:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
09.01.2001 – Gabinet właściciela – S. Vänskä & Bezimienny: O. Wahlberg
2 posters
Sohvi Vänskä
09.01.2001 – Gabinet właściciela – S. Vänskä & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:34
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
09.01.2001
Przesiadując samotnie w sercu opuszczonego przez małżonka domu, wyobrażała sobie spustoszenie zadawane rzeczywistości własnymi dłońmi – przewrócone meble poznaczone skaleczeniami otwartymi na lakierowanym drewnie, rozsypane pod stopami drzazgi i fragmenty stłuczonej porcelany, cięte kwiaty przyniesione przez gospodynię spijające przyciśniętymi do podłogi licami wylaną z wazonu wodę, ściany noszące rozdarcia zadane z premedytacją dłutem (sześć konsekwentnych ciosów w skroń zaraz obok zamkniętej powieki zasłoniętego okna), rozerwane poduszki sofy, na której oparcie odchylała ciężką głowę, uśmiechając się do odzyskanej ciszy. Mogłaby ściągnąć wybrane wspólnie obrazy ze ścian, obnażyć cegłę spod farby i gładzi, wyciosać w niej przeplatane runami płaskorzeźby pokrywające palce czerwonym pyłem; mogłaby zasłonić wszystkie okna i powoli, sumiennie wykrawać z przestrzeni wszystkie ślady ingerencji Nikolaia, rozdrapać na powierzchni stołu małe nacięcie, które uczynił przypadkiem nożem do listów, opłukując je kroplą własnej krwi rozcieńczoną jałowiącym alkoholem, wyobrażając sobie, że wydrapuje go z pamięci swojego ciała. Nigdy nie nauczyła się właściwie przyjmować jego dotyku, choć próbowała dla wspólnego spokoju – nosiła go zamiast tego na skórze jak uporczywe plamy atramentu, wywabiane późnej podczas kąpieli; wyłącznie pocałunki przykładane opiekuńczo do czoła zapadły się głębiej, wyłącznie wspierający uścisk dłoni, wyłącznie drobne wyrazy niepożądliwej miłości, którą potrafiła odwzajemnić, pozostawiały echo żalu pod naskórkiem. Wyłącznie uścisk na nadgarstkach w miejscu, gdzie cierpliwa empatia znakomitego psychologa ustępowała zniecierpliwionym kaprysom pragnień i obowiązkom małżeńskim, którego nie mogła z siebie wypruć; ścieg wspomnień trzymał jeszcze za ciasno. Otwierała oczy i wszystko pozostawało na swoim miejscu – obrazy w złotych ramach, niepołamane krzesła, niespalone książki z jego dziedziny, męski płaszcz pozostawiony w holu, dotkliwa ambicja ukształtowania wszystkiego na nowo, bez konieczności kompromisów i ustępstw. Potrzebowała świeżej aranżacji, potrzebowała zamknąć uległy kark własnego losu w uścisku swoich palców, drastycznych zmian i temperamentnej brawury, niepowściąganej w sztucznej, ugrzecznionej skromności.
Potrzebowała obiektywnej szczerości, więc przystawała dzisiaj pod drzwiami gabinetu Wahlberga, mając nadzieję, że Freja wybaczy jej tę drobną zdradę – zdawało się niewłaściwym mącić zażyłą przyjaźń podobnie interesowną zależnością. Pamiętała tymczasem jeszcze udany wernisaż w Besettelse, pamiętała profesjonalną elegancję Olafa i zaintrygowanie, jakie wzbudzał w niej uprzejmy uśmiech, bystre spojrzenie, precyzyjnie skrojone dla publiczności słowa; przyprowadzała ją tutaj potrzeba i przyprowadzała ją tutaj, przy okazji, być może istotniejsza, zwyczajna ciekawość. Nie była w gruncie rzeczy zdecydowana uścisnąć mu dłoni nad wyrokiem postawionym jej twórczości, ale była zdecydowana stawić mu czoła bezpośrednio, wycenić błysk czarnych kamieni jego źrenic, zmierzyć swoje oczekiwania z człowiekiem, który stawał się ich zarzewiem, postawić jego i siebie na przeciwnych szalkach konwersacji, w przezornej wstępnej próbie ciężkości charakterów.
Przed progiem gabinetu zatrzymywała się z karminowym uśmiechem chowającym za uprzejmością rzeczową intencję, odwlekaną powściągliwie, kiedy wymieniała z nim pierwsze spojrzenie, nie woalując miarkującego błysku w czarnych tęczówkach.
– Panie Wahlberg – naturalne surowy ton głosu nie rozprężał się na potrzeby kobiecej łagodności; proste kosmyki włosów wysunięte z eleganckiego upięcia przecinały skronie niezłamanym najmniejszą falą zdecydowaniem. Mróz pozostawił łagodny rumieniec na przypudrowanych policzkach, roztopioną wilgoć na wyprostowanych ramionach, pogłos siarczystego chłodu na dnach pewnych źrenic, zdradzających entuzjazm zakrawający przedświtowi rozbawienia, jak gdyby miała ochotę uśmiechnąć się do własnego żartu, nie stojącego przed nią mężczyzny. – Znajdzie pan chwilę?
Bezimienny
Re: 09.01.2001 – Gabinet właściciela – S. Vänskä & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:34
Namiętna wojna ze wszystkim i niczym swe główne bitwy rozstrzyga na lawendowych polach, a w oddali na środku lazurowego akwenu topi się dziewczyna o włosach jasnych i rysach smukłych, jakby sama Niksa się tam rodziła. Złota okalająca ją rama odbijała na swych złamaniach sztuczne midgardzkie słońce wpadające weń przez wysokie okiennice gabinetu Wahlberga, z których widok rozpościerał się na ulice starego miasta. On sam zdawał się ignorować fakt jej istnienia i, że macha do niego ta postać, jakby potrzebowała ratunku. Gdyby tylko zgodził się jej pomóc, tak wciągnęłaby go w otchłanie jeziora na zawsze, z majętnego mężczyzny czyniąc jedynie topielca. Demony tej krainy czyhały na jego dumę, jednak Olaf poddawał się im roztropnie, zapewniał bezpieczeństwo w podziemiach swojej galerii, w rzeczywistości handlując ich ciałami niczym obrazami, lub tak jak przed laty jego dziadek, fortepianami. Nie towarzyszyła mu cisza, gramofon w tle rozedrgał powietrze do wrzenia lekkim pianinem. Wyrównana artykulacja połączona z dojrzałym wyczuciem pedalizacji dodawały nieprzeciętnej aury tworom, a twórczyni można było pozazdrościć charakterystycznej kontroli metrum, zmieniającej się w pojedynczych pasażach. W przeciwieństwie do poniektórych interpretatorów rozsądnie unikała pokusy, by w lirycznych momentach przechodzić do w banał i kabotynizm. Rozkoszował się za to frapującą dźwięczną rozwagą z okresu fin de siècle’u. Subtelny uśmiech spłynął jeszcze na męską twarz, gdy piórem o złotej stalówce składał sygnaturę na jednym z akt, nim drzwi gabinetu cicho skrzypnęły, a przez nie weszła znana przez niego postać.
— Pani Vanhanen, co za niespodzianka — machinalnie poderwał się z krzesła, zapinając zwyczajowo guzik marynarki, nim odszedł od biurka, by kobiecie podać dłoń. — Oczywiście, z przyjemnością. Czy byliśmy umówieni? Proszę mi wybaczyć, ogrom pracy związany z początkiem roku bywa przytłaczający — rzucił jeszcze okiem na dziesiątki dokumentów spoczywających na dębowym biurku, bo choć te ułożone były niemalże od linijki, tak ich mnogość wyraźnie wskazywała na wir pracy, w jaki popadł. Spotkanie z interesującą postacią mogło więc być przyjemną odskocznią. — Czy mogę pani zaproponować coś do picia? Herbatę? Kawę? Brandy? — z ostatnim słowem uśmiechnął się znacznie szerzej, wskazując swojej towarzyszce fotel, na którym mogłaby spocząć, tuż obok niskiego stolika kawowego o okazałych nogach i masywnym blacie, który udekorowany był paroma grubymi świecami, broszurami periodyków kulturowych oraz kryształową popielniczką. Gości zwykł przyjmować właśnie tam, na komfortowej kanapie, biurko zastawiając sobie do samodzielnej pracy, lub w momencie, w którym spotkanie tykało kwestii typowo formalnych.
Niezależnie od decyzji kobiety od razu ruszył w stronę barku, aby samodzielnie przygotować wybrany przez nią drink, doświadczenie w obcowaniu z ludźmi sprawiło, że sam sięgnął po dokładnie to samo. Wiele rzeczy można było zarzucić Wahlbergowi, ale nie brak kultury czy obyczajowego savoir-vivre.
— Widziałem panią na wernisażu. Zdaje się, że towarzyszył pani Einar Halvorsen, czyż nie? Co pani sądzi o artystce i jej dziełach? — zagaił, w głębi duszy zastanawiając się co tak naprawdę sprowadziło panią Vanhanen w jego progi, bo szczerze wątpił, że była to potrzeba porozmawiania o sztuce debiutantki.
Zdawał sobie sprawę z jej umiejętności, wszak znał większość artystów tego miasta, zwłaszcza jeśli znajdywali się pod mecenatem jednego z jego rywali. Westberg już dawno niknął w oczach, chore ambicje Olafa zmuszały go, aby objąć prowadzenie w tej niezapisanej nigdzie i niesformułowanej rywalizacji. O samej Sohvi z kolei wieki nie było słychać niczego poza drobnymi skandalami, wpisanymi w naturę artysty. Nie oceniał jej, zbyt wiele miał na własnym sumieniu, lecz staranność w doborze grona, w jakim był widywany, zmuszała go trzymania dystansu pomiędzy tym dwojgiem.
— Pani Vanhanen, co za niespodzianka — machinalnie poderwał się z krzesła, zapinając zwyczajowo guzik marynarki, nim odszedł od biurka, by kobiecie podać dłoń. — Oczywiście, z przyjemnością. Czy byliśmy umówieni? Proszę mi wybaczyć, ogrom pracy związany z początkiem roku bywa przytłaczający — rzucił jeszcze okiem na dziesiątki dokumentów spoczywających na dębowym biurku, bo choć te ułożone były niemalże od linijki, tak ich mnogość wyraźnie wskazywała na wir pracy, w jaki popadł. Spotkanie z interesującą postacią mogło więc być przyjemną odskocznią. — Czy mogę pani zaproponować coś do picia? Herbatę? Kawę? Brandy? — z ostatnim słowem uśmiechnął się znacznie szerzej, wskazując swojej towarzyszce fotel, na którym mogłaby spocząć, tuż obok niskiego stolika kawowego o okazałych nogach i masywnym blacie, który udekorowany był paroma grubymi świecami, broszurami periodyków kulturowych oraz kryształową popielniczką. Gości zwykł przyjmować właśnie tam, na komfortowej kanapie, biurko zastawiając sobie do samodzielnej pracy, lub w momencie, w którym spotkanie tykało kwestii typowo formalnych.
Niezależnie od decyzji kobiety od razu ruszył w stronę barku, aby samodzielnie przygotować wybrany przez nią drink, doświadczenie w obcowaniu z ludźmi sprawiło, że sam sięgnął po dokładnie to samo. Wiele rzeczy można było zarzucić Wahlbergowi, ale nie brak kultury czy obyczajowego savoir-vivre.
— Widziałem panią na wernisażu. Zdaje się, że towarzyszył pani Einar Halvorsen, czyż nie? Co pani sądzi o artystce i jej dziełach? — zagaił, w głębi duszy zastanawiając się co tak naprawdę sprowadziło panią Vanhanen w jego progi, bo szczerze wątpił, że była to potrzeba porozmawiania o sztuce debiutantki.
Zdawał sobie sprawę z jej umiejętności, wszak znał większość artystów tego miasta, zwłaszcza jeśli znajdywali się pod mecenatem jednego z jego rywali. Westberg już dawno niknął w oczach, chore ambicje Olafa zmuszały go, aby objąć prowadzenie w tej niezapisanej nigdzie i niesformułowanej rywalizacji. O samej Sohvi z kolei wieki nie było słychać niczego poza drobnymi skandalami, wpisanymi w naturę artysty. Nie oceniał jej, zbyt wiele miał na własnym sumieniu, lecz staranność w doborze grona, w jakim był widywany, zmuszała go trzymania dystansu pomiędzy tym dwojgiem.
Sohvi Vänskä
Re: 09.01.2001 – Gabinet właściciela – S. Vänskä & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:35
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Uprzejmy uścisk dłoni dokładnie wyważony z obu stron – pamiętała jeszcze surowy ton swojego ojca (do niego upodobniła własny, na przekór wpierania jej za wzór ten matczyny, ustępliwy i nieznający własnego zdania) rozprawiającego przy kolacji o istocie tego aktu, podnosząc go z rangi towarzyskiego banału do dyskretnej próby sił między, oczywiście, mężczyznami. Kobiece dłonie ujmował wprawdzie na otwartej grzecznie ręce, by podnieść je do ust – w sposób pobłażliwy dla ich słabości – lub by przytrzymać je zaledwie z grzeczną łagodnością, lub nie podawał im swojej wcale. Można po tym poznać od razu wartość człowieka (niekobiety), mówił pretensjonalnym tonem osoby przekonanej o swojej nieomylności, rozzuchwalonego widmem estymy, którą dawno wprawdzie stracił, ale uporczywie odwracał od tej prawdy czarny kamień spojrzenia. Tylko raz, przy jednym z podobnych kazań, powtarzanych z religijną konsekwencją ku znużeniu gości, wyciągnął ku niej dłoń, domagając się, by ją uścisnęła, chcąc zrobić z niej przykład słabego charakteru; była jeszcze dzieckiem, ale potrafiła uważnie słuchać i potrafiła już, nieśmiało, nienawidzić w dyskrecji swoich rodziców – więc posłuchała, ujmując jego rękę w swoją, nie odwracając równie czarnego spojrzenia, czując instynktownie subtelną zmianę w nimbie zuchwałego animuszu, elektryczne spięcie irytacji trzaskające bladym błyskiem w źrenicach patrzących na nią po raz pierwszy tak bezpośrednio. Przy następnej okazji prawionego w temacie wywodu nie poprosił jej znowu o współudział w demonstracji, choć z czujnym, zdeterminowanym entuzjazmem czekała na swój moment, na uprzejmy uścisk dłoni wyważony z obu stron, dyskretną próbę sił między nią a bogiem, pod którym pękał, coraz wyraźniej, piedestał rodzicielskiego autorytetu. Gdyby nie zaprosił jej wtedy do przymiarki charakterów, być może nie zasmakowałaby w równości tak bardzo – był winny jej ambicji, winny wszystkiego, czego nie mógł w niej znieść.
– Nie byłam na tyle stosowna, nie zajmę jednak panu dużo czasu – odparła, nie siląc się na skruchę, choć podążyła za kierunkiem jego spojrzenia, odnajdując na biurku starannie ułożone sprawy czekające na zaszczyt jego niepodzielonej uwagi, którą wykradała bezceremonialnie swoim niezapowiedzianym wtargnięciem. Propozycje ciepłego napoju wyraźnie nie sięgały jej zainteresowania, zwróciła się ku wskazanemu jej miejscu z dostrzegalnym w manierze zamiarem grzecznej odmowy, zachwianej tymczasem przy ostatnim jego słowie, niewinnym akcencie nałożonym na uśmiech rozsuwający się swobodniejszą zachętą między kącikami jego ust. Nie powinna, przyjechała samochodem, prześlizgiwało jej się przez myśl z takim samym brakiem przekonania, jak poranne nie powinna, zamierzała prowadzić. Jaką różnicę mógł zrobić łyk? – Chętnie, poproszę.
Usadowiwszy się w wygodnym fotelu, obserwowała go nienatarczywie, cierpliwie rozważając przebieg dalszej rozmowy; czy musiała jeszcze się miarkować, jeśli zamierzała porzucić wszystko, co świadczyło dotąd o jej przyzwoitości? Czy chciała sprzedawać swoja twórczość komuś, kto jej nie rozumiał? Komuś, kto jej nie doceniał? Znowu dla wygodnych korzyści, tak jak własne ciało – miała wrażenie, że stracenie w ten sposób swoich rzeźb byłoby w jakiś sposób gorsze.
– Tak, przyjaźnimy się – przyznawała, uśmiechając się z echem sympatii, naciekającym zaraz rozbawieniem przebłyskującym w czarnym oku. – Ratatoskr uporczywie lubi przypominać mi w takich sytuacjach, że posiadam męża, gdybym jednak chciała słuchać marudzenia ludzi nieznających się na rzeczy, wybrałabym się zwyczajnie do Białego Kruka – nazwa faworyzowanego przez dobrze ustawionych mężczyzn klubu wybrzmiało w jej ustach puentą pozornie niewinnego żartu. Ściągnęła usta w grymasie uśmiechu przypominającego sobie o uprzejmości, śledząc uważnie ekspresję jego przystojnej, tak dobrze pilnowanej, twarzy. – Wybaczy mi pan ten złośliwy żart – dodała, nie w prośbie, ale prostym stwierdzeniu, nim dalsze jego pytanie nie ściągnęło nurtu jej myśli, nie dając mu wiele czasu na sprzeciw: – Jeske Helvig, dobrze pamiętam? Doprawdy obiecująca; ma intrygujący styl, zdumiewającą zdolność zachowania spójności bez tendencji nużenia, choć przyznam, że swoim debiutem pozostawia niedosyt, w kredycie uznania zakładam, że rozmyślnie. Tajemnica wyzierająca z jej obrazów pozostawiła mnie w przedsionku, bez rozwiązania. To drażniące, jakkolwiek wspaniale wykonane jak na pędzel tak młodej artystki. Powiedziałabym, ze stać ją na więcej, z właściwą determinacją i pod właściwym kierunkiem; ufam, że sądzi pan podobnie, wprawdzie oprawił pan jej debiut z bardzo szczodrą dbałością, drugoplanową sztuką oddającą prymat jej talentowi – zauważyła, gładko wplatając zasłużone pochlebstwo w ciąg wypowiadanej refleksji, łagodnie kiwając przy tym głową, dopełniając wyrazu aprobaty. Pomimo wszystkich uszczypliwych uwag, jakie miała dla oprawy podczas wernisażu, nie mogła mu odmówić tego sukcesu. Przed następnymi słowami pozwoliła sobie na pauzę, nieprzytomne zastukanie malowanym czerwienią paznokciem o szkło podanej jej w międzyczasie szklanki. – To na ten moment jeszcze być może zbyt śmiałe wymysły, ale nie mogłam opędzić się od myśli o Ingebretsonie, według znawców zmarłym tragicznie podczas próby uwiecznienia na płótnie zażywających kąpieli niks. Mogłaby odbić się od jego nazwiska, nie myślał pan o tym? Ma potencjał i oczywistą przewagę: jest kobietą.
Podniosła wreszcie szkło do ust, spijając przyzwoicie skromny łyk na spragnione podniebienie, nie spuszczając z niego spojrzenia, gdy dawała tym słowom akcent rozmyślnej pauzy. Znów brzęk szkła, krótkim rytm wybijany palcem w przedwiośniu słów.
– Nabyłam jeden z obrazów, ale później myślałam, prawdę mówiąc, o tym zniszczonym. Jest jeszcze dostępny?
– Nie byłam na tyle stosowna, nie zajmę jednak panu dużo czasu – odparła, nie siląc się na skruchę, choć podążyła za kierunkiem jego spojrzenia, odnajdując na biurku starannie ułożone sprawy czekające na zaszczyt jego niepodzielonej uwagi, którą wykradała bezceremonialnie swoim niezapowiedzianym wtargnięciem. Propozycje ciepłego napoju wyraźnie nie sięgały jej zainteresowania, zwróciła się ku wskazanemu jej miejscu z dostrzegalnym w manierze zamiarem grzecznej odmowy, zachwianej tymczasem przy ostatnim jego słowie, niewinnym akcencie nałożonym na uśmiech rozsuwający się swobodniejszą zachętą między kącikami jego ust. Nie powinna, przyjechała samochodem, prześlizgiwało jej się przez myśl z takim samym brakiem przekonania, jak poranne nie powinna, zamierzała prowadzić. Jaką różnicę mógł zrobić łyk? – Chętnie, poproszę.
Usadowiwszy się w wygodnym fotelu, obserwowała go nienatarczywie, cierpliwie rozważając przebieg dalszej rozmowy; czy musiała jeszcze się miarkować, jeśli zamierzała porzucić wszystko, co świadczyło dotąd o jej przyzwoitości? Czy chciała sprzedawać swoja twórczość komuś, kto jej nie rozumiał? Komuś, kto jej nie doceniał? Znowu dla wygodnych korzyści, tak jak własne ciało – miała wrażenie, że stracenie w ten sposób swoich rzeźb byłoby w jakiś sposób gorsze.
– Tak, przyjaźnimy się – przyznawała, uśmiechając się z echem sympatii, naciekającym zaraz rozbawieniem przebłyskującym w czarnym oku. – Ratatoskr uporczywie lubi przypominać mi w takich sytuacjach, że posiadam męża, gdybym jednak chciała słuchać marudzenia ludzi nieznających się na rzeczy, wybrałabym się zwyczajnie do Białego Kruka – nazwa faworyzowanego przez dobrze ustawionych mężczyzn klubu wybrzmiało w jej ustach puentą pozornie niewinnego żartu. Ściągnęła usta w grymasie uśmiechu przypominającego sobie o uprzejmości, śledząc uważnie ekspresję jego przystojnej, tak dobrze pilnowanej, twarzy. – Wybaczy mi pan ten złośliwy żart – dodała, nie w prośbie, ale prostym stwierdzeniu, nim dalsze jego pytanie nie ściągnęło nurtu jej myśli, nie dając mu wiele czasu na sprzeciw: – Jeske Helvig, dobrze pamiętam? Doprawdy obiecująca; ma intrygujący styl, zdumiewającą zdolność zachowania spójności bez tendencji nużenia, choć przyznam, że swoim debiutem pozostawia niedosyt, w kredycie uznania zakładam, że rozmyślnie. Tajemnica wyzierająca z jej obrazów pozostawiła mnie w przedsionku, bez rozwiązania. To drażniące, jakkolwiek wspaniale wykonane jak na pędzel tak młodej artystki. Powiedziałabym, ze stać ją na więcej, z właściwą determinacją i pod właściwym kierunkiem; ufam, że sądzi pan podobnie, wprawdzie oprawił pan jej debiut z bardzo szczodrą dbałością, drugoplanową sztuką oddającą prymat jej talentowi – zauważyła, gładko wplatając zasłużone pochlebstwo w ciąg wypowiadanej refleksji, łagodnie kiwając przy tym głową, dopełniając wyrazu aprobaty. Pomimo wszystkich uszczypliwych uwag, jakie miała dla oprawy podczas wernisażu, nie mogła mu odmówić tego sukcesu. Przed następnymi słowami pozwoliła sobie na pauzę, nieprzytomne zastukanie malowanym czerwienią paznokciem o szkło podanej jej w międzyczasie szklanki. – To na ten moment jeszcze być może zbyt śmiałe wymysły, ale nie mogłam opędzić się od myśli o Ingebretsonie, według znawców zmarłym tragicznie podczas próby uwiecznienia na płótnie zażywających kąpieli niks. Mogłaby odbić się od jego nazwiska, nie myślał pan o tym? Ma potencjał i oczywistą przewagę: jest kobietą.
Podniosła wreszcie szkło do ust, spijając przyzwoicie skromny łyk na spragnione podniebienie, nie spuszczając z niego spojrzenia, gdy dawała tym słowom akcent rozmyślnej pauzy. Znów brzęk szkła, krótkim rytm wybijany palcem w przedwiośniu słów.
– Nabyłam jeden z obrazów, ale później myślałam, prawdę mówiąc, o tym zniszczonym. Jest jeszcze dostępny?
Bezimienny
Re: 09.01.2001 – Gabinet właściciela – S. Vänskä & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:35
Gronowa brandy przyjemnie przelewała się z karafki wprost do koniakówki. Balsamiczne winne nuty przypominały o długiej obecności alkoholu w dębowej beczce, a gładki i pełny smak pozostawiał długi finisz rodzynek i nuty wanilii. Elegancki, choć prosty drink, albowiem ten składał się jedynie z pojedynczego trunku, wpisany był już w osobę Olafa Wahlberga, niestroniącego od wszystkiego, co nadać by mu miało więcej klasy. Nie była to nawet kwestia wychowania, gdyby uparł się, że podobne preferencje powstają w młodzieńczych latach, tak sam pijałby gin, podobnie zresztą jak jego matka. Nie miał też rzecz jasna wielkiej potrzeby chwalić się własnym pieniądzem, czy poprzez jakość alkoholu zjednywać sobie sympatię postronnych widzów. Olaf Wahlberg był za to estetą. Każdy element jego osoby, tego gabinetu, galerii czy nawet otoczenia musiał być obsesyjnie i kompulsywnie idealny, wpisujący się w obraz, jaki wytworzył sobie we własnej głowie, aby odbić od siebie potencjalne zagrożenie w postaci szczerości wobec samego siebie.
Kłamał jego ojciec, opowiadając brednie o swoim życiu, w którym to podobno kochał jedynie Lissbeth. Kłamała i ona, że jej jedyny syn miałby scalić ich rozpadające się małżeństwo w jedność. Był owocem próby ratowania tego, co już dawno przeminęło, niechcianą postacią, smętnie krążącą po kamienicy o białych ścianach, unikającą rozsierdzonego wzroku własnej matki. W domu Wahlbergów nigdy nie było ról płciowych. Oddmund był zwyczajnie nieobecny, więc nie sposób było opowiadać o wrażeniu, jakie wywierał. Tylko czasem, gdy od wejścia przechodził do swojego gabinetu, łysiejący, lecz wciąż dystyngowany i dumny — wtedy to jego syn spoglądał z tęsknotą do tego, kim miał się stać, a kogo jego matka nienawidziła. Być może właśnie dlatego jej dłoń tak często w piekącym geście uderzała w policzek Olafa, być może dlatego krawędź diamentu rozcinała mu skórę. Tamte blizny dziś rozciągnęły się i zniknęły pod wpływem zwykłego dorastania, ale on pamiętał, bo przypominał mu o tym portret Lissbeth Wahlberg, jej autorstwa zresztą, nienawistnie spoglądający zza złotej ramy na biurko swojego syna i niemal słyszał jej krzyk w uszach, lecz przyjemniejszą melodią był mu dźwięk roztrzaskanych o brukowy chodnik skroni, gdy postanowiła odebrać sobie życie.
Nie znała jego występków za życie, lecz skrupulatnie dbał, by patrzyła na to wszystko po śmierci.
W niemym i przyjacielskim wręcz ruchu uniósł brwi wyżej w czymś mającym być pograniczem zaskoczenia i zrozumienia. Postać Einara wzbudzała w Olafie skrajne wręcz emocje. Milczenie przez lata, okraszone jedynie przyjemnymi prostymi zwrotami mógłby przetrawić bez najmniejszego problemu, i tak jego osoba zmieniła się, a z rozpustnego młodzieńca, któremu bliżej było na narkotycznych uniesień niż obowiązków, został posąg. Słowa znienawidzonej byłej żony, która tak lekko przyznała się do zdrady z przyjacielem, piekły w gardło, lecz i tego ciężko było szukać na stoickiej twarzy właściciela Besettelse.
Rozesmiał się jednak cicho, nie komentując kwestii relacji pani Vanhanen z Halvorsenem, zaś skupiony na żarcie, który wypowiedziała z lekkością, choć i dozą powagi.
— Pani Vanhanen, nie mam czego pani wybaczać — niski i łagodny śmiech przerodził się wkrótce w słowa. — Choć jestem pewien, że moi przyjaciele z klubu nie zrozumieliby tego żartu — wciąż uśmiechnięty kiwnął lekko głową z czymś niby wyrazie uznania, albo i niemego wręcz toastu za niewiadomy cel, bo zaraz potem sam upił łyk z kryształu, odstawiając go następnie na stół.
Biały Kruk cierpiał na nieobecność kobiet, choć nawet on, miłośnik tej płci, rozumiał, z czego ów fakt mógł wynikać. Tych samych mężczyzn gościł przecież we własnych podziemiach, gdzie wręcz otaczali się ich sylwetkami, łaknąć wciąż więcej i błagając o to wszystkie młodsze kobiety. Potrzebowali kontroli. Potrzebowali wiedzieć, kiedy mogą sobie na to pozwolić, a kiedy muszą milczeć i śmiać się z szowinistycznych żartów.
Sam zresztą nigdy nie był konserwatystą, choć otaczał się takimi, a ci, podobnie jak reszta tego świata, nie do końca zdawali sobie sprawę z prawdziwych poglądów Olafa. Nie miało w nich znaczenia, kto jest kobietą, a kto mężczyzną. Nie obchodziło go nawet kto jest huldrą, a kto ślepcem. Liczyło się jedynie to, jak można tego jednego człowieka wykorzystać dla własnego celu i ostatecznie spieniężyć relację lub napawać się władzą, jaka z niej płynęła. Choć komplementował możne kobiety, tak nie podążał ślepo za nimi, w towarzystwie ich znajdując przyjemność, a nie potrzebę udowodnienia, że oto stał się od nich wszystkich lepszy. Był lepszy. I od kobiet, i od mężczyzn. Narcystyczna natura, rozbujane ego — wszystko to właśnie tak twierdziło, a Olaf Wahlberg nie zamierzał się sprzeczać z własnym istnieniem.
Pewnym więc sensie był po stronie swojego gościa, świadom, że być może obecność takiego miejsca na mapie Midgardu, choć nie budziło ono specjalnych kontrowersji, może być zwyczajnie niewygodna, albo wręcz przeciwnie — szyderczo wyśmiewana. Wszędzie można było znaleźć dla siebie korzyści — z tym ciężko było się sprzeczać.
W spokoju więc wysłuchał słów na temat swojej młodej malarki, nad którą pełnił mecenat, ze zrozumieniem kiwając jeszcze głową, choć, czego nie zamierzał przenigdy wypowiedzieć głośno, zdanie pani Vanhanen, nie było w tym momencie najcenniejsze. Gdyby miała ona większe wpływy, lepszą reputację, która według plotek dobiegających do uszu Olafa, nie raz szargana była informacjami na temat rzekomych romansów, być może pochyliłby się nad nią bardziej. Tymczasem jednak nie było takiej potrzeby, bo i talent panny Helvig nie miał znaczenia. Wydarzenia miało barwę polityczną i tylko głupiec by tego nie zauważył, ale w kuluarach nie wypadało nie wspominać o debiutantce.
— Debiut nie powinien wyczerpać tematu, czyż nie? Urzeka mnie w jej sztuce pewna lekkość, z jaką miesza pobliskie lasy z surowością tego miasta, jakby uciec chciała w nich do dalekiej i dzikiej natury, a równocześnie zamykała tę naturę na płótnie, w pewien sposób zniewalając ją — musiał przyznać, że od początku wierzył w swoją podopieczną, choć oczekiwał od niej zdecydowanie więcej. Wszelkie nauki, w jaki sposób ma prezentować siebie i swoją sztukę na wernisażu widać nie były wystarczające. Następnym razem będą. — To swoją drogą ciekawa metafora. Jeśli by powrócić do naszych przodków i ich bliskości ze Skadi czy Idunn, czy w sztuce panny Helvig widzieliby coś niezwykłego? Każdego dnia odsuwamy się od przeszłości, co jest zresztą naturalną koleją rzeczy, ale i tym samym odsuwamy się od tego, co pokochali. Jesteśmy zamknięci w tym mieście. Dróg ucieczki jest wiele, a my z nich nie korzystamy. Kiedy ostatnim razem była pani na spacerze w północnych lasach? Ja muszę przyznać, że nawet nie pamiętam — uśmiechnął się blado z wyraźną melancholią. Promocja nie kończyła się na jednym wydarzeniu, a jego rolą było ciągłe przypominanie o niezwykłości malarstwa debiutantki.
Słuchał jednak dalej, niemalże zdziwiony. Na mocy tego, co działo się w mieście przez Wyzwolonych nie miał najmniejszego zamiaru poruszać tematu niks publicznie, a już zwłaszcza polecać Jeske zainteresowania tematem. Zresztą, w trakcie samego przemówienia wspominał o atakach na pomniki, wszak to właśnie w tym celu zbierał środki, które następnie przekazał Fundacji OdNowa. Mimo to Olaf zgrabnie unikał mówienia o poglądach, wygłaszania swojego zdania na temat pół-ludzi pół-demonów, jakie żyły wśród nich. Zresztą, kilka podobnych okazów trzymał pod swoją pieczą w podziemiach, o czym tym bardziej nie chciał mówić. Wygłaszanie śmiałych wniosków nie leżało zresztą w jego naturze, nie było pewne, w którą stronę podążyć świat, a pochylanie się nad którąś z opcji w sposób oczywisty mogło zaszkodzić Wahlbergowi, gdy do głosu dojdzie druga strona. Jego osobiste poglądy nie miały tutaj zresztą nic do rzeczy.
— To ciekawa idea, przyznaję, ale tematyka jest zbyt złożona, a pannie Helvig niestety na razie brak doświadczenia, aby się nią zająć — rozluźnił się nieco, opierając plecy o miękką kanapę. — Proszę nie zrozumieć mnie źle, nie twierdzę, że nie podołałaby temu. Ma pani absolutną rację, fakt, że jest kobietą stanowi ogromną prewagę, ale choćbym bardzo tego chciał… Nikt nie weźmie tak kontrowersyjnego malarstwa na poważnie, gdy wyjdzie ono spod dłoni niedoświadczonej jeszcze artystki — pobłażliwie uśmiechnął się, bo choć tematyka była w istocie ciekawa, tak wyraźnie kobieta, z którą obcował, zdawała się albo nie do końca rozumieć świat sztuki (który nie był tożsamy ze sztuką samą w sobie, a jedynie konwenansami i koneksjami), albo była ryzykantką. Swoją drogą, podejrzewał ją o obydwie kwestie na raz.
Żołądek ścisnął się nieprzyjemnie na myśl o Lykke i zniszczeniu, jakiego próbowała dokonać w trakcie trwania wernisażu. Miała talent do robienia wokół siebie zamieszania, gdy powinna była jedynie milczeć i wyglądać dobrze jako dodatek co najwyżej. Taką ją przecież widział dla siebie, po to mu była jako żona. Dziś Olaf nie wierzył już, że kiedykolwiek ją kochał, choć w tamtym momencie, gdy obydwoje stali na ślubnym kobiercu, składając sobie przysięgi o wierności i miłości aż do śmierci — naprawdę sądził, że to właśnie miłość. Upił kolejny łyk, nim się odezwał:
— Przykro mi, ale obraz został kupiony przez Viljama Hallströma i nie jest już dostępny. Zasili jego prywatną kolekcję — w głosie właściciela galerii nie dało się usłyszeć smutku, ale pewnego rodzaju żal. Gdyby nie chodziło wtedy o Lykke, gdyby tylko zrobił to ktoś inny — zawiesiłby obraz na piedestale i odcinał od niego kolejna tantiemy, jednak w przypadku tej jednej kobiety — nie potrafił, nienawiść zbyt głęboko rozjuszyła już jego duszę i pożarła jego serce. — Pani Vanhanen, choć przyznam, że niezwykle przyjemnie jest mi rozmawiać z panią na temat sztuki i rad jestem, że zechciała mnie pani odwiedzić, to jestem niemal pewien, że gdyby chodziło jedynie o zakup obrazu, skontaktowałaby się pani ze mną listownie — nie pytał, a stwierdzał, nie potrzebował odpowiedzi, nawet jeśli się mylił. Uzyska ją naturalnie. — Proszę mi zdradzić, jaki jest właściwy powód pani wizyty? — choć patrzenie na nią było miłe, a towarzystwo, w którym rozmowa żywo chłonęła czas, nie było czymś, od czego chciałby stronić, tak nie miał na nie teraz czasu. W pewien sposób napierał wręcz na przejście dalej z rozważaniami, bo choć mógłby jej zacząć prawić komplementy i próbować obrócić to spotkanie na swoją własną zabawę, tak już dawno przestał zadręczać swoje towarzyszki w podobny sposób. Znacznie dostojniejszy niż dziesięć lat temu — oczekiwał rezultatów. Nie tylko od innych, ale także od siebie samego.
Kłamał jego ojciec, opowiadając brednie o swoim życiu, w którym to podobno kochał jedynie Lissbeth. Kłamała i ona, że jej jedyny syn miałby scalić ich rozpadające się małżeństwo w jedność. Był owocem próby ratowania tego, co już dawno przeminęło, niechcianą postacią, smętnie krążącą po kamienicy o białych ścianach, unikającą rozsierdzonego wzroku własnej matki. W domu Wahlbergów nigdy nie było ról płciowych. Oddmund był zwyczajnie nieobecny, więc nie sposób było opowiadać o wrażeniu, jakie wywierał. Tylko czasem, gdy od wejścia przechodził do swojego gabinetu, łysiejący, lecz wciąż dystyngowany i dumny — wtedy to jego syn spoglądał z tęsknotą do tego, kim miał się stać, a kogo jego matka nienawidziła. Być może właśnie dlatego jej dłoń tak często w piekącym geście uderzała w policzek Olafa, być może dlatego krawędź diamentu rozcinała mu skórę. Tamte blizny dziś rozciągnęły się i zniknęły pod wpływem zwykłego dorastania, ale on pamiętał, bo przypominał mu o tym portret Lissbeth Wahlberg, jej autorstwa zresztą, nienawistnie spoglądający zza złotej ramy na biurko swojego syna i niemal słyszał jej krzyk w uszach, lecz przyjemniejszą melodią był mu dźwięk roztrzaskanych o brukowy chodnik skroni, gdy postanowiła odebrać sobie życie.
Nie znała jego występków za życie, lecz skrupulatnie dbał, by patrzyła na to wszystko po śmierci.
W niemym i przyjacielskim wręcz ruchu uniósł brwi wyżej w czymś mającym być pograniczem zaskoczenia i zrozumienia. Postać Einara wzbudzała w Olafie skrajne wręcz emocje. Milczenie przez lata, okraszone jedynie przyjemnymi prostymi zwrotami mógłby przetrawić bez najmniejszego problemu, i tak jego osoba zmieniła się, a z rozpustnego młodzieńca, któremu bliżej było na narkotycznych uniesień niż obowiązków, został posąg. Słowa znienawidzonej byłej żony, która tak lekko przyznała się do zdrady z przyjacielem, piekły w gardło, lecz i tego ciężko było szukać na stoickiej twarzy właściciela Besettelse.
Rozesmiał się jednak cicho, nie komentując kwestii relacji pani Vanhanen z Halvorsenem, zaś skupiony na żarcie, który wypowiedziała z lekkością, choć i dozą powagi.
— Pani Vanhanen, nie mam czego pani wybaczać — niski i łagodny śmiech przerodził się wkrótce w słowa. — Choć jestem pewien, że moi przyjaciele z klubu nie zrozumieliby tego żartu — wciąż uśmiechnięty kiwnął lekko głową z czymś niby wyrazie uznania, albo i niemego wręcz toastu za niewiadomy cel, bo zaraz potem sam upił łyk z kryształu, odstawiając go następnie na stół.
Biały Kruk cierpiał na nieobecność kobiet, choć nawet on, miłośnik tej płci, rozumiał, z czego ów fakt mógł wynikać. Tych samych mężczyzn gościł przecież we własnych podziemiach, gdzie wręcz otaczali się ich sylwetkami, łaknąć wciąż więcej i błagając o to wszystkie młodsze kobiety. Potrzebowali kontroli. Potrzebowali wiedzieć, kiedy mogą sobie na to pozwolić, a kiedy muszą milczeć i śmiać się z szowinistycznych żartów.
Sam zresztą nigdy nie był konserwatystą, choć otaczał się takimi, a ci, podobnie jak reszta tego świata, nie do końca zdawali sobie sprawę z prawdziwych poglądów Olafa. Nie miało w nich znaczenia, kto jest kobietą, a kto mężczyzną. Nie obchodziło go nawet kto jest huldrą, a kto ślepcem. Liczyło się jedynie to, jak można tego jednego człowieka wykorzystać dla własnego celu i ostatecznie spieniężyć relację lub napawać się władzą, jaka z niej płynęła. Choć komplementował możne kobiety, tak nie podążał ślepo za nimi, w towarzystwie ich znajdując przyjemność, a nie potrzebę udowodnienia, że oto stał się od nich wszystkich lepszy. Był lepszy. I od kobiet, i od mężczyzn. Narcystyczna natura, rozbujane ego — wszystko to właśnie tak twierdziło, a Olaf Wahlberg nie zamierzał się sprzeczać z własnym istnieniem.
Pewnym więc sensie był po stronie swojego gościa, świadom, że być może obecność takiego miejsca na mapie Midgardu, choć nie budziło ono specjalnych kontrowersji, może być zwyczajnie niewygodna, albo wręcz przeciwnie — szyderczo wyśmiewana. Wszędzie można było znaleźć dla siebie korzyści — z tym ciężko było się sprzeczać.
W spokoju więc wysłuchał słów na temat swojej młodej malarki, nad którą pełnił mecenat, ze zrozumieniem kiwając jeszcze głową, choć, czego nie zamierzał przenigdy wypowiedzieć głośno, zdanie pani Vanhanen, nie było w tym momencie najcenniejsze. Gdyby miała ona większe wpływy, lepszą reputację, która według plotek dobiegających do uszu Olafa, nie raz szargana była informacjami na temat rzekomych romansów, być może pochyliłby się nad nią bardziej. Tymczasem jednak nie było takiej potrzeby, bo i talent panny Helvig nie miał znaczenia. Wydarzenia miało barwę polityczną i tylko głupiec by tego nie zauważył, ale w kuluarach nie wypadało nie wspominać o debiutantce.
— Debiut nie powinien wyczerpać tematu, czyż nie? Urzeka mnie w jej sztuce pewna lekkość, z jaką miesza pobliskie lasy z surowością tego miasta, jakby uciec chciała w nich do dalekiej i dzikiej natury, a równocześnie zamykała tę naturę na płótnie, w pewien sposób zniewalając ją — musiał przyznać, że od początku wierzył w swoją podopieczną, choć oczekiwał od niej zdecydowanie więcej. Wszelkie nauki, w jaki sposób ma prezentować siebie i swoją sztukę na wernisażu widać nie były wystarczające. Następnym razem będą. — To swoją drogą ciekawa metafora. Jeśli by powrócić do naszych przodków i ich bliskości ze Skadi czy Idunn, czy w sztuce panny Helvig widzieliby coś niezwykłego? Każdego dnia odsuwamy się od przeszłości, co jest zresztą naturalną koleją rzeczy, ale i tym samym odsuwamy się od tego, co pokochali. Jesteśmy zamknięci w tym mieście. Dróg ucieczki jest wiele, a my z nich nie korzystamy. Kiedy ostatnim razem była pani na spacerze w północnych lasach? Ja muszę przyznać, że nawet nie pamiętam — uśmiechnął się blado z wyraźną melancholią. Promocja nie kończyła się na jednym wydarzeniu, a jego rolą było ciągłe przypominanie o niezwykłości malarstwa debiutantki.
Słuchał jednak dalej, niemalże zdziwiony. Na mocy tego, co działo się w mieście przez Wyzwolonych nie miał najmniejszego zamiaru poruszać tematu niks publicznie, a już zwłaszcza polecać Jeske zainteresowania tematem. Zresztą, w trakcie samego przemówienia wspominał o atakach na pomniki, wszak to właśnie w tym celu zbierał środki, które następnie przekazał Fundacji OdNowa. Mimo to Olaf zgrabnie unikał mówienia o poglądach, wygłaszania swojego zdania na temat pół-ludzi pół-demonów, jakie żyły wśród nich. Zresztą, kilka podobnych okazów trzymał pod swoją pieczą w podziemiach, o czym tym bardziej nie chciał mówić. Wygłaszanie śmiałych wniosków nie leżało zresztą w jego naturze, nie było pewne, w którą stronę podążyć świat, a pochylanie się nad którąś z opcji w sposób oczywisty mogło zaszkodzić Wahlbergowi, gdy do głosu dojdzie druga strona. Jego osobiste poglądy nie miały tutaj zresztą nic do rzeczy.
— To ciekawa idea, przyznaję, ale tematyka jest zbyt złożona, a pannie Helvig niestety na razie brak doświadczenia, aby się nią zająć — rozluźnił się nieco, opierając plecy o miękką kanapę. — Proszę nie zrozumieć mnie źle, nie twierdzę, że nie podołałaby temu. Ma pani absolutną rację, fakt, że jest kobietą stanowi ogromną prewagę, ale choćbym bardzo tego chciał… Nikt nie weźmie tak kontrowersyjnego malarstwa na poważnie, gdy wyjdzie ono spod dłoni niedoświadczonej jeszcze artystki — pobłażliwie uśmiechnął się, bo choć tematyka była w istocie ciekawa, tak wyraźnie kobieta, z którą obcował, zdawała się albo nie do końca rozumieć świat sztuki (który nie był tożsamy ze sztuką samą w sobie, a jedynie konwenansami i koneksjami), albo była ryzykantką. Swoją drogą, podejrzewał ją o obydwie kwestie na raz.
Żołądek ścisnął się nieprzyjemnie na myśl o Lykke i zniszczeniu, jakiego próbowała dokonać w trakcie trwania wernisażu. Miała talent do robienia wokół siebie zamieszania, gdy powinna była jedynie milczeć i wyglądać dobrze jako dodatek co najwyżej. Taką ją przecież widział dla siebie, po to mu była jako żona. Dziś Olaf nie wierzył już, że kiedykolwiek ją kochał, choć w tamtym momencie, gdy obydwoje stali na ślubnym kobiercu, składając sobie przysięgi o wierności i miłości aż do śmierci — naprawdę sądził, że to właśnie miłość. Upił kolejny łyk, nim się odezwał:
— Przykro mi, ale obraz został kupiony przez Viljama Hallströma i nie jest już dostępny. Zasili jego prywatną kolekcję — w głosie właściciela galerii nie dało się usłyszeć smutku, ale pewnego rodzaju żal. Gdyby nie chodziło wtedy o Lykke, gdyby tylko zrobił to ktoś inny — zawiesiłby obraz na piedestale i odcinał od niego kolejna tantiemy, jednak w przypadku tej jednej kobiety — nie potrafił, nienawiść zbyt głęboko rozjuszyła już jego duszę i pożarła jego serce. — Pani Vanhanen, choć przyznam, że niezwykle przyjemnie jest mi rozmawiać z panią na temat sztuki i rad jestem, że zechciała mnie pani odwiedzić, to jestem niemal pewien, że gdyby chodziło jedynie o zakup obrazu, skontaktowałaby się pani ze mną listownie — nie pytał, a stwierdzał, nie potrzebował odpowiedzi, nawet jeśli się mylił. Uzyska ją naturalnie. — Proszę mi zdradzić, jaki jest właściwy powód pani wizyty? — choć patrzenie na nią było miłe, a towarzystwo, w którym rozmowa żywo chłonęła czas, nie było czymś, od czego chciałby stronić, tak nie miał na nie teraz czasu. W pewien sposób napierał wręcz na przejście dalej z rozważaniami, bo choć mógłby jej zacząć prawić komplementy i próbować obrócić to spotkanie na swoją własną zabawę, tak już dawno przestał zadręczać swoje towarzyszki w podobny sposób. Znacznie dostojniejszy niż dziesięć lat temu — oczekiwał rezultatów. Nie tylko od innych, ale także od siebie samego.
Sohvi Vänskä
Re: 09.01.2001 – Gabinet właściciela – S. Vänskä & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 17:35
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Uśmiechając się przyjemnie do jego wspaniałomyślnej wyrozumiałości wobec ryzykownego żartu, zastanawiała się, czy Olafowi Wahlbergowi zdarzało się kiedykolwiek poślizgnąć w rozmowie; nie wierzyła wprawdzie do końca w szczerość tej pobłażliwości, zdobywającej się nawet na skrę solidarności w rozbawieniu. Miała go wprawdzie za człowieka bywającego w podobnym miejscu zupełnie nieironicznie – wyobrażała go sobie z odruchową łatwością w towarzystwie zaczesanych elegancko mężczyzn, strącających popiół z papierosów do kryształu jednej popielniczki w męskiej konspiracji rozkwitającej pod skrzydłami Białego Kruka. Wyobrażała sobie koślawe uśmiechy, spojrzenia pobłyskujące drapieżnością, z której za jego drzwiami ściągano woale pozorów; kobiety, którym wszędzie indziej wdzięcznie całowali dłonie, pojawiały się w rozmowie wyłącznie jako pozbawione intelektu, słodkie – lub wyśmiewane – ciała. Częściej wyśmiewane; kobiety swobodne jako łatwe kokietki, kobiety skromne jako pruderyjne niewydymki, kobiety piękne jako kawałek dobrego mięsa, kobiety brzydkie jako kawałek mięsa smakujący desperacją. Żony jako kule zaczepione u kostek, kochanki jako absurdalnie drogie przyjemności, męskie sukcesy, którymi mogli się przed sobą pochwalić ze sposobem obchodzenia się z imionami niewiele innym od tego, w jaki mogliby rzucać poroża na stół. Wyobrażała sobie, że sprzeczają się o politykę, niezdolni ustąpić, dopóki ktoś ich nie uspokajał, mówią być może o biznesie ze znużeniem i zdenerwowaniem, mówią być może też o sztuce – również, przede wszystkim, jak o interesie. Próbowała wyobrażać sobie jakkolwiek ciekawsze konwersacje, ale mężczyzn, szczególnie tych skojarzonych ze sławnym męskim klubem, mimowiednie dyskredytowała przedwczesnym wyrokiem: nie potrafiła podejrzewać ich o szczególną błyskotliwość czy zdolność nieznużenia drugiego człowieka nietamowanym strumieniem własnych myśli. Wahlberg stanowił w tym obrazie obecność poniekąd połowiczną – odmalowywała sobie jego sylwetkę komfortowo usadzoną na odsuniętym nieznacznie od stołu krześle, uważnego i zdolnego znieść to wszystko z cierpliwością wynikającą z prostego zadowolenia z własnego miejsca, bo kiedy się odzywał, śmiech przygasał, a twarze zwracały się ku niemu z uwagą. A jednak, kiedy zatrzymywała ten portret w swojej głowie, śmiałą kliszę jego wyobrażenia, nie patrzył na towarzyszy – patrzył na nią, patrzył na obiektyw oceniających go źrenic, nie będąc w pełni ani z nimi, ani z przyłapywanym obserwatorem. Żałowała czasem, że nie nauczyła się nigdy dobrze malować – studia wymusiły na niej opanowanie tej sztuki w stopniu znośnym, ale niesatysfakcjonującym – inaczej pochlebiłaby mu może zaczerpnięciem inspiracji z wrażenia, jakie wywierał, tą osobliwą, grząską grzecznością ciemnych oczu.
Lubiła ciężar szkła w dłoni, trzymała go w swobodnym chwycie palców, nie wspierając denka o blat czy kolano, jakby w tym ciężarze upatrywała sobie kotwiczącego punktu zaczepienia w sytuacji i ciężaru własnej obecności; starczyłoby ledwie rozluźnić łagodnie dłoń, by narobić bałaganu i nie okazać wobec niego skruchy. Nie zamierzała tego robić, oczywiście – ale bawiła ją podobna możliwości, nierozważana, tkwiąca wyłącznie w podświadomych odruchach, w palcu uderzającym miękko o trzymane szkło, kiedy w pozostałych wspierała się jego kruchość. Nie potrafiła odpowiedzieć sobie, czy wybierała właściwie, a bezpośredniość spotkania nie pomagała przy werdykcie, jak się tego spodziewała; zwykle bardzo szybko brała miarę człowieka, choćby pospieszną i niedokładną, Wahlberg tymczasem brzmiał dobrze, brzmiał zachęcająco, prezentował się bezbłędnie i bez zadry, za którą mogłaby wzuć paznokieć – gładkość była tymczasem domeną oblicz marmurowych, choć i te zwykła kalać nieprzypadkowymi skazami naśladującymi rzeczywistość, z przewrotnej adoracji dla niedoskonałości.
– Przewrotnie odczułam, że to zniewolona na płótnie natura posiada, mimo wszystko, przewagę wobec patrzącego. Ta fragmentaryczna obecność trzymana w niej jak intrygująca tajemnica poniekąd odwraca niepostrzeżenie granicę, przeinacza wrażenia, im bliżej podejść, tym mniej jest uwięziona, a tym silniej to ona wzbrania i nie dopuszcza – zauważyła, pociągając temat, nie obawiając się wyłożyć przed nim swoich wrażeń, choć te bywały kwestią intymną; uśmiechała się przy tym lekko, mimowiednie myśląc, że gdyby doszukiwać się w ich perspektywach przejawów osobowości, nie opierać decyzji o nic więcej, odpowiedź byłaby dotkliwie jaskrawa, zrzucona na karb prostego doboru słów: zniewolenie. Zgrabnie pociągał temat, kiedy zwilżała usta podanym jej trunkiem, nie spiesząc się wyraźnie, niepomna czekających na niego spraw. – Być może byłoby to dla nich istotnie zupełnie powszednie, a my odsunęliśmy się zbyt daleko, w instynktownym poszukiwaniu czegoś, co sami moglibyśmy kochać. Pieniądze i wygoda, przejrzysta hierarchizacja społeczeństwa, wszelkie normy dążące do uporządkowania, przede wszystkim kontrola. I tu się z panem spotkam, jesteśmy zamknięci w tym mieście – zgodziła się zadowolona, z łagodnym skinieniem głową, nie udając przy tym, że mówi wciąż wyłącznie o dosłownym mieście, uciekając myślą w przekrój samego społeczeństwa, ale niezobowiązująco, nie chodziło jej wprawdzie o debatowanie w podobnych tematach, nie po to tutaj przychodziła, jednak silne przeświadczenia rzadko kiedy udawało jej się zatrzasnąć za zębami. – Wyrywam się mu, prawdę mówiąc, regularnie, choć czasem trudno znaleźć na to przestrzeń – odpowiadała więc jeszcze, operując wciąż w dwuznaczności, stosownie skłaniając myśli ku spacerom odbywanym poza miastem z psem i czasem uprawianym dla przyjemności konnym wypadom. – To dobre dla zdrowia – niewinna zachęta okraszona niemal ciepłym uśmiechem; zdawała się nie obserwować go dłużej tak czujnie.
Odmowę odbierała z ustępliwym zadowoleniem, nie zdradzając urazy czy zniechęcenia, choć opuszka wskazującego palca potarła z namysłem trzymane szkło, z lekkim przejawem niecierpliwości, bo tej w istocie nie miała w podobnych sprawach wiele – była ryzykantką i, rzeczywiście, nie pojmowała świata sztuki w sposób, w jaki pojmował go Wahlberg; tworzyła sztukę i obcowała z nią, szczerze nie czerpiąc szczególnej przyjemności z tego, co działo się za jej kulisami, zaprzątając sobie tym głowę jedynie z konieczności. Miała od tego zresztą, do niedawna, Westberga; i zamierzała znów oddać te niewdzięczne sprawy w czyjeś ręce, zgadzające się przynajmniej nie ograniczać nazbyt jej swobody. Była ryzykantką i zamierzała ryzykować odważniej niż do tej pory: marzyła o tym, by mówić o wszystkim z wolnością pozbawioną wstydu czy obawy, nie mówiąc wprost wyłączne z przekory. Zaszczepić własną kaleką miłość w sztuce, wystawić ją przed spojrzenia – ze wszystkim, czego mogliby się w niej doszukiwać. Wahlberg znał się na tym, co ją zbyt mierziło; potrafił rozpoznawać nastroje, przewidywać zagrożenia, szacować sukces – w pewnym zakresie była skłonna negocjować z tym swoje twórcze decyzje – a panna Helvig wyraźnie ufała mu ze swoim talentem, nie zamierzała więc obstawiać przy swoim, satysfakcjonując się jedynie wysunięciem sugestii i usłyszeniem jego zdania, wyrażanego dyplomatycznie, choć pobłażliwy uśmiech, kalający mu wargi, nie uszedł jej uwadze, przyuważony i skrupulatnie odnotowany. Wydawał się popaść w większą swobodę, kiedy rozmowa zeszła na grunt mu bliższy.
– Zgadzam się w tym, nie myślałam, oczywiście, by poddawać jej podobnej próbie zbyt wcześnie, nazwisko to równie dobrze mogłoby ją pogrzebać, jeśli nie będzie jeszcze w stanie istotnie postawić mu wyzwania swoją twórczością. To luźna myśl, tymczasem żywię nadzieję, że będziemy mogli dalej obserwować jej rozwój – sprostowała, nie chcąc wprawdzie w żadnym razie już teraz młodej artystki podnosić na miarę sławnego malarza. Zastanawiała się, jak wiele z tego pobłażania należało do niej, jak wiele do fortunnej debiutantki. Rozumiała z pewnością, że Wahlberg nie był człowiekiem tak łatwym i układnym, jakim był Westberg; ale przy Westbergu zyskała, prawdę mówiąc, niewiele.
– Rozumiem – kwitowała, delikatnie jedynie, z przyzwoitości, niepocieszona, że wspominany obraz znalazł już właściciela, nie chciała przecież, by pomyślał, że poruszała jego temat z pobudek innych niż rzeczywista chęć jego nabycia. Skromny odcień żalu w tonie, jedynie tyle udawało jej się uzyskać, musiało wystarczyć, bowiem gospodarz wyraźnie nie zamierzał okazywać jej szczególnej cierpliwości, czym nie powinna czuć się urażona, zdradzał się z tym wprawdzie całkiem zręcznie, jednak cień lekkiego niepocieszenia prześlizgnął się przez czarne plamy jej oczu, pospieszny i nietrwały. Ostatecznie nie planowała faktycznie dłuższej wizyty; poznać mogli się innym razem, wiedząc przynajmniej, że nie robią tego bezcelowo, dla prostej rozmowy o sztuce, którą mogli przeprowadzić w lepszym, bardziej sprzyjającym czasie, w luźniejszych okolicznościach. Rozdźwięku, jaki ich rozdzielał, nie traktowała z niechęcią, raczej z ciekawością.
– Jest pan szeroko cenionym znawcą sztuki – przechodziła więc do sedna zgodnie z jego prośbą, wypowiadając te słowa z prostotą chowającą nieprzesadną, konieczną jedynie, skrę uznania dla jego reputacji – a ja, jako artystka, potrzebuję wprawnej opinii – powiedziawszy to, pozwolił sobie na pauzę, by upić łyk alkoholu, przesuwając grzbietem języka po zwilżonym cierpkością podniebieniu. Przyglądała mu się przy tym niezmiennie, bez poprzedniej badawczości, niezobowiązująco, nie chcąc sprawiać wrażenia, jakby zamierzała nalegać, by poświęcił jej tę uwagę, kosztem zajęć, które mogłyby być dlań zwyczajnie ważniejsze. – Moje rzeźby pojawią się na wernisażu z okazji Thurseblot, wcześniej nigdzie jeszcze niewystawiane. To mój pierwszy występ od dłuższego czasu, poniekąd swobodniejszy niż dotychczasowe, choć nie śmiałabym zakładać, że miał pan okazję widzieć poprzednie. Zakładam, że brakowało mi wcześniej koniecznej stanowczości, z dłutem i w wychodzeniu do publiczności, by zwrócić większą uwagę – stwierdziła, łagodząc poniekąd swoje poglądy na sprawę; wyrzucanie społeczności magicznej rozpieszczenia efektami magicznymi wydawało się brzmieć jak dziecinne usprawiedliwienia zupełnie nie na miejscu. Kąciki ust drgnęły, unosząc się nieco bardziej, w grymasie dziwacznie łączącym rozbawienie z powagą spojrzenia. – Zmęczyło mnie niezdecydowanie.
Wyszła zaledwie parę chwil później, pertraktacje nie trwały długo – w ironicznym preludium losu podobnie nietrwałej współpracy.
Sohvi i Olaf z tematu
Lubiła ciężar szkła w dłoni, trzymała go w swobodnym chwycie palców, nie wspierając denka o blat czy kolano, jakby w tym ciężarze upatrywała sobie kotwiczącego punktu zaczepienia w sytuacji i ciężaru własnej obecności; starczyłoby ledwie rozluźnić łagodnie dłoń, by narobić bałaganu i nie okazać wobec niego skruchy. Nie zamierzała tego robić, oczywiście – ale bawiła ją podobna możliwości, nierozważana, tkwiąca wyłącznie w podświadomych odruchach, w palcu uderzającym miękko o trzymane szkło, kiedy w pozostałych wspierała się jego kruchość. Nie potrafiła odpowiedzieć sobie, czy wybierała właściwie, a bezpośredniość spotkania nie pomagała przy werdykcie, jak się tego spodziewała; zwykle bardzo szybko brała miarę człowieka, choćby pospieszną i niedokładną, Wahlberg tymczasem brzmiał dobrze, brzmiał zachęcająco, prezentował się bezbłędnie i bez zadry, za którą mogłaby wzuć paznokieć – gładkość była tymczasem domeną oblicz marmurowych, choć i te zwykła kalać nieprzypadkowymi skazami naśladującymi rzeczywistość, z przewrotnej adoracji dla niedoskonałości.
– Przewrotnie odczułam, że to zniewolona na płótnie natura posiada, mimo wszystko, przewagę wobec patrzącego. Ta fragmentaryczna obecność trzymana w niej jak intrygująca tajemnica poniekąd odwraca niepostrzeżenie granicę, przeinacza wrażenia, im bliżej podejść, tym mniej jest uwięziona, a tym silniej to ona wzbrania i nie dopuszcza – zauważyła, pociągając temat, nie obawiając się wyłożyć przed nim swoich wrażeń, choć te bywały kwestią intymną; uśmiechała się przy tym lekko, mimowiednie myśląc, że gdyby doszukiwać się w ich perspektywach przejawów osobowości, nie opierać decyzji o nic więcej, odpowiedź byłaby dotkliwie jaskrawa, zrzucona na karb prostego doboru słów: zniewolenie. Zgrabnie pociągał temat, kiedy zwilżała usta podanym jej trunkiem, nie spiesząc się wyraźnie, niepomna czekających na niego spraw. – Być może byłoby to dla nich istotnie zupełnie powszednie, a my odsunęliśmy się zbyt daleko, w instynktownym poszukiwaniu czegoś, co sami moglibyśmy kochać. Pieniądze i wygoda, przejrzysta hierarchizacja społeczeństwa, wszelkie normy dążące do uporządkowania, przede wszystkim kontrola. I tu się z panem spotkam, jesteśmy zamknięci w tym mieście – zgodziła się zadowolona, z łagodnym skinieniem głową, nie udając przy tym, że mówi wciąż wyłącznie o dosłownym mieście, uciekając myślą w przekrój samego społeczeństwa, ale niezobowiązująco, nie chodziło jej wprawdzie o debatowanie w podobnych tematach, nie po to tutaj przychodziła, jednak silne przeświadczenia rzadko kiedy udawało jej się zatrzasnąć za zębami. – Wyrywam się mu, prawdę mówiąc, regularnie, choć czasem trudno znaleźć na to przestrzeń – odpowiadała więc jeszcze, operując wciąż w dwuznaczności, stosownie skłaniając myśli ku spacerom odbywanym poza miastem z psem i czasem uprawianym dla przyjemności konnym wypadom. – To dobre dla zdrowia – niewinna zachęta okraszona niemal ciepłym uśmiechem; zdawała się nie obserwować go dłużej tak czujnie.
Odmowę odbierała z ustępliwym zadowoleniem, nie zdradzając urazy czy zniechęcenia, choć opuszka wskazującego palca potarła z namysłem trzymane szkło, z lekkim przejawem niecierpliwości, bo tej w istocie nie miała w podobnych sprawach wiele – była ryzykantką i, rzeczywiście, nie pojmowała świata sztuki w sposób, w jaki pojmował go Wahlberg; tworzyła sztukę i obcowała z nią, szczerze nie czerpiąc szczególnej przyjemności z tego, co działo się za jej kulisami, zaprzątając sobie tym głowę jedynie z konieczności. Miała od tego zresztą, do niedawna, Westberga; i zamierzała znów oddać te niewdzięczne sprawy w czyjeś ręce, zgadzające się przynajmniej nie ograniczać nazbyt jej swobody. Była ryzykantką i zamierzała ryzykować odważniej niż do tej pory: marzyła o tym, by mówić o wszystkim z wolnością pozbawioną wstydu czy obawy, nie mówiąc wprost wyłączne z przekory. Zaszczepić własną kaleką miłość w sztuce, wystawić ją przed spojrzenia – ze wszystkim, czego mogliby się w niej doszukiwać. Wahlberg znał się na tym, co ją zbyt mierziło; potrafił rozpoznawać nastroje, przewidywać zagrożenia, szacować sukces – w pewnym zakresie była skłonna negocjować z tym swoje twórcze decyzje – a panna Helvig wyraźnie ufała mu ze swoim talentem, nie zamierzała więc obstawiać przy swoim, satysfakcjonując się jedynie wysunięciem sugestii i usłyszeniem jego zdania, wyrażanego dyplomatycznie, choć pobłażliwy uśmiech, kalający mu wargi, nie uszedł jej uwadze, przyuważony i skrupulatnie odnotowany. Wydawał się popaść w większą swobodę, kiedy rozmowa zeszła na grunt mu bliższy.
– Zgadzam się w tym, nie myślałam, oczywiście, by poddawać jej podobnej próbie zbyt wcześnie, nazwisko to równie dobrze mogłoby ją pogrzebać, jeśli nie będzie jeszcze w stanie istotnie postawić mu wyzwania swoją twórczością. To luźna myśl, tymczasem żywię nadzieję, że będziemy mogli dalej obserwować jej rozwój – sprostowała, nie chcąc wprawdzie w żadnym razie już teraz młodej artystki podnosić na miarę sławnego malarza. Zastanawiała się, jak wiele z tego pobłażania należało do niej, jak wiele do fortunnej debiutantki. Rozumiała z pewnością, że Wahlberg nie był człowiekiem tak łatwym i układnym, jakim był Westberg; ale przy Westbergu zyskała, prawdę mówiąc, niewiele.
– Rozumiem – kwitowała, delikatnie jedynie, z przyzwoitości, niepocieszona, że wspominany obraz znalazł już właściciela, nie chciała przecież, by pomyślał, że poruszała jego temat z pobudek innych niż rzeczywista chęć jego nabycia. Skromny odcień żalu w tonie, jedynie tyle udawało jej się uzyskać, musiało wystarczyć, bowiem gospodarz wyraźnie nie zamierzał okazywać jej szczególnej cierpliwości, czym nie powinna czuć się urażona, zdradzał się z tym wprawdzie całkiem zręcznie, jednak cień lekkiego niepocieszenia prześlizgnął się przez czarne plamy jej oczu, pospieszny i nietrwały. Ostatecznie nie planowała faktycznie dłuższej wizyty; poznać mogli się innym razem, wiedząc przynajmniej, że nie robią tego bezcelowo, dla prostej rozmowy o sztuce, którą mogli przeprowadzić w lepszym, bardziej sprzyjającym czasie, w luźniejszych okolicznościach. Rozdźwięku, jaki ich rozdzielał, nie traktowała z niechęcią, raczej z ciekawością.
– Jest pan szeroko cenionym znawcą sztuki – przechodziła więc do sedna zgodnie z jego prośbą, wypowiadając te słowa z prostotą chowającą nieprzesadną, konieczną jedynie, skrę uznania dla jego reputacji – a ja, jako artystka, potrzebuję wprawnej opinii – powiedziawszy to, pozwolił sobie na pauzę, by upić łyk alkoholu, przesuwając grzbietem języka po zwilżonym cierpkością podniebieniu. Przyglądała mu się przy tym niezmiennie, bez poprzedniej badawczości, niezobowiązująco, nie chcąc sprawiać wrażenia, jakby zamierzała nalegać, by poświęcił jej tę uwagę, kosztem zajęć, które mogłyby być dlań zwyczajnie ważniejsze. – Moje rzeźby pojawią się na wernisażu z okazji Thurseblot, wcześniej nigdzie jeszcze niewystawiane. To mój pierwszy występ od dłuższego czasu, poniekąd swobodniejszy niż dotychczasowe, choć nie śmiałabym zakładać, że miał pan okazję widzieć poprzednie. Zakładam, że brakowało mi wcześniej koniecznej stanowczości, z dłutem i w wychodzeniu do publiczności, by zwrócić większą uwagę – stwierdziła, łagodząc poniekąd swoje poglądy na sprawę; wyrzucanie społeczności magicznej rozpieszczenia efektami magicznymi wydawało się brzmieć jak dziecinne usprawiedliwienia zupełnie nie na miejscu. Kąciki ust drgnęły, unosząc się nieco bardziej, w grymasie dziwacznie łączącym rozbawienie z powagą spojrzenia. – Zmęczyło mnie niezdecydowanie.
Wyszła zaledwie parę chwil później, pertraktacje nie trwały długo – w ironicznym preludium losu podobnie nietrwałej współpracy.
Sohvi i Olaf z tematu