:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
29.11.2000 – Pinakoteka – E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg
2 posters
Einar Halvorsen
29.11.2000 – Pinakoteka – E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:00
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
29.11.2000
Falanga chłodu przedarła się pod zasłonę nałożonego płaszcza; przez niebo, przystrojone w podartą suknię obłoków, przezierały niechętnie złote snopy promieni. Ogołocone z liści, wygięte reumatyzmem starości gałęzie sędziwych drzew unosiły bezradne, palczaste pędy ponad czuprynami przechodniów; świat sukcesywnie zamierał w sztywnym letargu zimy, pod białą warstwą skrzypiącej patyny śniegu. Gęste, pajęcze ścieżki alejek i grube, dosadne nici istotnych i głównych ulic, nie zatracały, pomimo kaprysów aury, werwy dynamiczności; pogłosy kroków ekspandowały się w okolicznej przestrzeni, zmieszane, przez chochlę tłumu z nieustającym gwarem. Ludzki, nieokrzepły pęd życia nie znał podobnych przemian, tląc się jedynie w nocy, ukryty za pozorami milczących drzwi swoich mieszkań.
Jeden, posłuszny błysk run portalu - stateczny pejzaż przedmieścia ustąpił dumnej, wiekowej architekturze. Dalej, miał w zamiarze iść pieszo; galeria sztuki Wahlbergów nie należała, z całą pewnością do punktów, które trudno odszukać na konstelacji miasta; wręcz przeciwnie, nasuwała się w pierwszych szeregach myśli na temat ostoi sztuki. Sam - preferował tworzenie nad doświadczenia cudzych, napotykanych dzieł. Nie sądził, aby miał przymus rozległej, obfitej wiedzy na temat dorobku innych oraz historii sztuki - zostawiał ten trud krytykom i samozwańczej gromadzie konserów. Nie żałował, przenigdy, braku podjęcia studiów - wszystko, czego mógł potrzebować, wynosił z wnętrza pracowni. Rozróżniał wyłącznie dzieła przemawiające i takie, które nie miały zbyt wiele do powiedzenia, nieszczere i upłycone.
Jeden, obrany cel - czysta, nieobarczona wianuszkiem zbędnych pretekstów, nieskrępowana ciekawość. Czysta, prosta chęć ponownego spotkania, ujrzenia - dawniej doskonale znajomej i często widzianej - twarzy. Nie wiedział, jak się zmienili, nie wiedział również, czy zmiany, jak krople trutki odrętwią, osłabią kontakt. Nie zaplanował rozmów, tematów, które mogli poruszyć; nie tkał, na kołowrotku umysłu scenariuszy wydarzeń, powitalnej formuły i potencjalnych pytań. Dążył do skosztowania chwili w jej pierwotnej postaci, bez zbędnych, rozpostartych upiększeń.
Jeden, przykrótki uśmiech - wątły szlak pogodności, łagodny kontur stworzony z czerwieni warg. Nienachalne - i zapisane instynktem - drgnięcie kącików ust. Przekroczył progi galerii - ze świadomością, że zjawił się odrobinę przed wyznaczonym czasem. Nie szkodzi.
Możliwe, że nawet lepiej.
Jedno, płynne spojrzenie - zmącony zielenią błękit połyskliwych tęczówek, objął, początkowo całokształt zawieszonych obrazów. Przechadzał się, ze spokojem i szczodrą dozą uwagi poświęcanej wyczynom, jak wierzył, obiecujących twórców wspieranych mecenatem dawnego, nieodłącznego przyjaciela. Równe, ciche stąpanie ustało po kilku chwilach - zatrzymał się, tuż przed jednym z oczekujących płócien. Dostrzegał widmo sylwetki, która wydostawała się płynnie zza kotary skłębionych, przeważających w samej scenerii cieni. Wątły, kobiecy zarys, wyłaniał się w serii zgrabnych pociągnięć pędzla; nic więcej, wyłącznie ciemność, nienatarczywy kontur, postać o przygaszonym i niewyraźnym ciele.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 29.11.2000 – Pinakoteka – E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:00
Druga połowa listopada wieńcząca rok dwutysięczny objawiała się chłodem. Ciemne chmury osiadały na dachach okolicznych budynków. Mróz, co powoli roztaczał swoje skrzydła nad Midgardem, był wyraźnie widoczny przez wysokie okna galerii. Szron osiadał na szybie, a poranki, te same, w których trakcie w podziemiach trwał bal, jedynie piętnowały go, czyniły bardziej wyraźnym. Choć po niebie wciąż płynęło białe słońce, tak próżno było szukać w nim ciepła. Te dawać mogły jedynie miękkie uda kurtyzan, bo nawet panoptikum nie był na tyle przytulny. Białe surowe ściany zdobione klasyczną sztuką miały być płótnem dla emocji, jakie w odbiorcy mogły wyzwolić obrazy pochodzące spod pędzla zatrudnionych w tym miejscu malarzy, lub gościnnie zjawiających się artystów. Ci drudzy często wiedzieli dokładnie, z czego słynie to miejsce, sami bywali zresztą jego gośćmi.
Einar, przynajmniej według Wahlberga, raczej nie wiedział, a przynajmniej nie widział na własne oczy prestiżu i namiętności, jakie potrafiły dać prywatne pokoje Bestellese. Nie widział jednak sensu, aby kryć przed nim prawdę, nazwisko Halvorsena było teraz większe niż parę lat temu, gdy to wspólnie prawili o romantyzmie i makabrze, o piekle i niebie, o wszystkich barwach tego świata, zamkniętych w pozytywce. Dziś byli już innymi ludźmi, obydwoje odnieśli sukces, a przynajmniej tak mogłoby się zdawać.
— Einarze — wypowiedział na przywitanie, podając dłoń mężczyźnie, gdy tylko dostrzegł go obok jednego z obrazów. Nie oczekiwał długo, dawno niewidziany przyjaciel był w galerii od paru minut, lecz obowiązki Olafa zmusiły go do pojawienia się punktualnie, nie przed czasem, nawet jeśli tego chciał. — Co myślisz? Artysta postawił tu na modelową interpretację modernizmu, ale brakuje mi czegoś mocniejszego... — podrapał się po brodzie, włosy odgarniając od tyłu. Jego spojrzenie nie dotykało już wcale miękkich bioder modelki, która posłużyła na inspirację do tego działa, a spoczęły na jasnym spojrzeniu towarzyszącego mu mężczyzny. Zbyt wiele wspomnień, które kuły w kark, a potem zaciskały tam swoje palce, aby mógł porzucić każde z nich ot tak po prostu. A jednak świat się zmienił, oni się zmienili, tamten szampan tuż po albo gorzki smak bożego zewu tuż przed pozostawały niewidoczne dla otaczających ich gości galerii, których o tej porze było wyjątkowo mało. Biznesmeni byli w swoich pracach, jarlowie w gabinetach, a kurtyzany wciąż w łóżkach, odpoczywając przed upojną nocą. Ta niedługo miała nadejść, a wraz z nią ukojenie.
— Ciekaw jestem twojej opinii o tym miejscu. Ja patrzę na nie przez pryzmat ojca, a także własnego doświadczenia, ale twoje świeże oko może mi powiedzieć więcej. Więc... Co sądzisz? — zapewne pamiętał, że tej południowej ściany tu nie było, a tamto oświetlenie nie podkreślało barw klasycznych dzieł, które zdobiły część wystawy od lat, tak jak zdobiłyby muzeum.
Einar, przynajmniej według Wahlberga, raczej nie wiedział, a przynajmniej nie widział na własne oczy prestiżu i namiętności, jakie potrafiły dać prywatne pokoje Bestellese. Nie widział jednak sensu, aby kryć przed nim prawdę, nazwisko Halvorsena było teraz większe niż parę lat temu, gdy to wspólnie prawili o romantyzmie i makabrze, o piekle i niebie, o wszystkich barwach tego świata, zamkniętych w pozytywce. Dziś byli już innymi ludźmi, obydwoje odnieśli sukces, a przynajmniej tak mogłoby się zdawać.
— Einarze — wypowiedział na przywitanie, podając dłoń mężczyźnie, gdy tylko dostrzegł go obok jednego z obrazów. Nie oczekiwał długo, dawno niewidziany przyjaciel był w galerii od paru minut, lecz obowiązki Olafa zmusiły go do pojawienia się punktualnie, nie przed czasem, nawet jeśli tego chciał. — Co myślisz? Artysta postawił tu na modelową interpretację modernizmu, ale brakuje mi czegoś mocniejszego... — podrapał się po brodzie, włosy odgarniając od tyłu. Jego spojrzenie nie dotykało już wcale miękkich bioder modelki, która posłużyła na inspirację do tego działa, a spoczęły na jasnym spojrzeniu towarzyszącego mu mężczyzny. Zbyt wiele wspomnień, które kuły w kark, a potem zaciskały tam swoje palce, aby mógł porzucić każde z nich ot tak po prostu. A jednak świat się zmienił, oni się zmienili, tamten szampan tuż po albo gorzki smak bożego zewu tuż przed pozostawały niewidoczne dla otaczających ich gości galerii, których o tej porze było wyjątkowo mało. Biznesmeni byli w swoich pracach, jarlowie w gabinetach, a kurtyzany wciąż w łóżkach, odpoczywając przed upojną nocą. Ta niedługo miała nadejść, a wraz z nią ukojenie.
— Ciekaw jestem twojej opinii o tym miejscu. Ja patrzę na nie przez pryzmat ojca, a także własnego doświadczenia, ale twoje świeże oko może mi powiedzieć więcej. Więc... Co sądzisz? — zapewne pamiętał, że tej południowej ściany tu nie było, a tamto oświetlenie nie podkreślało barw klasycznych dzieł, które zdobiły część wystawy od lat, tak jak zdobiłyby muzeum.
Einar Halvorsen
Re: 29.11.2000 – Pinakoteka – E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:01
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Lekkość najbliższych sekund, oblicze chwili wyzbyte ze szram pośpiechu którymi pulsuje tłum. Wstęga przechodniów, natłok i gwar ulicy pozostawione w bezpiecznej wyrwie dystansu - otaczały ich ściany, niewymuszone, spokojne tchnienie galerii i głębia spojrzeń dzieł sztuki. Podobna, swobodna płynność wybrzmiewa w obecnych ruchach, w łagodnym zwróceniu głowy, łagodnym ciepłym uśmiechu, który unosi krańce pasm warg. Twarz przyjaciela przynosi fantomy wspomnień, widma ich wspólnych spotkań krążące po kompozycjach przeszłości, po dawnych, sunących ścieżkach przykrytych perzyną czasu.
- Myślę, że to odczucia - zwraca się naprzeciwko, zdejmuje strumień spojrzenia z rozpostartego płótna oprawionego ozdobną, cyzelowaną ramą - które planował twórca - owiana ciemnością postać tworzyła skrajny niedosyt, pragnienie poznania rysów, głód narzucony przez płytkie odkrycia zmysłów. Błysk na powierzchni tęczówek oznaczał czystą figlarność, niewinną dozę przekory wpisaną trwałe w całokształt usposobienia. Nie skupiał się na obrazie; rozgryzał, przez krótki moment, uwagą kolejne wdrożone słowa. Nie miał, najmniejszego zamiaru uchodzić za znawcę sztuki oraz podobnych miejsc - był przede wszystkim malarzem, podobne kwestie składając w dłoniach krytyków i koneserów dzieł. Nie czuł się kompetentny do unoszenia się dumą i złożonością kwiecistych barw wypowiedzi - nie w identycznym temacie.
- Zadajesz trudne pytania - nuta uszczypliwości wetknięta do wstęgi głosu. Nie umiał, nadal uwierzyć że minęło tak wiele, złączonych odcinków czasu, tak wiele milczących lat i patrzenia z oddali na dalszy rozwój kariery. Nie czuł się przytłoczony, nie odczuł też niezręczności nie siląc się na lukrowy i mdlący ton kurtuazji, cuchnącej zgnilizną fałszu. Zachował dawną swobodę nie strojąc się w zaciśnięte i sztywne gorsety stwierdzeń.
- Na które znasz odpowiedzi - każda, drobna decyzja składała się w utworzony, zawiły scenariusz planów. W poważnych inwestycjach i zmianach nie było miejsca na błogą, dziecinną improwizację, na kaprys obarczony niekiedy słoną, niszczącą ceną. Zbyt wiele rodzin upadło, zbyt wiele miejsc obróciło się w prochy ruin będąc obrazą dla dawnej poświaty chwały.
- Wybrałeś zmiany - ośmielił się zauważyć - i osiągnąłeś sukces - wiele, wiele sukcesów widocznych wręcz gołym okiem i zamieszczonych w opiniach samych elit Midgardu. Nazwisko Wahlberg pojawiało się często przy poruszeniach trudności młodych artystów, wskazując błyskotliwość pomysłu na aranżację galerii niosącą pomoc talentom pragnącym usilnie zetknąć się z gronem pierwszych odbiorców.
- Nie będę temu zaprzeczać - nie było czemu zaprzeczać; w połaciach myśli nie tkwiło najmniejsze źródło oziębłej, bystrej krytyki. Miejsce, które odwiedził było odmienne od kadrów odległych wspomnień - niemniej, było odmienne w korzystnym odcieniu słowa. Był przekonany że oschła kontynuacja dzieła, nie byłaby słusznym wyjściem - wizja Olafa przyniosła powiew świeżości, promując nowe, nieznane dotąd nazwiska.
- Ilu artystów znajduje się na ten moment pod twoim mecenatem? - dopytał, zaciekawiony, zatrzymując ponownie wiązkę spojrzenia na obliczu rozmówcy.
- Myślę, że to odczucia - zwraca się naprzeciwko, zdejmuje strumień spojrzenia z rozpostartego płótna oprawionego ozdobną, cyzelowaną ramą - które planował twórca - owiana ciemnością postać tworzyła skrajny niedosyt, pragnienie poznania rysów, głód narzucony przez płytkie odkrycia zmysłów. Błysk na powierzchni tęczówek oznaczał czystą figlarność, niewinną dozę przekory wpisaną trwałe w całokształt usposobienia. Nie skupiał się na obrazie; rozgryzał, przez krótki moment, uwagą kolejne wdrożone słowa. Nie miał, najmniejszego zamiaru uchodzić za znawcę sztuki oraz podobnych miejsc - był przede wszystkim malarzem, podobne kwestie składając w dłoniach krytyków i koneserów dzieł. Nie czuł się kompetentny do unoszenia się dumą i złożonością kwiecistych barw wypowiedzi - nie w identycznym temacie.
- Zadajesz trudne pytania - nuta uszczypliwości wetknięta do wstęgi głosu. Nie umiał, nadal uwierzyć że minęło tak wiele, złączonych odcinków czasu, tak wiele milczących lat i patrzenia z oddali na dalszy rozwój kariery. Nie czuł się przytłoczony, nie odczuł też niezręczności nie siląc się na lukrowy i mdlący ton kurtuazji, cuchnącej zgnilizną fałszu. Zachował dawną swobodę nie strojąc się w zaciśnięte i sztywne gorsety stwierdzeń.
- Na które znasz odpowiedzi - każda, drobna decyzja składała się w utworzony, zawiły scenariusz planów. W poważnych inwestycjach i zmianach nie było miejsca na błogą, dziecinną improwizację, na kaprys obarczony niekiedy słoną, niszczącą ceną. Zbyt wiele rodzin upadło, zbyt wiele miejsc obróciło się w prochy ruin będąc obrazą dla dawnej poświaty chwały.
- Wybrałeś zmiany - ośmielił się zauważyć - i osiągnąłeś sukces - wiele, wiele sukcesów widocznych wręcz gołym okiem i zamieszczonych w opiniach samych elit Midgardu. Nazwisko Wahlberg pojawiało się często przy poruszeniach trudności młodych artystów, wskazując błyskotliwość pomysłu na aranżację galerii niosącą pomoc talentom pragnącym usilnie zetknąć się z gronem pierwszych odbiorców.
- Nie będę temu zaprzeczać - nie było czemu zaprzeczać; w połaciach myśli nie tkwiło najmniejsze źródło oziębłej, bystrej krytyki. Miejsce, które odwiedził było odmienne od kadrów odległych wspomnień - niemniej, było odmienne w korzystnym odcieniu słowa. Był przekonany że oschła kontynuacja dzieła, nie byłaby słusznym wyjściem - wizja Olafa przyniosła powiew świeżości, promując nowe, nieznane dotąd nazwiska.
- Ilu artystów znajduje się na ten moment pod twoim mecenatem? - dopytał, zaciekawiony, zatrzymując ponownie wiązkę spojrzenia na obliczu rozmówcy.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 29.11.2000 – Pinakoteka – E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:01
Krótki komentarz doskonałego malarza Olaf skwitował skinięciem głową. W istocie, pragnienia, aby dostać się pod ciemną powłokę, która skrywała tajemniczą postać, aby rozświetlić ją, skorzystać ze zwykłej lampy, albo chociaż świecy, były silne, a jednak niemożliwe do zrealizowania. Tak zapewne zaplanował sobie artysta, kusząc własnym kunsztem. Krótki błysk w oczach starego przyjaciela znaczący nie więcej niż chęć dyskusji zapewne, nic innego niż drogę do zabawy, nie odkupienia, przemknął wprost do spojówek właściciela tego miejsca, na co ten odpowiedział ledwie minimalnym, milimetrowym może, uniesieniem jednego z kącików ust. Drobne zmiany w mimice nie miały znaczyć wiele, na czułości przyjdzie jeszcze pora, lecz te ledwie mignięcia buntu, krótkie drżenia skóry, albo zaciśnięte nieco mocniej usta, czyniły pomiędzy nimi słowa niewypowiedziane. Ile już zabaw upłynęło, gdy obydwoje sięgali dłońmi w stronę Bogów, tak jak na znamienitym dziele robił to Michał Anioł? Ile już czasu, gdy wiotkie słowa mieszały się pod ciężkimi powiekami, a krótkie oddechy rozpalały czoło do gorączki? Wspomnienia jak piasek uciekały pomiędzy palcami, zostawiając jedynie ziarna w liniach papilarnych schowanych teraz w kieszeniach spodni garnituru palcach.
— Twoje słowa wiele dla mnie znaczą, ale bez krytyki nie rozwinę się — stonowany i spokojny, wręcz z góry wpatrywał się w obrazy zdobiące jego przybytek, zaraz potem przenosząc spojrzenie na Einara. — Potrzebuję wyciągnąć stąd emocje. Pragnę czegoś silniejszego niż to wszystko, większego i... — i dopiero z tymi słowami prawdziwa pasja zaczęła przelewać się z jego języka. — Czy klasycyzm nie jest przesadnie nużący? — pokręcił chwilę głową, wypuszczając głośno powietrze, choć jego towarzysz mógł być pewien, że mówi bardziej do siebie niż do niego, tak jakby jedynie potrzebował świeżego ucha, które tkwiąc tuż obok, wysłucha. Wbrew pozorom jednak Wahlberg naprawdę był ciekaw jego opinii, nawet jeśli ta zgadzała się tą, która znana była powszechnie. Oczywiście galeria skrywała swoje tajemnice, teraz będące głęboko pod ich stopami. Tam czas płynął szybciej, a gorąc łatwiej wkradał się przez ściany prosto do atłasowych pościeli. O jakich zmianach mówił Einar? Wstawienie kilku ścianek, czy rozszerzenie galerii o sztukę szkła, to nie były znaczące zmiany, a przynajmniej nie tyle, aby można było mówić o wybitności. Elity szeptały, bo miały co szeptać, gdy ich mężowie o gładkich policzkach i bujnych wąsach, schodzili po schodach do otchłani podniecenia niemal w każdy pierwszy piątek miesiąca, zostając tam nie raz aż do niedzielnego śniadania. — Nie mniej, dziękuję. Besettelse nie jest już takie samo, jak wtedy gdy je przejmowałem, przyznaję — czy mężczyzna w ogóle zdawał sobie sprawę, z tego co kryje to miejsce?
— Nie ilość, a jakość, doskonale wiesz, że to na nią zwracam uwagę — uśmiechnął się krótko, odsuwając od siebie myśli o nudzie, która mogłaby wkraść się na parter Besettelse. Podziemia przecież rządziły się własnymi prawami. — Ostatnio odkryłem talent — talent, który sam do niego przyszedł, niemal błagając o szansę. Przez ostatnie lata dokładnie tak to wyglądało, nie musiał już szukać, one znajdywały się same. Obojętnie czy mowa była o kurtyzanach, czy o malarkach, rzeźbiarkach, czy nawet wizażystkach – przychodziły, znając renomę tego miejsca, Często były polecone, rekomendowane przez stałego klienta, albo przez konkurencje nawet, która już nie potrafiła się nimi zająć. — Jeske Helvig, doskonały pędzel, bardzo szczegółowy... Chodź ze mną — swoje kroki skierował w stronę jednej z południowych ścian, ostatecznie wskazując na obraz dziewczyny. Nie pragnął potwierdzenia, że ma talent, Olaf doskonale to wiedział, zgadzając się ją zatrudnić, choć dalej nie wiedziała i nie miała prawa wiedzieć, ku jakim przyjemnościom służy jej sztuka.
— Twoje słowa wiele dla mnie znaczą, ale bez krytyki nie rozwinę się — stonowany i spokojny, wręcz z góry wpatrywał się w obrazy zdobiące jego przybytek, zaraz potem przenosząc spojrzenie na Einara. — Potrzebuję wyciągnąć stąd emocje. Pragnę czegoś silniejszego niż to wszystko, większego i... — i dopiero z tymi słowami prawdziwa pasja zaczęła przelewać się z jego języka. — Czy klasycyzm nie jest przesadnie nużący? — pokręcił chwilę głową, wypuszczając głośno powietrze, choć jego towarzysz mógł być pewien, że mówi bardziej do siebie niż do niego, tak jakby jedynie potrzebował świeżego ucha, które tkwiąc tuż obok, wysłucha. Wbrew pozorom jednak Wahlberg naprawdę był ciekaw jego opinii, nawet jeśli ta zgadzała się tą, która znana była powszechnie. Oczywiście galeria skrywała swoje tajemnice, teraz będące głęboko pod ich stopami. Tam czas płynął szybciej, a gorąc łatwiej wkradał się przez ściany prosto do atłasowych pościeli. O jakich zmianach mówił Einar? Wstawienie kilku ścianek, czy rozszerzenie galerii o sztukę szkła, to nie były znaczące zmiany, a przynajmniej nie tyle, aby można było mówić o wybitności. Elity szeptały, bo miały co szeptać, gdy ich mężowie o gładkich policzkach i bujnych wąsach, schodzili po schodach do otchłani podniecenia niemal w każdy pierwszy piątek miesiąca, zostając tam nie raz aż do niedzielnego śniadania. — Nie mniej, dziękuję. Besettelse nie jest już takie samo, jak wtedy gdy je przejmowałem, przyznaję — czy mężczyzna w ogóle zdawał sobie sprawę, z tego co kryje to miejsce?
— Nie ilość, a jakość, doskonale wiesz, że to na nią zwracam uwagę — uśmiechnął się krótko, odsuwając od siebie myśli o nudzie, która mogłaby wkraść się na parter Besettelse. Podziemia przecież rządziły się własnymi prawami. — Ostatnio odkryłem talent — talent, który sam do niego przyszedł, niemal błagając o szansę. Przez ostatnie lata dokładnie tak to wyglądało, nie musiał już szukać, one znajdywały się same. Obojętnie czy mowa była o kurtyzanach, czy o malarkach, rzeźbiarkach, czy nawet wizażystkach – przychodziły, znając renomę tego miejsca, Często były polecone, rekomendowane przez stałego klienta, albo przez konkurencje nawet, która już nie potrafiła się nimi zająć. — Jeske Helvig, doskonały pędzel, bardzo szczegółowy... Chodź ze mną — swoje kroki skierował w stronę jednej z południowych ścian, ostatecznie wskazując na obraz dziewczyny. Nie pragnął potwierdzenia, że ma talent, Olaf doskonale to wiedział, zgadzając się ją zatrudnić, choć dalej nie wiedziała i nie miała prawa wiedzieć, ku jakim przyjemnościom służy jej sztuka.
Einar Halvorsen
Re: 29.11.2000 – Pinakoteka – E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:01
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Włókienka wspomnień w objęciach, westchnieniach chwili; opary mglistej przeszłości pod nieboskłonem umysłu. Pamiętał własne początki - trud bezustannej wspinaczki po dalszych szczeblach kariery, nikt znikąd, bez fundamentu nazwiska, bez pokaźnego majątku łyskającego się w trzewiach skrytego skarbca. Dostąpił posmaku szczęścia, kilku łaskawych spojrzeń i przychylności na scenariuszach życia. Tkał zwiewne sugestie aurą, pojawiał się we właściwych miejscach i przy właściwych osobach. Trucizna krążących genów, hipnotyzm manipulacji stały się nieodłączną, niezastąpioną bronią, ostrzem rozcinającym ciernistą i nieprzezierną gęstwinę. Społeczność zamożnych galdrów tworzyła odległy światek, banieczkę wiecznej ułudy unoszącą się ponad szarym szeregiem, mdłą - jak sądzili - i stonowaną przeciętnością. Miał doskonałą świadomość, jak wiele trudów spotyka młodych artystów niewywodzących się z klanów oraz wpływowych rodzin. Warsztat był ledwie cząstką - talent i odpowiednie, wypracowane zdolności nie mogły nigdy rozpalić łuny sukcesu. Często, osamotnione, kurzyły się w zapomnieniu; niknęły, traciły blask.
Słowa Olafa wznieciły równy rytm kroków, krótkiej oraz niespiesznej wędrówki w kierunku wskazanych dzieł. Sam, znacznie częściej tworzył niż obcował ze sztuką stworzoną przez wprawne dłonie oraz zamysły innych; przyglądał się jednak chętnie, z należną, szczodrą uwagą i okazaną pasją. Przystanął, kołysany przez miękki aksamit ciszy; pozwolił nastać milczeniu, by osiąść, obrączkami tęczówek na przedstawionym płótnie. Ostre jak nóż skupienie nosiło w sobie nieznaczny, wyważony entuzjazm.
- Ciekawe - słowo, upuszczone oszczędnie w otaczającą przestrzeń, było wystarczające; wiedział, że Wahlberg nie oczekuje - i nie wymaga - rozłożystej opinii. Dzieło, z którym mógł się zapoznać, przykuwało uwagę, przebudziło odczucia uśpione pod warstwą skóry, spełniało zamysły twórcy.
- Pierwszy raz o niej słyszę - przyznał, czerpiąc haust przeświadczenia jak wielka liczba artystów pozostawała utkwiona poza zasięgiem spojrzeń. Każdy z nich musiał znaleźć dla siebie właściwą ścieżkę, pełną, nierzadko ciężkich finansowych kryzysów, pospiesznych, drobnych profesji chwytanych, aby zapewnić krąg odpowiednich warunków.
- Sprzedajesz ich dzieła w cenach, o których mogliby co najwyżej marzyć - ośmielił się później dostrzec - poza murami galerii - w głosie pobrzmiało jedynie czyste uznanie, krystaliczna toń najprostszego i serdecznego zadowolenia. Zdumiewające, jak wielki, psychologiczny efekt odgrywa już sama wartość oraz sceneria, w jakiej prezentowane są dumnie, oprawione ramami dzieła. Wielu młodych artystów musiało, na midgardzkich ulicach sprzedawać cząstki twórczości za kilka lub kilkanaście talarów - większe, stawiane poprzeczki sum nie były tolerowane przez spontanicznych przechodniów. Wartość, nadana sztuce stawała się elementem zatrutym - jak większość składowych świata - przez jawną niesprawiedliwość. Sam, żądał wiele ze względu na wymagania, na niespisane reguły rządzące rzeczywistością. Oprócz samej, duchowej, wyrażanej twórczości musiał fizycznie przetrwać - oraz roztaczać czar posiadanej renomy.
- Dobrze widzę, że dajesz także możliwość samego wsparcia artysty? - kolejne z pytań pomknęło spomiędzy warg. W chwili obecnej poznawał nowe oblicze nadane samej galerii, stąd przywarł do jej zagadnień właściwym pokładem zainteresowania.
Słowa Olafa wznieciły równy rytm kroków, krótkiej oraz niespiesznej wędrówki w kierunku wskazanych dzieł. Sam, znacznie częściej tworzył niż obcował ze sztuką stworzoną przez wprawne dłonie oraz zamysły innych; przyglądał się jednak chętnie, z należną, szczodrą uwagą i okazaną pasją. Przystanął, kołysany przez miękki aksamit ciszy; pozwolił nastać milczeniu, by osiąść, obrączkami tęczówek na przedstawionym płótnie. Ostre jak nóż skupienie nosiło w sobie nieznaczny, wyważony entuzjazm.
- Ciekawe - słowo, upuszczone oszczędnie w otaczającą przestrzeń, było wystarczające; wiedział, że Wahlberg nie oczekuje - i nie wymaga - rozłożystej opinii. Dzieło, z którym mógł się zapoznać, przykuwało uwagę, przebudziło odczucia uśpione pod warstwą skóry, spełniało zamysły twórcy.
- Pierwszy raz o niej słyszę - przyznał, czerpiąc haust przeświadczenia jak wielka liczba artystów pozostawała utkwiona poza zasięgiem spojrzeń. Każdy z nich musiał znaleźć dla siebie właściwą ścieżkę, pełną, nierzadko ciężkich finansowych kryzysów, pospiesznych, drobnych profesji chwytanych, aby zapewnić krąg odpowiednich warunków.
- Sprzedajesz ich dzieła w cenach, o których mogliby co najwyżej marzyć - ośmielił się później dostrzec - poza murami galerii - w głosie pobrzmiało jedynie czyste uznanie, krystaliczna toń najprostszego i serdecznego zadowolenia. Zdumiewające, jak wielki, psychologiczny efekt odgrywa już sama wartość oraz sceneria, w jakiej prezentowane są dumnie, oprawione ramami dzieła. Wielu młodych artystów musiało, na midgardzkich ulicach sprzedawać cząstki twórczości za kilka lub kilkanaście talarów - większe, stawiane poprzeczki sum nie były tolerowane przez spontanicznych przechodniów. Wartość, nadana sztuce stawała się elementem zatrutym - jak większość składowych świata - przez jawną niesprawiedliwość. Sam, żądał wiele ze względu na wymagania, na niespisane reguły rządzące rzeczywistością. Oprócz samej, duchowej, wyrażanej twórczości musiał fizycznie przetrwać - oraz roztaczać czar posiadanej renomy.
- Dobrze widzę, że dajesz także możliwość samego wsparcia artysty? - kolejne z pytań pomknęło spomiędzy warg. W chwili obecnej poznawał nowe oblicze nadane samej galerii, stąd przywarł do jej zagadnień właściwym pokładem zainteresowania.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 29.11.2000 – Pinakoteka – E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:01
Początki były zabawą. Hedonistyczną atrakcją, gdy poważne pieniądze rozpoczęły przepływ przez kieszenie eleganckich spodni Olafa Wahlberga. Od dzieciństwa mógł narzekać jedynie na brak uwagi matki, nigdy na zapas runicznych talarów, które wiele lat temu zainwestował w dom uciech w podziemiach Besettelse. Wiekowa galeria sztuki zdobyła wtedy uznanie w innych kręgach, lecz nim sam właściciel to docenił, minęły lata, w których trakcie jedynie bawił się i korzystał z uroków tego miejsca. Dziś czuł wstręt do kurtyzan, choć i to nie przeszkodziło mu w zapewnianiu im najwyższego bezpieczeństwa, oraz oczywiście okazywaniu szacunku. Dzięki temu ludzie trwali u jego boku, a jasne było, że pozyskanie nowego pracownika było droższe niż utrzymanie. Z tego powodu wolał ich trzymać, choćby siłą.
Nie wyobrażał sobie jeszcze w trakcie studenckich lat, że jego życie potoczy się w ten sposób, bo chociaż zawsze widział samego siebie otoczonego runicznymi talarami, tak ich źródło miało być inne. Miał stać się taki jak Oddmund Wahlberg, nie wychylać, prowadzić galerię, brylować na salonach, a potem wziąć sobie za żonę wariatkę. Cóż, właściwie wszystko się spełniło, z tym że brunet dodał szczyptę pieprzu z cynamonem do tej mieszanki. W czasie gdy kończył studia kulturoznawstwa, pewien był jednak, ze jego przyszłość nie będzie wiązać się z malarstwem. Zwyczajnie nie miał do niego talentu. Magia twórcza była fascynująca, jednak nie tak jak złoto pobłyskujące z sejfu w gabinecie. Na każde dzieło sztuki malarz spojrzeć mógł bardziej krytycznie, niż zwykły inwestor, czasem zwany też mecenasem, choć do tej pory nie przepadał za promowaniem pozyskanych przez siebie talentów, w strachu, że te odejdą. — Będę wdzięczny za twoją prawdziwą opinię, Einarze. Jeśli nie teraz to może na początku grudnia? Wejdziesz do pracowni i w ciszy ocenisz dzieła, jakie tam dla ciebie zostawię, zgoda? — uśmiech sugerował, że nie przyjmie odmowy, choć oczywiście pozostawało to zwykłą przyjacielską prośbą.
Krótkie przechadzki po galerii odbijały echo podeszew eleganckich butów od ścian, lecz to nie na tym mieli się skupić. Dziś królowała sztuka wizualna, żadna inna. — Nie dziwię się. Nigdy jej nie promowałem — odpowiedział spokojnie, przechodząc dalej ku następnemu obrazu, tym razem znacznie mroczniejszemu. Sam nie komentował odbywającego się tam horroru dziesiątek rąk sięgających w nieznane. Co najwyżej przewrócił głowę lekko w bok, uśmiechając się jeszcze na komentarz starego przyjaciela. — To chyba oczywiste. Nigdzie indziej nikt nie kupiłby tego działa za... — zmrużył oczy, przyglądając się kwocie wygrawerowanej na złotej tabliczce tuż obok, jakby sam dziwiąc się, że wynosi aż tyle — tę kwotę. Zdaję sobie sprawę, że to Besettelse nadaje wartości temu dziełu. Można by rzec, że kupując go, nie kupujesz obrazu, a czas, który spędził w moich ścianach — mówił od niechcenia, w głębi duszy jednak więcej niż dumny, jak wiele oznaczało jego nazwisko na mapie artystycznego Midgardu. Zadufany w sobie, choć szczery w narcyzmie, nie zamierzał pozostawać fałszywie skromnym. Nie przed człowiekiem, który poznał go w sytuacjach absurdalnie nieoczywistych, słodko gorzkich i takich, które przenigdy nie powinny opuścić ich, młodych wtedy, umysłów. Świat jednak starzał się, razem z powiekami dwójki mężczyzn, teraz przyglądających się dziełom młodej artystki, które gdyby nie nazwisko Wahlberga promujące je, znaczyłyby mniej niż nic.
Pozostała kwestia ostatniej tajemnicy, tej, której Olaf spodziewał się, że jest w posiadaniu Einara, a jednak nigdy nie wypowiedział jej głośno, bo i ten nie gościł w jego podziemiu. Zaufany człowiek, który mimo to pozostawał ciekawie obcym. O szkarłacie sal wiedziało wielu mężczyzn i kobiet, również tych postawionych wyżej, niż powinni, ze względu na swój brak moralności, jednak droga pantoflowa była absurdalnie wyszukana. Lista gości zawsze skrupulatnie sprawdzana przez właściciela, nie mogła wpuścić tam nikogo, o kim by nie wiedział. Einara na niej nie widniał, a jednak... Wiedział?
— Oczywiście, że daję. Widzisz, przyjacielu, na ten przykład moje mieszkanie zdobi przede wszystkim romantyzm, neoklasycyzm, czy nawet postimpresjonizm, lecz nie podobne do tych obrazy. Nie mniej, doceniam kunszt artystki i spodziewam się, że inni również. W innym wypadku nie wystawiałbym jej obrazów na moich ścianach. W każdym razie, czemu nie zaoferować jej wsparcia, przecież to nie jałmużna, tym samym dając do zrozumienia, że publika chce oglądać jej dzieła — wyjaśnił pokrótce, uznając to za jeden ze swoich bardziej genialnych sposobów. Czym było ledwo dwieście złotych monet, które zaskarbiały sobie wieczną wdzięczność artystki i właściciela galerii. Oczywiście, skończony kretyn sądziłby, że wszystkie trafią do jej kieszeni, lecz przecież miejsce w tym przybytku swoje kosztowało.
— Besettelse kryje wiele niespodzianek, zapewniam cię — ostatnią sylabę przedłużył nienachalnie, tym razem piwnymi oczami podążając w oczy nieco niższego mężczyzny. — Dziwnie mi z faktem, że bywasz tu rzadko... Ale może to się zmieni, co ty na to? — krótkie mrugnięcie sugerowałoby, aby swoją wędrówkę po białych korytarzach prowadzili dalej. — Chcę cię wystawiać, Einarze — powiedział w końcu, lecz jego głos się zmienił. Ten, choć nie lubił sprzeciwu, był oczywiście miękki i wyjątkowo uprzejmy, a dłoń, którą położył na ramieniu Halvorsena, choć nie raniła, tak była ciężka i wiążąca. Spojrzenia nie oderwał, nie dopóki nie usłyszał odpowiedzi. — Chcę, byś stworzył dla mnie kolekcję, dam ci tyle czasu ile potrzebujesz — wszak wena nie znała dnia, ani godziny.
Nie wyobrażał sobie jeszcze w trakcie studenckich lat, że jego życie potoczy się w ten sposób, bo chociaż zawsze widział samego siebie otoczonego runicznymi talarami, tak ich źródło miało być inne. Miał stać się taki jak Oddmund Wahlberg, nie wychylać, prowadzić galerię, brylować na salonach, a potem wziąć sobie za żonę wariatkę. Cóż, właściwie wszystko się spełniło, z tym że brunet dodał szczyptę pieprzu z cynamonem do tej mieszanki. W czasie gdy kończył studia kulturoznawstwa, pewien był jednak, ze jego przyszłość nie będzie wiązać się z malarstwem. Zwyczajnie nie miał do niego talentu. Magia twórcza była fascynująca, jednak nie tak jak złoto pobłyskujące z sejfu w gabinecie. Na każde dzieło sztuki malarz spojrzeć mógł bardziej krytycznie, niż zwykły inwestor, czasem zwany też mecenasem, choć do tej pory nie przepadał za promowaniem pozyskanych przez siebie talentów, w strachu, że te odejdą. — Będę wdzięczny za twoją prawdziwą opinię, Einarze. Jeśli nie teraz to może na początku grudnia? Wejdziesz do pracowni i w ciszy ocenisz dzieła, jakie tam dla ciebie zostawię, zgoda? — uśmiech sugerował, że nie przyjmie odmowy, choć oczywiście pozostawało to zwykłą przyjacielską prośbą.
Krótkie przechadzki po galerii odbijały echo podeszew eleganckich butów od ścian, lecz to nie na tym mieli się skupić. Dziś królowała sztuka wizualna, żadna inna. — Nie dziwię się. Nigdy jej nie promowałem — odpowiedział spokojnie, przechodząc dalej ku następnemu obrazu, tym razem znacznie mroczniejszemu. Sam nie komentował odbywającego się tam horroru dziesiątek rąk sięgających w nieznane. Co najwyżej przewrócił głowę lekko w bok, uśmiechając się jeszcze na komentarz starego przyjaciela. — To chyba oczywiste. Nigdzie indziej nikt nie kupiłby tego działa za... — zmrużył oczy, przyglądając się kwocie wygrawerowanej na złotej tabliczce tuż obok, jakby sam dziwiąc się, że wynosi aż tyle — tę kwotę. Zdaję sobie sprawę, że to Besettelse nadaje wartości temu dziełu. Można by rzec, że kupując go, nie kupujesz obrazu, a czas, który spędził w moich ścianach — mówił od niechcenia, w głębi duszy jednak więcej niż dumny, jak wiele oznaczało jego nazwisko na mapie artystycznego Midgardu. Zadufany w sobie, choć szczery w narcyzmie, nie zamierzał pozostawać fałszywie skromnym. Nie przed człowiekiem, który poznał go w sytuacjach absurdalnie nieoczywistych, słodko gorzkich i takich, które przenigdy nie powinny opuścić ich, młodych wtedy, umysłów. Świat jednak starzał się, razem z powiekami dwójki mężczyzn, teraz przyglądających się dziełom młodej artystki, które gdyby nie nazwisko Wahlberga promujące je, znaczyłyby mniej niż nic.
Pozostała kwestia ostatniej tajemnicy, tej, której Olaf spodziewał się, że jest w posiadaniu Einara, a jednak nigdy nie wypowiedział jej głośno, bo i ten nie gościł w jego podziemiu. Zaufany człowiek, który mimo to pozostawał ciekawie obcym. O szkarłacie sal wiedziało wielu mężczyzn i kobiet, również tych postawionych wyżej, niż powinni, ze względu na swój brak moralności, jednak droga pantoflowa była absurdalnie wyszukana. Lista gości zawsze skrupulatnie sprawdzana przez właściciela, nie mogła wpuścić tam nikogo, o kim by nie wiedział. Einara na niej nie widniał, a jednak... Wiedział?
— Oczywiście, że daję. Widzisz, przyjacielu, na ten przykład moje mieszkanie zdobi przede wszystkim romantyzm, neoklasycyzm, czy nawet postimpresjonizm, lecz nie podobne do tych obrazy. Nie mniej, doceniam kunszt artystki i spodziewam się, że inni również. W innym wypadku nie wystawiałbym jej obrazów na moich ścianach. W każdym razie, czemu nie zaoferować jej wsparcia, przecież to nie jałmużna, tym samym dając do zrozumienia, że publika chce oglądać jej dzieła — wyjaśnił pokrótce, uznając to za jeden ze swoich bardziej genialnych sposobów. Czym było ledwo dwieście złotych monet, które zaskarbiały sobie wieczną wdzięczność artystki i właściciela galerii. Oczywiście, skończony kretyn sądziłby, że wszystkie trafią do jej kieszeni, lecz przecież miejsce w tym przybytku swoje kosztowało.
— Besettelse kryje wiele niespodzianek, zapewniam cię — ostatnią sylabę przedłużył nienachalnie, tym razem piwnymi oczami podążając w oczy nieco niższego mężczyzny. — Dziwnie mi z faktem, że bywasz tu rzadko... Ale może to się zmieni, co ty na to? — krótkie mrugnięcie sugerowałoby, aby swoją wędrówkę po białych korytarzach prowadzili dalej. — Chcę cię wystawiać, Einarze — powiedział w końcu, lecz jego głos się zmienił. Ten, choć nie lubił sprzeciwu, był oczywiście miękki i wyjątkowo uprzejmy, a dłoń, którą położył na ramieniu Halvorsena, choć nie raniła, tak była ciężka i wiążąca. Spojrzenia nie oderwał, nie dopóki nie usłyszał odpowiedzi. — Chcę, byś stworzył dla mnie kolekcję, dam ci tyle czasu ile potrzebujesz — wszak wena nie znała dnia, ani godziny.
Einar Halvorsen
Re: 29.11.2000 – Pinakoteka – E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:01
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Był przekonany, że sztuka wnikała w źródła nieświadomości, skąpana w kaskadzie mglistych, nierozpoznanych impulsów, skrywając się w katakumbach cienistych, odległych myśli, emocji, zbyt nieuchwytnych, by poczuć ich pęd pod skórą. Prężyła więzadła wnętrza, nadając duchowi ducha, wczepiona jak nieodzowny, fundamentalny składnik, niezbędna nuta esencji, wymyślna, nieuchwytna materia, przyczyna, spisana lekko bez ładu racjonalności. Nie pytał; z jakiej, suchej przyczyny, nieporadna dłoń dziecka zaciskała się z pasją na barwnych sylwetkach kredek, dlaczego zawartość szuflad w niewielkiej, wydzielonej sypialni tłamsiła opasłe stosy przeróżnej wielkości kartek, zapełnionych przez szkice otaczających go ludzi, obiektów czy napotkanych zwierząt. Nie pytał, z których, namacalnych powodów poświęcał każde, możliwe błyśnięcie chwili, każdą przychylność losu, by usiąść, pochylony nad biurkiem, by wyjąć drobny szkicownik, w momencie, gdy widok szarpnął za przeczulone, uważne struny impulsu. Nie zgłębiał, przenigdy, z jakich konkretnych względów na usta cisnęło się oznajmienie, że gdy dorośnie, zostanie znanym malarzem, dlaczego, kurczowo trzymał się przeświadczenia, nadziei, że może przestać być nikim, chłopcem, żyjącym w cieniu, bez wzniosłej, spodziewanej przyszłości, bez kariery, spisanej przedwcześnie w samym brzmieniu nazwiska. Znał różne odcienie życia, ciemne, skłębione tony, pleśń cieni, kwitnącą gęsto w zwężonych krtaniach zaułków, niepewność, szumiącą na rozwidlonych rozdrożach, decyzjach, których słuszności nie mógł być nigdy pewien; znał suchą, jałową ziemię początków i trud dokładanych starań; znał intensywne, rażące światło sukcesów. Nigdy - nie mógł w pełni zapomnieć, osunąć się w stałą błogość, przypisać jeden, niezmienny kurs szkicom planów i z pełnym spokojem w oczach spoglądać na szereg przyszłych, majączących wydarzeń - kłamstwo, którym się posługiwał, wyostrzało przeczucie, spędzało niekiedy sen z powiek, gdy budził się z gardłem zdartym od zlęknionego krzyku, z wrażeniem, że mogą wiedzieć, ze świadomością, że jeśli będą wiedzieli, utraci bezwzględnie wszystko, osunie się, w jednej chwili jak domek złożony z kart.
Cichy, subtelny pogłos kolejnych stawianych stąpnięć niósł się równymi, niespiesznymi taktami wzdłuż białej sceny alejek. Zatrzymał się; ciężar serdecznego dotyku i ciężar zadanego pytania, oczekiwanie, wbijane obecnie ostrym i przenikliwym klinem. Rwący, bystry strumień uwagi, myśli, ukryte skrzętnie za drzwiami zamkniętych ust; napełnił naczynie ciszy aż po wydatne brzegi, ostrożnie dawkując słowa.
- Omówię to z Freją Ahlström - refleks, zatrzymany na taflach kolorytów tęczówek, zdradzał wewnętrzną radość, pierwsze, budzące się za fasadą przebłyski zaciekawienia. - Opiekuje się moimi obrazami - dodał, sygnalizując, że szczegółową rozmowę odbędą nieznacznie później. Nie miał zamiarów dokonywać ustaleń poza plecami kobiety, która, jako jedna z nielicznych zachowała przychylność w stosunku do kapryśnego usposobienia i równie kapryśnej przeszłości, skancerowanej, pokrytej smugami szpetnych rozłamów wspomnień. Ahlström, jako mecenas, zapewniała mu wsparcie i pomagała przy zawieraniu wielu formalności.
- Popadłem wcześniej w niełaskę - kąciki ust drgnęły w lekkim, leniwym rozbawieniu; ton głosu zniżył się do oszczędnej, ostrożnej poufałości. Nie umiał stwierdzić, dlaczego podobne zdanie musnęło skraj rozchylonych bez przemyślenia warg; możliwe, że zechciał im wynagrodzić wcześniejszą, szorstką formalność i powierzchowne, mówione oszczędnie zdania; możliwe, że chciał wynagrodzić przyjacielowi niepewność, zachowanie, które jak wiedział, nie należało do kręgu przypadających do jego upodobań.
- Hallström miał inną wizję - oplótł wiotko, bezbarwnie łączącą ich niegdyś przyjaźń, wsparcie, zamiłowanie do sztuki; dziś, myśląc o nim, czuł tylko gorzkawy wstyd, obmierzły, wykrzywiający, szarpiący posmak porażki. Zagrzebał, skrzętnie, gnijące truchło relacji, poufałość, która przenigdy nie miała prawa zaistnieć, która, podtruta aurą, przyniosła doszczętną zgubę.
- Westberg miał córkę - nie musiał mówić nic ponad; tonęli, razem, we wspólnym uzależnieniu; tylko pozornie zerwał kwiat niewinności - przez cały przebieg relacji pozostała niewinna, zawsze zbyt dobra, zbyt czysta w stosunku do jego brudu.
- My, ludzie - dodał z przekąsem; z drobnym, drwiącym rozbawieniem - jesteśmy tak bardzo słabi. - Uniósł, ponownie, swoją ścieżkę spojrzenia. Był równie słaby jak wszyscy.
Cichy, subtelny pogłos kolejnych stawianych stąpnięć niósł się równymi, niespiesznymi taktami wzdłuż białej sceny alejek. Zatrzymał się; ciężar serdecznego dotyku i ciężar zadanego pytania, oczekiwanie, wbijane obecnie ostrym i przenikliwym klinem. Rwący, bystry strumień uwagi, myśli, ukryte skrzętnie za drzwiami zamkniętych ust; napełnił naczynie ciszy aż po wydatne brzegi, ostrożnie dawkując słowa.
- Omówię to z Freją Ahlström - refleks, zatrzymany na taflach kolorytów tęczówek, zdradzał wewnętrzną radość, pierwsze, budzące się za fasadą przebłyski zaciekawienia. - Opiekuje się moimi obrazami - dodał, sygnalizując, że szczegółową rozmowę odbędą nieznacznie później. Nie miał zamiarów dokonywać ustaleń poza plecami kobiety, która, jako jedna z nielicznych zachowała przychylność w stosunku do kapryśnego usposobienia i równie kapryśnej przeszłości, skancerowanej, pokrytej smugami szpetnych rozłamów wspomnień. Ahlström, jako mecenas, zapewniała mu wsparcie i pomagała przy zawieraniu wielu formalności.
- Popadłem wcześniej w niełaskę - kąciki ust drgnęły w lekkim, leniwym rozbawieniu; ton głosu zniżył się do oszczędnej, ostrożnej poufałości. Nie umiał stwierdzić, dlaczego podobne zdanie musnęło skraj rozchylonych bez przemyślenia warg; możliwe, że zechciał im wynagrodzić wcześniejszą, szorstką formalność i powierzchowne, mówione oszczędnie zdania; możliwe, że chciał wynagrodzić przyjacielowi niepewność, zachowanie, które jak wiedział, nie należało do kręgu przypadających do jego upodobań.
- Hallström miał inną wizję - oplótł wiotko, bezbarwnie łączącą ich niegdyś przyjaźń, wsparcie, zamiłowanie do sztuki; dziś, myśląc o nim, czuł tylko gorzkawy wstyd, obmierzły, wykrzywiający, szarpiący posmak porażki. Zagrzebał, skrzętnie, gnijące truchło relacji, poufałość, która przenigdy nie miała prawa zaistnieć, która, podtruta aurą, przyniosła doszczętną zgubę.
- Westberg miał córkę - nie musiał mówić nic ponad; tonęli, razem, we wspólnym uzależnieniu; tylko pozornie zerwał kwiat niewinności - przez cały przebieg relacji pozostała niewinna, zawsze zbyt dobra, zbyt czysta w stosunku do jego brudu.
- My, ludzie - dodał z przekąsem; z drobnym, drwiącym rozbawieniem - jesteśmy tak bardzo słabi. - Uniósł, ponownie, swoją ścieżkę spojrzenia. Był równie słaby jak wszyscy.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 29.11.2000 – Pinakoteka – E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:01
Minione lata ciekły przez palce, jak klejący nektar brzoskwini, zostawała już tylko serią wspomnień, barwionych na kolory ziemi i nieba, gdzieniegdzie poprzetykane słoneczną żółcią i szkarłatem krwi. Niegdyś czas spędzając na zakrapianych nielegalnymi wywarami, ziołami i alkoholem przyjęciach, obydwoje potrafili odsunąć się od normalności, otwierając przed własnymi oczami bramy do reszty światów, bowiem te, w stanie, w którym oddech mieszał się z rozpustą, a drżenie dłoni ze ściskiem głowy, stanowiły o przyszłości, która nigdy nie miała nadejść. Gładkość słów mijała, zmiany, jakie zaszły zarówno w Wahlbergu, jak i Einarze były wręcz zatrważające, choć czy przeciętny widz mógł je nazwać?
— Nie odebrałbym pani Ahlström możliwości kierowania takim talentem — wspomniał, uśmiechając się łapczywie, bowiem to właśnie zamierzał zrobić, gotowy pomimo skandalicznej przeszłości, w jaką wplatał się malarz, gościć go w galerii, tak jakby był tam mesjaszem. Łączyła ich wspólna przeszłość, coś na pozór męskiej przyjaźni, choć w mniemaniu każdego to słowo znaczyło zupełnie co innego. Obserwowanie spadających z drzew pomarańczowych liści, które schły już, zanim uderzyły w brudny chodnik, chwytanie się ostatnich brzmień fortepianu w Suite bergamasque Claude’a Debussy’ego, które Olaf wygrywał na fortepianie gdy tylko wstawało słońce, a oni z zamkniętymi oczami podziwiać mogli taniec bergamasca, czy w końcu zrywy pędzla, gdy purpurową farbą Einar kreślił zawiłości na bladych płótnach, roztaczając wokół siebie wyjątkową tak jak on aurę. Te wszystkie chwile, zapominane lub pamiętane, kusiły swoją przeszłością, pozostawiając ich teraz w sytuacji klasycznie biznesowej, choć dłoń uciekała do włosów mężczyzny, aby odgarnąć je i podstawić pod nos Zew Bogów. Nie dziś, nie teraz, gdy pieniądze przejmują władzę. — Wrażliwość na piękno to nasza największa słabość, przyjacielu. Jednak kim jesteśmy bez pięciolinii Klausa Reitena? Kim bez lecących kruków Ragnara Ankera? Gdzie jest nasza siła, gdy na scenie primadonna rozpoczyna swój tren? Jesteśmy nikim pod naporem sztuki — odpowiedział na zadane samodzielnie pytania, twarz zwracając w kierunku dziesiątek obrazów zdobiących wysokie ściany tej przestrzeni, kuszącej, aby zamknąć w niej gości i już po wsze czasy pozwolić obcować z najwyższą formą sztuki.
— Jak wygląda teraz sprawa z córką Westberga? — spytał, gotów usłyszeć nie plotki powtarzane na midgardzkich salonach przez zazdrosnych mężczyzn i rozentuzjazmowane kobiety, a prawdę, jaką mógł ofiarować mu dziś Halvorsen. Być może pewne pytania powinny paść wcześniej, aby uchronić go przed zbędnymi skandalami, za którymi Olaf nie przepadał, świadom jednak, że odpowiednio ujęte w społeczności artystów, kusiły. Balansowanie na granicy, zwłaszcza gdy w podziemiach tej świątyni rozkoszy, mieścił się istny raj, stanowiło naturę właściciela galerii, gotowego oddać za pieniądze zbyt wiele, o wiele więcej niż sam myślał, że jest w stanie. — Rozumiem, że Viljam Hallström to zamknięty rozdział? — sam nie zamierzał głośno oceniać mecenasa. Jasne było, że zarówno on, jak i Freja Ahlström byli konkurencją, lecz nie raz przecież wystawiał prace ich podopiecznych w Besettelse. Ręka rękę myje, wykradanie sobie sztukmistrzów było przekraczaniem pewnych niepisanych zasad, a równocześnie doskonałą formą rozrywki. Olaf miał wobec Einara swój plan, również z powodu zamierzchłych czasów, które przyszło im spędzić w swych słowach i myślach. — Jestem przekonany, że nie będzie miała nic przeciwko. Obydwoje wiemy, jak doskonałą renomę ma mój dom. Jednak oczywiście, omów z nią szczegóły, jeśli musisz — wystarczająco otwarcie zasygnalizował swoje poddanie, gestem wręcz szarmanckim kładąc dłoń na piersi, by oznajmić, że gotowy jest czekać. Było to prawdą, choć oczywiście o fakcie, że Olaf odbierał to czego chciał, nie wspomniał już. Malarz powinien to wiedzieć, znali się.
— Wybierz jeden obraz z całej sali, który najmocniej działa na twoje zmysły, przyjacielu — polecił nagle, odwracając się i otwartymi ramionami wskazując mu, że ma w czym wybierać. — Tylko jeden. Zastanów się dobrze, masz na to tyle czasu, ile potrzebujesz. Gdy to zrobisz, przedstawię ci go w sposób, o jakim mogłeś wcześniej jedynie marzyć. Zaufasz mi? — pytanie nie należało do retorycznych, chociaż ciepły wzrok położony na ustach towarzysza dzisiejszego popołudnia, który wokół siebie roztaczał woń niemożliwą do opisania, gdy wokół nie przyćmiewały go nawet obrazy i zgromadzone przez wiek rzeźby, rozkoszował się jego widokiem. Nie napastliwie, nie romantycznie, jedynie w uwielbieniu do sztuki, bowiem w tej Wahlberg się lubował.
— Nie odebrałbym pani Ahlström możliwości kierowania takim talentem — wspomniał, uśmiechając się łapczywie, bowiem to właśnie zamierzał zrobić, gotowy pomimo skandalicznej przeszłości, w jaką wplatał się malarz, gościć go w galerii, tak jakby był tam mesjaszem. Łączyła ich wspólna przeszłość, coś na pozór męskiej przyjaźni, choć w mniemaniu każdego to słowo znaczyło zupełnie co innego. Obserwowanie spadających z drzew pomarańczowych liści, które schły już, zanim uderzyły w brudny chodnik, chwytanie się ostatnich brzmień fortepianu w Suite bergamasque Claude’a Debussy’ego, które Olaf wygrywał na fortepianie gdy tylko wstawało słońce, a oni z zamkniętymi oczami podziwiać mogli taniec bergamasca, czy w końcu zrywy pędzla, gdy purpurową farbą Einar kreślił zawiłości na bladych płótnach, roztaczając wokół siebie wyjątkową tak jak on aurę. Te wszystkie chwile, zapominane lub pamiętane, kusiły swoją przeszłością, pozostawiając ich teraz w sytuacji klasycznie biznesowej, choć dłoń uciekała do włosów mężczyzny, aby odgarnąć je i podstawić pod nos Zew Bogów. Nie dziś, nie teraz, gdy pieniądze przejmują władzę. — Wrażliwość na piękno to nasza największa słabość, przyjacielu. Jednak kim jesteśmy bez pięciolinii Klausa Reitena? Kim bez lecących kruków Ragnara Ankera? Gdzie jest nasza siła, gdy na scenie primadonna rozpoczyna swój tren? Jesteśmy nikim pod naporem sztuki — odpowiedział na zadane samodzielnie pytania, twarz zwracając w kierunku dziesiątek obrazów zdobiących wysokie ściany tej przestrzeni, kuszącej, aby zamknąć w niej gości i już po wsze czasy pozwolić obcować z najwyższą formą sztuki.
— Jak wygląda teraz sprawa z córką Westberga? — spytał, gotów usłyszeć nie plotki powtarzane na midgardzkich salonach przez zazdrosnych mężczyzn i rozentuzjazmowane kobiety, a prawdę, jaką mógł ofiarować mu dziś Halvorsen. Być może pewne pytania powinny paść wcześniej, aby uchronić go przed zbędnymi skandalami, za którymi Olaf nie przepadał, świadom jednak, że odpowiednio ujęte w społeczności artystów, kusiły. Balansowanie na granicy, zwłaszcza gdy w podziemiach tej świątyni rozkoszy, mieścił się istny raj, stanowiło naturę właściciela galerii, gotowego oddać za pieniądze zbyt wiele, o wiele więcej niż sam myślał, że jest w stanie. — Rozumiem, że Viljam Hallström to zamknięty rozdział? — sam nie zamierzał głośno oceniać mecenasa. Jasne było, że zarówno on, jak i Freja Ahlström byli konkurencją, lecz nie raz przecież wystawiał prace ich podopiecznych w Besettelse. Ręka rękę myje, wykradanie sobie sztukmistrzów było przekraczaniem pewnych niepisanych zasad, a równocześnie doskonałą formą rozrywki. Olaf miał wobec Einara swój plan, również z powodu zamierzchłych czasów, które przyszło im spędzić w swych słowach i myślach. — Jestem przekonany, że nie będzie miała nic przeciwko. Obydwoje wiemy, jak doskonałą renomę ma mój dom. Jednak oczywiście, omów z nią szczegóły, jeśli musisz — wystarczająco otwarcie zasygnalizował swoje poddanie, gestem wręcz szarmanckim kładąc dłoń na piersi, by oznajmić, że gotowy jest czekać. Było to prawdą, choć oczywiście o fakcie, że Olaf odbierał to czego chciał, nie wspomniał już. Malarz powinien to wiedzieć, znali się.
— Wybierz jeden obraz z całej sali, który najmocniej działa na twoje zmysły, przyjacielu — polecił nagle, odwracając się i otwartymi ramionami wskazując mu, że ma w czym wybierać. — Tylko jeden. Zastanów się dobrze, masz na to tyle czasu, ile potrzebujesz. Gdy to zrobisz, przedstawię ci go w sposób, o jakim mogłeś wcześniej jedynie marzyć. Zaufasz mi? — pytanie nie należało do retorycznych, chociaż ciepły wzrok położony na ustach towarzysza dzisiejszego popołudnia, który wokół siebie roztaczał woń niemożliwą do opisania, gdy wokół nie przyćmiewały go nawet obrazy i zgromadzone przez wiek rzeźby, rozkoszował się jego widokiem. Nie napastliwie, nie romantycznie, jedynie w uwielbieniu do sztuki, bowiem w tej Wahlberg się lubował.
Einar Halvorsen
Re: 29.11.2000 – Pinakoteka – E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:02
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Niejasność zawiłych ścieżek osiadłych na rozpostartych, podatnych połaciach płótna, niejasność i trudy życia splecione w rozgrzane wstęgi, napięte włókna przeszłości, więzadła wyraźnych wspomnień i chrząstki mdłych obowiązków. Pierwiastek twórczy niósł często ze sobą chaos; chaos, który pozwalał kreślić nowe istnienia, chaos tworzący mętlik, tren niewłaściwych decyzji, błędów rażących szorstkim, trzeszczącym wciąż dysonansem. Nie słynął z ułożonego, adekwatnego życia, ze społecznego wzoru zdolnego przywołać dźwięki szczerej pochwały płynącej ze wzgórza warg; nieracjonalny, niejasny podobnie jak podświadoma potrzeba i wizje kolejnych dzieł powstających w bezbłędnej, płynnej precyzji ruchów, w oddanej, zwinnej pielgrzymce po gruncie lnianej membrany. Nigdy nie walczył z szumem własnych tendencji, z podszeptem pragnień zamarłych dusznym obłokiem pod firmamentem czaszki, czerpanym poniekąd z własnych, przewrotnych genów, z piwnicy podświadomości, nieprzeniknionej, ciemnej. Popełniał dalsze występki z szalbierczym przebłyskiem chęci, nie czerpał przesłania z licznych, jątrzących się konsekwencji, z kraterów rozczarowania; igrał, krusząc granice i tkając treści sugestii, mamiąc przyrzeczeniami, których nie umiał spełnić.
- Byłem zbyt nieostrożny - dryg kątów ust rozległ się nienachalnie na twarzy, w zagadce i równocześnie domyślnej treści przeszłości. - Miejmy taką nadzieję - teatralne wyznanie musnęło kłęby eteru, gdy wspomniał postać Hallströma. Nie czuł potrzeby większych, przydługich zwierzeń, skupiając się całkowicie na innych barwach spotkania, odcieniach, strunach dialogów, nadal, w zdecydowanej większości tkwiących przy interesach. Znał doskonale renomę, w której było skąpane nazwisko Wahlberg, opinie, krążące wokół jego galerii; wybierał, mimo wszystko ostrożność, wierny również współpracy łączącej go z mecenasem, jedną z nielicznych, skłonnych wcześniej go przyjąć po kakofoniach skandalów.
Odnóża ciszy wkradały się, niemal niepostrzeżenie w areał ich sytuacji; z milczeniem, uśpionym teraz na wargach lustrował stado obrazów, delektując się każdym, stawianym oszczędnie krokiem, niosącym przyjemny pogłos. Kręgi tęczówek zaklęte w nieoczywistym błękicie zetkniętym z tonem zieleni sunęły z subtelną gracją po kompozycjach. Dystans, niezbędny, wsiąkał w obecną przestrzeń.
- Ujmująca kolekcja - odezwał się, nagle; ponownie odwrócił głowę - jednak moja wizyta miała dziś inny cel - doceniał bezsprzeczną hojność i kunszt przedstawionych dzieł, nawet, gdy absurdalnie (czyżby?) musiał jemu odmówić. Nie pragnął dłużej rozmawiać z właścicielem galerii, prowadzony przez przeszłość, przez mnogie, wspólne wspomnienia utkwione w zmarszczkach pamięci, w półkulach jego umysłu.
- Przyszedłem do przyjaciela, Olafie - dodał natychmiast, miękko, nie wstydząc się wyrażonej, skroplonej właśnie szczerości; nie zabiegał o dzieła, samemu spełniając wizje splątane na polach duszy, majaki własnych idei wyłaniających się w szmerach zawiłych myśli. Zatrzymał się, obejmując spojrzeniem oblicze swego rozmówcy, oddając całą uwagę, wędrującą kilka chwil wcześniej po zawieszonych dziełach.
- Spotkaj się jeszcze ze mną - z dala od obowiązków zagnieżdżonych na barkach, w sposób podobny dawnym, zapisanym w przeszłości, z nutą alkoholu i rozmów nieposkromionych żadnymi konwenansami; zdanie wniknęło cichszym, skromniejszym głosem, poniekąd prośbą zamkniętą w pokrętnych głoskach. Był nierozsądny, jak zawsze, krocząc nieznaną ścieżką, wymykał się spod kontroli, spod pieczy ramion umysłu; jak zawsze, przecież, jak zawsze.
- Byłem zbyt nieostrożny - dryg kątów ust rozległ się nienachalnie na twarzy, w zagadce i równocześnie domyślnej treści przeszłości. - Miejmy taką nadzieję - teatralne wyznanie musnęło kłęby eteru, gdy wspomniał postać Hallströma. Nie czuł potrzeby większych, przydługich zwierzeń, skupiając się całkowicie na innych barwach spotkania, odcieniach, strunach dialogów, nadal, w zdecydowanej większości tkwiących przy interesach. Znał doskonale renomę, w której było skąpane nazwisko Wahlberg, opinie, krążące wokół jego galerii; wybierał, mimo wszystko ostrożność, wierny również współpracy łączącej go z mecenasem, jedną z nielicznych, skłonnych wcześniej go przyjąć po kakofoniach skandalów.
Odnóża ciszy wkradały się, niemal niepostrzeżenie w areał ich sytuacji; z milczeniem, uśpionym teraz na wargach lustrował stado obrazów, delektując się każdym, stawianym oszczędnie krokiem, niosącym przyjemny pogłos. Kręgi tęczówek zaklęte w nieoczywistym błękicie zetkniętym z tonem zieleni sunęły z subtelną gracją po kompozycjach. Dystans, niezbędny, wsiąkał w obecną przestrzeń.
- Ujmująca kolekcja - odezwał się, nagle; ponownie odwrócił głowę - jednak moja wizyta miała dziś inny cel - doceniał bezsprzeczną hojność i kunszt przedstawionych dzieł, nawet, gdy absurdalnie (czyżby?) musiał jemu odmówić. Nie pragnął dłużej rozmawiać z właścicielem galerii, prowadzony przez przeszłość, przez mnogie, wspólne wspomnienia utkwione w zmarszczkach pamięci, w półkulach jego umysłu.
- Przyszedłem do przyjaciela, Olafie - dodał natychmiast, miękko, nie wstydząc się wyrażonej, skroplonej właśnie szczerości; nie zabiegał o dzieła, samemu spełniając wizje splątane na polach duszy, majaki własnych idei wyłaniających się w szmerach zawiłych myśli. Zatrzymał się, obejmując spojrzeniem oblicze swego rozmówcy, oddając całą uwagę, wędrującą kilka chwil wcześniej po zawieszonych dziełach.
- Spotkaj się jeszcze ze mną - z dala od obowiązków zagnieżdżonych na barkach, w sposób podobny dawnym, zapisanym w przeszłości, z nutą alkoholu i rozmów nieposkromionych żadnymi konwenansami; zdanie wniknęło cichszym, skromniejszym głosem, poniekąd prośbą zamkniętą w pokrętnych głoskach. Był nierozsądny, jak zawsze, krocząc nieznaną ścieżką, wymykał się spod kontroli, spod pieczy ramion umysłu; jak zawsze, przecież, jak zawsze.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 29.11.2000 – Pinakoteka – E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 16:02
Zadziorna natura dawnego przyjaciela, bo starym mimo wszystko nie można było go nazwać, nie kuła w oczy Wahlberga, gdy pomijał odpowiedzi na zadane pytania lub wręcz przeciwnie, odpowiadał półsłówkami, okrążał temat, usiłował bronić się lub nawet unikać faktów. Było to jednak dziwnie roztropne zachowanie, patrząc na fakt, że w galerii nie byli sami, a postronni widzowie, choć delektowali się teraz zebranymi we wnętrzach obrazami, byli zbyt blisko, aby poruszać intymne kwestie. Olaf kiwnął więc w spokoju głową, potwierdzając, że słyszy i rozumie, że domyśla się, tak naprawdę nie wiedząc nic.
— Mam nadzieję, że przynajmniej dobrze się bawiłeś — odparł z lekkim uśmiechem, na wieść, że Einar był nieostrożny. Przecież niegdyś dla obydwojga tylko to się liczyło, aby zapewnić sobie rozrywkę, aby choćby przez rozżarzone węgle i trudy codzienności, dobrać się w końcu do pełnej narkotyzującej zabawy i oddać zapomnieniu.
Informacja jakoby rozdział z Hallströmem był zakończony, Wahlberg przyjął z czymś na rodzaj subtelnego zrozumienia dla emocji, jakie mogłyby szargać teraz Halvorsenem, choć ten nie okazywał owych, nie śmiał się ze łzami w oczach, nie rozpaczał nad złamanym ego lub sercem, w zależności od tego, co rzeczywiście zdarzyło się między tą dwójką.
Mężczyźnie dał czas, aby ten zapoznał się z dziełami przedstawionymi na jednej ze ścian i ocenił je swoim okiem, a w tym czasie właściciel galerii sztuki podążał niczym cień, zostawiając odpowiedni dystans, w którym kontemplowanie nad wyższością jednych dzieł nad drugimi, towarzysz tego dnia mógłby odbyć w należytym spokoju, ostatecznie wybierając ten jedyny, który Olaf przedstawiłby mu w sposób, o jakim wcześniej mógł jedynie marzyć snem rozpustnika. Wtem, gdy nagle głos przerwał konwencjonalną ciszę, wtedy też Wahlberg uniósł w zdziwieniu brew, przez krótki moment czując się wręcz urażonym, jakby przedstawione obrazy nie spełniły oczekiwań wysublimowanego gustu jednego z najlepszych portrecistów Midgardu. Zwykł być cierpliwym, bo jeśli czegokolwiek nauczyło go małżeństwo z Lykke, to właśnie tej cechy, aby zawsze czekać, a dopiero potem mówić i w istocie, opłaciło się to i tym razem, gdy w końcu skromny i łagodny głos, podparty miękkością tonów, wpadł w uszy mężczyzny.
— Schlebiasz mi — odrzekł spokojnie, niezawiedziony, że Einar pominął wystawioną prośbę. — W tym miejscu zawsze będę w pracy, przyjacielu — wzrokiem powoli omiótł rozwieszone wokół nich dziesiątki płócien, na żadnym z nich nie zatrzymując się na dłużej, jakby zlewały się w przyjemną i przynoszącą odpowiednie zyski całość, a w końcu to najmocniej interesowało właściciela Besettelse. Przez chwilę milczał, pozwalając, aby cisza wybrzmiała odpowiednio pośród murów nieoddających echa.
— Chciałbym myśleć, że spełniły twoje oczekiwania — wyszeptał niemal, mając na myśli obrazy i odwracając głowę z powrotem w stronę Halvorsena, spoglądając wprost w oczy o barwach morskiej toni. — Nie musisz mi powtarzać, Einarze. Z przyjemnością zdejmę ze swoich ramion galerię, skupiając się na odprężeniu w najpiękniejszej jego formie — mówiąc szczerze, zbyt długo już nie miał ku temu okazji, pozwalając, by kwestie pracy wciąż pogrążały umysł. — Odwiedź ze mną Kopenhagę. Dzielnica Christiana, słyszałeś o tym miejscu? Oderwijmy się, zgodnie z twoją wolą — przedziwne anomalie tego miejsca pozwolą zaś zachować trzeźwość głowy, w czasie gdy alkohol spłynie w dół gardła. Nie pytał, lecz rzecz jasna malarz musiał być świadomy, że Olaf gotów przyjąć odmowę, choć niechętnie. Swoista tęsknota za tamtymi chwilami być może nie była bezpośrednio związana z człowiekiem, który dopuszczając się skandali, stworzył wokół siebie coś na rodzaj bańki poszanowania środowiska, o ile takowym można było nazwać ten stan, gdy balansuje się na granicach. Największa tęsknota pojawiała się jednak nie za jego pędzlem, a za czułością słów, jaką przyszło im wymieniać, gdy stojąc na dachu midgardzkiej kamienicy deklamowali poezję, niczym dwoje wariatów, gotowych skakać, aby tylko oderwać się od brudu kolorowej codzienności.
Einar i Bezimienny z tematu
— Mam nadzieję, że przynajmniej dobrze się bawiłeś — odparł z lekkim uśmiechem, na wieść, że Einar był nieostrożny. Przecież niegdyś dla obydwojga tylko to się liczyło, aby zapewnić sobie rozrywkę, aby choćby przez rozżarzone węgle i trudy codzienności, dobrać się w końcu do pełnej narkotyzującej zabawy i oddać zapomnieniu.
Informacja jakoby rozdział z Hallströmem był zakończony, Wahlberg przyjął z czymś na rodzaj subtelnego zrozumienia dla emocji, jakie mogłyby szargać teraz Halvorsenem, choć ten nie okazywał owych, nie śmiał się ze łzami w oczach, nie rozpaczał nad złamanym ego lub sercem, w zależności od tego, co rzeczywiście zdarzyło się między tą dwójką.
Mężczyźnie dał czas, aby ten zapoznał się z dziełami przedstawionymi na jednej ze ścian i ocenił je swoim okiem, a w tym czasie właściciel galerii sztuki podążał niczym cień, zostawiając odpowiedni dystans, w którym kontemplowanie nad wyższością jednych dzieł nad drugimi, towarzysz tego dnia mógłby odbyć w należytym spokoju, ostatecznie wybierając ten jedyny, który Olaf przedstawiłby mu w sposób, o jakim wcześniej mógł jedynie marzyć snem rozpustnika. Wtem, gdy nagle głos przerwał konwencjonalną ciszę, wtedy też Wahlberg uniósł w zdziwieniu brew, przez krótki moment czując się wręcz urażonym, jakby przedstawione obrazy nie spełniły oczekiwań wysublimowanego gustu jednego z najlepszych portrecistów Midgardu. Zwykł być cierpliwym, bo jeśli czegokolwiek nauczyło go małżeństwo z Lykke, to właśnie tej cechy, aby zawsze czekać, a dopiero potem mówić i w istocie, opłaciło się to i tym razem, gdy w końcu skromny i łagodny głos, podparty miękkością tonów, wpadł w uszy mężczyzny.
— Schlebiasz mi — odrzekł spokojnie, niezawiedziony, że Einar pominął wystawioną prośbę. — W tym miejscu zawsze będę w pracy, przyjacielu — wzrokiem powoli omiótł rozwieszone wokół nich dziesiątki płócien, na żadnym z nich nie zatrzymując się na dłużej, jakby zlewały się w przyjemną i przynoszącą odpowiednie zyski całość, a w końcu to najmocniej interesowało właściciela Besettelse. Przez chwilę milczał, pozwalając, aby cisza wybrzmiała odpowiednio pośród murów nieoddających echa.
— Chciałbym myśleć, że spełniły twoje oczekiwania — wyszeptał niemal, mając na myśli obrazy i odwracając głowę z powrotem w stronę Halvorsena, spoglądając wprost w oczy o barwach morskiej toni. — Nie musisz mi powtarzać, Einarze. Z przyjemnością zdejmę ze swoich ramion galerię, skupiając się na odprężeniu w najpiękniejszej jego formie — mówiąc szczerze, zbyt długo już nie miał ku temu okazji, pozwalając, by kwestie pracy wciąż pogrążały umysł. — Odwiedź ze mną Kopenhagę. Dzielnica Christiana, słyszałeś o tym miejscu? Oderwijmy się, zgodnie z twoją wolą — przedziwne anomalie tego miejsca pozwolą zaś zachować trzeźwość głowy, w czasie gdy alkohol spłynie w dół gardła. Nie pytał, lecz rzecz jasna malarz musiał być świadomy, że Olaf gotów przyjąć odmowę, choć niechętnie. Swoista tęsknota za tamtymi chwilami być może nie była bezpośrednio związana z człowiekiem, który dopuszczając się skandali, stworzył wokół siebie coś na rodzaj bańki poszanowania środowiska, o ile takowym można było nazwać ten stan, gdy balansuje się na granicach. Największa tęsknota pojawiała się jednak nie za jego pędzlem, a za czułością słów, jaką przyszło im wymieniać, gdy stojąc na dachu midgardzkiej kamienicy deklamowali poezję, niczym dwoje wariatów, gotowych skakać, aby tylko oderwać się od brudu kolorowej codzienności.
Einar i Bezimienny z tematu