Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    18.04.2001 – Pokój Estebana – B. Vargas & Bezimienny

    2 posters
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    18 IV 2001 r.

    Było tak, jak się spodziewała - a jednocześnie zupełnie inaczej.
    Sarnai przyszła już dwa dni temu - Es skontaktował się z nią od razu, jakby nie chcąc niepotrzebnie tracić czasu. Blanca, szczerze mówiąc, nawet się z tego powodu cieszyła. Skoro mieli to zrobić - w którymś momencie dosyć naturalnie przestała traktować tę całą sytuację jako tylko Barrosa, a raczej jako ich wspólne doświadczenie - chciała mieć to już za sobą.
    Nie wiedziała, jak długo jeszcze będzie w stanie egzystować z takim niesłabnącym poziomem lęku.
    Eskola przyszła przygotowana i nie przeszkadzało jej, gdy Blanca i Lucas patrzyli jej na ręce. Podawała Esowi jeden eliksir za drugim - wtłaczała mu je prosto w żyłę przez podpięte wprawnie wkłucie - co i raz rzucając tylko jakieś zaklęcia. Nie wydawało się, by czary coś robiły, ale słysząc je, Vargas czuła się - zupełnie irracjonalnie - spokojniejsza.
    Sarnai nie wyszła od razu. Gdy zebrała puste fiolki z powrotem do torby i ostrzegła Esa, by od teraz nie próbował wstawać, została w kuchni. Yami poczęstowała ją kawą, Blanca słyszała ich głosy przez uchylone drzwi. Medyczka wracała co i raz, by sprawdzić stan Esa - i to przy okazji tych obchodów rzucała kolejne instrukcje.
    Przez pierwszą dobę nie zbijajcie mu gorączki, mówiła. Podawajcie mu płyny, jeśli będzie w stanie pić, instruowała. Przyjdę jutro. Es jest silny, poradzi sobie, mówiła, a Blanca z całej siły gryzła się w język by nie pytać: a jeśli nie?
    Rozmawiały też przez chwilę, tuż za drzwiami sypialni Barrosa, gdy Blanca zdecydowała się wreszcie wstać na chwilę i rozprostować nogi. Przerzucały się nic nieznaczącymi słowami, mówiły o sparingach Esa z Sarnai w klubie i o tym, gdzie zespół Yami był wcześniej, nim dotarli do Midgardu.
    Zamykając potem drzwi za Sarnai, Blanca nie była pewna, co o niej myśli. Nie sądziła, by się polubiły. Eskola była... Varga nie bała się jej, ale było w medyczce coś, co sprawiało, że Meksykanka nie potrafiła jej zaufać. Widziała w niej zagrożenie, którego nie potrafiła uzasadnić.
    Kolejne dwa dni spędziła przy łóżku Esa, wychodząc tylko po to, by opróżnić miskę podstawianą Barrosowi za każdym razem, gdy wymiotował, i skoczyć do łazienki, gdy nie mogła już tego bardziej odwlekać. Kuliła się w fotelu, nie przejmując się takimi błahostkami jak zapalanie czy gaszenie światła, a posiłki... Coś jadła. Yami coś jej przynosiła - co jednak i jak dużo? Blanca nie była pewna. Czas odliczała wizytami Sarnai, która rzeczywiście przychodziła przed i po dyżurach, by sprawdzić, co z Esem - i przeczytanymi stronami z podręcznika traktującego o nauce przemiany w zwierzę, do lektury którego zmuszała się czasem, by zająć czymś myśli.
    Tkwili u boku Esa razem z Lucasem. Niewiele mówili, ale wymieniali się w roli głównego dyżurującego.
    Gdy kryzys minął - gorączka drgnęła, spadając wreszcie o stopień czy dwa; minęło kilka godzin bez ataku wymiotów i dreszczy do złudzenia przypominających drgawki - zasnęła niemal natychmiast, jakby ktoś odciął jej prąd. Skulona w fotelu tak samo, jak przedtem, ocknęła się dopiero na cichy stuk kubka na szafce i słodki zapach malin.
    - Co... - Przetarła oczy. Potrzebowała chwili, by zrozumieć, gdzie jest. Gdy wszystko sobie przypomniała, jej wzrok natychmiast powędrował do Esa - ten jednak spał spokojnie, bo raz pierwszy jakby faktycznie zrelaksowany, a nie walczący z własnymi demonami.
    Potem spojrzała na kubek - swój własny, z przyjemnym krajobrazem łąki i skaczącym na niej Bulbasaurem; prezent od taty - i wreszcie na Lucasa.
    Odetchnęła głęboko.
    - Dzięki - rzuciła cicho. To wcale nie było takie proste. Od pierwszego spotkania w szpitalu niemal się do siebie nie odzywali, a jeśli już - żadne nie szczędziło złośliwości. Nie ułatwiali sobie poznania się, jakby żadne nie uważało, że w ogóle warto to robić. Pogadać ze sobą jak ludzie. Sprawdzić, kim tak naprawdę są.
    A teraz Lucas przyniósł jej herbatę - przygotowaną pewnie przez Yami; Blance nie chciało się wierzyć, by Lucas sam zauważył i zapamiętał, którego kubka używa Vargas i czym zwykle pachną jej napary - i Blanca nie była pewna, dlaczego.
    Z cichym sapnięciem wyprostowała się w fotelu, krzywiąc się, gdy zastałe w nienaturalnej pozycji plecy i podwinięta niewygodnie noga zaprotestowały iskrami bólu.
    - Co z nim? - spytała po raz... Sama nie wiedziała który w ciągu ostatnich dni. Pytała o to bez przerwy, za każdym razem, gdy wracała z łazienki czy kuchni. Lucas zresztą pytał o to samo, jakby te trzy słowa były jedynymi, które oboje znali - lub po prostu jedynymi bezpiecznymi.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Lucas od lat zdawał sobie sprawę, jaki był charakter jego starszego brata – zawzięty, uparty, zbyt łatwo przeskakujący od skrajności w skrajność – ale mimo wszystko Es potrafił go jeszcze zaskoczyć kolejną, nieodpowiedzialną decyzją. Nieodpowiedzialną w jego oczach rzecz jasna – Es nie widział w nich nic zdrożnego. Tak jak wtedy, gdy wciągnął całą trójkę braci w odwet na niechcianym zalotniku Camili. Albo kiedy odmówił wyjścia z jeziora po pierwszej przemianie, wymuszając na nich przynoszenie mu jedzenia, kiedy pilnował jakiejś cholernej kupy patyków z jajami w środku. Albo... Albo wtedy, gdy z Francisco kryli go, gdy regularnie odwiedzany przez wartowników pijaczek tłukący rodzinę zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach.
    Z punktu widzenia Lucasa, Es podejmował wiele złych decyzji – a ta nie była wcale najgorszą z nich. Tę przynajmniej rozumiał. Prawdopodobnie sam zachowałby się podobnie. Być może.
    Nie przeszkadzało mu to przyglądać się podejrzliwie medyczce, która najpierw podała Esowi (zapewne nieprzepisowe) eliksiry, a potem pojawiała się regularnie, gdy w rekordowym tempie zaległ w pościeli, słaby jak nowo narodzone źrebię.
    Nie ufał jej. Nie ufał też Yamileth Serrano, przemykającemu po kątach Salowi, Nicie o wielkich oczach, ani siwemu mężczyźnie, który słysząc jego nazwisko i stopień spokrewnienia z Esem, spojrzał na niego jak na robaka. Blance Vargas również nie ufał, ale wierzył w to, że jej przywiązanie do starszego Barrosa jest wystarczające, by mógł dzielić się z nią dyżurami przy jego łóżku.
    Pracowali w ciszy, godzina po godzinie monitorując gorączkę, wymieniając przesiąknięte potem poszewki na poduszce, opróżniając wymiociny i podając wodę, gdy dreszcze na chwilę się uspokajały. Lucas nabierał przekonania, że gdy to wszystko się skończy, a Es dojdzie do siebie, wygarnie mu, co przez niego przeszli – oboje. Te wszystkie nerwy, przysłuchiwanie się, czy nie przestał oddychać, kiedy robiło się zbyt cicho, brak snu i ciągłe stanie na posterunku. Pieprzony egoista.
    Przysnął, wsparty plecami o ścianę, prawie tuląc puszkę z farbą, które kupił zgodnie z życzeniem brata, gdy wreszcie minęła najpierw jedna, a potem dwie godziny bez kolejnych napadów wymiotów, sygnalizując przełom, o którym wspominała im Sarnai Eskola. Lucas niemal odruchowo rzucił wtedy zaklęcie zmieniające cały ten zgęstniały, stęchły odór skumulowany w pokoju Esa w zapach świeżego prania, zanim głowa opadła mu na pierś.
    Nie spał długo – tak przynajmniej mu się wydawało – ale nagły, pierwotny lęk, który smagnął go długimi pazurami rozwiał się, gdy jego spojrzenie padło na skuloną w fotelu Blankę. Jeśli ona spała, wszystko było w porządku – zdążył się tego nauczyć w ciągu ostatnich czterdziestuośmiu godzin. Zyskała w jego oczach, chociaż wcale mu się to nie podobało. Pierwsze wrażenie podczas spotkania w szpitalu wciąż ciasno się go trzymało, dźgając, by dogryzał kobiecie. By robił jej na złość i przegonił ją od brata, chociaż nie miał pojęcia, jak funkcjonowali w normalnych warunkach i czy była dla niego dobra.
    Przejmowała się – tego niestety nie mógł jej odmówić.
    To Serrano podsunęła mu w kuchni odpowiedni kubek wraz z nalanym syropem oraz torebką, gdy parzył dla siebie kawę – Lucas przez większość czasu skoncentrowany był na czymś zupełnie innym, by przyglądać się, jaką herbatę pijała Vargas. Albo że w ogóle preferowała herbatę, a nie kawę. Tak czy inaczej, z pewnymi oporami, ale podziękował, zabierając oba kubki pełne parujących napojów, gdy wracał z powrotem do sypialni Esa. O to też powinien komuś urządzić awanturę – jakoś wątpił, by pozostali mieszkańcy sypiali w tak ciasnych pomieszczeniach.
    Co z nim?
    - Bez zmian. Śpi jak dziecko – odparł na pytanie, które wymienili między sobą chyba setki razy, szczególnie przez pierwsze godziny, gdy gorączka szybko sięgnęła wyższego pułapu. Popukał palcem w ściankę swojego kubka, okrążając fotel zajęty przez Blankę i wyglądając przez okno na ulicę. Gdy minęło najgorsze, cisza nagle przestała być komfortowa i pożądana – a przynajmniej tak właśnie wydawało się jemu.
    Podrapał się po policzku, który zdążył zarosnąć krótką szczeciną w ciągu ostatnich dni, by gwałtownie porzucić obserwację panoramy Midgardu i obrócić się z powrotem ku łóżku, na którym spokojnie spał Es. Cholera by go wzięła.
    - Będziesz miała z nim więcej takich akcji – zaczął nagle, nie zastanawiając się nad tym, czy faktycznie chciał inicjować z Blanką jakąkolwiek rozmowę. - Musisz sobie z tego zdawać sprawę, a pewnie cię nie uprzedził. Zresztą, on niewiele mówi. Skąd byś miała wiedzieć.
    Westchnął, dmuchając na powierzchnię trzymanego naparu i upił na tyle niewielki łyk, by nie sparzyć sobie języka.
    - Czym bardziej go coś gniecie, tym mniej mówi – kontynuował, nie wiedząc, dokąd właściwie prowadził ten ciąg myśli. Chyba... Chyba po prostu potrzebował mówić. - Wtedy pisze. Mówił ci, że prowadzi dzienniki?
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Wodziła za Lucasem wzrokiem nie tyle z ciekawości, co raczej z potrzeby posiadania go wciąż na oku. Pilnowała go, jakby moment, w którym przestanie to robić, miał poskutkować czymś… Nie była pewna. Czymś złym, to na pewno. Nie był jej wrogiem - nie uważała go za takiego ani tam, w szpitalu, ani teraz - ale nie był też kimś, z kim spędzałaby czas z własnej woli. To, że teraz egzystowali razem na ciasnej przestrzeni pokoju wynikało po prostu z takich a nie innych okoliczności. Blanca nie miała wątpliwości, że gdy tylko Es wydobrzeje, znów zaczną się z Lucasem unikać jak ognia - bo po prostu nie będzie już potrzeby, by zachowywali się ze sobą jak ludzie. Tym, co leżało u podstaw tymczasowego zawieszenia broni, był tylko i wyłącznie stan Esa - i to, że im obojgu na nim zależało.
    Tym bardziej szczere było więc zdumienie na twarzy Vargas, gdy Lucas zaczął mówić.
    Będziesz miała z nim więcej takich akcji. Pewnie cię nie uprzedził.
    Zmarszczyła brwi. Sięgnęła po kubek i ujęła go w obie dłonie, grzejąc je od ciepłego naczynia. Upiła ostrożny łyk herbaty, spoglądając na Lucasa znad brzegu kubka.
    Nie była pewna, o co w tym wszystkim chodziło.
    Mówił ci, że prowadzi dzienniki?
    Westchnęła cicho. Nie wiedziała. To znaczy, nie do końca.
    - Wspominał o nich tylko w kontekście nauki przemiany - zaczęła powoli, starannie dobierając słowa. - Że każdy w waszej rodzinie, jeśli się uczy, prowadzi swój notes. Mówił, że to pomaga w nauce, i że własne zapiski mogą potem pomóc także komuś innemu. - Na przykład mi. Była pewna, że Es ma swój dziennik ze sobą - był typem człowieka, który woziłby podobnie prywatne przemyślenia wszędzie, tyleż samo z sentymentu, co po to, by nie wpadły w niepowołane ręce. Blanca nie miała więc wątpliwości, że zapiski Barrosa spoczywają gdzieś w jego skrzyni. Jak dotąd jednak jej ich nie pokazał i... Nie była pewna, do czego zmierza ten bieg myśli, więc dała mu spokój.
    - Ale ty nie mówisz o tym - zauważyła, darowując sobie postawienie pytajnika na końcu. To oczywiste, że nie o to chodziło teraz Lucasowi.
    Milczała przez chwilę, w zamyśleniu kołysząc kubkiem z herbatą.
    - Nie wiedziałam, że pisze - podsumowała wreszcie cicho. - Że woli pisać zamiast mówić. - Ledwo postawiła kropkę na końcu zdania, zdała sobie sprawę że mogła się tego domyślać, w pewnym sensie. Es rzeczywiście przecież prawie nic nie mówił - zazwyczaj. Częściej burczał, krzywił się, albo po prostu ignorował wszystko dookoła. Tak to przez długi czas odbierała - i tak z pewnością widzieli to inni. Ale przecież - musiał coś czuć. Cokolwiek. Złość, tęsknotę za domem, irytację, rozgoryczenie, sympatię - cokolwiek. Pracowali - żyli - ze sobą już ponad rok, niemożliwe, by w tym czasie był tak... emocjonalnie wyjałowiony. Blanca nie wierzyła ani przez chwilę, by był tak pusty. Zimny w tej najgorszy sposób.
    Albo wszystko w sobie dusił, albo w jakiś sposób sobie z tymi emocjami radził - inaczej niż poprzez rozmowy czy kłótnie.
    Mogła się domyślić.
    - Nie jestem jego narzeczoną - rzuciła w którejś chwili krótko. Jeszcze, chciała dodać, ale nie miała śmiałości tego zrobić. Nie sądziła, by miała do tego prawo.
    Jej słowa były pozornie zupełnie od czapy. Ale to nie tak. Miały sens, naprawdę miały. Bo gdyby była jego narzeczoną, wiedziałaby o dziennikach. Wiedziałaby o bardzo wielu rzeczach, o których prawdopodobnie wciąż nie miała pojęcia. Nie chodzili ze sobą na randki. Nie przechodzili tych wszystkich etapów, które - teoretycznie - powinny poprzedzać wszystko, co już zdążyli zrobić. Wspólne noce powinny przyjść raczej po, nie przed odkrywaniem swoich zalet i wad.
    - Nie jestem jego narzeczoną, ale Es jest mi cholernie bliski - powtórzyła, jakby w jednej chwili zdecydowana odkryć wszystkie karty. Zaczęli rozmawiać? Niech więc rozmawiają. Chociaż raz - może - bez uszczypliwości. Nie wierzyła w cudowne oczyszczanie atmosfery kilkoma w miarę trafnymi słowami - nie była nawet pewna, czy faktycznie potrzebuje cokolwiek oczyszczać w swoich kontaktach z Lucasem - ale nie widziała sensu w ciągnięciu dłużej tej całej gry. To po prostu... Co miała na tym zyskać?
    Nie chciała, żeby Lucas wrócił do domu, obwieszczając wszem i wobec, że Es się zaręczył. Nie chciała, by cała rodzina Barrosa została nakarmiona kłamstwem, które miało przecież tylko jeden prosty cel - dać jej czas u boku Esa wtedy, gdy niekoniecznie chciano jej go udzielić.
    - Nie jestem pewna, czy on sam zdaje sobie sprawę, jak bardzo - kontynuowała cicho. - Chyba nie. Nie jestem najlepsza w... - Machnęła ręką. - W wyznaniach. Zobowiązaniach. W mówieniu ludziom, jak bardzo ich potrzebuję - i jak wiele byłabym w stanie dla nich zrobić. - Wzruszyła lekko ramionami.
    Czuła się naga - odsłonięta i wrażliwa - ale nie przeszkadzało jej to. W tym momencie było jej chyba absolutnie wszystko jedno.
    - Nie wiem o dziennikach. I pewnie o wielu innych rzeczach też nie - zawahała się. - Powiedz mi - rzuciła krótko, zanim zdążyła się rozmyślić. - Opowiedz mi coś o nim, Lucas.
    Spoglądała na mężczyznę uważnie sarnimi oczami, połyskującymi lekko w półmroku pokoju. Kubek parzył ją w dłonie, ale nie odstawiła go, co i raz odrywając tylko lekko jedną albo drugą rękę, by schłodzić je trochę.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Lucas szybko zorientował się, że inicjowanie rozmowy z Blanką było błędem – szczególnie takiej, która wymuszała na nich choć odrobinę przyzwoitości oraz odejście od pierwszych złośliwości. Nie czuł się komfortowo w sytuacji, gdy słowa kłębiące mu się na końcu języka spotkały się najpierw ze zdziwieniem, a potem ostrożną obserwacją. Na bogów, odkąd pilnie wyjechał z Brazylii nie miał okazji spokojnie z nikim porozmawiać – powierzchowne wymiany zdań z medykami czy nawet samym Esem, kiedy przebudził się w szpitalu, nie pozwalały mu na swobodę w wyrażaniu się. Za każdym razem musiał pilnować kolejnych słów, nie mówić o swoich uczuciach ani zmęczeniu, chociaż czym dłużej przebywał w zimnym Midgardzie z bratem, który traktował go jak zło konieczne, tym bardziej tęsknił za domem. W gruncie rzeczy mimo całej troski o jego stan, nie mógł się doczekać, aż Es wreszcie wydobrzeje na tyle, by mógł go zostawić i wrócić do domu.
    Mleko zdążyło się już jednak rozlać, a podmalowane goryczą słowa zawisły w powietrzu – jednocześnie chciał i nie chciał, by Blanca podchwyciła rozmowę. Spięty bardziej niż by się do tego przyznał, Lucas zaciskał palce na kubku kawy nawet wtedy, gdy kobieta zaczęła mówić – ostrożnie i wyważenie, jakby spodziewała się, że gdzieś w tym wszystkim zastawił na nią pułapkę, w którą nie chciała wpaść.
    Nic z tych rzeczy. Bywał sukinsynem jak każdy Barros, ale nie tym razem.
    Na wspomnienie notesów oraz rodzinnej tradycji skrzywił się mimowolnie, chowając się za uniesionym do ust kubkiem, bo chociaż nie stanowiło to pilnie strzeżonej tajemnicy, to i tak poczuł się irracjonalnie zdradzony. Jeśli jej o tym opowiadał, Es naprawdę ją lubił. Było w tej myśli coś bardzo dziwnego, coś co go niepokoiło w trudny do opisania sposób oraz nadawało Blance w jego głowie łatkę niebezpieczna. Nawet gdy teraz siedziała skulona w fotelu, w ogóle nie wywołując skojarzeń ze stworzeniem zdolnym uczynić znaczne szkody.
    Nie jestem jego narzeczoną.
    Mimowolnie parsknął gorzko w swoją kawę, pociągając długi łyk. Oczywiście, że nie była – Es tańczył wokół Mili przez dobre kilka lat, zanim odważył się wykonać jakikolwiek ruch. Lucas musiałby sprawdzić, czy ktoś nie podmienił mu brata, gdyby rzeczywiście byli narzeczeństwem, ale przemilczał tę kwestię. Wyjątkowo nie chciał się kłócić, ciągnąc na oparach. Cofnął się o krok, a potem drugi, przysiadając na skraju parapetu i wspierając plecy o chłodną szybę w trakcie, gdy Blanca mówiła, zaskakująco wylewana jak na okoliczności – być może ona też potrzebowała z kimś porozmawiać. Bo że nagle poczuła do niego sympatię absolutnie by nie uwierzył. Wiedząc już, że Es opowiadał jej o rodzinie, podejrzewał, że wspomniał też o swoich braciach. Może też o konflikcie, który między nimi urósł, a którego starszy Barros jakoś odmawiał zaadresować na głos, udając, że go nie ma. Jeśli sądzić tylko po reakcji Vargas na jego obecność w szpitalu, musiała coś wiedzieć. Pytanie jak wiele – czy więcej od niego?
    Nie jestem najlepsza w wyznaniach.
    Brwi Lucasa zmarszczyły się wyraźnie, gdy przeniósł spojrzenie zielonych oczu na skuloną w fotelu kobietę, odstawiając gorący kubek obok siebie na parapet.
    - Lepiej się zepnij i mu powiedz. Nie jest najlepszy w domyślaniu się – powiedział nieco ostrzej niż zapewne powinien, ale rozdrażnienie które poczuł, rozmyło się niemal natychmiast, gdy usłyszał prośbę, by coś opowiedzieć. Coś o Esie. Co właściwie mógł jej powiedzieć, a czego sama nie miała szansy się dowiedzieć?
    - On... – zaczął niepewnie, uciekając wzrokiem ku sylwetce brata, kiedy uważne spojrzenie Blanki zaczęło go piec. Znał Esa całe życie. Od czego miał zacząć? - Nauczył nas pływać. Całą trójkę – rzucił, lądując na przypadkowym wspomnieniu. - Wujek miał to zrobić, ale ciągle mu coś wypadało. Es sam się nauczył i wziął nas w końcu nad rzekę, pokazał jak to robić. Rodzice mało nie dostali zawału, mieliśmy jakieś… Nie pamiętam dokładnie – podrapał policzek, pochylając się do przodu na tyle, by wesprzeć dłoń na udzie. - Zawsze pomagał matce przy pieczeniu i wynosił nam słodkie po kieszeniach, bo wiedział, gdzie je chowała. Chowa – poprawił się, chcąc podkreślić, że Alessandra wciąż żyła. Kiedy już zaczął mówić, wybrał przypadkowy punkt, słowa przychodziły mu łatwiej, choć ich wypowiadanie wiązało się z lepkim, słodko-gorzkim wrażeniem w tyle gardła.
    - Zawsze był pierwszy do zwierzaków. Kaczątka ciotki odnosił co chwilę do zagrody, jak jej uciekały, bo była dziura w siatce. Martwił się, że zwieją do dżungli i coś je zje – parsknął, splatając ze sobą palce obu dłoni. - W szkole był beznadziejny w podrywaniu dziewczyn. Parę przekupiliśmy i nawet się udało wysłać go na randkę czy dwie, ale zabrakło mu gadanego i dupa. Z Milą poznał się tylko dlatego, że potrzebowała pomocy.
    Zanim się zorientował, Lucas wspomniał o Camili, kości niezgody której imię zapewne przewinęło się z rozmowach Esa z Blanką – tak przynajmniej zakładał, bazując te przypuszczenie na strzępkach obserwacji i kilku słowach zapewnień.
    - Jakiś typ ją prześladował, więc Es wymyślił sobie, że ukradnie mu majty i porozwiesza je po szkole. Wyszło nieźle, chociaż musieliśmy mu pomóc. No i poszło – urwał, nie doprecyzowując, co właściwie miał na myśli. Umilkł na dłuższą chwilę, przypatrując się temu jak w równym tempie unosiła się i opadała klatka piersiowa starszego Barrosa.
    - Jeśli nic się nie zmieniło w przeciągu... Jakichś ostatnich dwóch lat, to wciąż najbardziej lubi jeść ryby, ale nie znosi wędzonych, chociaż sam się wędzi fajkami. Nie lubi ognia, bo twierdzi, że kajman się go boi. Dałby się pokroić nawet za obcego dzieciaka. Nie umie opowiadać żartów - wyliczał coraz szybciej, czując jak gardło mu się ściska, a opuszki palców stają chłodne. - Jest cholernie zawzięty, jak się wgryzie w coś, to nie puści. To nie zawsze dla niego dobre, trzeba go czasem stopować, albo sprzątać bałagan, którego narobi. Nie zostawiaj go samego, jeśli coś schrzani – na moment przeniósł wzrok na skądinąd ładną twarz Blanki, która chyba głównie ze względu na okoliczności zabijała wszelkie jego naturalne ciągoty do flirtowania. - To chyba przez jego gada, ale ma czasami problem z granicami i tym co należy. Rozumiesz, o czym mówię? – spytał, specjalnie mówiąc ogólnikami, badając teren i wiedzę kobiety. Nie zamierzał opowiadać o rzeczach, co do których obiecywał zachować tajemnicę. Nawet teraz.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Słuchała słów Lucasa, uśmiechając się w odpowiednich momentach i marszcząc brwi w innych. Bardzo prędko zaczęła też zestawiać wspomnienia Barrosa ze swoimi. Mówił o nauce pływania – Blanca widziała ich wspólne wyjścia nad morze we Włoszech czy kąpiele w argentyńskim jeziorze. Lucas wspominał kradzieże matczynych, słodkich wypieków – Vargas widziała Esa podbierającego dopiero co wyjęte z piekarnika cynamonowe bułeczki Sala. Troskę o kaczuszki ciotki zestawiała z tym, jak Es zaopiekował się nimi na konferencji w Ameryce, a nieporadność w podrywaniu dziewczyn nagle doskonale wyjaśniała spojrzenia, jakie Barros posyłał czasem napotykanym kobietom – i jej, w którymś momencie też jej samej. Wzmianka o upodobaniu Esa do ryb znajdywała potwierdzenie w gravlaxie, którego zamówił nie tak dawno na ich pierwszej – finalnie niespecjalnie udanej – randce, a ta o trosce o obce nawet dzieciaki we wspomnieniu chłopca, którym zaopiekowali się na włoskiej plaży. Blanca uśmiechnęła się czule, przypominając sobie pierwsze nachmurzenie Barrosa, gdy uświadomił sobie, że go śledzili – i to, jak bez wahania przemienił im potem jakieś pierwsze z brzegu kamyki w zestaw plażowych zabawek, by mogła z malcem zbudować odpowiednio imponujący zamek.
    Blanca sączyła słodką herbatę i z namysłem spoglądała na śpiącego Esa, słuchając bez słowa – i segregując wszystko, o czym mówił Lucas. Wszystko, czym się dzielił, trafiało do odpowiednich szufladek. I nawet, jeśli przez moment – może przy wzmiance o Camili, a może jeszcze wcześniej – poczuła, że wchodzi z butami w prywatność Esa, wchodzi w nią zupełnie nieproszona, korzystając z chwili jego słabości... Nawet, jeśli faktycznie tak pomyślała, nie miała siły się tym dręczyć.
    Nie zostawiaj go samego, jeśli coś schrzani.
    Drgnęła lekko, przenosząc uważne spojrzenie na Lucasa. Zmrużyła oczy, a na postawione na koniec pytanie odetchnęła powoli, nie odpowiadając od razu.
    Rozumiała. Oczywiście, że tak.
    Nie lubiła tego, jak łatwo wracało to jedno konkretne wspomnienie. Jak niewiele było trzeba, by przywołać obrazy, których nie chciała oglądać nigdy więcej – i jak łatwo budziły się w niej uczucia, których bardzo nie chciała w sobie mieć. Tam, w Argentynie, zobaczyła w Esie potwora i choć przez miniony rok wydawało się, że się z tym uporała – nie potrafiła zapomnieć, nie całkiem. Wciąż pamiętała, jak wtedy wyglądał, zalany nieswoją krwią; jak na nich patrzył, gdy spotkali go na ścieżce; jak wściekał się – i jak bardzo się go wtedy bała.
    Twierdziła teraz, że mu ufa. Niczego nie pragnęła bardziej, jak zasypiać się i budzić u jego boku. Ale wciąż pamiętała. I wciąż – czasem – chyba mogła się go bać.
    - Rozumiem – odpowiedziała wreszcie i przygryzła na chwilę wnętrze policzka. - Myślę, że doskonale rozumiem.
    Odetchnęła głęboko, upiła kolejne dwa łyki herbaty, nieco silniej zaciskając dłonie na kubku.
    - Drapie się – zauważyła nagle. - Drapał – poprawiła się po chwili. - Ręce. Widziałam zagojone ślady, i też potem, świeże, widziałam jak... – zawahała się, wreszcie potrząsnęła lekko głową, nie kończąc. Nie była pewna, ile wiedziała jego rodzina, ale sądząc, jak blisko Es z nimi był – chyba nawet z Lucasem, przynajmniej wcześniej – pewnie coś wiedzieli. Może wszystko. Albo przynajmniej wystarczająco długo.
    - Od kiedy tak ma? – spytała wreszcie cicho, nie bawiąc się w jakieś dalsze dywagacje. Jeśli Lucas wiedział, nie musiała rozwodzić się nad tym, że rozumiała, że to jakieś lęki – nie musiała mówić, że rozumie, bo swoje ma tak samo silne. A jeśli nie wiedział – tym bardziej Blanca nie była osobą, która powinna wchodzić w szczegóły.
    Podwinęła nogi bardziej pod siebie, kuląc się w fotelu jeszcze bardziej – jeśli to w ogóle było możliwe.
    - Wiesz, że on cię tu nie chce – zauważyła w pewnym momencie z brutalną szczerością. - Musisz zdawać sobie sprawę, że go skrzywdziłeś. A jednak... – Zmrużyła oczy. - Po co tu jesteś? – spytała bez zbędnych ozdobników. - Z troski, czy dlatego, że uwiera cię to, że Es cię nie potrzebuje? Chcesz przeprosić? Wytłumaczyć? Naprawić waszą relację dla siebie czy dla niego? – Jej słowa brzmiały ostro, a ona nie próbowała ich stępić. W przeciwieństwie do spotkania w szpitalu, tym razem ta ostrość nie była jednak tylko po to, żeby być. Teraz była wydźwiękiem nie ślepej złości, zjeżenia dla samego zjeżenia, a troski. Blanca martwiła się o Esa i jeśli istniało najmniejsze ryzyko, że jej mężczyzna znów zostanie zraniony – zrobiłaby wszystko, by do tego nie dopuścić. Włącznie z wyniesieniem Lucasa za fraki poza granice Midgardu, jeśli byłoby trzeba.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Dziwnie opowiadało się o Esie, jakby wcale go przy nich nie było, jakby nie spał tuż na wyciągnięcie ręki. Nie wyglądało na to, by prędko miał się wybudzić po kuracji, którą zaserwowała mu Eskola, ale nigdy nie można było mieć pewności, że nie słyszał. Że nie zdawał sobie sprawy, co działo się tuż obok, ale postanowił nie reagować.
    Lucas nie mógł o tym myśleć, bo chyba by zwariował próbując zinterpretować każde drgnienie na jego twarzy, każdy głębszy wdech i ciche świśnięcia wydechów.
    Nie umknęła mu cisza, która rozciągnęła się między nim z Blanką, gdy spytał, czy rozumiała co w kontekście Esa znaczył problem z granicami – skrzywił się tylko, sięgając po kawę i biorąc kilka mniejszych, wciąż zbyt ciepłych łyków. Nie poganiał kobiety, targany sprzecznymi uczuciami oraz potrzebami, by potrząsnąć i nią i bratem. W tym wypadku żadna z opcji nie przyniosłaby pozytywnych skutków, a co najwyżej dała Lucasowi krótką chwilę ulgi i możliwość zamanifestowania własnej frustracji.
    A ta rosła czym dłużej przebywał w towarzystwie Estebana.
    Myślę, że doskonale rozumiem.
    Westchnął, kręcąc głową i spoglądając na Blankę z czymś na kształt litości przecinającej mu czoło zmarszczką.
    - Więc jest większym idiotą, niż sądziłem, skoro pozwolił ci to zobaczyć – wymamrotał, nie odrywając wzroku od kobiety. - Ale teraz przynajmniej wiesz, w co się pakujesz. Pod tym względem to pewnie dobrze. Masz jakiś wybór.
    Wcale nie zazdrościł jej sytuacji, bo skoro wiedziała, co takiego Lucas miał na myśli, musiała to zobaczyć na własne oczy – Es przecież nie opowiadał wiele, a co dopiero o sprawach tak delikatnych jak to, że powinien siedzieć w więzieniu za morderstwo. Tak oczywiście widziałby to każdy sąd – skromnym zdaniem Lucasa, jego brat po prostu wyniósł śmieci.
    Odpychając się od parapetu, wstał, czując jak gromadząca się w nim nerwowa energia nie pozwala, by siedział dłużej bez ruchu – puściła go więc w tej niewielkiej przestrzeni jak bączek, zmuszając by lawirował między blisko ustawionymi meblami, krążąc.
    Od kiedy tak ma?
    - Od zawsze – odparł bez wahania na pytanie o szramy, które starszy Barros zwykł namiętnie wydrapywać na swoich rękach, jakby mógł w ten sposób załagodzić kłębiące się w nim emocje. - Najgorzej było w szkole. Rodzice wlewali w niego każdy eliksir uspokajający i sprawdzali, czy któryś to ogarnie. Przestawał, ale w ogóle go wtedy nie było. Niby siedział obok, ale dużo mu umykało, więc w końcu przestał je pić.
    Drugi raz mijał komodę, przesuwając dłonią po gładkim drewnie, kiedy Blanca postanowiła odpuścić uprzejmościom.
    Wiesz, że on cię tu nie chce.
    Och, wiedział. Wiedział doskonale, a jednak wyciągniecie na jaw tej oczywistej prawdy, gdy z ust Esa nie padła dotąd żadna deklaracja takiego stanu rzeczy, bolało. Cholernie bolało, kuło pod mostkiem, wiło się w gorącym smagnięciu trzymanej dotąd w ryzach złości. Obrócił się ku kobiecie skulonej w fotelu z wyćwiczonym, promiennym uśmiechem, który nijak nie sięgał jego oczu.
    - Wiem – odparł prosto, wzruszając lekko ramionami. Dlaczego miałby udawać ignorancję? - Jestem tu, bo nikt, kto się lepiej nadawał, nie mógł rzucić wszystkiego i przyjechać. To wciąż mój brat, nie zostawiłbym go samego, nawet jak mnie tu nie chce. Ty zresztą też nie – zauważył, gestykulując w kierunku Vargas i nie rozlewając z kubka kawy tylko dlatego, że upił jej wystarczająco dużo.
    - Nie przyjechałem się tłumaczyć. Przestałem próbować Esowi cokolwiek tłumaczyć dosyć szybko. Nie słuchał mnie, nie słuchał też Mili, jeszcze zanim to wszystko jebło – machnął ręką, siląc się na nonszalancję, której nie czuł, a której potrzebował, by utrzymać uczucia w kupie i nie wybuchnąć.
    - Dlaczego nagle miałby zacząć? Nigdy nie powiedział tego na głos, ale na pewno ma mnie za najgorszego dupka. A dupków się nie słucha. Bo i po co?
    Umilkł, nabierając i wypuszczając z płuc powietrze szybciej niż jeszcze przed chwilą – zmusił się, by przystanąć na chwilę, z powrotem zagonić gorące emocje z powrotem do ich ciasnych, uporządkowanych pudełek.
    - Naprawdę mam nadzieję, że potraficie ze sobą rozmawiać. Z Milą nie potrafił na długo zanim ja się w tym wszystkim pojawiłem.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Lucas twierdził, że miała wybór – czy jednak rzeczywiście tak było? Może i tak. Może ten rok temu mogła uprzeć się bardziej, wymóc na Yami obietnicę wymiany Barrosa na kogoś innego – kogoś, kto nie jest tak zepsuty – i, z czasem, zapomnieć o tym, co widziała. Może też mogła pilnować się bardziej, zadbać o to, by nie zbliżać się do Esa za bardzo, by dzielący ją od niego dystans był odpowiednio duży, by mogła w razie czego ucieć. Może – jeszcze jakiś czas temu – rzeczywiście mogła coś wybrać. Gdy jednak zastanawiała się nad tym bardziej, była coraz bardziej przekonana, że to wcale nie tak. Że świadomego wyboru nie było tu za grosz – a nawet, jeśli był, straciła możliwość dokonania go już dobre kilka miesięcy temu. Może w obserwatorium Las Campanas w Chile, może na plaży we Włoszech, może na konferencji w Stanach – a może jeszcze wcześniej. Nie była pewna.
    Od zawsze.
    Świadomość, że Es zmaga się ze swoimi demonami tak długa, była bolesna – chociaż chyba nie aż tak zaskakująca. Blanca zmarszczyła brwi, słuchając o najwcześniejszych próbach uporania się z problemami Barrosa, jednocześnie bardzo nie chcąc wyobrażać sobie, jak sam Es musiał się wtedy czuć. To nie tak, że jego uczucia jej nie interesowały – wręcz przeciwnie. Chodziło właśnie o to, że interesowały ją za bardzo – i już od jakiegoś czasu czuła je za bardzo. Jego ból w jakimś stopniu był jej bólem – i jakkolwiek abstrakcyjnie to brzmiało, Blanca nie potrafiłaby ująć tego inaczej.
    To dlatego w którymś momencie dała spokój uprzejmościom. Nie dlatego, że czerpała satysfakcję z bycia wredną, ale dlatego, że nie chciała, by Es musiał przez to przechodzić. Przez spotkania, których mógł wcale nie chcieć i przez rozmowy, których być może wcale nie chciał toczyć – może nigdy nie będzie chciał toczyć.
    Chyba nie spodziewała się jednak, że Lucas... Że będzie z nią równie szczery. Nie niepotrzebnie złośliwy, nie agresywny tylko dlatego, że śmiała mu coś zarzucić – ale rzeczowy, konkretny i... wyraźnie zraniony.
    Przygryzła wargę lekko, spoglądając na mężczyznę uważnie.
    - Rzeczywiście, ja też nie – przyznała wreszcie i uśmiechnęła się przelotnie, gdy wytknął jej podobieństwo. Bo byli podobni, w tej jednej kwestii na pewno. Zresztą, jeśli wierzyć Esowi – w wielu innych także.
    - Tak jest – zgodziła się bez wahania, gdy Lucas podsumował się, idealnie oddając myśli Esa na swój temat – przynajmniej te myśli, które Blanca rzeczywiście znała. – Zraniłeś go, Lucas. Oboje go zraniliście, ty i Camila. Jeśli liczyłeś, że potem... – Wzruszyła lekko ramionami. – Może nie wiem o Esie wszystkiego, ale znam go już wystarczająco, by wiedzieć, że pamięta. Bardzo dużo i bardzo dobrze pamięta. I wiele bierze sobie do serca. Pod tym względem... – parsknęła cicho. – Pod tym względem równie dobrze mógłby przemieniać się w słonia, pasowałoby.
    Potarła policzek w zamyśleniu, upiła herbaty. Parę chwil wcześniej musiała sparzyć sobie lekko język zbyt gorącym naparem, bo teraz i on, i wnętrze jednego z policzków piekły ją nieco za każdym razem, gdy brała kolejne łyki z kubka.
    Mam nadzieję, że potraficie ze sobą rozmawiać.
    Parsknęła cicho zanim zdążyła to powstrzymać, zdusić gorzkie rozbawienie w zarodku. Gdyby miała taką fantazję, mogłaby wyjaśnić Lucasowi, że nie, w zasadzie nie. Że potrafią pieprzyć się do utraty tchu, rzucać  niewybredne żarty i odnajdywać każdą okazję, by klepnąć się w tyłek czy wsunąć sobie ręce pod ciuchy – ale rozmowa? To nie było coś, na czym budowali swój związek.
    Oczywiście, przesadzała. Bardzo chciała z Esem rozmawiać – i uważała, że w końcu się tego nauczą. Oboje. Po prostu teraz – teraz nie było łatwo. Żadnemu z nich.
    - Wiesz, że to i tak was nie usprawiedliwia – rzuciła zamiast tego, wciąż bezpośrednia, wciąż zbyt zmęczona, by udawać, łagodzić, uważać, czy Lucasa nie zrani. – Związki się rozpadają. Ludzie do siebie nie pasują. Tak bywa. Ale zdrada pozostaje zdradą, tak samo ze strony Camili, jak i twojej. – Wzruszyła lekko ramionami. – Ból Esa wcale nie jest – i nie będzie – mniejszy tylko dlatego, że, na dłuższą metę, ten związek może faktycznie nie miał przyszłości. Nie będzie ci wdzięczny za to, że... Uwolniłeś go? Pokazałeś mu, że się mylił? Że kochał nie tego, kogo trzeba? – W jej głosie przebrzmiało rozbawienie, daleko jej było jednak do faktycznej radości.
    Do czego to doszło, że to ja będę prawić morały, pomyślała w którejś chwili i pokręciła głową do tej obserwacji. Rzeczywiście, do czego to doszło.
    Pozostawiając w kubku kilka ostatnich łyków, odstawiła go na szafkę i z cichym szuraniem przysunęła fotel bliżej łóżka. Podobnie jak w szpitalu, tak i teraz potrzeba, by złapać Esa za dłoń była zbyt silna, by mogła się jej opierać. Splotła palce z jego i pogładziła lekko kciukiem wierzch jego dłoni.
    - Jeszcze rok temu nie sądziłam, że to się tak skończy – rzuciła półgłosem, jakby rozmowa z Lucasem odblokowała w niej potrzebę mówienia, wyrzucania z siebie wszystkiego, co dotąd skrupulatnie gromadziła w najgłębszych zakamarkach własnego serca. – Nawet nie, pół roku temu. Nie sądziłam, że... – zaśmiała się krótko i pokręciła głową. – Że to ja będę go pocieszać. Że ze wszystkich osób, to ja będę go mogla dotykać. Że to mnie będzie przytulał i że... – Wciągnęła głęboko powietrze. Starczy.
    - Oboje, i ja, i Es - jesteśmy dziwni. I trudni – podsumowała i parsknęła cicho, nagle zażenowana własną ckliwością.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Ta rozmowa będąca wynikiem zmęczenia oraz emocji, których nie mógł rozładować w żaden inny akceptowalny sposób, zaczynała Lucasowi ciążyć. Z jednej strony czuł wdzięczność do Blanki, że zamiast potraktować go tak samo jak w szpitalu – jak zło konieczne – rozmawiała z nim, a z drugiej ręce świerzbiły go, by zacisnąć jej ręce na gardle i ścisnąć. Potrząsnąć. Wyrzucić w jakiś sposób całą frustrację, jaką budził w nim Es, utrudniając zasypianie. Skoro nie mógł cisnąć nią w brata, który otoczył się grubym murem nie do sforsowania, Blanca była następna w kolejce. Może gdyby zagroził, że zacznie uprzykrzać jej życie, że w jakiś sposób ją skrzywdzi, w końcu wywołałby w starszym Barrosie jakiekolwiek emocje?
    Na jałowej pustyni, w którą zmieniła się ich niegdyś bliska relacja, przyjąłby wszystko – nawet wściekłość. Znaczyłoby to, że nie jest bratu obojętny, a obojętność… Cholera, obojętność była gorsza niż najbardziej płomienny konflikt. W obojętności równie dobrze mogłeś być martwy.
    Zraniłeś go, Lucas.
    Niepotrzebnie odpowiadał na pytanie Blanki, po co w ogóle przyjechał do Midgardu – w gruncie rzeczy to było naprawdę wybitnie zabawne, że ze wszystkich osób, które chciały przyjechać, opiekować się Esem i pilnować, by nikt nie sabotował jego powrotu do zdrowia, czas i możliwości miał tylko on. Wybitnie ubolewała nad tym ich matka oraz ojciec, przykuci do miejsca z powodu zbliżającego się końca procesu. Bandziory, nad którymi Alessandra miała wydać wyrok, znaleźli się w najgorszej możliwej dla siebie sytuacji.
    … równie dobrze mógłby przemieniać się w słonia.
    Parsknął mimowolnie, bijąc się z zalążkiem sympatii do tej pyskatej kobiety, która ewidentnie nie chciała mieć z nim nic wspólnego, a wymieniała z nim myśli tylko i wyłącznie ze względu na wspólną niedolę. Nie miał wątpliwości, że gdy Es się obudzi, ta wątła nić porozumienia natychmiast pęknie, znów zostawiając go samego na obcej ziemi.
    Był dużym chłopcem, poradzi sobie.
    - A szkoda, to by dużo ułatwiało – rzucił nieco ironicznie, gdy Vargas uderzyła w moralizatorski ton mający za zadanie wpełzać pod skórę, kłuć jak cierń w boku i nie pozwalać już nigdy zaznać szczęścia. Czy nie o to chodziło absolutnie każdej osobie, która przyszła do Lucasa potępić jego zachowanie, gdy jasnym stało się, że Camila zostawiła Esa właśnie dla niego? Że skoro już dopuścił się czegoś, co potępiali, to nie miał prawa się uśmiechać i dobrze czuć? Co za egoistyczne podejście. Jakby sami nigdy nie popełniali błędów i z jakiegoś powodu mieli prawo go osądzać.
    - Tak naprawdę to nie wiem, co Es o tym wszystkim sądzi. Nigdy mi nie powiedział, ani nawet nie dał w mordę – przyznał, zaplatając ręce na klatce piersiowej. - Ciężko dyskutować z ciszą.
    Odchylając głowę do tyłu, gdy Blanca przesunęła fotel bliżej łóżka, niemal fizycznie odczuł moment, w którym skończyły mu się siły do tej skądinąd dyplomatycznej rozmowy. Jakby ktoś nagle przekuł balon we wnętrzu jego klatki piersiowej, odbierając podparcie dla kręgosłupa.
    Słuchał zaskakująco ckliwych słów, od których przewracało mu się w żołądku, marszcząc brwi, gdy kobieta wspominała najpierw o roku, potem o jego połowie...
    - Ile wy właściwie jesteście razem? – spytał nagle, kiedy szybkie rachunki nie chciały mu się zgodzić. - Znaliście się wcześniej?
    Musieli. Musieli znać się przed wyjazdem Esa z grupką Serrano, bo to przecież było niemożliwe, żeby tak szybko się z kimś związał. To nie było w jego stylu, nie leżało w charakterze.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Gdy Lucas się poddał – gdy zabrakło mu sił, by ciągnąć to w gruncie rzeczy zupełnie niepotrzebne przerzucanie się argumentami – Blanca zrobiła to samo niemal w tej samej chwili. Wcześniej zarzekała się, że nie są do siebie ani trochę podobni, teraz jednak łączyło ich przynajmniej jedno – troska o tego samego człowieka i wyczerpanie nią, wyczerpanie do tego stopnia, by nawet dłuższa rozmowa była powyżej ich sił.
    Ile wy właściwie jesteście razem?
    Drgnęła lekko i uśmiechnęła się przelotnie.
    - Już całe trzy tygodnie – odpowiedziała bez wahania, z teatralną dumą. Ostatni wysiłek, na jaki było ją stać.
    Czuła na sobie wzrok Lucasa – spojrzenie pełne niedowierzania i podejrzliwości. Westchnęła ciężko.
    - Naprawdę, Lucas. Nie wkręcam się tym razem. Trzy tygodnie.
    W zamyśleniu pogładziła dłoń Esa, zgarnęła mu z czoła jeden niesforny, sklejony potem kosmyk.
    - Znamy się od roku, trochę ponad. – Zawahała się, kalkulując szybko dni minione od chwili, kiedy Yami zatrudniła Barrosa i kiedy spotkali się po raz pierwszy. – Niecałe półtorej roku – uściśliła wreszcie, jakby to naprawdę miało jakieś znaczenie.
    Nie miało. Bo tak naprawdę ich wspólny czas to przecież… Znacznie więcej. Im więcej o tym myślała, tym bardziej była tego pewna.
    - Zatrudnił się u nas pod koniec dziewięściedziątego dziewiątego, ale biorąc pod uwagę, że od tego czasu... Cóż, w zasadzie żyjemy razem – i dużo podróżujemy – cały ten czas to raczej równowartość pięciu lat niż półtorej roku. – Wzruszyła lekko ramionami. Nie sądziła, by to naprawdę miało jakieś znaczenie. Nie dla Lucasa.
    Mężczyzna nie mylił się, że wątła nić porozumienia pryśnie wraz z chwilą, gdy Es znowu do nich wróci. Tak pewnie będzie. Przez cały ten czas, jaki spędzili w swoim towarzystwie, Blanca nie odczuła ani cienia chęci, by poznać Lucasa lepiej.
    Spotkali się w złym czasie, nieodpowiednich okolicznościach, by mogła spoglądać na niego inaczej. Lepiej. Bardziej przychylnie.
    Przetarła twarz dłonią, z trudem rozprostowała obolałe, zastałe plecy. Udo znów pulsowało jej bólem, przypominając o konieczności zażycia codziennej dawki leków. Grzebiąc w kieszeni bluzy za buteleczką z eliksirem przeciwbólowym, zastanawiała się, czy powinna powiedzieć coś jeszcze. Wspomnieć to, o czym ostatnio rozmawiali z Esem – to, jak długo Blanca myślała, że jest dla Barrosa niczym więcej jak problemem, którego trudno się pozbyć, i jak długo była w błędzie. Nie, doszła prędko do wniosku. Nie powinnam. Nie sądziła, by chciała o tym z Lucasem rozmawiać. Może tak naprawdę nie chciałaby o tym rozmawiać zupełnie z nikim – przynajmniej teraz.
    Pociągnęła łyk eliksiru – na oko, a nie starannie odmierzoną wartość, jak jej rozpisano – i schowała buteleczkę z powrotem do kieszeni. Znów poprawiła się w fotelu, próbując znaleźć dla siebie lepszą pozycję – chociaż, po tak długim czasie, pewnie takiej już nie było.
    - Możesz iść, Lucas. Możesz odpocząć, przespać się – powiedziała wreszcie i, choć jej słowa były tak samo bezpośrednie jak w szpitalu, tym razem nie miała na myśli nic złego. Była zbyt zmęczona, by być niepotrzebnie agresywną. – Obudzę się, jeśli coś się zmieni – dodała i to też nie było kłamstwem. Rzeczywiście by to zrobiła.
    Co do niej samej – pewnie też powinna odpocząć. Wyspać się jak człowiek, we własnym łóżku, może wziąć też długą kąpiel. Zjeść coś więcej niż łykana w locie kanapka, rozmoczone mlekiem płatki czy miodowy batonik z pobliskiego sklepu ze słodyczami. Może. Pewnie tak, pewnie powinna.
    Nie było jednak siły, która mogłaby ją odciągnąć od Esa. Jeszcze nie.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Nie spodziewał się, że uzyska odpowiedź na zadane pytanie – bo i dlaczego Blanca miała mu zdradzać cokolwiek na temat swojego związku z Esem? Tym bardziej uniósł brew, kiedy na ustach kobiety rozlał się delikatny uśmiech.
    Trzy tygodnie.
    Naprawdę dokładnie teraz chciała robić go w chuja? Nie wystarczyło powiedzieć, żeby nie wtykał nosa w nieswoje sprawy? Ani przez moment nie uwierzył w prawdziwość tej odpowiedzi, zaskakująco mocno dotknięty ewidentnym kłamstwem i musiało być to widać w spiętych liniach jego twarzy oraz ciała, bo Vargas westchnęła. Tak naprawdę, głęboko, jakby na jej ramiona zwalił się nieprawdopodobny ciężar.
    Wraz z wyjaśnieniami, szerszym zarysowaniem sytuacji, Lucas czuł jak robi mu się zimno, a we wnętrzach zaciśniętych dłoni zbiera się wilgoć. Przez ciszę, jaką w dużej mierze wymusił na nim Es, przegapił bardzo wiele – jakąś fundamentalną zmianę w jego charakterze, okoliczności, w których nawigował, ludzi którzy w dużej mierze chyba stali się jego drugą rodziną. Kalejdoskop wykonał obrót i chociaż szkiełka wciąż były te same, część ich układu przybrała kształt, którego Lucas nie rozpoznawał w kontekście swojego starszego brata. I chociaż długo oraz intensywnie powtarzał sobie, że nieobecność Estebana w jego życiu nie miała na niego żadnego wpływu, poczuł ukłucie strachu.
    Ile potrzeba było obrotów, by człowiek, którego znał tak dobrze, przestał istnieć zastąpiony przez inną wersję siebie?
    Uniósł dłoń, by przetrzeć twarz, nacisnąć na zamknięte powieki, aż nie zobaczył pod nimi kolorowych rozbłysków. Musiał się stąd jak najszybciej wynieść, bo wprost proporcjonalnie do nieobecności w domu wzrastały jego wątpliwości w kontekście tego, co cały czas powtarzał sobie o Esie i sytuacji, jaka stała się ich udziałem, a to bolało. Bolało i było cholernie niewygodne. Wytrącało go z równowagi, której tak uparcie trzymał się na co dzień.
    Możesz iść, Lucas.
    Uniósł na Blankę spojrzenie, w którym tliły się ostatnie iskry rozdrażnienia – nie umknęło mu, że użyła dokładnie tych samych słów, co w szpitalu, choć wydźwięk był kompletnie inny. Łagodniejszy.
    Obudzę cię, jeśli coś się zmieni.
    - Trzymam cię za słowo.

    [Blanca i Lucas z tematu]


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.