:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
03.12.2000 – Paraplypassasje – V. Holmsen & Bezimienny: O. Wahlberg
2 posters
Villemo Holmsen
03.12.2000 – Paraplypassasje – V. Holmsen & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 13:21
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
03.12.2000
To był jej dzień wolny, którego wyczekiwała i nie mogła się doczekać aby wreszcie się wyrwać. Melodia wody wzywała ją bardziej niż zwykle więc wiedziała, że musi się udać gdzie szmer żywiołu uspokoi jej dziką krew, krew przodkiń, które traktowane jak zło i istoty gorszego sortu zapewne nie wybaczyły by jej, że żyje wśród galdrów i sprzedaje im swoje ciało. Stała się towarem, ale gdy opuszczała galerię zostawiała pracę za sobą. Zdejmowała maskę Lilii, stawała się na powrót Villemo, która reagowała na muzykę krwi. Tak było łatwiej i prościej. Paraplypassasje przywitały ją kolorami parasolek oraz gwarem jaki wydobywał się od strony pubów i restauracji. Zdarzało się jej czasami przysiąść w jakimś kącie, zamówić posiłek i cieszyć się chwilą ciszy i anonimowości. Nie spodziewała się, że w takich miejscach natrafi na klientów, a nawet jeśli ci nigdy nie przyznają się do znajomości z nią by następnie tłumaczyć się swoim kompanom kim jest ta kobieta. Galeria była niczym inny świat, zbudowany ze snów, pragnień i pożądania, gdyby mówić o nim głośno straciłby cały swój czar i urok.
Nogi niosły ją same, nie musiała dokładnie patrzeć gdzie idzie, zimne powietrze uderzyło w jasne policzki różowiąc je delikatnie, ale nie zwracała na to uwagi cieszą się chwilą wolności i swobody, a melodia wody była coraz głośniejsza, wołająca i domagająca się spełnienia. Nie rozglądała się na boki, nie zwracała uwagi na to co się działo wokół. Dłoń w kieszeni czarnego płaszcza napotkała paczkę papierosów, która już od dawna ją kusiła. W końcu z cichym westchnieniem zwolniła kroku wyciągając ją. Zdarzało się jej podpalać, ukrywała ten fakt wokół, ale w chwilach największego stresu, zwątpienia czy gdy melodia życia milczała głucho wtedy sięgała po papierosa. Teraz choć woda wołała, to umysłu nie miała wolnego od trosk. Spotkanie z Sigurdem wytrąciło ją trochę z równowagi, a bardziej jego pytania i dociekania. Nie spodziewała się, że spotka kogoś ze swojej przeszłości w teatrze. Nagle poczuła gwałtowne szarpnięcie i nim się zorientowała poleciała do tyłu. Poczuła jak pada na zaspę wraz z kimś innym, nogi zaplątane z innymi nie mogły utrzymać się na oblodzonej nawierzchni.
-Co do cholery! - Wyrwało się jej kiedy zimny śnieg wdarł się za kołnierz płaszcza i wzbudził dreszcze na całym ciele. Przyszło otrzeźwienie, a za nim blady strach. Znała ten profil, znała ten zapach wody kolońskiej. Miała nad sobą swojego szefa.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Bezimienny
Re: 03.12.2000 – Paraplypassasje – V. Holmsen & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 13:21
Zjawiając się w tym miejscu Wahlberg doskonale pamiętał jego historię, niechlubną opinię, którą jakiś czas temu miały zastąpić zwisające z powietrza parasole i klimatyczne kawiarnie i puby, ulokowane wzdłuż całej ulicy. Sam nie obawiał się tej okolicy, nie o tej porze, nie w tym miejscu, choć z pewnością nie można by go było dostrzec w Przesmyku Lokiego. Zamierzając w jednej z mniejszych kawiarni spotkać się z dostawcą importowanego absyntu, który nieszczególnie lubił tłoczne miejsca, powoli podążał zaśnieżonym chodnikiem, szczególnie śliskim akurat dzisiaj. Lód nie skrzypiał pod eleganckimi butami, a nieprzyczepne podeszwy, zdecydowanie bardziej nadające się na parkiety Besettelse, niż grudniowe ulice Midgardu, z każdym kolejnym krokiem zachowywały coraz mniejszą przyczepność. Olaf ręce wsadził do kieszeni, usiłując przejść bez problemu, choć jeszcze te kilka krótkich kroków, w okolicy na szczęście nie było zbyt wielu osób, oprócz spoglądającego na niego mężczyzny, który kapeluszem usiłował zakryć większość siwizny, oprócz dziecka przyklejającego nos do szyby czekoladziarni i kobiety, teraz odwróconej tyłem, z której obecności unosił się dym papierosowy, zmierzający w górę ku niebu. Sam zapali już w środku, było zbyt zimno, ciemno i nieprzyjemnie, aby robić tu konieczną przerwę. Był niedaleko, zostało ledwie kilka kamienic, aby skryć się w ogrzanej przestrzeni, popijając absynt w ramach prób, gdy to noga ruszyła zbyt szybko do przodu, zaś druga nie zdążyła za nią nadążyć. Trwało to ledwie sekundę, albo półtora, a Wahlberg nie mógł zrobić już zupełnie nic, aby uchronić się przed upadkiem. Instynktownie wysunięta do przodu dłoń chwyciła kawałek płaszcza obcej kobiety, zaś ta, razem z nim, wpadła w śnieżną zaspę, która dzięki szczęściu tylko tam była, a z jej ust rozległo się ciche przekleństwo. Na twarz mężczyzny nie spłynął rumieniec, a czysta złość, która nieprzerwanie trawiła jego serce od wielu dni, gdy to zamiast obcej dziewczyny, przed oczami dostrzegł znaną sobie Villemo, która jednak teraz była zupełnie przypadkowym przechodniem. Jakie były szanse?
— Wybacz — odparł szybko, wciąż trzymając jej łokcie, gdy spoczywała w połowie na nim, a w połowie na śniegu. — Widać nie uwolnisz się ode mnie nawet w dniu wolnym — wymruczał pod nosem, uśmiechając się przepraszająco do swojej pracownicy. — Nie zrobiłem ci krzywdy? — znajomą sobie troską, o dziwo niesztuczną w tym wypadku. Dla pewności nie wypuścił jej z objęcia, samemu próbując ocenić straty. Upadek mógł pogruchotać jej skórę i kości, a siniaki nie były atrakcyjne, choć te oczywiście charakteryzator mógł zatuszować. Olafowi zaś oprócz obitych pleców niewiele groziło. Przez sekundę zdawało się, jakby miał przyjść ból, kolejny atak bólączki, ale jeszcze nie czas… O ile pokładać wiarę w tamtą kobietę.
— Wybacz — odparł szybko, wciąż trzymając jej łokcie, gdy spoczywała w połowie na nim, a w połowie na śniegu. — Widać nie uwolnisz się ode mnie nawet w dniu wolnym — wymruczał pod nosem, uśmiechając się przepraszająco do swojej pracownicy. — Nie zrobiłem ci krzywdy? — znajomą sobie troską, o dziwo niesztuczną w tym wypadku. Dla pewności nie wypuścił jej z objęcia, samemu próbując ocenić straty. Upadek mógł pogruchotać jej skórę i kości, a siniaki nie były atrakcyjne, choć te oczywiście charakteryzator mógł zatuszować. Olafowi zaś oprócz obitych pleców niewiele groziło. Przez sekundę zdawało się, jakby miał przyjść ból, kolejny atak bólączki, ale jeszcze nie czas… O ile pokładać wiarę w tamtą kobietę.
Villemo Holmsen
Re: 03.12.2000 – Paraplypassasje – V. Holmsen & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 13:21
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Ten moment złości odmalowany na twarzy, przebłysk gniewu w piwnych oczach zmroził krew w żyłach Villemo. Zamarła nieruchomo nie chcąc rozsierdzić mężczyzny jeszcze bardziej, ale rozluźniła się w momencie kiedy dostrzegła, że ją poznał. Odetchnęła w myślach z ulgą, bo nie chciała dzisiaj spotykać się z jego złym humorem. Zesztywniałe ramiona i plecy przestały być tak napięte i poczuła jak zapada się jeszcze bardziej w zaspie, na której częściowo leżała. Śnieg topniał i spływał po skórze powodując mimowolne dreszcze.
-Nic się nie stało. - Bąknęła kiedy usłyszała przeprosiny ze strony szefa i uśmiechnęła się delikatnie. -Nie… nic mi nie jest. - Ciężko było się jej jednak ruszyć, ponieważ łokcie nadal miała unieruchomione, a Olaf nie chciał jej puścić. Widząc jak wodzi wzrokiem westchnęła cicho. -Chyba, że zaraz złapię przeziębienie od leżenia na śniegu. - Przekrzywiła lekko głowę, trochę zaczepnie, ale w jej głosie nie słychać było wyrzutu czy zniecierpliwienia. Jakaś kobieta przystanęła dostrzegając ich na ziemi, ale widząc, że krew się nie leje odeszła nie zadając żadnego pytania. Reszta przechodniów nie zwracała w ogóle na nich uwagi, jakby nie istnieli. Każdy zajęty swoimi sprawami gnał przed siebie lub sam pilnował aby nie wywinąć orła na oblodzonym chodniku. Przez chwilę zapomniała o melodii wody, która przecież sprawiła, że wyszła z domu. Teraz jednak kiedy pierwszy szok minął znów ją dosłyszała i spojrzała ponad ramię Olafa jakby sama Pani Jeziora przed nią stanęła i wskazywała kierunek, w którym ma iść. -Czy mogę wstać? - Zapytała jeszcze kiedy nawet dla niej zbyt długo znajdowali się w zaspie śniegu. Podnosząc się z ziemi otrzepała płaszcz, a kolejna porcja śniegu wleciała jej za kołnierz prawie zadając fizyczny ból nagłym zderzeniem temperatur. -Szlag… - mruknęła pod nosem sięgając ręką za plecy aby strzepać zdradliwy śnieg z kołnierza.
-Nic się nie stało. - Bąknęła kiedy usłyszała przeprosiny ze strony szefa i uśmiechnęła się delikatnie. -Nie… nic mi nie jest. - Ciężko było się jej jednak ruszyć, ponieważ łokcie nadal miała unieruchomione, a Olaf nie chciał jej puścić. Widząc jak wodzi wzrokiem westchnęła cicho. -Chyba, że zaraz złapię przeziębienie od leżenia na śniegu. - Przekrzywiła lekko głowę, trochę zaczepnie, ale w jej głosie nie słychać było wyrzutu czy zniecierpliwienia. Jakaś kobieta przystanęła dostrzegając ich na ziemi, ale widząc, że krew się nie leje odeszła nie zadając żadnego pytania. Reszta przechodniów nie zwracała w ogóle na nich uwagi, jakby nie istnieli. Każdy zajęty swoimi sprawami gnał przed siebie lub sam pilnował aby nie wywinąć orła na oblodzonym chodniku. Przez chwilę zapomniała o melodii wody, która przecież sprawiła, że wyszła z domu. Teraz jednak kiedy pierwszy szok minął znów ją dosłyszała i spojrzała ponad ramię Olafa jakby sama Pani Jeziora przed nią stanęła i wskazywała kierunek, w którym ma iść. -Czy mogę wstać? - Zapytała jeszcze kiedy nawet dla niej zbyt długo znajdowali się w zaspie śniegu. Podnosząc się z ziemi otrzepała płaszcz, a kolejna porcja śniegu wleciała jej za kołnierz prawie zadając fizyczny ból nagłym zderzeniem temperatur. -Szlag… - mruknęła pod nosem sięgając ręką za plecy aby strzepać zdradliwy śnieg z kołnierza.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Bezimienny
Re: 03.12.2000 – Paraplypassasje – V. Holmsen & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 13:22
Mróz, co pieścił dłonie i łaskotał kolana, w końcu dosięgnął i jego karku, gdy śnieg powoli odnajdywał drogę kołnierzem wzdłuż pleców, często dziwnie niewrażliwych na podobne bodźce. Sam uśmiechnął się ledwie kącikiem ust na zaczepkę, radując jednak, że nie odczuwała bólu, jaki mógł spotkać kobietę w wyniku upadku.
Zapewne na starym miejscu podobne oblodzenie chodników uchodziłoby tylko w mniej uczęszczanych uliczkach, tuż obok bram, lub w pozostałościach listopadowych kałuż. Jednak tu w dzielnicy Ymira Starszego, która nie cieszyła się najwyższą sławą, choć miała oczywiście swoje uroki, ten zdawał się być normalnym. Kiepsko odśnieżone krawężniki potrafiły doprowadzić do wypadku, takiego, jaki właśnie miał zresztą miejsce.
— Oczywiście — odpowiedział szybko, natychmiastowo puszczając łokcie kobiety, pewien już, że nie stała jej się krzywda, a następnie, gdy ta bez trudu podniosła się, zrobił to samo, wyrastając przy niej o wiele wyższy, zwyczajowo już patrzący z góry. — Pozwól, że ci pomogę — lecz na pozwolenie nie zamierzał czekać, zachodząc kobietę od tyłu, aby bez zawahania się strzepnąć śnieg z jej kołnierza, gdy ten powoli sypał się w dół. Całe plecy kobiety były zresztą białe, chłonęły miękki puch, który zdążył w wyniku uderzenia zapewne podlecieć w górę, aby zaraz potem spaść. Wahlberg próbował więc je oczyścić, krótko i delikatnie, aby nie wywołać dyskomfortu, wszak nie lubił spoufalać się ze swoimi pracownikami nadto, czego wymagała zwykła służbowa relacja. Nie był jednak koszmarem, lub człowiekiem, który chciał sprawiać im przykrość. Wręcz przeciwnie. Uważał, że jedynie dobrym wychowaniem, kulturą, bezpieczeństwem i ludzkim podejście, stworzy w swoich podziemiach mekkę, która przyciągnie nie tylko klienta, ale i kurtyzany o doskonałym doświadczeniu. Villemo miała to coś, potrafiła mamić i kokietować, nie była smutnym dziewczęciem, które skończyło w domu uciech, jak w więzieniu, a świadomą kobietą, gotową zwojować półświatek łaknących jej ciepła mężczyzn.
Zaczął sprawdzać własne kieszenie, dostrzegając, że papierośnica teraz spoczywa na wpół otwarta o przemoczonej zawartości w zaspie śniegu, w której wciąż odbijała się niezgrabna masa ich sylwetek. Nie było co zbierać. — Mogłabyś poczęstować mnie papierosem? — spytał w końcu, a wzrokiem nieco zbyt długo spoglądał na nią, próbując wyczuć jej myśli, choć nie dysponował wcale tym talentem. Opowieść o Olafie Wahlbergu, który nieostrożnie ślizga się na chodniku, wpadając w puch, mogłaby rozbawiać do łez każdą grupę, która zasilała szeregi Besettelse, a tym samym rujnując jego autorytet i sylwetkę, rzadko spotykaną w ich gronie. — Będę wdzięczny, jeśli nie opowiesz o tym potknięciu — dosłownie i w przenośni — swoim koleżankom — zbyt sztuczny uśmiech stworzony z kącików ust idących w nienaturalnym kierunku w górę musiał dać jej do zrozumienia, że to wiązałoby się z potwornym uczuciem zawiedzenia, a przecież kto chciałby zawieść mężczyznę, który regularnie wypłacał pieniądze?
Zapewne na starym miejscu podobne oblodzenie chodników uchodziłoby tylko w mniej uczęszczanych uliczkach, tuż obok bram, lub w pozostałościach listopadowych kałuż. Jednak tu w dzielnicy Ymira Starszego, która nie cieszyła się najwyższą sławą, choć miała oczywiście swoje uroki, ten zdawał się być normalnym. Kiepsko odśnieżone krawężniki potrafiły doprowadzić do wypadku, takiego, jaki właśnie miał zresztą miejsce.
— Oczywiście — odpowiedział szybko, natychmiastowo puszczając łokcie kobiety, pewien już, że nie stała jej się krzywda, a następnie, gdy ta bez trudu podniosła się, zrobił to samo, wyrastając przy niej o wiele wyższy, zwyczajowo już patrzący z góry. — Pozwól, że ci pomogę — lecz na pozwolenie nie zamierzał czekać, zachodząc kobietę od tyłu, aby bez zawahania się strzepnąć śnieg z jej kołnierza, gdy ten powoli sypał się w dół. Całe plecy kobiety były zresztą białe, chłonęły miękki puch, który zdążył w wyniku uderzenia zapewne podlecieć w górę, aby zaraz potem spaść. Wahlberg próbował więc je oczyścić, krótko i delikatnie, aby nie wywołać dyskomfortu, wszak nie lubił spoufalać się ze swoimi pracownikami nadto, czego wymagała zwykła służbowa relacja. Nie był jednak koszmarem, lub człowiekiem, który chciał sprawiać im przykrość. Wręcz przeciwnie. Uważał, że jedynie dobrym wychowaniem, kulturą, bezpieczeństwem i ludzkim podejście, stworzy w swoich podziemiach mekkę, która przyciągnie nie tylko klienta, ale i kurtyzany o doskonałym doświadczeniu. Villemo miała to coś, potrafiła mamić i kokietować, nie była smutnym dziewczęciem, które skończyło w domu uciech, jak w więzieniu, a świadomą kobietą, gotową zwojować półświatek łaknących jej ciepła mężczyzn.
Zaczął sprawdzać własne kieszenie, dostrzegając, że papierośnica teraz spoczywa na wpół otwarta o przemoczonej zawartości w zaspie śniegu, w której wciąż odbijała się niezgrabna masa ich sylwetek. Nie było co zbierać. — Mogłabyś poczęstować mnie papierosem? — spytał w końcu, a wzrokiem nieco zbyt długo spoglądał na nią, próbując wyczuć jej myśli, choć nie dysponował wcale tym talentem. Opowieść o Olafie Wahlbergu, który nieostrożnie ślizga się na chodniku, wpadając w puch, mogłaby rozbawiać do łez każdą grupę, która zasilała szeregi Besettelse, a tym samym rujnując jego autorytet i sylwetkę, rzadko spotykaną w ich gronie. — Będę wdzięczny, jeśli nie opowiesz o tym potknięciu — dosłownie i w przenośni — swoim koleżankom — zbyt sztuczny uśmiech stworzony z kącików ust idących w nienaturalnym kierunku w górę musiał dać jej do zrozumienia, że to wiązałoby się z potwornym uczuciem zawiedzenia, a przecież kto chciałby zawieść mężczyznę, który regularnie wypłacał pieniądze?
Villemo Holmsen
Re: 03.12.2000 – Paraplypassasje – V. Holmsen & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 13:22
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
-Dziękuję. - Powiedziała kiedy zaoferował swoją pomoc, której nie miała zamiaru odmawiać, bo Olaf i tak zrobiłby to co uważał za konieczne w danej sytuacji. Nie chciała przemoknąć, a o tej porze roku o katar nie było wcale trudno. Chodzenie po galerii z zaczerwienionym nosem nie wróżyło dobrej sprzedaży obrazów. Nawet niksy mogły chorować. Poczekała aż mężczyzna uzna, że jej płaszcz jest wystarczająco otrzepany ze śniegu i posłała mu wdzięczny uśmiech. Nie uważała go za okrutnika czy człowieka bez serca jak czasami krążyły plotki. Nigdy nie spotkała się z jego strony sadyzmem czy brutalnością. Należał do osób konkretnych i stanowczych, prowadził biznes więc nie mógł mieć słabego charakteru ale gdyby nie miał jakieś wrodzonej wrażliwości nie zajmowałby się sztuką. Mogła trochę romantyzować szefa, ale nikt nigdy nie był do szpiku kości zły. Zapewnił jej miejsce pracy, szanował przestrzeń życiową i brał pod uwagę potencjał pracownic. Pozwolił Villemo obcować ze sztuką, oprowadzać gości po galerii, rozmawiać z nimi o malarstwie i tańczyć w szklanej sali gdzie przez padające promienie słońca barwy tworzyły iście magiczny świat. Mówiono, że taniec niks przynosi pecha i zsyła nieszczęścia na tych, którzy je zobaczą, ale nie dla niej. Nie dla galerii. Oklaski zachwyconych gości oglądający występ kiedy wśród szarf i barw współgrała z melodią tylko potwierdzały, ale potrafiła porwać innych swym tańcem.
Podążając za wzrokiem Olafa dostrzegła papierośnicę na śniegu z wysypaną jej zawartością, a gdy usłyszała pytanie widać było, że to ją zaskoczyło. Sięgnęła do kieszeni gdzie jej paczka pozostała na szczęście nietknięta.
-Starałam się być dyskretna. - Odparła w końcu wyciągając paczkę papierów i podała ją mężczyźnie, a potem pochyliła się by wyciągnąć z zaspy papierośnicę. Jej zmarnowaną zawartość wyrzuciła do najbliższego śmietnika i osuszając rękawiczką podała pudełko mężczyźnie. -O jakim incydencie? - Zapytała niewinnym głosem, a jej szare, niczym poranek, oczy zaiskrzyły delikatnie; na różanych ustach pojawił się uśmiech równie miękki jak jej głos. -Nic się nie wydarzyło.
Poczekała aż Olaf poczęstuje się papierosem i skoro już szydło wyszło z worka to sama wyciągnęła jeden dla siebie by również zapalić.
Podążając za wzrokiem Olafa dostrzegła papierośnicę na śniegu z wysypaną jej zawartością, a gdy usłyszała pytanie widać było, że to ją zaskoczyło. Sięgnęła do kieszeni gdzie jej paczka pozostała na szczęście nietknięta.
-Starałam się być dyskretna. - Odparła w końcu wyciągając paczkę papierów i podała ją mężczyźnie, a potem pochyliła się by wyciągnąć z zaspy papierośnicę. Jej zmarnowaną zawartość wyrzuciła do najbliższego śmietnika i osuszając rękawiczką podała pudełko mężczyźnie. -O jakim incydencie? - Zapytała niewinnym głosem, a jej szare, niczym poranek, oczy zaiskrzyły delikatnie; na różanych ustach pojawił się uśmiech równie miękki jak jej głos. -Nic się nie wydarzyło.
Poczekała aż Olaf poczęstuje się papierosem i skoro już szydło wyszło z worka to sama wyciągnęła jeden dla siebie by również zapalić.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Bezimienny
Re: 03.12.2000 – Paraplypassasje – V. Holmsen & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 13:22
Jak zwykle klasyczny dżentelmen, choć sposób, w jaki zarabiał na to, aby go takim postrzegano, znacząco odbiegał od stereotypu. Zapewniał za to bezpieczeństwo i nie pozwalał sobie na brak szacunku wobec pracownic, czyniąc dom uciech miejscem wyjątkowym, do którego każda bardziej rozumna kurtyzana pragnęła trafić.
— Po co? — zapytał z rozbrajającym uśmiechem, w istocie ciekaw tego, z jakiego powodu jego pracownica zamierzała ukrywać się w tym błogim uzależnieniu. Dopóty dopóki w Besettelse zachowywała pełen profesjonalizm, do tej pory Olafa nie obchodziło wiele, dopóki oczywiście nie przynosiła mu wstydu, lub nie naginała kruchej renomy tego miejsca. Ona jednak była inna, zdawała się być oddana swojej roli, a w oczach właściciela tego przybytku, zwyczajnie wiedziała, w jaki sposób kierować własne czyny, aby uzyskać jak najwięcej. Nie zamierzał tego blokować, jej zysk, był jego zyskiem, o czym obydwoje doskonale wiedzieli. Odbierając papierosa od kobiety, odpalił go niemal niepostrzeżenie, w czasie gdy ta schylała się po papierośnice. Nie planował przyszłości dla metalowego pojemnika, spodziewając się, że za jakiś czas odnajdzie go bezdomny, który postanowi osuszyć swą zdobycz. Nie przeszkadzało to mężczyźnie, właściwie starał się o tym po prostu nie myśleć. — Nie zrozum mnie źle, Villemo, ale spotykałem się z gorszymi zbrodniami niż tytoń — mrugnął do kobiety, zaciągając się i dopiero teraz czując, jakby po tym niechlubnym wypadku zdołał złapać głęboki oddech. Wtedy też spojrzał na własny płaszcz, otrzepując go z kilku płatków śniegu.
Poza własnym gabinetem, gdzie spotkać go można było z nietęgą miną, wciąż przeliczającą zysk i niesione koszta, zdawał się być innym. Pogodniejsza twarz, nienachalnie obserwujące środowisko oczy i w końcu przecież zupełnie przypadkowy poślizg, w jaki wpadł, czyniły z niego coś na rodzaj człowieka. Gdy panna Holmsen kilkoma słowami złożyła obietnicę, że ostatnie minuty zostaną pomiędzy nimi, kiwnął jej głową w geście podziękowania.
Tytoń łaskawie pieścił krtań, zaś on, prawdopodobnie z grzeczności, ale i zwykłej ciekawości upatrywał w Villemo kogoś na pozór towarzyszki najbliższych chwil, choć niedługo miał przecież udać się na biznesowe spotkanie, które nie cierpiało zwłoki.
— Mówiąc szczerze — ściszył głos nieznacznie, nachylając się do kobiety — wdzięczny jestem, że upokorzyć mogłem się przy tobie, a nie kimś obcym — krótki śmiech sugerować miał jak wielki dystans do sytuacji zachowuje, choć oczywiście w głębi duszy piekł go nos, zdegustowany własnym brakiem ostrożności. — Ale ciekawi mnie co tu robisz. Mieszkasz w okolicy? — mimowolnie rozejrzał się po parasolach, które w tej alejce kryły niebo, jakby spodziewając, że zaraz objawią się mu okna z wielkim transparentem "Tu pod numerem czwartym mieszka panna Holmsen", tak się jednak nie stało, więc ponownie wzrok skierował na kobietę.
— Po co? — zapytał z rozbrajającym uśmiechem, w istocie ciekaw tego, z jakiego powodu jego pracownica zamierzała ukrywać się w tym błogim uzależnieniu. Dopóty dopóki w Besettelse zachowywała pełen profesjonalizm, do tej pory Olafa nie obchodziło wiele, dopóki oczywiście nie przynosiła mu wstydu, lub nie naginała kruchej renomy tego miejsca. Ona jednak była inna, zdawała się być oddana swojej roli, a w oczach właściciela tego przybytku, zwyczajnie wiedziała, w jaki sposób kierować własne czyny, aby uzyskać jak najwięcej. Nie zamierzał tego blokować, jej zysk, był jego zyskiem, o czym obydwoje doskonale wiedzieli. Odbierając papierosa od kobiety, odpalił go niemal niepostrzeżenie, w czasie gdy ta schylała się po papierośnice. Nie planował przyszłości dla metalowego pojemnika, spodziewając się, że za jakiś czas odnajdzie go bezdomny, który postanowi osuszyć swą zdobycz. Nie przeszkadzało to mężczyźnie, właściwie starał się o tym po prostu nie myśleć. — Nie zrozum mnie źle, Villemo, ale spotykałem się z gorszymi zbrodniami niż tytoń — mrugnął do kobiety, zaciągając się i dopiero teraz czując, jakby po tym niechlubnym wypadku zdołał złapać głęboki oddech. Wtedy też spojrzał na własny płaszcz, otrzepując go z kilku płatków śniegu.
Poza własnym gabinetem, gdzie spotkać go można było z nietęgą miną, wciąż przeliczającą zysk i niesione koszta, zdawał się być innym. Pogodniejsza twarz, nienachalnie obserwujące środowisko oczy i w końcu przecież zupełnie przypadkowy poślizg, w jaki wpadł, czyniły z niego coś na rodzaj człowieka. Gdy panna Holmsen kilkoma słowami złożyła obietnicę, że ostatnie minuty zostaną pomiędzy nimi, kiwnął jej głową w geście podziękowania.
Tytoń łaskawie pieścił krtań, zaś on, prawdopodobnie z grzeczności, ale i zwykłej ciekawości upatrywał w Villemo kogoś na pozór towarzyszki najbliższych chwil, choć niedługo miał przecież udać się na biznesowe spotkanie, które nie cierpiało zwłoki.
— Mówiąc szczerze — ściszył głos nieznacznie, nachylając się do kobiety — wdzięczny jestem, że upokorzyć mogłem się przy tobie, a nie kimś obcym — krótki śmiech sugerować miał jak wielki dystans do sytuacji zachowuje, choć oczywiście w głębi duszy piekł go nos, zdegustowany własnym brakiem ostrożności. — Ale ciekawi mnie co tu robisz. Mieszkasz w okolicy? — mimowolnie rozejrzał się po parasolach, które w tej alejce kryły niebo, jakby spodziewając, że zaraz objawią się mu okna z wielkim transparentem "Tu pod numerem czwartym mieszka panna Holmsen", tak się jednak nie stało, więc ponownie wzrok skierował na kobietę.
Villemo Holmsen
Re: 03.12.2000 – Paraplypassasje – V. Holmsen & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 13:22
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Nie spodziewała się tego pytania ale też jej ulżyło, bo na oczach szefa odpaliła swojego papierosa i zaciągnęła się delikatnie, po czym unosząc lekko głowę ku górze wypuściła dym w powietrze. Na jasnej skórze twarzy pojawiły się delikatne rumieńce od zimna, ale jeszcze nie czuła jak mróz przeszywa, wręcz przeciwnie.
-Zwykle nie jest zalecane aby kurtyzana paliła. Źle to wpływa na jej urodę. - Odpowiedziała spokojnie i uśmiechnęła się lekko zaczepienie, ponieważ ta wypowiedź w jej ustach zakrawała o lekką ironię. Była niksą, nie musiała AŻ tak bardzo martwić się o swój wygląd i oznaki starzenia się. -Ach, czyli jeszcze sporo przede mną. - Zaśmiała się cicho i swobodnie jak nie śmiała się w pracy. Tam zawsze przybierała odpowiednią maskę Lilije, była tajemnica, trochę zaczepna i prowokująca. Podobnie jak Olaf, wychodząc z galerii, zostawiała jedno ze swoich oblicz i pozwalała sobie na większy luz wiedząc, że nie musi stawać się obrazem, a w jej przypadku też, oczekiwaniem i marzeniem. Nie przeszkadzało jej to. Los postawił na jej drodze Olafa i nie miała zamiaru z tego powodu płakać ani narzekać na swój los. Wiedziała, że dostała szansę i musiała ją wykorzystać. Wszystko zależało od niej i wiedziała, że ma możliwość dojścia wysoko, musiała jedynie umiejętnie rozgrywać tę partię szachów jakimi było jej życie. W Olafie nie widziała przeciwnika, a sprzymierzeńca, który od czasu do czasu podpowiada jaki ruch wykonać. Zaciągnęła się na powrót papierosem, a dym tytoniowy zaczął otulać ich obydwoje. -Zawsze do usług. - Uśmiechnęła się porozumiewawczo i wykonała przy tym iście dworski ukłon, co spowodowało, że straciła na chwilę równowagę na śliskim lodzie i zachwiała się śmiejąc się w głos z własnej niezgrabności. -Dopiero by było, gdybym teraz sama się przewróciła. Na te chodniki należy założyć łyżwy jak chce się przetrwać bez upadku.
Kaszlnęła przy zaciąganiu się kiedy usłyszała pytanie odnośnie tego czy mieszka w okolicy. Pokręciła głową.
-Nie. - Zaprzeczyła od razu i po chwili dodała. -Mieszkam w dzielnicy Ragnhildy Potężnej. - Odchrząknęła cicho. -Szłam na spacer. W stronę wody.
Olaf wiedział, że jego pracownica jest niksą, ale mieli niepisaną umowę, że nie poruszają tego tematu jeżeli nie muszą, więc starała się dać znać, że właśnie zahacza o to czego nie chciał słuchać, nie chciał wiedzieć. Należy przyznać, że okazał się jedną z nielicznych osób, która zareagowała normalnie i ze spokojem na wieść jaka krew w niej płynie, jaka muzyka nią steruje w życiu. I nie przekreślił Villemo tylko dał jej pracę.
-Zwykle nie jest zalecane aby kurtyzana paliła. Źle to wpływa na jej urodę. - Odpowiedziała spokojnie i uśmiechnęła się lekko zaczepienie, ponieważ ta wypowiedź w jej ustach zakrawała o lekką ironię. Była niksą, nie musiała AŻ tak bardzo martwić się o swój wygląd i oznaki starzenia się. -Ach, czyli jeszcze sporo przede mną. - Zaśmiała się cicho i swobodnie jak nie śmiała się w pracy. Tam zawsze przybierała odpowiednią maskę Lilije, była tajemnica, trochę zaczepna i prowokująca. Podobnie jak Olaf, wychodząc z galerii, zostawiała jedno ze swoich oblicz i pozwalała sobie na większy luz wiedząc, że nie musi stawać się obrazem, a w jej przypadku też, oczekiwaniem i marzeniem. Nie przeszkadzało jej to. Los postawił na jej drodze Olafa i nie miała zamiaru z tego powodu płakać ani narzekać na swój los. Wiedziała, że dostała szansę i musiała ją wykorzystać. Wszystko zależało od niej i wiedziała, że ma możliwość dojścia wysoko, musiała jedynie umiejętnie rozgrywać tę partię szachów jakimi było jej życie. W Olafie nie widziała przeciwnika, a sprzymierzeńca, który od czasu do czasu podpowiada jaki ruch wykonać. Zaciągnęła się na powrót papierosem, a dym tytoniowy zaczął otulać ich obydwoje. -Zawsze do usług. - Uśmiechnęła się porozumiewawczo i wykonała przy tym iście dworski ukłon, co spowodowało, że straciła na chwilę równowagę na śliskim lodzie i zachwiała się śmiejąc się w głos z własnej niezgrabności. -Dopiero by było, gdybym teraz sama się przewróciła. Na te chodniki należy założyć łyżwy jak chce się przetrwać bez upadku.
Kaszlnęła przy zaciąganiu się kiedy usłyszała pytanie odnośnie tego czy mieszka w okolicy. Pokręciła głową.
-Nie. - Zaprzeczyła od razu i po chwili dodała. -Mieszkam w dzielnicy Ragnhildy Potężnej. - Odchrząknęła cicho. -Szłam na spacer. W stronę wody.
Olaf wiedział, że jego pracownica jest niksą, ale mieli niepisaną umowę, że nie poruszają tego tematu jeżeli nie muszą, więc starała się dać znać, że właśnie zahacza o to czego nie chciał słuchać, nie chciał wiedzieć. Należy przyznać, że okazał się jedną z nielicznych osób, która zareagowała normalnie i ze spokojem na wieść jaka krew w niej płynie, jaka muzyka nią steruje w życiu. I nie przekreślił Villemo tylko dał jej pracę.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Bezimienny
Re: 03.12.2000 – Paraplypassasje – V. Holmsen & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 13:22
Lekki rumieniec, krótki różowy szczep na policzku, i oto zdawała się być bardziej ludzka, niż wcześniej.
— Wolę by mecenaski mojej galerii — wyraźny akcent postawił na to słowo, wzrokiem przeszywając kobietę, aby skarcić ją za nazywanie samej siebie publicznie kurtyzaną. — paliły tytoń, niż inaczej zaniedbywały piękno — była damą Besettelse, tancerką, artystką i tak winna samą siebie tytułować. Może nieco zbyt długo z wysokości próbował wbić wątłe ciało w ziemię za karę, że nie użyła prawidłowego nazewnictwa, lecz gdy kilka długich sekund minęło, dodał. — Wiele czasu musiałoby minąć, aby coś takiego źle wpłynęło na twoją urodę — błogo uśmiechnął się, kiwając jeszcze głową, bo piękna nie byłby w stanie jej odmówić. Oczywiście miał rację, były znacznie gorsze rzeczy. Rzucanie się przepaść, jak zresztą uczyniła Lykke, rezygnacja z własnych pragnień na rzecz błahostki, czy nawet, oszustwo, jakiego kiedyś jedna z pracownic dopuściła się, za co została odpowiednio ukarana. Palenie tytoniu i daleko poza galerią, było niemal żadnym przewinieniem, a on przecież, cóż… Był tolerancyjny.
Ostatnim czego właściciel galerii pragnął, to aby pracownicy nie zdradzali mu swoich sekretów. Temu też łatwiej było przymknąć oko, uśmiechnąć się, zaproponować herbaty, albo nieoczekiwaną premię, niż trzymać krótko na smyczy, doprowadzając do resztek sił. Każdy z nich liczyć mógł na bezpieczeństwo, na opiekę i w końcu, jeśli miał dostatecznie dużo szczęścia, na jego zaufanie.
Gdy tylko zachwiała się, tak on instynktownie wyciągnął dłoń w przód, na której mogła się oprzeć, aby uniknąć upadku. Jeszcze tego by brakowało, aby zaraz obydwoje leżeli w śniegu. Na szczęście tak się nie stało, chociaż oblodzone chodniki groziły samym swym zimnem, bezczelnie spoglądając na swoje ofiary.
— Ach tak — kiwnął głową, choć na zmęczonej twarzy próżno było szukać czegoś na rodzaj zrozumienia. Choć krew, jaka płynęła w żyłach dziewczęcia, była opłacalna, a on sam korzystał z niej tak bardzo, jak tylko mógł, to nie zamierzał publicznie się do tego przyznawać. Temu też wyuczył się pewnych odruchów, a pomimo swojej szerokiej tolerancji, preferował, pozostanie oficjalnie neutralnym, przynajmniej w tej kwestii. — Niedaleko portu? Tam chyba nie jest ci brak wody i spacerów jego brzegami — ocenił, lecz nie zamierzał dopytywać o tę kwestię, wychodząc z założenia, że jej czas wolny służy tylko jej. Jeśli w jego trakcie przyjmowała klientów, tak Olaf i tak pobierał stosowny procent.
— To dość późna pora — marszczył brwi, bo choć godzina była właściwie dość wczesna, tak ostatnie porwania na prowincji całego Midgardu musiały wprawiać w nieprzyjemny i wręcz przerażający nastrój. — Jeśli widzisz się z kimś, mogę cię do niego odprowadzić… Dla bezpieczeństwa — choć miejsce, w którym miał odbyć biznesową dysputę, było w niewielkiej odległości, tak upewnienie się, ze jednej z jego gwiazd, która dodatkowo doskonale rozumiała się ze sztuką, nie stanie się krzywda, było kluczowe. — Pozwól mi, proszę — szarmancki i ułożony, skierował ku niej własne ramię, aby ta bez pośpiechu mogła wesprzeć się na nim i dać prowadzić w miejsce spotkania, o ile wcześniej na nowo nie wpadną w zaspę śniegu.
— Wolę by mecenaski mojej galerii — wyraźny akcent postawił na to słowo, wzrokiem przeszywając kobietę, aby skarcić ją za nazywanie samej siebie publicznie kurtyzaną. — paliły tytoń, niż inaczej zaniedbywały piękno — była damą Besettelse, tancerką, artystką i tak winna samą siebie tytułować. Może nieco zbyt długo z wysokości próbował wbić wątłe ciało w ziemię za karę, że nie użyła prawidłowego nazewnictwa, lecz gdy kilka długich sekund minęło, dodał. — Wiele czasu musiałoby minąć, aby coś takiego źle wpłynęło na twoją urodę — błogo uśmiechnął się, kiwając jeszcze głową, bo piękna nie byłby w stanie jej odmówić. Oczywiście miał rację, były znacznie gorsze rzeczy. Rzucanie się przepaść, jak zresztą uczyniła Lykke, rezygnacja z własnych pragnień na rzecz błahostki, czy nawet, oszustwo, jakiego kiedyś jedna z pracownic dopuściła się, za co została odpowiednio ukarana. Palenie tytoniu i daleko poza galerią, było niemal żadnym przewinieniem, a on przecież, cóż… Był tolerancyjny.
Ostatnim czego właściciel galerii pragnął, to aby pracownicy nie zdradzali mu swoich sekretów. Temu też łatwiej było przymknąć oko, uśmiechnąć się, zaproponować herbaty, albo nieoczekiwaną premię, niż trzymać krótko na smyczy, doprowadzając do resztek sił. Każdy z nich liczyć mógł na bezpieczeństwo, na opiekę i w końcu, jeśli miał dostatecznie dużo szczęścia, na jego zaufanie.
Gdy tylko zachwiała się, tak on instynktownie wyciągnął dłoń w przód, na której mogła się oprzeć, aby uniknąć upadku. Jeszcze tego by brakowało, aby zaraz obydwoje leżeli w śniegu. Na szczęście tak się nie stało, chociaż oblodzone chodniki groziły samym swym zimnem, bezczelnie spoglądając na swoje ofiary.
— Ach tak — kiwnął głową, choć na zmęczonej twarzy próżno było szukać czegoś na rodzaj zrozumienia. Choć krew, jaka płynęła w żyłach dziewczęcia, była opłacalna, a on sam korzystał z niej tak bardzo, jak tylko mógł, to nie zamierzał publicznie się do tego przyznawać. Temu też wyuczył się pewnych odruchów, a pomimo swojej szerokiej tolerancji, preferował, pozostanie oficjalnie neutralnym, przynajmniej w tej kwestii. — Niedaleko portu? Tam chyba nie jest ci brak wody i spacerów jego brzegami — ocenił, lecz nie zamierzał dopytywać o tę kwestię, wychodząc z założenia, że jej czas wolny służy tylko jej. Jeśli w jego trakcie przyjmowała klientów, tak Olaf i tak pobierał stosowny procent.
— To dość późna pora — marszczył brwi, bo choć godzina była właściwie dość wczesna, tak ostatnie porwania na prowincji całego Midgardu musiały wprawiać w nieprzyjemny i wręcz przerażający nastrój. — Jeśli widzisz się z kimś, mogę cię do niego odprowadzić… Dla bezpieczeństwa — choć miejsce, w którym miał odbyć biznesową dysputę, było w niewielkiej odległości, tak upewnienie się, ze jednej z jego gwiazd, która dodatkowo doskonale rozumiała się ze sztuką, nie stanie się krzywda, było kluczowe. — Pozwól mi, proszę — szarmancki i ułożony, skierował ku niej własne ramię, aby ta bez pośpiechu mogła wesprzeć się na nim i dać prowadzić w miejsce spotkania, o ile wcześniej na nowo nie wpadną w zaspę śniegu.
Villemo Holmsen
Re: 03.12.2000 – Paraplypassasje – V. Holmsen & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 13:22
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Ponownie serce prawie podskoczyło jej do gardła kiedy usłyszała karzącą nutę w jego głosie, gdy dostrzegła to spojrzenie, które jakby mogło wbiło ją w ziemię. Z jednej strony poczuła lekki strach, że przekroczyła cienką granicę jaka dzieliła ją od szefa. Granicę, którą dawno jej postawił i którą obiecała szanować. Papieros palił w dłonie, a jego dym gryzł w gardle, przez chwilę wpatrywała się w jego oczy niczym zahipnotyzowana, ale zaraz opuściła je w bok czując jak parzą skórę.
Zaciągnęła się szybciej papierosem, a potem końcówkę zgasiła i wyrzuciła do kosza na śmieci. Założyła złoty kosmyk włosów za ucho starając się zebrać myśli.
-Dziękuję. - Odpowiedziała słysząc pochwałę i na powrót na jej twarz wrócił uroczy uśmiech, a szare spojrzenie zaiskrzyło. Olaf był jednym z nielicznych mężczyzn przy którym traciła swój rezon i potrafiła wpaść w zmieszanie, a jednak ufała mu i wiedziała, że może na niego liczyć. Nie jak na przyjaciela, ale jak na osobę, która znajdzie sposób na jej problemy kiedy wszystkie inne opcje zostaną wyczerpane. Właściciel galerii znajdzie tę jeszcze jedna, o której ona by nie pomyślała. -Każda woda jest inna. - Odpowiedziała słysząc jego pytanie chociaż nie zadał go na głos. Wybrała mieszkanie niedaleko portu, ponieważ stała obecność wody koiła ją i dawała siłę, której tak bardzo potrzebowała każdego dnia. Jednak czasami to było za mało i potrzebowała czegoś więcej. Przechyliła lekko głowę na bok sprawdzając jak dużo może powiedzieć. Olaf doskonale wiedział kogo zatrudnia i liczył na odpowiedni zysk. Niksa, ze swoimi umiejętnościami, mogła wodzić na pokuszenie wielu gości galerii. Podobnie jak w teatrze nie czuła się u Olafa jak demonica, którą należy potępić i z krzykiem odpędzić, mogła być sobą i czuć się bezpiecznie. Mogła być Lilije oraz Villemo kiedy nikt nie patrzył, a Olaf by jej nie wydał. Chciała zasłużyć na miano Damy Besettelse, jej ambicje sięgały o wiele dalej niż jedynie spełnianie sennych marzeń. Czuła, że melodia życia jeszcze ją zaskoczy, porwie w swych nutach w dziki taniec, który ujawni cały potencjał młodej niksy. -Dzisiaj potrzeba dzikości… - Nagłe wyciągnięcie ręki kiedy się zachwiała i teraz podanie ramienia, drobne gesty, które pokazywały, że pan Wahlberg nie był człowiekiem nastawionym tylko na czysty zysk oraz niedbającym o swoich pracowników. Mógł być zimnym draniem, mógł być chłodno kalkulującym biznesmenem, którym był, ale jednocześnie potrafił zmiękczyć serce. Nawet tak przekornej niksy, która przez chwilę się wahała, ale w końcu ujęła mężczyznę pod ramię kładąc swoją dłoń w zgięciu jego łokcia równając się z nim, ramię przy ramieniu. -To nie tak daleko. - Wskazała kierunek, w którym powinni się udać, a jej głos stał się cichszy i cieplejszy kiedy była bliżej.
Zaciągnęła się szybciej papierosem, a potem końcówkę zgasiła i wyrzuciła do kosza na śmieci. Założyła złoty kosmyk włosów za ucho starając się zebrać myśli.
-Dziękuję. - Odpowiedziała słysząc pochwałę i na powrót na jej twarz wrócił uroczy uśmiech, a szare spojrzenie zaiskrzyło. Olaf był jednym z nielicznych mężczyzn przy którym traciła swój rezon i potrafiła wpaść w zmieszanie, a jednak ufała mu i wiedziała, że może na niego liczyć. Nie jak na przyjaciela, ale jak na osobę, która znajdzie sposób na jej problemy kiedy wszystkie inne opcje zostaną wyczerpane. Właściciel galerii znajdzie tę jeszcze jedna, o której ona by nie pomyślała. -Każda woda jest inna. - Odpowiedziała słysząc jego pytanie chociaż nie zadał go na głos. Wybrała mieszkanie niedaleko portu, ponieważ stała obecność wody koiła ją i dawała siłę, której tak bardzo potrzebowała każdego dnia. Jednak czasami to było za mało i potrzebowała czegoś więcej. Przechyliła lekko głowę na bok sprawdzając jak dużo może powiedzieć. Olaf doskonale wiedział kogo zatrudnia i liczył na odpowiedni zysk. Niksa, ze swoimi umiejętnościami, mogła wodzić na pokuszenie wielu gości galerii. Podobnie jak w teatrze nie czuła się u Olafa jak demonica, którą należy potępić i z krzykiem odpędzić, mogła być sobą i czuć się bezpiecznie. Mogła być Lilije oraz Villemo kiedy nikt nie patrzył, a Olaf by jej nie wydał. Chciała zasłużyć na miano Damy Besettelse, jej ambicje sięgały o wiele dalej niż jedynie spełnianie sennych marzeń. Czuła, że melodia życia jeszcze ją zaskoczy, porwie w swych nutach w dziki taniec, który ujawni cały potencjał młodej niksy. -Dzisiaj potrzeba dzikości… - Nagłe wyciągnięcie ręki kiedy się zachwiała i teraz podanie ramienia, drobne gesty, które pokazywały, że pan Wahlberg nie był człowiekiem nastawionym tylko na czysty zysk oraz niedbającym o swoich pracowników. Mógł być zimnym draniem, mógł być chłodno kalkulującym biznesmenem, którym był, ale jednocześnie potrafił zmiękczyć serce. Nawet tak przekornej niksy, która przez chwilę się wahała, ale w końcu ujęła mężczyznę pod ramię kładąc swoją dłoń w zgięciu jego łokcia równając się z nim, ramię przy ramieniu. -To nie tak daleko. - Wskazała kierunek, w którym powinni się udać, a jej głos stał się cichszy i cieplejszy kiedy była bliżej.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Bezimienny
Re: 03.12.2000 – Paraplypassasje – V. Holmsen & Bezimienny: O. Wahlberg Czw 30 Lis - 13:22
Kobieta stopniowo odpuszczająca spojrzenie w bok była czymś na rodzaj triumfu, choć przecież nie pragnął jej upokorzyć. Musiała jednak zapamiętać, że sekret pozostaje sekretem, a pewne słowa nie opuszczały galerii. Dlatego też tu, na ulicy Midgardu była mecenaską, nie dziwką, a tytoń wciągany okazjonalnie w płuca winien zastąpić ciężki narkotyk, psujący jej delikatny umysł.
— Zapewne masz rację — niby od niechcenia zbył komentarz o wodzie, ale w istocie zaczął nad tym poważną dysputę sam ze sobą. Woda bywała bardziej przejrzysta na innej plaży, większy błękit rozpościerał się na zachodzie, Bałtyk zdawał się cieplejszy niż morze Północne, a jezioro Golddajávri było ledwie uroczą częścią dzikiej natury zamkniętej w hermetycznym miejskim środowisku. Sam zdecydowanie bardziej preferował góry, mknąc po śnieżnych stokach wraz z rywalami i przyjaciółmi, delektując się podobną zabawą dla bogaczy, którzy wpierw osładzali sobie wieczory szampanem, a potem w saunie prowadzili żywe dyskusje na temat wartości pieniądza. Inaczej smakowała woda źródlana, inaczej ta ze studni Urdand, a inaczej rosa osiadająca na świeżych truskawkach, którymi przyszło im delektować się w Midsommar, chociażby. Wspominała o dzikości, lecz on, ledwie uniesieniem wyżej ciemnej brwi odpowiedział na to spostrzeżenie. Nie przepadał za przesadnym kontaktem poza zawodowym z kobietami, które zatrudniał. Zbyt wiele o nich wiedział, za dużo widział, a jednak szanował, lub przynajmniej usilnie próbował, gdy to mogła wspomóc się na ramieniu, mającym poprowadzić ją w stronę wyczekiwanej wody. Gdzieś w tyle została restauracja, drobny pub, w którym miał dobijać dzisiaj wszelkie kontrakty, jednak dostawcy poczekają, czym było kilka minut spóźnienia wobec potężnego zakupu, którego zamierzał tam dokonać? Nagłówki o porwaniach były zbyt głośne, aby pozwalał na pozostawianie pracownicy samej sobie, zwłaszcza w takiej dzielnicy, zwłaszcza o tej porze, zwłaszcza gdy w jej żyłach płynęła wyjątkowa i pożądaną na czarnym rynku krew. Żywa miała większą wartość, a jeśli doliczyć do tego szeroką wiedzę z zakresu sztuki i czar, który lubiła wokół siebie roztaczać, zapewne nawet nieświadomie, tak samo jak nieświadomie łapał się na nim Olaf, tak zysk z Villemo rósł niebotycznie, po raz kolejny oznaczając, że jest zbyt cenna, aby głupio ją stracić. Prowadził więc kobietę ze spokojem, upewniając się, czy oparta o jego ramię kroczy bezpiecznie. Nie trudno było tu przecież o poślizg, a tamta zaspa śniegu, w której odbite dalej widniały ich sylwetki, może to potwierdzić.
— Korzystaj z piękna tej wody, Villemo — skłonił głowę ku kobiecie, gdy ta pozostała w świetle bliżej wody. — I uważaj na siebie, bardzo cię proszę — na wszelki wypadek oddalając się, odwrócił się jeszcze kilka razy, marszcząc brwi, czy aby nie podchodził do niej nikt podejrzany, gotów zareagować, jeśli taka sytuacja miałaby miejsce. Kolejny raz niemal przewrócił się na oblodzonym chodniku, ostatecznie rezygnując z posiadania oczu dookoła głowy.
Olaf i Villemo z tematu
— Zapewne masz rację — niby od niechcenia zbył komentarz o wodzie, ale w istocie zaczął nad tym poważną dysputę sam ze sobą. Woda bywała bardziej przejrzysta na innej plaży, większy błękit rozpościerał się na zachodzie, Bałtyk zdawał się cieplejszy niż morze Północne, a jezioro Golddajávri było ledwie uroczą częścią dzikiej natury zamkniętej w hermetycznym miejskim środowisku. Sam zdecydowanie bardziej preferował góry, mknąc po śnieżnych stokach wraz z rywalami i przyjaciółmi, delektując się podobną zabawą dla bogaczy, którzy wpierw osładzali sobie wieczory szampanem, a potem w saunie prowadzili żywe dyskusje na temat wartości pieniądza. Inaczej smakowała woda źródlana, inaczej ta ze studni Urdand, a inaczej rosa osiadająca na świeżych truskawkach, którymi przyszło im delektować się w Midsommar, chociażby. Wspominała o dzikości, lecz on, ledwie uniesieniem wyżej ciemnej brwi odpowiedział na to spostrzeżenie. Nie przepadał za przesadnym kontaktem poza zawodowym z kobietami, które zatrudniał. Zbyt wiele o nich wiedział, za dużo widział, a jednak szanował, lub przynajmniej usilnie próbował, gdy to mogła wspomóc się na ramieniu, mającym poprowadzić ją w stronę wyczekiwanej wody. Gdzieś w tyle została restauracja, drobny pub, w którym miał dobijać dzisiaj wszelkie kontrakty, jednak dostawcy poczekają, czym było kilka minut spóźnienia wobec potężnego zakupu, którego zamierzał tam dokonać? Nagłówki o porwaniach były zbyt głośne, aby pozwalał na pozostawianie pracownicy samej sobie, zwłaszcza w takiej dzielnicy, zwłaszcza o tej porze, zwłaszcza gdy w jej żyłach płynęła wyjątkowa i pożądaną na czarnym rynku krew. Żywa miała większą wartość, a jeśli doliczyć do tego szeroką wiedzę z zakresu sztuki i czar, który lubiła wokół siebie roztaczać, zapewne nawet nieświadomie, tak samo jak nieświadomie łapał się na nim Olaf, tak zysk z Villemo rósł niebotycznie, po raz kolejny oznaczając, że jest zbyt cenna, aby głupio ją stracić. Prowadził więc kobietę ze spokojem, upewniając się, czy oparta o jego ramię kroczy bezpiecznie. Nie trudno było tu przecież o poślizg, a tamta zaspa śniegu, w której odbite dalej widniały ich sylwetki, może to potwierdzić.
— Korzystaj z piękna tej wody, Villemo — skłonił głowę ku kobiecie, gdy ta pozostała w świetle bliżej wody. — I uważaj na siebie, bardzo cię proszę — na wszelki wypadek oddalając się, odwrócił się jeszcze kilka razy, marszcząc brwi, czy aby nie podchodził do niej nikt podejrzany, gotów zareagować, jeśli taka sytuacja miałaby miejsce. Kolejny raz niemal przewrócił się na oblodzonym chodniku, ostatecznie rezygnując z posiadania oczu dookoła głowy.
Olaf i Villemo z tematu