pasujący do niczego element układanki – nawet owinięty w szaro-bure ubranie. Myśli niebezpiecznie lawirowały ku zawahaniu i nagłej decyzji o ucieczce, jednak aby dodać sobie otuchy, zastukała obcasikami o kamienny bruk, jakby chciała wbić się w podłoże. Pokiwała głową słysząc słowa płynące z ust Arthura. Nie miała żadnych podstaw, aby wierzyć mu w jakichkolwiek sprawach, a pomimo tego, zgodziła się, by towarzyszył jej w dzisiejszej transakcji – nie zdołała wyzbyć się resztek przyzwoitości i dobrego taktu, który nakazywał podzielić się korzyściami ze wspólnego znaleziska.
– Myślałam raczej, że nie jest ci to obce – skwitowała zjadliwie, lustrując mimochodem znoszony płaszcz towarzysza. – W tym fachu, utrzymywanie dobrych relacji to podstawa. Chyba się nie mylę, prawda? – łypnęła nań okiem, aby podkreślić ton swojej wypowiedzi. Wiadomo, że każdy liczył na zysk i był w stanie wbić nóż w plecy przyjaciela, jeśli ten zawiód, jednak póki nie przychodziło do podejmowania tak drastycznych rozwiązań, każdy starał się jednak prezentować z jak najlepszej strony. – Z resztą, co ja ci będę mówiła – wzruszyła ramionami, wcale nie szukając potwierdzenia swych słów u Arthura, jakby była ich na tyle pewna, że dodatkowa opinia zdawała się zupełnie zbyteczna.
– Mądrze, choć Ebbe to ten typ, przy którym czasami trzeba być paskudnie stanowczym i świńsko pazernym. Inaczej oskubie cię i zostawi w samych skarpetach. – Tym razem zaśmiała się w rękaw, aby echo nie poniosło się po okolicy. Wizja towarzysza, który ostatecznie, dzięki zabiegom przebieglejszego od siebie zawodnika, dopłaciłby do interesu, była niezwykle krzepiąca w chwili, gdy czuła kolejny zimny dreszcz niepewności. Otworzyła usta, aby dodać jeszcze coś, jednak zreflektowała się w porę, dostrzegając znajomą sylwetkę wyłaniającą się z ciemności. Na szczęście, nie musieli długo oczekiwać na kupca. Postąpiła krok do przodu, by zmniejszyć nieco dystans pomiędzy sobą, a starszym mężczyzną. Uważnie przyglądała się wszystkim emocjom wymalowanym na jego obliczu i nerwowości ruchów – to wcale nie przyniosło jej ulgi. Odchrząknęła i zaniechała jakiegokolwiek powitania, gdyż zbędne słowa wydłużały czas spotkania, a tego teraz nie potrzebowali. Szturchnęła Nisse w bok, zachęcając, aby wyciągnął przed siebie podaną wcześniej torbę z jajem.
– Cóż, gdyby nie on, pewnie nie znalazłabym tego cudeńka. – utkwiła na ułamek sekundy spojrzeniem na obliczu „wspólnika” – Ważne, że mamy to, o co prosiłeś. – Szara torba skrywała niezwykle cenne znalezisko, które wprawdzie powinno znaleźć się w rękach strapionego naukowca, jednak ostatecznie zostało przeznaczone na nie do końca legalny handel. Podparła się pod boki, wyczekując chwili, w której transakcja dobiegnie końca. Była ciekawa, jak Nisse poradzi sobie z dobijaniem targu, sądziła, że ma w tym pewną wprawę, choć domysły często rozmijały się z rzeczywistością, a ona sama widziała w swym życiu wielu marnych przemytników, którzy dzięki swym „zdolnościom” żywili się głównie powietrzem i pomstowali na własny los. Wywróciła oczami, wskazując jeszcze raz w stronę Ebbe. Nie chciała marnować kolejnej chwili na milczenie.
– Z uwagi na to, jak trudne było dotarcie do tego cacka, podejrzewam, że cena będzie adekwatna… – Byle teraz tego nie zepsuł, zbytnio dając za wygraną.
Huldra, dziecko i berserk...
Wyliczenie przeciwności nie sprawiło jej zbytniego kłopotu. Wciąż nie dawała wiary w to, jak bardzo los nie chciał im sprzyjać.
Myśl, że to wcale nie koniec udręki, zdawała się naturalna.
– Myślałam raczej, że nie jest ci to obce – skwitowała zjadliwie, lustrując mimochodem znoszony płaszcz towarzysza. – W tym fachu, utrzymywanie dobrych relacji to podstawa. Chyba się nie mylę, prawda? – łypnęła nań okiem, aby podkreślić ton swojej wypowiedzi. Wiadomo, że każdy liczył na zysk i był w stanie wbić nóż w plecy przyjaciela, jeśli ten zawiód, jednak póki nie przychodziło do podejmowania tak drastycznych rozwiązań, każdy starał się jednak prezentować z jak najlepszej strony. – Z resztą, co ja ci będę mówiła – wzruszyła ramionami, wcale nie szukając potwierdzenia swych słów u Arthura, jakby była ich na tyle pewna, że dodatkowa opinia zdawała się zupełnie zbyteczna.
– Mądrze, choć Ebbe to ten typ, przy którym czasami trzeba być paskudnie stanowczym i świńsko pazernym. Inaczej oskubie cię i zostawi w samych skarpetach. – Tym razem zaśmiała się w rękaw, aby echo nie poniosło się po okolicy. Wizja towarzysza, który ostatecznie, dzięki zabiegom przebieglejszego od siebie zawodnika, dopłaciłby do interesu, była niezwykle krzepiąca w chwili, gdy czuła kolejny zimny dreszcz niepewności. Otworzyła usta, aby dodać jeszcze coś, jednak zreflektowała się w porę, dostrzegając znajomą sylwetkę wyłaniającą się z ciemności. Na szczęście, nie musieli długo oczekiwać na kupca. Postąpiła krok do przodu, by zmniejszyć nieco dystans pomiędzy sobą, a starszym mężczyzną. Uważnie przyglądała się wszystkim emocjom wymalowanym na jego obliczu i nerwowości ruchów – to wcale nie przyniosło jej ulgi. Odchrząknęła i zaniechała jakiegokolwiek powitania, gdyż zbędne słowa wydłużały czas spotkania, a tego teraz nie potrzebowali. Szturchnęła Nisse w bok, zachęcając, aby wyciągnął przed siebie podaną wcześniej torbę z jajem.
– Cóż, gdyby nie on, pewnie nie znalazłabym tego cudeńka. – utkwiła na ułamek sekundy spojrzeniem na obliczu „wspólnika” – Ważne, że mamy to, o co prosiłeś. – Szara torba skrywała niezwykle cenne znalezisko, które wprawdzie powinno znaleźć się w rękach strapionego naukowca, jednak ostatecznie zostało przeznaczone na nie do końca legalny handel. Podparła się pod boki, wyczekując chwili, w której transakcja dobiegnie końca. Była ciekawa, jak Nisse poradzi sobie z dobijaniem targu, sądziła, że ma w tym pewną wprawę, choć domysły często rozmijały się z rzeczywistością, a ona sama widziała w swym życiu wielu marnych przemytników, którzy dzięki swym „zdolnościom” żywili się głównie powietrzem i pomstowali na własny los. Wywróciła oczami, wskazując jeszcze raz w stronę Ebbe. Nie chciała marnować kolejnej chwili na milczenie.
– Z uwagi na to, jak trudne było dotarcie do tego cacka, podejrzewam, że cena będzie adekwatna… – Byle teraz tego nie zepsuł, zbytnio dając za wygraną.
Huldra, dziecko i berserk...
Wyliczenie przeciwności nie sprawiło jej zbytniego kłopotu. Wciąż nie dawała wiary w to, jak bardzo los nie chciał im sprzyjać.
Myśl, że to wcale nie koniec udręki, zdawała się naturalna.
Arthur Mortensen
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Mortensen nie urodził się wczoraj, był doświadczonym przemytnikiem bywało, że dokonywał wymiany w paskudniejszych okolicznościach, czasem nawet w samym centrum nagłej zawieruchy, gdzie Krucza Straż i jego „partnerzy biznesowi” dochodzili do wymiany uprzejmości przez rzucane zaklęcia. Musiał nauczyć się uciekać, akceptować ryzyko i żyć z nim. Trochę jak młody zajączek na górskim pastwisku wiecznie w pędzie sporadycznie jeno w bezruchu, bo wiedza, że nad głową szybuje śmierć, była zakorzeniona nutą strachu we krwi. Obawa przed szponami, co zaciskają się z mocą na mięciutkim futerku i gwałtowne poderwanie ku górze, ku błękitowi nieba z dala od zielonej łąki, budziło przerażenie i uzasadnioną panikę. Wypraktykował pokonywanie stresu i dostosowanie do sytuacji. Musiał w przeciwnym razie już byłby więźniem lub martwy. Czuł jednak, że okolica im nie sprzyja i jeśli zazwyczaj nie odczuwał w tym miejscu takich ukuć niepewności, to dziś było inaczej. Wrażenie bycia obserwowanym niemal czuł bliską obecność szybującego nad ich głowami niebezpieczeństwa, które gotowe zanurkować w szaleńczym locie lada moment zanurzy swe szpony w ich grzbiety. Wzdrygnął się.
Spojrzeniem otaksował Lumi, była niewinnym świadkiem osobą, bez większego znaczenia w gierce, do której pozwolił jej dołączyć. Nic już nie mógł zrobić, ot jedynie modlić się do bogów o ochronę i pomyślną transakcję.
– Prawda – burknął pod nosem trochę za ostro, jak na tego „spokojnego” poczuł, jak zimny pot skrapla mu się na skroniach. Wytężył słuch w nadziei, że usłyszy kroki, lecz mgła i cokolwiek jeszcze innego skutecznie je tłumiły. Zacisnął dłoń mocniej na torbie z jajem.
Prychnął, przełamując ciszę. Jej słowa podziałały na niego kojąco, jak napar z melisy i rumianku. Była jeszcze nie tak dawno mu zupełnie obca. Mógłby ją wykiwać i wywieść w pole z tą transakcją, ale nie pozwolił, aby to ona miała jaja, aby umówiła spotkanie. Zawierzył jej, bo poczuł, że można na niej polegać, jakaś cząstka jego pragnęła, by to, co ich połączyło, ta przygoda trwała jeszcze. Nie chciał tego w tej chwili kończyć. Wiedział, że nie zależy jej na gotówce z transakcji, a przynajmniej nie tak jak jemu, ale mimo wszystko chciał, aby była usatysfakcjonowana.
Kroki nadeszły, a jego myśli zagubione na scenariuszach wątpliwych propozycji kolejnych spotkań z Lumi ulotniły się jak za dotknięciem magicznej różdżki. Pragnienie i chęć zobaczenia jej jeszcze jeden raz w świetle bardziej sprzyjającym jej urodzie i w atmosferze pewnej intymności zostało odpędzone. Interesy czekały.
Zmierzył nowo przybyłego od stóp, po głowę z kwaśnym uśmiechem. Nie podobał mu się. Jego oczy zagubione, jego głos sztucznie nieuprzejmy, czyżby i jemu aura tego miejsca przeszkadzała? Pewnie tak, chociaż pewności nie miał. Nieufność pozostawała, a surowe spojrzenie błękitnych oczu nie zelżało, ani na jotę. Gość śmierdział strachem lub czymś mu podobnym.
Sięgnął po jajo do lnianej torby i zaprezentował mu je na odległość, nie był frajerem, który da się wykiwać, by ten zgarnął torbę i czmychnął. Spojrzał na Lumii, a w głowie zabrzmiała myśl: jaka kwota jest dla niej zadowalająca?
Nie miał pojęcia. Zapewne to, co zaproponuje, ba jego miesięczna pensja, była dla kobiety śmiesznie niska. To nie miało jednak teraz większego znaczenia.
– Tysiąc… – cichy, lekko chropowaty głos wyrwał się z piersi Mortensena. Był na tyle słyszalny, że dotarł do zgromadzonych i na tyle dyskretny, że nie poniesie się echem we mgle. Spojrzenie lodowato-błękitnych oczu spoczęło na Ebbe wiedział, że jeśli wymięknie to znajdą innego kupca. Nie podobało mu się tu.
Spojrzeniem otaksował Lumi, była niewinnym świadkiem osobą, bez większego znaczenia w gierce, do której pozwolił jej dołączyć. Nic już nie mógł zrobić, ot jedynie modlić się do bogów o ochronę i pomyślną transakcję.
– Prawda – burknął pod nosem trochę za ostro, jak na tego „spokojnego” poczuł, jak zimny pot skrapla mu się na skroniach. Wytężył słuch w nadziei, że usłyszy kroki, lecz mgła i cokolwiek jeszcze innego skutecznie je tłumiły. Zacisnął dłoń mocniej na torbie z jajem.
Prychnął, przełamując ciszę. Jej słowa podziałały na niego kojąco, jak napar z melisy i rumianku. Była jeszcze nie tak dawno mu zupełnie obca. Mógłby ją wykiwać i wywieść w pole z tą transakcją, ale nie pozwolił, aby to ona miała jaja, aby umówiła spotkanie. Zawierzył jej, bo poczuł, że można na niej polegać, jakaś cząstka jego pragnęła, by to, co ich połączyło, ta przygoda trwała jeszcze. Nie chciał tego w tej chwili kończyć. Wiedział, że nie zależy jej na gotówce z transakcji, a przynajmniej nie tak jak jemu, ale mimo wszystko chciał, aby była usatysfakcjonowana.
Kroki nadeszły, a jego myśli zagubione na scenariuszach wątpliwych propozycji kolejnych spotkań z Lumi ulotniły się jak za dotknięciem magicznej różdżki. Pragnienie i chęć zobaczenia jej jeszcze jeden raz w świetle bardziej sprzyjającym jej urodzie i w atmosferze pewnej intymności zostało odpędzone. Interesy czekały.
Zmierzył nowo przybyłego od stóp, po głowę z kwaśnym uśmiechem. Nie podobał mu się. Jego oczy zagubione, jego głos sztucznie nieuprzejmy, czyżby i jemu aura tego miejsca przeszkadzała? Pewnie tak, chociaż pewności nie miał. Nieufność pozostawała, a surowe spojrzenie błękitnych oczu nie zelżało, ani na jotę. Gość śmierdział strachem lub czymś mu podobnym.
Sięgnął po jajo do lnianej torby i zaprezentował mu je na odległość, nie był frajerem, który da się wykiwać, by ten zgarnął torbę i czmychnął. Spojrzał na Lumii, a w głowie zabrzmiała myśl: jaka kwota jest dla niej zadowalająca?
Nie miał pojęcia. Zapewne to, co zaproponuje, ba jego miesięczna pensja, była dla kobiety śmiesznie niska. To nie miało jednak teraz większego znaczenia.
– Tysiąc… – cichy, lekko chropowaty głos wyrwał się z piersi Mortensena. Był na tyle słyszalny, że dotarł do zgromadzonych i na tyle dyskretny, że nie poniesie się echem we mgle. Spojrzenie lodowato-błękitnych oczu spoczęło na Ebbe wiedział, że jeśli wymięknie to znajdą innego kupca. Nie podobało mu się tu.
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Zwyczajowo ponura, szemrana atmosfera Przesmyku Lokiego zdawała się nagle stężeć, przeciągnięta strunami słusznej obawy, jaka pierwotnie migotała nawet w spojrzeniu starszego mężczyzny – spojrzeniu, które, wpierw oplecione nerwowością, wyostrzyło się, gdy tylko Arthur rozchylił bure płaty torby, a uwaga Ebbe zastygła na ormim jaju, połyskującym blado pośród zszarzałego krajobrazu okolicy. Jego sylwetka, dotąd nieco zgarbiona, wyprostowała się widocznie, mięśnie napięły, a fizjonomia ściągnęła się surowo, w słabym, żółtym świetle latarni wydobywając jego wyraźne rysy twarzy, złożone z bruzd niemal tak głębokich, że w półmroku zaułka przypominały blizny.
Zmarszczył brwi, kiedy Mortensen sięgnął do lnianej torby, widocznie niezadowolony z dystansu, na jaki go utrzymywano, powstrzymał się jednak przed nieprzyjemnym, pytającym spojrzeniem, ledwie kątem oka skierowanym ku Lumikki, w głowie folgując jednocześnie ich rozsądkowi i ganiąc go z równą determinacją, z jaką pragnął jak najszybciej pochwycić zaprezentowaną mu drogocenność, ukryć się z powrotem, samotnie, w gęstych, mglistych cieniach dzielnicy, której kręte ulice oraz zamierzchłe sekrety ponurych, obdrapanych kamienic zapewniały mu wątłe przekonanie o triumfalności własnych poczynań, interesów pędzonych przez lata pod głębokim kapturem tajemnicy.
Na konspiracyjną, wypowiedzianą szeptem propozycję Arthura, Ebbe uśmiechnął się szorstkim, pełnym drwiny grymasem, pozwalając by wątłe rozbawienie przedarło się przez mur jego dotychczasowej ostrożności.
– Jeszcze z was żółtodzioby, co? – mruknął pod nosem, wyciągając już jednak dłonie po lnianą torbę, tę niepokojąco cienką, nietrwałą opokę, obciążoną ogromną wartością gadziego jaja, ledwie zdołał jednak sięgnąć po zalegające w kieszeni talary, kiedy pęczniejące dotąd napięcie pękło jak gumowy balon, uderzając w was wszystkich nagłym, gwałtownym poczuciem zagrożenia, całkiem zresztą słusznym, gdyż zza sąsiedniego winkla raptem wyłoniło się dwóch oficerów Kruczej Straży, spośród których jeden zakrzyknął coś głośno, kierując oskarżycielski puginał palca wskazującego bezpośrednio ku sylwetce Ebbe.
– Ani kroku dalej. – warknął starszy inspektor, mężczyzna nie przejął się jednak siłą jego głosu, w desperackiej próbie ucieczki ruszając biegiem wzdłuż alei, będącej w obecnej chwili jedyną, najszybszą drogą odwrotu, gdzie pomimo zawieszonych na gzymsach latarni, czekała na was jednak nieprzejednana jama bezbrzeżnej ciemności – jakiegokolwiek działania się teraz nie podejmiecie, decyzję musicie podjąć natychmiast, licząc, że bogowie losu uśmiechną się do was przekornie, pozwalając raz jeszcze uciec przed sromotnymi konsekwencjami podejmowanych dotąd decyzji.
Jeżeli zdecydujecie się na ucieczkę przed oficerami Kruczej Straży, ruszając w ślad za Ebbe w dół alei, wykonujecie rzut kością k100. Próg powodzenia wynosi 60 (liczony razem z punktami statystyk ze sprawności fizycznej).
Zmarszczył brwi, kiedy Mortensen sięgnął do lnianej torby, widocznie niezadowolony z dystansu, na jaki go utrzymywano, powstrzymał się jednak przed nieprzyjemnym, pytającym spojrzeniem, ledwie kątem oka skierowanym ku Lumikki, w głowie folgując jednocześnie ich rozsądkowi i ganiąc go z równą determinacją, z jaką pragnął jak najszybciej pochwycić zaprezentowaną mu drogocenność, ukryć się z powrotem, samotnie, w gęstych, mglistych cieniach dzielnicy, której kręte ulice oraz zamierzchłe sekrety ponurych, obdrapanych kamienic zapewniały mu wątłe przekonanie o triumfalności własnych poczynań, interesów pędzonych przez lata pod głębokim kapturem tajemnicy.
Na konspiracyjną, wypowiedzianą szeptem propozycję Arthura, Ebbe uśmiechnął się szorstkim, pełnym drwiny grymasem, pozwalając by wątłe rozbawienie przedarło się przez mur jego dotychczasowej ostrożności.
– Jeszcze z was żółtodzioby, co? – mruknął pod nosem, wyciągając już jednak dłonie po lnianą torbę, tę niepokojąco cienką, nietrwałą opokę, obciążoną ogromną wartością gadziego jaja, ledwie zdołał jednak sięgnąć po zalegające w kieszeni talary, kiedy pęczniejące dotąd napięcie pękło jak gumowy balon, uderzając w was wszystkich nagłym, gwałtownym poczuciem zagrożenia, całkiem zresztą słusznym, gdyż zza sąsiedniego winkla raptem wyłoniło się dwóch oficerów Kruczej Straży, spośród których jeden zakrzyknął coś głośno, kierując oskarżycielski puginał palca wskazującego bezpośrednio ku sylwetce Ebbe.
– Ani kroku dalej. – warknął starszy inspektor, mężczyzna nie przejął się jednak siłą jego głosu, w desperackiej próbie ucieczki ruszając biegiem wzdłuż alei, będącej w obecnej chwili jedyną, najszybszą drogą odwrotu, gdzie pomimo zawieszonych na gzymsach latarni, czekała na was jednak nieprzejednana jama bezbrzeżnej ciemności – jakiegokolwiek działania się teraz nie podejmiecie, decyzję musicie podjąć natychmiast, licząc, że bogowie losu uśmiechną się do was przekornie, pozwalając raz jeszcze uciec przed sromotnymi konsekwencjami podejmowanych dotąd decyzji.
Jeżeli zdecydujecie się na ucieczkę przed oficerami Kruczej Straży, ruszając w ślad za Ebbe w dół alei, wykonujecie rzut kością k100. Próg powodzenia wynosi 60 (liczony razem z punktami statystyk ze sprawności fizycznej).
Bezimienny
Na jej nieszczęście, dzisiaj Arthur nie był zbyt skory do rozmówek. Nie przepadała za ciszą i ostrożnym wypowiadaniem słów. Zwłaszcza, gdy czuła jak zdenerwowanie wspinało się niestrudzenie po jej kręgosłupie, sięgając karku. Westchnęła cicho i skrzyżowała dłonie na piersiach. Przyglądała się Ebbe i temu, w jakim kierunku powędruje dzisiejsza negocjacja ceny. Nie zamierzała się w nią wtrącać, choć pokusa postawienia na swoim była zupełnie niekontrolowana. W porę ugryzła się w język i dała znać starszemu mężczyźnie, że faktycznie dzisiaj dobijać targu musi z Mortensenem. Oparła się nieco swobodniej o mokry mur kamienicy, co jakiś czas upewniając się, że nikt więcej nie postanowił dołączyć do ich spotkania.
Niestety, szybko straciła czujność, zbytnio skupiając się na słowach wypowiedzianych przez Arthura. Błękitne oczy szybko pobiegły ku jego twarzy, następnie wyłapały profil Ebbe i malujące się na nim emocje. Jajo wyjrzało z lnianej torby, aby upewnić kupca, że wszystko jest na swoim miejscu i że wcale nie zamierzają go wykiwać.
Uśmiechnęła się kwaśno słysząc przytyk interesanta, a na koniuszku języka poczęła formować się niezbyt uprzejma odpowiedź, jednak wiedziała, że nie powinna prowadzić rozmowy w kierunku niepotrzebnej kłótni. Zatrzepotała jedynie rzęsami w geście irytacji, może miał rację i niewiele miała pojęcia o sprzedaży jaj, jednak gdyby podobne słowa padły w kontekście handlowania artefaktami, byłaby gotowa wydłubać oczy Ebbe jedynie przy pomocy własnych paznokci. Tym razem postawiła na znienawidzoną ciszę i niemą odpowiedź.
Czas topniał nieubłaganie i im dłużej wystawali pod jedną z obdartych kamienic, tym bardziej wyglądali podejrzanie. Opuszki palców Lumikki powędrowały za plecy i dotknęły lodowatej powierzchni budynku. Kolejny dreszcz, który ją przeniknął nie był jednak efektem różnicy temperatur. Obcy głos wwiercający się w uszy dziewczyny, nakazał szybki zryw i gwałtowne obejrzenie się w stronę jego źródła.
– Cholera! – Wyrzuciła z siebie przekleństwo, jednak nie odważyła się na to, aby zrobić to bardzo głośno. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, było spotkanie z Kruczą i zdemaskowanie. Za nic w świecie nie chciała, aby w takich okolicznościach wypłynęło, jak paskudnymi rzeczami lubiła zajmować się wnuczka jarla klanu Oldenburg. – Spieprzamy! – Szarpnęła za ramię Nisse i nie czekając na to, aż ten pozbiera się z jajem, którego nie zdołał przekazać Ebbe, zaczęła wykonywać jak najdłuższe susy w kierunku, który miał im zagwarantować utonięcie w mroku kolejnych wąskich uliczek.
Lumikki nienawykła do takiego wysiłku, poczuła, że policzki mrowią ją nieprzyjemnie, a każdy oddech jest trudniejszy od poprzedniego. Nie zamierzała jednak sprzedać tanio skóry, pogrążając się w nie do końca znanym sobie terenie. To, że bywała w Przesmyku, nie oznaczało, iż zna go bardzo dobrze. Miała nadzieję, że jej towarzysz posiada rozleglejszą wiedzę i nie pozostawi jej na pastwę losu, gdyż powoli powątpiewała we własne zdolności. Adrenalina zalewała organizm, pchając ciało ku niemożliwemu. Panna Oldenburg pomimo przejęcia, nie potrafiła powstrzymać się od mimowolnego uśmiechu, wykrzywiającego rozdygotane od zimna wargi.
Niestety, szybko straciła czujność, zbytnio skupiając się na słowach wypowiedzianych przez Arthura. Błękitne oczy szybko pobiegły ku jego twarzy, następnie wyłapały profil Ebbe i malujące się na nim emocje. Jajo wyjrzało z lnianej torby, aby upewnić kupca, że wszystko jest na swoim miejscu i że wcale nie zamierzają go wykiwać.
Uśmiechnęła się kwaśno słysząc przytyk interesanta, a na koniuszku języka poczęła formować się niezbyt uprzejma odpowiedź, jednak wiedziała, że nie powinna prowadzić rozmowy w kierunku niepotrzebnej kłótni. Zatrzepotała jedynie rzęsami w geście irytacji, może miał rację i niewiele miała pojęcia o sprzedaży jaj, jednak gdyby podobne słowa padły w kontekście handlowania artefaktami, byłaby gotowa wydłubać oczy Ebbe jedynie przy pomocy własnych paznokci. Tym razem postawiła na znienawidzoną ciszę i niemą odpowiedź.
Czas topniał nieubłaganie i im dłużej wystawali pod jedną z obdartych kamienic, tym bardziej wyglądali podejrzanie. Opuszki palców Lumikki powędrowały za plecy i dotknęły lodowatej powierzchni budynku. Kolejny dreszcz, który ją przeniknął nie był jednak efektem różnicy temperatur. Obcy głos wwiercający się w uszy dziewczyny, nakazał szybki zryw i gwałtowne obejrzenie się w stronę jego źródła.
– Cholera! – Wyrzuciła z siebie przekleństwo, jednak nie odważyła się na to, aby zrobić to bardzo głośno. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, było spotkanie z Kruczą i zdemaskowanie. Za nic w świecie nie chciała, aby w takich okolicznościach wypłynęło, jak paskudnymi rzeczami lubiła zajmować się wnuczka jarla klanu Oldenburg. – Spieprzamy! – Szarpnęła za ramię Nisse i nie czekając na to, aż ten pozbiera się z jajem, którego nie zdołał przekazać Ebbe, zaczęła wykonywać jak najdłuższe susy w kierunku, który miał im zagwarantować utonięcie w mroku kolejnych wąskich uliczek.
Lumikki nienawykła do takiego wysiłku, poczuła, że policzki mrowią ją nieprzyjemnie, a każdy oddech jest trudniejszy od poprzedniego. Nie zamierzała jednak sprzedać tanio skóry, pogrążając się w nie do końca znanym sobie terenie. To, że bywała w Przesmyku, nie oznaczało, iż zna go bardzo dobrze. Miała nadzieję, że jej towarzysz posiada rozleglejszą wiedzę i nie pozostawi jej na pastwę losu, gdyż powoli powątpiewała we własne zdolności. Adrenalina zalewała organizm, pchając ciało ku niemożliwemu. Panna Oldenburg pomimo przejęcia, nie potrafiła powstrzymać się od mimowolnego uśmiechu, wykrzywiającego rozdygotane od zimna wargi.
Mistrz Gry
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 58
'k100' : 58
Arthur Mortensen
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Czuł rosnące napięcie i mimo chłodu jaki spowił Midgard w swe objęcia, miał wrażenie, że mógłby pozbyć się płaszcza. Fale gorąca tak wszak znajome zwiastowały niepewność i nerwy. Widział, jak twarz kupca się zmienia, a powaga i dotychczasowa ostrożność ulatuje, jak na wietrze zastępując dotychczasowe emocje drwiną i złudną pewnością, że oto miało się już wróbla w garści. Zdał sobie sprawę, że mógł pilniej prześledzić rynek i rozpytać się po znajomkach w kwestii ceny za jajo. To było do ugrania, lecz zlekceważył to, co prawda nie bezpodstawnie sądził, że uszu wszelkiej maści donosicieli i konfidentów, były skierowane i nastawione na, chociażby najdrobniejsze wzmianki o jajach z kolekcji, ba! O samych jajach rozsądek nakazywał mu milczeć i wystrzegać się tematu, w obawie przed podsłuchem i ewentualnym ogonem, który mógłby okazać się w konsekwencji gwoździem do trumny, nie tylko do ich transakcji, ale i wolności. A tę cenił ponad wszelkie dobra materialne tego świata.
Poczuł, że jego najczarniejsze scenariusze się sprawdzają, był na nie paradoksalnie przygotowany. Ciągłe życie w stresie, jako przemytnika nauczyło go odpowiednich zachowań i pozbawiło wpadania w panikę, która mogła okazać się wielce zgubna. Nie wiedział jednak jak zareaguje Lumi, w obawie o rozsądek dziewczyny spojrzał na nią, chcąc w razie konieczności porwać ją jak worek kartofli i uciekać wąskimi uliczkami za Ebbe. Zaskoczyła go swoją rezolutnością, a jednocześnie poczuł, że mógłby w tej chwili wybrać ją na partnerkę przyszłych eskapad. Patrząc z niemym wyrazem zdumienia odmalowanego w postaci uśmiechu widział, jak rzuca się do biegu. Nie pozostawało mu nic innego, jak pognać za nią. Kolejny raz kładąc życie na szali, ale w jej towarzystwie, to zawsze jakaś pociecha przynajmniej miał pewność, że nudy przy niej nie odczuje. W kilku susach doścignął i zrównał się z dziewczyną, a patrząc na nią kątem oka, dostrzegał rumieńce wypływające na twarz. Przez ułamek sekundy chciał skomplementować jej urodę tak dobitnie kontrastującą na tle zniszczonych i mrocznych zakamarków Przesmyku Lokiego, był niemal pewien, że doceni jego zmysł estetyczny i poczucie dramaturgi jednak zmilczał w obawie, że w biegu mógłby sobie odgryźć język.
Pozwolił sobie na przeanalizowanie sytuacji, w jakiej się znaleźli na, piedestał wystawiając słowa jednego z mężczyzn, którzy wpadli na nich. Czy ktokolwiek kiedykolwiek zareagował na: stój, ani kroku dalej? Szczerze w to wątpił. Aczkolwiek w świetle prawa, był przestępcą i jak wiadomo, miał inny kompas moralny. Miał jednak nadzieję, że Ebbe zna drogę, bo jeśli zdradził lub zniknie im z oczu, to osobiście wyciągnie go za fraki i wrzuci w odmęty jeziora Golddajávri, o ile oczywiście wyjdzie cało z tej pogoni. Kątem oka obejrzał się na Lumi, nie mógł pozwolić, aby została z tyłu, przez moment rozważał zawołanie za kupcem, aby zwolnił, lecz byłoby to zdecydowanie głupim pomysłem, który mógłby przyciągnąć ścigających na ich trop.
Poczuł, że jego najczarniejsze scenariusze się sprawdzają, był na nie paradoksalnie przygotowany. Ciągłe życie w stresie, jako przemytnika nauczyło go odpowiednich zachowań i pozbawiło wpadania w panikę, która mogła okazać się wielce zgubna. Nie wiedział jednak jak zareaguje Lumi, w obawie o rozsądek dziewczyny spojrzał na nią, chcąc w razie konieczności porwać ją jak worek kartofli i uciekać wąskimi uliczkami za Ebbe. Zaskoczyła go swoją rezolutnością, a jednocześnie poczuł, że mógłby w tej chwili wybrać ją na partnerkę przyszłych eskapad. Patrząc z niemym wyrazem zdumienia odmalowanego w postaci uśmiechu widział, jak rzuca się do biegu. Nie pozostawało mu nic innego, jak pognać za nią. Kolejny raz kładąc życie na szali, ale w jej towarzystwie, to zawsze jakaś pociecha przynajmniej miał pewność, że nudy przy niej nie odczuje. W kilku susach doścignął i zrównał się z dziewczyną, a patrząc na nią kątem oka, dostrzegał rumieńce wypływające na twarz. Przez ułamek sekundy chciał skomplementować jej urodę tak dobitnie kontrastującą na tle zniszczonych i mrocznych zakamarków Przesmyku Lokiego, był niemal pewien, że doceni jego zmysł estetyczny i poczucie dramaturgi jednak zmilczał w obawie, że w biegu mógłby sobie odgryźć język.
Pozwolił sobie na przeanalizowanie sytuacji, w jakiej się znaleźli na, piedestał wystawiając słowa jednego z mężczyzn, którzy wpadli na nich. Czy ktokolwiek kiedykolwiek zareagował na: stój, ani kroku dalej? Szczerze w to wątpił. Aczkolwiek w świetle prawa, był przestępcą i jak wiadomo, miał inny kompas moralny. Miał jednak nadzieję, że Ebbe zna drogę, bo jeśli zdradził lub zniknie im z oczu, to osobiście wyciągnie go za fraki i wrzuci w odmęty jeziora Golddajávri, o ile oczywiście wyjdzie cało z tej pogoni. Kątem oka obejrzał się na Lumi, nie mógł pozwolić, aby została z tyłu, przez moment rozważał zawołanie za kupcem, aby zwolnił, lecz byłoby to zdecydowanie głupim pomysłem, który mógłby przyciągnąć ścigających na ich trop.
Mistrz Gry
The member 'Arthur Mortensen' has done the following action : kości
'k100' : 92
'k100' : 92
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Wąska, brukowana droga ciągnęła się wśród kamienic jak nurt górskiego strumienia, wartki i nieprzewidywalny – oboje musieliście wytężać wzrok, aby nie potknąć się o nierówną chropowatość uliczki, nie zwalniając przy tym kroku, oficerowie Kruczej Straży ruszyli bowiem za wami biegiem, a tupot ich ciężkich butów odbijał się echem w przesączonej nerwowością atmosferze przesmyku Lokiego. Ebbe, który rzucił się do ucieczki jako pierwszy, był zaledwie kilka metrów przed wami, jego sylwetka co jakiś czas odróżniała się na tle półmroku, a rozpięte poły płaszcza łopotały na wietrze, mężczyzna ani razu nie odwrócił się jednak, by sprawdzić, czy dotrzymujecie mu kroku – być może bardziej niż na kupnie ormiego jaja, zależało mu na skutecznym umknięciu rękom stróży prawa, nerwy podpowiadały wam zresztą, że ciężko było mu się dziwić.
Zza pleców dosłyszeć mogliście okrzyki dwóch mężczyzn, rzucone zaklęcie rozbłysło tymczasem białą kulą światła w wąskiej uliczce, rozświetlając drogę – w innych okolicznościach byłoby to zapewne pomocne, teraz tym silniej uświadomiło wam jednak grozę sytuacji, w jakiej się znaleźliście, niecałe piętnaście metrów przed wami alejka kończyła się wszak wysoką stertą gruzu, która nadawały jej charakteru zaułka. Ebben, który wcześniej biegł przodem, zniknął wam tymczasem z pola widzenia, jak gdyby niespodziewanie ulotnił się w powietrzu, niby dym rozpływając się w mroku alei.
– Kurwa, jeden zniknął. – rzucił pierwszy z oficerów, widocznie ośmielony pułapką złośliwej architektury, w jaką udało mu się was pochwycić. – Radzę wam się zatrzymać, zanim do kary za przeprowadzanie nielegalnych interesów, dołączą inne, bardziej dotkliwe konsekwencje. – odparł ponurym, złowrogim barytonem, pomimo przewagi, żaden z inspektorów nie zamierzał jednak czekać, aż okazja na pochwycenie nielegalnych sprzedawców w zastraszający karcer prawa przeminie za sprawą opieszałych reakcji, oboje rzucili się zatem do przodu, zdeterminowani, by zatrzymać was pod groźbą surowej pokuty oraz, co najważniejsze, odzyskać ormie jajo, wciąż oplecione jedynie cienką opoką lnianej torby. – Reip! – zaklęcie starszego z oficerów wyrwało się gwałtownie ku postaci Mortensena, najwyraźniej słusznie zauważając, że to właśnie on trzymał przy sobie gadzi artefakt, którego półokrągły cień prześwitywał teraz jednoznacznie przez jasny materiał przewieszonej przez ramię taszy. Drugi, podległy mu mężczyzna, ośmielony impulsywnością towarzysza, zawtórował mu tym samym zaklęciem, skierowanym tym razem ku Lumikki. Zdawałoby się, że sytuacja, w jakiej się znaleźliście, raptem nabrała wyjątkowo pesymistycznych barw – być może wyostrzona adrenaliną spostrzegawczość pozwoli wam jednak umknąć konsekwencjom nielegalnych interesów?
W obliczu zaklęć, która skierowali w waszą stronę oficerowie Kruczej Straży, oboje rzucacie kością k100 – wynik poniżej 65 oznacza, że czar okazał się skuteczny i niewidzialne sznury unieruchamiają was w miejscu, powyżej pozwala natomiast założyć, że postaci udało się dostrzec boczne przejście pomiędzy stertą gruzu, przez które sprawnie można przedostać się ku dalszemu korytarzowi uliczki, pozostając niedotkniętym skutkami zaklęcia.
Zza pleców dosłyszeć mogliście okrzyki dwóch mężczyzn, rzucone zaklęcie rozbłysło tymczasem białą kulą światła w wąskiej uliczce, rozświetlając drogę – w innych okolicznościach byłoby to zapewne pomocne, teraz tym silniej uświadomiło wam jednak grozę sytuacji, w jakiej się znaleźliście, niecałe piętnaście metrów przed wami alejka kończyła się wszak wysoką stertą gruzu, która nadawały jej charakteru zaułka. Ebben, który wcześniej biegł przodem, zniknął wam tymczasem z pola widzenia, jak gdyby niespodziewanie ulotnił się w powietrzu, niby dym rozpływając się w mroku alei.
– Kurwa, jeden zniknął. – rzucił pierwszy z oficerów, widocznie ośmielony pułapką złośliwej architektury, w jaką udało mu się was pochwycić. – Radzę wam się zatrzymać, zanim do kary za przeprowadzanie nielegalnych interesów, dołączą inne, bardziej dotkliwe konsekwencje. – odparł ponurym, złowrogim barytonem, pomimo przewagi, żaden z inspektorów nie zamierzał jednak czekać, aż okazja na pochwycenie nielegalnych sprzedawców w zastraszający karcer prawa przeminie za sprawą opieszałych reakcji, oboje rzucili się zatem do przodu, zdeterminowani, by zatrzymać was pod groźbą surowej pokuty oraz, co najważniejsze, odzyskać ormie jajo, wciąż oplecione jedynie cienką opoką lnianej torby. – Reip! – zaklęcie starszego z oficerów wyrwało się gwałtownie ku postaci Mortensena, najwyraźniej słusznie zauważając, że to właśnie on trzymał przy sobie gadzi artefakt, którego półokrągły cień prześwitywał teraz jednoznacznie przez jasny materiał przewieszonej przez ramię taszy. Drugi, podległy mu mężczyzna, ośmielony impulsywnością towarzysza, zawtórował mu tym samym zaklęciem, skierowanym tym razem ku Lumikki. Zdawałoby się, że sytuacja, w jakiej się znaleźliście, raptem nabrała wyjątkowo pesymistycznych barw – być może wyostrzona adrenaliną spostrzegawczość pozwoli wam jednak umknąć konsekwencjom nielegalnych interesów?
W obliczu zaklęć, która skierowali w waszą stronę oficerowie Kruczej Straży, oboje rzucacie kością k100 – wynik poniżej 65 oznacza, że czar okazał się skuteczny i niewidzialne sznury unieruchamiają was w miejscu, powyżej pozwala natomiast założyć, że postaci udało się dostrzec boczne przejście pomiędzy stertą gruzu, przez które sprawnie można przedostać się ku dalszemu korytarzowi uliczki, pozostając niedotkniętym skutkami zaklęcia.
Bezimienny
Bieg.
Wszystko, co im pozostało. Nie mieli czasu, aby przeanalizować sytuację w sposób zupełnie przytomny. Nogi poderwały się do ucieczki w mechanizmie automatycznej reakcji – by ocalić życie. Na wzór zwierząt, działających instynktownie, bez rozważania jakiejkolwiek możliwości, by zatrzymać się i próbować porozmawiać – wypierając się oczywistego siedzenia po uszy w szemranych interesach. Z drugiej jednak strony – póki Kruki nie miały przedmiotu wymiany, nie mogli im nic zarzucić. O ile gromadzenie się w późnych godzinach, w takiej okolicy, było niezwykle niebezpieczne, to nie byli więźniami swych domostw, aby nie móc wyściubić z nich nosa, nawet na własną odpowiedzialność. Lumikki czuła zmęczenie powoli wędrujące wzdłuż włókien mięśni. Twarz pąsowiała od wysiłku, a oddech urywał się, nim zdołała całkiem napełnić płuca powietrzem. Słyszała, że jej towarzysz się podrywa i biegnie w ślad za nią. Obejrzała się na chwilę, by sprawdzić, czy nie porzucił jaja. Lniana torba dyndała i wesoło podskakiwała w rytm stawianych kroków. Szybka reakcja pozwoliła im tymczasowo oddalić się od funkcjonariuszy.
Przerażenie pojawiło się chwilę później, gdy spojrzała przed siebie i zrozumiała, że Ebbe nawiał, zostawiając ich zupełnie samych.
Cholerny dziad.
Zamiast słów, z jej ust dobył się wściekły syk, zduszony pędem powietrza wdzierającym się w nozdrza i gardło. Nie zamierzała poddać się tak łatwo, póki nie musiała konfrontować się z Kruczymi, wolała biec. Już samo ruszenie przed siebie było złamaniem rzuconego polecenia, cóż więc gorszego mogło ich czekać? Nie uśmiechało się jej trafić do celi i tłumaczyć, zwłaszcza, gdyby jej tożsamość wypłynęła na światło dzienne. Obraz wściekłego ojca i kiwającego głową jarla klanu był niezwykle bolesny.
Błysk światła wysłanego przez oficerów sprawił, że mrok rozrzedził się, odkrywając wszystkie zakamarki, które mogły służyć za tymczasowe schronienie. Już bardziej wolała poruszać się po omacku, ewentualnie natrafiając na ścianę kamienic, zwiastującą koniec ucieczki. W takich warunkach, musieli działać jeszcze szybciej.
Słowa, które słyszała za plecami, nie napawały optymizmem. Zwłaszcza, gdy usłyszała czar wymierzony wprost w ich osoby. Szykowała się niemal do tego, by doświadczyć nieprzyjemnego uczucia przygwożdżenia, oplecenia przez magiczne liny.
Po moim trupie!
Zacisnęła mocno zęby i drobne ręce zwinęła w piąstki, rzucając przed siebie długimi nogami, byle nie dać im satysfakcji łatwego schwytania.
Bystre oczy wypatrzyły w ułamku sekundy stertę gruzu, za którą istniała szansa, iż znajdzie schronienie. Miała nadzieję, że jej towarzysz również umknie.
Jakież było jej zdziwienie, gdy nie poczuła oporu na nogach i rękach, a zaklęcie rozpłynęło się w powietrzu. Nie miała siły, aby zaśmiać się w głos, jednak była pełna wdzięczności dla bogów. Ostatni impuls, wskoczenie w bezpieczną przestrzeń, nagły obrót twarzy.
Co z Nisse?
Wtedy dopiero pobladła.
Wszystko, co im pozostało. Nie mieli czasu, aby przeanalizować sytuację w sposób zupełnie przytomny. Nogi poderwały się do ucieczki w mechanizmie automatycznej reakcji – by ocalić życie. Na wzór zwierząt, działających instynktownie, bez rozważania jakiejkolwiek możliwości, by zatrzymać się i próbować porozmawiać – wypierając się oczywistego siedzenia po uszy w szemranych interesach. Z drugiej jednak strony – póki Kruki nie miały przedmiotu wymiany, nie mogli im nic zarzucić. O ile gromadzenie się w późnych godzinach, w takiej okolicy, było niezwykle niebezpieczne, to nie byli więźniami swych domostw, aby nie móc wyściubić z nich nosa, nawet na własną odpowiedzialność. Lumikki czuła zmęczenie powoli wędrujące wzdłuż włókien mięśni. Twarz pąsowiała od wysiłku, a oddech urywał się, nim zdołała całkiem napełnić płuca powietrzem. Słyszała, że jej towarzysz się podrywa i biegnie w ślad za nią. Obejrzała się na chwilę, by sprawdzić, czy nie porzucił jaja. Lniana torba dyndała i wesoło podskakiwała w rytm stawianych kroków. Szybka reakcja pozwoliła im tymczasowo oddalić się od funkcjonariuszy.
Przerażenie pojawiło się chwilę później, gdy spojrzała przed siebie i zrozumiała, że Ebbe nawiał, zostawiając ich zupełnie samych.
Cholerny dziad.
Zamiast słów, z jej ust dobył się wściekły syk, zduszony pędem powietrza wdzierającym się w nozdrza i gardło. Nie zamierzała poddać się tak łatwo, póki nie musiała konfrontować się z Kruczymi, wolała biec. Już samo ruszenie przed siebie było złamaniem rzuconego polecenia, cóż więc gorszego mogło ich czekać? Nie uśmiechało się jej trafić do celi i tłumaczyć, zwłaszcza, gdyby jej tożsamość wypłynęła na światło dzienne. Obraz wściekłego ojca i kiwającego głową jarla klanu był niezwykle bolesny.
Błysk światła wysłanego przez oficerów sprawił, że mrok rozrzedził się, odkrywając wszystkie zakamarki, które mogły służyć za tymczasowe schronienie. Już bardziej wolała poruszać się po omacku, ewentualnie natrafiając na ścianę kamienic, zwiastującą koniec ucieczki. W takich warunkach, musieli działać jeszcze szybciej.
Słowa, które słyszała za plecami, nie napawały optymizmem. Zwłaszcza, gdy usłyszała czar wymierzony wprost w ich osoby. Szykowała się niemal do tego, by doświadczyć nieprzyjemnego uczucia przygwożdżenia, oplecenia przez magiczne liny.
Po moim trupie!
Zacisnęła mocno zęby i drobne ręce zwinęła w piąstki, rzucając przed siebie długimi nogami, byle nie dać im satysfakcji łatwego schwytania.
Bystre oczy wypatrzyły w ułamku sekundy stertę gruzu, za którą istniała szansa, iż znajdzie schronienie. Miała nadzieję, że jej towarzysz również umknie.
Jakież było jej zdziwienie, gdy nie poczuła oporu na nogach i rękach, a zaklęcie rozpłynęło się w powietrzu. Nie miała siły, aby zaśmiać się w głos, jednak była pełna wdzięczności dla bogów. Ostatni impuls, wskoczenie w bezpieczną przestrzeń, nagły obrót twarzy.
Co z Nisse?
Wtedy dopiero pobladła.
Mistrz Gry
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 77
'k100' : 77
Arthur Mortensen
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Oddychał głęboko, pewnie stawiając kroki na pokrytym wilgociom bruku czuł, że mógł bez większego trudu zgubić Lumi i pognać za Ebbe, lecz nie robił tego. W gruncie rzeczy bardziej niż na dobiciu transakcji zależało mu na dziewczynie. Nie powiedziałby, że wywiązała się między nimi jakaś szczególna więź podczas ich ostatnich przygód, lecz obdarował ją zaufaniem, a te czasem było znacznie cenniejsze od wszystkiego innego. Wolał wraz z nią bezpiecznie zniknąć, niżeli ryzykować, że wpadnie w ręce Kruczych. To nic dziwnego, że chłopak z jego przeszłością niezbyt przepada za stróżami ładu i porządku, zbyt często był świadkiem łapówkarstwa i wykorzystywania pozornie uprzywilejowanej pozycji w celach prywatnych lub zwykłego nadużywania siły. Nie twierdził, że wszyscy w Kruczej Straży, to tępe osiłki zaprogramowane do gnębienia „dobrych ziomków z ulicy”, ale zdarzali się i tacy.
Wąską drogą, niby rzeczką meandrującą wśród chaotycznie rozlokowanych kamienic uciekali czując, że z każdym krokiem pogoń, jest coraz to bliżej. Nie było czasu na zastanawianie się, lada moment, mogli zostać zagonieni w ślepą uliczkę lub dogonieni, a on nie zamierzał tłumaczyć się, skąd w lnianej torbie znalazło się ormie jajo. Wykorzystał infrastrukturę Przesmyku na swoją korzyść, gdy zniknął za kolejnym ostrym zakrętem z oczu, zwolnił znacznie pozwalając, by dziewczyna go minęła. Ów moment wykorzystał na przeniesienie jaja do kompasu. Wiedział, że traci bezcenne sekundy, jednakże uznał tę operację, za jedyną rozsądną pomijając oczywiste poddanie się. Nie zatrzymał się, jak ten ostatni osioł na środku drogi, lecz truchtając, dokonał tego przeniesienia, bądź co bądź jajo, było swoje warte. Wrzucając po operacji magiczny kompas do głębokiej zewnętrznej kieszeni płaszcza. Pod latarnią zawsze najciemniej. I jakby goniący usłyszeli życzenie przemytnika, nagle zaułek rozbłysł, bladym światłem. Wysilił się do ponownego biegu, jednak śliska powierzchnia bruku, była cholernie niepewna, a on sam stracił za dużo czasu na zamianę, aby teraz móc uciec. Odprowadzał wzrokiem Lumi, która nie kalkulowała ryzyka i tego, że gdyby szczęście ją nagle postanowiło opuść, mogłaby na tych wertepach skręcić kostkę. Kibicował jej w duchu, a gdy jej postać znikała za stertą gruzu odetchnął, w tym samym czasie niewidzialne sznury oplotły jego sylwetkę i posłały go z impetem na zimny bruk. Zgubił gdzieś, po drodze lnianą torbę, wątpił jednak, aby magicznie wyparowała. Syknął i szarpnął się sprawdzając siłę zaklęcia. Był silnym facetem, można nawet powiedzieć, że bardzo silnym, to morze i lata na nim spędzone wyrobiły go, ale samą siłą mięśni nie pokona niewidocznych więzów. Poczuł bezsilność i strach.
Wąską drogą, niby rzeczką meandrującą wśród chaotycznie rozlokowanych kamienic uciekali czując, że z każdym krokiem pogoń, jest coraz to bliżej. Nie było czasu na zastanawianie się, lada moment, mogli zostać zagonieni w ślepą uliczkę lub dogonieni, a on nie zamierzał tłumaczyć się, skąd w lnianej torbie znalazło się ormie jajo. Wykorzystał infrastrukturę Przesmyku na swoją korzyść, gdy zniknął za kolejnym ostrym zakrętem z oczu, zwolnił znacznie pozwalając, by dziewczyna go minęła. Ów moment wykorzystał na przeniesienie jaja do kompasu. Wiedział, że traci bezcenne sekundy, jednakże uznał tę operację, za jedyną rozsądną pomijając oczywiste poddanie się. Nie zatrzymał się, jak ten ostatni osioł na środku drogi, lecz truchtając, dokonał tego przeniesienia, bądź co bądź jajo, było swoje warte. Wrzucając po operacji magiczny kompas do głębokiej zewnętrznej kieszeni płaszcza. Pod latarnią zawsze najciemniej. I jakby goniący usłyszeli życzenie przemytnika, nagle zaułek rozbłysł, bladym światłem. Wysilił się do ponownego biegu, jednak śliska powierzchnia bruku, była cholernie niepewna, a on sam stracił za dużo czasu na zamianę, aby teraz móc uciec. Odprowadzał wzrokiem Lumi, która nie kalkulowała ryzyka i tego, że gdyby szczęście ją nagle postanowiło opuść, mogłaby na tych wertepach skręcić kostkę. Kibicował jej w duchu, a gdy jej postać znikała za stertą gruzu odetchnął, w tym samym czasie niewidzialne sznury oplotły jego sylwetkę i posłały go z impetem na zimny bruk. Zgubił gdzieś, po drodze lnianą torbę, wątpił jednak, aby magicznie wyparowała. Syknął i szarpnął się sprawdzając siłę zaklęcia. Był silnym facetem, można nawet powiedzieć, że bardzo silnym, to morze i lata na nim spędzone wyrobiły go, ale samą siłą mięśni nie pokona niewidocznych więzów. Poczuł bezsilność i strach.
Mistrz Gry
The member 'Arthur Mortensen' has done the following action : kości
'k100' : 13
'k100' : 13
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Przerzedzający mrok snop rzuconego przez oficera zaklęcia, pomimo że rozświetlił wam drogę, działał również silnie na waszą niekorzyść, chociaż biegliście bowiem po brukowanych wertepach wąskiej, krętej ulicy, oczom inspektorów nie umknął błysk ormiego jaja, które, pośpiesznie wyciągnięte przez Arthura z lnianej torby, zniknęło zaraz pod drobną klapą kompasu, który opadł na sam dół głębokiej kieszeni płaszcza, obijając się podczas biegu o jego wełniane wnętrze. O ile zagubiony artefakt Rashada Hammouda niewątpliwie stał się teraz naocznym ekwipunkiem przemytnika, o tyle, niestety, jego namacalna obecność była chwilowo niemożliwa do namierzenia przez nieświadomych niczego oficerów Kruczej Straży.
Zaklęcie, którego klnący syk przeciął zgęstniałe napięciem powietrze, ze zwinną precyzją uderzyło w ciało Mortensena, siłą niewidzialnych lin zatrzymując go w miejscu, paraliżując, opartego o nierówne murowania kamienicy, której ponury cień zdawał się nachylać nad wami jak zatroskany przechodzień. Starszy oficer rzucił swojemu towarzyszowi gromiące spojrzenie, pod którym ten ugiął się widocznie, jawnie kajając się pod narzuconym mu, złowrogim autorytetem, gdy tylko czar wymierzony w Lumikki rozpłynął się zatem w powietrzu, pozwalając jej na schronienie się w dziurze pomiędzy blokującym ulicę gruzem, mężczyzna rzucił się za nią biegiem, zdeterminowany, by mimo niepowodzenia, pochwycić ją w karcer prawnej odpowiedzialności – biegnąc, nie wiedział jeszcze, jak istotna okaże się w jego poszukiwaniach tożsamość kobiety, której łut szczęścia pozwolił uchylić się przed zaklęciem.
Lumikki, która wdarła się w niski, ciemny tunel pomiędzy kruchymi, nierównymi płatami betonu, mogła zauważyć, że na jego przeciwnym końcu tli się światło zapalonej latarni, jej kryjówka stanowiła zatem nie tylko miejsce chwilowego wytchnienia, lecz również korytarz, który, przy odrobinie szczęścia, doprowadzi ją do wolności – decyzję o ruszeniu przed siebie podjąć musiała zresztą na domiar szybko, młodszy oficer, który ruszył za nią w pogoń, raptem dostrzegł bowiem to samo zapadlisko w pozornie zblokowanym zaułku, a wcześniejsze niepowodzenie dodało mu rozpaczliwej determinacji, by nie pozwolić kobiecie uciec.
W tej samej chwili drugi mężczyzna dogonił sparaliżowanego magią Arthura, kierując ku niemu cierpki, wychylający się spod bujnych wąsów uśmiech triumfalnego zadowolenia.
– Wiem, że masz je przy sobie, lepiej wyskakuj z niego szybko, zanim sytuacja znacząco się pogorszy. – burknął, mierząc niezadowolonym wzrokiem pustą, lnianą torbę, zwisającą leniwie z ramienia Mortensena. – Wciąż możemy ugrać jeszcze najkorzystniejszą z czekających was konsekwencji, bo – wierz mi – nietknięci z tego z pewnością nie wyjdziecie. Szczególnie twoja przyjaciółka. – zagroził, skuwając mu ręce w chłód metalowych kajdan i bez ostrzeżenia sięgając rękami wpierw do pustej torby, następnie ku górnym klapom płaszcza, wreszcie do jednej z kieszeni, w której jego palce natrafiły na obły kształt metalowego kompasu. – To już ci się raczej nie przyda, co? – rzucił z drwiną, uważnie obracając przedmiot w dłoniach, po czym kierując chłodne, błękitne spojrzenie bezpośrednio na pobladłe lico mężczyzny. – Lygi – zaklęcie po raz kolejny wydostało się gładko z jego ust, triumfalnie skierowane ku Arthurowi. – Co zrobiłeś z jajem? Gdzie jest wasz kolega? Radziłbym ci nie kłamać, im szybciej się dowiemy, tym lepiej dla was.
Lumikki, decydując się na ucieczkę przed podążającym za nią oficerem Kruczej Straży, rzuca kością k100. Próg powodzenia wynosi 65 (liczony włącznie z punktami statystyk w sprawności fizycznej).
Zaklęcie, którego klnący syk przeciął zgęstniałe napięciem powietrze, ze zwinną precyzją uderzyło w ciało Mortensena, siłą niewidzialnych lin zatrzymując go w miejscu, paraliżując, opartego o nierówne murowania kamienicy, której ponury cień zdawał się nachylać nad wami jak zatroskany przechodzień. Starszy oficer rzucił swojemu towarzyszowi gromiące spojrzenie, pod którym ten ugiął się widocznie, jawnie kajając się pod narzuconym mu, złowrogim autorytetem, gdy tylko czar wymierzony w Lumikki rozpłynął się zatem w powietrzu, pozwalając jej na schronienie się w dziurze pomiędzy blokującym ulicę gruzem, mężczyzna rzucił się za nią biegiem, zdeterminowany, by mimo niepowodzenia, pochwycić ją w karcer prawnej odpowiedzialności – biegnąc, nie wiedział jeszcze, jak istotna okaże się w jego poszukiwaniach tożsamość kobiety, której łut szczęścia pozwolił uchylić się przed zaklęciem.
Lumikki, która wdarła się w niski, ciemny tunel pomiędzy kruchymi, nierównymi płatami betonu, mogła zauważyć, że na jego przeciwnym końcu tli się światło zapalonej latarni, jej kryjówka stanowiła zatem nie tylko miejsce chwilowego wytchnienia, lecz również korytarz, który, przy odrobinie szczęścia, doprowadzi ją do wolności – decyzję o ruszeniu przed siebie podjąć musiała zresztą na domiar szybko, młodszy oficer, który ruszył za nią w pogoń, raptem dostrzegł bowiem to samo zapadlisko w pozornie zblokowanym zaułku, a wcześniejsze niepowodzenie dodało mu rozpaczliwej determinacji, by nie pozwolić kobiecie uciec.
W tej samej chwili drugi mężczyzna dogonił sparaliżowanego magią Arthura, kierując ku niemu cierpki, wychylający się spod bujnych wąsów uśmiech triumfalnego zadowolenia.
– Wiem, że masz je przy sobie, lepiej wyskakuj z niego szybko, zanim sytuacja znacząco się pogorszy. – burknął, mierząc niezadowolonym wzrokiem pustą, lnianą torbę, zwisającą leniwie z ramienia Mortensena. – Wciąż możemy ugrać jeszcze najkorzystniejszą z czekających was konsekwencji, bo – wierz mi – nietknięci z tego z pewnością nie wyjdziecie. Szczególnie twoja przyjaciółka. – zagroził, skuwając mu ręce w chłód metalowych kajdan i bez ostrzeżenia sięgając rękami wpierw do pustej torby, następnie ku górnym klapom płaszcza, wreszcie do jednej z kieszeni, w której jego palce natrafiły na obły kształt metalowego kompasu. – To już ci się raczej nie przyda, co? – rzucił z drwiną, uważnie obracając przedmiot w dłoniach, po czym kierując chłodne, błękitne spojrzenie bezpośrednio na pobladłe lico mężczyzny. – Lygi – zaklęcie po raz kolejny wydostało się gładko z jego ust, triumfalnie skierowane ku Arthurowi. – Co zrobiłeś z jajem? Gdzie jest wasz kolega? Radziłbym ci nie kłamać, im szybciej się dowiemy, tym lepiej dla was.
Lumikki, decydując się na ucieczkę przed podążającym za nią oficerem Kruczej Straży, rzuca kością k100. Próg powodzenia wynosi 65 (liczony włącznie z punktami statystyk w sprawności fizycznej).
Bezimienny
Nie miała czasu, by zbyt długo oglądać sytuację, którą zostawiła za sobą. Serce łomotało w kościstą klatkę piersiową, sprawiając dziewczynie ból, którego nie była w stanie przewidzieć. Niesiona na fali adrenaliny, poderwała się do dalszej ucieczki. Nie mogła pozwolić na to, aby jej tożsamość została zdemaskowana, choć bardzo nie podobało się jej pozostawienie dotychczasowego wspólnika w szponach prawa. Nie znał jej jednak, nie było ryzyka, że szybko zdradzi tożsamość, której wszak nie zdołał odkryć. Zacisnęła dłonie, boleśnie wbijając paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, dwa punkciki nabiegły krwią. Ściągnięte w wąską linię usta, rozwarły się nagle, by zaczerpnąć powietrza, nim wbiła się w wąskie przejście. Jeśli uda się jej uciec, będzie musiała jakoś pomóc Nisse. Jeśli dobrze pójdzie, wyciągnie go nim jeszcze zdoła doświadczyć jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu, jednak by to uczynić, będzie musiała się sporo nagimnastykować, aby nie zwrócić na siebie uwagi. Miała jedynie nadzieję, że mężczyzna wybaczy jej ucieczkę. W gruncie rzeczy, zdawał się być całkiem porządną osobą, zwłaszcza, gdy brała poprawkę na zawód jaki wykonywał. Nie mogła jednak zastanawiać się nad tym tu i teraz, gdy cała uwaga powinna skupiać się na ostrożnym stawianiu kroków.
Wbiła się głębiej za stertę gruzu, czując jak jej plecy trą po chropowatej strukturze, z każdym kolejnym korkiem zwierającej gardziel przejścia. Chudość tyczkowatego ciała pozwoliła jej na dalsze przeciskanie się w niewyobrażalnie niewygodnym przesmyku. Gdyby jednak nie pchała jej determinacja, nawet wyjątkowo dogodna budowa ciała nie pozwoliłaby jej na wymknięcie się funkcjonariuszowi. Ten brnął za nią i nie wyglądał na takiego, który łatwo odpuszcza. Słyszała jeszcze przymglone krzyki i słowa płynące od strony, gdzie postanowiła pozostawić młodego przemytnika.
Majaczące na końcu przejścia światełko dawało jej nadzieję na rychłe wydostanie się z sytuacji, która zdawała się być przesądzoną od samego już początku. Dlaczego się zgodziła? Skąd pojawił się ten szalony pomysł? Wyrzuty sumienia wciąż nie pojawiały się wyjątkowo wyraźnie, a chęć ryzyka brała w niej górę. W takich sytuacjach zdawało się, że zaczyna cokolwiek czuć, że monotonia codzienności umyka i wszystko nabiera wyraźniejszych barw, smaku i zapachu. Ostre powietrze przesycone wilgocią i zapachem starych rozwartych sieni kamienic ziejących mrokiem, dawało jej poczucie prawdziwej wolności. Bardzo dawno temu czuła coś podobnego. Kolejny raz pozwoliła sobie na nieroztropny uśmiech, błądzący po drobnej twarzyczce o wielkich błękitnych oczach i zaróżowionych policzkach. Długie włosy ściśnięte mocno pod okrywającym je kapturem, wydobywały się małymi strączkami na czoło. Odsunęła je ręką i podążała dalej – ku obietnicy wolności. Zdawało się, że w tej chwili bogowie dalej jej sprzyjali i mogła utrzymać dystans pomiędzy sobą i funkcjonariuszem, niemal sięgając już po złociste nitki światła wysyłanego przez miejską latarnię.
Ścisk przejścia miał za chwilę ustąpić, by Oldenburg zaczerpnęła w pełni swobody.
Wbiła się głębiej za stertę gruzu, czując jak jej plecy trą po chropowatej strukturze, z każdym kolejnym korkiem zwierającej gardziel przejścia. Chudość tyczkowatego ciała pozwoliła jej na dalsze przeciskanie się w niewyobrażalnie niewygodnym przesmyku. Gdyby jednak nie pchała jej determinacja, nawet wyjątkowo dogodna budowa ciała nie pozwoliłaby jej na wymknięcie się funkcjonariuszowi. Ten brnął za nią i nie wyglądał na takiego, który łatwo odpuszcza. Słyszała jeszcze przymglone krzyki i słowa płynące od strony, gdzie postanowiła pozostawić młodego przemytnika.
Majaczące na końcu przejścia światełko dawało jej nadzieję na rychłe wydostanie się z sytuacji, która zdawała się być przesądzoną od samego już początku. Dlaczego się zgodziła? Skąd pojawił się ten szalony pomysł? Wyrzuty sumienia wciąż nie pojawiały się wyjątkowo wyraźnie, a chęć ryzyka brała w niej górę. W takich sytuacjach zdawało się, że zaczyna cokolwiek czuć, że monotonia codzienności umyka i wszystko nabiera wyraźniejszych barw, smaku i zapachu. Ostre powietrze przesycone wilgocią i zapachem starych rozwartych sieni kamienic ziejących mrokiem, dawało jej poczucie prawdziwej wolności. Bardzo dawno temu czuła coś podobnego. Kolejny raz pozwoliła sobie na nieroztropny uśmiech, błądzący po drobnej twarzyczce o wielkich błękitnych oczach i zaróżowionych policzkach. Długie włosy ściśnięte mocno pod okrywającym je kapturem, wydobywały się małymi strączkami na czoło. Odsunęła je ręką i podążała dalej – ku obietnicy wolności. Zdawało się, że w tej chwili bogowie dalej jej sprzyjali i mogła utrzymać dystans pomiędzy sobą i funkcjonariuszem, niemal sięgając już po złociste nitki światła wysyłanego przez miejską latarnię.
Ścisk przejścia miał za chwilę ustąpić, by Oldenburg zaczerpnęła w pełni swobody.
Mistrz Gry
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 86
'k100' : 86
Arthur Mortensen
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Czuł w kościach, że Lumikki ucieknie, była sprytna i bystra, a to dobrze rokowało, co prawda może fizycznością nie powalała, ale liczył, że w wąskich zaułkach bardziej te dwie pierwsze cechy się jej przydadzą, niżeli sama siła mięśni. Jedyne, co to mógł martwić się o kondycję dziewczyny, lecz i to nie powinno stanowić problemu. Powinna się gdzieś zaczaić i przeczekać, na chwilę obecną kruczy nie wezwali posiłków, a jedna osoba nie przeszuka całej dzielnicy skutecznie. Była więc nadzieja, że wyjdzie z tej sytuacji cała, chociaż to ile ją to kosztowało stresu, wiedzą tylko bogowie. Kibicował jej jeszcze z jednego powodu, bowiem podejrzewał, że ta spróbuje w jakiś sposób go wyciągnąć z tego bagna. Jego wiara w ludzi po prawdzie już lata temu została zweryfikowana i raczej nie pałał jakąkolwiek nadzieją na dobroć i bezinteresowność bliźniego, ale w niej wyczuwał sprzymierzeńca, a to już coś.
Słowa mężczyzny, pomimo strachu i gdzieś w głębi serca czającej się paniki. Nie wywołały w Arthurze skruchy, wręcz przeciwnie podziałały, jak płachta na byka. Gość był pewien, że miał jajo przy sobie, skąd jednak pewność, że to ono, a nie chociażby kamień szlachetny sporych rozmiarów? Wiedział, iż oficerowie kruczej mają swoje sposoby na pozyskiwanie informacji, a dodatkowo jaja były na liście priorytetów, to jednak zmusiło przemytnika do zastanowienia się. Być może dostrzegł, jak chowa jajo w busoli? Jego kształt, bądź barwa mogły przyciągnąć wzrok. Nie miał wówczas czasu, aby wykorzystać zwinne palce i spryt, który wyćwiczył w grach karcianych, głównie oszukując. Tutaj liczyły się sekundy, a jak widać i tak zawiódł.
Groźba? Tu go zaskoczył, wiedział o dupkach zasilających szeregi Kruczej Straży, ale że tak perfidnie? Gdyby nie był skrępowany, nauczyłby go kultury i uprzejmości. Skoro matka o tym zapomniała. Starał się nie drgnąć, lecz wiedział, że to nieuniknione i zdradzi się. Jego słowa już i tak go podburzyły, jednakże wspomnienie o Lumi w takim kontekście obudziło w nim dzikie pragnienie mordobicia. Wychowywany przez kobietę nauczył się otaczać przedstawicielki płci pięknej szacunkiem i nigdy przez myśl mu nie przeszło skrzywdzenie jakiejkolwiek. Nie wiedział, czy dobrze rozumie słowa mężczyzny, czy to już gniew miesza mu słowa w głowie i podburza, wyszukując ukryte niebezpieczeństwa za cierpkim uśmiechem.
Przewrócił oczami, kiedy busola, jego ukochany przedmiot został pochwycony w szpony wąsacza. Jawna drwina w głosie sprawiała, że miał ochotę roztrzaskać mu tę paskudną facjatę na bruku.
Westchnął, gdy zaklęcie przebrzmiało w powietrzu między nimi. I zmierzył mężczyznę obojętnym spojrzeniem.
– Strasznie dużo mówisz – uśmiechnął się kwaśno i splunął siarczyście pod nogi oficera.
Słowa mężczyzny, pomimo strachu i gdzieś w głębi serca czającej się paniki. Nie wywołały w Arthurze skruchy, wręcz przeciwnie podziałały, jak płachta na byka. Gość był pewien, że miał jajo przy sobie, skąd jednak pewność, że to ono, a nie chociażby kamień szlachetny sporych rozmiarów? Wiedział, iż oficerowie kruczej mają swoje sposoby na pozyskiwanie informacji, a dodatkowo jaja były na liście priorytetów, to jednak zmusiło przemytnika do zastanowienia się. Być może dostrzegł, jak chowa jajo w busoli? Jego kształt, bądź barwa mogły przyciągnąć wzrok. Nie miał wówczas czasu, aby wykorzystać zwinne palce i spryt, który wyćwiczył w grach karcianych, głównie oszukując. Tutaj liczyły się sekundy, a jak widać i tak zawiódł.
Groźba? Tu go zaskoczył, wiedział o dupkach zasilających szeregi Kruczej Straży, ale że tak perfidnie? Gdyby nie był skrępowany, nauczyłby go kultury i uprzejmości. Skoro matka o tym zapomniała. Starał się nie drgnąć, lecz wiedział, że to nieuniknione i zdradzi się. Jego słowa już i tak go podburzyły, jednakże wspomnienie o Lumi w takim kontekście obudziło w nim dzikie pragnienie mordobicia. Wychowywany przez kobietę nauczył się otaczać przedstawicielki płci pięknej szacunkiem i nigdy przez myśl mu nie przeszło skrzywdzenie jakiejkolwiek. Nie wiedział, czy dobrze rozumie słowa mężczyzny, czy to już gniew miesza mu słowa w głowie i podburza, wyszukując ukryte niebezpieczeństwa za cierpkim uśmiechem.
Przewrócił oczami, kiedy busola, jego ukochany przedmiot został pochwycony w szpony wąsacza. Jawna drwina w głosie sprawiała, że miał ochotę roztrzaskać mu tę paskudną facjatę na bruku.
Westchnął, gdy zaklęcie przebrzmiało w powietrzu między nimi. I zmierzył mężczyznę obojętnym spojrzeniem.
– Strasznie dużo mówisz – uśmiechnął się kwaśno i splunął siarczyście pod nogi oficera.
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Oficerowie Kruczej Straży, którzy ruszyli w ślad za wami w dół krętej, szemranej uliczki Przesmyku Lokiego najwyraźniej przeliczyli się, sądząc, że młodzi, spragnieni zysku handlarze, wymieniający się towarami na rogu jednej z przecznic, zamiast skryć się pod bezpieczną osłoną któregoś z budynków, będą celem łatwym i niewymagającym, celem, który będą mogli, jak trofeum, zaprowadzić na komisariat, szczycąc się własnym, niefrasobliwym powodzeniem zawodowym. Gdy Lumikki przemknęła zwinnie wąskim, ciemnym korytarzem pomiędzy tamującym ulicę kopcem gruzu, młodszy inspektor musiał jednak zdać sobie sprawę, że powierzone mu zadanie nie będzie tak przystępne i nieuciążliwe, jak początkowo się spodziewał – kobieta była szybka i zaledwie w kilku krokach przebiegła na drugą stronę blokady, ruszając brukowaną ulicą ku samemu sercu dzielnicy.
– Stój! – zagroził, oddychając ciężko po męczącym przeciskaniu się przez wąski, wypełniony kurzem korytarz uciążliwej architektury, wydobywając z głębi krtani ten okrzyk raczej odruchowo, niźli w nadziei, że uciekinierka faktycznie zatrzyma się w miejscu, skinie głową i dobrowolnie włoży obie dłonie w chłodne okowy kajdan. Nie czekając, ruszył raptem za Lumikki, a jego ciężkie, podbite zelówkami buty uderzały rytmicznie o nierówny chodnik ulicy – na skrzyżowaniu bocznej drogi, wydało mu się, że kobieta się zaśmiała, co podjudziło tylko uprzednią frustrację, nakazując wytężyć zmysły i przyspieszyć kroku; dobrze wiedział, że nie mógł dziś zawieść swojego przełożonego.
Podczas gdy gwałtowność pościgu tchnęła życie w brudną, ciemną uliczkę Przesmyku, miejsce, w którym starszy inspektor pochwycił pechowo ugodzonego zaklęciem Arthura, zdawało się być nagle opatulone zaskakującą ciszą, wymowną, opanowaną aurą triumfu, jaka biła od oficera, niby złoty nimb nad głową jednego ze świętych. Mortensen, choć postawiony na przegranej pozycji, okazał się zuchwały i nieskory do składania zeznań, górujący nad nim stróż prawa nie omieszkał jednak nie zauważyć odruchowego drgnięcia, które szarpnęło ciałem w ledwo widocznym spazmie na rzuconą wcześniej groźbę – zadowolony, zmrużył nieznacznie oczy, zaciskając usta w wąską, surową linię.
– Radzę ci nie kozaczyć, im szybciej zdasz sobie sprawę, że jesteś na przegranej pozycji, tym lepiej, w innym wypadku nie zawaham się wsadzić cię tam, gdzie kończą w Midgardzie wszyscy kryminaliści. – odparł ponurym, znużonym głosem, wciąż zaciskając palce na pochwyconym kompasie. Dopiero gdy lepka kropla plwociny wylądowała pod jego nogami, twarz oficera wykrzywiła się w paroksyzmie gniewnej irytacji, a on sam chwycił mocniej za ramię Arthura, taksując go złowrogim, morderczym spojrzeniem – jego cienkie, blade usta uchyliły się, najwyraźniej gotowe lżyć schwytanemu siarczystym przekleństwem, inspektor zaraz opanował się jednak, ściągając tylko brwi i przenosząc ostrze spojrzenia bezpośrednio na lico młodszego mężczyzny. – W porządku, możesz gadać na komisariacie, zapewniam cię, że nie będzie tam czasu ani miejsca na plucie jadem.
Kontynuując ucieczkę przed oficerem Kruczej Straży, Lumikki rzuca kością k6. Arthur może wykonać tymczasem rzut kością k100 – próg powodzenia wynosi 65 (włącznie z punktami statystyk w charyzmie).
K6:
1, 2 – biegnąc po nierównej, brukowanej drodze potykasz się o jeden z wystających, betonowych kamieni, którego nie udało ci się dostrzec w półmroku Przesmyku, w wyniku czego przewracasz się na chodnik
3, 4 – w cieniu bocznej przecznicy dostrzegasz znajomą sylwetkę Ebbe, który posyła ku tobie niepewne spojrzenie, nim dążysz jednak zareagować, mężczyzna rzuca ku tobie zaklęcie sjónlauss, po czym niezauważony znika za drzwiami jednego z szemranych lokali
5, 6 – w wąskim, ciemnym zaułku po swojej prawej stronie dostrzegasz człowieka, którego plecy znikają za obdartą zielenią uchylonych drzwi do jednego ze sklepów – kto wie, być może nieznajomy wyciągnie ku tobie pomocną dłoń i wpuści cię do środka?
– Stój! – zagroził, oddychając ciężko po męczącym przeciskaniu się przez wąski, wypełniony kurzem korytarz uciążliwej architektury, wydobywając z głębi krtani ten okrzyk raczej odruchowo, niźli w nadziei, że uciekinierka faktycznie zatrzyma się w miejscu, skinie głową i dobrowolnie włoży obie dłonie w chłodne okowy kajdan. Nie czekając, ruszył raptem za Lumikki, a jego ciężkie, podbite zelówkami buty uderzały rytmicznie o nierówny chodnik ulicy – na skrzyżowaniu bocznej drogi, wydało mu się, że kobieta się zaśmiała, co podjudziło tylko uprzednią frustrację, nakazując wytężyć zmysły i przyspieszyć kroku; dobrze wiedział, że nie mógł dziś zawieść swojego przełożonego.
Podczas gdy gwałtowność pościgu tchnęła życie w brudną, ciemną uliczkę Przesmyku, miejsce, w którym starszy inspektor pochwycił pechowo ugodzonego zaklęciem Arthura, zdawało się być nagle opatulone zaskakującą ciszą, wymowną, opanowaną aurą triumfu, jaka biła od oficera, niby złoty nimb nad głową jednego ze świętych. Mortensen, choć postawiony na przegranej pozycji, okazał się zuchwały i nieskory do składania zeznań, górujący nad nim stróż prawa nie omieszkał jednak nie zauważyć odruchowego drgnięcia, które szarpnęło ciałem w ledwo widocznym spazmie na rzuconą wcześniej groźbę – zadowolony, zmrużył nieznacznie oczy, zaciskając usta w wąską, surową linię.
– Radzę ci nie kozaczyć, im szybciej zdasz sobie sprawę, że jesteś na przegranej pozycji, tym lepiej, w innym wypadku nie zawaham się wsadzić cię tam, gdzie kończą w Midgardzie wszyscy kryminaliści. – odparł ponurym, znużonym głosem, wciąż zaciskając palce na pochwyconym kompasie. Dopiero gdy lepka kropla plwociny wylądowała pod jego nogami, twarz oficera wykrzywiła się w paroksyzmie gniewnej irytacji, a on sam chwycił mocniej za ramię Arthura, taksując go złowrogim, morderczym spojrzeniem – jego cienkie, blade usta uchyliły się, najwyraźniej gotowe lżyć schwytanemu siarczystym przekleństwem, inspektor zaraz opanował się jednak, ściągając tylko brwi i przenosząc ostrze spojrzenia bezpośrednio na lico młodszego mężczyzny. – W porządku, możesz gadać na komisariacie, zapewniam cię, że nie będzie tam czasu ani miejsca na plucie jadem.
Kontynuując ucieczkę przed oficerem Kruczej Straży, Lumikki rzuca kością k6. Arthur może wykonać tymczasem rzut kością k100 – próg powodzenia wynosi 65 (włącznie z punktami statystyk w charyzmie).
K6:
1, 2 – biegnąc po nierównej, brukowanej drodze potykasz się o jeden z wystających, betonowych kamieni, którego nie udało ci się dostrzec w półmroku Przesmyku, w wyniku czego przewracasz się na chodnik
3, 4 – w cieniu bocznej przecznicy dostrzegasz znajomą sylwetkę Ebbe, który posyła ku tobie niepewne spojrzenie, nim dążysz jednak zareagować, mężczyzna rzuca ku tobie zaklęcie sjónlauss, po czym niezauważony znika za drzwiami jednego z szemranych lokali
5, 6 – w wąskim, ciemnym zaułku po swojej prawej stronie dostrzegasz człowieka, którego plecy znikają za obdartą zielenią uchylonych drzwi do jednego ze sklepów – kto wie, być może nieznajomy wyciągnie ku tobie pomocną dłoń i wpuści cię do środka?
Bezimienny
Wydostanie się z ciasnego przejścia przyniosło ogromną ulgę, chociaż wciąż nie była pewna swego triumfu. W każdej chwili oficer mógł ją dorwać i nawet początkowe szczęście okazałoby się zupełnie nic nie warte w obliczu nieprzejednanego prawa. Sądziła jednak, że teraz będzie miała więcej opcji na zmylenie tropu – ciasny zaułek wskazywał tylko jedną drogę i wystawiał ją na kolejne ewentualnie wymierzone zaklęcia. Te jednak nie nastąpiły, a jedyne, co słyszała, to okrzyki próbującego nieudolnie wpłynąć na jej decyzję mężczyzny. Sam musiał powątpiewać w to, że da się przekonać do zatrzymania i dobrowolnego poddania. Nie mógł wiedzieć, że dziewczyna za wszelką cenę będzie broniła swej tożsamości, chcąc pozostać zwykłą złodziejką, w najlepszym przypadku przemytniczką nie mającą nic wspólnego z klanami. W duchu obiecywała sobie, że nigdy nie popełni podobnego błędu i nie połasi się na taki skok adrenaliny. Wyrzuty sumienia powoli zaczynały ją oplatać – sytuacja zmieniała się z sekundy na sekundę. Przed chwilą zupełnie niewzruszona, obecnie dławiła się poczuciem winy. Z dwojga złego, przepuszczanie rodowego majątku w kasynie było o wiele bezpieczniejsze i groziło w miarę zwyczajnym skandalem, nie zaś aferą mogącą zagrozić funkcjonowaniu jej galerii, niż uznanie za złodzieja dorobku naukowego innych badaczy.
– O bogowie, za co, za co… – wymamrotała pod nosem, tracąc dech w piersiach. Dodawanie sobie otuchy gadaniną nie było najlepszym rozwiązaniem, więc zamilkła na powrót i postanowiła dokładniej zbadać okolicę, wypatrując kryjówki. Choć szło jej tak dobrze, powoli powątpiewała w swe zdolności, gdyż siły opuszczały ją stopniowo. Czuła, że nie wyjdzie cało i godziła się z myślą, że będzie musiała poświęcić kolejne dni pobytu w celi na układanie wiarygodnej przemowy by obłaskawić dziadka i ojca. Poczuła, że oczy szklą się jej niebezpiecznie, jednak zdołała jeszcze dostrzec coś niezwykle interesującego, nim zaszły łzawą mgłą.
Plecy zupełnie obcego mężczyzny przykuły jej uwagę, a drzwi, które za sobą zamykał, stanowiły ogromną pokusę. Skręciła gwałtownie w prawo, resztkami sił schwytała za klamkę, zadzierając boleśnie paznokciami o strukturę zielonych drzwi. Chciała, by nikt w sklepie nie zadawał jej zbędnych pytań. Szarpiąc jeszcze raz, próbowała wcisnąć się do pomieszczenia, przybierając na twarzy zupełnie niewinny uśmiech. Pozostawało udawać zwykłego klienta robiącego zakupy o nietypowej porze.
Czy wybawienie było w tym miejscu?
– O bogowie, za co, za co… – wymamrotała pod nosem, tracąc dech w piersiach. Dodawanie sobie otuchy gadaniną nie było najlepszym rozwiązaniem, więc zamilkła na powrót i postanowiła dokładniej zbadać okolicę, wypatrując kryjówki. Choć szło jej tak dobrze, powoli powątpiewała w swe zdolności, gdyż siły opuszczały ją stopniowo. Czuła, że nie wyjdzie cało i godziła się z myślą, że będzie musiała poświęcić kolejne dni pobytu w celi na układanie wiarygodnej przemowy by obłaskawić dziadka i ojca. Poczuła, że oczy szklą się jej niebezpiecznie, jednak zdołała jeszcze dostrzec coś niezwykle interesującego, nim zaszły łzawą mgłą.
Plecy zupełnie obcego mężczyzny przykuły jej uwagę, a drzwi, które za sobą zamykał, stanowiły ogromną pokusę. Skręciła gwałtownie w prawo, resztkami sił schwytała za klamkę, zadzierając boleśnie paznokciami o strukturę zielonych drzwi. Chciała, by nikt w sklepie nie zadawał jej zbędnych pytań. Szarpiąc jeszcze raz, próbowała wcisnąć się do pomieszczenia, przybierając na twarzy zupełnie niewinny uśmiech. Pozostawało udawać zwykłego klienta robiącego zakupy o nietypowej porze.
Czy wybawienie było w tym miejscu?
Mistrz Gry
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k6' : 6
'k6' : 6
Arthur Mortensen
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Dostrzegał jego uśmiech, jakby pochwycił właśnie najbardziej ściganego przestępcę w magicznej Skandynawii – żałosne. Złapanie człowieka podczas spaceru i nielegalnej drobnej wymiany urastało widać w oczach tego oficera do miana triumfu. Nic zatem dziwnego, że w Midgardzie giną ludzie, a służby nie mają pojęcia, co się dzieje, gdy tacy jak on zadowalają się takimi płotkami, jak on. Liczył, że Lumi ucieknie i pomoże mu, ale nawet jeśli trzymałaby się z daleka, to również zrozumiałby i nie winiłby jej, to on dał dziewczynie wolną rękę i sam był sobie winien, że dopuścił do takiej, a nie innej sytuacji, miast skrupulatnie zaplanować wymianę i obmyślić plan awaryjny, to pozwolił się wpakować w to bagno jak jakiś żółtodziób, a mina zadowolonego z siebie oficera dodatkowo go irytowała.
– Kozaczyć? Hmm… zabawny jesteś i te twoje groźby. Robicie to specjalnie, czy Krucza wystawia największych matołów, aby patrolowali ulice? – Uśmiechnął się, zjadliwie widząc zmianę na twarzy mężczyzny. Jego prowokacja, jakże banalna i prosta zdała rację bytu i sprowadziła gniewne chmury na jego oblicze. Czekał cierpliwie na wybuch, cokolwiek, chociażby ulotną chwilę dekoncentracji, gdy będzie chciał zrewanżować się na nim. Byłaby to sposobnością do próby ucieczki, jakże optymistycznej, ale jednak próba ta mogłaby się udać, gdyby nie nagłe opanowanie. Pokręcił głową z niedowierzaniem i czającym się w oczach lekkim podziwem, że taki prosty chłopina potrafił zapanować nad gniewem.
– Ech, jakie plucie jadem? To tylko wyraz wątpliwego szacunku do ludzi, którzy miast skupić się na prawdziwych bolączkach miasta i jego mieszkańców ścigają zakochaną parę po zaułkach – spojrzał na niego hardo i bez cienia zawahania. Trochę podkoloryzował prawdę, ale Lumi go nie słyszała, oby… Bo nie chciał się przed nią tłumaczyć, dlaczego tak, a nie inaczej powiedział. Westchnął zrezygnowany, bo zapowiadała się długa noc. – Jak sobie chcesz, ty tu rozdajesz karty. – Można uznać, że Mortensen spokorniał, ale w gruncie rzeczy był zrezygnowany. Prawdopodobnie straci kompas, a wraz z nim jajo i bogowie tylko wiedzą, o co oskarży go ten dryblas? Nie, żeby mu się wybitnie, gdzieś spieszyło, ale cztery ściany celi, łóżko i trzy posiłki dziennie, w tym jeden przynajmniej ciepły, budziły w nim raczej pozytywne odczucia. Jasne po tygodniu miałby dość i chciałby wyjść na wolność, ale dawno nie jadał regularnie i przynajmniej mógłby się wyspać, a to zawsze jakiś plus.
– Kozaczyć? Hmm… zabawny jesteś i te twoje groźby. Robicie to specjalnie, czy Krucza wystawia największych matołów, aby patrolowali ulice? – Uśmiechnął się, zjadliwie widząc zmianę na twarzy mężczyzny. Jego prowokacja, jakże banalna i prosta zdała rację bytu i sprowadziła gniewne chmury na jego oblicze. Czekał cierpliwie na wybuch, cokolwiek, chociażby ulotną chwilę dekoncentracji, gdy będzie chciał zrewanżować się na nim. Byłaby to sposobnością do próby ucieczki, jakże optymistycznej, ale jednak próba ta mogłaby się udać, gdyby nie nagłe opanowanie. Pokręcił głową z niedowierzaniem i czającym się w oczach lekkim podziwem, że taki prosty chłopina potrafił zapanować nad gniewem.
– Ech, jakie plucie jadem? To tylko wyraz wątpliwego szacunku do ludzi, którzy miast skupić się na prawdziwych bolączkach miasta i jego mieszkańców ścigają zakochaną parę po zaułkach – spojrzał na niego hardo i bez cienia zawahania. Trochę podkoloryzował prawdę, ale Lumi go nie słyszała, oby… Bo nie chciał się przed nią tłumaczyć, dlaczego tak, a nie inaczej powiedział. Westchnął zrezygnowany, bo zapowiadała się długa noc. – Jak sobie chcesz, ty tu rozdajesz karty. – Można uznać, że Mortensen spokorniał, ale w gruncie rzeczy był zrezygnowany. Prawdopodobnie straci kompas, a wraz z nim jajo i bogowie tylko wiedzą, o co oskarży go ten dryblas? Nie, żeby mu się wybitnie, gdzieś spieszyło, ale cztery ściany celi, łóżko i trzy posiłki dziennie, w tym jeden przynajmniej ciepły, budziły w nim raczej pozytywne odczucia. Jasne po tygodniu miałby dość i chciałby wyjść na wolność, ale dawno nie jadał regularnie i przynajmniej mógłby się wyspać, a to zawsze jakiś plus.
Mistrz Gry
The member 'Arthur Mortensen' has done the following action : kości
'k100' : 17
'k100' : 17
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Strudzony właściciel pobocznego sklepu musiał zauważyć neurotyczny pośpiech biegnącej za nim kobiety, niespodziewanie jego ruchy nabrały bowiem rozgorączkowania, a on sam trzasnął drzwiami tak mocno, że wokół rozległ się huk ich mosiężnej konstrukcji – a może to tylko napełniona grozą atmosfera Przesmysku sprawiła, że w porównaniu do panującej wokół ciszy, gest ten wydał się równie gwałtowny i nieprzyjazny? Niezależnie od tego, co podstarzały właściciel przybytku sądził w danej chwili o Lumikki, kiedy ta nareszcie chwyciła za klamkę, popychając drzwi do przodu i stając twarzą w twarz z jego pokrytym bliznami licem, musiał dostrzec w jej spojrzeniu, że coś, w istocie, było nie w porządku. Ściągnął swe ciemne, krzaczaste brwi i wykrzywił usta w paroksyzmie grubiańskiego grymasu, mimo że za gęstymi wąsami jego cienkie wargi były prawie niewidoczne.
– Zamknięte. – mruknął, wskazując lakonicznym ruchem głowy na wiszący nad drzwiami znak, który tlił się bladą, czerwoną poświatą. – Jak panienka czegoś potrzebuje, proszę przyjść jutro rano. – odparł głosem pozornie wyrozumiałym, jego surowe spojrzenie zsunęło się jednak od czubka głowy nieznajomej aż po jej zabrudzone pyłem buty, po czym, bez słowa wyjaśnienia, głuchy na potencjalne prośby ze strony kobiety, mężczyzna zamknął jej drzwi przed nosem, przekręcając żelazny zamek, który przeciął milczenie głuchym szczękiem jego zardzewiałej konstrukcji. Pracując w Przesmyku, musiał wiedzieć, jak wystrzegać się problemów – i tym razem bardzo się zresztą nie pomylił, na końcu zaułka, w przyćmionym świetle latarni stanął bowiem oficer Kruczej Straży, mierzący Lumikki triumfalnym, nieco drwiącym spojrzeniem. Dalsza ucieczka, jakkolwiek pożądana, okazała się niemożliwa.
Podczas gdy nadgarstki Oldenburg trafiły nareszcie w chłodne objęcia kajdan, starszy inspektor, skazany na nużące oczekiwanie w niewesołym, pogardliwym towarzystwie Mortensena, ściągnął złowrogo brwi, po raz kolejny zaciskając wąskie usta w płaską linię i kręcąc powoli głową, wyraźnie znużony bądź zażenowany dziecinnym zachowaniem Arthura.
– Prawdziwe bólączki miasta – powtórzył kąśliwie, jak gdyby westchnieniem. – wciąż pozostają naszym największym priorytetem, lecz nie znaczy to, że będziemy pozwalać podobnym rzezimieszkom na bezkarne bieganie po Przesmyku i przywłaszczanie sobie rzeczy, które do nich nie należą. – odpowiedział surowo, po czym uniósł nieznacznie głowę na widok powracającego w towarzystwie młodszej kobiety współpracownika. – No i proszę, zakochana para zamiast we własne objęcia, wpadła w surowe ramiona prawa. – skomentował cynicznie, śmiejąc się gorzko, gdy Lumikki była już na tyle blisko, by go usłyszeć. – Pana słowa, nie moje. – burknął ku Arthurowi, wyraźnie z siebie zadowolony, po czym przeniósł wzrok na ciemnowłosą kobietę. – Co za zaszczyt, spotkać panią Oldenburg w tak obskurnym miejscu. Chciałbym żywić nadzieję, że trafiła tu pani przypadkiem, a nie szlajała się po Przesmyku ze złoczyńcą z własnej woli. – parsknął pod nosem, rozpoznając w jej rysach znajomą twarz. – Zobaczymy, co będziecie mieli do powiedzenia w tej kwestii na komisariacie.
W skutek nieudanej sprzedaży oraz interwencji oficerów Kruczej Straży, Arthur i Lumikki trafiają do aresztu do czasu wyjaśnienia sprawy i odebrania ormiego jaja (po odzyskaniu którego, Arthur odzyskuje z powrotem swój magiczny kompas) – o sytuacji należy obowiązkowo wspomnieć na kolejnej fabule. Przy zaistnieniu lokalnych przestępstw, Krucza Straż będzie w przyszłości o wiele bardziej interesowała się postaciami. Interwencja skutkuje otrzymaniem +5 punktów do rozpoznawalności, z których należy rozliczyć się w odpowiednim temacie.
wszyscy z tematu
– Zamknięte. – mruknął, wskazując lakonicznym ruchem głowy na wiszący nad drzwiami znak, który tlił się bladą, czerwoną poświatą. – Jak panienka czegoś potrzebuje, proszę przyjść jutro rano. – odparł głosem pozornie wyrozumiałym, jego surowe spojrzenie zsunęło się jednak od czubka głowy nieznajomej aż po jej zabrudzone pyłem buty, po czym, bez słowa wyjaśnienia, głuchy na potencjalne prośby ze strony kobiety, mężczyzna zamknął jej drzwi przed nosem, przekręcając żelazny zamek, który przeciął milczenie głuchym szczękiem jego zardzewiałej konstrukcji. Pracując w Przesmyku, musiał wiedzieć, jak wystrzegać się problemów – i tym razem bardzo się zresztą nie pomylił, na końcu zaułka, w przyćmionym świetle latarni stanął bowiem oficer Kruczej Straży, mierzący Lumikki triumfalnym, nieco drwiącym spojrzeniem. Dalsza ucieczka, jakkolwiek pożądana, okazała się niemożliwa.
Podczas gdy nadgarstki Oldenburg trafiły nareszcie w chłodne objęcia kajdan, starszy inspektor, skazany na nużące oczekiwanie w niewesołym, pogardliwym towarzystwie Mortensena, ściągnął złowrogo brwi, po raz kolejny zaciskając wąskie usta w płaską linię i kręcąc powoli głową, wyraźnie znużony bądź zażenowany dziecinnym zachowaniem Arthura.
– Prawdziwe bólączki miasta – powtórzył kąśliwie, jak gdyby westchnieniem. – wciąż pozostają naszym największym priorytetem, lecz nie znaczy to, że będziemy pozwalać podobnym rzezimieszkom na bezkarne bieganie po Przesmyku i przywłaszczanie sobie rzeczy, które do nich nie należą. – odpowiedział surowo, po czym uniósł nieznacznie głowę na widok powracającego w towarzystwie młodszej kobiety współpracownika. – No i proszę, zakochana para zamiast we własne objęcia, wpadła w surowe ramiona prawa. – skomentował cynicznie, śmiejąc się gorzko, gdy Lumikki była już na tyle blisko, by go usłyszeć. – Pana słowa, nie moje. – burknął ku Arthurowi, wyraźnie z siebie zadowolony, po czym przeniósł wzrok na ciemnowłosą kobietę. – Co za zaszczyt, spotkać panią Oldenburg w tak obskurnym miejscu. Chciałbym żywić nadzieję, że trafiła tu pani przypadkiem, a nie szlajała się po Przesmyku ze złoczyńcą z własnej woli. – parsknął pod nosem, rozpoznając w jej rysach znajomą twarz. – Zobaczymy, co będziecie mieli do powiedzenia w tej kwestii na komisariacie.
W skutek nieudanej sprzedaży oraz interwencji oficerów Kruczej Straży, Arthur i Lumikki trafiają do aresztu do czasu wyjaśnienia sprawy i odebrania ormiego jaja (po odzyskaniu którego, Arthur odzyskuje z powrotem swój magiczny kompas) – o sytuacji należy obowiązkowo wspomnieć na kolejnej fabule. Przy zaistnieniu lokalnych przestępstw, Krucza Straż będzie w przyszłości o wiele bardziej interesowała się postaciami. Interwencja skutkuje otrzymaniem +5 punktów do rozpoznawalności, z których należy rozliczyć się w odpowiednim temacie.
wszyscy z tematu