:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
12.01.2001 – Sklep „Edderkopp” – I. Soelberg & Bezimienny: K. Forsberg
2 posters
Bezimienny
12.01.2001 – Sklep „Edderkopp” – I. Soelberg & Bezimienny: K. Forsberg Sro 29 Lis - 19:01
12.01.2001
Zdarza się — w chwilach zupełnie przypadkowych, gdy w roztargnieniu zatrzymujesz się na środku ruchliwego chodnika w poszukiwaniu kluczy do mieszkania; kiedy w witrynie mijanego sklepu dostrzegasz nie własne odbicie, ale migotliwe fragmenty przepływającego wokół ciebie świata; gdy, chcąc uniknąć kolizji z kimś, kto w równie wielkim pośpiechu, co ty, lecz z mniejszą ostrożnością pędzi przed siebie, raptownie cofasz się o krok — że przypominają ci się słowa jednego z pracowników rezerwatu. Te, na które w pierwszej chwili zareagowałaś oburzeniem, które sprawiły, że do końca dnia chodziłaś najeżona, a później pół nocy nie byłaś w stanie zasnąć, roztrząsając ich prawdziwość. Teraz, po latach, wiesz jednak, że doskonale cię zdiagnozował; że twoja chęć spieszenia się przeżycia życia nie zawsze wychodzi tak, jak byś chciała.
Bo ty się z życiem mijasz.
Mimo że starasz się temu za wszelką cenę zaprzeczyć, nieustanny pęd, w jakim trwasz, tempo, jakie sobie narzucasz wypleniło z ciebie wszystkie te chwile, w trakcie których mogłabyś się zatrzymać i bez piekących wyrzutów sumienia zboczyć z drogi z pracy do domu i z domu do pracy, od jednego potrzebującego człowieka do drugiego, by tylko dla siebie wykraść drobny fragment czasu — schować się w pachnącym pomarańczami i cynamonem wnętrzu niewielkiej, wciśniętej między popularne sklepy kawiarenki, nad rzeką nakarmić swoją uwagą spragnione atencji kaczki i łabędzie, skryć się pod rozłożystymi koronami drzew w podmiejskich lasach i biec, biec, biec do utraty jasności myślenia, do momentu aż zatrze się między tobą a naturą granica w zupełnie inny sposób, niż zazwyczaj. Paradoksalnie można by pomyśleć, że boisz się zmian; że możliwość naruszenia kruchej konstrukcji codziennego, misternie układanego planu sprawi, że rozsypie ci się całe, kręcące się już wyłącznie wokół pracy, życie; że jeśli raz, dla własnej przyjemności, dla bzdurnego widzimisię, wypadniesz z orbity, po której krążysz, nie będziesz potrafiła na nią ponownie wrócić. A jednak od miesiąca, skrupulatnie, małymi kroczkami coraz częściej sabotujesz samą siebie, jakby z boku obserwując efekty tego nowego rodzaju nieposłuszeństwa wobec przyjętych przez siebie zasad. Coraz częściej przed pracą pozwalasz sobie, mimo nieustannego wybierania codziennie innej trasy, wstępować do tej samej cukierni; coraz częściej decydujesz się postępować wbrew rozsądkowi i coraz częściej, chociaż wcale nie potrzebujesz, zahaczasz po drodze — do domu, do brata, na spotkanie, do jednego z indywidualnych pacjentów — o miejsca, do których nie musisz wchodzić i które, w większości, nie leżą w kręgu twoich zainteresowań. Coraz częściej też okazuje się, że znajdujesz się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze.
Nigdy jednak nie miałaś najlepszego wyczucia czasu. Zupełnie jak dzisiaj, kiedy melodyjny dźwięk dzwonka uczepionego przy drzwiach do „Edderkopp” obwieszcza twoje nieoczekiwane wtargnięcie, burząc nieprzyjemną ciszę i wdzierając się gwałtownie w ciężką atmosferę zalegającą w lokalu. Nie przypominasz sobie, abyś kiedykolwiek zaglądała do środka, asortyment sklepu zazwyczaj oglądając zza przykurzonych, jakby nigdy specjalnie niedomywanych szybek, za którymi sylwetki klientów bardziej przywodzą na myśl zarysy duchów niż żywych osób. Odnosisz wrażenie, że teraz też już od wejścia przyglądasz się raczej fragmentowi jakiejś zjawy z dawnych czasów, nie zaś profilowi prawdziwego człowieka.
Nie podchodzisz do niego od razu, w pierwszej chwili, zaskoczona, kierując się ku wiekowym, drewnianym stojakom z amuletami, które tworzą wąską gardziel w bocznej części sklepu. Zawahanie trwa jednak ledwie chwilę — zziębnięte opuszki palców suną po blaszkach talizmanów udekorowanych grawerami runów, na chybił trafił sięgasz jednak po prosty naszyjnik z rzemieniem oplatającym niedużą grudkę ametystu.
— Wierzysz w to, że nieszczęścia chodzą parami? — Ty nigdy nie brałaś tego na poważnie; starasz się nie wierzyć w podobne przesądy, spotykając jednak dzień po dniu kolejnego Soelberga, wątpliwość pojawia się samoistnie.
Ivar Soelberg
Re: 12.01.2001 – Sklep „Edderkopp” – I. Soelberg & Bezimienny: K. Forsberg Sro 29 Lis - 19:02
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Jak rzeźba wśród regałów ciężkich od woluminów pokrytych osadem kurzu i nicią pajęczej mozaiki w pozie nienagannej; sztywnej, lecz nie pozbawionej swego rodzaju gracji, ze wzrokiem utkwionym w księgę starą, tak kruchą, iż jej karty nieomal rozpadały się pod naciskiem dłoni obleczonych w cieniutkie płótno skórzanych rękawic w ruchach swych niezwykle ostrożny, każdy gest wykonany z rozwagą segregując zbieraną wiedzę uporządkowywał fakty w otwartych aktach umysłu działając z rozmysłem i chłodną kalkulacją stał się obojętny na otoczenie, chłonąc informacje, był kolejnym antykiem w okrytym nutą tajemniczości sklepie. Szarość tęczówek przeskakiwała ze słowa na słowo odgadując nieraz ich znaczenie, bowiem czas nadszarpnął ich jasność, te stały się jedynie wyblakłym zbiorem znaków, z jakimi walczył od dobrych kilku minut, chociaż nie był tego pewien zaabsorbowany na swej pracy nie liczył mijających sekund uderzenia serca stały się zbyt powolne, aby sugerować się nimi w odmierzaniu ziarenek w klepsydrze. Wyciszony odnalazł harmonię dla wykonywanego zadania całkowicie poświęcając się mu.
Czerń sylwetki wtapiała się w mroczny półmrok lokalu, adaptowała do staroci w nim znajdujących się, jakby po części już w jakimś stopniu do nich należała. Płaszcz lekko rozchylony odsłaniał biel koszuli, ten przebłysk jasności kontrastował z karnacją mężczyzny, koszula jak i płaszcz była rozpięta – nonszalancko, można stwierdzić zwłaszcza mając na uwadze warunki klimatyczne na zewnątrz, to jednak nie przeszkadzało wysłannikowi, a kąsające igiełki mrozu zakradały się nawet tu w ciemnościach, przez szpary w starych zbutwiałych ramach okiennic wpijając się w nagość skóry. Nie zważał na to, zahartowany, tudzież obojętny, drwił sobie z podobnych niewygód pochłonięty tylko i wyłącznie na odnalezieniu prawdy w czytanej lekturze. Starając się tym samym uporządkować wiedzę, jaką zdobył, by realizować kolejne punkty swej misji. Nie był człowiekiem, któremu takie niedogodności mogłyby przeszkodzić, wręcz nawet jeśli budynek kruszyłby się w swych podstawach, gdyby walił się, a tynk i cegły wypełniłby powietrze dusząc światła świec stałby niewzruszony osłaniając się niedbale rzuconym zaklęciem. Chciał dokończyć, co zaczął i wrócić do domu, by tam w przyjemnej miękkości fotela z kotem dystyngowanie zabiegającym o względy, móc myśleć nad rzeczami, które spędzały sen z powiek, aby odnaleźć rozwiązanie czasem należało cofnąć się o kilka kroków, spojrzeć na sprawę z szerszej perspektywy, wówczas to co niewidzialne stawało się namacalne.
Powiew lodowatego powietrza wdzierający się przez otwarte na moment drzwi uderzył w twarz nie wywołując przy tym żadnej reakcji, dłoń ot jednie zachowawczo ujęła pożółkłą od starości stronę, by ta nie zmieniła swego położenia. W labiryncie, tak skromnym usianym niespodziankami, w jakich kruczy i ślepcy mogliby odnaleźć coś dla siebie drogi pozornie obcych ludzi przecięły się, nieoczekiwanie, zaskakująco. Gdy podeszła wyczuł jej wzrok na sobie. Ruchem dłoni zasłonił tytuł książki, którą studiował i zamknął ją odkładając jakby z automatu w miejsce ziejącej pustki na regale jej podobnych. Wzrok wyłapujący drobne zmarszczki przemknął po powierzchni jej twarzy, skupił się na kącikach ust, na oczach spłynął po sylwetce, bezkrytycznie. Znaczenie słów dociera do ciebie, a ty momentalnie wyłapujesz w nich tuzin intencji, odpowiadasz jednak stonowanym wystudiowanym na podobne okazje uśmiechem. – Czarująca, jak zawsze – iskra w szarych oczach ożywia je sprawia, że na ułamek sekundy odsłania figlarność młodzieńca skrywaną pod toną ciążącej na barkach powagi i odpowiedzialności. Wyglądała jak leśny skrzat wychylający się ze swego matecznika okrytego śnieżną pokrywą. Wielkie oczy o barwie górskiego jeziora przyciągały uwagę, złośliwość kryjąca się w cieniu uśmiechu ostrzegała przed ciętymi ripostami, które piętrzyły się w magazynie, niby amunicja na każdą sposobność, a bladość skóry uderzała kontrastem do ciemnych, niemal czarnych włosów.
Czerń sylwetki wtapiała się w mroczny półmrok lokalu, adaptowała do staroci w nim znajdujących się, jakby po części już w jakimś stopniu do nich należała. Płaszcz lekko rozchylony odsłaniał biel koszuli, ten przebłysk jasności kontrastował z karnacją mężczyzny, koszula jak i płaszcz była rozpięta – nonszalancko, można stwierdzić zwłaszcza mając na uwadze warunki klimatyczne na zewnątrz, to jednak nie przeszkadzało wysłannikowi, a kąsające igiełki mrozu zakradały się nawet tu w ciemnościach, przez szpary w starych zbutwiałych ramach okiennic wpijając się w nagość skóry. Nie zważał na to, zahartowany, tudzież obojętny, drwił sobie z podobnych niewygód pochłonięty tylko i wyłącznie na odnalezieniu prawdy w czytanej lekturze. Starając się tym samym uporządkować wiedzę, jaką zdobył, by realizować kolejne punkty swej misji. Nie był człowiekiem, któremu takie niedogodności mogłyby przeszkodzić, wręcz nawet jeśli budynek kruszyłby się w swych podstawach, gdyby walił się, a tynk i cegły wypełniłby powietrze dusząc światła świec stałby niewzruszony osłaniając się niedbale rzuconym zaklęciem. Chciał dokończyć, co zaczął i wrócić do domu, by tam w przyjemnej miękkości fotela z kotem dystyngowanie zabiegającym o względy, móc myśleć nad rzeczami, które spędzały sen z powiek, aby odnaleźć rozwiązanie czasem należało cofnąć się o kilka kroków, spojrzeć na sprawę z szerszej perspektywy, wówczas to co niewidzialne stawało się namacalne.
Powiew lodowatego powietrza wdzierający się przez otwarte na moment drzwi uderzył w twarz nie wywołując przy tym żadnej reakcji, dłoń ot jednie zachowawczo ujęła pożółkłą od starości stronę, by ta nie zmieniła swego położenia. W labiryncie, tak skromnym usianym niespodziankami, w jakich kruczy i ślepcy mogliby odnaleźć coś dla siebie drogi pozornie obcych ludzi przecięły się, nieoczekiwanie, zaskakująco. Gdy podeszła wyczuł jej wzrok na sobie. Ruchem dłoni zasłonił tytuł książki, którą studiował i zamknął ją odkładając jakby z automatu w miejsce ziejącej pustki na regale jej podobnych. Wzrok wyłapujący drobne zmarszczki przemknął po powierzchni jej twarzy, skupił się na kącikach ust, na oczach spłynął po sylwetce, bezkrytycznie. Znaczenie słów dociera do ciebie, a ty momentalnie wyłapujesz w nich tuzin intencji, odpowiadasz jednak stonowanym wystudiowanym na podobne okazje uśmiechem. – Czarująca, jak zawsze – iskra w szarych oczach ożywia je sprawia, że na ułamek sekundy odsłania figlarność młodzieńca skrywaną pod toną ciążącej na barkach powagi i odpowiedzialności. Wyglądała jak leśny skrzat wychylający się ze swego matecznika okrytego śnieżną pokrywą. Wielkie oczy o barwie górskiego jeziora przyciągały uwagę, złośliwość kryjąca się w cieniu uśmiechu ostrzegała przed ciętymi ripostami, które piętrzyły się w magazynie, niby amunicja na każdą sposobność, a bladość skóry uderzała kontrastem do ciemnych, niemal czarnych włosów.
Bezimienny
Re: 12.01.2001 – Sklep „Edderkopp” – I. Soelberg & Bezimienny: K. Forsberg Sro 29 Lis - 19:02
Zawsze zdumiewały cię tego typu miejsca — sklepy ze wszystkim i niczym; z drobiazgami tak samo niezbędnymi, jak szybko popadającymi w zapomnienie i stającymi się niewiele wartymi, niepotrzebnie zajmującymi miejsce szpargałami; gdzie mnogość przedmiotów fascynuje i przytłacza, bo dla każdego kąta, dla każdego skrawka dotychczas niezagospodarowanej przestrzeni zawsze znajdzie się odpowiednie zastosowanie, wypełniając daną powierzchnię kolejnymi artefaktami o trudnym do zinterpretowania przeznaczeniu. Zawsze czułaś przed nimi pewnego rodzaju obawę, która mocno chwytała cię za rękę, odciągając jak najdalej od wąskich, tajemniczych drzwi niemal każdorazowo jakby wciśniętych w przestrzenie, do których nie pasowały, jednocześnie chcąc przyciągnąć wzrok przypadkowych przechodniów i ukryć się przed uważnymi spojrzeniami tych osób, które takich miejsc rozpaczliwie szukają. Zawsze wydawało ci się, że nie potrzebujesz ich, wraz z całą ich zawartością — tajemniczą i w większości sprowadzającą więcej kłopotów niż przyjemności — w swoim życiu do szczęścia; że nic się nie stanie, jeśli będą istniały wyłącznie w opowieściach — tych, które czasem zdarzy ci się przeczytać podczas mniej intensywnych dyżurów w szpitalu, i tych, które podczas parapetówek opowiadane są przez twoich znajomych — jeśli pozostaną sekretnymi punktami na słownej mapie miasta, bo przecież po co ci fantazyjnie zdobiony świecznik, niepotrzebne zdaje ci się dziewiętnastowieczne wydanie książki kucharskiej, a jeszcze mniej przydatne amulety, talizmany i dość tandetna biżuteria, dla której, w żadnej formie, nie ma miejsca w twoim życiu.
Teraz jednak nie jesteś pewna, czy przez te wszystkie lata, kiedy z taką skrupulatnością wzbraniałaś się przed wstępowaniem do lokalików wypełnionych osobliwościami, nie pielęgnowałaś w sobie popełniania nieustannie, wciąż i wciąż, tego samego błędu — czy przez te wszystkie lata samej siebie nie pozbawiałaś możliwości doświadczania codziennego zaskoczenia, gdy pośród mało znaczących drobiazgów mógł pojawić się przedmiot, który natychmiast skradłby twoje serce. Obecnie nie potrafisz przecież zdecydować się, na czym powinnaś skupić wzrok, wszystko bowiem wydaje ci się warte poświęcenia choćby krótkiej chwili uwagi na nawet pobieżne przesunięcie spojrzeniem po schowanych w półcieniach sklepu grzbietach wysłużonych woluminów, na przyglądnięcie się absurdalnej mieszance run, minerałów i fragmentów wypluwanych przez morze tworzącej talizmany i cudaczną biżuterię. Gdzie nie spojrzysz, znajdujesz coś, co wzbudza twoje zainteresowanie na tyle, by wszystko inne zepchnąć na boczny tor — dopóki znów nie przenosisz spojrzenia na sylwetkę oficera. Prawie zaczynasz rozumieć zafascynowanie ludzi takimi miejscami; prawie sama dajesz się złapać w tę sieć.
— Staram się nie wyjść z wprawy — odpowiadasz z nutą uszczypliwości, tocząc między palcami nierówną bryłkę minerału, jakbyś miała nadzieję, że jakiekolwiek ma właściwości, w ten sposób szybciej je zaabsorbujesz. — Ale pytam poważnie. — Starasz się nie tracić rezonu, natychmiast wracając do zadanego przed chwilą pytania. Splatając dłonie za plecami, odsuwasz się nieznacznie, ledwie o pół kroku, by nie musieć za bardzo zadzierać głowy. — Bazując na swoim zawodowym doświadczeniu, uważasz że to prawda? Za dwa dni Thurseblot i nie wiem, czy w ogóle fatygować się z ofiarą, która zaraz zginie pośród setek jej podobnych, czy wystarczy, jak głowę zawracać będę marudnym oficerom Kruczej Straży. — Dość wylewnie tłumaczysz mężczyźnie swoje wątpliwości, zaś wypowiadając ostatnie słowa, zachowujesz absolutną powagę, by nie dać po sobie poznać, że pod tak mało chlubnym określeniem mogłaś mieć na myśli konkretnego funkcjonariusza. — Nie przeszkodziłam ci przypadkiem? — dodajesz po chwili, reflektując się, że twoje nieoczekiwane pojawienie się w „Edderkopp” może nie być na rękę Ivarowi; że niekoniecznie sprowadziły go tu, w przeciwieństwie do ciebie, sprawy prywatne, ale czysto służbowe. Zdarza ci się bowiem pojawiać w nieodpowiednim miejscu, o nieodpowiedniej porze — w tym roku zaskakująco często. Masz wrażenie, że w przeciągu ledwie kilku ostatnich dni wyrobiłaś w tym względzie kilkuletnią normę, zaś świadomość, że przed tobą wciąż jeszcze niemal trzysta pięćdziesiąt dni obecnego roku, wcale nie napawa cię optymizmem względem najbliższych dwunastu miesięcy.
Teraz jednak nie jesteś pewna, czy przez te wszystkie lata, kiedy z taką skrupulatnością wzbraniałaś się przed wstępowaniem do lokalików wypełnionych osobliwościami, nie pielęgnowałaś w sobie popełniania nieustannie, wciąż i wciąż, tego samego błędu — czy przez te wszystkie lata samej siebie nie pozbawiałaś możliwości doświadczania codziennego zaskoczenia, gdy pośród mało znaczących drobiazgów mógł pojawić się przedmiot, który natychmiast skradłby twoje serce. Obecnie nie potrafisz przecież zdecydować się, na czym powinnaś skupić wzrok, wszystko bowiem wydaje ci się warte poświęcenia choćby krótkiej chwili uwagi na nawet pobieżne przesunięcie spojrzeniem po schowanych w półcieniach sklepu grzbietach wysłużonych woluminów, na przyglądnięcie się absurdalnej mieszance run, minerałów i fragmentów wypluwanych przez morze tworzącej talizmany i cudaczną biżuterię. Gdzie nie spojrzysz, znajdujesz coś, co wzbudza twoje zainteresowanie na tyle, by wszystko inne zepchnąć na boczny tor — dopóki znów nie przenosisz spojrzenia na sylwetkę oficera. Prawie zaczynasz rozumieć zafascynowanie ludzi takimi miejscami; prawie sama dajesz się złapać w tę sieć.
— Staram się nie wyjść z wprawy — odpowiadasz z nutą uszczypliwości, tocząc między palcami nierówną bryłkę minerału, jakbyś miała nadzieję, że jakiekolwiek ma właściwości, w ten sposób szybciej je zaabsorbujesz. — Ale pytam poważnie. — Starasz się nie tracić rezonu, natychmiast wracając do zadanego przed chwilą pytania. Splatając dłonie za plecami, odsuwasz się nieznacznie, ledwie o pół kroku, by nie musieć za bardzo zadzierać głowy. — Bazując na swoim zawodowym doświadczeniu, uważasz że to prawda? Za dwa dni Thurseblot i nie wiem, czy w ogóle fatygować się z ofiarą, która zaraz zginie pośród setek jej podobnych, czy wystarczy, jak głowę zawracać będę marudnym oficerom Kruczej Straży. — Dość wylewnie tłumaczysz mężczyźnie swoje wątpliwości, zaś wypowiadając ostatnie słowa, zachowujesz absolutną powagę, by nie dać po sobie poznać, że pod tak mało chlubnym określeniem mogłaś mieć na myśli konkretnego funkcjonariusza. — Nie przeszkodziłam ci przypadkiem? — dodajesz po chwili, reflektując się, że twoje nieoczekiwane pojawienie się w „Edderkopp” może nie być na rękę Ivarowi; że niekoniecznie sprowadziły go tu, w przeciwieństwie do ciebie, sprawy prywatne, ale czysto służbowe. Zdarza ci się bowiem pojawiać w nieodpowiednim miejscu, o nieodpowiedniej porze — w tym roku zaskakująco często. Masz wrażenie, że w przeciągu ledwie kilku ostatnich dni wyrobiłaś w tym względzie kilkuletnią normę, zaś świadomość, że przed tobą wciąż jeszcze niemal trzysta pięćdziesiąt dni obecnego roku, wcale nie napawa cię optymizmem względem najbliższych dwunastu miesięcy.
Ivar Soelberg
Re: 12.01.2001 – Sklep „Edderkopp” – I. Soelberg & Bezimienny: K. Forsberg Sro 29 Lis - 19:02
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
W zaściankach ciemności, w kątach i zakamarkach lokalu, gdzie migotliwy blask świec nie sięgał toczyło się życie zwłaszcza teraz w tych porach, gdy szpony mrozu wbijały się boleśnie w żywą tkankę świata żywe stworzenie próbowało przetrwać uciekając przed pewną śmiercią. Skrobot ich pazurków, niesiony w parze z charakterystycznym popiskiwaniem pobrzmiewał, od czasu do czasu, kiedy akurat wiatr nie zawodził w szczelinach nieszczelnych piwnicznych okien, które sklejone kurzem i pajęczą nicią całkowicie pochłaniały, nikłe o tej porze słoneczne światło. W blasku dziesiątek świec w półmroku, który nadawał miejscu charakterystycznej atmosfery w ocenie Soelberga przyjemnie umykały minuty cennego czasu. W klepsydrze życia, każde ziarenko, było na wagę złota, lecz bywały momenty, kiedy zwyczajnie chciało się zatracić na dłużej, niż ulotną chwilę. Poszukiwanie informacji w księdze, którą odstawił na regał było również swego rodzaju przyjemnością, niezbyt atrakcyjną w oczach wielu, jednakże świadom swej odrębności od daleko idących norm społecznych już dawno przestał się nimi przejmować, czy zwracać na nie uwagę. Kierując się własnym rozumem robił to, co uważał za słuszne niezależnie od pobudek i motywów.
Zastanawiającym było pojawienie się ciemnowłosej w lokalu takim jak ten. Przyznać, iż miała w sobie drzemiące pokłady naturalnego mistycyzmu, byłoby pojęciem niepasującym do charakterystyki oficera, który jak wieść niosła, był zamknięty i nieczuły na tego typu doświadczenia. Nigdy, zdał sobie z tego sprawę, nie rozmawiał z nią w sposób niezobowiązujący, nie poza terytorium pracy i zawsze nie dłużej niż to było konieczne, stąd stąpanie po tej obcej tafli prywatności, musiało być obmyślone, pozbawione żartów i sarkazmu, którego mogła nie zrozumieć, wyzbyte z rutynowego tonu pracoholików, nieść powiew orzeźwienia, stanowić o sobie, nie o tym kim się wydawało być. Czasem, ta myśl była gorzką pigułką do przełknięcia. Świat bowiem widział nas oczami innych trudno odbiegać od tej opinii, kiedy większość czasu spędza się w pracy rezygnując, niemal zupełnie z życia towarzyskiego.
Cień uśmiechu, błąkał się na ustach, przecinając wargi ostrością wyrazu, który tak kontrastował z powagą malującą się praktycznie zawsze na jego licu. Odpowiedź go satysfakcjonowała zdradzała, że kobieta miała w sobie gram poczucia humoru, ten tak cenny jest w szarości naszego żywota.
Rozwinięcie, jakie przyszło w parze z jej pytaniem mąciło myśli niejasnością obrazu. Wysłannik nie przejmował się tym jednak specjalnie idąc na żywioł w odpowiedzi i czynach.
– Ty i ja, jesteśmy na swój sposób beznadziejnymi przypadkami osób, które w tej materii mają skąpą wiedzę, lecz myślę, że skoro o tym mówisz, to znak, że nie powinnaś się wahać. Nieszczęście w końcu może okazać się swoim zaprzeczeniem. – W chaotycznym toku rozumowania tej kobiety i rzuconych słów, jakimi go obdarowała dźwięczała dziwna nuta, jakiej nie potrafił rozpracować sądząc, iż w miarę oczywisty sposób jej odpowiedział, był skłonny założyć, że ta nagle magicznie zniknie z pola widzenia, a ta rozmowa utonie w niepamięci ich obojga i tylko regały, te wiekowe meble trzymające na swych barkach tysiące kart wiedzy, będą niemymi świadkami tej rozmowy.
– Nie – słowo wypływa z ust w momencie, kiedy łamiesz dystans, jaki kobieta wyznaczyła i patrzysz na nią z góry. Myśli płyną spokojnym nurtem, przez umysł przeplatając scenariusze wydarzeń, a jednak ciało zastyga w złudnym bezruchu, oczy wpatrzone w bladość twarzy kobiety zdradzają zaciekawienie. – Urokliwe miejsce na podobną nieoczekiwaną schadzkę, nieprawdaż? – Błysk w stalowym spojrzeniu jarzy się, niczym oczko papierosa w ciemności. Dłonie splecione za plecami prostują sylwetkę, a mimo to wydajesz się odprężony.
Zastanawiającym było pojawienie się ciemnowłosej w lokalu takim jak ten. Przyznać, iż miała w sobie drzemiące pokłady naturalnego mistycyzmu, byłoby pojęciem niepasującym do charakterystyki oficera, który jak wieść niosła, był zamknięty i nieczuły na tego typu doświadczenia. Nigdy, zdał sobie z tego sprawę, nie rozmawiał z nią w sposób niezobowiązujący, nie poza terytorium pracy i zawsze nie dłużej niż to było konieczne, stąd stąpanie po tej obcej tafli prywatności, musiało być obmyślone, pozbawione żartów i sarkazmu, którego mogła nie zrozumieć, wyzbyte z rutynowego tonu pracoholików, nieść powiew orzeźwienia, stanowić o sobie, nie o tym kim się wydawało być. Czasem, ta myśl była gorzką pigułką do przełknięcia. Świat bowiem widział nas oczami innych trudno odbiegać od tej opinii, kiedy większość czasu spędza się w pracy rezygnując, niemal zupełnie z życia towarzyskiego.
Cień uśmiechu, błąkał się na ustach, przecinając wargi ostrością wyrazu, który tak kontrastował z powagą malującą się praktycznie zawsze na jego licu. Odpowiedź go satysfakcjonowała zdradzała, że kobieta miała w sobie gram poczucia humoru, ten tak cenny jest w szarości naszego żywota.
Rozwinięcie, jakie przyszło w parze z jej pytaniem mąciło myśli niejasnością obrazu. Wysłannik nie przejmował się tym jednak specjalnie idąc na żywioł w odpowiedzi i czynach.
– Ty i ja, jesteśmy na swój sposób beznadziejnymi przypadkami osób, które w tej materii mają skąpą wiedzę, lecz myślę, że skoro o tym mówisz, to znak, że nie powinnaś się wahać. Nieszczęście w końcu może okazać się swoim zaprzeczeniem. – W chaotycznym toku rozumowania tej kobiety i rzuconych słów, jakimi go obdarowała dźwięczała dziwna nuta, jakiej nie potrafił rozpracować sądząc, iż w miarę oczywisty sposób jej odpowiedział, był skłonny założyć, że ta nagle magicznie zniknie z pola widzenia, a ta rozmowa utonie w niepamięci ich obojga i tylko regały, te wiekowe meble trzymające na swych barkach tysiące kart wiedzy, będą niemymi świadkami tej rozmowy.
– Nie – słowo wypływa z ust w momencie, kiedy łamiesz dystans, jaki kobieta wyznaczyła i patrzysz na nią z góry. Myśli płyną spokojnym nurtem, przez umysł przeplatając scenariusze wydarzeń, a jednak ciało zastyga w złudnym bezruchu, oczy wpatrzone w bladość twarzy kobiety zdradzają zaciekawienie. – Urokliwe miejsce na podobną nieoczekiwaną schadzkę, nieprawdaż? – Błysk w stalowym spojrzeniu jarzy się, niczym oczko papierosa w ciemności. Dłonie splecione za plecami prostują sylwetkę, a mimo to wydajesz się odprężony.
Bezimienny
Re: 12.01.2001 – Sklep „Edderkopp” – I. Soelberg & Bezimienny: K. Forsberg Sro 29 Lis - 19:02
Nie znikasz — nawet przez myśl nie przechodzi ci, aby teraz, gdy motek rozmowy zaczął się rozwijać, podrygując na kolejnych wybojach wypowiadanych słów, przejść dalej, jakby Ivar Soelberg stanowił wyłącznie jeden z wielu elementów ekspozycyjnych lokalu — i nie pozwalasz, aby ledwie co zaczęta konwersacja wniknęła w chłonną na wszelkiego rodzaju sensacje strukturę sklepu, zespalając się z wiekowymi woluminami, na kartach których zapewne za jakiś czas można byłoby przeczytać o niej wzmiankę. Nie masz w zwyczaju wycofywać się chyłkiem, niemal jak tchórz, z rozpoczętych rozmów i zadań, jakich się podejmujesz; nie zwykłaś zostawiać rzeczy niedokończonymi — choćbyś miała pluć sobie w brodę nad podjętą decyzją; choćbyś musiała nie spać po nocach i zmuszać się do przebywania w towarzystwie osób, z którymi w jakikolwiek sposób nie jest ci po drodze; choćby wszystko zdawało się robić na przekór twoim zamierzeniom i planom, zaciskać będziesz zęby, dopóki nie osiągniesz wyznaczonego sobie celu.
Teraz też zaciskasz zęby, choć wcale nie z powodu toczącej cię determinacji.
Na usta ciśnie ci się opryskliwa odpowiedź, zagryzasz jednak wargę, by tej mało wyszukanej wypowiedzi nie pozwolić ujrzeć światła dziennego. Ściągasz tylko w zastanowieniu brwi, trawiąc otrzymaną od Soelberga odpowiedź, wcale nie będąc pewną czy powinnaś brać ją na poważnie, czy raczej z przymrużeniem oka.
— To bardzo huraoptymistyczne założenie. Prawie do ciebie niepodobne — zauważasz wreszcie lekkim tonem, podchodząc jeszcze bliżej, w wąskiej przestrzeni między niewielkimi regałami stając prawie że przy nim. Wzrokiem suniesz po tytułach ponad ramieniem oficera, starając się wyłowić spomiędzy podobnych grzbietów ten, który tuż po twoim wejściu do sklepu odłożony został przez niego z powrotem na półkę. Nawet wspinając się na palce nie potrafisz jednak dostrzec jakichkolwiek wskazówek — przetarcia kurzu na regale, nieco bardziej wysuniętej książki, niewielkiej przerwy między sąsiednimi woluminami — mogących naprowadzić cię na to, która z dostępnych pozycji padła uwadze Ivara. — Nie to, żebym tak dobrze cię znała. — Między bogami a prawdą, znasz go równie dobrze, jak naczelną ordynator albo młodszego oficera Toppenberga — budując ogólny rys na niezobowiązujących wymianach zdań, na przypadkowo podsłuchanych rozmowach i na tych szczątkowych informacjach, które wędrują między ludźmi pocztą pantoflową. — Ale kiedy widziałam cię ostatnim razem, w dość ostrych słowach uświadamiałeś jednego ze swoich kolegów, że jest chodzącą katastrofą. A niestety zdaje się, że Norny zdecydowały się tak spleść nić mojego życia… — Spojrzenie z zastawionego książkami regału przenosisz w końcu, jakby w zastanowieniu, na oblicze Soelberga, robiąc krok do tyłu, by nie musieć niewygodnie zadzierać głowy. — By pozwolić kilku takim katastrofom orbitować wokół mnie. Myślisz więc, że staną się swoim zaprzeczeniem dzięki boskiej ingerencji czy raczej za sprawą kruczej interwencji? — Nie dajesz za wygraną, wykładając w nieco przystępniejszy sposób trapiącą cię kwestię. Nie jesteś przekonana do tak prędko, praktycznie bez zawahania, udzielonej ci przez Wysłannika odpowiedzi. Podejmowanie decyzji, szczególnie duchowej natury, zawsze jawiło ci się jako zadanie karkołomne; jako jedna z tych rzeczy, z którymi przysłowiowo należy się przespać, najlepiej kilka razy.
Dużo mniejszym kłopotem jest wybranie tytułu, któremu chcesz się przyjrzeć, który — masz nadzieję — wcześniej znajdował się w dłoniach oficera. Ściągnąwszy książkę z półki, z zawahaniem opierasz jej grzbiet na ramieniu Ivara, przynajmniej w ten sposób chcąc powstrzymać go od zrobienia w twoją stronę jeszcze jednego kroku. Lichy dystans wyznaczony woluminem sprawia, że w żyłach tężeje ci krew.
— Urok… Liwe? — Zaskoczenie doborem użytych przez mężczyznę słów wybrzmiewa w powtórzonym po nim określeniu. — Urokliwy może być skwer w Ogrodach Baldura. Albo cypel z latarnią morską na wyspie Nyttland. Albo pozbawione interesantów korytarze w instytucjach publicznych. To miejsce sprawia, że czuję się jak w więzieniu — wyznajesz przyciszonym głosem, obawiając się, że mało pochlebne stwierdzenie dotrze do uszu właścicielki. Postępujesz krok w tył, pozwalając sobie wreszcie otworzyć trzymany w dłoniach wolumin na przypadkowej stronie.
Teraz też zaciskasz zęby, choć wcale nie z powodu toczącej cię determinacji.
Na usta ciśnie ci się opryskliwa odpowiedź, zagryzasz jednak wargę, by tej mało wyszukanej wypowiedzi nie pozwolić ujrzeć światła dziennego. Ściągasz tylko w zastanowieniu brwi, trawiąc otrzymaną od Soelberga odpowiedź, wcale nie będąc pewną czy powinnaś brać ją na poważnie, czy raczej z przymrużeniem oka.
— To bardzo huraoptymistyczne założenie. Prawie do ciebie niepodobne — zauważasz wreszcie lekkim tonem, podchodząc jeszcze bliżej, w wąskiej przestrzeni między niewielkimi regałami stając prawie że przy nim. Wzrokiem suniesz po tytułach ponad ramieniem oficera, starając się wyłowić spomiędzy podobnych grzbietów ten, który tuż po twoim wejściu do sklepu odłożony został przez niego z powrotem na półkę. Nawet wspinając się na palce nie potrafisz jednak dostrzec jakichkolwiek wskazówek — przetarcia kurzu na regale, nieco bardziej wysuniętej książki, niewielkiej przerwy między sąsiednimi woluminami — mogących naprowadzić cię na to, która z dostępnych pozycji padła uwadze Ivara. — Nie to, żebym tak dobrze cię znała. — Między bogami a prawdą, znasz go równie dobrze, jak naczelną ordynator albo młodszego oficera Toppenberga — budując ogólny rys na niezobowiązujących wymianach zdań, na przypadkowo podsłuchanych rozmowach i na tych szczątkowych informacjach, które wędrują między ludźmi pocztą pantoflową. — Ale kiedy widziałam cię ostatnim razem, w dość ostrych słowach uświadamiałeś jednego ze swoich kolegów, że jest chodzącą katastrofą. A niestety zdaje się, że Norny zdecydowały się tak spleść nić mojego życia… — Spojrzenie z zastawionego książkami regału przenosisz w końcu, jakby w zastanowieniu, na oblicze Soelberga, robiąc krok do tyłu, by nie musieć niewygodnie zadzierać głowy. — By pozwolić kilku takim katastrofom orbitować wokół mnie. Myślisz więc, że staną się swoim zaprzeczeniem dzięki boskiej ingerencji czy raczej za sprawą kruczej interwencji? — Nie dajesz za wygraną, wykładając w nieco przystępniejszy sposób trapiącą cię kwestię. Nie jesteś przekonana do tak prędko, praktycznie bez zawahania, udzielonej ci przez Wysłannika odpowiedzi. Podejmowanie decyzji, szczególnie duchowej natury, zawsze jawiło ci się jako zadanie karkołomne; jako jedna z tych rzeczy, z którymi przysłowiowo należy się przespać, najlepiej kilka razy.
Dużo mniejszym kłopotem jest wybranie tytułu, któremu chcesz się przyjrzeć, który — masz nadzieję — wcześniej znajdował się w dłoniach oficera. Ściągnąwszy książkę z półki, z zawahaniem opierasz jej grzbiet na ramieniu Ivara, przynajmniej w ten sposób chcąc powstrzymać go od zrobienia w twoją stronę jeszcze jednego kroku. Lichy dystans wyznaczony woluminem sprawia, że w żyłach tężeje ci krew.
— Urok… Liwe? — Zaskoczenie doborem użytych przez mężczyznę słów wybrzmiewa w powtórzonym po nim określeniu. — Urokliwy może być skwer w Ogrodach Baldura. Albo cypel z latarnią morską na wyspie Nyttland. Albo pozbawione interesantów korytarze w instytucjach publicznych. To miejsce sprawia, że czuję się jak w więzieniu — wyznajesz przyciszonym głosem, obawiając się, że mało pochlebne stwierdzenie dotrze do uszu właścicielki. Postępujesz krok w tył, pozwalając sobie wreszcie otworzyć trzymany w dłoniach wolumin na przypadkowej stronie.
Ivar Soelberg
Re: 12.01.2001 – Sklep „Edderkopp” – I. Soelberg & Bezimienny: K. Forsberg Sro 29 Lis - 19:02
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Trwasz – w rozmowie, której nie chciałeś, jakiej nie oczekiwałeś, wyrwany z myśli, przywrócony brutalnie światu. Nigdy nie był, w tym dobry, nie błyszczał w towarzystwie za sprawą wypowiadanych słów, to nie tak, że dusiła go nieśmiałość, może czasem – odrobinę, ale kwestią, spędzającą sen z powiek były tematy rozmów, owszem oczytany i z wiedzą na wszelkie tematy, mógł śmiało błyszczeć w otoczeniu, które wcale niejednokrotnie nie wymagało, aż takiej poziomu; wolał słuchać, chłonąć informacje, analizować rozmówców. Był w tym całkiem niezły. Gdy jednak przyszpilony do muru, musiał skonfrontować się, nie ulegał panice, raczej chłodno i rzeczowo, tłumacząc i objaśniając zagadnienie, bądź próbował prowadzić tak konwersację, by jej ciężar przeszedł na barki innej osoby. Zabierając głos w sytuacjach koniecznych nie nadawał, jak przysłowiowa katarynka, aczkolwiek kompanem do takowej, jak się rzekło, był słabym, to prawdopodobnie za sprawą skrytości charakteru. Charyzmą, nigdy nie nadrabiał, już prędzej poważną miną.
Dostrzegał iskierki tlącej się złości w dużych dziecięcych oczach grymas, jaki wykwitł na porcelanowym licu, również mówił wiele, może nawet wszystko? Nie chciał, być niemiły natura stworzyła go, jednak takiego, jakim się przedstawiał, a czająca się podskórnie docinka, była wyrazem pewnego nieporadnego przełamania barier, tudzież ucieczką, przed tematem, nie zaś krytyką samą w sobie. Kilkukrotnie sparzony na tym polu w młodości wypraktykował w sobie pewną obojętność, na takie przejawy emocji u drugiej strony; nie robił nikomu krzywdy, ani nie uderzał z premedytacją w czułe struny, to też nie uważał, by miał chylić czoła za każdy jeden raz kiedy, ktoś poczuje się dotknięty, życie było brutalne.
Kobieta wydaje się trzeźwo oceniać sytuacje, chociaż głos jej z lekkością płynie w powietrzu, tak oficer pamięta o burzy emocji, jaką był poprzedzony. Nieświadomy jej intencji, błąka się jak dziecko we mgle, a kiedy ta przełamuje już, wszak tak nieznaczną barierę ich oddzielającą umysł gubi się zupełnie w domysłach i analizach. Jakby pragnęła przekazać mu na ucho jakiś sekret, ale koniec końców rezygnuje. Zignorował ją – pozornie jeno, bo wszak widzi, że słucha, lecz podświadomie czuł, iż ta, miała jeszcze coś do powiedzenia, więc cierpliwość wzięła górę. Wystudiowany wzrok ocenia postawę kobiety. Jej słowa padają, niby dojrzałe jabłka z młodych gałęzi jabłonki, za każdym upadkiem krył się głuchy szmer trawy i listowia amortyzując i chroniąc owoc, przed stłuczeniem. Był jak ta trawa, chwiał się na wietrze w metaforycznym znaczeniu, tych słów, jednak pozostawał niezmienny, z każdym słowem wyłapywał interesujące go informacje, będące wszak odzwierciedleniem myśli.
– Raczej za sprawą szczerej przyjacielskiej rozmowy, staną się swym zaprzeczeniem – uśmiecha, się delikatnie, ujmująco, nawet przyjaźnie. Cały czas mając ją na świeczniku, nie przegapi, choćby uniesienia kącika ust, przy akcentowaniu danego słowa. Być może ona czyniła dokładnie to samo i trwali tak w tej potyczce zagubionych słów i dusz orbitujących po niewiadomej trajektorii.
Porwana z regału księga stanowi bufor bezpieczeństwa, zaporę pomiędzy ich ciałami, obserwuje jej dłonie na noszącej ślad użytkowania okładce, czyżby niepewność? Przełamuje chwilę westchnięciem, odpuszcza, bał się plotek, które mogłaby rozpuścić, a jakie zniszczyłyby mu reputację. Nie znał jej na tyle, nie wiedział, jakim gatunkiem zołzy była, czy tylko prowokowała, czy mogła sięgnąć po asa w rękawie? Byłby dał za wygraną, gdyby nie prowokacja, kolejna próba wystawiająca na zarys, jego cierpliwość. Patrzy na nią beznamiętnym wzrokiem wypranym z emocji, takiego go chciała zobaczyć?
– Każdemu, co innego przypada do gustu, nie wątpię, że wolisz kamienistą plażę i widok na bezkres oceanu. Jednak, co do więzienia, to w porównaniu z tym, wcale przyjemnym miejscem, to ma się ono nijak. – Niechętnym ruchem przełamuje dzielącą ich przestrzeń by niedbale, ot wierzchem dłoni strzepnąć z ramienia kobiety pająka, który uroczo spacerował po materiale płaszcza, zapewne licząc na darmowy transport do ciepłego i przytulnego mieszkania Kristy. – Pająk… faktycznie w więzieniu, jak i tu, aż roi się, od nich i od szczurów... – Przyznaje z rozbrajającą szczerością.
Dostrzegał iskierki tlącej się złości w dużych dziecięcych oczach grymas, jaki wykwitł na porcelanowym licu, również mówił wiele, może nawet wszystko? Nie chciał, być niemiły natura stworzyła go, jednak takiego, jakim się przedstawiał, a czająca się podskórnie docinka, była wyrazem pewnego nieporadnego przełamania barier, tudzież ucieczką, przed tematem, nie zaś krytyką samą w sobie. Kilkukrotnie sparzony na tym polu w młodości wypraktykował w sobie pewną obojętność, na takie przejawy emocji u drugiej strony; nie robił nikomu krzywdy, ani nie uderzał z premedytacją w czułe struny, to też nie uważał, by miał chylić czoła za każdy jeden raz kiedy, ktoś poczuje się dotknięty, życie było brutalne.
Kobieta wydaje się trzeźwo oceniać sytuacje, chociaż głos jej z lekkością płynie w powietrzu, tak oficer pamięta o burzy emocji, jaką był poprzedzony. Nieświadomy jej intencji, błąka się jak dziecko we mgle, a kiedy ta przełamuje już, wszak tak nieznaczną barierę ich oddzielającą umysł gubi się zupełnie w domysłach i analizach. Jakby pragnęła przekazać mu na ucho jakiś sekret, ale koniec końców rezygnuje. Zignorował ją – pozornie jeno, bo wszak widzi, że słucha, lecz podświadomie czuł, iż ta, miała jeszcze coś do powiedzenia, więc cierpliwość wzięła górę. Wystudiowany wzrok ocenia postawę kobiety. Jej słowa padają, niby dojrzałe jabłka z młodych gałęzi jabłonki, za każdym upadkiem krył się głuchy szmer trawy i listowia amortyzując i chroniąc owoc, przed stłuczeniem. Był jak ta trawa, chwiał się na wietrze w metaforycznym znaczeniu, tych słów, jednak pozostawał niezmienny, z każdym słowem wyłapywał interesujące go informacje, będące wszak odzwierciedleniem myśli.
– Raczej za sprawą szczerej przyjacielskiej rozmowy, staną się swym zaprzeczeniem – uśmiecha, się delikatnie, ujmująco, nawet przyjaźnie. Cały czas mając ją na świeczniku, nie przegapi, choćby uniesienia kącika ust, przy akcentowaniu danego słowa. Być może ona czyniła dokładnie to samo i trwali tak w tej potyczce zagubionych słów i dusz orbitujących po niewiadomej trajektorii.
Porwana z regału księga stanowi bufor bezpieczeństwa, zaporę pomiędzy ich ciałami, obserwuje jej dłonie na noszącej ślad użytkowania okładce, czyżby niepewność? Przełamuje chwilę westchnięciem, odpuszcza, bał się plotek, które mogłaby rozpuścić, a jakie zniszczyłyby mu reputację. Nie znał jej na tyle, nie wiedział, jakim gatunkiem zołzy była, czy tylko prowokowała, czy mogła sięgnąć po asa w rękawie? Byłby dał za wygraną, gdyby nie prowokacja, kolejna próba wystawiająca na zarys, jego cierpliwość. Patrzy na nią beznamiętnym wzrokiem wypranym z emocji, takiego go chciała zobaczyć?
– Każdemu, co innego przypada do gustu, nie wątpię, że wolisz kamienistą plażę i widok na bezkres oceanu. Jednak, co do więzienia, to w porównaniu z tym, wcale przyjemnym miejscem, to ma się ono nijak. – Niechętnym ruchem przełamuje dzielącą ich przestrzeń by niedbale, ot wierzchem dłoni strzepnąć z ramienia kobiety pająka, który uroczo spacerował po materiale płaszcza, zapewne licząc na darmowy transport do ciepłego i przytulnego mieszkania Kristy. – Pająk… faktycznie w więzieniu, jak i tu, aż roi się, od nich i od szczurów... – Przyznaje z rozbrajającą szczerością.
Bezimienny
Re: 12.01.2001 – Sklep „Edderkopp” – I. Soelberg & Bezimienny: K. Forsberg Sro 29 Lis - 19:02
Bywa, że się złościsz; że grymas czystego niezadowolenia mąci zazwyczaj łagodne rysy twojego oblicza, nadając mu niepokojący wyraz — podobno wyglądasz wówczas, jakbyś miała ochotę wyrwać komuś serce przez oczodół, sama nie dajesz jednak tym pogłoskom wiary, przede wszystkim dlatego, że do tej pory nikt jeszcze nie doprowadził cię do stanu, w którym faktycznie gotowa byłabyś dopuścić się tak mało przyjemnego czynu — z natury jesteś bowiem raczej niekonfliktowa. Zazwyczaj starasz się też, aby emocje nie brały nad tobą góry albo chociaż — aby twoja ekspresja nie budziła w nikim wątpliwości co do twoich relatywnie życzliwych zamiarów. Chcąc unikać nieprzyjemności i cudzej ciekawości, musiałaś szybko nauczyć się jak najdłużej pozostawać w szarej strefie cudzego zainteresowania, a przesadna emocjonalność niewiele by ci w realizacji tego planu pomogła. Tym razem jesteś jednak wyłącznie zniecierpliwiona, może nieco zdezorientowana — spotkaniem, miejscem i własną bezpośredniością w kontakcie z Wysłannikiem — czego niechlubny efekt, potęgowany rozwijającą się konwersacją, miał sposobność zaobserwować Ivar.
Następne jego zdanie jest niemal jak gwóźdź, którym bez ostrzeżenia przebija dzierżony przez ciebie balonik rezonu.
Zaskakuje cię — zbyt dyplomatyczną i do przesady nieoczywistą odpowiedzią; uśmiechem, który towarzyszy wypowiadanym przez niego słowom, tak niepasującym do surowości rysów jego twarzy, które wyryły się w twojej podświadomości z taką dokładnością (nieraz, zupełnym przypadkiem, zdarza ci się wyłuskać z odmętów pamięci pełne skupienia i niejakiej nieporuszoności oblicze starszego Soelberga, które odcinało się wyraźnie na tle udręczonych twarzy szpitalnego tłumu; ze wstydem przypominasz sobie, że przez pewien czas byłaś przekonana o absolutnie fatalnych relacjach łączących braci), że teraz odnosisz wrażenie, jakby stał przed tobą zupełnie inny, niemal obcy, człowiek.
Jego propozycję kwitujesz niewiele — i jednocześnie wszystko — mówiącym mruknięciem (mogącym być tak samo zgodą, jak i zaprzeczeniem jego twierdzenia), za którym podąża wzruszenie ramion. Ostatecznie mogłabyś przecież przystać również na takie rozwiązanie: nieangażujące jakiejkolwiek trzeciej strony, będące daleko poza włączaniem w trudne do rozwikłania kwestie boskich instancji i kruczej gwardii. Mogłabyś — częściej jednak miejsce ma sytuacja, w której rozwiązania problemu szukasz dalej, niż rzeczywiście znajduje się wyjście z kłopotliwych okoliczności.
— Zapomnij — mówisz tak beztrosko, machnąwszy przy tym swobodnie trzymaną książką, jakby poruszona przez ciebie sprawa faktycznie była niewartą zawracania sobie głowy błahostką. By dodatkowo podkreślić nieważkość prowadzonej właśnie rozmowy, uśmiechasz się do niego jednym z tych uroczych uśmiechów, od których zazwyczaj robi ci się niedobrze — na gruncie prywatnych kontaktów nie zwykłaś bowiem uciekać się do zwodniczej, demonicznej natury. Poniekąd więc czujesz ulgę, dostrzegając zmianę w postawie Kruczego Strażnika. Poważniejesz w ślad za nim, spojrzeniem ukradkiem wodząc po alchemicznych wzorach naniesionych na karty przeglądanego woluminu — dla ciebie byłaby to mało przydatna wiedza, postanawiasz jednak, że nie wyjdziesz ze sklepu bez tego egzemplarza, który, być może, lepiej sprawdzi się w odpowiedniejszych rękach. — Nie zrozum mnie źle, nie chciałam cię zdenerwować — zapewniasz miękkim tonem, ubierając się w każdy, najmniejszy choćby, skrawek łagodności, jaki w sobie nosisz. Wzrok jednak ciemnieje ci, kiedy dostrzegasz, jak unosi ku tobie dłoń. Przez głowę przemyka ci absurdalna myśl, że zaraz cię uderzy, lecz zamiast piekącej skóry czujesz wyłącznie muśnięcie materiału płaszcza. — Nie przepadam za zamkniętymi pomieszczeniami. Za… Zagraconymi miejscami. Za miejscami, w których światło zdaje się być nieproszonym gościem — wyjaśniasz uprzejmie, wsuwając palec między przeglądane strony książki, po czym zamykasz ją. — Dwa razy wysłali mnie do Fortu Nordkinn, za trzecim odmówiłam. — Nie wiesz, dlaczego mu to mówisz, czujesz się jednak w obowiązku, by wyprostować chociaż tę kwestię.
Następne jego zdanie jest niemal jak gwóźdź, którym bez ostrzeżenia przebija dzierżony przez ciebie balonik rezonu.
Zaskakuje cię — zbyt dyplomatyczną i do przesady nieoczywistą odpowiedzią; uśmiechem, który towarzyszy wypowiadanym przez niego słowom, tak niepasującym do surowości rysów jego twarzy, które wyryły się w twojej podświadomości z taką dokładnością (nieraz, zupełnym przypadkiem, zdarza ci się wyłuskać z odmętów pamięci pełne skupienia i niejakiej nieporuszoności oblicze starszego Soelberga, które odcinało się wyraźnie na tle udręczonych twarzy szpitalnego tłumu; ze wstydem przypominasz sobie, że przez pewien czas byłaś przekonana o absolutnie fatalnych relacjach łączących braci), że teraz odnosisz wrażenie, jakby stał przed tobą zupełnie inny, niemal obcy, człowiek.
Jego propozycję kwitujesz niewiele — i jednocześnie wszystko — mówiącym mruknięciem (mogącym być tak samo zgodą, jak i zaprzeczeniem jego twierdzenia), za którym podąża wzruszenie ramion. Ostatecznie mogłabyś przecież przystać również na takie rozwiązanie: nieangażujące jakiejkolwiek trzeciej strony, będące daleko poza włączaniem w trudne do rozwikłania kwestie boskich instancji i kruczej gwardii. Mogłabyś — częściej jednak miejsce ma sytuacja, w której rozwiązania problemu szukasz dalej, niż rzeczywiście znajduje się wyjście z kłopotliwych okoliczności.
— Zapomnij — mówisz tak beztrosko, machnąwszy przy tym swobodnie trzymaną książką, jakby poruszona przez ciebie sprawa faktycznie była niewartą zawracania sobie głowy błahostką. By dodatkowo podkreślić nieważkość prowadzonej właśnie rozmowy, uśmiechasz się do niego jednym z tych uroczych uśmiechów, od których zazwyczaj robi ci się niedobrze — na gruncie prywatnych kontaktów nie zwykłaś bowiem uciekać się do zwodniczej, demonicznej natury. Poniekąd więc czujesz ulgę, dostrzegając zmianę w postawie Kruczego Strażnika. Poważniejesz w ślad za nim, spojrzeniem ukradkiem wodząc po alchemicznych wzorach naniesionych na karty przeglądanego woluminu — dla ciebie byłaby to mało przydatna wiedza, postanawiasz jednak, że nie wyjdziesz ze sklepu bez tego egzemplarza, który, być może, lepiej sprawdzi się w odpowiedniejszych rękach. — Nie zrozum mnie źle, nie chciałam cię zdenerwować — zapewniasz miękkim tonem, ubierając się w każdy, najmniejszy choćby, skrawek łagodności, jaki w sobie nosisz. Wzrok jednak ciemnieje ci, kiedy dostrzegasz, jak unosi ku tobie dłoń. Przez głowę przemyka ci absurdalna myśl, że zaraz cię uderzy, lecz zamiast piekącej skóry czujesz wyłącznie muśnięcie materiału płaszcza. — Nie przepadam za zamkniętymi pomieszczeniami. Za… Zagraconymi miejscami. Za miejscami, w których światło zdaje się być nieproszonym gościem — wyjaśniasz uprzejmie, wsuwając palec między przeglądane strony książki, po czym zamykasz ją. — Dwa razy wysłali mnie do Fortu Nordkinn, za trzecim odmówiłam. — Nie wiesz, dlaczego mu to mówisz, czujesz się jednak w obowiązku, by wyprostować chociaż tę kwestię.
Ivar Soelberg
Re: 12.01.2001 – Sklep „Edderkopp” – I. Soelberg & Bezimienny: K. Forsberg Sro 29 Lis - 19:02
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Nie przepadał za zapominaniem, gdy z ust kobiety wypłynęło to słowo z klasyczną sobie lekkością w gestach Soelberg zmrużył powieki wpatrując się w nią dłuższą chwilę ołowiane tęczówki, spod czarnych gęstych rzęs pilnie sondowały towarzyszkę rozmowy. Dla niego temat mógł być otwarty w każdej chwili, wolał jednak, by prowadzona konwersacja, była pozbawiona zawoalowanych znaczników, a stawiała na przejrzystość sytuacji, zwłaszcza kiedy nie bawili się wzajem w kotka i myszkę i byli w dogodnej sytuacji do prowadzenia wspomnianych kolokwialnie mówiąc „pogaduszek” te daleko idące od plotek, mogły nakreślić jasną linię do pokonania dla jednej ze stron. Mając na uwadze, tak dobro Kristy, jak wyczuwając w niej osobę na tyle domyślną nie drążył.
Uśmiech, kolejny do kolekcji, tym razem chyba życzliwszy, niż poprzednie, bo sprawiający wrażenie cieplejszego, niemal serdecznego. Jakby poczuł, że kobieta zaplątana w sidła własnego rozumowania straciła na chwilę wgląd w horyzont i powróciła z błędną sugestią w głosie. Soelberg patrzył na nią, bezpośrednio, nie bawiąc się w unikanie wzroku, czy liczenie much na powale, chciał zrozumieć, jakim była człowiekiem, z kim się spotkał przypadkiem i wdał w rozmowę, która nie wiedział, tego jeszcze dokąd ich zaprowadzi.
– Nie zdenerwowałaś, mnie ciężko wyprowadzić z równowagi – dodaje po chwili milczenia, nie odrywając od niej wzroku. Bywał w doprawdy niewielu sytuacjach impulsywny, te działania jednak miały zawsze swe odbicie w trosce pokładanej w najbliższych i przez owoc takowych działań, mógł dostrzec swoją wadę, ta pozbawiała go chłodnego osądu, swego rodzaju zimnokrwistości, do jakiej przywykł oraz jaką wokół siebie roztaczał, temperamentny w sposób tak widowiskowy, a jednocześnie rzadki do obserwacji, że doprawdy niewiele osób, miało do tej pory oglądać takie oblicze Wysłannika. Spoza wąskiego grona rodziny zapewne dawny kompan z oddziału, mógłby potwierdzić, jak bolesna w skutkach, mogła być ta nieoczywista cecha oficera, kiedy to posmakował jej na własnej skórze tuż po wypadku młodszego z braci. Ivar nigdy nie żałował tego porywu złości w swoim przekonaniu wyznając, że jego znajomy na to zasługiwał, bowiem to on wpuścił Eitriego w to szambo, ponad tę sytuację, która raczej, była wypadkową wielu emocji kotłujących się wówczas w umyśle kruczego, ten starał się zachowywać powagę i zimną krew, nawet w najgorszych sytuacjach. Stres, był zarówno przekleństwem, jak i czynnikiem stymulującym do przełamania pewnych barier i wyjścia poza nie.
– Rozumiem, nie musisz mówić nic więcej. – Troska widoczna w jego oczach, ponownie daje do myślenia, ileż mogła jeszcze odkryć, skoro trwała w mylnym obrazie rzeczywistości, kształtując postać starszego z braci przez pryzmat plotek i domysłów, jakie ciągnęły się za nim, ilekroć mijał korytarze Kruczej Straży.
– Pozwolisz? – Dotknął dłonią okładki trzymanej przez ciemnowłosą książki i równocześnie podał jej ramię. Bez słowa podszedł do lady, by uiścić rachunek za wolumin i wyjść w ciszy z przytłaczającego Kristę miejsca. Nie chciał, aby czuła dyskomfort, wręcz przeciwnie zależało mu na tym, by poczuła się swobodnie i pewnie, by iskierki złośliwości ponownie zapłonęły w jej dużych dziecięcych oczach. – Zapalisz? – pytanie, po którym się uśmiechnął kwaśno, lecz nie cofnął srebrnej papierośnicy, ta zapraszająco otwarta prezentowała szereg pieczołowicie równo ułożonych białych skrętów.
– Tam wcześniej, gdy wspominałaś o tych nieszczęściach i zawracaniu głowy, miałaś kogoś konkretnego na myśli? – Spod lekko zmrużonych powiek cień ciekawości błysnął, a kąciki ust drgnęły, niemal niezauważalnie. Przecinkiem w rzucanych słowach było zaklęcie, którym podpalił papierosy, o ile rzecz jasna, ta miała ochotę poczęstować się.
Uśmiech, kolejny do kolekcji, tym razem chyba życzliwszy, niż poprzednie, bo sprawiający wrażenie cieplejszego, niemal serdecznego. Jakby poczuł, że kobieta zaplątana w sidła własnego rozumowania straciła na chwilę wgląd w horyzont i powróciła z błędną sugestią w głosie. Soelberg patrzył na nią, bezpośrednio, nie bawiąc się w unikanie wzroku, czy liczenie much na powale, chciał zrozumieć, jakim była człowiekiem, z kim się spotkał przypadkiem i wdał w rozmowę, która nie wiedział, tego jeszcze dokąd ich zaprowadzi.
– Nie zdenerwowałaś, mnie ciężko wyprowadzić z równowagi – dodaje po chwili milczenia, nie odrywając od niej wzroku. Bywał w doprawdy niewielu sytuacjach impulsywny, te działania jednak miały zawsze swe odbicie w trosce pokładanej w najbliższych i przez owoc takowych działań, mógł dostrzec swoją wadę, ta pozbawiała go chłodnego osądu, swego rodzaju zimnokrwistości, do jakiej przywykł oraz jaką wokół siebie roztaczał, temperamentny w sposób tak widowiskowy, a jednocześnie rzadki do obserwacji, że doprawdy niewiele osób, miało do tej pory oglądać takie oblicze Wysłannika. Spoza wąskiego grona rodziny zapewne dawny kompan z oddziału, mógłby potwierdzić, jak bolesna w skutkach, mogła być ta nieoczywista cecha oficera, kiedy to posmakował jej na własnej skórze tuż po wypadku młodszego z braci. Ivar nigdy nie żałował tego porywu złości w swoim przekonaniu wyznając, że jego znajomy na to zasługiwał, bowiem to on wpuścił Eitriego w to szambo, ponad tę sytuację, która raczej, była wypadkową wielu emocji kotłujących się wówczas w umyśle kruczego, ten starał się zachowywać powagę i zimną krew, nawet w najgorszych sytuacjach. Stres, był zarówno przekleństwem, jak i czynnikiem stymulującym do przełamania pewnych barier i wyjścia poza nie.
– Rozumiem, nie musisz mówić nic więcej. – Troska widoczna w jego oczach, ponownie daje do myślenia, ileż mogła jeszcze odkryć, skoro trwała w mylnym obrazie rzeczywistości, kształtując postać starszego z braci przez pryzmat plotek i domysłów, jakie ciągnęły się za nim, ilekroć mijał korytarze Kruczej Straży.
– Pozwolisz? – Dotknął dłonią okładki trzymanej przez ciemnowłosą książki i równocześnie podał jej ramię. Bez słowa podszedł do lady, by uiścić rachunek za wolumin i wyjść w ciszy z przytłaczającego Kristę miejsca. Nie chciał, aby czuła dyskomfort, wręcz przeciwnie zależało mu na tym, by poczuła się swobodnie i pewnie, by iskierki złośliwości ponownie zapłonęły w jej dużych dziecięcych oczach. – Zapalisz? – pytanie, po którym się uśmiechnął kwaśno, lecz nie cofnął srebrnej papierośnicy, ta zapraszająco otwarta prezentowała szereg pieczołowicie równo ułożonych białych skrętów.
– Tam wcześniej, gdy wspominałaś o tych nieszczęściach i zawracaniu głowy, miałaś kogoś konkretnego na myśli? – Spod lekko zmrużonych powiek cień ciekawości błysnął, a kąciki ust drgnęły, niemal niezauważalnie. Przecinkiem w rzucanych słowach było zaklęcie, którym podpalił papierosy, o ile rzecz jasna, ta miała ochotę poczęstować się.
Bezimienny
Re: 12.01.2001 – Sklep „Edderkopp” – I. Soelberg & Bezimienny: K. Forsberg Sro 29 Lis - 19:03
Z zaskakującą łatwością, bez choćby chwili zwątpienia, bierzesz za pewnik przedstawione przez Wysłannika stwierdzenie. Choć, w rzeczy samej, wiele słyszałaś na jego temat pogłosek i w część niewątpliwie prawie byłaś skłonna uwierzyć, to jednak sam fakt, że Ivar Soelberg należy do elitarnej jednostki Kruczej Straży sprawia, że nie wyobrażasz go sobie jako osoby nierozważnie impulsywnej, poddającej się bez namysłu targającymi nim emocjami. W twoim, może nieco zbyt wyidealizowanym, romantycznym osądzie na temat galdryjskich stróżów prawa, przywdziewający kruczą czerń strażnicy jawią ci się jako postaci do przesady wręcz opanowane, które każdego dnia stykają się z tak dużą ilością absurdu, że każda kolejna, nonsensowna sytuacja jest wyłącznie kroplą w oceanie niedorzeczności. Jesteś jednak świadoma tego, że oficerowie, z którymi masz bardziej lub mnie bezpośredni kontakt, są przede wszystkim wyłącznie ludźmi, którzy, jak wszyscy inni ludzie, również mają swoje ograniczenia i ograniczoną tolerancję na wszelkiego rodzaju głupoty; że nieraz wystarczy absolutnie niewinna w wydźwięku sytuacja — niewłaściwe słowo, nieodpowiedni ton, niestosowny gest — by doprowadzić do przelania zbierającej w nich goryczy.
— A jednak nie powiesz mi chyba, że nie wywołało to w tobie żadnego poruszenia? — dopytujesz z ostrożnością w głosie, chcąc upewnić się, że to drobne nieporozumienie wywołane sprzecznością waszych gustów nie odbije się w żaden nieprzyjemny sposób nie tylko na dalszej części konwersacji, ale też na ewentualnych kolejnych, przypadkowych spotkaniach; że nie zaowocuje w przyszłości staniem się jeszcze jednym nieszczęściem wypatrującym swojej pary.
Nikły uśmiech raz jeszcze zabłądził na twoje wargi wraz z rozluźnieniem spowodowanym decyzją Ivara o nie drążeniu mało komfortowego dla ciebie tematu przestrzeni, w których nie przepadasz przebywać. Trudno, abyś nie była zdumiona takim podejściem, niejednokrotnie bowiem zetknęłaś się z umniejszaniem cudzych fobii i lęków, z trywializowaniem różnego rodzaju strachów gnieżdżących się w innych ludziach przez tych, którzy nie mieli problemów z mierzeniem się z ciemnościami, z otwartymi przestrzeniami, z ptakami, z tykaniem zegara czy z wchodzeniem po schodach. Bez protestu pozwalasz więc wyciągnąć sobie z rąk książkę, dopiero poniewczasie orientując się, że Wysłannik zrobił ci tę uprzejmość i zakupił wolumin. Mimo że w geście tym jest coś ujmującego, nie sposób, abyś nie czuła niezadowolenia na samą siebie, że tak łatwo pozwoliłaś zrobić z siebie jego dłużniczkę.
— Chętnie — odpowiadasz krótko, sięgając po zaproponowanego ci papierosa. Na Kruczego Strażnika zerkasz tylko kątem oka, z zaangażowaniem przegrzebując torebkę w poszukiwaniu portfela, z zamiarem uregulowania wobec niego należności. — Tak. — Nie wahasz się ani chwili, odpowiadając na jego pytanie. Runiczne talary brzęczą irytująco, gdy wysypujesz ich garść na dłoń, by odliczyć odpowiednią sumę. Z wciśniętym pod pachę portfelem, unosisz pytające spojrzenie na mężczyznę, nie tylko chcąc dowiedzieć się, czy wyliczyłaś właściwą kwotę, ale też ciekawa jego reakcji na twoje słowa. — Nawet kilka osób. Cztery? Pięć? To nie ma znaczenia, pójdę za twoją radą i spróbuję w pierwszej kolejności odjąć nieco pracy Kruczej Straży. — Pozwalasz sobie na nieco szerszy, szelmowski uśmiech, zakryty zaraz obłokiem dymu.
— A jednak nie powiesz mi chyba, że nie wywołało to w tobie żadnego poruszenia? — dopytujesz z ostrożnością w głosie, chcąc upewnić się, że to drobne nieporozumienie wywołane sprzecznością waszych gustów nie odbije się w żaden nieprzyjemny sposób nie tylko na dalszej części konwersacji, ale też na ewentualnych kolejnych, przypadkowych spotkaniach; że nie zaowocuje w przyszłości staniem się jeszcze jednym nieszczęściem wypatrującym swojej pary.
Nikły uśmiech raz jeszcze zabłądził na twoje wargi wraz z rozluźnieniem spowodowanym decyzją Ivara o nie drążeniu mało komfortowego dla ciebie tematu przestrzeni, w których nie przepadasz przebywać. Trudno, abyś nie była zdumiona takim podejściem, niejednokrotnie bowiem zetknęłaś się z umniejszaniem cudzych fobii i lęków, z trywializowaniem różnego rodzaju strachów gnieżdżących się w innych ludziach przez tych, którzy nie mieli problemów z mierzeniem się z ciemnościami, z otwartymi przestrzeniami, z ptakami, z tykaniem zegara czy z wchodzeniem po schodach. Bez protestu pozwalasz więc wyciągnąć sobie z rąk książkę, dopiero poniewczasie orientując się, że Wysłannik zrobił ci tę uprzejmość i zakupił wolumin. Mimo że w geście tym jest coś ujmującego, nie sposób, abyś nie czuła niezadowolenia na samą siebie, że tak łatwo pozwoliłaś zrobić z siebie jego dłużniczkę.
— Chętnie — odpowiadasz krótko, sięgając po zaproponowanego ci papierosa. Na Kruczego Strażnika zerkasz tylko kątem oka, z zaangażowaniem przegrzebując torebkę w poszukiwaniu portfela, z zamiarem uregulowania wobec niego należności. — Tak. — Nie wahasz się ani chwili, odpowiadając na jego pytanie. Runiczne talary brzęczą irytująco, gdy wysypujesz ich garść na dłoń, by odliczyć odpowiednią sumę. Z wciśniętym pod pachę portfelem, unosisz pytające spojrzenie na mężczyznę, nie tylko chcąc dowiedzieć się, czy wyliczyłaś właściwą kwotę, ale też ciekawa jego reakcji na twoje słowa. — Nawet kilka osób. Cztery? Pięć? To nie ma znaczenia, pójdę za twoją radą i spróbuję w pierwszej kolejności odjąć nieco pracy Kruczej Straży. — Pozwalasz sobie na nieco szerszy, szelmowski uśmiech, zakryty zaraz obłokiem dymu.
Ivar Soelberg
Re: 12.01.2001 – Sklep „Edderkopp” – I. Soelberg & Bezimienny: K. Forsberg Sro 29 Lis - 19:03
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Zmrużył oczy sondując ją uważnym, ale i oceniającym wzrokiem jej pytania wydawały się odrobinę „cudaczne” ale, co miał na to poradzić, każdy był na swój sposób „inny”, to też najzwyczajniej w świecie próbował jej odpowiadać, tak jak intuicja mu podpowiadała.
– Hmm… wiesz, no niezbyt, tak szczerze powiem – nie widział sprzeczności gustów, a jeśli nawet te były, to raczej na plus, niżeli na niekorzyść, nie doszukiwał się podwójnego dna w wypowiadanych słowach i czynach, wręcz przeciwnie patrząc na kobietę z rezerwą wątpliwości, tym bardziej po tego typu zachowaniu, jak i pytaniach zaczynał powątpiewać w to, czy ta przypadkiem nie zarwała nocy, bądź kilku.
Czyniony drobny gest wypływa z wolnej woli, jest nieskrępowany śmielszą myślą, bez wyraźnego podtekstu, ot zwykła zachcianka, jaką spełniał, nic to wszak wielkiego, a skoro tak pieczołowicie i skrupulatnie badała ślad tomiszcza, które wertował, nim na siebie wpadli uznał, że być może będzie zachwycona, kiedy go jej sprezentuje, w tym zachowaniu kryła się i owszem podszyta grubą nicią złośliwość w odpowiedzi na jej ciekawość, jednakże było mu to zwyczajnie obojętne, a ona może się dokształci w przedstawianym w trzymanej książce zagadnieniu.
Zapalając papierosa, wpierw kobiecie, następnie sobie odetchnął zimowym powietrzem, z niemal ulgą witając poszczypywanie mrozu na policzkach i miejscach odsłoniętych spod okrycia zimowego płaszcza. Tak trwając przed wejściem do urokliwego w oczach Wysłannika, a niezbyt przyjaznego w odbiorze większości ludzi sklepu zwrócił uwagę ponownie na jej twarz, teraz na tle bieli zalegającej na ulicy wydawała się jeszcze jaśniejsza, wręcz zakrawająca o chorobliwą, tym samym mocniej kontrastując z ciemnymi, niemal czarnymi włosami, musiał przyznać sam przed sobą, że pierwsze wrażenie tyczące kobiety niespecjalnie zmieniło się, a interesująca uroda przyciągała wzrok. Tak też nasuwała mimowolnie obraz brata, który mając równie jasną karnację i ciemniejsze włosy oraz błękitne tęczówki, momentami sprawiał wrażenie wyciągniętego z mary sennej dodając, jego wyjątkowe umiejętności i fakt ogólnej aury, jaka go otaczała, tak on, jak i ona, byli wyjątkowo podobni do siebie. Nie wiedział, skąd takie z nagła myśli go uderzyły, lecz podświadomie zapragnął zapytać go o tę kobietę, czy w pracy bywała równie „specyficzna” – ale w pozytywnym znaczeniu. Bo w ogólnym całokształcie raczej miła była…
– To prezent – czyniona odmowa stawia ją w świetle wdzięczności, bez możliwości ucięcia tematu, tak łatwo i szybko. Chciał się tym zabawić i zobaczyć, czy kiedykolwiek upomni się o stosowny rewanż, nie mniej na chwilę obecną wiedział wszystko, co chciał usłyszeć, czyli: nic, ale z tropem na garstkę kruczych oficerów, bo trudno mu było dać wiarę, że z nagła poruszony temat, ot tak był jedynie czyniony z krotochwili. Skinąwszy na znak zrozumienia głową oficer wyciągnął dłoń, bez zbędnych dociekań o kogo dokładnie chodziło.
– Do zobaczenia – uśmiecha się w stylu wypraktykowanym, ot drwina zmieszana ze sztuczną uprzejmością, ale w szarości oczu kryła się iskierka szczerej intencji.
Ivar i Krista z tematu
– Hmm… wiesz, no niezbyt, tak szczerze powiem – nie widział sprzeczności gustów, a jeśli nawet te były, to raczej na plus, niżeli na niekorzyść, nie doszukiwał się podwójnego dna w wypowiadanych słowach i czynach, wręcz przeciwnie patrząc na kobietę z rezerwą wątpliwości, tym bardziej po tego typu zachowaniu, jak i pytaniach zaczynał powątpiewać w to, czy ta przypadkiem nie zarwała nocy, bądź kilku.
Czyniony drobny gest wypływa z wolnej woli, jest nieskrępowany śmielszą myślą, bez wyraźnego podtekstu, ot zwykła zachcianka, jaką spełniał, nic to wszak wielkiego, a skoro tak pieczołowicie i skrupulatnie badała ślad tomiszcza, które wertował, nim na siebie wpadli uznał, że być może będzie zachwycona, kiedy go jej sprezentuje, w tym zachowaniu kryła się i owszem podszyta grubą nicią złośliwość w odpowiedzi na jej ciekawość, jednakże było mu to zwyczajnie obojętne, a ona może się dokształci w przedstawianym w trzymanej książce zagadnieniu.
Zapalając papierosa, wpierw kobiecie, następnie sobie odetchnął zimowym powietrzem, z niemal ulgą witając poszczypywanie mrozu na policzkach i miejscach odsłoniętych spod okrycia zimowego płaszcza. Tak trwając przed wejściem do urokliwego w oczach Wysłannika, a niezbyt przyjaznego w odbiorze większości ludzi sklepu zwrócił uwagę ponownie na jej twarz, teraz na tle bieli zalegającej na ulicy wydawała się jeszcze jaśniejsza, wręcz zakrawająca o chorobliwą, tym samym mocniej kontrastując z ciemnymi, niemal czarnymi włosami, musiał przyznać sam przed sobą, że pierwsze wrażenie tyczące kobiety niespecjalnie zmieniło się, a interesująca uroda przyciągała wzrok. Tak też nasuwała mimowolnie obraz brata, który mając równie jasną karnację i ciemniejsze włosy oraz błękitne tęczówki, momentami sprawiał wrażenie wyciągniętego z mary sennej dodając, jego wyjątkowe umiejętności i fakt ogólnej aury, jaka go otaczała, tak on, jak i ona, byli wyjątkowo podobni do siebie. Nie wiedział, skąd takie z nagła myśli go uderzyły, lecz podświadomie zapragnął zapytać go o tę kobietę, czy w pracy bywała równie „specyficzna” – ale w pozytywnym znaczeniu. Bo w ogólnym całokształcie raczej miła była…
– To prezent – czyniona odmowa stawia ją w świetle wdzięczności, bez możliwości ucięcia tematu, tak łatwo i szybko. Chciał się tym zabawić i zobaczyć, czy kiedykolwiek upomni się o stosowny rewanż, nie mniej na chwilę obecną wiedział wszystko, co chciał usłyszeć, czyli: nic, ale z tropem na garstkę kruczych oficerów, bo trudno mu było dać wiarę, że z nagła poruszony temat, ot tak był jedynie czyniony z krotochwili. Skinąwszy na znak zrozumienia głową oficer wyciągnął dłoń, bez zbędnych dociekań o kogo dokładnie chodziło.
– Do zobaczenia – uśmiecha się w stylu wypraktykowanym, ot drwina zmieszana ze sztuczną uprzejmością, ale w szarości oczu kryła się iskierka szczerej intencji.
Ivar i Krista z tematu