:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
16.09.2000 – Pracownia malarska – E. Halvorsen & L. Westberg
2 posters
Einar Halvorsen
16.09.2000 – Pracownia malarska – E. Halvorsen & L. Westberg Sro 29 Lis - 21:43
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
16.09.2000
Ogrody, dotychczas duszne, pocięte przez zgromadzone sylwetki, pełne trwających bez najmniejszego wytchnienia rozmów, słowa, słowa, szepty, śmiechy, głośniejsze i cichsze, stłoczony harmider słów – zaczynały się nieuchronnie wyludniać. Postaci, w drastycznej, jak odnotował, większości przejęte żałobą jedynie za pośrednictwem muśnięcia błogich pozorów, poczynały przechodzić przez gardziel stalowej bramy, niczym drobiny piasku przeciskające się poprzez sądne wcięcie klepsydry, by opaść, nareszcie wspólnie, na samym dnie przeminienia. Opuścił pogrzeb, nosząc, pęczniejące pod czaszką – przesycone od niepokoju myśli oraz gęsty szept obaw. Wzdrygnął się. Cała feeria spiętrzonych pod skórą odczuć, powracających złowieszczo, zawisłych na podobieństwo ciężkich, burzowych chmur. Był cały lepki od lęku. Wiedział, że wkrótce znowu zdoła popełnić błąd. Nikt; nawet on sam, nie mógł powstrzymać marszu nadchodzącej zagłady. Znów siebie niszczył. Siebie. Innych.
(Kurwa mać).
Wyciągnął pomiętą paczkę. Wyłuskał z niej papierosa i wcisnął go prędko w lożę spierzchniętych od chłodu warg. Świeże, nieostygłe wspomnienia – pamiętał treść prowadzonej dyskusji, pospolitej, obłudnie, wraz z protekcyjną, na szczęście? obecnością Vanhanen. Skorzystał, wówczas, ze wszystkich swoich kurtuazyjnych zasobów, rwał strzępki przyzwoitości, trwał w przedstawieniu, nie wierząc, że czyni właśnie w ten sposób. To rzeczywiście on? Zacisnął usta, omal nie krztusząc się gryzącymi wstęgami dymu. (...nie pamiętasz, Halvorsen? Nic nie pamiętasz? Czyniłeś – identycznie, tak samo, złoty, ulubiony artysto. Jakim, powiedz mi, cudem, umiałeś wtedy spojrzeć mecenasowi w oczy? osobie poświęcającej swój cenny czas i pieniądze? Nosiłeś na barkach kłamstwo; tak samo nosisz je teraz).
Spojrzenie prześlizgnęło się po portalu jak obojętna breja – pierdolił dziś szybki transport. Musiał się przejść, uspokoić, wygłuszyć natrętne myśli. Westchnął, ledwie słyszalnie. Wyrzucił niedopałka do kosza, ruszając w głąb labiryntu ulic.
Wtedy, po krótkiej chwili ją dostrzegł.
Dostrzegł jedynie płaszcz, który łopotał w srogich objęciach wiatru i jej miedziane włosy. Ukryty, za barykadą przechodniów, szedł dalej, świadomy, dokąd kierować miał kroki.
(Tylko ją odprowadzi.
Upewni się.
Tylko –
tylko żałosne).
Trzask zamykanych, frontowych drzwi. Przyspieszony bieg serca. Dzwon intuicji, bijący nagle na alarm.
– Laila – zdołał jedynie szepnąć. Rozejrzał się po ulicy i przeszedł na drugą stronę. Każdy krok ciążył – każdy krok bolał – każdy był przewinieniem. Przeniknął prędko do środka. Intruz.
Usłyszał kroki.
Udała się do pracowni.
Ruszył natychmiast za nią.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 16.09.2000 – Pracownia malarska – E. Halvorsen & L. Westberg Sro 29 Lis - 21:43
Wydawała się być zgubiona. Toczona batalia w ścianach czaszki dobiegała końca, a emocje przejmowały kontrolę nad drobnym ciałem, które niesione wraz z siłą żalu, podczas nadchodzącej, jesiennej nocy – starało się powrócić do azylu pełnego bezpiecznej iluzji. Trwała tam bowiem od kilku dni, nie ukazując zbyt wielu osobom swej obecności, która dla nich mogła okazać się ledwie złudną, egoistyczną zachcianką. Wytykana palcami; to ona uciekła po śmierci męża, zniknęła, porzucając dotychczasowe życie, a teraz zdawała się chcieć przypomnieć każdemu o sobie.
Nie zważała na zasady społeczne czy pełne konserwatywności reguły.
Chełpiła się towarzystwem Sohvi Vanhanen, dla której utraciła w trakcie pogrzebu głowę. Ciekawiła ją bardziej niż wzniosłe frazesy uwielbienia podstarzałego galdra. Nie przysłuchiwała się także pozostałym dysputom, które nie pociągały równie mocno, co sentencje wymieniane z ciemnowłosą, lecz… To o n – ponownie – przedarł się wśród meandrów dystansu i chłodu, by zakorzenić się w niej na dobre. Pamiętała słowa pełne istotności, dla których padła ofiarą złowrogiego losu, przymykającego na rozsądek swe wrota. Nie przestałem - świdrowało umysł, dlatego kiedy w wyrafinowany sposób prowadził rozmowę z nią i jej towarzyszką, pojęła jak wiele utraciła w trakcie długich miesięcy, poza granicami Midgardu
i to Odyn mógł być świadkiem, na którego zaklinała się przed obliczem wszystkich Bogów, że wyrzuty sumienia spalały ją na popiół.
Kroki były nierównomierne, co jakiś czas przystawała, rozglądając na boki. Czuła czyjąś obecność, lecz tę usprawiedliwiała paranoją, jakoby nic nie zagrażało jej pozornemu spokojowi. Gnała w wyobrażeniach ku Halvorsenowi, mimo iż walczyła z tym, próbując porzucić do reszty ckliwość wobec zamierzchłych czasów, ale to tęsknota okazała się nad nią górować. W tunelach żylnych trucizna na nowo odżywała, tak samo jak uczucie, jakim darzyła mężczyznę, a które nigdy nie zostały pogrzebane na cmentarzysku wspomnień.
Przekroczyła próg domostwa, zatrzasnęła drzwi, lecz ich nie zamknęła na klucz. Ciemny płaszcz z rzuciła w progu, czując jak pęczniejący smutek rozsierdza ją i przymusza do ugięcia kolan. Była złakniona czerwonego wina i destrukcji, którą zapoczątkowała, gdy bez namysłu wpadła do pracowni. Dostrzegła dawne obrazy, które tworzyła wraz z nim; idealna kreska powstająca pod czujnym okiem swego mistrza. Akrylowa farba runęła w stronę płótna, zaś gorzki krzyk opuścił krtań. Łzy spłynęły po bladym licu, a dłonie powoli stawały się coraz bardziej brudne od różnorakich barw.
Sztalugi uderzyły z impetem o ziemię, gdy pchnęła je – nie chcąc widzieć żadnego z malowideł, zamykając rozdziały; kartka po kartce.
Kakofonia bezsilności odbijała się od ścian, tak jak i cichy szloch docierający do zakamarków wielkiego domu.
Czuła bezradność, której lekarstwa nie potrafiła odnaleźć w cudaczności dotychczasowych zdarzeń.
Okłamywała samą siebie, łudząc się, iż zdoła przezwyciężyć demony,
które miały nad nią bezwzględną władzę.
Nie zważała na zasady społeczne czy pełne konserwatywności reguły.
Chełpiła się towarzystwem Sohvi Vanhanen, dla której utraciła w trakcie pogrzebu głowę. Ciekawiła ją bardziej niż wzniosłe frazesy uwielbienia podstarzałego galdra. Nie przysłuchiwała się także pozostałym dysputom, które nie pociągały równie mocno, co sentencje wymieniane z ciemnowłosą, lecz… To o n – ponownie – przedarł się wśród meandrów dystansu i chłodu, by zakorzenić się w niej na dobre. Pamiętała słowa pełne istotności, dla których padła ofiarą złowrogiego losu, przymykającego na rozsądek swe wrota. Nie przestałem - świdrowało umysł, dlatego kiedy w wyrafinowany sposób prowadził rozmowę z nią i jej towarzyszką, pojęła jak wiele utraciła w trakcie długich miesięcy, poza granicami Midgardu
i to Odyn mógł być świadkiem, na którego zaklinała się przed obliczem wszystkich Bogów, że wyrzuty sumienia spalały ją na popiół.
Kroki były nierównomierne, co jakiś czas przystawała, rozglądając na boki. Czuła czyjąś obecność, lecz tę usprawiedliwiała paranoją, jakoby nic nie zagrażało jej pozornemu spokojowi. Gnała w wyobrażeniach ku Halvorsenowi, mimo iż walczyła z tym, próbując porzucić do reszty ckliwość wobec zamierzchłych czasów, ale to tęsknota okazała się nad nią górować. W tunelach żylnych trucizna na nowo odżywała, tak samo jak uczucie, jakim darzyła mężczyznę, a które nigdy nie zostały pogrzebane na cmentarzysku wspomnień.
Przekroczyła próg domostwa, zatrzasnęła drzwi, lecz ich nie zamknęła na klucz. Ciemny płaszcz z rzuciła w progu, czując jak pęczniejący smutek rozsierdza ją i przymusza do ugięcia kolan. Była złakniona czerwonego wina i destrukcji, którą zapoczątkowała, gdy bez namysłu wpadła do pracowni. Dostrzegła dawne obrazy, które tworzyła wraz z nim; idealna kreska powstająca pod czujnym okiem swego mistrza. Akrylowa farba runęła w stronę płótna, zaś gorzki krzyk opuścił krtań. Łzy spłynęły po bladym licu, a dłonie powoli stawały się coraz bardziej brudne od różnorakich barw.
Sztalugi uderzyły z impetem o ziemię, gdy pchnęła je – nie chcąc widzieć żadnego z malowideł, zamykając rozdziały; kartka po kartce.
Kakofonia bezsilności odbijała się od ścian, tak jak i cichy szloch docierający do zakamarków wielkiego domu.
Czuła bezradność, której lekarstwa nie potrafiła odnaleźć w cudaczności dotychczasowych zdarzeń.
Okłamywała samą siebie, łudząc się, iż zdoła przezwyciężyć demony,
które miały nad nią bezwzględną władzę.
Einar Halvorsen
Re: 16.09.2000 – Pracownia malarska – E. Halvorsen & L. Westberg Sro 29 Lis - 21:43
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Strzęp krzyku rozniósł się, otulony niezgrabnie – niecałkowicie – barierą dzielących ścian. Przebił się przez świadomość jak włócznia, zwilżona trucizną grozy. Przedziwna substancja czasu zgubiła się pośród własnych, wyzbytych z litości reguł – drobiny sekund zataczały się, ogarnięte transem, niepewne swojej wartości. Nie wiedział, ile minęło, sekundy, minuty czy może wreszcie godziny, gdy stał, naprężony jak struna i wreszcie rzucił się pędem do pomieszczenia. Rozpięty w pośpiechu płaszcz podrygiwał z każdym, stawianym krokiem. Podeszwy, uderzające o pastowaną taflę podłogi wybijały złowieszczy, przeklęty rytm absolutnie nieproszonego gościa. (Bogowie, nie powinieneś tu być, nie powinieneś, zawróć, jeszcze możesz zawrócić, obróć się, zostaw – dlaczegotakpostępujesz?) Dźwięk ponaglonych niespodziewanym ekscesem kroków, niknął częściowo w stadzie dobiegających trzasków. Napięcie, gęste jak smoła, wlewało się razem z każdym, pogłębionym wdechem. Co robił? Nie wiedział, co najlepszego robi. Nie wiedział nic. Nie rozważał. Głowa, wypełniająca się pustką – jedynie szumy instynktów i ciernie wrastającego strachu. Pustkowie – poza nimi – nic więcej. Nie było nic. Zagryzł wargę.
Znał doskonale ten dom. Układ pomieszczeń – jej zaproszenia, ukryte w jakże pozornej powściągliwości listów. Mogli być sami. Sypialnia. Budził się przy niej, rano, miękkie kosmyki włosów, płomienny odcień zarysowany pośród bladej pościeli. Złote igły promieni, wsuwane przez ociężale zasłony. Ciepło i bliskość ciała.
Inne, sunące przez jego umysł, wydarzenia z przeszłości. Zdumiewające, co pożądanie zdoła wyczyniać z ludźmi. Był powołany, by zwodzić; sam również stawał się sługą. Drapieżnik i jednocześnie ofiara. Chwiejny, nie-moralny kręgosłup. Już. Tutaj. Nie myśl.
Zacisnął swoją dłoń w pięść. Coraz bliżej. Właściwe drzwi – nie zapomniał planu domu, należącego niegdyś do jej babki, zresztą, na Odyna, nawet gdyby zapomniał – jej krzyk, mieszanina dźwięków, wszystko wzywało, ukazywało niezbędną do pokonania drogę. Będzie żałował. Nie – nie będzie żałował. Tacy jak on – nie żałują.
Uścisnął klamkę. Chłód, posłuszeństwo drzwi. Wbiegł do środka, wtargnął – dokładnie w chwili, gdy próbowała zrzucić kolejny obraz. Chciał krzyknąć, zawołać, prosić, błagać – aby tylko przestała, lecz głos na dobre uschnął; przepadł gdzieś w przejściu krtani. W zamian za to, na samym początku, pochwycił prędko przedramię Westberg – zanim następne z jej dzieł legło na cmentarzysku podłoża, dzieląc los poprzedniego. Opuszki palców wpijały się w delikatną skórę. Przytrzymał uścisk.
(Nie powinien tu być).
Znał doskonale ten dom. Układ pomieszczeń – jej zaproszenia, ukryte w jakże pozornej powściągliwości listów. Mogli być sami. Sypialnia. Budził się przy niej, rano, miękkie kosmyki włosów, płomienny odcień zarysowany pośród bladej pościeli. Złote igły promieni, wsuwane przez ociężale zasłony. Ciepło i bliskość ciała.
Inne, sunące przez jego umysł, wydarzenia z przeszłości. Zdumiewające, co pożądanie zdoła wyczyniać z ludźmi. Był powołany, by zwodzić; sam również stawał się sługą. Drapieżnik i jednocześnie ofiara. Chwiejny, nie-moralny kręgosłup. Już. Tutaj. Nie myśl.
Zacisnął swoją dłoń w pięść. Coraz bliżej. Właściwe drzwi – nie zapomniał planu domu, należącego niegdyś do jej babki, zresztą, na Odyna, nawet gdyby zapomniał – jej krzyk, mieszanina dźwięków, wszystko wzywało, ukazywało niezbędną do pokonania drogę. Będzie żałował. Nie – nie będzie żałował. Tacy jak on – nie żałują.
Uścisnął klamkę. Chłód, posłuszeństwo drzwi. Wbiegł do środka, wtargnął – dokładnie w chwili, gdy próbowała zrzucić kolejny obraz. Chciał krzyknąć, zawołać, prosić, błagać – aby tylko przestała, lecz głos na dobre uschnął; przepadł gdzieś w przejściu krtani. W zamian za to, na samym początku, pochwycił prędko przedramię Westberg – zanim następne z jej dzieł legło na cmentarzysku podłoża, dzieląc los poprzedniego. Opuszki palców wpijały się w delikatną skórę. Przytrzymał uścisk.
(Nie powinien tu być).
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 16.09.2000 – Pracownia malarska – E. Halvorsen & L. Westberg Sro 29 Lis - 21:44
Paraliżująca feeria emocji obejmowała ciało Westberg, niczym macki odbierające swobodę podejmowania decyzji. Nieokreślona złość, żal a nawet pokraczna tęsknota przejmowały kontrolę nad rudowłosą dziewczyną, która zachowując się jak w amoku - dewastowała lata mozolnej pracy, podczas której doświadczała analogicznych uczuć;
potrafił ją bowiem rozzłościć, gdy krytykował za najmniejsze przewinienia,
był w stanie rozniecić również smutek, jaki odczuwała, kiedy opuszczał chłodne ściany domostwa jej ojca.
Wspomnienia początkowo powracały spokojniej, kształtowały się w wysublimowaną linię, by ostatecznie w trakcie pogrzebu pojąć ją w sidła przeszłości. Patrząc na Halvorsena powracało do niej wszystko, a każdy ze wspólnych momentów posiadał zdwojoną siłę, przed którą dziewczę uginało się coraz bardziej.
Przegrała walkę z kretesem, choć w rzeczywistości wierzyła, że przezwycięży zwątpienie i nie powróci więcej do przeszłości. Ta jednak pociągała swą intensywnością, która wypełniała szczelnie tunele żylne, w iluzji zgniatając także łuki żeber, by wgniotły się w naczynia płuc, pozbawiając malarkę ostatniego oddechu.
Ulgę przynosiła destrukcja. Płótna targane w ferworze następstw niezrozumiałego odczuwania. Farby ściekały wzdłuż smukłych palców, których opuszki zostawiały śladu nie tylko na materiale sukna, ale i blacie czy tkaninach muśniętych wcześniej przez włosie pędzla. Trwała w absurdalnym transie, nie słysząc kroków, które zbliżały się ku niej, choć to na dźwięk jego imienia drżała, trzęsąc się niczym osika na wietrze, nadal podejmowała się prób niszczenia wszystkiego, co wpadało w jej drobne dłonie,
aż do chwili, kiedy nie poczuła niespodziewanego dotyku.
Jęknęła w przestrachu, zaraz potem patrząc na niego z niezrozumieniem. Uderzyła piąstkami o męski tors, chcąc się wyswobodzić, ale zbyt słabła, ulegając (nie)chcianej obecności Einara.
Tęskniła zbyt intensywnie, a jednocześnie nie chcąc czuć żadnej z nawarstwiających się emocji, wszakże te skropione były nutą przeraźliwego bólu. Łzy spłynęły po okraszonej piegami buzi, a poliki pokryły się karmazynem wstydu i gniewu.
- Odejdź - zażądała, tocząc z nim bój. Perswazja jednakże opuściła Lailę Westberg, która z desperacją starała się odsunąć od niego, jednocześnie łaknąc bliskości z nim. Była uzależniona, tak jak niegdyś od eliksirów na spokojniejszy sen, ale wymiar relacji jaka ich zespalała w jedno - była czymś więcej niż t y l k o pełnym narkotycznej idylli lekiem.
Nie umiała go porzucić.
Zapomnieć ani wyrzec się
- bezsprzecznie pozostając jego.
potrafił ją bowiem rozzłościć, gdy krytykował za najmniejsze przewinienia,
był w stanie rozniecić również smutek, jaki odczuwała, kiedy opuszczał chłodne ściany domostwa jej ojca.
Wspomnienia początkowo powracały spokojniej, kształtowały się w wysublimowaną linię, by ostatecznie w trakcie pogrzebu pojąć ją w sidła przeszłości. Patrząc na Halvorsena powracało do niej wszystko, a każdy ze wspólnych momentów posiadał zdwojoną siłę, przed którą dziewczę uginało się coraz bardziej.
Przegrała walkę z kretesem, choć w rzeczywistości wierzyła, że przezwycięży zwątpienie i nie powróci więcej do przeszłości. Ta jednak pociągała swą intensywnością, która wypełniała szczelnie tunele żylne, w iluzji zgniatając także łuki żeber, by wgniotły się w naczynia płuc, pozbawiając malarkę ostatniego oddechu.
Ulgę przynosiła destrukcja. Płótna targane w ferworze następstw niezrozumiałego odczuwania. Farby ściekały wzdłuż smukłych palców, których opuszki zostawiały śladu nie tylko na materiale sukna, ale i blacie czy tkaninach muśniętych wcześniej przez włosie pędzla. Trwała w absurdalnym transie, nie słysząc kroków, które zbliżały się ku niej, choć to na dźwięk jego imienia drżała, trzęsąc się niczym osika na wietrze, nadal podejmowała się prób niszczenia wszystkiego, co wpadało w jej drobne dłonie,
aż do chwili, kiedy nie poczuła niespodziewanego dotyku.
Jęknęła w przestrachu, zaraz potem patrząc na niego z niezrozumieniem. Uderzyła piąstkami o męski tors, chcąc się wyswobodzić, ale zbyt słabła, ulegając (nie)chcianej obecności Einara.
Tęskniła zbyt intensywnie, a jednocześnie nie chcąc czuć żadnej z nawarstwiających się emocji, wszakże te skropione były nutą przeraźliwego bólu. Łzy spłynęły po okraszonej piegami buzi, a poliki pokryły się karmazynem wstydu i gniewu.
- Odejdź - zażądała, tocząc z nim bój. Perswazja jednakże opuściła Lailę Westberg, która z desperacją starała się odsunąć od niego, jednocześnie łaknąc bliskości z nim. Była uzależniona, tak jak niegdyś od eliksirów na spokojniejszy sen, ale wymiar relacji jaka ich zespalała w jedno - była czymś więcej niż t y l k o pełnym narkotycznej idylli lekiem.
Nie umiała go porzucić.
Zapomnieć ani wyrzec się
- bezsprzecznie pozostając jego.
Einar Halvorsen
Re: 16.09.2000 – Pracownia malarska – E. Halvorsen & L. Westberg Sro 29 Lis - 21:44
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Zniszczenie, tłukące się z każdym szarpnięciem serca, przedostające się krętą aleją żył i spijane chciwie przez tkanki; zniszczenie zamknięte w drobnym kobiecym ciele, zatrute strumienie myśli, doszczętnie wymarła nadzieja. Orzechowe spojrzenie, w jakim tkwi połyskliwa rozpacz, spojrzenie zlęknionej pełnej frustracji zwierzyny, ściganej przez myśliwego minionych, bolesnych zdarzeń. Tlące się nieugięcie wspomnienia, bliskość, która przenigdy nie powinna mieć miejsca, pocałunki które nie miały praw się wydarzyć, składane na drżącej skórze, krzyczącej bezgłośnie więcej. Szaleństwo rozpętanego w nich pożądania, które pozornie, oszukańczo ostygło pod zerwanym kontaktem, spalonym mostem relacji, pod ostoją jej rychło zawartego małżeństwa; złotej obrączki, z biegiem czasu coraz dotkliwiej ciążącej na smukłym palcu. Powiedział że wciąż ją kocha. Obecnie: chaos piętrzący się wewnątrz artystycznej pracowni której lica ścian – nieme oblicza świadków – pamiętały ich wspólne, trzymane pod korcem tajemnic spotkania.
Obraz był alegorią początku, motywem pierwszych nawiązywanych spotkań gdy spoglądała, uchylając zasłony swej nieśmiałości, tkwiąc wiernie przy boku ojca. Wszystko – ich wspólne, przesycone od namiętności zniszczenie – rozpoczynało zawsze się od obrazów. Pamiętał jak wspominała, że była gościem na kilku jego wystawach. Zachwyt Westberga nad portretami wychodzącymi spod pieczy jego malarskich rąk. Nowy mecenat; nowa finansowa opieka, jakże niezbędne wsparcie. Wreszcie – największy błąd który każdy z nich mógł popełnić. Kilka niewinnych lekcji ulegających przemianie, gdy aura coraz silniej wzniecała zauroczenie; gdy coraz jawniej zaczęła ujawniać słabość. Prosiła, by nie przestawał, a on, zgodnie z jej życzeniami nie przestał, zrzucił ich prosto w przepaść, w ciemną toń zatracenia, gdzie głos rozsądku nie mógł już dłużej istnieć.
Obrazy rozpoczynały, kreśliły ich przeznaczenie.
Nie przejął się cieknącymi strużkami farb, płaczącymi spomiędzy jej zaciśniętych dłoni. Nie przejął się, gdy znaczyły dysonans plam na koszuli, gdy uderzenia choć wzniecające dyskomfort, okazywały się mimo wszystko zbyt słabe, aby odegnać na dobre jego sylwetkę. Niesprawiedliwa, górująca, męska fizyczność – objął ją, wbrew jej woli łudząc się że w ten sposób osłabi jej sztorm emocji. Czuł wilgoć farb na ubraniach, smugi które stykały się z jego membraną skóry. Nie miał zamiaru pozwolić jej się wydostać, wyrwać z zakleszczających się wokół rąk.
– Są piękne – wyszeptał, nachylając w jej kierunku, czując łaskoczące po twarzy kosmyki jej długich włosów. Pamiętał, jak na początku pomagał jej doskonalić dzieła. Malarstwo było jej pasją, o której często, w rozmowach, wspominał ojciec. Nosiła w sobie prawdziwą iskrę talentu; nie powinna jej stracić, nie powinna, nade wszystko pozwolić jej aby zgasła.
Nie zasłużyły.
Głos przenoszony był miękkim, przyjemnym szeptem, pełen spokoju którego ona nie mogła dotychczas zaznać. Stał, nieruchomo, bojąc się, że najmniejszy, wzniecony ruch, może na nowo ją spłoszyć. Czekał – wśród porywistej, szarpiącej nim niepewności, czekał.
Obraz był alegorią początku, motywem pierwszych nawiązywanych spotkań gdy spoglądała, uchylając zasłony swej nieśmiałości, tkwiąc wiernie przy boku ojca. Wszystko – ich wspólne, przesycone od namiętności zniszczenie – rozpoczynało zawsze się od obrazów. Pamiętał jak wspominała, że była gościem na kilku jego wystawach. Zachwyt Westberga nad portretami wychodzącymi spod pieczy jego malarskich rąk. Nowy mecenat; nowa finansowa opieka, jakże niezbędne wsparcie. Wreszcie – największy błąd który każdy z nich mógł popełnić. Kilka niewinnych lekcji ulegających przemianie, gdy aura coraz silniej wzniecała zauroczenie; gdy coraz jawniej zaczęła ujawniać słabość. Prosiła, by nie przestawał, a on, zgodnie z jej życzeniami nie przestał, zrzucił ich prosto w przepaść, w ciemną toń zatracenia, gdzie głos rozsądku nie mógł już dłużej istnieć.
Obrazy rozpoczynały, kreśliły ich przeznaczenie.
Nie przejął się cieknącymi strużkami farb, płaczącymi spomiędzy jej zaciśniętych dłoni. Nie przejął się, gdy znaczyły dysonans plam na koszuli, gdy uderzenia choć wzniecające dyskomfort, okazywały się mimo wszystko zbyt słabe, aby odegnać na dobre jego sylwetkę. Niesprawiedliwa, górująca, męska fizyczność – objął ją, wbrew jej woli łudząc się że w ten sposób osłabi jej sztorm emocji. Czuł wilgoć farb na ubraniach, smugi które stykały się z jego membraną skóry. Nie miał zamiaru pozwolić jej się wydostać, wyrwać z zakleszczających się wokół rąk.
– Są piękne – wyszeptał, nachylając w jej kierunku, czując łaskoczące po twarzy kosmyki jej długich włosów. Pamiętał, jak na początku pomagał jej doskonalić dzieła. Malarstwo było jej pasją, o której często, w rozmowach, wspominał ojciec. Nosiła w sobie prawdziwą iskrę talentu; nie powinna jej stracić, nie powinna, nade wszystko pozwolić jej aby zgasła.
Nie zasłużyły.
Głos przenoszony był miękkim, przyjemnym szeptem, pełen spokoju którego ona nie mogła dotychczas zaznać. Stał, nieruchomo, bojąc się, że najmniejszy, wzniecony ruch, może na nowo ją spłoszyć. Czekał – wśród porywistej, szarpiącej nim niepewności, czekał.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 16.09.2000 – Pracownia malarska – E. Halvorsen & L. Westberg Sro 29 Lis - 21:44
Cierpiała całą sobą, gdy wspomnienia wypełniały pomieszczenie. Szloch osiadał na ścianach, echem odbijając się od ścian domostwa dziedziczonego po babci, a w którym zaszywała się od lat.
Bezpieczny azyl, podobny do tego, którego kosztowała w ramionach Halvorsena, gdy u stóp mieli cały świat, skrupulatnie budując samych siebie na kłamstwie. Zawierzała mu wszakże, ulegając cudacznym złudzeniom, nie manifestując ferworu emocji, w których zespoliła z nim duszę. Oddawała kawałek po kawałku, ofiarowując resztki przyzwoitości, ale i z niej zdołał ją odrzeć; i mimo iż nie było to wstydem, poliki płonęły czerwienią, gdy przypatrywała mu się, całkiem nagiemu, jak gdyby Bogowie nie chcieli ich widzieć odzianych w materiały niepotrzebnych ubrań.
Dzisiaj ponownie umierała, tak jak i wtedy gdy odszedł, lecz dzisiaj z pragnień, które rozszarpywały szponami poharataną duszę. Tęsknota przyćmiła rozsądek, gdy kolejne obrazy rujnowała - zalewając je farbą i łamiąc ramy. To on trwał przy niej, kiedy większość powstawała. Był, karcąc nieznacznie, ale i rozniecając w niej chęć tworzenia, a Westberg rozkoszowała się w uśmiechu, który spowodowała pozorem uległości, ale i butą gdy wyrażał niezadowolenie.
Nikt nie przypuszczał, dokąd ich to zaprowadzi.
Pamiętała męskie dłonie sunące po fakturze bladego ciała, obłapiające w czułości, dlatego gdy objął ją t e r a z - skamlała o więcej. Na firmamencie złożonych modlitw, ponownie uginała się pod ciężarem niedopowiedzeń okraszonych sekretami. Budowali tajemnice na ruinie, którą pozostawili przed wieloma miesiącami, próbując zapomnieć.
Ona nie zdołała - wracając posłusznie w wyobrażeniach.
- Dzięki tobie - wyszeptała, spoglądając na niego pełna nadziei i błagania o litość. Opuszki umorusane temperą kreśliły znaki, tworząc konstelacje punktów na materiale koszuli. Wzrok przesunęła po doskonale skrojonych wargach, zapamiętałych w rozkoszy pocałunków, docierając na klatkę piersiową, w której skrywane było rzekome serce, donośnie bijące melodię życia. Musiała mieć pewność, że je posiada. - Tworzyłam je, bo kierowałeś moimi dłońmi... Teraz nie posiadam niczego... - wyszeptała, odliczając żebra, zuchwale rozpinając kolejne przeszkody, jakie stanowiły drobne guziki. Kąciki ust drgnęły ku górze, w niejednoznacznym uśmiechu, gdy odcienie farb osiadały na idealnej fakturze skóry.
Nierealnym było, jak na podobieństwo Bogów, stał się do nich podobny.
Zachwyt przejął nad umysłem Laili kontrolę. Podziwiała, a jednocześnie walczyła ze sobą, decydując o nicości i wszystkim, co mieli. Chciała wyswobodzić się z oków bólu i żalu, ale z każdą kolejną sekundą wydawało się to być kuriozum, bo walka z własnym losem była przegrana.
Muśnięcie einarowych warg było subtelne, pełne dziewczęcości. Pocałunek przypominał słodycz rozlaną na figury niedoświadczonych kochanków, lecz było to preludium do grzesznego uniesienia.
Bezpieczny azyl, podobny do tego, którego kosztowała w ramionach Halvorsena, gdy u stóp mieli cały świat, skrupulatnie budując samych siebie na kłamstwie. Zawierzała mu wszakże, ulegając cudacznym złudzeniom, nie manifestując ferworu emocji, w których zespoliła z nim duszę. Oddawała kawałek po kawałku, ofiarowując resztki przyzwoitości, ale i z niej zdołał ją odrzeć; i mimo iż nie było to wstydem, poliki płonęły czerwienią, gdy przypatrywała mu się, całkiem nagiemu, jak gdyby Bogowie nie chcieli ich widzieć odzianych w materiały niepotrzebnych ubrań.
Dzisiaj ponownie umierała, tak jak i wtedy gdy odszedł, lecz dzisiaj z pragnień, które rozszarpywały szponami poharataną duszę. Tęsknota przyćmiła rozsądek, gdy kolejne obrazy rujnowała - zalewając je farbą i łamiąc ramy. To on trwał przy niej, kiedy większość powstawała. Był, karcąc nieznacznie, ale i rozniecając w niej chęć tworzenia, a Westberg rozkoszowała się w uśmiechu, który spowodowała pozorem uległości, ale i butą gdy wyrażał niezadowolenie.
Nikt nie przypuszczał, dokąd ich to zaprowadzi.
Pamiętała męskie dłonie sunące po fakturze bladego ciała, obłapiające w czułości, dlatego gdy objął ją t e r a z - skamlała o więcej. Na firmamencie złożonych modlitw, ponownie uginała się pod ciężarem niedopowiedzeń okraszonych sekretami. Budowali tajemnice na ruinie, którą pozostawili przed wieloma miesiącami, próbując zapomnieć.
Ona nie zdołała - wracając posłusznie w wyobrażeniach.
- Dzięki tobie - wyszeptała, spoglądając na niego pełna nadziei i błagania o litość. Opuszki umorusane temperą kreśliły znaki, tworząc konstelacje punktów na materiale koszuli. Wzrok przesunęła po doskonale skrojonych wargach, zapamiętałych w rozkoszy pocałunków, docierając na klatkę piersiową, w której skrywane było rzekome serce, donośnie bijące melodię życia. Musiała mieć pewność, że je posiada. - Tworzyłam je, bo kierowałeś moimi dłońmi... Teraz nie posiadam niczego... - wyszeptała, odliczając żebra, zuchwale rozpinając kolejne przeszkody, jakie stanowiły drobne guziki. Kąciki ust drgnęły ku górze, w niejednoznacznym uśmiechu, gdy odcienie farb osiadały na idealnej fakturze skóry.
Nierealnym było, jak na podobieństwo Bogów, stał się do nich podobny.
Zachwyt przejął nad umysłem Laili kontrolę. Podziwiała, a jednocześnie walczyła ze sobą, decydując o nicości i wszystkim, co mieli. Chciała wyswobodzić się z oków bólu i żalu, ale z każdą kolejną sekundą wydawało się to być kuriozum, bo walka z własnym losem była przegrana.
Muśnięcie einarowych warg było subtelne, pełne dziewczęcości. Pocałunek przypominał słodycz rozlaną na figury niedoświadczonych kochanków, lecz było to preludium do grzesznego uniesienia.
Einar Halvorsen
Re: 16.09.2000 – Pracownia malarska – E. Halvorsen & L. Westberg Sro 29 Lis - 21:44
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Pejzaż emocji, roztrzęsiony, bezładny; zmienny, przebierający w głębi odcieni barw. Plamy przeróżnych odczuć na płótnie duszy ukrytym w zabudowanej sztaludze ciała. Zmieszane, niekiedy sprzeczne lecz zawsze dążące do niej. Ostra woń farb przechodząca jak brzytwa i lepka oblizująca namolnie skórę koszula, przylega, wiernie przytwierdzona do ciała i nieprzyjemnie chłodna. Pragnienia ukorzenione w naturze, których nie umiał zniszczyć, sięgając, zachłannie po wszystko wbrew ostrzeżeniom reguł. Nauczyciel; mało istotny doradca stający się wkrótce centrum zauroczenia, niewinnych, dziewczęcych uniesień. Kochanek, który zachłannie kradł pocałunki, jakie nie miały praw istnieć. Mężczyzna, w którego objęciach pozostawała z przerażającą dozą ufności, w którego ramionach drżała; przeciwnie do niej – od stóp do głów beznadziejnie umorusany kłamstwem. Brudny, brudny, niegodny, tłoczący trutkę obłudy – nazwisko, niewłaściwe nazwisko – zmieszanej z esencją prawdy – nie przestał odczuwać tego co wcześniej przed laty czuł.
Spojrzenie utkwione w niej, przytwierdzone, jedynie przez chwilę obarczające jedno, leżące na ziemi dzieło które spotkało się z nieprzychylnym losem. Żaden z obrazów który wydostał się spod jej dłoni oraz pociągnięć pędzla nie zasługiwał na podobnie okrutny, niesprawiedliwy koniec. Spokój w przełamanym zielenią, jasnym niebie spojrzenia nosił figlarne refleksy. Pożądanie; zaskarbiające go w swoich kleszczach destrukcji, pierwsze od dawna wyjące w studni umysłu.
– Posiadasz – poprawił ją nieuchronnie, głos przemknął, przeciął powietrze dopieszczony pewnością. – Twój talent sprawił, że spletliśmy nasze ścieżki – przypomnienie, wspomnienie, konstelacja wydarzeń. Malowała na długo przed tym, zanim mogli się spotkać. Poznali się dzięki tej wspólnej pasji. Początkowa uprzejmość, wymiana zdań podczas wystaw; ojciec, jak każdy inny, szczycący się swoją córką. Prośba pozornie zwykła, która zmieniła wszystko. Taniec złączonych przez zatracenie ciał, pląsy cieni na ścianie pełznących, później zamarłych w grzechu. Nie przestałem.
Poddał się jej muśnięciu, jej zaproszeniu, jej prośbie. Zaczerpnął głęboki wdech. Suche, niespełnione pragnienie, długotrwała rozłąka rozpaczliwe poszukiwanie siebie nawzajem, na nowo. Słodycz kobiecych warg, napotkanych przy pocałunku; pierwsze, mało wyraźne wydanie na siebie zguby. Nie spieszył się; niedługo później oderwał się, odrobinę, wciąż obmywając ciepłem oddechu jej twarz, pełną rozsypanych niepoliczonych ziarnek piegów.
– Tęskniłem – szept, ledwie słyszalny, przesiąknięty nostalgią. Tęskniłem. Raniłem się, kaleczyłem myślami – jestem tchórzem, bogowie, jestem żałosnym tchórzem. Miała zasypiać już zawsze obok innego mężczyzny, miała budzić się i uśmiechać do innego mężczyzny, miała o nim zapomnieć wyrzucić jak natrętnego insekta fruwającego w głowie. Trącił zaczepnie wargami koniuszek jej dziewczęcego nosa, dotknął, złożył pocałunek na czole, ustami dosięgnął brwi. Wreszcie, bez ostrzeżenia – podniósł ją i osadził na niedalekim stoliku. Farby runęły, tocząc się po podłożu – nie zważał na ich upadek, na odgłos zderzeń, na dalszy, szerzący się nieporządek; nie zważał już więcej na nic.
Spojrzenie utkwione w niej, przytwierdzone, jedynie przez chwilę obarczające jedno, leżące na ziemi dzieło które spotkało się z nieprzychylnym losem. Żaden z obrazów który wydostał się spod jej dłoni oraz pociągnięć pędzla nie zasługiwał na podobnie okrutny, niesprawiedliwy koniec. Spokój w przełamanym zielenią, jasnym niebie spojrzenia nosił figlarne refleksy. Pożądanie; zaskarbiające go w swoich kleszczach destrukcji, pierwsze od dawna wyjące w studni umysłu.
– Posiadasz – poprawił ją nieuchronnie, głos przemknął, przeciął powietrze dopieszczony pewnością. – Twój talent sprawił, że spletliśmy nasze ścieżki – przypomnienie, wspomnienie, konstelacja wydarzeń. Malowała na długo przed tym, zanim mogli się spotkać. Poznali się dzięki tej wspólnej pasji. Początkowa uprzejmość, wymiana zdań podczas wystaw; ojciec, jak każdy inny, szczycący się swoją córką. Prośba pozornie zwykła, która zmieniła wszystko. Taniec złączonych przez zatracenie ciał, pląsy cieni na ścianie pełznących, później zamarłych w grzechu. Nie przestałem.
Poddał się jej muśnięciu, jej zaproszeniu, jej prośbie. Zaczerpnął głęboki wdech. Suche, niespełnione pragnienie, długotrwała rozłąka rozpaczliwe poszukiwanie siebie nawzajem, na nowo. Słodycz kobiecych warg, napotkanych przy pocałunku; pierwsze, mało wyraźne wydanie na siebie zguby. Nie spieszył się; niedługo później oderwał się, odrobinę, wciąż obmywając ciepłem oddechu jej twarz, pełną rozsypanych niepoliczonych ziarnek piegów.
– Tęskniłem – szept, ledwie słyszalny, przesiąknięty nostalgią. Tęskniłem. Raniłem się, kaleczyłem myślami – jestem tchórzem, bogowie, jestem żałosnym tchórzem. Miała zasypiać już zawsze obok innego mężczyzny, miała budzić się i uśmiechać do innego mężczyzny, miała o nim zapomnieć wyrzucić jak natrętnego insekta fruwającego w głowie. Trącił zaczepnie wargami koniuszek jej dziewczęcego nosa, dotknął, złożył pocałunek na czole, ustami dosięgnął brwi. Wreszcie, bez ostrzeżenia – podniósł ją i osadził na niedalekim stoliku. Farby runęły, tocząc się po podłożu – nie zważał na ich upadek, na odgłos zderzeń, na dalszy, szerzący się nieporządek; nie zważał już więcej na nic.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 16.09.2000 – Pracownia malarska – E. Halvorsen & L. Westberg Sro 29 Lis - 21:44
Tęsknota dudniła dwojaką melodią w korytarzach żył, gdy raz po raz uświadamiała sobie intensywność feerii emocji, które rozpalały w niej potrzebę rozniecenie dogasających ogarków na nowo. Niewielkie płomyki ponownie zaczynały ze sobą tańczyć, obejmując w popiołach fragmenty niezniszczone czasem rozłąki, by raz jeszcze rozognić się odcieniami parzącego żaru. T e r a z ledwie poliki skąpane były w karminie, który uwydatniał wstyd przenikający przez strukturę korytarzy żył.
Feeria nawarstwiających się emocji szczelnie obezwładniała ściany czaszki, w której dudniły rozpędzone myśli przypominające konie, zaś tętent ich kopyt odbijał się echem od wnętrza. Rozpadała się pod naporem obecności i nieoczekiwanego dotyku, o który błagała długimi miesiącami.
Byli przeklęci przez los i samych Bogów, którzy zepchnąć ich mieli w otchłanie Niflheimu. Łaska spływała jednak nieustannie, dlatego z taką pasją poddawała się słodyczy (nie)oczekiwanego spotkania, bowiem tej nocy nie miało być go w tym miejscu; przybył niczym demon pod osłoną mroku, który mamił swą niebotyczną aurą, zyskując pozorną przewagę nad rozkosznie naiwną kobietą. Jej dziewczęcość przenikała przez pasma niefortunności zespolonych dróg, kiedy to świadomie ulegała przeszłości. Spragniona, wyczekująca każdego z muśnięć miękkich warg i opuszek palców.
Nic nie zdołało się zmienić, wszak nadal żywiła tę samą pasję i piętrzącą się w sercu miłość, jakby dwa lata rozłąki nic nie znaczyły w ferworze febliku. Nadal był j e j, zaś rozstanie umocniło ekscytację przeżywania na nowo każdego ze scenariuszy uwikłanej w pajęczą sieć relacji.
Uśmiech przekorny, pełen figlarnej nuty rozciągnął usta rudowłosej, gdy poczuła na sobie czułość ulotnych pocałunków. Smukłe palce przemykały po fakturze einarowskiej skóry, pozostawiając na niej różnokolorowe ślady tempery. Guziki wszak zdążyły ustąpić, nim podjęła się prób naznaczania go po swojemu, dyktując znaki pożądaniem i przejmując nad zeń kontrolę melancholią.
Iluzja
rozlała się na sylwetki zespolone w tańcu zmysłów, mimo iż nie zdołała jeszcze zakosztować w pełni karygodnego grzechu. Dla świata byli bezbożnikami, a każdy czyn opiewał w bezeceństwa, od których niezdolna była dłużej uciekać.
Złamała się, tak jak i może łamać się gałązka oliwna na zbyt silnym wietrze.
Huragan nadszedł nagle, kiedy zainicjowała pocałunek skąpany w onirycznych wyobrażeniach o dniach, które istnieć nie miały prawa. Całowała go w ten sposób, gdy w pracowni po raz pierwszy przekroczyli określone przez konserwatywnego społeczeństwo zasady, uginając karki przed majestatem Bogów. Zapamiętale wodziła dłońmi wzdłuż linii żebrowych, zatrzymując się na grzebieniach bioder.
- Chcę czuć to na nowo - wypowiedziała to słowa półszeptem, gdy w przerwie między słodyczą muśnięć, zdołała na niego unieść wzrok. Sarnie spojrzenie wodziło po konturach męskiego oblicza, które w światłocieniu wydawało się być jeszcze doskonalsze.
Rozsunęła uda, by zaraz potem objąć nimi Halvorsena, nie dając mu szans na wycofanie się - nie d z i s i a j, nie t e r a z, gdy znów było dobrze.
Klamra paska ustąpiła, a jej przekorny śmiech zawibrował nietypową nutą wyzwania.
Zapomniała o rozlanych farbach i zdewastowanych płótnach.
Feeria nawarstwiających się emocji szczelnie obezwładniała ściany czaszki, w której dudniły rozpędzone myśli przypominające konie, zaś tętent ich kopyt odbijał się echem od wnętrza. Rozpadała się pod naporem obecności i nieoczekiwanego dotyku, o który błagała długimi miesiącami.
Byli przeklęci przez los i samych Bogów, którzy zepchnąć ich mieli w otchłanie Niflheimu. Łaska spływała jednak nieustannie, dlatego z taką pasją poddawała się słodyczy (nie)oczekiwanego spotkania, bowiem tej nocy nie miało być go w tym miejscu; przybył niczym demon pod osłoną mroku, który mamił swą niebotyczną aurą, zyskując pozorną przewagę nad rozkosznie naiwną kobietą. Jej dziewczęcość przenikała przez pasma niefortunności zespolonych dróg, kiedy to świadomie ulegała przeszłości. Spragniona, wyczekująca każdego z muśnięć miękkich warg i opuszek palców.
Nic nie zdołało się zmienić, wszak nadal żywiła tę samą pasję i piętrzącą się w sercu miłość, jakby dwa lata rozłąki nic nie znaczyły w ferworze febliku. Nadal był j e j, zaś rozstanie umocniło ekscytację przeżywania na nowo każdego ze scenariuszy uwikłanej w pajęczą sieć relacji.
Uśmiech przekorny, pełen figlarnej nuty rozciągnął usta rudowłosej, gdy poczuła na sobie czułość ulotnych pocałunków. Smukłe palce przemykały po fakturze einarowskiej skóry, pozostawiając na niej różnokolorowe ślady tempery. Guziki wszak zdążyły ustąpić, nim podjęła się prób naznaczania go po swojemu, dyktując znaki pożądaniem i przejmując nad zeń kontrolę melancholią.
Iluzja
rozlała się na sylwetki zespolone w tańcu zmysłów, mimo iż nie zdołała jeszcze zakosztować w pełni karygodnego grzechu. Dla świata byli bezbożnikami, a każdy czyn opiewał w bezeceństwa, od których niezdolna była dłużej uciekać.
Złamała się, tak jak i może łamać się gałązka oliwna na zbyt silnym wietrze.
Huragan nadszedł nagle, kiedy zainicjowała pocałunek skąpany w onirycznych wyobrażeniach o dniach, które istnieć nie miały prawa. Całowała go w ten sposób, gdy w pracowni po raz pierwszy przekroczyli określone przez konserwatywnego społeczeństwo zasady, uginając karki przed majestatem Bogów. Zapamiętale wodziła dłońmi wzdłuż linii żebrowych, zatrzymując się na grzebieniach bioder.
- Chcę czuć to na nowo - wypowiedziała to słowa półszeptem, gdy w przerwie między słodyczą muśnięć, zdołała na niego unieść wzrok. Sarnie spojrzenie wodziło po konturach męskiego oblicza, które w światłocieniu wydawało się być jeszcze doskonalsze.
Rozsunęła uda, by zaraz potem objąć nimi Halvorsena, nie dając mu szans na wycofanie się - nie d z i s i a j, nie t e r a z, gdy znów było dobrze.
Klamra paska ustąpiła, a jej przekorny śmiech zawibrował nietypową nutą wyzwania.
Zapomniała o rozlanych farbach i zdewastowanych płótnach.
Einar Halvorsen
Re: 16.09.2000 – Pracownia malarska – E. Halvorsen & L. Westberg Sro 29 Lis - 21:45
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
- +18:
- Ochłapy myśli; emocje, wrzące w naczyniu czaszki; upadek racjonalności, ponowny upadek dusz. Zdeformowane i zawężone niechybnie oblicze świata, okrojone bezwzględnie do przeciwległej sylwetki, lgnące do siebie bieguny spragnionych ciał. Zmysły, odurzone bliskością, przeczulone, dostrzegające obecnie wyłącznie ją, karmiące się każdą iskrą przechodzącego dotyku, każdym muśnięciem, każdą, ulotną mgiełką spływającego ciepła. Nic więcej się nie liczyło, nic więcej nie odciskało piętna; słowa uwiędły w krtani, przenosząc się rychło w czułych, ofiarowanych gestach, połyskując w spojrzeniu, lustrując bezdenną czernią rozwartych od uniesienia źrenic.
Słuchał.
Nie odpowiadał, nie w banalności słów.
Rozumiał - chciał także, podobnie jak ona, czuć - chciał ją dotknąć, znów, jeden raz, drugi i nieskończony, niepoliczony, splamiony grzechem dotkliwiej niż dysonansem farby.
Rozłąka, tylko w pozorach wydawała się prosta - zapomnieć, na nowo, pogrążyć się w bagnie grzechu, powrócić do przyzwyczajeń, do nieistotnych relacji. Pozostać przy fizyczności, tak łatwej do osiągnięcia, na zawołanie aury. Mącić w umysłach innych, rozchylać kurtyny ubrań, zamykać drzwi przyciemnionych, oczekujących sypialni. Żyć - tak jak dawniej - bez niej, bez świadomości, że zawsze do niej powraca. Karmił się miesiącami stwierdzeniem, ułudą, że to jedyna i adekwatna forma na rozwiązanie konfliktu, jaki zaognił się spontanicznie pomiędzy nim a Westbergiem. Dawna, pomyślna współpraca wyła ruiną od chwili, kiedy nakrył ich razem, gdy prawda, zdradziecki sztylet przebił mu i otworzył wiedzę. On sam, po skandalu, po przejrzeniu na oczy jej ojca, uciekł, kuląc się w cieniu. Nie mógł odmienić losu, ani natury zakorzenionej głęboko jak uporczywy chwast. Powtarzał: tak będzie lepiej, o wiele lepiej, niż w towarzystwie jego parszywych kłamstw, będzie szczęśliwa, zostanie żoną i matką, osiągnie wszystko, czego sam nie był w stanie jej dać. Nie będzie w stanie jej skrzywdzić, nigdy więcej - a jednak, bogowie, znowu to robił, znowu kontynuował, znów zaczął, znowu nie umiał przestać. Pożądanie przejawia się w każdej, najmniejszej cząstce istnienia; spala go, podtrzymując od środka, mrowi przyjemnie w lędźwiach, do których ona dociska w pełni zachłannie uda.
Usta nieznacznie drgnęły w niewyraźnym uśmiechu; musnął na pożegnanie jej żuchwę, skazując wargi na tymczasową samotność. Ciepły, lekko wilgotny szlak pocałunków pozostawianych na smukłej, kobiecej szyi. Dotyk; zetknięcie się z delikatną skórą ponad wypukłościami jej obojczyków. Zapięcie paska, które poddało się niecierpliwym dłoniom; członek, nabrzmiały od podniecenia, napierający na materiał bokserek; brak najmniejszego pośpiechu mimo ponagleń prostych odruchów ciała.
Stalowa klamra, gdy ustąpiła, zetknęła się nieuchronnie z płótnem kobiecej skóry. Pogładził miejsce niespiesznym ruchem osuwającej się dłoni; zimno zastępowane i przepraszane ciepłem, łagodnością opuszków. Dłoń wędrowała wzdłuż uda, ciepło zetknięte z ciepłem, pociągające za struny wrażliwych, cielesnych punktów, świadomość, dotknij mnie, dotknij dalej. Nie spieszył się - równocześnie - nie miał zamiaru opóźniać (rozłąka, zbyt długa i bezlitosna). Odchylił zawadzający fragment sukienki; ręka przeniosła się, przechodziła wzwyż, czując i wiedząc, że dzieli ją ledwie marny skrawek bielizny. Spojrzenie, niespokojne, bezwstydne, utkwił w tęczówkach Westberg
szukał jej i poznawał na nowo.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 16.09.2000 – Pracownia malarska – E. Halvorsen & L. Westberg Sro 29 Lis - 21:45
- +18:
Świat roztaczał sidła, w które oni wpadali, łamiąc się pod naporem niebywałości grzechu, od którego wielu stroniło, lecz nie ci, którzy zdołali go w pełni zakosztować. Tęsknota rozprzestrzeniała się z impetem, wtłaczając w meandry żył kolejne odlewy trucizny żalu, kiedy to rozsądek powinien przyświecać czynom, a nie wspomnienia od dawna zepchnięte w czeluści zabitej grubym drewnem trumny. Kłamstwo powtarzane po stokroć miało stać się prawdą, ale im dłużej w nim tonęła, tym intensywniej pragnęła na nowo rozniecić pasję, która niegdyś otępiała, dewastując resztki dystansu opiewającego w chłód.
Pamiętała każde muśnięcie, szept, a nawet uniesienie obleczone emocjonalnością.
Rozkoszowała się tym, jednocześnie łaknąc wyswobodzenia z oków nieprzyzwoitości. Halvorsen od początek jawił się jak zguba, mimo iż okraszony był iluzorycznością dziewczęcych pożądliwości. To serce spychało utkane w ścianach czaszki myśli na dalszy plan, zezwalając meandrom umysłu knuć dalekosiężne plany wykreowane w dysonansie – słuszności i karygodnego bezeceństwa. Mięsień pompujący krew uderzał w nieokreślonym rytmie, gnając ją ku artyście, który tworzył piękne działa na płótnach, opuszkami kreśląc także niewidzialne linie na fakturze bladej skóry.
Odchyliła na moment głowę, kiedy składał na żuchwie pocałunki, uwydatniając łabędzią szyję i prosząc o kolejne pieszczoty, które tętniły wciąż echem przeszłych zdarzeń. Zbrudzone akrylem dłonie podążały wzdłuż ciała Einara, gdy sama pozwalała sobie na zuchwałość prowokowania poprzez niespodziewany dotyk smukłych palców tuż przy męskości. Czuła, że n i c nie zmieniło się na przestrzeni niewłaściwej rozłąki, dlatego z taką pasją prosiła o więcej, czego dowodem miały być ciche westchnienia i słodycz powtarzanego imienia.
Była jednak zaborcza, tak jak i dotychczas, gdy nie radząc sobie z nawarstwiającymi się uczuciami – dążyła do przejęcia nad nim kontroli. Wszystko było wtedy bezsensem, a jedynie spontaniczność miała skuteczność pewnego działania, gdy egoistycznie zaskarbiała sobie uwagę, zaspokajając własny, sensualny hedonizm.
Dzisiaj musiało być podobnie, szczególnie t e r a z, kiedy dłonie zetknęły się z miękką i wrażliwą strukturą skóry ud. Spięła się niekontrolowanie, spoglądając na niego szeroko otwartymi oczami, w których światło odbijało się bladą poświatą. Zwolniła nieznacznie uścisku, rozsuwając nieznacznie nogi, by czekać cierpliwie na ruch, przyzwolenie bądź spełnienie, o które należało cicho błagać, by Bogowie nie zasłyszeli ponownie wypowiadanego grzechu bezpruderyjności.
Oddech spłycał się z kolejnymi sekundami, gdy tkliwość sylwetki przemawiała za pierwotną potrzebą bliskości. Drżała, rozkoszując się nieznanym, a jednocześnie długo wyczekiwanym. Musiał wiedzieć, że każde z ostatnio wypowiedzianych słów – skrywało absurd gniewu, który przeminął wraz ze spotkaniem na cmentarzu.
- Kochaj się ze mną – wyszeptała, wiedząc, że delikatność może być ledwie krótkim epizodem.
Dzisiaj c h c i a ł a należeć w pełni do niego,
bezsprzecznie, tkając nici namiętności.
Einar Halvorsen
Re: 16.09.2000 – Pracownia malarska – E. Halvorsen & L. Westberg Sro 29 Lis - 21:45
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
- +18:
- Plamy na duszy, plamy na skórze, plamy na fałdach ubrań. Plamy obarczających błędów – grzechów – do których nie przykładali bluźnierczo najmniejszej wagi. Pożądanie; czas spływający w gęstych, oleistych sekundach.
Istnieje wyłącznie dalej.
Odwrót – niedościgniony dla zniewolonych zmysłów.
Dalej. Więcej.
Wyraźniej.
Seria widmowych muśnięć, składanych przez cienką – zawadzającą – materiałową warstwę. Nieznacznie głośniejszy oddech, płuca, rozpostarte od haustu wtłoczonej porcji powietrza. Drobne, dziewczęce palce zetknięte z przeczuloną erekcją. Włókienka mięśni napinających się podświadomie, poza zasięgiem woli, poza domeną pojęcia. Wijąca się, rozpaczliwa tęsknota.
…prośba? Sugestia? Rozkaz?
Łuk swobodnego uśmiechu, półksiężyc rozchylających się instynktownie, miękkich linii czerwieni. Leniwy, kolisty ruch dłoni, osiadającej na kobiecości przysłoniętej ostatkiem pruderii ubrań. Nie przestawał; wyrzekał się konsekwencji, śmiał się im prosto w twarz, śmiał się aż do rozpuku. Druga z rąk w międzyczasie ujęła policzek Westberg. Uniósł odrobinę jej głowę; uśmiechnął się, szerzej, w słodkim posmaku zwycięstwa.
– Wkrótce – nić szeptu przędła treść obietnicy. Wkrótce. Wszystko przez nią i dla niej. Droga wiodąca w stronę spełnienia i zatracenia.
Palce, zaczęły leniwie zahaczać o pozostałe guziki. Koszula, w pełni posłusznie ustępowała ukazując kolejne, nagie fragmenty sylwetki, tors naznaczony gdzieniegdzie pozostałością farb.
Odsunął się; w chwili gdy pozwoliła mu zwiększyć dystans, zwalniając uścisk w którym dotychczas trzymała oddane ciało. Przyklęknął. Obuwie, niedługo później znalazły się na podłodze odsunięte w nic nieznaczący kąt. Nachylił się do jej uda, ciepłych, wewnętrznych połaci skóry. Usta opadły, składając pocałunek pieczętujący ofiarowaną czułość – usta, bliskie, a przy tym boleśnie odległe, poza dosadnym miejscem rzeczywistego, szukanego spełnienia. Przesunął nieznacznie głowę, obmywając oddechem jej przysłoniętą kobiecość. Nie. Jeszcze nie. Nie mógł wydłużać. Nie. Ręka zaczepiająca o pasmo poddającego się materiału. Podniósł się, powoli, powoli zsuwając z niej ostatecznie bieliznę, przechodzącą przez uda, przez łydki, zahaczającą o kostki nim ostatecznie upadła. Była gotowa; chciał by została w sukience, ponaglająca, umorusana pigmentem, który, zamiast na lnianym płótnie spoczywał na jej postaci.
Zdjął pozostałą część ubrań; chciał, by ujrzała go – całkowicie, na nowo, w ciepłej poświacie rozsianych, sztucznych słońc lamp. Rozbudzić każde wspomnienie, rozproszyć letarg przeszłości.
P a m i ę t a ł a ; powinna pamiętać jak ją dotykał, jak składać zwykł pocałunki na jej spragnionej, nienasyconej skórze, ruchy ust, poruszenia ciała przyprawiające ją o rozkoszne spazmy. Otrzepał kurz naniesiony odstępem czasu, rozstaniem, które musiało nastąpić, a które, każde z nich wypierało, beztrosko poszukując schronienia w ramionach drugiej osoby. Relacja, która nie powinna mieć miejsca; nie w intensywnej formie. Zbliżył się; powolność, oszczędność kroków pozwalająca, aby obserwowała każdy ulotny element spotkania. Wznoszące się w pogłębionych oddechach żebra, kostne, wypukłe łuki zarysowane pod warstwą zewnętrznych powłok. Szczupłe, znajome ciało artysty; zuchwała, prężąca się w podnieceniu męskość.
Rozsunął lekko jej nogi; poddały się, przyjmowały go. Trącił zaczepnie wargi, rozchylił usta w niespiesznym, łączącym ich pocałunku. Dłonią wyczuł jej ciepło, czuł wszystko, bez konieczności dalszych słów oraz pytań. Wszystko, co miało zapaść, zapadło. Kochał się z nią. Znowu. Zapowiedź pierwszych, wyzbytych z pośpiechu ruchów; ciche westchnienie niosące pierwszą przyjemność, rytmiczny, następujący z czasem ruch bioder. Ręce oparły się o drewniany stolik, powietrze, wydostające się z nozdrzy zachłannie uderzało o skórę.
Teraz – tutaj – i ona, w centrum całego świata.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 16.09.2000 – Pracownia malarska – E. Halvorsen & L. Westberg Sro 29 Lis - 21:45
- +18:
Wspomnienia
ulotne, pełne niebywałej pasji, w której skąpane były dwie sylwetki, tak skrupulatnie otulone ferworem dualnych emocji. Namiętność przenikała przez struktury korytarzy żył, by wtłaczać w nie pasję niebotycznych rozmiarów, dzięki której gnali do siebie – nie zważając na n i c i na nikogo. Tęskniła więc każdej kolejnej nocy, gdy smukłe ciało zderzało się z nieusprawiedliwioną agresją. Zapominała z biegiem czasu, czym może być rozkosz płynąca z subtelnego dotyku, z obecności drugiej osoby, by t e r a z na nowo eskalować każdy z odległych momentów.
Był dla niej i o b o k niej.
Jęknęła cicho na niespodziewane muśnięcie warg, zaraz potem palców, które w zmysłowym tańcu wędrowały po kolejnych fragmentach odsłoniętej skóry. Drżała pod dyktandem słodyczy uniesienia, oczekując od Halvorsena pewnych zachowań, mimo iż on doskonale wiedział – co i jak czynić, by na nowo stała się jego.
Oddech osiadł na spierzchniętej linii karminowych ust, a poliki pokryły się cieniem wstydu. Onieśmielona. Zbrukana wszeteczeństwem. Uczucia zrzucone na karb nieodpowiedzialności. Nie mogli postąpić inaczej, gdy rozważali podjęcie kolejnego kroku. Byli skazani na porażkę i miłość, która tętniła w ich żyłach, płonąc nawet w rozłące ogniem. Ogarki żalu dogasały, gdy poznała pozorność prawdy, o którą nie miała odwagi pytać,
przez co poddawała się wszelkiemu ukontentowaniu, tak jak należało to czynić będąc grzesznikiem.
Minione chwile doprowadzały rudowłosą na skraj, toteż coraz mocniej wbijała półksiężyce paznokci w męskie ramiona, gdy ten ukląkł przed nią. Pożądała jego pieszczot, którymi mógł uraczyć kobiecość, by mięśnie spięły się, przeżywając kolejne orgazmy. Wyczekiwała uparcie, by odległe miejsce znalazło się na ścieżce jego miękkich warg, nadając ekstazie większy wymiar, lecz robił w s z y s t k o, by na jej postać nie spłynęło oczyszczające katharsis.
Farby coraz bardziej zalewały przedramiona, zasychając na fakturze konturu cielesnej powłoki. Kreśliła znaki, nadając im niewysłowiony charakter, ale nagła złość wstąpiła w Westberg, kiedy odsunął się w przekorze swych decyzji. Z niezrozumieniem spoglądała na niego, próbując pojąć – dlaczego – z jakiego powodu… Czy nie chciał jej posiąść?
Zrozumienie przyszło nagle, kiedy poczuła intensywność wypełniającą jej drobną sylwetkę. Odchyliła głowę w tył, odrzucając pukle za siebie, wyginając się w znaczny łuk. Klatka piersiowa unosiła się w gwałtownych ruchach, kiedy starała się w pełni intensyfikując frenezje einarowych bioder. Serce uderzało, odbijając się od pierścieni żeber, zaś ona traciła powoli kontrolę nad własnymi reakcjami, które oscylowały na pograniczu szaleństwo, od którego musiała wyzwolić nie tylko siebie, ale i duszę. Duszę poszarganą przez znamiona okrutnego czasu, ale i zasklepioną przez łaskawość losu, który na nowo splótł ścieżki, które rozdzieliła świadomość popełnianego wykroczenia.
- Einar… – wyszeptała jego imię, kiedy wreszcie spojrzała na zeń. Tęczówki zdawały się być zamglone, skropione w otchłani spełnienia, kiedy uświadamiało go, że tęsknota przekładała się na przeżywanie uczuć, które rozniecały pożogę bliskości.
Zatonęli w niej oboje,
kiedy na nowo dostrzegli, że nic nie zdołało się odmienić.
Einar Halvorsen
Re: 16.09.2000 – Pracownia malarska – E. Halvorsen & L. Westberg Sro 29 Lis - 21:45
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
- +18:
- Świat sprowadzony do odczuwanych bodźców; przyćmiony pyłem, wirującym w porywach dalszych, niegasnących emocji. Świat, całkowicie wyblakły na drugim planie, nieistniejący poza oddanym, ufnym zarysem ciała, poza drugim biegunem, poza sobą i dopełnieniem siebie, szukaną i brakującą cząstką, wygnaną – aż – na dwa lata (z własnego, cholernego tchórzostwa, to twoja wina, wyłącznie twoja; próbujesz zaskarbić wszystko, czego nie możesz mieć). Obłęd, nadmiar myśli, nadmiar wypełniających uczuć, które, swoją natarczywością, omal nie rozłupały czaszki. Emocje, zachowane, identyczne jak wcześniej, kiedy pierwsza – zaskakująco – zdołała wreszcie odmienić ich pocałunkiem i prędko zaczęła płonąć z niepotrzebnego wstydu.
Powielał wtedy jej błąd – podobnie jak podtrzymywał teraz; prowadził, dalej przez uniesienia, przez jedną, rozpętaną zawiłość, której nie mogli pojąć. Nie mógł określić, dlaczego ze wszystkich kobiet wybór padł właśnie na nią; wybór przed którym nie mógł się nigdy cofnąć, któremu nie chciał zaprzeczyć; ona, osoba, którą powinien zostawić za bezpiecznymi murami uprzejmości; dystansu.
Pożądanie, pragnienie
uczucia:
one nie zwykły pytać.
Rozkosz; nieokiełznana, ogarniająca każdy zakątek ciała, rozniecana w przeciągu czasu poruszeniami lędźwi, czerpiąca z serii nieśpiesznych, rytmicznych pchnięć. Rozgrzane, zetknięte ze sobą, zacierające więzienia granic sylwetki; przyjmowała go, pożądała, każdą cząsteczką myśli, każdym krzykiem instynktu który zawodził w głowie. Znał ją; pamięć, pomimo próby, była ostra i świeża, bez względu na kaleczącą rozłąkę; w jej przyjemności zwykł odnajdywać swoją. Potrafił odczytać drgnięcia, ujawniające się na obliczu usłanym przez rozrzucone okruchy piegów, był w stanie rozszyfrować oddechy, coraz głębsze i szybsze. Znał ją. Wyrwa rozstania, nie wprowadziła najmniejszych zmian w namiętności, która, w obecnej chwili, ożywała na nowo, odrodzona z popiołów potępionego skandalu. Czyny, decyzje – nadal – skłócone z racjonalnością. Czyny, decyzje – zbrukane przez błędny krąg grzechów. Czyny, decyzje – oślepieni, doszczętnie, sobą nawzajem, schowani przed osądami świata.
Jedną z rąk przeniósł później na plecy, gładząc przez krótką chwilę, czując pod opuszkami wyraźną, wygiętą linię jej kręgów. Palce zawadziły o zamek, wąską, nierówną smugę, wkrótce rozchylającą materiał na dwie uwolnione części. Niemal zatrzymał się; zwolnił, leniwie poruszając biodrami; bawiąc się w inny sposób, igrając z nienasyceniem.
Mógł, dzięki temu, częściowo zdjąć z niej sukienkę; obnażyć, ujawnić dalsze, zaniedbane dotychczas terytoria jej skóry. Przechylił się, zostawiając kolejne, mokre znamiona pocałunków, drażniąc kiełkującym zarostem, uderzeniami powietrza wychodzącymi zza rozchylonych ust. Przejechał miękkością warg po wyniosłym, zarysowanym wręcz doskonale obojczyku; przechodził, sumiennie i skrupulatnie niżej.
– Brakowało mi – ciebie; chrapliwy, jakby urwany szept. Brakowało błądzenia; skąpania w ciemności grzechu. Mógł do tej pory sprowadzać, wołać do siebie wszystkie, dowolne, podatne – lecz one, one nigdy, przenigdy nie były nią. W końcu, po ukończeniu pieszczoty, mógł zetknąć się z łagodnymi wypukłościami jej piersi. Ujął przez chwilę sutek.
– Połóż się – stwierdził bez ostrzeżenia. Pomógł jej, zrzucając tym samym resztki panoszących się farb; trzymał ją, aby mogła bezpiecznie opaść na blat. Wtedy, dopiero wtedy znalazł się w niej na nowo. Celowość działań, zabiegów, miała być ujawniona później; przygotował ją, oczekując cierpliwie na odpowiedni moment. Ręka, zwodniczo przesunęła się po powierzchni podbrzusza, przechodząc nagle na łono; pewnym ruchem znajdując wrażliwy punkt kobiecości. Nie przestawał; łącząc kolejne ruchy całego ciała, zagłębiania się między jej rozchylone uda, z niespieszną, okrężną wędrówką palców.
Zatracony; stracony od pierwszych, łączących ich ścieżki spotkań.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 16.09.2000 – Pracownia malarska – E. Halvorsen & L. Westberg Sro 29 Lis - 21:45
- +18:
- Wszystko przestało mieć pozorną wartość, kiedy mięśnie drżały od iluzorycznego wysiłku, którego podjęła się pod dyktandem mężczyzny, mimo iż… To ona początkowała w s z y s t k o. Stała się preludium relacji, jaka zespalała ich pod jedną postacią od lat,
iskrząca bezsprzecznie nadzieją, w której mogłaby zatonąć, gdyby tylko to zasugerował. Była gotowa oddać własną duszę, zaprzedając ją wszelkim demonom, by pozostał przy niej na zawsze.
Zatraceni w bezeceństwie, egzystując niczym plama na honorze.
Była uzależniona
skąpana w feerii emocji, które raz po raz okraszały wątłą postać przyobleczoną w czerń.
Nie potrafiła kłamać,
tak jak i nie była w stanie zapomnieć o istotności mężczyzny w swej codzienności.
To przez niego i dla niego się stało.
Klatka piersiowa unosiła się w nierównomiernym oddechu, zaś serce gwałtownie uderzało o pierścienie żeber. Ból mimowolnie wypełniał drobną sylwetkę Westberg, gdy ufnie poddawała się dotykowi męskich dłoni. Ciało raz po raz wyginało się w linii półksiężyca, a opuszki palców wędrowały po zarysie postaci Halvorsena.
Tęskniła.
Usychała, niczym kwiat. Łamiąc się na wietrze jak gałązka, która pieszczona przez wiatr, rozrywa struktury w intensywności powiewu. Chciała więcej i intensywniej, raz po raz przekraczając umowne granice, które bezsprzecznie stanowiły fundament przyzwoitości – teraz dewastowany, jak żaden inny. Rujnowali resztki świadomości, która gniła w zgliszczach konserwatywnych zasad narzuconych przez społeczny płaszcz, jakim winni się otulać.
Tu i od dawna.
Zbłądzili.
Bluźnierczy grzesznicy.
Jęk cichy osiadł na spierzchniętych wargach skropionych nutą karminy. Reagowała na każdą bliskość Einara, zapadając się w sobie, lądując na wyimaginowanej tafli miękkości, kiedy zaskarbiał sobie jej osobę. Nie pytał. Nie prosił. Dosięgał wrażliwych punktów, by z pasją oddawała mu siebie – bez grama wyrzutów, w których zatopić miała się dusza. Jeszcze nie teraz. O poranku, gdy świat przywita nowy dzień, zaś oni w ułudzie blagierstwa – rozejdą się i nie spotkają ponownie. Kogo jednak chciała oszukać Laila Westberg, która całą sobą pogrążona była w tęsknocie wypełniającej szczelnie tunele żylne? Przypominała sobie o rozkoszy płynącej z ruchów bioder, gdy wypełniał ją nieustannie.
Przerwa. Nagła rozłąka.
Konsternacja otępiła zdrowy rozsądek, a umysł zalały domysły.
Cóż czynił? Bogowie, na co zdołał się odważyć – rozłamując posągi skąpane w emocjach?
Pozwoliła pozbawić się ubrań. Suknia opadła, odsłaniając bladą fakturę skórę, pokrytą drobinkami chłodu, na który zareagowała instynktownie. Smukłe palce przesunęły w subtelnym geście po piersiach, aż na żebra, by ostatecznie dotrzeć do kobiecości, którą on zadowalał – tak jak lubiła najbardziej. Nerwowo przygryzała wargi, słysząc słowa i chcąc reagować.
- Czego… Błagam, powiedz mi czego… – cichy szept przedarł się w meandrach ciszy, odbijając echem od ścian. Wypieki paliły upstrzone piegami policzki, a pożądanie eksplodowało raz po raz.
Pod jego dyktando ułożyła się na drewnianej powłoce mebla, domagając się atencji. Zrywała kajdany niewinności, w której utknęła na długie miesiące, by teraz za nim podążać w nieokreślonej rozpuście. Pociągał za sznurki, a ona ulegle postępowała według jego sugestii.
Zająknęła się w iluzji szeptu, gdy poczuła na swym łonie einarowską dłoń.
Bezgłośnie błagała, by nie przestawał.
Einar Halvorsen
Re: 16.09.2000 – Pracownia malarska – E. Halvorsen & L. Westberg Sro 29 Lis - 21:46
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
- +18:
- Mieszanka szybkich, chwytanych w zasadzkę żeber, splecionych w węzeł oddechów; słodkie duety barwiących blade policzki ciszy, subtelnych, wydostających się westchnień. Tysiące imion rozkoszy spisane zawiłą treścią niepoliczonych doznań; radością że mur dystansu ponownie nareszcie upadł, szczęściem że znów jest obok, cielesnym, zdolnym porazić impulsem niosącym nawarstwioną przyjemność, rozprzestrzenianą po zakamarkach ciała, przyjemność płynącą w każdym zagłębiającym się ruchu bioder, w każdym niespiesznym ruchu gładzącej kobiecość dłoni. W chwili, gdy nachodziły na siebie ścieżki ich – przesądzonych, złaknionych siebie nawzajem – losów, nie było nigdy odwrotu. Oszukiwał się; na początku, że nałoży podczas ich spotkań na twarz obojętną maskę i nie pozwoli jej upaść, ujawnić widma tendencji przelanych w kielichy czynów; oszukiwał samego siebie przystając na propozycję starego, poczciwego Westberga który w szczycie swej naiwności powierzył mu kilka, zdaje się, pozbawionych drugiego dna artystycznych zajęć. Miraż płytkiej sympatii ustąpił w spiekocie własnych ogarniających żądz, cząstce destrukcji i przewrotności wpisanej w jego naturę, oddanej przez nieludzkiego rodzica. Błąd; od samego początku, wszystko zabrudzone od błędu; wszystko spisane na nieuchronną klęskę, rozpadająca się chropowata skorupa własnych słabości. Udawał; nieustannie udawał podczas ich pierwszych zetknięć, pierwszych przeprowadzanych rozmów że nie dostrzega jej dziewczęcego zauroczenia. Niewinność, naiwna i nieodłącznie ogarniająca każdy niedoświadczony umysł.
Musiała dostrzec, że nie wpisuje się w oczywistość tłumu
zauważyć, wychwycić z nieopisaną łatwością odrębność wiernie towarzyszącą na każdym, stawianym kroku
był inny; skąpany czarem który wyróżniał go w mozaice innych gromadzących się twarzy. Wspaniałe, wspaniałe kłamstwo, perfekcja, ułożona w starannych rysach, w niepodważalnej charyzmie; urodzie, uznanej za niemożliwą, niezdolną do okiełznania przez racjonalne ramy, głoszącą że nie jest w pełni z krwi i kości człowiekiem; zupełnie jakby był senną marą, złudzeniem, nietrwałym, przechadzającym się, namacalnym spełnieniem marzeń i ideałów.
– Nie wiem, jak mogłem żyć przez ostatni rok – szept rozniósł się wcześniej pomiędzy muśnięciami składanymi na tkaninie jej skóry; otępiony i odurzony chwilą podobnie jak ona sama; skąd podobne pytanie? wpierw wybrzmiały w umyśle, zagrało przez moment na strunach jego rozważań, skąd ta wątpliwość skoro mówił jej, jeszcze wcześniej, o własnej udręczonej tęsknocie, o tym że nadal ją kocha. Fundament zgody rozerwany ładunkiem eksplodujących matactw; dziurawe, niedostateczne półprawdy musiały prędzej czy później – jednak nie teraz – runąć. Gdzieś na dnie pędzącego skrzepu, atrapy mającej spełniać się w obowiązkach serca, tkwił tylko lęk i wyrzuty, sól smutku której kryształki wbijają się w rany wspomnień. Przeczucie; najwyższa spomiędzy objawionych mu treści
nie zasługiwał na nią;
kłamał; bojąc się konsekwencji; powracał do dawnych grzechów.
Prawda – miała powrócić – prawda zawsze wracała w samotnych chwilach kiedy nie mógł się bronić.
Teraz, pozostawała przyjemność, czysta satysfakcja, czerpana z prostego zrywu ich ciał. Położył drugą z rąk na jej piersi, nadając zarazem ruchom większej niż we wcześniejszych chwilach intensywności, wiedząc że nie zostało im wiele.
– Laila – szept; bezwiedne, niemal nadrzędne wypowiadanie imiona, które przez dłuższy czas nie gościło na pochłoniętych tęsknotą wargach.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 16.09.2000 – Pracownia malarska – E. Halvorsen & L. Westberg Sro 29 Lis - 21:46
- +18:
- W tunelach żył dudniła tęsknota, która eskalowała przez ostatnie miesiące do niebotycznych rozmiarów. Byli na siebie skazani, a jednocześnie starali się uwolnić, gdy świadomość zaprzeszłych grzechów odbiła się niemalże echem. Echem, w którym toczona była batalia chęci przekroczenia raz jeszcze granic i upicia z kielicha pełnej pozorności, dzięki której powrócą na łamy wszeteczeństwa. Kłamstwo jest bowiem piękniejsze, gdy wypowiadają je dwie osoby, a pozostali mają wierzyć, że nic nie zdoła ich łączyć, skoro przeszłość rozdzieliła ich losy, wyrzucając na bruk poharatane duszy. Szpony przeznaczenia roztargały ich materiał, pozostawiając bruzdy, w które wtłaczano ledwie żałość po rozstaniu.
N i g d y nie mogli zostać skazani na rozłąkę, wszakże nawet w snach pragnęli siebie. Łaknąc obecności, dotyku i wspomnień, w których wciąż trwali w zespoleniu.
Laila Westberg zaufała mu bezgranicznie, pozwalając łamać reguły, które winny im przyświecać, niczym dekalog, lecz jako bluźniercy byli wyzuci z wyrzutów sumienia,
ona nawet wtedy, gdy posiadała męża, któremu ślubowała każdym uczynkiem i myślom wierność.
Złamała ów przysięgi, a imię w słodyczy osiadło na spierzchniętych wargach. Einar.
Z oddaniem spoglądała na Halvorsena, dostrzegając w nim doskonałość, którą uwieczniała na płótnach, zakochując się w każdym elemencie idealnych rysów. Stworzony został przez Bogów, dorównując im pięknem, dlatego nie kryła swej zazdrości, gdy inne kobiety niemalże łapczywie chciały zaskarbić sobie jego atencję. Nadąsana i pełna sprzecznych emocji skrywała złość, dopiero w zamknięciu czterech ścian dociekając – kim dla niego mogła być.
I nic nie zmieniło się z biegiem ów miesięcy, kiedy to Trondheim było przyjaźniejsze od Midgardu, a myśli nieustępliwie gnały ku Einarowi, jak gdyby pamięć okraszona zwodniczym pierwiastkiem, domagała się odbudowania przeszłości.
Jęk ponownie osiadł na rozchylonych ustach, spomiędzy których ulatywały nierównomierne oddechy. Chciała więcej i pełniej, marząc o kolejnych pieszczotach, dzięki którym runie w przepaść i zatopi się w perspektywie popełnianego ekscesu.
Umysł skropiony był przez demony dawnych zdarzeń, dlatego nie pojmowała sensu, gdy każdy z bodźców reagował intensywnie na nieokreśloną bliskość. Opuszkami palców zahaczyła o piersi, drażniąc newralgiczne punkty, równocześnie uda zaciskając na męskich biodrach, kiedy serce niemalże uderzało z impetem w piersi. Czuła rozprzestrzeniający się ból, lecz był on przyjemny, bowiem ekstaza zalewała meandry korytarzy podświadomości, pozwalając rudowłosej wzlecieć w przestworza.
Powtarzała imię mężczyzny jak mantrę,
niemo błagając, by nie przerywał ich wspólnego uniesienia, w którym spalą się na popiół.
Satysfakcja otępiła trzeźwość, a rzeczywistość zlała się pod kurtyną nocy. Nawet światło było odległe, gdy pod powiekami iskrzyły się maleńkie iskierki przepełnione od upojenia erotyzmem.
- Nie porzucaj mnie – wyszeptała, całkiem nieświadoma, choć może te słowa zagrały jedynie nuty w ścianach czaszki? Oddychała płytko, walcząc z katharsis które powoli zaczynało zalewać drobne ciało. Fala niebywałych skurczy nadeszła niespodziewanie, kiedy w spazmatycznych ruchach coraz usilniej starała się go do siebie przyciągnąć, raz po raz brudząc bladą skórę farbami.
Należała do niego
be z s p r z e c z n i e.
Einar Halvorsen
Re: 16.09.2000 – Pracownia malarska – E. Halvorsen & L. Westberg Sro 29 Lis - 21:46
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
- +18:
- Rozkoszny trans zapomnienia; niezgrabny, otępiony rozsądek powłóczący się chwiejnie - w gęstej, utworzonej pułapce poddanych niewoli zmysłów. Myśli osaczone linami wspaniałego poczucia zamarły jak umęczone ptactwo pod bezlitosnym, dobitnym ciężarem sieci; nie podniosły się, nie krążyły nie uderzyły skrzydłem trzeźwości pod nieboskłonem czaszki. Nic, absolutnie nic więcej, nic ponad ciężką i jednocześnie pozornie niewyszukaną słodyczą. Nic prócz tępionej przeraźliwej tęsknoty, nic oprócz mordu dystansu jaki nakładał drakoński wyrok dwóch lat. Chwile skażone grzechem, naznaczone przeklętym, bezustannym zdążaniem: jedno bliżej drugiego, gałęzie ramion posłane w kierunku słońca drugiej sylwetki, objęcia które nie mogły - nie chciały - pozwolić odejść.
Karkołomne dążenie do tego co nigdy nie mogło być mu pisane, odległe, majaczące za horyzontem prawdy
jak całe życie; jak cała egzystencjalna ścieżka, począwszy od jego narodzin aż po żałosny kopiec spopielonego truchła. Był winny; prawdziwą rzeczywistą oznaką okazanego uczucia byłoby zostawienie jej samej, oddalenie się; odstąpienie daleko, bez odwracania wzroku za upragnionym zarysem. Zdeptał postanowienie jakiego podjął się po rozstaniu oraz rozmowie z jej ojcem, z której spływała wodospadami gorycz. Uznał, wcześniej, że nie obarczy jej kolejnym spojrzeniem, nie sprawi jej kolejnego zatrutego od kłamstw pocałunku. Nie zasłużyła na niestabilność i na oszustwa, jakie stały się nim od najmłodszych lat, treść prawdy, stała się zresztą nie do przyjęcia - uciekł, jak najzwyklejszy tchórz, oszukiwał i mamił na każdym kroku ubóstwiających go ludzi tworząc urzekającą historię na temat artysty-fossegrima który z rozpaczą aby podtrzymać własne przegniłe słowa, poddawał się powtarzanym okaleczeniom. Liczył że przystań małżeństwa utrzyma ją aby więcej nie ulegała zdradzieckim zrywom emocji. Liczył, że będzie szczęśliwa; osoba z dobrego domu zasługiwała podobnie na dobry dom, nie zaś na półdemona który nie mógł pogodzić z przypisanym losem; wzięty za inną osobę niż rzeczywiście był, przygarnięty pod skrzydła hojnych propagatorów sztuki.
Powtarzał to setki, tysiące razy, aż do nudności, aż do znużenia, próbował uznać za własne; w zamian za to, narastało jak kamień w trzewiach omal nie powodując torsji. Miał wiedzę, jednak samotna wypierająca się czynów wiedza, była jedynie pustą i wyschniętą skorupą; była w istocie niczym. Miał wiedzę lecz nadal działał przeciwko niej.
Niedostrzegalne, fantomowe ślady pocałunków obecne na skórnej tafli, nieodłączna woń perfum skłócona z ostrym zapachem farb, drobinki potu ześlizgujące się w miarę upływu czasu
- Nigdy - szept nadgryzała rdza chrypy; złamana i wyszczerbiona obietnica jakiej nie mógł dopełnić; wszystko brzmi pięknie, jest piękne kiedy przyjemność zaciska na świadomości szpony. Oddech przepływał wyjątkowo donośnie obwieszczając cykliczność; ciepło powietrza napierało rozbryzgując się na przeciwnej sylwetce. Rytmiczne poruszenia się mięśni, cielesność doprowadzona na skraj; krzyk własnego spełnienia rozległ się w jego wnętrzu choć gardło, porażone, okryło się odrętwiałym milczeniem. Dotknął nakrapianego piegami, kobiecego policzka. Delektował się chwilą
nie spodziewając się, że po kilku efemerycznych momentach znów wymknie się z jego rąk
rozkaże mu, aby wyszedł.
Einar i Laila z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?