:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
09.12.2000 – Bakklandet, Trondheim – E. Halvorsen & Bezimienny: V. Varvik
2 posters
Bezimienny
09.12.2000
Słoneczna tarcza zniknęła za horyzontem, lecz Trondheim nie pogrążyło się w mroku; nie całkowicie. Sztuczny blask ulicznych latarni - choć żałośnie nędzny w porównaniu ze światłem dnia - rozpraszał ciemność przed nimi i nienaturalnie wydłużał ich cienie, gdy Viktor prowadził swego towarzysza brukowanymi chodnikami Bakklandet. Uważaj, jest ślisko, mówił, lecz nie zdobył się na odwagę, by zaproponować Einarowi swe ramię jako podparcie. Nie mógł wyzbyć się przeczucia, że pozwolił sobie na zbyt wielką śmiałość poprzez złożenie pocałunku na jego bladym licu, a przed oczami zaś raz po raz pojawiał się obraz krzykliwego nagłówka z Ratatoskra, liter zlewających się w zarzut, karę za brak ostrożności. Postanowił zatem dłużej nie przekraczać granic, jednakże było to zadaniem niezwykle trudnym, zważywszy na fakt, iż Halvorsen był w stanie rzucić go na kolana jednym spojrzeniem.
— Tutaj— potwierdził skinieniem głowy — Ostrzegam, że nie jest to... cóż daleko mu do twojego domu — rzucił pobladły, podczas gdy rozedrgane dłonie usilnie próbowały trafić kluczem w zamek. Stojąc przed domem z granatowej okładziny - jedynym, spośród ciągnącego się wzdłuż ulicy szeregu, w którym nie paliło się światło - poczuł się, jakby coś zimnego i oślizgłego przebiegło mu wzdłuż kręgosłupa, jak macki strachu oplatają ciało Viktora, a głos z tyłu głowy szepce, że to nie jest najlepszy pomysł, że powinien wycofać się natychmiast, jeżeli nie chce zrazić do siebie artysty. On jednak nie posłuchał i w końcu udało mu się otworzyć drzwi. Wewnątrz, pomimo mroku, uderzyła ich fala ciepła połączona z zapachem cynamonu. — Jesteśmy sami, Ingrid co najmniej do wtorku ma być w Oslo — poinformował Einara, pomagając mu zdjąć płaszcz, który natychmiast znalazł się na jedynym wolnym wieszaku w przedpokoju; resztę zajmowało kobiece odzienie wierzchnie. Przez moment Viktor walczył ze sobą, aby niby przypadkiem nie dotknąć jego ramion, by poczuć ciepło skóry przebijające się przez koszulę, by objąć go od tyłu i ułożyć podbródek na jego ramieniu. Wiedział jednak, że nie może, że nie ma prawa naruszać w ten sposób kruchej sympatii swojego gościa; odsunął się więc, wprowadzając go wąskim korytarzem do salonu, w którym jedyne źródło światła stanowił tlący się - najprawdopodobniej podtrzymywany zaklęciami - żar w żeliwnym wolnostojącym kominku. Pomieszczenie urządzone zostało urządzone z wykorzystaniem mebli nie będących już w użyciu, żeby nie powiedzieć "archaicznych", połączonych z kiczowatymi dekoracjami; centralny punkt stanowiła beżowa pikowana kanapa z narzuconą nań szmaragdową narzutą oraz kilkoma zupełnie niepasującymi do siebie poduszkami oraz dwa pstrokate fotele, zupełnie niepasujące do całej reszty mebli, podobnie jak dębowy stolik kawowy z zarzuconą nań ręcznie robioną na drutach serwetką. Ściany zostały przyozdobione tapetą w jasne kwieciste motywy oraz niezliczoną ilością rodzinnych fotografii, rozwieszonych w ramkach o różnym odcieniu oraz rozmiarze, na różnych wysokościach, jakby ktoś wbijał gwoździe na oślep. Ekstrawaganckości salonu dopełniała Gwiaździsta noc van Gogha zawieszona pomiędzy zdjęciami. Za ich plecami, tuż obok drzwi prowadzących do sypialni Ingrid, znajdował się regał wypełniony po brzegi książkami; pozycji było tak wiele, że część z nich została upchnięta w pozycji poziomej na tych, które ktoś chaotycznie próbował poustawiać, a obok niego kredens z przeszklonymi drzwiczkami, w którym znajdowała się zastawa; to właśnie do tego ostatniego podszedł Viktor i wyjął dwa kieliszki o grubym szkle z kwiatowymi motywami.
— Masz ochotę na czerwone wino, czy wiśniową nalewkę? — ostatnim razem, kiedy proponował komuś herbatę, wieczór nie zakończył się szczęśliwie i wymusił na studencie zakup nowego czajnika.
Einar Halvorsen
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Szorstka i przykra obcość otarła powłoki myśli ściśniętych w gniewnej, przykurczonej frustracji jak głazy zamarłych pięści; materiał płaszcza osuwał się bez pośpiechu ze szczytów ramion, pozorne kłamstwo swobody osiadło tchnieniem patyny na ciężkich płatach rozterek. Odczucie, w rzeczywistości ostało się w każdym kroku, każdym oddechu wypełniającym przestrzenie spragnionych płuc, surowe, nieprzerwanie drażniące. Nie powinien, przychodzić i nadużywać pokładów gościnności, czerpać zachłannie ze źródła cudzej sympatii, szarpać za dostatecznie napiętą do granic strunę. Nie powinien; jak wiele żałosnych razy skandował bezużyteczny szereg splecionych słów, atrapę głosu sumienia, stwierdzenie wyrzucane bez skrytej głębi emocji które nie przezierało przenigdy na grymas zwykłego świata? Nie powinien; doświadczał zdecydowanie zbyt rzadko gorzkich rozterek, ostatnich drgawek rozsądku przed ostatecznym stuporem wzgardzonych reguł. Przechodził przez podobne ekscesy - zazwyczaj - bez żadnych, uporczywych rozważań, bez upomnienia i bez skowytu poczucia doszczętnej winy, nawet, kiedy istotnie był winny, brudny; skrzywiony silną tendencją rozsianą w krwi jego przodków jak grube łodygi chwastów, wplecioną wiązką korzeni w podatny zmarszczony umysł. Nie powinien; krzywizny różańca kręgów były jednak zbyt giętkie, zbyt obojętne, podatne na krótką i samolubną nagłą słodycz pokusy.
Zatrzymał się przy regale, ospały strumień spojrzenia obmywał książki stłoczone na piętrach półek. Przesuwał wzrok wzdłuż tytułów szukając wśród nich znajomych i całkowicie nieznanych, budzących pierwszą ciekawość. Stał, zastygając jak posąg uwieczniony w artystycznym zamyśle zastanowienia, w kontemplacji, zgęstniałej jak biała, poranna mgła; dopytał, równocześnie, sam siebie czy będzie stosownym sięgnąć po jeden tytuł, wysunąć spośród szeregu i przewertować w impulsie pobieżnie zawartość stronic. Pytanie, wypowiedziane przez towarzysza rozcięło jednak wcześniejsze, zawiązane skupienie, sprawiło że uwaga przesunęła się razem z nieoczywistą zielenią kręgów tęczówek. Powstrzymał się od westchnienia, nieprzyjemnego, zatrzymanego i więdnącego w gardle.
- Wypijmy lepiej herbatę - oświadczył wkrótce z nieznaną, niemal ojcowską troską; grzaniec, który wypili powinien był im wystarczyć. Zaznaczał, w swoich słowach poniekąd że widział o wiele więcej, spostrzegał różne szczegóły nie wyciskając ich na głos. Zauważał, niechybnie podczas ich spotkań jak reaguje na nieco większą wręczoną mu porcję trunku. Wychwycił o wiele więcej, po raz pierwszy, pośrednio i powściągliwie przyznając jak nieustannie udawał zobojętnienie na rozmieszczone detale, na krótkie, niepozorne stwierdzenia, na drgnięcia w konstelacji mimiki i niewinności gestów.
- Alkohol ma na ciebie zły wpływ - odważył się również wspomnieć; czy wyłącznie alkohol? czy przede wszystkim alkohol? Kilka podyktowanych instynktem, impulsywnością kroków sprawiło że znalazł się obok, zupełnie jakby chciał rozpaczliwie ukoić pouczający ton, atmosferę przemieniającą się niczym szkiełka w podstępnym kalejdoskopie. Nie widział nigdy nic złego, żadnego upokorzenia w pewnym rodzaju słabości wiążącej się z sugestiami oraz działaniem trunków, nie wnikał też w jej podłoże, wiedząc oprócz tego ponadto, że zmierza w innym kierunku, w inną stronę przekazu, z początku, niespodziewanie ścieśniając dzielący ich dotąd dystans. Dłoń, pod pozorem, pretekstem załagodzenia musnęła ręce Viktora, podtrzymujące kieliszki; odczuwał, pierwszy raz w pełni ich rzeczywistą fakturę, rysującą się pod własnymi krańcami miękkich opuszek palców.
- Ja mam na ciebie zły wpływ - nie przerwał mantry dotyku, przechodząc ostatecznie do sedna, do sprzecznej, wrzącej esencji, do czego w obrębie spotkań nie umiał się nigdy przyznać. Przełamał dawne zasady, ukruszył jak wysuszoną i obumarłą gałąź, świadomy, że niszczy całą, zbudowaną konstrukcję, całość której wytrwale oraz skrzętnie przestrzegał, że depcze dawne granice i pozostaje zbyt długo, zbyt oczywiście, zbyt jednoznacznie przy nim.
Nie wiedział o nim wszystkiego.
Zatrzymał się przy regale, ospały strumień spojrzenia obmywał książki stłoczone na piętrach półek. Przesuwał wzrok wzdłuż tytułów szukając wśród nich znajomych i całkowicie nieznanych, budzących pierwszą ciekawość. Stał, zastygając jak posąg uwieczniony w artystycznym zamyśle zastanowienia, w kontemplacji, zgęstniałej jak biała, poranna mgła; dopytał, równocześnie, sam siebie czy będzie stosownym sięgnąć po jeden tytuł, wysunąć spośród szeregu i przewertować w impulsie pobieżnie zawartość stronic. Pytanie, wypowiedziane przez towarzysza rozcięło jednak wcześniejsze, zawiązane skupienie, sprawiło że uwaga przesunęła się razem z nieoczywistą zielenią kręgów tęczówek. Powstrzymał się od westchnienia, nieprzyjemnego, zatrzymanego i więdnącego w gardle.
- Wypijmy lepiej herbatę - oświadczył wkrótce z nieznaną, niemal ojcowską troską; grzaniec, który wypili powinien był im wystarczyć. Zaznaczał, w swoich słowach poniekąd że widział o wiele więcej, spostrzegał różne szczegóły nie wyciskając ich na głos. Zauważał, niechybnie podczas ich spotkań jak reaguje na nieco większą wręczoną mu porcję trunku. Wychwycił o wiele więcej, po raz pierwszy, pośrednio i powściągliwie przyznając jak nieustannie udawał zobojętnienie na rozmieszczone detale, na krótkie, niepozorne stwierdzenia, na drgnięcia w konstelacji mimiki i niewinności gestów.
- Alkohol ma na ciebie zły wpływ - odważył się również wspomnieć; czy wyłącznie alkohol? czy przede wszystkim alkohol? Kilka podyktowanych instynktem, impulsywnością kroków sprawiło że znalazł się obok, zupełnie jakby chciał rozpaczliwie ukoić pouczający ton, atmosferę przemieniającą się niczym szkiełka w podstępnym kalejdoskopie. Nie widział nigdy nic złego, żadnego upokorzenia w pewnym rodzaju słabości wiążącej się z sugestiami oraz działaniem trunków, nie wnikał też w jej podłoże, wiedząc oprócz tego ponadto, że zmierza w innym kierunku, w inną stronę przekazu, z początku, niespodziewanie ścieśniając dzielący ich dotąd dystans. Dłoń, pod pozorem, pretekstem załagodzenia musnęła ręce Viktora, podtrzymujące kieliszki; odczuwał, pierwszy raz w pełni ich rzeczywistą fakturę, rysującą się pod własnymi krańcami miękkich opuszek palców.
- Ja mam na ciebie zły wpływ - nie przerwał mantry dotyku, przechodząc ostatecznie do sedna, do sprzecznej, wrzącej esencji, do czego w obrębie spotkań nie umiał się nigdy przyznać. Przełamał dawne zasady, ukruszył jak wysuszoną i obumarłą gałąź, świadomy, że niszczy całą, zbudowaną konstrukcję, całość której wytrwale oraz skrzętnie przestrzegał, że depcze dawne granice i pozostaje zbyt długo, zbyt oczywiście, zbyt jednoznacznie przy nim.
Nie wiedział o nim wszystkiego.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Błękit spojrzenia zatrzymał się na sylwetce zastygłej w bezruchu przed regałem; przez dłuższą chwilę w milczeniu podziwiał idealny profil Einara, jego prosty nos, krzywiznę ust oraz linię żuchwy. Nie mógł oderwać oczu od ciepłego blasku kominka tańczącego na marmurowej skórze swego gościa i gdyby nie przypadek - metaliczny smak krwi rozlewający się w ustach po zbyt mocnym przygryzaniu dolnej wargi - Viktor wpatrywałby się w niego cały wieczór, zahipnotyzowany ruchami Halvorsena.
— Być może nie mam tak mocnej głowy, jak mi się wydawało — blady uśmiech wpełznął na równie blade lico, w nieudolny sposób maskując zakłopotanie, w jakie wprawiły go słowa mężczyzny. Naiwnie sądził, że niczego po nim nie widać, że jest w stanie maskować swe ułomności za woalem sztucznego opanowania i wyuczonej mimiki, że nikt nie jest w stanie dostrzec jego poszarzałej twarzy i opuchniętych oczu. Mylił się jednak, tak bardzo się mylił, że wstyd rozpalił policzki czerwonością, a młody galdr zapragnął nagle uciec, przeprosić go i zniknąć za ścianą kuchni na kilka minut, opłukać twarz zimną wodą i wpatrywać się w strumień spływający do odpływu tak długo, aż gwizdek czajnika nie ściągnie go na ziemię.
Już miał się odwrócić, odłożyć kieliszki, kiedy artysta znalazł się tuż przy nim, a zapach perfum oraz ciepło bijące od jego ciała zakręciło mu się w głowie, nogi zmiękły, a pierś gwałtownie unosiła się i opadała.
Och, nie rób tego Einarze.
Jeżeli jeszcze kilka minut temu starał się trzymać gardę przyzwoitości, tak pod wpływem dotyku zburzone zostały wszelkie barykady. Stał przed nim - całkowicie bezbronny - i drżał w niemym błaganiu o to, by chwila ta wreszcie się skończyła, a jednocześnie, by nie kończyła się wcale. Im dłużej Halvorsen znajdował się tak blisko, tym bardziej dualistyczny charakter własnych pragnień popychał Varvika ku granicy obłędu.
— Co jeśli chcę, żebyś miał na mnie zły wpływ? — wypowiedziane szeptem pytanie zawisło w próżni niedomówień pomiędzy nimi; okraszone prowokacją i lękiem, zupełnie tak, jakby Viktor obawiał się, że wypowiedzenie ich na głos sprawi, że stojący przed nim mężczyzna rozpłynie się w powietrzu, rozsierdzi butnością swej treści, zmusi do wyjścia z trzaśnięciem drzwi. — Co jeśli — ciągnął dalej, wykorzystując dzielącą ich różnicę wzrostu, by pochylić się nad twarzą Einara, na tyle blisko, by połączyć gorące oddechy w jeden, lecz wystarczająco daleko, by nie dopuścić stęsknionych ust do ugaszenia trawiącego ich żaru — dość już mam wzbraniania się i słuchania stawianych na piedestale ideałów? Może... — serce boleśnie obijało się o żebra, niczym ogarnięty paniką kanarek próbujący wyrwać się z klatki piersiowej — ...pragnę deprawacji?
Być może nie wiedział wszystkiego, ale nie miał też już niczego do stracenia.
— Być może nie mam tak mocnej głowy, jak mi się wydawało — blady uśmiech wpełznął na równie blade lico, w nieudolny sposób maskując zakłopotanie, w jakie wprawiły go słowa mężczyzny. Naiwnie sądził, że niczego po nim nie widać, że jest w stanie maskować swe ułomności za woalem sztucznego opanowania i wyuczonej mimiki, że nikt nie jest w stanie dostrzec jego poszarzałej twarzy i opuchniętych oczu. Mylił się jednak, tak bardzo się mylił, że wstyd rozpalił policzki czerwonością, a młody galdr zapragnął nagle uciec, przeprosić go i zniknąć za ścianą kuchni na kilka minut, opłukać twarz zimną wodą i wpatrywać się w strumień spływający do odpływu tak długo, aż gwizdek czajnika nie ściągnie go na ziemię.
Już miał się odwrócić, odłożyć kieliszki, kiedy artysta znalazł się tuż przy nim, a zapach perfum oraz ciepło bijące od jego ciała zakręciło mu się w głowie, nogi zmiękły, a pierś gwałtownie unosiła się i opadała.
Och, nie rób tego Einarze.
Jeżeli jeszcze kilka minut temu starał się trzymać gardę przyzwoitości, tak pod wpływem dotyku zburzone zostały wszelkie barykady. Stał przed nim - całkowicie bezbronny - i drżał w niemym błaganiu o to, by chwila ta wreszcie się skończyła, a jednocześnie, by nie kończyła się wcale. Im dłużej Halvorsen znajdował się tak blisko, tym bardziej dualistyczny charakter własnych pragnień popychał Varvika ku granicy obłędu.
— Co jeśli chcę, żebyś miał na mnie zły wpływ? — wypowiedziane szeptem pytanie zawisło w próżni niedomówień pomiędzy nimi; okraszone prowokacją i lękiem, zupełnie tak, jakby Viktor obawiał się, że wypowiedzenie ich na głos sprawi, że stojący przed nim mężczyzna rozpłynie się w powietrzu, rozsierdzi butnością swej treści, zmusi do wyjścia z trzaśnięciem drzwi. — Co jeśli — ciągnął dalej, wykorzystując dzielącą ich różnicę wzrostu, by pochylić się nad twarzą Einara, na tyle blisko, by połączyć gorące oddechy w jeden, lecz wystarczająco daleko, by nie dopuścić stęsknionych ust do ugaszenia trawiącego ich żaru — dość już mam wzbraniania się i słuchania stawianych na piedestale ideałów? Może... — serce boleśnie obijało się o żebra, niczym ogarnięty paniką kanarek próbujący wyrwać się z klatki piersiowej — ...pragnę deprawacji?
Być może nie wiedział wszystkiego, ale nie miał też już niczego do stracenia.
Einar Halvorsen
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Zamyka oczy; na chwilę, na krótki strzępek nieuchwytnego czasu.
Pod warstwą zasłony powiek dryfuje jaskrawa wstęga, przecina smugą świadomość, parzy, deformuje jak lawa - odmienia - wszystkie niknące pod taflą myśli. Wyniszcza, drąży od środka. Krew spala się w siatce naczyń, dzwon serca, szybki, donośny, oznajmia skryte intencje. Przyjemny, zwinny rytm pulsu wędruje do krańców ciała. Emocje są plamą żaru, dosadną, silną, krzykliwą.
Wszystko, co dotąd tłamsił, wypływa znów na powierzchnię.
Wszystko, czemu zaprzeczał, wszystko, przed czym się bronił, znając smak konsekwencji. Wszystko, co mogło zdeptać ich ułożoną relację, serdeczność, proste uśmiechy i prowadzone dyskusje.
Za późno; było zbyt późno by się odwrócić; zatrzymać.
Pamiętał, gdy po raz pierwszy to spostrzegł; zachwianie się, przełamanie pod wpływem zwodniczej aury. Rozsądek, oszpecony korozją w jej bezustannych tchnieniach. Nawet, kiedy ją dusił, nawet, kiedy zawężał, jej cząstka niesfornie trwała. Nie można wyprzeć natury, wyplenić i wyrugować pozostałości piętna sprowadzonego niechybnie przez pochodzenie. Nie można wyjść z utworzonej zasadzki nagłej bliskości, dystansu zacieranego w zuchwale stawianych krokach, z napięcia ściskającego w gardle i mrowiącego pod skórą. Sam zdołał sprowadzić klęskę i nie mógł obecnie przestać. Chciał; nawet, gdy bezustannie zaprzeczał okrzepła obojętnością. Chciał; trwając w ciągłym, bezwzględnym nieporuszeniu i poprzestając na samej, ich wspólnej wymianie zdań. Chciał; dostrzegając go w wąskim labiryncie alejek wewnątrz księgarni, w zupełnym kaprysie losu po dłuższej nieobecności. Chciał; pisząc list z odpowiedzią na każdą jego wątpliwość.
Nie spieszył się, zamierając, kosztując każdej sekundy, ich niewątpliwej, skrywanej wyrazistości. Ciepły oddech Viktora za każdym razem osiadał na warstwie skóry. Kąciki ust poruszyły się, prężąc linię warg w uśmiech. Nie spieszył się, słysząc pierwsze, świadczące o wszystkim słowa. Nie myślał o konsekwencjach? To naturalne. Naiwne; tak idealnie ludzkie. Czy stracą dawną relację? Czuł, że w pobliskiej przyszłości zdoła go znienawidzić; nie w danej chwili, nie teraz. (Teraz…)
- Pragniesz. - Ocenił; zgodził się ze spokojem. Stateczny, gładki ton szeptu wydostał się w wąską przełęcz pomiędzy ich sylwetkami. Odchylił głowę, po raz pierwszy, subtelnie, łącząc ich w pocałunku; lekkim, oszczędnym, tak silnie nieadekwatnym do gęstych, splątanych uczuć, do dawnych-nowych emocji obejmujących go z nagłym i jeszcze większym impetem.
- Mogę to dzisiaj spełnić - wyznał, trącając przy tym obecne naprzeciw niego, miękkie krawędzie warg. Mógł. Wyciągnął rękę, bliżej, bliżej, wyraźniej, wędrując ścieżką dotyku po jego torsie opiętym materiałem ubrania. Przesunął opuszkami po mostku, wyczuwał obustronne wzniesienia tworzone przez obojczyki i sztywną formę kołnierza, paciorki podtrzymujących, zapiętych skrzętnie guzików. W międzyczasie, w tym samym, nieuchronnym momencie, ponownie sięgnął ku ustom, znacznie odważniej; bez dawnej powściągliwości.
Pod warstwą zasłony powiek dryfuje jaskrawa wstęga, przecina smugą świadomość, parzy, deformuje jak lawa - odmienia - wszystkie niknące pod taflą myśli. Wyniszcza, drąży od środka. Krew spala się w siatce naczyń, dzwon serca, szybki, donośny, oznajmia skryte intencje. Przyjemny, zwinny rytm pulsu wędruje do krańców ciała. Emocje są plamą żaru, dosadną, silną, krzykliwą.
Wszystko, co dotąd tłamsił, wypływa znów na powierzchnię.
Wszystko, czemu zaprzeczał, wszystko, przed czym się bronił, znając smak konsekwencji. Wszystko, co mogło zdeptać ich ułożoną relację, serdeczność, proste uśmiechy i prowadzone dyskusje.
Za późno; było zbyt późno by się odwrócić; zatrzymać.
Pamiętał, gdy po raz pierwszy to spostrzegł; zachwianie się, przełamanie pod wpływem zwodniczej aury. Rozsądek, oszpecony korozją w jej bezustannych tchnieniach. Nawet, kiedy ją dusił, nawet, kiedy zawężał, jej cząstka niesfornie trwała. Nie można wyprzeć natury, wyplenić i wyrugować pozostałości piętna sprowadzonego niechybnie przez pochodzenie. Nie można wyjść z utworzonej zasadzki nagłej bliskości, dystansu zacieranego w zuchwale stawianych krokach, z napięcia ściskającego w gardle i mrowiącego pod skórą. Sam zdołał sprowadzić klęskę i nie mógł obecnie przestać. Chciał; nawet, gdy bezustannie zaprzeczał okrzepła obojętnością. Chciał; trwając w ciągłym, bezwzględnym nieporuszeniu i poprzestając na samej, ich wspólnej wymianie zdań. Chciał; dostrzegając go w wąskim labiryncie alejek wewnątrz księgarni, w zupełnym kaprysie losu po dłuższej nieobecności. Chciał; pisząc list z odpowiedzią na każdą jego wątpliwość.
Nie spieszył się, zamierając, kosztując każdej sekundy, ich niewątpliwej, skrywanej wyrazistości. Ciepły oddech Viktora za każdym razem osiadał na warstwie skóry. Kąciki ust poruszyły się, prężąc linię warg w uśmiech. Nie spieszył się, słysząc pierwsze, świadczące o wszystkim słowa. Nie myślał o konsekwencjach? To naturalne. Naiwne; tak idealnie ludzkie. Czy stracą dawną relację? Czuł, że w pobliskiej przyszłości zdoła go znienawidzić; nie w danej chwili, nie teraz. (Teraz…)
- Pragniesz. - Ocenił; zgodził się ze spokojem. Stateczny, gładki ton szeptu wydostał się w wąską przełęcz pomiędzy ich sylwetkami. Odchylił głowę, po raz pierwszy, subtelnie, łącząc ich w pocałunku; lekkim, oszczędnym, tak silnie nieadekwatnym do gęstych, splątanych uczuć, do dawnych-nowych emocji obejmujących go z nagłym i jeszcze większym impetem.
- Mogę to dzisiaj spełnić - wyznał, trącając przy tym obecne naprzeciw niego, miękkie krawędzie warg. Mógł. Wyciągnął rękę, bliżej, bliżej, wyraźniej, wędrując ścieżką dotyku po jego torsie opiętym materiałem ubrania. Przesunął opuszkami po mostku, wyczuwał obustronne wzniesienia tworzone przez obojczyki i sztywną formę kołnierza, paciorki podtrzymujących, zapiętych skrzętnie guzików. W międzyczasie, w tym samym, nieuchronnym momencie, ponownie sięgnął ku ustom, znacznie odważniej; bez dawnej powściągliwości.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Gdyby Einar wypowiedział swe wątpliwości na głos, odpowiedziałby mu łagodnym uśmiechem. Dlaczego miałby znienawidzić kogoś takiego jak on; istotę w każdym aspekcie doskonałą, posągową, niemalże oniryczną? Jak wobec człowieka tak pięknego i charyzmatycznego można żywić jakiekolwiek negatywne uczucia?
Nie zdawał sobie sprawy z tego, na jakim polu bitwy znajduje się Halvorsen, że jego powierzchowny dystans względem Viktora był w rzeczywistości walką toczoną na wielu płaszczyznach, lecz czy wiedza ta byłaby w stanie cokolwiek zmienić? Uczynić go odpornym na demoniczną aurę, niewrażliwym na zwodniczość pożądania? Nie.
Świat zawirował, gdy usta złączyły się w pierwszym pocałunku; ostrożnym, niczym pierwszy krok w dół tonących w mroku stromych schodów, rozkosznym jak promienie wiosennego słońca po długich zimowych miesiącach. Kieliszki wysunęły się z rozedrganych dłoni i upadły na podłogę z cichym stukotem; grubość szkła połączona z miękkością dywanu uchroniły je przed niechybną śmiercią, jednak ich właściciel nie zawracał sobie głowy sprawdzeniem, czy wszystko z nimi w porządku. Zamiast tego ujął twarz mężczyzny w obie ręce i odwzajemnił niespodziewany czyn; drobne stąpnięcie zacierające wszelkie granice.
— Obiecaj mi tylko — rozgorączkowany szept wyrwał się spomiędzy warg, gdy odsunął się od ust Einara na krótki moment mierzony przyśpieszonymi uderzeniami serca — Przyrzeknij, że to niczego nie zmieni.
Bowiem Viktor w gruncie rzeczy zmieniać niczego nie chciał; nadal pragnął ciągnących się do nieprzyzwoitej pory rozmów, ciepłego powietrza łaskoczącego w policzek, kiedy pochylali się wspólnie nad albumem z obrazami Moneta, szkarłatnej lepkości wina zalegającej na dnie kieliszka, przyjemnego dudnienia etiudy granej staccato w tle i słodkiego zamroczenia w towarzystwie artysty. W oczach młodego galdra akt ten był jedynie eskalacją napięcia zrodzonego między nimi już na początku ich znajomości, apogeum samotności i potrzeby bliskości; aktem lekkomyślności, o którym zapomną następnego ranka uciekając wzrokiem. Być może wtedy, naiwnie na to liczył, zaspokojenie emocjonalnego i cielesnego głodu pozwoli im uwolnić się
W jakże wielkim był błędzie.
Teraz jednak nie liczyło się nic, poza oszałamiającą bliskością; czując dłoń wędrującą wzdłuż klatki piersiowej rozchylił bezwiednie wargi, a po chwili przywarł nimi na nowo do ust Einara, z całą namiętnością jaka pałała wewnątrz niego. Długie palce zaś, z całą niezdarnością niedoświadczenia, opuściły piękne lico, by zająć się rozpinaniem guzików koszuli malarza.
Pierwszy akt cudownej tragedii.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, na jakim polu bitwy znajduje się Halvorsen, że jego powierzchowny dystans względem Viktora był w rzeczywistości walką toczoną na wielu płaszczyznach, lecz czy wiedza ta byłaby w stanie cokolwiek zmienić? Uczynić go odpornym na demoniczną aurę, niewrażliwym na zwodniczość pożądania? Nie.
Świat zawirował, gdy usta złączyły się w pierwszym pocałunku; ostrożnym, niczym pierwszy krok w dół tonących w mroku stromych schodów, rozkosznym jak promienie wiosennego słońca po długich zimowych miesiącach. Kieliszki wysunęły się z rozedrganych dłoni i upadły na podłogę z cichym stukotem; grubość szkła połączona z miękkością dywanu uchroniły je przed niechybną śmiercią, jednak ich właściciel nie zawracał sobie głowy sprawdzeniem, czy wszystko z nimi w porządku. Zamiast tego ujął twarz mężczyzny w obie ręce i odwzajemnił niespodziewany czyn; drobne stąpnięcie zacierające wszelkie granice.
— Obiecaj mi tylko — rozgorączkowany szept wyrwał się spomiędzy warg, gdy odsunął się od ust Einara na krótki moment mierzony przyśpieszonymi uderzeniami serca — Przyrzeknij, że to niczego nie zmieni.
Bowiem Viktor w gruncie rzeczy zmieniać niczego nie chciał; nadal pragnął ciągnących się do nieprzyzwoitej pory rozmów, ciepłego powietrza łaskoczącego w policzek, kiedy pochylali się wspólnie nad albumem z obrazami Moneta, szkarłatnej lepkości wina zalegającej na dnie kieliszka, przyjemnego dudnienia etiudy granej staccato w tle i słodkiego zamroczenia w towarzystwie artysty. W oczach młodego galdra akt ten był jedynie eskalacją napięcia zrodzonego między nimi już na początku ich znajomości, apogeum samotności i potrzeby bliskości; aktem lekkomyślności, o którym zapomną następnego ranka uciekając wzrokiem. Być może wtedy, naiwnie na to liczył, zaspokojenie emocjonalnego i cielesnego głodu pozwoli im uwolnić się
W jakże wielkim był błędzie.
Teraz jednak nie liczyło się nic, poza oszałamiającą bliskością; czując dłoń wędrującą wzdłuż klatki piersiowej rozchylił bezwiednie wargi, a po chwili przywarł nimi na nowo do ust Einara, z całą namiętnością jaka pałała wewnątrz niego. Długie palce zaś, z całą niezdarnością niedoświadczenia, opuściły piękne lico, by zająć się rozpinaniem guzików koszuli malarza.
Pierwszy akt cudownej tragedii.
Einar Halvorsen
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Wąska, stłamszona przestrzeń; powietrze jak gęsty trunek duszący w szmerach oddechów i miękkich pieszczotach ust. Kojące ścieżki dotyku, przyjemny powiew pod czujną ostoją skóry, rozgrzany sen zapomnienia, uśmiechy rozprowadzone na horyzontach warg. Koloryt spojrzeń złamanych w błyskach refleksów przejętych od łuny wrażeń. Więcej. Ogłuszony bliskością obalił władzę rozsądku, wiedząc, że nie odejdzie, wiedząc, że nie zatrzyma impulsów sunących w dalszych, wdrażanych sekwencjach muśnięć, w drodze do wspólnej zguby zwieńczonej pieśniami zmysłów. Utracił zdolność odwrotu i kalkulacji, padając łupem wszystkiego, co zapalczywie oddalał, od czego chciał się uwolnić; zawierzał się tragizmowi zapisanemu w odległych obrzeżach ducha, zrzucając łańcuch zaprzeczeń wpijany złowrogo w myśli i powściągliwość spotkań. Koniec, początek końca, nowy, kreślony etap w majakach namiętnych pragnień, w potrzebie, głodzie kontaktu, w bezmyślnych, wdrożonych błędach szarpiących owoc relacji. Milczał, wśród pocałunków nie niosąc słów obietnicy, oświadczeń, o które prosił, które, w istocie byłyby tylko kłamstwem sączonym z przesmyku gardła. Wszystko straciło dawny, przeschnięty ciąg kompozycji, tryskając wiwatem barw; jaskrawych i niebezpiecznych. Proste, wspólne rozmowy ugięły się niczym gałąź, trzaskając pogłosem uczuć, napięcia i pożądania dławiących dotkliwie w środku. Myśli - zamroczone - pobladły, poddając się ulotności bezwiednych, skroplonych natychmiast gestów. Koszula, opinająca w swoich objęciach ciało, opadła z cichym odgłosem na samą taflę podłogi. Nagość torsu zetknęła się z drobnym chłodem, odległość, nikła, tętniła pośpiechem serc.
- Nie dążyłem do zmian - wyszeptał w skurczony odstęp, odnosząc się do wcześniejszych, mówionych przez niego zdań. Nie chciał, w rzeczywistości znając smak konsekwencji, rozczarowanie, przekleństwo, które niszczyło większość jego relacji, paląc za sobą więzi w bezkształtny, krzepnący popiół. W popłochu nagłych uniesień odnalazł jego spojrzenie, świrując jasność tęczówek patrzących na niego z pasją; pagórki warg ominęły zwodniczo, bezwzględnie usta, by zetknąć się z wyniosłością policzka, łaskocząc twarz własnym ciepłem. Przylgnął do linii żuchwy, przechodząc aż do wrażliwych połaci szyi, muskając wyniosłość krtani i wspiął się, nagle, ponownie, trącając mu płatek ucha, gotowy, aby upuścić kolejne szelesty stwierdzeń.
- Coraz częściej dopuszczam do siebie myśli - dłonie, w symptomach niecierpliwości dotknęły krótko podbrzusza i wysunęły koszulę spod zaciśnięcia paska - że mogłem być w wielkim błędzie - echo słów drgnęło wraz z materiałem ubrania, ustępującym przy korowodzie ruchów, guzik za odchylonym, rozpiętym teraz guzikiem, odsłaniając bezwstydnie dalsze fragmenty ciała. Porwany przez mętlik uczuć, zapragnął wyłącznie chwili, krótkiej i nieuchwytnej, odurzającej jak zaczerpnięta używka. Nie mówił szczerze, świadomy pod warstwą grzechu, że postępuje w ten sposób, tylko, aby wyplenić ostatki ich wątpliwości, że zmierza, aby wyłącznie przypieczętować los, klęskę zaciskającą swoje wychudłe palce.
- Nie dążyłem do zmian - wyszeptał w skurczony odstęp, odnosząc się do wcześniejszych, mówionych przez niego zdań. Nie chciał, w rzeczywistości znając smak konsekwencji, rozczarowanie, przekleństwo, które niszczyło większość jego relacji, paląc za sobą więzi w bezkształtny, krzepnący popiół. W popłochu nagłych uniesień odnalazł jego spojrzenie, świrując jasność tęczówek patrzących na niego z pasją; pagórki warg ominęły zwodniczo, bezwzględnie usta, by zetknąć się z wyniosłością policzka, łaskocząc twarz własnym ciepłem. Przylgnął do linii żuchwy, przechodząc aż do wrażliwych połaci szyi, muskając wyniosłość krtani i wspiął się, nagle, ponownie, trącając mu płatek ucha, gotowy, aby upuścić kolejne szelesty stwierdzeń.
- Coraz częściej dopuszczam do siebie myśli - dłonie, w symptomach niecierpliwości dotknęły krótko podbrzusza i wysunęły koszulę spod zaciśnięcia paska - że mogłem być w wielkim błędzie - echo słów drgnęło wraz z materiałem ubrania, ustępującym przy korowodzie ruchów, guzik za odchylonym, rozpiętym teraz guzikiem, odsłaniając bezwstydnie dalsze fragmenty ciała. Porwany przez mętlik uczuć, zapragnął wyłącznie chwili, krótkiej i nieuchwytnej, odurzającej jak zaczerpnięta używka. Nie mówił szczerze, świadomy pod warstwą grzechu, że postępuje w ten sposób, tylko, aby wyplenić ostatki ich wątpliwości, że zmierza, aby wyłącznie przypieczętować los, klęskę zaciskającą swoje wychudłe palce.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Nie powinieneś, rozpaczliwy krzyk sfatygowanego rozsądku penetrował wnętrze czaszki, wdzierał się w skronie bólem podobnym do jednoczesnego wbijania w nie tysiąca drobnych igieł, nadawał ruchom opieszałości zawahania oraz gubił sens wypowiadanych słów. Wycofaj się, zanim będzie za późno.
Ale Viktor wycofywać się nie chciał.
Mało tego, nie zamierzał pozostawać bierny i odwzajemniał każdą pieszczotę z równą żarliwością, jednocześnie wyciągając rozedrgane dłonie po więcej, z całą zachłannością oraz niecierpliwością piętrzącymi się pod skórą. Czy pragnął go naprawdę, czy był jedynie pod ręką; czy przemawia przez niego szczerość, czy też jest to jedynie fasada z cudownymi zdobieniami łgarstw; czy zostanie z nim i spojrzy następnego dnia w oczy, czy też zniknie zanim szarość poranka wleje się do sypialni przez żaluzje - nie miało to w tej chwili najmniejszego znaczenia. Pozwolił zatem, by Einar, składając rozgorączkowane pocałunki na płonących policzkach, śpiewał mu najpiękniejsze piosenki o miłości, podczas gdy sam udawał, że nie słyszy subtelnych zgrzytów w tonacji oraz popełnianych z premedytacją pomyłek w tekście i pomagał mu, pomagał jak tylko mógł, starając się zamienić kakofonię w błogość harmonii splecionych oddechów; wyśpiewywał z nim arię na dwa głosy, lecz była ona zaledwie preludium do efektownego ansamble.
— Przepiszmy więc historię od nowa — filuterność wtrąciła się pomiędzy wypowiadane słowa, zatrzepotała na końcu zdania, zapalczywie domagając się pochwycenia jego znaczenia i wprowadzenia go w życie; w ten sposób zdradzał swe pragnienia, zawoalowane słodyczą niejednoznaczności. Lubił bawić się w ten sposób, podpuszczać dyskretnymi podtekstami, rozpalać wyobraźnię rozmówcy, by w następnej chwili sprowadzić ją na ziemię brutalnością twierdzenia, że przecież rozmawiali o czymś innym.
— Chodź — oderwał się od Einara, lecz nie na długo; w tej samej bowiem chwili splótł swe palce z palcami malarza i powoli ruszył przed siebie, prowadząc go w górę, po drewnianych schodach wydających z siebie jękliwe skrzypnięcia z każdym kolejnym przekraczanym stopniem. Viktor znał doskonale rozmieszczenie każdej wadliwej deski, wiedział gdzie postawić stopę, aby poruszać się pomiędzy piętrami z bezszelestnością godną kota, jednakże tym razem nie zadawał sobie trudu, by o tym pamiętać; obijał się więc od ścian, pozostawiając za sobą koszulę i buty.
Wreszcie znaleźli się w korytarzu na poddaszu, skąd płynnie przeszli do pokoju młodego galdra; pomieszczenia niewyróżniającego się niczym szczególnym - skośny sufit i lukarna wychodząca w stronę ulicy, mlecznobiałe ściany i stosunkowo nowe meble; szafa, biurko, kolejny regał wypełniony po brzegi woluminami, - gdyby nie stosy książek ułożone w osobliwe wieżyczki, służące za dodatkowe blaty oraz mapa nieba namalowana nad łóżkiem.
Złożył na ustach Einara kolejny pocałunek, po czym, skrzętnie omijając rozstawione na podłodze literackie zasieki, pociągnął go w stronę rozłożonego tapczanu, na którym ułożył się na plecach. Chłód pościeli pod plecami i żar bijący od ciała Halvorsena, a pomiędzy nimi tkwił Viktor, bezbronny, lecz obrona nawet nie przeszła mu przez myśl; uwięziony, tak rozkosznie zależny. Uśmiechał się do niego, czarujący i niewinny, podczas gdy smukłe palce skupiły się na rozpinaniu klamry jego pasa.
Okazało się, że niezwykle łatwo było oddać się w cudze ręce, poddać się im, zapomnieć o tych, o których dotyk jeszcze kilkadziesiąt godzin wcześniej był w stanie błagać.
Ale Viktor wycofywać się nie chciał.
Mało tego, nie zamierzał pozostawać bierny i odwzajemniał każdą pieszczotę z równą żarliwością, jednocześnie wyciągając rozedrgane dłonie po więcej, z całą zachłannością oraz niecierpliwością piętrzącymi się pod skórą. Czy pragnął go naprawdę, czy był jedynie pod ręką; czy przemawia przez niego szczerość, czy też jest to jedynie fasada z cudownymi zdobieniami łgarstw; czy zostanie z nim i spojrzy następnego dnia w oczy, czy też zniknie zanim szarość poranka wleje się do sypialni przez żaluzje - nie miało to w tej chwili najmniejszego znaczenia. Pozwolił zatem, by Einar, składając rozgorączkowane pocałunki na płonących policzkach, śpiewał mu najpiękniejsze piosenki o miłości, podczas gdy sam udawał, że nie słyszy subtelnych zgrzytów w tonacji oraz popełnianych z premedytacją pomyłek w tekście i pomagał mu, pomagał jak tylko mógł, starając się zamienić kakofonię w błogość harmonii splecionych oddechów; wyśpiewywał z nim arię na dwa głosy, lecz była ona zaledwie preludium do efektownego ansamble.
— Przepiszmy więc historię od nowa — filuterność wtrąciła się pomiędzy wypowiadane słowa, zatrzepotała na końcu zdania, zapalczywie domagając się pochwycenia jego znaczenia i wprowadzenia go w życie; w ten sposób zdradzał swe pragnienia, zawoalowane słodyczą niejednoznaczności. Lubił bawić się w ten sposób, podpuszczać dyskretnymi podtekstami, rozpalać wyobraźnię rozmówcy, by w następnej chwili sprowadzić ją na ziemię brutalnością twierdzenia, że przecież rozmawiali o czymś innym.
— Chodź — oderwał się od Einara, lecz nie na długo; w tej samej bowiem chwili splótł swe palce z palcami malarza i powoli ruszył przed siebie, prowadząc go w górę, po drewnianych schodach wydających z siebie jękliwe skrzypnięcia z każdym kolejnym przekraczanym stopniem. Viktor znał doskonale rozmieszczenie każdej wadliwej deski, wiedział gdzie postawić stopę, aby poruszać się pomiędzy piętrami z bezszelestnością godną kota, jednakże tym razem nie zadawał sobie trudu, by o tym pamiętać; obijał się więc od ścian, pozostawiając za sobą koszulę i buty.
Wreszcie znaleźli się w korytarzu na poddaszu, skąd płynnie przeszli do pokoju młodego galdra; pomieszczenia niewyróżniającego się niczym szczególnym - skośny sufit i lukarna wychodząca w stronę ulicy, mlecznobiałe ściany i stosunkowo nowe meble; szafa, biurko, kolejny regał wypełniony po brzegi woluminami, - gdyby nie stosy książek ułożone w osobliwe wieżyczki, służące za dodatkowe blaty oraz mapa nieba namalowana nad łóżkiem.
Złożył na ustach Einara kolejny pocałunek, po czym, skrzętnie omijając rozstawione na podłodze literackie zasieki, pociągnął go w stronę rozłożonego tapczanu, na którym ułożył się na plecach. Chłód pościeli pod plecami i żar bijący od ciała Halvorsena, a pomiędzy nimi tkwił Viktor, bezbronny, lecz obrona nawet nie przeszła mu przez myśl; uwięziony, tak rozkosznie zależny. Uśmiechał się do niego, czarujący i niewinny, podczas gdy smukłe palce skupiły się na rozpinaniu klamry jego pasa.
Okazało się, że niezwykle łatwo było oddać się w cudze ręce, poddać się im, zapomnieć o tych, o których dotyk jeszcze kilkadziesiąt godzin wcześniej był w stanie błagać.
Einar Halvorsen
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Złośliwość losu w niektórych sytuacjach bywała wręcz okrutna — zdawało się jednak że mimo tych bezwzględnych perturbacji, Norny zawsze bawiły się przednio, obserwując zmagania ludzi z przeciwnościami, jakie pojawiały im się na drodze.
W pierwszej chwili nieśmiały, lecz z każdym kolejnym zaczerpniętym łapczywie tchem przybierający na intensywności i gwałtowności stukot do drzwi w końcu przybrał formę natarczywego, bezczelnego łomotania, odzierając z prywatności wszystko, co działo się nie tylko w mieszkaniu Viktora, ale też we wszystkich sąsiadujących wokół lokacjach, na dobre burząc spokój mieszkańców. Niklas Aspelund zdawał się jednak w ogóle nie przejmować tym, że komukolwiek może przeszkadzać. Co więcej, upór, z jakim dobijał się do drzwi Vårvika, dość jednoznacznie wskazywał na to, że mężczyzna nie odejdzie, dopóki student nie raczy z nim porozmawiać.
— Panie Vårvik! Błagam pana! — żałosny jęk dobył się z korytarza. Gdyby tylko podejść do drzwi i wyjrzeć przez wizjer, można byłoby dostrzec, że z drugiej strony sąsiad również przykłada oko do judasza, czekając tylko na jakiekolwiek mgnienie dobywające się z mieszkania. — Wiem, że pan tam jest! To już ten czas! Na pewno pamięta pan, jak pana prosiłem w zeszłym miesiącu o przysługę, bo może się zdarzyć, że będę potrzebował pomocy? To. Jest. Ten. Moment! — Słowa ostatniego zdania wzmocnione były jeszcze głośniejszymi uderzeniami o drzwi. Rumor, jaki dochodził do uszu Einara i Viktora był tak nieznośny, jakby ktoś nie tylko dobijał się do środka, ale zwyczajnie chciał wyważyć wejście do mieszkania. — Zostawię panu psa tylko na dwa dni, na pewno pan sobie z nim poradzi! — spróbował ostatniego argumentu, nie ustając w staraniach wywołania Viktora do rozmowy.
W pierwszej chwili nieśmiały, lecz z każdym kolejnym zaczerpniętym łapczywie tchem przybierający na intensywności i gwałtowności stukot do drzwi w końcu przybrał formę natarczywego, bezczelnego łomotania, odzierając z prywatności wszystko, co działo się nie tylko w mieszkaniu Viktora, ale też we wszystkich sąsiadujących wokół lokacjach, na dobre burząc spokój mieszkańców. Niklas Aspelund zdawał się jednak w ogóle nie przejmować tym, że komukolwiek może przeszkadzać. Co więcej, upór, z jakim dobijał się do drzwi Vårvika, dość jednoznacznie wskazywał na to, że mężczyzna nie odejdzie, dopóki student nie raczy z nim porozmawiać.
— Panie Vårvik! Błagam pana! — żałosny jęk dobył się z korytarza. Gdyby tylko podejść do drzwi i wyjrzeć przez wizjer, można byłoby dostrzec, że z drugiej strony sąsiad również przykłada oko do judasza, czekając tylko na jakiekolwiek mgnienie dobywające się z mieszkania. — Wiem, że pan tam jest! To już ten czas! Na pewno pamięta pan, jak pana prosiłem w zeszłym miesiącu o przysługę, bo może się zdarzyć, że będę potrzebował pomocy? To. Jest. Ten. Moment! — Słowa ostatniego zdania wzmocnione były jeszcze głośniejszymi uderzeniami o drzwi. Rumor, jaki dochodził do uszu Einara i Viktora był tak nieznośny, jakby ktoś nie tylko dobijał się do środka, ale zwyczajnie chciał wyważyć wejście do mieszkania. — Zostawię panu psa tylko na dwa dni, na pewno pan sobie z nim poradzi! — spróbował ostatniego argumentu, nie ustając w staraniach wywołania Viktora do rozmowy.
Einar Halvorsen
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Słabnący koloryt uczuć; skłębienie wrażeń niknące jak wełna mgły, chłopięca, czysta naiwność, apetyt własnych zachcianek; nie słynął z pobożnej służby w surowe imię ascezy. Od pierwszych, młodzieńczych zrywów, od pierwszych szeptów pokusy, oddawał się swym słabościom, dosadnym, szpetnym tendencjom, które jak bruzdy gniotły fałd jego duszy; odbierał więc pocałunki, nanosił warstwę dotyku na tkliwość nieswojej skóry, trwał w gorejącej, porywczej pożądliwości, w ulotnych feeriach uniesień. Nie znał innego życia; życia, w którym łodyga kręgosłupa moralnego straciłaby dawną giętkość, życia, w którym zeskrobałby resztki brudu; życia, którego osią stałaby się stabilność. Wiedział, że postępuje niewłaściwie, jednak nie umiał żyć w odpowiedni sposób, stosowny oraz wielbiony przez obyczaje; skłonności, podszyte demoniczną naturą, stawały się w nim zbyt silne. Możliwe, że od początku używał wygody prostych, wyświechtanych frazesów, wytłumaczenia dla wszystkich swoich występków, o które rzadko się troszczył i które rzadko dopuszczał do osądów sumienia; wiódł chaotyczne życie, pełne burzliwych, często bezmyślnych relacji gasnących tuż po przepływie kilku ulotnych dni.
Zerwał się momentalnie, gdy kakofonia uderzeń natarła do drzwi wejściowych, zmiął krótki wulgaryzm w ustach, niechętnie, z rozgoryczeniem, porzucając przyjemny, rozgrzany kokon bliskości. To był błąd, uświadomił sobie, wprost pewny, że grymas losu osiadły w formie uporczywego sąsiada, miał w sobie odrębny przekaz; błąd, którego przede wszystkim żałowałby kruchy Vårvik, oddając się początkowo w drżącej, niewinnej niepewności; błąd, który zniszczyłby ich uprzednią relację, zamazał pejzaż sympatii kształtowanej od pierwszej, prostej wymiany zdań. Westchnął z rezygnacją podnosząc się z plątaniny pościeli, skotłowanej miękkości, ugiętej od zatracenia dystansu. Poprosił, niedługo później Viktora, by porozmawiał z sąsiadem, skoro sprawa, jak sądził, stała się niecierpiąca zwłoki. Na koniec, oznajmił krótko, że będzie już musiał iść - podobne rozczarowanie było najmniejszą krzywdą, jaką mógł mu wyrządzić. Zapiął, w lekkim pośpiechu, guziki zmiętej koszuli i włożył na siebie płaszcz; wyszedł w stronę portalu, chcąc udać się do Midgardu, chcąc znaleźć się znacznie dalej, chcąc - i nie mogąc - zapomnieć o piętnie zdarzeń.
Einar i Viktor z tematu
Zerwał się momentalnie, gdy kakofonia uderzeń natarła do drzwi wejściowych, zmiął krótki wulgaryzm w ustach, niechętnie, z rozgoryczeniem, porzucając przyjemny, rozgrzany kokon bliskości. To był błąd, uświadomił sobie, wprost pewny, że grymas losu osiadły w formie uporczywego sąsiada, miał w sobie odrębny przekaz; błąd, którego przede wszystkim żałowałby kruchy Vårvik, oddając się początkowo w drżącej, niewinnej niepewności; błąd, który zniszczyłby ich uprzednią relację, zamazał pejzaż sympatii kształtowanej od pierwszej, prostej wymiany zdań. Westchnął z rezygnacją podnosząc się z plątaniny pościeli, skotłowanej miękkości, ugiętej od zatracenia dystansu. Poprosił, niedługo później Viktora, by porozmawiał z sąsiadem, skoro sprawa, jak sądził, stała się niecierpiąca zwłoki. Na koniec, oznajmił krótko, że będzie już musiał iść - podobne rozczarowanie było najmniejszą krzywdą, jaką mógł mu wyrządzić. Zapiął, w lekkim pośpiechu, guziki zmiętej koszuli i włożył na siebie płaszcz; wyszedł w stronę portalu, chcąc udać się do Midgardu, chcąc znaleźć się znacznie dalej, chcąc - i nie mogąc - zapomnieć o piętnie zdarzeń.
Einar i Viktor z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?